Sierpniowa łamigłówka - fragment

Page 1

Joanna Hacz

Sierpniowa łamigłówka



Joanna Hacz

Sierpniowa łamigłówka

Radom 2017


Copyright © Joanna Hacz Copyright © 2017 by Lucky Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz Skład i łamanie: Mariusz Dański Redakcja i korekta: Klaudia Jovanovska Korekta tekstu w języku angielskim: Caleb Morgret Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54 e-mail: kontakt@wydawnictwolucky.pl www.wydawnictwolucky.pl Wydanie I Radom 2017 Druk i oprawa: www.opolgraf.com.pl ISBN 978-83-65351-42-5


Motto: Pan światłem i zbawieniem moim: kogóż mam się lękać? Pan obroną mojego życia: przed kim mam się trwożyć? Gdy na mnie nastają złośliwi, by zjeść moje ciało, wtenczas oni, wrogowie moi i nieprzyjaciele, chwieją się i padają. Chociażby stanął naprzeciw mnie obóz, moje serce bać się nie będzie; choćby wybuchła przeciw mnie wojna, nawet wtedy będę pełen ufności. (Psalm 27)



G

dyby kilka dni wcześniej ktoś powiedział mi, co będę zmuszona przeżyć, i to na dodatek z własną matematyczką u boku, popukałabym się palcem w głowę i doradziła, żeby ze swoją bujną wyobraźnią usiadł do komputera, a potem napisał scenariusz kolejnego odcinka filmu sensacyjnego z serii „Speed”… Wakacje dobiegały końca. Posiadałam jeszcze niespełna dwa tygodnie wolności. Po wyjeździe do Świnoujścia została mi odrobina opalenizny oraz rana w duszy, która prawdopodobnie zbyt szybko się nie zagoi. Nie miałam jednak czasu na roztkliwianie się nad własnymi problemami. Zawód miłosny oraz utrata godności okazały się niczym w porównaniu z faktem, że mój ojciec po dziewięciu latach wdowieństwa zaczął się spotykać z Madzią! Do tej pory wierzyłam głęboko, że nie grozi mi z jego strony żaden niespodziewany wybryk. Byliśmy niczym Flip i Flap, Jaś i Małgosia, Bolek i Lolek… Po śmierci mamy bardzo się nawzajem wspieraliśmy i wpuszczaliśmy do naszego wspólnego świata wyłącznie babcię Jankę. Spędzaliśmy razem dużo czasu. Mieliśmy podobne zamiłowania, cechowało nas identyczne poczucie humoru, często zwierzaliśmy się sobie z naszych trosk i problemów. Ja lubiłam znajomych taty, a tata |7|


lubił moich. Nawet mi do głowy nie przyszło, że mógłby zechcieć… Tymczasem wystarczyło, że spuściłam go z oka na zaledwie dwa tygodnie. Skończyłam drugą klasę liceum, osiągnęłam wiek pełnoletniości i wyjechałam z koleżankami nad morze. Uwierzyłam, że jestem dorosła… Ale o tym lepiej nie pisać. W każdym razie, gdy wróciłam do domu, gotowa, by wypłakiwać się na ojcowskim ramieniu, zastałam w nim Madzię. Intrygę uknuła babcia. Jej znajoma, pani Zosia, posiadała owdowiałą od trzech lat, bezdzietną córkę, którą bardzo pragnęła wydać po raz kolejny za mąż. Niestety, rozwodnicy ze względu na zapatrywania religijne kobiety nie wchodzili w grę, z kolei fakt, że ukończyła ona w lutym trzydzieści sześć lat, pozostawiał nieszczęsnej raczej niewielki wybór wśród kawalerów. Tata nie miał absolutnie żadnych szans. Zdziwiłabym się, gdyby niewiasta nie wpadła mu w oko już od pierwszego wejrzenia. Afrodyta przy niej wyglądałaby zapewne niczym służąca polerująca rodzinne srebra. Wysoka, szczupła, z talią osy oraz biustem, którego szczerze jej pozazdrościłam; o twarzy słodkiej i urokliwej, a także ogromnych, niebieskich oczętach i długich, gęstych włosach. Jedyny mankament, jaki w niej dostrzegłam, to fakt, że owe włosy nie posiadały naturalnego kolo|8|


