Dizaster #13

Page 1

dizaster—#13

#13

CLIVE CHADVICK / POLAND ROLLIN’ / PORTUGALSKA MIŁOŚĆ / SEN O OCEANIE SPOTKANIE NA OBCZYŹNIE / SKATEBOARDING UMIERA? / HISTORIA SŁOWACKIEGO SKATEBOARDINGU ZNASZ GOŚCIA? / ZAJAWKA ZAWSZE / KOMIKS / XBAND / OFF / TESTER GIER

1

CENA 9.99 PLN [W TYM 8% VAT] ISSN / ISBN1896-3544


2

dizaster—#13


dizaster—#13

Mózg operacji i za dużo w życiu spacji: Piotr Dabov Korekta: Kacper Migas Art daj pro rektor: Jakub Stępień Teksty: Piotr Dabov, Szymon Karpiński, Sebastian Rerak, Aleks Żerwe, Milos Ogurcak, Bartek Kulesza. Foto: Miłosz Rebeś, Szymon Karpiński, Francisco Melim, Piotr Dabov, Joao Sales, Arkadiusz Jankowski, Rafał Groth, rafał wojnowski, Jacek Jakubowski, Tomek Brzozowski, Łukasz Szotek, Gabor Nagy na okładce: Clive chadvick w pięknym portugalskim bowlu. ericeira, quiksilver park foto: szymon karpiński dabovski@gmail.com insta: #dabovski fb: Dizastermag

Chciałbym serdecznie podziękować absolutnie wszystkim którzy przyczynili się aby ten numer powstał! To już prawie dziesięć lat! Jeśli masz jakiś ciekawy temat, zapraszam!

dakota servold cziler gdzieś w warszawie, bones poland rollin’ tour foto: miłosz rebeś

3

INTRO Minął ponad rok od Dizastera ostatniego. I co z tego? POGO nie ma, Eudezet Bowla też nie. Ale świat się nie zatrzyma w związku z tym. Czas będzie płynąć dalej. Więc na deskorolce zaszalej! Weź od deski do deski poczytaj Ślinka w ustach Potrawa smakowita Skosztuj Dla tych co kawałek drewna i kółka to rzecz niesamowita.


dizaster—#13

SKATEPARKI.PL UL. OKÓLNA 69 95-002 ŁAGIEWNIKI NOWE

TEL: (42) 715 42 12 MPG@MPG.NET.PL

SKATEPARK PIASECZNO FOTO: MIŁOSZ rEbEŚ

4


dizaster—#13

5

profesjonalne skateparki SINCE 1995


6

dizaster—#13


7

dizaster—#13


8

MIKOŁAJ BARANOWSKI. FOOTPLANT POD JEDENYM Z NAJWIĘKSZYCH MOSTÓW W EUROPIE FOTO: FRANCISCO MELIM

dizaster—#13


dizaster—#13

9

txt: Alex Żerwe foto: Francisco Melim, Piotr Dabov, Alex Żerwe, Joao Sales, Joao Pereira

Skejtowe wyjazdy to zawsze zajebista sprawa. A skejtowe toury? Wycieczki z opłaconym przejazdem i spaniem, zorganizowane przez kogoś tak, żebyś za bardzo nie musiał się martwić o to, czy będziesz miał gdzie spać kolejnej nocy. Do tego fotograf i kamerzysta zawsze na miejscu, by uwiecznić twoje triki. Myślę, że to coś jak spełnienie marzeń młodego skejcika. Ja za małolata miałem właśnie takie marzenia. Toury od zawsze były nieodłącznym atutem jazdy dla POGO i VANS. CZACHA, GITY, SZANUJ ZAJAWĘ, BUMTARARA, SIKRET NAGRYWKA, SKATE PLECAK, KOLEJNY TUR, TOURBINA. No i opisywane tutaj portugalskie wakacje. Wychodzi na to, że od 2006 roku, poza niezliczoną ilością innych wypadów, byłem wraz z Piotrkiem Dabovem na 9 takich wyjazdach. Żaden z nich nie odbyłby się, gdyby nie finansowe wsparcie od Vansa i poświęcenie Dziada. Jednak toury te znacznie się od siebie różniły na przestrzeni lat. Pierwsze, na jakich byłem to kompletny chaos. Pamiętam wyjazdy z około 20 osobową ekipą, pełnym busem i samochodem ziomków, którzy zabrali się na spontanie. Codziennie odwiedzaliśmy inne miasto, raczej nie wychylając się poza granice Polski. Gdzie się tylko dało, spaliśmy u znajomych skejtów, na podłodze lub po trzech

PORTUGALSKA MIŁOŚĆ

na jednym łóżku. Na tych wyjazdach tyle samo czasu spędzaliśmy imprezując, co jeżdżąc na deskorolce. Z czasem, wszystko ewoluowało. Na każdy kolejny tour mogliśmy wydać nieco więcej pieniędzy, co nie tylko pozwalało na większy profesjonalizm, ale także profesjonalizmu od nas wymagało. Wyjazd do Portugalii, 7 lat po moim pierwszym tourze, był jego dokładnym zaprzeczeniem. Tym razem nie tylko dostaliśmy sensowny budżet, wyszło na to, że mieliśmy sprzeniewierzyć go w zaledwie trzy osoby. Szaban nie mógł jechać, a Rafał Modranka, który miał już wykupione bilety na samolot, niefortunnie nabawił się kontuzji tuż przed wyjazdem. Na warszawskim Okęciu spotkałem się z Piotrkiem Dabovem i Mikołajem Baranowskim. W takim, doborowym towarzystwie przyszło mi spędzić ponad dwa tygodnie na południowym zachodzie Półwyspu Iberyjskiego. ERICEIRA Ericeira, to mała miejscowość, niedaleko Lizbony, położona na zachodnim wybrzeżu Portugalii. Piękne plaże i jedne z najlepszych warunków do uprawiania surfingu przyciągają zarówno zwykłych turystów, jak i surferów z całego świata. My spędziliśmy tam pierwszy z dwóch tygodni naszego wyjazdu. Ponieważ trafiliśmy tam

przed sezonem, mieliśmy szanse poznać to spokojne miasteczko z nieco innej strony niż przeciętni turyści. Nie tylko korzystaliśmy z uroków i atrakcji tego miejsca, dzięki na maxa pozytywnym i otwartym ludziom, z którymi się zaprzyjaźniliśmy, poznaliśmy codzienność życia w tej surfowej krainie. Zdecydowanie najwięcej czasu spędziliśmy z Francisco Melim i Joao Pereira, bez których nasza deskorolkowa misja nie miałaby sensu. Francisco był naszym fotografem i kamerzystą w jednym, co w efekcie przełożyło się nieco na ilość zdjęć. Joao, który rozkręcał w tym czasie dystrybucje POGO w Portugalii, wspomagał Francisca w nagrywaniu oraz był świetnym przewodnikiem. Obojgu chłopakom należy się medal za cierpliwość do Piotrka oraz za to, że chyba codziennie musieli na nas czekać w umówionym miejscu. Będąc w surfowym raju, nie mogliśmy nie spróbować surfingu. Dla mnie była to jedna z najbardziej zajebistych rzeczy związanych z tourem. Ekscytowałem się tym jeszcze na długo przed wyjazdem i na maxa się jaram, że miałem okazje spróbować. Chociaż zdawałem sobie sprawę, że łatwo nie będzie, okazało się, że surfing jest trudniejszy niż myślałem. (Mylisz się, jeśli myślisz, że skoro jeździsz na deskorolce to będzie to dla ciebie proste).


dizaster—#13

Uwielbiam robić zdjęcia Aleksowi. On tego nie znosi. Oczywiście jako przyzwyczajony do zdjęć wyjadacz zawsze potrafi zrobić jakąś przyklejoną minkę. Tym razem krzyknąłem: Aleks! Aleks! Bądź sobą!!! Jeden z pierwszych dni w Portugalii, port rybacki w Ericeirze.

10


dizaster—#13

W czerwcu po południu metal na rampie jest bardzo gorący. bs smith, Aleks żurwajdis Widziałeś edit Thrashera z Portugalii? Fot: Francisco Melim.

11


12

Poznajcie gościnność Portugalczyków. Nie ma to jak pojeździć jako pierwsi na secret spocie. Tunel gdzieś pod autostradą. Bs lip Aleksa na oververcie. Foto: Francisco Melim

dizaster—#13


dizaster—#13

13

Przede wszystkim nie spodziewałem się jak dużo siły wymaga poruszanie się w wodzie wśród załamujących się fal, i jak te fale potrafią cię sponiewierać. Nasze lekcje surfingu przypominały raczej walkę z żywiołem niż pływanie na desce. Szybko też zorientowaliśmy się, że po 2 godzinach w wodzie, brakuje nam potem siły na jazdę na deskorolce. Mimo to udało nam się złapać kilka fal. Wierzcie mi, że te kilka sekund utrzymywania się na desce, są w stanie wynagrodzić długie minuty spędzone w wodzie i pod wodą. Polecam wszystkim! Jeśli nie szliśmy na lekcje surfingu z samego rana to spaliśmy trochę dłużej. Potem po śniadaniu, spotykaliśmy się z Joao i Francisco, a czasem z większą ekipą, w skateparku Quicksilvera. Obok sporego, betonowego parku z dużym bowlem stoi największy surf/ skate shop, w jakim byłem. Do tego w środku mają kawiarnie. Przy kawie i ciastku ustalaliśmy gdzie jechać danego dnia. Ponieważ, w samej Ericeirze, poza skateparkiem, nie ma zbyt wielu miejsc do jazdy, przeważnie rozjeżdżaliśmy się po okolicznych miejscowościach. Z wyborem spotów nie było problemu. Cała nasza trójka najlepiej czuje się na kontach, a takich miejscówek w Portugalii nie brakuje. Wieczorem, po całym dniu jazdy wracaliśmy do willi z basenem, w której nocowaliśmy. „Chata Snoop Doga” jak nazywał ją Piotrek, wyglądała naprawdę imponująco. My spaliśmy w wieloosobowym pokoju połączonym z salonem, w którym stał stół bilardowy. Po kilku partyjkach bilarda, wychodziliśmy do centrum, by tam zabawić w miejscowych barach. CERAMICA Z pośród wielu zajebistych miejsc, w których jeździliśmy na desce podczas tego tygodnia, na szczególną uwagę zasługuje Ce-

ramica. Ten spot DIY zbudowany w otoczeniu starych pieców do wypalania ceramiki, widziałem jeszcze przed wyjazdem na stronie Confusion mag. Okazało się, że znajduje się całkiem blisko i nie było problemu, żeby go odwiedzić. Gdy zjawiliśmy się na miejscu zobaczyliśmy ziomeczka w koszulce Thrashera samotnie mieszającego beton pod nowy kłoter. Joao Sales, okazał się gospodarzem i głównym budowniczym tego spotu. Mikołaj, który ma na swoim koncie już kilka miejscówek tupu „Zrób To Sam”, od razu wziął się za zacieranie betonu. Widać było, że pomoc w budowaniu tak zajawkowego miejsca sprawia mu, co najmniej tyle samo frajdy, co jazda desce. W Ceramice spędziliśmy cały dzień. Całkiem możliwe, że nabraliśmy tam inspiracji, którą później wykorzystaliśmy na ulicach Lizbony. LISBOA Po tygodniu spędzonym w spokojnym miasteczku przyszedł czas na przeprowadzkę do centrum Lizbony. Przyjazd do wielkiego miasta był diametralną zmianą otoczenia. Widok oceanu o poranku i totalny luz, który towarzyszył nam przez ostatni tydzień, spowodował, że w Lizbonie poczułem się jak bym właśnie wrócił z wakacji. Powrót do miasta był jak powrót do rzeczywistości. Jednak wakacje się nie skończyły, a jedynie zaczął się ich drugi etap. Po lekcjach surfingu, partyjkach bilarda i kąpielach w basenie, wreszcie nadszedł czas na stare dobre spanie na podłodze. Specyficzną cechą planowania skejtowych podróży, jest fakt, że nie zależnie od tego ile masz kasy, takie rzeczy jak nocleg, starasz się ogarnąć możliwie jak najtaniej. W Lizbonie nie wykupiliśmy sobie noclegu wcale, skorzystaliśmy z gościnności przyjaciela Piotrka. Adaś to naprawdę super gość. Nie

tylko przygarnął nas do swojego mieszkania. Dotrzymywał nam również towarzystwa, oprowadzał po mieście i przygotował kilka świetnych wegańskich dań. Dzięki za wszystko Man! Nasza pierwsza noc w Lizbonie zbiegła się z największą imprezą, na jaką mogliśmy trafić będąc w Portugalii. Dzień św. Antoniego (patrona Lizbony), zwany inaczej świętem sardynek, to impreza, na której bawi się całe miasto. Przez pełne ludzi, udekorowane ulice przemieszczają się parady, a całe miasto wypełnia zapach grillowanych sardynek. Mega tłok, w połączeniu z wąskimi uliczkami Alfamy, najstarszej dzielnicy Lizbony, sprawiły, że byliśmy wręcz uwięzieni w centrum całego zamieszania. Bawiliśmy się tam do samego rana słuchając portugalskiego disco, pijąc wino i smakując miejscowych przysmaków. W Lizbonie codziennie ustawialiśmy się na deskę ze skaterem portugalskiego VANSa. Joao Allen (tak, to już trzeci Joao, którego poznaliśmy), to mega spoko ziomeczek. Podczas nagrywek, zadziwił nas kilkoma naprawdę konkretnymi trikami. Nasza znajomość zaowocowała tym, że Joao jeszcze w tym samym roku odwiedził Polskę by wystartować na Baltic Games. Podczas tego wyjazdu również zaprezentował się z jak najlepszej strony. Jestem pewien, że już niedługo będzie o nim głośno na europejskiej scenie deskorolkowej. Naszym miejscem spotkań z Joao, Francisco i Joao w Lizbonie została miejscówka przy uniwersytecie. Główną przeszkodą, na której popis dał Dziadu, był bank z murkami. Obok znajdowało się jeszcze kilka ciekawych rzeczy. Jednak naszą największa uwagę przykuło wielkie czerwone koło ustawione na pasie zieleni pomiędzy drogami. Owa nowoczesna rzeźba, dla nas była po prostu


dizaster—#13

To artykuł Aleksa, ale musiałem wjechać na triczek. Wyobraź sobie starą fabrykę na totalnym zadupiu. Człowieka z pasją, który krok po kroczku, a raczej worek cementu za workiem, buduje niesamowitą miejscówkę. Joao Sales to nie tylko fanatyk DIY, to świetny skater i wspaniały fotograf, który niczym paparazzi strzelał nam foty z krzaków.”Ceramica” to obowiązkowy spot każdego skejt turysty. Zresztą zobaczcie okładkę zeszłorocznego Transworlda

14


dizaster—#13

Na Ido totalnie zjechali nas za edit z tej miejscówki. Nie jest to żaden wyznacznik, ani obraza, ewentualnie niezły ubaw. Nawet na tych zdjęciach, nie widać trudności i kątów na jakich mieliśmy przyjemność jeździć. Ta wyprawa była jak rodzinny piknik. Browary, budowanie quarterów, jedzenie, słońce, jeżdżenie. Na deser Joao Allen, gościu z portugalskiego Vansa, zarzucił kosmicznego coś a la Miller Flip z jednej ściany w drugą. Czarno białe fotografie i kolorowe zdjęcie kru: Joao Sales Reszta kolorowych zdjęć i pitu pitu na tej stronie: Piotr Dabov

15


dizaster—#13

Wyobraź sobie że po drugiej stronie barierki masz wysokość pierwszego piętra i...strumyczek. Mikołaj Feeblefakie z klasą. Fot: Francisco Melim

Kiedyś te rzeźby stały niedaleko Expo przy zatoce. Teraz są ozdobą miasteczka akademickiego. Kilka godzin zajęło nam zalepianie tych dziur aby Mikołaj mógł dołożyć stylowego bonelesa. Fot: Francisco Melim

16


17

dizaster—#13


KONIEC Czytając moje wspomnienia łatwo zauważyć, że za pieniądze Vansa spędziliśmy zajebiste dwa tygodnie w ciepłym kraju, to fakt! Tour do Portugalii był chyba najlepszym, na jakim byłem. Należy jednak wspomnieć, że Portugalskie Wakacje nie do końca wakacjami były. Będąc na tak świetnym wyjeździe, czuliśmy się zobowiązani dać z siebie wszystko na deskorolce. Okazało się to wyjątkowo trudne, ze względu na to, że jeździliśmy przeważnie w dwie osoby. Z całym szacunkiem dla Piotrka, który nieźle zaskoczył nas kilkoma trikami, nagrywaliśmy głównie ja i Mikołaj. Mieliśmy momenty, w których zmęczenie naprawdę dawało się we znaki. Wtedy najbardziej brakowało

nam Szabana i Rafała. Mimo to, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że daliśmy z siebie wszystko i nagraliśmy konkretny materiał. Wspominam o tym, ze względu na fakt wyjątkowego pojechania naszego montażu na IDO. Nie można się tym przejmować, ale ciężko też jest przejść obok tego obojętnie. Ciekawe jest to, że z jednej strony, hejterzy na polskim portalu deskorolkowym nie zostawili na nas suchej nitki, a z drugiej strony docenił nas międzynarodowy magazyn Confusion wrzucając zdjęcia tych samych trików. Ku uciesze hejterów, tour do Portugalii stał się dla mnie wyjątkowy z jeszcze jednego względu. Pierwszy tak bogaty wyjazd okazał się również ostatnim, na jakim miałem okazję być z firmą Vans. Jakiś czas po wyjeździe zaszły pewne zmiany personalne. Tym sposobem w nowym głównym teamie znaleźli się: Andrzej Kwiatek, Rafał Modranka i Przemek Hippler. Nie znaczy to jednak, że polski Vans pozbył się swoich wieloletnich riderów. Ja, Mikołaj i Szaban, jako zasłużeni dla marki, dalej dostajemy najlepsze trampki do jazdy na desce. Chociaż trochę mi szkoda, że nie pojadę na kolejny wyjazd, mega dziękuję firmie Vans i Piotrkowi Dabovowi, za zajebiste chwile, które spędziłem nie tylko w Portugali, ale na wszystkich pozostałych tourach.

dizaster—#13

wąskim fullpipem w środku miasta. Niestety to „artystyczne coś” miało dziury uniemożliwiające jazdę. Pewnego dnia postanowiliśmy to zmienić. Zamiast jechać na kolejny spot, razem z Joao Allenem odwiedziliśmy portugalską Castorame i kupiliśmy diejłajowy zestaw: cement, piasek, wiaderko i szpachelkę. Tak uzbrojeni, zanim zaatakowaliśmy czerwone koło, na pierwszy ogień przetestowaliśmy nasze umiejętności szybkiego mieszania betonu w mniej przypałowym miejscu. Naprawiliśmy najazd na już wcześniej podbetonowane jersey bariery. Po takim treningu wróciliśmy na nasze miejsce spotkań. Zaparkowaliśmy auta blisko siebie, żeby mieć możliwie dyskretne miejsce na rozrobienie betonu. Sami byliśmy w szoku, że nikt nie zareagował na czterech kolesi latających w tę i z powrotem z wiaderkiem cementu i wdrapujących się na wielką „rzeźbę” w środku miasta. Następnego dnia wstaliśmy z podwójną zajawą na deskę, wiedząc, że będziemy jeździć na spotach, które sami naprawiliśmy.

