3numerBWM

Page 1



BLACK WALL MAGAZINE [3]2013 styczeń

„Nieśmiertelne na ziemi mogą być jedynie wiara i marzenia”

SPIS TREŚCI

>>> Światopogląd w kubku herbaty

s. 4

KRZYSZTOF UFLAND >>> Sam na sam w Grodzie

s. 6

REMIGIUSZ SZUREK >>> Nałóg chudości – Rozmowa z anorektyczką

s. 8

KAROLINA GRZELAK >>> 50 twarzy Greya

s. 14

KINGA DZIADOSZ >>> Co nowego w muzycznym świadku

s. 18

BARTOSZ ZASIECZNY >> Wywiad z Anią Wyszkoni

s. 24

BARTOSZ ZASIECZNY >>> WIOSNA/LATO 2013

s. 32

IGA RANOSZEK >>>Ubierz się fajnie, a nazwą Cię gejem

s. 36

MARTYNA MIERZEJEWSKA >>> Wywiad z Patty

OKŁADKA Projekt: Dominik Kondziołka Photographer: Marlena Bielińska Modelka: Ania Wyszkoni

s. 40

KAMIL RODZIEWICZ >>> Recenzje płytowe

s. 46

BARTOSZ ZASIECZNY >>> Jak dorosnę chcę być dzieckiem

s. 52

AGATA SORBIAN

Marzenia jednak się spełniają. Bez was, nigdy by mi się to nie udało. Dziękuję za wszystko, jesteście niesamowici. Najlepszy zespół redakcyjny jaki mogłem sobie wymarzyć. Redaktor naczelny

Kamil Rodziewicz

>>> Jaką jesteś mamą?

s. 53

MONIKA SZODA >>> Siódmy krąg

s. 56

DOMINIK KONDZIOŁKA >>> Stopka redakcyjna

s. 63


Światopogląd w kubku herbaty

Z

nacie na pewno pseudonaukową historyjkę o małpkach zamkniętych w klatce. Dla przypomnienia: Zamkniętych było kilka małpek. Któregoś dnia do klatki wstawiono drabinkę i położono na niej świeże banany. Wszystkie małpki zaobrączkowano. Ponownie zamknięto klatkę, a małpki rzuciły się po okazałe kiście. Kiedy tylko pierwsza z nich dotknęła owoc, wszystkie zostały popieszczone prądem. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie, aż małpki nauczyły się, że nie wolno dotykać bananów. Po pewnym czasie wymieniono połowę zwierząt. „Nowe” zobaczyły świeże banany i wskoczyły na drabinę. Szybko spotkały się jednak z reakcją – „stare” małpy biły je, nie pozwalając dostać się na górę. Zdarzenie znów zaszło kilkakrotnie i „nowe” zrozumiały, że dotykać bananów nie wolno. Minął jakiś czas i do klatki wprowadzono małpki „najnowsze”, które zamieniły wszystkie pozostałe „stare”. „Najnowsze” także chciały skosztować bananów, ale „nowe” biły je i spychały z drabinki. Niedługo później i „najnowsze” wiedziały, że nie wolno dotykać owoców. W tej chwili w klatce nie było już jednak ani jednej małpy, która była wcześniej popieszczona prądem. Co więcej – małpki „nowe” i „nowsze” nie były zaobrączkowane. W praktyce nie groziło im żadne porażenie. Zwierzęta zostały jednak tak zmanipulowane, że podporządkowały się panującym regułom i zaprojektowanemu systemowi. Buntowników unieszkodliwiano od razu, nie zastanawiając się nad genezą. To niby tylko małpy, ale czy czegoś Wam to nie przypomina?

Tyle tytułem (bardzo) przydługiego wstępu. Każdy z nas żyje we własnym świecie. Indywidualnie kodyfikujemy swój światopogląd, każdy z nas personalnie go określa. Więc teoretycznie tylko od nas zależy, czy będziemy ze swojego życia zadowoleni i szczęśliwi. To oczywiście uproszczenie, które aż zanadto próbuje zobrazować niełatwą sytuację. I nie chodzi tutaj wcale o hedonistyczne podejście do własnej egzystencji. Wróćmy jednak do nieszczęsnych małpek, które ktoś zakodował (celowo użyłem takiego właśnie sformułowania) tak, że były posłuszne systemowi, chociaż wcale nie znały reguł gry. Gdybym zaproponował Wam teraz (niech to będzie propozycja dla palących) paczkę papierosów średniej klasy. W okazyjnej cenie, powiedzmy po 7 złotych. Nie palę, ale przed chwilę sprawdziłem w internecie i wiem już, że w kiosku musielibyście zapłacić za nią 11,50 zł. Omińmy na chwilę prawo, to przecież propozycja abstrakcyjna. - Tak tanio? – niedowierzanie to pierwsza reakcja, której bym się spodziewał. - Biorę, masz więcej? – pełna akceptacja oraz chęć hurtowego zakupu – druga opcja. - To na pewno jakiś lewy towar – rezygnacja, z powodu zbyt atrakcyjnej ceny. A gdybym tę samą paczkę zaproponował Wam za 7 złotych około 10 lat temu? Wyśmialibyście mnie, wówczas w sklepach kosztowały niespełna pięć zł. Uwierzycie, że przez pół dekady kosz-


ty produkcji wzrosły ponad dwukrotnie? Oczywiście, że nie. Nakładane przez państwo podatek VAT oraz akcyza skutecznie windują cenę. To wszystko sprawia, że dziś, za to samo, za co kiedyś nie chcielibyście zapłacić więcej niż 5 złotych, wzięlibyście w megapromocji za cenę dwukrotnie większą. Zdaję sobie sprawę, że przez 10 lat wiele w naszym kraju zmieniło się (i na lepsze, i na gorsze). W tym wszystkim upatruję jednak potulną posłuszność społeczeństwa. Bo jeśli każą Wam zapłacić niebawem za paczkę 15 złotych, to też zapewne zapłacicie. I nie chodzi tu wcale o nałóg. Tym, którzy nie zgadzają się z tezą nałogu, proponuję jeszcze jeden przykład. Torebka suszonych i zmielonych liści, 200 ml wrzątku. To wszystko podane na ladę (nie do stolika), oczywiście wcześniej opłacone w kasie. Kubek herbaty, w jednej z modnych kawiarni, za 8 złotych. Nie zastanawiamy się nad tym, bo przecież przyjemność musi kosztować. Nie myślimy o tym w kategoriach, że ktoś po raz kolejny próbuje nas, sprawdza, czy zapłacimy daną kwotę. Płacimy, więc po upływie pewnego czasu za ten sam kubek zapłacimy 9 złotych. A później dychę. Nieco później ktoś zaproponuje nam herbatę we wspaniałej promocji – za jedyne 8,5 zł! Będziemy przeszczęśliwi, być może nawet skomentujemy „jak tanio!”. Prawda jest taka, że lubimy płacić, nawet jeśli do końca nie mamy czym. I nie jest dla nas ważne, że tuż obok, w mniej znanej i być może niemodnej kawiarni jest dużo lepsza herbata, którą ktoś poda nam do stolika, a zapłacić trzeba będzie za nią 4 złote. Dajemy się ponieść pewnemu nurtowi, nie pytając sami siebie: dlaczego? Dlaczego płacę za herbatę tak dużo? Proste pytanie, kryjące jednak w sobie głębię – odnoszące się do szeroko rozumianego światopoglądu. Herbata i papierosy były tutaj oczywiście pewnego rodzaju przenośnią, która może nam uzmysłowić naszą zgodę. Ta zgoda jest masowa i sami nie jesteśmy w stanie nic zmienić. Dlatego daleki byłbym od silenia się na jakikolwiek bunt. Ukierunkowałbym się jednak na uważniejsze przyglądanie się małym i z pozoru nic nieznaczącym elementom, które tworzą całość. Rzeczywistość należy traktować zdecydowanie bardziej selektywnie. Umieć dobierać, decydować i odrzucać. Przede wszystkim odrzucać