ru. Cóż jednak, skoro większość mężczyzn i tak woli blondynki? Niezależnie od tego, czy są one naturalne, czy też farbowane. Nie polubiłam jej nie dlatego, że była piękna i że podrywała mojego ojca. Na upartego, dla prawdziwego szczęścia obojga zainteresowanych, mogłabym się poświęcić. Nie cierpiałam Madzi, ponieważ widziałam jak na dłoni, że intencje kobiety nie były szczere. Mój tata jej się nie podobał. Nie bawiły ją jego dowcipy, nie dostrzegała uroku błyskotliwej inteligencji… Chciała zdobyć męża z czystego wyrachowania. Na nikogo lepszego nie miała nadziei. Za mną również nie przepadała. Od sztucznego, wymuszonego uśmiechu cierpła biedaczce cała szczęka. Brak zachwytu urodą ojca potrafiłam dosyć dobrze zrozumieć. Sądzę, że ja również nie znalazłabym upodobania w trzydziestodziewięcioletnim, ogolonym na zero (z racji przedwczesnego łysienia), potężnym, niedźwiedziowatym mężczyźnie o posturze zbója Łamignata i twarzy Gala Obelixa. Zawsze zastanawiałam się, jak krucha, niemalże eteryczna mama mogła się w nim zakochać. Uwielbiałam tatę, ponieważ był wspaniałym człowiekiem, ale spoglądając na nieszczęśnika obiektywnie, ze zdwojoną mocą docierało do mnie stwierdzenie, że miłość jest ślepa. Swoje zastrzeżenia co do Madzi wyjawiłam niezbyt mądrze, lecz najzupełniej szczerze, kiedy |9|


tylko znalazłam się sam na sam z podstarzałym amantem. –  Byłoby mi przykro, gdyby postanowiła związać się ze mną z potężnej, nieokiełznanej miłości. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. – W tym wieku powinien nam wystarczyć rozsądek. Ona będzie piękna, a ja przyzwoity. Czegóż chcieć więcej? –  Jak to? A więc nie podoba ci się? – zapytałam szczerze zdumiona. Tata roześmiał się z rozbawieniem. –  Ależ podoba. Bardzo podoba! Przynajmniej zewnętrznie. Na dodatek jest świetną gospodynią. Tak twierdzi pani Zosia… Przemyślałem sprawę i doszedłem do wniosku, że ty wyjedziesz za rok na studia, a babcia Janka mi nie wystarcza. Nie chcę być sam niczym palec. Zresztą… Znam ją dopiero od tygodnia. Pożyjemy, zobaczymy. Nie należy się martwić na zapas. Westchnęłam głęboko, nie zamierzałam się jednak poddawać bez walki. –  Nie licz na to, że będę sypała kwiaty na waszym ślubnym kobiercu – oświadczyłam, pragnąc mieć ostatnie zdanie. A potem do naszego życia wdarła się polsko-włoska fantazja…

| 10 |


***

Zdenerwowana w stopniu najwyższym, nieco zdezorientowana i nad wyraz zaciekawiona Tereska Kowalska, właścicielka przepięknych, błękitnych, wyrażających niewinno-naiwną naturę oczu, siedziała w dość niewygodnej pozycji w lotniskowej poczekalni na poznańskiej Ławicy i popadała w coraz to większą, melancholijną zadumę nad życiem. Przesiadywanie w lotniskowych poczekalniach nie leżało w jej nader skomplikowanej naturze. Tym razem jednakże, z braku jakichkolwiek innych możliwości, uznała za wskazane, aby wyjechać naprzeciw owej niewyobrażalnej wariatce, najbardziej zakręconej istocie na świecie, myślącej w sposób bynajmniej niestandardowy i nierzadko krytykowany, swojej ukochanej, zawsze uśmiechniętej ciotce Żannie. Samolot spóźniał się już o dobrą połowę godziny. Miał przylecieć z Anglii, czyli upiornego kraju, który przygarnął nieobliczalną istotę na prawie dwa miesiące, i dotąd go jeszcze nie było widać. Po co ona w ogóle wyjeżdżała? No tak! Rzeczywiście. Zapragnęła poduczyć się języka i zarobić odrobinę, żeby w możliwie szybkim czasie zdobyć wkład na mieszkanie. Najpierw jednak planowała opłacić upragnione prawo jazdy, którego brak komplikował życie rodziny. Sterroryzowała wuja Bog| 11 |


