Agnieszka Rusin
MIŁOŚĆ W SPADKU
Agnieszka Rusin
MIŁOŚĆ W SPADKU
Radom 2016
Copyright © Agnieszka Rusin Copyright © 2016 by Lucky Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz Skład i łamanie: Mariusz Dański Redakcja: Agnieszka Traczewska Korekta: Joanna Fortuna Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom Dystrybucja: tel. 501506203 48 3638354 e-mail: kontakt@wydawnictwolucky.pl www.wydawnictwolucky.pl Wydanie II Radom 2016 Druk i oprawa: www.opolgraf.com.pl ISBN 978-83-65351-07-4
M
arina siedziała już dłuższą chwilę w kawiarence Pod Amorem i czekała na Mateusza. Po dziesięciu latach związku wreszcie doczekała się jego oświadczyn. Czy mogła nie być szczęśliwa? Kiedy kobieta kończy trzydzieści lat, wielce wskazane jest, by wreszcie wyszła za mąż i urodziła gromadkę dzieci. Matce Mariny spadł kamień z serca, gdyż wreszcie jedna z jej córek zmieni stan cywilny. Miała jeszcze do wydania dwie młodsze latorośle. Gęste, rude włosy z delikatnymi złocistymi refleksami pięknie okalały buzię Mariny. Ich długie, spokojnie opadające fale przypominały teraz efektowny kołnierz, zdobiąc jej zgrabną szyję i dekolt. Ładnymi, dużymi, ciemnymi oczami ukradkiem spoglądała na zegarek. Twarz Mariny, subtelnie obsypana drobniutkimi piegami, wyglądała teraz na zmęczoną i trochę zmartwioną. Mieszkańcy tego miasteczka wiedzieli o sobie wszystko, a nowinki i ploteczki były jedyną tutejszą rozrywką, w związku z tym fakt, iż panna Marina Kowalczuk wreszcie się zaręczyła, stanowił interesującą wiadomość dla ciekawskich. Miejscowość leżała na wschodnich rubieżach kraju, gdzie lasy pełne były dzikiej zwierzyny i gdzie można było wybrać się na jagody i borówki. Przez szyby kawiarenki dało się dostrzec padający deszcz. Marina zaczynała się niecierpliwić. Po wypiciu niemal całego cappuccino zaczęła nerwowo stukać wysokim obcasem o drewnianą podłogę. Chwilę później Mateusz wreszcie dotarł do lokalu. „Dwadzieścia minut spóźnienia” – pomyślała, ponownie zerkając na zegarek. – Cześć, kochanie, ale paskudny dzień, wiem, wiem... Spóźniłem się, ale wybaczysz mi, jak zawsze, prawda, Myszko? – zagadał wesoło, mrugając do niej znacząco prawym okiem i całując w policzek. Marinie jakoś to nie przeszkadzało; znała go dobrze i wiedziała, że z reguły nie bywa wylewny w okazywaniu uczuć. -5-
– Już przywykłam do tego, że jesteś spóźnialski – odparła, uśmiechając się do niego. Poprawiła dłonią miedziane włosy z nadzieją, że ładnie wygląda. Nie usłyszała jednak żadnego komplementu. – Och, wybacz mi – prosił, poprawiając okulary, które lekko zsunęły mu się z nosa. – Znowu praca? – No, tak jak zawsze. Ojciec ma nowych klientów, wpadła nam poważna sprawa. Mówię ci, kochanie, ile mam pracy... – opowiadał z wielkim zaangażowaniem. – To chyba dobrze, że interes się rozwija? Wiesz... Miałam nadzieję, że porozmawiamy dziś o ostatnich przygotowaniach do naszego ślubu – powiedziała z nadzieją w głosie. – Jasne, Myszko... – westchnął, po czym nieoczekiwanie zawołał: – Kelner! Młody mężczyzna w czarnej koszuli i białej muszce rozejrzał się po sali nieco spłoszony. – Jedną kawkę poproszę! – Mateusz rzucił bezceremonialnie w jego stronę, po czym spojrzał na Marinę i wrócił do rozmowy. – Co tylko zechcesz, Myszko. Zgadzam się na wszystko, przecież sama najlepiej się tym wszystkim zajmiesz. Wiesz, że ja nie mam głowy do takich babskich spraw – dodał, wycierając chusteczką zabrudzone szkła okularów. Marina nie mogła uwierzyć w to, co słyszy, i gniewnie zmarszczyła brwi. – Babskich? – rzuciła zdziwiona jego obojętnym tonem. – No tak, właśnie – odparł, spoglądając co rusz na leżący na stoliku telefon. – To nie są babskie sprawy – oburzyła się, zawiedziona jego zachowaniem i brakiem oczekiwanych emocji. – Przecież za dwa tygodnie bierzemy ślub!
-6-
Mateusz sprawiał wrażenie obecnego ciałem, lecz nie duchem. Pogrążony we własnym prawniczym świecie zdawał się nie dostrzegać reakcji Mariny. – Tak, za dwa tygodnie, ale ten czas leci – powtórzył tylko bezmyślnie i dalej wpatrywał się w telefon, jakby oczekiwał na ważną wiadomość. Marina z niepokojem spoglądała na swojego przyszłego męża, martwiąc się jego brakiem zaangażowania w tak ważną uroczystość. Po chwili kelner przyniósł do ich stolika pachnącą cynamonem kawę, ona zaś dopijała swoje przestygłe już cappuccino. Mateusz pokiwał głową, zamieszał bezwiednie łyżeczką, zastukał w zdobioną złotym wzorem filiżankę i wypił kilka łyków, myślami będąc gdzie indziej. Marina czuła, jak z każdą chwilą narastają w niej złość i rozczarowanie. Patrząc na niego zastanawiała się, gdzie się podział jej dawny Mateusz. Czy nagle, wraz z oświadczynami, jego uczucia do niej wygasły? – Widzę, że nie bardzo ci na tym wszystkim zależy – rzuciła poirytowana jego brakiem zaangażowania. Czuła się nieswojo i głupio. Lekceważył ją w widoczny sposób, a na dodatek nie dostrzegał w swoim zachowaniu niczego niestosownego. – Myszko, ja po prostu nie mam na to czasu – odparł nieco zmęczonym głosem, zapamiętale szukając czegoś w telefonie. Marina przyglądała mu się z rosnącą złością, a jej oczy ciskały gromy i błyskawice. – Rozumiem, w takim razie wszystko zrobię według własnego uznania, zresztą jak zawsze! – skwitowała ostro. – Jestem pewien, Myszko, że twoja mama będzie tu niezastąpiona, wiesz przecież, że ona uwielbia takie zadania specjalne, jak ślub i wesele najstarszej córki – stwierdził spokojnym tonem, nie widząc żadnego problemu. Marina natomiast wyczuła, że powiedział to nieco sarkastycznie.
