Tasmy zbrodni fragment

Page 1

Andrzej Irski (12)

Taśmy zbrodni Wstęp Zima trzymała świat w stalowym uścisku, miażdżyła go srebrzystymi szczękami. Nawet tu, na Mazurach, gdzie klimat nigdy nie rozpieszczał, takich chłodów nie pamiętano przynajmniej od pięciu lat, od pierwszego roku wojny, której wtedy jeszcze nikt nie nazywał światową. Ptaki tylko dlatego nie zamarzały w locie, że wolały nie wychylać dziobów ze swoich kryjówek. Po skutych lodem jeziorach bez przeszkód przetaczały się z chrzęstem gąsienic kilkudziesięciotonowe pantery i tygrysy, lecz był to rzadki widok; po alianckich bombardowaniach niemiecki przemysł zbrojeniowy leżał w gruzach i nowe czołgi nie docierały na front, który przeszło dwa miesiące wcześniej zastygł na granicy Prus Wschodnich. Trwał nieruchomo, przypominał o sobie tylko odległymi pomrukami i ognistymi rozbłyskami na nocnym niebie. Ten pozorny spokój przypominał ciszę przed burzą i nie mógł trwać wiecznie, z czego powoli zdawali sobie sprawę wszyscy, jeśli nie liczyć najbardziej zagorzałych fanatyków wciąż wierzących w Tysiącletnią Rzeszę i jej führera. Ich szeregi topniały z dnia na dzień, o czym świadczyły wyładowane ludźmi i dobytkiem zaprzęgi w popłochu podążające na zachód, byle dalej od nieuchronnie nadciągającej nawały. Był piątkowy wieczór 12 stycznia 1945 roku. Na skraju polowego lotniska w Fließdorf, które jeszcze kilka lat wcześniej nazywało się Alt Jucha, w mroku majaczyły dwie niewyraźne sylwetki.. Postawny i tęgawy mężczyzna miał na sobie skórzany płaszcz, a gdy księżyc nieśmiało przecisnął się przez warstwę chmur, na czapce złowieszczo zabłyszczała trupia główka. Sturmbannführer Horst Bursche dyskretnie roztarł zmarznięte policzki, udawał, że coraz dotkliwszy ziąb nie robi na nim wrażenia. Towarzysząca mu drobna i szczupła kobieta, chociaż okutana w kożuch i szal, drżała z zimna. - Chyba leci – wytężyła słuch i z nadzieją popatrzyła do góry. Esesman przecząco pokręcił głową - Myli się pani. - Przecież słyszę – upierała się Leni Riefenstahl. - Też słyszę – nie zaprzeczył. – Ale to nie jest storch. To sowiecki bombowiec. W dodatku jest ich kilka. Huk silników oddalił się i znów zapadła niczym niezmącona cisza. Kobieta niecierpliwiła się coraz bardziej. Zaczynała tracić nadzieję, że za parę godzin znajdzie się w Berlinie, gdzie czekał na nią sam minister Joseph Goebbels. Tylko na nią, bo rozpoznawczy storch mógł zabrać zaledwie jednego pasażera. Bursche otrzymał rozkaz, aby po wyekspediowaniu reżyserki jak najszybciej stawić się w Königsbergu, zamienionym na rozkaz gauleitera Ericha Kocha w twierdzę, na której zęby mieli połamać Rosjanie. Leni ze złością kopnęła jedną z paru skrzynek stojących u jej stóp. W środku zabrzęczały metalowe kasety z filmową taśmą. Chciała głośno zakląć, ale powstrzymała się w