dana – swojego brata – oraz jego stukniętego kolegę Piotrka, wysłała Pawełka na dwa turnusy kolonijne (Tereska miała dopilnować, żeby chłopiec posiadał podczas wyjazdów czyste ubrania), zaryzykowała i bez wcześniejszego upewnienia się, czy jest po co, wyjechała z chłopakami na farmę do Anglii. –  Tereska! – Kobieta popukała ją z tyłu w ramię, odczekała chwilę, aż bratanica oprzytomnieje z zamyślenia i rzuciła się dziewczynie z rozmachem w ramiona. Nadbiegający gdzieś z tyłu pies zrobił radosne hau, a następnie zaczął lizać dawno niewidzianą panią po łydkach, wytykając język spomiędzy kratek kagańca. –  Żania, ojejku! – odkrzyknęła oszołomiona dziewczyna i odruchowo pogłaskała zwierzaka po głowie. Zupełnie zapomniała, że ich ukochany zwierz pojechał wraz z ciotką na Wyspy Brytyjskie. Gdyby nie miał wyrobionego paszportu oraz ważnych szczepień, zapewne zostałby w kraju, ale skoro mógł podróżować… Co prawda żaden normalny człowiek nie wybrałby się w ciemno do pracy za granicą, a już z całą pewnością nie ciągnąłby ze sobą potężnego, nieposkromionego pupila, ale kto powiedział, że Żania była w pełni normalna… –  Dobrze, że jesteś. Już myślałam, że przyjdzie mi taszczyć samotnie tego upiornego tobo| 12 |


ła… Wiem! Wiem, że nie tego toboła, tylko ten tobół i w ogóle cudownie jest cieszyć się wreszcie bogactwem języka polskiego. Myśmy tam rozmawiali głównie z Czechami i Słowakami. Najpierw po polsko-czesko-słowacku, a potem wyłącznie po angielsku, bo po innemu niewygodnie się było dogadać… Tak się cieszę! Tak bardzo jestem szczęśliwa, że cię widzę! Ciotka urwała na chwilę, a dziewczyna zaczerpnęła głęboko oddechu, bojąc się wyjawić, dlaczego wyjechała po kobietę aż do Poznania. –  Żaniu, ty nic nie wiesz, bo tata prosił, żeby cię nie denerwować… Ale muszę cię uprzedzić. Jesteśmy w trakcie przeprowadzki! – wyjawiła rozpaczliwie. – Nie wiem, jakim cudem, ale udało mu się zamienić mieszkanie na mniejsze. Kiedy wróci Pawełek, zostanie aż do końca wakacji u dziadka. Ja też sypiam chwilowo na Łąkowej, ale aż do wczoraj większość czasu spędzałam, pilnując robotników w nowym mieszkaniu. Trzeba je było gruntownie wyremontować. Dzisiaj wykończyli ostatni pokój. Można się więc wprowadzać. Tylko meble musimy kupić nowe, bo większość była zbyt wyeksploatowana i tata kazał wyrzucić… Nie wiem, czy chcesz od razu tam zamieszkać. Na wszelki wypadek pożyczyłam od koleżanki dmuchany materac. –  Wyrzuciliście moje meble? – zapytała z niedowierzaniem kobieta, a następnie uśmiechnęła się | 13 |


wyczekująco, jak gdyby prosząc o zaprzeczenie informacji. Bratanica zrobiła niewyraźną minę. –  Żaniu, ja ciebie bardzo przepraszam… Wiesz, jakie były stare… Rozpadły się podczas przenoszenia. –  Wyrzuciliście mojego Macieja? – powtórzyła z figlarnym błyskiem w oczach ciotka, a na jej twarzy pojawił się komiczny, pełen udawanego wyrzutu wyraz. Tereska odetchnęła z ulgą. Nikt inny na miejscu krewnej nie byłby aż tak wyrozumiały. –  Od Macieja odpadło całe oparcie. Rozleciał się, kiedy tylko ruszyliśmy go spod ściany… –  A Zośka i Beata? –  W Zośce wyskoczyły kolejne dwie sprężyny, natomiast Beata poszła falą rozpędu. Tata powiedział, że nie może już na nią patrzeć. Nadawanie meblom imion darczyńców było kolejnym wymysłem obdarzonej bujną wyobraźnią oraz nietypowym poczuciem humoru ciotki. –  Gdzie teraz jest ojciec? –  Pojechał w trasę. Ma go nie być przez ponad trzy tygodnie. –  Zostawił jakieś pieniądze na nowe meble? –  Dwa tysiące… Kobieta popatrzyła na nastolatkę z błyskiem rozbawienia w oczach. Jeżeli jej najstarszy brat | 14 |