18


19

dizaster—#13


20

Dakota Servold lubi Joy Division, Depeche Mode i flipy na grindy. PTG / Kosmos skateshop demo

dizaster—#13


dizaster—#13

Txt: PIOTR Dabov foto: Miłosz Rebeś RBS Photo

BONES TEAM 2014 TOUR POLAND ROLLIN’ za kulisami

Organizując po raz drugi w życiu tour teamu BONES obawiałem się że nie mamy wystarczających nazwisk (bo przecież w teamie jest np. Tony Hawk) które przyciągną ludzi aby obejrzeć szoł jaki miał mieć miejsce na skateparkach od MPG. Praktycznie wszyscy prócz team managera Jareda Lucasa, który również jest kamerzystą byli w Polsce po raz pierwszy. Po pół roku starań, wymianek maili dostałem wiadomość, a tak naprawdę potwierdzenie przylotu Kevina Romara, Dakoty Servolda i fotografa Arona Smitha. Tego samego dnia razem z Jaredem przyleciał Matt Berger, a na końcu zawsze uśmiechnięty „popatrz na tę kobietę” Jesus Fernandez. Prócz Matta i Jesusa, abstrachując od tego czy mają sygnowane nazwiskiem kółeczka, czy nie, każdy z tych gości to zawodowiec potrafiący odnaleźć się w każdej sytuacji.

NAGRYWKI NA STRICIE

21

Wybrałem z różnych powodów Warszawę, aby te amerykańskie maszynki do robienia trików zasmakowały stołecznej różnorodności. Zwiedzaliśmy naprawdę wiele, i nie wiem czy chodziło o idealne amerykańskie najazdy i lądowania, czy też inną percepcję

postrzegania miejsc do jazdy, ale wiele „zajebistych spotów typu ej przyprowadźmy tu amerykańskich prosów wcale nie przypadło im do gustu. Jeśli już coś wybrali do jazdy, nawet coś opór wielkiego, cały czas jeździli z pełną kontrolą. Wbrew pozorom nawet na mega trudnych spotach nie było „rzutów poświęcenia”. Przez prawie dwa tygodnie touru widziałem może dwie, trzy gleby, gdzie ktoś tam się potłukł. Nie mogę zapomnieć Kevina Romara, który na pewnej miejscówce w Warszawie z ponad 10 schodów, robił i próbował triki około... pięćdziesięciu razy! W momencie kiedy triczek nie siadał, deseczka była wykopywana w locie, ale nie w jakimś rozpaczliwym stylu, potem cyk, myk lądowanie zawsze na dwie nogi i akrobatyczna przewrotka do tyłu aby odciążyć nogi i zapobiec stłuczeniom. Pełne pro. W szoku. Nie wiem co akurat jemu daje energię? Jedzenie z KFC, czy bity które robi? Kamerzysta (nieważne czy wrzucał na Instagrama jakieś rozgrzewkowe triki, czy na Redzie i na jeszcze jednej kamerze nagrywał konkrety) i fotograf rozmieli się bez słów. Nikt nie stał w kadrze, było cicho, ale i tak wszyscy czuliśmy się jak w jednym teamie trzymając kciuki za aktualnie jeźdżącego. Coś jak

rodzina. Wsparcie i zrozumienie. Prawdziwe szczęście i czasem nawet łzy w oczach jak poszło coś kosmicznego. Przypałów związanych z jeźdzeniem w publicznych miejscach nie było za dużo. W Polsce niestety najlepsze porki mamy na kościołach. Nie mogę zapomnieć babć i dziadków machających laskami i trzęsących się. Przecież będąc na deskorolce szanujemy dane miejsce na swój sposób! Podobno katolickie przysłowie, czy też przykazanie brzmi „szanuj bliźniego swego jak siębie samego”. Gdzie miłość? Zrozumienie? Skateboarding nie jest przestępstwem! Współczucia dla tych co tego nie rozumimieją. Najcięższą sytuację rozładował wezwany policjant który chwaląc się, że grał w Tonego Hołka zdisował w ten sposób partnera z patrolu, bo tamten tylko jeździł na traktorze. Więcej grzechów nie pamiętam, a raczej więcej zdjęć niestety nie możemy pokazać, bo szykuje się dobry artykuł w Thrasherze i dopiero wtedy wypuścimy te magiczne zdjęcia od Miłosza Rebesia, który mimo, iż był świeżakiem tourowym, jakoś przeżył ten czas. Skejtowy savoir vivre. To temat bardzo ciekawy. Nie wspomnę już o wielu moich dobrych znajomych wypytujących się „to gdzie oni pojadą potem”,


POLAND

22

dizaster—#13


dizaster—#13

ROLLIN’ 23

Matt Berger pokazuje triki ze skutecznością najlepszych graczy ze Street League. Bs flipper nad rurką. Łatwość i styl.


TRZY A NAWET PIĘĆ RAZY DEMO

Na samym wstępie należy podziękować Pawłowi i Monice Głydom ze SKATEPARKI.PL za wsparcie. Bez nich, nie ujrzelibyśmy BONESów w naszym kraju. Nie sądzę, by jakakolwiek inna firma, niekoniecznie z tej branży, chciała ponieść tak duże koszty związane z organizacją touru. Warunek był jeden: dema i jazdy, mają odbywać się tylko na skateparkach MPG. W piątek tuż po przylocie Bena Hatchella (czytaj Mc Twisty bez ochraniaczy, kąto-rzeźnik), o siedemastej spotkaliśmy się w małym, ale bardzo zajawkowym skateshopie KBT, gdzie Filip pięknie wszystko zorganizował, a Jagoda przygotował nawet powitalne ciasteczka! Ludzie byli tak spragnieni oglądaniem jazdy, że przenieśliśmy się na drugą stronę ulicy poczilować chwilę na lokalnej plazie. Słońce świeciło, jeździli wszyscy bez wyjątku, spontaniczna sesyjka pozostanie na zawsze w pamięci! Prócz obejrzenia kilku trików, warto zobaczyć, że te wszystkie „gwiazdy” to po prostu skejterzy. Nikt wyżej, nikt niżej, nieważne jakie triki ostanio wylądowałeś.

Sobota to już największy i najbardziej znany skatepark Kamuflage. Po autografach przenieśliśmy się do Piaseczna. Sticko zapodawał muzę na sprzęcie Monstera, Jaskuł zacierał ręce, bo poleciało konkretne demo gdzie Matt Berger pokazał triki i skuteczność świeżo po Street League, Kevin Romar na niesamowitym stylu dokładał tech triki, Dakota Servold trochę za dużo zjadł wcześniej tajskiego jedzenia. Triki na sekcji street, jak w filmach akcji zamknęły dwa bangery, jeden po drugim, a Ben Hatchell mimo pękniętego nadgarstka otworzył kilka nowych leveli na lokalnym bowlu. Esencją skateboardingu okazała się jednak GAME OF S.K.A.T.E, która spontanicznie przerodziła się w GAME of K.A.M.U.F.L.A.G.E! Tak naprawdę nieważne kto wygrał, ile trików nie nazwałem, i ile pomylonych było literek, zabawa była i demo było jak najbardziej prawilne! W czwartek wylądowaliśmy w KOSMOS SKATESHOP. Jak zwykle wszystko było pięknie przygotowane, czerwona kanapa czekała,jeszcze raz dzięki! Potem przenieśliśmy się na legendarne PTG, aby kolejny raz, na sekcji hubby rurka, przy największej publicznośći ze wszystkich demo zobaczyć triki nigdy wcześniej nie widziane na tej mejscówce. Prócz Matta i Kevina, Dakota miał swój dobry dzień i z pozoru proste triki lądował często z pierwszej próby na niesamowitym stylu. Demo prosów zakończyło się, angielskim wyjściem, w celu nagrania triczku na lokalnej hubbie, w trakcie rozgrywania best tricku przez publiczność.Wszyscy jeździli jak „natchnieni” po tym co widzieli wcześniej i na wcale nie najłatwiejszej kwadratowej porce posypały się niezłe triki od lokalesów. Z racji wielkości plazy i liczby przybyłych skaterów wszyscy jeździli do

poźna. Na deser okazało się, że mieliśmy „media demo”, a właściwie pojedynek Miłosz Rebeś versus Jared Lucas! Do Krakowa przybyliśmy więc naprawdę poźno i zabrakło baterii do opcji „party”. Sobotnie demo na Galerii Łódzkiej było inne od wszystkich. Być może chodziło o to, że dzień wcześniej odwiedziliśmy Muzeum w Oświęcimiu, wielkość przedszkód na parku również zdeterminowała pokaz. Z pewnością to nie najlepszy park w Łodzi, ale gdyby nie wsparcie od Galerii Łódzkiej, team BONES zwyczajnie nie zawitałby do Łodzi, a cały tour trwałby co najmniej kilka dni krócej. Najbardziej zadziwił Aaron Smith, znakomity fotograf który również brał udział w demo, i śmiem twierdzić, iż nie wszyscy zauważyli że nie jest członkiem teamu. Na chwilę odpalił się również Jesus Fernandez, który mimo kontuzji pleców, w iście barcelońskim stylu zaserwował trochę techniki na skrzeczce. Wodzisław Śląski. Wyobraż sobie niedzielę po dobrym melanżu. Właściwie to niedzielny poranek. Dwunasty dzień touru. Ponad trzysta kilometrów drogi do skateparku, który nie do końca jest ukończony! Po drodze zatrzymała nas jeszcze nagrywka na obowiązkowym przystanku każdego touru, czyli częstochowskim pomniku. Trwało to tak długo iż spóźnieni o ponad trzy godziny jechaliśmy w przeświadczeniu, że na demo nikogo nie zastaniemy. Oczywiście okazało się, że nawigacja wyrzuciła nas nie z tej strony co potrzeba. Pędziliśmy przez zabłocony teren budowy, prawie tracąc zawieszenie na ukrytych bonusach w mega kałużach. Park i ilość osób czekających zaskoczyła wszystkich. Mimo iż nie mogło być to oficjalne demo, nie miałem mikrofonu, część podłoża i bowl nie

dizaster—#13

albo o kolejnych ziomeczkach których znam i lubię, próbujących robić triki na tej samej miejscówce dokładnie kiedy akurat byliśmy na miejscu. Pogodzić kumpli, którzy chcą poczilować z ziomeczkami których znają tylko z filmików, a solidnym nagrywaniem materiału, klasycznym „arbaitem” czyli zbieraniem trików, najlepiej w jak najwęższym towarzystwie. Wiele osób nie potrafiło zrozumieć, że to ich sposób zarabiania na życie, i że głupie nawet udostępnienie fotki na fejsie to może być utrata ciężkiej pracy. Ciężko było to wszystko pogodzić, byłem między młotem, a kowadłem.

24


dizaster—#13

były wykończone, chłopaki pokazali niesamowity profesjonalizm. Nie mogę wyjść z podziwu, jak po takich kilkunastu dniach, mogą wyjść z samochodu i na relatywnie największych przeszkodach na jakich jeździli w tym kraju mogą dać takie demo! Enderem była megadługa poręcz, która pewnie stanie się swoistym „el toro” i miejscem pielgrzymek fanów poręczy w Polsce. Po Dakocie i Macie można było się spodziewać „zaliczenia” takiej porki, ale żeby fotograf, na demo w tak piękny sposób zakończył ten tour, nie mogę wyjść z podziwu. Brawo Aaron! Ogromne podziękowania dla Moniki i Pawła Głydów od SKATEPARKI.PL, Marka, Krzyśka i Jacka z NERVOUSA, wszystkich skateshopów wspierających: KBT a szczególnie Filipa i Jagody, KAMUFLAGE a szczególnie Jaskuła, KOSMOSKLEP. PL, a szczególnie Krzyśka Skóry i oczywiście Rury, Galerii Łódzkiej, w szczególności dla Katarzyny Brewer i Pauliny Stach z ECE Management, Miłosza „Meat Washa” Rebesia, że przeżył, Stickoramy, Iśki, gościa z Monstera, Piotrka Kostura za styl, papieroski, wszystkich naszych tour guide’ów, gościa ze skuterem w Częstochowie i wszystkich, absolutnie wszystkich, których zapomniałem wymienić, a przyczynili się do tego wydarzenia. Oraz mojej dziewczynie Ince, za wyrozumiałość.

POLAND ROLLIN’

Więcej sprawdzajcie na instagramie #Polandrollin

25

Bardzo obawialiśmy się pierwszego podpisywania autografów w małym, zajawkowym KBT SKATESHOP w Warszawie. Ilość osób jakie czekały na Bonesów przerosła najśmielsze oczekiwania! Szanuj Zajawę!


dizaster—#13

POLAND ROLLIN’

26


dizaster—#13

Pierwsze demo na parku Piasecznie. Matt Berger z Kevinem Romarem ukradli szoł. Nie tylko triki na porce, czy hubbach w dół, ale całe line'y.

27

Dwa tygodnie w poszukiwaniu spotów, nagrywkach mogą wydawać się męczące. Nie ma to jak pokazać przypadkowej dziewczynie jaki triczek akurat siadł. czy to zdjęcie jakie widziała, zobaczymy w artykule z Thrashera?


dizaster—#13

Na ostatnie demo, na tak naprawdę nie ukończonym parku w Wodzisławiu Śląskim spóżniliśmy się cztery godziny. Dla tych którzy zostali, Dakota zaserwował jedną ze swoich firmóweczek na takiej oto poręczy.

POLAND ROLLIN’

Istnieją różne rodzaje ludziprzeszkadzaczy w nagrywkach. Na Poland Rollin wygrała pani "śmingus dyngus"! Wszyscy ją kochamy!

28


29

dizaster—#13


dizaster—#13

POLAND ROLLIN’ Kevin Romar ze swoimi technicznymi majstersztykami, był wielbicielem nie tylko najmłodszej widowni. W Piasecznie na Kamuflage demo można było zaoobserować stylowe latające afro i idealną kontrolę lotu. Trójeczka jak ta lala.

30


dizaster—#13

Idealna pamiÄ…tka ze stolycy. Kamuflage skateshop represent!

31


dizaster—#13

Szoker-banger na zakończenie demo w mistrzowskim stylu. Matt Berger tuż przed złapaniem bigerflipa.

32


33

dizaster—#13


Jesus Fernandez, wsławiony swoim stylem i trikami w stylu Girl/Ftc, narzekał na kontuzję i palił tony papierosów, co nie przeszkodziło mu wygrać nagrody na najmilszego i najbardziej spoko gościa wyjazdu!

Ile mamy w Polsce teamów w których wszyscy czują się jak rodzina? Team manager Bones i kamerzysta Jared Lucas potrafił nie tylko "nakręcić" chłopaków aby pokazali najlepsze co potrafią. Mimo pełnego profesjonalizmu, było czuć że team jest jak rodzina. Po udanym demo szczere oklaski i podziękowania za "dobrą robotę". Teamwork, akurat tego od amerykańców powinniśmy się uczyć.

dizaster—#13

POLAND ROLLIN’

Niespodziewanie okazało się, że najmniejszy wzrostem, zajebisty fotograf Aaron Smith na desce radzi sobie tak dobrze, że spokojnie, bez wstydu mógłby dawać demo razem z nimi. W Wodzisławiu, na sam koniec, robiąc 50-50 na naprawdę długiej poręczy, zamknął Poland Rollin' tour!

34


dizaster—#13

35

Jesus Fernandez, wsławiony swoim stylem i trikami w stylu Girl/Ftc, narzekał na kontuzję i palił tony papierosów, co nie przeszkodziło mu wygrać nagrody na najmilszego i najbardziej spoko gościa wyjazdu!

