21 minute read
PROZA Evil Ltd
Przemek Morawski (podstuwak)
Rocznik ‘85. Jego teksty ukazały się m.in. w kwartalniku “ha!art” i magazynie “Histeria”, a także w antologiach: “Nowe Marzy” i “Fantazje Zielonogórskie 7”. Przed Powodzią Tysiąclecia uważał jeszcze, że interpunkcja jest prosta. Obecnie ma inne zdanie.
Advertisement
horror Evil Ltd.
I
To była krew. Zwyczajna, w odcieniu ciemnej czerwieni. Żylna. Nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że wylewała się z klawiatury komputera Rafała. Pojawiła się między klawiszami „shift” i „b”, po czym przelała na biurko i teraz rozlewała się ospale po blacie, jak herbata, którą Rafał rozlał dziś rano. Pozornie nie było między tymi wydarzeniami niczego wspólnego, jednak paranoiczny umysł mógł doszukać się w nich dowolnych analogii. I niektóre mogłyby nawet być realnymi. Dla Rafała jasne było jedno - pierwszy dzień w pracy nie zaczął się dla niego najlepiej.
Wpatrzony w rosnącą plamę siedział bez ruchu. Ktoś przyglądający się mu mógłby pomyśleć, że pracuje. Nie był tutaj jedynym, którego wygląd nasuwał skojarzenia z katatonią. Obszerny openspace zajmowało dwadzieścia osób siedzących przy biurkach ustawionych w czterech rzędach. Rafał zajmował miejsce na końcu drugiego, licząc od wejścia. Po prawej miał okno, przysłonięte roletą do połowy. Po lewej faceta, który grał właśnie w jakąś grę na komórce, pozostając w ciągłej gotowości, by przesunąć wzrok na ekran komputera i na powrót zająć się przerzucaniem danych w arkuszu kalkulacyjnym.
Przez okno wpadały promienie wiosennego słońca. Roleta chroniła przed nimi monitory pełne tabel i programów do zarządzania projektami. Marzec w tym roku był wyjątkowo ładny, a pierwszy dzień wiosny spełnił oczekiwania. Wszyscy zerkali ukradkiem za okna, myśląc tylko o tym, by znaleźć się po drugiej stronie. Może dlatego krew na biurku nie przeraziła Rafała tak, jak można by się spodziewać? Sprawiał wrażenie spokojnego. Sięgnął po tekturowe pudełko chusteczek higienicznych, jakie stało na każdym biurku, wyjął kilka z nich i zaczął wycierać blat. Facet po jego lewej nadal grał. Trudno było określić, czy ciągłe wibracje aparatu świadczą o wygranej czy przegranej. Dopiero gdy drzwi biura otworzyły się, przesunął wystudiowanym ruchem telefon pod kuwetę z papierami i zaczął z nienaturalnym pośpiechem wstukiwać liczby w komórki formularza widoczne na ekranie jego komputera.
Rafał rozpoznał wchodzącego po krokach. Wystarczyło raz usłyszeć ten charakterystyczny chód, by go zapamiętać. Sprężysty stukot skórzanych obcasów, przełamany nonszalancją, której poziom proporcjonalny jest do zasobności portfela.
Marek Biernat przeszedł przez całą salę i stanął przed pracownikami biura. Układ pomieszczenia celowo został zaprojektowany tak, by osoba wchodząca nie była widziana a sama mogła dojrzeć to, co aktualnie wyświetlają ekrany komputerów. To dlatego sprawna umiejętność korzystania z kombinacji klawiszy „Alt + Tab” stawała się jedną z głównych kompetencji, jaką należało jak najszybciej tutaj nabyć.
Biernat nie musiał prosić o uwagę. Od razu skupiał ją na sobie. Teraz uśmiechał się w wyuczony sposób, uśmiechem podobnym do tych, jakie możemy znaleźć na okładkach książek motywacyjnych. - Dziś morning będzie krótki – powiedział, wkładając prawą dłoń do kieszeni spodni. Rozpięta marynarka leżała na nim idealnie. Błękitna koszula pod nią pozostawała w lekkim nieładzie, takim, który kosztuje sporo pracy przy sesjach zdjęciowych dla magazynów mody. – Podobają mi się wyniki – kontynuował. Jego głos był słodki. Rafałowi kojarzył się z rośliną wabiącą swym atrakcyjnym wyglądem owady, by później je pożreć. Nie słuchał tego, co tamten mówi. Wciąż ścierał krew z blatu. Ta już przestała sączyć się z klawiatury i Rafał wyrzucał właśnie chusteczkę, którą starł ostatnie zabrudzenia, gdy Biernat stanął nad nim. - Świeża krew na pokładzie! – powiedział życzliwie, kładąc Rafałowi rękę na ramieniu. – Witamy.
Rafał ukradkiem zerknął na blat swojego biurka. Nawet jeśli okleina w kolorze ciemnego dębu nie została starta należycie, nie było tego widać. Czarna klawiatura wyglądała jednak jak oblana kawą. Dłoń Rafała mimowolnie powędrowała do skórzanego woreczka, który nosił zawieszony na szyi, jedynego odstępstwa od obowiązującego tutaj dress code, jakby talizman ten miał ochronić go przed wszelkimi nieprzyjemnościami. - Cieszę się, że mogłem dołączyć do zespołu – powiedział wstając, z dłonią wciąż na wystającej spod koszuli zawieszce. Potem oderwał ją od niej i uścisnął rękę prezesa. - My bardziej – odparł Biernat. – Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna. - Oczywiście – zapewnił Rafał.
Biernat zaprezentował mu kolejny ze swoich uśmiechów, po czym pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł.
Rafał usiadł. Spojrzał na ekran i poczuł, że słabnie. Z krwią sobie poradził. Jest wiosna, wiosną łatwiej radzić sobie z różnymi rzeczami. Ale teraz uścisk w gardle sprawił, że z trudem łapał oddech. Wciąż śledził wzrokiem litery na monitorze. Czy wcisnął je, kiedy czyścił klawiaturę? Było to mało prawdopodobne. Ale czy krew, która z niej wyciekła nie była bardziej niemożliwa? Chyba tak. Litery układały się w jedno zdanie.
Tym razem cię dopadnę.
II - Podobno podciął sobie żyły. - I nie był to zwykły samobój. - Czyli co? - Słyszałem, że mu odbiło. Znaleźli go gołego. Na podłodze wydrapane były jakieś znaki. Kaśka z haeru mówiła, że…
Gdy Rafał pojawił się w kantynie rozmowa umilkła tak szybko, jakby ktoś wcisnął „mute” na pilocie telewizora. Nie patrzyli na niego. Dwóch mężczyzn i kobieta. Jeden z nich rzucił tylko: - Szybko znaleźli kogoś na jego miejsce. - Nie ma ludzi niezastąpionych – dodała ona.
Jedli na stojąco. W pojemnikach próżniowych mieli sałatkę z ciecierzycą i słonecznikiem. Wyglądała jak przygotowana w jednej kuchni, ale każde z nich zrobiło ją samo w swojej. Na przyrządzanie własnych posiłków zawsze powinien znaleźć się czas. Nawet jeśli pracujesz po dwanaście godzin. Co innego z bieganiem. Wtedy wystarczy powiedzieć tylko, że tu wiosna, a tobie znów nie udało się pobiegać. Tak, jak zrobił jeden z nich dziś rano.
Rafał podszedł do lodówki i zajrzał do środka. Na drzwiach naklejono kartkę z napisem: Zabierz stąd swoje jedzenie, zanim samo wyjdzie. Sentencja podkreślona została czarnobiałym zdjęciem mięsożernej rośliny z filmu „Sklepik z horrorami”.
Odszukanie właściwego pojemnika zajęło mu chwilę. W tym czasie pozostali opuścili pomieszczenie. Brudne pojemniki zabrali ze sobą. Nie myli ich. W budynku już od kilku dni szwankowało coś z wodą i teraz w ogóle jej nie było. Słyszał, że kiedy wyszli, znów zaczęli żywiołowo plotkować. Wiedział, o czym mówią. Marcin Lichota. To na jego miejsce został zatrudniony. Jego samobójstwo niecałe dwa tygodnie temu wciąż było żywiołowo komentowane. Nie pamiętał, kto powiedział mu o nim jako pierwszy.
Położył pojemnik na stole i wyjął z szuflady widelec. Gdy chciał usiąść, nagły ból głowy sparaliżował jego ciało. Widelec upadł z brzdękiem na kafelki podłogi. Dziś atak powtórzył się już drugi raz. Trwał krócej niż poprzedni. Pulsujący ucisk w okolicy czoła ustępował z wolna. Rafał opadł na krzesło i tkwił tak chwilę, z twarzą schowaną w dłoniach. - Ciężki dzień? – Usłyszał, gdy ból ustał już niemal zupełnie. - Z pewnością nie najlepszy – odparł. Rozmasował czoło i spojrzał na rozmówcę.