ostatniej chwili. Kilkadziesiąt metrów od nich znajdował się drewniany barak dający schronienie kilkuosobowej załodze lotniska, na którym od przeszło miesiąca nie wylądowała żadna maszyna, przy nim stała cysterna gotowa do zatankowania storcha. Ktoś stamtąd nadchodził, przyświecając sobie latarką. Gdy zbliżył się na parę kroków, zauważyli, że na pagonach ma naszywki feldfebla. Stanął w niedbałym rozkroku, z kącika ust wypluł niedopałek papierosa. Bursche powinien zgromić go za taki, wręcz ostentacyjnie okazywany brak dyscypliny. Nie zrobił tego, bo obawiał się, że niewiele wskóra i ośmieszy się przed swoją towarzyszką. W rozłażącej się jak zbutwiałe płótno armii skutecznie już zapomniano o wszechobecnym do niedawna drylu. - Czego chcesz? – burknął esesman, udając, że nie widzi nieregulaminowego zachowania podoficera. Tamten nie śpieszył się z odpowiedzią. Chyba się nie mylili, że na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. - Możecie zbierać swoje zabawki – niedbałym gestem wskazał na skrzynki ze zwojami filmowej taśmy. – Wasz ptaszek już nie przyleci. - Jak to nie przyleci? – nie wytrzymała Leni. – Skąd pan wie? - Nie przyleci – powtórzył. – Ruski myśliwiec zestrzelił go nad Lyckiem. Mamy radiostację i właśnie dostaliśmy wiadomość. Niewiele brakowało, żeby reżyserka wpadła w panikę. Co teraz stanie się z jej filmem? Był prawie gotowy. W Berlinie zamierzała jedynie dokręcić parę scen studyjnych i zmontować całość. Czyżby tygodnie pracy na mazurskim odludziu miały pójść na marne? Nie mogła na to pozwolić. - Proszę się tak nie denerwować – uspokajał ją Bursche, który wolał nie narażać się osobie znającej nie tylko ministra Goebbelsa, lecz również, takie przynajmniej krążyły wieści, samego führera. – Znajdzie się jakieś inne wyjście. Pójdę tylko po samochód. A ty – zwrócił się do podoficera – poczekaj tutaj. Pomożesz załadować bagaż. Czarny adler, którym przyjechali na lotnisko, stał sto metrów dalej. Silnik, pomimo mrozu, zaskoczył bez problemu. Gdy esesman podjechał, feldfebel poupychał skrzynki na tylnym siedzeniu. Robił to wyjątkowo niedbale, nie szczędził też złośliwych uwag, które normalnie nie uszłyby mu płazem. Ale czy tej styczniowej nocy ktokolwiek jeszcze myślał o normalności? - Komu potrzebny ten szajs? – komentował. – Iwan tuż, tuż, a pani bawi się w jakieś filmy. Kto i kiedy będzie to oglądał? - Zamknij się! – wrzasnął esesman. Osiągnął tyle, że podoficer ściszył głos i teraz niewyraźnie mamrotał coś pod nosem. Zziębnięta Leni z prawdziwą ulgą wsiadła do auta, które zdążyło już trochę się ogrzać. - Co będzie z moim filmem? Jak ja teraz dostanę się do Berlina? – zastanawiała się głośno, gdy wracali do Fließdorfu. Sturmbannführerowi żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła do głowy, lecz starał się nadrabiać miną. - Jutro coś wymyślimy. - Muszę skontaktować się z ministrem Goebbelsem – naciskała reżyserka. - Telefony ciągle działają – pocieszał. – Ale to też dopiero jutro. Dzisiaj jest już za późno. Niechętnie, ale musiała przyznać mu rację. Bursche odwiózł Leni do niewielkiego hoteliku w środku wsi, w którym obecnie była jedynym gościem. Nie przywiązywała do tego wagi, nie tęskniła za towarzystwem. Dziwiła się tylko, że właściciel przybytku, niski i korpulentny mężczyzna po pięćdziesiątce, jeszcze nie uciekł na zachód. Może żal było porzucać dorobek całego życia, a może wierzył, że cudowna broń, obiecywana przez führera, zdoła powstrzymać bolszewicką nawałę?


