Bezmyśnik 11-12/2011

Page 1


Gazetka Szkolna Nr 4 (17)

WYDANIE STYCZNIOWE

O

statnio przeczytałam, że na początku ubiegłego stulecia książki wydawano w takim samym nakładzie co obecnie. Ciekawe. Nic się nie zmieniło. A jednak należałoby wziąć pod uwagę jedną ważną różnicę. Ponad sto lat temu, w latach dwudziestych i trzydziestych, inteligencja była mniejszością, resztę społeczeństwa stanowili analfabeci. Zatem wypadamy blado w porównaniu z przeszłością. Pismo powoli staje się zbędne. Nie piszemy już listów, książki czytają nieliczni, a instrukcje obsługi zakupionego sprzętu dla większości są niezrozumiałe. Dzieje się tak z różnych powodów. Staliśmy się wygodni, dlatego oszczędzamy siły, nie lubimy wysiłku. Tendencja do ekonomiczności wiąże się z tym, że długi komunikat chcemy zamknąć w zwięzłym przekazie. Słownik ubożeje. Ubóstwo słów równa się ubóstwu myśli. Komunikujemy się za pomocą emotikonów, obrazków i piktogramów. Wracamy do początków cywilizacji. Człowiek-troglodyta na nowo będzie musiał wyjść z jaskini. Izabela Świć

SPIS TREŚCI 03 04 04 05 06 07 08 09 10 12 13 14 14 14 15

Wspomnienie stanu wojennego Kaśka Nowak Męskie święta pH Pergamin Rafał Jakubek Monotonna różnorodność Aleksandra Ładna Najważniejsze to nie dać się zwariować! Ricky Żale maturzysty, czyli co trzecioklasiście w duszy gra Adrian Drożdż Rozrywka najwyższych lotów Sebastian Bancerz Football Freetyle Agnieszka Kowalik Broders pH Nietypowe święta Martyna Borowik Wolności, igrzysk i wolności Sebastian Bancerz Recenzje Edyta Zając Dzień z życia N. Edyta Zając Licealiści nie zawiedli! Aleksandra Malarz Left zamiast right, wrongs zamiast rights Michał Zarobkiewicz

odwiedź i polub nasz fanpage na

facebook.com/bezmyslnik

www.

kreuj rzeczywistość

.pl

Adres: Gazetka Szkolna „bezMyślnik” Partyzantów 8, 21-300 Radzyń Podlaski www.bezmyslnik.pl facebook.com/bezmyslnik e-mail: kontakt@bezmyslnik.pl Opiekun: Izabela Świć Redaktor naczelna: Martyna Borowik Zastępca redaktor naczelnej: Michał Zarobkiewicz Korekta: Joanna Jastrzębska Redaktorzy: Paulina Hawryluk Agnieszka Kowalik Anna Odrzygóźdź Adrian Drożdż Marta Pieśko Marta Zielnik Klaudia Adamska Beata Chromik Anna Belniak Paula Oramus Magdalena Łuba Justyna Sobocka Klaudia Czeczko Aleksandra Ładna Kaja Szymańska Jakub Ostapiuk Elka Kosek Agata Tyczyńska Katarzyna Nowak Michał Hawrył Edyta Zając Sebastian Bancerz Oprawa graficzna, łamanie i skład: Marcin Blicharz Strona internetowa: Marcin Blicharz Michał Zarobkiewicz Druk i oprawa: INTERGRAF, Międzyrzec Podlaski


fot. internet/wikipedia.org

Wspomnienie stanu wojennego

13

grudnia jest ciężkim tematem - ciężko się o tym słucha, ciężko pisze - przynajmniej dla mnie. W domu mam dwoje ludzi, którzy patrzyli na tamte wydarzenia z dwóch różnych perspektyw. Opowiedzieli, posłuchałam, napisałam. Około 6:00 rano mama, wstając, żeby nakarmić moją półroczną siostrę, patrzyła z okna jak pod blokiem na Śląsku ustawiają się wojskowi. Oficer w gaziku z listą w ręku rozsyłał do kolejnych mieszkań. Była to lista z aresztowaniami lub zawiadomieniami. Tata pracował w milicji - wezwali go dzień wcześniej, wieczorem, wszyscy mieli się stawić na hasło. Była więc sama w mieszkaniu. Włączyła radio, a w nim muzyka Chopina. Jej mama, moja babcia, opowiadała, że w dniu, gdy wybuchła II wojna światowa, też grał Chopin.. O 6:00 generał Jaruzelski informował o wprowadzeniu stanu wojennego. Mama słuchając stwierdziła, że w konstytucji nie było wtedy przecież nawet wzmianki o stanie wyjątkowym, więc stan wojenny kojarzył się jej tylko z jednym - z wojną. Jest historykiem, szybko kojarzy fakty, przywołuje wspomnienia. Tamte wydarzenia kojarzą jej się z ogromnym strachem o męża, który poszedł na służbę,

o maleńkie dziecko, o rodzinę, oddaloną o niemalże 500 km. Nie było wtedy telefonów, nie mogła więc do zadzwonić, a nawet gdyby były, to wszystkie i tak zostały wyłączone. Z takiego ogarniającego poczucia niemocy zaczęła pisać kartki świąteczne, ale życzenia były już inne niż zwykle. Później okazało się, że część kartek doszła z zamalowanymi słowami, bo działała wtedy cenzura. Mama do dzisiaj przechowuje koperty z pieczątkami OCENZUROWANE. Chomik, zbierze wszystko, co historyczne i robi zapas dla pokoleń, ale dziękuję jej za to, bo gdyby nie ona, pewnie ten artykuł byłby kolejnym, po prostu spisaną, przekopiowaną z wikipedii albo google relacją stworzoną przez media. Opisuję najprawdziwsze wspomnienia. Po południu, mama zobaczyła swojego męża, wracającego do domu. Mówi, że tego dnia tata wyglądał nie jak dwudziestoparoletni, silny mężczyzna, ale jak starzec - zmęczony, zgarbiony. Wrócił, umył się, przespał i na noc znowu poszedł. Do pracy. Pracował po 16 godzin, ale nie lubię słuchać o jej formie... Wiecznie z karabinem za pazuchą, albo przy boku, aż przetarł sweter, za którym 4 godziny stałam w kolejce’. Mama pamięta chyba wszystko. Wieczorem przyszli do nich sąsiedzi - lekarze. Mówili,

Stan wojenny został wprowadzony w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. Miał na celu zahamowanie aktywności społeczeństwa dążącego do gruntownej reformy ustroju społeczno-politycznego PRL.

że od dłuższego czesu trwały przygotowania medyczne do stanu, ale nikt nie wiedział, że zostanie on faktycznie wprowadzony. Szok jednak spowszedniał. Rodzice pamiętają internowania, godzinę milicyją od 22:00 do 6:00 rano, chyba, że ktoś miał przepustkę, wtedy mógł się poruszać po ulicach. Wprowadzono kartki na mięso, słodycze, środki czyszczące. Na ulicach pokazyłały się legitymujące mieszkańców patrole. Na wyjazdach z miast stały zapory: sprawdzano, czy ktoś coś przewozi, dokąd jedzie. Aby przemieścić się z województwa do województwa, trzeba było mieć przepustkę. Po głównych ulicach jeździły pojazdy opancerzone. Ale kolejki za wszystkim mama pamięta dokładnie i to, jak stała za proszkiem do prania, karmiąc w kolejce moją małą siostrę. Gdyby z niej wyszła, przepadłoby, musiałaby sie ustawić na końcu kolejki. Zima była wtedy bardzo mroźna. Żołnierze, stojący na ulicach, grzali się przy koksownikach. Ludzie, widząc ich, wynosili im często ciepłą herbatę w termosach. Polak to Polak, a to po prostu była ich praca. Szok spowszedniał. Było ciężko, ale żyło się dalej. Kaśka Nowak

