WSTĘPNI A K
Krz ysztof Grabań
Z
robiliśmy to po raz kolejny (a zrobimy jeszcze nie raz)! Oddajemy w Wasze ręce numer 51 i chwalimy się tym, co znajdziecie w środku. W dziale filmowym Andrzej Chyra opowiada nam o dwóch ważnych filmach, w których ostatnio zagrał, czyli o 11 minutach Jerzego Skolimowskiego i Znam kogoś, kto cię szuka Julii Kowalski. Klasa sama w sobie, jesteśmy dumni z tego spotkania. Dalej mocny wywiad z Januszem Mrozowskim, autorem dokumentów, który chce żebyśmy spojrzeli na więziennictwo z innej strony, do czego i ja Was gorąco zachęcam. Czas dla HIRO znalazł rozchwytywany Kolumbijczyk Ciro Guerra, którego W objęciach węża nominowane było do Oscara w kategorii film nieanglojęzyczny. Dzieje się również w muzyce. Parę słów do naszego dyktafonu powiedzieli między innymi Dawid Podsiadło, Andrzej Smolik i Kev Fox, którzy wydali w ostatnim czasie nowe płyty i opowiedzieli o inspiracjach, a także o swoich indywidualnych artystycznych ścieżkach. Przeczytajcie koniecznie, te rozmowy mocno chwytają za gardło. Wbrew
statystykom przekonującym, że Polacy mało czytają, my czytamy chętnie; co więcej – tak samo chętnie rozmawiamy z pisarzami. W tym numerze z Jackiem Dehnelem – o jego dopiero co wydanym dzienniku i polskim społeczeństwie – a parę stron dalej z Małgorzatą Halber, która opowiada nam o Kołonotatniku z Bohaterem. Na pewno zetknęliście się z fanpage’em Bohater, teraz możecie sięgnąć po papierową wersję tych dających do myślenia obrazków. Poza wywiadami jak zwykle megaciekawe teksty modowe i lifestylowe. Rzućcie okiem, bo jest na co! Trochę zdrowego ruchu (Joga #nofilter), trochę złota na marynarach (Gold comeback) i trochę niegrzecznych pytań (Wejść wyjść dojść). Jak zwykle dbamy o to, żebyście się nie nudzili i dostawali od nas zróżnicowane treści. Jeśli macie bałagan w głowie, nie sprzątajcie! Porządek jest przereklamowany. Z naszej strony dostaniecie gwarancję, że każdy z Was dostanie od nas to, czego właśnie potrzebuje. Tacy właśnie jesteśmy, lubimy się dzielić. Bawcie się dobrze, dbajcie o siebie i czytajcie!
hiro.pl kontakt: halo@hiro.pl facebook.com/hirofree.fb W Y DAW NIC T WO In n a K o r p o r a c j a Sp. z o.o. ul. Górskiego 6/73 00-033 Warszawa W Y DAWC A / RE DAK TO R NAC ZE L N Y Krz ysztof Grabań kris@hiro.pl RE DAK TO R PROWADZ ĄC A D o m in ik a C h a r y t o n i u k dominika.charytoniuk@hiro.pl
GR AF IK A / SK Ł AD Michał Dąbrowski michal.dabrowski@hiro.pl
WSP Ó Ł PR AC OW NIC Y Magda Bieliewicz, Justyna Czarna, Bartosz Czartoryski, Kamil Downarowicz, Ida Drotko Patryk Dudek, Dagmara Herman, Dominika
RE DAK TO R PROWADZ ĄC A HIRO. PL A l e k s a n d r a Z aw a d z k a aleksandra.zawadzka@hiro.pl
Jarczyńska, Paulina Kaczmarczyk, Teodor Klincewicz, Marta Kudelska, Paweł Kuhn, Helena Łygas, Hanna Malinowska, Jagoda Michalak, Krzysztof Nowak, Sebastian Rerak, Karolina Rudnik, Nicole Szczekocka, Agata
RE K L A M A Anna Pocenta – dyrektor anna.pocenta@hiro.pl M a r t a St r o c z k o w s k a marta.stroczkowska@hiro.pl
Wojciechowska, Artur Zaborski, Alicja Zielińska Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do ich redagowania, skracania oraz opatrywania własnymi tytułami. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za prawdziwość podawanych w ogłoszeniach i reklamach informacji.
SPIS TR EŚCI
Andrzej Chyra Jeden z najlepszych polskich aktorów opowiada nam o swoich ostatnich rolach u Skolimowkiego i Julii Kowalski oraz zdradza, co sądzi o internecie.
20
6
Dawid Podsiadło Diamentowy debiutant, który pomyślnie przeszedł test drugiej płyty, w rozmowie z HIRO zdradza, jak mu się pracowało nad kolejnym albumem i co robi w podręczniku do polskiego.
2 4
Wię z ie nie to nie t y l ko k r at y i m u ry |
Ja n u s z M r o z o w s k i
12
C z y ta nie z g w i a z d a l b o l is t w b u t e l c e |
C ir o G u e r r a
14
Re c e n z je f il m o w e
Je s t e śmy nie p o p r aw n ym i o p t ym is ta m i |
L il ly h at e s r o s e s
2 6
10
B r a nż a m u z yc z n a to nie kó ł ko r óż a ń c o w e |
A d. M . a
3 4
Re c e n z je m u z yc z ne
28
Andrzej Smolik Smolik opowiada o współpracy z Kevem Foxem, nowych przestrzeniach artystycznych oraz o tym, co tak naprawdę definiuje artystę.
36
Jacek Dehnel Jacek Dehnel o Dzienniku roku chrystusowego, przejściu między młodością a dojrzałością oraz o życiu w epoce dziennikopisarstwa.
Małgorzata Halber Z dziennikarką, pisarką i rysowniczką rozmawiamy o jej najnowszej książce, Kołonotatnik z Bohaterem.
40 82 86 88 94 98
Pe nis j a k się pat r z y Tu m b l r gir l s We jś ć , w y jś ć , d o jś ć Re d ne t | Se s ja J o g a # n o f ilt e r
54 56 62 64
B a rdzo b r z y d k i s w e t e r C o l o r s | Se s ja Gold comeback S c he m at je s t z aw s z e o gr a ni c z a jąc y |
A c e p h a l a
76
S u g a rpil l s | Se s ja
World Press Photo Między 5.11. a 2.12. w Galerii Bunkier Sztuki pokazywana będzie wystawa prac z konkursu World Press Photo. Oto subiektywny wybór najciekawszych naszym zdaniem prac.
44
Andrzej Chyra Kto chciałby się ze mną modlić?
Jeden z najbardziej rozpoznawanych polskich aktorów. Aktualnie obecny na ekranach kin w widowiskowych „11 minutach” Jerzego Skolimowskiego i nastrojowym dramacie „Znam kogoś kto cię szuka” Julii Kowalski. Opowiedział „HIRO” o obu tych filmach, niechęci do internetu, groźnych zakusach „prawej strony” i oczekiwaniu na własnego Lee Marvina. Rozmawiał: Sebastian Rerak / Zdjęcia: materiały prasowe
11 minut jest produkcją, która powinna zelektryzować nawet osoby uczestniczące w jej realizacji. Jaka była Pana reakcja po obejrzeniu gotowego filmu? Zaskoczyło mnie to, jak odległe okazały się poszczególne wątki, a ich zamknięcie w finale filmu dawało bardzo niepokojący efekt. Znałem scenariusz, wiedziałem, co będzie się działo na ekranie, ale już na etapie kręcenia czułem, że nie mam do czynienia z klasyczną konstrukcją. Historia przedstawiona w 11 minutach pozbawiona jest prostego przesłania. To raczej opowieść o dziwnym przeznaczeniu. Dziwnym, bo obojętnym na to, czy ktoś jest dobry, czy zły (śmiech). Także brutalność filmu stała się dla mnie bardziej widoczna dopiero po obejrzeniu.
Udział w nim był dla Pana zupełnie nowym doświadczeniem? Przypadła Panu w udziale wymagająca rola. Nie jest to jednak rola, która ewidentnie by mnie porwała. Zapewne bym jej nie przyjął, gdyby nie chodziło o film Jurka Skolimowskiego. Przymierzaliśmy się już wcześniej do współpracy, ale nic z niej wówczas nie wyszło, tym bardziej byłem więc ciekaw, jak teraz będzie się nam to „jadło”. Postać, którą odtwarzam, jest z pewnością wyzwaniem, ponieważ jest trudna i nietypowo napisana. Są w filmie bohaterowie prostsi i bardziej efektowni, ale cóż...
7
F IL M W Y W I A D
No właśnie, Pana bohater jest o tyle trudny, że wzbudza skrajne emocje – od śmieszności, poprzez grozę, na obrzydzeniu kończąc. Sztuką było połączenie tych wrażeń tak, aby uniknąć przeszarżowania z którymś z nich. Mogłem przerysować tę postać lub odwrotnie – przegiąć w jej powadze. Balans był istotny, niemniej myślę, że jego osiągnięcie przyszło mi ze względną łatwością. Jerzy Skolimowski powiedział, że 11 minut jest jego odpowiedzią na Hollywood. Na pewno film może rywalizować z blockbusterami pod względem akcji i napięcia, ale jednocześnie jest bardzo nowatorski od strony formalnej i fabularnej. Widzi Pan w nim dobrą alternatywę dla mainstreamu? Myślę, że nawet gdy Skolimowski zbliża się do estetyki Hollywood, jego filmy pozostają w pewien sposób antyhollywoodzkie. To bardzo autorskie wypowiedzi, wyrażające także jego stosunek wobec mainstreamowej produkcji. Daleki jestem od stwierdzenia, że 11 minut stanowi komentarz do tego, co oferuje filmowa Ameryka, ale z pewnością jest świadomie zrealizowaną opowieścią. Nawet przy pewnych wewnętrznych podobieństwach do typowego kina akcji, wciąż pozostaje wyjątkowa. Ma Pan wobec tego jakieś szczególne oczekiwania względem 11 minut? Nie tylko jako aktor, ale po prostu wielbiciel kina? Patrzę na ten film przede wszystkim jako kolejną formalną i mentalną propozycję Jerzego – z jednej strony osobisty głos, z drugiej – konfrontację ze wszystkim, co dzieje się w kinie. Czy 11 minut może okazać się przełomem? Trudno powiedzieć. Skolimowski musiałby chyba doczekać się kontynuatorów, bo sam chyba nie zrobi drugiego podobnego filmu. Do kin wejdzie niebawem jeszcze jeden obraz z Pana udziałem, Znam kogoś, kto cię szuka Julii Kowalski. Co przekonało Pana do występu w nim? Poczułem, że historia ma potencjał, nie jest szablonowa. Mój bohater, choć wydaje się jednoznaczny, otoczony jest nimbem tajemnicy. Poza tym nadarzyła się okazja do pracy z nową ekipą. Warto przekonać się jak pracują inni i odświeżyć się w taki sposób. Atrakcyjną była też perspektywa podróży do Francji, nawet jeśli była to Bretania jesienią i pogoda nas nie rozpieszczała. W tym filmie nakładają się na siebie dwie historie – obyczajowo-rodzinna, w jaką uwikłana jest odtwarzana przez Pana postać, oraz przypadek głównej bohaterki, dorastającej, neurotycznej nastolatki. Był Pan w stanie odnieść się także do sytuacji tej drugiej, nawiązać z nią emocjonalną więź?
Czułbym się nieswojo, gdybym wciąż uzupełniał jakieś internetowe dossier kolejnymi fotkami, przemyśleniami i opowiastkami. Fakt, że od czasu do czasu udzielam wywiadu wyczerpuje moje potrzeby autoprezentacji. W pewien sposób tak. Dziewczyna staje się łącznikiem między moim bohaterem a poszukiwanym przez niego synem. Jednocześnie sama znajduje się w trudnym momencie – musi radzić sobie z dorastaniem, z silnymi emocjami. Między bohaterami zawiązuje się pewna nić sympatii, zwłaszcza że ona ma niełatwą relację z ojcem, więc szuka oparcia w kimś innym, kto należy do jego pokolenia. W Znam kogoś... dominuje język francuski, który nie jest Panu zupełnie obcy. Znam trochę francuski, grywałem już w tym języku. Nadarzyła się więc okazja, by go sobie przypomnieć (śmiech). Powiedział Pan kiedyś, że samotność jest dla Pana stanem naturalnym. Chyba trudno pogodzić to z pracą aktora, osoby bądź co bądź publicznej? Mógłbym odpowiedzieć, sięgając po frazesy typu „samotny w tłumie”. Samotność nie musi być stanem człowieka żyjącego w odosobnieniu, lecz kogoś, kto kieruje swoją uwagę raczej na własne wnętrze. Funkcjonowanie w świecie jest dla niego jak zetknięcie dwóch różnych rzeczywistości. Pytam, bo nie należy Pan do aktorów kokietujących publiczność – aktualizujących co chwila swoje strony na Facebooku, wrzucających wciąż zdjęcia na Instagram. Nie czuję, by było mi to do czegoś potrzebne, a na pewno nie przydaje się w pracy. Inni robią to być może dla połechtania ego albo dla utrzymania kontaktu z ludźmi. Mnie to po prostu nie bawi (śmiech). Czułbym się nieswojo, gdybym wciąż uzupełniał jakieś internetowe dossier kolejnymi fotkami, przemyśleniami i opowiastkami. Fakt, że od czasu do czasu udzielam wywiadu wyczerpuje moją potrzebę autoprezentacji. Trudno w moim przypadku pozostać anonimowym, ale nie zamierzam także usilnie kreować własnego wizerunku. Niech to robią inni, jeśli mają ochotę. Z drugiej strony zostawia Pan wolną rękę tym, którzy np., dorabiają Panu twarz imprezowicza. Pewnie spotkał się pan z fanpage’em I Want to Party with Andrzej Chyra?
8
Ale co mogę zrobić? Próbować zamknąć tę stronę albo stworzyć kontrfanpage I Want to Pray with Andrzej Chyra (śmiech)? To, co dzieje się w sieci jest ode mnie niezależne. Internet nierzadko tworzy fikcyjny wizerunek człowieka, zbudowany ze zmyśleń oraz mniej lub bardziej smacznych żartów. Dla mnie to przede wszystkim śmietnik, na którym ludzie wyrzucają swoje frustracje albo bawią się w nie zawsze przyzwoity sposób, korzystając z anonimowości. Nie ma co w nim grzebać, bo można się tylko pobrudzić. Swego czasu, po premierze filmu W imię media często cytowały Pana wypowiedzi na temat wpływu Kościoła na życie. Dziś ktoś mógłby przypomnieć je i użyć przeciwko Panu. Nie obawia się Pan powrotu tendencji do uprzykrzania życia ludziom kultury? To niestety trudne do opanowania. Ta – nazwijmy to – prawa strona jest agresywna i nie przebiera w środkach. Nie chcę mówić z czym mi się kojarzą jej metody, ale to pewne, że jej najbardziej wojowniczy odłam znów będzie usiłował zamykać innym usta. Mój stosunek do Kościoła jest prosty – uważa się on za wyrocznię moralną, czym manipuluje prawica, wykorzystując wiernych do czysto politycznych celów. Kościół w końcu dostanie za to po głowie, bo raczej nie rozumie, że jego pycha to ciężki grzech i że ludzie żyją w innej rzeczywistości niż doktryny, w które nie wierzą chyba nawet sami duchowni.
Dla mnie [internet] to przede wszystkim śmietnik, na którym ludzie wyrzucają swoje frustracje albo bawią się w nie zawsze przyzwoity sposób, korzystając z anonimowości. Nie ma co w nim grzebać, bo można się tylko pobrudzić.
W bardziej pozytywnym tonie muszę pogratulować panu Nagrody im. Konrada Swinarskiego za reżyserię Czarodziejskiej góry. Wyróżnienie tym cenniejsze, że opera była dla Pana kolejnym nowym doświadczeniem. Tak, nagrodę odebrałem ze sporym, choć niezwykle przyjemnym zaskoczeniem. Zwłaszcza że Czarodziejska góra kosztowała wiele ciężkiej pracy. Opera była dla mnie zupełnym novum, dla Pawła (Mykietyna, kompozytora – przyp. red.) nieco mniej, choć i tak nie jest to forma, w jakiej realizuje się na co dzień. Nagrodę uznałem za efektowne zwieńczenie wysiłku (śmiech). Na koniec muszę powiedzieć, że bardzo spodobała mi się pewna Pana wypowiedź. Przyznał Pan, że bliski jest Panu typ bohatera w rodzaju postaci kreowanej przez Lee Marvina w Kasi Ballou – typ chuligana – bon vivanta. Czeka Pan nadal na podobną rolę? Być może ten bohater jest swoistą matrycą w mojej głowie i w ten sposób odcisnął się jakoś na moich dotychczasowych rolach (śmiech). Generalnie czekam na swojego Lee Marvina. Byłoby to interesujące.
F IL M W Y W I A D
9
Janusz Mrozowski Więzienie to nie tylko
Janusz Mrozowski od kilku lat kręci filmy, w których próbuje pokazać obraz więzienia odbiegający od powszechnych wyobrażeń. Z reżyserem rozmawiamy o jego najnowszym filmie „Autorki”, a także o stereotypach dotyczących skazanych, problemach więziennictwa oraz o tym, co musi się zmienić. Rozmawiał: Artur Zaborski / Ilustracja: Michał Dąbrowski
Autorki to kolejny obraz w pańskiej filmografii, który przedstawia historię czterech więźniarek, przygotowujących sztukę teatralną. W jakich okolicznościach poznał Pan bohaterki tej produkcji? Uważam, że ten film jest prezentem, powiedzmy, od opatrzności, jeśli taka w ogóle istnieje. Kiedy przygotowywałem serial telewizyjny w więzieniu, poznałem bohaterki Autorek. Ujęły mnie od razu. Nakręcenie filmu zajęło mi zaledwie dwa dni zdjęciowe. Kiedy pokazałem roboczą wersję koleżance z telewizji, podkreśliła, że tak naprawdę na Autorki składa się moje dziesięcioletnie doświadczenie w pracy z więźniami. Gdybym go nie posiadał pewnie nie zdałbym sobie sprawy z tego, że znalazłem idealne, filmowe postacie. Zresztą nawet jeśli wpadłbym na ten pomysł, to prawdopodobnie nie potrafiłbym wzbudzić w bohaterkach takiego zaufania, by w krótkim czasie zdecydowały się powiedzieć mi tak wiele. Oglądając Autorki, widzimy nie więźniarki, lecz wolne kobiety. Tak jakby ich kobiecość zmiażdżyła siłę więźniarek. Po raz kolejny pokazuje Pan również otwartość służby więziennej. Przeważnie o służbie więziennej mówi się źle. W mediach wzmianki na jej temat pojawiają się jedynie wtedy, gdy coś jest nie tak. Funkcjonariusze
więzienni niemal w całej Europie są na ostatnim miejscu w rankingach administracji. Polacy są szczególnie wrogo nastawieni do więźniów, dopóki ktoś z ich bliskich nie znajdzie się w więzieniu. Wtedy ta wrogość przenosi się na służbę więzienną. Zwykłem powtarzać, że wolę Polskę więzienną od Polski po drugiej stronie muru. To nie są puste słowa. W polskich więzieniach stosunki międzyludzkie – skazani/administracja – są w miarę normalne, czasami wręcz serdeczne. Natomiast z drugiej strony murów Polacy kochają swoją ojczyznę, a siebie nawzajem nie znoszą, nie mając do siebie za grosz zaufania. Czy nie bywał Pan za krótko w więzieniach, by móc uzyskać ich prawdziwy obraz? Nakręciłem wiele filmów o więźniach w różnych regionach Polski. W zakładach karnych spędziłem na tyle dużo czasu, że ani więźniowie, ani służby administracyjne nie byłyby w stanie przede mną grać. Widzę codzienną pracę tych ludzi, ich zaangażowanie i wiarę w to, co wydaje mi się ich prawdziwą misją pomocy drugiemu człowiekowi w odnalezieniu siebie. Popularnie mówi się na to resocjalizacja. Jednak słowo to nabrało już takiej konotacji, że nie chcę go używać. Nie można oczywiście patrzeć na służbę więzienną
F IL M W Y W I A D
jak na cudotwórców. To nie jest tak, że do więzienia wchodzi człowiek zły, a wychodzi dobry, bo zachodzi tam jakiś cudowny proces. Tak może stać się jedynie z tymi osobami, które tego chcą. Reszta jest w rękach społeczeństwa. Trzeba nauczyć się inaczej patrzeć na ludzi, którzy zbłądzili, i przyjmować ich na powrót w swoje szeregi. Społeczeństwo powinno czuć się odpowiedzialne za swoich słabszych członków. Taka jest rola pańskich filmów? Edukuje Pan nimi społeczeństwo? Wierzę w to, że sztuka ma moc edukacyjną. Jednak wiele zależy od tego, jakie kręcimy filmy na temat więziennictwa. Jeśli będziemy utrwalać wizerunek groźnego, wytatuowanego skazanego, który chwali się swoim przestępstwem i szuka tylko okazji, by kolejny raz złamać prawo, wtedy zaszkodzimy i samym sobie, i więźniom. Takich bohaterów może nawet fajnie się ogląda, bo to uspokaja nasze sumienie. Myślimy, że w więzieniach właśnie takie osoby siedzą, więc nie musimy się za bardzo nimi przejmować. Jednak w rzeczywistości takich osób jest stosunkowo niewiele. O tym, że ludzie myślą inaczej, przekonałem się niedawno w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Na spotkaniu broniłem projektu Prison Match. Zakłada on zorganizowanie meczu pomiędzy więźniami w Ustce i rzymskim więzieniu w Rebibbia. Myśl przewodnia jest taka, żeby każda drużyna była złożona z sześciu więźniów i pięciu strażników. Zostałem zaatakowany przez przewodniczącego komisji, skądinąd filmowca, który powiedział, że nie podobają mu się moje filmy, bo pokazuję przestępców w sposób za bardzo ludzki, nie informując nawet widza o tym, za co zostali osadzeni. Odpowiedziałem, że pokazuję ludzi takimi, jacy są. Nie skupiam się na tym, co nas dzieli. A dzielą nas mury i kraty, a także to, co oni zrobili, a czego myśmy – może jeszcze? – nie zrobili. Z tego oni już się wytłumaczyli przed sądem. Nie chcę do tego wracać. Mnie interesuje to, co nas łączy, czyli nasze wspólne człowieczeństwo. Mamy w sobie tyle samo zła i dobra. My jednak mieliśmy nieco więcej szczęścia, być może dzięki wychowaniu, warunkom socjalnym, oświacie czy otoczeniu, że potrafiliśmy nad tym złem do tej pory zapanować, a oni nie. Tak zwane „bestie” zostawiam kolegom z telewizji. Mnie zależy, żeby pokazać, kim moi zbłądzeni bohaterowie są naprawdę. Zrobienie czegoś złego nie zamienia w złego człowieka. Pragnę, żeby społeczeństwo pomyślało czasami o więźniach, jak o zbłądzonych braciach i siostrach. Jesteśmy katolickim narodem, który zapomniał, kto pierwszy poszedł do raju i o przykazaniu kochaj bliźniego swego… Jaki jest dziś największy problem, z którym boryka się polskie więziennictwo? Odkąd zlikwidowano karę śmierci, kary więzienia bardzo się wydłużyły. Nić, która wiąże pobyt w więzieniu z przestępstwem, w pewnym momencie pęka. Więzień przestaje wiedzieć, co tam robi. Są ludzie, którzy zaczynają pracować nad sobą już w momencie aresztowania i kontynuują tę pracę w trakcie odbywania kary. Tym ludziom trzeba dać szansę szybszego wyjścia na wolność, żeby mogli przyłączyć się do społeczeństwa. Jeśli się tego nie wychwyci, może być za późno i wtedy szybko wrócą za kratki. Warto byłoby może pomyśleć o celebracji wyjścia z więzienia. Bał się Pan kiedyś w więzieniu? Nigdy nie miałem takiej sytuacji. Podczas pierwszej wizyty w więzieniu czułem się bardzo nieśmiało. Było to ciężkie więzienie w Lannemezan w Pirenejach, gdzie znajdują się skazani na 10 lat i więcej. Miałem pełną świadomość, ze idę na spotkanie z ludźmi o tragicznym przeznaczeniu. Miałem pokazać im swój film Zemsta Lucy, który kilka miesięcy wcześniej dostał afrykańskiego Oscara. Jeden z więźniów zapytał mnie po projekcji: „A ty jak nas widzisz?”. Odpowiedziałem: „Żyjemy w tym samym momencie, na tej samej planecie. Myślę, że mógłbym być jednym z was, a wy moglibyście być mną. Tak się nie stało. Wy macie tragicznie
11
Jeśli będziemy utrwalać wizerunek groźnego, wytatuowanego skazanego, który chwali się swoim przestępstwem i szuka tylko okazji, by kolejny raz złamać prawo, wtedy zaszkodzimy i samym sobie, i więźniom. wyjątkowe przeznaczenia”. Więźniowie proponują, żebyśmy wyrzucili „tragicznie”, zostawili „wyjątkowe”, żeby wspólnie zrobić coś wyjątkowego. To było piętnaście lat temu. Od tamtej pory wracałem do więzienia wielokrotnie. Trochę oswoiłem się z tym miejscem, ale wciąż potrzebuję dwa, trzy dni na adaptację. Nigdy nie powiem, że znam więzienie. To nie są przecież tylko kraty i mury. To jest prawie całkowite ubezwłasnowolnienie, bezsilność, której ja – przynajmniej w więzieniu – nigdy nie doznałem. Są różnice w adaptacji w więzieniu kobiet i mężczyzn? Dla kobiet więzienie jest prawdziwą tragedią. Dla mężczyzn to może być jeszcze moment inicjacji, wejścia w dorosłość. W niektórych środowiskach pobyt w więzieniu daje ci galony. Mężczyźni często działają w grupie: wojsko, drużyny piłkarskie, chodzenie wspólnie na wódkę. U kobiet nie ma takich wspólnotowych ugrupowań. Kobiety też o wiele bardziej cierpią pod kątem seksualnym, tęsknią za dziećmi, za bliskością, uczuciami. Trzeba pamiętać, że one stanowią w więzieniu zaledwie cztery procent wszystkich więźniów. Zapytałem kiedyś więźniarki, czy ta statystyka oznacza, że kobiety są lepsze? Odpowiedziały, że nie, ale że one, żeby uprawiać seks, nie potrzebują kabrioletu. Jeśli chodzi o powrót do społeczeństwa, jak wyglądał on w przypadku bohaterów pańskich poprzednich filmów? Bardzo różnie. Jedna z bohaterek popełniła samobójstwo, jeden z mężczyzn ma teraz dziewczynę, która trzyma go tak krótko, że raczej nie powróci już na drogę występku. Niedawno dowiedziałem się też, że inna z kobiet, która do tej pory była złodziejką, popełniła morderstwo. Myślę dużo o ofiarach, ale nie mogę nie myśleć o ludziach w więzieniu bez empatii i próby zrozumienia nieszczęścia, przez które przechodzą. Zdarzyło się Panu, że któryś z bohaterów był niezadowolony z tego, jak go Pan przedstawił w filmie? Takiej sytuacji nie miałem, ale zdarzyło mi się coś innego. Jeden z bohaterów powiedział przed kamerą, że chciał zabić. Wszyscy myśleli, że to był przypadek, że powinęła mu się noga, a on naprawdę chciał to zrobić. To, co było jego marzeniem, stało się jego tragedią. Chciał, żebym te słowa zachował w montażu. Zaprosiłem go na festiwal do Cannes, gdzie film miał swoją światową premierę. Uważam, że człowiek, który idzie tak daleko w wyznaniu, do popełnionego błędu już nie powróci. Innym razem w więzieniu w Wołowie skazany za podwójne morderstwo na trzydzieści trzy lata człowiek powiedział mi, że sąd powinien mu dorzucić do tej kary dni, które spędza ze mną, bo czuje się wówczas wolny. Dodał, że po dwudziestu dwóch latach więzienie go już nie dotyka. Że właściwie nic go już nie dotyka i nawet nie będzie się starał o zwolnienie warunkowe. Następnego dnia po projekcji Bad Boys widziałem go chowającego się ze łzami w oczach. Powiedział mi, że film uświadomił mu bezsens więzienia i straconych lat.
Ciro Guerra Czytanie z gwiazd albo list w butelce
Ma dopiero 34 lata, a zdołał już wyrosnąć na nowy głos latynoamerykańskiego kina. Za sprawą znakomitego filmu „W objęciach węża” Kolumbijczyk Ciro Guerra przywraca szacunek zaginionej krainie, jednocześnie przekazując niejedną intrygującą myśl na temat współczesnego człowieka. Rozmawiał: Sebastian Rerak / Zdjęcia: materiały prasowe
W objęciach węża jest filmem o samotności. Tak przynajmniej uważa gros recenzentów. Film dotyka wielu różnych zagadnień, a samotność niewątpliwie jest jednym z nich. Przede wszystkim jednak poświęcony jest wiedzy. Interesują mnie różne rodzaje wiedzy – sposób, w jaki zderzają się, łączą i ścierają, by ostatecznie dojść do wzajemnego zrozumienia. O zrozumienie nie jest łatwo. Twoi bohaterowie posługują się różnymi językami i nie jest to chyba spowodowane wyłącznie względami historycznymi. Mam wrażenie, że starałeś się ukazać problem w komunikacji między różnymi kulturami?
