Możesz odejść, bo Cię kocham - fragment książki

Page 1

Mistrzowie umierania rozdział 2


Czy można umierać w ekstatycznej radości albo przynajmniej pogodnie, z uśmiechem spokoju i spełnienia? Z namiętną ciekawością: „Cóż tam takiego jest?”. Okazuje się, że można tak odejść. Jak pisała doktor Elisabeth Kübler-Ross, najpopularniejsza badaczka zagadnień dotyczących „ostatniego etapu rozwoju”, śmierć może być najwspanialszym doświadczeniem, ciepłym uściskiem przyjaciela. Mała wioska indiańska w środkowej Alasce. Sędziwa Sara postanawia umrzeć, wzywa do siebie bliskich. Na nabożeństwie pożegnalnym delektuje się każdą minutą, przyłącza się do modlących i śpiewających i przez cały czas jest bardzo pogodna. Po kilku godzinach umiera. Przez następne dwa dni cała wioska zajmuje się pogrzebem. Po pogrzebie odbywa się wielkie przyjęcie, z jedzeniem, które na tę okazję kupiła sama Sara. A wszystko przepełnione jej obecnością, spokojem i naturalnością. Dopełnieni „Kochanie, chyba czas przestać” – powiedziała Treya Wilber do swojego męża Kena Wilbera. Chodziło jej o zaprzestanie leczenia. Od pięciu lat zmagała się z przerzutami nowotworu, który zajął już niemal całe ciało. Ken Wilber, jeden z najbardziej wpływowych współczesnych amerykańskich myślicieli, opisał to w swojej kultowej już książce Śmiertelni nieśmiertelni. Tego wieczoru zdał sobie sprawę, że gdy Treya zdecydowała się odejść, już się nie cofnie. Zaproponował jednak: „Może spróbujmy jeszcze tydzień, 30 Możesz odejść, bo cię kocham


tak na wszelki wypadek”. Spojrzała mu prosto w oczy: „OK. Jeszcze jeden tydzień. Dam radę”. Była bardzo spokojna. Przez tydzień zmagała się z ogromnym cierpieniem, lecz nadal przestrzegała programu leczenia. Ale odmawiała morfiny, by pozostać uważną i świadomą. W ostatni wieczór tego tygodnia powiedziała cicho: „Odchodzę”. I tak oto zaczęło się najbardziej niezwykłe 48 godzin ich życia. Treya postanowiła umrzeć. Leżała w łóżku i była nieomal w ekstazie: „Odchodzę. Nie mogę w to uwierzyć. Jestem taka szczęśliwa, jestem taka szczęśliwa” – powtarzała, jak mantrę ostatecznego uwolnienia. Jej twarz jaśniała. Ciało posłuszne jej woli kurczyło się, zaczęło powstrzymywać funkcje życiowe. Po godzinie wyglądała tak, jakby schudła pięć kilogramów. Jej ekstatyczna reakcja okazała się zaraźliwa i Ken ze zdumieniem odkrył, że dzieli jej radość. Potem dosyć gwałtownie powiedziała: „Ale nie chcę cię opuszczać. Tak bardzo cię kocham”. Zaczęła płakać, szlochać, szlochali oboje. „To był moment największej czułości w moim życiu” – wspomina Wilber. Gdy płacz się uspokoił, powiedział: „Kochanie, skoro czas na odejście, to musisz iść. Nie martw się, odnajdę cię”. Tę chwilę rozmowy nazwał potem chwilą najświętszą; najprostszą i najbardziej oczywistą. Przed śmiercią Treya pożegnała się z bliskimi. Popatrzyła łagodnie na każdego, zamknęła oczy i przestała oddychać. Wilber: „Serce mi pękło. Prawdziwa miłość rani, prawdziwa miłość sprawia, że jesteś całkowicie otwarty i bezbronny”. Martwa Treya uśmiechała się. Jej twarz była promienna, gładka, lśniąca, pełna spokoju i spełnienia. Wyraz cierpienia całkowicie zniknął. I taka pozostała przez 24 godziny, Mistrzowie umierania 31


