Raport z frontu, dzień trzeci Jazda po wymazy, jazda bez trzymanki
Godzina 19.00 To pierwszy taki dyżur w moim życiu. W szpitalu wyznaczono jedną karetkę, która ma jeździć do ludzi poddanych kwarantannie i pobierać od nich wymazy do badania. Brakuje chętnych, zaczęły się telefony. Kto pomoże? Kto wskoczy do takiej karetki? Ja wskoczę. Krzysiek wskoczy. I kilku innych ratowników też wskoczy. Ktoś to musi przecież zrobić. Wchodzę do dyżurki i łapię się za głowę. Papiery leżą na kilkunastu stosach. Na biurku, stoliku. Na szafce z prawej strony. Jeden plik to jeden człowiek, którego musimy odwiedzić. Próbuję szacować, ale daj spokój, bez szans. Tonę w papierowym oceanie. Nie dziesiątki – setki osób. Kompletujemy sprzęt. Przed nami jeździła zmiana „wielkogabarytowa” – dwóch postawnych kolegów, więc cały sprzęt jest do wymiany. Używali kombinezonów w rozmiarze XL. Gdybym taki założyła, wyglądałabym jak żagiel. Wiatr by mnie porwał. Biorę M-kę, najmniejszy dostępny rozmiar. Po drodze zagaduję poprzedników. – Jak to wyglądało? Jak sobie radziliście? Kolega szybko, ale ze szczegółami opowiada o przyjętych rozwiązaniach. Dopytuję, czy jest to gdzieś opisane. Nie jest.
25