Ben Hatchell przyleciał na kilka godzin przed demo z pękniętym nadgarstkiem. Kilkunastogodzinny lot, jet lag również nie przeszkodził mu w takich oto lotach na Piaseczyńskim parku!


dizaster—#13

POLAND ROLLIN’

36


dizaster—#13

37

Prócz endera od fotografa na tej właśnie porce, przy akompaniamencie odpalanych petard przez kiboli na rozpędzie, Matt Berger wyjaśnił takim oto smithgrindem. wspaniale spisało się mpg, zdążyli włożyć tą poręcz na kilka godzin przed demo. Czekamy na pielgrzymki Polskich skejtów i wrzucenie kolejnych numerów na już ukończonym parku w Wodzisławiu Śląskim!


38

dizaster—#13


39

dizaster—#13


40

dizaster—#13


dizaster—#13

41

txt+foto: Szymon Karpiński

Nazywam się Clive Chadvick. Urodziłem się w 1962 roku, jakieś 20 km pod Londynem w Epsom. Mam dwie córki w wieku 10 i 18 lat oraz żonę Rosanne. Dorastałem i wychowywałem się w Anglii, lecz na chwile obecną mieszkam w Ericeirze. Miejscowość ta położona jest nad oceanem atlantyckim. Temperatura nie spada tu raczej poniżej pięciu stopni Celcjusza, a jadąc autostradą w kierunku południowo-wschodnim po około 40 minutach jestem w Lisbonie. Na co dzień zajmuję się ceramiką. Jeżdżę po jarmarkach, sprzedaję i nabywam portugalskie antyki. Pomaga mi w tym moja żona, która współpracuje z portugalskimi muzeami, czy prywatnymi klientami, zajmując się renowacją. Zdarzy się, że uda nam się zdobyć i odrestaurować jakiś cudny przedmiot. Tak też wzbogacamy naszą mała rodzinną kolekcję. Mogę się pochwalić, ze znalazłoby się w niej parę sztuk z lat 50 czy 60. Spokój jaki towarzyszy tej pracy bardzo mi odpowiada. Niezwykłym spokojem i szczęściem napawa mnie też miasteczko w którym mieszkam. Z domu na najlepszego surf spota w Portugalii mam 10 minut, a na najlepszego moim zdaniem poola 5. Nie mogłem więc chyba lepiej trafić. Jednak to jak ułożyło się moje życie i fakt, że odnalazłem swoje miejsce na Ziemi po części

CLIVE CHADVICK

mogę zawdzięczać deskorolce. Wszystko zaczęło się bodajże w roku 1974. Byłem wtedy szarym chłopcem. Pamiętam kiedy po raz pierwszy zobaczyłem w telewizji surfing. Wydawało mi się to wtedy niedostępnym, egzotycznym światem. W tym samym czasie w Anglii coraz modniejsza stawała się deskorolka. Z racji tego że byłem jeszcze dzieckiem, a morze było dla mnie za daleko, nie miałem okazji spróbować surfingu. Wiedząc jednak że, surfing ze skateboardingiem ma wiele wspólnego postanowiłem spróbować tego drugiego. Jazda na deskorolce szybko stała się moją pasją. Dobrze pamiętam całe dnie spędzone z deskorolką. To do szkoły, potem do sklepu i kiedy tylko złość matki nie była zbyt wielka, z kolegami, jak najszybciej, jak najdalej. To była czysta przyjemność ! Każdy próbował wszystkiego po trochu. Krawężniki, slalom czy banki z drzwi garażowych. Po pewnym czasie zaczęto w okolicy otwierać skateparki. Nie trwało to jednak zbyt długo, a i deskorolka zaczynała przenosić się na ulicę kiedy parki niszczały. W efekcie mając 18 lat zacząłem surfować. Tym sposobem wylądowałem w Ericeirze. Słysząc o dobrych falach wybrałem się tu parę razy, pokochałem to miejsce i postanowiłem zostać tu na dłużej.

Na deskorolkę wróciłem w wieku 45 lat. Krótko po tym gdy zabrałem córkę na wycieczkę do Torres Vedras i zobaczyłem tamtejszy park. Od tamtej pory znów jestem uzależniony od deski. Można zastanowić się w jaki sposób mężczyzna w moim wieku radzi sobie z tak wymagającym sportem. O dziwo nie jest najgorzej. Nie mogę narzekać. Rzecz jasna, boję się upadków, jak każdy, to jednak nie powód, by rezygnować. Wiem, że powinienem być ostrożniejszy, zdarza mi się jednak o tym zapomnieć. Moja żona nalega czasami bym stał się w końcu bardziej odpowiedzialny. Ja jednak biorąc deskę do ręki staję się dzieckiem, podobnym do tego sprzed kilkudziesięciu lat. Nie ma wtedy dla mnie nic ważniejszego niż dobra zabawa. Chłonę wszelkie pozytywne emocje, co sprawia, że czuję się świetnie, a przy tym ciut młodszy. Zawsze byłem trochę niedojrzały, ale jeżdżąc czy surfując nie miałem innego wyboru. Odkąd pamiętam, byłem strasznie podatny na emocje jakie wyzwalały we mnie oba te sporty. Nie uważam się jednak za osobę szaloną, jak mogłoby wydawać się sporej części moich rówieśników. To wszystko jest naturalne ! Poza tym uwielbiam piwo, żeglarstwo i moją rodzinę. A co do marzeń ? Może niech jutro przestanie padać ten pieprzony deszcz, to poluzuję trochę trucki.


42

dizaster—#13


dizaster—#13

CLIVE CHADVICK W ten sposób chyba każdy skater chciałby się zestarzeć. Clive zawsze wygląda jakby był na fali. Ericeira, Quiksilver park. Foto: Szymon Karpiński.

43


44

dizaster—#13


45

dizaster—#13


46

dizaster—#13


dizaster—#13

txt: Piotr Dabov foto: Szymon Karpiński

SEN O OCEANIE

Ocean to pierwotna siła.czy wiesz że Zajmuje większość planety na której mieszkamy? Możesz się do niego modlić. Uspokaja. Daje miękkość. Ujarzmianie fal podczas serfowania, to raczej poddanie się im, to równowaga w żywiole. Z betonowymi falami jest troszeczkę inaczej. Można budować je, określić, zatrzymać. Portugalski Sen. Fale, słońce i skateparki.

47

Podróż tego numeru zawdzięczamy SKATEPARKI.PL Udało się połączyć nagrywanie filmu dokumentalnego przez Radka Drozdowicza i Amka, wypoczynek w grudniu w ciepłym kraju i jeżdżenie na deskorolce. Wrzucone poniżej to kilka myśli, historii z miejsca, które prawdopodobnie za sprawą surfowych korzeni, dobrych parków i oryginalnych spotów stanie się ulubionym miejscem na skejt wakacje. Portugalski grudzień przywitał nas temperaturami wyższymi niż plus pięć stopni Celcjusza. Przy dobrym słoneczku w okolicach południa nawet dało radę pojeździć w tiszercie. Wieczorem należało transformować się w bluzę i często w kurtkę bo wiatr przy-

pominał o bliskości potężnego oceanu. Nie znam nikogo, komu nie spodobałoby się to miejsce. Nie chodzi tylko o piękną pogodę, wakacje, plażę, ocean i wszelkie inne stereotypy. Tak naprawdę to ludzie definiują otoczenie. I teraz pozwólcie chwilę zabrzmieć jak w prawdziwym skejt przewodniku turystycznym. Portugalczycy jak większość południowych nacji są wyluzowani, jednak to co wyróżnia tą nację to w przeciwieństwie „do głośno gadających, oznajmiających wszem i wobec o swym pochodzeniu hiszpanów” to...cisza. Wymowa i sposób rozmów to miękka melodia, przerywana uśmiechem. Po pewnym czasie można zauważyć, że jeszcze bardziej „miękko” mówią Brazylijczycy, a wygrywają konkurencję dziewczyny z brazylijskimi korzeniami. Najbardziej co rozkłada na łopatki, to pozytywne podejście do

życia. Na twarzach nie widzisz zawiści, spojrzenie w oczy obcej osobie nie będzie odebrane jako podryw czy akt agresji. Co nie znaczy że w tym kraju „przelewa się” na poziomie materialnym. W samej Lizbonie, długo szukać nie trzeba, aby uświadczyć „biedę”. Nie przeszkadza to emigrantom ze starych kolonii dobrze się bawić. W starej dzielnicy jest taki bar. Słowo „Bar” czy „Klub” ma zdecydowanie inne znaczenie niż w Polsce. Może to być kilka ciasno ściśniętych stoliczków. W jednym z nich właściciel zazwyczaj goszczący kapele na afterku po koncercie w momencie kiedy miał już dość imprezy, kładąc klucze na stół mówił słynny tekst: „Tutaj Bierzcie sobie akohol, do szklanki na barze wrzucajcie kasę, a ostatni zamyka” Czy to mogłoby wydarzyć się w Polsce? Czy w ogóle jakikolwiek właściciel klubu wpadłby na to przy naszej mentalności? Takie sytuacje powodują automatycznie jeszcze większą miłość do tego miejsca. Przechadzając się pośród malowniczych restauracyjek, zauważyliśmy też obraźliwe polskie bazgroły kiboli Legii Warszawa na ścianach pięknych starych budynków. Jak nigdy, było mi wstyd skąd pochodzę. Oczywiście jeśli zagłębisz się bardziej w Alfamę i jakiś cygan


dizaster—#13

Rafał Modranka Ze Rzgowa, do Łodzi, z Pogo przez Nervousa, polskiego Vansa a potem na poręcz w Ericeirze. Firmóweczka fronio boro. Nie pytajcie co się wydarzyło przy próbie kolejnego numeru. Skate or die czy skate and create? FotO: Szymon Karpiński

48


49

dizaster—#13


Quicksilvera, powstał wspaniały skatepark niedaleko oceanu. Spotkać tam można codziennie wielu, naprawdę dobrych skaterów, albo czilujących w bowlu surferów. Z racji faktu, iż na surfingu możesz równie dobrze spotkać dwunastolatka jak i sześćdziesięciolatka, na skateparku wiek jeżdżących jest podobny. Nikt nie ma spiny, że to „za wcześnie” lub „za późno”. Kiedy patrzę na drogę wijącą się wzdłuż wybrzeża, przypomina mi się pewna historia. Kiedyś, bez samochodu, próbowaliśmy złapać stopa. Po krótkim czasie zatrzymała się starsza pani w nie najnowszym Peugocie. W drodze opowiedziała nam o swojej pracy w sklepie rybnym. Mimo, że minęło osiem lat jestem przekonany, że zaproszenie jest nadal aktualne. Jeden z największych mostów przechodzących od strony zatoki nosi imię sławnego odkrywcy Vasco da Gamma. Pod ogromnymi filarami i rozbrzmiewającym dudnieniem przejeżdżających aut znajduje się czakram. Cofamy się w czasie do lat osiemdziesiątych na betonowy park. Mimo, iż popękany z dość oryginalnymi przeszkodami, które przypominają BMX cross, warto tam wpaść. Miejsce ma coś w sobie z Kaliforni, filmów akcji Scorsesse i pierwszych filmów Powell&Peralta. Kolejny równie wiekowy park znajduje się w jednym z satelickich miast wokół stolicy tuż obok...Mc Donalda. Paradoksalnie rampa i dość niski bowlo-snake run po kilkunastu latach niebytu znajdują wielu chętnych. Można świetnie się pobawić w asyście jeżdżących dzieciaków. Jednym z głównych celów naszej podróży był mega park w Odivelas. Niesamowita przestrzeń, ogromny snake run zakończony bowlem, przepiękna street plaza z oryginalnymi wstawkami nawiązującymi do lokalnej zabu-

dowy. Drugi ogromny bowl to pozycja obowiązkowa dla każdego skejt turysty, który zawita w rejon Lizbony. Spotkać tam można najlepszych portugalskich street skaterów. Nie wiem dlaczego, ale to miejsce przypomina skateplazę w Lesznie nie tylko samymi rozmiarami. No i na deser, a dla wielu danie główne czyli streetspoty. Tutaj gościnność lokalesów nie znała granic. Andre Neves został naszym pilotem, co oszczędziło naprawdę wiele czasu. Rafał Modranka i Baca mogli rozwinąć skrzydła. Spotkaliśmy miejsca z Mortal Kombat i nie tylko. Nie zapomnę skweru w kolejnym miasteczku, gdzieś w okolicach zatoki. Wyobraź sobie rynek, oczywiście z kościołem, otoczony dookoła różnej wielkości bankami. Nawierzchnia do rozpędzania nie była może najlepsza, ale gładkość i materiał z jakiego były wykonane banki rekompensował wszystko. Na deser mogłeś usiąść sobie w kawiarence i podziwiać triczki. Chciałbym siedzieć i popijać kawkę codziennie, tuż po porannym odświeżającym spotkaniu z falami. Po południu pływać na kawałku drewna. Taki mam sen. A ty?

dizaster—#13

będzie próbował sprzedać ci oregano mówiąc, że to najlepsze zioło, czy też w poszukiwaniu spotów zagłębisz się w przedmieścia, mające więcej wspólnego z Ameryką Południową, Afryką, niż z Europą, zetkniesz się z Portugalią „nie tylko dla turysty”, ale to już całkiem inna historia. Chcieliśmy w tej nierealnej scenerii, jakże odległej od polskiej, szarej, jesiennej rzeczywistości przybliżyć postacie osób które tak naprawdę stoją za firmą SKATEPARKI.PL. Ta oryginalna para Paweł i Monika Głyda zajmują się budową parków od prawie 20lat. To dość ciekawa sprawa gdyż żadne z nich wcześniej nie jeździło na desce i dotarcie do źródła, czemu w tej tak naprawdę niszowej branży działają i chcą to wszystko wspierać było niezłą zagadką. Mam nadzieję że film który złoży Radek i Amek odkryje chociaż rąbek tajemnicy. Wybrzeże w okolicach Lizbony nie jest najeżone hotelami. Trzeba by było pojechać „w dół” w kierunku Algarve. W Ericeirze w której się zatrzymaliśmy w sezonie, z racji dobrych fal można spotkać surferów z całego świata. W przeciwieństwie do naszego kraju, surfing traktowany jest jak sport narodowy, państwo aktywnie wspiera wszelkie działania w tym kierunku. Portugalski Związek Surfingu nie jest jakimś tam małym tworem, z racji działania od wielu lat jest poważną instytucją. Dzięki temu spoty takie jak Ribeira d’illhas to nie tylko miejsca gdzie odbywają się międzynarodowe zawody (np. Rip Curl Challenge), są wpisane do Światowego Rezerwatu Surfingu, a co za tym idzie, wszelkie aktywności na takiej plaży muszą obligatoryjnie być związane z surfingiem! Surfing na falach to matka wszelkich aktywności „deskowych”. W Ericeirze kilka lat temu, przy ogromnym sklepie

50


BACA DOSTAŁ NA WYJEŹDZIE KSYWKĘ "KRTEK". CRUISING W MAFRZE PRZED BIBLIOTEKĄ. FOTO: SZYMON KARPIŃSKI

51

dizaster—#13


52

dizaster—#13


dizaster—#13

Wyprawa aby nakręcić “SKATEGO” była dużym przedsięwzięciem, nie tylko finansowym. Ogromne kru, wraz z rodziną Głydów, prZypięte wiecznie microporty nagrywające każdą rozmowę niczym “Big Brother”, przygoda, która zaowocuje quasidokumentem o ludziach z pasją do deskorolki i budowania skateparków. Radek i Amek, trzymamy kciuki aby pokazać film szerszej publiczności! Fot. Szymon Karpiński

53


dizaster—#13

Rafał Modranka Pęknięta rzepka w kolanie. Bs-lip FotO: Szymon Karpiński

54


dizaster—#13

W drodze na jeden z najlepszych surf spotów w Portugalii, jeden z lokalnych shaperów (czyli gość ręcznie nadający kształty deskom do pływania na falach) zrobił sobie quarterek.

55

Akurat nie było go w domu. Nasz lokalny skejt przewodnik Andre Neves powiedział że nie będzie problemu jak przeskoczymy płot i pojeździmy trochę.


56

dizaster—#13


dizaster—#13

57

W parku botanicznym,w Mafrze tuż przy koszarach. Wąski mureczek i naturalny, krótki szybki quarterek. Rafał Modranka, szoł ciąg dalszy.


