hill size
Tekst: Dominika Wiśniowska
RAW AIR
jest wielce okej! Pierwsza edycja turnieju RAW AIR była taka jak zapowiadali jej organizatorzy: ekstremalna i intensywna, czasem chaotyczna i nieco surowa w swojej formie. Podobnie jak ten tekst. Wszystkich spodziewających się kolejnych sensacji na temat słabej organizacji czy narzekania na zabawy z belką, muszę z góry ostrzec – tego u mnie nie znajdziecie. Nazwijcie mnie szaleńcem, ale mnie się podobało i wierzę, że w tym szaleństwie nie jestem sama. Jak feniks z popiołów Nowy norweski wynalazek – RAW AIR Tournament – od początku miał spore grono zwolenników, a jeszcze większe przeciwników. Podchodząc do tematu z dystansem i typowym dla siebie nadmiernym entuzjazmem, dołączyłam do pierwszej grupy. Niestety długo
44
nr 05 | lipiec 2017
Zdjęcia: Dominika Wiśniowska/Maria Grzywa
wyczekiwane pierwsze zawody w Oslo, przynajmniej pod względem sportowym, znacznie ostudziły mój zapał. Zazwyczaj szczęśliwa dla Polaków Holmenkollbakken, tym razem zawiodła nasze oczekiwania. „Ozłoceni” podopieczni Stefana Horngachera nie błyszczeli formą z Finlandii, a polscy kibice przeżyli moment grozy będąc świadkami finałowego skoku Kamila Stocha. Katastrofalny błąd spowodował, że Polak stracił pozycję lidera Pucharu Świata na rzecz Stefana Krafta. Na szczęście turniejowa karawana zdążyła dotrzeć do Trondheim, jeszcze zanim skokowi Janusze postawili ostateczny krzyżyk na występie Stocha w Skandynawii. Na Granåsen Kamil najpierw triumfował w prologu, a potem znalazł się w czołówce konkursu, co dało nadzieję na to, że podwójny mistrz olimpijski Kryształowej Kuli nie odda bez walki. W Vikersund ponownie pokazaliśmy światu pazury. Polacy jak natchnieni bili swoje rekordy życiowe, a Piotr Żyła
Hill Size Magazine
RAW AIR
(dwukrotnie!) ustanowił nowy rekord kraju. Na najlepsze musieliśmy czekać, aż do ostatniego konkursu turnieju. Jak mówi dobrze znane powiedzenie: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Kiedy wszyscy skupili się na pojedynku Stefana Krafta z Andreasem Wellingerem, Kamil niczym przyczajony tygrys zgarnął ostatnie trofeum turnieju! W pokonkursowej zawierusze Stoch nie zapomniał o Wellingerze, dla którego RAW AIR był wyjątkowo surowy. Zdjęcia Polaka pocieszającego młodszego kolegę nie umknęły uwadze czujnych kibiców. Lotem błyskawicy obiegły wszystkie media społecznościowe chwytając za serce niejednego fana skoków. W tracie dziesięciu dni Kamil Stoch zafundował nam szeroką gamę uczuć i wrażeń. Od grozy na Holmenkollen do rozpierającej dumy, kiedy na największej skoczni świata słuchaliśmy Mazurka Dąbrowskiego. Polak po raz kolejny potwierdził, że mistrzem się jest, a nie tylko bywa – zarówno na skoczni, jak i poza nią.