Dokładnie tak. Oczywiście Amazonia była niegdyś miejscem spotkań ludzi z całego świata, posługujących się rozmaitymi językami oraz tubylców mówiących w setkach miejscowych narzeczy. Zależało mi jednak na podkreśleniu chaosu, jaki sprowadził tu kolonializm, uniemożliwiając komunikację. Masz zacięcie etnografa? Raczej nie. Inspirowałem się wprawdzie oryginalnymi dziennikami naukowców, będących bohaterami filmu, ale nie znaczy to, że moim celem było nakręcenie dokumentu. Ich relacje pozwoliły mi jednak osadzić historię w szerszym kontekście. Moje zadanie polegało na odtworzeniu świata,
13
F IL M W Y W I A D
jaki uległ zniszczeniu. Dlatego oprócz faktów zdany byłem też na wyobraźnię, niezbędną do rekonstrukcji tej nieistniejącej już Amazonii. Bliższa była Ci perspektywa owych naukowców – ludzi Zachodu – czy tubylca szamana? Starałem się nie stawać po żadnej ze stron. Moje filmy celowo są otwarte na interpretację. Nie wyjaśniam niczego wprost, nie karmię widza z ręki. Ukazuję za to pewien konflikt – pomiędzy ideami, kulturami, odmiennymi światami. Każdy, kto obejrzy W objęciach... uzupełni ten obraz samodzielnie i wyciągnie własne wnioski. Pytam o to także dlatego, że W objęciach... odnosi się do określonego okresu w dziejach Twojego kraju. Jednak ilekroć mowa w nim o Kolumbijczykach, są oni jedynie jakimś niewidzialnym zagrożeniem. Czy okres kolonialny kładzie wciąż cień na dzisiejszą Kolumbię? Owszem, nasza relacja z Amazonią nigdy nie była zdrowa. Zawsze traktowaliśmy dżunglę jak kopalnię lub plantację. Kiedyś pozyskiwano z niej kauczuk, potem kokę, a dzisiaj międzynarodowe koncerny czynią zakusy na wszelkie złoża naturalne. Kolumbijczykom brakuje szacunku i zrozumienia dla Amazonii – zarówno jej przyrody, jak i miejscowych ludów. Czy mają poczucie winy z powodu zagłady rdzennych kultur? Nie, z dwóch powodów. Po pierwsze – w naszej historii nigdy nie było miejsca dla czasów kolonizacji, po prostu zostały one zupełnie wymazane. Po drugie – Kolumbijczycy są bardzo wymieszani etnicznie, wszyscy mamy w sobie pewną domieszkę indiańskiej krwi. Nigdy nie było u nas także segregacji rasowej jak w USA. Poczucie winy jest nam więc obce, choć jednocześnie brak też pamięci. Pamięci niezbędnej dla zachowania prawdziwej kultury tej ziemi.
Ludzkość nadal trapią pytania, na jakie współczesność nie zdołała udzielić odpowiedzi. Tradycyjna wiedza mogłaby pomóc dzisiejszemu człowiekowi w ponownym nawiązaniu łączności ze światem. Zbyt długo jednak pozostaje niedoceniana i zapomniana. dawna było wiadome rdzennym kulturom. Chcemy, aby nauka weryfikowała dawną wiedzę. Nasi przodkowie patrzyli nocą w niebo i starali się czytać z gwiazd, dziś kontynuujemy ich eksplorację za pomocą teleskopów i satelitów. Gdybyś zapytał szamana o istotę czasu, jego rozumienie byłoby bardzo podobne do tego, jakie oferuje fizyka kwantowa. Odkrywamy na nowo wszystko to, co zapomnieliśmy, tracąc kontakt z naturą. Twój szacunek dla prastarej kultury jest ewidentny także na ekranie. Ponieważ wciąż ma ona wielkie znaczenie. Ludzkość nadal trapią pytania, na jakie współczesność nie zdołała udzielić odpowiedzi. Tradycyjna wiedza mogłaby pomóc dzisiejszemu człowiekowi w ponownym nawiązaniu łączności ze światem. Zbyt długo jednak pozostaje niedoceniana i zapomniana. W objęciach... imponuje wizualnie. Czy filmowanie dżungli było dla Ciebie wymagające? Owszem, przede wszystkim dlatego film jest czarno-biały. Uważam, że kino nie jest w stanie oddać całego bogactwa dżungli. Kolor może jedynie frustrować – byłbym w stanie ukazać zieleń, ale nie tysiące jej odcieni, jakimi pulsuje Amazonia. Liczyłem więc, że dzięki monochromatycznym zdjęciom podsycę wyobraźnię ludzi. Tak prędzej zbliżą się do prawdy.
Spotkałem się z porównaniami W objęciach... do Czasu apokalipsy i Aguirre, gniew boży, moim zdaniem nietrafionymi, bo w zasadzie jedyne, co łączy wszystkie filmy to akcja rozgrywająca się w dżungli. Zgadzam się (śmiech). Dla przykładu Indianie u Herzoga są niemal przezroczyści – to jacyś dziwnie wyglądający ludzie w tle, praktycznie pozbawieni głosu i ważnego miejsca w historii. Oczywiście Aguirre i Czas apokalipsy są wielkimi dziełami, więc te porównania powinny mi schlebiać, niemniej jednak ja oferuję widzowi zupełnie inne spojrzenie na dżunglę.
Twoje dzieło będzie rywalizować o Oscara w kategorii produkcji nieanglojęzycznych. To wielki zaszczyt, ale też pewne podsumowanie roku, który okazał się niezwykle dobry dla kolumbijskiego kina. Na pewno mam teraz większe możliwości pokazania filmu widzom. Kręcenie filmu jest jak wysyłanie listu w butelce – nigdy nie wiesz czy zatonie, czy dotrze do kogokolwiek. Na szczęście W objęciach... cieszy się całkiem dużą uwagą. Napływają do mnie kolejne recenzje, prośby o wywiady, zaproszenia na festiwale... Ciekawie byłoby powalczyć o Oscara z 11 minutami Skolimowskiego, ponieważ jestem wielkim fanem polskiego kina.
To także uświadomiło mi, że dla ludzi Zachodu dżungla jest tak egzotyczna, że aż abstrakcyjna. To prawda. Tym bardziej ciekawi mnie fakt, iż kultura Zachodu od zawsze poszukuje potwierdzenia tego, co od
Naprawdę? Masz swoich ulubionych polskich twórców? Przede wszystkim cenię Kieślowskiego i Wajdę. Poza tym sporo nauczyłem się od Zanussiego, którego miałem przyjemność poznać osobiście.
14
F I L M RE C E N Z JE
Duke of Burgundy Reguły pożądania
reż. Peter Strickland dystrybucja: Gutek Film
Gdyby ktoś chciał wskazać film, który zdałby w 100% test Bechdel, Duke of Burgundy. Reguły pożądania dostałyby ocenę celującą z marszu. W najnowszej fabule Petera Stricklanda nie pojawia się żaden mężczyzna. Narracja w całości prowadzona jest przez kobiety i tylko one są jej pełnoprawnymi uczestniczkami. Bohaterkami obrazu są Cynthia i Evelyn, które pozostają w lesbijskim związku. Kto spodziewa się ciepłej, rodzinnej wręcz opowiastki o żyjących pod jednym dachem partnerkach, ten z pewnością mocno sie zdziwi. Obie kobiety traktują swój związek w kategoriach gry, której reguły raz jasno określone, nie mają prawa się zmienić. Cynthia, na co dzień entomolożka, jest stroną dominującą. Decyduje o wszystkim, podporządkowując sobie znacznie bardziej kruchą i podatną na wpływy Evelyn. Ustala kary i dba o to, by to jej przyjemność pozostawała najważniejszą. Jednak to tylko pozory. Pomimo wielu upokarzających konsekwencji rzekomego nieposłuszeństwa (sugestywna scena, gdy Cynthia oddaje mocz wprost do ust partnerki), Evelyn nie jest nic nie znaczącym ogniwem, które można zastąpić jakimkolwiek innym. To nie dominacja dla samej dominacji, a specyficzny układ odpowiednio dobranych osób, które chcą stworzyć ze sobą taką, a nie inną relację. I stale poruszają się bardzo blisko pewnej granicy, której przekroczenie nie powinno
7/10
się wydarzyć. Obie doskonale wyczuwają, jak daleko to już „za daleko”. W masochistycznym związku nie brakuje wyczuwalnego od pierwszych minut napięcia, tworzonego nie tylko przez grę aktorską, ale także specyficzne ujęcia. Bo choć panie często uprawiają seks, to pełnej nagości w filmie nie ma w ogóle. Mamy więc zbliżenia na sprężyste łydki w pończochach i twarze wykrzywione w orgazmie, ale widz nie uświadczy piersi pokazanych w pełnej krasie czy choćby nabrzmiałych z pożądania sutków. Większość scen odgrywanych jest w półmroku, który podkreśla jednocześnie ciężkość atmosfery, jak i jej wyrafinowanie erotyczne. Sposób, w jaki Duke of Burgundy. Reguły pożądania przedstawiają kobiece fantazje puentują niejako krótkie wstawki, pokazujące owady pod mikroskopem. Oto dwie kobiety, których relacja seksualno-emocjonalna poddawana jest swoistej wiwisekcji – jak motyle pod mikroskopem. Ostatecznie Duke of Burgundy. Reguły pożądania nie stawiają aż tak wielu pytań, jak mogłoby się wydawać na początku, ale stanowią bez wątpienia interesujący przykład „wychodzenia z roli”, by bez ograniczeń rozrysować sobie tę wymarzoną. Dodatkowym atutem obrazu pozostaje soundtrack – za który odpowiada zespoł Cat’s Eyes – sensualny i warty uwagi również jako element od fabuły niezależny. Karolina Rudnik
15
F IL M RE C E N Z JE
Crimson Peak Wzgórze krwi reż. Guillermo del Toro dystrybucja: United International Pictures
8/10 Zapowiedzi sugerowały, że del Toro znów pokaże hollywoodzkim wygom „jak się to robi”, tym razem kręcąc baśń w konwencji horroru, za którą Tim Burton – zwłaszcza dziś – oddałby nerkę, płuco i ćwiartkę mózgu. Meksykański czarodziej nie byłby jednak sobą, gdyby nie przetasował talii gatunkowych klisz w sobie tylko właściwy sposób. Crimson Peak. Wzgórze krwi jest gotycką opowieścią w krwistym sosie gore, rozgrywającą się w złowieszczej rezydencji na angielskiej prowincji. To tutaj zamieszkać ma Edith Cushing (Mia Wasikowska), dziedziczka nowojorskiego przemysłowca,
zwiedziona za ocean przez zubożałego arystokratę, Thomasa Sharpe’a (Tom Hiddleston). Nic to, że szarmancki lord może mieć związek z tajemniczą śmiercią jej ojca i że na gwałt potrzebuje funduszy, by uruchomić wydobycie gliny w swych podupadłych włościach. Zakochana Edith zostaje żoną sir Thomasa i współlokatorką tonącego w rdzawej mazi domu – wespół z małżonkiem i jego katatoniczną, acz upiorną siostrą Lucille (zjawiskowa, choć haniebnie przefarbowana na czarno Jessica Chastain). Tymczasem nawiedzający dziewczynę duch matki przestrzega przed
tajemniczym „wzgórzem krwi”. I wie o czym mówi, bo umarli węszą zagrożenie nawet przegniłym nosem. Olśniewający wizualnie film zachwyca barwą, kompozycją, ruchem. Również dzięki temu wiktoriańska groza staje się u del Toro nad wyraz brutalna i niepokojąca. Ekran spływa krwią, a przemykające po nim zjawy wyglądają jak filetowane zwłoki z okładek płyt deathmetalowych. Efektowność całego widowiska pozwala zresztą przymknąć oko na bardzo prostą fabułę. Prostą jak ostrze noża wbijanego znienacka w policzek. Sebastian Rerak
Każda z nich ma na sumieniu potknięcie, wykolejenie, którego konsekwencje ponosi do dziś. Mrozowskiemu udaje się pokazać cztery wrażliwe indywidualistki, które spotkały się w trudnym momencie swojego życia; pozbawione wolności, upokorzone. Nie poddały się. Nie straciły poczucia humoru. Nie zapomniały, jak się uśmiechać. Ich nastawienie do warunków, w których przyszło im żyć, do siebie nawzajem, jak i do siebie samych zaskakuje. Patrząc na nie, przeżywamy dysonans poznawczy, który jest już nieodłączną cechą twórczości Mrozowskiego. Nie ma tu złamanych życiorysów, poczucia zmarnowanego życia
ani plucia niechęcią i nienawiścią do świata. Chociaż nie zawsze jest tak kolorowo – czasem nie pojawia się żal za grzechy. Jest jedynie świadomość czynu połączona z przekonaniem o jego słuszności. Mimo to dominuje chęć pomocy innym, przestrzeżenia ich przed podobnym losem, podzielenia się własną historią ku przestrodze. Mrozowski po raz kolejny przypomina, że więzienne mury nie oddzielają ludzi złych od dobrych, a takie myślenie to utwierdzanie krzywdzącego mitu. Jak przekonuje twórca, wydzielają raczej tych, którzy chcą, by ich życie i postępowanie były lepsze. Artur Zaborski
Autorki reż. Janusz Mrozowski dystrybucja: Spectator
7/10 Jestem raczej melancholikiem, ale z dużą empatią do ludzi, choć może temu zaprzeczać mój paragraf – mówi jedna z więźniarek będących bohaterkami Autorek. Przez godzinę projekcji przekonamy się, że nie kłamie. Ba, okaże się, że w tej wypowiedzi jest w stosunku do siebie wyjątkowo skromna. Janusz Mrozowski po raz kolejny zadaje kłam naszym przekonaniom o więziennej rzeczywistości i wyobrażeniom na temat osób za kratami. Gdyby nie jasna informacja na początku filmu, że dokument został nakręcony w więzieniu w Krzywańcu, przez długi trudno byłoby się domyślić, że pełne życia cztery jego bohaterki odsiadują wyrok.
16
F I L M RE C E N Z JE
Znam kogoś, kto cię szuka reż. Julia Kowalski dystrybucja: Alter Ego Pictures
7/10 Okrutna baśń, w której każdy z bohaterów desperacko poszukuje kontaktu z drugim człowiekiem. Gdy go znajduje, nagle relacja rozpada się, przyjmuje inny kształt, wodząc bezlitośnie za nos. Julia Kowalski nie stworzyła dokumentu społecznego, a oniryczną wędrówkę dusz. Posługuje się niezwykle intymnym językiem filmowym, zaskakująco emocjonalnym. Bohaterami rządzą namiętności, które bardziej przyczyniają się do wewnętrznego rozpadu niż odrodzenia czy chociażby chwilowej euforii. Widać ich frustrację, zmagania z gruboskórną rzeczywistością i gorączkową walkę o strzępki pozytywnych uczuć, która nie ma końca. Reżyserka przedstawia proste uczucia bez
fałszywej skromności, bez wymuszonej pewności siebie, niby realne, ale przez obrazowaną intensywność niesamowicie abstrakcyjne. Zdrowy rozsądek podpowiada, że takie spiętrzenie nie powinno mieć racji bytu, a jednak ma. Fabuła wydaje się niezwykle prosta, jednak głównym atutem obrazu nie jest sam ciąg wydarzeń, ale emocjonalna historia, która się z nim wiąże. Julia Kowalski przenosi widza na francuską prowincję. Jest późna jesień. Rose, wychowująca się bez matki nastolatka, córka polskiego emigranta, zaczyna dorastać. Jest krnąbrna i bezczelna, uważa, że wszystko jej wolno. Jednak pod płaszczykiem buntowniczki kryje się wystraszone zwierzę, które nie wie, w jaki sposób
rozpocząć dorosłe życie. Co zrobić, by nie stać się wyłącznie towarem na rówieśniczym rynku ciał, służącym do komunikacji między płciami. Szukając swojej drogi, Rose angażuje się w relację z zatrudnionym przez ojca Polakiem, w tej roli Andrzej Chyra. Józef ma tu syna, którego w przeszłości porzucił i z którym chce odnowić rodzinne więzi. Początkowo z nudy, z tęsknoty za intensywnymi wrażeniami, dziewczyna wchodzi w sam środek uczuciowej układanki między ojcem i synem. Jest katalizatorem, świadkiem, w końcu uczestniczką zdarzeń. Odkrywa, że to ludzkie słabości, a nie atuty są kluczem do porozumienia ze światem. Magda Bielewicz
kończy różne nieprzydatne nikomu kursy, po których nie bardzo ma szanse na jakiekolwiek zatrudnienie, a sytuacja nie jest łatwa. Kredyty czekają na spłacenie, a syn potrzebuję specjalistycznej opieki, która słono kosztuje. Thierry troszczy się o rodzinę i stara się być dobrym mężem i ojcem, jednak atmosfera staje się coraz bardziej napięta. W końcu wszystko zmienia się. Thierry dostaje pracę jako ochroniarz w supermarkecie. Teraz sam dba o interesy szefów podobnych do tych, którzy wcześniej zwolnili go z pracy. Wyłapuje sprawców różnych form oszustw i kradzieży – zarówno klientów, jak i pracowników. Z dnia na dzień coraz bardziej zaczyna się buntować przeciwko donoszeniu
na współpracowników i ludzi, którzy kradną z głodu, bo nie stać ich na kawałek chleba. Miara człowieka to ciekawy przykład dokumentalizowanej fabuły, opowiadającej o człowieku skonfrontowanym ze współczesnym rynkiem pracy i postawionym wobec konieczności dokonania w życiu moralnego wyboru. Film oscyluje pomiędzy realistycznym społecznym dramatem, a współczesnym moralitetem i nawiązuje do tradycji kina braci Dardenne, Kena Loacha czy Jeana Renoira. Autorem zdjęć jest operator filmów dokumentalnych Eric Dumont, który nigdy wcześniej nie robił fabuły i miał wolną rękę w komponowaniu kadrów. Hanna Malinowska
Miara człowieka reż. Stéphane Brizé dystrybucja: Against Gravity
8/10 Vincent Lindon powrócił na wielki ekran w mistrzowskim stylu. Nie bez powodu został uhonorowany Nagrodą za Najlepszą Rolę Męską podczas ostatniej edycji festiwalu w Cannes właśnie za wcielenie się w Thierry’ego, głównego bohatera filmu Miara człowieka. Thierry od prawie dwóch lat jest bezrobotny i żyje z zasiłku. Został zwolniony w wyniku redukcji personelu fabryki, w której był zatrudniony przez ponad 25 lat. Teraz musi na nowo wejść na rynek pracy. Uczestniczy zatem w warsztatach kwalifikacyjnych, podczas których instruktorzy uczą go, jak sprawić dobre wrażenie na potencjalnym pracodawcy. Komentują niepochlebnie jego aparycję, krytykują zachowanie. Thierry
CHANGE. YOU CAN.
www.ice-watch.com
CHANGE. YOU CAN.
www.ice-watch.com
NYLONOWY PASEK W PREZENCIE
Dawid Podsiadło Czy kolorowe skarpetki pomagają w myśleniu?
„Annoyance and Disappointment” to nieco zaskakujący tytuł drugiej płyty Dawida Podsiadły. Zaskakujący, ponieważ jego sprawca nie ma powodów do irytacji ani rozczarowania. W rozmowie z Hiro opowiedział za to o większej muzycznej różnorodności następcy diamentowego debiutu, swoim pojawieniu się w podręczniku do polskiego oraz niechęci do wciskania sztuki między chipsy i marchewkę. Rozmawiał: Sebastian Rerak / Zdjęcia: Łukasz Ziętek
Czujesz się synem analogu? Nie (śmiech). Nie chcę obrażać ludzi zakochanych w analogowym dźwięku i sprzęcie, ale sam jestem dość zdigitalizowany. Rozumiem jednak, że pijesz do tytułu jednego z utworów na mojej płycie. Jego wersję demo nazywaliśmy Analog, bo tak ją przezwał jej kompozytor, klawiszowiec Michał Sęk. Potem jednak zrobiliśmy z tego kawałka zupełnie inny numer, oddając jednak hołd poprzednikowi. Stąd Syn analogu.
Zapytałem nawet nie tyle w odniesieniu do technologii, co raczej do Twojego podejścia do muzyki. Młodzi ludzie często kogoś naśladują, Ty konsekwentnie tworzysz coś autorskiego. Na swój sposób to staromodna postawa, taka... analogowa właśnie. Fajnie, że tak to postrzegasz (śmiech). Ostatecznie zapewne łączę różne rzeczy, które pociągają mnie w muzyce. Dobrze byłoby mieć poczucie tworzenia czegoś oryginalnego, więc skoro twierdzisz, że tak jest, to nie będę protestować (śmiech).
21
MUZYK A W Y WIAD
Zastanawia mnie jeszcze jeden tytuł, tym razem całego albumu. Sugeruje on, że płyta to swoista odwrotność debiutu, ale nie znajduję na niej ani irytacji, ani poczucia zawodu. To prawda. Tytuł wymyśliłem jako kontynuację zdania postawionego na debiucie. Miało to posłużyć za klamerkę spinającą obie płyty, bardzo dla mnie ważne. Innego wyjaśnienia nie ma (śmiech). Tym bardziej, że w muzie z pewnością nie słychać, abym był zdenerwowany czy rozczarowany. Powiadają, że drugi album jest tym najtrudniejszym. Na etapie prac miałem mnóstwo wątpliwości, czy muzyka jest po prostu dobra. Przede wszystkim jednak starałem się robić wszystko tak, by po prostu być zadowolonym. Nie zastanawiałem się, jak płyta zostanie odebrana. Wyszedłem z założenia, że jeżeli tylko mnie się spodoba, to znajdą się ludzie, którzy się w niej odnajdą. Generalnie jednak Annoyance and Disappointment nie było trudniejszą płytą od debiutu. Biorąc pod uwagę, jak bardzo jesteś zajęty, znalazłeś dość czasu, aby usiąść, przemyśleć wszystko i – brzydkie słowo – zrobić płytę na spokojnie? Czy „zrobić” to brzydkie słowo? Chyba nie (śmiech). Nie, nie czułem, że robię coś zbyt szybko albo że brakuje mi natchnienia. Inspiracji nie brakowało – przychodziła naturalnie, a wraz z nią powstawały dobre utwory, którymi chciałem się podzielić z innymi. Ogólnie bardzo podobają mi się teksty, jak nigdy wcześniej. Napisałeś wszystkie sam? Wszystkie oprócz jednego, Pastempomat, powstałego we współpracy z Karoliną Kozak. Czy przez to Annoyance and Disappointment jest w większym stopniu Twoją własną wypowiedzią? Nigdy nie korzystałem przesadnie z pomocy tekściarzy. Na pierwszej płycie wszystkie angielskie teksty były mojego autorstwa, a polskie napisała Karolina, niemniej jednak uważam, że pasują one do mnie i mogę się z nimi utożsamiać. Dziś na pewno pisanie po polsku przychodzi mi łatwiej. Czuję, że mówię w swoim imieniu, dlatego też pierwszy raz zająłem określone stanowisko. Chodzi o singiel W dobrą stronę, który opowiada nie o miłości lub innych uczuciach, ale o kwestii, która mnie swego czasu zirytowała. Podoba mi się różnorodność płyty. Są na niej utwory taneczne, są rzeczy pobrzmiewające echem postpunka czy nowej fali, sporo jest popu z eksperymentalnym zacięciem... To wszystkie odcienie muzyki, jaka Ciebie interesuje?
Cieszę się, że tak wiele osób słucha mojej muzyki, a ta wpływa na ich życie. Tworzyłbym jednak nawet wówczas, gdyby moimi odbiorcami były cztery osoby spoza najbliższej rodziny.
Tak, to pewien miks wszystkiego, co mnie jara, przefiltrowany dodatkowo przez fascynację chłopaków, którzy ze mną grają. Bardzo mi odpowiada większa różnorodność nowego albumu. Obok ballad i ładnych piosenek, nawiązujących do debiutu, jest tu sporo utworów głośnych, szybkich... takich wyrywnych (śmiech). Mamy ten zadziorny dźwięk i to jest fajne. Kto odkrył obraz Juliusa Kronberga, którego fragment znalazł się na okładce? Wielu ludzi myśli pewnie, że to Twój portret? Tak, kiedy zamieściłem okładkę na Facebooku, sporo osób pisało, że to przejaw narcyzmu, by samego siebie ukazywać w takim entourage’u. Dopiero potem zrozumieli, że to obraz namalowany 130 lat temu (śmiech). A po raz pierwszy pokazała mi go rok temu pewna dziewczyna, która znalazła go w podręczniku do polskiego. Akurat uczyła się do matury – „Patrzę, a tu Podsiadło w mojej książce!” (śmiech). Comfort and Happiness zyskało status diamentowej płyty. Czy jego sukces ciąży w jakiś sposób nad Tobą? Mobilizuje czy przeszkadza? Świadomość tego nie jest stresująca ani deprymująca, aczkolwiek nie spodziewam się powtórzyć prędko podobnego sukcesu. Cieszę się, że tak wiele osób słucha mojej muzyki, a ta wpływa na ich życie. Tworzyłbym jednak nawet wówczas, gdyby moimi odbiorcami były cztery osoby spoza najbliższej rodziny. Choć pewnie nie miałbym takiego komfortu tworzenia. Z popularnością wiąże się też status celebryty, który przesłania nieco muzykę. Kiedy wpisuję Twoje nazwisko w wyszukiwarce, w pierwszej kolejności znajduję plotki o tym, że zapuściłeś wąsy albo że boisz się pająków. Nie przeszkadza mi to. Jako odbiorca, śledzący swoich ulubionych artystów, lubię dowiedzieć się o nich także czegoś niezwiązanego z muzyką. Nawet gdyby miała to być informacja, że chodzenie w kolorowych
22
MUZYK A W Y WIAD
23
MUZYK A W Y WIAD
skarpetkach pomaga w myśleniu (śmiech). Nie trzeba tego śledzić, jeśli się nie chce, ale dla niektórych jest to ciekawostka i sposób zbliżenia się do osoby, którą się szanuje.
Nie jestem tylko laureatem talent show i obiektem sezonowego zachwytu, ale gościem tworzącym muzykę na poziomie zbliżonym do dobrych wykonawców. Fakt, że coraz więcej ludzi mnie docenia jest wielkim komplementem.
Znajoma dziennikarka dostała w pewnej redakcji polecenie: „zrób materiał o młodym wokaliście, najlepiej znajdź nowego Podsiadłę”. Jak przyjmujesz fakt, że ludzie zaczynają porównywać do Ciebie innych muzyków? Jest to zajebiste (śmiech). Pierwszy raz spotkałem się z tym przy okazji jakiegoś zestawienia, w którym moje nazwisko postawiono obok Brodki i Makowieckiego. Wtedy poczułem, że jestem traktowany poważnie. Nie jestem tylko laureatem talent show i obiektem sezonowego zachwytu, ale gościem tworzącym muzykę na poziomie zbliżonym do dobrych wykonawców. Fakt, że coraz więcej ludzi mnie docenia jest wielkim komplementem. Czy po udziale w wiadomej reklamie telewizyjnej nikt nie próbował wmanewrować Cię w imprezy typu koncert na otwarciu supermarketu? Na pewno były takie propozycje, ale odkąd sporo zaczęło się wokół mnie dziać, opiekują się mną ludzie, którym ufam. Nie muszę już rozmawiać ze wszystkimi na tematy zawodowe. Wierzę w swojego menadżera, jego gust, zmysł i wizję. Z perspektywy wykonawcy cieszy mnie jednak, że ludzie chcą mnie spotkać i posłuchać na żywo, bodaj i w supermarkecie. Nie wiem tylko, czy moja muzyka pasuje do takiego miejsca, bo jest chyba zbyt smutna, aby zachęcać do kupowania chipsów lub marchewki (śmiech). Mam zbyt duży szacunek do sztuki, by używać jej w podobnych przybytkach. Dają Ci satysfakcję koncerty w rodzaju supportu dla Lany Del Rey? Wiadomo jak traktuje się „otwieraczy” wielkich gwiazd – ściszona aparatura, krótki set... To prawda, ale podobne występy również mnie cieszą, niezależnie od warunków panujących na scenie. Mogę powiedzieć, że grałem przed Laną Del Rey albo 30 Seconds to Mars i zawsze brzmi to dobrze (śmiech). Fajnie jest też pogadać z artystami, których lubię i którym kibicuję. Można liczyć na trasę klubową po wydaniu Annoyance and Disappointment? Jak najbardziej. Zaczynamy koncertować po Nowym Roku. Na pewno będzie trasa klubowa, ale myślimy też o specjalnych miejscach z siedzącą publicznością. Marzy mi się występ w filharmonii. Na pewno będziemy intensywnie koncertować.