58

Dominik Jaworowski i jego firmĂłweczka na grande finale w kraju wyspiarzy

dizaster—#13


dizaster—#13

Txt: Bartek Milczarek FOTO: RAFAŁ WOJNOWSKI

Spotkanie na obczyźnie

Nervous team: Dominik Jaworowski, Łukasz Kuza i Piotr Ebert, oraz Baja i ojciec założyciel Bartek Milczarek

59

Pomysł wyjazdu do Leeds narodził się w momencie, gdy team Nervousa wygrał polską edycję Vans Shop Riot. Zgrałem się z chłopakami i postanowiłem dołączyć do nich przyjeżdżając z Londynu, tym samym namawiając fotografa - Rafała Wojnowskiego, żeby pojechał ze mną zrobić materiał dla Nervousów. Widzimy się dosyć często, razem jeżdżąc po mieście w poszukiwaniu londyńskich spotów, także nie trzeba było się długo zastanawiać nad decyzją. Poza tym była to doskonała okazja, aby odetchnąć od miejskiego zgiełku. W drodze do Leeds dostaliśmy informację

od Dominika Jaworowskiego, że Kuza wybił sobie bark podczas rozgrzewki i jest opcja pojechania za niego. Niestety zanim dotarliśmy na miejsce chłopaki właśnie skończyli swój przejazd, który był jedynym przejazdem w kwalifikacjach. Za Kuzę wystąpił Mike Wright, który jest przesympatycznym i skromnym gościem, a przede wszystkim istną maszynką do robienia trików. Spotkaliśmy także chłopaków z Warszawy Bolka i Michała Kozłowskiego, którzy przyjechali z Manchesteru oraz Baje z Białegostoku, który jak się okazało mieszka w Leeds od dłuższego czasu. Ekipa była dobra

więc zabraliśmy się do robienia materiału. Niestety nie udało nam się nic wygrać, ale poszło sporo dobrych trików, uzbieraliśmy materiał na nagrywkę i kilka fotek do tego artykułu. Vans jak zwykle postarał się o wyśmienitą organizację. Zapewnił nam transport, do tego liczne atrakcję, jak chociażby przejażdżka gokartami na krytym torze. Nie musieliśmy się też martwić o jedzenie i drinki. Podsumowując cały wyjazd było zajebiście, bardzo dobry weekend, dużo wrażeń i dużo skateboarding! No i fajnie było się zobaczyć ze znajomymi na obczyźnie. Wielka piątka dla teamu Nervous.


dizaster—#13

MICHAŁ ANIOŁ FLIP MELON GRAB

60


dizaster—#13

Txt: PIOTR DABOV FOTO: TOMEK BRZOZOWSKI

Trzebinia Altramps park

Z młodych mało kto pamięta fotografa, a przede wszystkim skatera Tomka Brzozowskiego. Przez pewien czas jeździł na toury Pogo, a masa jego zdjęć jest w pierwszych numerach Dizastera. Tomek od zawsze miał rozkminę dotyczącą świata, wszechświata i zasad funkcjonowania supermarketów. Jego niesamowita wiedza techniczna przełożyła się na budowanie skateparków. Ładnych parę lat temu powstał Altramps, firma zajmująca się projektowaniem oraz budowaniem skateparków. Z pewnością nie jest to

61

potentat na rynku, ale po prostu czasem miło spojrzeć jak dobrze są dopracowane parki kumpla, z którym jeździło się tak wiele lat. Park w Trzebini pod Krakowem niedaleko siedziby Altramps to małe multicombo, na którym każdy z dowolnym stylem jazdy znajdzie coś dla siebie. Mimo niewielkich rozmiarów, park jest dobrze zaplanowany i można po nim pływać bez końca! Na zdjęciach popisy lokalesów, uwiecznione przez Tomaka.

EMIL WOLAN SMITH GRIND


62

dizaster—#13


63

dizaster—#13


64

dizaster—#13


dizaster—#13

65

Txt: Milos Ogurcak FOTO: Mat Rendek

Deska to zajęcie dla kapitalistów, a do 1989 byliśmy komunistycznym państwem, przez co ludzie mieli marne pojęcie o tym co się dzieje. Do 1993 mieliśmy wspólne państwo z naszymi braćmi Czechami i sytuacja była całkowicie inna niż teraz. Pierwsze prawdziwe deski dotarły do naszego kraju pod koniec lat 70-tych dzięki braciom Forman. Ich ojciec, znany reżyser Milos Forman wygrał Oscara za najlepszy scenariusz w 1975 do filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”. Jego synowie mieszkający w Czechosłowacji dostali pozwolenie na wylot do USA na galę, a ponieważ skateboarding był już sporym przebojem, ojciec kupił im plastikowe deski. W zasadzie, było jeszcze parę takich historii, a bracia Forman nie byli jedynymi, ale czy ta legenda nie jest piękna? Po więcej informacji zapraszam do kupna książki „Prkýnka na maso jsme si uřízli” autorstwa Martina Overstreet i Michala Nonoru, która została opublikowana w ubiegłym roku i opowiada pełną historię czeskiej deskorolki w epoce zimnego komunizmu. To wszystko działo się przed punkowym boomem, tak więc pierwsi skaterzy słuchali disco. Kiedy dotarł do nas punk, oczywiście większość była punkowcami. Deskorolka w tym czasie była niezwykle trudnym sportem. Nie

HISTORIA SŁOWACKIEGO SKATEBOARDINGU było sklepów z częściami, ludzie byli zmuszeni zaopatrywać się za granicą. Nikt nie zarabiał tyle kasy co na zachodzie, przez co zakup deski był sporym problemem. Ludzie byli podzieleni na tych co mieli deskorolkę i tych, którzy jeździli. Ci, którzy później zaczęli przygodę z tym sportem nigdy tego nie zrozumieją. Dobra deska kosztowała więcej niż miesięczne zarobki obojga rodziców. Mimo tego, deskorolkowa scena w naszej wspólnej stolicy Pradze była dość mocna. Podobnie w paru innych miastach jak Karlowe Wary, Prachatice, Vrbno pod Pradědem, czy Brno – niestety wszystkie z tych miast należą do Republiki Czeskiej. Sytuacja w Pradze nie była taka zła i skaterzy nie byli, aż tak poważnym problemem dla komunistycznych biurokratów jak np. punkowcy. Największym eventem w tym czasie był Euroskate w 1988 – w zasadzie były to pierwsze takie zawody, w których udział brali zawodnicy z obu stron. Opowiada o tym film „This ain’t California”. Komuniści nawet stworzyli swoją własną wersję deskorolki nazywaną Esarol. To samo działo się praktycznie we wszystkich postkomunistycznych krajach – ludzie próbowali naśladować zachodnie trendy, niestety nie mając pojęcia za co się biorą. Te deski były katastrofą, ale bardzo pomogły rozpropagować skatebo-

arding w naszym kraju. 1988 to rok, w którym Mark Gonzales przyjechał na wakacyjny skate obóz w Prachatice i jeździł w Czechosłowacji cały tydzień. Było to dość trudne dla organizatorów, ale jakimś cudem system pozwolił mu zostać. Wyobraźcie go sobie stojącego w przejściu i palącego blanta – ten obraz był niezwykły w naszej komunistycznej ojczyźnie. Ludzie byli oczarowani jego jazdą myśląc, że powodem tego jest jego profesjonalna deska. To on pierwszy pokazał, że nieważne na czym jeździsz, zawsze możesz wymiatać. Najważniejszą osobą w historii, był zdecydowanie Martin Kopecky – człowiek, który stał za całą deskorolkową sceną w tym czasie. Niestety zmarł w 2011, oby jego dusza odnalazła wieczny spokój. Rewolucja była naprawdę blisko. Zaraz po aksamitnej rewolucji skejci nawiązali kontakty za granicą i zaczęli sprowadzać pierwsze prawdziwe deski. W 1990 powstał pierwszy skateshop w mieście Kosice nazwany Cassovia Rock’n’Roll. W naszej strolicy Bratysławie, najbardziej aktywną osoba na skateboardowej scenie był Peter Vrbicky. Zorganizował największe, jak na tamte czasy zawody, jednak nie wszystko poszło najlepiej. Skaterzy niszczyli wszystko dookoła, przez co organizatorzy musieli zapłacić sporą


dizaster—#13

sumę odszkodowania. Metalowe przeszkody zostały przywiezione dwa tygodnie przed zawodami i zanim te się zaczęły, już zostały zdewastowane. Po tym wydarzeniu największe zainteresowanie przyciągnęły znów Kosice. Dzięki takim osobom jak Jaro Kudlovsky, czy L’ubo Ember, którzy założyli skateshop Cassovia, udało się zorganizowac zawody Cassovia Sk8 Cup, a nawet powstał skatepark przy domu dziecka, w którym obaj prowadzili szkółkę. Ten turniej okazał się najlepszym na całej Słowacji w latach 90-tych, przyciągając corocznie tłumy skaterów, zarówno ze Słowacji, jak i Czech. W 1999 dokonałem zakupu mojej pierwszej deski i od tego momentu jestem w stanie mówić o historii z własnego punktu widzenia. Proszę nie traktujcie tego jako oficjalnej historii słowackiej deskorolki – to po prostu pierwszy wgląd w ten temat i nadal potrzebuje wypowiedzi paru osób, żeby uznać go oficjalnym. W 1998 odbył się ostatni Cassovia

Sk8 Cup, więc bardzo chciałem się na niego udać. W tym czasie jeździłem jeszcze na rolkach i niestety pomyliły nam się daty. Nowa era deskorolki została zapisana głównie w mieście Liptovsky Mikulas przez Pal’o Sasko i Marka Hlinican’a – dwóch właścicieli skateshopu Alliance oraz pierwszej słowackiej marki Spectrum. Zarząd miasta dał im do zagospodarowania sporą betonową powierzchnie, a oni znaleźli pieniądze na budowę paru przeszkód. Tak właśnie powstały najdłużej działające słowackie zawody – Spectrum Skate Cup. Ich skatepark stał się przykładem dla większości parków budowanych na Słowacji, czyli betonowa lub asfaltowa nawierzchnia oraz metalowe, czy drewniane przeszkody. Te zawody był skierowane głównie do Słowaków i Czechów, mimo tego pojawiali się reprezentanci Polski czy Węgier. Bratysława miała swój dobry skatepark przy jakimś supermarkecie. Niestety nigdy tam nie byłem, ale pamiętam star-

szych kolegów z mojego miasta wyjeżdżających tam na zawody z największą pieniężną nagrodą na całej Słowacji, a mianowicie 5000€. Podobne rzeczy działy się w Trnavie. Oba skateparki już nie istnieją, a to wszystko działo się przed kryzysem w 2001. Nie można zapomnieć o Zvolen na Słowacji, mieście z najsilniejszą sceną deskorolkową w latach 90-tych. Peter Kamensky był niezwykle utalentowanym skaterem, który po zakończeniu swojej kariery wziął się za budowę drewnianych przeszkód. Później pałeczka została przekazana pierwszemu „pro” skaterowi jakim był Peter Molec, oraz grupie znajomych, którzy zadbali o lokalną scenę w ich mieście. Dziś znajduje się tam metalowy skatepark, kryta hala z dwoma minirampami oraz mnóstwo skatów jeżdżących po całym mieście. Najlepsze warunki na Słowacji mają zdecydowanie Kosice. Betonowy skatepark, kryty drewniany bowl, skateplaza i legalny spot o nazwie Kasarne Kulturpark.

66


dizaster—#13

67

Nasza stolica – Bratysława nie ma ani jednego dobrego skateparku. Co prawda jest parę słabszych, niektóre tragiczne inne ciut lepsze. Mamy nawet całkiem porządną minirampę, ale w porównaniu do tej w Pradze nie ma się czym chwalic. Slovak Skateboard Cup odbywał się przez cztery lata. W pierwszym roku został zorganizowany przez naszych czeskich braci oraz Martina Kopecky’ego. Druga edycja okazała się klęską. Następne dwa lata byłem głównym koordynatorem, ale znów nie wypaliło, tym razem z powodu konfliktów osobistych. Każdy z tych ludzi lubi pracować u siebie, myśląc, że jego praca jest najważniejsza. Nikt nie pojmuje faktu, że tylko razem jesteśmy w stanie coś zmienić. Mamy słowackie stowarzyszenie deskorolki, ale ich działalność skupia się głównie na naszej stolicy, co zamienia stowarzyszenie w nierządową organizację której głównym celem jest budowa porządnego skateparku właśnie w Bratysławie. Nie wspomagają skaterów z całego kraju i nie wykazują żadnej aktywności poza stolicą. Dzisiejsza sytuacja na Słowacji wygląda następująco: nie ma ani jednego, dobrego skateparku. Betonowe parki posiadają miasta takie jak Spisska Nova Ves, Svidnik, Galanta, Kezmarok, Kosice, Ruzomberok, Nitra czy Hlohovec. Przy niektórych z nich są jeszcze baseny. Mamy paru naprawdę utalentowanych skaterów – czasem pochodzących z miast z deskorolkową tradycją (np. Peter Molec z Zvolen czy Richard Tury z Kosic), czasem z nikąd (Marek Zaprazny, Brano Mrvan). Warunki się zmieniają na coraz lepsze i młoda generacja zaczyna świetnie jeździć. Słowacki skatebiznes nie istnieje, a to dlatego, że żaden z dystrybutorów nie wspiera lokalnej deskorolkowej sceny. Na-

tomiast większość tych, którzy to robią pochodzą z Czech. Istnieje kilka mniejszych słowackich marek, ale prawie wszystkie produkują deski w Hiszpanii. Skaterzy zamawiają części głównie z zagranicy. Największy i najdroższe skateparki na Słowacji budowane są przez firmy które nie mają o tym pojęcia. Mamy ruch DIY, który osobiście reprezentuję. Udało nam się wykonać parę spotów, a nawet skateparki. Według mnie słowacka deskorolka leci w dół i nadal nie uderzyła o dno. Przyszłość naszej deskorolki jest zależna tylko od nas. Dzisiaj wiele ludzi mieszka poza krajem, a dzięki internetowi skaterzy mają możliwość zobaczenia na własne oczy, że tego co mają teraz nie można nazwać dobrymi warunkami. Obudź się!

Komuniści nawet stworzyli swoją własną wersję deskorolki nazywaną Esarol


68

dizaster—#13


69

dizaster—#13


70

dizaster—#13


dizaster—#13

Intro & Foto: Dabov Tekst: Fixed crucifixed

COŚ W TYM JEST, KIEDY KILKU CHŁOPAKÓW Z MAŁEJ MIEJSCOWOŚCI, ZAMIAST ROBIĆ TO SAMO CO WSZYSCY, IDZIE POD PRĄD. BEZ PIWA I FUTBOLU. Na chropowatych polskich chodznikach i krzywych ulicach zajawka na deskorolkę jest tym bardziej trudna. Ten spot już nie istnieje, ale pozostanie w pamięci.

71

A zajawka? Artek opisuje ją tak: Kiedyś brat mi powiedział: ‘Dla mnie fajne jest nawet wyjście przed dom i poskakanie po krawężniku’. I do dziś są to najmądrzejsze słowa jakie słyszałem, bo idealnie opisują zajawkę. Bo dla mnie zajawka to nie jest uczucie, które pojawia się po 666 godzinach katowania jakiegoś triku. Zajawa to jest takie coś, że wstajesz rano, nie wypiłeś jeszcze kawy, jesteś kompletnie nieżywy i potykasz się o własne nogi, ale i tak wiesz, że dziś pójdziesz na deskę. Po prostu. To jest coś, dzięki czemu dzień w dzień chce ci się brać ten kawałek drewna do ręki i wygłupiać się ze znajomymi mimo tego, że nie umiesz zrobić mitycznej tróji ze schodów, czy co tam teraz jest popularne. Nie jestem starym koniem, ale jeżdżę już chyba z 13 lat. Większość po takim czasie miałaby już kilku sponsorów i wygrała parę zawodów. Ja natomiast kickflipa zrobię raz na sto lat, przegrywam w skejta z każdym, a i tak czuje się

ZAJAWKA ZAWSZE

tak głupio szczęśliwy, gdy pójdę na miejscówkę i zrobię byle jakiego rock’n’rolla. Nigdy nie będę miał sponsora, full part przytrafi mi się może za 10 lat, a i tak czuję się dość spełnionym skejcikiem. Deskorolka to przecież nie tylko odpychanie się i robienie trików – to też zawieranie nowych znajomości, jeżdżenie na skejtwycieczki, robienie czegoś nowego, robienie czegoś samemu. I to właśnie ten aspekt DIY mnie najbardziej przyciąga do deski. Możliwość zebrania kumpli, kupna kilku worków zaprawy i zrobienia najlepszego betonowego parku na świecie. Jasne, będzie zajebiście nierówny i pewnie trzeba się będzie do niego długo przyzwyczajać. Ale co z tego? Zrobiłeś go własnoręcznie, a to przecież ogromne osiągnięcie. Bo odróżnia cię to od tysięcy skejcików, których głównym trybem działania jest postawa roszczeniowa – ‘Aaaa ja chce skejtpark, bo u nas nie ma’. No to co? Znajdź kawałek flatu, lej beton i jeździj. Ponadto, jakby się dłużej zastanowić, to deskorolka = DIY, bo nawet jeśli nigdy nie zbudowałeś żadnego grinboxa to i tak na desce nauczyłeś się jeździć sam – nie istniała przecież żadna szkoła, która przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, nauczyłaby cię odpychać się wg. wcześniej ustalonych norm. Na tym polega piękno deskorolki

– nie ma w niej zasad i pozwala na wyrażanie siebie na wiele sposobów. Możesz wziąć do ręki wyrzynarkę i wyciąć sobie deck o kształcie którego nikt nie widział, możesz zaprojektować grafikę, wymyślić trick, zbudować miejscówkę, złapać stopa i zwiedzić z deską cały świat. Możesz wszystko, jeśli tylko masz zajawkę.


72

dizaster—#13


73

dizaster—#13


dizaster—#13

Dominik Ronduda

Szymon Sipowicz

RADOMIŁ GOMUŁKA

Kiedyś mieliśmy pokolenie jeżdżących na płaskim fliperów. Potem byli schodziarze, murkowcy, następnie poręczowcy. Ten niepozornie wyglądający chłopak to kolejne pokolenie, to dziecko “kątów”. Posiada naturalną zdolność latania, grindowania, ślizgania na każdej wysokości rampy. Pochodzi z Łodzi, z dzielnicy do której będziesz bał się wieczorem pójść. Może właśnie dlatego ma taki talent i taką siłę przebicia. Jeśli nie poznałeś tego gościa? Z pewnością usłyszysz o nim wkrótce! Foto: Arkadiusz Jankowski

Jest trochę jak Warszawa. Ogromne miasto w którym dzieje się wiele bardzo różnych rzeczy. Miał mieć ogromny wywiad, i nawet materiał został nagrany, ale wszystko rozmyło się z niewiadomych powodów. Na pewno ten gość to jedna z ikon polskiej deskorolki. Z wyuczonym impossible i wysokim ollie, zawsze na stylu. Taki Jason Lee ze stolicy. Nawet pokolenia starszych skejtów mogą go nie znać, bo Szymon zniknął gdzieś, jakoś jeszcze przed wielkim boomem na skateboarding na przełomie wieków. Prowadzi w stylu iście z lat 90tych, razem z Borkiem SK8FRONT.COM, i możesz go spotkać na dobrym flow gdzieś na desce w Wawie. Szacuneczek! Foto: Gabor Nagy

Poziom to Witkacy. Pisaliśmy kiedys o nim w tym szmatławcu, ale kto to pamięta? Góralska gwara i dozgonna miłość do deskorolki. Robi grafiki, pracuje w Grindbox w Zakopanem i kocha bowle. Tatuaże zresztą też. Zna korzenie deskorolki. To prawdziwy skejt szczur, podróżnik. Jak będzie u Ciebie w mieście pomóż mu z noclegiem i kopsnij śluga. Trzeba go przygarnąć, przytulić. W deskorolce znalazł wszystko. Miłość i dom. Foto: Szymon Karpiński

74


dizaster—#13

75

Txt: PIOTR DABOV FOTO: materiały redakcji

ZNASZ GOŚCIA?