To wpływa z kolei na nasz światopogląd. Oczywiście, jeśli uznamy, że w naszym życiu najważniejsze elementy stanowią paczka papierosów i herbata w modnej kawiarni, to powinniśmy kierunkować swoje działania na to, by móc je sobie zapewnić. Nie wierzę natomiast, że dla kogokolwiek to jest esencją bytowania. Z każdej strony możecie usłyszeć: „mam za mało pieniędzy”, „mam za słabą ocenę”. To trochę tak jak z dwójką młodych przyjaciół. Rodzice jednego mieli mnóstwo pieniędzy, ale ciężko na nie pracowali i nigdy nie było ich w domu. Opiekunowie drugiego byli biedni, ale całą uwagę poświęcali swojemu dziecku. Efekty były takie, że biedniejszy z przyjaciół czuł się nieszczęśliwy i z zazdrością patrzył na pieniądze przyjaciela. Bogatszy także był nieszczęśliwy, myśląc w duchu, że chciałby mieć prawdziwą rodzinę. Być może w życiu należy cieszyć się rzeczami małymi (one budują te wielkie) i na bieżąco dostosowywać swój światopogląd? Stawiać na szczycie elementy, które mogą zapewnić dużo szczęścia, a na które mamy realny wpływ. Bo przecież jeśli w Waszym własnym światopoglądzie najważniejsze stanie się sobotnie wyjście do teatru, po sztuce będziecie przeszczęśliwi. Nieważne, że Wasi znajomi nie mają pojęcia, kto zagra. Ba, nie wiedzą nawet o kogo chodzi, kiedy wspomnicie im o nazwiskach. W Waszym światopoglądzie wystąpili dla Was niesamowici ludzie. Być może w ich światopoglądzie przez chwilę byliście ich niesamowitymi widzami, którzy dali im radość. Budowanie własnego światopoglądu, opartego na odnawianych w czasie i urealnianych elementach, nie jest łatwe. Pozwala jednak trzeźwo patrzeć na świat, rozwijać się i czerpać radość z codzienności. Możecie szeroko otworzyć oczy, uszy (i nie tylko) i niekoniecznie poddawać się nurtowi. Wiadomo, że czasem warto (a nawet trzeba) z nim popłynąć. Innym razem może on jednak zaprowadzić nas w niebezpieczne i nieznane miejsce. Decyzję każdy podejmuje sam.

KRZYSZTOF UFLAND


Sam na sam w Grodzie

K

raków nocą. Niedziela. Nie byłem na

siedmiu osób ogółem, zostaję by nieco pokon-

mszy. Szukam kościoła. Godzina

templować. Gdy wszyscy z moich „towarzy-

19:30. Z Mariackiego właśnie „wyga-

szy” wychodzą, jestem zupełnie sam. Fajne

niają” ostatnich zwiedzających i odwiedzają-

uczucie. Fajne, bo nie każdy go doświadczył.

cych. – Spóźniłem się – kołacze mi się po gło-

Lubię inność. Jest cichuteńko, niczym w lesie,

wie myśl z cyklu „niezła wtopa”. Rynek spowi-

lub na cmentarzu. To niemal centrum miasta,

ty głównie młodymi ludźmi, którzy szukają

wieczorne godziny szczytu, a tymczasem

wszelakich uciech. Szukam innego. Znajduję

trwam w dobrotliwej głuszy. Słychać tylko

ten koło Bagateli. Ten z odbiciem stopki Kró-

szum listopadowego wiatru. A może to jednak

lowej Jadwigi. Idąc do celu, mijam pięćdziesię-

szum ognia ze świec? Moje nozdrza chłoną

ciolatka z kartką w ręku i napisem „zbieram

wspaniały zapach. Zapach wnętrz starych

na pierogi”. To chyba małżonek kobiety, którą

świątyń. Jedyny i niepowtarzalny. Kocham go.

z tym samym obwieszczeniem, widziałem w tym samym miejscu kilkadziesiąt godzin

Popijam sobie najtańsze w moim życiu Pepsi

wcześniej. Właśnie kończy się msza wieczor-

Twist za 1,09 zł, kupione w sklepie monopo-

na. Wchodzę. Kościół pustoszeje. W liczbie

lowym w pobliżu Galerii Krakowskiej. Nie


obchodzi mnie absolutnie fakt, że jest to za-

skonsolidowani w swym uczuciu na wieki. Co

pewne specjalna cena, tak by od razu w ze-

wrażliwszym, samotnym ludziom „zakochani”

stawie zakupić sobie specyfik do stworzenia

z pewnością mocno grają na nerwach… Po

drinka. Sprzedawca pyta czy „coś jeszcze?”.

chwili widzę innych „zakochanych”. Kobieta

Stanowczo dziękuję, płacę i wychodzę. Jestem

mierzy całe i dumne 145 cm wzrostu. Facet

już na Plantach. Gałęzie drzew liściastych,

przed nią jakieś 190. Ona go wyzywa. On od-

które zupełnie niedawno zrzuciły swych „zie-

gryza się niczym bezbronny szczeniak. Zdaje

lonych” towarzyszy, muskają lekko zachmu-

się być w matni. Krzyk na całą ulicę. Ludzie

rzone niebo. Zza chmur delikatnie wychyla się

odwracają głowy i zawieszają spojrzenia na

kolisty księżyc. To widok rodem z „Rodziny

owej parze. Oni tymczasem w swym pomylo-

Adamsów”. Lubię ten klimat. Jest mgliście. Na

nym tańcu brną przed siebie. Czy to miłość?

„plantacjach krakowskich” o tej porze, spotkać można sama „elitę”. Są drechy w kapturach,

Zatrzymuję się na środku mostu. Wyobrażam

drobne pijaczki i na oko pani lekkich obycza-

sobie własny skok do wody. Rozmyślam, czy

jów w spódniczce krótkiej do pachwiny, mie-

ktoś by po mnie rozpaczał, gdybym przepadł

rząc od dołu. Pędzę chodnikiem. Przed sobą

w ciemnej, wiślanej toni. Po jej tafli dostojnie

widzę dwóch wspomnianych drechów. Wymi-

pływają dwa łabędzie. – Jest zbyt zimno. Może

jam moją przeszkodę z lewej strony. Lekko

innym razem – myślę sobie i idę, tam gdzie

trącam barkiem jednego z nich, właściwie jest

poniosą mnie moje nowe buty z Galerii Kra-

to otarcie. Po chwili słyszę soczyste i swojskie

kowskiej, miesiąc temu zakupione za 199 zł, a

„Jak k… łazisz pedale?”. Myślę sobie „bez prze-

już lekko dziurawe.

sady”. Idę dalej, ale po chwili się zatrzymuję. Niczym bezczelny i wspaniały zarazem, Eric Cantona odwracam twarz i patrzę typkowi prosto w oczy. Na jego lichej twarzy rysuje się pewne zdziwienie. Mierzę go od stóp do głów. Nie mówię nic. Oprych ma może z 40 kg wagi, a

może

niedowagi.