Przy zmywarce klęczał pracownik techniczny. Obok stała skrzynka z narzędziami. Rafał widział go już wcześniej. Zapomniał jego imienia. Ale teraz zdał sobie sprawę, że to od niego usłyszał o samobójstwie Lichoty. – Rozmawialiśmy już dzisiaj – bardziej stwierdził, niż zapytał. - Pamięta pan. To nie częste tutaj. Pan jest pierwszy dzień. Ja też jestem tu nowy. Pracuję dopiero kilka tygodni. - Ciężko? - Nie narzekam.
Mężczyzna wysunął zmywarkę, odkręcił jej osłonę i zaczął grzebać w środku. - Jest wiosna – dodał. – Wiosną wszystko idzie łatwiej.
Rafał uśmiechnął się, choć tamten go nie widział. Może facet ma rację? Wystarczy, że będzie robił swoje i wszystko się ułoży. - Nieczystości – powiedział konserwator. - Słucham? - Nieczystości. Zatykają filtr i zmywarka wysiada. Im więcej jest ich już w środku, tym więcej osadza się ich przy kolejnych zmywaniach. Postęp geometryczny. Tak to się chyba nazywa.
Rafał nie odpowiedział. Nie bardzo mógł się skupić. Choć ból minął, wciąż nieprzyjemnie ćmiło mu pod czaszką. Otworzył pojemnik i nabrał pierwszy kęs. Przełknął i powąchał zawartość. Risotto nie było zepsute. Wyraźnie czuł zapach suszonych pomidorów, kaparów i duszonej wieprzowiny. Aromat był apetyczny. Z rezerwą nabrał kolejną porcję i skierował widelec do ust. Ryż i sos miały smak nawozu. Smak, jaki czasami można poczuć na wsiach, gdy wiatr zawieje ze strony nawożonych pól. Wstrząsnęły nim torsje. Zerwał się z miejsca i podbiegł do zlewu. Zwymiotował żółcią zmieszaną z krwią.
III
Kończył pracę o szesnastej. Jednak jeszcze po siedemnastej wciąż siedział w biurze. Wiedział, że nie musi. W końcu to pierwszy dzień. Już od kilku godzin nie miał nic do roboty. Ale siedzieli też inni. Facet obok znów grał na komórce. Reszta przeglądała w Internecie niezablokowane jeszcze strony i tylko kilka osób kończyło zaległe raporty.
Rafał czyścił klawiaturę. Zakrzepła krew kruszyła się jak wyschnięte ciastko. Drobne strupy opadały na blat i Rafał zgarniał je ręką do kosza pod biurkiem. Przez na wpół zasłonięte okno wpadały promienie zachodzącego słońca. Pierwszy wiosenny wieczorów wdzięczył się jak dziewczyna na balu maturalnym, które właśnie tego dnia chce się komuś oddać. Choć wszyscy mogli już iść do domu, przedłużali moment wyjścia, odnajdując w tym perwersyjną przyjemność, jak w czasie masochistycznej sesji, gdy chwila spełnienia odwlekana jest do granic bólu. Dopiero gdy za oknem pociemniało, pierwsze osoby zaczęły się przełamywać.
Rafał wciąż siedział na swoim miejscu. Wychodzili kolejni. Facet obok schował telefon do kieszeni, wyłączył komputer, poczym opuścił salę, nie żegnając się z nikim. Powoli jedynym światłem w biurze stawała się mętna poświata bijąca z niewyłączonych jeszcze monitorów.
Torsje zaatakowały nagle. Zaraz potem pojawił się ucisk, jak przy silnym bólu zatok. Zupełnie, jakby pod czaszkę Rafała ktoś wepchnął tenisową piłkę. Wstał i chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Szedł niczym w pijackim widzie. Przed oczami wirowały mu czarne plamy. Nie od razu odnalazł toaletę. Gdy zwymiotował, czerń całkiem zasnuła mu widok.
Po zaschniętych wymiocinach poznał, że musiał stracić przytomność. Ile przeleżał na brudnych kaflach podłogi? Równie dobrze mogło to być kilkadziesiąt minut co kilka godzin. Podniósł się z trudem.
Biuro było już puste. Jednak ekrany wszystkich komputerów świeciły się teraz, choć wcześniej większość została wyłączona. Liczby w wyświetlanych na nich tabelach przeskakiwały z jednej komórki na drugą. W raportach pojawiały się kolejne dane.