3


Męskie święta

J

ak rozumieć te słowa? Czy męskie święta to silne uaktywnienie się testosteronu czy też jego zanik na rzecz gotowania? Na to pytanie spróbowało odpowiedzieć kilku naszych licealnych kolegów. Marcin pierwszy: Zabić karpia, uciąć albo zdobyć w jakikolwiek sposób choinkę, pilnować budżetu rodzinnego, palić w piecu/kominku. W przypadku singla, pojechać do rodziny i ewentualnie tam to zrobić, razem z cięższymi rzeczami, które raczej powinny być obowiązkiem każdego mężczyzny. Dominik: Nie wiem, co rozumieć pod pojęciem męskie święta… Bo jeśli męskie święta to takie, w których uczestniczą tylko mężczyźni to one nie mają racji bytu. My, faceci, nie moglibyśmy bez kobiet poradzić sobie w domu. Oczywiście nie każdy z nas jest nieporadny kulinarnie, ale zdecydowana większość. Przede wszystkim mężczyzna na święta musi umyć auto, żeby dobrze komponowało się z bo-

żonarodzeniowym śniegiem. Oprócz tego mężczyznę można prosić o jakieś przestawienie stołów do wieczerzy. Oczywiście mamy też funkcję mieszania bigosu, zamiatania, ubierania choinki czy dzikich poszukiwań sianka pod obrusek. Marcin drugi: Na pewno większość kobiet chciałaby usłyszeć, że według nas, mężczyzn, święta powinno spędzić się przed telewizorem z pilotem i piwem w ręku oglądając 22 chłopaków biegających za piłką. Ale moim zdaniem Święto Bożegonarodzenia są tak specyficznymi świętami, że każdy facet czy kobieta, duży czy mały, młoda czy stara chce tego samego - poczuć magię. Dla mnie najważniejsze jest spędzenie świąt z rodziną, gdzie w końcu możemy wspólnie wypocząć i być razem. Przygotowania? No tutaj pojawia się problem, ja osobiście nienawidzę sprzątać, ale za to uwielbiam gotować, co bardzo chętnie robię. Myślę, że jesteśmy w stanie raz w roku poświęcić

Pergamin

W

spopielonym niedawno mieście trzecią noc trwało świętowanie zdobycia twierdzy. Świętowanie sprowadzające się właściwie do chlania, zasypiania, budzenia się i powracania do butelki. Stanowiło nieodłączną część wyzwalania ziem z rąk sąsiednich baronów. W żadnym zdobytym mieście nie było nocy, w której nie polałaby się zawartość beczek piwa, wina czy spirytusu. Taki tryb życia przyciągał młodych ludzi pozbawionych dobytku i koncepcji na życie. Mieli oni wybór między zaciągnięciem się, głodówką lub napadaniem na kupieckie karawany, co karane było wbijaniem na pal. Warto dodać, że nie był on specjalnie ostrzony. ARMIA DA CI PRZYSZŁOŚĆ- zawalcz o swoje - głosiły afisze (z namalowanym rycerzem w czarnej zbroi, z palcem wyciągniętym do czytającego) porozwieszane w całym mieście.

4

Heroldzi wygłaszali mowy o patriotyzmie, obiecywali wysoki żołd, ziemię, niewolników. Jednak większość zaciągała się ze względu na to, że za sprawą wyzwolicieli nie miała do czego wracać. Teraz ci ludzie wędrują pod królewskim sztandarem, zapełniając oberże, topiąc wspomnienia i zagłuszając wyrzuty sumienia butelką żołnierskiej gorzały. W najbardziej chyba zapyziałej karczmie w całym mieście ‚Jeldwen’ przy stoliku w kącie siedziało dwóch facetów w białych płaszczach poplamionych krwią. Pochodnia rzucała ciepłe światło na drewniane talerze najemników, do połowy zapełnione jajecznicą na boczku, obok których stały kufle z piwem i dębowa, zdobiona złoceniami kusza. W brudnym, wypełnionym po brzegi pomieszczeniu unosiły się tłuste opary smażonego mięsa, potu i spirytusu, tylko z małych okien

się i zrobić wielką przyjemność mamie, dziewczynie, żonie, babci i pomóc im, czy w sprzątaniu czy w przygotowywaniu potraw. Michał: Osobiście lubię pomagać w kuchni, także zawsze jestem skłonny do smażenia ryb lub lepienia uszek. W sumie to mało męskie zajecie, ale każdy lubi co innego. Natomiast męskie święta powinny być na pewno mało męczące, bo z reguły narzekamy jak jest dużo do roboty. Trzeba powiedzieć, że nienawidzimy zakupów i wszelkich czynności sklepowych, a tego przed świętami jest dużo. Zatem drogie panie – nasi koledzy sami się wkopali! Bez skrupułów można zagonić ich do garów! Oczywiście po tym jak umyją samochód, zdobędą choinkę i zabiją karpia. O ile nie uciekną w kilkugodzinną kolejkę do myjni… Paulina Hawryluk

do speluny wpadało świeże, wilgotne październikowe powietrze. Zanosiło się na burzę. Karczma Pod Srebrną Strzałą wydawała się dobrym miejscem na poufne rozmowy, co prawda, wielu je słyszało, jednak, mało osób rozumiało, a jeszcze mniej pamiętało rano. Rafael pociągnął łyk piwa z kufla, po czym ponowił przerwaną chwilą milczenia rozmowę. - Wiesz, już czternaście lat minęło, odkąd trafiłem do Mordowni... odkąd ostatni raz widziałem rodzinne strony. Kiedy uciekałem tym tunelem, przysiągłem zemstę, ale wydaje mi się, że Gothard to tylko marionetka w rękach kogoś potężniejszego... -Najemnik przerwał... c.d.n. Rafał Jakubek


fot. internet/kubastation.files.wordpress.com

Monotonna różnorodność

N

ie tak dawno temu, bo 31 października ludzkości stuknęło siedem miliardów. Dużo? Mało? Pojęcie względne. Co prawda, demografowie od wieków wieszczą apokalipsę spowodowaną przeludnieniem. Ich prognozy, jak narazie, się nie sprawdzają. Żyjemy sobie na naszej Ziemi. Jedni lepiej, drudzy gorzej, grunt, że żyjemy. Dzielimy jedyną planetę na której, według oficjalnych danych, istnieje życie z siedmioma miliardami osób, a każda z nich jest inna. Inny wygląd, charakter, upodobania, poglądy… Jednak to wszystko, w czasach globalizacji, jest niczym wobec stwierdzenia podobni. Najróżniejsze statystyki, podając wszystkie wyniki, niestety, nie rozstają się z epitetami: przeciętny, średni, statystyczny. Przeciętni uczniowie uczą się półtorej godziny przed sprawdzianem z biologii. Statystyczny licealista ucieka z czterech lekcji w tygodniu. Wszystko ujęte jest w przedział. A co, gdy X ma odmienne statystyki? Mimo wszystko jest członkiem szarej masy, jedynie na pozór to kolorowy tłum. Zdecydowanie za mało dzisiaj oryginalności. Owszem, są osoby, które swoją postawą, zachowaniem, osiągnięciami mogą inspirować innych. W tym miejscu pojawia się problem braku czasu i chęci. Nasz X niby się inspiruje, ale nic w tym kierunku nie robi. Błędne koło. Czas – jego brakuje nam najbardziej. Konsumpcyjne społeczeństwo chciałoby wszystko kupić, ale jeszcze nikt nie wyprodukował czasu. Ten, który mamy, przelatuje nam przez palce. Z wszechogarniającej monotonności formy spędzania czasu przez X-sa,