-7-
Wiedziała, że lubił jej matkę, jednak z pewnością nie uważał jej za najmądrzejszą kobietę na świecie. Ze zmierzwioną fryzurą i okrągłymi okularami mamrotał coś do siebie pod nosem, wyglądał bardziej jak młody naukowiec niż przyszły małżonek. Obserwowała go w milczeniu. Nagle zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądało ich wspólne życie. Siedzieli teraz w ciszy, razem, ale jakby osobno. Ona pogrążona w swoich niepokojących rozważaniach, on czytający esemesy i szepczący coś nieustannie do siebie, niczym staruszek. Kawiarenka, w której się znajdowali, została urządzona w gustowny i przytulny sposób. Na stolikach stały czerwone nastrojowe lampki, a szydełkowe serwetki i kwiatki w niewielkich, uroczych wazonach dopełniały całości. Atmosfera i wystrój wnętrza zachęcały do romantycznych spotkań we dwoje. Marina tym bardziej odczuwała przykrość spowodowaną zachowaniem Mateusza, a w jej sercu zrodziło się gorzkie uczucie rozczarowania. Nagle zadzwonił telefon. Mateusz natychmiast odebrał i po krótkiej rozmowie zerwał się na równe nogi, oświadczając, że musi już niestety iść, bo do kancelarii przyjechali nowi, niezwykle ważni klienci. Od czasu zakończenia studiów prowadził z ojcem jedyną kancelarię prawną w Górczynie, z czego był niezwykle dumny. Miał nadzieję objąć ją samodzielnie w niedalekiej przyszłości, gdyż ojciec wybierał się na zasłużoną emeryturę. Mateusz, wedle oceny matki Mariny, był najlepsza partią w całym miasteczku i okolicy. Marina nie podzielała ostatnio jej entuzjazmu. – Dobrze, w takim razie idź już – powiedziała z rezygnacją w głosie, a jej twarz wyrażała powagę i niepokój. Nie wyznała mu, jak wielkie wątpliwości pojawiły się w jej kobiecym sercu. Ich spotkania od jakiegoś czasu wyglądały podobnie. Czuła się skołowana, a szczęście z powodu rychłego ślubu gdzieś zniknęło. – Zrozum, Myszko, taka okazja może się szybko nie powtórzyć – tłumaczył podnieconym głosem, chowając pospiesznie telefon do kieszeni ciemnego płaszcza. -8-
– Jasne, rozumiem, idź już, proszę – powtórzyła cicho, wzdychając posępnie. Wydawało jej się, że wcale nie jest dla niego ważna. Mateusz cały promieniał, podniecony rychłym i ważnym spotkaniem. – Jesteś wspaniała. Zadzwonię wieczorem. Pa, kochanie! – zawołał, znikając w drzwiach, potargany, w niezapiętym płaszczu i w ogólnym nieładzie. Marina patrzyła, jak bez wahania wychodzi na zewnątrz. Znowu została sama. Nie miała już ochoty na zimną kawę, uregulowała więc rachunek i bez pośpiechu założyła swój jasnobeżowy płaszcz. Uśmiechnęła się do kelnera i powoli wyszła na dwór. Deszcz, który jeszcze niedawno był prawie niezauważalny, rozpadał się na dobre. Ciężkie krople były tak samo uporczywe, jak wątpliwości dotyczące zbliżającego się ślubu. Marina nie była już pewna, czy chce życia w ciągłym zamieszaniu i bez uwagi ze strony Mateusza. Nie tego oczekiwała, gdy prosił ją o rękę. Radość ze wspólnej przyszłości malała, a jej zawsze piękne, lśniące oczy zasnuła mgła smutku i zwątpienia. Przemoczona do suchej nitki, w nieco wisielczym nastroju, weszła do domu, zostawiając w przedpokoju mokre ślady butów. – Wyglądasz, jakby cię coś przejechało – powitała ją młodsza siostra. Weronika miała dwadzieścia pięć lat, była zgrabna jak modelka i pełna wdzięku: długie, kruczoczarne włosy z prostą grzywką lśniły, tworząc piekną ramę dla ciemnych oczu. W przeciwieństwie do Mariny zawsze miała duże powodzenie u płci przeciwnej. Ku zmartwieniu Róży, ich matki, Weronika nieustannie przebierała w chłopakach, co jakiś czas przedstawiając rodzicom kolejnego narzeczonego. Biedna kobieta nie mogła spać po nocach, zamartwiając się o los córek, a najbardziej pragnęła wydać je jak najszybciej i jak najlepiej za mąż, aby wreszcie mieć spokój w domu. Marina zdjęła przemoczony płaszcz i chwilę później poszła do łazienki po ręcznik, by osuszyć włosy. Jej jasne zamszowe botki na koturnie również nie prezentowały się najlepiej. -9-
– Wyglądam tak, jak się czuję – powiedziała smutno, wycierając pojedyncze pasma złocistokasztanowych włosów. Czarny tusz lekko się rozmazał na rzęsach. – To pewnie ten stres przed ślubem. A w ogóle to dobrze jest nosić ze sobą parasol, siostrzyczko, zwłaszcza gdy zapowiadają opady deszczu – pouczyła ją Weronika, zagryzając kruchym ciasteczkiem. – A gdzie Mateusz? – spytała ze zdziwieniem, odrzucając ręką długie włosy do tyłu. – Zgadnij... – Tylko mi nie mów, że znowu musiał iść do pracy! Marina odwróciła wzrok. Weronika była na nią zła, czego wyraz ewidentnie malował się na jej twarzy. – Boże, dziewczyno! On cię robi w trąbę! Mówię ci, Marina, albo on jest jakiś dziwny, albo ma kogoś na boku! Marina siedziała teraz obok niej na wygodnej seledynowej kanapie. W aureoli poskręcanych od wilgotnego powietrza kasztanowych włosów wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka. – Oj, przestań, głowa mi pęka, a ty się na mnie wyżywasz – zamruczała, spoglądając na siostrę z niezadowoleniem. – Mów co chcesz, ale ja bym kopnęła go w... – Proszę, nie kończ – przerwała, chowając twarz w dłoniach. – Powiedziałaś mu wreszcie, że chcesz pisać? – Nie zdążyłam. Weronika pokiwała głową, a jej mina wyrażała troskę o siostrę. – Właśnie o to mi chodzi. Czy myślisz, że on będzie inny po ślubie? – zapytała niepewnie. – Nie wiem. Co mam zrobić? Nie znajdę tu innego faceta, poza tym wciąż go kocham... – Marina broniła się, żałośnie miotając się we własnych złudzeniach i wątpliwościach, świadoma faktu, że oszukuje samą siebie. Weronika patrzyła na nią badawczo, aż w końcu spytała: - 10 -
