N
ie będziesz…” „Nie będziesz…” „Nie…” „Nie…” Justyn wypisywał jedno pod drugim. Wszystkie dziesięć! – Przepiszcie Dziesięć przykazań z książki do zeszytu i nauczcie się ich na pamięć – powiedział dziś na religii ksiądz Adam. – Mam nadzieję, że za dwa tygodnie na sprawdzianie będziecie umieli je na wyrywki i potrafili podać przykłady! – Nie będziesz – jęknął Justyn. – Czego nie będziesz?
Justyn odwrócił się. W ogóle nie zauważył, kiedy do pokoju wszedł dziadek Karol. A tu jeszcze lekcje nie do końca odrobione! W zeszłym tygodniu chłopiec miał urodziny i dziadek sprezentował mu samolot do sklejania, Seagull X4, fantastyczny model ze zdalnym sterowaniem! Właśnie dzisiaj mieli zacząć jego składanie. – Co tam stękasz? – dziadek zajrzał Justynowi przez ramię. – Aha, Dziesięć przykazań! Chłopiec skinął potakująco głową. – Ciągle tylko „nie będziesz”, „nie będziesz”, „nie” i „nie”. Beznadzieja! Pochylił się znowu nad zeszytem, chcąc jak najszybciej skończyć. „Cudzołóż” – dopisał. – „Nie cudzołóż” – przeczytał następnie na głos. – Czy to mnie w ogóle dotyczy? Albo tutaj – wskazał na pierwszą linijkę. – „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Jakich niby innych bogów? Z kwaśną miną pisał dalej. Dziadek cicho usiadł obok. Kiedy Justyn z westchnieniem ulgi odłożył długopis, dziadek Karol powiedział w zamyśleniu: – Instrukcja obsługi! Justyn błyskawicznie zeskoczył z krzesła i pędem przyniósł zeszyt, który leżał w pudełku obok części samolotu. Położył instrukcję na stole. – Tu jest.
Dziadek pokręcił jednak głową. – Nie miałem na myśli instrukcji sklejania samolotu. Chciałem powiedzieć, że Dziesięć przykazań to rodzaj instrukcji obsługi, instrukcji obsługi szczęśliwego życia. Justyn nie miał najmniejszej ochoty na dalszą rozmowę o Dziesięciu przykazaniach. Wziął pod pachę pudełko z modelem i złapał dziadka za rękę. – No, dziadku, chodźmy wreszcie do warsztatu! Przeszli więc razem przez ogród do komórki. Duffy, pies dziadka, wylegiwał się w słońcu na wycieraczce. Zobaczywszy nadchodzących, zaczął radośnie uderzać ogonem w matę. – Wstawaj, Duffy – zawołał do niego dziadek – wpuść nas do środka! Mały kundelek – skrzyżowanie pudla i wielkiego znaku zapytania, jak mawiała mama – podskoczył w górę i wszedł za nimi do warsztatu. Kiedyś dziadek Karol był stolarzem. Miał wtedy duży warsztat i zatrudniał wiele osób. Od pewnego czasu był już jednak na emeryturze, a stolarnię sprzedał. Od czasu, kiedy umarła babcia, mieszkał w domu swojej córki, zięcia i dwojga wnucząt, Justyna i Marysi. W komórce za domem urządził sobie niewielki warsztat, gdzie od czasu do czasu naprawiał meble przyjaciół oraz znajomych i trochę majsterkował. Justyn położył karton na stole stolarskim i zaczął go rozpakowywać. Duffy, który zawsze pojawiał się na
posterunku, kiedy słyszał szelest papieru, skierował na niego wyczekujące spojrzenie. – Ty żarłoku – powiedział do niego chłopiec, grożąc palcem. – To nie dla ciebie! Rozczarowany pies potruchtał do swego legowiska. Justyn rozmarzonym wzrokiem podziwiał błyszczące zdjęcie na pudełku. Nie mógł się już doczekać, kiedy Seagull poszybuje w niebo.
