Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci - fragment książki

Page 1

TREBLINKA ʼ43

Treblinka_gotowe.indd 1

2018-06-18 17:08:11


Treblinka_gotowe.indd 2

2018-06-18 17:08:11


Michał Wójcik

TREBLINKA ʼ43 Bunt w fabryce śmierci

Kraków 2018

Treblinka_gotowe.indd 3

2018-06-18 17:08:13


Copyright © by Michał Wójcik Projekt okładki Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN Fotografia autora na okładce Copyright © Tomasz Wójcik Fotografia płonącego obozu po wybuchu buntu więźniów (fot. F. Zabiecki, 2.08.1943) oraz plany obozu zamieszczone na wyklejkach pochodzą ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma w Warszawie Weryfikacja merytoryczna Agnieszka Haska Opieka redakcyjna Monika Kucab Agata Pieniążek Wybór fotografii Dominik Jarzyna Monika Kucab Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku Wydawnictwo JAK

ISBN 978-83-240-4817-5

Wydawca dołożył wszelkich starań, by dotrzeć do wszystkich właścicieli i dysponentów praw autorskich do ilustracji zamieszczonych w książce. Osoby, których nie udało nam się ustalić, prosimy o kontakt z Wydawnictwem.

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2018 Druk: Colonel

Treblinka_gotowe.indd 4

2018-06-18 17:08:13


Obóz Treblinki I (polskiej) rozbudowany do wielkości małego miasta. Mieści się w nim co najmniej 50 baraków. Polaków jest tam około 600 i około 400 Żydów, tylko rzemieślników (…) Stosunki w Treblince znacznie się polepszyły. Traktowanie Polaków jest lepsze. Więźniów nie bije się. Racje żywnościowe zwiększone, a praca łatwiejsza. Obóz Treblinki II (żydowskiej) został zlikwidowany. Nie ma już ogrodzenia. Na terenie byłego obozu żydowskiego stoi tylko jeden budynek, w którym mieszka jeden Ukrainiec z rodziną (…), teren całkowicie jest obsiany żytem. Żużel ze spalonych trupów żydowskich przestawiający lepką masę został wywieziony do pobliskiej żwirowni, skąd obecnie wywozi się go na budującą się szosę, gdzie żużel ten sypie się pomiędzy kamienie, który następnie zostaje walcowany. W ten sposób użyty zostaje jako nawierzchnia jezdni1.

1 Raport

kontrwywiadu Narodowych Sił Zbrojnych, Okręg XII  – Podlasie, 1–15 marca 1944, AAN, NSZ 207/12 k. 5–7. Mariusz Bechta, …między Bolszewią a Niemcami. Konspiracja polityczna i wojskowa Polskiego Obozu Narodowego na Podlasiu w latach 1939–1952, Warszawa 2009.

Treblinka_gotowe.indd 5

2018-06-18 17:08:13


Treblinka_gotowe.indd 6

2018-06-18 17:08:13


Prolog

Prolog. Śmiech komendanta

Komendant SS-Hauptsturmführer Franz Stangl rzucił okiem na drukowane litery, po czym zmiął list w ręku. Następnie odchylił się w fotelu i cisnął papierową kulę w czarny otwór. List z Deutsche Reichsbahn wylądował w śmieciach.  – Za nic nie będę płacił  – prychnął pod nosem. Pismo dotyczyło sporu, który ciągnął się już od kilku miesięcy. Otóż transporty z „przesiedleńcami” (Niemcy mieli słabość do eufemizmów) przyjeżdżały do stacji Treblinka. Stąd  – po odczepieniu lokomotywy  – wagony były przepychane do właściwego obozu. Przez jakieś dwa kilometry szyn. Następnie wjeżdżały w bocznicę. Kolejne kilkadziesiąt metrów. Akurat te tory położyła niemiecka kolej. Również ona pożyczała SS wagony. Inwestycja nie była duża, ale koszty zostały poniesione. Mimo to ani komendant Stangl, ani jego zwierzchnicy w Berlinie nie widzieli problemu. Nie płacili za użytkowanie. Komendant nie odpowiadał nawet na ponaglenia. Tymczasem ruch na tym krótkim odcinku był coraz większy. Dług i odsetki rosły, a przecież biznes jest biznes, płacić trzeba. Przykry obowiązek przywołania Stangla do porządku spoczął na zawiadowcy stacji. Feler w tym, że ten nie miał wstępu do obozu. Złamanie zakazu groziło śmiercią. Wiedząc o tym, zwrócił się do 7

Treblinka_gotowe.indd 7

2018-06-18 17:08:13


Prolog

dwóch niemieckich maszynistów specjalnie skierowanych tu do pracy. Mieli obowiązek przetaczać wagony ze stacji za obozową bramę. Jednak i to skończyło się fiaskiem. Ich prośby też nie odniosły skutku. Zawiadowca poprosił zatem o pomoc zwierzchnika z Sokołowa Podlaskiego oraz Herr Teufla, odpowiedzialnego za cały szlak. Co jak co, ale tak wysoka szarża powinna wreszcie zrobić na komendancie wrażenie. I rzeczywiście, kilka dni później wysłannicy „z węzła” wsiedli do motorowej drezyny i podjechali pod bramę obozu. A tu niespodzianka. Gdy już zadarli głowy, wartownik z wieży krzyknął, że ich nie wpuści. Ma rozkazy i nic na to nie poradzi. Panowie kierownicy zaklęli pewnie pod nosem, po czym musieli zawrócić. Zostawili jednak kolejny list u zawiadowcy stacji. Załączyli do niego wyraźne polecenie: tym razem list ma trafić do Stangla, a ten musi udzielić odpowiedzi. Ordnung muss sein. Do zadania wyznaczony został polski kolejarz Artur Pronicki, najniższy rangą pracownik na stacji Treblinka2. Ten głupi nie był. Wiedział, co się dzieje w pobliskim obozie. Wszyscy wiedzieli. Przecież jego zwierzchnik kierował za bramę setki pełnych wagonów, a potem patrzył, jak z obozu wyjeżdżają puste. Wszystko było jasne. Tyle że nie mógł tak zwyczajnie schować listu do torby i wejść do obozu. Postanowił, że wjedzie za bramę z transportem. I rzeczywiście. Pewnego dnia poprawił na sobie mundur pracownika kolei i jako trzeci  – nieregulaminowy  – maszynista wsiadł do lokomotywy. Ta miała wepchnąć do środka dwie węglarki oraz kilka pełnych wagonów. Strażnicy, widząc, że to „normalny” transport, otworzyli bramę. To, co Pronicki potem opowiedział, nie mieściło się w głowie. Gdy lokomotywa stanęła, wyskoczył na peron. Zaczął się rozładunek. Wrzaski, strzały, ponaglenia. Dantejskie sceny w skali makro. 2 Franciszek Ząbecki, Wspomnienia dawne i nowe, Warszawa 1977.