zanim wyniesiono z domu ciało. „Myślę, że ten uśmiech pozostał w jej duszy na wieczność” – napisał Ken Wilber. Śmierć Trei poruszyła ludzi, z którymi dzieliła życie. Wilber posłał tę opowieść w świat, aby dawała otuchę i nadzieję, że skoro „Trei się udało, nam także się uda”. Cóż za radość, synu! Wiele w literaturze dotyczącej odchodzenia podobnych świadectw. W świetnej książce Koniec jest moim początkiem wybitny reporter Tiziano Terzani opowiada dorosłemu synowi, co się z nim dzieje, gdy umiera. „Cóż za radość, synu! Mam 66 lat i ta niezwykła podróż, jaką było moje życie, dobiega końca. Jakiś czas temu twoja mama zapytała mnie: A gdyby ktoś zadzwonił i powiedział, że odkryto pigułkę, która pozwoliłaby ci przeżyć jeszcze dziesięć lat. Wziąłbyś ją? Instynktownie odpowiedziałem: Nie! Nie wziąłbym tej pigułki!”. Terzani jest całkowicie spokojny. Bliskim mówi, że czuje się wręcz cudownie. Od wielu miesięcy ma wolny umysł, tylko jego ciało płacze i zamiera. Jedyne, co może zrobić, to zostawić je bez lęku losowi; losowi, jaki czeka rzeczy materialne, które obracają się w proch. Dlaczego tak bardzo boimy się śmierci? – pyta. I odpowiada: „Ponieważ musimy zrezygnować ze wszystkiego, na czym tak bardzo nam zależy. Zrezygnować z posiadania. Z marzeń. Z tożsamości. Ja już to zrobiłem. Przecież człowiek nie jest swoim imieniem! Nie jest swoim zawodem. Nie jest domem, który ma nad morzem. Jeżeli więc nauczymy się umierać za życia, tak jak mędrcy w przeszłości, 32 Możesz odejść, bo cię kocham


wtedy pójdziemy na spotkanie ze śmiercią z ogromną ciekawością. Co tam takiego jest?”. Terzani opowiada o przyjaciółce Jane, która napisała do niego list: „Drogi mój, wiem, że nie czujesz się dobrze, i wiem, że byłoby ci miło dać mi coś, na czym mi zależy. Po co czekać, aż opuścisz ciało? Możesz dać mi to teraz. Chciałabym twoją maszynkę do kawy. Przy śniadaniu mogłabym pomyśleć o tobie”. „Takie relacje są piękne” – komentuje Terzani ten list. Pakuje maszynkę, okrągły stolik z biblioteki, piękną lampę z mosiądzu, ratanową sofę i wysyła przyjaciółce. Jane jest zaskoczona. Przeszczęśliwa. Ostatnie miesiące przed śmiercią Terzani spędza w chacie w Himalajach. Tam pozbywa się pragnień, znika oddzielenie. „Patrzysz na ziemię i zdajesz sobie sprawę, że wszystko jest jednością – mówi synowi. – Kiedy widzę kwiaty i trawę, dostrzegam przecudowne życie. Gdy wszystko jest jednością, znika lęk. Przepełnia cię niewyobrażalna radość”. Sara śpiewa, żegnając… siebie W swojej książce Śmierć. Ostatni etap rozwoju doktor psychiatrii Elisabeth Kübler-Ross, która całe życie poświęciła badaniom na temat umierania, oddaje głos ludziom obcującym ze śmiercią na co dzień. Jednym z nich jest chrześcijański kapłan, który spędził osiem lat w małych wioskach indiańskich w środkowej Alasce. We wszystkich tych wioskach umierająca osoba planuje przebieg swoich uroczystości pogrzebowych, opowiada historię swojego życia i modli się za członków rodziny. Gdy sędziwa Sara postanowiła umrzeć, położyła się i wezwała do siebie Mistrzowie umierania 33