Norweska gościnność Norwegowie są narodem z natury uprzejmym. W przypadku „swojego” turnieju wykazali się również ogromną gościnnością, przez długi czas pozostając tylko tłem dla austriacko-niemieckiej rywalizacji. Na szczęście do czasu! Jak na Wikingów przystało, gospodarze podeszli do rywalizacji w bojowych nastrojach, podbudowani niespodziewanym sukcesem drużynowym w Lahti. Niestety zapał części norweskiej ekipy został brutalnie zgaszony już w prologu do inauguracyjnych zawodów w Oslo. Festiwal dyskwalifikacji zafundował swoim rodakom Morten Solem, który jeszcze na górze skoczni, odesłał w kwitkiem kilku klasowych zawodników. Jednym z bohaterów tej tragedii został Anders Fannemel. Ówczesnemu rekordziście świata, przełknięcie tak gorzkiej pigułki nie przyszło łatwo, ale chyba nawet sam zainteresowany przyznałby, że ten sezon w ogóle go nie rozpieszczał. Trondheim okazało się być miejscem przełomowym nie tylko dla Kamila
45
hill size
Stocha. Niemoc Norwegów przełamał Andreas Stjernen. Skoczek pochodzący z położonego nieopodal Levanger, dwukrotnie zajął drugie miejsce, przegrywając tylko ze znakomitym Kraftem i odzyskującym dobrą formę, Kamilem Stochem. Norwegia wreszcie doczekała się swojego bohatera i nie był nim, jak zakładano przed turniejem, nieco chimeryczny w ostatnim czasie Daniel-Andre Tande. Wiatr pod narty (i to dosłownie) gospodarze złapali dopiero w Vikersund. Loty narciarskie od zawsze były norweską specjalnością i choć podopieczni Alexandra Stoeckla nie byli pierwszoplanowymi postaciami tego sezonu, na Vikersundbakken zaserwowali nam prawdziwy crème de la crème skoków narciarskich. Triumf w drużynówce osłodził Norwegom nienajlepszy występ w rodzimym turnieju, a w hucznym świętowaniu nie przeszkodził im nawet Stefan Kraft, który skradł wisienkę w postaci rekordu świata. Z norweskiego punktu widzenia, w ogóle był to turniej „outsiderów”. Nie znam osoby, która na początku tego sezonu postawiłaby na Stjernena w jakichkolwiek zawodach. Tymczasem jeden z najstarszych zawodników w kadrze był jedynym Norwegiem, który indywidualnie
46
stanął na podium RAW AIR. Kiedy pomiędzy waflem z brunostem a kolejną kawą, rozmawialiśmy o możliwości pobicia rekordu świata, wśród nas najczęściej padały nazwiska Fannemel i Forfang. Dobrze, że pojawił się pewien niepozorny wąsacz, który uświadomił nam jak mało wciąż wiemy o skokach narciarskich. Choć Norwegowie (z małymi wyjątkami) nie zostali bohaterami własnego podwórka, prawdopodobnie dostaną szansę na rehabilitacje w przyszłym sezonie. Skoro o rehabilitacji mowa, w wietrznym Lillehammer pojawił się Kenneth Gangnes, który jak twierdzi miejscowa
poczta pantoflowa, jest na najlepszej drodze do wielkiej formy sprzed kontuzji.
Mistrzowie drugiego planu Pierwszoplanowymi postaciami turnieju RAW AIR byli oczywiście Stefan Kraft i Andreas Wellinger. Odsuwając na bok wszystkie zawirowania belkowe, wściekłego Wernera Schustera i łzy Wellingera, trzeba przyznać, że obaj skoczkowie zafundowali kibicom emocjonującą rywalizację, okraszoną rekordem świata i odrobiną dramaturgii. Ostatecznie trofeum trafiło w ręce Austriaka, ale o tym już wszyscy dobrze wiemy. RAW AIR był nie tylko porywającą walką
Póki co, RAW AIR Tournament jest „surowym” diamentem na mapie Pucharu Świata. To twór nieperfekcyjny, z kontrowersyjnymi zasadami i wieloma niedociągnięciami organizacyjnymi. W istocie, do nazywania go norweską wersją Turnieju Czterech Skoczni droga jeszcze daleka. Czy Norwegowie sprostają organizacji kolejnej edycji morderczego turnieju? Czas pokaże, ale na pewno zasługują na drugą szansę.
