23 minute read
Annihilator
from HMP 82 HammerFall
by Michal Mazur
Advertisement
W naszej muzyce zawsze było miejsce na pozytywne przesłanie
Nakładem earMusic wkrótce ponownie ukaże się pokaźny katalog dawnych płyt Annihilator. Serię reedycji rozpoczynają od nowej wersji albumu z 2007 roku, "Metal", która specjalnie w tym celu została nagrana ponownie, z zachowaniem oryginalnego line-upu, ale też wyjątkami w postaci obecności Dave'a Lombardo czy Stu Blocka. Współpraca z tym drugim jest o tyle ciekawa, że może on wkrótce pojawić się u boku zespołu jako nowy Randy Rampage… O planach uczczenia kilkudziesięciu lat działalności i zorganizowania wyjątkowej trasy obejmującej materiał z pierwszych płyt, powodach, dla których to właśnie "Metal" zostało wydane jako pierwsza reedycja i wyjątkowych powiązaniach z Polską opowiedział Jeff Waters, przy okazji oferując spontaniczną, wirtualną wycieczkę po swoim Watersound Studios.
HMP: Na dobry początek, jak tam twoje zdrowie? Pamiętam, że w 2020 miałeś problemy z nerkami i wymyślałeś kreatywne przeróbki tytułów kawałków, jak Weeing Blood i Stoneball, mam nadzieję, że już lepiej i nie będziesz musiał wydawać albumu o kamicy nerkowej (śmiech). Jeff Waters: (śmiech) Właściwie miałem więcej problemów ze zdrowiem, po pierwsze, faktycznie, kamienie nerkowe, to się przytrafia wielu osobom, szczególnie, gdy stają się starymi zgredami, takimi jak ja. Udało nam się ustalić, co było tego przyczyną i po prostu przestałem robić niektóre rzeczy. Po drugie, przydarzyła mi się jeszcze jedna głupia dolegliwość, bardzo bolesna, to znaczy przepuklina. Jest wiele jej typów, ale w skrócie naderWydałeś ostatnio nową wersję albumu "Metal" i zastanawiam się, co myślisz o tym, że niektórzy nie uważają tej płyty za " prawdziwy " album Annihilator ze względu na ilość gościnnych wystąpień? Jestem pewna, że nie było to powodem, dla którego nagraliście ją ponownie, bo prawie wszyscy goście, którzy pojawili się w oryginale, pozostali w niezmiennym składzie. Ja tak nie uważam! W 2006 roku wpadłem po prostu na pomysł, by zaangażować moich znajomych we wspólny projekt. Głównym kryte-
wałem sobie mięsień brzuszny podczas śpiewania, jakoś w 2015 roku, w okresie, w którym nagrywaliśmy "Suicide Society". Nie rozgrzałem się odpowiednio, zacząłem krzyczeć do mikrofonu, zaciskać pięści, napinać całe ciało i poczułem straszny ból w okolicach brzucha. Później było już tylko gorzej i pogarszało się w ciągu kolejnych lat. W końcu nastała pandemia i uznałem, że to dobry moment, żeby zadbać o zdrowie i pozbyć się w końcu tych wszystkich drobnych dolegliwości. Teraz czuję się dobrze, chociaż przeszedłem dwie większe operacje i nadal mam blizny od pępka przez całą talię (śmiech). Złapałem też koronawirusa w kwietniu 2020, więc to było naprawdę ciężkie półtora roku, ale zostawiłem to za sobą i teraz wszystko jest w jak najlepszym porządku. Miałem sporo szczęścia.
Foto:KaiSwillus
rium było to, że lubiłem zespoły, w których grali, albo oni lubili mój zespół, podobał mi się ich styl gry, albo oni doceniali mój. To byli ludzie, których dobrze znałem. Spotykaliśmy się na wspólnych koncertach, albo wychodziliśmy gdzieś wspólnie poza nimi. Znalazło się tam kilka osób, których mógłbym nazwać naprawdę dobrymi przyjaciółmi, ale było też kilku, których spotkałem w życiu tylko kilka razy. Nie pamiętam, co myślałem w tamtym okresie, ale przecież sam napisałem tę płytę z wyjątkiem jednego kawałka, wszystkich gości zaangażowałem już na sam finał. Zależało mi głównie na solówkach. Mnóstwie solówek. To nie tak, że chciałem ich zaprosić, by napisali za mnie cały album. Jedyną osobą, którą zaprosiłem do wspólnego komponowania, był Danko Jones, wiesz, ten Kanadyjczyk od popu, punku, heavy metalu, hard rocka - zagra wszystko. Razem z Danko napisaliśmy kilka numerów, zresztą często zdarza nam się coś wspólnie pisać dla zabawy. Wracając, nie, nie uważam, że "Metal" nie był "prawdziwym" albumem Annihilator, miałem po prostu fajny pomysł, by przywrócić chwałę gasnącej nazwie mojego zespołu. Wydaje mi się, że od 1997 do 2007 roku popularność Annihilator zaczęła gwałtownie spadać. Nadal była jednak wystarczająca, by jeździć w trasy z dobrymi zespołami, co roku odwiedzać Europę i nagrywać nowy materiał, ale finansowo było gorzej, nie zarabialiśmy wtedy zbyt wiele. Wystarczało nam po prostu na przetrwanie.