Rafał obserwował to z niedowierzaniem. Nie podszedł do swojego biurka. Stał przy otwartych drzwiach, zauroczony, jak świadkowie makabrycznych wypadków stojący za policyjną taśmą. Z amoku wyrwało go dopiero trzaśnięcie drzwi. Odwrócił się i pociągnął za klamkę. Zamknięte. Powoli zaczął kroczyć w głąb pomieszczenia. Ostrożnie, jakby obawiał się, że budynek w każdej chwili może się zawalić. Każdy dźwięk przyprawiał go o dreszcze. Każdy szmer stawał się nieznośnie głośny.
Wyciągnął rękę i wsparł się na jednym z biurek. Było mokre. Dłoń przylepiła się, jakby ktoś oblał blat nektarem z owoców. Krew. Wylewała się spomiędzy klawiszy wszystkich klawiatur. W świetle ekranów nabierała jaśniejszego odcienia.
Rafał otarł ze wstrętem ręce o nogawki spodni. Potem zobaczył pętlę. Zwisała zaraz przed nim. Misternie związana z komputerowych kabli. Od myszek. Od zasilania. Poczuł chłód na dłoni. Zupełnie, jakby ktoś ujął go za rękę. Ekrany monitorów zaczęły wyświetlać napis: Myślałeś, że ci się uda?
Chłodny ucisk, jaki czuł na ręce stał się mocniejszy, choć wciąż pozostawał delikatny. Przypominał dotyk kobiety ciągnącej do łóżka swojego kochanka. Rafał postąpił krok i wszedł na biurko. Powolnym ruchem, bezwiednym, włożył głowę między sporządzoną z kabli pętlę. Zacisnął ją. Monitory wyświetlały teraz jedno słowo. Skacz.
Stanął na krawędzi biurka i zrobił kolejny krok. Krtań eksplodowała falą bólu. Skóra twarzy poczerwieniała. Z wytrzeszczonych oczu powoli zaczęły ściekać łzy. Unosił się tylko kilka centymetrów nad podłogą. Chwycił dłońmi oplątany wokół szyi kabel, ale umocnił tym jedynie uścisk. Słyszał swój płytki oddech. Dobywające się z ust rzężenie. Po brodzie zaczęła ściekać mu ślina. Naczynka oczu popękały, zmieniając kolor białek na postrzępioną czerwień. Nie widział już niczego. Przed oczami falowały mu ciemne plamy, jak po zbyt długim patrzeniu na słońce. W uszach narastał huk. Naraz wszystko urwało się. Jakby ktoś odciął zewnętrzne bodźce.
IV
Techniczny zapalił papierosa i podał go Rafałowi. Miał na imię Jakub, ten przypomniał sobie teraz. Odruchowo przyjął poczęstunek. Chciał powiedzieć, że nie pali, jednak ból w krtani uniemożliwiał mu wypowiedzenie choćby słowa. I przypomniał o tym, co się stało. Kiedy? Jak długo był nieprzytomny? Jak się uratował?
Byli w kantynie. Po kablu pozostał tylko piekący ślad na jego szyi. Rafał nie mógł go zobaczyć. Pod palcami wyczuwał opuchliznę. W końcu włożył papierosa do ust i zaciągnął się. Zaczął kaszleć. Ból w krtani się nasilił. Wrzucił papierosa do szklanki stojącej na stole. Miał jednak wrażenie, że nikotyna uspokoiła go.
- Nie powinno cię tutaj być – stwierdził Jakub. – Szczególnie dzisiaj. Rafał spojrzał pytająco. - Dlaczego to zrobiłeś? – spytał techniczny, wskazując na szyję. - To… nie… - Głos Rafała był ochrypły. Ledwo słyszalny. - Rozumiem. Nie musisz nic mówić – odparł tamten. Milczał chwilę. Zapalił kolejnego papierosa, zostawił go jednak dla siebie. Zaciągnął się i odezwał znowu: - Wiesz, co się tutaj dzieje? Rafał nie odpowiedział. - Nie jestem panem złota rączka. Pracuję jako detektyw. Rafał mimowolnie uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. - Detektywem od spraw, powiedzmy, szczególnych. – Żar na końcówce jego papierosa pojaśniał. – Wynajęli mnie rodzice Piotra Kowalczyka. Był tutaj administratorem sieci. Gdy zaczął tu pracę jego stan psychiczny pogorszył się. W końcu trafił do zakładu zamkniętego, a wkrótce po tym popełnił samobójstwo. To niejedyne samobójstwo osób związanych z tym miejscem. Wiesz przecież, że przyjęli cię za człowieka, który podciął sobie żyły w zeszłym tygodniu. Jego rodzice sądzą, że firma jest winna. I mają rację.
