Fragment książki „Warren i Wszystkowidzące Oko"

Page 1

Rozdział 1 • w kt ór ym •

przybywa tajemniczy

G

b

ć ś o

C

7 U 8

WA R R E NA 1 mila


wa r r e n t r z y n a s t y i w s z y s t kow i d z ąc e o ko

W arren

XIII

stąpał po dachu hotelu U Warrena, a stare dachówki grzechotały mu pod stopami jak kości. Rześki jesienny wiatr uderzył go w plecy i niemal wytrącił z równowagi, ale chłopiec szedł dalej. Upadek z dachu ośmiopiętrowego budynku był najmniejszym z jego zmartwień. Trzeba było wyczyścić komin.

Kruki zakrakały ostrzegawczo z otworu komina, jednak Warren i tak zajrzał do środka – przewód był jak zwykle zapchany gazetami, szmatami, gałązkami i innym śmieciem. Sześć par czarnych oczu spojrzało w górę z niedbale skleconego gniazda. –  Wynocha! – krzyknął Warren. 10

SI X ST U B B O R N R A V E N S

Nawet nie drgnęły. –  Macie tu w okolicy pełno drzew. Sio! Ale kruki nie zrobiły żadnego „sio”. Udawały, że chłopiec jest niewidzialny. – Skoro nie chcecie po dobroci… – Westchnął. Warren przynajmniej raz w miesiącu wspinał się na dach i usuwał gniazdo. Zatkany komin sprawiał, że cały hol wypełniał się dymem, który nie miał jak wydostać się na zewnątrz. Akurat tego ranka kruki wyglądały na wyjątkowo uparte. Zbliżała się zima i chciały mieć przytulne schronienie. –  Może poleję was wodą? Co wy na to? Wiedziały, że blefuje. Jeden z nich kłapnął dziobem, reszta wróciła do przerwanej drzemki. Wówczas Warren podszedł ostrożnie do krawędzi dachu i odczepił metalowy wiatrowskaz. Wsadził ostro zakończony kawał żelastwa do komina. – Nie zawaham się użyć siły – rzekł z determinacją. – Wynocha, bo jak nie… Nie kiwnęły nawet piórkiem. Wiedziały, że Warren ma zbyt dobre serce, by dźgnąć ptaka wiatrowskazem. Pozostała zatem tylko jedna możliwość. – Jeśli natychmiast nie odlecicie – odezwał się najgroźniej, jak zdołał – pójdę po ciocię Anakondę.

Kruki momentalnie wystrzeliły z komina w górę, skrzecząc żałośnie i gubiąc pióra. Mieszkały tu na tyle długo, by wiedzieć, że nikt – nawet kruk – nie śmiałby wystawić na próbę cierpliwości Anakondy. Teraz były już tylko ciemnymi punkcikami na tle bladego nieba. Warren czuł się źle z tym, że je wystraszył – no ale nie dały mu wyboru. Spojrzał na ziemię daleko w dole. Widok jak widok. Hotel U Warrena był jedynym budynkiem w promieniu wielu mil. Przycupnięty żałośnie na szaroburym wzgórzu, otoczony lasem złożonym z równie szaroburych, przywiędłych drzew. Gdyby ktoś chciał

11


wa r r e n t r z y n a s t y i w s z y s t kow i d z ąc e o ko

wybrać się stąd na spacer, przez cały dzień nie natknąłby się na nic ciekawego. Lecz Warren nie patrzył na ten przygnębiający krajobraz, tylko dalej: poza horyzont, tam gdzie znajdowała się reszta świata. Wyobrażał sobie miasta, dżungle, porty, pustynie i te wszystkie miejsca, które znał z książek. Miejsca, do których mógłby pojechać… gdyby nie to, że był dwunasto­ letnim dziedzicem rodzinnego hotelu, w którym pracował jako boy, złota rączka, tępiciel szkodników, pokojowy i chłopiec na posyłki. Warren XIII – podobnie jak jego ojciec, a wcześniej jedenastu poprzednich Warrenów – spędził w hotelu całe swoje życie. Westchnął i niechętnie zabrał się do czyszczenia komina. Wkrótce dłonie miał czarne od sadzy. Wyciągnął całe naręcze patyczków i gałązek, a także garść zgoła nieoczekiwanych przedmiotów: damski

koronkowy czepek, zardzewiały pilnik do paznokci, foremkę do ciasta, a nawet własny zaginiony woreczek z kamiennymi kulkami. Zastanawiał się właśnie, jakim cudem kruki wydobyły go z szuflady biurka na strychu, gdy nagle jego uwagę przykuł głuchy warkot.

