5 minute read

2 Złoty rocznik

Next Article
Przedmowa

Przedmowa

2

Złoty rocznik

Naukę rozpoczęliśmy od tygodniowego wdrożenia. W poniedziałkowy ranek całą piętnastką pojawiliśmy się przed salą wcześnie, w swoich najlepszych ciuchach, chcąc pokazać, że zostaliśmy słusznie wybrani. Wszyscy wyglądali na sparaliżowanych lękiem. Tylko niejaka Gwen, która dostała się do naszego programu prosto po Harvard Medical School, wydawała się spokojna. Niewątpliwie było jej łatwiej niż pozostałym. Znała już szpitale, w których mieliśmy pracować podczas swojej nauki w Harvard Longwood. – Czy my jesteśmy w piwnicy? – zapytała Dana. – Skoro weszliśmy tu prosto z ulicy, musi to być parter – odparł Ben. – Niby tak, ale czy nie masz wrażenia, że to miejsce przypomina piwnicę?

Dana i Ben znali się z uczelni i byli w zażyłych stosunkach. – Gwen – ciągnęła Dana – ty skończyłaś tu studia. Wszystkie pomieszczenia są takie? – Jakie? – zapytała z przekąsem Gwen.

Dana szukała właściwych słów. – Agent obrotu nieruchomościami opisałby je jako czarujące. – Cóż, akademickie centra medyczne często umieszczają psychiatrię w niezbyt zachęcających lokalizacjach – stwierdziła Gwen. – Dlaczego? – Szpital bardzo mało na nas zarabia, a poza tym nie mamy prawie żadnego nowoczesnego sprzętu, który wymagałby odnowionych pomieszczeń – wtrąciłem.

Nie miałem pojęcia, czy to dobra diagnoza, ale chciałem wyjść na mądrego. Jarzeniówki nad głową i ciągły szum dobiegający ze starego klimatyzatora zdecydowanie ujmowały temu miejscu prestiżu, a jednak z jakiegoś powodu w takich warunkach czułem się jeszcze bardziej onieśmielony.

Miranda ponownie spróbowała otworzyć drzwi sali konferencyjnej. – Wciąż zamknięte. – Zaśmiała się. – Tylko sprawdzałam, czy potrafię zaklinać rzeczywistość.

Była absolwentką innej uczelni z Ivy League i kipiała energią, która balansowała między nerwowością a ekscytacją.

Ukradkiem zerknąłem na Rachel. Bałem się, że zauważy moje spojrzenie, ale najwyraźniej w jej świecie nie istniałem.

2 Złoty rocznik 33

Odczekaliśmy jeszcze dziesięć minut, po czym doszliśmy do wniosku, że coś nie gra. Po kolejnej serii wymuszonych pogaduszek Ben w końcu odważył się zapytać, czy na pewno jesteśmy we właściwym miejscu. Dana wpadła na pomysł skontaktowania się z Tiną, administratorką odpowiedzialną za nasz program, i okazało się, że pierwsza osoba, która miała prowadzić z nami zajęcia, zapomniała o nas.

Tina przybiegła z drugiego końca budynku i ratowała honor wykładowczyni głodnymi kawałkami o tym, że pierwszy tydzień zawsze jest szalony i że im trudniej nam będzie na początku, tym szybciej staniemy na nogi.

Była od nas trochę starsza – przypuszczam, że miała jakieś trzydzieści pięć lat – i nie dało się przejść obok niej obojętnie. Nosiła ciemne ubrania, eleganckie, ale nawiązujące do subkultury gotyckiej, jedną połowę głowy miała ogoloną do skóry, a na drugiej długie czarne włosy. Jej wydatnych kości policzkowych nie powstydziłaby się niejedna modelka. Później się dowiedziałem, że oprócz opieki nad rezydentami ma też drugie zajęcie: realizuje się na undergroundowej scenie artystycznej Bostonu, pisząc i reżyserując horrory zdobywające nagrody w lokalnych konkursach filmów krótkometrażowych. Tak czy inaczej, w pracy z nami była bardzo kompetentna. Jeśli któreś z nas czegoś potrzebowało, dzwoniło do niej. Sprawiała wrażenie jedynej osoby na całym wydziale, która wiedziała, jak wszystko załatwić. Była mistrzynią skuteczności.

Zwróciła się, do kogo trzeba, i już po chwili siedzieliśmy w sali konferencyjnej. W końcu zjawiła się też dyrektorka

programu, doktor Carol Redding. Wyprostowaliśmy się na krzesłach. – Po pierwsze: skoro tu jesteście, to znaczy, że tu jest wasze miejsce. Inaczej byśmy was nie przyjęli. Po drugie: wiem, że nie czujecie się jeszcze psychiatrami. W porządku. Tak właśnie ma być. Celem tego programu jest nauczenie was, jak być psychiatrami. – Przemawiała z łagodną stanowczością, która natychmiast zaskarbiła jej naszą uwagę i szacunek. – Po trzecie: nie zmuszajcie mnie, żebym kiedykolwiek musiała was wzywać do gabinetu i napominać, żebyście się odpowiednio ubierali. Nie znoszę tego. – Urwała na moment. – I nie każcie mi precyzować, co znaczy „odpowiednio”. Jesteście dorośli i powinniście to wiedzieć. A skoro już o tym mowa, powinniście też wiedzieć, że jestem bardzo podekscytowana, dostając was pod swoje skrzydła. Macie zdecydowanie najwyższą średnią spośród wszystkich naszych dotychczasowych roczników i z radością witam was w naszych progach. – Złoty rocznik – szepnęła do mnie Miranda.