Zaciągnął się. - Nie wiedzieli jeszcze dlaczego, ale byli pewni, że musiało to mieć związek z jego pracą. Nie od razu trafili do mnie. Ale to ja odkryłem, jak to się stało.
Jakub spojrzał na Rafała. - Wpadłeś jak śliwka w gówno, wiesz? – powiedział mu. – Dziś jest pierwszy dzień wiosny. Jedyny dzień, kiedy można ich pokonać. Trzeba było wyjść ze wszystkimi. - Ko… Kogo… Poko… - To nie jest zwykła firma. Choć może nie różni się wiele od innych korporacji. Maksymalizacja zysku. Marek Biernat znalazł sobie tylko ciekawy sposób na jej realizację.
Jakub dopalił papierosa i wrzucił go do tej samej szklanki, do której Rafał wcześniej wrzucił swój niedopałek. - Cały wic polega na zaprzęgnięciu do pracy dusz. Brzmi absurdalnie, ale nie jest to takie trudne. Siedzicie tutaj po kilkanaście godzin dziennie, wpatrzeni w te monitory. A przecież to oczy są oknami duszy. Przez okno łatwo wypaść. Biernat raczej sam tego nie wymyślił. Potrzebował pomocy kogoś z tamtej strony. Demona.
Jakub przerwał, by sprawdzić, jak Rafał reaguje na informacje, które mu podaje. Po jego rozmówcy trudno było poznać, czy w nie wierzy czy nie. - Kajifa. Azjatycki demon. Jego kult, choć niejawny, był kiedyś popularny wśród nadzorców pól, farbiarni i manufaktur. Wykryłem tu jego obecność. Dusze pracowników muszą trafiać do niego w niewolę. Pętane przez monitory komputerów. Każdego dnia po kawałku. Każdego dnia każdy z was traci tutaj część swojego życia, opuszcza to miejsce tylko ciałem. Umysł zostaje.
Wychodzicie stąd bez duszy. Kaijfa zgodził się pewnie, by przez jakiś czas dusze, które dostanie, mogły tu zostać i pracować. Później przypadają jemu. Kowalczyk musiał coś zwietrzyć. - Co… Co chcesz zrobić? – Rafał odezwał się w końcu. Mówił już lżej. - Wypędzę demona. Pierwszy dzień wiosny to najlepszy dzień, by to zrobić. W końcu co roku tego dnia wypędzamy zło. Marzanna to nie żadna zima, która musi odejść. To zasiedziałe zło, którego trzeba się pozbyć. Dlatego topi się ją lub pali. I tutaj trzeba zrobić to samo. - To chy… chyba nie jest pro… ste. Jakub uśmiechnął się. - Nie jest też takie trudne. Jest tylko jedno ale. Brwi Rafała znów powędrowały w górę. - Pianju. Brat Kaifa. Po twarzy Rafała przemknął grymas. Jakub dostrzegł go, nie potrafił go jednak zdefiniować - Nie wyczuwam tu jeszcze jego emanacji, jednak zawsze pojawia się tam, gdzie Kaifa i chce pokrzyżować mu szyki. Bracia się nie lubią, jak pewnie się domyśliłeś. Ale w końcu Pianju się pojawi. - Czemu więc… nie dać im… zwal… czyć się naw… nawzajem? Jakub pokręcił głową. - Nie gasi się ognia ogniem – stwierdził. Wstał i stuknął dłonią w blat. – Dobra, musimy iść. Nie zostało nam wiele czasu. - Nam? - Nie wyjdziesz stąd. Kajifa mnie zna. Wie, że tu jestem. Nikt teraz nie opuści tego budynku.
V
Jarzeniówka zamigotała ponownie. Nie była to jej zwykła przypadłość. Piwnica wyglądała na nową. Korytarz ciągnął się na wprost, drzwi do pomieszczeń znajdowały się po obu jego stronach i na końcu. Światło słabło i mrugało z nierówną częstotliwością, jakby ktoś w losowych odstępach czasu zmieniał poziom oporu elektrycznego całej instalacji. - Weź to – Jakub podał Rafałowi wypchaną, wojskową torbę. - Co to jest? - Semtex. - Co? - Później ci wyjaśnię.