10
Dziadek studiował tymczasem opis w instrukcji. Potem ostrożnie układał każdą z części na warsztacie. – Spójrz – powiedział – niektóre są jeszcze bardzo chropowate. Musisz wyszlifować wszystkie nierówności, ale uważaj, żebyś nie starł za dużo! Przyniósł kawałek cienkiego papieru ściernego i wręczył go wnukowi. Justyn wziął się do pracy. Dziadek zajął się w tym czasie starym krzesłem, które wczoraj przyniosła mu sąsiadka, pani Maliszewska. Jedna noga była poluzowana. Kiedy tak obaj majsterkowali, Justyn usiłował przypomnieć sobie wszystkie przykazania po kolei. Co za bzdura! Żeby jeszcze uczyć się tego na pamięć! – Czy dawniej też musieliście uczyć się Dziesięciu przykazań? – Ależ oczywiście – odpowiedział dziadek. – W dodatku mieliśmy bardzo surowego księdza. Gdy czegoś nie umieliśmy, bił nas linijką po rękach. Przy omawianiu przykazań też dostałem za swoje. Pamiętam to jak dziś. Uważałem je wtedy za tak samo śmiertelnie nudne, jak ty teraz, zresztą w ogóle chętniej grałem w piłkę niż się uczyłem. Justyn spojrzał na dziadka zdziwiony. – Naprawdę? Ale przecież to zabronione! To znaczy nie można bić dzieci, prawda? Dziadek odkręcił buteleczkę z klejem i szukał wzrokiem pędzla. 11
– Cóż, wtedy było inaczej. Ale na pewno nic to nie dało. Nie wolno na siłę wbijać wiedzy do głowy, dzieci nie robią się od tego mądrzejsze. A Dziesięć przykazań zrozumiałem dopiero o wiele później, gdy byłem już dorosły. Justyn wziął do ręki kolejną część samolotu. – Ja też wszystkiego nie rozumiem. To znaczy: nie kraść, nie kłamać, nie zabijać – to i tak wiadomo. Ale choćby ten początek – to z innymi bogami. O co tu chodzi? Dziadek nałożył pędzlem klej na nogę krzesła, a potem oparł się o stół. – Właściwie pierwsze przykazanie zaczyna się od „Jam jest Pan, Bóg twój”, a dopiero potem dodajemy: „nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Podrapał się w brodę. – Długo się zastanawiałem, kim właściwie jest ten Bóg. Aż w dniu ślubu dostałem od ciotki Luizy kartkę, na której był cytat z Ewangelii św. Jana: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg w nim”. Wtedy nagle stało się dla mnie jasne, o co chodzi w pierwszym przykazaniu. Rozumiesz? Dziadek znowu zajął się krzesłem. Justyn szlifował w zamyśleniu kadłub samolotu. Nie, właściwie nie rozumiał, o co chodziło dziadkowi. Dziadek, jakby czytał w jego myślach, sam zaczął mówić dalej: 12
– Pierwsze przykazanie mogłoby w zasadzie brzmieć: Najważniejsza w twoim życiu powinna być miłość. To nie sukces, przyjemności czy pieniądze czynią nas szczęśliwymi, ale to, co możemy zrobić dla innych. W gruncie rzeczy, jak już mówiłem, te Dziesięć przykazań to nic innego jak instrukcja szczęśliwego życia. Jeśli tylko będziesz miał oczy szeroko otwarte, zobaczysz, że z Dziesięcioma przykazaniami mamy do czynienia na co dzień.