To miało związek z problemami wytwórni, na przykład SPV? Nie, niekoniecznie. Mam wrażenie, że muzycy często stają w sytuacji, w której wydają nowy kawałek lub płytę, kochają je i wydaje im się, że zrobili najwspanialszą rzecz na świecie, ale z czasem zdajesz sobie sprawę, że może wcale nie komponujesz najlepiej, nie nagrywasz dobrych płyt, popełniasz błędy, orientujesz się, że brzmienie nie było najlepsze i jest to akurat twoja wina. Zawsze łatwo jest obwiniać wytwórnię. Z drugiej strony… Oczywiście, wytwórnie, wydawcy, wszyscy związani z muzycznym biznesem często są nieuczciwi (choć oczywiście nie wszyscy, znam wielu, którzy dobrze wykonują swoją pracę) i kombinują tylko jak cię wykorzystać. W ciągu tych 10 lat sam zrobiłem masę rzeczy, żeby utrzymać mój zespół. Prowadzę własne studio, a wcześniej pracowałem jeszcze w kilku i zajmuję się tym tak naprawdę od 1994 roku. Robię wiele rzeczy, o których większość ludzi nawet nie wie, piszę muzykę do seriali, filmów, kilku gier komputerowych, ale głównie komponuję popowe kawałki, ballady, najczęściej country dla różnych artystów w Stanach Zjednoczonych i kilku w Europie. Wracając, "Metal" zrodził się z ciekawego pomysłu, zaraz po tym, jak napisałem większość materiału, by zaangażować też innych artystów, bo uznałem, że może oni pomogą mi zyskać większą świadomość własnej pracy i własnego zespołu. I tak się właśnie stało. Gdy tylko wydaliśmy ten album, nasza popularność zaczęła znów powoli rosnąć, szczególnie w Europie.
Dlaczego akurat "Metal" poszło na pierwszy ogień reedycji i remasteringu? Nie byłeś w pełni zadowolony z brzmienia tej płyty i współpracy z SPV, nie był to klasyk pokroju "Never Neverland" więc nie miałeś obaw, że starzy fani będą oburzeni nową wersją, a może masz do niej szczególny sentyment? Odpowiadając na twoje pytanie, musimy cofnąć się nieco w czasie, ale postaram się streszczać. Annihilator wydał ponad 25 płyt, wliczając albumy studyjne, live'y, DVD, kompilacje itd. Około 22 z nich nie jest już moją własnością. Zgromadziłem je, pracowałem nad polepszeniem brzmienia, wynajdowałem wszystkie stare kawałki czy bonus tracki i zacząłem robić to, co stało się teraz powszechną praktyką, czyli sprzedawać wydawcom mastery nagrań, jak ZZ Top czy Motley Crue. Zrobiłem to gdy tylko zaczęła się pandemia i to była prawdopodobnie dobra decyzja, bo czułem, że branża muzyczna zostanie wywrócona
do góry nogami. Chcieliśmy wpaść na dobry pomysł, jak dać ludziom znać, że cały nasz katalog będzie wkrótce znowu dostępny. 22 albumy to naprawdę sporo muzyki, więc zostałem poproszony, by na pierwszy ogień wybrać płytę, z której nie byłem zbytnio zadowolony i która, moim zdaniem, mogłaby być lepsza. Zebrały się kiedyś trzy osoby: Dave Padden, mój przyjaciel, który był moim wokalistą przez 11 lat, Mike Mangini, który też przez długi czas współpracował z Annihilator i jeździł z nami w trasy i ja - to głównie nasza trójka nagrywała wtedy "Metal". To był jeden z tych przypadków, kiedy każdy z nas był akurat zapracowany, rozkojarzony i miał inne sprawy na głowie. Nie byliśmy skoncentrowani ani mentalnie gotowi na nagrywanie nowej płyty. Mike udzielał się wtedy w innym zespole, uczył się naszego materiału bardzo na szybko i nie proponował ze swojej strony zbyt dużo kreatywnych pomysłów, Dave Padden miał jakieś sprawy w Vancouver, więc gdy śpiewał, jego głowę zaprzątało wtedy coś innego i nie dawał z siebie tyle, ile potrafił i powinien, a ja robiłem wszystko w pośpiechu, załatwiałem gości i zezwolenia od wytwórni, menadżerów i samych artystów, próbując upchnąć ich jakoś w harmonogramie nagrań. Cała nasza trójka - główny studyjny skład Annihilator tamtego okresu - byliśmy zgodni, że to jest album, który z tych powodów powinniśmy kiedyś zrobić ponownie.