Lilly Hates Roses Jesteśmy niepoprawnymi optymistami
Z Kasią Gołomską z zespołu Lilly Hates Roses rozmawiamy o emocjach związanych z tworzeniem muzyki, pozytywnym nastawieniu do życia, Warszawie oraz o polskiej scenie folkowej. Dowiadujemy się też, co jest niezbędne, by osiągnąć sukces. Rozmawiał: Kamil Downarowicz / Zdjęcie: materiały prasowe
Czy są jakieś występy, które stresują Was bardziej niż inne, do których przygotowujecie się w specjalny sposób? Dla mnie tak naprawdę każdy koncert jest wyjątkowy i do każdego podchodzę w inny sposób. Jeżeli chodzi o koncerty radiowe, skupiam się najbardziej na tym, żeby dobrze zaśpiewać, zagrać starannie, nie pomylić – żeby wszystko zabrzmiało bez zarzutu. Przez to mam często problemy, aby nawiązać odpowiednią interakcję z publicznością. To bardzo trudne skupić się na obu tych rzeczach równocześnie. Jeżeli chodzi o koncerty klubowe, to mają one zupełnie inny klimat niż plenerowe. Jedne i drugie uruchamiają we mnie różne emocje. Jednak od lat nie mogę wyzbyć się jednego – stresu przed każdym pojedynczym koncertem! Zawsze boję się mniej albo bardziej. Dużo zależy od tego, jak się w danym dniu czuję.
Graliście też sporo za granicą. Jak na muzykę Lilly Hates Roses reagują ludzie poza słupkami granicznymi Polski? Wydaje mi się, że publiczność w każdym kraju jest trochę inna. Tak naprawdę przekraczając granicę, za każdym razem debiutujemy i to jest piękne, bo musimy przekonać do siebie ludzi tylko naszą muzyką, nie mamy nic innego do zaoferowania. Ostatnio, podczas pobytu w Anglii, grając pierwszy koncert, zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, czy nasze anglojęzyczne teksty są dobrze napisane, czy to jest na pewno ich język (śmiech). Okazało się jednak, że ludzie bardzo uważnie nas słuchają i na przykład uśmiechają się pod nosem, kiedy śpiewam o czymś zabawnym. Bardzo lubimy wyjeżdżać za granicę. Ale oczywiście nie jest tak, że teraz chcemy grać tylko i wyłącznie poza Polską. Bardzo lubimy i cenimy sobie koncerty w naszym kraju i chcemy ich grać jak najwięcej.
25
MUZYK A W Y WIAD
Czy występy w Wielkiej Brytanii, m.in. w Londynie i Brighton, wywarły na LHR większy wpływ, czy była to po prostu fajna przygoda, o której szybko zapomnieliście? Każdy taki wyjazd nas bardzo mocno rozwija. Bycie nikomu nieznanym zespołem, granie koncertów dla wielu ludzi i to w miejscach, do których przychodzą ufając, że wydarzy się tam coś fajnego, jest ogromnym wyzwaniem. Wtedy my musimy w zamian zapewnić im rozrywkę na odpowiednim poziomie. Ponadto jest to wyzwanie nie tylko muzyczne, ale i fizyczne. Poruszamy się autobusami, a sama podróż do Brighton zajęła nam ponad 20 godzin! Mamy jednak w sobie bardzo dużo pokory i energii do działania. A gdzie na całym świecie chcielibyście zagrać najbardziej? W jakim legendarnym klubie, na jakim festiwalu? Chcielibyśmy polecieć do Stanów. Powoli o tym myślimy, ale nie mogę powiedzieć Ci w tej chwili nic więcej… Jeżeli chodzi o konkretne miejsce, to jest nim amfiteatr Red Rocks w USA. Ten przepiękny obiekt położony jest wśród skał i rozciąga się z niego niesamowity widok. Wróćmy na chwilę do Polski. Lubicie Warszawę? Czy to może relacja na zasadzie miłość-nienawiść? Oczywiście każde miasto ma swoje plusy i minusy, ale my bardzo lubimy Warszawę. W naszej karierze przewija się ona od samego początku. Nagrywaliśmy tutaj pierwszą i drugą płytę, spędzaliśmy w niej mnóstwo czasu. Kamil już tutaj mieszka, ja za chwilę będę się przeprowadzać. Dobrze się w Warszawie czujemy i mamy już wielu znajomych w tym mieście. Kiedyś zapytano mnie, czy można brać udział w przemyśle muzycznym, nie mieszkając w stolicy. Tak naprawdę można, ale należy się liczyć z tym, że trzeba tu bardzo często przyjeżdżać, czy się tego chce czy nie. Pytam oczywiście o to przy okazji singla Mokotów promującego Waszą najnowszą płytę. Czy ta dzielnica to naprawdę przedsionek Mordoru? Mokotów pojawił się w naszym życiu, gdy nagrywaliśmy płytę. Mieszkaliśmy tam przez pewien okres, więc codziennie rano widzieliśmy właśnie zakorkowany Mordor. Było wtedy szaro i zimno, a my nagrywaliśmy wesołe piosenki (śmiech). Sam Mokotów jest bardzo ładną dzielnicą, a ten Mordor jest jakby w nią wklejony na siłę, niepasujący, wyrwany z innej rzeczywistości. Nie jesteście jedynym zespołem wydającym ostatnio album, który w jakimś stopniu opowiada o Warszawie. Taco Hemnigway nagrał niezwykle popularny Trójkąt Warszawski. Słuchaliście? Szczerze mówiąc, całej płyty nie słyszałam, ale widzę, jaki jest szał. To rzeczywiście bardzo dobra muzyka i świetne, trafne teksty. Jak duży wpływ na brzmienie Mokotowa miał Bogdan Kondracki? To jest chyba najważniejsze w roli producenta – na czas nagrywania płyty stał się on częścią zespołu. Bogdan, oprócz tego, że idealnie odgadywał nasze myśli, miał mnóstwo własnych pomysłów. Stworzyliśmy tę płytę wszyscy razem. Czuliście się teraz pewniej w studiu niż wtedy, kiedy nagrywaliście debiutancki materiał? Czy praca wyglądała podobnie? Czuliśmy się nieco pewniej. Chyba dlatego, że ogólnie dojrzeliśmy w ciągu tego całego czasu – przez dwa lata trochę rzeczy się wydarzyło. Fajne było, że sposób pracy nad pierwszą i nad drugą płytą wyglądał zupełnie inaczej. Pierwszą nagrywaliśmy analogowo, na taśmę z Maćkiem Cieślakiem i piosenki rejestrowaliśmy na setkę, a później dogrywaliśmy do tego jakieś drobne rzeczy. Przy drugiej
Bycie nikomu nieznanym zespołem, granie koncertów dla wielu ludzi i to w miejscach, do których przychodzą ufając, że wydarzy się tam coś fajnego, jest ogromnym wyzwaniem. Wtedy my musimy w zamian zapewnić im rozrywkę na odpowiednim poziomie. korzystaliśmy z komputera, więc technologia pozwoliła nam na dużo więcej. Cieszę się, że mieliśmy okazję nagrać dwie płyty na dwa tak różne sposoby. Wasza muzyka jest bardzo pozytywna, niewinna, pełna energii. Czy w życiu także jesteście takimi niepoprawnymi optymistami? Tak, staramy się. Nawet, jeżeli mamy akurat trudniejszy moment, to robimy wszystko, żeby sobie z tym poradzić, nie przejmować się. Myślę, że jest to jeden ze składników „przepisu na sukces”. My wszystkie swoje smutki wylaliśmy na pierwszej płycie, teraz staramy się przekazać w naszej muzyce jak najwięcej radości. Przed nami jest jeszcze dużo pracy. Jednak, mimo że gramy dopiero trzy lata, to podchodzą do mnie młodsze osoby i pytają, co zrobić, żeby założyć zespół. Wtedy odpowiadam, że trzeba mieć w sobie dużo pokory, optymizmu i cały czas ciężko pracować. Dawid Podsiadło wystąpił gościnnie na płycie Mokotów, Peter J. Birch występuje w viralu promującym płytę, Tomasz Biliński z Coldair pije z Wami piwo. Czy środowisko przedstawicieli polskiego młodego folku jest skonsolidowaną, koleżeńską, wspierającą się wzajemnie grupą? Jest trochę tak, jak mówisz. To jest super, że w tym wszystkim jest jedna pula ludzi. Wszyscy się cały czas mijamy i spotykamy, chodzimy na swoje koncerty i pomagamy sobie muzycznie. Kiedyś myślałam, że „featuringi” planuje wytwórnia albo są one ustalane odgórnie, a tak naprawdę wychodzi to spontanicznie, na tak zwanym piwku. Na swoją płytę zaprosiliście gości, a czy Was ktoś zdążył już zaprosić do nagrywania swojego albumu? Tak. Fajnie, że mamy możliwość uczestniczyć także w innych przedsięwzięciach. Brałam udział w projekcie Miuosha, Jimka i Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Na płycie Miuosha też śpiewałam jedną piosenkę. Kamil również będzie śpiewał, ale na razie nie mogę zdradzić gdzie. Kamil (druga połówka LHR) w jednym z wywiadów powiedział, że pisanie tekstów jest dla niego medytacją, pewnego rodzaju katharsis. A czym dla Ciebie jest śpiewanie? Jest to przede wszystkim forma ekspresji. Staram się każdą piosenkę zinterpretować najlepiej jak tylko potrafię i przekazać wszystko, co mam do powiedzenia. Trudne jest dla mnie zwykłe odśpiewywanie. Kiedy tworzę muzykę, zamykam w niej wszystkie swoje emocje i ciekawe jest to, że kiedy Kamil pisze potem do tej piosenki tekst, często opowiada on właśnie o tym, co czułam. Wasz zespół odniósł już kilka większych sukcesów, dużo koncertujecie, jesteście popularni. Czy na obecnym poziomie jesteście w stanie utrzymać się z muzyki, czy musicie raczej gdzieś sobie dorabiać, jak to niestety często bywa wśród rodzimych artystów? Powiem tak: żyjemy skromnie, ale godnie!
Ad.M.a Branża muzyczna to nie kółko różańcowe
Chełmska raperka Ad.M.a nie może narzekać na nudę. Jeśli akurat nie nagrywa, to odbiera propozycje matrymonialne od połowy Polski lub mierzy się z powracającym jak bumerang stereotypem kobiety-nawijaczki. O tym i wielu innych kwestiach porozmawialiśmy z nią krótko przed premierą albumu „Gdy skrzydła w popiele, boginie schodzą na Ziemię”. Rozmawiał: Krzysztof Nowak / Zdjęcie: Tomasz Wichrzycki
Myślę, że wywiad to jedna z niewielu okazji, by ktoś rozpoczął z Tobą rozmowę od czegoś innego niż „kocham Cię” lub „wyjdź za mnie”. Polski słuchacz podchodzi do Ciebie jak do bóstwa. Nie patrzę w ten sposób na komentarze ze strony słuchaczy. Traktuję je bardziej w kategorii żartu, tym bardziej że w polskim rapie ciężko, by kobieta była bóstwem dla słuchaczy. Sama jednak wiesz, że scena ma delikatny problem z kobiecym rapem. Nie zapomnę nigdy Twojej afterowej dyskusji z pewnym znanym raperem, który wprost stwierdził, że taka muzyka nie powinna istnieć. (śmiech)Biorąc pod uwagę kontrast pomiędzy takimi nieprzychylnymi stwierdzeniami a komentarzami w stylu „kocham Cię”, to jest to nawet bardzo miłe i zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Najbardziej cenię sobie jednak opinie, które odnoszą się bezpośrednio do muzyki. Takie, w których odbiorcy doceniają technikę, flow czy koncept. Twoja muzyka wpisuje się w pewien sposób w niszę, która nie jest łatwa do interpretacji. Dużo u Ciebie nowoczesności w bitach, jest też szczypta zabaw nawijką, a przede wszystkim – zawiłości leksykalne.
To prawda, trochę mieszam, także gatunkowo. Od zawiłości leksykalnych chcę jednak nieco odejść. Płyta A. wraca późno, ze względu na koncept, była naszpikowana takimi rzeczami. Teraz, przy Gdy skrzydła w popiele, boginie schodzą na Ziemię, słuchacze zauważą już nieco inny lot, choć także z wersami skłaniającymi do przemyśleń. Zawsze lubiłam liryczne podróże. W tych podróżach nie ma nadmiaru kreacji. Jeśli ktoś zna Cię dłużej niż chwilę, to niektóre wersy może odczytać – nomen omen –w lot, jak otwartą księgę. I to mnie od dawna ciekawi, bo w mediach społecznościowych jesteś dość oszczędna.Daleko Ci do tych, którzy wrzucają do sieci wszystko, łącznie ze zdjęciem porannej owsianki. Podobno moja twarz też wszystko zdradza. Kiedyś będę mieć dużo zmarszczek (śmiech). Początkowo byłam w ogóle przeciwna zdjęciom i ujawnieniu twarzy, dlatego na Szmaragdowej Szczerości połowę mam zakrytą. Wyszłam z założenia, że ludzie najpierw muszą poznać moją muzykę, dopiero potem oblicze, choć i tak zarzuca mi się „grę ciałem”. Teraz publikuję więcej zdjęć, bo wymaga tego ode mnie rosnąca popularność, ale życia prywatnego wolę zbytnio nie ujawniać. Wszystko z umiarem, ale wiadomo, że media społecznościowe i aplikację typu Snapchat wymagaja spontanicznego pokazywania życia.
27
MUZYK A W Y WIAD
Jesteś popularna w całym kraju, ale przytomnie zaznaczasz, że Twój nowy album będzie dopiero drugą legalną płytą w historii Chełma. To zastanawiające, bo trudno mi wskazać tej wielkości ośrodek, który tak mocno żyłby rapem. Pamiętam przecież imprezy w Undergroundzie, mocno działającą organizację easymonday, „Łuczek”, na którym zbierali się przeróżni zajawkowicze na pogaduchy, a nawet mniejsze i większe tarcia między ludźmi zajmującymi się muzyką. Co zatem poszło nie tak? Nie chcę być w tym momencie jakimś znawcą chełmskiego rapu, ale faktycznie zaobserwowałam coś takiego. Byli CZST i oni do dziś nagrywają chociażby jako Wschodni Wiatr. Zdolny do dziś produkuje m.in. dla Tau. Kolejną falą rapu byliśmy my, czyli ja, Dedoen, Wizu, Kacu, Nerwus, Miejski Folklor (Dexter i Zero Jeden), Apokryf (Smooth Poet), Kosińska aka Kosa, NPR i jeszcze kilka osób, których nie wymieniłam. Dlaczego nie było drugiej legalnej płyty CZST – nie mam pojęcia, był natomiast nielegal. Moje pokolenie dopiero dochodzi do głosu, jednak w Chełmie niewielu jest młodych słuchaczy. Koncerty rapowe są nierentowne i często się je odwołuje. Mam nadzieję, że rap jeszcze wróci na ulice Chełma. Dla nas ta muzyka była wtedy wszystkim. Rap być może wróci na ulice Chełma, ale Ty na stałe już pewnie niekoniecznie. Sporo się u Ciebie dzieje w kwestiach mieszkaniowych. Był Lublin, jest BielskoBiała. Chęć oderwania się i złapania dystansu czy pragmatyzm, bo studio i interesy bliżej? Pragmatyzm. Nie wykluczam jednak powrotu do Chełma. Mam tam rodzinę, dom i wiele wspomnień. To bardzo piękne miasto, w którym żyje się spokojnie, co sobie cenię. Nie wrócę tylko jeśli będę mogła zabrać moich bliskich ze sobą. A jeśli zdecydowaliby się na przeprowadzkę, to namówiłabym ich na Bielsko. Widzę, że tutaj ludziom żyje się lepiej. Pod jakim względem? Jest dużo zakładów i firm, a co za tym idzie miejsc pracy, ludzie jeżdżą lepszymi samochodami, w sklepach kasjerski są milsze... Proza życia staje się jakby mniejszą prozą? Wizualnie tak to wygląda. Wspominałaś też o miejscach pracy, chyba nieprzypadkowo. Znalazłaś zajęcie w swojej branży? Tak. Doświadczyłam szczęścia początkującego. Za to w rapie początkująca już nie jesteś i to chyba dobry moment, by załapać się pod skrzydła dużego labelu. Nowy krążek wyjdzie już pod majorsem? Zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja po tej płycie. Pojawiły się już takie propozycje, ale bardzo wierzę w 3/4 UDGS i w ideę tego projektu. Nie zaprzeczysz jednak, że mniejsze, dobrze prosperujące wytwórnie niestety napotykają w pewnym momencie szklany sufit. Osiągają wysoki pułap, ale – jak pokazuje przykład chociażby High Time'u – brakuje funduszy, by zaspokoić rosnące oczekiwania. W takich wypadkach najważniejsza jest strategia i pomysł na biznes. Prosto też kiedyś napotkało szklany sufit, ale znalazł się inwestor. Ważne, żeby wierzyć w pewne rzeczy, pieniądze to dopiero kolejny element, ale taki, o którym oczywiście nie wolno zapominać.
U nas nie do końca pokazywanie ciała się sprawdza, jesteśmy jednak tradycjonalistami w tych kwestiach. Ludzie bardziej cenią sobie umiar. Najpierw idea, potem działania – faktycznie tak powinno to funkcjonować. Kiedy mówimy o wielkich wytwórniach, nie mogę nie zagadnąć Cię o obawy. Masz jakieś? Jasne. Wiążą się one z finansami, a także opieką, jaką dane miejsce może zapewnić. Moje idee są wielkie i sięgają daleko, dlatego potrzebują też odpowiedniego wsparcia. Nie tylko finansowego. Finanse to dość drażliwy temat. Choć nikt o tym otwarcie nie mówi, na pewno w głowach paru dobrze rokujących raperów zakiełkowała myśl, że bycie wieszakiem na ubrania i chodzącym product placementem nie jest takie najgorsze. Nic do tego nie mam. Artysta tworzy wizerunek i wchodzenie w układy z firmami odzieżowymi jest częścią budowania tego wizerunku. Wizualnego, bo muzyczny to już kwestia wydawanych płyt. Za granicą takie zabiegi są bardzo popularne, wystarczy wspomnieć Pharrella z Adidasem, Rihannę z Pumą etc. To też forma zarabiania pieniędzy i rodzaj pracy jakby nie patrzeć. Zgoda, pod warunkiem, że wszystko robione ze smakiem, a nie łopatologicznie. Myślę za to, że wykreowanie wizerunku kokietki i „ogrywanie” go przez klienta niekoniecznie by Ci się podobało. Co masz na myśli? Oparcie całego Twojego wizerunku na niewątpliwej urodzie i żyłowanie jej dla zysku, bez odpowiedniego zaakcentowania talentu muzycznego. Na pewno trzeba wszystko robić tak, żeby później niczego nie żałować. U nas nie do końca pokazywanie ciała się sprawdza, jesteśmy jednak tradycjonalistami w tych kwestiach. Ludzie bardziej cenią sobie umiar. Stąd też wynika fakt, że wydawca raczej nie porywa się na budowanie wizerunku, skupiając się wyłącznie na fizyczności. Nie uważam jednak, że do końca mojej kariery powinnam ukrywać jakieś wybrane walory cielesne. Kiedyś, gdy już będę stara (jeśli dożyję), tym bardziej nie będzie czego prezentować, więc trzeba cieszyć się teraźniejszością. Wszystko z wyczuciem i ze smakiem, ale także wszystko dla ludzi. To w końcu branża muzyczna, a nie kółko różańcowe. Przystojni raperzy nie ukrywają twarzy, a dobrze zbudowani nie zakrywają ciała. To na koniec jeszcze słówko o pisaniu, bo przecież prowadzisz także cykl na Popkillerze, a wiem o przynajmniej paru artystach rapowych, którym rodzą się ciągotki do krótszych i dłuższych form. Planujesz w przyszłości usiąść w bujanym fotelu w Bielsku lub innym spokojnym miejscu, odpalić drewnianą fajkę i stworzyć literackie dzieło życia? Nie wiem tego dziś, ale z pewnością chciałabym opisać kiedyś swoje życie. Nie wiem tylko, czy to będzie kogokolwiek interesować (śmiech). Jak byłam młodsza, napisałam kilka opowiadań dla dzieci, może kiedyś powrócę do tego. Na pewno będę musiała się w jakiś sposób wyrazić, bo potrzebuję tego bardziej niż inni.
Smolik / Kev Fox Na początku był koncert
Hipnotyzujący wokal, misternie skonstruowana linia melodyczna oraz znakomite teksty – innymi słowami nie można opisać najnowszego projektu Andrzeja Smolika i Keva Foxa. Wciąż odkrywają nowe przestrzenie artystyczne, tworząc niepowtarzalną strukturę dźwięków. Wierzą, że sukces artysty definiuje czas i nie zamierzają go tracić. Ważne jest tu i teraz, ważne jest to, aby grać! Rozmawiała: Justyna Czarna / Zdjęcia: Anna Głuszko-Smolik
W maju zaraz po wydaniu singla powiedziałeś, że czujesz się jak debiutant i nie masz pojęcia, gdzie doprowadzi Was ta współpraca. Jakie uczucie towarzyszy Wam teraz, po wydaniu albumu i pierwszych koncertach? Smolik: Cieszymy się, że czas wszystkich gór i dolin, związanych z pracą w studiu, jest już za nami. Teraz przyszedł czas na koncerty. Czujemy się świetnie razem na scenie, takie granie sprawia nam dużo przyjemności. Widzicie już dalszą drogę? Fox: Zobaczymy, rozmawialiśmy o kolejnych albumach, ale póki co wiemy, ile czasu spędziliśmy na nagraniu poprzedniej płyty, więc cieszymy się tym
co tu i teraz. Jestem dumny z tego albumu, bo żyje już swoim życiem, a przed nami wiele koncertów. Smolik: Nie wiemy, gdzie wylądujemy i nie myślimy o tym teraz. Chcemy grać! Jak brzmią utwory z Waszego albumu na żywo. Bardzo różnią się od tego, co słyszymy na płycie? Smolik: Chcę wierzyć, że zarazimy publiczność żywą odsłoną naszego projektu, bo jest znacząco inna od tej na płycie. Inna znaczy brudniejsza, głośniejsza i bardziej zuchwała. Dajemy sobie sporo miejsca na podróż w nieznane, improwizacje i niekiedy wręcz punkową ekspresję. Wiele osób może czuć się zaskoczonych tym, co usłyszy.
29
MUZYK A W Y WIAD
Fox: Występy na żywo faktycznie są inne, bo podczas koncertów towarzyszy nam inna energia. Na scenie występujemy w trójkę, co znaczy, że w takim składzie trudniej nam odtworzyć to, co jest na albumie. Ja lubię wyzwania, więc bardzo sobie to cenię. Wasz nowy album jest genialny, podobnie jak cała akcja promocyjna zorganizowana wokół niego. W sumie już kilka tygodni przed premierą płyty fani mogli słuchać kawałków, oglądać filmiki, etc. Czy zespół, który wydaje teraz nowy album, może pozwolić sobie wyłącznie na tworzenie muzyki, czy musi także poświęcić równie sporo uwagi promocji i marketingowi? Smolik: Media społecznościowe mają ogromną moc. To dla mnie nieco nowe środowisko, w którym dopiero uczę się funkcjonować. Jeszcze do niedawna odbiorca miał styczność z twórcą, muzykiem, artystą wyłącznie na koncertach i przez album. Obecnie odsłaniamy się prywatnie w wirtualnej rzeczywistości, by zwrócić uwagę na naszą muzykę. Spotkaliśmy fajnego człowieka Artura Farynę, który pojechał z nami w trasę i zrobił świetne naszym zdaniem filmy. Wiem, że sami nie znaleźlibyśmy energii i czasu na coś takiego. Co według Was współcześnie definiuje sukces artysty? Fox: Dzisiaj? Sukces artysty definiuje czas. To, czy z upływem lat nadal będzie tworzył dobrą muzykę. Jeśli kolejny album nie jest lepszy od poprzedniego, to znaczy, że trzeba pomyśleć o „przejściu na emeryturę”. Smolik: Rzeczywistość muzyczna zmienia się bardzo dynamicznie. Fonograficzne rozbłyski są spektakularnie widoczne, lecz trwają bardzo krótko. Myślę ,że niewielu młodych twórców czekają długie kariery i ewolucja artystyczna, bo ludzie ponad wszystko pragną nowości i zmian . Co jest więc sukcesem? Długofalowość. Zdobycie niekoniecznie monstrualnie, wielkiej, ale świadomie oddanej publiczności. Możliwość dialogu i dorastanie wraz z tymi, którzy lubią to, co robisz. Kiedy będziecie mogli powiedzieć o swoim albumie, że odniósł sukces? Fox: Jeśli ludzie będą go nadal słuchać za 10 lat, a my nadal będziemy robić muzykę. Angielski to język uniwersalny, ale emocje ciężko wyrazić słowami, a muzyka opiera się na emocjach. Nawet jeśli znajdziemy w swoim języku słowa, które wydają nam się odpowiednie do ich opisania, nigdy nie mamy pewności, że druga osoba odbierze je w taki sam sposób. Czy cokolwiek takiego towarzyszyło Ci przy pracy nad muzyką z Kevem, który jest Walijczykiem i porozumiewasz się z nim w języku nauczonym. Czy to może stanowić problem lub jakiegoś rodzaju wyzwanie? Smolik: Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie porozmawiam z Kevem tak, jak jego szkolny kumpel ze wszystkimi zawiłościami i subtelnościami innej kultury oraz jej języka. Istnieją na szczęście niewerbalne parametry, które pozwalają się blisko skontaktować, takie jak wrażliwość, intuicja, a przede wszystkim
Sukces artysty definiuje czas. To, czy z upływem lat nadal będzie tworzył dobrą muzykę. Jeśli kolejny album nie jest lepszy od poprzedniego, to znaczy, że trzeba pomyśleć o „przejściu na emeryturę”. dźwięki. Muzyka nie potrzebuje języka – to fale, które wszyscy odbierają w podobny sposób. Tutaj się spotkaliśmy spychając na margines kontekst etniczno-kulturowy. Jesteście już doświadczonymi muzykami, ale gdybyście dziś mogli przenieść się w czasie i doradzić coś sobie na początku kariery, co by to było? Smolik: Słuchaj własnej intuicji i poświęcaj dużo uwagi temu, co chcesz robić, kiedy do dyspozycji masz ocean czasu. Fox: I nie rób na siłę wszystkiego sam. Otaczaj się profesjonalistami, którzy znają się na swojej robocie. Postaraj się o dobrego managera i wytwórnię, która będzie wspierała twoje pomysły i ambicję. Jeśli będziesz mógł tym ludziom zaufać, skupisz się tylko na robieniu dobrej muzyki, bo na koniec dnia tylko to się liczy. Pierwszy raz spotkaliście się po Twoim koncercie w Warszawie. Andrzej trafił na niego przypadkiem, a kiedy podszedł do Ciebie, by porozmawiać, nie miałeś pojęcia kim on właściwie jest. Potem katastrofa smoleńska na tyle pokrzyżowała Twoje plany koncertowe, że wylądowaliście razem w studiu nagraniowym. Wierzycie w przypadki, zbiegi okoliczności, boski plan? Fox: Można tak na to patrzeć. Jednak wierzę, że kontrolujemy swoje życie, kiedy mamy pozytywne nastawienie i robimy rzeczy, które naprawdę chcemy robić. Jeśli byłoby inaczej, nigdy nie byłoby mnie w Warszawie podczas tej trasy. Zawsze chciałem żyć z muzyki. To było moje marzenie od kiedy pamiętam, ale zamiast siedzieć i tylko o tym marzyć, zacząłem wprowadzać to realnie w życie. Wierzę, że każdy jest kowalem własnego losu. Jeśli nie lubisz swojej pracy, po prostu ją rzuć. Jeśli coś ci nie pasuje – spróbuj to zmienić. Jeśli chcesz coś zrobić – po prostu to rób. Pewnie nie będzie to łatwe. Będziesz musiał poświęcić temu dużo czasu, ale mogę ci zagwarantować, że będzie warto. Pozostań wolny i w zgodzie ze sobą, rób to, na co sam masz ochotę. Wiele osób mówi, że jestem szczęściarzem, ale ja wiem, że szczęście sam sobie zawdzięczam, a sukces nie jest dziełem przypadku. Pracowałeś z dziesiątkami artystów, muzyków. Dlaczego to właśnie z Kevem powstał osobny projekt? Pamiętasz, co zachwyciło Cię najbardziej przy okazji pierwszego spotkania? Smolik: Na początku był koncert. Zachwyciła mnie jego muzyka, głos i to coś, czego nie da się nauczyć i nazwać.