Jego

pomarańczowe

spodnie dresowe śmiesznie powiewają na wietrze. Wygląda jak niedożywiony klaun. Zwiesza swój durnowaty wzrok. Jestem o głowę wyższy. Jego kumpel nie mówi nic, nie wtrąca się. Trwa to kilkanaście sekund. Odwracam się i idę dalej. Za plecami mam ciszę, jak w wierszu Broniewskiego. Kraków to nie jest miasto dla samotnych ludzi. Przemierzając most Grunwaldzki widzę przed sobą sześć par z rzędu. Wszystkie z nich, trzymają się za ręce. Bardzo młodzi chcą być starsi, a starsi chcą być młodsi – pary młodsze wyglądają czasem jak staruszkowie zastygli i

REMIGIUSZ SZUREK


Nałóg chudości Rozmowa z anorektyczką

„Idę do sklepu i kupuję górę jedzenia a później wpycham w siebie wszystko jak leci. Nieważne, że mieszam, nic mnie to nie obchodzi. Wielkie jedzenie i wielkie rzyganie. Dobrze, bardzo dobrze. Rzyganie stało się moim sposobem na życie. […] Rzyganie, rzyganie. Ono mnie uspokaja, problemy zmniejszają się do rozmiaru mrówki. Razem z jedzeniem lecą łzy. To tak boli! Moja dusza jest chora. Wołam o pomoc, ale nikt mnie nie słyszy, bo robię to bezgłośnie, krzyczę sama w sobie” – to fragment książki anorektyczki. Pisała o swojej chorobie w formie terapii, gdy była w głębokiej depresji. To pamiętnik, w którym skrupulatnie opisuje to, jak wyniszczała się głodówkami albo cięła żyletkami, bez żadnych tajemnic. Autorka nie miała problemu ze znalezieniem wydawcy -książka niedługo powinna trafić do druku, bo nie dosyć, że temat jest bardzo ważny i poruszający to jeszcze bardzo modny i aktualny w czasach, gdy wszyscy katujemy swoje organizmy dietami. Czarne włosy, mocny makijaż - czarne grube kreski namalowane na powiekach eyelinerem, linia wodna oka też zaznaczona czarną kredką. Ubrana w luźną tunikę maskującą „niedoskonałości figury”. Agnieszka, bo tak ma na imię moja bohaterka nosi się w stylu „gotów”. Jej wyglądu nie akceptują rodzice, co notabene – jak sama mówi, jest jednym z powodów nałogu chudości. Anoreksja to temat bardzo osobisty dla Agnieszki, dlatego miałam mnóstwo obaw co do tego, o co mogę zapytać, by nie przekroczyć granicy prywatności czy choćby dobrego smaku. Jednak Agnieszka wyszła mi naprzeciw i


sama zaczęła rozmowę o swojej chorobie, bo warto podkreślić, że Agnieszka przyznaje, że jest chora, czego przecież nie robi większość dziewczyn cierpiących na anoreksję. Podczas rozmowy Agnieszka raz po raz wychodzi z pokoju na papierosa. Potem przyznaje mi się, że każdy wypalony papieros to jeden posiłek. W ciągu godziny wypaliła cztery. Pokazuje mi też zaświadczenie lekarskie, które musi przedstawić na uczelni w celu usprawiedliwienia swojej nieobecności na uczelni – była na kolejnej terapii, na którym jest napisane wielkimi, koślawymi literami: „jadłowstręt psychiczny”.

Karolina Grzelak: W swoim „Pamiętniku Anorektyczki” poruszasz temat tabu, jakim niewątpliwie jest anoreksja, dodatkowo na okładce chcesz umieścić swoje zdjęcie…Wykazujesz się dużą odwagą. Gdybym miała HIVa i chciałabym w ramach terapii napisać książkę o życiu zakażonej dziewczyny to pewnie wydałabym ją pod pseudonimem… Mówiłaś, że masz zaburzenia osobowości. Cierpię na borderline. To życie na huśtawce: raz euforia, innym razem depresja. Gdy idziesz ulicą, jest dużo ludzi w centrum miasta, ktoś wchodzi Ci przypadkowo pod nogi, a ty myślisz, że ktoś robi Ci na złość. Albo kiedy ktoś coś do Ciebie mówi, to odbierasz to jako atak na swoją osobę. Nawet przypadkowe spojrzenie motorniczego w tramwaju „spode łba” może wywołać negatywne emocje. Jesteś niezwykle świadoma swojej choroby. Najgorsza jest właśnie ta świadomość. Gdy osoba chora nie zdaje sobie sprawy ze swojej choroby jest jej łatwiej żyć. Gdybym nie miała świadomości swojej anoreksji byłoby mi na pewno lżej. Mam koleżankę - schizofreniczkę, która nie zdaje sobie sprawy ze swojej choroby. Jest po prostu bezceremonialna i bezczelna.


Ludzie postrzegają anoreksję jako totalną głupotę. Mówią do Ciebie: „weź się ogarnij”. „Jakbyś chciała, to byś jadła”- słyszę często od znajomych, którzy nie mają zielonego pojęcia o jadłowstręcie. Chcą – być może nieświadomie, zepchnąć osoby chore na anoreksję na margines. Współczucie byłoby lepsze? Nie chodzi o to, żeby współczuli. Pada diagnoza:„anoreksja” i co wtedy …? Gdy psychiatra powiedział mi, że jestem chora na anoreksję, wyśmiałam go. Wysłała mnie do niego lekarka pierwszego kontaktu. Ciągle do niej chodziłam i skarżyłam się na to, że nie mogę jeść, jestem słaba i że chudnę. Już ona stwierdziła, że to nie jest problem fizyczny, tylko psychiczny. Nie wiem, kiedy przekroczyłam granicę choroby „ciała” i choroby „ducha”. Psychiatra wypisał mi słaby lek przeciwlękowy. Musiałam mu obiecać, że będę go brała. A potem byłam już chudsza z miesiąca na miesiąc. Nie chciałam stawać na wagę, bo mówiłam, ze ważę sto czterdzieści kilogramów, gdy ważyłam jedynie czterdzieści kilo. W stanie takiego wychudzenia, w styczniu 2007 roku trafiłam do szpitala. Rok wcześniej postawili mi chyba diagnozę. Już nie pamiętam jak to było dokładnie, jeden szpital, drugi, dziesiąty… aż w końcu przyjęłam do wiadomości, że to anoreksja. Jak się odchudzałaś? Żadna „szanująca się” anorektyczka nie stosuje diety drugiej anorektyczki. Każda z nas ma swoją, indywidualną dietę. Nie ma diety cud. Miałam różne metody. Na początku jadłam jogurt 0%, jabłko, ewentualnie serek wiejski, gdy byłam bardzo głodna. Potem myślisz sobie: „gdy nie zjem tego serka wiejskiego będę sto pięćdziesiąt kalorii do przodu, zjem jabłko, które ma pięćdziesiąt kalorii i jogurt – siedemdziesiąt kalorii”. Tak się nakręcasz. Wymiotowałam nawet po jogurcie. Stosowałam głodówki, miewałam napady obżarstwa – zjadałam na raz pół kilo ciasta, pięć bananów, bochenek chleba, kostkę masła, opakowanie


płatków kukurydzianych, a potem przeczyszczałam się. Czasem przejadałam się, ale nie przeczyszczałam bo wiedziałam, że przez następne kilka tygodni nic nie ruszę. Mieszałam jedzenie - na przykład kapustę z mlekiem, po to, by się zatruć. Od tego można przecież dostać skrętu kiszek. Bałam się ataków bulimicznych. Zalewałam jedzenie wodą bo wiedziałam, że wtedy tego nie zjem. Nie boisz się, że umrzesz? Był taki moment, że w skutek zagłodzenia, moje serce zaczęło bardzo wolno bić. Budziłam się w nocy i bałam się, że nie dożyję rana, że moje serce przestanie po prostu bić. Wtedy zaczynałaś jeść? Chciałam jeść, ale nie jadłam. Gdzie byli twoi rodzice? Moja anoreksja zaczęła się, gdy wyprowadziłam się od nich i przyjechałam do Szczecina. Kiedy po dwóch miesiącach niewidzenia, spotkałam się z moją matką, ona nie poznała mnie na ulicy, tak bardzo schudłam - z sześćdziesięciu paru kilo na czterdzieści. Matka zaczęła się mnie bać. Bała się własnej córki? Nie wiedziała jak się zachować w stosunku do mnie. Od tego czasu nie jeżdżę do domu na święta. Nie jadę do domu bo tam jest jedzenie. Boję się, że wyrzucę z lodówki pokarm na całe święta. Święta spędzam sama, tak jak chcę. Najczęściej przy komputerze. Może książka zmieni coś w waszych relacjach. Matka czytała jej fragment, ale nie chciała czytać dalej. Myślę, że boi się prawdy. Ona uważa, że pisanie o rodzinie to obmawianie, boi się tego, co ludzie pomyślą. Mój ojciec pił i pije. Ciągle kłóciłam się matką, pamiętam ciche dni i nieustanną kontrolę z jej strony. Jednak myślę, że tak naprawdę rozchorowałam się dopiero wtedy, gdy zamieszkałam z babcią i siostrą matki – starą panną.