a wraz z nim pozostałych liter alfabetu, są jak skserowane instrukcje postępowania. Żeby być na bieżąco, trzeba sprawdzić wspominanego wiele razy na łamach bM, Facebooka, bo wszyscy tak robią. Okropny ogólnik wszyscy, a przecież wcale tak nie jest! Następnie – zmarnować kawałeczek życia, przeglądając kwejka. Zastanowić się przez chwileczkę co ja pacze? Stwierdzić, iż zupełnie nie potrzebne do egzystencji głupoty. Po tym z uśmiech na ustach wpisać w przeglądarkę hasło pudelek, kozaczek bądź inny ratlerek czy harley boots, opcjonalnie. No i z tych króciutkich momencików X-owi złożyła się godzina, dwie, może trzy… Indywidualnościom w tym przeciętnym świecie nie jest lekko. Nie należy odbierać tego stwierdzenia w kontekście ekstrawaganckich strojów Lady Gagi, charakterystycznych, bujnych loków Slash’a czy Marylin Monroe, stojącej nad wylotem metra w charakterystycznej białej sukience. Te postacie to ikony indywidualności. Bardzo dobrze, że były i są wśród nas (choć dla wielu Gaga to szczyt tandety), bo przez swoją wyjątkowość nadają trochę kolorów panującej na Błękitnej Planecie szarości. Zajmijmy się jednak X-sem, czyli sprawami w płaszczyźnie radzyńsko-okoliczno-licealnej. Wystarczy mieć swój własny styl, nie trzymać się w cieniu, śmiało mówić, co ma się na myśli, konsekwentnie dążyć do realizacji postawionych sobie celów, a wtedy życzliwi nie pozostawią na X-sie suchej nitki. A przecież człowiek ma do tego wszystkiego święte prawo! Niestety, tłum nie lubi, gdy ktoś się wyróżnia. Jednostki dopasowują się do reszty. Nieważne,

czy X słucha indie rocka, rapu, reggae Smells like teen spirit wypada znać i koniec. A jak zapowiada się nieodległa już przyszłość X-sa, kiedy to będzie zupełnie dorosły? Niekoniecznie ciekawie. Nasz X to zwykły pachołek. Masz wyrobić określoną normę, a najlepiej nawet więcej, inaczej się nie liczysz, wypadasz z gry. Robić swoje i siedzieć cicho – ot, cudowny plan na życie! Nie wychodzić przed szereg, tak najłatwiej. Jakby się jeszcze pozbyć własnego zdania – satysfakcja gwarantowana. Pogratulować. Coraz więcej ludzi wokół, o człowieka coraz trudniej – cytat ze Stachury. Swoją drogą Stachura przesadnym optymistą nie był. Szary to chyba najlepszy kolor, jaki można by przypisać jego wierszom. Jest nas – ludzi – już siedem miliardów, będzie jeszcze więcej. Nie jesteś sam, ale pozostań sobą. Zawsze. Bez względu na wszystko. Trzeba starać się pokolorować świat według własnego, nienarzuconego przez nikogo, pomysłu. Nie ma sensu wegetować, biernie przyglądać się otaczającej rzeczywistości. Życie musi być różnorodne, dynamiczne, oryginalne, a wreszcie – wygrane. Sztuką jest nie pozostać do końca dziejów X-sem, o którym nikt nie będzie pamiętał. Życie mamy tylko jedno. Jednak zgodnie z zasadą raz, a dobrze można zmienić monotonność na różnorodność, bez żadnych oksymoronów. Aleksandra Ładna

5


Najważniejsze to nie dać się

ównocześnie z rozpoczęciem ostatniego roku nauki w liceum trzecioklasistom rodzi się w głowach nie tylko przerażająca wizja matury, ale również studniówki. Jest to zdecydowanie najchętniej wyczekiwany moment przez cały okres edukacji w liceum. Każdy chce, żeby bal był niepowtarzalny, magiczny, jednym słowem idealny... To jest właśnie ta noc, kiedy można zaszaleć na sto dni przed przewrotem majowym. Dosłownie. Studniówka zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nią jeszcze większe dylematy. W co się ubrać? Czym zainspirować? Z kim przyjść? Nie da się również zapomnieć o całym tym szaleństwie związanym z przygotowaniami. Mam tu na myśli głównie próby poloneza, kłótnie o to, czy ma grać zespół czy DJ, na jaki wystrój klasy się zdecydować, etc. Mimo wszystko, jestem pewna, że strojenie sal i kręcenie czołówek dostarczy nam sporo zabawy i wielu niezapomnianych wrażeń. Sezon studniówkowy to gorący okres, szczególnie dla maturzystek. Dziewczyny przywiązują do tego wydarzenia o wiele większą uwagę niż ich koledzy. Najprostszym przykładem na to, jest rozmyślanie nad idealną kreacją, które spędza im sen z powiek. Pomimo wielu możliwości, wcale nie jest tak łatwo wybierać między cekinami, piórami, falbankami, koronkami, sukienką mini czy maxi... Poszukiwanie osoby towarzyszącej również może się okazać nie lada wyzwaniem. Internet przepełniają wpisy podobne do tego: Witam, poszukuję partnerki na studniówkę. Minimum 170 cm wzrostu, zgrabna, sympatyczna, najlepiej z okolic Warszawy. Trzeba przyznać, że to dość przerażający przejaw desperackiego zachowania młodych ludzi... Jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli studniówkowych jest

6

polonez. Podobno warto pomylić kroki, by pomyślnie zdać maturę. A co na ten temat sądzą trzecioklasiści? „Polonez, rozpoczynający bal studniówkowy, jest bez wątpienia bardzo widowiskowym przedstawieniem. Każdy trzecioklasista stara się, by każdy krok został zatańczony poprawnie, a cały układ wzbudził zachwyt wśród publiczności. Lecz jak tańczyć poloneza, gdy na którejś już próbie z kolei ćwiczymy krok podstawowy? - mówi pierwszy zapytany. Myślę, że układ poloneza powinien być stworzony dla nas. Niestety Sorka uważa inaczej i chce wykluczyć z tańca ostatnie trzy pary. Czy to ich wina, że stanęły akurat na końcu? Nie rozumiem tego. Podczas prób panuje

fot. internet/lo.zsktk.edu.pl

R

zwariować!

chaos, tylko początkowe pary wiedzą, co robić. Zamiast ćwiczyć układ, musimy bez przerwy wykłócać się z Sorką, która na nasze pytania odpowiada atakiem... - komentuje ostro kolejna osoba. 28 stycznia zapowiada się jako naprawdę emocjonujący wieczór. Miejmy nadzieję, że maturzyści dotrwają do tej magicznej chwili, bo jak na razie nie wszystko jest tak kolorowe jak mogłoby się wydawać. Sorce życzymy cierpliwości do młodzieży, a trzecioklasistom duuuużo wytrwałości, z całą pewnością przyda się na kolejnych próbach poloneza! Ricky


ŻALE MATURZYSTY czyli co trzecioklasiście w duszy gra

fot. internet/zso-szklarska.com

O

d początku września, jak grad z nieba sypią się na nas, trzecioklasistów, oskarżenia o nieróbstwo, lekceważenie matury, nieodpowiedzialność i bezmyślność. O ile przywykliśmy do wiecznego narzekania na nasze naukowe osiągnięcia w latach poprzednich, o tyle zjawisko, z jakim mamy do czynienia w klasie maturalnej, przechodzi dosłownie ludzkie pojęcie! Jak się z tym zmierzyć? Na początek trzeba stwierdzić fakt oczywisty: MATURA JEST NIESAMOWICIE WAŻNA. Tak, tak, pewnie przecierasz oczy ze zdumienia, ale prawda jest taka, że jeśli twierdzisz inaczej, to jesteś w głębokim błędzie i basta (bardzo delikatnie powiedziane, w myślach używam dużo mocniejszych słów). Nie ulega wątpliwości, że bardzo dobry wynik maturalny jest równoznaczny z przepustką na studia. Jednak tu pojawia się pierwszy problem. Niektórzy państwo profesorowie, zdają się przejmować tym bardziej niż my i maturę oplatają woalem olbrzymiej tragedii i naszej niechybnej zguby. Otóż, Proszę Szanownego Profesoratu! Nie my pierwsi i nie ostatni przystępujemy do tego egzaminu. Zdaję sobie sprawę, że zastraszanie to najlepszy sposób zmotywowania do nauki, ale czy chodzi o to, by już na początku roku zgnębić nas i zestresować do tego stopnia, że z tryskających energią ludzi stajemy się dosłownie cieniem człowieka? No chyba, raczej na pewno nie! Jasne, zgodzę się, że niewielki stres działa mobilizująco i może pomóc (udowodniono), ale gdy przychodzi mi codziennie wysłuchiwać, jak nieodpowiedzialny jestem i że czas mnie rozliczy (naprawdę uwielbiam te słowa, buziole dla sorki Świć), to aż krew mi się gotuje i dym uszami idzie. A to wcale w nauce nie pomaga, co też udowodniono! Rozumiem troskę o naszą przyszłość, za co niewymierne Bóg zapłać, ale ileż można, God damn it?! Zadręczanie i sie-