Zastanawiał się właśnie, jakim cudem kruki wydobyły go z szuflady biurka na strychu, gdy nagle jego uwagę przykuł głuchy warkot. Warren usiłował przewiercić wzrokiem poranną mgłę. Ku swemu zaskoczeniu dostrzegł w lesie ruch. Spomiędzy gałęzi dał się dostrzec duży ciemny kształt. Żyły tu co prawda niedźwiedzie i dziki, ale to

12

AN AUTOMOBILE !

było coś większego. Warkot się powtórzył i Warren aż podskoczył. To nie było zwykłe stworzenie. To był samochód! Chłopiec nie posiadał się ze zdumienia. Nie widział samochodu od dnia, gdy ostatni gość wyjechał, zarzekając się, że nigdy tu nie wróci. Hotel przez pięć długich lat świecił pustkami. Wreszcie ktoś wynajmie pokój! Auto wjechało przez pamiętającą czasy świetności kutą bramę, zwolnił na podjeździe i zatrzymał się przed drzwiami. W tym momencie Warren uprzytomnił sobie, że to jego zadaniem jest przywitać gości i pomóc im wnieść bagaż. Wzdrygnął się na dzwonek interkomu – cichutki dźwięk dobiegał, odbity echem, z wnętrza komina. Zaraz też rozległ się przerażony wrzask wuja Ruperta: – WAAARREEEN! Trzeba było natychmiast dostać się do holu. Warrenowi przyszło do głowy, czy nie użyć komina jako drogi na skróty, ale stwierdził, że osiem pięter to za duża wysokość. Rzucił się więc przez krawędź dachu, chwycił jedną ręką rynnę i wskoczył przez okno do pokoju na strychu. Wylądował z hukiem, wzbijając chmurę sadzy, która opadła na łóżko i biurko zajmujące niemal całe pomieszczenie.

Wcześniej sypiał w jednym z dużych pokojów dla gości na drugim piętrze, jednak ciotka Anakonda nie lubiła pętających się po hotelu dzieci. Zesłała więc Warrena na strych i odtąd musiał pokonywać co dzień osiem pięter po schodach, by dostać się na parter, gdzie wykonywał większość obowiązków. Uniósł klapę w podłodze, zszedł po drabinie i upadł na podłogę na korytarzu ósmego piętra. Podniósł się i popędził do schodów. W głowie kłębiły mu się pytania. Co to za tajemniczy gość? Czemu przybył do jego hotelu? Dawniej, gdy Warren był mniejszy, wszystko było inaczej. Pokoje rezerwowano z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Podjazdem sunął cały orszak aut,

13


wa r r e n t r z y n a s t y i w s z y s t kow i d z ąc e o ko

z których wysiadali eleganccy goście – panowie w smokingach i cylindrach, damy w sukniach, obwieszone biżuterią. Każdego przybysza witał zastęp boyów w odprasowanych uniformach – ładowali walizki na lśniące mosiądzem wózki, a obok przemykali lokaje, niosąc tace z lemoniadą i ciastkami. Hotel zatrudniał całą rzeszę osób, których zadaniem było utrzymać wszystko w nienagannym porządku: przystrzygać żywopłoty, trzepać dywany, wycierać kurze i szorować tapety. Oddział pokojówek rozściełał wykrochmaloną pościel na miękkich łóżkach, a każdy kąt zdobiły wazony świeżych kwiatów. To jednak było w czasach, gdy przybytkiem zawiadywał Warren XII. W chwili jego śmierci Warren XIII miał zaledwie siedem lat i był za mały na dyrektora hotelu. Dlatego obowiązki przejął jego wuj Rupert. Był leniwy i nie lubił tej pracy, wkrótce więc sprawy zaczęły mieć się źle. Personel odszedł. Zapuszczone trawniki porosły chwastami. Goście skracali pobyt, w końcu w ogóle przestali przyjeżdżać. Nie minął rok, a większość pokojów stała pusta. Tak było do tego dnia. Obecnie hotel wyglądał raczej jak nawiedzony dom niż miejsce, gdzie można by spędzić wakacje. Szyby, niegdyś lśniące,