Torba była ciężka. Rafał założył ją na ramię i starał się dorównać kroku detektywowi. Ten w tym czasie wygrzebywał coś z przytroczonej do pasa kabury. Prócz niej, tuż obok, wpięte miał trzy flary i nóż. - Sól – pokazał Rafałowi garść krystalicznych grudek. – Nie tylko na co dzień niszczy ci serce i nerki. Dobrze sprawdza się też na demony.
Byli w połowie drogi, gdy mijane przez nich drzwi wypadły z futryny i wbiły się w przeciwległą ścianę.
- Zaczyna się – ostrzegł Jakub.
Stanęli. Kolejne drzwi wyleciały tuż przed nimi. Z otwartych pomieszczeń zionęły powiewy mroźnego wiatru. Jakub bezgłośnie poruszył ustami, po czym sypnął solą przed siebie i za plecy Rafała. Podmuch przycisnął ich do ściany. Skulili się pod naporem uderzającego powietrza. Detektyw wciąż sypał sól. Mamrotał przy tym niezrozumiałe słowa. Wydawało się to jedynie rozjuszać atakujące ich siły. - Co chcesz zrobić?! – wykrzyczał Rafał, próbując przebić się przez narastający huk. - Na końcu tego korytarza jest serwerownia. Zalejemy ją wodą z kotłowni.
Wśród cieni i w gęstniejącym powietrzu Rafałowi zdawało się, że dostrzega kontury twarzy. Po pewnym czasie twarze stały się wyraźniejsze, kiedy byli już niemal u celu. Po kolejnej porcji soli wyodrębniły się w zarysy ludzkich sylwetek, rzucając się z furią na intruzów.
Przenikliwe zimno sprawiało, że skóra na odsłoniętych partiach ich ciała zaczęła pękać. Raz po raz wstrząsały nimi mimowolne dreszcze. Jakub zrezygnował z soli, zza pasa wydobył racę i odpalił. Otoczył ich gryzący dym. Temperatura wzrosła. Powiewy ustały. - Święcony wawrzyn – wyjaśnił detektyw. – Powinno wystarczyć, by je odstraszyć. Naparł na drzwi serwerowni. Były zamknięte. - Podaj mi torbę – nakazał.
Rafał wykonał polecenie. Jakub pogrzebał w niej chwilę, wydobył ze środka przypominającą kawałek surowej gliny kostkę, z której wystawało kilka kabelków i prosty zapalnik, wyglądający jak wymontowany z kuchennej zapalarki. Oddał torbę Rafałowi i przymocował grudkę do drzwi, na wysokości zamka. - Odsuń się – polecił.
Odeszli tylko kilka kroków, gdy nastąpiła eksplozja. Syntetyczny dym zmieszał się z zapachem ziela. Drzwi stanęły przed nimi otworem.
Pomieszczenie było spore, w kształcie prostokąta. Pomimo włączonych świateł panował w nim półmrok. Od wejścia ciągnęło się pięć rzędów serwerów, z umieszczonymi nad nimi wiatrakami klimatyzacji. Przypominały szafki ustawiane w szatniach na basenie. Okablowanie niknęło pod podłogą i tylko w niektórych miejscach wystawały jego grube pnącza. - Ładunki w kotłowni już są założone – wyjaśnił Jakub. – Teraz trzeba tylko przebić ścianę i poczekać.
Wrzucił racę do środka i odpalił kolejną. Z pomieszczenia dobiegł ich świdrujący uszy ryk, dźwięk podobny do tego, jaki można usłyszeć w rzeźniach.
Jakub ruszył do środka. Przed sobą trzymał dymiącą racę. Rafał szedł tuż za nim. Dopiero, gdy weszli, dostrzegli symbole wyrysowane na skrzynkach serwerów. Przypominały chińskie litery. Część wyglądała jak figury z horoskopów. Widziane na zdjęciu lub w jakimś filmie mogłyby wydać się groteskowe. Na ich widok jednak Jakub i Rafał poczuli dreszcz, przebiegający chłodno wzdłuż kręgosłupa.
- Szybko – polecił Jakub. – Potrzymaj to i daj torbę!
Rafał wziął do ręki racę i oddał mu pakunek. Cały czas trzymał się blisko. Jakub wyciągał z torby grudy podobne do tej, której użył przed wejściem i przyklejał je na wybranym fragmencie ściany na prawo od wejścia. - Skąd wiesz, że to zadziała? – zapytał Rafał. – Skoro wystarczy zniszczyć serwery, nie można ich po prostu wysadzić? - Woda jest święcona – odparł Jakub, nie przerywając pracy. - W kotłowni? - Sam ją święciłem. Mam uprawnienia – dodał po chwili, nie wiadomo, czy poważnie czy w żartach.