Na nowej wersji "Metal" nieznacznie zmieniła się tracklista. Cover Excitera, "Heavy Metal Maniac " oryginalnie był japońskim bonus trackiem, a teraz jest pełnoprawną częścią standardowego wydania. Dlaczego początkowo wydaliście go tylko jako bonus track? To świetny tribute dla kanadyjskiego metalu, w końcu gościem jest tam też oryginalny perkusista i wokalista Excitera. Dzięki! Exciter, Razor i Anvil to trzy najbardziej rozpoznawalne kanadyjskie zespoły. Wiele osób, nie tylko w heavy metalowym środowisku, ale też w mainstreamie kojarzy te nazwy, szczególnie Anvil, ze względu na film, który wydali kilka lat temu. Ale równie wiele osób nie zdaje sobie sprawy jak bardzo dwa pierwsze albumy Anvil i dwie pierwsze płyty Exciter były wpływowe dla Wielkiej Czwórki i mnóstwa innych kapel. Nawet podświadomie. Masa materiału powstała dzięki nim. Kilka lat później pojawił się Razor i nieco spóźnili się na ten trend, ale wciąż byli jednym z najlepszych składów thrash i speed metalowych tamtego okresu. Wydaliśmy cover "Heavy Metal Maniac", bo to był moment, w którym mieszkałem w Ottawie, a mój przyjaciel Dan Beehler, perkusista Excitera i Allan Johnson, ich basista, również tam mieszkali. Wytwórnia powiedziała mi, że japoński rynek koniecznie musi dostać jakiś bonus track. Nie byłem zachwycony. Powiedziałem im: "Przecież macie gotową płytę, oto ona, czego jeszcze chcecie", ale bardzo nalegali. Skontaktowałem się więc z Danem i Allanem, jako że byli częścią oryginalnego lineupu, żeby coś wspólnie nagrać. A tym razem, gdy nagrywaliśmy "Metal" part 2, nową wersję tej płyty, uznaliśmy, że wydamy obie wersje. To nie jest tak, że jedna jest gorsza od drugiej. Jak prawdopodobnie wiesz, nawet, jeśli weźmie się pod uwagę, że kiedyś produkcja nie była najlepsza, brzmienie stało się przestarzałe, to w większości przypadków i tak nie da się zbliżyć do oryginału. Oryginał zawsze będzie najprawdziwszy. Nagraliśmy tę drugą wersję właściwie dla zabawy i przyświecał nam ten sam pomysł: żeby zdobyć rozgłos i przychylność wytwórni, a tak-że dać ludziom znać, że wznawiamy cały nasz katalog. Dlatego to zrobiliśmy. Czysta rozrywka.