były pokryte pajęczynami lub wybite. Mury aż wołały o nowy tynk. Wnętrze prezentowało się nie lepiej. Zblakłe tapety odłaziły całymi płatami. Krany ciekły, zawiasy skrzypiały, deski podłogowe trzeszczały. Od lat nikt nie korzystał z sali gier ani z saloniku herbacianego. Stół do bilardu pokrył się kurzem. Stoły i krzesła, spowite w pokrowce, przywodziły na myśl przykucnięte duchy. – WAAARREEEN! – Wrzask wuja Ruperta wyrwał chłopca z zadumy. Zaczął jeszcze szybciej zbiegać po krętych schodach, przeskoczył nad sto trzecim stopniem (ponieważ go tam po prostu nie było) i o mało nie rozdeptał hotelowego ślimaka sunącego podestem na czwartym piętrze. Dwie ostatnie kondygnacje pokonał, zjeżdżając po poręczy, by wreszcie bez tchu i z poślizgiem wylądować na marmurowej posadzce holu. Wuj Rupert wyglądał na dwór zza zasłony i przyczesywał włosy.

14

U N C L E R U PERT IS P A N IC K E D

– N-n-na podjeździe jest samochód – wyjąkał. Warren również zerknął przez okno. Szofer w uniformie akurat wyjmował z bagażnika czerwoną torbę na ramię, ale pasażer wciąż siedział w środku – dało się dostrzec tylko ciemną sylwetkę na tylnym siedzeniu. –  To chyba gość – oznajmił Warren. –  Ale co on tu niby robi?! – wykrzyknął wuj. – Nikt tu nie przyjeżdża! Od lat! Spójrz, jak to wygląda! Faktycznie, czas nie obszedł się z holem ani trochę łaskawiej niż z resztą hotelu. Słońce niemal tu nie docierało – jedynym źródłem światła był zaśniedziały żyrandol, zwisający spod sufitu jak wielki pająk. Mrugał i iskrzył, jak gdyby w każdej chwili mógł się przepalić. Poniżej stała kanapa obita wypłowiałym czerwonym aksamitem i cała pokryta kurzem z wyjątkiem sporego kawałka w kształcie pleców wuja Ruperta (często ucinał sobie tu drzemkę). – Nie jest źle! – orzekł Warren. – Po południu tu odkurzę. Wszystko będzie wyglądało jak nowe! Wuj spojrzał bezradnie w stronę kluczy wiszących na ścianie za kontuarem recepcji. – Który pokój jest najlepszy? Nigdy w nich nie byłem.

– Każdy się nada – odparł Warren. – Na wszelki wypadek co tydzień sprzątam wszystkie. Wiedziałem, że ten dzień kiedyś nadejdzie!

Drzwi otworzyły się z impetem i do holu wkroczyła wysoka, szczupła postać. Gość był cały odziany w czerń, tylko głowę – dziwnie wąską – miał owiniętą białymi bandażami. Co jeszcze dziwniejsze, nie niósł żadnego bagażu z wyjątkiem niewielkiej czerwonej torby. Warren usłyszał z jej wnętrza delikatny brzęk szkła. Wuj Rupert bez słowa patrzył na przybysza. Warren skłonił się lekko. –  W-witamy pana w hotelu U Warrenów. Żadnej odpowiedzi. –  Bardzo nam miło pana gościć. Mam na imię Warren. A pan? Milczenie. 15


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.