Zanim rozstała się z esesmanem, który kwaterę miał kilometr dalej, ustalili, że kasety z filmową taśmą zostaną w samochodzie do jutra. Zmęczona i zmarznięta kobieta zrezygnowała z kolacji proponowanej przez właściciela hotelu. Poprosiła jedynie o herbatę i dostała jakąś słomkową lurę bez smaku. Nad ranem zadygotała ziemia, łuny pożarów rozświetliły horyzont. Rozespana, półprzytomna Leni zerwała się z łóżka i podbiegła do okna. Nie trzeba było iść do wróżki, żeby zorientować się, że właśnie ruszyła sowiecka ofensywa. „To już koniec. Ich nikt nie zatrzyma” – pomyślała. Pomimo znajomości, czasem wręcz zażyłości z niektórymi bonzami III Rzeszy, zdążyła pozbyć się złudzeń i wiedziała, że los wojny jest przesądzony. Stała przy oknie, trzęsła się z zimna i strachu. Zorientowała się, że bomby spadają również w okolicach Fließdorfu, chyba tam, gdzie znajdowało się polowe lotnisko. Przekonała się, że ma rację, gdy w niebo wystrzelił słup ognia. Przypomniała wówczas o cysternie z paliwem, która wczoraj bezskutecznie czekała na zatankowanie storcha. Przenikliwy ziąb sprawił, że musiała się ubrać, przy okazji doprowadziła się trochę do porządku, nie zapomniała nawet o pomalowaniu ust. Skrzywiła się jednak, gdy spojrzała w lusterko. Zobaczyła czterdziestoparoletnią kobietę o zmęczonej twarzy i z podkrążonymi oczami. Ktoś zapukał do drzwi. Pomyślała, że to Bursche. Nie darzyła go zbytnią sympatią, wręcz nie lubiła, lecz teraz potrzebowała jego obecności. Należało ustalić, jak wydostać się z tego piekła, które wkrótce rozpęta się tutaj na dobre. Przy okazji stwierdziła, że bardziej niż o sobie myśli o ocaleniu filmu. To nie był sturmbannführer. W progu stał, ciągle nie mogła zapamiętać nazwiska, właściciel hotelu. Oburącz trzymał talerz z jakimiś kanapkami. - Pewnie – zaczął dość nieśmiało – jest pani głodna. Wczoraj nie chciała pani kolacji. Przecząco pokręciła głową. - Nie mam apetytu – chciała jak najszybciej pozbyć się intruza. Mężczyzna nie wychodził. - Przed chwilą słuchałem radia – zmienił temat. To ją nawet zainteresowało. - I co mówili? Z zakłopotaniem podrapał się po zaawansowanej łysinie, lecz postarał się, żeby jego głos zabrzmiał pewnie. Nie chciał przed tą damą wypaść jako defetysta. To byłoby niewskazane, a może nawet niebezpieczne; on też sporo słyszał o jej koneksjach na najwyższych szczeblach władzy. - Powiedzieli, ze bolszewicy zaatakowali na całym froncie, ale nasze wojska bronią się bohatersko i nie oddadzą ani skrawka niemieckiej ziemi. Zaraz też przyjdą do wielkiej kontrofensywy i zepchną Iwana daleko na wschód. Skrzywiła się nieznacznie. Przez ostatnie lata uodporniła się na propagandowe kłamstwa, w których wytwarzaniu sama uczestniczyła. - Skoro tak mówią w radiu, to trzeba wierzyć – odparła. - Pewnie, że trzeba – właściciel hoteliku wyraźnie poczuł się podbudowany. Dopiero teraz Leni przyjrzała się mu uważniej i spostrzegła, że z klapy marynarki zniknęła odznaka NSDAP, z którą nigdy się nie rozstawał. Zauważył i trafnie odczytał jej spojrzenie. Twarz mu poczerwieniała. - Musiała się odpiąć i gdzieś zgubiłem. Miałem zapasową, ale też się zawieruszyła i nie mogę znaleźć. Bo chyba pani nie podejrzewa, że przestraszyłem się bolszewików? - Nie podejrzewam – odpowiedziała. Nie zamierzała wdawać się w żadne dyskusje. Ten człowiek ją irytował i jak najszybciej chciała go się pozbyć.


- To ja już nie będę przeszkadzać – mężczyzna postawił na stole talerz z kanapkami i zniknął za drzwiami. Nie oznaczało to wcale, że Leni odetchnęła z ulgą. Krążyła po pokoju, co chwila wyglądała przez okno, za którym powoli, lecz nieuchronnie wstawał nowy dzień. Czuła się osaczona i bezradna. Rozumiała, że znalazła się w pułapce i nie wiedziała, jak z niej się wydostać, w dodatku tak, aby ocalić film, którego nie chciała porzucić na pastwę losu. Zrezygnowana usiadła przy stole i bez smaku zjadła kanapkę z białym serem. Nie miała innego wyjścia, musiała czekać na sturmbanführera, liczyła, że on znajdzie sposób, aby wydostać się z matni. Minęły dwie godziny, zanim przed hotel podjechał czarny adler. Esesman jak burza wpadł do środka, zapomniał nawet powiedzieć „dzień dobry”. - Jest pani gotowa? – wykrzyknął. – Musimy natychmiast wyjeżdżać! Skinęła głową, bo swój niewielki dobytek spakowała już wczoraj do wojskowego plecaka, gdy liczyła, że uda się jej odlecieć storchem. - To niech się pani pośpieszy – komenderował Bursze. – Liczy się każda minuta. Tylko patrzeć, jak pokażą się tutaj sowieckie czołgi. „Zatem on też już nie wierzy w zwycięstwo” – skonstatowała w myślach i posłusznie sięgnęła po bagaż. - Jedziemy do Berlina? – zapytała z nadzieją. Zaprzeczył. - Na razie do Königsberga. A potem się zobaczy. Zeszli do stojącego na podwórzu adlera. Wtedy Leni zauważyła, że z tylnego siedzenia auta zniknęły skrzynki z celuloidowymi taśmami. Zatrzymała się zaskoczona. - Gdzie mój film? – wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - W bezpiecznym miejscu. - W jakim bezpiecznym miejscu? – podniosła głos. – O czym pan mówi. Te taśmy muszą dotrzeć do Berlina. Takie jest polecenie doktora Goebbelsa. Ten argument, chociaż znał go już wcześniej, trafił do przekonania esesmanowi. Nadal bał się zadzierać ze sławną reżyserką. Cierpliwie tłumaczył, że taśmy jeszcze dzisiaj pojadą do Königsberga wojskowym transportem. - Tak będzie dużo lepiej – zapewniał. Nie była przekonana, nie chciała rozstawać się z filmem, ale nie miała wyjścia. Zrezygnowała z dalszych protestów i wsiadła do auta. Nie ujechali daleko, aby przekonać się, że strach przed nadciągającą Armią Czerwoną już zrobił swoje. Szosy były zapchane wojskiem i cywilnymi uciekinierami, wszędzie panował kompletny chaos, potęgowany przez krążące po bezchmurnym teraz niebie bombowce z gwiazdami na skrzydłach. Gdy zbliżały się, Leni ze strachu zasłaniała oczy. Póki co, mieli szczęście, ale nie musiało ono trwać wiecznie. Gdy kolejny raz utknęli w niemiłosiernie ślimaczącej się kolumnie samochodów i furmanek, Bursche sięgnął po sztabową mapę. Wyjaśnił, że trzeba poszukać objazdów. - Inaczej zostaniemy tutaj na zawsze. I nie pomoże nawet – tym razem pozwolił sobie na złośliwość – pani specjalna przepustka od ministra Goebbelsa. Odtąd przebijali się bocznymi drogami, a koła adlera ślizgały się na oblodzonej nawierzchni. Sturmbannführer, co Leni musiała przyznać, okazał się dobrym kierowcą. Ona raczej nie poradziłaby w takich warunkach. Łukiem ominęli Lötzen, skąd dochodziły odgłosy bombardowania. I wtedy limit szczęścia się wyczerpał. Silnik zachrypiał i umilkł, w żaden sposób, nie dało się uruchomić go ponownie. W dodatku te próby sprawiły, że całkiem rozładował się akumulator. Leni była bliska płaczu.