Kev, jakiś czas temu rozmawialiśmy o miastach w Wielkiej Brytanii, wspaniałych miejscach do tworzenia muzyki i jej prezentowania. Co spowodowało, że jednak wybrałeś Polskę? Fox: Szczerze, to zdecydowałem, że nie chcę mieszkać w Wielkiej Brytanii, ale nie byłem pewien, gdzie wyląduję. Postanowiłem spędzić trochę czasu w Warszawie, a wzięło się to z mojej obsesji na punkcie Davida Bowiego. On i Iggy Pop wspominali to miejsce, więc było dla mnie trochę magiczne i tajemnicze. Jak już przyjechałem, uzależniłem się od Polski. Teraz mieszkam w Sopocie. Trochę czasu spędziłem w Poznaniu, a jeszcze wcześniej mieszkałem w małej miejscowości Tuczno. Nie wiem co takiego ma w sobie to miejsce, ale jest w nim coś specjalnego. W Polsce nigdy mnie nie spotkało nic złego, mogę mówić o niej w samych superlatywach. Nie jestem pewien, czy zostanę w Polsce na zawsze. Jestem dosyć nomadyczną osobą, przeprowadzam się przynajmniej dwa razy w roku, więc zobaczymy. Jaki wpływ na Waszą muzykę ma miejsce, w którym tworzycie? Fox: Większość tego albumu napisałem w Tucznie. To było lato, byłem na wsi. Muszę mieć takie miejsce, w którym nic mnie nie rozprasza, nie muszę zmuszać się do pracy i wiem, że mogę się skupić tylko na niej. Johnny Marr z The Smiths powiedział, że w Manchesterze dlatego narodziło się tak dużo dobrej muzyki, bo ciągle pada, więc ludzie muszą znaleźć sobie jakieś zajęcie w domu. Nie wiem, ile w tym jest prawdy, ale to miasto z pewnością dało mi mnóstwo inspiracji. Smolik: Dla mnie jest ważne w jakiej atmosferze i otoczeniu robię muzykę. To w jakiś sposób determinuje jaka ona będzie. Staram się zawsze stwarzać dobre i inspirujące warunki do pracy oraz nagrań. Jeśli jest zły klimat, będzie to słychać lub czuć w nagraniach. W wywiadach wspominałeś, że teraz każdy może produkować muzykę. Nie trzeba już mieć wykształcenia muzycznego, bo technologia na tyle ułatwia tworzenie, że sam koncept na album wystarczy. Wspominałeś, że nikt nie przywiązuje się do nowych rzeczy, jak i nowej muzyki. Słuchamy dwa tygodnie i odkładamy. Tak samo jak wyrzucamy rzeczy. Czy widzisz coś dobrego w tak szerokim dostępie do tworzenia i słuchania muzyki? Smolik: Dostęp do tanich i doskonałych narzędzi to błogosławieństwo i na co wszyscy czekaliśmy latami. Żyjemy w czasach, gdzie etos zawodowy, warsztat i tradycja przestają stanowić wartość. Taksówkarze nie wiedzą, gdzie są główne ulice w mieście. Fotografować i filmować może każdy. A nawet jeśli coś nie wyjdzie, to można przecież skorzystać z oprogramowania do retuszu i montażu. Muzykę kupujemy w komponentach, samplach, frazach i układamy po swojemu, podpisując się jako autor. Uważam, że to bardzo dobrze, bo wciąż liczy się koncept i albo się ma coś do powiedzenia, albo nie. Nie trzeba już ćwiczyć latami, by móc robić te wszystkie rzeczy. Jednak wciąż trzeba się napracować, by znaleźć swoją drogę w tym zalewie ułatwień i skrótów. W nowym albumie postawiliście raczej na klasykę, żywe instrumenty, silny wokal – to, co od zawsze było istotą muzyki, ale żyjemy w dobie tak „zaawansowanych” produkcji muzyki eksperymentalnej, gdzie
MUZYK A W Y WIAD
31
nagranie wirującej pralki jest dla niektórych dziełem sztuki. Zaczynam obawiać się, że dojdziemy do momentu, w którym zaczną nam wmawiać, że każdy dźwięk jest muzyką. Gdzie jest Twoja granica? Smolik: Nie każdy dźwięk jest muzyką. Muzyka to zbiór fal i interwałów, które niosą emocjonalny przekaz i stosunkowo świadomie opowiadają jakąś historię. Każdy jednak interpretuje je na swój sposób. Brak mierzalności i abstrakcyjność zjawiska generuje więc wiele nadużyć i nieporozumień. Nie mam nic przeciwko eksperymentom, są bardzo potrzebne, by świat szedł naprzód. Jestem prawie pewien, że te nieprawdziwe, przekombinowane, ładnie opakowane propozycje nie przetrwają zbyt długo. Czas i odbiorcy się nie mylą na dłuższych dystansach.
Żyjemy w czasach, gdzie etos zawodowy, warsztat i tradycja przestają stanowić wartość. Taksówkarze nie wiedzą, gdzie są główne ulice w mieście. Fotografować i filmować może każdy. A nawet jeśli coś nie wyjdzie, to można przecież skorzystać z oprogramowania do retuszu i montażu. Muzykę kupujemy w komponentach, samplach, frazach i układamy po swojemu, podpisując się jako autor.
Ludzie są w stanie okaleczyć się, aby upodobnić się do swojego idola. Mogą też zbyt dosłownie traktować teksty. Czy tworząc muzykę, myślicie już o jej odbiorze? Towarzyszy Wam poczucie odpowiedzialności? Fox: Jest to jakiś czynnik wpływający na to, co tworzysz, bo ludzie muszą to lubić i chcieć przychodzić na koncerty, więc myślisz o tym z powodów finansowych. I to może być pułapka. Przy tworzeniu naszego albumu absolutnie o tym nie myśleliśmy. Nie zastanawialiśmy się kim będzie nasz odbiorca i czy ktoś będzie lubił to, co nagramy. Nie mieliśmy żadnych nacisków, naturalnie rozwijaliśmy to, jak ten album brzmi, bez planów jak powinien. Nagraliśmy album najlepszy, jaki mogliśmy. Teraz żyje swoim życiem, a my za tym podążamy i zobaczymy, gdzie nas zabierze. Muzyki nie robisz dlatego, że chcesz. Muzykę robisz – bo czujesz, że musisz! To jest niesamowite, przy okazji tańsze niż jakakolwiek terapia. Smolik: Od zawsze staram się robić muzykę, jaką czuję i taką, która zadowala mnie w pierwszej kolejności. Mam nadzieję, że tylko wtedy jest szansa na szczery dialog. Wiem, że istnieją podobni do mnie ludzie, którzy znajdą w niej coś bliskiego swoim emocjom. Czuję się odpowiedzialny za to, co robię, licząc na świadomy odbiór i partnerstwo po drugiej stronie. Gdybyście mogli namalować Waszą muzykę, jaki przedstawia obraz? Smolik: Dla mnie to Route nr 66 z polskimi wierzbami w tle. Fox: Ja nie potrafię ani malować, ani rysować. Nie wiem, jak ta muzyka brzmi dla innych osób, jeszcze trudniej pomyśleć mi o tym, jak brzmi dla siebie samego. Mamy tu do czynienia z wieloma perspektywami. Jeśli ją tworzysz, nigdy nie usłyszysz tego, co słyszą inni ludzie.
33
34
M U Z Y K A RE C E N Z JE
Bloc Party
Marika
Te-Tris
Hymns
Marta Kosakowska
Definitywnie
¤
¤
¤
8/10
7/10
8/10
Jeśli kojarzycie Bloc Party jedynie z indie-popowymi, energetycznymi kawałkami, które przed dziesięcioma laty zawojowały listy przebojów, to ich najnowsza płyta może stanowić niezłą zagwozdkę. Band dowodzony przez Kele Okereke przeszedł sporą metamorfozę i zdążył nagrać eksperymentalno-elektroniczny krążek Intimacy czy surowy, garażowy Octopus. Tym razem Brytyjczycy wylądowali gdzieś po środku tych dwóch stylistyk. I trzeba przyznać, że wyszło im to całkiem zgrabnie. Na płycie królują powolne tempa i senne kompozycje i warto zaznaczyć, że nie są to smęty bez koncepcji i charakteru. Kapela zarejestrowała materiał w nowym składzie. Oprócz Kele i gitarzysty Russella Lissacka jest w niej teraz sekcja rytmiczna: Justin Harris (gitara basowa) i Louise Bartle (perkusja), którzy zastąpili Gordona Moakesa i Matta Tonga. Krótko mówiąc zmiany, zmiany, zmiany. Kamil Downarowicz
Nazwisko w miejscu tytułu powinno świadczyć o tym, że na czwartej autorskiej płycie Marika w pełni ujawnia prawdziwą, dojrzałą siebie. Na dobre porzucając emploi soulowej divy, od dawna nie wcielając się już w dancehall queen. Jej nowy album wypełnia elektroniczny pop, wysmakowany brzmieniowo i nastrojowo wyszeptany. Obok minimalistycznej Łodyżki mamy pulsujące drum’n’bassowo Tabletki, a świetnie zaaranżowane smyczki (prawdziwy kwintet, nie żadne sample!) w Trees nie będą wadzić w sąsiedztwie z tanecznym Niebieskim ptakiem. Co najmniej poprawnie swoją robotę wykonali producenci (m.in. Gooral, Kwazar, BRK) oraz zaproszeni muzycy (Skubas, Grubson, Xxanaxx). Skoro jednak płyta ma osobisty wymiar, brakuje mi na niej jedynie tekstów, co do których nie miałbym pewności, że pisane były prywatnymi emocjami. Uniwersalność i okrągła forma nie zawsze są wszak atutami. Sebastian Rerak
Po przegadanym i przepompowanym Teraz Te-Tris powrócił albumem Definitywnie na drogę, która wymaga nagrywania krążków eklektycznych, ale zarazem spójnych. Rzadko zdarza się, by soczyste i kąśliwe braggadocio (Zemsta Montetzumy) nie gryzło się z prześmiewczą, bangerową partią (Jurek Mordel), a w niedalekiej odległości od siebie znajdowały się utwory o ciężkim życiu w związku (Kopi Luwak) i doświadczeniach seksualnych (XoXo). Skoro zaś zakładany rozstrzał tematyczny był tak spory, najważniejszym zadaniem stało się dopasowanie muzyki do tego miszmaszu. Niestety nie wszystko zagrało. Tu i ówdzie nadal pojawiają się zbyt rozbudowane przejścia oraz barokowe aranże, lecz takie bity jak okołokavinszczany do Morodera przesuwają granice tolerancji polskiej sceny. Płyta roku? Nie, ale następna, jeśli poziom zostanie utrzymany, powinna wspiąć się na podium. Krzysztof Nowak
Jacek Dehnel
Żyjemy w kulturze dziennikopisarstwa
Jacek Dehnel to jeden z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych pisarzy ciągle jeszcze młodego pokolenia oraz laureat wielu nagród. W rozmowie z „HIRO” tłumaczy, dlaczego Biblia to lektura, po którą sięgają niekoniecznie katolicy, opowiada o swoim „Dzienniku roku chrystusowego” oraz zdradza, czym jest Projekt Tajny Detektyw. Rozmawiała: Karolina Rudnik / Zdjęcie: Cezary Rucki
Dlaczego pisarz ateista decyduje się napisać swój dziennik akurat, gdy wchodzi w wiek chrystusowy? Bo wiek chrystusowy nie jest pojęciem religijnym, tylko społecznym – i jeśli nawet wierzymy w podwójną, boską i ludzką, naturę Jezusa, to wiek chrystusowy odnosi się właśnie do tego aspektu ludzkiego – że do trzydziestego trzeciego roku życia mężczyzna osiągnął to a to: założył religię, zgromadził uczniów, ustanowił sakrament, przeprowadził błyskotliwą acz nieudaną obronę w procesie i umarł za swoje przekonania. Przecież dla natury boskiej, która jest wszechmocna, to żaden problem, to jedno pstryknięcie metafizycznymi palcami. A dla człowieka to osiągnięcie. A poza tym Jezus to nie tylko postać uznawana za bóstwo lub proroka w kilku religiach, ale i bardzo konkretny reformator religijny
i etyk, którego dziedzictwo jest u nas, że to tak prowokacyjnie stwierdzę, właściwie kompletnie pomijane. Wszyscy niby znają, a prawie nikt nie bierze poważnie. Dla jednych punktem zwrotnym jest magiczna trzydziestka, dla innych „życie zaczyna się po czterdziestce”. Czy takie (mniej lub bardziej) okrągłe urodziny mogą mieć większe znaczenie? To już zapraszam czytelników do lektury Dziennika..., gdzie zerkam sobie w życie różnych ludzi i sprawdzam, czy faktycznie ten wiek chrystusowy był przełomowy, czy rzeczywiście miał jakieś znaczenie. Moim zdaniem to tylko symboliczny punkt, oznaczający dłuższy okres w życiu: przejście między młodością a dojrzałością.
37
L I T E R AT U R A W Y W I A D
Zastanawia się Pan na kartach Dziennika…, czemu Pańskie życie mogłoby kogokolwiek interesować. Znalazł Pan odpowiedź na to pytanie? To się okaże dopiero po wydaniu książki, kiedy trafi do czytelników i albo znajdzie ich zainteresowanie i uznanie, albo nie znajdzie. Dopóki nie ma informacji zwrotnej, można tylko zgadywać. Pocieszam się, że Dziennik... jest w dużej części książką wcale nie o mnie i o moich bliskich, tylko o polskim społeczeństwie, o podróżach, o różnorakich postaciach, które napotkałem, jest zbiorem anegdot, zasłyszanych rozmów, powiedzonek, i tak dalej. A to wydaje mi się ciekawsze. Czy dzienniki mają jeszcze sens w czasach statusów na Facebooku, Instagrama i Snapchata? A czym innym są statusy na Facebooku czy obrazki na Instagramie, jeśli nie tekstowymi i wizualnymi zapisami dziennikowymi? Żyjemy w wielkiej kulturze dziennikopisarstwa, po prostu jej formy się zmieniają. Czy może raczej: namnażają. Inna sprawa, że nie bardzo wiemy, jak nasze cyfrowe dziedzictwo będzie się przechowywało; być może stopniowe odchodzenie od papieru sprawi, że za pięćset lat będziemy mieli wyrwę w archiwach – podobnie jak teraz mamy wyrwę spowodowaną tym, że na początku XIX wieku zaczęto produkować inny papier, który teraz się rozpada z powodu swojej kwasowości. Proces ten można zatrzymać, ale nie odwrócić, a zatem wiele dzieł z ostatnich dwóch stuleci przepadnie. Z cyfrą może być podobnie. Pisze Pan, że w Polsce Biblię czytają tylko protestanci i ateiści. Dlaczego tak się dzieje? Bo katolicka tradycja była zawsze niechętna czytaniu Pisma i wyciąganiu własnych wniosków. Własne wnioski pachną herezją, tym niebezpieczniejszą, że katolicyzm nad literą Pisma nadpisał całe góry egzegez, opartych a to na naginaniu tłumaczenia (proponuję poczytać o „malakoi” i „arsenokoitai”), a to na scholastycznych sztuczkach, więc wierni mogliby zacząć protestować: „Ale, zaraz zaraz, tego wcale nie ma w Biblii! To jakieś wasze mambodżambo!”. Na to przyszedł protestantyzm i powiedział: możecie się schować ze swoimi średniowiecznymi rozważaniami o aniołach na czubku szpilki, mamy renesans, wracamy do źródeł. Po pierwsze: uczymy się hebrajskiego i greki i tłumaczymy Biblię na języki narodowe, żeby każdy mógł sam obcować ze Słowem Boga, a nie że wszystko po łacinie, a ksiądz z ambony powie, co mu się żywnie podoba. Po drugie: liczy się to, co w Biblii, co każdy wierny ma obowiązek zgłębiać, a nie to, co narosło przez stulecia. Polska jest jednak krajem katolickim, więc nadal wolimy wysłuchać pogadanki na temat „co jest w tekście i co on oznacza” niż samemu tekst przeczytać i się nad nim zastanowić.
Społeczeństwo mamy zamknięte, agresywne, ksenofobiczne – przy czym właściwie każdy „obcy” jest zły, tylko w różnych okresach gorszy jest ten czy inny, może to być „pedał”, może być „szmatogłowy muslim”.
Skąd w człowieku niezwiązanym blisko z Kościołem katolickim chęć poświęcania energii na tematykę, ujmijmy to w ten sposób, okołoreligijną? Przekora czy intelektualna potrzeba znajomości kanonu? W Polsce z kościołem jest jak w tym porzekadle o polityce: nawet jeśli nie interesujesz się polityką, to polityka prędzej czy później zainteresuje się tobą. Można się nie interesować kościołem, ale jego apetyty na sterowanie społeczeństwem i sprawowanie władzy są nieograniczone. Nie zajmuję się w Dzienniku... tematyką religijną, jeśli piszę o Jezusie to, o czym wyraźnie napomykam, wyłącznie jako o bohaterze literackim czterech książeczek pod wspólnym tytułem Ewangelie. Natomiast jest w tej książce trochę o polskim kościele, ale kościół ma niewiele wspólnego z religią i jeszcze mniej z Jezusem, piszę o słowach biskupów, o ich leksyce, o ich żądaniach politycznych. To jest publicystyka, zabieranie głosu w sprawie społeczeństwa, w którym żyję, a nie literatura okołoreligijna. Chodziło mi raczej o Pańską dogłębną znajomość Ewangelii niż o klasyfikowanie Dziennika… jako literatury okołoreligijnej. Niemniej pojawia się w nim podział na kościelnych i chrystusowych. Co to za grupy? Nie wiem, czy moja znajomość Ewangelii jest dogłębna; to, że ją czytałem parę razy i znajduję jej bohatera ciekawym, nie oznacza, że znam ją na wyrywki. Z pewnością są setki większych znawców. A podział wynika właściwie bezpośrednio ze słów i działań Jezusa, z dwóch sposobów postrzegania religii: faryzejskiego i Jezusowego. Albo na pierwszym miejscu stawia się przepisy, albo człowieka; albo srogie prawo, albo miłość i przebaczenie; albo się wymaga od innych, albo od siebie. Jakie jest więc według Pana polskie społeczeństwo? Opisuje Pan zmagania z remontem kamienicy, wrogie napisy na murach o wynajmowaniu mieszkania „u Pedauf”. Z drugiej strony pojawia się postać babci Pańskiego partnera, która nosi w siatce cheesburgerki i nie ma żadnego problemu z posiadaniem kolejnego wnuka, a nie wnuczki. Babcia Piotra to nie społeczeństwo, tylko jednostka. To zasadnicza różnica. Społeczeństwo mamy zamknięte, agresywne, ksenofobiczne – przy czym właściwie każdy
38
„obcy” jest zły, tylko w różnych okresach gorszy jest ten czy inny, może to być „pedał”, może być „szmatogłowy muslim”. A im bardziej jest nietolerancyjne, tym bardziej dostaje piany na zbiorowych ustach, że ktoś o tej nietolerancji mówi – warto sobie prześledzić hejt na Olgę Tokarczuk, gdzie masy „polskich patriotów” bluzgają najgorszymi obelgami, starając się dowieść, że jesteśmy społeczeństwem tolerancyjnym. Wspaniałość babci Piotra wynikała również z tego, że była ona osobą wyjątkową, a nie statystyczną. Nie da się ukryć, że debata polityczna w Polsce jest mocno zdominowana przez retorykę kościelną, która (w polskim wydaniu) mocno ogranicza różnorodność. Upatruje Pan w tym języku przyczyn pojawienia się neokonserwatyzmu wśród młodych ludzi? Aktywnie udziela się Pan na Facebooku, z całą pewnością docierają do Pana dyskusje na temat uchodźców… Nie, neokonserwatyzm to nie tylko kwestia języka, to przede wszystkim kwestia kompletnego zawalenia edukacji w Polsce. Różne rzeczy nam się po 1989 roku udały, edukacja, zarówno niższa, jak i wyższa, jest w fatalnym stanie. Szkoła wychowuje społeczeństwo nieczytające, indoktrynowane przez całą armię katechetów, którzy szerzą najrozmaitsze szkodliwe mity, uczy „przedsiębiorczości”, krzewiąc neolibową wersję ekonomii, choć kryzys 2008 roku i jego następstwa znakomicie pokazuje, że jest to ślepa uliczka. W dodatku reforma szkolnictwa, która ustanowiła gimnazja, doprowadziła do ogromnej brutalizacji życia uczniowskiego, bo dzieciaki teraz nie dwa, a trzy razy muszą walczyć o pozycję w grupie, właściwie przechodzą od walki do walki. A za oręż mają tę nienawiść, którą wsącza w nich społeczeństwo: rodzice, politycy z trybuny sejmowej, księża z ambon, dziennikarze w pismach. Czy da się odwrócić neokonserwatywne tendencje? Nie ma nic swoiście złego w konserwatyzmie ani w katolicyzmie, problem polega na tym, jakie oblicze mają te nurty w polskim społeczeństwie. Co ciekawe, często zwracają się one przeciwko swoim zasadom – proszę spojrzeć choćby na sprawę uchodźców, gdzie biskupi zabrali wyjątkowo przyzwoicie głos, nakazując przyjąć uchodźców, natomiast ten katolicki lud polski zignorował sobie z góry na dół ich zdanie i roi coś o krucjatach w obronie Chrystusa, polskości i Matki Boskiej Częstochowskiej przed wrażymi hordami muzułmanów. To samo jest z kwestią związków partnerskich i małżeństw jednopłciowych; w wielu krajach konserwatyści zrozumieli, że jeśli odcedzić zaszłości religijne, to pragnienie legalizacji związków jest par excellence pragnieniem konserwatywnym. Jest jakąś paranoją, że w Polsce o prawo do zawierania związków walczą rzekomi burzyciele porządku i tradycji, czyli geje i lesbijki, a coraz więcej par hetero i oficjalnie wierzących żyje na kocią łapę. À propos angażowania się w różne inicjatywy społeczne. Nie stroni Pan od nich. Można się w tym doszukiwać etosu pisarza zaangażowanego w sprawy społeczne, czy to postawa zupełnie od profesji niezależna? Bywam zaangażowany w sprawy społeczne, bo to jest, jak sądzę, obowiązek inteligenta. Natomiast bycie pisarzem do tego obowiązku nie należy, jest tylko pewną możliwością zawodową.
L I T E R AT U R A W Y W I A D
Szkoła wychowuje społeczeństwo nieczytające, indoktrynowane przez całą armię katechetów, którzy szerzą najrozmaitsze szkodliwe mity, uczy „przedsiębiorczości”, krzewiąc neolibową wersję ekonomii, choć kryzys 2008 roku i jego następstwa znakomicie pokazuje, że jest to ślepa uliczka.
Który rodzaj Pana literackiej twórczości jest najtrudniejszy? Pisanie felietonów na zamówienie, poezja, która ostatecznie trafia do wąskiego grona odbiorców, proza wymagająca od Pana przedarcia się przez wiele źródeł? Wszelkie pisanie, jeśli chce się to robić z szacunkiem dla czytelnika, jest trudne. Tyle, że trudne w nieco inny sposób: w felietonach należy być błyskotliwym, i to na czas, bo tekst trzeba oddać do konkretnego numeru i często na pomysł wpada się w ostatnim momencie. Poezja wymaga niesłychanego napięcia i skondensowania. Proza – wysiedzenia, bo kilkaset stron pisze się bardzo długo i przez cały ten czas trzeba panować nad konstrukcją całości i rozwojem poszczególnych wątków i osobowości bohaterów. Od jakiegoś czasu działa Projekt Tajny Detektyw, nawiązujący do przedwojennego sensacyjno-kryminalnego tabloidu. W jakich okolicznościach pomyślał Pan, że warto pokazać szerzej prywatne archiwum czasopisma? Chronologicznie wygląda to odwrotnie: najpierw pokazywałem, a dopiero później powstało jakiekolwiek „archiwum”. Tajnym Detektywem zainteresowałem się parę lat temu, kupiwszy dwa tomy międzywojennych operacyjnych albumów policyjnych, w których wklejano zdjęcia oskarżonych, przestępców, ofiar, narzędzi zbrodni, i tak dalej. Niestety, fotografie są na ogół niepodpisane – ale dowiedziałem się, że przez cztery lata, od początku 1931 roku do początku 1935, wychodził tygodnik sądowo-kryminalny i zacząłem kupować kolejne numery, w nadziei, że zidentyfikuję moich przestępców. Bardzo szybko okazało się, że wprawdzie z identyfikacjami jest krucho, ale za to Tajny Detektyw jest wspaniałym pismem – założyłem więc bloga, gdzie zacząłem publikować wycinki z oryginału, opatrzone autorskim komentarzem. W tej chwili, po pięciu latach, blog ma ponad trzysta wpisów, a zbiór pism urósł do blisko stu siedemdziesięciu sztuk, z ogólnej liczby dwustukilkunastu. To zupełnie niezwykły dokument pokazujący Drugą Rzeczpospolitą w odczarowanej, znacznie smutniejszej wersji, niż chciałaby to widzieć dzisiejsza opinia publiczna, upatrująca w Polsce miedzywojennej kraju mlekiem, miodem i szczęśliwością społeczną płynącego. Tymczasem kraj borykał się z potworną biedą, wzmocnioną jeszcze przez wielki kryzys, z zacofaniem, konfliktami politycznymi i etnicznymi, naszą własną dyktaturą, i tak dalej. W Polsce lat trzydziestych, i nie jest to żadna przesada, zdarzały się przypadki popełniania samobójstw z głodu – warto o tym pamiętać, kiedy po raz kolejny łyknie się idylliczną wersję o marszałku na Kasztance, dansingu w Adrii i herbacie pitej z filiżanek w majątku na Wołyniu.
NOWY ALBUM NAJBARDZIEJ UTYTUŁOWANEGO DJ’A NA ŚWIECIE Z HITAMI „ANOTHER YOU”, „OFF THE HOOK” I „STRONG ONES”
JUŻ W SPRZEDAŻY!
Małgorzata Halber No bullshit quality
Nie masz osobowości człowieka sukcesu. Preferujesz życie bez wychodzenia z domu. Lista osób, od których jesteś gorszy nieustannie się wydłuża – to fragment opisu „Kołonotatnika z Bohaterem”, czyli najnowszej książki Małgorzaty Halber, zawierającej dwieście najlepszych rysunków znanych z kultowego fanpage'a Bohater. Z dziennikarką, pisarką i rysowniczką spotykamy się tuż przed spotkaniem autorskim. Rozmawiała: Helena Łygas / Zdjęcia: Piotr Herzog
Denerwujesz się przed spotkaniem z czytelnikami oko w oko? Denerwowałam się zanim wyszłam z domu. Musiałam wypić trzy melisy, ale nie wiem, czy to jest kwestia samych fanów, czy publicznej formy spotkania, czy tego, że jest zimno. Pierwotnie miałam w ogóle zamiar przyjść tu w dresie i nieumalowana, ale nie wyszło. Pytam o to dlatego, że przeglądając Twojego Facebooka czy fanpage Bohatera, miałam wrażenie, że ludzie traktują Cię trochę jak „dobrą ciocię” - kogoś, kto z jednej strony jest podobny do nich, więc mogą się z nim utożsamić, a z drugiej osobę, do której można się zwrócić. Jaką masz z nimi relację?
Bohater przez długi czas był anonimowy, więc i relacje z odbiorcami były inne. Nie wygląda to tak, że ktoś tam do mnie pisze, prosząc o radę. Odbieram za to dużo wiadomości pt. „Dzięki za Bohatera, ja też tak mam”. W zeszłym roku zrobiłam na Facebooku wydarzenie, „Sylwester z Bohaterem”, w którym uczestniczyły osoby siedzące same w domu, to był całkiem wesoły internetowy event. To są interakcje tego typu. Inaczej sprawa ma się z czytelnikami Najgorszego człowieka na świecie, oni często potrzebują porady. Mam wrażenie, że przeczytali o rzeczach, o których nie mają z kim porozmawiać i chcieliby mi się zwierzyć, ale ja nie od tego jestem.
