Andrzej Irski
Klątwa Jaćwingów - fragment
Wstęp Nikt nie wie i już się zapewne nie dowie, jak naprawdę wyglądał jaćwieski wódz. Czy był olbrzymem o głowę przewyższającym innych wojowników i mocarzem, któremu niestraszny żaden przeciwnik? A może swoją pozycję zawdzięczał zaletom ducha – wrodzonemu sprytowi i talentom przywódczym? Skazani jesteśmy wyłącznie na domysły, bo wiedza o dzielnym ludzie, zamieszkującym Suwalszczyznę, zwaną wówczas Sudowią lub Sudawią, pozbawiona kronikarskich zapisów, dawno i bezpowrotnie utonęła w mrokach dziejów. Pozostały jedynie strzępy legend, w które niekoniecznie trzeba wierzyć. Jak głosi jedna z nich, jaćwieski wódz nazywał się Szurpa i władzę swą sprawował z warownego grodziska na otoczonej trzema jeziorami Górze Zamkowej. Potężna to była twierdza, nie mająca sobie równych w całej Sudowii, niedostępna dla nieprzyjaciela. To stąd wyruszali Jaćwingowie na odległe wyprawy, z których przywozili bogate łupy i sprowadzali niewolników, siejąc grozę wśród chrześcijańskich sąsiadów, zdobywając sławę okrutnych i niepokonanych. Tak było jeszcze do niedawna, ale te czasy bezpowrotnie odchodziły w przeszłość. Od prawie ośmiu miesięcy ciężkozbrojni rycerze w płaszczach z czarnymi krzyżami oblegali Górę Zamkową. Obrońcy, chociaż ich normalna taktyka polegała raczej na zasadzkach w głębi puszczy i unikaniu otwartych starć, stawili nadspodziewanie silny opór. Najeźdźcy nie mogli sforsować budowanych przez parę wieków i stale modyfikowanych umocnień. Jaćwingowie pokładali nadzieję w zbliżającej się zimie. Z drzew opadły ostatnie pożółkłe liście, z dnia na dzień robiło się coraz chłodniej. Wódz Szurpa liczył, że gdy spadnie