– Myślałaś kiedyś o tym, żeby stąd po prostu wyjechać? – Wyjechać? Ale dokąd? Weronika przysunęła się bliżej i chwyciła siostrę za rękę. – Daleko. Proszę, pomyśl o tym, zrób to dla mnie zanim wyjdziesz za mąż. – Weronika z nadzieją patrzyła w oczy Mariny. Dobrze wiedziała, że siostra się waha oraz że to matka namówiła ją i Mateusza na ten ślub. Róża robiła wszystko, by jej córki szybko i bogato wyszły za mąż, a Marina była najstarsza z nich. – Ale przecież nie ucieknę sprzed ołtarza, nie mogłabym... – w jej głosie zadźwięczał dziwny niepokój. Miała nieodparte wrażenie, że Weronika czyta w jej myślach, bowiem od jakiegoś czasu rozważała różne scenariusze, a szczególnie dziś, po kolejnym nieudanym spotkaniu z Mateuszem. Młodsza siostra wyglądała na szczerze zatroskaną. – Dobrze, ale obiecaj przynajmniej, że mu powiesz i dobrze posłuchaj, co ci odpowie. – Tak, zrobię to. Marzę o pisaniu i nie chcę z tego zrezygnować za żadną cenę. Weronika delikatnie pocałowała siostrę w policzek. Obie bardzo się kochały i pomimo sporej różnicy wieku były ze sobą mocno zżyte. Tej bliskości nie miały już z Leną, ich kolejną siostrą, która zawsze chodziła swoimi ścieżkami. Lena zdecydowanie była chłopczycą, niezainteresowaną rychłym ślubem ani potencjalnymi kandydatami na męża. Dziewczyna stanowiła największe wyzwanie dla matki, była bardzo oporna na swatanie i nie uznawała chodzenia na randki. Oficjalnie wyznała przy wszystkich, że nigdy się nie zakocha ani nie wyjdzie za mąż, nie będzie też niczyją służącą ani niewolnicą. Matka jednak wciąż liczyła, że w końcu kiedyś się opamięta, dojrzeje do małżeństwa i zamieszka u męża. Ojciec dziewcząt, pan Henryk, był wysokim, szczupłym, siwym mężczyzną o łagodnym spojrzeniu i zdecydowanych poglądach, marzącym jedynie o spokoju w zacisznym kącie - 11 -
domu lub w pracy. Od lat prowadził małe biuro podatkowe, jednak nie miał komu przekazać interesu, ponieważ żadna z córek nie wykazywała zainteresowania tym biznesem. Uciekając przed stale coś mówiącą żoną, pan Henryk zamykał się w swoim biurze, w którym stopniowo odzyskiwał spokój ducha. Wieczorami wymykał się z domu na partyjkę brydża lub kart do klubu seniora, gdzie spotykał dawnych kolegów ze szkoły. Te chwile były dla niego najszczęśliwsze; z dala od rodzinnego zgiełku i wysłuchiwania ciągłych narzekań małżonki. Marina zamknęła się w swoim pokoju. Czuła strach i niepewność, wciąż analizowała rozczarowanie spotkaniem z Mateuszem. Czuła, że Weronika w jakimś stopniu ma rację: wiedziała, że życie tutaj wiąże się z ciasnym, zaściankowym światem, bez nowych horyzontów, w utartych schematach i odwiecznych, męczących tradycjach. A ona... Ponad wszystko pragnęła pisać, i to dobrze pisać, choć nigdy nikomu, poza Weroniką, nie zwierzyła się z tego pragnienia. Siostra była jedyną powierniczką jej marzeń. Matka niewątpliwie szybko by ją do tego zniechęciła, a Mateusza rzadko kiedy interesowało coś więcej poza prawniczymi terminami. Marina wiedziała, że jako przyszła mężatka powinna szaleć ze szczęścia, jednak nie czuła tej euforii, pomimo że na swój sposób kochała narzeczonego. Czasy, kiedy szaleńczo zakochani patrzyli sobie żarliwie w oczy, a każde kolejne spotkanie niosło ze sobą wulkan uniesień i emocji, skończyły się bezpowrotnie. Czuła, że uczucie między nimi wygasa, a łącząca ich dawniej namiętność umiera. Nie rozumiała tylko, dlaczego Mateusz zdawał się tego nie dostrzegać. Marina leżała bezwładnie na łóżku, wpatrując się z pozoru bezmyślnie w jeden punkt na ścianie. Sytuacja stawała się poważna. Musiała zdecydować, czy zagłuszy swoje wątpliwości, posłucha matki i zgodnie z jej oczekiwaniami zostanie potulną i cichą małżonką. Będzie wieść dostatnie życie u boku świetnie prosperującego męża za cenę samotnie spędzanego czasu - 12 -
i tolerowania jego wiecznych spóźnień. Druga z możliwości zakładała, że Marina posłucha rad siostry i odetnie się od umierającego uczucia, znienawidzonej i nudnej pracy oraz wiecznie pouczającej matki. Jej zaplanowane życie zaczynało się burzyć. Strach i niepewność sprawiły, że ona sama nie potrafiła myśleć o niczym innym. Słowa Weroniki coraz intensywniej podsycały narastające wątpliwości.