41
L I T E R AT U R A W Y W I A D
Odpisujesz? Czasem tak, czasem nie. Był taki moment, że tych wiadomości było naprawdę bardzo dużo. Momentami mnie to męczy, jestem normalnym człowiekiem, który chce sobie posiedzieć spokojnie w domu i porysować. Bardzo cieszyły mnie wiadomości, w których ludzie pisali mi, że chcieliby polubić jakiś obrazek z Bohatera, ale wstydzą się, że ich znajomi to zobaczą. To pokazuje, że jest jakaś sekretna sfera, której dotyka ten fanpage, rodzaj tabu, o którym nie można mówić. Jak były wybierane obrazki do Kołonotatnika z Bohaterem? Ja je wybierałam. Nie miałam żadnego nacisku ze strony wydawnictwa. Selekcje były trzy, najpierw odrzuciłam te paski, które były ewidentnie słabe, potem te, które były cały czas słabe i w ten sposób powoli doszłam do dwustu. O niektórych rysunkach od początku wiedziałam, że są moimi ulubionymi. Z ciekawości zapytałam też o selekcję ludzi na fanpage'u. Ich wskazania często się pokrywały z moimi wyborami. Formę kołonotatnika wymyśliła z kolei Agata Pieniążek ze Znaku, która była redaktorką Najgorszego człowieka na świecie, po tym jak zobaczyła mój dziennik. Więc cały czas go prowadzisz! Dzienniki wpisują się mocno w tradycje literatury kobiet, wiele pisarek je prowadziło. Piszesz bardzo autobiograficznie, ale to jednak nie dziennik. Myślałaś o wydaniu jego samego? Bez zeszytu nie ruszam się z domu, mogę nie mieć niczego – telefonu, portfela, ale dziennik mam zawsze. To raczej otwarte pytanie, pisanie to praca na całe życie. Dzienniki są dla mnie szalenie naturalną formą literatury. Jako czytelnik, wiesz jak skończy się dziennik. Pisarz na etapie pisania stron, które czytasz, jeszcze tego nie wiedział i to mnie fascynuje. Najczęściej czytam właśnie dzienniki, a jeśli nie dzienniki, to prozę, która w poetycki sposób opisuje rzeczywistość i prawdziwe doświadczenia. To od drugiej strony – nie pociąga Cię pisanie fikcji literackiej sensu stricto? Zupełnie nie. To dlatego, że sama nie przepadam za beletrystyką, czuję się zawsze w pewnym stopniu oszukana. Uwielbiam W poszukiwaniu straconego czasu, ale to książka, która jest w pewnym sensie wspaniale zapisanym dziennikiem, ja tak ją odbieram. Bodajże jedyną pisarką, która powiedzmy, że zajmuje się fikcją, a czytam ją z przyjemnością, oczywiście różną w zależności od książki, jest Olga Tokarczuk.
Jedno z największych oszustw współczesności polega na tym, że wydaje się nam, że jeśli coś w naszym życiu nie wychodzi, to wystarczy iść na terapię i będziemy od razu dojrzali i szczęśliwi. Wiesz z czego się bierze ten wyjątek? Jasne. Proza Tokarczuk to literatura pęknięcia, bardzo psychoanalityczna i symboliczna. To pisarstwo, znajdujące w rzeczywistości wątki, które z tej rzeczywistości wychodzą, ale jednocześnie przekraczają ją w dość jungowski sposób. Strasznie mnie to jara. Po przeczytaniu Twojej książki i przejrzeniu pasków z Bohaterem, odnoszę wrażenie, że jednym z głównych motywów jest w nich dojrzewanie. Wierzysz w dojrzewanie? Mam na myśli, czy dopuszczasz możliwość, że to proces, który ma swój kres. Absolutnie nie wierzę. Z tym dojrzewaniem jest dla mnie trochę tak, jak z teorią prawdy Russella – nigdy do niej nie dojdziemy, ale to rodzaj wektoru, którym możemy podążać i zbliżać się do tego punktu, nigdy go nie osiągając. Jedno z największych oszustw współczesności polega na tym, że wydaje się nam, że jeśli coś w naszym życiu nie wychodzi, to wystarczy iść na terapię i będziemy od razu dojrzali i szczęśliwi. Zupełnie się z tym nie zgadzam, takie podejście wynika z braku przyzwolenia na niewiedzę, na smutek, na słabość. Strasznie mnie to wkurza. W ostatnim filmie Tarkowskiego jest taka scena, w której jeden z bohaterów mówi, że czuje się jakby całe życie czekał na peronie na pociąg, który nigdy nie przyjechał. Myślę, że to dość dobrze oddaje oczekiwanie na dojrzałość i wynikający z niej rzekomo spokój. W jednym z pasków Bohater mówi: „Napisałem książkę. Nawet jest wydana. Nic się nie zmieniło. Nic”. To o Tobie? Tak, czasem mam nawet wrażenie, że jest gorzej. To chyba kwestia tego, że nie ma nic gorszego niż wyjście z potencjalności. Konfrontujesz się z tym, jak myślałaś, że będzie to wyglądało, a zawsze jest zupełnie inaczej niż myślałaś. Sylwia Chutnik, która udzielała nam wywiadu w 49. numerze, napomknęła, że planujesz nową książkę, jednak nie nie można o tym znaleźć informacji w sieci. Był taki moment, kiedy byłam już po redakcji Najgorszego człowieka na świecie i czułam, że mam dużo spraw pozamykanych i wyczyszczonych i przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Podzieliłam się nim z Sylwią na
42
L I T E R AT U R A W Y W I A D
zasadzie: „Ej, myślisz, że to jest fajne?”. Potem zmarł mój tata, co pod wieloma względami bardzo zmieniło moje życie i pomysł trochę się rozpłynął, a nie robię sobie ciśnienia, bo mam sprecyzowany pomysł jak i o czym chciałabym pisać. Poza tym zaczęłam zajmować się pisaniem zawodowo, więc nie było mowy, żebym zajęła się nową książką. Szukam też zawsze specyficznej struktury emocjonalnej, którą wiele osób może nazywać grafomanią. Nad Najgorszym człowiekiem na świecie pracowałam 6 lat, bo czułam, że mam bardzo dobry temat, że mam do napisania coś, o czym nikt nie napisał. Chciałabym znowu poczuć, że mam taki temat. Strasznie ważne jest też poczucie, że masz adresta Schulz pisał najpierw Sklepy cynamonowe w formie listów. Kto był adresatem Twojej książki? Pisałam do wszystkich osób, które spotkałam na swojej drodze i które zadały mi pytanie „Jak to? Nie pijesz?”. Rozmawiałam z wieloma osobami, którym bardzo podobała się Twoja książka i wszyscy mówili, że chcieliby zacząć bawić się bez alkoholu, ale nie bardzo wiedzą od czego zacząć. Myślę, że trzeba zacząć od pogodzenia się z tym, kim się jest i że nie jest się najbardziej przebojową dziewczyną na Placu Zbawiciela albo najfajniejszym chłopakiem na ASP i potem rozmawiać z ludźmi. Całkiem dobrze bawię się chodząc po muzeach, czy na różnego typu wykłady i odczyty. Mam dwie przyjaciółki, które też nie piją, każda z innego powodu. Z nimi spędzam dużo czasu, mamy np. nieoficjalny DKF, na którym oglądamy tylko złe polskie filmy, albo gramy w planszówki. Pewne wyzwanie stanowi tańczenie na trzeźwo. A jak Ci się gra imprezy w teamie DJ-skim BADBITCHES? Od drugiej w nocy jest naprawdę mrocznie. Bardzo pomaga mi, że przez dwa lata ćwiczyłam boks w dziewczyńskiej grupie Otwarte Serca Zaciśnięte Pięści. Nie dlatego, że czuję, że mogę kogoś uderzyć, tylko dlatego, że dziewczyny mają taką, mam wrażenie kulturowo narzuconą, rolę osób przepraszających. Takich, którym ciężko powiedzieć w zdecydowany i ostry sposób: „odsuń się”. Ćwiczyłyśmy takie komunikaty na zajęciach, ja się tego po prostu nauczyłam. Nie
Cały czas się boję, że to co robię jest niepoważne, że moja książka jest właśnie „nie wiadomo jaka” i jakbym dostała np. Paszport Polityki, to może by się wszyscy odpierdolili. prowadzę rozmowy, tylko wydaję prosty komunikat: „Nie możesz tutaj być. Odsuń się”. Kolesie są zawsze strasznie zdziwieni, ale słuchają. DJ Iwona, druga połowa BADBITCHES, też jest abstynentką, a tańczy w sposób bardziej szalony, desperacki i mocniejszy niż ja. Jestem teraz trochę zmęczona graniem, dlatego mam wrażenie, że na jakiś czas zawiesimy działalność. Zajmujesz się wieloma rzeczami jednocześnie – piszesz felietony, rysujesz, grasz imprezy, nagrywałaś też vlogi i prowadziłaś Instagram pod nazwą Mroczny Mściciel z ciuchami z lumpeksów. Nie myślałaś o skupieniu się na jednej rzeczy? Stereotypowym marzeniu o siedzeniu w domku w górach i pracy nad dziesiątą powieścią? Lubię robić dużo różnych rzeczy jednocześnie. W domu w górach też mogłabym siedzieć, ale myślę, że po dwóch miesiącach bym tam zwariowała. Oczywiście dziesiątą powieść też chciałabym kiedyś napisać, ale w moim przypadku pisanie to taki rodzaj objawienia. Na pewno chciałabym się czuć szanowana, to element lęku o status. Cały czas się boję, że to, co robię jest niepoważne, że moja książka jest właśnie „nie wiadomo jaka” i jakbym dostała np. np. Paszport Polityki, to może by się wszyscy odpierdolili. Wydaje mi się, że to dość normalne lęki, tylko nikt jakoś o nich nie mówi, ale wiele piszących osób podskórnie je odczuwa. Moim największym marzeniem byłoby chyba po prostu mieć wszystko w dupie. No właśnie – z jednej strony wiele piszesz i mówisz o tym, że przejmujesz się krytyką, czy po prostu tym, że ludzie są niemili, a z drugiej strony wystawiasz się, dajesz im miejsce, gdzie mogą Cię zranić. Chyba po prostu nie umiem inaczej, może to lekko destrukcyjna tendencja. Co do szczerości i „bycia miłym” – no bullshit quality. Kiedy widzę, że ktoś jest takim trochę ściemniaczem, to jasne, mogę sobie myśleć, że szkoda, że się jeszcze nie otworzył, może wszystko przed nim. Ale rozmowy polegające na tym, że ludzie sobie dopierdalają, niby sobie żartując strasznie mnie nudzą. W ogóle w czymś takim nie partycypuję.
I
NIKT NIE BYLBY NIMI LEPIEJ
FILM JANUSZA MROZOWSKIEGO
W KINACH OD 4 GRUDNIA
15. MIĘDZYNARODOWY
ro 1na4ta.indd 1 FESTIWAL FILMOWY
WARSZAWA, 4–10.12.2015
CSW Zamek Ujazdowski kino Muranów kino Iluzjon kino Antropos bilety bezpłatne
PRAWA CZŁOWIEKA W FILMIE
www.watchdocs.pl
15-11-05 15:37
W Y S TAWA
World Press Photo
˄
Między 5.11. a 2.12. w Galerii Bunkier Sztuki pokazywana będzie wystawa prac z konkursu World Press Photo. Zdjęcia fotografów z całego świata prezentowane będą w Krakowie już po raz 18. W ubiegłorocznej edycji konkursu zwyciężył Mads Nissen, fotoreporter gazety „Politiken”, którego fotografia przedstawiała dwójkę gejów, Jona i Alexa z Petersburga. Oto subiektywny wybór najciekawszych naszym zdaniem prac.
2. Nagroda, Życie codzienne, Cykl Sarker Protick, Bangladesz John ubrany w melonik swojego wnuka John i Prova, moi dziadkowie. Kiedy dorastałem, otaczali mnie miłością i troską. Byli młodzi i silni. Wraz z upływem czasu ciała nagle przybrały inną formę, a relacje się ochłodziły. Odkąd Prova zmarła, staram się odwiedzać Johna częściej. Opowiada mi historie o ich młodości. Tu, w tym mieszkaniu, życie upływa w ciszy, w zawieszeniu.
45
SZTUK A
˅ ZDJĘCIE ROKU WORLD PRESS PHOTO 2014
1. Nagroda, Wydarzenia współczesne, Zdjęcie pojedyncze Mads Nissen, Dania, Scanpix/Panos Pictures Petersburg, Rosja Jon i Alex, para gejów, uchwycona w intymnym momencie. Życie gejów, lesbijek, biseksualistów oraz osób transseksualnych (LGBT) w Rosji staje się coraz trudniejsze. Mniejszości seksualne muszą zmagać się z dyskryminacją prawną i społeczną, nękaniem,
˄
a nawet agresywnymi incydentami.
2. Nagroda, Życie codzienne, Zdjęcie pojedyncze, Åsa Sjöström, Szwecja, Moment Agency / INSTITUTE dla Socionomen / UNICEF, Baroncea, Mołdawia Igor wręcza koledze z klasy czekoladę, by uczcić swoje dziewiąte urodziny. Kiedy on i jego brat bliźniak Artur mieli dwa lata, ich matka wyjechała do Moskwy, by pracować na placu budowy, gdzie następnie zmarła. Nie mają ojca. Należą do grupy tysięcy dzieci wychowujących się na mołdawskiej wsi bez rodziców.
46
˄
SZTUK A
1. Nagroda, Przyroda, Zdjęcie pojedyncze Yongzhi Chu, Chiny Suzhou, Prowincja Anhui, Chiny Małpa trenowana na występy w cyrku kuli się pod ścianą, kiedy zbliża się jej treser. Suzhou, gdzie działa ponad 300 grup cyrkowych, znane jest jako stolica chińskiego cyrku.
4
˄ 1. Nagroda, Spot News, Zdjęcie pojedyncze Bulent Kilic, Turcja, Agence France-Presse 12 marca 2014, Stambuł Zdjęcie ukazuje młodą dziewczynę zranioną w czasie starć pomiędzy siłami porządkowymi oraz protestującymi po pogrzebie Berkina Elvana, 15-letniego chłopca, który zmarł w wyniku obrażeń poniesionych w czasie zeszłorocznych protestów antyrządowych. Siły porządkowe użyły przeciwko protestującym w Ankarze gazu łzawiącego oraz działek wodnych.
47
SZTUK A
˄ 2. Nagroda, Wiadomości Ogólne, Zdjęcie pojedyncze Massimo Sestini, Włochy 7 lipca, w pobliżu wybrzeża Libii Rozbitkowie zostają uratowani i wciągnięci na pokład łodzi 20 mil na północ od wybrzeża Libii przez fregatę włoskiej marynarki. Po tym jak setki mężczyzn, kobiet i dzieci utonęło w 2013 roku u wybrzeży Sycylii i Malty, rząd włoski wzmógł działania marynarki wojennej pod szyldem kampanii „Mare Nostrum”, której celem
˄
jest ratunek tonącym uchodźcom.
2. Nagroda, Wydarzenia współczesne, Cykl Tomas van Houtryve, Belgia, VII dla „Harper’s Magazine”, Hrabstwo El Dorado, Kalifornia, Stany Zjednoczone Uczniowie na szkolnym podwórku Kilka tysięcy osób zginęło od 2004 roku w wyniku tajnych amerykańskich ataków przy użyciu dronów. Fotograf kupił swojego własnego drona i przemierzał Stany Zjednoczone, fotografując wesela, pogrzeby, więzienia, pola naftowe oraz granicę amerykańsko-meksykańską.
˄ 1. Nagroda, Projekty długoterminowe Darcy Padilla, USA, Agence Vu Miłość rodzinna 1993–2014 – Projekt Julie 28 stycznia 1993, San Francisco, Kalifornia, USA Poznałam Julie 28 stycznia 1993 roku. 10-letnia wtedy Julie stała w lobby Hotelu Ambassador, trzymając w rękach 8-dniowe niemowlę.Przez 21 lat fotografowałam ją oraz skomplikowaną historię jej rodziny, będącą historią biedy, AIDS, narkotyków, ciągłych przeprowadzek, związków, utraty oraz powrotów.
48
DESIGN
Design Philosophical Pencil Set Na zajęciach ciągle masz zaćmienie umysłu? Bez obaw! Oto filozoficzne ołówki, które możesz potraktować jak podręczną ściągawkę. Do każdego opakowania dołączono listę pojęć z najważniejszych dziedzin. Sześć designerskich ołówków to nie tylko stylowy dodatek, ale przede wszystkim sposób, by już nigdy nie zapomnieć, czym są fenomenologia albo dialektyka. theschooloflife.com
Fire Escape Shelf Masz małe mieszkanie, a w nim sporo rzeczy i designerskie zacięcie? Jeśli te określenia dotyczą ciebie, powinienieś koniecznie rzucić okiem na tę oryginalną półkę. Dziecinnie prosta do złożenia konstrukcja pomieści zarówno twoje kwiatki, jak i świeczki czy ulubione magazyny. Sama w sobie będzie też wyróżniającym się dodatkiem do wnętrza pokoju. Rozwiązanie idealne! uncommongoods.com
Food Guide Towel Gotujesz? W takim razie ten ręcznik kuchenny może przypaść ci do gustu. Dzięki zabawnej rozpisce będziesz wiedzieć, w jakich produktach znajdziesz konkretne witaminy. To rewelacyjny gadżet dla wszystkich tych, którzy interesują się tym, co ląduje na ich talerzu. A ponadto lubią przyswajać wiedzę jak najbardziej bezboleśnie. Ręcznik wykonany został w 100% z bawełny. uncommongoods.com
49
DESIGN
Elson & Company Pink Hatch Marzniesz, a podgrzewany parkiet okazał się trochę za mało podgrzewany? Nic straconego! Sytuację zawsze uratować może dywan. Ten przygotowany przez Elson&Company jest nie tylko miękki i wysokiej jakości, ale przede wszystkim minimalistyczny, jeśli chodzi o kolorystykę i wzornictwo. Naszym zdaniem będzie pasował do każdego wnętrza. elsoncompany.com
Boskke Cube – Small Przesadzać czy nie przesadzać? Jeśli w twoim życiu choć raz padło takie pytanie, wiesz, jak trudna jest na nie odpowiedź. W zwykłej doniczce trudno dostrzec moment, gdy korzenie rośliny za bardzo się rozrosły. I dlatego warto zainwestować w doniczkę przezroczystą, dzięki której możesz trzymać rękę na pulsie. Poza tym to ciekawa alternatywa dla klasycznych rozwiązań. designpublic.com
Flos Taraxacum 88 Nikogo nie trzeba przekonywać, jak ważne jest oświetlenie. Poza funkcją użytkową, jaką jest rozjaśnianie wnętrza wieczorem, Taraxum sprawdzi się także w ciągu dnia. Świeci bowiem nie tylko światłem bezpośrednim, ale też odbitym. Jeśli cenisz minimalizm, ale lubisz go przełamywać mocnym pojedynczym akcentem, to fantastyczna propozycja dla ciebie. designer-lights.com
Lene Bjerre Ednina Basket With Lid Set Nie masz pojęcia, co zrobić z piętrzącą się górą przedmiotów? Jeśli bezskutecznie szukasz odpowiedniego kosza lub pudełka na przeróżne szpargały, możesz już odetchnąć z ulgą. Oto metalowe geometryczne kosze, które pomieszczą wszystko, czego potrzebujesz. Co więcej nawet, puste będą zwracającym uwagę dodatkiem. Solidna konstrukcja ostatecznie prezentuje się lekko i designersko. houseology.com
Vondom Faz Square Table Potrzebujesz niewielkiego stolika, przy którym można wypić poranną kawę? Zerknij na kwadratowy biały stolik, który nadaje się do recyklingu. Ekologiczna meblowa propozycja sprawdzi się zarówno we wnętrzach, jak i podczas ogrodowych przyjęć. Ramy wykonano bowiem z materiałów nierdzewnych. Vondom Faz Square Table jest bardzo lekki, waży nie więcej niż 10kg. amara.com
50
DESIGN
Poduszki Moodi Po ciężkim dniu lubisz czilować z kubkiem herbaty i książką w ręku? O swój komfort w leniwe wieczory zadbaj z poduszkami Level. To idealne rozwiązanie dla tych, którzy kochają geometryczne kształty. Przyjemna w dotyku i trwała włoska tkanina tapicerska gwarantuje perfekcyjną miękkość oraz brak odkształceń. Intensywna kolorystyka sprawia, że poduszki staną się mocnym akcentem dekoracynym twojego pokoju.
Obrus Lino Rocznica coraz bliżej, a na twoim jedynym obrusie wielka plama z żelazka? Rzuć okiem na śnieżnobiały obrus Lino, który wykonano z wyjątkowo grubego i jednocześnie bardzo miękkiego lnu. Prosty i ponadczasowy. Pasuje do stołów o szerokości do 90 cm. Dzięki wysokiej gramaturze lnu (360 g/m2) położony nawet na ciemnym blacie pozostanie idealnie biały. Może być prany w wysokich temperaturach. I po problemie!
Jeleń Fold it Jeleń FOLDIT jest przestrzenną, papierową rzeźbą do samodzielnego złożenia. Składa się z ośmiu bigowanych elementów, wyciętych z wysokiej jakości papieru, które połączysz ze sobą za pomocą kleju (znajdziesz go w zestawie). Przy odrobinie cierpliwości i wolnego czasu staniesz się dumnym właścicielem swojego własnoręcznie złożonego rogacza, który nada niezwykłego charakteru twojej przestrzeni. Do it yourself!
Świeca Pyropet W twoim pokoju nie może zabraknąć świeczek? W takim razie rzuć okiem na świeczkę w wersji mocno świątecznej o kształcie pięknego renifera ze złotym porożem. Dostępna jest kolorze niebieskim, a czas spalania wynosi około 20 godzin. Każda świeca jest inna i spala się w unikatowy sposób. Pamiętaj, że nalepiej postawić ją na podkładce czy talerzu o średnicy przynajmniej 25cm, aby spływający wosk miał się gdzie zbierać.
Zasłona Young Deco Nie wyobrażasz sobie okna bez zasłony? Koniecznie sprawdź tę z grubej bawełnianej tkaniny. Zasłona szyta jest na miarę, więc nie ma zagrożenia, że okaże sie za krótka lub zbyt długa. Maksymalne wymiary zasłony: długość 3m, szerokość 1,42m. Pasuje na wszelkie rodzaje zawieszeń: żabkę, haczyk, agrafkę czy drążek karnisza. W dolnych rogach wszyte zostały kieszonki na ciężarki, które zapewniają ładne ułożenie zasłon. W S Z YS T K IE PR O D U K T Y D O S T Ę PNE W:
52
M O DA DA M N G O O D
Mountain Hat viviennewestwood.com
River Island Faux Leather Tote Bag asos.com
Parasol sklep.wittchen.com
Koszula H&M trend hm.com
Fine Knit Sweater shop.weekday.com
Grip-Sole Chelsea Boots cosstores.com
Spodnie Joggers zara.com Pc Rimbaud Coat shop.weekday.com
53
M O DA DA M N G O O D
Kolczyki Pralinki showroom.pl Biustonosz GS gosiastrojek.com
Whistles Felt Fedora Hat asos.com
Apaszka z krawatowym wiazaniem zara.com
Futro H&M Trend hm.com
Gangsta Smart Long robertkupisz.com
Torebka damska wojas.pl
Crazy Ride Now loft37.eu
Bardzo brzydki sweter
Na pewno masz taki w swojej szafie. Trzymasz go w jej najdalszym zakątku, skrycie marząc, że przedostanie się do Narnii i już nie wróci. Czasem patrzysz na niego ze wzruszeniem. Jest jak Pete Doherty – tak brzydki, że aż ładny. Twój własny paskudny sweter. Tekst: Aleksandra Zawadzka / Ilustracja: Michał Dąbrowski
Z
nacie to? „Zajebałeś go z pomocy dla powodzian? Pies ci go wszamał, a potem zwrócił?” – wypala Fred na widok ubrania Gruchy w kultowym filmie Chłopaki nie płaczą. Sweter gangstera straszy różem i ma wyszytą niezgrabną żółtą gruszkę. Jest wieśniacki, ale Andrzej twierdzi, że taki właśnie ma być. W The Bill Cosby Show cała rodzina Huxtable'ów nosi akrylowe wyroby. A Mark Darcy z Dziennika Bridget Jones, który paraduje w prezencie od mamy? Zielony golf z czerwononosym reniferem był tak paskudny, że aż głupio byłoby go komukolwiek oddać. Podobne koszmarki można spotkać w co drugim świątecznym amerykańskim filmie. A teraz i na ulicach.
Symbol kiczu Brzydki, ohydny , straszny. W modzie jednak ubranie, które przeszło do lamusa, może stamtąd odważnie wrócić. Swetry z namalowanymi choinkami, pełne śnieżnych aplikacji i doszytych pomponów wypełniały na początku tylko dziecięce szafy. W latach 80. Amerykanie jednak pozazdrościli swoim dzieciakom tego stylu i brzydki sweter powiększono. Od jesieni aż do wiosny panie i panowie dumnie prezentowali na sobie golfy, kardigany i pulowery w mikołaje, imbryki, kotki i bliżej niezidentyfikowane wzory. Potem był to symbol niechcianego prezentu. Ostatnio na złość wszystkim estetom wrócił. Od kilku lat sami Anglicy dostają szału w grudniu i masowo kupują kiczowate świąteczne sweterki. Po to, by potem nosić je do pracy, na randkę i ostatecznie uczynić głównym punktem wigilijnej stylizacji.
55
M O DA A R T Y K U Ł
W większości przypadków na próżno tu szukać szlachetnych materiałów, za to sztucznych znaleźć można pod dostatkiem. Zamiast alpaki i merynosa, akryl i poliester z nieśmiałymi domieszkami. W zestawie z nimi typowe dziwne połączenia kolorów i zaskakujące wzory. Całokształt wygląda tak, że masz ochotę przestać kochać design. Co innego myślą jednak sami projektanci. Zimowe swetry do kolekcji włączyli w zeszłym roku między innymi Marc Jacobs, Jil Sander, Burberry, Paul Smith czy Stella McCartney. A skoro oni, to i sieciówki zalała sweterkowa brzydota. Co ciekawe, do swojej oferty kultowy model z wyszytym misiem, tak popularny na początku lat 90., przywróciła marka Ralph Lauren. A zestawienia brzydkich swetrów wraz ze wskazówkami, gdzie można je kupić, polecają namiętnie wszelkie modowe strony i magazyny. Nawet Esquire i Vogue. Matko modo!
Biznes na brzydocie Ugly goes chic. Kiedy nawet Birkenstocki i Crocsy stały się pożądane, nie ma co się dziwić, że coraz częściej moda zwraca się w stronę rzeczy na pierwszy rzut oka po prostu nieładnych. Na pokazach ready-to-wear ostatnio zaskakująco dużo koszmarków, na które reagujemy krzykiem przerażenia, ale w końcu zaczynamy je nosić. Minimalizm się przejada, więc estetyczne lekkie narzutki chętniej są zastępowane maksymalizmem w formie tęczowego swetra z miliardem aplikacji. Najlepiej każda z innej parafii i żeby przy tym któraś z nich migała światełkami i wygrywała melodyjkę. Trochę w tym ironii, ale sporo prawdy. Liczby mówią same za siebie – w zeszłym roku tylko w Wielkiej Brytanii sprzedano kilkaset tysięcy brzydkich swetrów. Wcześniej ta liczba była o jedno zero mniejsza, co robi przecież ogromną różnicę. Zapotrzebowanie jest, więc sklepy rozszerzają asortyment i powstają nowe marki. I niektóre z nich potrafią zrobić z kiczu niezły interes. Sekretem wielu, które odniosły sukces, jest to, że trafiły na dobry moment. Anne Marie Blackman, zwana „Queen of Ugly Christmas Sweaters”, w 2008 roku szukała dla siebie jakiejś pracy, dzięki której będzie mogła opłacić studia swoich dzieci. Wówczas sprzedała na eBayu około pięćdziesięciu wyszukanych w second handach i podrasowanych przez siebie brzydkich swetrów. Trzy lata później założyła własną stronę myuglychristmassweater.com, która w 2013r. tylko w czasie świątecznym miała ponad osiem milionów odsłon. Blackman wydała książkę o brzydkich swetrach, zdarza jej się występować w mediach, a jej produkty nosiła Christina Aguilera. W tym roku wychodzi pierwsza reklama telewizyjna My Ugly Christmas Sweater. W jej ofercie znajdziemy swetry dla dzieci i dorosłych, rozmiary XXXL, wersje tańsze, 3D, ze świecącymi lampkami, utrzymane w klimacie lat 80., z przystojniakami i nieprzyzwoite, norweskie, w kotki i na Hanukkah. Bardzo popularny sklep z tej kategorii to też rażący w oczy Butt Ugly Sweaters oraz Tipsy Elves z pokazowymi swetrami świątecznego flaminga i Jezusa w koszulce „Birthday Boy”. Jakiś czas temu były pracownik NASA, Mark Rober, stworzył własną linię dzianin z ekranami rozpalonego kominka czy z padającym śniegiem. Z kolei Coca-Cola zaserwowała dwa lata temu generator brzydkich swetrów.
Liczby mówią same za siebie – w zeszłym roku tylko w Wielkiej Brytanii sprzedano kilkaset tysięcy brzydkich swetrów. Impreza w swetrze Kiczowate akrylowe twory doczekały się prawdziwego grona fanów. Niektórzy tylko czekają na pierwsze przymrozki, aby wyruszyć w podróż po okolicznych sklepach z odzieżą używaną i znaleźć tam same perełki. Nie tylko w choinki i bałwanki. A to sweter z twarzą lalki na piersi i jej powiewającymi włóczkowymi kucykami na plecach, model w załatwiające się psy albo ze świńską czaszką i napisem: „Live Fast Die Young”. Prawdziwie poszukiwany jest oczywiście sweter Gruchy i te dzianiny, które przed świętami nosił w telewizji słynny Andy Williams. Nic więc dziwnego, że coraz popularniejsze robią się imprezy w brzydkich swetrach. I to nie tylko w zaciszu własnego domu i w gronie najbliższych znajomych, ale też w klubach. Na Ugly Sweater Party wystarczy założyć odpowiedni strój i schować zażenowanie do kieszeni. Największym zapaleńcom jednak to nie wystarcza i szykują całe plany imprezowe. Od samodzielnego podrasowania własnego swetra, poprzez odpowiednie dekoracje domu i jedzenie, na konkursach i playliście kończąc. Na takim przyjęciu jest spora szansa, że skończysz wieczór popijając sweterkowe ciastko świątecznym eggnogiem i wyśpiewując z Mariah Carey All I Want For Christmas Is Ugly Sweater. Już 18 grudnia obchodzić będziemy Międzynarodowy Dzień Brzydkiego Swetra, więc wypada to jakoś uczcić. Nieśmiałym rozrywkę zapewnić mogą wszystkie części Kevina samego w domu na DVD, a sportowcy będą mieli okazję przebiec The Ugly Sweater Run.