bie i nas wcale nie prowadzi do czegoś dobrego. A na strach jeszcze przyjdzie czas. Jednak nie należy wpadać w drugą skrajność kochani uczniowie i maturę, jak to mówią na mieście, olać. Takie zachowanie jest po prostu głupie (chyba, że ktoś nie wybiera się na studia – wtedy jest to całkiem zrozumiałe, a nawet logiczne). Chyba nie muszę tłumaczyć, że imprezowanie cały rok i niewykazywanie żadnej aktywności umysłowej jest szalenie nieodpowiedzialne. Choć matura w istocie sprawdza raczej umiejętności nie wiedzę, to jednak pozostaje jednym z najbardziej biegunkogennych wydarzeń, z jakim się do tej pory spotkaliście. Więc nie bądźcie zdziwieni, jeśli ze strachu przed nią wystąpią jakieś sensacje w końcowych odcinkach układu pokarmowego. Tym bardziej, jeżeli stawiacie na szczęście niż na gruntowne przygotowanie. Ale tu słowa znowu skierowane do nauczycieli. Nie posądzajcie nas o „nie-myślenie-o-maturze” tylko dlatego, że nie mamy podkrążonych oczu i zgarbionych ramion. Czy jest to widok tak przez Was pożądany na lekcjach? No proszę… W dodatku miałoby to niby świadczyć o długotrwałej nauce i stresie przedmaturalnym? Hahaha! Spadłem z krzesła. W dzisiejszych czasach takie objawy są raczej skutkami niezłej imprezy w Karczmie, niż kucia do późnej nocy. Byłem to wiem.

Jest jeszcze inna sprawa. Nieszczęsny system edukacyjny w Polsce jest tak skonstruowany, że jeżeli maturzysta pragnie dostać się na renomowaną uczelnię, to musi zrezygnować, a przynajmniej mocno ograniczyć naukę przedmiotów innych niż te brane pod uwagę w rekrutacji, ponieważ najzwyczajniej nie wyrobi. To zasługa niczego innego, jak tylko reformy edukacyjnej wprowadzającej 3-letnie marnotrawstwo, jakim jest gimnazjum, kosztem szkoły ponadgimnazjalnej. W tym momencie pojawia się pewien paradoks. Z jednej strony pragnie się wbijać nam w głowę wiedzę z rozmaitych przedmiotów, a z drugiej każe skupić się tylko na maturze. Heloł… Te dwie kwestie mijają się szerokim łukiem i niestety nie da się ich pogodzić bez uszczerbku na żadnej z nich. Albo wymarzone studia albo świadectwo z paskiem. Trzeba zdecydować. A gdy mi przychodzi wybierać pomiędzy przedmiotem X (niech tak będzie, żeby nikomu nie było przykro) a tym profilowym, to dla mnie sprawa jest prosta. Uff… jakże mi ulżyło na sercu, gdym swe żale na papier przelał (chyba odleciałem). Oby te słowa targnęły roztargnionymi, uświadomiły nieuświadomionych i oświeciły zaciemnionych. By żyło się lepiej! Adrian Drożdż

7


Rozrywka

najwyższych lotów

I

fot. internet/lrnw.nl

mpreza sylwestrowa już skończona, kumple poszli do domu pozostawiając nam lodówkę pełną jedynie szronu, a Majowie, w oficjalnym oświadczeniu prasowym, odroczyli przewidywany koniec świata na 2013 rok. Nie wszyscy jednak spędzą pierwsze chwile Nowego Roku w cieniu domowego zacisza. Wiele osób, które po szampańskiej zabawie postanowiło rozerwać się w bardziej dosłowny niż zwykle sposób, spędzą bowiem pierwsze dni roku w szpitalach i przychodniach. Statystyki mogą przyprawić o szybsze bicie serca nie tylko osoby mające problemy z ciśnieniem i arytmią. Według najnowszych raportów policyjnych z roku na rok odnotowuje się coraz to większą liczbę śmiałków, którzy przy pomocy materiałów pirotechnicznych postanowili zaznać niezapomnianej rozrywki, już nie tylko w metaforycznym sensie. Liczne opa-

8

rzenia, złamania i wypadki drogowe były zatem na porządku dziennym, a właściwie głównie nocnym. Chińscy psychologowie, winą za taki stan rzeczy, obarczają anulowanie kolejnej groźby końca świata, opatrzonej numerem porządkowym 2012. Są to oczywiście jedynie spekulacje. Główną przyczyną wszelkich problemów w ostatnim dniu roku są oczywiście stare poczciwe promile. Rezydenci ostatnio obleganych oddziałów oparzeniówki, wskazując przyczynę swoich problemów z fajerwerkami, bardzo często wspominają również o braku szczęścia. Nie zapominajmy jednak, że Sylwester może co prawda wypadać w piątek, ale już przecież nie trzynastego. Pech w dużej mierze jest więc wykluczony. Do wszystkich użytkowników fajerwerków apelujemy więc o zdrowy i trzeźwy rozsądek. W przeciwnym wypadku producenci petard i materiałów pirotechnicznych

będą zmuszeni umieścić na swoich produktach niezwykle wymowne ostrzeżenie: UWAGA! Podpalanie grozi eksplozją! Mimo burzliwego Nowego Roku, najistotniejszym wydarzeniem najbliższych 365 dni i kolejnym powodem do świętowania ma być EURO 2012. Nasza kadra narodowa zmieniła bowiem zupełnie założenia taktyczne. Dotychczasowa strategia polegająca na celowym przegrywaniu wszystkich meczy grupowych i zaskoczenia przeciwników dopiero w samym finale, dotąd nie była dostatecznie efektywna. Niemniej jednak wszyscy kibice, którzy ujrzą zwycięstwo naszych orłów w tym turnieju, proszeni są o niezwłoczne otwarcie szampanów, wzniesienie toastów a potem wyłączenie konsol do gry, na których rozgrywano mecze finałowe. Sebastian Bancerz


Football Freestyle Mateusz Odrzygóźdź, jest absolwentem naszej szkoły i studentem 3. roku turystyki i rekreacji w Białej Podlaskiej. Trenuje freestyle football, sport, który coraz szybciej zyskuje sobie sympatię młodych ludzi. Dziś, Lotar, bo tak na niego mówi większość znajomych, przybliży nam tajniki Freestyle’u

Freestyle jest to sztuka wykonywania trików piłkarskich za pomocą różnych części ciała, głownie nóg, głowy i barków. Jak długo trenujesz? Dużo czasu poświęcasz na treningi?

Trenuję 3,5 roku. Staram się poświęcać ok. 2 godzinny dziennie, ale teraz, w zimie jest gorzej. To ciężki okres dla freestylerów, na dworze jest za zimno, więc trenujemy od okazji do okazji w wynajętych salkach. Jak oceniasz poziom freestyle’u, jaki obecnie panuje w naszym kraju?

Pod tym względem Polska jest najlepszym krajem na świecie. Przykładem mogą być ubiegłoroczne Mistrzostwa Europy, gdzie w finale pojedynkowało się dwóch Polaków, a na 10 najlepszych graczy, aż 8 było z Polski. W porównaniu do piłki nożnej, mamy się czym pochwalić. Zabawa piłką to Twoja pasja, czy masz z tego jakąś kasę? A może jedno drugiego nie wyklucza?

Na początku to była zajawka, z czasem stało się pasją. W tym roku założyliśmy z kolegą, Kamilem Drzewuckim grupę SoccerArt. Gościnnie występujemy na różnych galach. Ostatnio np. dawaliśmy pokaz na Gali Wyboru Najlepszego Hotelu w Polsce czy na Turnieju Lech Cup. Dziś, nie wyobrażam sobie życia bez freestyle’u.

Triki wymyślasz sam czy wzorujesz się na innych graczach?

Na początku naśladowałem innych freestylerów, podstawy trzeba jakoś ogarnąć. Z czasem przychodzą do głowy różne pomysły, staram się być kreatywny i wprowadzać nowe triki, żeby ten sport mógł się rozwijać. Jest jakaś granica wieku, kiedy freestylerzy przechodzą na emeryturę?