A może to pora na większy tribute dla kanadyjskiego metalu, złożony z kolejnych coverów i oryginalnych kompozycji pisanych wspólnie z innymi muzykami z kanadyjskiej sceny? Na przykład współpraca z Voivod byłaby czymś świetnym, też wydali w tym roku płytę. Albo Anvil, Steve także był gościem na "Metal" . Cóż, nie wydaje mi się, trzeba tę kwestię zostawić muzykom, o których wspomniałaś. Przez wszystkie te lata, od 1989 roku, podróżuję po świecie i jako jeden z topowych kanadyjskich muzyków zawsze otwarcie mówię o znają dobrze wiedzą, jak uwielbiam Van Halen i że (David Lee) Roth to mój faworyt, ale era Sammy'ego Hagara to perfekcyjna produkcja, brzmienie perkusji, gitar… Idealne. Wracając do nowej wersji "Romeo Delight", uznałem, że powinniśmy zaprosić jednego z moich ulubionych perkusistów wszechczasów, Dave'a Lombardo, od razu się zgodził, co było bardzo miłe, tak jak Stu Block, jeden z moich ulubionych wokalistów. Gdy zaproponowałem mu współpracę, powiedział tylko: "okay!" (śmiech). Zwróciłem się do Mike'a (Frasera) i powiedziałem mu: "wyrzuć wokale, Stu nagra je na nowo. Wyrzuć perkusję, teraz mamy Dave'a. Tylko uwaga, on nagrywa je w Los Angeles, ale nie w jakimś ekskluzywnym studio, wydając kupę pieniędzy. To samo Stu, będzie nagrywać u znajomego". Ścieżek gitar i basu nie nagrywałem za to ponownie, zostały takie same. Przekazałem to wszystko Mike'owi wiedząc, że zarówno on,
Foto:KaiSwillus
moich inspiracjach, tym, ile dla mnie znaczy kanadyjska scena metalowa i jak bardzo uwielbiam lokalne zespoły. Poza nagraniem coveru "Heavy Metal Maniac", miałem też okazję dołączyć do Razor na kilka koncertów w Kanadzie, to mogły być okolice 2016-2017 roku. Bardzo dobrze wspominam moment, w którym mogłem z nimi na jednej scenie zagrać jeden z moich ulubionych kawałków. Kolejna historia z Exciter… Dan to mój wieloletni przyjaciel, spotkaliśmy się kiedyś w Ottawie w 2003 i wtedy zbliżyliśmy się do siebie. Od 2005 był wpierającym wokalem na przynajmniej pięciu płytach Annihilator, o czym wie niewiele osób, chociaż jest na nich wymieniony. Wydaje mi się, że moja działalność już jest więc tributem dla kanadyjskiego metalu.
Kolejną zmianą jest obecność "Romeo Delight" , który nie pojawił się na "Metal" , ale na waszym self-titled albumie. Czy decyzja, by umieścić ten cover na płycie i udostępnić jako singiel miała związek z faktem, że waszą płytę miksował legendarny Mike Fraser, który pracował także przy płycie Van Halen? Tak, przy "Balance"! (śmiech). Na dodatek jest na niej jeden z moich ulubionych kawałków, "Amsterdam". Miło mieć świadomość, że robił to Mike Fraser. Ludzie, którzy mnie jak i ja, chcieliśmy współpracować przy albumie Annihilator już od lat, ale nas nie było na to stać. Nie można się dziwić, że Mike tak się ceni, bo jest jednym z najlepszych w swoim fachu. Zatrudnienie kogoś na tym poziomie wymaga sporych nakładów finansowych. Stwierdziliśmy, że praca nad reedycją "Metal" będzie dobrą okazją, bo o ile wykonanie poszczególnych partii było bardzo dobre, to, co zrobił Alexi (Laiho) etc., to brzmienie niekoniecznie. Uznałem, że potrzebuję naprawdę kompetentnej osoby, by poprawiła ten mix. Dlatego wybrałem Mike'a - pracował w końcu i z Van Halen, i z AC/DC, zrobił wszystkie ich albumy od "The Razor's Edge", i obiecałem mu, że jeśli uda mu się wypracować przyzwoite brzmienie na "Metal", to zatrudnię go przy następnym albumie Annihilator. Teraz, a właściwie w przyszłym tygodniu, będziemy nagrywać w Vancouver perkusję właśnie pod okiem Mike'a Frasera.
Miałam cię właśnie pytać, czy Mike będzie odpowiedzialny za kolejne projekty Annihilator, bo wspominałeś w wywiadach, że istnieje taka szansa. I czy współpraca z tak doświadczonym dźwiękowcem czegoś cię nauczyła, jako właściciela studia nagraniowego, bo prowadzisz przecież Watersound Studios?