Dystans i autoironia Spójrzmy prawdzie w oczy. W brzydkim swetrze, nawet w tej ściśle świątecznej i lekkiej wersji, rzadko wygląda się dobrze. Nigdy nie będziemy prezentować się jak Mark Darcy, któremu nawet Rudolf nie zaszkodził. Do takiej paskudy, poza tym, co radzą nam wszelkie poradniki modowe, trzeba więc zawsze dobrać dystans i sporą dawkę autoironii. I warto pamiętać, że nie w każdym miejscu można mieć na sobie grającego Świętego Mikołaja, nie wszędzie puchacz w imbryki będzie dobrze odebrany. O tym mówią zasady modowego savoir vivre’u. Brzydkie swetry uczą nas jednak jednej bardzo ważnej rzeczy, której nie przeczytasz na metce, nawet jeśli jest od Isabel Marant. Nie można brać siebie do końca serio. Zwłaszcza w dobie social mediów i obsesyjnego dbania o własny wizerunek, gdzie wartość mierzona jest w lajkach. Nawet jeśli zezowaty bałwan na piersi nie nadaje się na Instagrama, to co z tego? Włóż swój sweter i idź dumnie przez miasto. Nawet gdyby miałaby być to tylko wycieczka do warzywniaka.
Upr zÄ… Ĺź, suk ie nk a : J o anna B aum gar tner
CO LO R S
Zdjęcia: Pawe ł Grabowski / WOW Pictures Modelki: Aleksandra Linda Caro Niemiec St ylizacja: Joanna Baumgar tner Makijaż: Kornelia Wawrzków Retusz: Emil Kołodziej
58
P Ĺ‚ aszcz : Filipp a K
59
G olf : S oyaconcept K amize lk a : Topshop NarÄ™ k awnik i : J o anna B aum gar tner B ut y : Pinto Di B lu S p o dnie : Warehouse
60
S p ó dnic a : J o anna B aum gar tner B ut y : Yum G um P ł aszcz : Filipp a K
61
G olf : S oyaconcept NarÄ™ k awnik i : J o anna B aum gar tner
Gold comeback
Niedawno w zakupowym szale przebieraliśmy wśród frędzli, boho, kowbojek, a parę miesięcy temu oklaskiwany był powrót Superstarów. Moda nie pierwszy raz zatacza wielkie koło. Jakie tym razem znaczenie nadano luksusowemu niegdyś złotu? Tekst: Dagmara Herman / Ilustracja: Michał Dąbrowski
C
o i dlaczego wraca? Wraca to, co chcemy żeby wróciło. Zmieniają się materiały, ale przede wszystkim projektanci odważniej prezentują mniej lub bardziej znane pomysły. Coś, co wydaje się nam dość pospolitym przedmiotem okazuje się mieć historię i ukryty przekaz. Każdy z topowych projektantów cały czas tworzy własną opowieść. Nie inaczej jest ze znanym od zawsze złotem. W Europie Środkowej znane jest nam ono mniej więcej od epoki brązu. Kiedyś surowiec ten służył jako środek płatniczy, ale przede wszystkim był synonimem przepychu i bogactwa. Złoto towarzyszyło królom, potężnym władcom, skąpanych w nim było wiele miast, jak chociażby mieniący się do dziś tym kolorem Paryż – stolica mody.
Od zarania dziejów pojawiało się też w najważniejszych życiowych momentach. U kobiet na serdecznym palcu symbolizuje przyszłe zaślubiny, u par lśni dumnie i oznacza, że klamka już zapadła. Pretendujący do miana samców alfa obwieszają szyję złotymi łańcuchami upatrując w tym dowodu swojego męstwa. Poza tymi okazjami złoto, podobnie jak inne trendy, wraca do nas jak bumerang. Za każdym razem dotyka jednak innych kwestii. W pewnym momencie zaczęło kojarzyć się z zupełnym brakiem gustu, a mowa rzecz jasna o czasach polskich cinkciarzy i amerykańskich raperów lat 80. i 90. Dzisiaj, jak podkreśla Barry Samaha, specjalista ds. mody publikujący na łamach magazynu Forbes: „Złoto jest wszędzie” i wymaga odwagi. Nie tyle w noszeniu go na co dzień, co w przypadku wybierania go w sytuacjach
63
M O DA A R T Y K U Ł
oficjalnych i biznesowych. Zjawisko, bo przy tak dużej skali możemy o nim mówić, Samaha nazwał „The Midas touch” czyli „Dotyk Midasa”. Szczególne znaczenie nadali mu projektanci zarówno w przypadku mody damskiej, jak i męskiej. Podkreślili tym samym, że to jedynie od nas zależy czy złoto uważamy za hit czy kit. Na pierwszy ogień idą złote torebki, które w roku 2015 na rynek wypuściły tak znakomite domy mody jak: Prada, Saint Laurent, Tom Ford, Diane von Furstenberg, Perrin Paris czy Metalskin. Projektanci z topowych stajni podkreślają, że złoty nie jest zarezerwowany jedynie dla gwiazd i właścicieli luksusowych pojazdów, ale ceny pokazują co innego. Za bycie pewną siebie i odważną kobietą ze złotą torebką w dłoni trzeba słono zapłacić. Dla przykładu: firmie Lanvin – 4750 dolarów, Tom Ford za Padlock Python Mini Bag życzy sobie 2290 dolarów, a Model Vitello od Prady kosztuje 2800 dolarów. Dla fanek koloru są też znacznie tańsze propozycje mieszczące się w domowym budżecie, oferowane przez takie marki jak chociażby Ralp Lauren czy ceniony Thierry Mugler. Od torebki do butów niedaleka droga, bo jak mawiały zamierzchłe zasady mody, jedno z drugim powinno współgrać. Szampański kolor pokochali zarówno Kors, Bruno Bordese, Calvin Klein oraz Golden Goose Deluxe Brand, prezentując jego sportowe wydanie. Guru czerwonej podeszwy, Christian Louboutin, klasyczna Bottega Veneta, kontrowersyjna Prada i Lorenzo Serafini do tematu podeszli z kolei w sposób bardziej wyrafinowany. Z całą pewnością złoto w ich wydaniu nie jest szczytem tandety, do której przywykliśmy, robiąc zakupy na Narodowym. Oczy raduje faktura i materiał – od skóry gniecionej, perforowanej, po cekiny i proponowany odcień. Włoskie wydanie magazynu Vogue prezentujące trendy tegoroczne oraz na rok 2016 pełne jest fotografii, które epatują złotem i to w każdej postaci – począwszy od makijażu, dodatków w rodzaju biżuterii czy okularów, skończywszy na odzieży wierzchniej i obuwiu. Nie bez powodu. Odchodzimy od myślenia o złocie jako kolorze dozwolonym jedynie w czasie nocy sylwestrowej i karnawału. Przełamujemy bariery i wyzbywamy się stereotypów. Przeciętny zjadacz chleba, mający choć odrobinę odwagi i polotu, może zabłysnąć dosłownie i w przenośni, dodając do swojego looku marynarkę zaprojektowaną przez modowe sławy dla sieciówek. Kolekcja Balmain dla H&M, która od paru tygodni jest na ustach wszystkich śledzących modowe nowinki, utkana jest złotą nicią. Olivier Rousteing wraz z Ann-Sophie Johansson stworzyli jeden z głośniejszych tegorocznych duetów, jeśli chodzi przygotowanie kolekcji przeznaczonej do sprzedaży
Przełamujemy bariery i wyzbywamy się stereotypów. Przeciętny zjadacz chleba, mający choć odrobinę odwagi i polotu, może zabłysnąć dosłownie i w przenośni, dodając do swojego looku marynarkę zaprojektowaną przez modowe sławy dla sieciówek. masowej. Tandem okazał się niezwykle udany, co zaowocowało kolaboracją, w której złoty dosłownie przeplata się i przewija. Rousteing, pracujący dla Roberto Cavalliego, precyzyjnie połączył codzienny look z elegancją, właśnie za sprawą szampańskiego koloru, który zdobi marynarki, buty, sukienki, a także odzież dla mężczyzn. Niesamowitą kolekcję haute couture zaprezentował Valentino,ubierając afroamerykańską modelkę w sukienkę ze złotych kłosów, a resztę w ubrania przypominające szaty królewskie. Na wybiegu pojawiły się powłóczyste, ciągnące się po ziemi suknie ze złotymi elementami oraz diademy. Całość wyglądała jak wyjęta z filmu o księżniczce Sissy. Dolce & Gabanna zaprezentowali trend w eleganckim wydaniu, Saint Lurent, Diane von Furtenberg oraz Kaufman Franco postawili z kolei na niezwykle seksowny anturaż. Kroku pozostałym dotrzymują również Lacoste i Tommy Hilfiger, którzy proponują złote płaszcze oraz kowbojskie wydanie spodni z frędzlami. Na polskich salonach hołd należy oddać lettherebegold, u których kolor nie kryje się jedynie w nazwie. Projektanci dwoją się i troją się, aby każdy sezon otworzyć niebanalnie, ale w swoim stylu. Kolorystyka to sposób na przełamanie monotonii, pozbycie się szarości dnia codziennego. Złoto dodaje blasku i odbija go, lecz nie ten zamknięty w materiale, ale w nas. Tradycjonalistom, którzy obawiają się radykalizmów takich jak modne u ASAPÓW złote uzębienie, zaproponować można lakier do paznokci, który na rynek wypuściła firma Essie. To odrobina przepychu, która sprawia, że mamy wrażenie maczania palców w płynnym złocie. Czy dzisiaj złoto świadczy o luksusie? Kwestia sporna. Bliżej prawdy jest stwierdzenie o tym, że dowodzi otwartości i chęci eksperymentowania. Mody i trendów nie należy traktować zbyt dosłownie. Potrzebne są zdrowy rozsądek i lekko przymrużone oko. Propozycje projektantów to ich wizja świata, natomiast decyzja oraz inwencja pozostają po naszej stronie. To my nadajemy rzeczom charakteru i znaczenia, widząc w nich klasę i szyk lub przykład totalnego bezguścia.
Acephala Schemat jest zawsze ograniczający
„Acephala” to kobieta, która traci głowę. Powody mogą być różne, tak jak wiele jest różnych definicji kobiecości. Na warsztat bierze je w swoich projektach marka Acephala. Z Moniką Kędziorą i Bartkiem Korzeniowskim rozmawiamy o projektowaniu za granicą, dziwnych tkaninach, wymykaniu się stereotypom, kobietach, męskości i histerii. Rozmawiała: Aleksandra Zawadzka / Zdjęcie: Agata Kubis
Właśnie wróciliście z Londynu, gdzie mieliście prezentację prasową swojej najnowszej kolekcji na wiosnę-lato 2016. Pokazywaliście się też już w Paryżu. Modę za granicą robi się inaczej niż w Polsce? Bartek Korzeniowski: Inaczej. Od początku tworzyliśmy Acephalę z myślą o międzynarodowym rynku modowym, głównie europejskim, ale też azjatyckim. Robimy ubrania z najwyższej klasy tkanin włoskich, francuskich lub japońskich, często eksperymentalnych lub tworzonych na zamówienie. Z drugiej strony, produkcję mamy w Polsce i tak krążymy między krajami. Monika Kędziora: Wyjście za granicę wymaga dużo większej dyscypliny, choćby dlatego że kolekcje muszą być gotowe z dużo większym wyprzedzeniem. B: Rozwinięte rynki modowe działają według ścisłego kalendarza – albo się w niego wpisujesz, albo czekasz do kolejnego sezonu. Szczególnie kiedy jesteś nowy na rynku. Przez pierwsze sezony kupcy raczej cię obserwują, niż coś od ciebie kupują. Muszą mieć gwarancję, że jesteś wiarygodny jako marka. Wasza pierwsza kolekcja była inspirowana histerią. Znalazło się miejsce na kultowe wariatki, pogniecioną pościel, prawie że kaftany bezpieczeństwa, ryciny do identyfikacji wizualnej histerii.
M: Od samego początku naszym zamierzeniem było stworzenie marki, która igra ze stereotypami kobiecości. A jednym z najstarszych stereotypów, mających swoje źródła już w starożytności, najbardziej „przyklejonym” do kobiety, jest histeria. Ale jak to się w ogóle ma do XXI wieku? M: Oglądałaś serial Girls? Tak. M: Tam można znaleźć współczesny obraz histerii. Ubierasz się jak chcesz, śpisz nie w tych godzinach, co powinnaś, sypiasz nie z tymi, co powinnaś. Ciągle się miotasz. Dzisiejsze czasy są bardzo histeryczne. Ale tej histerii nie trzeba pojmować jako czegoś negatywnego. Może ona prowadzić do powstawania nowych form ekspresji i nowej energii. I to jest wartościowe. Zerwanie z tym, co już ustalone. Co zrobić z tą histerią? Pielęgnować ją? Pogodzić się? M: Przełożyć ją na kreatywną siłę, która wymusza działanie. Dzisiaj świat jest bardzo uporządkowany albo raczej narzuca pewien sposób uporządkowania życia.
65
M O DA W Y W I A D
Powszechne są ogromne oczekiwania wobec tego, w jaki sposób powinno się budować swoją karierę, swoje życie, wygląd i milion innych rzeczy. Pozwolenie sobie na rozhisteryzowanie się jako formę protestu wobec narzucanych norm daje wolność, powoduje pojawienie się pomysłów i otwiera na bardziej niekonwencjonalne drogi myślenia, na które rzadko sobie pozwalamy wtłoczeni w schemat. B: Oczywiście to tylko warstwa inspiracyjna, punkt wyjścia. Same rzeczy są po prostu dobrze skrojonymi, stworzonymi z dobrych tkanin ubraniami na co dzień – no może z małymi wyjątkami. M: Białe komplety z bawełny z nadrukami mogą w zestawieniu z bardziej klasycznymi rzeczami stać się zestawem do biura albo noszone razem wyglądać jak piżama, co bardzo mi się podoba. Pójście na poranną kawę w piżamie zaburza w pewien sposób granicę pomiędzy światem prywatnym a publicznym, a jeśli jest świetnie skrojona, nie można takiego stroju pomylić z niechlujstwem. To jest wspaniałe, że można iść w piżamie na kawę albo siedzieć w domu w sukni balowej, tylko dlatego, że odczuwasz taką potrzebę… Czy są jeszcze jakieś granice tożsamości płciowej? M: Dobre pytanie. W modzie kobiecej przez dekady działo się dużo więcej niż w męskiej. Ostatnio mam wrażenie, że dużo ciekawsze rzeczy pojawiają się na pokazach mody męskiej. Przez to, że przez długi czas była ona silnie usystematyzowana, granic do przełamywania jest dużo więcej. My, chociaż robimy modę kobiecą, też myślimy, żeby stworzyć bliźniaczą markę męską, Acephalusa… B: Część naszych ubrań, po drobnej zmianie kroju, usunięciu zaszewek, itd. może być noszona przez mężczyzn. Czym więc określić męskość? B: A czym jest kobiecość? M: Ja chyba mam problem z definicjami. Przymierzam się do różnych określeń kobiecości wraz z każdą kolekcją. Wolę myśleć, że nie ma definicji i każdy ją kształtuje na swój własny sposób. Sądzę, że podobnie jest z męskością. To czy płeć jest dzisiaj potrzebna? B: Przepaść między determinizmem a zupełną dowolnością i płynnością jest na tyle duża, że można w tym obszarze kształtować swoje własne „ja”. Oczywiście, z jednej strony płeć jest czymś, od czego nie można się odkleić, ale z drugiej – da się ją redefiniować w pewien sposób. Jesteśmy biologicznie kobietą czy mężczyzną, ale to kształtowanie kulturowe jest tutaj ważniejsze. Wyszliśmy już z takiego zero-jedynkowego świata, gdzie sposób wychowania i funkcjonowania w społeczeństwie był ściśle określony. Oczywiście są tacy, którzy chcą te ramy utrzymać albo jeszcze bardziej je zabetonować. Ale chyba coraz trudniej jest to zrobić. M: Ale nie da się zupełnie uciec od pewnych kategorii jako elementów odniesienia. Ostatnio w Europie powstają sklepy, w których sprzedaje się wyłącznie modę uniseksową. Jednocześnie coraz większym odsetkiem społeczeństwa, przynajmniej w takich państwach jak Francja, staje się społeczność muzułmańska, w której strefy męska i kobieca są bardzo wyraźnie rozdzielone. Im bardziej Europa ucieka od kategorii płci, tym bardziej jest zderzana z kulturą, która mówi: kobieta to kobieta, mężczyzna to mężczyzna. Brak takich rozgraniczeń to wymykanie się stereotypom. Czy w takim razie stereotyp może być krzywdzący dla mody? B: Stereotyp zawsze jest krzywdzący. Nie tylko w modzie. Stereotypy są potrzebne ludziom, bo w dosyć łatwy i szybki sposób ich klasyfikują. Czasami są po prostu skrótem myślowym, który się przydaje. No i można sobie na ich podstawie pożartować.
W modzie kobiecej przez dekady działo się dużo więcej niż w męskiej. Ostatnio mam wrażenie, że dużo ciekawsze rzeczy pojawiają się na pokazach mody męskiej. Przez to, że przez długi czas była ona silnie usystematyzowana, granic do przełamywania jest dużo więcej. Dobór ambasadorek Waszej ostatniej kolekcji, Marty Konarzewskiej i Agaty Kubis, jest więc nie bez znaczenia. B: To nawet nie jest dobór, bo to nasze znajome. To nie było tak, że szukaliśmy pod tezę kogoś, tylko one ewidentnie osobowościowo pasowały do tego projektu. Choćby dlatego, że Agata podobna jest do Claude fizycznie, a Marta przez to, co robi. M: Kiedy ta kolekcja powstała, wiedzieliśmy, że musimy zrobić klasyczny lookbook, aby przedstawić wszystkie sylwetki, jednak chcieliśmy też zrobić coś dodatkowego. I one się jakby same zjawiły. Gdybyśmy ich nie znali, to musielibyśmy je wymyślić. Denerwuje was to, jak obecnie przedstawiana jest kobieta w modzie? M: Nie przepadam za wizerunkiem kobiety, w którym jej osobowość nie ma znaczenia. Modelka zawsze jest dla mnie ważna. To, jak ona się czuje, kim jest, w jaki sposób wchodzi w daną postać. Cały scenariusz, który się przedstawia. To też pokazuje, kim jest nasza klientka. To realnie istniejąca kobieta, która ma swoje pasje, życie, poglądy. I która lubi eksperymentować z własnym wizerunkiem. „Acephala” to kobieta, która traci głowę, jest wariatką. Dla kogo lub czego tracą głowę te współczesne? B: Od tysięcy lat dla mężczyzn… Powiedział facet. M: Skojarzyło mi się to z negatywną utratą głowy. Że wszystkiego tego za dużo. Za dużo obowiązków, za dużo wymagań, za dużo presji. Ale tu chodzi o taką utratę głowy w sensie bardziej metaforycznym. Wszelki schemat zawsze jest ograniczający. Tracę głowę, czyli odrzucam schematyczny racjonalizm, odrzucam utarte sposoby myślenia. B: Racjonalizm, który w pewnym sensie jest męski. To mężczyźni tworzyli zasady, które są sztywne, i którym kobiety miały się podporządkować. Nie było wielu dróg ucieczki dla kobiety. Albo zostawała prostytutką, albo wariatką, albo artystką. Macie już pomysł na kolejną kolekcję? Wiecie, jaki temat weźmiecie na warsztat? B: Trzecia kolekcja jest już gotowa. Miała teraz premierę w Londynie i będzie pokazana przy okazji otwarcia naszego butiku. M: Znowu jest zbudowana na opozycji: słodycz i mroczność, sexapil i melancholia… jakkolwiek by to ubrać w słowa. Wyrosła z fascynacji twórczością Aliny Szapocznikow. Myślę, że bardzo ciekawe są w niej nadruki. B: I mają ciekawą historię. Ulepiliśmy z modeliny kobiece korpusy, piersi, kwiaty. Następnie wypiekliśmy je w piekarniku, po komputerowej obróbce nadrukowaliśmy na tkaninach. Efekt jest zaskakujący. Moda konceptualna pełną gębą. Myślicie, że Polacy są na to gotowi? M: Wierzymy, że tak!
66
M U S T H AV E D L A NIE J
Dla Niej Smartfon Kruger&Matz LIVE 3 Szukasz nowego telefonu? LIVE 3 to nowy flagowy smartfon marki Kruger&Matz. Wyposażony jest w system Android 5.0 Lollipop i ośmiordzeniowy procesor Qualcomm Snapdragon 615, taktowany zegarem do 1,7 GHz oraz 2 GB RAM. Telefon może zostać wybudzony podwójnym stuknięciem w wyświetlacz. Obsługuje internet w technologii LTE, która pozwala na jeszcze szybsze i wygodniejsze korzystanie z sieci. Absolutnie do sprawdzenia! krugermatz.com
Etui na laptopa Nie wychodzisz z domu bez laptopa, ale nie możesz znaleźć oryginalnego etui? Brushed Grid Case powinno przypaść ci do gustu! Porządnie wykonane bez wątpienia ochroni twój sprzęt przed uszkodzeniami mechanicznymi. Wzór to z kolei ciekawa alternatywa dla dostępnych na rynku czarnych toreb przez ramię. Etui to rękodzieło zaprojektowane przez The Paper Club Co@. Jesteśmy bardzo na tak. casetify.com
MAC Eye Palette Eyes x 9 Ciągle nieprzekonana do malowania oczu? Sprawdź MAC Eye Palette Eyes i przekonaj się, jaka to zabawa! Paleta idealnie dobranych odcieni bursztynu oferuje niezliczone możliwości makijażu. Znajdziesz tu odcienie o wykończeniu od matte do frost, co pozwoli na stworzenie efektownego makijażu oczu – zarówno dziennego, jak i wieczorowego. Cienie znajdują się w wygodnej w użyciu paletce. maccosmetics.pl
67
M U S T H AV E D L A NIE J
MAC Studio Fix Fluid Potrzebujesz podkładu, który pozwoli ci zachować twarz nawet, gdy twoja cera nie wygląda najlepiej danego dnia? Oto fluid, który zapewnia naturalne matowe wykończenie i średnie krycie. Łatwy w aplikacji, równomierne łączy się i rozciera. Jest wygodny i utrzymuje się na skórze długo. Pomaga też zminimalizować widoczność porów i niedoskonałości, nadając skórze gładszy, bardziej nieskazitelny wygląd i wykończenie. maccosmetics.pl
Zestaw Regeneracyjny Le Petit Marseillais Jesteś niezadowolona ze stanu swojej cery? Ten zestaw jest dokładnie tym, co może uratować twoją skórę! Zmarznięta i sucha potrzebujeintensywnej regeneracji. Dzięki zawartości masła shea, aloesu i wosku pszczelego mleczko Le Petit Marseillais zapewni ciału natychmiastową dawkę intensywnego nawilżenia, odżywienia i ukojenia. Doskonałe uzupełnienie regeneracyjnego duetu stanowi nawilżający żel o zapachu brzoskwini i nektarynki. le-petit-marseillais.pl
Okulary Mujinga Jeśli lubisz niebanalne gadżety, które wyróżnią cię z szarego tłumu, to mamy coś dla ciebie! Sprawdź okulary będące efektem kolaboracji Komono z charyzmatycznym artystą Bajoli. Ten pochodzący z Kongo raper, przemycił swój przemyślany i nowoczesny styl w czterech unikalnych modelach okularów Komono. Z nimi z całą pewnością zwrócisz na siebie uwagę i podkreślisz indywidualny styl. komono.pl
Grant’s Ale Cask Finish Jedyna whisky na świecie finiszowana w beczkach po piwie typu Ale. Owoc pracy Briana Kinsmana, obecnego Master Blendera firmy William Grant & Sons, który w tym oryginalnym trunku połączył swoje bogate doświadczenie z wielowiekową szkocką tradycją picia piwa równocześnie z whisky. Grant’s Ale Cask Finish charakteryzuje się kremowym smakiem, w którym odnaleźć można wyraźne nuty gruszki i jabłka, crème brûlée oraz wyczuwalne akcenty wanilii. grantswhisky.com
68
M U S T H AV E D L A NIE J
Carrera Colour Your Glasses Kreatywne, dynamiczne i niepowtarzalne. Okulary Carrera Colour Your Glasses to „must-have” tego sezonu. Oprawy wykonane są z lekkiego metalu, a dzięki specjalnej konstrukcji, ich fronty mogą być wymieniane. Szeroka paleta kolorów i wzorów pozwala na niemal dowolną personalizację opraw – zgodnie z nastrojem. Wyrażanie stanu ducha nigdy nie było równie łatwe! Wystarczy tylko jedno kliknięcie zatrzasku! viscom.pl
Bluza MAZE My Signature W co się ubrać, gdy trzeba wyciągnąć z szafy cieplejsze ciuchy? Jeśli lubisz bawić się wzorami i kolorami, to idealna propozycja dla ciebie. Bluza Maze z kolekcji My Signature A/W 2015/16 została wykonana z wysokiej jakości bawełny, a charakteryzuje ją oryginalny print w postaci barwnego labiryntu. Jest dostępna w dwóch rozmiarach: S/M i L/XL. Zimą też można postawić na kolor! my-signature.eu
Bluza B&W My Signature Nie jesteś fanką intensywnych kolorów? Uważasz, że połączenie czerni i bieli nie musi być nudne? Jeśli jesteś tego zdania, koniecznie rzuć okiem na bluzę Maze B&W. Charakterystyczny dla kolekcji motyw labiryntu tym razem pojawia się właśnie w czarno-białym wydaniu. Bluza rewelacyjnie sprawdza się zarówno w stylizacji eleganckiej, jak i sportowej. Dostępna jest w dwóch rozmiarach: S/M i L/XL. my-signature.eu
Sedbury Parfums de Marly Znudzona zapachem starych perfum? W takim razie sprawdź, co proponuje Parfums de Marly, która powraca z nowym zapachem. Nowa kobieca linia nazywa się Sedbury. To prawdziwa uczta dla zmysłów. Wybierz nutę odpowiednią dla siebie. Do wyboru między innymi połączenie tangeryny, bergamotki, szałwii muszkatołowej i lawendy; tuberozy, jaśminu i irysa oraz wanilii, ambry, benzoesu, paczuli i wetywerii. moncredo.pl
Obagi Nu-Derm Fx Potrzebujesz kosmetyków do intesywniejszej pielęgnacji skóry? System odnowy skóry Nu-derm to coś dla ciebie. Na co możesz liczyć? Odpowiedź jest prosta – komplementarne podejście, czyli odpowiednio skomponowany zestaw kosmetyków opartych, o skuteczne substancje aktywne. W zestawie znajdują się preparaty do oczyszczania i tonizacji, kremy na dzień i na noc – złuszczające i nawilżający oraz krem przeciwsłoneczny SPF 50. obagi.pl
zestaw Venus Use & Go Zestaw Venus Use & Go to duet odżywczego balsamu do ciała w sprayu z nawilżająco-ochronnym kremem do twarzy i ciała. Kosmetyki z dodatkiem bawełny i witaminy E zapewniają intensywne 12 h nawilżenie i działają kojąco na skórę. Dzięki przyjemnej i lekkiej konsystencji balsam do ciała ekspresowo wchłania się, a wygodna aplikacja w postaci sprayu ułatwia pielęgnację. Receptura kremu gwarantuje działanie odżywcze i regenerujące. venuskosmetyki.pl
Bluza z kolekcji „The Hunting” Ciągle pożyczasz bluzy od swojego chłopka? Teraz możesz mieć swoją! Sprawdź tę z kolekcji „The Hunting”. To przedłużona bluza z większym kapturem zakończona łódeczką. Logo kolekcji widoczne jest na sercu. Zadrukowana w leśny pattern rozłożony nierównomiernie, co daje bardzo ciekawy efekt. Kaptur zadrukowano natomiast w myśliwski pattern. Niedrapana bawełna sprawia, że bluza układa sie idealnie. Wersja uniseks. diamante-wear.com
The Party Bag Torebka na imprezę musi pomieścić dużo, pasować do stylizacji i nie być zbyt dużą. Chyba znaleźliśmy idealną! Ta jest niewielka, ale równocześnie pojemna i sprawdzi się jako interesujący dodatek. Urocza zawieszka idealnie komponuje się z całym printem, a wygodę noszenia zapewnia odpowiednia długość paska. The Party Bag można zakładać przez ramię, a szeroki wybór wzorów gwarantuje, że każdy znajdzie coś dla siebie. Wyprodukowana we Włoszech. caandlou.com
Grant’s Sherry Cask Finish Jedyna szkocka blendowana whisky finiszowana w beczkach po sherry. William Grant & Sons, producent whisky Grant’s, jako jedyny może pozwolić sobie na tę ekstrawagancję, posiada bowiem własną bodegę, w której produkowana jest sherry Oloroso. Finiszowanie w beczkach po sherry wnosi do whisky Grant’s bardziej złożony smak, wyraźnie wyczuwalny aromat suszonych owoców, korzenne akcenty, jak i dobrze wyważoną, miodową słodycz. grantswhisky.com
Snowboardowa Kinoteka W ostatni dzień września odbyła się polska premiera dwóch wyjątkowych filmów – „Sexual Snowboarding: Master Bay Table” i „BYND x MDLS The Movie”. Warszawska Kinoteka pękała w szwach. W końcu nie co dzień nadarza się okazja do obejrzenia prawdziwych riderskich filmów i spotkania na premierze najlepszych na świecie freestyl’owych snowboardzistów, którzy wystąpili w obu produkcjach. Tekst materiały promocyjne / Zdjęcia: Maksym Rudnik
71
N
a specjalne zaproszenie Monster Energy do Warszawy przyjechali riderzy występujący w filmach w głównych rolach – bracia Eiki Helgason i Halldor Helgason z Islandii oraz Kevin Bäckström i Tor Lundström ze Szwecji. To zawodnicy, których nikomu nie trzeba przedstawiać. Od lat wskakują na podium najważniejszych zawodów freestyle snowboardowych, rywalizując ze sobą choćby na Winter X Games oraz w World Snowboard Tour. Nietrudno się domyślić, że każdy, kto lubi czasem chwycić za deskę, nie mógł przegapić takiego spotkania. Emocje nie ustępowały wcale tym towarzyszącym eventom sportowym! Jeszcze przed wieczornym seansem bracia Helgasonowie oraz Bäckström i Lundström wpadli także na szybką sesję na rampach do parku trampolin Hangar 646, gdzie również czekali na nich fani chcący się spotkać z legendami snowboardu. Chętnych na pamiątkowe fotki nie brakowało. Premiera obu filmów w Warszawie była częścią europejskiego touru promującego obie produkcje, a podróżująca monsterowym tour busem, niczym najprawdziwsze gwiazdy rocka, ekipa przejechała kawał Europy. Wystartowali w Londynie, by następnie, w przeciągu nieco ponad tygodnia, odwiedzić Sztokholm, Talin, Warszawę, Berlin, Pragę oraz Innsbruck. Szalona trasa! Przystanek w Polsce był jednym z najmocniejszych punktów całego touru. Pokazał to wieczór premiery. Sala w Kinotece z trudem mieściła wszystkich zainteresowanych, a kolejka po autografy i wspólne selfie po premierze nie miała końca.