wyobrażał sobie, że umebluje mu mieszkanie za dwa tysiące złotych, gorące, wakacyjne słońce musiało mu nazbyt mocno zaszkodzić. –  Zatrzymamy chwilowo dmuchany materac. Może znajdzie się jakiś Paweł, Radek, Wioletta albo Aldona – oznajmiła łobuzerskim tonem i ujęła nieco pewniej walizkę. Wcześniej, po śmierci matki Tereski a szwagierki Żanny, mieszkali całą czwórką w wygodnym, przestronnym M5. Właściwie mieszkanie miało przeważnie trzech lokatorów, ponieważ pan Jacek pracował jako kierowca tira. Kiedy niespełna siedem lat temu owdowiał, istniały wyłącznie dwa wyjścia – mężczyzna mógł zrezygnować z pracy i znaleźć sobie nowe zajęcie, żeby zaopiekować się dziećmi, co w praktyce i tak zapewne oznaczałoby dość intensywną pomoc ze strony siostry, albo też dwudziestojednoletnia wówczas Żania zgodziłaby się poświęcić dla dobra rodziny i podjąć opiekę nad czteroletnim wówczas Pawełkiem i jedenastoletnią Tereską. Wybrano drugą alternatywę. Kobieta przeniosła się ze studiów dziennych na zaoczne, a następnie ubłagała dyrektorkę szkoły, w której pracowała szwagierka, aby przyjęła ją w miejsce brakującej nauczycielki. Obie studiowały matematykę, więc nie było najmniejszego problemu… –  Masz klucz? – zapytała rozkojarzona podróżniczka. | 15 |


Wydawało się to ponad miarę nieprawdopodobne, jednakże gdzieś z boku, niczym mało realistyczna fatamorgana, mignęła jej w oczach sylwetka nowo poznanego, całkowicie zwariowanego i nieprzewidywalnego kelnera Pabla. Nie miała zielonego pojęcia, że przyleciał w ślad za nią do Polski. Jakim w ogóle cudem zdobył w ostatniej chwili bilet na ów upiorny samolot? Przecież nikomu nie mówiła, że zamierza wracać do kraju. Co więcej – w jaki sposób udało mu się zejść jej z oczu na lotnisku w Anglii, a później również i w samolocie? –  Żanka, my darling!* – wykrzyknął z ożywczą radością w głosie mężczyzna, ignorując w zupełności fakt, że tuż obok zaskoczonej kobiety stoi ogłupiona w dość dużym stopniu, niespodziewająca się żadnych dodatkowych atrakcji bratanica Tereska. – You left England and you didn’t even tell me: Good bye!** Znajomy Pablo nie był tak naprawdę Anglikiem, lecz Włochem. Pracował we włoskiej restauracji swojego wuja Julia i jego język angielski był równie niedoskonały oraz pełen mimowolnych błędów gramatycznych, jak i uśmiechającej się do niego pobłażliwie rozmówczyni. Zapewne to właśnie sprawiało, że rozumieli się nawet dość dobrze. *Żanka, kochanie! **Opuściłaś Anglię i nie pożegnałaś się ze mną.

| 16 |


–  Pablo, what are you doing here?* – zapytała, nie ukrywając wyrzutu. –  I’ve come to Poland for two weeks. I’m on vacation. I love you Żanka and I want to spend more time with you** – odpowiedział szarmancko mężczyzna. –  Pablo, I’m not going to spend time with you! Do whatever you want to but please do it without me. You’re completely mad!*** – oświadczyła kategorycznie rozmówczyni, a zdenerwowany jej niecodziennym nastrojem pies szczeknął znacząco. Niezrażony mało entuzjastyczną reakcją urlopowicz uśmiechnął się do niewiasty promiennie, a następnie podrapał zwierzę za jego prawym uchem. I pani, i pupil westchnęli ze zrezygnowaniem. Przystojnego Włocha, odznaczającego się egzotyczną, południową urodą – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – Żania poznała przez przypadek niespełna dwa tygodnie temu. Obsługiwał stoliki w podlondyńskiej, włoskiej restauracji. Dostrzegł urzekającą Polkę, zapałał nieujarzmionym uczuciem wprost od pierwszego wejrzenia (a przynajmniej tak twierdził) i odbiło mu całkowicie. Gdyby w swoich poczynaniach nie był aż tak *Pablo, co tutaj robisz? **Przyjechałem do Polski na dwa tygodnie. Mam wakacje. Kocham cię, Żanko, i chcę spędzić z tobą więcej czasu. ***Pablo, nie zamierzam spędzać z tobą czasu! Rób, cokolwiek zechcesz, ale proszę, rób to beze mnie. Jesteś całkowicie szalony!