8

Treblinka_gotowe.indd 8

2018-06-18 17:08:14


Prolog. Śmiech komendanta

Brutalne wywlekanie ledwo żywych ludzi ze śmierdzących wagonów. Krzyki kobiet, ogłuszające wrzaski przerażonych dzieci. Do Pronic­kiego podszedł wachman i już miał go zdzielić kolbą, by dołączyć do reszty, gdy ten pokazał mu list. Wyjaśnił przy tym, że jest tu  – do cholery!  – służbowo. Przecież ma na sobie mundur Ostbahnu! Ukrainiec zbaraniał. Zmienił ton. Kolejarz faktycznie nie wyglądał na typowego pasażera. Wachman wskazał mu zatem małą bramkę i nakazał iść. Pronicki ruszył. Zapewne tak wygląda piekło. Stosy nagich trupów, powykręcane ciała uduszonych, sterty bezpańskich już rzeczy. Słowo „sterta” na ogół kojarzy się z wysoką na metr górą ubrań. Tymczasem sterty w Treblince to były gigantyczne kopce. Do kilku metrów. Z daleka wyglądały jak wulkany. Było ich wiele. Osobno walizki, toboły, szmaty i śmieci. Tony śmieci. Na Pronickim największe wrażenie zrobił stos dziecięcych bucików. Wielka góra tysięcy sandałków i pepegów. Kolejarz nie dotarł nawet do właściwego placu sortowni. Widział tylko to, co działo się na peronie. Może rzucił okiem za bramę dziedzińca, tam gdzie rozbierali się mężczyźni, a kobietom golono włosy. Ale to raczej niemożliwe. Ogrodzenie było szczelnie zamaskowane gałęziami, brama dość wąska. Kolejarz był zatem tylko w przedsionku obozu. Kolejny zaskoczony strażnik przepuścił go dalej. I tak Pronicki znalazł się na Lagerstrasse. Głównej brukowanej ulicy. Wyjątkowej, bo nosiła imię Kurta Seidela. Na pamiątkę esesmana, który nadzorował jej budowę na początku istnienia obozu. Pronicki po lewej stronie tej głównej alei zauważył garaże, skład beczek i stację benzynową, po prawej  – w pewnym oddaleniu  – baraki więźniów. Do tej części prowadziła kolejna brama, kryta daszkiem ze słomy. Podobno wisiał tu dzwon. Do czego służył, nie wiadomo. Na apele i zbiórki wzywano za pomocą gwizdków. Przed bramą stał słupek. Jeśli kolejarz wytężył wzrok, dostrzegł i płaskorzeźbę. 9

Treblinka_gotowe.indd 9

2018-06-18 17:08:14


Prolog

Przedstawiała Żydów idących z kilofami do pracy oraz napis „Zum Ghetto”. Obok, już bliżej drogi, mógł zobaczyć kolejną płaskorzeźbę z widokiem pastucha pędzącego konia i krowę. Był to drogowskaz do stajni i chlewów. Tych akurat nie widział, były za daleko. Następna brama po prawej stronie miała napis „Zum Gutshof ” (do dworu). Prowadziła do baraków ukraińskich strażników i do zoo. Ogród zoologiczny w Treblince? Ciekawe, czy kolejarz dostrzegł wybieg z sarenką i klatki z wiewiórkami. Pewnie nie. To wszystko zasłaniały mu drzewa i ogrodzenie. Ale na pewno w tej części obozu mógł docenić czystość i porządek. Śmieci było tu mniej, gdzieniegdzie rosły kwiaty. Poza tym były chodniki, krawężniki lśniły białą farbą. Zapewne nie to przykuło jego uwagę. Kilkanaście metrów dalej stał wóz pancerny na gąsienicach z długą lufą skierowaną w stronę bramy. Jedyny w obozie ciężki wojskowy sprzęt. Kolejarz przeszedł jeszcze kawałek i po prawej stronie dostrzegł wreszcie drewniany budynek. Był to Verwaltung (Administracja), cel jego wędrówki. Tu po raz ostatni pokazał strażnikowi pismo. Wszedł do środka. Na drzwiach przeczytał napis: „Kommandant Stangl, Sturmbannführer”. Zapukał. W pierwszym pokoju siedział przy biurku jakiś oficer, kolejarz zapamiętał, że był blondynem. Ten, kompletnie pijany, rzucił okiem na nagłówek dokumentu i niedbale wskazał kolejne drzwi. Pronicki przełknął ślinę. Na drżących nogach przekroczył próg. W pokoju zastał niskiego oficera. Był to komendant i również nie wyglądał na trzeźwego. Mimo to można powiedzieć, że Pronicki dostąpił zaszczytu. Na ogół bowiem Stangl zachowywał dystans wobec wszystkich i wszystkiego. Nie rozmawiał z każdym. Jak napisał w swoich wspomnieniach były więzień Treblinki Richard Glazar, „na wszystko patrzył z wyższością”. Rzadko także wychodził z biura „do zakładu”. Unikał kontaktu z Arbeitsjuden. Jeśli już przychodził na apel, to raczej stawał daleko. Wysuwał wtedy podbródek, lekko odginał głowę do tyłu. Już po chwili, nieco zniecierpliwiony, uderzał szpicrutą w cholewę oficerek i oddalał się bez słowa. „Wyglądał 10