Jest to stosunkowo młody sport, ma około 10 lat. Jak na razie najstarszą osobą, która trenuje profesjonalnie jest Anders „Azun” Solum-ma 29 lat. W Radzyniu freestyle powodzeniem?

się

W Radzyniu systematycznie trenuje 5 osób, dla zabawy na pewno o wiele więcej. Z tego, co wiem ponad 20 osób. Dla porównania, w Warszawie profesjonalnych graczy jest ok. 5. W tej dziedzinie kładziemy stolicę na łopatki. Co poradziłbyś amatorom, którzy chcieliby zacząć trenować freestyle?

Na początek zakup dobrej piłki, ja preferuję meczówki-nie niszczą się szybko. Podstawą jest opanowanie żonglerki i podstawowych trikówATW czy CROSSOVER. Ważna jest cierpliwość i motywacja, bo na początku nie wszystko idzie tak jak chcemy. I oczywiście trening, trening, trening. Bez ciężkiej pracy nic się nie osiągnie. Rozmawiała Agnieszka Kowalik

Masz na koncie jakieś sukcesy?

Podczas Focus on Freestyle, wśród 16 najlepszych graczy w Polsce, znalazłem się na 4 miejscu. Natomiast w tegorocznych Mistrzostwach Świata, które odbyły się w Pradze, znalazłem się wśród 20 najlepszych freestylerów świata. Niewątpliwie dużych sukcesem jest założenie razem z Kamilem Drzewuckim grupy SoccerArt.

cieszy

Zapraszamy do odwiedzenia Mateusza w Internecie i obejrzenia jego widowiskowych filmów! Profil na Youtube: youtube.com/user/lotar123321 Strona SoccerArt: www.soccerart.pl

fot. archiuwm Mateusza Odrzygóździa

Może nie wszyscy wiedzą, więc może powiedz nam jednym zdaniem, czym jest właściwie Freestyle?

9


Broders

Niepozorni kapucyni z Lublina, zawsze pomocni i uśmiechnięci i, jak się okazuje, rozśpiewani. Wspólnie tworzą zespół Broders. Co to takiego i z czym to się je? Próbowaliśmy się dowiedzieć od braci Kamila i Szymona, czyli wokalisty i gitarzysty zespołu.

Zespół Broders to jak możemy się dowiedzieć z różnych źródeł zespół braci kapucynów z Lublina. A coś więcej o projekcie? Przyświeca mu jakaś idea?

Br. Kamil: Ideą jest dzielenie się tym, czym tak naprawdę sami staramy się żyć. Treści naszych piosenek nie są proste, bo często mówią o takich wartościach, jak zaufanie pomimo wszystko i wytrwałość, pomimo wiatru w oczy. Chcemy też dzielić się z innymi swoją radością, którą wyrażamy właśnie przez muzykę. Br. Szymon: Ważne jest to przesłanie, o którym mówi Kamil. To właściwie podstawa naszego grania. Najważniejsze są teksty. Śpiewamy psalmy, ale też teksty św. Franciszka z Asyżu. Mamy jeden utwór pt. „Westerplatte” inspirowany przemówieniem Jana Pawła II. Kto tworzy zespół? Umiejętności muzyków są wyniesione z domu czy muzyczne seminarium zaprzęga w gitary?

Br. Szymon: Zespół tworzą bracia z naszego seminarium w Lublinie (zapraszamy na stronę: www.klerykatijuniorat.pl). Czasem zapraszamy gości na wspólne koncerty – Agę i Anię związane z Golgotą Młodych, które na co dzień są studentkami akademii muzycznych w Warszawie i Wrocławiu. Graliśmy też z EKS-em, raperem chrześcijańskim. Br. Kamil: Co do umiejętności – to bardzo różnie. Najczęściej są to umiejętności nabyte w domu. Generalnie – czas nauki był przed zakonem, a teraz – jest czas jej wykorzystywania w praktyce. Chociaż w sumie... cały czas się uczymy. Muzyka, którą gracie wpada w ucho i z prędkością światła mknie do serca. Łatwiej grać, śpiewać psalmy czy własną twórczość?

Br. Kamil: Zdecydowanie psalmy. Dla nas są to świetne gotowce, zawierające

całą gamę ludzkich doświadczeń, która pomimo upływu tysięcy lat nie traci ani trochę na swojej aktualności. My także odnajdujemy odzwierciedlenie siebie samych w psalmach, więc dużo łatwiej jest je przekazywać. Broders to z pewnością nietuzinkowyprojekt. Jak ludzie patrzą na zespół braci kapucynów?

Br. Kamil: Przeróżnie. Najczęstszą relacją jest na początku zdziwienie, że klerycki zespół może grać w ten sposób. Uleżało się jeż trochę w naszym społeczeństwie, że zakonnik jest od śpiewania chorału, a tu okazuje się, że nie! Takie zdziwienie daje dużo radości i jest dla ludzi pozytywnym zaskoczeniem, bo słyszą to, czego się w ogóle nie spodziewali. I to jest świetne! Br. Szymon: Zdarza się, że na nasze koncerty przychodzą starsze panie, które, słysząc o koncercie zakonników, ,spodziewają się czegoś bardziej… spokojnego. Ale trzeba przyznać, że zdarza się, że zostają do końca, a nawet włączają się w śpiew. A jak jest z innymi braćmi? Nie ma wśród nich zazdrości, bo bądź co bądź odnieśliście sukces.

fot. Agnieszka Zaborek

Br. Kamil: Muzyka nie jest jedyną dziedziną sukcesu w naszej wspólnocie. Dlatego nie odczuwa się jakiejś chorej rywalizacji, zresztą – nasi bracia też chodzą na nasze koncerty i całkiem dobrze się bawią. Genialne jest to, kiedy inni doceniają pewien trud i widzą w nim piękno. Brodersi to nie jest tylko „dzieło pięciu”, ale nas wszystkich – także tych, którzy się za nas modlą, noszą sprzęt, albo na przykład sprzedają kalendarze na rzecz misji w Afryce.

→ 10


Br. Kamil: Gdyby tylko tak było, dawno zrezygnowalibyśmy z dalszego grania. Pewnie, że są nerwy, ale bez rzucania akordeonami... Nie chodzi nam o to, żeby się spinać, ale żeby stworzyć wspólne dzieło. Każdy daje z siebie to, co ma najlepszego, a więc profesjonalizm schodzi na dużo dalszy plan. Br. Szymon: Nie jesteśmy perfekcjonistami ani zawodowcami. Z jednej strony to pewien minus, ale z drugiej daje nam to pewną wolność w graniu i tworzeniu. Dogadujemy się dość dobrze, stąd nasze utwory powstają szybko. Niektóre z nich odpadają, jeśli nie sprawdzają się na koncertach. Piosenki Brodersów mają przesłanie, czasem jednak przy skoczniejszej muzyce wpada się w wir zabawy. A więc kierujecie swoją muzykę w szybsze czy bardziej melancholijne rytmy?

Br. Kamil: To zależy bardzo często od tekstu i od tego, co chcemy w nim przekazać. Jeśli jest to radość, to przekazujemy radość, a jeśli tekst dotyczy jakiejś trudnej sytuacji, to muzyka też jest w pewien sposób trudna. Br. Szymon: To prawda, że czasem te teksty mogą umknąć. Stąd prawie każdy kawałek na koncertach poprzedzamy krótkim komentarzem. I prawie zawsze w trakcie koncertu głoszona jest jakaś katecheza, mówiąca o miłości Boga do człowieka. Życie zakonnika na ogół wydaje się być bardziej zorganizowane niż księdza diecezjalnego. Zakony nie kojarzą się z rozrywką, pasjami, ale niestety tylko i wyłącznie z modlitwą. Jak wygląda dzień zakonnika grającego w kapeli?