– Kolacja! – rozległo się od strony domu. Dziadek i Justyn spojrzeli po sobie. Obaj dobrze wiedzieli, że mama nie lubi, kiedy jedzenie stygnie. Justyn niechętnie odłożył kadłub, nad którym pracował. – Co tam nowego? – zapytał tata, kiedy wszyscy siedzieli już przy stole. Justyn nalał sobie trochę wody. – Zaczęliśmy dziś z dziadkiem sklejać samolot. Zanim jednak ojciec zdążył coś odpowiedzieć, dorwała się do głosu Marysia: – A my mamy w szkole nową koleżankę. Nazywa się Julia. Jeśli chcecie znać moje zdanie – głupia księżniczka. – Przecież wcale jej jeszcze nie znasz – powiedział tata. – Może okazać się całkiem miła. 13
Marysia zamruczała coś pod nosem. Mama, która dotąd nie odezwała się ani słowem i w milczeniu wpatrywała się w swój talerz, rzekła cicho: – U nas w pracy też się coś wydarzyło. Niestety nic miłego. Oczy wszystkich skierowały się w jej stronę. – Żelazowski zwalnia panią Małek. W ostatnich latach często chorowała. O ile wiem, ma poważne problemy z nerkami. W tym roku też opuściła już chyba łącznie dwa – trzy miesiące. To oczywiście nie jest dobre dla firmy. Ale żeby zaraz człowieka zwalniać… Dziadek Karol zmarszczył czoło. – To podobne do Żelazowskiego! – Naprawdę szkoda mi tej kobiety – powiedział tata. – Jej mąż chyba też nie ma pracy? Mama skinęła głową. – Oboje są już po pięćdziesiątce. Trudno będzie im znaleźć nową pracę. W dzisiejszych czasach to mało prawdopodobne. Zostanie im już tylko zasiłek. Biedaczka była zupełnie zdruzgotana. Mama westchnęła. – Bardzo mnie to wszystko martwi. Firma ma się przecież dobrze. Zatrudniliśmy nawet nowe osoby. A przecież pani Małek, zanim zaczęła chorować, była bardzo zaangażowana w pracę. Mam tylko nadzieję, że ze mną nie będzie kiedyś tak samo. Tata nałożył sobie jeszcze trochę sałatki. 14
– Nie rozumiem tego Żelazowskiego. Na zebraniach rady parafialnej zawsze dużo gada i udaje wielkiego chrześcijanina, ale kiedy chodzi o jego interesy, nie ma żadnych skrupułów. Smutny temat zakończyły piski Duffy’ego. Dotąd pies siedział w napięciu pod stołem, czekając, aż mu się coś dostanie. Ponieważ jednak najwyraźniej o nim zapomniano, postanowił zabrać głos. – Cicho, Duffy! – skarciła go mama. Nie cierpiała, kiedy ktoś dawał psu coś ze stołu. Było już jednak za późno – dziadek właśnie podzielił się z nim swoim kotletem. – W ten sposób nigdy się nie nauczy, że porządny pies nie żebrze – powiedziała mama z wyrzutem. – Niedługo będzie siedział z nami przy stole. – Super! – ucieszyła się Marysia – Nauczę go, jak się je nożem i widelcem. Justyn zachichotał. – Jasne, i mógłby siedzieć w naszym starym foteliku dla dzieci. Mama tylko pogroziła obojgu palcem.
Gdy skończyli kolację, dziadek wstał od stołu. – Kto idzie ze mną zrzucić kalorie? Duffy musi jeszcze raz wyjść na spacer. 15
Ponieważ wszyscy mieli coś do roboty, dziadkowi towarzyszył tylko Justyn. Poszli do pobliskiego lasku. Było jeszcze jasno, bo dni stawały się teraz wyraźnie dłuższe. Ptaki w najlepszym wiosennym nastroju śpiewały zawzięcie wśród rozkwitającej zieleni, świergocząc na całe gardła. Duffy biegł z nosem przy ziemi. – Ten Żelazowski – powiedział nagle dziadek wzburzonym głosem – też nie zrozumiał pierwszego przykazania. Justyn spojrzał na niego zdziwiony. Dziadek potrząsnął głową z dezaprobatą. – Siedzenie w pierwszej ławce w kościele nic nie daje, kiedy służy się innym bogom. Justyn zwrócił się z zainteresowaniem w jego stronę. – To szef mamy wierzy w innych bogów? – Zdecydowanie! W bogów o imionach „Pieniądz”, „Zysk” i „Majątek”. Dla nich zrobiłby wszystko! Justyn podniósł z ziemi patyk. Duffy w radosnym oczekiwaniu skakał wokół niego, merdając ogonem. Chłopiec rzucił patyk daleko przed siebie. Pies pognał za nim jak szalony. – Duffy dla patyka też zrobiłby wszystko – stwierdził rozbawiony Justyn. – Duffy jest psem, a nie członkiem rady parafialnej – odparł dziadek. – My, ludzie, sami decydujemy, jakim bogom służymy. Tym właśnie różnimy się od zwierząt. Duffy robi to, co podpowiada mu instynkt, a patyk bu16