A co tam się działo? O dziewiętnastej musiałam iść spać bo „babcia stara i chora”, o piątej rano byłam budzona bo ciotka szła do pracy. Sprawdzały mi moje rzeczy osobiste i szukały narkotyków po kieszeniach, miałam dokładnie wyliczony czas powrotu ze szkoły do domu. Nie mogłam ubierać się tak, jak chciałam i malować, nosić długich włosów. Trzy razy w tygodniu babcia odwiedzała szkołę. Co babcia na twoją chorobę? Babcia nie czuje się winna, ciotka też nie. Gdy je potem odwiedzałam, przygotowały dla mnie obiad, choć wiedziały na co jestem chora. Ile obecnie ważysz? Czterdzieści pięć i pół kilo, chociaż waga rano pokazała czterdzieści cztery. Ja i tak przytyłam i planuję, że do końca listopada, zlecę do czterdziestu jeden kilo. Mogę Cię zapytać, co dziś jadłaś? Jogurt naturalny na śniadanie, który ma sto dziewięć kalorii. Nie kupuję 0 % bo są tylko do picia, a on mnie nie zapełni. Dwie kawy. Potem serek na uczelni i kawa. Jeśli jestem bardzo głodna, to jem jeszcze jabłko. Staram się tej diety trzymać. To bardzo mało… Nie, dla mnie nie jest to mało. Ja wiem, że jestem gruba. Gdy się kąpiesz to nie możesz się dotknąć bo czujesz do siebie obrzydzenie. Ja ważę się rano dwadzieścia jeden razy. Waga za każdym razem pokazuje więcej? Nie. Stoję przed lustrem godzinę i oglądam się, czy mogę wyjść do ludzi, czy zmieszczę się w drzwiach. Dążę do ideału, którego nie ma. Wiem, że go nie ma, ale wierzę, że jest. Na razie biorę leki i one sprawiają, że nie chudnę. Nie mogę ich odstawić bo dostanę padaczki. Znasz kogoś, kto wyzdrowiał? Nie wierzę w to, że można wyjść z anoreksji. Można ją zaleczyć. Ale zawsze może pojawić się czynnik, który spowoduje nawrót choroby. Owszem można przez lata normalnie żyć. Mówi


się, że dziecko pomaga – w ciąży nie jesz dla siebie, tylko jesz dla dziecka. Nie znam nikogo, kto by wyzdrowiał. Zresztą anorektyczka z anorektyczką nigdy nie rozmawia o swoich prawdziwych uczuciach. Rozmawiamy o dietach, o tym co jemy, udajemy przed sobą, że jemy. Konkurujemy ze sobą, nakręcamy się wzajemnie. Anorektyczki nie rozmawiają o facetach, ciuchach. I co będzie dalej? Zbliżam się do trzydziestki i naturalną rzeczą jest, że kobieta zaczyna tyć. Dlatego chce schudnąć teraz jak najwięcej. Kiedy jadłaś normalny posiłek? W grudniu tamtego roku. Zwykły obiad. Czego ci życzyć? Schudnięcia? Jestem gruba to pewnie tak. Nie jesteś gruba… O czym marzysz? O tym, żeby być chudą. Dziewczyny w twoim wieku marzą o mężu, dzieciach. Właśnie, może dziecko by Cię uratowało? Dziecko wywróciłoby moje życie do góry nogami. A ja stawiam na życie w pojedynkę, z wyboru. Anoreksja to bardzo modny temat, odkąd nastała moda na odchudzanie i niemal na każdym kroku każdy zachęca nas do zdrowego odżywiania czy spożywania żywności ekologicznej, co w domyśle oznacza odchudzanie się. Niewielu tak naprawdę zwraca uwagę na to, czy dany produkt jest zdrowy, czy pochodzi z ekologicznej uprawy, bardziej interesuje nas to, ile „ta marchewka” ma kalorii. Cel jest prawie zawsze ten sam: chcemy lepiej wyglądać, lepiej czuć się we własnej skórze, a przez to ponieść swoją samooceną. Dlatego coraz częściej na ulicach możemy spotkać nie grubasów, a właśnie anorektyczki.

KAROLINA GRZELAK


Pięćdziesiąt twarzy Greya i seksualna rewolucja

D

ługo opierałam się zbiorowej histe-

tyw zatrzymałam się przy rzeczonej książce

rii dotyczącej sagi opisującej seksu-

trochę dłużej. Zdążyły już dotrzeć do mnie

alne zmagania niejakiego Greya o

plotki o rzekomym majstersztyku tej pozycji,

pięćdziesięciu twarzach. Nie skusiły mnie ob-

w którym autorka bez krępacji i wbrew kon-

razki na kwejku przedstawiające przedstawi-

wenansom i przyjętym normom społecznym

cieli wszelkich możliwych grup wiekowych i

wprowadza czytelników w mroczny świat

etnicznych zaczytujących się w książce z cha-

seksualnej rozpusty. Jednak nie tym razem.

rakterystycznym

na

Biedronka nie podołała z marketingiem. To

okładce. Teraz wiem, że to coś, to srebrzysty

nie jest tak, że jestem oportunistką i neguję

krawat służący do krępowania nieposłusznej

wszystko, co modne i masowe. Jeśli świat bie-

acz uległej głównej bohaterki. Jednak na

rze na tapetę kolejny bestseller do zachwyca-

pierwszy rzut oka trudno stwierdzić, co wła-

nia się czuję, że zweryfikowanie tego z wła-

ściwie przedstawia okładka książki. W każ-

snym gustem i przekonaniami to mój obywa-

dym razie nie powala i nie zachęca do kupna.

telski obowiązek. Muszę jednak przyznać, że

Biblioteczka Biedronki zadziałała nieco sku-

nic mnie bardziej nie zniechęca jak nachalna

teczniej, jako, że jestem fanką tego typu inicja-

reklama, eksploatowanie produktu do granic

„niewiadomoczym”


krytycznych i fakt, że cokolwiek muszę. „Nie

Mimo opinii cytowanego wcześniej

czytałaś jeszcze tej książki?! No to MUUUSISZ

portalu, że ”Pięćdziesiąt twarzy Grey’a” stała

ją przeczytać”.

się najbardziej niechcianym prezentem na

Kolejny cios przyszedł, gdy najmniej się go spodziewałam. Poniedziałkowy poranek jak zawsze przeznaczam na sprawdzenie horoskopu na jednym z popularnych portali dla

święta, udało mi się znaleźć ją pod choinką. Autorka zarobiła już na tyle dużo, że jedna miażdżąca krytyka w języku, którego i tak nie zrozumie nie powinna zrobić jej różnicy.

kobiet - Kobiet w sieci. Mimo plotek głoszą-

Po pierwsze język i styl. Jestem w sta-

cych, że horoskopy pisane są przez redakto-

nie zrozumieć, że książka mająca szokować

rów „za karę”, muszę przyznać, że ten spraw-

treścią i wzruszać masy w różnym wieku po-

dza się zawsze, jestem mu wierna od czasu

winna być pisana prosto i przejrzyście tak, by

pierwszej poprawki z historii literatury pol-

być zrozumiałą dla wszystkich. Rozumiem

skiej. Wracając do meritum- horoskop prze-

także, że zawoalowane metafory, wielokrotnie

stał być ważny, kiedy moją uwagę przykuł

złożone, naszpikowane trudnymi słowami

artykuł o sex gadżetach Greya. Zanim dowie-

pseudointelektualne zdania w stylu Curtiusa

działam się, jakich zabawek lubi używać

(pozdrawiam filologów) męczą i po prostu

główny bohater okazało się, że(to zdanie szo-

ciężko się to czyta. Całość jawi nam się z per-

kuje, wrażliwych uprasza się o przejście do

spektywy

kolejnego akapitu):

głównej, trochę głupiutkiej, jednak silącej się

„Jej popularność także w naszym kraju potwierdza pewną śmiałą tezę, że – uwaga kobiety też mogą lubić seks!”