Co więcej, żeby wejść na pokazy Sexual Snowboarding oraz BYND x MDLS, niektórzy fani kupowali bilety na inne filmy, byle tylko dostać się do Pałacu Kultury i Nauki. Nieźli spryciarze! Nie uwierzylibyśmy, gdybyśmy nie widzieli tego na własne oczy. To, co działo się w Kinotece, przeszło najśmielsze oczekiwania organizatorów, a nie trzeba dodawać, że te zawieszone były naprawdę wysoko. Tak wielu zajawkowkowiczów PkiN dawno nie gościł. Afterparty po premierze odbyło się w klubie Miłość przy ul. Kredytowej 9. Najlepszy melanż jesieni trwał do bialego rana i trudno go opowiedzieć w jakikolwiek sposób. Tylu ludzi, których łączy tak wiele – coś pięknego. Wszystko co dobre, kiedyś się jednak kończy. Zwykle niestety za szybko. Poranek nie należał do najlżejszych, ale konieczny odjazd do Berlina brutalnie wyrwał wszystkich z tego istnego szaleństwa. Powrót do rzeczywistości nie był łatwy, ale nabuzowani pozytywną energią riderzy z pewnoscią długo będą wspominać niesamowity czas, który spędzili z polskimi fanami. Komu nie udało się pojawić na oficjalnej premierze, niech żałuje. Warszawa zamieniła się 30 września w prawdziwą stolicę snowboardu, a zewsząd słychać było głosy, że filmy mocno rozbudziły sportowe apetyty i wszyscy czekają już z niecierpliwością na rozpoczęcie nowego sezonu. Jeżeli ktoś chciałby choć w pewnym stopniu nadrobić zaległości, niech koniecznie obejrzy BYND x MDLS na vimeo (https://vimeo.com/141657423) i to zupełnie za darmo. Sami przekonajcie sie, o co tyle szumu! Ostrzegamy przed grożącym niebezpieczeństwem: seans może spowodować natychmiastową potrzebę złapania za deskę. Przypominy tylko: co złego, to nie my!
72
M U S T H AV E D L A NIE G O
Dla Niego Kolumny aktywne Kruger&Matz Passion Kolumny aktywne to propozycja dla tych, którzy oprócz dobrego brzmienia z telewizora cenią sobie estetykę. Dwie 3-drożne kolumny podłogowe o mocy wyjściowej 2x80W gwarantują głębokie i zrównoważone brzmienie, dostarczając tym samym niezapomnianych wrażeń. Wyposażone w port USB, czytnik kart SD oraz dwa wejścia RCA urządzenie pozwala na bezpośrednie odtwarzanie zawartości audio z przenośnych odtwarzaczy multimedialnych. krugermatz.com
Olympus OM-D E-M10 MARK II Lubisz robić zdjęcia? Nowy Olympus E-M10 Mark II to supersmukły, pięknie zaprojektowany, lekki i najbardziej wydajny aparat systemowy w swojej klasie. Aparat systemu Mikro Cztery Trzecie został wyposażony w mnóstwo zaawansowanych technologii takich jak: duży wizjer elektroniczny o imponującej rozdzielczości 2,36 mln punktów wykonany w technologii OLED, niezwykle wydajną stabilizację obrazu, szybki autofocus, a także wbudowaną lampę błyskową. olympus.pl
Zegarek Winston Regal Elephant Zegarek w smartfonie to dla ciebie za mało? W tej sytuacji ten zegarek jest idealną propozycją dla ciebie. Kolekcja zegarków Komono stale wzbogacana jest o nowe, modne wzory. Unikalne połączenie niewysokich cen, wysokiej jakości produktów to gwarancja dobrego wyboru. Winston Regal Elephant pozwoli ci trzymać rękę na pulsie i podążać za najnowszymi trendami. komono.pl
73
M U S T H AV E D L A NIE G O
Perfumy Kinski Oto nowoczesny zapach dla pewnego siebie dandysa XXI wieku – dekadencki i intensywny. Wśród nut zapachowych możesz wybierać spośród zawierających marihuanę, białe wino, aldehyd, bergamotę i jałowiec oraz gałkę muszkatołową, różę, magnolię, ciche nuty morza, hedione, kastoreum, a także paczulę, wetywerię, drzewo cedrowe, styraks, czystek, zamsz, piżmo i amber. moncredo.pl
Perfumy Escentric Molecules Molecule 01 to drzewno-piżmowy zapach od niemieckiej marki perfum niszowych Escentric Molecules. W sam raz dla lubiących eksperymenty. Woda toaletowa jest na tyle uniwersalna, że będzie odpowiednia na każdą porę dnia i roku. Zachwyca nie tylko unikatowym, głębokim zapachem z piżmowymi i drzewnymi nutami, ale również swym opakowaniem. Flakon o doskonałym designie z tajemniczym motywem dopełnia eleganckie, ciemne pudełko. moncredo.pl
Tołpa:® Green men Chcesz zadbać o skórę? Z pomocą przychodzi linia tołpa:® green men. Aby ci pomóc, marka tołpa sięgnęła po bliskie, ale niedocenione rośliny. Pośród wybranych składników pierwsze miejsce zajęła trawa cytrynowa. Znajdziesz ją w każdym kosmetyku, bo odświeża i orzeźwia skórę. Są też mięta, anyż, żeń-szeń i wiele innych. Kosmetyki stworzono tak, aby zapewnić męskiej skórze całościową pielęgnację: oczyszczającą, matującą, po goleniu czy nawilżającą. tolpa.pl
Grant’s 18 Szukasz oryginalnego prezentu z ważnej okazji? Oto nowy wariant whisky z rodziny William Grant & Sons. Najlepsze, ręcznie dobrane whisky single malt i single grain stworzyły 18-letni blend, bogaty w aromat miodu i owoców. W ostatnim etapie leżakuje w specjalnie wyselekcjonowanych beczkach po portugalskim winie porto. Grant’s 18 Year Old została nagrodzona złotym medalem w 2014 roku w Scotch Whisky Masters. grantswhisky.com
74
M U S T H AV E D L A NIE G O
Wild Turkey 81 Proof Idealny wybór dla wszystkich poszukujących zrównoważonych, ale charakternych smaków. Jest łagodny, ale z wyraźnie wyczuwalnymi nutami miodu, karmelu, jabłka i opalanego drewna dębowego. Dojrzewa od 6 do 8 lat, zyskując głęboką, bursztynową barwę i zawartość alkoholu 40,5%. Stanowi idealną bazę do koktajli. Sylwester wymaga specjalnej oprawy! wildturkeybourbon.com
Mac Book Pro 15 Niezadowolony z jakości obrazu na swoim komputerze? Mac Book Pro 15 jest rozwiązaniem twojego problemu. Wyposażono go w przełomowy wyświetlacz Retina, dwu- i czterordzeniowe procesory Intel, ultraszybką pamięć masową flash oraz procesor graficzny wysokiej wydajności. Zawiera też fantastyczne wbudowane aplikacje oraz nowy, rewolucyjny gładzik Force Touch i jeszcze wydajniejszą baterię. idream.pl
Notes Nietzsche
Ciągle o czymś zapominasz, a wolisz tradycyjne metody notowania? W takim razie powinieneś wypróbować ten notes. Wysoka jakość papieru i designerka okładka powinny przekonać cię do zainwestowania w ten gadżet. Dzięki niewielkim rozmiarom bez problemu zmieści się do dowolnej torby czy plecaka, byś mógł go mieć zawsze pod reką. Nie pozwól, by coś ważnego ci umknęło, zapisz to sobie! theschooloflife.com
Książka „The Impossible Collection of Cars” Daniela Neila Coś dla tych, którzy nie wstydzą się wewnętrznego małego chłopca. Oto album zawierający blisko setkę wyjątkowych modeli samochodów z XX wieku. Od Blitzen Benz do Porshe. Auta do albumu wybrano na podstawie rewolucyjności ich designu i przełomowości dla danych czasów. Niezła gratka dla fanów motoryzacji i wszystkich, którzy uwielbiają albumy z zapierającymi dech w piersiach zdjęciami. assouline.com
Great Moustaches Mug Uważasz, że kubki to mały oryginalny prezent? Koniecznie rzuć okiem na ten i szybko zmień zdanie! Czarno-biały kubek Great Moustaches pomalowany jest w różne rodzaje wąsów, co czyni go nie tylko bardzo męskim, ale i uniwersalnym gadżetem. Za wzór posłużyły między innymi wąsy Marka Twaina. Poranna kawa prawdziwego faceta z poczuciem humoru nie może być podawana w czymkolwiek innym. philosophersguild.com
Studio fotograficzno-filmowe do wynajęcia 210m2 powierzchni cyklorama 12x5x8 salonik dla klienta 60m2
Studio Vidoq
Żupnicza 17 Praga Południe Warszawa 698 209 122 studio@vidoq.pl www.studiovidoq.pl
Masaż Balij ski wykonują Dyplomowane Terapeutki z wyspy Bali rabat
DOSKONAŁY POMYSŁ NA PREZENT! Kup voucher na dowolny zabieg
10% z HIRO
ul. Nowy Świat 22 (przy Al. Jerozolimskich), Warszawa tel. 570 707 634 Eco-Wellness
www.bali-spa.pl
76
SUGARPILLS
Zdjęcia: Dominika Jarczyńska | jarczynska.com Modelka: MARGO | SPECTO Models Makijaż: Anna Zieja Stylizacja: Sugarpills | sugarpillsclth.com
77
78
79
80
81
82
L IF E S T Y L E A R T Y K U Ł
Penis jak się patrzy Co nawet największego samca alfa może wpędzić w kompleksy? Jak wielu facetów definiuje swoją męskość przez zawartość spodni? Porzućmy wszelką nadzieję – chociaż czasy się zmieniają, patriarchat trzyma się mocno, a najważniejszym jego elementem pozostaje penis. Nie zawsze w wymarzonym rozmiarze. Tekst: Ida Drotko / Zdjęcia: Things My Dick Does
P
eter, Percy, Rubert i Roger – oto pierwsza czwórka najpopularniejszych niegdyś w Anglii imion, które nadawano nie noworodkom, a penisom. W ścisłej czołówce byli jeszcze John i Willy, a dzisiejszy diament wśród imion, czyli Dick, rozgłosu doczekał dużo później i to tylko dlatego, że określenie dickory dock, od którego pochodzi, było za długie dla posługujących się tradycyjnym cockneyem. Penis bywał nie tylko Rogerem, ale też wężem, węgorzem, ptakiem, żółwiem, rybą (!), mieczem, dzidą czy lancą. O ile te mniej lub bardziej wyszukane metafory miały po prostu hamować rumieńce wstydu, które pojawiały się na dźwięk słów dick lub cock, to imiona dostały od losu funkcję specjalną. Sugerowały, że penis to nie pierwsza lepsza część ciała jak, dajmy na to, ucho, ale organ wyjątkowy, ważny i co najistotniejsze – odrębny. Przez długi czas owa odrębność penisa była kategorią absolutnie kluczową – skoro penis już rządzi mężczyzną, to niech przynajmniej nie będzie władcą anonimowym.
Święta laska W czasach, kiedy wszystko było prostsze i życie kręciło się generalnie wokół jedzenia i kopulowania, penis dumnie stał na posterunku i de facto wypełniał najważniejsze sfery. Fallusem tłumaczono wszystko to, czego przed wynalezieniem religii monotoistecznej nie można było wyjaśniać gniewem lub radością pojedynczego Boga. Penisy rzeźbiono na murach miast i prywatnych mieszkań, by odpędzały pecha. Zwycięskie rydwany były wyposażone w rzeźbę monumentalnego członka. Natomiast bracia poganie urządzali sobie święta płodności, w trakcie których kto nie miał zawieszki w kształcie drewnianego fallusa, ten trąba. Oczywiście penisa nie mogło zabraknąć również w kuchni, w której wypiekano odpowiednio uformowane ciasta, co ostatecznie kończy dyskusję, skąd u waszych wesołych koleżanek pomysł na torty z lukrowanymi penisami. Na Bliskim Wschodzie do
83
L IF E S T Y L E A R T Y K U Ł
sprawy podchodzono poważniej i nie bawiono się w tanie atrapy. Jak głoszą plotki, nowy król zjadał penis swojego poprzednika, by przejąć jego siłę i moc. Hebrajczycy z kolei składając przysięgę w jakiejś hiperważnej sprawie, podkreślali prawdziwość swoich słów łapiąc za jądra tego, komu się przysięgało. Potencję i siłę męskiego członka podkreślała również niezastąpiona mitologia. Piorun Zeusa, trójząb Posejdona czy różdżka czarodzieja to zdecydowanie nieprzypadkowy trend, w który idealnie wpisuje się do dziś laska marszałkowska.
Pałka demona Penis spada z piedestału dopiero, gdy na arenę dziejów wkracza oświecenie. Wtedy mit fallocentryczny traci swoją siłę rażenia. W sumie już nawet wcześniej fallus zaczął mieć zdecydowanie czarny PR. Inkwizycja prowadzi bowiem swoje legendarne polowania na czarownice, które oskarżane są nie tylko o czary i magię, ale przede wszystkim o odbywanie stosunków z diabłem. Kwestia szatańskiego penisa rozpala opinię publiczną do czerwoności. Jaki jest jego kolor i rozmiar? A może diabeł ma dwa penisy? Fakt, że wszystkie, jak jeden mąż, przyznają, że penis demona był czarny, można uznać za komponent późniejszych uprzedzeń rasowych, ale ciekawsze wydaje się to, że kobiety zgodne były tylko co do tego szczegółu. Wielkość czy kształt wahały
Woody Allen powiedział kiedyś, że zgadza się z Freudem co do osławionej zazdrości o penisa, tyle że on nie przypisywałby jej wyłącznie kobietom.
Na nowo zaczyna się nim interesować dopiero freudowska psychoanaliza, która w członku widzi praprzyczynę wszelkich lęków, frustracji i późniejszych niepowodzeń. Woody Allen powiedział kiedyś, że zgadza się z Freudem co do osławionej zazdrości o penisa, tyle że on nie przypisywałby jej wyłącznie kobietom.
Pożądane centymetry I tu jest właśnie penis pogrzebany. Chociaż członek nie zajmuje już aż tak wiele miejsca w kulturze jak wcześniej i nie stoi w absolutnym centrum wszechrzeczy, to nadal nie można przejść obok niego obojętnie. Kto ani razu nie wpisywał w wyszukiwarkę pytania „czy rozmiar ma znaczenie?”, niech podniesie rękę (ci, którzy chwilę wcześniej nerwowo kasowali historię przeglądarki się nie liczą). O niewielkich rozmiarach penisów sławnych mężczyzn krążą legendy, których główną funkcją jest chyba kompensacyjna. Skoro nawet Ernest Hemingway nie miał w spodniach anakondy, a pod koniec życia zmagał sie z impotencją, to kto by się realnie przejmował wypełnieniem swoich bokserek? Wprawdzie niewiele potencjalnych kochanek zachwyci 12 cm, ale imponujące 30,5 cm Jimiego Hendrixa prędzej wzbudzi lęk niż dreszczyk podniecenia. Pocieszające jest to, że przeciętna kobieta ma naraz do czynienia z jednym penisem w erekcji i wtedy bardziej zajęta jest czym innym niż skanowanie rozmiaru i tworzenie w Excelu arkuszy kalkulacyjnych. Jeśli ktoś poszukuje jednak realnego wsparcia, pomocną dłoń wyciąga do świata męskiego biologia. Uwaga! Penis przeciętnego mężczyzny i tak jest mniej więcej cztery razy większy niż wymaga tego Matka Natura. Co więcej, prezentuje się wyjątkowo okazale przy członkach goryli i orangutanów (4 cm w momencie wzwodu) czy szympansów (połowa średniej męskiej erekcji). Bronią w ręku wszystkich matek, żon i kochanek niech stanie się z kolei informacja, że o tym, czy dany gatunek jest zaprogramowany mono- czy poligamicznie świadczy wielkość jąder. A jądra męskie na tle innych gatunków nie należą do przesadnie dużych. Szach-mat, Casanovo.
się od olbrzymiego i grubego po niewielkiego i cienkiego niczym serdeczny palec. Wniosek? Diabeł swoje kochanki wartościuje i wobec bardziej lubianych używa po prostu lepszego sprzętu. Ze świętej laski penis staje się pałką demona i na długo ląduje na cenzurowanym.
Druga płeć Sylvia Plath nie nazwałaby się zagorzałą entuzjastką tej części ciała mężczyzny. Podobno kiedyś powiedziała, że według niej męskie przyrodzenie wygląda jak szyja
84
L IF E S T Y L E A R T Y K U Ł
starego indyka. Kobiety zresztą od zawsze dzielą się na te, które w penisach widzą coś uroczego, a nawet rozczulającego, i takie, dla których to narząd dość jednak obrzydliwy. Z tego właśnie względu grupy zwolenniczek i przeciwniczek seksu oralnego prawdopodobnie nigdy nie znajdą wspólnego nomen omen języka. Skąd dokładnie biorą się te uprzedzenia, trudno wskazać jednoznacznie. Swego czasu niechęć do penisów mogło podsysać wczesne chrześcijaństwo, które ponad miarę gloryfikowało dziewictwo, przypominąjąc z ambon, że doskonałość równa się posiadaniu błony dziewiczej. Tę gwarantuje rzecz jasna brak kontaktu z tym, co może ją naruszyć. Matka Boska jest tak wspaniała nie z powodu swojego macierzyństwa przecież, ale dlatego, że żaden członek nigdy jej czystości nie naruszył. Tak czy inaczej, penis wzbudza do dziś niestałą w proporcjach mieszankę przyjemności, strachu, niechęci i rozkoszy.
Things My Dick Does Jednoznacznie pozytywne skojarzenia chce wzbudzić projekt Things My Dick Does. Początek był dość klasyczny. Autor jest grafikiem, który chcąc urozmaicić sexting ze świeżo poznaną miłością swojego życia, wysyła zdjęcia swojego leżącego na poduszce penisa. Po drugiej stronie czatu obrazek spotyka się ze śmiechem i natychmiastową aprobatą, a to prowadzi do pomysłu, żeby poszerzyć grono potencjalnych odbiorców. Na Tumblerze lądują pierwsze zdjęcie i notka o tym, że penis musi czasem budzić sie wcześniej niż mężczyzna, do którego został przytwierdzony, i z całą pewnością coś wtedy robi. Co? Gotuje, przytula pluszowego jeżyka albo niechętnie zakłada prezerwatywę. Autor tworzy ze swojego przyrodzenia rodzaj
maskotki. Dorysowuje mu ręce i grymasy, oczywiście odpowiednio dobrane do sytuacji odgrywanej na zdjęciu. Penis bywa więc niepokonanym superbohaterem, nieustraszonym piratem, szczerzy się do kieliszka brandy albo ucina krótką drzemkę. Czasem jest wesoły, a czasem smutny, rozdrażniony czy senny. Ot, proza życia, którą urozmaicają mu mecze piłki nożnej (penis kibic), Halloween (penis wydrażąjący dynię) albo głosowanie (penis na wyborach). Do każdego czarno-białego obrazka dołączony jest krótki opis, który dopowiada historię ze zdjęcia, tworząc wrażenie dziennika, tyle że pisanego w trzeciej osobie. Alternatywne życie penisa śledzi 80 000 followersów i jak dotąd tylko kilka osób zostawiło na blogu negatywne komentarze, co może dowodzić, że Things My Dick Does wstrzeliło się w niezagospodarowaną dotąd niszę. A pruderia kruszeje pod naporem napletka. W Things My Dick Does łatwo dostrzec głos, który pozwala gładko przejść do porządku dziennego nad zatraumiającym niektórych tematem penisa. Zamiast odbierać maile o powiększajacych członki preparatach i pompkach, odpalasz bloga, a tam penis w skorupce jajka posypany mąką. Nowa twarz penisa w wersji 2.0. wydaje się prezentować znacznie sympatyczniej niż wszystko, co do tej pory przerobił tak zwany „sprint historii”. Inicjatywa jest o tyle interesująca, że niemal całkowicie pozbawia członek seksualnego kontekstu. W zamian za to prezentuje sposób na dodanie paru kolorów do mocno erotycznego tła, w którym od zawsze się pojawiał. Niezależnie bowiem od tego, czy traktowano go jak „best gif t ever” czy wpisywano na czarną listę, wszystko kręciło się wokół penetracji. Aktualny status zależał po prostu od zapatrywań danej epoki na kwestię ludzkiej seksualności. It’s 2015 i okazuje się, że penis, aby funkcjonować w społecznej świadomości, nie musi być ani straszny i odpychający, ani otoczony przesadną fascynacją czy kultem.
*** To, co znajduje się poniżej linii pępka przyjęło się uważać za wstydliwe i niegodne bycia tematem dyskusji inteligentnych ludzi. Zamiast jednak nerwowo uciekać wzrokiem i chować się za sformułowaniem „ale o czym tu rozmawiać”, można swój obyczajowy brak otwartości leczyć kulturą obrazka. Może z czasem przestaniemy za każdym razem z takim oddaniem gasić światło w sypialni.
85
L IF E S T Y L E A R T Y K U Ł
TRENDY MODA DESIGN INSPIRACJE
NOWE HIRO.pl
Tumblr Girls
To jest ładne, co się komu podoba. Ale o kanonie piękna decyduje opinia wielu osób. Dziś mierzona za pomocą lajków, szerów i repostów. Poznajcie Tumblr Girls – dziewczyny o których podobno marzy każdy facet, a płeć piękna robi wszystko, by wyglądać jak one. Tekst: Nicole Szczekocka / Ilustracja: Michał Dąbrowski
W
szystko zaczęło się od serwisu Tumblr, na którym ludzie z całego świata tworzą swoje blogi i dzielą się zdjęciami, plotkami i własnymi przemyśleniami. Jeżeli wyglądasz naprawdę cool i wstawisz tam swoje zdjęcie, szybko staniesz się rozpoznawalna przez całą tumblrową społeczność. Wystarczy niecały tydzień i twoja podobizna może zostać przekazana dalej nawet sto tysięcy razy. Następnie zdjęcie powędruje na Facebooka, Twittera i inne tego typu strony. Tak narodziły się właśnie Tumblr Girls. Kobiece ideały, które są dla wszystkich ikoną stylu, a ich ciało to marzenie setek facetów. Popularniejsze z nich rozpoznawalne są nawet na ulicach; to swego rodzaju celebrytki. Pod
łatką Tumblr Girls kryją się piękne dziewczyny chętnie odsłaniające swój delikatnie umięśniony, opalony brzuch i trochę pośladków, których resztę skrywają jeansowe spodenki z wysokim stanem. Uwielbiają nosić ubrania z frędzlami, buty na wysokim obcasie, ale nie pogardzą również zwykłymi trampkami. Tatuaże i piercing? Jak najbardziej.
Podręczny zestaw cech W dzisiejszych czasach naprawdę nie potrzeba wiele. Wystarczy, że będziesz miała odpowiedni styl, figurę i umiała zrobić sobie dobre zdjęcie. Powstało już wiele artykułów i poradników na ten temat, dzięki którym
87
L IF E S T Y L E A R T Y K U Ł
możemy wyróżnić najważniejsze zasady bycia „dziewczyną z Tumblra”. Pierwsza z nich mówi o tym, aby kupować jak najwięcej hipsterskich ubrań. Bo przecież twój styl musi być oryginalny, vintage i trafiać do reszty. Nie zapominaj też o ciuchach z second handów, które zapewnią ci oryginalność. Druga dotyczy fotografii: używaj jak największej liczby filtrów, które sprawią, że ostatecznie będziesz wyglądać bardziej profesjonalnie. Photoshop potraktuj jak swoją trzecią rękę. Dzięki niemu możesz poczuć się jak prawdziwa modelka. Bardzo ważny jest makijaż. Nie może być zbyt mocny. Zwykle wystarczą kreski pociągnięte eyelinerem i mocno zarysowane brwi, ewentualnie podkreślone usta, najlepiej pomalowane na czerwono lub nude. Przepis na sukces wydaje się dziecinnie prosty.
A Ty którą z nich jesteś? Eloniee Pope, która prowadzi konto z Tumblr Girls na Twitterze, twierdzi, że większość dziewczyn robi to dla zabawy. Występuje jednak między nimi ostra rywalizacja. Nie ma czasu na zawieranie przyjaźni. To walka o uwagę, większą liczbę fanów i reblogów. Aby istnieć w tym świecie, musisz być zdefiniowana. W tym zawiera się wszystko – od stylu ubierania się, aż po muzykę, jakiej słuchasz. Nie możesz być nudna i nijaka, trzeba przecież umieć sprzedać swój wizerunek. Rodzajów Tumblr Girls jest mnóstwo, musisz znaleźć najbardziej zbliżony do prywatnych upodobań oraz indywidualnego gustu. Najpopularniejsze są oczywiście „The Girly Tumblr Girl”, kreujące postać uroczej dziewczynki z szerokim uśmiechem, której szafa pełna jest różowych rzeczy. W przypadku „The Grunge Tumblr Girl” mowa o odważniejszym stylu, który podkreślają podarte jeansy, koszulki z rockowymi zespołami i linkowanie alternatywnej muzyki. Jeżeli masz problem ze zdefiniowaniem swojego stylu, z pomocą przychodzą internetowe quizy. Odpowiadasz po kolei na szereg pytań o modę i o to, co lubisz robić w wolnym czasie, aby następnie zobaczyć na ekranie komputera swój wynik. Kilka minut i już wiesz, do której grupy Tumblr Girls należysz.