PRZEMEK HIPPLER

ROBERT krakowiak

Gonzi

Przemek jest z Wadowic Śląskich i ma przerąbane. Opowiadał mi kiedyś że często, zwyczajnie nie ma z kim jeździć u siebie. Nie wiem czy to prawda. Wiem natomiast że uwielbia old schoolowe footplanty. Ten, kiedyś bardzo przestraszony dzieciaczek, został zauważony przez Mikołaja Baranowskiego i wzięty do Locals Skateboards. Mimo iż w teamie ma rówieśników z niesamowitymi umiejętnościami (Elo Mateusz! Eloo Dida!) to na zawodach jego skuteczność i ilość trików przebija wszystko. Teraz jeździ dla Vansa również i nabiera szlifów nie tylko na Polskiej ziemi. Przyszłość jest Twoja Hipcio! Foto: Łukasz Szotek

Robert, mimo gabarytów kuleczki, grubaska prawdopodobnie robi najlepsze triki na minirampie w tym kraju. Nie wiedziałeś o tym? Ja też bym nie wiedział, bo ten gość jest ostatni do nagrywek, wręcz nie znosi tego. Nie wiem czy jeździ tylko dla siebie, czy o co konkretnie chodzi. Na minirampie trochę jak Brad McClain pływa z lekkością i stylem nie proporcjonalnym do jego gabarytów, robiac triki które miałyby nazwy dłuższe niż ten artykuł. Chciałbym aby mu się udało. Foto: Miłosz Rebeś

Tomek, bo chyba tak ma na imię, jest kosmonautą. Przepłynął przez tonę zajawek i używek aby dotknąć detoxu. Mentalnego oczyszczenia, i nie chodzi o to, czy zobaczysz go z piwem na londyńskich rewirach, bo wyemigrował z Poldonu dusząc się karkówką. Buddyzm, weganizm i styl jazdy którego nie można zapomnieć. Foto: Rafał Wojnowski


KOMIKS

dizaster—#13

RYS: Łukasz Kowalczuk www.nienawidzeludzi.pl

76


77

dizaster—#13


78

dizaster—#13


79

dizaster—#13


80

dizaster—#13


81

dizaster—#13


82

dizaster—#13


83

FOT. SZYMONKARPINSKI.COM

dizaster—#13


84

dizaster—#13


dizaster—#13

Txt: PIOTR DABOV FOTO: PIOTR DABOV

Czy skateboarding umiera? Ostatnio cały czas zadaję sobie to pytanie. Przez ostatnie 25lat zmieniało się naprawdę wiele. Pokolenia skejcików przychodziły i odchodziły. Pamiętam jak byliśmy tylko grupą małoletnich freaków którym w głowie było tylko robienie trików i dobra zabawa gdzieś na ulicy.. Potem weszły używki, moda, rywalizacja i sport. Kolejne kilka lat poźniej wszystko się tak przemieszało, że tak naprawdę każdy rzeźbi sobie po swojemu. Różnorodność jest piękna, ale każdy, dosłownie każdy skater powinien zdać sobie sprawę że należy nawzajem się wspierać, nie ważne czy jeździsz na murkach czy w bowlach, czy słuchasz takiej czy innej muzyki.

85

I to co piszę to nie jest pierdolenie. Fakty są takie, iż kolejne skateshopy są zamykane. Na zawodach, imprezach pojawiają się albo lokalni riderzy albo goście, którym sponsorzy zapłacili hajs i muszą się wywiązać. Nie ma tłumu random gapiów, czy zaciekawionych licealistek zajaranych skejtami. Jeszcze kilka lat temu otwarcie własnej firmy skate to był dobry dil. W tym momencie mało kto myśli o otwieraniu czegokolwiek nowego. Mimo rosnącej liczby skateparków, skaterów tak naprawdę nie przybywa proporcjonalnie. Pływamy we własnej zupie,

SKATEBOARDING UMIERA?

która powoli zaczyna gnić. Te same twarze na awardsach, Ci sami goście w gazetach, które cieszą się coraz mniejszym zainteresowaniem. Oczywiście najpopularniejsze w sieci to IDO, które z pewnością spełnia zadanie portalu gdzie znajdziesz przeklejone nowe filmiki, ale komentarze tam to ścieki sfrustrowanych dzieciaków, masa hejterów, którzy w realnym życiu są przestraszonymi szarymi myszkami próbującymi flipa po dzięsiękroć. Te wszystkie no-lajfy i hejty z IDO zrobiły by lepiej dla samych siebie gdyby sprawdzili np. skąd dany trik powstał, nauczyli się trochę historii, mieli świadomość skąd to wszystko się wzięło. Zakładanie Stowarzyszeń i pozyskiwanie kasy od państwa na rozwój skateboardingu wydaje się być dobrym rozwiązaniem, jednak wtedy pod przyszywanym uśmieszkiem chcą się wpierdolić ludzie, którzy pod przykrywką „też jestem skejtem” chcą na Was robić tylko hajs. Ludzie tacy jak Boniek Falicki bazujący na nienawiści, wyładowują swoje kompleksy na niczego nieświadomych skejcikach układając ich przeciwko sobie (podpalenie bannerów sponsora w Bielawie? Krytyka skateparku, który sam zaprojektówał i zachwalał dopóty nie „rozszedł się” z firmą?) To już nie jest skateboarding ... to polityka. A jak doskonale

wiadomo, należy trzymać się od takich afer z daleka. To śmierdzi. Czyżby największą przeszkodą nie okazali się ludzie? Ich mentalność? „Polaczkowość”? Pytam się jak to jest możliwe, gdy trzem z pięciu skaterów, osób które praktycznie poświęciły całe, albo większość swojego życia jeźdżeniu na deskorolce po prostu się nie chce, albo, co gorsza, nie potrafią działać w imię idei? Trzeba zdać sobie sprawę że jeśli My, tak „My”, czyli Ty, twój ziomek i kumple, z którymi jeżdzisz nic nie zrobią prócz oglądania nowych filmików w sieci, jarania dżojntów i picia browarów... wszystko się uwsteczni. Zatrzyma, a nawet zniknie? W polskim skatebordingu zrobiłem wiele. Nie oczekuję całowania po stopach. Ale zwyczajnie rzygać mi się chce patrząc na podejście wielu osób. Może lepiej niech zostaną prawdziwi, będący sercem w tym, mający świadomość propagowania deskorolki w każdy sposób. Od tłumaczenia Jackowi komputerowcowi czym jest ta pasja, do uśmiechu dla starej baby drącej japę na spocie, przez rozmowę i wyjaśnianie oficjelom w danym mieście o co w tym chodzi, czy budowanie spotów DIY, kręcenie filmów. Działajmy, zanim nie będzie za póżno! Style jazdy, triki, a tuż za nimi przeszkody po jakich jeździmy


dizaster—#13

zmieniają się. Popularna kiedyś przeszkoda zwana paletówką odchodzi w zapomnienie na rzecz ciężko wypracowanych w betonie DIY spotów, które przestają być rzadkością. Budowane na nielegalu, często w miejscach z niepewną przyszłością. Różnego rodzaju „dzikie węże” z betonu, nawiązują do korzeni deskorolki, buntu i anarchii. Na takich spotach spotkasz gościa z browarem, może z dżojntem, który będzie jeździł w sposób którego nigdy nie zapomnisz, ale czy dzięki takiemu miejscu więcej dzieciaków z okolicy zacznie jeździć? Z drugiej strony medalu mamy eleganckie skateparki, których jest coraz więcej ze skejcikami robotami, oglądającymi street league, w kółko wałkującymi jeden trik. Na takich parkach skuteczną popularyzacją deskorolki wydaje się być stworzenie szkółek, ligi, albo najlepiej mistrzostw kraju, bo przecież z pewnością przyciągnie to wielu sponsorów. Ale czy przyklejając naszej kochanej deskorolce etykietki sport nie tracimy czegoś? Którą drogę wybrać?

A przecież najważniejsza jest jazda, czerpanie przyjemności z kawałka drewna. Cała reszta jest nieważna. Idź na deskę już, pójdź na całość! Cytując znanego rapera „Ja to pierdolę zdejmuję kominiarę jak idę na robotę!” Być może za długo w tym siedzę. Być może to „czarnowidztwo” to wynik siedzenia w szarym mieście bez słońca?

86


dizaster—#13

W tym momencie w tej hali nie ma nic związanego z deskorolką. Namacalnym dowodem, że 217 park istniał, jest ten fs blunt Anrzeja Kwiatka. Foto: Arkadiusz Jankowski.

Jutro się zabiję. Albo nie. Znowu pójdę na deskę. Jay Adams R.I.P

Adam "Walkman" Kowalski. Strit gap fun w Łodzi. Foto: Szymon Karpiński.

87


88

dizaster—#13


89

dizaster—#13


90

dizaster—#13


dizaster—#13

Txt: Sebastian Rerak FOTO: MATERIAŁY REDAKCJI

OFF! PUNK, SZTUKA, SKATEBOARDING I IMPREZA

91

Punk rock ma się dobrze, wciąż wierzga, mieszka w Kalifornii i przyjął kryptonim operacyjny OFF!. Wybuchowy kwartet z Los Angeles to w prostej linii spadkobierca klasycznego US-hardcore’a wykutego przez Black Flag, Circle Jerks itp. wichrzycieli, ale trudno by było inaczej, skoro na czele grupy stoi były wokalista obu wymienionych, niezniszczalny ekspert w jeździe bez trzymanki, Keith Morris. Czterech typów w wieku waszych ojców (albo i dziadków, skoro frontman ma już blisko sześć dych na karku) odpala właśnie kolejną bombę, album zatytułowany wymownie „Wasted Years”. Z tej okazji ucięliśmy sobie pogawędkę z gitarzystą OFF!, Dimitrim Coatsem. Podobno zależało ci na udzieleniu tego wywiadu? Tak, ponieważ czuję się związany z Polską. Moja matka urodziła się i wychowała w Warszawie, wyemigrowała do USA jako nastolatka. Bodajże w roku 1990 pojechałem z nią zobaczyć miejsce, w którym mieszkała, zdążyłem też spotkać się ze swoją babcią na krótko przed jej śmiercią. Pamiętam, że przy okazji odwiedziliśmy Kraków i Zakopane. Bawiąc w górach wybraliśmy się kolejką linową na jakiś szczyt, żeby zrobić zdjęcia i nieświadomie przekroczyliśmy granicę z ówczesną Czechosłowacją. Ni stąd ni zowąd podbiegli do nas żołnierze z automatami i kazali zawracać. Nie

wiedziałem wtedy o co chodzi, ale dotarło do mnie, że chyba przegięliśmy (śmiech). Szalona sprawa. Myślę, że byłbyś zaskoczony widząc jak wiele zmieniło się w Polsce od tamtego czasu. Nie wątpię. Mam nadzieję, że OFF! wystąpi wreszcie u was. Podczas kolejnej europejskiej trasy na pewno zahaczymy o Pragę, a to chyba niedaleko? W każdym razie możesz być pewny, że zagramy w Polsce. Choćby dlatego, że ja chcę w końcu do tego doprowadzić (śmiech). Jakiś czas temu zaprezentowaliście nowy klip, w którym Keith mówi o zespole jako o zgrai alkoholików i narkomanów, których gra w zespole powstrzymuje od rabowania sklepów z alkoholem i duszenia dzieci. To chyba jednak nie były kryteria decydujące o przyjęciu do OFF!? Nieee (śmiech). Keith może mówić jedynie za siebie. Jest trzeźwy od przeszło trzydziestu lat, ale wcześniej potrafił w ciągu dnia wykonać skrzynkę piwa i wór kokainy. Przyznaję jednak, że każdy z nas ma na sumieniu uleganie od czasu do czasu pewnym rockowym stereotypom. Mówiąc już serio, co sprawia, że dorośli faceci zaczynają grać takiego smarkatego, wkurwionego na cały świat, oldskulowego punk rocka? Tak naprawdę OFF! powstało przez przypadek. Keith powierzył mi produkcję płyty Circle

Jerks, ale całe przedsięwzięcie posypało się w trakcie. Pracując wspólnie zauważyliśmy jednak, że dobrze pisze nam się takie mocne punkowe numery. Osobiście nie mam punkowych korzeni, więc na dobrą sprawę nie wiedziałem do końca co robię i po prostu grałem rock’n’rolla na bardzo wysokich obrotach (śmiech). Okazało się jednak, że nasze kolekcje płyt są zaskakująco podobne. Nie miałem pojęcia, że starzy punkowcy słuchają Black Sabbath, T. Rex, Creedence Clearwater Revival czy Blue Öyster Cult. Nie wiem skąd w nas wciąż tyle gniewu zwłaszcza we mnie i w Keithie, ale to właśnie on napędza nas do działania. Nowy album OFF! jest nawet cięższy, mroczniejszy i bardziej pojebany od dwóch poprzednich. Podeszliśmy do nagrywania z określonym mentalnym nastawieniem. Wiedzieliśmy, że okładka ma być zdominowana przez czerń i celowo pisaliśmy takie naładowane ciemnymi emocjami kawałki. Znalazło to przełożenie także na sam sposób nagrywania, bo zarejestrowaliśmy wszystko na ośmiościeżkowy magnetofon, grając zupełnie na żywca w naszej salce prób. Żadnych poprawek, ale też nie bylibyśmy w stanie upchnąć niczego do surowych ścieżek. Jedynie ja dołożyłem dodatkowe partie gitar w ciągu jednego wieczora,


92

dizaster—#13


dizaster—#13

93

a Keith dograł wokale, czego nie mógł zrobić wcześniej, bo mikrofony mogły wyłapać zbyt dużo hałasu. Łącznie zrobiliśmy z kopa dziewiętnaście utworów, z czego szesnaście znalazło się na płycie, jeden jest bonusem dostępnym poprzez iTunes, a dwa powstały specjalnie na singiel, który ukaże się w kwietniu z okazji Record Store Day. No tak, zapowiadaliście już wcześniej, że „Wasted Years” będzie bardzo bezpośrednie i pełne złości. Coś konkretnego wyzwoliło w was takie nastroje? Stajecie się bardziej wkurwieni z wiekiem? Powodów było kilka. M.in. przyczynili się do tego ludzie, z którymi musimy walczyć. Jak zapewne wiesz, Keith śpiewał we Flag, a ja zajmowałem się menedżmentem tego zespołu. Greg Ginn podał nas do sądu i choć wygraliśmy proces, to całe zamieszanie kosztowało nas wiele nerwów. Nie wiem dlaczego, ale wiecznie mamy z kimś na pieńku. Poza tym Keith jako autor tekstów daje też upust zainteresowaniu polityką i sytuacją na świecie. W pewien sposób zwrócił swoją uwagę na USA i przyjrzał się problemom panującym w tym kraju. Myślę, że jesteśmy trochę zwichniętymi ludźmi. Trzech z nas wychowuje dzieci, wszyscy mamy życie osobiste, ale kiedy wychodzimy na scenę, to emocje biorą nad nami górę. Ja w sumie zawsze szukałem dymu, jako dzieciak dużo grałem w hokeja i potrafiłem przylutować komuś kijem (śmiech). Jestem optymistą, gdy myślę o tym, co mogę osiągnąć w życiu, ale czuję też, że OFF! jako zespół stoi trochę na straconej pozycji. Trudno nam utrzymać się z muzyki. Mamy to szczęście, że ludzie przychodzą na koncerty i kupują płyty, niemniej jesteśmy starszymi facetami grającymi w młodzieżową grę. Jakieś licho każe nam więc udowodnić całemu

światu, że nie zapomnieliśmy jak się to robi (śmiech). Grałeś w hokeja, nie słuchałeś punk rocka... Przyznaj się: nie byłeś aby mięśniakiem spuszczającym punkersom bęcki? Przede wszystkim scena punkowa wydawała mi się mocno ograniczająca. Jak na zjawisko obnoszące z dumą swój anarchizm i anty-establishmentowe nastawienie, oferowała dość zawężone spojrzenie na muzykę. Wiesz o co mi chodzi? Ludzie potrafią krytykować dany band, jeśli gra kawałki dłuższe, niż dwuminutowe, ma zbyt klarowne brzmienie albo potrafi znaleźć sponsora dla trasy, aby móc wrócić do domu z jakimiś pieniędzmi dla swoich rodzin. Niektórym nie podoba się np. to, że otwieramy koncerty popularnych zespołów w rodzaju Red Hot Chili Peppers. Punkowcy wiecznie mają z czymś problem, nigdy wcześniej nie spotykałem się z taką krytyką. Ciągle musimy użerać się z ludźmi oskarżającymi nas o sprzedanie się, skoro kasujemy więcej niż piętnaście dolców za bilet na gig (śmiech). A czy ja byłem mięśniakiem? Raczej dzieciakiem z długimi włosami, który lubił popalać trawkę w towarzystwie małolatów słuchających Led Zeppelin. Po prostu lubiłem sport i chyba przez to w młodym wieku naładowałem się agresją, której daje teraz upust z zespołem. Granie takiej muzyki jest dosyć siłowe i kosztuje całkiem sporo wysiłku. Najlepsze koncerty to te, na których publika też angażuje się w „walkę” – dzieciaki skaczą ze sceny, rzucają się w mosh itd. Wspomniałeś o krytyce, a nawet w Polsce spotkałem się z negatywnymi opiniami osób, którym nie podoba się wasz wydawca. Magazyn Vice generalnie nie cieszy się sympatią na scenie, bo zdaniem niektórych jest hipsterskim periodykiem, który spłyca i trywializuje punka.