*** Kancelaria prawna „Żakowski i Syn” była jedyną w okolicy. Większość interesantów pochodziła spoza miasteczka, jednak właściciele nie mogli narzekać na brak pracy. Elegancko urządzona przez żonę pana Żakowskiego kancelaria przyciągała klientów nawet z daleka, a jej właściciel uchodził za najlepszego prawnika w całym powiecie. Po spotkaniu z Mariną Mateusz, jak zawsze nieco spóźniony, wpadł do biura jak huragan. W gabinecie czekał na niego ojciec oraz nieznana, młoda i niezwykle atrakcyjna kobieta. Ubrana w lekko dopasowaną czarną sukienkę przed kolano, z małym, zaokrąglonym, srebrnym kołnierzykiem tuż przy szyi i delikatnie bufiastymi rękawami, sprawiała piorunujące wrażenie. – Mateuszu, poznaj proszę naszą nową asystentkę – zaczął oficjalnym tonem pan Żakowski. – Panna Paulina Lisiecka – przedstawił kobietę, wskazując łagodnym ruchem ręki w jej stronę. Pan Żakowski był eleganckim mężczyzną noszącym muszkę. W granatowej marynarce z lamówkami i białej, idealnie wyprasowanej koszuli, prezentował się bardzo wytwornie. W przeciwieństwie do swojego syna stanowił przykład dokładności, profesjonalizmu i szyku. Mateusz poprawił dłonią opadające na jego wysokie czoło niesforne kosmyki jasnych włosów i, pochylając się w kierunku młodej damy, niezgrabnie - 13 -
pocałował ją w rękę. Kobieta uśmiechała się; cała ta ceremonia wyglądała dość zabawnie. – Miło mi poznać, Mateusz Żakowski, syn – przedstawił się nieco nieskładnie, gdyż widok smukłych nóg tej zgrabnej brunetki chwilowo rzucił mu się na umysł. Nieco oszołomiony sytuacją, wciąż nerwowo przeczesywał dłonią włosy, mrucząc coś pod nosem. Kobieta lekko dygnęła i ciągle się uśmiechała. – Och, co za dżentelmen, dziś już takich się nie spotyka – wyznała z nieskrywanym podziwem. – Jestem totalnie oczarowana – dodała po chwili, zerkając młodemu Żakowskiemu figlarnie w oczy, co zupełnie rozbroiło Mateusza. Pan Żakowski oniemiał. Widząc nieporadne zachowanie syna i próbując ratować go z opresji, niespodziewanie chrząknął głośno, zdecydowanym ruchem ręki dotykając ramienia Mateusza. Ten drgnął, jakby na nowo ożywiony i wyrwany z chwilowego letargu. – Synu, nie stój tak, zaproś panią do gabinetu, a później pokaż naszą kancelarię – zaproponował, wykonując zamaszyste ruchy rękami. Miotał się energicznie i mrugał znacząco. – Oczywiście, oczywiście – jąkał się Mateusz z ulgą w głosie i zaczął oprowadzać panią Paulinę po pokojach. Kobieta była bardzo zgrabna i urodziwa, najwyraźniej świadoma swej atrakcyjności; bez trudu byłaby w stanie uwieść każdego mężczyznę. Z ciekawością rozglądała się dookoła, głośno komentując prezentowane pokoje i zdobiące ich ściany obrazy znanych malarzy. Jej zgrabne, kocie ruchy wywoływały u Mateusza zawroty głowy. – Bardzo mi się tu podoba – powiedziała, obracając się energicznie po gustownie urządzonych pomieszczeniach. – Sądzę, że będzie nam się dobrze pracowało – dodała i rzuciła Mateuszowi znaczące spojrzenie. Mateusz znowu stanął jak osłupiały, zastanawiając się, gdzie podziała się jego cała elokwencja i obycie towarzyskie. - 14 -
W jednej chwili zabrakło mu słów, a język stanął kołkiem. Nerwowo wycierał chusteczką czoło, starając się unikać wzroku Pauliny. – Też tak myślę – wysapał po chwili, głośno przełykając ślinę i spojrzał ukradkiem na nową pracownicę. Kobieta uśmiechnęła się lekko i pomyślała, że zabawny z niego mężczyzna.
*** Pani Róża prawie cały dzień rozmawiała przez telefon. Jej mąż, Henryk, przemierzał przedpokój wzdłuż i wszerz i zastanawiał się, ile go to wszystko będzie kosztowało. Miał niezadowoloną minę, a w jego dużych, niebieskich oczach można było teraz dojrzeć rozdrażnienie. Jak wszyscy mieszkańcy domu miał przydzielone zadanie specjalne. – Ona mnie wykończy – nerwowo mamrotał, krzątając się teraz po strychu w poszukiwaniu jakichś pudeł z materiałami, po które wysłała go małżonka. Mężczyzna najbardziej w życiu cenił sobie święty spokój, jednak ostatnio nie miał zbyt wielu okazji, by się nim delektować. Przedślubne szaleństwo owładnęło cały dom, a najbardziej jego żonę, która od kilku dni obdzwaniała wszystkich gości w celu potwierdzenia ich przybycia na uroczystość weselną. Teraz również była pochłonięta rozmową. – Ach, kochana, mówię ci... Cały kościół będzie tonął w kwiatach, a suknia! No, Marina wygląda w niej po prostu przepięknie! Och, gości będzie stu dwudziestu – chwaliła się. Weronika tylko zabawnie przewracała ciemnymi oczami na to, co wyrabia jej matka. Lena, podobnie jak ojciec, kochała święty spokój i siedziała zamknięta w swoim pokoju, natomiast pani Róża była rozpromieniona i podniecona, gdyż zajmowała się tym, co kochała najbardziej, czyli plotkowaniem. Jednym słowem, czuła się jak ryba w wodzie, podczas gdy pozostali członkowie rodziny chowali się po kątach w poszukiwaniu - 15 -
odrobiny ciszy. Do ślubu pozostało zaledwie kilka dni. Marina codziennie chodziła do pracy; dłuższy urlop zostawiła na podróż poślubną. Siedziała za biurkiem zawalona stertą urzędniczych papierów. Pokój był mały i dawniej dzieliła go z koleżanką, jednak od czasu jej choroby Marina siedziała w nim sama. Nieoczekiwanie w jej progi zawitała nielubiana przez nikogo kierowniczka działu: rubensowsko zaokrąglona, z zabawnymi blond loczkami na głowie i ogromnymi kolczykami w uszach. Jej niebotycznie wysokie obcasy powodowały, że tęgawe nogi właścicielki chwiały się na boki. Marina z całych sił usiłowała powstrzymać śmiech, odwracając twarz w kierunku stojącego na jej biurku monitora. Kobieta stanęła tuż obok i lekko nachyliła się nad nią, pusząc się przy tym jak paw. – Pani Marino – zwróciła się do niej piszczącym i nieprzyjemnym dla uszu głosem – czy skończyła pani wreszcie