- I co teraz? – bezradnie rozglądała się po bezludnej okolicy. W pobliżu żadnych domostw, jedynie zmrożona tafla jeziora i bezlistne, oszronione drzewa. – Co zrobimy? Pójdziemy na piechotę? Esesman też nie czuł się pewnie, lecz próbował nadrabiać miną. - Trochę poczekamy – zadecydował. – Może coś niedługo nadjedzie. Nie wierzyła mu. Okolica wyglądała na zapomnianą przez Boga i ludzi. Przytupywała z zimna, rozcierała zgrabiałe dłonie. Tak minęła prawie godzina. I wtedy zdarzył się cud, którego już przestali oczekiwać. Gdzieś za sobą usłyszeli narastający warkot, a potem zza zakrętu wyłonił się samochód. To był pomalowany w ochronne barwy kübelvagen, auto powszechnie używane przez Wehrmacht. - Jesteśmy uratowani! – ucieszyła się reżyserka i niewiele brakowało, żeby popadła w euforię. Jej radość wzrosła, gdy spostrzegła, że w czteroosobowej terenówce z brezentowym dachem, poza kierowcą, znajduje się tylko jeden pasażer. Ona i Bursche bez problemu mogli pomieścić się na tylnych siedzeniach. Przecież – przekonywała siebie – nie odmówią podwiezienia, nie zostawią nas na mrozie. Zapewne miałaby rację, zapewne stałoby się jak myślała, gdyby nie zachowanie sturmbannführera. Wyszedł na środek drogi i władczym gestem uniósł rękę. Kübelwagen trochę zatańczył na lodzie, lecz posłusznie zatrzymał się kilka metrów przed nim. Z auta wysiadł oficer z dystynkcjami hauptmanna. Nie stanął na baczność, nie zasalutował, tym bardziej nie uniósł ręki w hitlerowskim pozdrowieniu. Był młody, możliwe, że nie przekroczył trzydziestki, ale twarz miał zmęczoną i pewnie nie golił się od paru dni. - Co się dzieje? – zapytał. - Nie widzi pan? – gniewnie zasapał Bursche. – Samochód nam się zepsuł. Oficer wzruszył ramionami. - Nic na to nie poradzę. Nie znam się na mechanice. Możemy was podrzucić do najbliższej miejscowości. I wtedy w esesmana wstąpił diabeł. - Nie potrzebuję łaski! – wrzasnął. – Konfiskuję wasz samochód. W zamian zostawiam tego grata – wskazał na unieruchomionego adlera. Na twarzy wehrmachtowca pojawił się ironiczny uśmiech. - Pan chyba oszalał – skomentował. – Opowiada pan jakieś brednie. A może jest pan pijany? - Licz się ze słowami – jeszcze głośniej ryknął sturmbannführer. – Rozmawiasz ze starszym stopniem. Hauptmann nie tracił spokoju. - Ja swój stopień zdobyłem na froncie, a tobie – nie bawił się w żadne regulaminowe formy – pewnie dali za mordowanie więźniów. Bursche wpadł w szał. Drżącymi rękoma próbował wyjąć z kabury walthera. Nie szło mu to zbyt sprawnie. - Nie będzie sądu polowego. Załatwię cię na miejscu – groził. Hauptmann nie przestawał się uśmiechać. Leni wydawało się, że wykonał nieznaczny gest w stronę kierowcy kübelwagena. Sekundę później przez otwarte drzwiczki wyjrzała lufa pistoletu maszynowego. Zaterkotała seria ze schmeissera, Bursche zwalił się w śnieg i ubarwił go szkarłatnym plamami krwi. Reżyserka najpierw nie mogła wykrztusić ani słowa, a potem wpadła w histerię. - Co pan zrobił? – wołała. – Co zrobiliście? Zabiliście człowieka? Oficer popatrzył na nią chłodnym wzrokiem. - Zabiliśmy gestapowską świnię - odparł. – Już dawno zasłużyła na taki los. Prawie siłą wepchnął ją na tylne siedzenie kübelvagena.


