W łaściwie — pomyślała Ann Kathrin Klaasen — powinnam być wdzięczna mordercy. W przeciwnym razie nigdy nie przyjechałabym tutaj o tej porze roku. Oczywiście znała ten bajeczny park przy zamku Lütetsburg. Jej przyjaciółka Ulrike brała tutaj ślub. To właśnie wtedy postanowiła sobie, że postara się częściej nawiedzać tę oazę spokoju, by oddawać się kontemplacji pośród stuletnich drzew i szukać wewnętrznej harmonii. Przejazd z jej domu przy ulicy Distelkamp w Norden do parku zamkowego zajmował raptem kilka minut. Ale gdy człowiek długo mieszka nad morzem, to przyzwyczaja się do szumu fal i w jakimś momencie przestaje je słyszeć — pomyślała zasmucona faktem, że trzeba było aż zbrodni, by wróciła do tego cudownego miejsca. A teraz stała tutaj oszołomiona przepychem barw kwitnących rododendronów i azalii. Na krótką chwilę zamknęła oczy i głęboko odetchnęła. Aromat kwiatów był niemalże obezwładniający. Jak ktoś mógł zabić człowieka w tej oazie spokoju i wytchnienia? W tym miejscu nie było słychać szumu Morza Północnego. Park miał swoje własne dźwięki. Brzęczenie owadów opitych nektarem tworzyło jakby podkład muzyczny. Na to nakładał się szelest gałęzi i liści poruszanych przez wiatr, który przybywając ze swej długiej wędrówki ponad morzem, zapomniał już niemal, jak pięknie może być na stałym lądzie. » 5 «