opracowywać te sprawy z listy? – zaczęła, kołysząc się lekko na nogach i śmiesznie wydymając swe obfite usta. – Właśnie kończę – odparła Marina z udawanym spokojem i powagą. – A to świetnie, o czternastej listę proszę przynieść na moje biurko, czy to jasne? – rzuciła obcesowo. – Tak. – Marina nie wdawała się w zbędne dyskusje. Pani Krysia już wychodziła z pokoju, gdy nagle obejrzała się za siebie, spojrzała na ścianę i z niezadowoleniem wypisanym na twarzy zapytała: – Pani Marino, tyle razy pani mówiłam, że ten plakat nie może tu wisieć, czy pani nie posiada choćby odrobiny dobrego gustu i smaku? – Ależ posiadam – odrzekła, gotując się cała w środku – i właśnie dlatego go tu powiesiłam. Pani Krysia wytrzeszczyła oczy i nabrała powietrza, wyglądała teraz jak mała, śmieszna wypchana rybka, jedna z tych, które można kupić na pamiątkę na nadmorskim deptaku. Jej twarz przybrała nieprzyjemny i ostry wyraz. - 16 -
– Pani jest niegrzeczna! – rzuciła złośliwie – Ja? – Marina zrobiła zdziwioną minę. – Przepraszam panią, ale mam dużo pracy, a ten plakat jest jak najbardziej służbowy – odparła grzecznie i odwróciła się w stronę komputera, ignorując zaczepki przełożonej. Od dawna była do nich przyzwyczajona, bowiem z oficjalnie nieznanych nikomu względów pani Krysia lubowała się w poniżaniu i zatruwaniu życia swoim pracownikom. Zorientowawszy się, że nic nie wskóra, powoli wyszła z pokoju, głośno zamykając za sobą drzwi. Marina odetchnęła z ulgą. Od wielu lat pracowała w urzędzie pocztowym i często zastanawiała się, jak to jest, że tak nieodpowiednie osoby, zupełnie nie nadające się do współpracy, a już na pewno do kierowania ludźmi, pracują i zarabiają niezłe pieniądze. Czuła się zmęczona psychicznie i fizycznie. Pozostało zaledwie kilka dni do jej ślubu, a ona, zamiast się tym cieszyć, przeżywała wewnętrzne rozterki i zastanawiała się, jak długo jeszcze wytrzyma, pracując w miejscu, które wypijało z niej całą energię i witalność. Pani Krysia należała do zdecydowanie toksycznych osób, przez nią zwolniło się już kilkoro pracowników, a o sensowną i w miarę dobrze płatną pracę w takiej małej mieścinie było naprawdę trudno. To właśnie hamowało Marinę; nie chciała być w przyszłości uzależniona finansowo ani od swojego męża, ani od nikogo innego. Jakimś cudem, jeszcze przed godziną czternastą, Marina skończyła załatwiać przydzielone sprawy i zadowolona z siebie, z uczuciem ulgi postanowiła pójść do kuchenki, by zaparzyć sobie aromatycznej kawy, która postawi ją na nogi i pozwoli dalej pracować. W miarę zbliżania się do pomieszczenia zaczęła słyszeć dziwne rozmowy dobiegające z tamtej strony, które niespodziewanie na jej widok ucichły. „Laura i Celina, największe plotkarki w całej firmie” – pewnie mnie obgadują, pomyślała w duchu, lecz udała, że jest jej to obojętne. Z podniesioną głową, pewnym krokiem, weszła do - 17 -
środka. Dziewczyny automatycznie zmierzyły ją spojrzeniami od stóp do głów, oceniając w myślach jej dzisiejszy ubiór. – Cześć, Marina, ty szczęściaro, nie zaprosiłaś nas na ślub? – bez najmniejszego wstępu i zażenowania zaczęła chuda jak patyk Laura. Marina dolała wody do czajnika i spokojnie czekała, aż się zagotuje. – Będzie tylko rodzina i przyjaciele, nie zapraszam nikogo z pracy – odparła cichym głosem, zaskoczona tym niespodziewanym atakiem. Koleżanki mrugnęły do siebie porozumiewawczo. – No, jasne – kontynuowała Celina. Uczesana w wysoki i spiczasty kok wyglądała kosmicznie i nieco dziwacznie. – Po co, skoro masz takich bogatych znajomych, w końcu będziesz miała królewskie życie – dodała ze złośliwą satysfakcją. Marina starała się je ignorować, miała już na dziś dość tych słownych utarczek. – Doprawdy nie wiem, o czym mówicie, nie mam bogatych znajomych, a życie będę miała normalne, jak każdy – odparła spokojnie i zalała kawę wrzątkiem, szykując się do wyjścia. Koleżaneczki jednak nie dawały za wygraną. – Na twoim miejscu pilnowałabym przyszłego mężusia – rzuciła kąśliwie Laura i wyszczerzyła się prowokacyjnie. Marina jak gromem rażona obróciła się w jej stronę, tym razem z mocno zagniewaną miną. – O co wam chodzi? – rzuciła ostro, zmęczona ich głupimi docinkami. Zaskoczona Laura cofnęła się o krok. – Mówimy tylko, że widziałyśmy twojego Mateuszka z inną panną – wycedziła szyderczo Celina. Marina pobladła. W jednej chwili poczuła, że zaczyna się jej kręcić w głowie. – O czym ty mówisz? Z kim? – Z nową asystentką... Nie denerwuj się, tak tylko ci mówię – rzuciła zaniepokojona Celina, widząc reakcję koleżanki. – To pewnie nic takiego, w sumie to jechał z nią tylko samochodem – - 18 -
dodała łagodniejszym już tonem. Marina odwróciła się na pięcie i wróciła do swojego pokoju. Musiała zaczerpnąć świeżego powietrza. Podeszła do okna, otworzyła je szeroko i usiadła za biurkiem. Po chwili do pokoju wpadła Celina. – Kawę ci przyniosłam, bo zapomniałaś... Dobrze się czujesz, Marina? – zapytała z niepokojem w oczach. – Nie, nie czuję się dobrze! – rzuciła zagniewana. Poczuła się oszukana i upokorzona jak nigdy, w dodatku o wyczynach Mateusza dowiedziała się od największych plotkar w mieście! „Co za poniżenie” – myślała zgnębiona, a na jej twarzy malowało się ogromne zmęczenie. Powinna się była domyślić, dlaczego Mateusz ostatnio nie miał dla niej czasu. Weronika miała niestety rację. Strapiona złymi wiadomościami Marina zatopiła się we własnych rozważaniach, z których niespodziewanie wyrwała ją Celina. – A co to? – spytała, zerkając wielkimi ze zdziwienia oczami na kosz znajdujący się przy biurku Mariny i leżące obok niego podarte kawałki papieru. Marina poczuła, jakby ktoś wyrzucił jej na głowę wiadro pełne śmieci. – Plakat! Ktoś podarł mój plakat! – krzyknęła ze złością. – Pani Krysia to zrobiła, co za wredne babsko! – to powiedziawszy, wstała gwałtownie zza biurka, energicznie otworzyła drzwi pokoju i ruszyła w stronę gabinetu szefowej. Czuła, że zaraz wybuchnie. Wszystkie narastające w niej latami frustracje i skrywane negatywne emocje wywoływane przez przełożoną eksplodowały w niej teraz niczym gorąca lawa. Jak oszalała wpadła do pokoju pani Krysi; poczucie upokorzenia zawładnęło nią bez reszty. – Proszę się opanować, ostrzegam panią – odparła powoli. – A teraz proszę wyjść z mojego pokoju. Marina poczuła się jeszcze bardziej dotknięta i zirytowana. Doprowadzona po raz kolejny do ostateczności poczuła, że w końcu ma dość. Wszelkie hamulce nagle w niej puściły, - 19 -
a nagromadzone przez lata żale i upokorzenia zawładnęły nią i jej słowami. – Czy pani jest chora? Kto pani dał prawo do niszczenia moich rzeczy? Ten plakat był firmowy, zawierał reklamy innych przedsiębiorstw i mapę naszego regionu! – rzuciła ostro w jej stronę, czując, jak jej twarz pali płomień gniewu. Pani Krysia udawała obojętność na słowa Mariny i nie wystawiała nosa znad swoich papierów. – To nie ma znaczenia, po co te nerwy? Nie pasował tam i tyle – tłumaczyła obojętnie. Marina jednak nie miała zamiaru odpuścić, nie tym razem. – I tyle? Otóż oświadczam, że nie chcę już dłużej tu pracować, ponieważ nie zniosę dłużej pani widoku, złośliwości i upokorzeń. Zwalniam się, do widzenia! – krzyknęła prosto w pucołowatą twarz szefowej, a serce waliło jej jak oszalałe. Nie chciała dłużej być czyimś workiem treningowym. Nagle Krystyna podniosła głowę i przemówiła przestraszonym, piskliwym głosem, próbując udobruchać Marinę. Wstała od biurka i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju, stukając przy tym głośno obcasami. – Pani Marino – piszczała zaskoczona – pani chyba zupełnie oszalała. Przez ten ślub jest pani taka impulsywna! Przecież nic się takiego nie stało. No, może nie powinnam była... – zacięła się. – Proszę tego nie robić, pani Marino... Jednak nie zdołała uspokoić urażonej do głębi Mariny. Drzwi gabinetu zamknęły się z trzaskiem, a ona, trzęsąc się z nadmiaru emocji, wróciła do swojego pokoju i w pośpiechu zaczęła pakować swoje osobiste rzeczy. Pomimo wszystkiego, co zaszło, odczuwała dziwną ulgę i zadowolenie. Opisała wszystkie kartony, wyłączyła komputer, zamknęła okno, zgasiła światło, włożyła płaszcz, na ramię zarzuciła skórzaną torebkę i poszła do sekretariatu na piętrze budynku. Powoli weszła do środka, gdzie za sporym biurkiem, częściowo - 20 -
zastawionym drukarką, faksem i całym zestawem rodzinnych zdjęć siedziała sekretarka, pani Ania. Marina postawiła pudło z pieczątkami i identyfikatorem na blacie i odgarnęła z czoła potargane włosy. – Zwalniam się, to moje wymówienie – oświadczyła bez zbędnych wstępów, podając kobiecie zapisaną odręcznie kartkę papieru. Była zdeterminowana jak nigdy dotąd. Pani Ania uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo. Ubrana była w przyciasny czarny żakiet, a głęboki dekolt bluzki uwydatniał jej kobiece kształty, przez co wyglądała dość kokieteryjnie. Pani Ania była w tej instytucji chyba jedyną osobą, która nikomu nigdy nie zaszkodziła i nie powiedziała nic przykrego. – Wiesz, kochana, ja cię podziwiam, że tak długo tu wytrzymałaś... I co będziesz teraz robić? – zapytała z zainteresowaniem, popijając czarną kawę z firmowego kubka. – Nie mam najmniejszego pojęcia. – Marina z duszą lekką jak piórko pożegnała progi sekretariatu. Stojąc na zewnątrz budynku czuła, jak powiew świeżego powietrza cudownie wzburza aureolę jej miedzianych włosów i delikatnie gładzi zmęczoną twarz. Nie do końca jeszcze świadoma tego, co zaszło, odczuwała niewypowiedzianą radość. W końcu się odważyła. Porzuciła znienawidzoną pracę i po raz pierwszy od dawna poczuła się szczęśliwa.
*** W pobliskim parku panował przyjemny porządek, gdzieniegdzie ktoś spacerował szerokimi alejkami z dzieckiem lub z psem. W powietrzu wyraźnie wyczuwało się zapach wilgotnej ziemi i nieuchronnie nadchodzącej jesieni. Pojedyncze liście wysokich drzew opadały na ziemię, tańcząc figlarnie i kręcąc się wokół. Marina szła prosto przed siebie, mijając stojące wzdłuż drogi ławki z siedzącymi na nich i przytula- 21 -
jącymi się czule zakochanymi parami oraz staw, po którym pływały dzikie kaczki. Kierowała się w stronę rynku i stopniowo pozbywała negatywnych emocji; zaczynała rozumieć to, co przed chwilą zrobiła. Właśnie została bezrobotna. Jednocześnie czuła, że jej życie zaczyna się dziwnie układać, a ona potulnie pragnie się temu poddać. Wcześniej z pewnością nie zdobyłaby się na tak odważny krok. Z jednej strony bała się reakcji swojej rodziny i Mateusza, a z drugiej odczuwała niesamowitą ulgę i zadowolenie. Była jak ptak niespodziewanie wypuszczony z klatki na wolność. Postanowiła, że nie będzie zwlekała i od razu powie o wszystkim Mateuszowi. Nie chciała trzymać tego przed nim w tajemnicy ani go okłamywać, przede wszystkim jednak liczyła, że narzeczony ją zrozumie. Była ciekawa jego reakcji. Doniesienia o rzekomej asystentce odłożyła chwilowo na drugi plan. Różana alejka kreśliła delikatne łuki to w lewo, to w prawo, by wreszcie doprowadzić do wyjścia. Drzewa zostały za Mariną. Park był tak cudny, że opuszczała go z niekrytym żalem. Jej oczom ukazał się rynek miasta z piękną fontanną pośrodku. W jego centrum mieściła się kancelaria „Żakowski i Syn”. Biuro znajdowało na piętrze starej, pięknie odnowionej kamienicy, która od wielu pokoleń stanowiła własność tej rodziny. Marina zatrzymała się na chwilę, by nabrać nieco odwagi, jednak jej ciało nadal lekko drżało z emocji i niepokoju. Co teraz będzie? Zdecydowanym krokiem weszła do budynku i szybko pokonała wysokie drewniane schody. Po krótkiej chwili stała na piętrze przed eleganckimi, mahoniowymi drzwiami, zapraszającymi, by wejść do środka. Klamka drgnęła i Marina weszła do środka. Mimo że od tylu lat spotykała się z Mateuszem, była w jego biurze zaledwie drugi raz. Urzeczona harmonijną kolorystyką ścian, z zainteresowaniem rozglądała się dookoła. – Dzień dobry, czym mogę pani służyć? – niespodziewanie usłyszała za plecami młody, kobiecy głos. Odrzucając na bok swe kasztanowe włosy, szybko się odwróciła. Przed nią - 22 -