- Ruszamy, pani Leni – potrząsnął ją za ramię, lecz nie potrafił wyrwać z odrętwienia. – Możemy odstawić panią aż do Königsberga. Przejechali parę kilometrów, zanim trochę doszła do siebie. Coś ją zastanowiło. Nagle uświadomiła, że oficer zwrócił się do niej po imieniu. - Pan mnie zna? – zapytała. Odwrócił głowę. - Wszyscy znają Leni Riefenstahl. Jest pani najsławniejszą reżyserką w historii Niemiec. - Przesadza pan. - Wcale nie przesadzam. Oglądałem pani filmy i naprawdę jestem pod wrażeniem. Proszę mi wierzyć. Oficer uznał, że powinien się przedstawić. Nazywał się Emil Bieler. - A to jest Otto – wskazał kierowcę, milczącego cały czas młodego chłopaka o krótko ściętych, płowych włosach. Hauptmann spod siedzenia wyjął pękatą, do połowy opróżnioną butelkę. - Niech pani pije. Prawdziwy francuski koniak – zachęcał. – Dobry na rozgrzewkę i na nerwy. Przełknęła kilka łyków i poczuła się trochę lepiej. Cały czas unikali głównych traktów i poruszali się bocznymi drogami. Dla urozmaicenia monotonnej podróży trochę rozmawiali. Dowiedziała się, że przed wojną Bieler studiował architekturę na uniwersytecie w Königsbergu, lecz dyplomu nie doczekał, bo wcielili go do Wehrmachtu. Wahała się, lecz musiała zadać to pytanie: - Dlaczego kazał pan zastrzelić sturmbanführera? - Już pani mówiłem, że to gestapowska świnia. W dodatku groził mi pistoletem. - I tylko dlatego? Wahał się chwilę. - Nie tylko – przyznał. – Czy mówi pani coś nazwisko Heinrich von Lehndorff? Starała się, choćby z racji zawodu, na bieżąco śledzić wydarzenia w Niemczech. Domyśliła się więc, że chodzi o uczestnika spisku na życie Hitlera, skazanego na śmierć przez Trybunał Ludowy i straconego. - Miał zdaje się posiadłość w Prusach Wschodnich – dodała. - Tak, w Steinort. Niedaleko stąd, gdzie teraz jesteśmy. - Dobrze pan go znał? – drążyła. Przytaknął. - Byliśmy razem na froncie w Rosji. - Ale co to ma wspólnego ze sturmbanführerem? – nie zrozumiała. Hauptmann wyjaśnił, że pod koniec lipca ubiegłego roku był na urlopie, który spędzał w pałacu hrabiego Lehndorffa. - Wtedy – twarz mu stężała – przyszli po niego. A gestapowcami dowodziła właśnie ta świnia... - Bursche! – podpowiedziała. - Może i Bursche. Nieważne. Najważniejsze, że już smaży się w piekle. Diabłów nie interesuje jego nazwisko. Podróż trwała długo. Dopiero po zmroku dotarli do Königsberga. Leni zakwaterowała się w nadal czynnym hotelu. Zanim zaczęło się oblężenie miasta, korzystając ze swojej pozycji, zdołała przedostać się do Berlina, jednak bez filmu, po którym zaginął wszelki ślad. Hauptmann Emil Bieler poległ w kwietniu 1945 roku.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.