Treblinka_gotowe.indd 10

2018-06-18 17:08:14


Prolog. Śmiech komendanta

jak pan na zamku”3  – pisał Glazar. „Jak jakiś Napoleon nadzorujący swoją posiadłość”  – dodawał inny więzień. Teraz mrużył oczy i siedział na wyciągnięcie ręki. Kolejarz zameldował się. Stangl uniósł brwi. Wyraźnie usłyszał polski akcent. Polski kolejarz tu?! W obozie nigdy przedtem i nigdy potem nie pojawił się służbowo żaden polski kolejarz. No ale  – chyba właśnie dlatego  – było to całkiem zabawne. Bo kolejarz też zmienił się na twarzy. Dla niego widok komendanta również był szokujący. Stangl miał na sobie nieskazitelnie biały mundur. Szyty na miarę biały mundur do jazdy konnej. Mężczyzna wyglądał zatem jak anioł. Zresztą ktoś już go kiedyś w literaturze historycznej tak nazwał. Biały anioł śmierci. W pokoju unosił się intensywny zapach. Dopiero teraz gość zwrócił na to uwagę. W zasadzie zapach ten nie tyle dał o sobie znać, ile uderzył w niego jak taran. Intensywna woń biła jakby od dołu. Okazało się, że dywan spryskany był jakimś płynem. Były to perfumy. Ale w takiej ilości, że nie dało się wyczuć żadnej pojedynczej nuty. Zapachowe tsunami miało bowiem swoje zadanie. Neutralizowało swąd. Totalny i wszechobecny. W obozie panował nieprawdopodobny fetor. Słodkawy zaduch przenikający absolutnie wszystko. Smród, przed którym nie było ucieczki. Perfumy miały go jakoś zadusić. Nic z tego. Mieszanina zapachów była jeszcze gorsza. Kolejarz domyślał się oczywiście, skąd ten smród. Stał zatem wyprężony i nie mógł wykrztusić słowa. Bo to nieprawda, że do każdego zapachu można się przyzwyczaić. Że po kilku, kilkunastu minutach ludzki mózg przestaje na niego zwracać uwagę. Wyłącza powonienie. W Treblince to nie działało. Koszmarny odór masakrował zmysły cały czas. Przez całą dobę. Tak samo męczył kolejarza, który tylko wpadł na krótko, jak i komendanta, który tu mieszkał i pracował od dawna. 3 Richard Glazar, Stacja Treblinka, Warszawa 2011, s. 51.

11

Treblinka_gotowe.indd 11

2018-06-18 17:08:15


Prolog

Chwilę to trwało, zanim Pronicki wrócił do rzeczywistości. Wyciągnął w końcu list i oddał go adresatowi. Stangl wziął kopertę, otwo­rzył pismo i nagle stało się coś dziwnego. Przeczytał kilka wersów i parsknął. Zachichotał. Po czym  – już niczego nie kryjąc  – wybuchnął głośnym śmiechem. Krew w żyłach kolejarza stężała, bo dopiero teraz sobie uświadomił, że przecież mógł to być jakiś ponury żart. Na przykład w liście mogła być mowa o tym, aby go zastrzelić. Dlaczego nie? Albo trochę pomęczyć i potem zapędzić do gazu. Dopiero po tych słowach mogła być mowa o uregulowaniu długu. Tych kilka minut  – zaciągania się perfumami, trupim odorem i smrodem własnego strachu  – trwało w nieskończoność. Kolejarz, jak potem wspominał kolegom, chciał natychmiast uciec z tego „perfumowanego piekła”. Zostawić „śmiejącego się szatana”. Nadal w postawie na baczność zapytał więc, czy będzie odpowiedź. Komendant przerwał czytanie. Przestał się śmiać. Spojrzał na kolejarza, jakby pierwszy raz go zobaczył. Przez chwilę mierzył wzrokiem i w końcu wycedził: „Keine Antwort! Żadnej odpowiedzi!”. A potem znowu zaczął się śmiać. Teraz śmiał się już całym sobą. Jego śmiech był szczery i serdeczny. Długo trwało, zanim się uspokoił. Na koniec walnął pięścią w biurko, jakby chciał postawić kropkę, i zakończył tę absurdalną audiencję. Pronicki, który już ledwo trzymał się na nogach, wyszedł na dwór i tą samą drogą wrócił do lokomotywy. Gdy wchodził do parowozu, na peronie było już pusto. Żydowscy więźniowie zasypywali piachem ślady krwi, sprzątali pobojowisko. Zza wysokiego ogrodzenia dochodził stłumiony lament tysięcy przerażonych ludzi gnanych do komór gazowych. Nad wszystkim unosił się głośny huk silnika diesla oraz miarowy turkot koparek pracujących hen, daleko. Czy wizyta odniosła skutek, nie wiadomo. Wiadomo jednak, że Stangl miałby z czego zapłacić. Zachowało się bowiem „Zakończenie kasowe »Operacji Reinhardt« na dzień 15 grudnia 1943 r.” autorstwa jego przełożonego SS-Gruppenführera Odila Globocnika. 12

Treblinka_gotowe.indd 12

2018-06-18 17:08:15


Prolog. Śmiech komendanta

To właśnie w tym dokumencie koordynator pracy trzech największych obozów śmierci na terenie Polski przeliczył Zagładę na konkretne zyski. Dokładnie policzył, ile zarobiła III Rzesza na zamordowaniu narodu żydowskiego. Wyszło mu, że 178 745 968 marek i 59 fenigów4. Jeśli przyjmiemy, że w podległych mu obozach zamordowano półtora miliona ludzi, daje nam to 119 marek i 16 fenigów zysku na osobę. Oznacza to, że w Treblince zysk z jednej tylko ofiary wynosił około 79 marek i 44 fenigów. Stangl mógłby zapewne spłacić swój dług, i to z odsetkami. 4 Stanisław

Piotrowski, Misja Odyla Globocnika. Sprawozdania o wynikach finansowych zagłady Żydów w Polsce, Warszawa 1949, s. 34–35.