To też nic nowego dla nas. Ciągle ktoś czegoś od nas oczekuje, stale słyszymy: „Nie jesteście prawdziwym zespołem hardcore punk”. Sorry, ale nie kumam tego. Nie staramy się nikogo udawać – jesteśmy grupą rock’n’rollową z legendarrym wokalistą, który był jednym z inicjatorów powstania hardcore’a. Pozwalamy muzyce mówić za siebie, ale nie mamy już dwudziestu lat, więc nie będziemy nocować na czyjejś podłodze i wolelibyśmy nie dokładać do koncertów z własnych kieszeni. Zależy nam na sprzedawaniu płyt i promowaniu muzyki choćby dlatego, że gdy już wybierzemy się do Polski, to chcę mieć pewność, że nie wystąpimy przed pustą salą. Na tyle na ile OFF! odnosi pewien sukces, nadal musi walczyć o utrzymanie się na powierzchni. Jeśli Vice jest w stanie pomóc nam w tym, to w porządku. Nie obchodzi mnie czy punkowiec z naszywką Discharge na katanie będzie nas za to bluzgał. Pogodziliśmy się z tym, że część publiki gotowa jest się od nas odwrócić. Spoko, zawsze można posłuchać bardziej undergroundowego hardcore’a w wykonaniu np. Hoax – jest tyle muzyki, że każdy znajdzie coś dla siebie. Rozumiem, ze dla dzieciaków możliwość identyfikacji ze sceną jest niezmiernie ważna, więc może w ich oczach jesteśmy już zbyt komercyjni (śmiech)? Jednego jestem pewny: dajemy dobre koncerty i nagrywamy solidne płyty, wszystko inne znajduje się już poza naszą kontrolą. Lubimy jednak różne gatunki muzyki – ja słucham wszystkiego od Eliotta Smitha po Bathory. Niebawem wybieram się do Seattle grać z sekcją rytmiczną Soundgarden i Alainem Johannesem, potem mam w planach nagrania z Ryanem Adamsem. Po prostu nie uznaję ograniczeń i chciałbym, by fani OFF! byli równie otwarci. Czy tytuł „Wasted Years” jest


94

dizaster—#13


dizaster—#13

95

wyłącznie metaforą czy odnosi się do jakichś zmarnowanych lat w waszym życiu? Tytuł zainspirowany był ilustracją Raymonda Pettibona. Gdy wybieraliśmy okładkę, uznaliśmy, że właśnie ten typ z rysunku idealnie pasuje do ogólnego nastroju płyty. Dla Keitha stracone lata odnoszą się do okresu w życiu, kiedy bardzo angażował się w tworzenie czegoś wspólnie z innymi ludźmi, którzy ostatecznie bardzo zawiedli jego zaufanie. Wiele razy naciął się na osobach, które uważał za braci, a te wbiły mu nóż w plecy. Takie ciągłe rozczarowania są naturalnym źródłem gniewu. Osobiście też mogę się odnieść do tego tytułu – dla mnie oznacza on stan, w jakim znajdowałem się przez kilka ostatnich lat. Pozwoliłem wszystkim negatywnym uczuciom wydostać się ze mnie w trakcie pisania muzyki. Wiadomo było więc, że wyjdzie nam dość mroczna płyta. Teksty Keitha są bardzo sarkastyczne i gorzkie. Mówi się, że każdy cynik to zawiedziony idealista i jego przypadek chyba to potwierdza. Coś w tym jest. Ja cieszę się, że dorastałem w takich, a nie innych czasach. Nawet wczoraj wieczorem rozmawiałem z żoną o dzisiejszych dzieciakach, które kończą studia i nie mogą znaleźć pracy. Wyjątkowo wielu młodych Amerykanów mieszka dziś wciąż z rodzicami. Oglądałem też ostatnio jakiś reportaż z festiwalu w Glastonbury i zauważyłem jak mało rocka można tam dziś usłyszeć. Dominują brodaci folkowi bardowie z akustycznymi balladami. Nie czuję zbytniej więzi z obecną muzyką. Coraz trudniej nawet znaleźć zespół, który moglibyśmy zabrać ze sobą w trasę. Czujemy się przez to trochę jakbyśmy kisili się we własnym sosie, podczas gdy kiedyś scena punkowa była potężna - grały

Circle Jerks, Black Flag i cała masa innych bandów. Ciekawe jak czasy się zmieniły. A propos Circle Jerks, jak to było z tym albumem, który nie został skończony? To długa historia. Muszę zacząć od tego, jak jadłem śniadanie w pewnej knajpce w Los Angeles, kiedy wpadł na mnie Zander Schloss, basista Circle Jerks. Był mocno przybity i skarżył się, że zespół znalazł się w sytuacji, w której albo nagra kolejną płytę albo się rozpadnie. Zaproponowałem swoją pomoc przy produkcji płyty, na co Zander polecił mi pogadać z Keithem. Znam Keitha od dawna, on jest fanem mojego zespołu Burning Brides, w którym gram razem z żoną. Pomysł naszej współpracy spodobał mu się, ponieważ jednym z jego ulubionych albumów jest „Give’em Enough Rope” The Clash, którego producent miał raczej rockowy background, toteż uznał, że jako człowiek spoza świata punka mogę okazać się właściwym człowiekiem do tej roboty. Próbowałem zmusić Keitha, Zandera i Grega Hetsona do tego, by usiedli wspólnie i napisali kilka kawałków dokładnie tak, jak to robili przed laty. Okazało się to jednak bardzo trudne, a Keithowi wiecznie coś nie pasowało. W końcu któregoś dnia dał mi gitarę i powiedział: „Masz, pokaż co byś zrobił na naszym miejscu”. Zacząłem grać, a on podjarał się i zaczął na mnie krzyczeć, że mam bić w struny wyłącznie z dołu, co było dla mnie zupełnym novum (śmiech). Nagle coś zaczęło się rodzić, zapodałem riff, który później wykorzystaliśmy w utworze „Darkness”. Keith kazał mi go nagrać, a potem zarządził wyjście na spacer, w trakcie którego oznajmił: „Pierdolić Circle Jerks! To, co zagrałeś jest jak powrót do Black Flag!”. To był czysty przypadek, przyszło mi to zupełnie intuicyjnie. Wydawało mi się, że

gram w stylu Black Sabbath na wyższych obrotach, a nieświadomie trafiłem w dziesiątkę. Jakbym zbudował wehikuł czasu i przeniósł się w czasy młodości Keitha. I tak wyglądał początek OFF!, który okazał się zarazem końcem Circle Jerks (śmiech). Wspomniałeś wcześniej o Flag. Co obecnie dzieje się z zespołem? Istnieje jeszcze w ogóle? Nie chcę mówić o Flag, wybacz. Nowej płyty Black Flag też nie skomentujesz? Spokojnie, Greg Ginn tego nie przeczyta. Sorry, wolę się jednak nie wypowiadać (śmiech). Celowo pomijam temat Flag i Black Flag zawsze, gdy rozmowa dotyczy OFF!. To pogadajmy o Raymondzie Pettibonie, który wybrał współpracę z wami zamiast dalszego rysowania dla Black Flag. Mimo, że Ginn to jego brat! Tak, Raymond jest piątym członkiem OFF!, odpowiedzialnym za wizualną stronę zespołu. Potrafi znakomicie oddać cynizm i mroczną aurę naszej muzyki. W pewnym sensie praca z nim jest swoistym oszustwem (śmiech), bo automatycznie przywołuje ducha konkretnych czasów. Gdy zaczęliśmy grać z Keithem muzykę przypominającą mu szczenięce lata Black Flag, czymś zupełnie naturalnym wydała nam się współpraca z Raymondem. Jak ważny jest dla was skateboarding? Grywacie czasem na skate’owych imprezach, co najmniej jeden z was jeździ na desce... Tak, nasz perkusista Mario był profesjonalnym skaterem, w latach 90. jeździł w ekipie Alva Skates. Nasza muzyka na pewno przywołuje ducha czasów, kiedy punk i deskorolka były ze sobą mocno związane. Keith często wspomina jak załoga skate’owa z San Francisco przychodziła na koncerty Circle Jerks i rozkręcała młyn, jakiego wcześniej nikt nie


zachodniej cywilizacji”. Pamiętasz scenę z Darbym Crashem? Keith odgrywa ją zaraz na początku. No tak, to wyjaśnia dlaczego smaży jajecznicę i bekon. Zdziwiło mnie to, biorąc pod uwagę jego problemy ze zdrowiem. Mogę cię zapewnić, że smażył indyka, a nie bekon (śmiech). Faktem jest, że Keith choruje na cukrzycę i musi bardzo uważać na poziom glukozy, ale jak na gościa z takimi problemami, na scenie szaleje bardziej, niż większość małolatów. Wracając jeszcze do teledysków, to dodam, że na dniach pojawi się kolejny, który powinien okazać się sporą niespodzianką. Będziesz w lekkim szoku, kiedy przekonasz się kto w nim zagrał. Ogólnie lubimy kręcić klipy, bo to dobry sposób na dotarcie do ludzi. Punkowcy mogą mówić, że zbyt wiele promocji niszczy underground, ale nasza muzyka nie jest żadnym sekretem, którego nie można powierzyć niepowołanym. Jako OFF! urządzamy wielkie przyjęcie, a zaproszeni są wszyscy. Nie marzy nam się kariera gwiazd rocka, niemniej chcemy, by ludzie poznali to, co robimy. Utrzymywanie się z własnej sztuki nie jest żadnym przestępstwem. OK, a wracając jeszcze do kwestii zdrowia, to zdradź proszę co utrzymuje starego punkowca w formie? Macie na to jakiś przepis? Ja osobiście lubię chodzić na długie spacery (śmiech). Zakładam słuchawki na uszy i idę się przejść szlakiem biwakowym, bo w mojej okolicy jest ich sporo – to mój sposób na to, by nie przyrosnąć do kanapy. Ogólnie granie koncertów utrzymuje ciało i ducha w dobrym stanie. To fajna sprawa dla nas wszystkich, lubimy się śmiać i wygłupiać. Gdyby zespół nie dawał nam przyjemności, olalibyśmy go już dawno, bo potrafimy w inny sposób utrzymać rodziny. Traktujemy OFF!

poważnie, mimo że nie jesteśmy w stanie przebywać w trasie dłużej, niż przez trzy tygodnie. Nie przez wzgląd na zdrowie, ale z racji zobowiązań rodzinnym. Ja mam dwójkę dzieciaków, Steven i Mario po jednym, więc nie możemy ot tak wyjść z domu i wskoczyć do vana. Na pewno jednak granie punk rocka wciąż daje nam masę satysfakcji. Jeszcze niedawno każdy z nas znajdował się na zakręcie, niektórzy byli naprawdę spłukani i dopiero ten zespół reanimował nasze kariery. OFF! to dla nas taka drogocenna roślinka, która wymaga słońca i podlewania, więc pielęgnujemy ją najlepiej jak umiemy. Poza tym czujemy się autentycznie odpowiedzialni za fanów punk rocka, bo nasz band prezentuje coś, czego nie słyszeli od lat. Jeśli w nas wierzą, to choćby dlatego musimy działać jak najdłużej. Dobry akcent na zakończenie. Dzięki za wywiad, Dimitri! Nie ma sprawy, ja dziękuję za wsparcie. Podeślij mi proszę egzemplarz magazynu, to podrzucę go mamie – zna polski, więc z przyjemnością poczyta (śmiech).

dizaster—#13

widział. Deska jest ważną częścią stylu życia w Kalifornii, jakiemu hołdujemy. Pierwszy koncert OFF! w Los Angeles odbywał się na rampie, na której Raymond Pettibon przedstawił swoją instalację, a Tony Alva wcielił się w rolę didżeja. Nie zabrakło również darmowego piwa (śmiech). To była swoista deklaracja, jakbyśmy zatknęli flagę na odkrytej na nowo planecie i powiedzieli: „To jest nasze życie”. Punk, sztuka, skateboarding i impreza w jednym! Zrealizowaliście całkiem sporo wideoklipów, choć generalnie są to dość proste obrazki: po prostu wy w akcji przed kamerą. Celowo postawiliście na DIY czy może czynnikiem były także pieniądze, a raczej ich brak? Pierwsze cztery klipy powstały tak, że Vice po prostu przysłał do nas typa z kamerą. Z braku pomysłów dwa teledyski nakręcone zostały od strzału w jeden dzień. Zabraliśmy ciuchy na przebranie, zadekowaliśmy się w pewnym domu razem z bandą kumpli oraz znajomych skaterów i nakręciliśmy jeden klip. Potem przebraliśmy się i w innym pokoju zrobiliśmy drugi (śmiech). Nagranie audio zarejestrowane zostało zupełnie na żywo, nie użyliśmy ścieżek z płyty, bo nie chcieliśmy niczego udawać. Trzeci klip, „I Don’t Belong” powstał na rewirach u Keitha, bo tam kręci się pełno ekscentryków – poprosiliśmy różnych ludzi o odśpiewanie pojedynczych wersów tekstu i z tego poskładaliśmy całość. Czwarty obrazek, „Black Thoughts” przedstawia Raymonda malującego na ścianie reprodukcję okładki naszej pierwszej EP-ki. Potem zaczęliśmy pracować z różnymi reżyserami i urządzać różne zabawne akcje. Np. „Borrow and Bomb” powstał z udziałem aktora komediowego Dave’a Foleya. No i wreszcie ostatni teledysk, „Void You Out” jest specyficznym hołdem dla filmu „Upadek

96


dizaster—#13

OFF!

Txt: Sebastian Rerak

wideoklipy 1

3

5

4

2 6

97


1 — „Wiped Out” Podwójny off – ten punkowy i ten filmowy. Kiedy za kamerą staje legenda kina transgresji Richard Kern, można spodziewać się intensywnych doznań. „Wiped Out” to karkołomny montaż i rzyg obrazem odpowiadający szybkością i agresją muzyce. Szalejący w amoku Morris i spółka, koncertowy mosh, bolesne upadki skaterów, syreny policyjnych lodówek i urocze nerdy girls, których numer telefonu chciałbyś mieć. Punk as fuck! 2 — „Borrow and Bomb” Za reżyserię tego obrazka odpowiedzialny jest Whitey McConnaughy, a więc osobnik znany jako scenarzysta „Jackass: The Movie”. To właśnie jego inwencji zawdzięczamy coś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak archiwalne nagranie VHS z telewizyjnego programu typu „pogadanka z młodzieżą”. Prowadzącym jest pierdołowaty belfer z liceum odtwarzany przez komika Dave’a Foleya („Postal”, „Last Call”). Temat rozmowy: nowa muzyka młodzieżowa o tajemniczej nazwie punk. A w studiu czeka już grzecznie pewien zespół gotowy wyjaśnić o co chodzi. 3 — „Wrong” Kolejne dziełko McConnaughy’ego i znów stylizacja retro. „Wrong” to parodia kina akcji rodem z lat 70., a konkretnie scena bijatyki między zakapiorami z dwóch konkurencyjnych gangów. W kulminacyjnym momencie jeden z bossów, grany przez

samego Jacka Blacka wyrywa swojemu rywalowi serce. Więcej sztucznej posoki nie zużyto nawet we wszystkich częściach „Krwawej uczty”. 4 — „Void You Out” Wideoklip w stylu mockumentary, a zarazem sprytne nawiązanie do słynnego „Upadku zachodniej cywilizacji”, który w 1981 roku zaszokował praworządnych obywateli pokazem brewerii wyczynianych na rodzącej się punkowej scenie So-Cal. Jest wesoło, zwłaszcza kiedy pałker Mario Rubalcaba pokazuje trochę – tym razem niezbyt imponujących – skaterskich skillów, a basista Steven McDonald przekonuje, że nienawidzi hipisów niemal tak jak nienawidzi policji. Czyli na sto pro. Amen. 5 — „Hypnotized” Ciekawostka: teledysk do „Hypnotized” nakręcił Chris Grismer, spec od młodzieżowych seriali o wampirach i innych takich („Pamiętniki wampirów”, „The Originals”, „Tajemny krąg”). Zamiast kłów z plastiku oczekujcie jednak gorzkiej i nieco absurdalnej refleksji na temat współczesnej Ameryki. Oto jeden dzień z życia pewnego gościa – podstarzałego stonera (niektórzy rozpoznają w nim frontmana Jesus Lizard, Davida Yowa). Uświadomiwszy sobie swoją życiową porażkę, facet przywdziewa elastyczny trykot superbohatera, zapodaje kreskę białego w nos i wychodzi na ulice Los Angeles. Jest fajnie, dopóki nie zjawia się inny – większy, lepiej odżywiony i bardziej agresywny heros (w tej roli Jack Grisham, lider kultowego T.S.O.L.), który spuszcza ćpunowi wpierdol, a potem bezczelnie się na niego odlewa. Tak oto w kałuży moczu Supermana, na wykładanym złotymi gwiazdami bruku Hollywood Boulevard dopełnia się upadek ostateczny.