nr 05 | lipiec 2017
RAW AIR o imponujący czarny talerz. Turniej pełen był małych sukcesów tych, którzy przed jego rozpoczęciem, absolutnie nie byli w centrum zainteresowania. Jednym z mistrzów drugiego planu był Kevin Bickner. Dwudziestoletni Amerykanin nie tylko ustanowił nowy rekord USA, ale przede wszystkim zjednał sobie serca wielu fanów skoków narciarskich. Takiej radości ze strony amerykańskich zawodników i trenerów nie oglądaliśmy od bardzo dawna i mamy nadzieję, że będziemy widzieć ją częściej. W Vikersund, pomimo upadku w drugiej serii konkursu, Bickner przeżył coś, co Amerykanie zwykli określać jako time of your life. Ja wierzę, że jeśli chodzi o Kevina: the best is yet to come. Na drugim biegunie, przynajmniej jeśli chodzi o wiek i osiągnięcia, staje Noriaki Kasai. Ile już razy japoński samuraj zachwycił nas swoimi występami? Nie inaczej było w Vikersund! Uwielbiany na całym świecie Nori, w wieku 44 lat, ustanowił swój nowy rekord życiowy i zakończył finałowe zawody turnieju na drugim stopniu podium. Trzeba przyznać, że odległość 241.5 m prezentuje się imponująco. Na konferencji prasowej Noriaki Kasai zapewnił nas, że nie zamierza zwalniać tempa, bo… po prostu kocha latać. Trzymam za słowo, Mistrzu! Owiana sławą Vikersundbakken dała nam wszystko to, co w skokach najlepsze: dalekie loty, nagłe zwroty akcji i niespodziewanych bohaterów. Robert Johansson, bo o nim mowa, przez 33 minuty był rekordzistą świata w długości lotu. W konkursie drużynowym, Norweg z charakterystycznym wąsem skakał jako drugi zawodnik swojej ekipy. Kto wie, czy w ogóle by się w niej znalazł, gdyby nie kombinezonowa wpadka Andersa Fannemela na inauguracje turnieju. W znakomitych warunkach, przed swoją publicznością Johansson wylądował na 252.0 m. Rekord świata pobił człowiek, na którego jeszcze niedawno nie postawiłby chyba nawet jego własny trener. Ba! W istocie
Hill Size Magazine
tak się stało, kiedy Johansson nie dostał szansy startu w konkursie drużynowym na Mistrzostwach Świata w Lahti. W Vikersund pochodzący z Lillehammer skoczek pokazał, że rola statysty go nie zadowala, jednym lotem kończąc dywagacje złośliwych na temat jego pozycji w kadrze i drugiego miejsca w Innsbrucku. Choć rekord świata sprzątnął Norwegom sprzed nosa Stefan Kraft, to swoją stabilną i dobrą dyspozycją prezentowaną przez cały sezon, Robert zasłużył chociażby na te 33 minuty.
Może byś tak wpadł popedałować? Norweski turniej to nie przygoda dla malkontentów. Niektórym marudnym przeszkadzało wszystko, łącznie z wyglądem trofeum za wygraną, ale jak mawia moja babcia: Złej baletnicy, przeszkadza rąbek u spódnicy. W Norwegii narzekanie nie jest w dobrym tonie, dlatego też wartości estetyczne i moralne zostawiam ekspertom. Najważniejsi bohaterowie turnieju (i mam na myśli skoczków, nie Borka Sedlaka i Mortena Solema) byli zachwyceni, co wielokrotnie podkreślali w swoich wypowiedziach. A skoro zawodnicy chcą
skakać i dostarczać nam i sobie kolejnych emocji, to kim jesteśmy my, żeby im tego zabronić? Póki co, RAW AIR Tournament jest „surowym” diamentem na mapie Pucharu Świata. To twór nieperfekcyjny, z kontrowersyjnymi zasadami i wieloma niedociągnięciami organizacyjnymi. W istocie, do nazywania go norweską wersją Turnieju Czterech Skoczni droga jeszcze daleka. Czy Norwegowie sprostają organizacji kolejnej edycji morderczego turnieju? Czas pokaże, ale na pewno zasługują na drugą szansę. Ze swojej strony muszę przyznać, że turniej nazywany przez nas pieszczotliwie „rowerem”, dostarczył mi tyle skrajnych emocji, co mało które zawody w minionym sezonie. Skoki są piękne, bo nieprzewidywalne, o czym nie raz przekonaliśmy się w ciągu tych dziesięciu dni. I choćby ze względu na to, ja jestem na tak i jadę na tym rowerze, słuchajcie, do byle gdzie! przekonaliśmy się w ciągu tych dziesięciu dni. I choćby ze względu na to, ja jestem na tak i jadę na tym rowerze, słuchajcie, do byle gdzie!
47