Treblinka_gotowe.indd 13

2018-06-18 17:08:15


Treblinka_gotowe.indd 14

2018-06-18 17:08:15


Część I

Firma

Treblinka_gotowe.indd 15

2018-06-18 17:08:15


Treblinka_gotowe.indd 16

2018-06-18 17:08:15


Rozdział 1

To ma być koniec świata

Podobno gdy Franz Stangl był mały, nienawidził mundurów. Nienawidził wojskowego drylu. Armia i jej etos kojarzyły mu się z upokorzeniem. Wszystko przez ojca, starego eksdragona. Ten był już schorowanym nocnym cieciem, gdy urodził mu się syn. Znęcał się nad małym. Wyładowywał na nim swoją frustrację. Gdy na początku lat siedemdziesiątych brytyjska dziennikarka Gitta Sereny zapytała Stangla w więzieniu, dlaczego chodził po Treblince (a wcześniej po Sobiborze) w białym mundurze, bąknął, że nie miał nic innego, a biały kolor odstraszał meszki1. Tymczasem więźniowie, którzy przeżyli, zapamiętali pedanterię, z jaką się nosił. Ten biały mundur był jego wizytówką. Zapowiedzią nieubłaganej śmierci. Nie nagłej i gwałtownej, ale nieuchronnej. Komendant był bowiem człowiekiem opanowanym, nigdy się nie spieszył. Jego pojawienie się na terenie obozu wprowadzało chwilowy spokój. W odróżnieniu od podwładnych nigdy nikogo nie uderzył. Nie nosił pejcza jak wszyscy, w ręku miał szpicrutę. Tak opisuje go większość relacji. Jest jedna, która temu przeczy. 1 Gitta

Sereny, W stronę ciemności. Rozmowy z komendantem Treblinki, przeł. Jan K. Milencki, Warszawa 2002. Wszystkie cytowane wypowiedzi Stangla pochodzą z tej książki.

17

Treblinka_gotowe.indd 17

2018-06-18 17:08:15


Rozdział 1

To opowieść Abrama Jakuba Krzepickiego. Ten były pracownik fabryki sztucznego miodu trafił do obozu 25 sierpnia 1942 r. Jego zdaniem komendant potrafił być brutalny. I jednak nosił gumowy pejcz. Robił z niego użytek. Relacja jest dość precyzyjna. Zaświadcza o tym, że Stangl bywał w Treblince pijany. Chyba właśnie wtedy zamieniał się w zwierzę. Jego ulubioną obelgą było wówczas określenie „idioci” wymawiane z niemiecka: ihr Idioten. Krzycząc, charakterystycznie przeciągał przedostatnią sylabę. Gdy klął, oczy wyłaziły mu z orbit i purpurowiał na nadętej twarzy. „Jak tylko dał się słyszeć ten kwik, można było być pewnym, że wydał już na kogoś wyrok, bo ten kwik wydawał z siebie w tej samej chwili, gdy zadawał ofierze cios, z całą energią i z całą pasją dobrze nażartego aktywisty. »Przeklęty naród«, ryczał. »Przeklęta żydowska banda, przeklęci bądźcie jeszcze raz!« Aż nachylał się do ziemi tak nisko, jakby chciał zbierać zboże  – i jeszcze jeden cios. I jeszcze raz, jeszcze raz ryczał: »Wy idioci, wy idioooociiii!!!«”. Z kolei inny świadek, Jerzy Rajgrodzki, w bestialskim kapitanie widział raczej esesmana von Oypena. To ten okularnik przezywany był przez więźniów „Idioten” właśnie od obelgi, której tak często używał. Który z nich miał rację? Krzepicki wyraźnie napisał, że ubranemu w biel komendantowi zawsze towarzyszył adiutant, wysoki blondyn, porucznik. „Widywano ich razem. Dwóch starszych, statecznych Niemców, brykali po obozie i bili Żydów”2. Nie rozstrzygniemy tego teraz. Stangl urodził się w 1908 r. w małym austriackim miasteczku. „Ojciec mnie nie chciał, myślał, że jestem bastardem”  – wyznał dziennikarce. Matką Franza była kobieta uległa, o wiele lat młodsza od męża. Ona także musiała znosić jego wojskowy dryl. Pierwsze 2 Jakub

A. Krzepicki, Człowiek uciekł z Treblinek… Rozmowy z powracającym spisała Rachela Auerbach. Opis pobytu w Treblince i ucieczki do getta warszawskiego, Archiwum Ringelbluma, t. 13: Ostatnim etapem przesiedlenia jest śmierć, oprac. Ewa Wiatr, Barbara Engelking, Alina Skibińska, Warszawa 2013, s. 177.