O, to akurat nie dla Annihilator, to perkusja na potrzeby innego projektu. Po raz pierwszy w życiu będę grać w innym zespole! (śmiech). Właśnie skończyłem nagrywać większość ścieżek na tę płytę. Oczywiście są w to zaangażowane też inne osoby, nie tylko ja. Mike wiele mnie nauczył już wcześniej, spędziłem siedemnaście lat w Vancouver, a on też jest człowiekiem blisko związanym z tym miastem. Myśleliśmy nawet, że może pewnego dnia przeniesiemy się z naszymi rodzinami do Kelowny i tam otworzymy wspólne studio, ale przenoszenie wszystkich tych studyjnych gratów z powrotem do Kanady byłoby problematyczne, bo teraz mieszkam w Wielkiej Brytanii. Jest to więc bardziej plan na taką pół-emeryturę, niby już na starość, ale jeszcze nie odpuszczając pracy zawodowej (śmiech). Czy nauczył mnie czegoś konkretnego… Chyba jak do tej pory najważniejszą lekcją było nie bać się prosić go o rady. Mix, mastering, inżynieria dźwięku i produkcja to różne, oddzielne, niełatwe profesje. Kiedy było się dzieciakiem, jeździło się do sklepu raz w miesiącu, żeby kupić czasopisma opowiadające o wszystkich tych słynnych realizatorach, objaśniające, na czym polega praca w studio i jak używać tych wszystkich sprzętów, które stoją teraz za moimi plecami. To, za co lubię internet, to fakt, że teraz każdy dzieciak czy nastolatek, który chciałby pracować w studio, jako realizator czy nawet oświetleniowiec, znajdzie teraz wszystkie potrzebne informacje on-line, nawet z pierwszej ręki od ich ulubionych osób odpowiedzialnych za mix. Też takich mam, właściwie trzech: to oczywiście Mike Fraser, człowiek, który pracował przy "Back in Black", nie tylko przy mixie, bo za to odpowiadał inny człowiek i Randy Staub, czyli prawa ręka Boba Rocka, odpowiedzialnego za brzmienie Metalliki, Bon Jovi, a nawet Nickelback. Co więcej, Randy pracuje w tym samym miejscu, co Mike, w Vancouver, w studio Bryana Addamsa. Trzecim jest Chris Lord-Alge. To nie tak, że nauczyłem się czegoś konkretnie od Mike'a, staram się czerpać wiedzę od każdego, z kim współpracuję. W moim wieku, czyli 55 lat, słuch nie pracuje już tak dobrze, jak powinien, ale mix w studio to coś, czym chciałbym się głównie zajmować, gdybym nie grał w Annihilator ani w żadnym innym zespole. To jednak zajmuje dekady ciężkiej pracy, zdobywania wiedzy i doświadczenia. Ja robię to dla przyjemności. Niedawno odebrałem telefon od kogoś, kto chciał, żebym zmiksował mu całą płytę i pomyślałem "o nie, teraz muszę sporo poczytać o tym, jak się do tego właściwie zabrać!" (śmiech). Ciągle się uczę. W kwestii nie tak dawnych wydawnictw, pamiętam "Triple Threat" z 2016-17 roku, zawierający akustyczne wersje waszych kawałków. To był interesujący projekt, na dodatek ściśle powiązany z twoim studiem, bo kilka z tych nagrań pochodziło z The Watersound Studios Session. Zastanawiam się, czy planowaliście serię całkowicie akustycznych koncertów lub inny projekt z ciekawymi aranżacjami kawałków Annihilator, np. symfonicznymi? Raczej nie. Jest wiele lepszych zespołów, które zrobiły to porządnie, jak oczywiście Metallica. Są liderami w heavy metalowym środowisku, jeśli chodzi o takie projekty. Ja nie mam aż takich ambicji, żeby być numerem jeden, pojawiać się na okładkach magazynów, nieustannie dbać o image swój i zespołu czy sprzedawać tony płyt. Chcę być w stanie robić to, na co po prostu mam ochotę i starać się być wystarczająco sprytnym, jeśli chodzi o sprawy biznesowe, żeby mieć pieniądze na tworzenie muzyki z Annihilator. Mam za sobą 17 studyjnych płyt. Jak na heavy/thrash me-tal to naprawdę niezły wynik. Nie mam potrzeby dodatkowych urozmaiceń. Jak na razie mam tylko jeden plan, bardzo spokojny, na okres, w którym pandemia się uspokoi, a wszystko wskazuje na to, że tak właśnie będzie, przynajmniej tu, w Anglii, jeśli wierzyć premierowi, że wszystko jest w porządku (śmiech). Gdy tylko branża wróci do normy i zacznie się na nowo otwierać, planuję ruszyć w rocznicową trasę z Annihilator, podczas której będziemy grać materiał z pierwszych trzech płyt, które nagraliśmy. To ma być czysta zabawa, mnóstwo efektów na scenie, niemal teatralnych. Randy Rampage, nasz pierwszy wokalista, który oryginalnie śpiewał na "Alice in Hell", odszedł w 2015 roku. To cholerna szkoda, bo wielokrotnie rozmawiałem z gitarzystą Randy'ego z jego drugiego zespołu, Duanem, na temat jego powrotu do Annihilator właśnie na potrzeby takiego projektu. Pomyśleliśmy, że ich zespół, Stress Factor 9, mógłby nawet otwierać nasze koncerty. Niestety niedługo po naszej rozmowie Duane napisał mi, że Randy zmarł. Odłożyłem więc plan zorganizowania tej trasy, bo byłoby nie w porządku robić coś takiego zaraz po jego śmierci. Później powstrzymała nas za to pandemia.