Br. Kamil: Tak jak dzień każdego innego zakonnika. Muzyka jest tu tylko dodatkiem. Brzmi to mało popularnie, ale tak właśnie jest. Życie w realnej obecności Boga wymaga modlitwy, bo bez niej się zawali. To jest nasze powołanie i wcale nie gryzie się z pasjami, które przecież każdy z nas ma i może rozwijać. Br. Szymon: W życiu zakonnym też można w jakiś sposób realizować swoje pasje. Ale ma to już inny charakter, powiedziałbym, że w pewien sposób

‘przemieniony’ przez Boga. Bo te pasje czy zdolności oddaj się Jemu i On, już że tak powiem, tym ‘obraca’. Co sprawiło, że zdecydowaliście się nagrać płytę?

Br. Kamil: Cóż.... Generalnie chodziło o to, żeby coś po nas zostało. Skoro nasza muzyka trafia do ludzi, dobrze byłoby, gdyby ciągle trafiała. Wiele osób pytało się o płytę, bo często nie wystarczy raz posłuchać kawałka, żeby dowiedzieć się, o co chodziło tym, którzy go grali. A to przecież ważna sprawa...

możliwości, niż sam tylko facebook, stąd też pomysł na jej uruchomienie. Br. Szymon: Strona to też coś bardziej stałego niż dynamiczny facebook, który bardziej służy do komunikacji z naszymi przyjaciółmi. Strona ma być bardziej jak nasza wizytówka. W jakiej grupie wiekowej znajdują się fani Brodersów?

Br. Kamil: Najwięcej jest publiki, pomiędzy 18, a 24 rokiem życia, potem 25-34. To blisko połowa fanów. Słuchają nas obydwie płcie mniej więcej po połowie.

Ideą jest dzielenie się tym, czym tak naprawdę sami staramy się żyć. Treści naszych piosenek nie są proste, bo często mówią o takich wartościach, jak zaufanie pomimo wszystko i wytrwałość, pomimo wiatru w oczy.

Gracie wiele koncertów. Po wydaniu płyty będzie chociaż małe turnée?

Br. Kamil: Kto wie... Czas pokaże Br. Szymon: To zależy od zaproszeń i błogosławieństwa naszego rektora :) Publikując swoje utwory w sieci wiecie, że będą one rozpowszechniane, podawane dalej, zgrywane, kopiowane. Mimo to pojawia się ciągle coś nowego. Jak będzie z płytą? Całość pojawi się w sieci?

Br. Szymon: Sieć jest świetnym narzędziem do rozpowszechniania muzyki i, w sumie, dzięki temu możemy dotrzeć do każdego na całym świecie. Co do płyty – jak już będzie gotowa, wtedy podejmiemy decyzję, co dalej. Strona internetowa www.broders.pl to element promocji zespołu czy wymóg dzisiejszych czasów? Sam Facebook nie wystarcza?

Br. Kamil: I jedno i drugie. Mówi się, żę dobre rzeczy reklamują się same, ale zawsze trzeba im jednak trochę pomóc przedostać się na światło dzienne. Strona internetowa dostarcza więcej

Jak jest w zespole? Wokalista nie rzuca akordeonem gdy zafałszuje, perkusista nie walczy z gitarzystą gdy ten za szybko gra?

Br. Szymon: To, co mówi Kamil, to statystyki z Facebooka. Na koncertach przekrój jest szeroki – od małych dzieci po ich dziadków. Jednak pod sceną zawsze są ludzie w wieku 15-19 lat.

Jak zachęcić młodzież do słuchania tego typu muzyki?

Br. Kamil: Po prostu – dać możliwość usłyszenia i pokazać, że o Bogu można rozmawiać i śpiewać znanym wszystkim językiem. Nie trzeba wygórowanych słów i to właśnie staramy się pokazać w naszych kawałkach. I ostatnie już pytanie, trudno wpiąć się w wasz grafik?

Br. Szymon: To zależy od kalendarza. (śmiech) Br. Kamil: Próbujcie! Rozmawiała pH

11


NIETYPOWE święta

12

fot. internet/test523.sufler.ogicom.pl

O

ile o Bożym Narodzeniu, Dniu Matki czy popularnych Walentynkach zapomnieć się nie da, to w przypadku urodzin znajomego, rocznicy 16 randki czy Dniu Mężczyzny w pamięci pojawiają się przypadkowe luki. Problem w tym, że to nanoułamek świąt, o których nie pamiętamy. Co więcej, nie mamy o większości z nich pojęcia w żadnym kolorze. Niektóre święta zdarza nam się obchodzić całkiem nieświadomie. Niewiele kto wie, że stan posylwestrowy to nic innego celebracja Światowego Dnia Kaca. Umieszczenie go w kalendarzu 1 stycznia najwyraźniej było niebagatelnie przemyślane. I o ile to święto jest jak najbardziej uzasadnione, to inne są zastanawiające. 13 stycznia słodyczy nie zabraknie, bo na tę datę przypada Dzień Wzajemnej Adoracji. O ile raz w roku można taki dzień jakoś przeżyć, to jednak pocieszające, że nie pojawia się częściej. Swojego wyczesanego persa czy zwykłego dachowca-myszołapa rozpieszczaj 17. lutego, natomiast jeśli nie posiadasz kota, to dobry termin na jego zakup, bo w tym czasie obchodzimy Dzień Kota. Jeżeli jednak nie przepadasz za roznosicielami sierści, możesz sprawić sobie 26 lutego małego sympatycznego dinozaura, który właśnie wtedy obchodzi swój dzień. Wtedy również śmiało możesz nocować na parkowej ławce czy przystanku PKS tłumacząc, że obchodzisz Dzień Spania w Miejscach Publicznych. W marcu warto byłoby sobie przypomnieć o używaniu mózgu (18 III). Mat-fizy nie powinny też zapominać o 14 marca – Dniu Liczby Pi. 12 kwietnia wszystkie panie, bez wyrzutów sumienia, mogą zapomnieć o diecie i rozkoszować się pustymi czekoladowymi kaloriami, co później można spalić 29 kwietnia, podczas obchodów Międzynarodowego Dnia Tańca. 19. maja talenty i beztalencia plastyczne na całym świecie gryzą ołówki przez Mahometa. Dlaczego? To przecież Międzynarodowy Dzień Rysowania Mahometa! A dzień po Mahomecie na całym globie świętują

płyny do mycia naczyń. 3. czerwca nie potrzeba szczęśliwego numerka, by uniknąć niepożądanej kosy, bo to Dzień Dobrej Oceny, o czym wszystkim nauczycielom głośno przypominamy. Jednak jednym z najbardziej tajemniczych i niezrozumiałych świąt jest Dzień Agugaga obchodzony 9. czerwca. I wbrew pozorom Agugag to nie starożytny filozof ani postać z kreskówki. Tego dnia świętują wszyscy uczący się nowego języka, a „agugag” nie oznacza nic więcej jak pierwsze słowa niemowlaka. O niestrawnościach na pewno przypomnimy sobie 4. lipca, kiedy to dziwnym trafem spotkały się Święto Hot-doga i Światowy Dzień Mleka. 13. sierpnia świętujemy odrobinę na odwrót – to Międzynarodowy Dzień Osób Leworęcznych, a dobrymi wiadomościami natomiast możemy się cieszyć 8. września. Oby to nie był tylko ten jeden raz w roku. Do tej pory jednak nie wiadomo, dlaczego Dzień Rozrzutności przypada na ostatni października, kiedy świętowanie jest już na poziomie hard. Mimo że pod niektórymi sklepami Dzień Taniego Wina trwa cały rok, to w rzeczywistości balujemy tylko 4. listopada. 19. listopada niech

nie zaskoczą Cię kolorowe baloniki przy publicznym toi-toi’u, to tylko Dzień Toalet. 17. grudnia denerwujmy się grzeczniej, niech chociaż ten raz w roku pojawi się Dzień bez Przekleństw. Nie zapomnijmy, by 21 grudnia pozdrowić wszystkie znajome brunetki. A Sylwestra świętujmy tak, by nie zaskoczył nas swoim drugim obliczem – Dniem bez Bielizny. Wśród świąt nietypowych zdarzają się również takie, które wędrują po kalendarzu. Zatem pamiętajmy też, by w drugi styczniowy poniedziałek porządnie wysprzątać biurko, w przeddzień Środy Popielcowej wsunąć naleśnika, a w okolicach czerwca uwolnić wszystkie książki, cokolwiek miałoby to znaczyć. Podobnych świąt jest bardzo dużo. Być może Dzień Dziwaka (7 I), Dzień Kultu Masy Mięśniowej (28 VII) czy Światowy Dzień Budyniu (31 III) niewiele wniosą do naszego życia, za to jestem przekonana, że gdyby Międzynarodowy Dzień Przytulania celebrowano częściej, życie stałoby się dużo przyjemniejsze. Potrzebne czy nie, who cares? Każda okazja jest dobra, żeby zrobić imprezę. Martyna Borowik