bliskich. W południe w jej chacie odbyło się nabożeństwo pożegnalne. Sara delektowała się każdą minutą. Przyłączyła się do modlących i śpiewających i przez cały czas była bardzo pogodna. Potem wszyscy wyszli, a o szóstej wieczorem Sara umarła. Przez następne dwa dni cała wioska zajmowała się pogrzebem. Kilka kobiet przygotowywało ciało Sary i sprzątało chatę, inne gotowały olbrzymie ilości jedzenia, z którego większość kupiła w tym celu sama Sara. Po pogrzebie odbyło się wielkie przyjęcie. A wszystko to przepełnione obecnością Sary, spokojem i naturalnością. Jedną z najważniejszych rzeczy zapamiętanych przez kapłana z pobytu na Alasce były pytania zadawane umierającej osobie: Czego sobie życzysz? Czy chciałabyś zobaczyć swojego syna? Czy jest jakieś miejsce, do którego chciałabyś pójść, albo coś, co chciałabyś zrobić? Ci ludzie postrzegają umieranie jako zwyczajny etap życia i czas do rozwoju. Jak daleko odeszliśmy od spokoju i naturalności umierania! Czy jest powrót? W jaki sposób możemy przygotować się na dobrą naturalną śmierć, która nas czeka? Doktor Elisabeth Kübler-Ross, która wysłuchała w swoim pracowitym życiu wielu tysięcy umierających pacjentów, powtarza w swych książkach, że śmierć może być jednym z naszych najwspanialszych doświadczeń. „Jeśli dobrze przeżywasz każdy dzień, wówczas niczego nie musisz się bać”. Jak dobrze przeżyć każdy dzień? W taki sposób, jakby był jedynym, który nam pozostał. Pomocne mogą być proste pytania: Czy podziwiam piękno słońca wschodzącego każdego ranka i zachodzącego każdego wieczoru? Czy cieszę się, gdy ktoś uśmiecha się do mnie i życzliwie mnie dotyka? 34 Możesz odejść, bo cię kocham


Czy uczę się od dzieci entuzjazmu i ufności? Czy wybaczyłam wszystko, co było do wybaczenia? Czy wniosłam pozytywny wkład w dobrobyt i szczęście innych? Czy robiłam to, co kocham? Czy dowiedziałam się, kim naprawdę jestem? Czy myślę o śmierci, by nadać sens i znaczenie mojemu życiu? Czy są sprawy, które chciałabym załatwić, zanim umrę? „Ostatecznie to od nas samych zależy, czy wyjdziemy z tej wirówki zwanej życiem starci na proch, czy wypolerowani” – pisze doktor Kübler-Ross. Z niewyczerpanych pokładów życia Ona jest psychoterapeutką. On tłumaczem książek o duchowym wymiarze życia. Ona kilkanaście lat temu straciła męża, on − żonę. Od kilku lat są razem. „Doświadczenie śmierci naszych bliskich nie jest tym, co nas łączy – mówią. – Łączy nas miłość. Przeżycie utraty, żałoby, przyjęcie darów śmierci jest natomiast naszym wspólnym horyzontem”. Z Małgorzatą Sieczkowską i Zenonem Mazurczakiem – rozmowa o mistrzostwie życia i umierania. Zenon Mazurczak: Patrzę nieśmiertelności w oczy każdego dnia. Małgorzata Sieczkowska: Związki się kończą, w jakimś sensie umierają, lecz jeśli były głębokie, wówczas miłość się zmienia, ale nigdy się nie kończy. Wasi mistrzowie umierania? M.S.: Babcia Franciszka. Widziałam ją trzy razy w życiu, Mistrzowie umierania 35


ostatni raz, gdy miałam 20 lat. Wtedy ją sfotografowałam. Babcia miała przygotowany strój do trumny. Wisiał w szafie, pokazywała mi go. Śpiewała dla mnie i opowiadała o śmierci bez cienia żalu. Moją babcię Franciszkę znaleziono w tym stroju leżącą na łóżku; wiedziała, kiedy go założyć, po czym umarła. Kiedy jakiś czas temu wydawałam przyjęcie z okazji otwarcia gabinetu w nowym, pięknym miejscu, powiększyłam jej zdjęcie i zawiesiłam na ścianie obok portretów innych ważnych dla mnie kobiet. Z.M.: Jakiś czas temu odszedł mój ojciec. Miał 83 lata. Zachorował na raka płuc. Trzy tygodnie później pojechałem do niego, żeby zorganizować pomoc, opiekę. Popatrzył mi w oczy i zapytał: „Umieram?”. Powiedziałem: „Tak, umierasz, tatusiu”. W dwie godziny później odszedł. Szczerze mówiąc, bałem się poczucia odpowiedzialności za jego umieranie. Ojciec wziął to na siebie. Była w tym dzielność. W procesie żałoby odkrywałem, jak wiele dla mnie znaczył. Viktor Frankl, psycholog, który kilka lat był więziony w obozach koncentracyjnych, a potem napisał o tym książki, opowiadał, że w obozach ludzie doświadczali najgorszych rzeczy, głodu, bólu i nędzy, a mimo to wielu przetrwało, bo chcieli żyć. Wystarczyło jednak, że wewnętrznie zdecydowali, że już dosyć, chcą umrzeć, kładli się i w przeciągu kilku dni umierali. Z.M.: Dla mnie najważniejsze pytanie u Frankla to: Czego życie chce ode mnie? Być może życie chce się dla mnie skończyć, życie chce przejścia. Bez sentymentów, bez targowania się, przeciągania w sobie decyzji. Mój ojciec nie 36 Możesz odejść, bo cię kocham