A czy istnieje szansa zobaczyć z wami na trasie Aarona Randalla? W 2021 powrócił do metalu z nowym albumem swojego obecnego zespołu, Wreck-Defy. Fani "Set The World On Fire " byliby pewnie zadowoleni. Tak, chciałbym zaangażować w to dwóch z trzech naszych byłych wokalistów. Zarówno Aarona Randalla, jak i Coburna Pharra z "Never, Neverland". Będę chciał też pomóc naszej wytwórni i zorganizować dwie trasy, pierwsza, wspomniana, skupi się na trzech pierwszych płytach Annihilator, a druga, prawdopodobnie rok później, skupi się na materiale ze wszystkich pozostałych i również chciałbym zaangażować muzyków, którzy brali udział w powstawaniu tych albumów.
Wielu fanów uważa, że waszym nowym, stałym wokalistą powinien być Stu Block. Może to czas na stałą współpracę? Tak, sam powiedziałem Stu, że jeśli tylko ma ochotę śpiewać w Annihilator, na płytach czy na trasie, to jak najbardziej jestem za. A on się zgodził! Powiedział, że chętnie wystąpi z nami w roli Randy'ego i zaśpiewa materiał z pierwszej płyty. Lubił naszą muzykę już w młodości i właściwie to latami starałem się namówić go na współpracę. John Schaffer mnie uprzedził i pierwszy pozyskał go dla swojego zespołu. Chyba przedstawił mu lepszą ofertę (śmiech). Ostatecznie mi się to udało, w końcu ma teraz więcej wolnego czasu, od kiedy nie śpiewa w Iced Earth. Ja za to mam teraz inny zespół, nowy album do nagrania i na tym zamierzam się skupić. To zabiera większość mojego czasu. Po raz pierwszy od trzydziestu paru lat nie będzie to heavy metal, bardziej hard rock.
Nic dziwnego, skoro tak doceniasz Van Halena. Chociaż właściwie jego patenty było słychać nawet w solówkach, które pisałeś dla Annihilator. Tak, zdecydowanie. Starałem się.
Na "Triple Threat" znalazła się też akustyczna wersja "Stonewall" . To ekologiczny manifest, wyraz buntu przeciwko niszczeniu naszej planety i środowiska, oryginalnie wydany w latach 90., ale jego przesłanie jest dziś właściwie bardziej aktualne, niż kiedykolwiek. Może to czas, by Annihilator znów głośno mówił o tych sprawach? Tylko to by oznaczało, że musiałbym zacząć pisać nowy materiał, a tego nie planowałem (śmiech).
(śmiech) W takim razie, może w twoim drugim muzycznym projekcie znajdzie się na to miejsce? Dokładnie. Widzisz, wokół mnie jest mnóstwo studyjnego sprzętu i dotykowych ekranów. Na jednym z nich, nawet w tej chwili, jest odpalony projekt utworu, nad którym obecnie pracuję. Opowiada dokładnie o tym, o co pytałaś, dotyka kwestii ochrony i degradacji środowiska. Poza tym, może wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy i nawet tego od nich nie wymagam, ale na wielu płytach Annihilator znajduje się mniej lub bardziej ukryty przekaz. Dotyczy też innych ważnych kwestii, na przykład przez te wszystkie lata nagraliśmy pięć czy sześć kawałków, które poruszają temat przemocy domowej przeciw kobietom, mężczyznom też. Są kawałki o niszczejącej planecie, o nienawiści, rasizmie, wiesz, co mam na myśli. Nagraliśmy piosenki, które pozwalają ludziom poradzić sobie ze śmiercią i stratą kogoś bliskiego, czy to z powodu nowotworu, czy czegokolwiek innego, czy to matka, ojciec, syn czy ciotka. Wielokrotnie staraliśmy się zawrzeć pozytywne przesłanie w naszej muzyce. Oczywiście, pisałem też typowe thrashowe kawałki, opisywałem nie tylko prawdziwe historie, które wyczytałem gdzieś w gazetach, ale też opowieści fantasy, czy o przeznaczeniu. Czasem pisałem nawet o jedzeniu, makaronie z serem albo kurczaku z kukurydzą, wiesz, kompletnych głupotach. Dlatego ludzie mogli się nie zorientować, że mimo to starałem się umieszczać na płytach drobne, ale ważne przesłania. Zdarza się, że ludzie śpiewają te teksty na koncertach nie mając pojęcia, co naprawdę chciałem przez nie powiedzieć. Pisałem o przemocy, o uzależnieniu od alkoholu, narkotyków… Może nie jestem z tego znany, ale naprawdę to robię. Pamiętam, że gdy internet dopiero raczkował, dostałem wiadomość od jednego z naszych słuchaczy, który był bardzo religijny. Zapytał mnie, jak się czuję z tym, że nasze