18

Treblinka_gotowe.indd 18

2018-06-18 17:08:16


To ma być koniec świata

wspomnienie Stangla z dzieciństwa było straszne. Gdy miał cztery czy pięć lat, dostał nowe kapcie. Niby nic takiego, ale to jednak było święto. Tego dnia wydarzyło się coś równie ważnego. Chłopiec dostrzegł przez okno wóz, którym sąsiedzi zamierzali przewieźć swoje meble. Po prostu się przeprowadzali. Dzień był mroźny, śnieg po kolana. Mały Franz, zamiast celebrować nowe papucie, wybiegł w nich z domu i wspiął się na wysoki kozioł. Wspominał, że pojazd był cudowny, nikogo dookoła, tylko biel, cisza i błogość. A on na samej górze, jak zaczarowany woźnica. Chłopiec zapatrzył się w dal. Zagapił. Niestety, za późno dostrzegł ojca, kiedy ten wracał z nocnej zmiany. Szybko ześlizgnął się z kozła i uciekł do mieszkania, tam schował się za matką. Rozjuszony tyran domowy wpadł do kuchni, złapał go i przełożył przez kolano. Chyba za te mokre kapcie, a może za nic, bo miał zły dzień, okrutnie go zbił. Mały miał akurat tego dnia na palcu opatrunek, zaciął się, nic groźnego. Podczas bicia opatrunek spadł, ranka się odnowiła i pod wpływem stresu, strachu… krew zaczęła cieknąć. „Słyszałem krzyk matki:  – Przestań, krew pryska po wszystkich ścianach”  – wspominał. Potem ojciec zmarł, a matka wyszła za wdowca z dwójką dzieci. Ojczym też go nie kochał. Chłopak nie miał przyjaciół, zmieniło się to dopiero w kółku muzycznym, gdzie zaczął grać na cytrze. W wieku piętnastu lat został czeladnikiem tkackim. Zarabiał grosze, więcej dawały mu lekcje muzyki, których zaczął udzielać. Gdy miał 23 lata, uświadomił sobie, że dalej takie życie nie ma sensu. Mimo że nienawidził mundurów, postanowił zdawać do szkoły policyjnej. I ku zaskoczeniu wszystkich zdał. Szkolenie rozpoczął w Linzu. Ten okres również źle wspominał. Szkoła policyjna w tamtych czasach polegała na zwykłej brutalnej tresurze. Nauczyciele  – sadyści, starsi koledzy  – fala, uczniowie  – koty do bicia. Jedyna nauka, jaką stamtąd wyniósł, była taka, że ludzie są źli, a wszystko wokół zepsute do szpiku kości. Po takiej edukacji trafił do drogówki, potem zaczął tłumić zamieszki. Wtedy rozstał się z dziewczyną, jedyną osobą, która trochę 19

Treblinka_gotowe.indd 19

2018-06-18 17:08:16


Rozdział 1

łagodziła jego charakter. Znowu został sam. Nie mając nic innego do roboty, zatracił się w pracy. „Uganiałem się za mętami”  – mówił. W 1935 r. został przeniesiony do sekcji politycznej Urzędu Śledczego. Anschlussu podobno nawet nie zauważył. Zeznawał potem, że był tylko policjantem, chciał wykonywać swoją pracę. Po aneksji Austrii okazało się, że aż tak apolityczny nie był. Należał już do „starej gwardii”, czyli działał jeszcze, gdy naziści byli w podziemiu. To umożliwiło mu zrobienie kariery. Trafił do Sekcji II B2 odpowiedzialnej za rejestrację Żydów i ich mienia. Podobno jeździł w teren. Czy już wtedy miał krew na rękach? Nigdy się do tego nie przyznał, powiedział, że w sekcji robili trudne rzeczy, które mu się nie podobały. A że był pedantyczny  – wszystko wykonywał na tip-top  – przełożonym musiało to odpowiadać. Wtedy się ożenił. W listopadzie 1940 r. po kolejnych awansach dostał pocztą list. Był to rozkaz podpisany przez samego Himmlera. Miał się stawić w Berlinie i objąć posadę w Towarzystwie Użyteczności Publicznej dla Transportu Chorych dla Państwowej Wspólnoty Pracy Rzeszy na rzecz Zakładów Opiekuńczo-Leczniczych, a w zasadzie w pewnym instytucie zarządzanym przez Fundację przy Tiergartenstrasse 4, w skrócie T4. Pod tą sympatyczną nazwą kryła się instytucja odpowiedzialna za nazistowską politykę eutanazji. Co to było? Eugenika. Zabijanie  – zgodnie z prawem  – upośledzonych pod względem fizycznym i psychicznym, by poprawić jakość całego gatunku. Gdy machina śmierci ruszyła już pełną parą, instytut zajął się także „ostatecznym rozwiązaniem”. Na początku Stangl nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Gdy to sobie wreszcie uświadomił  – podobno  – zaniemówił z wrażenia. A potem wykrztusił przełożonemu, że nie sądzi, aby nadawał się do tej pracy. I było to jego ostatnie zakrztuszenie się podczas kolejnych czterech lat służby. Czy mógł wtedy odmówić? Wycofać się? Nie podjąć wyzwania? „Przełożeni mnie osaczyli”  – tłumaczył się przed sądem w Düssel­ dorfie w 1970 r. Zastosowali cały arsenał metod oddziaływania: od 20

Treblinka_gotowe.indd 20

2018-06-18 17:08:16


To ma być koniec świata

zapewnień o zaufaniu, którym mieli obdarzyć „tylko jego”, aż po bardziej finezyjny szantaż emocjonalny. I to podziałało. Na tyle, że mógł już na stałe zamienić zielony mundur policyjny na szary mundur polowy SS. W 1942 r. zameldował się w siedzibie SS w Lublinie. Jego nowym przełożonym okazał się Gruppenführer Odilo Globocnik. Człowiek, który wziął na siebie ciężar eksterminacji polskich Żydów z terenu Generalnego Gubernatorstwa i Bezirku Białystok. Pierwsze spotkanie z szefem Stangl zapamiętał bardzo dobrze. Przecież zaważyło na jego dalszym życiu. To był piękny, ciepły dzień. Pąki na drzewach, kwiaty na trawniku, świergot ptaków w powietrzu. Globocnik z szerokim uśmiechem na twarzy czekał na Stangla na ławeczce w parku na tyłach siedziby SS. Gdy Gruppenführer ujrzał go z daleka, mimo że jeszcze się nie znali, poklepał dobrotliwie miejsce obok siebie, by ośmielić młodszego kolegę do skrócenia dystansu. Kilka słów o Globocniku. W najbliższych latach to on stanie się promotorem Stangla. Będzie jego dobrym duchem i opiekunem. Wtedy, wiosną 1942 r., w elicie SS był już kimś ważnym. Choć nic tego wcześniej nie zapowiadało. Został przecież usunięty ze stanowiska gauleitera w Wiedniu za nadużycia finansowe. Jednak gdy tylko Niemcy zajęły Polskę, odnalazł się i szybko został naczelnikiem policji w dystrykcie lubelskim. Właśnie w nim Himmler znalazł odpowiedniego partnera do przeprowadzenia Aktion Reinhardt. Dlaczego to on został wybrany? Wszystko staje się jasne, gdy się czyta powojenne zeznania jego współpracowników3. Wszyscy mówili, że miał obsesję. Ale nie był wariatem. To, co się zrodziło w jego głowie, można było zrealizować. I co ciekawe, to on zarażał nowymi pomysłami Himmlera, a nie odwrotnie. 3 Opinia