6 — „Red White and Black” Najświeższa produkcja od OFFiar punk rocka. W roli głównej Dave Foley, wspierany przez posiadającego niemniejsze vis comica Briana Posehna (pamiętny Jimmy z „Bękartów diabła” Roba Zombie). Obaj panowie wcielają się w muzykalnych gestapowców odstawiających w pewnym lokalu show dla publiczności spod znaku hakenkreuza (wśród nazioli dostrzec można Yowa, Grishama oraz Danny’ego Careya z Tool i Dale’a Crovera z Melvins). Sympatyczny wieczór psuje jednak pojawienie się gangu ciemnoskórych dżentelmenów, którzy bardziej argumentem siły, niż siłą argumentów perswadują wyznawcom Łajt Pała rewizję światopoglądu.

dizaster—#13

Starsi pan(k)owie z OFF są przodownikami pracy wideoklipowej i mogą pochwalić się ciekawymi znajomościami w Hollywood. Pokusiliśmy się o więc krótki przegląd co bardziej przekroczonych obrazków, jakie zdążyli zrealizować. Jedziemy!

98


dizaster—#13

99

Welcome DIZASTERMAG Ad.indd 1

8/5/14 1:30 PM


dizaster—#13

X to nazwa. X to pojebany band. Może istnieją a może nie. Lubię ich. Pomysł, wokal rozpierdol. To nie kopia jakiejś tam wersji modnego akurat zespołu. To zlepek tego czym naprawdę jest Łódź. Ciekawe osobowości w popierdolonym wywiadzie który wyjaśnić ma wszystko i nic w kiblu modnego hipsterskiego klubu który przeprowadza P – Piotrek.

100


dizaster—#13

Txt: PIOTR DABOV

V – to Vito. Charyzmatyczny wokalista który powinien zostać spikerem, aktorem z racji swej aparycji, taki Mike Patton zapętlony w prozie życia. W to Wojtek Lubi grać i palić i grać. Przystojny. Grał w wielu zespołach, z czego najbardziej znać możesz Cool Kids of Death. Sz to Szymon. Jest metalem i ma fajną dziewczynę. Mają plany. Pomaga w organizacji wielu imprez w Łodzi. Może go znasz? Czyli robicie karierę? Skąd robicie karierę? Sz: Od kibla. Od kibla do? Sz: Wacken. A co to jest Wacken? W: Taki festiwal, grają metaluchy i inne świry. Wiesz, szatan generalnie. A Ty? Jesteś metalem. Sz: Jestem yy… jestem metalem. W: Nie widać?

101

Jak się nazywa kapela? O co chodzi w ogóle?

X BAND

V: Zespół nazywa się X. X jak co? V: Zawsze fascynowaliśmy się pornografią i stąd X. W: Między innymi, ale nie tylko. Jest jeszcze dużo więcej tropów. V: Znaczy, ja nigdy się nie fascynowałem pornografią, ale Wojtek tak. W: Ja się do dzisiaj fascynuję. V: Pokazał mi kiedyś stronę XXX. XXX to jest straight edge. Nie pijesz, nie palisz, nie ćpasz? V: Yyy… straight edge? No generalnie raczej tylko palę papierosy i piję alkohol. W: To drugie znaczenie znamy. V: Żartowałem z tą pornografią, nie wiem… W: Ja nie żartuję. O co chodzi z tym X? V: Nie mieliśmy po prostu lepszej nazwy. Sz: To jest dekada… W: To jest kolejny trop, dekada. Jest 10 lat różnicy między najstarszym i najmłodszym. Ale kto jest najmłodszy? Sz: Ale Ty nie jesteś najstarszy. Szymon? Sz: Ty nie jesteś najstarszy! Przecież Witek jest starszy od Ciebie.

V: Tak, ja jestem starszy o rok. W: Ale Witek jest starszy metryką, a mentalnie jest dużo młodszy. O co chodzi w ogóle? W: Ja mogę powiedzieć, o co chodzi tak naprawdę. Sz: Nie mów tak naprawdę. V: Nie, to jest tak, że nazwa yyy… W: Ja się przedstawię. Mam na imię Wojtek. Michalec na nazwisko, gram sobie w różnych zespołach, między innymi w X i zespół nazywa się X ponieważ tak naprawdę powstał po to, żeby zagrać na jednym koncercie. Sz: Nie do końca, nie do końca. W: Taki był zamysł, tylko na tyle fajnie nam się grało i na tyle fajnie wyszedł ten koncert, że postanowiliśmy to pociągnąć, a ponieważ nie mieliśmy nazwy no to jakby… X. Sz: Ja nic nie zamierzałem ciągnąć. Szymon, mów za siebie. W: Właśnie. Sz: Ja powiedziałem JA. Co zamierzasz ciągnąć Witek? Kim jesteś? V: Ja jestem nikim. Jesteś nikim? V: Tak.


Gdzie się jeszcze udzielasz? V: W życiu zawodowym, prywatnym? W życiu prywatnym, jeżeli można spytać. V: W życiu prywatnym mam dziewczynę i mieszkamy sobie razem, a w życiu zawodowym pracuję w klubie DOM. Sz: Jeszcze X to jest październik. O co chodzi z tą muzyką w ogóle? Kiedy graliście ten pierwszy koncert? Sz: Na imprezie Toxistan, ku pamięci Igora. Kowalewskiego. Sz: Tak jest. Dobra, zagraliście koncert, ale co to jest w ogóle za muzyka? Zareklamujcie się trochę. Ktoś chce was słuchać? Czy tylko wy? Sz: No właśnie okazało się, że chce. Kto? Sz: Do pewnego czasu chcieliśmy słuchać samych siebie, spotykaliśmy się na blantowych jam session przy zajezdni PKS. V: Ja nie palę blantów. Sz: Ale Ty nie przychodziłeś na jam session, człowieku. Czyli w dwójkę tylko graliście? Sz: W trójkę. Ja, Wojtek i Wiktor Nestorko - perkusista. No i tak improwizowaliśmy przez półtorej godziny, dopóki nas trzymało. Kończyliśmy próbę i szliśmy sobie do domu. Aż w końcu padła propozycja zagrania koncertu i stwierdziliśmy, że te wszystkie nasze improwizacje fajnie by było zawrzeć w jakieś ramy, które można by było później

nazwać utworami. Vito, ja Cię nie poznaję. V: Ja wiem, sam siebie też nie poznaję jak patrzę w lustro. Nie wiem co się ze mną dzieje. Ale spoko, damy radę. Ale co robisz? Jesteś Majkiem Pattonem? V: Nie jestem Majkiem Pattonem, Mike Patton to Mike Patton, ja to ja. Sz: On jest Majkiem Patosem. W: Pythonem. V: Ajm soł patetik, jestem żałosny. Jakie macie teksty? Są teksty w ogóle? V: Są. Po jakiemu? V: Eee, no to jest w języku angielskim. O czym one są? W: No właśnie, dowiedzmy się w końcu wszyscy. V: Jeden tekst jest o samotnym mężczyźnie, którego koń zginął na pustyni. Sz: W dużej przenośni. V: Tak, w dużej przenośni. I ten człowiek, po prostu tuła się po tej pustyni z trupem tego konia i nie wie co z nim zrobić. To jest pierwszy kawałek, który z resztą powstał parę lat temu, nagrałem go z takim anglikiem, z niejakim Samem. To chodziło w internecie pod tytułem Cherokee Girls. A inne to są o… sam nie wiem, kolejny jest o przerzucaniu kanałów w telewizorze, o masturbacji, o tęsknocie za czymś fajnym. W: Za czym tu tęsknić jak masz telewizor i te kanały? V: Już dawno nie mam. Od 8 lat nie mam telewizora. Jeden tekst jest o panu, który wyszedł po 10 latach z więzienia, niesłusznie skazany ma obsesję na punkcie seksu

i hazardu… Po więzieniu dopiero? V: No nie, wcześniej miał obsesję, ale w tym więzieniu ona strasznie się skumulowała i po prostu nie wyrabia i wraca do miasta w każdym razie. Jeden kawałek mamy o dobie i o tygodniu, 24/7 się nazywa.

dizaster—#13

Sz: Mr X. V: Mam na imię Witek, udzielam głosu w zespole X.

Można się domyśleć. V: Jeden kawałek to jest co by było gdyby nagle wszystkiego zabrakło, czyli internetu, telefonów komórkowych, kont bankowych i takich rzeczy. I nagle gdyby wszyscy byli… i nagle gdyby państwo zaczęło być okrążane przez coś… to nie jest dokładnie nazwane. Putina? V: Ja tego nie powiedziałem! W ogóle śpiewaliśmy o tym, zanim jeszcze sprawa Krymu gdzieś tam się wykluła, nie przesadzałbym z tym Putinem, chociaż szanujemy polityka. Warstwa muzyczna. Kto jest głównodowodzącym muzykiem, jeżeli ktoś taki w ogóle jest. Sz: Kto powie? W: Ja mogę powiedzieć w takim razie. Jeśli chodzi o warstwę muzyczną to w zasadzie... w zasadzie jest tak, że wszyscy finalnie, każdy z nas jakiś kawałek zrobił. Sz: Nawet Witek. W: I Witek też, ale w sensie riffów… Sz: 24/7 jest jego. W: On śpiewa tylko. Sz: Ale on zanucił ten riff. On przyszedł z nim i po prostu zanucił co mamy grać. V: Taką mam metodę, jeśli mam jakiś pomysł muzyczny, a nie umiem grać na instrumencie… Sz: Zanuć coś, pokaż jak riffy robisz. V: (nuci) Sz: Ale na przesterze.

102


dizaster—#13

V: DŻYN DŻYN DŻYN DŻYN. Chłopaki wiedzą o co chodzi mniej więcej. W: Powiedziałbym tak: głownie riffy przynosimy my, we dwóch tutaj, z Szymonem czyli ja gram na basie, Szymon na gitarze i to jest główne źródło tej muzyki. Sz: Przerzucamy się pomysłami. W: Natomiast absolutnie każdy z nas coś wnosi i w tym momencie materiał, który gramy na koncertach, każdy jakiś tam jeden numer w całości zrobił. V: Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę to, że wiele naszych kawałków... no może improwizacja to jest za duże słowo, improwizacja też się rządzi własnymi prawami, to nie jest tak, że jest totalny fristajl, jest oparta na jakiś tam umiejętnościach muzycznych, ale parę kawałków powstało w sposób bardzo spontaniczny, ewoluowały na koncertach. W: Nie mamy jakiejś dyktatury, nie wprowadzamy tego z Szymonem, każdy gra co chce i na tym to polega. Gdzieś tam się spotykamy. Jakby ktoś nigdy nie słuchał waszej muzyki, to jaka to jest muzyka. Gracie jak? V: Noise disco. Sz: Doomspeedmetal. W: Jeśli miałbym porównywać do jakichś tropów, inspiracji to są klimaty typu Godflesh, typu Neurosis, cięższe. Kto z małolatów wie co to jest? W: Niech się dowie, mamy internet, niech sobie sprawdzą. Sz: I Black Flag. V: Black Flag też. Punkowe.

103

Jaką reklamę tutaj… W: Wiemy co mówić. V: Nigdy fanem nie byłem, zawsze szanowałem ale nawet ludzie po naszym koncercie

w Piotrkowie mówili, że Henry Rollins na maxa, taki klimat. W: Byliśmy też porównywani do takiej kapeli Kyuss. V: Dla mnie, tak naprawdę najważniejszą inspiracją – może to głupio zabrzmi ale to są dźwięki docierające do nas, do mnie na przykład na ulicy, jak idę. Czy z mojej głowy jakieś tam powiedzmy… Takie rzeczy. Bo tak naprawdę, nie inspiruję się jakimiś zespołami i tak dalej, no oczywiście, że gdzieś tam są jakieś wpływy, ale one nie są wyraźne, bardziej duch tych inspiracji jest obecny w naszych kawałkach niż dosłownie dźwiękowo. Co teraz w ogóle będzie z tą kapelą? Ona będzie? W: Jak najbardziej. Sz: Wczoraj wyszliśmy ze studia. Zakończyliśmy nagrania dwóch utworów w studiu Hasselhoff pod producenckim okiem Pawła Cieślaka, który wepchnął nas jeszcze głębiej do piekła, a myśleliśmy, że głębiej się nie da. W: Dosypał siarki do brzmienia. Tak naprawdę to myślę, że nas odmetalowił, że tak powiem. Sz: No nie do końca, nie byliśmy tacy metalowi. W: Nie byliśmy tacy metalowi, ale dzięki Pawłowi jeszcze bardziej się stało to niemetalowe, niejednoznaczne. Sz: Zeskrobał rdzę. No dobra, ale to macie jakiś plan? Czy będziecie grać koncerty? Jest jakaś misja, czy macie totalnie zero planów? V: Plany są takie, żeby wydać EPkę, to na pewno. Żeby to miało jakiś kształt, nie wiem, jakaś edycja żeby była w sensie okładki, czegoś takiego. W: Plan jest taki, grać koncerty i nagrać płytę całą. V: Kawałków mamy na 45 minut, to już jest płyta. Po co

robić dłuższą? Tak samo set koncertowy. 45 minut to jest max. To najlepszy plan jaki możemy w tym momencie mieć. Może nagramy jakiś klip, do tego wszystkiego? W: Na pewno. Są już plany, w każdym razie myślę że chcemy wyjść z tym. Będą gołe baby? V: Ja proponowałem to, żeby była goła baba, byłaby idealna. Sz: Ja chciałem tutaj wtrącić, że żadnych gołych bab i aluzji do picia alkoholu i żadnych takich rokendrolowych pierdół, ogólnie rzecz biorąc. V: Ja jestem zmęczonym rock end rolem, jako takim. Wydaje mi się, że ta formuła już się trochę skończyła. Sz: Tu nie chodzi o formułę, tylko, że to jest wieśniackie, po prostu. W: Co jest wieśniackie? Rock and roll? Ja się w ogóle z tym nie zgadzam, nieprawda. I co teraz? V: Elvis Presley na pewno nie był wieśniacki ale nie wiem. Macie jakąś ciekawą anegdotę dla czytelników? V: Anegdota? Ciekawa? Sz: Może opowiedz jak nie przyszedłeś na próbę ostatnio. W: Anegdota jest taka, że jechaliśmy na koncert w Piotrkowie, pokłóciliśmy się tak, że w zasadzie rozwiązywaliśmy już kapelę, byliśmy źli. V: Eufemistycznie powiedziane. W: Natomiast Witek na koncercie zrobił taki show, że wyściskali go wszyscy metalowcy z Piotrkowa. V: To nie jest andegdota. W: Nie jest anegdota? V: Nie… to jest słabe. W: No fakt, żeby to była anegdota musiałbym powiedzieć to, czego chyba nie powinienem mówić, co?


Anegdotę zawsze trzeba wrzucić. W: Tak, mogę mówić dalej? Już zapomniałem co chciałem powiedzieć. Ma ktoś inną anegdotę? V: Nic mi do głowy teraz nie przychodzi. Wstyd. W: W każdym razie po koncercie, Witek takie wrażenie zrobił na chłopakach z Piotrkowa… Sz: I nie tylko. W: I nie tylko. Pamiętam tylko takiego strasznie wielkiego fana metalu z długimi włosami, w koszulce, grubego, z brodą i tak dalej… V: No, on był wielki. W: Który Witka, takiego już zmarnowanego, bo Witek był w kiepskiej formie fizycznej przed koncertem, ale dał z siebie naprawdę wszystko i ten wielki człowiek go tak przytulił do siebie, jak jakąś szmacianą lalkę i powiedział: „stary, czy mogę kupić jakąś Twoją koszulkę, albo płytę?? Tak bardzo chciałbym wesprzeć to co robisz”. V: Tak, to było piękne.

dizaster—#13

V: Nie no, mów.

KONIEC

104


dizaster—#13

105

Dominik Jaworowski i Łukasz Kuza double grab Vans Shop Riot Skateplaza Piaseczno FOTO: MIŁOSZ BEREŚ

MILCZENIE JEST ZŁOTEM


106

dizaster—#13


dizaster—#13

Rafał Modranka. Bs-lip. Eudezet. foto: Szymon Karpiński

107

MILCZENIE JEST ZŁOTEM


Michał Majlo. Flip. Berlin. FOTO: Rafał Groth

dizaster—#13

MILCZENIE JEST ZŁOTEM

108


109

dizaster—#13


110

Andrzej Kwiatek. Flip. 217park. FOTO: Arkadiusz Jankowski

dizaster—#13


Nolan Johnson. Invert Ceiling Bonk. FOTO: Logan Devlin

111

dizaster—#13


112

Adam Olejnicki, Melon. 217park. FOTO: Jacek Jakubowski.

dizaster—#13


113

dizaster—#13


dizaster—#13

Tat tarata tata Tat tarata ta Tat tara ta Całkiem jak w czasie apokalipsy Skończył się rajd Walkirii na wietnamska wioskę Naszywka brygady kawalerii powietrznej która miała zainicjować pogo jak szaman Płonie w kominku na przestarzałym komputerze Pogo nigdy nie zginie W tatuażach sercach i wspomnieniach Tak jak skateboarding nigdy nie utonie Prawie całe Życie poświęcone Zrobione zostało już wszystko Babilon zjadł serce pięknej idei Życie toczy się dalej Harmonia w chaosie Nie plastik nie frytki Niech legenda pozostanie legendą

114


dizaster—#13

115 Dostępne w polsce Dzięki neRVoUs DistRiBUtion


116

dizaster—#13


dizaster—#13

Txt: Dawid Wójcik

Lubicie crossover? Jara was energia płynąca z punk rocka? Kochacie metalowe rify? Jeśli tak to ta kapela jest dla was! Poniżej wywiad z Tester Gier. Endżoj! Siema, dziś mam przyjemność przeprowadzić rozmowę z członkami świeżo powstałej crossoverowej kapeli Tester Gier! Byłem na kilku waszych koncertach na których robicie ostry rozpierdol nas cenie, skąd bierzecie tyle enegrii w Naszej nudnej jak flaki z olejem rzeczywistości? Owiec: Nie jesteśmy nowo powstała kapelą. Niebawem będziemy istnieć dwa lata. Ogólnie nikt z nas nie jest nowicjuszem i wszyscy graliśmy gdzieś tam wcześniej. Co do rozpierdolu to Stafar, gitarzysta kupił sobie ostatnio bezprzewodówkę więc teraz będzie mógł biegać z gitara po ścianach i sufitach. Co do energii to wydaj mi się, że odreagowaniem życiowych stresów, które funduje nam tusklandia. Zdecydowanie jest się na co wkurzać.