kawałki opowiadają o szatanie, piekle czy śmierci. Kazał mi chwalić zbawiciela, zaczął całą tą typową religijną gadkę. Podsumowując, wysłał mnie prosto do piekła, bo według niego promowałem wszystkie te mroczne rzeczy wśród fanów metalu. Wysłałem mu w odpowiedzi uprzejmy list, na który nigdy już nie otrzymałem odpowiedzi. Odpisałem mu, że w naszych utworach, gdy przeanalizuje się je dogłębniej, zawsze jest miejsce na pozytywne przesłanie, czasem właśnie pod postacią słów funkcjonujących czysto w wyobraźni, jak właśnie "piekło". Ludzie od razu utożsamiają je z konkretną religią, z czymś złym. Ale przecież możesz też przechodzić piekło w momencie, gdy jesteś, przykładowo, ofiarą przemocy, którą ktoś bije każdego wieczora, nie pozwala dysponować własnymi pieniędzmi, czy też nie pozwala ci wychodzić z domu, zasłania wszystkie okna i izoluje od przyjaciół. Piekło może symbolizować uzależnienie, stan, w którym jesteś po zażyciu pewnych substancji, czy też stan zdrowia psychicznego, czego ludzie często nie rozumieją. Ale staram się umieszczać to przesłanie w heavy metalowych kliszach, mrocznych motywach, które pojawiają się na naszych albumach. Niektórzy to łapią, dlatego lubią mój zespół. To widać szczególnie w undergroundzie, jest tam mnóstwo osób, które dobrze wiedzą, co miałem na myśli. Inni pewnie uważają, że jestem przeciwko kobietom, upijam się i wmawiam ludziom, że Boga nie ma, ale to sprzeczne z tym, co faktycznie robię.
Zgadzam się, że metal może być wykorzystywany jako narzędzie, poprzez które możemy głośno mówić o sprawach istotnych. Nie zostało nam jednak zbyt wiele czasu, więc szybko przejdę do twoich powiązań z Polską - wiem, że upodobałeś sobie wzmacniacze Mr Hector Laboga. Co jest w nich takiego specjalnego i dlaczego wybrałeś tę markę? O, tak, poczekaj, trochę się przespacerujemy (śmiech). Jestem jak mechanik, który naprawiał samochody przez całą swoją karierę. Wielu mechaników zbiera odpowiednie narzędzia. Na późniejszym etapie kariery, kiedy naprawiają wszystkie te piękne auta, dysponują narzędziami, które są warte miliony. Na tym polega ich życie i tego głównie używają w swojej pracy. Moimi narzędziami są gitary i wzmacniacze. Mam całkiem pokaźną kolekcję.
O, widzę też gear Van Halena! Tak, oczywiście, mam wszystkie jego wzmacniacze (śmiech). W studio mam dziesięć wzmacniaczy, które znalazły się w moim top 10 ze wszystkich, które miałem okazję usłyszeć. Jeden z nich to ten, którego używał Malcolm Young z AC/DC, jeden Angusa Younga, jeden Kerry'ego Kinga, dwa wzmacniacze Van Halena, jeden z nich to nówka, drugi dość stary, Peavey, Mesa Boogie, a numer cztery, który teraz widzisz, to właśnie Laboga. Adam jest, lub raczej był, mistrzem w swoim fachu, jak cała jego rodzina, wszyscy byli bardzo utalentowanymi ludźmi. Pomijając moje powiązania z tą firmą, mam też inne powiązania z Polską. Całe moje dzieciństwo, co święta odwiedzałem dom ciotki i jadłem barszcz z pierogami, ponieważ była Polką. Jeśli dobrze pamiętam, miałem wtedy pięć lat i w mojej głowie nadal jest wyraźne wspomnienie, w którym zajadam się tą czerwoną zupą. To było moje pierwsze, niewielkie wprowadzenie do polskiej kultury. Później, gdy wyjeżdżałem w trasy z Annihilator, również miałem miłe doświadczenia z waszą kuchnią. Zawsze, gdy trafialiśmy do Polski, myśleliśmy: "wow, to nie jest zwykły katering, to ludzie, którzy naprawdę kochają gotować". Dobrze wiem, że to wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie, że babcie, wnuczki i prawnuczki uczyły się, jak przyrządzać tak pyszne posiłki. Nawet, jeśli graliśmy na niewielkich salach, które były dość brudne i mało profesjonalne, publiczność zawsze była wspaniała, a gdy przychodził czas, by coś zjeść, byliśmy traktowani jak królowie (śmiech). Coś wspaniałego. To moje drugie wspomnienie związane z Polską, bo pierwszym były właśnie święta. Pewnego razu czułem się bardzo słabo, miałem grypę lub coś w tym rodzaju. Dziś powiedziałbym, że to pewnie covid (śmiech). To był 1990, albo 1991. Pamiętam bardzo miłą Polkę z Krakowa, która zajmowała się kateringiem i była jedną z kucharek. Nie potrafiła powiedzieć ani słowa po angielsku, ale załatwiła tłumacza, dzięki któremu mogliśmy się porozumieć. Dobrze się mną zajęła, podała mi coś z imbirem z jednego z tych niesamowitych przepisów, żebym poczuł się lepiej. Powiedziała mi: "kiedy się jutro obudzisz, przejdą ci wszystkie dolegliwości i wszystko wróci do normy". I nigdy nie zapomnę, choć może brzmi to głupio, że faktycznie tak się stało! Moje trzecie wspomnienie ma związek z zakupami. Naprawdę uwielbiam zakupy, jestem babą, jeśli o to chodzi, jeśli ma to sens (śmiech). Nie chodzi mi tylko o zakupy spożywcze, ale też wszystkie te wielkie wyprawy do centrum handlowych. Serio, mógłbym tam chodzić codziennie. Moja żona jest kompletnym przeciwieństwem, nienawidzi tego, woli zamówić sobie coś przez Amazon. Pamiętam, że pod koniec lat 80, w latach 1989-90, kilka polskich miast miało najlepsze centra handlowe.
Foto:KaiSwillus
To ciekawe, bo osobiście nie przepadam za polską kuchnią (śmiech). Ale też lubię zakupy, choć głównie związane ze sprzętem muzycznym, winylami czy płytami CD. (śmiech) Tak, ja też! Po upadku muru berlińskiego ceny znacznie się różniły. Często jeździłem do Polski na zakupy, bo było po prostu taniej. Pamiętam, że kupiłem laptopa za połowę ceny, którą kosztował wtedy w Kanadzie, ale w ciągu kilku lat te koszta się wyrównały. Był jednak okres, w którym mówiliśmy naszym managerom podczas trasy, że koniecznie musimy zagrać w Polsce, przynajmniej w dwóch miastach, może nawet trzech, nie tylko dlatego, że uwielbialiśmy tamtejszych fanów, ale też dlatego, że kochaliśmy zakupy (śmiech).
W takim razie na koniec muszę zapytać, czy w ramach rocznicowej trasy ze Stu Blockiem i Aaronem Randallem odwiedzicie również Polskę? Gdy tylko moi znajomi dowiedzieli się, że będę dziś z tobą rozmawiać, stwierdzili, że muszę o to zapytać (śmiech). Oczywiście, pozdrów znajomych! Nie mamy jeszcze konkretnych planów, ale z pewnością musimy to zrobić. Mamy kilka miejsc, w których czujemy się jak w domu. Polska ma dodatkowo masę wspaniałych zespołów. Pomijając klasyków jak Behemoth czy Vader, macie naprawdę wielu zdolnych muzyków metalowych i jestem pewien, że również w innych gatunkach muzycznych. Ale polska scena metalowa zawsze była bardziej old-schoolowa i zawsze zaznaczała swoją obecność w tym świecie, nawet, jeśli zaliczała wzloty i upadki.
Właściwie to głównie death i black, choć znajdzie się też przestrzeń dla heavy metalu. Tak, ale to zawsze muzyka bazująca na czystej agresji, co jest świetne. Jesteście jednym z tych krajów, które mocno poświęcają się temu, co robią. Cóż, życzę ci powodzenia i przepraszam, że zająłem ci tak dużo czasu, za dużo gadam (śmiech).
(śmiech) Nie ma problemu, miałam jeszcze kilka pytań, które chciałam ci zadać, ale wiadomo, że ogranicza nas czas. Dzięki, że podzieliłeś się z Heavy Metal Pages tyloma wspomnieniami. To ja dziękuję! Doceniam, że poświęciłaś czas na research i wiedziałaś, o czym rozmawiamy, a to nieczęsto się zdarza. Mam nadzieję, że wkrótce zobaczymy się na trasie.