pierwszoosobowego

narratora,

na elokwencję głównej bohaterki o kuszącym imieniu Anastasia. Wrażenia nie poprawia fakt, że inspiracją do napisania zarówno tej części jak i kolejnych dwóch była saga

To cenne spostrzeżenie, zwłaszcza, że

„Zmierzch”, w której podobnie jak tu wszystko

gdybym (o zgrozo!) nie skusiła się na przeczy-

kręci się wokół zwykłej, ciapowatej i nijakiej

tanie tego tekstu, nigdy bym się nie dowie-

bohaterki, która mimo wszystko zwraca na

działa, że mam społecznie przyzwolenie na to,

siebie uwagę niezwykle przystojnego, niesa-

by lubić coś, czego najwidoczniej lubić nie

mowitego głównego wyjątkowego głównego

powinnam. Brakowało mi tylko jednego- wła-

bohatera. Dobra, nie czepiam się, inspiracja i

snego egzemplarza książki. Tylko tak mogłam

powielanie dobrze sprzedających się schema-

zwiększyć jej popularność w naszym kraju i

tów to standard i w zasadzie nie powinnam się

tym samym potwierdzić tę szokującą i bardzo

dziwić. Jedyne, co mnie irytuje to fakt, że na-

odważną tezę. Sex gadżety przestały być waż-

prawdę ciężko jest polubić Anę, bo jest na-

ne, musiałam na własnej skórze przekonać się

prawdę zwykła, nudna i przewidywalna.

jak dalece opiniotwórcza i wpływowa jest ta książka, skoro potrafi zmieniać spetryfikowaną obyczajowość.

Z kolei tytułowy Grey to bożyszcze. Nieprzyzwoicie bogaty, przystojny, odnoszący sukcesy, hedonistyczny i skrywający mroczą


tajemnicę. Nie znoszący, sprzeciwu jest jedno-

poruszyły mnie seksualne ekscesy bohaterów,

cześnie czuły i dbający o swoją uległą. Czuły i

pewnie nie dorosłam. Książka jest zwyczajnie

hojny, czego dowodem są kosztowne prezenty

nudna i przewidywalna. Z założenia mająca

takie jak laptopy, samochody, telefony i ubra-

pobudzać zmysły i wyzwolić (głównie) kobie-

nia. Nie mogę oprzeć wrażeniu, że imię i na-

ty spod presji przykrego obowiązku małżeń-

zwisko inspirowane były innym znanym he-

skiego, w moim przypadku zupełnie nie speł-

donistą Dorianem Grayem, co dowodziłoby, że

niła swojej roli. Jednak statystyka jest nie-

jest tu jednak jakiś intelektualny haczyk dla

ubłagana.

spostrzegawczych. Kwestię języka i stylu mamy już chyba za sobą. Proste, nieskomplikowane zdania. Ostatecznie można to było podciągnąć pod hemingwayowską powściągliwość, choć to spore nadużycie. Bezbarwne, nudne i zachowawcze dialogi. Nie. Po prostu. Kolejną kwestią jest fabuła. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele by nie zrazić tych, którym to arcydzieło nie wpadło jeszcze w ręce wspomnę tylko, że dotyczy zwykłej studentki i biznesmana, którzy nawiązują szalony romans. On ma lekko sadystyczne skłonności. Lubi sprawować kontrolę i karać za nieposłuszeństwo, do czego służy mu pokój wypełniony szpicrutami, kajdankami i urządzeniami do wymuszania posłuszeństwa. Z kolei ona jest niedoświadczoną, pozornie cnotliwą intelektualistką. Dziewica, co okazuje się nie tyle przeszkodą, co dodatkowym bodźcem, który sprawia, że Anastasia jest tak łakomym kąskiem dla Chrsitiana. Mimo braku doświadczenia i początkowych zahamowań Anastasia okazuje się kochanką doskonałą, rozbudzoną seksualnie i zawsze gotową na przyjęcie swojego Pana niewolnicą. Żeby nie dopuścić do nieporozumień w kwestii przekraczania granic, oboje podpisują umowę wyszczególniającą i jasno określającą, na co oboje mogą sobie pozwolić. Przyznam szczerze, że ani razu nie


Jak dowiadujemy się z obwoluty, w

Romantyczna, zabawna, głęboko porusza-

ciągu pierwszych trzech miesięcy sprzedaż w

jąca i całkowicie uzależniająca powieść

Stanach Zjednoczonych wyniosła 15 milionów

pełna erotycznego napięcia.

egzemplarzy, w Wielkiej Brytanii rozeszła się w nakładzie 100 000 egzemplarzy w tydzień od premiery. Wydawca zachwala hit wydawniczy tak:

Nie ma napięcia, erotycznego tym bardziej, romantyzm objawia się tylko w obsesyjnej i z lekka psychotycznej fascynacji seksem bohaterki, nie uzależniła mnie w najmniejszym stopniu a erotyczne napięcie, cóż…średnio wyczuwalne. Jednak z jakiegoś powodu miliony ludzi potraktowały tę książkę jako swoistą biblię i sposób na poprawę jakości życia. Na czym polega jej sukces? Schemat jest prosty i wymagający tylko dwóch podstawowych składników: bazowaniu na marzeniach pozbawionych realizmu i rzeczywistości oraz na skandalu obyczajowym. Pozbawione szarości i codzienności życie bohaterów, którzy nie muszą martwić się o pieniądze, rachunki i przyziemne ludzkie sprawy, skoncentrowane głównie wokół dylematów czysto seksualnych uderza szczególnie w przypadku kobiet w głęboko zakorzenioną potrzebę posiadania księcia z bajki, który będzie dysponował nie tylko wszystkimi cechami Christiana, ale też zapewni nieustającą ekscytację, podniecenie i nieprzemijające „motyle w brzuchu”. Kolejna kwestia to rzekoma obrazoburczość i wyuzdanie książki. Chociaż nie ma w niej w zasadzie nic szokującego, utarło się, że wszelkie pamiętniki narkomanek, zakupoholiczek czy nimfomanek burzą społeczne konwenanse, są niepoprawne i przez to pożądane. Wychodzi na to, że receptą na sukces jest prosta, nieskomplikowana fabuła, trochę miłości, dużo seksu, odrobina czegoś sprzecznego z obowiązującymi normami. Ostatecznie nie każdemu zależy na Noblu.


TRZYMAJCIE RĘKĘ NA PULSIE, CZYLI CZEGO OCZEKIWAĆ OD MUZYKI W 2013 ROKU Jak zawsze na początku roku, tak i tym razem media muzyczne pełne są informacji i gdybania na temat tego, czego możemy się spodziewać. A że 2012 wyjątkowo nas rozpieścił (szczególnie jesienią), warto na chwilę zwrócić uwagę na to, co w najbliższym czasie może albo powinno przykuć naszą uwagę.

ZNANI I LUBIANI Ostatnio coraz trudniej o prawdziwe przeboje, które byłyby dobrze wyprodukowane, miały niezły tekst, wpadały w ucho, zapadały w pamięć, a może jeszcze motywowały do ruszenia czterech liter. Od jakiegoś czasu dawkę przebojów gwarantowały nam wokalistki będące na „szczycie”, grane w radiach, sprzedające miliony płyt, wypuszczające hit za hitem. Jakiś czas temu w czołówkach królowały Katy Perry, Beyoncé, Lady Gaga i Rihanna, z przelotną obecnością innych wokalistek takich jak Jennifer Lopez czy Britney Spears. Obecnie tylko Rihanna nie pozwala o sobie zapomnieć, choć powiedzmy sobie szczerze, ile można? Pozostałe siedzą cicho przygotowując się do nowej bitwy w 2013 roku. Od pół roku, promując jeszcze poprzedni krążek, nowy album zapowiadała Lady Gaga. Ma to być płyta pod obiecującym tytułem „Artpop” (która, żeby było jeszcze snobistyczniej, ma być zapisywany jako ARTPOP), która zrewolucjonizuje rynek muzyczny.. Oczywiście, jak zwykle nie wiadomo, czego się spodziewać. Bez względu na to, kto ma jakie opinie na temat jej osoby, muzyki i sukienek z podrobów, „Born This Way” było niezłym zaskoczeniem i choć nie powtórzyło sukcesu „The Fame” i „The Fame Monster”, to jednak w bardzo ciekawy sposób ukazało nowe spojrzenie Gagi na muzykę. Artystka czerpie szeroko nie tylko z najnowszych tendencji, ale wraca też do korzeni dance’u w stylu Madonny, a nawet