Wolności, igrzysk i wolności Wraz z rozwojem cywilizacji coraz więcej nazw posiada określenie wolnych. Dzięki ogólnemu postępowi kolejno powstawały więc: wolne elekcje, wolne wybory, wolne media, a potem nawet wolne weekendy. Teraz przyszła wreszcie kolej na następny etap ewolucji: wolne licencje. Wolność prawie-absolutna Nawet bez nieocenionej opinii chińskich naukowców wiemy, że gatunek homo-sapiens od tysiącleci kierował się podświadomą chęcią pozyskania coraz to większych zasobów wolności. Od półnagich jaskiniowców walczących o własne terytorium, poprzez Spartakusa rzucającego się niemal z nędznym otwieraczem do konserw w reku na nieprzebrane legiony cezara, aż do panów odzianych w czarne garnitury, podpisujących Powszechną Deklarację Praw Człowieka w 1948 roku, wszyscy niezmiennie dążyli do zwiększenia swobody im współczesnym. Gdy więc już cywilizacja zapewniła swoim uczestnikom wolność w tzw. „realu” (oczywiście nie tylko temu z Madrytu), teraz dla zabicia czasu zabiega również o większą swobodę w świecie wirtualnym. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat doszło, więc do rozwoju internetu i tzw. wolnej kultury. Pozwala ona na dowolne, nieskrępowane niczym korzystanie z dóbr niematerialnych. Jej nieodłącznym elementem są właśnie wolne licencje.

Dura lex et lex Wszystkim czytelnikom którzy jakimś cudem nie są ekspertami w dziedzinie prawa autorskiego należy się kilka słów wyjaśnień. Otóż wolne licencje w świetle prawa to nic innego jak tylko pewne szerokie zezwolenie, adresowane do wszystkich mieszkańców naszej planety. Twórcy posługujący się nimi pozwalają reszcie ludzkości na kopiowanie, przeróbki i dowolną redystrybucję utworu, także w celach komercyjnych. Zarówno wolną kulturę jak i wolne licencje wspiera międzynarodowa organizacja Creative Commons. Ofiaruje ona twórcom pomoc w zarządzaniu autorstwem dążąc do ograniczenia zasady wszelkie pra-

wa zastrzeżone, a przy tym promuje koncepcje dzielenia się własną twórczością. Instytucja ta posiada swoje oddziały w 40 państwach, w tym także w Polsce. Zatem wszyscy zwolennicy teorii, w której nasz nadwiślański kraj jest jeszcze w epoce kamienia łupanego są teraz proszeni o zaprzestanie przecierania okularów i soczewek szkieł kontaktowych z niedowierzania. Oddział Creative Commons rzeczywiście istnieje w naszym kraju od 2005 roku, sukcesywnie zwiększając liczbę utworów dostępnych do swobodnej wymiany, użycia, bądź przetwarzania.

Mówisz-klikasz-masz Według ostatnich danych statystycznych w sieci obecnych jest kilka milionów dzieł opublikowanych na zasadzie wolnej licencji. Sama Wikipedia liczy obecnie około 5 milionów takich artykułów. Coraz częściej na tej zasadzie publikowane są nie tylko teksty, ale także utwory muzyczne plastyczne i audiowizualne. Krótko mówiąc: dla każdego coś odpowiedniego.

Zbrodnia, kara i Internet Przekroczenie warunków wolnej licencji i naruszenie prawa wbrew pozorom wcale nie jest takie trudne. Aby popełnić przestępstwo wystarczy niedotrzymać warunku podania autorów. To znaczy że zamieszczenie na swojej stronie internetowej czyjegoś zdjęcia, bez wymieniania go jako autora i posiadanie w stopce strony wpisu wszelkie prawa zastrzeżone jest równoznaczne z przestępstwem. W ten sposób dokonujemy przywłaszczenia praw autorskich, popełniamy plagiat, blokujemy samą ideę wymiany twórczości i przyczyniamy się do wymierania zagrożonych gatunków w lasach tropikalnych. No dobra, z tym ostatnim to może trochę przesadziłem…

Sceptycy i krytycy Zbytnie zainteresowanie światem wirtualnym często jest odbierane jako skutek uboczny wolnej kultury. Wyobraźmy sobie, że kumpel z naszej ławki usprawiedliwia się, że nie może pisać ponieważ wczoraj miał imprezę na czacie i całą noc śpiewał, a teraz bolą go palce. Wiem, może trochę przejaskrawiam, ale, problem rzeczywiście jest poważny i tego wymaga. Jeśli bowiem sprawy potoczą się dalej tym torem to według wielu, za kilka lat CBA i CBŚ będzie ścigało osoby niemające profilu na facebooku czy Naszej Klasie. Bo przecież oni muszą mieć coś do ukrycia, prawda?

W różowych okularach i bez Ano, ładnie, pięknie, ale musi być w tym jakiś haczyk, motylanoga… - skomentował wolną kulturę statystyczny Polak z legendarną skłonnością do zrzędzenia. Oczywiście haczyk rzeczywiście się znajdzie. Sceptycy, bowiem zarzucają tak nowatorskiemu pomysłowi jak wolne licencje że jest zbyt, no cóż… właśnie zbyt nowatorski. Natomiast zdaniem niektórych sama wolna kultura niekiedy zbytnio skupia naszą uwagę na świecie wirtualnym. Nie chcemy przecież, aby za kilka lat w jakimś sądzie uznano na przykład, że oskarżony się ukrywał, tylko, dlatego że w Gadu-gadu miał stale włączone czerwone słoneczko. Natomiast każdemu twórcy, który nie do końca odnajduje się w dobie globalnej wioski, podpowiadamy parafrazując słowa klasyka, a zatem: miej internet i patrzaj w rozsądek. Sebastian Bancerz Artykuł na licencji CC-BY 3.0 creativecommons.org/licenses/by/3.0/deed.pl

13


Alice Sebold Nostalgia anioła (The Lovely Bones) Susie Salmon – czternastoletnia dziewczyna, zgwałcona i zamordowana przez sąsiada, ogląda życie na Ziemi, które toczy się już bez jej udziału. Patrzy na miłość, która przeszła obok niej. Widzi próby zrozumienia słowa „odeszła” przez jej młodszego braciszka i rozpaczliwe poszukiwanie prawdy przez ojca. Błyskotliwa, wzbudzająca ogromne emocje powieść o życiu i śmierci, radości i smutku, przebaczeniu i zemście, także o miłości, gojeniu duszy i zapominaniu. Niesamowity klimat oraz niebanalność historii sprawiają, że nie łatwo zapomnieć o „Nostalgii Anioła” Ekranizacja książki (2009), pod tym samym tytułem w reżyserii Petera Jackson również jest godna uwagi.