mówił: „ratuj mnie”, a pytając, czy umiera, chciał potwierdzenia, chciał się jedynie upewnić, co się z nim dzieje. Na głębokim poziomie przyjął to do wiadomości i zajął się tą sprawą. M.S.: Zauważyłam, że nie zaczęliśmy od znanych mistrzów duchowych, a mówimy o naszych krewnych, o przodkach, czyli tych, którzy poszli przodem, umarli przed nami – to przede wszystkim oni mają dla nas lekcję. Mistrzowie są blisko. Pięć lat temu odszedł mój ojciec, odszedł nagle, na zawał, wydawać by się mogło – niespodziewanie. Pamiętam ostatnią wizytę u niego, staliśmy razem na drewnianym balkonie, patrzyliśmy w przestrzeń. Ojciec powiedział: „Czuję, że to nasze ostatnie spotkanie”. Spojrzałam na niego i potwierdziłam: „Tak, ja też to czuję, tato”. Umierający czują bliskość śmierci, komunikują to, szukają odzwierciedlenia. W rozmowie z ojcem moje potwierdzenie pojawiło się naturalnie i bez lęku, tak wtedy czułam. On mówił z takiego miejsca w sobie, z którego mówi się tylko prawdę i – jak się przekonałam – tylko prawdę się odzwierciedla. Kilka tygodni później umarł. Miał 62 lata. Z.M.: Tutaj, w moim domu w Konstancinie, umierał mój przyjaciel, nauczyciel, profesor Edward Zwolski. To był niezwykły człowiek, spokojny, delikatny. Miałem wobec niego – profesora, mistrza – dług. Gdy zachorował, pojechałem dla niego do Chin uczyć się specjalnej wersji antyrakowego chi kung. Wróciłem, opowiadam, a on mówi: „Wiesz, to nie dla mnie”. Zamiast ćwiczyć, postanowił wrócić na uniwersytet. Poprowadził ostatnie seminarium w całkowitej jasności umysłu, potem umarł wewnętrznie. Przez ostatnie trzy miesiące jego życia mieszkaliśmy Mistrzowie umierania 37


razem, rozmawialiśmy, czytaliśmy i interpretowaliśmy Fajdrosa Platona − rzecz o miłości. Widziałem, jak tracił siły umysłowe, jak gasło światło w jego oczach. Mój syn Max miał wtedy rok, uczył się chodzić. Obserwowałem szczególną więź, jaka się wytworzyła między dzieckiem a starym człowiekiem, który odchodzi. Przeżywali razem coś bardzo pięknego. Opiekowałem się nim do końca. Tak się szczęśliwie złożyło, że było to możliwe, jestem za to wdzięczny. M.S.: Przyjaciółka poprosiła mnie, abym porozmawiała z jej umierającą mamą, która życzyła sobie tego. Nie znałam jej, ona wiedziała, że jestem psychoterapeutką. Pojechałam do niej, do innego miasta. Leżała, od dłuższego czasu już nie wstawała. Obie wiedziałyśmy, że spotykamy się w ważnej sprawie. Nie mówiłyśmy o umieraniu, o tym rozmawiała z rodziną i z księdzem. W mojej obecności zaczęła opowiadać historię, z którą mierzyła się w sobie przez 30 lat. Uważnie słuchałam, a ona uzdrawiała relację z dawno zmarłą osobą ze swojej rodziny, by spokojniej odejść. Na koniec życia wezwała psychoterapeutkę! – to wymaga odwagi. Kilkanaście dni później umarła. Odeszli wasi najbliżsi. Z.M.: Moja żona Edith umarła nagle, w trzy tygodnie po urodzeniu naszego trzeciego dziecka. Pamiętam, była styczniowa niedziela z odrobiną słońca. Zjedliśmy obiad, sprzątnęliśmy ze stołu. Starsze dzieci spały na górze. Usiedliśmy na kanapie, tej samej, na której teraz siedzimy, Edith karmiła piersią córeczkę. Moment absolutnej szczęśliwości. Czuliśmy tak, i powiedzieliśmy to wówczas 38 Możesz odejść, bo cię kocham