rocka i bluesa chociażby w świetnym „You and I” z gościnnym udziałem Briana Maya z Queen. Jeśli nowa płyta będzie kolejnym krokiem w kierunku dobrej muzyki, bez parcia na sprzedaż, to mogę ją nawet zapisywać WIELKIMI LITERAMI. Spekuluje się o tym, że w przygotowaniu jest duet z Beyoncé. Po pierwsze – Gaga zapowiedziała kontynuację historii z teledysku do „Telephone”, po drugie – niedawno obie panie zupełnie niezależnie zamieściły w sieci zdjęcia, na których noszą identyczne kolczyki z napisem „Ratchet” – a jak wiadomo Gaga napisała piosenkę pod takim właśnie tytułem. A skoro już przy Beyoncé jesteśmy… Po oszałamiającym sukcesie „I Am… Sasha Fierce” oraz wyznaczającym artystyczną niezależność „4”, ona również pracuje nad nowym albumem. Nowe doświadczenia związane z macierzyństwem z pewnością odbiją się na warstwie tekstowej. Za resztę odpowiedzialność weźmie cały sztab pierwszorzędnych twórców, m.in.: Ryan Tedder, The-Dream, Kanye West, Ne-Yo, Missy Elliott, mąż Jay-Z oraz matka przebojów Diane Warren (Elton John, Tina Turner, Barbra Streisand, Aretha Franklin, Whitney Houston i Celine Dion to tylko najważniejsze osoby z listy tych, za których teksty jest odpowiedzialna). Podobno pani Knowles pracuje jednocześnie nad dwoma projektami, więc będzie jeszcze ciekawiej. Swój trzeci album przygotowuje druga z pań Knowles, Solange. Stale porównywana do


Beyoncé. Ma bardzo zbliżony barwą, choć wyraźnie słabszy głos i wciąż pozostaje w cieniu siostry. Jednak to jej nie przeszkadza, bo choć mogłaby wydawać album w najlepszych wytwórniach, zdecydowała się na drogę artystki niezależnej. Nie zamierza podbijać list przebojów, ma też chyba lepszy gust muzyczny od siostry łącząc w swojej twórczości elementy tak różnych gatunków jak R&B, neo soul, indie pop czy funk, a jakby tego było mało najnowszy singiel, „Losing You”, sięga do najlepszych wzorców popu z lat 80. W tym roku przypomną o sobie dwie, trochę zapomniane ostatnio, brytyjskie wokalistki. Trzeci album, „Girl Talk” przygotowuje zwariowana Kate Nash. Cały czas zdecydowanie idzie pod prąd i zaskakuje swoimi muzycznymi wyborami, a każda kolejna jej płyta jest jeszcze bardziej zakręcona, zarówno muzycznie, jak i tekstowo, od poprzedniej. Teraz z pewnością będzie do tego brudno i punkowo, o czym świadczy listopadowa epka „Death Proof” z inspirowanym filmem Quentina Tarantino singlem o tym samym tytule, a także promo singiel „Under-Estimate a Girl”. Test drugiej płyty w końcu przejdzie Little Boots. Na następcę „Hands” kazała nam czekać aż 4 lata. Zupełnie zrezygnowała z dotychczasowego electro- i synthpopu, nie wykorzystuje też tak ekspansywnie charakterystycznego dla siebie instrumentu Tenori-On, a wszystko to na rzecz oldskulowego nu-disco i elektro house. Jak sama stwierdza, album „stanowczo jest bardziej reprezentatywny dla mnie jako artystki, przynajmniej na 2012 rok. Jest mniej wpływów synthpopu w stylu lat 80., bardziej tanecznie i radośnie, co myślę, wiąże się z faktem, że dużo DJ-owałam, słuchając przy tym mnóstwo tanecznej muzyki.” Efekty tych inspiracji można sprawdzić, słuchając wydanych już singli „Shake”, „Every Night I Say a Prayer” oraz „Headphones”. Jeśli plotki się potwierdzą, chyba największą ciekawostką tego roku będzie debiutancki album… Dity von Teese. Ta znana z oryginalnej urody, zamiłowania do stylu retro lat 40., promowania burleski oraz małżeństwa z Mari

lynem Mansonem modelka zajmowała się już tyloma rzeczami, że przygotowanie płyty stanowiło tylko kwestię czasu. Podobno albu ma


łączyć elementy jazzu i swingu z dancepopową elektroniką. Co z tego wyjdzie, czy produkcja muzyki będzie tak dobra, jak innych produktów Dity i jak poradzi sobie wokalnie? Mam nadzieję, przekonamy się wkrótce. Jakby w zmowie, nowe albumy na 2013 zapowiedzieli też: Avril Lavigne, Katy Perry, Carly Rae Jepsen, Jessie J, Jennifer Lopez, OneRepublic, Justin Bieber, a nawet Kylie Minogue i Mariah Carey. Fani trochę lepszych dźwięków też będą mieli w czym przebierać, bo światło dzienne mają ujrzeć wydawnictwa takich formacji, jak: Hurts, Delphic, Biffy Clyro, Tegan and Sara, The Black Keys, Pearl Jam i Stereophonics. Ci ostatni swój najnowszy singiel „In a Moment” udostępniają do darmowego ściągnięcia z ich oficjalnej strony internetowej. Frontman Kelly Jones tak motywuje decyzje zespołu: „Chcemy dać naszym fanom coś, co mogą zatrzymać zamiast ciągle wracać na Youtube”. Postawa godna naśladowania! Z mroku dziejów wynurzają się też dawno niesłyszane gwiazdy. Po dłuższej przerwie i świetnym, choć trochę przeoczonym przez publiczność albumie „Safe Trip Home”, powraca Dido. W grudniu ukazał się najnowszy singiel „Let Us Move On” z gościnnym udziałem Kendricka Lamara. Singiel ten zwiastuje zmianę kierunku w muzyce Dido, która porzuca typowe popowe klimaty i udaje się w bardziej elektroniczne rejony, głównie dzięki bratu, Rollo Armstrongowi, stojącemu za brzmieniem Faithless. Inni współpracownicy, którzy przyłożyli rękę do „Girl Who Got Away” (bo taki ma być tytuł albumu), to Brian Eno (U2, Coldplay), Greg Kurstin (Kylie Minogue, Lily Allen, Britney Spears, Nelly Furtado) czy A.R. Rahman (zdobywca Oscara za muzykę do filmu „Slumdog”). Gruszek w popiele nie zasypiają także legendy muzyki rozrywkowej. Do tej pory dysponowaliśmy tylko niepotwierdzonymi plotkami i domysłami, ale w końcu nowy album zapowiedział David Bowie. „The Next Day” ukaże się w marcu, po spowodowanej chorobą 10letniej przerwie, natomiast do kupienia i od-