Jednak nawet, jeśli Jakub żartował, nikt się nie uśmiechnął. Cały czas czuli zbierającą się wokół nich obecność czegoś nieokreślonego. Poczucie to gęstniało w powietrzu, napełniając je aurą wrogości. - Gotowe. Zbierajmy się stąd! – powiedział w końcu Jakub.
Ruszyli do wyjścia. Tuż przy drzwiach detektyw padł na podłogę, ściągnięty niewidzialną siłą. Rafał poczuł chłodny dotyk, po czym wyleciał na ścianę, jakby właśnie uderzył w niego samochód. Przed oczami mu poczerniało. Kątem oka dostrzegł, że Jakub podnosi się i wykonuje jakieś gesty. Nie widział dokładnie, bo krew z rozciętego czoła wlała mu się pod powieki. Słyszał tylko niezrozumiałe słowa. Nienaturalny pisk, jakby wielu, niezgranych ze sobą głosów. Stłumione jęki.
Potem go zobaczył. Koszula nie leżała na nim już tak dobrze. Naparł na Jakuba, obalając go. Kafle podłogi pękły pod siłą upadku.
Marek Biernat był blady. Po jego uśmiechu nie zostało śladu. W otoczonych ciemną obwódką oczach płonął błysk, upodobniając je do błyszczących oczu trupa. Ściskał szyję Jakuba, a wirujące powietrze zdawało się go w tym wspierać.
Nagle całym pomieszczeniem wstrząsnął potężny huk. Biernat spojrzał w stronę, z której dobiegał. Jakub potrzebował tylko chwili. Wyjął nóż zza pasa i wbił go w czoło Marka.
Ostrze było srebrne. Gdy tylko zagłębiło się w czaszce, wokół rozległ się swąd palonej skóry. Twarz Biernata ścięła się w bolesnym grymasie. Jakub zrzucił go z siebie i zwrócił się do Rafała: - Musimy uciekać. Ładunki w kotłowni wybuchły. Jeśli woda wleje się tutaj, prąd nas zabije!
Rafał wstał i otarł krew z twarzy. W serwerowni było prawie ciemno. Wokół Jakuba wirował czarny dym, zwijający się w fantazyjne wzory. Wyglądał, jakby chciał go spętać. - Szybko – krzyknął detektyw. – Uciekaj! Rafał wybiegł na korytarz, zatrzymał się jednak po kilku metrach. Czekał.
Kolejna eksplozja nastąpiła chwilę po tym. Chlust wody wlał się do serwerowni wzniecając iskry wyładowań elektrycznych. Jakub starał się biec, ale trzymająca go siła sprawiała, że poruszał się bardzo powoli.
Rafał wciąż stał w korytarzu. Zdjął z czyi skórzany woreczek i wydobył z niego metalowy sześcian, nie większy niż kostka do gry.
Na jego widok Jakubowi rozszerzyły się oczy. - Lichota! – krzyknął. – Dałem się podejść jak uczniak.
Rafał wyrzucił kostkę w kierunku serwerowni. Jakubowi nie udało mu się jej złapać. Gdy wpadła w wodę pojaśniała tak, że było widać, jak opada na podłogę. Potem zaczęła się w nią wżerać, niczym rozżarzony węgiel, przepalający wełniany sweter. Z otworu, który powstał zaczął wydobywać się cień, w wodzie podobny do rozlanego atramentu. Po woli ogarniał otoczenie, przyciągając je do siebie. Pomieszczenie zaczęło przypominać woskowy model, topiący się w ogniu. Woda stanęła w korytarzu, po czym zaczęła się cofać. - Marcin Lichota! – krzyczał Jakub. – Dlatego popełniłeś samobójstwo. Co obiecał ci Pianju? Że odda ci duszę? Głupcze! Z demonami nie ubija się targów.
Rafał nie odzywał się. Oglądał wszystko z opętańczą fascynacją. Oglądał, jak serwery kurczą się i zapadają. Jak woda ścieka w powstałą w podłodze dziurę. Jak gęsty cień spowija w końcu Jakuba i Biernata i ciągnie ich w tę samą stronę. Już kiedy nie było widać tam niczego, słyszał jeszcze krzyk detektywa: - Nie ugrasz niczego! Potem nastała cisza, mącona tylko dźwiękiem migotającej co jakiś czas jarzeniówki.