sobie, że jesteśmy bezgranicznie szczęśliwi, niczego nam nie brakuje. Potem Edith poszła na górę popracować, coś napisać, była dziennikarką. Za chwilę z góry usłyszałem krzyk. Rozmawiałem właśnie przez telefon, porzuciłem słuchawkę i przerażony pobiegłem na górę. To był zawał. Wezwałem lekarza, przyjechał taksówką, karetka dojechała po półtorej godziny, zabrała żonę w stanie krytycznym. Pojechałem do szpitala, pamiętam, że zabrałem ze sobą pompkę do ściągania pokarmu. Dowiedziałem się, że Edith już nie żyje, że nic nie dało się zrobić. Poczułem, że moje serce i cała klatka piersiowa zamieniły się w wielką dziurę, taką, że można by przełożyć rękę na wylot. W jednej chwili poczułem, jak cenne jest życie, każda chwila życia! Najgorszy moment – powrót do domu. Max miał trzy i pół roku, Lisa półtora, Rebekka trzy tygodnie. Miałem nadzieję, że śpią. Obudziły się jednak: „Gdzie jest mama?”. „Mama umarła”. „A kiedy wróci?”. Szukałem odpowiedzi na pytanie o sens życia. Odpowiedzi, które miałem w sobie, wychowany w tradycji katolickiej, okazały się niewystarczające – niebo, piekło – śmieszne, dziecinne wyobrażenia. W rok po śmierci Edith pojechałem do Willigisa Jägera, benedyktyna i mistrza zen, uczyć się medytacji, rozpuszczania lęku przed śmiercią. Zacząłem tłumaczyć jego książki Fala jest morzem, Życie nigdy się nie kończy… Znalazłeś sens? Z.M.: Sens jest bardzo ładnym słowem, oznacza kierunek. Bezsens to dezorientacja, stan, w którym nie wiemy, w którą stronę pójść. Wiedziałem, że to Edith umarła, Mistrzowie umierania 39


a jednocześnie głęboko doświadczyłem własnej śmierci, czułem się naprawdę martwy. Od Jägera nauczyłem się zaufania, żeby nie szukać nauk gdzie indziej, tylko właśnie w tym doświadczeniu. Mistrzem umierania jest samo życie, ponieważ życia nie da się oddzielić od śmierci. Śmierć przydarza mi się, należy do życia. W momencie gdy umiera ktoś bliski, ja też umieram, umiera część mnie, mojej duszy, mojego życia. M.S.: Półtora roku po samobójczej śmierci Jerzego, mojego pierwszego męża, miałam własne ustawienie u Berta Hellingera, który wówczas szkolił polskich terapeutów. Kilka dni po ustawieniu zapisałam w swoim dzienniku: „Nie boję się śmierci, nie, żebym się wcześniej bała, wcześniej nie miałam w tej sprawie żadnego stanowiska. Teraz mam, po raz pierwszy w życiu”. Nagle podczas pracy z pacjentem czuję, myślę, snuję refleksje: „Fajnie tu było”. To jak przedśmiertna refleksja na zakończenie życia. I dalej kilka myśli w rodzaju: „Fajnie mi się żyło, to ładne życie, spotkałam wielu przyjaciół, przeżyłam wiele radości”. Czułam, że wszystko w moim życiu było dobre – i Jerzy, i rodzice, i wszyscy ludzie, wszystko było dobre. Kilkanaście dni później zapisałam: „Płaczę. Płaczę na ulicy, w domu moich rodziców, na poczcie. W tym czasie przeczuwam, przychodzi mi do głowy, że umrę. Nie martwi mnie to, raczej otwiera na inną rzeczywistość. Myślę, że to jest tak, jak przed własnym porodem; czujesz, że nadchodzi, jest ciężko, ale to nieuniknione i obiecujące”. Wkrótce zaczęłam odczuwać coś, co nazwałam darami śmierci. Jednym z nich było ukojenie rozpaczy. Z.M.: Jak obcować z kimś zmarłym? Co mówić dzieciom? 40 Możesz odejść, bo cię kocham