Powiedziała to żartem, a ja mimo wcześniejszych słów doktor Redding poczułem się jeszcze bardziej jak uzurpator. Prześladowała mnie myśl, że jestem balastem, który nie pozwoli tej cudownej ekipie rozwinąć skrzydeł.

Gdy doktor Redding skończyła swoją powitalną pogawędkę, Tina rozdała nam identyfikatory. „Wydział Pychiatrii” – widniało na moim. Hmm, pomyślałem, brzmi pysznie. – Pychiatrii? – zapytałem, nie zwracając się do nikogo konkretnego.

2 Złoty rocznik 35 – Może to jakiś nowy wydział stworzony tylko dla ciebie – zasugerowała z uśmiechem Dana. – W takim razie będę kierownikiem, gronem pedagogicznym, sekretarzem i portierem – stwierdziłem.

Ilekroć w następnych latach miałem jakieś problemy, zawsze zwalałem je na wewnętrzne nieporozumienia na wydziale pychiatrii.

Następnie poznaliśmy Ninę, która miała prowadzić zajęcia zatytułowane „Jak zostać psychiatrą”. Nalegała, żebyśmy zwracali się do niej po imieniu, choć tradycja nakazywała raczej używanie oficjalnego „pani doktor”. Próbowała nam wytłumaczyć, na czym polegają te zajęcia, lecz choć rozumieliśmy każde słowo z osobna, złożone razem stawały się mniej jasne. – Chodzi o dydaktykę bez tradycyjnego curriculum, za to ze zdefiniowanymi celami rozwoju jednostki i grupy – wyjaśniała. – Będziemy wykorzystywać własne doświadczenia jako punkt wyjścia na drodze od miejsca, w którym jesteście teraz, do tego, w którym znajdziecie się za cztery lata. Spora część będzie polegała na analizie własnych emocji, choć zdecydowanie nie będą to sesje terapii grupowej. – Więc to będą zajęcia o uczuciach? – zapytała Rachel. – Coś w tym stylu. – Nina roześmiała się wraz z nami.

Od pierwszej chwili ją polubiłem i wyobrażałem sobie, że w ciągu najbliższych lat będzie nam bardzo potrzebna. Mieliśmy odczuwać mnóstwo złożonych emocji, a Nina wydawała się wiedzieć, jak się wśród nich poruszać.

Gdy już nadaliśmy ćwiczeniom nieoficjalną nazwę, zabraliśmy się do omawiania pierwszych emocji i okazało się, że wszyscy jesteśmy przerażeni. – Czy ktoś z was czuje, że wie, jak zostać lekarzem? – zapytała Erin. – Bo ja nie mam zielonego pojęcia. Co będzie, jeśli kogoś zabiję? – Ja tylko mam nadzieję, że ktoś naprawdę nas zaasekuruje, kiedy coś zepsujemy, bo od naszych decyzji może zależeć czyjeś życie – dodałem. – Przypomnijcie mi, dlaczego postanowiłem zostać lekarzem. – A jeśli nieświadomie zapiszę dwa leki serotoninergiczne i wywołam zespół serotoninowy? Nie wiem nawet, jak wygląda odruch spastyczny, nie licząc tego, co widziałam na YouTubie. Jak mam wiedzieć, jak czegoś nie robić, skoro nigdy tego nie robiłam? – zapytała Miranda.

Temperatura w sali wyraźnie rosła. – Na studiach byliśmy trochę pod kloszem – dodała Dana. – Jak dzieci, którym nie daje się do ręki niebezpiecznych dla nich zabawek. A teraz przychodzimy tu i mamy robić wszystko tak, jakbyśmy robili to od zawsze? Tak po prostu wejść w poniedziałek na oddział i być lekarzami? Nie wierzę.

Zdumiewało mnie, że koledzy i koleżanki, którzy trafili tu z Ivy League, są równie przerażeni jak ja. Tylko Rachel zachowywała stoicki spokój. – Będzie dobrze – powiedziała. – Po prostu róbcie to, co uważacie za słuszne, a jeśli czegoś nie wiecie, sprawdźcie to

2 Złoty rocznik 37 albo zapytajcie kogoś bardziej doświadczonego. Przy takim podejściu medycyna okazuje się całkiem prosta. – W istocie – przytaknęła Nina. – Mamy tu taką mantrę stworzoną przez osobę z kierownictwa wydziału: „Nigdy nie martw się sam”.

Po raz pierwszy tego dnia wszyscy rozluźniliśmy się trochę.

This article is from: