Poznajemy króla t to historia, której będziecie się s e j e Ni o g e c l u w szko e, ani dzieje króla Pafn ć y z uc czy jego rodu, bo nie starczyłoby na to księgi grubej jak encyklopedia. Po prostu w swoich wędrówkach po świecie trafiłem kiedyś do tego króla i bawiłem jakiś czas u niego na zamku. A zasłyszane tam historie opisałem, tak jak i samego króla, i jego zamek, bo widziałem to na własne oczy. Ale zaręczam wam, że opowieści te są prawdziwe. Bowiem ci, którzy mi je opowiadali, przysięgali na wszystkie możliwe świętości i grzmocili się pięścią w pierś, aż dudniło. Dlatego wierzę im i sam zapewniam, że to szczera prawda.
. m e l ó l Pafnucy był dobr ym kr ó r K Pod każdym względem. Miał piękny zamek z wieżami, gdzie mieszkały nietoperze i sowy, a jedną wieżę co roku wynajmował czarownicom, które zlatywały się do jego kraju na sabat.
nych k ę i p i s l e o a p i ł d e a k w Zame dów komnat, krętych scho . i t a j e m n y c h k o r y t a r zy Był bardzo stary, zbudowany przez przodka króla Pafnucego, który miał na imię Pafnucy I.
3
Nasz dobry król bardzo lubił się śmiać, i robił to często. Jego gromkie
CHACHA!!! A H C
, mku a z o rozlegało się p
aż się szyby trzęsły, a w kuchni widelce zderzały się z łyżkami i nożami, brzęcząc przestraszone. A gdy się śmiał, to odrzucał gwałtownie głowę do tyłu, a wtedy za
mał a ko rona robiła
frrrr!
I trzeba jej było szukać na kolanach po całej komnacie. A co to za król, który chodzi na czworaka po całej komnacie, szukając własnej korony… Kiedy więc ją znajdywał, wciskał ją sobie mocno na głowę i był zły.
Bo co to za król… ale to już chyba mówiłem – w każdym razie król wtedy bywał zły. Ale dobry król Pafnucy długo zły nigdy nie bywał.
ie, b e l a e t z , ę i ą ż k l e s u m iał się ś m i a ć n a w et z wie ę t ał Mi więc kiedy wyobraził sobie, jak to gmera na czworaka pod królewskim łożem i w pośpiechu przez pomyłkę nakłada sobie na głowę nocnik, wybuchał potężnym śmiechem i korona znowu
fr r r r !
Przez całą komnatę. Kiedyś król wpadł na pomysł i dołączył do korony złoty łańcuch zwisający mu z szyi. Ilekroć zaśmiał się potężnie (a zawsze śmiał się potężnie), korona odlatywała tylko kawałek. Łańcuch przytrzymywał ją w locie i korona lądowała królowi na plecach. Gdy przestawał się śmiać, pociągał za łańcuch, który znajdował się teraz dokładnie na królewskiej szyi, i korona wracała na głowę. Miał też dobry król Pafnucy jeden niezbyt ładny zwyczaj. Może sam zwyczaj nie był taki zły, ale w wykonaniu naszego króla stawał się czasami mało przyjemny. Mianowicie lubił klepać po plecach albo po ramieniu tych, do których czuł sympatię. Ale że posiadał naprawdę potężną siłę, to zdarzało mu się kogoś niechcący uszkodzić. Na przykład, zachodząc często do wartowników (których lubił), witał się z każdym słowami:
–
t a m , stary b o c i o y k u ?! N
7
Tymczasem nasz dobry król Pafnucy siedział w swojej komnacie, rozlewał herbatę po stole i rysował nią różne esy-floresy. Podpierał ręką brodę, patrzył w okno i wzdychał, aż rozlegało się po komnacie:
– UUUH! Ale nuuuuda… nuuuda, nu u d a … W końcu krzyknął rozdrażniony:
!!! ę z
J
d u n ę i s a ! u k ł a z rs
a –M
Huknął przy tym pięścią w stół, aż bryznęła rozlana herbata, zaś kubek podskoczył z wrażenia i upadł na bok. Reszta herbaty wylała się na stół i zaczęła ściekać na podłogę. Król przyglądał się chwilę kapiącej herbacie, ale zaraz machnął ręką.
– E e e t am…
Nuda…
– To może by – nieśmiało podsuwał Marszałek – w karty pograć, może w warcaby, w lotki… Król za każdym razem się krzywił i machał ręką.
– E e e tam… I t a k z a wsz ew yg
To n
ryw
am
.
u dne!
– To może by grajków sprowadzić, pieśniarzy…
eee… Z i –N aż mi u
szy sp
nowu będ
ą rzęp
olić,
uchną, wyć i krzyczeć…
– To może wyścigi… – Nie, przecież wiesz, że nic się już u nas ścigać nie chce; ani konie, ani osły, ani koty, ani psy, szczury, karaluchy, ani nic, co lata, biega czy pełza – wszystko już tak przegoniliśmy, że wszelkie stworzenia w królestwie zapowiedziały, że gonić w tę i z powrotem dla królewskiej uciechy nie będą! Zrób coś, Marszałku, bo z nudów zaraz czkawki dostanę! – To może by… może…
e! i N
N ie!
N ie! T o
ło y b ż u wszystko j
!
I byłby nasz dobry, znudzony król Pafnucy z nudów dostał czkawki, gdyby nagle nie usłyszał dudnienia pośpiesznych kroków po schodach. Do komnaty wpadł zdyszany Dowódca Straży i przez chwilę łapał oddech. Król tymczasem przyglądał mu się z nadzieją. Może wreszcie coś przegna nudę?
–
– Królu… – dyszał dowódca. – ! i ! ! ! T z k a r k i! Taki! Taaa e c y
R
A za
ym każd
razem rozkładał r ęce,
, to wszerz, to wzdłuż
to n
k au
os
51
.
– Ale nie masz u nas takich – oburzył się król i zaczął sapać, bo te smoki, choć ich jeszcze nie było, już zaczęły go złościć. – Ale one tu lęgnąć się nie muszą, tylko przylezą. Nie masz królu na przykład złego sąsiada? Tu król zasępił się srodze… No tak, to możliwe. Miał przecież za sąsiada króla Horacego, któren do różnych paskudnych spraw był zdolny, więc i smoka też mógł kazać wylęgnąć, by porządnych ludzi gnębił. Naraz usłyszał szybkie tupanie i do komnaty wbiegł zasapany i przerażony Dowódca Straży.
– Kró… kró… królu! – sapał
I 56
i! k a
! i k
a a Ta ki!
T
i wymachiwał rękami, pokazując coś bardzo wielkiego. –
a t
Król odruchowo powtarzał jego gesty i słowa: – Taki! Taki! I taaaki… Ale co?!
–S
MOK !!!
– wrzasnął Dowódca.
Nagle zza okna dobiegł przerażający ryk! To znaczy przerażający był dla Dowódcy, bo rycerz miał znudzoną minę, jakby mu smoki co dzień ryczały za oknem, a król, owszem, był zaniepokojony, ale przerażony nie. Podszedł do okna, aby zobaczyć owo monstrum.
– N o o o ! I m p o n u j ą c y!
r – m
n uk
ął .
Faktycznie, smok był wielkości pięciu dużych koni, miał paszczę z ostrymi zębiskami i wielkie oczy, którymi groźnie łypał, ruszał uszami jak liście łopianu i rozglądał się dookoła, bijąc ogonem o bruk jak maczugą. Wszyscy mieszkańcy pouciekali, pochowali się w szafach, piwnicach, pod łóżka i stoły. Tylko zuchwałe urwisy powyłaziły na dach i przyglądały się z daleka.
„A jeszcze przed chwilą się nudziłem” – pomyślał z westchnieniem król. Smok tymczasem ryknął jeszcze parę razy i poczłapał w kierunku bram miasta. – Może sobie pójdzie? – zapytał Pafnucy z nadzieją.
– Ależ skąd! Zaczai się pod bramą i będzie ział i capał! – rozwiał królewskie złudzenia rycerz Jerzy. Król zmarszczył się i zasępił.
Ale król, zawziąwszy się okrutnie, szedł dalej jak gdyby nigdy nic! Smok kłapał paszczą, ryczał, a zarazem zaniepokojony łypał okiem na króla zmierzającego ku niemu z mieczem w garści. Tymczasem król podszedł całkiem blisko i podniósłszy miecz, już chciał zdzielić nim smoka między wielkie uszy, kiedy ten przerażony kwiknął i rzucił się do ucieczki. Tłumy na murach wrzasnęły na cześć króla, a król pobiegł za smokiem, wymachując mieczem. Raz udało mu się ukłuć go w nasadę ogona, a wtedy smok zakwiczał boleśnie i wdrapał się na pobliską sosnę. Szczęściem, było to potężne drzewo, więc choć się ugięło, to jednak wytrzymało.
– , j t y e ! H –
k r z y cza
ł roztrzęsio y smok. – n
z! y t m i m z s e j c z y e a z m , b o m n i e s k a l ec aż w – Oj, dziabnę cię, U dziabnę! – wołał zawzięcie król Pafnucy.
l – No, a e dlaczego?! – pytał ie s m ok. – er yczn t s i h
ci zro a j Co
biłe m ?!
! j ó k o p s i D aj m I zaczął w króla szyszkami rzucać w nadziei, że go odpędzi.
Król ocenił wzrokiem pień sosny i przymierzył się do ciosu. Postanowił bowiem zrąbać mieczem drzewo.
–
Ra
u! k t un
R a t u nku! Jurek! J u r e k ! Ra t
uj m n i e ! ! ! – w
rze s z c z a ł s o k. Tymczasem nadbiegł m zadyszany rycerz. – Królu! Wstrzymaj się! Błagam, wszystko ci wyjaśnię! Zdziwiony król opuścił miecz i groźnie zmarszczony spoglądał na rycerza. – Wybacz królu, ale ten smok jest zupełnie nieszkodliwy. To mój, że tak powiem, bliski znajomy, rzekłbym nawet, że przyjaciel. Nie krzywdź go, proszę. Tu rycerz Jerzy zaczął wyjaśniać, przepraszając wielce, że po prostu wędrują ze smokiem od miasta do miasta i smok udaje straszliwą bestię, a rycerz udaje, że go pokonuje i żyją z nagród, które zbiera rycerz.