Rafał postąpił kilka kroków. Widział teraz pomieszczenie, z którego jeszcze przed chwilą uciekał. Teraz było puste. Nagie ściany niknęły w cieniu. Bez oświetlenia trudno było oszacować, jak duża jest sala. Kostkę, leżącą teraz na betonowej posadzce, Rafał widział jednak dokładnie. Połyskiwała, jakby sama emanowała delikatnym światłem. Podszedł do niej, podniósł i schował do kieszeni.
VI
Słońce świeciło mu w twarz. Grzał się w nim, jak jaszczurka. Jakby mogło wypalić to, co w tkwiło jego głowie. Siedział na ławce, w parku nieopodal domu. Nie miał już przy sobie kostki.
Układ był prosty. Ma zamknąć w niej to, co znajdzie w piwnicach, oddać, a w zamian odzyska część duszy, którą już stracił. Bez której po śmierci stałby się niewolnikiem Kaifa. Wtedy brzmiało to dobrze. Nawet, jeśli musiał zabić swoje ciało i przyjąć nowe. Nie miał wyboru.
Teraz siedział na ławce w parku i wciąż odtwarzał w głowie rozmowę, którą tego ranka odbył z lekarzem. Diagnoza była jak wyrok.
Rak. - Trudno powiedzieć, ile panu zostało – mówił lekarz, unikając jego wzroku. – Medycyna to nie nauka ścisła. Guz jednak jest w bardzo zaawansowanym stanie. To może być miesiąc, może być rok, ale musi pan być gotowy na najgorsze.
Nie podobało mu się to, co słyszał. Nic jednak nie powiedział. W końcu to nie była negocjacja niewygodnej dla niego umowy. Ta została podpisana już wcześniej i za późno było, by doczytać fragmenty napisane małym druczkiem. - Objawy będą nasilać się. Szczególnie bóle głowy, zawroty głowy. Proszę zrezygnować z prowadzenia samochodu. Teraz może to być niebezpieczne. Nie tylko dla pana.
Przeniósł wzrok na podłogę i patrzył w nią tępo, jakby we wzorach na terakocie miało leżeć rozwiązanie jego problemów. Czuł się, jak ktoś, komu wytyka się błędy w wykonanej właśnie pracy. - Może pan inaczej odczuwać smak i zapach. Nie rozpoznawać niektórych dźwięków.
Nie słuchał już. Czekał, aż wizyta się skończy. Myślał tylko o tym, by wyjść jak najprędzej. Aż w końcu mógł to zrobić.
Dzień był słoneczny. Chłodny, marcowy wiatr przypominał jednak, że wiosna dopiero co się zaczęła. Rafał szedł przed siebie, wpatrzony w odradzającą się roślinność. Zapomniał już, że to miało być także jego odrodzenie. W parku, do którego wkrótce doszedł, było już zielono. Usiadł na jednej z ławek i zamarł w bezruchu.
Nie myślał o tym, co miało się z nim stać. Myślał o wiosennym słońcu.
Herbata Szeptunów
Zaczęło się od pomysłu, marzenia. Pragnąłem zgromadzić grupę znajomych i przyjaciół, utalentowanych i czujących popkulturę - każde na swój unikalny sposób. I chciałem byśmy pisali o książkach, komiksach, filmach i serialach, o wszelakich grach i popkulturowych zjawiskach. Następnie starałem się stworzyć szansę na dzielenie się naszymi spojrzeniami... Potrzebna była wyjątkowa, unikalna i żądna wrażeń społeczność. Nie fani, nie odbiorcy, nie internauci - ale ludzie po prostu lubiący być z nami, poświęcający cenny czas na wizyty w Gnieździe.
I wiecie co? Udało się. Gniazdo Szeptunów to drużyna - redaktorzy i wielu współpracowników. Recenzujemy, dzielimy się żartami, tworzymy cykle tematyczne, organizujemy konkursy i rywalizacje. A dzięki wyjątkowej społeczności - czujemy Moc. Wsparcie i feedback to podstawa, a my je otrzymujemy. Działamy na facebooku i na blogu.
Teraz zaś otworzyła się przed Gniazdem Szeptunów kolejna szansa - będziemy, „przy herbatce“, na łamach Herbatki u Heleny podrzucać Wam nasze pomysły. Mamy nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.
https://www.facebook.com/gniazdoszeptunow/ https://gniazdoszeptunow.pl/