Potrzeba uwagi Nie jest to dla nikogo zaskoczeniem, że Tumblr Girls to przeważnie młode, pełne życia dziewczyny, które poprzez internet pragną zwrócić na siebie uwagę. Social media uzależniają, szczególnie gdy widzi się, że umieszczane treści spotykają się z powszechną aprobatą. Im więcej obserwatorów, tym większa pewność siebie. To swego rodzaju cyfrowy aplauz, który może nieco połaskotać nasze ego. G-Eazy, amerykański muzyk, rapował ostatnio w swojej piosence o tym samym tytule: „Zachowuje się tak, jakby była najlepsza”. Postawiona przez niego diagnoza wydaje się niezwykle prawdziwa. Przecież bycie rozpoznawalną i ciągłe komplementowaną, błyskawicznie winduje poczucie atrakcyjności naprawdę wysoko. Internet to
Pod łatką Tumblr Girls kryją się piękne dziewczyny chętnie odsłaniające swój delikatnie umięśniony, opalony brzuch i trochę pośladków, których resztę skrywają jeansowe spodenki z wysokim stanem. zresztą jak nietrudno się domyślić zwykła przykrywka. Odkładając na bok aurę, którą tworzą wokół siebie tytułowe Tumblr Girls, okazuje się, że wszystkim rządzi banał. W głębi duszy potrzebują one po prostu większej uwagi w realnym świecie. Ich idolką jest Effy Stonem, tytułowa bohaterka brytyjskiego serialu dla nastolatków Skins. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że to dziewczyna uzależniona od narkotyków i niedopuszczająca do siebie żadnych pozytywnych uczuć. Jej kultowe teksty przemierzyły cały Tumblr wzdłuż i wszerz, stając się wzorem do naśladowania. Zero miłości i przywiązania, jedynie przygodny seks i granie zimnej, niedostępnej suki. Takie według większości są Tumblr Girls. Przewijając swoją tablicę, natrafić można na dziewczyny w martensach, najczęściej ubrane na czarno, z papierosem w ustach. To pewnego rodzaju styl bycia, pokazujący, że nie zależy ci na nikim i na niczym. Kolejnym wyzwaniem jest dążenie do bycia szczupłym, wyśmiewanie kobiet o okrąglejszych kształtach i całkowite wykluczenie z wyścigu o bycie ideałem piękna. Tumblr Girls nie są żadnym wyjątkiem. Może nie zawsze wyglądają jak typowe modelki z wybiegów wielkich domów mody, jednak i one muszą spełnić warunek bycia skinny. Świadczy o tym świeżutki jeszcze hasztag #thighgap. Znaleźć pod nim można tysiące zdjęć dziewczyn pokazujących swoje bardzo szczupłe nogi. Słówko „gap” odnosi się oczywiście do obowiązkowej przerwy między udami. I tu pojawia się pytanie o cenę odpowiedniego zdjęcia. Jak zwykle pozostające retorycznym wołaniem. Zdania na temat tego trendu są podzielone. Jedni twierdzą, że to głupota dla hipsterów. Kompletną bzdurą jest dla nich opinia, że Tumblr Girls są niezaprzeczalnym ideałem mężczyzn. Drudzy natomiast, wpatrzeni są w nie jak w obrazek i ciągle reblogują ich zdjęcia. Do lamusa odchodzi przekonanie, że popularność warto budować na oryginalności i kreatywności oraz inteligencji. Tak zwana rzeczywistość udowadnia, że najłatwiej jest ją budować na zgrabnych nogach i gładkiej buzi. Poza tym bycie Tumblr Girl jest niezłym sposobem na zarobek. Pod warunkiem, że ma się przynajmniej dziesięć tysięcy followersów. Jeżeli zatem kogoś kręci wstawianie swoich zdjęć na portale społecznościowe oraz spełnia wszystkie wymienione wyżej wymogi, może spróbować, jak smakuje internetowa sława.
Wejść, wyjść, dojść
Mimo ciułanych doświadczeń, coś nie styka. Obwód nie elektryzuje, choć, jak uczy fizyka, powinien, bo przecież zamknięty. Czas zakasać rękawy i zająć się dochodzeniem z seksem do ładu. Najlepiej zacząć od znalezienia języka do rozmowy i uprzątnięcia własnej głowy z wpędzających w kompleksy klisz. Zwłaszcza, jeśli jest się kobietą. Tekst: Helena Łygas / Ilustracja: Michał Dąbrowski
C
hodzi oczywiście o fizjologię. Nie bez powodu na billboardach z blachodachówkami szczerzy się dziewczyna w bikini, a nie wąsaty dekarz. Jednak seks elektryzuje także czysto hipotetycznie, jako temat zwierzeń czy przedmiot akademickich dysput. Możemy go poobracać na wszystkie możliwe strony i pooglądać z różnych perspektyw – od feministycznej zaczynając, a na ekonomicznej kończąc. Seksualność pozostaje też jedną z nielicznych praktykowanych wciąż przez ludzi aktywności opartych w pewnej mierze na instynkcie. Nie musimy już przecież walczyć o pożywienie i o bezpieczne schronienie, w którym spędzimy noc. Cóż, przynajmniej nie dosłownie. Niekontrolowane impulsy mogą przerazić użytkowników świata rozpiętego między preparatami do dezynfekcji rąk i toalet a siatkami kalendarza napiętymi jak struny. Pół biedy gdyby zwierzęca strona objawiała się jedynie nam samym. Jednak najgorsze jest to, że przy kopulacji jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę tej drugiej osoby. Akt seksualny jest bowiem w naszej kulturze boleśnie performatywny, osadzony w naszej świadomości jako stopklatka z pornola czy scena z tandetnej, acz bestsellerowej powieści sado-maso. Co za tym idzie, wymaga oswojenia, na przykład poprzez konfrontację doświadczeń. Masturbacja, w założeniu samotna, nie jest raczej popularnym tematem rozmów.
Dobądź miecz z pochwy! Podobno warto rozmawiać. Jednak żeby rozmawiać wypada dysponować najpierw aparatem pojęciowym, którym można operować. Problem nazewnictwa
kobiecych genitaliów jako jedna z pierwszych przedłożyła na wokandę zbiorowej świadomości amerykańska pisarka i feministka Eve Ensler w swoim kultowym monodramie Monologi waginy. Spektakl, wystawiony po raz pierwszy w 1996 roku w Nowym Jorku,został oparty na ponad dwustu rozmowach Ensler z kobietami pochodzącymi z różnych kultur, na temat ich wagin i wszystkiego z czym się łączą – macierzyństwa, przyjemności, ale też wstydu. Monodram doczekał się wersji książkowej o analogicznym tytule (w Polsce wydana została przez W.A.B. w 2003 roku), a także filmu, gdzie możemy oglądać fragmenty spektaklu z udziałem Ensler wymieszane z rozmowami, które posłużyły za jego kanwę. Stany Stanami, ale na naszym rodzimym podwórku też nie jest różowo. Mamy do wyboru medyczną „pochwę”, bawiącą gimnazjalistów na kartach podręczników do historii, pejoratywną „cipę” (jak cipa, to głupia) lub niosący piętno grzechu i wstydu biblijny „srom”. Jakkolwiek temat braku odpowiednich terminów dla kobiecych genitaliów jest dość często poruszany. W Warszawie od 2010 roku odbywają się np. Dni Cipki, krytykowane swego czasu przez część środowisk feministycznych właśnie za infantylną nazwę. Problemem staje się także określenie samego aktu. Bodajże najpopularniejsze „uprawiać seks” (Uprawiacie? Uprawiamy!) jest w swojej naturze dość utylitarne przez skojarzenie agralne – ktoś pogmerał, żeby coś z tego wyrosło. Z kolei „jebanie” i „ruchanie” to właściwie nie seks, a rodzaj ponurej (choć energicznej!) wzajemnej masturbacji. „Odbywanie stosunku” jest gorsze niż nocna szychta, ale jak trzeba, to trzeba. „Kochanie się” to rodzaj omówienia, wprowadzającego pewną dezorientację np. w zdaniu „Potem Michał
89
L IF E S T Y L E A R T Y K U Ł
kochał się ze swoim bratem”. Natomiast żeby używać bez żenady „uprawiania miłości” wypadałoby mieć na półce przynajmniej pół tuzina powieści pióra Danielle Steele. Nie da się ukryć, że rynsztunek nieludzkich terminów nieco utrudnia rozmowę, zmuszając do używania pojemnych zaimków wskazujących – „no i on mi wczoraj zrobił to, tam na dole” (w małej piwnicy w miasteczku Amstetten?). Wulgarne terminy jakoś nie pasują do opowieści o stosunkach z kimś, na kim nam zależy, a medyczna precyzja („jej wargi sromowe są rewelacyjne”) to co najwyżej materiał na słaby skecz albo suchy mem.
Męska rozmowa Problem nazewnictwa zdaje się rzadko dotykać (lub po prostu niezbyt frapować) statystycznego, młodego samca. W świecie baśni, legend i sci-fi rzeczywiście można się obejść bez konkretów. Poza tym o czym tu właściwie opowiadać? Seksualne podchody zaczynają się najczęściej od pochlebnej konstatacji dotyczącej którejś z części ciała (wybór jest bardziej ograniczony, niż może się wydawać), a następnie zastosowania zasady 3W (patrz tytuł niniejszego artykułu). Potem można już z dumą raportować przeloty i zaliczenia, do których opisu często wystarczają same statystyki i parametry. Czasem jednak typową męską rozmowę prowadzą także dziewczyny. Studentka socjologii z Warszawy, N., chwali się podbojami jak rasowy playboy i mówi, że robi to z premedytacją i satysfakcją. Według N. to znak jej równouprawnienia. Do pewnego stopnia ma oczywiście rację, ciężko wyobrazić sobie, żeby młoda dziewczyna 20 lat temu z dumą opowiadała w miejscu publicznym o rosnącej liczbie partnerów seksualnych. Jednak N. umyka, że przejęcie męskiego typu narracji o życiu seksualnym to równość iluzoryczna. Zakłada bowiem identyczność potrzeb emocjonalnych (a niekiedy także seksualnych) płci. To wejście do patriarchalnej rzeczywistości nie według własnych reguł, ale na prawach tam panujących. Tam liczy się raczej ilość niż jakość, a zaskakujący setting góruje nad bliskością. Dodajmy, że wbrew obiegowej opinii owa bliskość nie wymaga zawsze stażu znajomości. Często wystarczy dopasowanie stylu rozmowy i ładunku energii, swego rodzaju chemia, którą sprawnie określa angielski idiom „it just clicked”. Lwia część młodych kobiet przejmuje sposób mówienia o seksie od mężczyzn z braku alternatywnego wzorca przy jednoczesnej chęci rozmowy. Co można zrobić, żeby wykształcić odpowiedni język? Po prostu próbować. Jakiego typu rozmowa o seksie doprowadza nas do nowych wniosków i nie budzi zażenowania post factum? Które określenia śmieszą, które są neutralne, a które wulgarne? Do Poradni Językowej PWN napisała kiedyś młoda kobieta, dla której słowo „kutas” było przekleństwem, co budziło wesołość wśród jej znajomych. Takich problemów raczej nie powinni rozwiązywać językoznawcy i słowniki. Nikt nie powie Ci, że powinnaś „uprawiać seks” i mieć „piczkę”, skoro czujesz, że wolisz się „miętosić” i być posiadaczką „cipki”.
Porno kompleks Kwestie stylu rozmowy i słownictwa to jednak domena grupy zaawansowanej (wiekiem lub/i doświadczeniem), co jednak z dziewczynami będącymi u progu życia seksualnego wykazującymi naturalne zainteresowanie tą sferą życia? Oczywiście nie muszą szukać daleko, wystarczą cztery niewinne litery wpisane do wyszukiwarki, by zalała je fala płaczących ze szczęścia i śpiewających sopranem od poczwórnych orgazmów blond Azjatek. Odłóżmy na bok wszystkie mantry mówiące, że to straszne, jak branża xxx uprzedmiotawia kobiety. Owszem, straszne, ale też niewiele z samej konstatacji wynika. Uprzedmiotowiona seksualnie do granic możliwości, tyle że bardziej metaforycznie, była już Marilyn Monroe. Ba! Przecież nawet o ćwierć wieku starsza Dietrich w Błękitnym aniele
to uosobienie męskich fantazji. Seksualizacja wizerunku jest od dawna naszym chlebem powszednim i strajk głodowy nic tu nie da, szybciej pomogą już informacje na etykietkach. Prawdziwym problemem jest edukacja seksualna na filmach pornograficznych, która odbywać się będzie niezależnie od tego, co zapewnią szkoła i rodzice. Nie starczyłoby mi palców u rąk i nóg, żeby policzyć znane mi dziewczyny i kobiety, które na jakimś etapie swojego życia przypuszczały, że brak orgazmu jest ich wyłączną „winą”. Nad tym ilu mężczyzn tak przypuszcza, wolę się nie zastanawiać. Przecież aktorki porno, obserwowane męskim okiem kamery, przy często niemal fantomowym partnerze dochodzą raz po raz bez najmniejszego problemu, więc dlaczego ty nie? Pewnie jesteś oziębła seksualnie! Kolejnym problemem wywołanym przez pornografię jest niezadowolenie z wyglądu własnych genitaliów. Jakkolwiek aktorzy porno dobierani są wedle jasnego klucza, mało kto zdaje sobie sprawę, że nie tylko biusty, ale i waginy gwiazd branży xxx są dziełem chirurgów. Pokłosiem badań duńskiego towarzystwa planowania rodziny, które pokazały, że aż 29% młodych Dunek wstydzi się swoich intymnych stref, jest projekt Kussomaten, czyli automat służący do robienia w odosobnieniu zdjęć własnym genitaliom. Wystawa fotografii stworzonych przy jego pomocy miała za zadanie oswoić kobiety z nieznanymi partiami ich ciał i uświadomić zróżnicowaną morfologię. Podobnym projektem jest Great Wall of Vaginas, autorstwa Brytyjczyka, Jamesa McCartheya, będący serią monumentalnych odlewów kobiecych genitaliów. Cel? Analogiczny jak w wypadku Kussomaten – stworzenie alternatywy do nierealistycznego obrazu wagin w zbiorowej świadomości, rodem z filmów pornograficznych. Zawodne bywają też tradycyjne fabuły – nikt w nich nie wspominał, że spodnie ciężko się zdejmuje w pozycji leżącej, Twój pies może powarkiwać na nowego kolegę, a seks przy akompaniamencie sapnięć i jęków w miejsce jazzującego saksofonu traci sporo z romantycznego poloru.
Po ludzku W pierwszym odcinku serialu Girls główna bohaterka przychodzi do swojego cokolwiek dziwnego niby-chłopaka Adama. Chcą się kochać, ale trzeba najpierw znaleźć lubrykant, rajstopy plączą się w kostkach, a uda Hannah ewidentnie nie zostały ostatnio potraktowane żadną kuracją antycellulitową. Takie obrazki są ważniejsze niż na pozór może się wydawać. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto oglądając serial Leny Dunham nie pomyślał nigdy niczego obraźliwego o wyglądzie Hannah. Produkcje w rodzaju Girls czy wspomniane projekty artystyczne, zmniejszają nasze wyobcowanie w świecie plastikowych ciał i wyreżyserowanego seksu, sprawiając, że nie musimy z niedokładnie wydepilowanymi łydkami i nie zawsze zrobionym pedicurem czuć się jak inny gatunek. Podobnie jak z zakłamaną wizualnie erotyką sprawa ma się z rozmowami o seksie. Teoretycznie można oczywiście skrywać się za hasłami o świętości intymności i rozmawiać o „tym” jedynie z partnerem (lub, o zgrozo, wcale). Tylko po co? Rozmowy o seksie mają taki sam sens jak wszystkie inne rozmowy z ludźmi. Sprawiają, że możemy lepiej zrozumieć siebie i swoje doświadczenia, skonfrontować je i wyzbyć się uczucia osamotnienia poprzez świadomość wspólnoty przeżyć. Tych emocjonalnych i fizycznych. Pokazują także często ignorowany walor seksu, będącego także rodzajem autoekspresji, a przedstawienie aktu seksualnego w sposób narracyjny sprawia, że spoglądamy na siebie i partnera z boku, jak na bohaterów opowieści i dostrzegamy role, które przyjmujemy. Seks zostawia po sobie zazwyczaj jedynie ogólne wrażenie fizyczne (zazwyczaj jest po prostu fajnie lub nie), które konkretyzuje się poprzez opowieść i sprawia, że możemy myśleć o swoim życiu seksualnym w nowych kategoriach, zamiast po prostu je wieść. Niech więc ciało staje się słowem, amen!
90
JAW S D R O P
UsBidi Charge Oto rewolucja w świecie ładowarek. Urządzenie, które oszczędza czas, energię i chroni baterię w telefonie przed nadmiernym nagrzewaniem. Dzięki niemu twój smartfon może być ładowany zdecydowanie szybciej i bezpieczniej. Nie trzeba pamiętać o jej odłączeniu, bo automatycznie przestaje działać, gdy bateria jest w 100% gotowa do dalszej pracy. Uruchamiana za pomocą pojedynczego naciśnięcia palcem wyposażona jest dodatkowo w uroczy, kolorowy pasek. usbidicharge.com
Makerarm Makerarm to kolejny dowód na to, że roboty wkrótce będą rządzić światem. Lubisz samodzielnie przerabiać ubrania? Już za chwilę będzie cię to kosztować naprawdę niewiele wysiłku. Za pomocą designerskiego automatycznego ramienia będzie można między innymi drukować w 3D, rysować oraz tworzyć elementy graficzne. A to wszystko dzięki niepozornie wyglądającemu prototypowi, który twórcy reklamują hasłem: „Zrób cokolwiek chcesz gdziekolwiek jesteś”. makerarm.com
Mogees Jeśli jesteś prawdziwie zarajany muzyką, to urządzenie powinno cię zainteresować. Mogees jest w stanie zamienić każdy dźwięk, który dociera do jego czujnika, w instrument muzyczny. Wykorzystując aplikację na twoim telefonie, możesz klasyfikować najróżniejsze odgłosy i tworzyć własną symfonię dźwięku. Naszym zdaniem to fantastyczny gadżet nie tylko dla osób zawodowo zajmujących się muzyką! mogees.co.uk
91
JAW S D R O P
AuraVisor Od dawna najlepiej się bawisz na filmach w jakości 3D? Świetnie się składa, bo teraz możesz taki seans zafundować sobie na we własnej sypialni. I to bez zbędnych kabli czy konfiguracji z innymi urządzeniami. Wystarczą ci gogle, które dzięki wbudowanemu komputerowi, umożliwią oglądanie filmów w jakości, na jaką zasługujesz. Twórcy zapewniają, że dodatkową zaletą AuraVisor jest też to, że jego cena nie rujnuje przeciętnego miesięcznego budżetu. auravisor.com
HiddenHUB Czy można wymyślić coś nowego, jeśli chodzi o muzykę? Można. HiddenHUB to system, który dopasowuje rodzaj dźwięku do kształtu pomieszczenia. Urządzenie rozpoznaje moment, kiedy pojawiasz się w domu, a potem po wykryciu konkretnego dźwięku, wypełnia nim całą przestrzeń, zapewniając ci niesamowite muzyczne doznania. HiddenHUB dobierze odpowiedni soundtrack do dynamiki twojego życia i domu. I to w designerskim opakowaniu! hiddenradiodesign.com
Premium One w2 Za pomocą tego niewinnie wyglądającego urządzenia naładujesz zarówno baterię swojego iPhone’a, jak i Smart Watcha. Bezprzewodowa ładowarka zajmuje bardzo mało miejsca, a cały proces ładowania jest równie prosty co zdjęcie zegarka z ręki i odłożenie go na stolik nocny. By wszystko przebiegało sprawnie, wystarczy specjalna niewielka taśma. Dziecinnie proste w obsłudze i praktyczne. enbluetec.com
Hudway Glass Do zwiększenia swojego bezpieczeństwa na drodze wystarczą ci kawałek szkiełka i apka na telefon. HUDWAY Glass sprawiają, że wszystkie elementy, za którymi trzeba się rozglądać w trakcie jazdy, widać na ekranie urządzenia. Dzięki temu nie rozpraszasz się w trakcie jazdy. Urządzenie działa równie dobrze w dzień, jak i w nocy i może być skonfigurowane z każdym modelem smartfonu. hudwayglass.com
Horsefeathers City Jib Po siedmiu latach ciszy powrócił Horsefeathers City Jib. Dzięki zaangażowaniu Horsefeathers Clothing, Eikiego Helgasona, Pilsen2015 oraz Monstera rozpoczęła się wyjątkowa era w dziejach konkursu. Niesamowita energia porwała wszystkich tych, którzy pojawili się 12.12. 2015 r. w czeskim Pilznie. Oto relacja z tego wydarzenia. Tekst i zdjęcia: materiały promocyjne
93
L
egendarny event na jakiś czas dał o sobie zapomnieć, ale czuliśmy przez skórę, że to nie może trwać w nieskończność. Nie pomyliliśmy się! Monster i Eiki Helgason, prawdziwy wymiatacz wśród riderów, spotkali się, porozmawiali, a potem zabrali się ostro do działania. W końcu nie od dziś wiadomo, że kiedy bardzo się czegoś chce, to zrobić można absolutnie wszystko. A jak dodatkowo pokazała ta współpraca – gdy przy jednym stole spotyka się ta sama energia, nie ma przeszkód nie do pokonania. O nową jakość konkursu zadbali w najdrobniejszych szczegółach. Mimo perfekcyjnego planowania nie zabrakło też miejsca na to, co najistotniejsze, czyli na spontan, świeżość i megazajawkę. Tylu uśmiechniętych ludzi w środku zimy Czechy nie widziały od dawna. Dokładnie 24 wielkie nazwiska, miejska trasa i nagroda w postaci pięciu tysięcy euro – oto najważniejsze fakty dotyczące eventu. Wszyscy, którzy chcieli zobaczyć, co się dokładnie się za nimi kryje, mogli liczyć na wjazd za free. Na dłuższą chwilę przenieśliśmy się w świat, gdzie serce miasta pompuje krew w rytmie riderskich trików, a deski zmieniają położenie z prędkością światła. Wzrost adrenaliny zaliczyli z całą pewnością nie tylko zawodnicy, ale i widzowie. I nie ma czemu się dziwić, Horsefeathers City Jib gościł zawodowców, a ci mają prawdziwie zajaraną i oddaną publikę. Konkurs to jedno, afterparty – drugie. Oczywiście nie mogło go zabraknąć. O 21:00 swoje sety rozpoczęli najlepsi DJ-e, a na tych, którzy chcieli odpocząć od basów i parkietu, czekała możliwość zrobienia zakupów w skate store’ach, snowboardowa galeria oraz kino. Tak, kino! Można było rzucić okiem na trzy filmy o riderskim rodowodzie Sexual Snowboarding MasterBayTable, Bynd x Mdls – The movie oraz Grindhouse – Af terlife. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego zamknięcia projektu „Pilzno – europejska stolicy kultury 2015”. Do tej pory regulujemy oddech, bo złapaliśmy niezłą zadyszkę!
94
RED NE T Zdjęcia: Magdalena Czajka Stylizacja: Karol Młodziński / SICKNESS.JPG Makijaż: Anna Maria Zieja Włosy: Edyta Kordzi Modelki: Amelia / Neva Models Zosia / Mango Models Tomek / MORE Models
Sweter: PICANTTI
Kurtka: Y-3 Łańcuch: Melancholia
97
Sukienka: SICKNESS.jpg Buty: NIKE
98
Joga #nofilter Połóż się nagi na macie. Zegnij nogi i przerzuć je za głowę, unosząc pośladki. Przesuń biodra i klatkę piersiową lekko w tył. Maksymalnie rozszerz odległość między kolanami i wytrzymaj tak 30 sekund… Brzmi perwersyjnie? Nie powinno. Oto wskazówki dotyczące prawidłowego wykonania Suptana Konasana, typowego asan jogi. Tekst: Agata Wojciechowska
W
pierwotnym znaczeniu joga oznacza jedno z sześciu ortodoksyjnych systemów filozofii indyjskiej. Powstała jako dyscyplina samodoskonalenia, medytacji i ascezy. Angażując całego człowieka – jego ciało, umysł i duszę – prowadzi do integracji osobowości na wszystkich płaszczyznach. Stan umysłu wpływa na stan ciała i ma w nim swoje odzwierciedlenie. Jogini przekonują też o jej leczniczych właściwościach. Podobno zwalcza bóle głowy i stawów, wspomaga leczenie depresji, zwiększa elastyczność i wytrzymałość mięśni, a ponadto uczy lepszej koncentracji i wprowadza w stan relaksu.
Na Zachodzie kontekst religijny przestaje mieć znaczenie. Europejczycy traktują jogę po prostu jako formę gimnastyki, a nie element skomplikowanej filozofii. Powstało wiele różnych odmian, które z tradycją mają coraz mniej wspólnego. W klubach fitness bez trudu zapisać się można na power jogę, ashtangę, sudarshan kriya, jogę hormonalną, szopo-jogę, jogę śmiechu, a nawet jogę dla psów. Mnożące się komercyjne wariacje nie wszystkich chwytają za serce, ale ich zwolennicy przekonują, że całkiem nieźle za mięśnie. Ci, którzy intensywnie ćwiczą, znają uczucie przyklejającego się do ciała mokrego podkoszulka. Szczególnie problematyczne jest to podczas sesji Bikram, kiedy to temperatura w pomieszczeniu wynosi 40 stopni Celsjusza, a wilgotność sięga niemal 50%. I tak w rozgrzanych, podobnych do sauny, pomieszczeniach oblani potem uczestnicy zdejmują z siebie po kolei warstwę za warstwą. Wreszcie, wszyscy kończą ubrani w skąpe, niewiele zakrywające kostiumy. Okazuje się, że granice można przesunąć jeszcze dalej. Z opresji gorąca wszystkich ćwiczących uratuje joga nago, której największy rozgłos zapewniło nowojorskie Studio Bold & Naked. Jego założyciele, Monika Wener i Joschi Schwarz, stosując metodę vinyasa (polegającą na budowaniu sekwencji ruchu w synchronizacji z oddechem), starają się skoncentrować uwagę uczestników nie na swojej nagości, ale na własnym rozwoju. Ich zajęcia mają być protestem przeciw standardom narzuconym przez współczesne społeczeństwo. Usunięcie odzieży to symbol pozbycia się ograniczeń.
Dlaczego nago? Według idei ma to pomóc przywrócić pewność siebie, a także nauczyć żyć poza ograniczającymi społecznymi normami. W czasach, w których promowane są nierealne wzorce, naga joga uczy akceptacji swojego wyglądu. W trakcie sesji uczestnicy widzą ciała niepoddane graficznej obróbce i niepomalowane aerografem. Czyli zupełnie inne od tych, które pokazywane są w mediach. Prowadzący pragną obudzić w uczestnikach poczucie własnej wartości. Chodzi o uwolnienie się od abstrakcyjnych oczekiwań i pozbycie się zakorzenionych w psychice obaw związanych z własnym ciałem. Nie ma ukrywania, nie ma tematów tabu. Pokazujesz się dokładnie takim, jakim jesteś. Nawet jeśli w niektórych miejscach jest cię trochę za dużo, a w innych masz bliznę po wyrostku. Ćwicząc nago, mamy też większą swobodę ruchu. Brak obcisłych topów czy szwów od dresów umożliwia wykrzywienie ciała nawet w najbardziej dziwaczne pozycje. ,,Bycie nagim jest po prostu prostsze" – podkreślają twórcy, z którymi bez chwili zbędnego wahania zgodziliby się chociażby nudyści. Czy są jednak jakiekolwiek zasady dotyczące przebiegu zajęć? Co z kompromitującymi pozycjami takimi jak „pies z głową w dół”albo „leżący kąt”? Pozostają niezmienione. Zajęcia nie mają jednak – co nie wszystkim wydaje się takie oczywiste – nic wspólnego z grupową orgią. Jeśli ktoś przychodzi tylko, żeby sobie popatrzeć, szybko musi spotkać się z rzeczywistością. Instruktorzy jasno określają, co w trakcie ćwiczeń robić można, a co prowadzi do szybkiego opuszczenia sali. Jakiekolwiek przejawy molestowania nie mają prawa mieć miejsca. Ciało w przypadku jogi nago staje się całkowicie pozbawione seksualności i erotyzmu. Nacisk kładziony jest na zmysłowość i oswajanie cielesności. Niektórym stale z trudnością przychodzi zaakceptowanie tej reguły, inni nie do końca wiedzą, jak zaklasyfikować ten rodzaj aktywności fizycznej, jednak liczba osób naprawdę zainteresowanych tą odmianą jogi, sukcesywnie wzrasta.
99
MOC KREATYWNOŚCI Odkryj nowy poziom kreatywnej fotografii z wyjątkowym aparatem serii OMD E-M10 Mark II. 5-osiowa stabilizacja obrazu zapewnia w każdej sytuacji ostre i nieporuszone zdjęcia, którymi możesz błyskawicznie podzielić się z innymi dzięki wbudowanemu Wi-Fi. To jest moc kreatywności! www.olympus.pl www.partner.olympus.pl
Internet LTE w Twoim domu!
Dwupasmowy Router LTE
MR200 W centrum miasta, na obrzeżach, w lesie, w górach i dolinach. Gdziekolwiek mieszkasz, Router LTE TP-LINK zapewni Ci najszybszy internet bezprzewodowy. Wystarczy, że włożysz do niego kartę SIM od operatora sieci komórkowej i już zawsze będziesz w zasięgu.
Router LTE TP-LINK. Włączasz • Działasz. Czytaj w w w.connec tedmagazine.pl
w w w.tp -link.com.pl