o Globocniku jako inicjatorze „akcji Reinhardt” wyszła spod pióra Bogdana Musiała. Z pracy tej zaczerpnąłem cytaty o szefie lubelskiego dystryktu SS. Zob. Bogdan Musiał, „Przypadek modelowy dotyczący eksterminacji Żydów”. Początek „Akcji Reinhardt”  – planowanie masowego mordu Żydów w Generalnym Gubernatorstwie, w: Akcja Reinhardt. Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie, red. Dariusz Libionka, Warszawa 2004, s. 22–27.

21

Treblinka_gotowe.indd 21

2018-06-18 17:08:16


Rozdział 1

I tak pewien oficer wywiadu Wehrmachtu zeznał, że Globocnik był wręcz „opętany”. Jego pomysły były „szalone”  – to z kolei słowa jego zastępcy Jakoba Sporrenberga. Podobno z tych pomysłów był dumny i o nie zazdrosny. Także nie mniej kompetentny w tych sprawach komendant Auschwitz Rudolf Hoess właśnie w Globocniku dostrzegł autora wielu „fantastycznych” planów. Globocnika charakteryzowała bowiem niesamowita energia i optymizm. Jeśli pojawiały się obawy, że coś jest niewykonalne, kwitował to machnięciem ręki. W jego wizji trudności nie było. Chyba najlepiej scharakteryzował go SS-Gruppenführer Maximilian von Herff. Ma  – powiedział  – „pełnokrwistą naturę pełną blasków i cieni”. To właśnie on zwrócił uwagę, że Globocnik  – jak opętany fanatyk  – poświęca się zadaniom bez reszty. Nie baczy na splendory lub ich brak. To jeden z „najlepszych i najsilniejszych pionierów w GG”  – wyjaśnił. I dodał, że Globocnik jest człowiekiem konkretu, „jego zawadiactwo każe mu często przekraczać istniejące granice i zapominać o granicach wytyczonych w obrębie zakonu (…). Przemawia za nim jednak bezwarunkowo sukces”. O jakim zakonie mowa? I o jakiej misji? Zakon to SS  – formacja, która miała się w tej wojnie wznieść ponad niemożliwe. Czyli wymordować 11 milionów europejskich Żydów, dokładnie tyle, ile zapowiadał SS-Obergruppenführer Reinhard Heydrich na słynnej konferencji w Wannsee. A wszystko miało nabrać tempa właśnie w dystrykcie Globocnika. Zapowiadała się „modelowa” realizacja. Dokumenty wyraźnie mówią, że Globocnik miał od początku jasno sprecyzowaną wizję. O ile myśl o Zagładzie kiełkowała w głowie Hitlera stopniowo (wiadomo, że mówił zaufanym o jak najszybszym „pozbyciu się” problemu, o „zniknięciu Żydów” czy wręcz „wytępieniu ich, jeśli nie odejdą dobrowolnie”), o tyle Globocnik jako jeden z pierwszych nie tylko sformułował myśl o masowym zabijaniu, ale też ochoczo przystąpił do rozwiązania problemu. I choć nie on opracował metodologię mordu, z entuzjazmem stosował wszystkie nowinki techniczne. A zatem  – można tak chyba powiedzieć  – był na tym polu prekursorem. Do tego uchodził za choleryka 22

Treblinka_gotowe.indd 22

2018-06-18 17:08:17


To ma być koniec świata

i mitomana. Może właśnie dlatego dostał tak szerokie pełnomocnictwa  – aby można było w odpowiednim czasie na niego zrzucić odpowiedzialność. Jego przechwałki były szeroko komentowane. Nie każdy z nazistów zaangażowanych w akcję Reinhardt wierzył w jego skuteczność. Odilo opowiadał na przykład, że gdy ruszyło już „ostateczne rozwiązanie”, w połowie sierpnia 1942 r. odwiedzili go Hitler z Himmlerem. On zaś miał roztoczyć przed przywódcami III Rzeszy perspektywę likwidacji polskich Żydów w ciągu roku. „To musi być szybciej  – miał go popędzić Führer.  – Znacznie szybciej!” Przy tej rozmowie obecny był również dyrektor departamentu z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych doktor Herbert Linder. Słuchając wywodów Odila, zapytał, czy nie lepiej palić ciała zabitych, aniżeli je grzebać. „Może inne pokolenie będzie inaczej patrzyło na tę sprawę?”  – miał zapytać niepoprawnie. Globocnik aż się żachnął, zerkając na Hitlera. Potem wypalił z emfazą: „Jeżeli miałoby przyjść po nas pokolenie tak tchórzliwe i liche, że nie potrafiłoby zrozumieć naszego dzieła tak nieodzownego i wielkiego, to cały nacjonal-socjalizm byłby na próżno! Nale­ żałoby raczej zakopywać z ciałami tablice z brązu z wyrytymi na nich naszymi nazwiskami dla pamięci, że my właśnie mieliśmy odwagę dokonać dzieła tak olbrzymiego!”4. Führer aż przyklasnął: „Oto słowa prawdy! Takie jest też moje zdanie, mój dzielny i mądry Globocniku!”. Czy tak było naprawdę? Wydaje się to bardzo prawdopodobne. Sam Globocnik tego nigdy przed żadnym trybunałem nie wyznał (wszak popełnił samobójstwo 6 czerwca 1945 r., gdy właśnie miał go aresztować brytyjski patrol w Karyntii), ale przecież Himmler rzeczywiście za nim przepadał. W listach tytułował go czule: „Mein Lieber Globus”. 4 Stanisław

Piotrowski, Misja Odyla Globocnika. Sprawozdania o wynikach finansowych zagłady Żydów w Polsce, Warszawa 1949, s. 10.