słuchania jest już najnowszy singiel, liryczna ballada „Where Are We Now?”. Jeszcze dłużej, bo 12 lat minęło od ostatniej studyjnej płyty Cher. Zachęcona Złotym Globem za nagraną do „Burleski” piosenkę „You Haven’t Seen the Last of Me”, zaprosiła do współpracy m.in. Lady Gagę, Pink i Christinę Aguilerę. Niestety, najnowszy singiel „Woman’s World” nie zachwyca. Oczywiście podąża za trendami współczesnej muzyki rozrywkowej, ale standardy wyznaczać, poszła drogą, którą nie tylko przetarły, ale rozjeździły już dziewczyny mogące być jej wnuczkami. Nie lada gratka czeka również fanów cięższych brzmień. W 2013 ukażą się nowe płyty m.in. AC/DC, Iron Maiden i Dream Theater. Ale to i tak nic w porównaniu ze znacznie ciekawszym wydarzeniem. Ponad rok temu trzech z czterech członków oryginalnego składu Black Sabbath ogłosiło reaktywację zespołu. Zapowiedzieli nie tylko światową trasę koncertową, ale także rozpoczęli prace nad 19-stym albumem studyjnym. Od nagrania poprzedniego minęło 18 lat, będzie to też pierwsza płyta z Ozzy’m Osbourne’m od 1978 roku! Niestety, póki co nie podano żadnej daty, kiedy dokładnie nowy materiał ujrzy światło dzienne. Tego wszystkiego możemy spodziewać się po artystach międzynarodowych. A jak się sprawy mają w Polsce? Na początku lutego ukaże się debiutancki album Damiana Ukeje, zwycięzcy pierwszej (i jak na razie jedynej) edycji talent show „The Voice of Poland”. W tym samym miesiącu pojawi się również angielskojęzyczna wersja „Czerwonego albumu” Comy, pt. Don’t Set Your Dogs on Me”. Nową płytę, po raz pierwszy z Michałem Kowalonkiem na wokalu, ma także wypuścić Myslovitz. Póki co, możemy sprawdzić, jak radzi sobie nowy wokalista przesłuchując singiel „Trzy sny o tym samym”. Fani Kultu również powinni mieć się na baczności, gdyż zespół jest w trakcie przygotowywania nowego materiału i nie wykluczone, że ujrzy on światło dzienne wkrótce.


MŁODZI, ZDOLNI Zawsze na początku roku mamy do czynienia z rozmaitymi plebiscytami i przewidywaniami, dotyczącymi debiutantów.Najciekawsze przeprowadzane są w Wielkiej Brytanii. Swoistym namaszczeniem jest nagroda krytyków przyznawana w ramach BRIT Awards, którą w poprzednich latach otrzymali m.in. Adele, Florence + the Machine, Ellie Goulding, Jessie J czy Emeli Sandé. BBC w tym roku już po raz dziesiąty przeprowadza konkurs „Sound of…”, w którym krytycy i ludzie z branży tworzą listę najbardziej obiecujących artystów z całego świata. Wystarczy rzut oka – zarówno na zwycięzców, jak i tych zajmujących niższe miejsca – aby przekonać się, że te decyzje świetnie odnoszą się do rzeczywistości, szczególnie od 2008 roku. Wtedy to w gronie szczęśliwców znaleźli się m.in. Adele, Duffy, The Ting Tings, Vampire Weekend; w 2009 byli to: Little Boots, Florence + the Machine, Lady Gaga czy White Lies, w 2010: Ellie Goulding, Marina and the Diamonds i Hurts; a w 2011: Jessie J, James Blake czy The Vaccines. 2012 był słabszy – pierwsze miejsce zajął Michael Kiwanuka, którego debiut nie dorównał poprzednikom, Frank Ocean i Niki & the Dove nie zostali dostrzeżeni przez mainstream, Azealia Banks w ogóle nie wydała długogrającej płyty. Wśród nominowanych nie uwzględniono królującej w ubiegłym roku na Wyspach Emeli Sandé. Osobny plebiscyt, „Brand New for 2013” przeprowadza też MTV.

Tom Odell

Ten 23-letni Brytyjczyk otrzymał już tegoroczną nagrodę krytyków w ramach BRIT Awards. W październiku 2012 ukazała się debiutancka epka „Songs from Another Love”. Stąd pochodzi „Another Love”, mroczna, poruszająca ballada, w której Tom udowadnia, że swoim głosem potrafi przekazać ogromne pokłady emocji.

Gabrielle Aplin

Wielu z nich może wkrótce zdobyć światowy rozgłos. Dlatego warto poświęcić tym młodym artystom chwilę uwagi i wiedzieć już dziś, z kim możemy mieć do czynienia jutro. Reasumując: krótko - rok 2013 zapowiada się naprawdę obiecująco. Już dawno nie mieliśmy tylu obiecujących debiutów i zapowiedzi starych wyżeraczy. Bez względu na to, jaką można mieć opinię o ich twórczości (czy też „twórczości”), jeśli wszystko dojdzie do skutku, listy przebojów powinny się zagotować!

Kolejne cudowne dziecko Youtube’a. Od ukończenia 17 lat wydała trzy epki, założyła własną wytwórnię i została swoją menedżerką. Prawdziwa popularność zaczęła się jednak, kiedy wykorzystano w reklamie jej cover piosenki „The Power of Love”. Minimalistyczne, emocjonalne jednocześnie wykonanie z akompaniamentem fortepianu rzuciło nowe światło na tę kom-


pozycję i przyniosło Gabrielle 1. miejsce na brytyjskiej liście przebojów, pokonując utwory takich artystów, jak Olly Murs, Bruno Mars i Rihanna.

Laura Mvula

„Thursday” oraz „Echoes of Silence”. Jego utwory zaliczane są do nurtu tzw. by PBR&B (hipster R&B), gatunku przekraczającego granice R&B, łączącego w sobie elementy neo soulu, elektroniki, dubstepu. Do wzrostu popularności przyczynili się raper Drake i Ellie Goulding, która jakiś czas temu udostępniła cover jego piosenki pt. „High for This”. Twórczość The Weeknd została wysoko oceniona przez krytyków m.in. z MTV, Pitchfork i Rolling Stone, którzy okrzyknęli go „głosem pokolenia” i „największym talentem od czasów Michaela Jacksona”.

Haim

Swoje pierwsze wydawnictwo, epkę „She”, ma już za sobą. W tytułowej balladzie sięga do korzeni soulu, a może nawet dalej, przywołując na myśl plemienne pieśni z głębi Afryki, a wszystko osadzone w stylistyce dreampopowej. Debiutancki album „Sing to the Moon” jest już zapowiedziany na marzec.

The Weeknd

Ma już na swoim koncie trzy wysoko ocenione przez krytyków mixtape’y: „House of Ballons”,

To żeńskie trio z Kalifornii, którego członkiniami są trzy siostry: Este, Danielle oraz Alana Haim. Dzięki udostępnieniu do ściągnięcia za darmo epki „Forever”, zdobyły kontrakt w Polydor Records oraz zdobyły rozgłos, szczególnie w Wielkiej Brytanii. Ich muzyka opisywana jest jako połączenie nu folku z R&B w stylu lat 90., a w skrócie nawet jako „folk&B” (cokolwiek może to oznaczać…). Inspiracje czerpią od wielu artystów z różnych muzycznych półek, od rockowych Thin Lizzy, Korna i Papa Roach, poprzez Joni Mitchell, Prince’a, Destiny’s Child, Whintey Houston aż po disco-diwy Donne Summer i Glorię Gaynor. To nietypowe połączenie udało się z sukcesem zespolić w harmonijne brzmienie, dzięki czemu zwyciężyły w brytyjskicm zestawieniu BBC Sound of 2013.


Angel Haze

muzyka sytuuje się gdzieś między Oasis a Coldplay. Ale ten Coldplay z początków, z czasów albumu „Parachutes”. Głos wokalisty też przypomina trochę Chrisa Martina. Największy rozgłos zyskali dzięki piosence „All I Want”. Kawałek ten był między innymi nagraniem tygodnia w BBC Radio 1. Jakby tego było mało, pojawił się też w najnowszym sezonie „Grey’s Anatomy” a to jest jak namaszczenie, bo wiele utworów, które pojawiły się w tym serialu – „How to Save a Life” The Fray, „The Story” Brandi Carlile, „Breathe (2 AM)” Anny Nalick czy wreszcie „Chasing Cars” Snow Patrol – z miejsca stało się hitami, windując w górę kariery wykonawców.