stała piękna, zgrabna, gustownie ubrana brunetka. „A więc to, co mówiła Celina, jest prawdą” – pomyślała gorączkowo, dyskretnie oceniając wygląd kobiety. Zatrudnili nową asystentkę, a Mateusz nawet o tym nie wspomniał. Jej pewność siebie – myszki ubranej w szarą sukienkę za kolano – momentalnie spadła do zera. Marina najchętniej wycofałaby się teraz do wyjścia. W przeciwieństwie do niej brunetka sprawiała wrażenie osoby twardo stąpającej po ziemi. W oczach Mariny pojawiło się zwątpienie, jednak wrodzona duma nie pozwoliła jej tego okazać. – Dzień dobry, mam na imię Marina, jestem narzeczoną Mateusza Żakowskiego – zaczęła spokojnym, melodyjnym głosem, ściskając w ręce skórzaną torebkę w morskim kolorze. Asystentka przybrała obojętny wyraz twarzy i nagle stała się dla niej wyczuwalnie mniej uprzejma. – Ach, Mateusza... – zareagowała, posyłając Marinie ostre spojrzenie i bezczelnie mierząc ją od stóp do głów. – Jasne, no tak, niech pani zaczeka, powiem mu, że pani przyszła. – Odwróciła się zgrabnie i – kołysząc wąskimi biodrami – ruszyła w stronę gabinetu, do którego weszła bez wahania. Marina czekała przez chwilę w milczeniu, lekko zażenowana, że musi sterczeć na korytarzu i czekać, aż jakaś panienka zrobi jej łaskę i poprosi Mateusza na rozmowę. Co za ironia losu! Marina była na siebie zła, że wcześniej do niego nie zadzwoniła. Czuła się teraz jak brzydkie kaczątko, z wypiekami na twarzy i lekko potarganą fryzurą. Na dodatek asystentka nawet nie zaproponowała jej, by usiadła. „Nigdy w życiu nie będę wyglądała tak świetnie jak ona” – pomyślała, przygryzając wargę. Po chwili asystentka wynurzyła się z gabinetu, z pewną siebie miną podeszła do Mariny i oznajmiła, że Mateusz ma teraz bardzo ważnego klienta, więc jeśli chce się z nim dzisiaj widzieć, to musi zaczekać. Marina poczuła się jak uderzona obuchem w głowę. Pomimo to starała się zachować klasę i spokój. – Rozumiem – odparła. – A jak długo to potrwa? - 23 -
– Tego nie wiem – odparła sucho asystentka i podeszła do swojego biurka, pozostawiając ją samą. Marina zdecydowała, że jednak zaczeka. Niezręcznie było teraz wyjść, a poza tym i tak nie miała co ze sobą zrobić. Wiedziała, że jeśli teraz wróci do domu, to spadnie na nią lawina pytań o to, co robi w domu o trzynastej, zaś matka niezwłocznie zacznie przeprowadzać prywatne śledztwo. Usiadła zatem w poczekalni na wygodnej skórzanej kanapie i czekała cierpliwie na Mateusza. Brunetka zajęła się odbieraniem telefonów. Wreszcie, po niemalże czterdziestu minutach, Mateusz wraz z klientem pojawili się w drzwiach gabinetu. Pożegnawszy interesanta, spojrzał w stronę Mariny, poprawił swe niesforne włosy i zsuwające się z nosa okulary. Niespiesznym krokiem podszedł do narzeczonej i pocałował ją w czoło. Marina, świadoma badawczego spojrzenia brunetki i jej wygiętych w ironicznym grymasie, czerwonych jak krew ust, uśmiechnęła się lekko. – O, Myszko, czy coś się stało? – spytał spokojnym głosem, w którym można było dosłyszeć nutę niezadowolenia. – Tak, muszę z tobą porozmawiać, ale bez świadków, jeśli pozwolisz... – Mam tylko dziesięć minut – usłyszała w odpowiedzi. – Chodźmy do środka – dodał, chwcił ją pod ramię i zerknął nerwowo na zegarek. Weszli do gabinetu i zamknęli drzwi. – Czy coś się stało? Nigdy nie przychodziłaś ot tak do kancelarii – zagadnął, sięgając po dokumenty. – Właśnie rzuciłam pracę – wykrztusiła z siebie nerwowo Marina. Mateusz siedział za swoim biurkiem i patrzył na nią ze zdziwioną miną, drapiąc się po głowie. – Ale czemu? Co się stało? – dopytywał zaskoczony, a jego małe oczy powiększyły się raptownie. Marina westchnęła głęboko. – Nie będę tam dłużej pracowała i tyle, o nic więcej nie pytaj, proszę – tłumaczyła wciąż zdenerwowanym tonem, nie - 24 -
mogąc jeszcze ochłonąć po tym, co zaszło. Mateusz najpierw sapnął głęboko, a następnie ziewnął. Marina obserwowała go z pełną zaskoczenia miną; nie takiej reakcji oczekiwała. – No i w porządku, Myszko, i tak po naszym ślubie nie miałabyś czasu na pracę zawodową, więc może i dobrze się stało – powiedział uradowany, jakby z uczuciem ulgi, że jego problem sam się rozwiązał. Marina słuchała jego słów z rosnącym niedowierzaniem. – Jak to? – No, przecież będziesz miała na głowie cały wielki dom, częstych gości, potem dzieci... Nie dałabyś rady tego wszystkiego pogodzić, Myszko. – Dla niego sprawa była oczywista, nie widział w tej sytuacji najmniejszego problemu. Marina, zszokowana jego postawą i luźnym podejściem, słuchała go, przez chwilę nie wydobywając z siebie najmniejszego dźwięku. Musiała to jakoś przetrawić. – Widzę, że sam już zaplanowałeś nasze wspólne życie – rzekła pustym głosem, patrząc gdzieś daleko przed siebie. Właśnie teraz jak nigdy przedtem czuła, jak bardzo obcy staje się jej ten człowiek. – No, ktoś musiał, Myszko – zaśmiał się i spojrzał na nią znad swych zabawnych okularów, ponownie zerkając na zegarek. – Zresztą, szczerze mówiąc i tak zarabiałaś tam grosze – podsumował, szperając w jakichś dokumentach. Marina zrozumiała, że jej sprawa i tak została już przegłosowana, a jej ostatnie niemiłe wrażenie na temat ich związku tylko się pogłębiło. Poczuła się zlekceważona i nierozumiana, i to przez kogo? Przez swojego przyszłego męża. W jej oczach szalały teraz wściekłe błyskawice, a głębokie rozczarowanie i zawód rozdzierały jej serce. Nie mogła się z tym pogodzić, nie potrafiła. – Ale... Ja nie chcę siedzieć w domu – jej głos brzmiał stanowczo. - 25 -