23

Treblinka_gotowe.indd 23

2018-06-18 17:08:17


Rozdział 1

Wtedy, wiosną 1942 r.  – jeszcze zanim obozy śmierci ruszyły pełną parą  – Globocnik był bardzo ciekaw reakcji Franza Stangla. Czekał na niego w lubelskim parku i myślał zapewne: czy aby się nada? Czy się sprawdzi? Nie rozklei? I gdy tylko ten usiadł wreszcie koło niego na ławeczce, wyjawił mu, czego tak naprawdę od niego oczekuje. Powiedział, że armia niemiecka na froncie wschodnim przeżywa trudne chwile i trzeba będzie jej pomóc. Stangl musi zorganizować obóz, z którego pójdzie zaopatrzenie dla oddziałów frontowych. Stangl doskonale wiedział, co to znaczy. Mówiąc o zaopatrzeniu, obaj mieli na myśli zabijanie. Taki obóz miał powstać w Sobiborze. Zanim Franz cokolwiek skomentował, Globocnik polecił adiutantowi, by przyniósł gotowy plan obozu i rozłożył go na pachnącej trawie. Okazało się, że Lager już jest budowany, ale idzie to ślamazarnie i dopiero ktoś taki jak Stangl powinien szarpnąć robotę do przodu. Spotkanie dobiegło końca. Stangl został wysłany do Bełżca. Na własne oczy miał zobaczyć, jak będzie wyglądać jego bliźniacza placówka. Obóz w Bełżcu pracował już na pełnych obrotach, a kapitan Christian Wirth  – jego stary znajomy  – właśnie go udosko­nalał. Stangl dopiero na miejscu miał się dowiedzieć, co to oznacza. No i dowiedział się niedługo potem. Do masowego zabijania zostały właśnie zastosowane spaliny z czołgu. Oczywiście wcześniej  – jak obłudnie tłumaczył dziennikarce  – o żadnym gazie czy spalinach nie słyszał. Przecież miał się zajmować sortowaniem ciep­łych gaci na front! Tymczasem efekty innowacji przerosły wszelkie oczeki­ wania. Gdy wysiadł w Bełżcu z auta, aż się zatoczył. „Boże, co za swąd!”  – miał zareagować.  „Czułem go wszędzie”  – opowiadał potem w rozmowie z Sereny. Gdy dotarł do budynku komendantury w lesie, okazało się, że Wirtha nie ma, bo ten jest „wściekły” i awanturuje się gdzieś w terenie. „Lepiej trzymać się dziś od niego z daleka”  – usłyszał. Ruszył jednak w głąb lasu i w końcu go ujrzał. Wirth stał na jakimś wzniesieniu, czymś w rodzaju wału, i faktycznie nie wyglądał na zrelaksowanego. Gdy Franz wreszcie do 24

Treblinka_gotowe.indd 24

2018-06-18 17:08:17


To ma być koniec świata

niego podszedł, okazało się, że usypisko rzeczywiście jest wałem… tyle że przeciwpowodziowym. To, co się przez niego przelewało, to nie była woda, ale coś w rodzaju zupy. Zupy z ludzi. Gigan­tyczny dół wypełniony był bowiem cieczą z rozkładających się trupów. Ciała, a w zasadzie to, co z nich po fermentacji powstało, właśnie przelewało się przez krawędź wału i zaczęło się zsuwać po zboczu. Fetoru nie dało się opisać. Widoku również. Tak oto Stangl dowiedział się o właściwym charakterze swojej misji. Czy to również prawdziwa opowieść? Czy rzeczywiście dopiero wtedy uświadomił sobie, że będzie aniołem, ba! samym bogiem śmierci? Bez względu na to szok, jaki musiał wtedy przeżyć, był szczery. „»Czy tamtego dnia wiedział pan, że to, co się tam działo, było złem?«  – zapytała go dziennikarka. »Wiedziałem«  – odparł”. Z pracy jednak nie zrezygnował. Przyjął ofertę Globocnika. W ciągu dwóch miesięcy od uruchomienia Sobiboru w maju 1942 r. zagazowano tam sto tysięcy ludzi. Problemy z gigantyczną ilością zwłok, a także z konsekwencjami płytkiego ich grzebania, to był chleb powszedni nowej pracy. Właśnie wtedy komendant kazał sobie uszyć biały mundur. Odtąd nosił go już stale. W sierpniu przyszły nowe rozkazy. Okazuje się, że w Treblince dzieje się źle, tamtejsza robota to fuszerka, potrzeba dobrego mena­ dżera. Globocnik już wiedział, kogo rzucić na nowy odcinek. Skoro Stangl sprawdził się w Sobiborze, miał dobry wpływ na podwładnych, da radę w Treblince. Treblinka wymagała bowiem silnej ręki. W ramach „ostatecznego rozwiązania” miała odegrać bardzo ważną rolę  – zrealizować „wysiedlenie” warszawskich Żydów. Tych politycznie i materialnie najważniejszych. Politycznie, bo w Treblince miała zostać zamordowana cała ich polityczna, gospodarcza i kulturalna elita, i materialnie, bo akurat tu przywieźli swoje bogactwo. Miała być zatem jednostką wzorcową, prawdziwą fabryką. Maszyną do zabijania i do zarabiania. 25