Te pytania doprowadziły mnie do Hellingera. Na początku naiwnie sądziłem, że temat śmierci załatwię z nimi jedną rozmową. Tymczasem ta rozmowa trwa cały czas. Obcowanie to obecność, danie przestrzeni, miejsca i czasu. Dzieci rosną, zmieniają się. To jest temat określający nasze wspólne życie. Nauczyliśmy się obcować z Edith. Obchodzimy jej urodziny, idziemy na cmentarz, palimy świece, a potem wracamy do domu i świętujemy przy torcie. Wspominamy, jaka była, co lubiła, to jest zwyczajne, codzienne. M.S.: Jerzy przed śmiercią zadysponował swoją twórczością, uporządkował pracownię, spisał ostatnią wolę, napisał ostatnie listy. To wymaga uszanowania. W samobójstwie także jest lekcja umierania. Z.M.: Przed odejściem Edith miałem nieokreślone poczucie własnego wieku, czułem się tak jak wtedy, gdy kończyłem studia, sprawny, zdrowy. Po jej śmierci z kryształową jasnością poczułem się tu i teraz, w swoim wieku 48 lat. Śmierć przywróciła mi kontakt z teraźniejszością. Zacząłem medytować, zgłębiać siebie, skierowałem się w stronę ducha. Odkryłem, że najważniejsza jest miłość. To skromny, mozolny rozwój, jednak bez tak bolesnych okoliczności w ogóle by go nie było. M.S.: Po przejściu przez doświadczenie śmierci Jerzego moje życie nabrało ciężaru gatunkowego, niespodziewanie pogłębił się zakres moich możliwości terapeutycznych. Zaczęłam pracować z ludźmi w żałobie, w rozpaczy po stracie. Nic nie było dla mnie zbyt ciężkie. Kolejnym darem śmierci było odkrycie, że miłość trwa dłużej niż życie tego, kogo kochamy. To dotyczy także związków z ludźmi, którzy żyją. Związki się kończą, w jakimś sensie umierają, Mistrzowie umierania 41


lecz jeśli były głębokie, wówczas miłość się zmienia, ale nigdy się nie kończy. Zachowujemy te osoby w sercu. W moim sercu jest specjalne miejsce dla Jerzego. Z.M.: Tak, miłość pozostaje. I wdzięczność. Gdy patrzę w oczy dzieci, doświadczam nieśmiertelności. Dzieci są pięknym obrazem życia – samoistnym, samorozwijającym się, cudownym. M.S.: Wiele dostałam od Jerzego i to jest teraz częścią mojego życia, czerpię z tego, pracując z ludźmi. Kiedy ja umrę, moje życie, doświadczenia będą być może inspiracją dla innych. A życie będzie się toczyć dalej i wraz ze śmiercią obdarowywać kolejne osoby. Z.M.: Mamy za sobą 14 miliardów lat istnienia Ziemi. Tak wiele się działo i wciąż dzieje na świecie, a mimo to mam poczucie, że to, co robimy we własnym życiu, jest ważne; że samo życie jest cenne. Życie nigdy się nie kończy, ono jest za nami i przed nami, nie ma kresu. Nie my mamy życie, ale ono ma nas; odczuwam to głęboko, gdy idę przez labirynt w ogrodzie i czuję, że jest, czuję, jak płynie we mnie, z niewyczerpanych pokładów. Małgorzata Sieczkowska, psychoterapeutka, w swojej pracy łączy podejście systemowe, rytuały i doświadczanie somatyczne według Pete-

ra Levine’a. Autorka projektów edukacyjnych i rozwojowych dla kobiet. Zenon Mazurczak, tłumacz literatury filozoficznej i duchowej, założy-

ciel i redaktor serii Biblioteka Hellingerowska. Uczeń Willigisa Jägera, tłumacz jego książek i propagator jego podejścia integrującego duchowość Wschodu i Zachodu. Pomysłodawca serii wydawniczej Terapia Traumy.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.