Mateusz spojrzał na nią ze zdziwioną miną i zaczął głośno wzdychać. Jego czoło zmarszczyło się w gniewie, zdradzając nagły brak cierpliwości. – Nie rozumiem cię. W takim razie dlaczego się zwolniłaś? – Bo nie chciałam już tam dłużej pracować przez tę zołzę, ale to nie znaczy, że chcę siedzieć bezczynnie w domu – rzuciła zdenerwowanym tonem. Ręce drżały jej z emocji. – Zaraz tam bezczynnie... Zobaczysz, ile będziesz miała zajęć. Aha, zapomniałem zamówić bukiet ślubny dla ciebie. Wybierzesz jakiś sama, dobrze, Myszko? – wtrącił, uśmiechając się do niej niczym mały chłopiec, świadomy tego, że wszystko, co zrobi i tak ujdzie mu na sucho. Marina ponownie doznała szoku, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Świadoma tego, że poznała już plany na resztę życia, zdecydowała się udawać dalsze zrozumienie. – Tak, jasne, oczywiście – wyszeptała. Czuła się jakby uszła z niej cała chęć do życia. – Muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Chcę pisać – dodała po chwili, już prawie gniewnie, idąc za ciosem. – Słucham? – Mateusz patrzył na nią jak na Marsjankę, nic nie rozumiejąc. – Chcę pisać książki, kochanie – odrzekła, patrząc mu prosto w oczy i oczekując na jego reakcję. – Książki? Ale po co? Przecież kupię ci każdą, jaką tylko będziesz chciała. Myszko, muszę kończyć, już dzwonią, że przyszedł następny klient, wybacz proszę. Porozmawiamy wieczorem. – Ponownie zerknął w swoje papiery i uśmiechnął się do niej głupawo. Marina, totalnie załamana, ze smutną miną, bez słowa pożegnania opuściła jego gabinet. Brunetka siedziała za swoim ładnym biurkiem i nie zwracała na nią większej uwagi, udając ciężko zapracowaną. Po chwili do kancelarii przyszedł kolejny klient. Asystentka natychmiast przywitała go miłym - 26 -
głosikiem, pokazując w szerokim uśmiechu swoje białe jak perełki zęby, i chwyciła za słuchawkę telefonu. – Mateusz, właśnie przyszedł pan Wileński, czy może wejść? – spytała przymilnie, po czym wstała i serdecznym gestem zaprosiła gościa do gabinetu. Odwróciła się w stronę Mariny i wróciła do swoich zajęć. Ubrana już w swój płaszcz Marina zbliżała się do wyjścia. – Do widzenia – powiedziała, nie oglądając się za siebie i pospiesznie opuściła kancelarię. Odpowiedziawszy jej cicho, asystentka zmierzyła ją tylko ciekawskim wzrokiem i po krótkiej chwili wróciła do swojej pracy. Marina opuszczała kamienicę prawie ze łzami w oczach. Nie spodziewała się takiego braku empatii ze strony Mateusza. Najwyraźniej przez tyle wspólnych lat nie zdołała go dobrze poznać. Pełna żalu i niepewności wyszła na zewnątrz. Jej piękne miedziane włosy cudnie mieniły się w słonecznych promieniach delikatnie świecącego słońca. Powietrze wydawało się przyjemnie rześkie i lekkie, jednak ona czuła się niezmiernie samotna i nieszczęśliwa. Dotarło do niej, jak bardzo Mateusz się zmienił, bolało ją, że ich drogi nieuchronnie się rozchodzą. Zastanawiała się, czy ona w ogóle kiedykolwiek dobrze go znała, a po dzisiejszej rozmowie utwierdziła się w tym, że to, co uznawała za pewnik, okazało się tylko złudzeniem. Mateusz nie szukał żony. On potrzebował sprzątaczki, praczki, gospodyni domowej i matki dla planowanych w przyszłości dzieci. Marina nie dostrzegała w ich związku miejsca dla siebie. Pozbawiona wszelkich złudzeń wciąż stała bezradnie przed wejściem do kamienicy. Miała ochotę krzyczeć z żalu na samym środku rynku, wśród mijających ją w pośpiechu ludzi. „I co mam teraz zrobić?” – pomyślała z niepokojem. Za kilka dni ślub, a tu chaos i pustka w sercu, w dodatku właśnie rzuciła pracę, a jej przyszły mąż zupełnie jej nie rozumiał, a co gorsza – nawet nie starał się tego robić. Delikatna i krucha, Marina stała pośrodku rynku, miotając się jak zwierzę - 27 -
w potrzasku. Wiedziała tylko jedno: nie może wyjść za Mateusza.
*** W domu państwa Kowalczuków panował rozgardiasz: aż kipiało od emocji i przedślubnych przygotowań. Marina do godziny szesnastej spacerowała samotnie po parku, zajadając złość i rozczarowanie pyszną zapiekanką z budki pana Królikowskiego i waniliowo-truskawkowymi lodami. Dziś najchętniej wsiadłaby w pociąg i uciekła gdzieś daleko stąd. Tyle z marzeń... Ze ściśniętym żołądkiem przekroczyła próg domu. – Gdzie ty byłaś? – od razu zaatakowała ją matka, wymachując pulchnymi rękami. – Czekam na ciebie i czekam, państwo Kubscy przysłali swój prezent ślubny. Niestety, musieli odwołać swój udział w ostatniej chwili, nie mogą być na uroczystości, ale jacy to mili i wspaniali ludzie! – ciągnęła. – Pamiętali o prezencie, no, otwórz go zaraz, umieram z ciekawości! – wołała podnieconym głosem, wywołując zamieszanie w całym domu. Pan Henryk z samego rana zamknął się w swoim biurze w poszukiwaniu choćby najkrótszej chwili ukojenia i ciszy. Marina była zmęczona i zdecydowanie nie podzielała radosnego nastroju matki. – Mamo, nie teraz – powiedziała, zdejmując płaszcz i buty. – Jestem wykończona, boli mnie głowa, daj mi spokój, proszę... – Nie rozumiem cię, dziecko, przecież to takie ekscytujące! – kobieta mówiła dalej, nie zważając na kiepski nastrój córki. – Ach, zapomniałabym, przyjechała właśnie twoja suknia ślubna, jest po prostu przepiękna, och, jakie ja mam szczęście, wydaję za mąż moje pierwsze dziecko, i to tak dobrze, jaka to dobra i znana rodzina! – wykrzykiwała dalej w nieustających zachwytach. - 28 -