Treblinka_gotowe.indd 25

2018-06-18 17:08:17


Rozdział 1

Tak też się stało. Treblinka stała się najsprawniej funkcjonującym obozem śmierci w dziejach ludzkości. Wielka w tym zasługa Stangla. „Pojechałem tam samochodem prowadzonym przez szofera SS”  – wspominał pierwszy dzień w nowej pracy. Droga biegła wzdłuż torów. Dwadzieścia minut przed przyjazdem ujrzał przez okno trupa. Był to zapewne zastrzelony przez strażników uciekinier z wagonu. Tuż za nimi leżały już pary, czasami większe grupki, po trzy i więcej. Kiedy w końcu samochód dojechał do stacji kolejowej, przy torach znajdowały się już setki zwłok. Leżały tam  – jak mówił  – wiele dni w upale, zdeformowane i napęczniałe. W jego nozdrza znowu uderzył smród. W tym czasie w obozie stał pełny transport. Okazało się, że przyjechał dawno temu, niektórzy pasażerowie byli już martwi, choć nie „rozładowani”, inni jeszcze żyli. Co charakterystyczne, Stangl nie użył terminu „zwłoki”, tylko „sztuki”. Opowiadając o tym w 1970 r., nie mówił o ludziach, martwych ludziach, ale o czymś w rodzaju towaru. To nie oni jednak zrobili na nim największe wrażenie. Dopiero gdy wjechał na teren właściwego obozu, zaniemówił. „To było »Piekło« Dantego”  – powiedział. Mówiąc o tym, po raz pierwszy w rozmowach z dziennikarką spurpurowiał, a rysy mu stężały. „Kiedy wysiadłem z samochodu na placu (Sortierungsplatz), stałem po kolana w pieniądzach. Brodziłem w banknotach, monetach, kamieniach szlachetnych, biżuterii, odzieży. Leżały rozrzucone po całym placu. Fetor był nie do zniesienia. Wszędzie leżały setki, nie, tysiące rozkładających się ciał. Za placem w lesie, kilkaset metrów dalej, po drugiej stronie płotu z drutu kolczastego i wokół obozu, pośród namiotów i ognisk zobaczyłem grupy Ukraińców i kobiet  – były to, jak się później dowiedziałem, prostytutki z całej okolicy  – wszyscy pijani, tańczyli, śpiewali i grali na instrumentach”5… Następnie udał się na inspekcję. O jej przebiegu opowiedział przed sądem inny esesman, potem podwładny Stangla, Franz 5 Gitta Sereny, W stronę ciemności, dz. cyt., s. 135–138.

26

Treblinka_gotowe.indd 26

2018-06-18 17:08:17


To ma być koniec świata

Suchomel. W jego zeznaniach również jest mowa w brodzeniu po kostki w różnych dobrach. Nie potwierdził jednak leżących pod stopami brylantów. Przyszły komendant miał ruszyć na plac, gdzie rozbierali się mężczyźni, a potem przejść się tak zwanym szlauchem. Był to stumetrowy odcinek ścieżki prowadzący wprost do komory gazowej. Tu Stangl podobno nie wytrzymał. Widząc nagie, śmiertelnie przerażone kobiety, wypróżniające się w biegu lub kucające na ścieżce, zażądał kategorycznie, aby podstawić im przynajmniej wiadra. Takie kubły  – w jego mniemaniu  – miały spowodować, że przynajmniej będzie nieco czyściej. I nie będzie tak śmierdziało! Wtedy ofuknąć go miał Wirth, stary kolega z Bełżca. Ten już od kilku dni był tu, na miejscu. „Guzik mnie obchodzi, co robiliście z gównem w Sobiborze  – wypalił.  – Niech się obsrywają. Można to potem przecież posprzątać”. Stangl  – cały czas trzymamy się jego wersji wydarzeń  – miał dosyć. Poszedł zobaczyć się z dotychczasowym komendantem, doktorem Eberlem, który nieco rozbawiony jego miną miał stwierdzić, że nie jest tu tak źle, jak się wydaje. Stangl był wstrząśnięty. Tłumaczenie komendanta w ogóle do niego nie trafiło. Na jego pytanie, co się dzieje ze wszystkimi kosztownościami, które przywożą ze sobą Żydzi, bo jak już zauważył, te nie są należycie sortowane (a przecież wszystkie te dobra należą do III Rzeszy i z każdego żydowskiego dolara komendant powinien się rozliczyć), ten udzielił zdumiewającej odpowiedzi. Powiedział, że transporty są plądrowane, zanim dojadą do Treblinki, i w zasadzie nie ma już czego zabezpieczać. Ta odpowiedź ostatecznie zdruzgotała Stangla. Tak przynajmniej opowiadał. Gdy się czyta jego słowa, uderza coś jeszcze. Stangla nie interesują ludzie. Interesuje go „ładunek” i kosztowności, jakie po nich zostały. W ten oto sposób przyszły komendant Treblinki  – opowiadając brytyjskiej dziennikarce o swoich początkach pracy 27

Treblinka_gotowe.indd 27

2018-06-18 17:08:18


Rozdział 1

w obozie  – zdradził, do czego tak naprawdę zatrudnił go Globocnik. Należało zarówno zabijać Żydów, jak i wyciągnąć z tego jak największy dochód. Wizyta dobiegła końca. Po tygodniu panowie spotkali się w Warszawie. Stangl oznajmił, że rozkaz zrobienia porządku z tym bałaganem jest niewykonalny. Niewykonalny, bo  – jak się wyraził  – w Treblince jest koniec świata. Ulubieniec Himmlera jakby na to czekał. „Ależ to ma być dla nich koniec świata!”  – wybuchnął. Podobno właśnie w ten sposób złamał opór Stangla i przekonał go do objęcia funkcji komendanta.

Treblinka_gotowe.indd 28

2018-06-18 17:08:18


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.