dzi w nim najwyraźniej instynkt myśliwego. My jednak możemy wybierać, czy będziemy kierować się prymitywnymi popędami, czy też postępować tak, żeby i innym było dobrze. To właśnie miałem na myśli, mówiąc o miłości. Rozumiesz? Żyć tak, żeby w naszym życiu to miłość była najważniejsza – oto pierwsze przykazanie. Justyn skinął głową. Tak, teraz rozumiał. Zabrał Duffy’emu patyk, który kundelek dumnie przyniósł mu z powrotem i rzucił go raz jeszcze. Miał jednak jeszcze jedną wątpliwość. – To znaczy, że nie chodzi o zwykłych innych bogów, jak na przykład Allah? W niego wierzy Faruk z mojej klasy. Jest muzułmaninem. Zatopiony w myślach dziadek obserwował swego małego psa, szukającego z zapałem zdobyczy w wysokiej trawie. – Jest tylko jeden Bóg, ale ma wiele imion – powiedział w końcu. – Muzułmanie czy mahometanie nazywają go Allahem, hindusi Kriszną, a żydzi Jahwe. Nie chodzi o to, jak będziemy Go nazywać, ale o to, żebyśmy nie czynili bogiem niczego poza miłością. Bo Bóg jest miłością. Naprzeciw nich szedł spacerowicz z wielkim owczarkiem. Dziadek zagwizdał na Duffy’ego, Pies przydreptał z powrotem niechętnie, bo nie znalazł jeszcze patyka. Dziadek Karol wziął go na smycz. Justyn myślał o tym, co powiedział dziadek. 17
– Ale przecież, gdyby wszyscy postępowali zgodnie z pierwszym przykazaniem, pozostałe nie byłyby już potrzebne. Dziadek przytaknął. – Masz całkowitą rację. Pierwsze przykazanie jest najważniejsze, ale też i najtrudniejsze. Tak wiele spraw nas od niego odwodzi, wszyscy nasi mali bogowie: egoizm, wygodnictwo, żądza posiadania. Inne przykazania mówią nam jeszcze dokładniej, jak mamy postępować, żeby prowadzić naprawdę szczęśliwe życie. Gdy mężczyzna z owczarkiem ich minął, dziadek Karol spuścił znów Duffy’ego ze smyczy. Piesek wyskoczył do przodu, merdając radośnie ogonem. – Duffy jest szczęśliwy i bez przykazań. – Dla niego też są specjalne przykazania – odpowiedział dziadek. – Jedno z nich brzmi: „Nie podkradaj jedzenia!”. – Tak – zaśmiał się Justyn. – Ale nie zawsze go przestrzega. Tak jak ostatnio, kiedy zabrał mamie wędlinę ze stołu. Ojej, ale była zła! A potem leżał pod szafą jak ucieleśnienie wyrzutów sumienia. – Duffy dobrze wie, jakie są zasady – zgodził się dziadek. – Nie rezygnuje jednak z mięsa należącego do swych właścicieli z miłości do nich, ale dlatego, że dobrze wie, iż za jego zjedzenie grozi mu kara. Kiedy w kuchni nie będzie nikogo, zwędzi je ze stołu. My ludzie możemy poczuć się natomiast bardzo szczęśliwi, 18
kiedy zrezygnujemy z czegoś tylko po to, żeby sprawić komuś radość. Justyn pomyślał od razu o zrobionej przez siebie drewnianej skrzynce z kwiatami w środku, którą sprezentował mamie na urodziny. Dziadek pomógł mu co prawda w jej zbudowaniu, ale ziemię i rośliny chłopiec kupił z własnego kieszonkowego. Oszczędzał na to cały miesiąc, rezygnując z komiksów i batoników czekoladowych. Ale opłaciło się. Mama naprawdę bardzo się ucieszyła! Od tego czasu pokazywała skrzynkę i kwiaty wszystkim gościom – nawet listonoszowi. Justyn z całego serca cieszył się zachwytem mamy. To było naprawdę piękne uczucie. – Fajnie jest coś komuś dać – powiedział. – Tak samo miło, jak kiedy się coś dostanie. – To czyni człowieka naprawdę szczęśliwym – odpowiedział dziadek. – I o to właśnie chodzi!
19