| 17 |


zabawny i niedorzeczny, zapewne zaczęłaby się go bać. Ale jak można lękać się kogoś, kto wygaduje z błyskiem poczucia humoru w oczach podobne nonsensy? –  You don’t know it yet but I’m sure we’ll have a great time!* – zawołał z właściwym sobie optymizmem. –  Żania, kto to? – zapytała z nieukrywanym zaciekawieniem wstrząśnięta rozwojem sytuacji Tereska. –  Nikt taki. Po dwóch tygodniach wróci do Anglii i słuch wszelki po nim zaginie. Pablo, go away. You’ve scared my niece**. Mężczyzna rozbłysnął znienacka świetlanym urokiem. –  Oh, I’m so sorry! My name is Pablo. It’s wonderful to get to know my Żanka’s niece***. – Ucałował z niewysłowioną gracją dłoń zaszokowanej dogłębnie dziewczyny. –  Nice to meet you**** – odpowiedziała niepewnie Tereska. – I’m Teresa*****. –  Terrresa... It’s a very pretty name******. *Jeszcze o tym nie wiesz, ale jestem pewien, że spędzimy wspaniale czas! **Pablo, idź sobie. Przestraszyłeś moją bratanicę. ***Och, najmocniej przepraszam. Mam na imię Pablo. Cudownie poznać bratanicę mojej Żanki. ****Miło cię poznać. *****Jestem Teresa. ******To bardzo piękne imię.

| 18 |


–  Nie zwracaj na niego uwagi – poradziła przewracająca z pobłażliwą wyrozumiałością oczami Żania. – Będzie cię tak czarował do jutrzejszego poranka. Nie mamy na niego czasu. Chciałabym, pomimo wszystko, dotrzeć wreszcie do domu. Pablo, I’m really sorry but we have to go. There are lots of hotels in Poznań. Take a taxi and go to one of them… Do whatever you want to. You are a clever boy. I’m not worried about your future. See you!* –  Oh, yes! See you soon** – odpowiedział radośnie mężczyzna, zupełnie niezrażony ową nieżyczliwą odprawą. – Bye, bye, Terrresa***. –  Bye, bye, Pablo!**** – Pomachała mu na odchodne dziewczyna. – Jakiś dziwny ten twój kolega. Skąd go w ogóle wytrzasnęłaś? – zapytała z zaciekawieniem. –  Znikąd. Sam się wytrzasnął. Nie jest groźny. Ma różne, czasami całkowicie zaskakujące pomysły, ale nikomu jak dotąd nie zrobił krzywdy. Śpiewał mi raz jeden serenadę pod barakiem. Zaprzyjaźnił się z chłopakami. –  O jeny! – zawołała z zachwytem w oczach, pochłonięta niebywałą sensacją bratanica. *Pablo, bardzo cię przepraszam, ale musimy iść. W Poznaniu jest wiele hoteli. Weź taksówkę i pojedź do jednego z nich. Rób, cokolwiek zechcesz. Jesteś mądrym chłopcem. Nie obawiam się o twoją przyszłość. Do zobaczenia! **O, tak! Do zobaczenia wkrótce. ***Na razie, Terrrresa. ****Na razie, Pablo!

| 19 |


Gdyby wiedziała, co jeszcze spotka ją owego nietypowego popołudnia, zapewne zaoszczędziłaby resztki energii na przeżywanie kilku kolejnych, następujących po sobie atrakcji. Niestety… Obydwóm wydawało się optymistycznie, że to w zasadzie już koniec. ***

Z lotniska podjechały środkami komunikacji miejskiej do dworca PKP. Złapały konieczny w ramach dotarcia do rodzinnej Słupcy pociąg, a stamtąd, już na piechotę, dotaszczyły niezbyt pokaźny bagaż do opustoszałego wciąż jeszcze mieszkania. Pies, zachęcany od czasu do czasu przyjaznymi komendami, z błogością w oczach kroczył po znanych mu świetnie terenach. Wtarganie całego naboju na czwarte piętro pozbawionego windy bloku zajęło im dobrych kilka minut. Zwłaszcza że wcześniej dźwigały go całe trzy kilometry i starały się nie robić zbyt długich postojów. Były zmęczone, zasapane oraz przepocone bez reszty, ale za to niezmiernie szczęśliwe. –  Uff! Nareszcie w domu – odetchnęła z ogromną ulgą Żanka, otwierając przed Tereską drzwi, do których bratanica kilka sekund wcześniej wręczyła jej klucz. – Co prawda zupełnie obcym, ale nie będziemy się przecież czepiać szczegółów. | 20 |


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.