L

Lektor/ The Reader 2008 Film oparty na książce niemieckiego autora Bernharda Schlinka. (Warto przeczytać!) Michael Berg (David Kross), młody chłopak, przypadkowo spotyka starszą od siebie kobietę - Hannę (Kate Winslet), która udziela mu pomocy. To wydarzenie staje się początkiem namiętnego romansu. Miłość jest pełna tajemnic, a jej ważnym elementem jest głośne czytanie. Romans, tak jak niespodziewanie się zaczął, tak również się skończył – tajemniczym zniknięciem Hanny. Po ośmiu latach spotykają się znowu. Michael – student prawa i Hanna – oskarżona w procesie nazistowskich zbrodniarzy. Film wprowadza widza w hipnotyzującą historię powojennych Niemiec, tajemniczej miłości, bolesnych rozliczeń z przeszłością oraz odrażających zbrodni. Edyta Zając

14

Dzień z życia N. N. siedział na rozgrzanej sierpniowym słońcem ławce. Odchylił głowę do tyłu i pozwolił chłonąć spragnionej skórze ciepłe promienie. Pod zamkniętymi powiekami widział różową, przesiąkniętą światłem, bezpieczną przestrzeń. Pomyślał, że tak musi widzieć świat dziecko, które w brzuchu matki czeka na odkrycie tajemnicy życia. Wydawało mu się, że pamięta ten czas, ale umysł bywa zdradliwy. Bierze za rzeczywistość to, co jest tylko życzeniem. Przelewa prawdę, gubiąc najcenniejsze krople. Jego myśli szybko gubiły sens, który zdawał się odnaleźć. Rozbijały się jedne o drugie, czyniąc w jego głowie monotonny huk, zakłócający spokój wieczoru. Chciał zadać sobie jakieś pytanie, ale nic nie dało ułożyć się w logiczną całość, a im bardziej szukał racjonalnych argumentów, tym bardziej się gubił. Powoli usiadł prosto, położył ręce na kolanach i z irracjonalnym strachem uchylił powieki. To, co zobaczył wydało mu się tylko zamazanym obrazem prawdziwego świata. Jednak kiedy szerzej otworzył oczy, wszystko było, jak przedtem. Zadrżał czując na sobie obcy wzrok, którego jeszcze nie dostrzegał.

Ich oczy spotkały się i N. poczuł, jakby ktoś dotknął dna jego duszy. Wstrzymał oddech. Dziewczyna siedząca samotnie na trawie, po drugiej stronie alei, zatopiła w nim swoją percepcyjną zdolność przenikania pozorów, za którymi N. chował się odkąd pamiętał. Im dłużej dziewczyna patrzyła mu w oczy, tym spokojniej oddychał. Wzrok wyjmował z niego całą historię, którą strzegł w sobie przez lata, brał wszystko, co mógł wziąć. Na początku N. poczuł wolność, ale później stał się zupełnie pusty, bez tego, co wypełniało całość jego istnienia. Przestraszył się. Zacisnął powieki, nie chciał być pusty. Chciał mieć tajemnicę, jakkolwiek ciężka by była. Nie mógł stać się pustym dźwiękiem, który raz rozbrzmiawszy, trwałby przez pokolenia. Kiedy ponownie otworzył oczy, jej już nie było. N. poczuł ulgę i tym razem to, co było prawdą, wziął za przewidzenie. Ludzie mają skłonności do manipulowania rzeczywistością, układania faktów w dowolne formy, wyrzucania tego, co uważają za zbędne. N. skorzystał z tej możliwości i za chwilę znów poczuł na chwilę utraconą kontrolę nad własnym losem.

Licealiści nie zawiedli!

Edyta Zając

W bieżącym roku szkolnym, Szkolny Klub Wolontariusza i Samorząd Uczniowski zaangażował się w zbiórkę pieniędzy na pokrycie kosztów leczenia wzroku 8-letniego Patryka Jędruchniewicza w klinice w Londynie. Lokalna społeczność odpowiedziała na apel rodziców chorego chłopca. Uczniowie naszej szkoły też wzięli udział w kampanii i zebrali łącznie 1 424 złote. - 19 października (środa), zbiórka do puszki. Zebrana kwota to – 650 złotych. - 28 listopada (poniedziałek), sprzedaż ciasta. W tym dniu, na stołówce szkolnej mogliśmy spróbować wypieków naszych uczniów i tym samym zasilić konto Caritas na leczenie Patryka. Tym razem zebraliśmy 420 złotych. (Poza tym, ciastko można było wymienić na gadżet, licytowany 2 grudnia.) - 30 listopada (środa), wróżby andrzejkowe. Za niewielką opłatą, z inicjatywy 2 uczniów trzeciej klas, każdy mógł dowiedzieć się czego na temat swojej przyszłości … Co dało w efekcie dodatkowe 50 złotych. - 2 grudnia (piątek), licytacja. Przyniesione przez uczniów przedmioty były licytowane na aukcji. Łączna suma wylicytowanych gadżetów wyniosła 304 złote.


Left zamiast right, wrongs zamiast rights

P

onad 30 lat temu, w okresie raczkującej komputeryzacji, grupa ludzi, między innymi Li-Chen Wang czy Richard Stallman, zauważyli ogrom przeszkód, stawianych przez tradycyjnie pojmowane prawo autorskie, ograniczających szybki rozwój. Na przełomie lat 70tych i 80-tych zaczęli oni stosować w nieoficjalnej korespondencji zwroty

w stylu: copyleft, all wrongs reserved czy all rights reversed. Były to znaczeniowo odwrócone wersje znanych wszystkim doskonale zwrotów, traktujących o zachowaniu autorskich praw majątkowych. Z biegiem lat twórcy, wspomagani przez rzesze prawników, tworzyli coraz nowe licencje, które w różnym stopniu uwalniały utwory. Na dzień dzisiejszy jest to główne kryterium podziału wolnych licencji, wyróżniamy tzw. copyleft, w którym autor zrezygnował ze wszystkich praw majątkowych, oraz some rights reserved, które gwarantują autorowi zachowanie wybranych praw. Do pierwszej grupy należy zaliczyć licencje z rodziny GNU – GNU GPL, GNU LGPL, oraz GNU FDL – ponadto BSD, X11 czy AfferoGPL. Cechuje je wysoka liberalność – rezygnacja z praw autorskich, w zgodzie z lokalnym systemem prawnym. Co bardzo istotne poszczególne licencje wykazują niewielką

zgodność, co tworzy problemy przy wykorzystywaniu pracy, objętej jedną licencją, w tworzeniu utworu, który ma być objęty inną. Swoistą pieczę nad wspomnianą grupą wolnych licencji sprawuje Free Software Fundation (FSF), zatrudniająca prawników i prowadząca prace, które utrzymują poszczególne licencje w zgodzie z obowiązującymi stanami prawnymi w poszczególnych państwach. Do drugiej grupy - some rights reserved - należą bardzo popularne licencje, związane z non-profitową organizacją Creative Commons (CC), ich nazwy pochodzą od kombinacji praw, które autor sobie zastrzega. Należą do tego: 1. Uznanie autorstwa (skrót BY) jest podstawą większości licencji z rodzinny CC. Umożliwienie kopiowania, dystrybucji, wyświetlania pod warunkiem umieszczenia szczegółowej informacji o twórcy. 2. Użycie niekomercyjne (skrót NC) zezwolenie na kopiowanie, dystrybucję i wyświetlanie w celach niekomercyjnych. 3. Bez utworów zależnych (ND) – pozwolenie na kopiowanie, dystrybucję i wyświetlanie tylko dokładnych kopii utworu, bez jakichkolwiek zmian. 4. Na tych samych warunkach (SA) – pozwolenie na kopiowanie, dystrybucję i wyświetlanie pod wa-

runkiem publikacji bez zmiany licencji. Nazwy tworzone są przez dodawanie skrótów np. CC-BY-NC – uznanie autorstwa i użycie niekomercyjne. Wyjątkową odmianą licencji z rodziny CC jest CC0, czyli jednostonne oświadczenie twórcy, zrzekającego się wszystkich praw, zgodnie z możliwościami dawanymi przez obecny system prawny. Na chwilę obecną istnieje duży problem zgodności pomiędzy poszczególnymi licencjami, związane z wykorzystywaniem fragmentów prac innych twórców, bazujących na innych zasadach. W związku z tym od wielu lat prowadzone są prace, mające na celu uzyskanie większej zgodności między poszczególnymi licencjami. Wolne licencje są jednocześnie wielką szansą i wielkim zagrożeniem dla twórców i użytkowników. Ułatwiają wymianę informacji i umożlwiają rozwój tak małych jak i wielkich projektów. Z drugiej strony tworzą możliwości nadużyć. Michał Zarobkiewicz Artykuł na licencji CC-BY 3.0 www.creativecommons.org/licenses/ by/3.0/deed.pl Licencja CC-BY 3.0 nie dotyczy ilustracji do tekstów.

15


16


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.