117

Stafar: Dla mnie rzeczywistość nigdy nie była nudna jak flaki z olejem. Może i jest ciężka ale na pewno nie nudna. Z energią

TESTER GIER

to jest tak. Wychodzę na ulicę w poszukiwaniu weny, i napełniam się jak bateria. Upust temu daje na koncertach. Yea. W jakich bandach graliście przed powstaniem TxGx ? Wiem że Ty, wczesniej byłeś w szeregach Świniopasa, dobrze znanej kapeli w klimatach crossover/ thrash. Owiec: Tak, po rozpadzie Świniopasa nie spodziewałem się zbytnio, że powstanie coś nowego. Zupełnie przypadkowo rozmawiałem ze Stafarem i padł pomysł nowej kapeli w klimatach właśnie crossover/thrash. Stafar grał w The Crossroads i Soul Collector, Błażej w Impact , Paweł w Menhrass, a Przemek który doszedł do nas później grał w kilku kapelach, z których na teraz wyróżniłbym Shackled Down oraz Pignation. Właśnie! Shackled Down. Świetna muza na deskę. Nikt przed nimi w Polsce tak nie grał. Petarda niesamowita. Posłuchajcie na youtube, a jak coś to mamy w distro ich płytę. Czyli każdy z Was kuł swój warsztat muzyczny przez lata! Co was inspiruje i pobudza do tworzenia takiej energicznej muzy, która raczej w naszym kraju nie jest popularna?

Owiec:Jedni krócej a jedni dłużej. Ja i Przemek mamy powyżej 30 lat, więc mieliśmy dużo więcej czasu na granie w różnych kapelach. Ogólnie rozpiętość wieku jest u nas spora. Można powiedzieć, że młodzież gra dla dwóch starych dziadów, którym na starość zachciało się trochę podrzeć ryja. Stafar: Co do popularności tej muzy to jest naprawdę coraz lepiej, w porównaniu np. z graniem pięć lat temu. Ja naprawdę nie narzekam na popularność tej muzyki. Jestem gwiazdą rocka. Owiec: Co nas inspruje? Chodzi Ci o sprawy życiowe czy muzykę? Oczywiście głownie o muzykę ale skoro juz o tym wspomniałeś może być też bardziej życiowo. Owiec: Jeśli chodzi o muzykę to mnie osobiście inspiruje wszystko co ma w sobie energię. Muzyka musi poruszać w jakiś sposób. Musisz mieć ochotę chodzić po ścianach gdy tego słuchasz lub w jakiś sposób muzyka musi na ciebie oddziaływać. Nienawidzę mdłej muzyki. Może iść za nią nie wiem jak dobry przekaz, ale jeśli jest mdła to i tak nie ma


Stafar: Moją największą inspiracją jest i zawsze będzie Andrzej Nowak z TSA. Ten człowiek ma w sobie to co powinien mieć każdy muzyk. Gra bardziej emocjami niż techniką. To jest to co uwielbiam. Podobnie jak owiec kocham muzykę która po prostu ma w sobie energie i kopie po ryju. Nienawidzę nudy. Moją wielką inspiracją jest też Ryszard Andrzejewski co pewnie kumaci zauważyli w utworze Tester Gier (Pozdro dla kumatych). A propo bestii, sam osobiście czekam na kolejna odsłonę Thrash-Opery,czyli kontynuacje ‚Szlamu Król’. Możemy sie spodziewać kolejnej części czy raczej zaskoczycie nas nową płytą? Owiec: Trochę się pozmieniało. Plan był taki, aby nagrywać teraz pełną wersję Szlamu Króla. Ale może najpierw nakreślę czym jest Szlamu Król. Wraz z Łukaszam Kowalczukiem (którego co po niektórzy mogą kojarzyć z takich kapel jak BDK, Collina lub z kilku zajebistych komiksów które wydał), planujemy wydać komiksową thrash operę. Będzie to cd zawierające kilkanaście kowerów znanych i popularnych kapel crossover / thrash (ze zmienionymi i zaśpiewanymi po polsku tekstami), wsadzone w komiks, który

będzie miał nazwę Konwerror. Chodzi o to, że będzie można włączyć cd i przeczytać komiks. Jak do tej pory wypuściliśmy demo tego projektu (pod nazwą „Szlamu Król”), które w formie fizycznej się wyprzedało, ale wpiszcie sobie na youtube Tester Gier - szlamu król to zobaczycie o co chodzi. Jak mówiłem na początku. Przesuwamy komiksowe wydawnictwo w czasie gdyż Łukasz jest zawalony robotą. Bierzemy się aktualnie za nagrywanie trzeciego albumu lecz podczas sesji nagraniowej dogramy kolejny kawałek do Konwerrora. Dlatego też spodziewajcie się najpewniej jeszcze w w tym roku naszych dwóch wydawnictw. Trzeciego albumu oraz drugiego demo Konwerrora.

sprawa. Kiedyś jeszcze ze Świniopasem (kapelą w której wcześniej grałem), graliśmy koncert z Blunt Force Trauma. Jest to kapela w której grali byli członkowie DRI czy Cold as Life. Wymieniliśmy się na cedeki i później pisali mi, że podczas całej trasy w busie tego słuchali. Dowiedziałem się, ze bardzo podobało im się własnie to, że teksty były po polsku i było to inne. Swoją drogą słyszałem kiedyś kanadyjski coverband Moskwy. W tej kapeli nie było ani jednego Polaka, a teksty były oryginalne po polsku. Słuchało się tego okropnie. Podejrzewam, że w drugą stronę jest podobnie. Co do SMG to cieszę się z tych gigów ale specjalnej podjarki tematem nie mam. Chyba za stary jestem.

To mnie zajebiście cieszy! Teraz troche z innej beczki - z jakimi kapelami polskimi i zagranicznymi grało Wam sie najlepiej oraz jakie miasto w Polsce lub zagranicą przyjęło was najlepiej?

Nie przesadzaj, na scenie czujesz sie jak młody bóg! Wasze koncerty są coraz bardziej popularne i gracie przed coraz większą publiką,a to sie ceni. Swoją drogą, wasz Testerowy merch robi wrażenie - szczególnie tirówki cieszą sie wielką popularnością, wyróżnia sie spośród innych polskich kapel. Planujecie wydać jakieś nowe gadżety inne niż koszulki, szaliki, czapki zimowe czy truckerki?

Owiec: Właściwie to ciężko mi powiedzieć czy z jakąś kapelą grało mi się gorzej lub lepiej. Wszystkie koncerty z kapelami znajomych to super sprawa. Jeśli wspomniałeś o koncertach za granicą, to koncert w Stuttgarcie w Niemczech był fajny ze względy na to że robiły go osoby, które znałem wcześniej z różnych kapel niemieckich, którym robiłem gigi. Była naprawdę fajna atmosfera. A tak na szybko to Gdańsk, w którym gralismy ostatnio zniszczył strasznie. Circle pit na szerokości całego parkietu pod sceną był niesamowity Więc stereotyp, że kapele z polskimi tekstami nie mają szans wybić się za granicą został obalony - miło mi to słyszeć! Jak emocje przed dwoma koncertami z Siberian Meat Grinder? Osobiście jestem zajebiście podjarany tymi gigami, szczególnie ze ostatnią trasę opuściłem! Owiec: Teksty po polsku to dobra

Owiec: Powiem Ci tak. Mam swoje dosyć specyficzne zdanie w tym temacie. Merch jest wbrew temu co niektórzy mówią bardzo ważna formą promocji kapel. Jeśli ilość merchu przekłada się do ilości koncertów, nagrywanej muzy to jest to nawet bardzo ok. Ja na przykład głównie chodzę w merchu kapel kumpli lub też kapel którym organizowałem gigi. Jeśli chcesz wesprzeć scenę to napewno nie zrobisz tego kupując koszulkę Iron Maiden czy innego Madball. Te zespoły to firmy, które z tego żyją więc kupując ich koszulki sceny nie wspierasz. Z kasy za merch kapela ma na opłacenie studia, czy zapchanie dziury w kasie za paliwo po wtopie finansowej na koncercie. Tak gramy coraz czę-

dizaster—#13

sensu. Jakie kapele mnie inspirują? Pierwsze co mi przychodzi do głowy Awkward Thought, Slumlords, Genocide Superstars czy np. polskie Po Prostu. Pewnie bym tego więcej wymyślił, ale to tak na szybko. Jestem wokalistą więc na muzykę ma to zapewne mały wpływ . Jeśli chodzi o teksty to zazwyczaj są to przypadkowe zdarzenia. Wiesz coś zobaczę, coś usłyszę. Staram się, aby teksty były jak najbardziej bliskie życiu. Jeśli nie mam pomysłu to pisze o deskorolkach, piwie i błotnych bestiach.

118


119

dizaster—#13


Stafar: Tirówki są spoko. Sam osobiście byłem zawiedzony po rozpadzie Świniopasa, ale gdy usłyszałem pierwsze numery TxGx mój smutek odrazu zniknał Tester Gier jak feniks z popiołu Świń wzosi się w muzycznym podziemiu! Opowiedz nam trochę o powstaniu waszego pierwszego klipu ‚Pluję na waszą marność’ który jest genialny i znalazł sie na youtubowym kanale HARDCORE WORLDWIDE. Stafar: Klip powstał na pełnym spontanie, bez prawie żadnego nakładu finansowego, ani żadnego przygotowania. Po prostu ugadaliśmy się, nagraliśmy swoje i już. Zamysł na początku był całkiem inny, mieliśmy go nagrać na salce prób jednak wyjebało prąd w całej piwnicy szkoły muzycznej i nie było światła. Więc musieliśmy znaleźć alternatywe. I tak jakoś trafiliśmy do opuszczonego biurowca. I wszystko się jakoś potoczyło. Teraz wiele kapel nagrywa swoją muzykę na kasetach i na winylach, macie coś podobnego w planach ? Owiec:Nic sprecyzowanego. Osobiście bardzo bym chciał aby jakiś nasz album został wydany na winylu, ale wydawca się tego nie podejmie, gdyż publika, dla której gramy bardziej nastawia się na cd. Istniała by obawa, że może się to bardzo powoli sprze-

dawać. A tak cd schodzą szybko i sprawnie. Kaseciaka też pewnie kiedyś puścimy, ale bądźmy szczerzy - jak dla mnie w dzisiejszych czasach to tylko fajny gadżet. Ale podkreślam. Fajny.! Stafar: Mnie to tam jebie w sumie. Wszyscy i tak wolą nasz merch, bo mp3 można ściągnąć z neta. I git w sumie. –

Dzięki wielki za rozmowę. Zapraszam wszystkich na testerowy kanał na YT i fan page na FB. Napiszcie kilka słów do naszych czytelników.

dizaster—#13

ściej i dla coraz większej ilości ludzi bo między innymi merch to jedna z najlepszych form promocji kapeli. Mamy wyjebane na przeglądy muzyczne, menadżerów, konkursy na fejsbuku czy kupowanie lajków. Dla nas promocja to szczera muzyka, nagrywanie kolejnych płyt i właśnie merch, który jeśli jest kupowany, to tak naprawdę jest docenieniem tego co robimy.

Owiec: Dzięki za wywiad i do zobaczenia na koncertach! Wspierajcie swoją lokalną scenę. Obojętnie czy thrashową, punkową czy metalową. Kupujcie też płyty, gdyż to jest dla kapel największa frajda.

Kto jest waszym wydawcą? Stafar:Spook Records. Owiec:Jak do tej pory wydał nam dwa cd „Speed Metal” oraz split z warszawskim Bullet Belt. Jak u was z organizacją gigów, kto się tym zajmuje, czy sami organizujecie jakieś imprezy? Stafar: Sami bardzo rzadko organizujemy koncerty. Dostajemy masę propozycji, które próbujemy układać w ‘traski’ koncertowe po 3-4 gigi dzień po dniu. I takie wyjazdy mamy bardzo często. Sami czasem ogarniamy imprezy w Katowickiej Korbie no i w Rybniku. Owiec: Tak zdarza nam się organizować imprezy. Nie robimy tego regularnie, ale zapraszamy kapele, które nam się podobają lub są to po prostu nasi kumple. Na dniach organizujemy koncert SMG w Rybniku a na wrzesień w Katowcach koncert hardkorowego Idol Falls i thrash metalowej petardy - Metaliator z Warszawy. My też tam będziemy grać. Osobiście jara mnie to, że na naszych koncertach świetnie bawi sie towarzystwo metalowe jak i związane ze sceną hardcore/punk. Tak jak spiewałeś to w piosence Świniopasa Junjted? Owiec: Tak dokładnie. Choć ten kawałek był okropny.

120


121

dizaster—#13


122

dizaster—#13


123

dizaster—#13


124

dizaster—#13


dizaster—#13

WWW.impowoods.com

IMPOWOODS Imponator – street dominator

125

Jak się robi deskorolki? Imponator zakasał rękawy i zabrał się do roboty przy deskach. Nadchodził właśnie czas wysyłki pier wszej partii desek na Ziemię, a było to specjalne zamówienie dla Impowoods i trzeba było się przyłożyć do detali. Ta robota to było to, co kręciło Imponatora najbardziej, czasami nawet bardziej od samego aktu odpychania się na desce i robienia sztuczek. Była to wiedza przekazywana w jego rodzinie od wielu pokoleń i sam jego Dziadek też składał, kleił, wycinał, prasował i przygotowywał przeróżne deski. Dzięki tej wiedzy udało się Imponatorowi robić w życiu to, co zawsze wychodziło mu najlepiej. To Dziadek również namówił go do przeszukiwania innych planet za pomocą wielkiego Imposkopu i wyszukiwania trwalszych, lepszych rodzajów drewna i ciągłego samodoskonalenia podczas jazdy na desce. Przygotowując forniry do sprasowania, Imponator usmiechnął się do samego siebie na wspomnienie tego dnia, kiedy przez Imposkop uj-

rzał niebieską planetę z dużą ilością wody na powierzchni oraz wspaniałymi gatunkami rosnących tam drzew. Idealne do budowy desek, krzyknął. Od tej chwili minęło już trochę czasu, ale pamięć tego, jak Dziadek namówił go na podróż do odległej planety Ziemii została z nim. Lot tam i przypadkowe lądowanie w skateparku, spotkanie z tamtejszymi skaterami, wspólne sesje jazdy, ciekawa, inna niż na Planecie Impo zabudowa tamtejszych miast, to wszystko było strzałem w dziesiątkę pomyślał Imponator. Chcę tam kiedyś wrócić, stwierdził, obracając się w kierunku hologramu nowych grafik i swoją robotą. Planeta Impo i jej technologieZmniejszona grawitacja na Planecie Impo już od dawien dawna pozwoliło lokalnym skaterom prześcignąć ziemskie standardy tego, co możliwe jest podczas skoków i lotów nad przeszkodami. Udało im się też sięgnąć po zupełnie nowe rozwiązania technolgiczne przy tworzeniu desek, które w związku z ostrzej-

szą eksploatacją przy na przykład lotach z 20 i więcej schodów musiały być dużo wytrzymalsze. Na tej Planecie wszystcy jeżdzili lub przemieszczali się na deskach. Superimpo, czyli wiedza o kształcie , profilu, wklęsłośći i systemie składania fornirów razem stanowiła przedmiot dumy wszystkich mieszkańców Planety Impo. Deski służyły tam każdemu od dzieciństwa i przechadzając się po ulicach, często można było zauważyć rozgrzaną sesję przy ulicznych, specjalnie do tego celu budowanych poręczy, na wielkich schodach czy basenach z kolorowymi płytkami na copingu. Deska i jej różńe odmiany od zawsze wpisane były tu w lokalny koloryt. Jednym z wynalazków, z którego mieszkańcy Planety Impo byli szczególnie dumni, to technologia Fire Kick, pozwalająca na większy pop, kontrolę nad deską i właściwie rozłożony ciężar przy mniej udanych lądowaniach. Inna z koleji, o nazwie Atom press, umożliwiała jak najścislejsze klejenie fornirów za pomocą ścisle tajnego procesu doboru spojenia. Jeżdżąc na deskach Impo, dominujesz na streecie i w każdym innym terenie.


126

dizaster—#13


127

dizaster—#13


128

dizaster—#13


129

dizaster—#13


130

dizaster—#13


dizaster—#13

Pobudza. Orzeźwia. Wzmacnia. Z natury, bo z yerba mate. Słodzona tylko owocami. Pasteryzowana tradycyjnie. Bez 131 konserwantów. Masz jasność?

www.bombilladrink.com


132

dizaster—#13 fot. szymonkarpinski.com


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.