AlunaGeorge Nieskromnie stwierdziła, że stanowi powiew świeżości na scenie hiphopowej. Co roku pojawiają się na niej jakieś nowe postaci, choć rzadko są to kobiety. Jednak Angel, w przeciwieństwie do wielu, rzeczywiście dysponuje sporym talentem. Może stanowić dużą konkurencję chociażby dla Nicki Minaj. To co je łączy, to talent do szybkiej i skomplikowanej nawijki. W przeciwieństwie do tandeciarskiej ostatnio Nicki, jest w pełni oddana swoim hiphopowym korzeniom, a coverem „Cleanin’ Out My Closet” Eminema udowodniła, że może z sukcesem mierzyć się z dorobkiem największych. Najnowszy mixtape z tym kawałkiem jest do ściągnięcia z jej strony internetowej.

Kodaline

Choć ich muzyka określana bywa jako cinematic folk-pop, podobnie jak nazwy innych „nowych” gatunków, niewiele może to komuś powiedzieć. Dlatego można odwołać się do porównań – ich

Po inspiracjach muzyką lat 60. (Duffy, Amy Winehouse) czy 80. (wysyp muzyków około 2008 roku) przyszedł czas na czerpanie pełnymi garściami z elektroniki lat 90., póki co jeszcze nie tej ostentacyjnie kiczowatej. Świetnie słychać to w elektronicznym brzmieniu tego londyńskiego duetu, uznanego za najczęściej opisywany na blogach zespół w 2012 roku. Ich oryginalne połączenie jakby rozchwianych synthpopowych brzmień z house’owo-garażowymi bitami opisywane jest jako kolejny nowy gatunek muzyczny – popstep (rozumcie to, jak chcecie). Ich debiutanckie single „You Know You Like It” oraz „Your Drums, Your Love” spotkały się z pozytywnym przyjęciem wśród krytyków, co poskutkowało drugim miejscem na liście BBC Sound of 2013

BARTOSZ ZASIECZNY


„Zapytaj za co Cię kocham, Bo to nieprawda, że kocha się za nic. I to nieprawda, że za wszystko. Zapytaj mnie o to kochany”

Z Anią Wyszkoni o Łzach, życiu, nowej płycie i miłości rozmawiał Bartosz Zasieczny Zdjęcia: Marlena Bielińska



Ania Wyszkoni to postać, której przedstawiać nie trzeba. Większość przedstawicieli pokolenia przełomu lat 80. i 90. słyszała piosenki Łez (nazwa doskonale podsumowuje ich treści!), zna refren „Agnieszki”, pamięta „Oczy szeroko zamknięte”, „Gdybyś był” czy „Narcyza”, a wiele dziewcząt przepłakało noce z powodu „Niebieskiej sukienki” i „Anastazji”. W 2009 r. Ania z sukcesem rozpoczęła karierę solową z płytą „Pan i pani”, skąd pochodzą przebojowe kompozycje, takie jak „Czy ten pan i pani” i „Wiem, że jesteś tam”. Jesienią 2012 roku ukazał się kolejny album pod znaczącym tytułem „Życie jest w porządku”. I to on jest przedmiotem naszej rozmowy. Bartek Zasieczny: Muszę przyznać, że to dość szczególne dla mnie spotkanie, bo piosenki Łez to spora część mojej młodości… Ania Wyszkoni: To nie mów tego głośno! [śmiech] Dlaczego? Mam na myśli w sumie czasy gimnazjalne, kiedy przeżywało się pierwsze miłości i rozstania, załamania, bunty, skrajne emocje, a wasze teksty odpowiadały ludziom w tym czasie, na tym etapie. Tak było. Graliśmy tak, jak podpowiadało nam serce, szczerze, czasem ostro, byliśmy zbuntowani. Trafialiśmy pewnie do tej młodzieży, bo my też byliśmy takimi ludźmi. Ale z takich emocji się wyrasta. Dziś już nie czuję tego typu tekstów. Idę dalej, dojrzałam i myślę, że podobnie stało się z wieloma naszymi ówczesnymi fanami.


Nie brakuje Ci tamtych dawnych czasów, czasów zespołu? Nie brakuje mi ani czasów buntu młodzieńczego ani czasów zespołu. Nigdy mi tego nie brakowało, bo decyzja o rozstaniu była świadoma i przemyślana. Przestaliśmy się rozumieć artystycznie. Wiele wydarzyło się od momentu naszego rozstania. Kiedyś miałam w głowie wiele pięknych wspomnień i myślałam, że one zostaną, ale skutecznie zabili je moi koledzy, którzy opowiadali na prawo i lewo dziwne, nieprawdziwe historie, oczerniające mnie… Postanowiłam zamknąć ten etap i iść przed siebie. Poznaję fantastycznych ludzi, współpracuję z kreatywnymi osobami – i to mi bardzo odpowiada.

Jeśli chodzi o te współprace – na najnowszej płycie pojawia się wiele znanych nazwisk. Jak pracowało się z tymi ludźmi? To była twórcza współpraca, bo to fantastyczni ludzie i niezwykli artyści. Z Markiem Jackowskim przyjaźnię się od kilku lat. Naturalną koleją rzeczy jest nasza współpraca. Kilka lat temu poznałam Roberta Gawlińskiego, który zaproponował mi dwie kompozycje stworzone specjalnie dla mnie. Z Anią Dąbrowską i Karoliną Kozak współpracowałam już przy płycie „Pan i pani”. Znajomość z innymi artystami często przekłada się na wspólną twórczość. Tak było w moim przypadku. Cieszę się, że mam okazję pracować z takimi ludźmi

Współpraca z Markiem Jackowskim była chyba szczególna i znacznie wpłynęła na brzmienie. Singiel „Zapytaj mnie o to kochany” brzmi zupełnie „maanamowo”. Każdy artysta, który komponuje od wielu lat czy tworzy teksty, ma swój rozpoznawalny styl. To się czuje na pewno i w tej kompozycji. Autorami są Marek Jackowski i Kora, którzy tworzyli kiedyś jeden z najlepszych moim zdaniem polskich zespołów. Jednak decydujący wpływ na brzmienie płyty miał producent,


Bogdan Kondracki, z którym pracowałam już przy płycie „Pan i pani”. Znaleźliśmy wspólny muzyczny język. Praca w studiu wymaga skupienia, ale też pewnego rodzaju swobody. Bogdan potrafi mi to zapewnić. A jego muzyczne pomysły są odzwierciedleniem moich muzycznych myśli. Rozumiemy się doskonale.

Wydaje mi się, że tak naprawdę we współczesnej muzyce popowej teksty odgrywają dużą rolę, a pojawiają się takie osoby, jak Kora, Ania Dąbrowska czy Karolina Kozak. Jak wyglądał ten proces twórczy, jeśli chodzi o warstwę tekstową? Akurat Ania Dąbrowska nigdy nie pisała dla mnie tekstów, miałam przyjemność śpiewać dwie jej kompozycje: „Wiem, że jesteś tam” i na nowej płycie utwór zatytułowany „Powietrze”, do którego tekst jest mojego autorstwa.. Z Karoliną Kozak przesiedziałyśmy wiele godzin, pisałyśmy razem, czasem ona ubierała w słowa moje myśli, czasem wzajemnie się uzupełniałyśmy. Inaczej było w przypadku współpracy z Korą, jeśli tak można to w ogóle określić. Tekst do piosenki „Zapytaj mnie o to kochany” powstał kilka lat temu. Nie był pisany z myślą o mnie, ale kiedy usłyszałam tę kompozycję czułam, że została stworzona po to, bym mogła ją śpiewać. Zadzwoniłam do Kory i opowiedziałam jej całą sytuację, a ona zgodziła się na wykorzystanie jej tekstu.

Chciałbym spytać też o motywy pojawiające się na płycie. Słuchając tekstów, zwróciłem uwagę, że jednym z nich jest powietrze, zresztą taki miał być pierwotnie tytuł płyty, tak nazywa się jedna z piosenek. Dlaczego akurat to? Nie można rozkładać piosenek na czynniki pierwsze, na pojedyncze słowa. Pisząc teksty nie zakładam sobie, że w danym utworze musi pojawić się konkretne słowo. Piszę tak, jak czuję. Rzeczywiście powietrze pojawia się dość często, bo kojarzy mi się ono z wolnością, ze swobodą. Ja czuję się wolna. Ale powietrze


oznaczać może też po prostu życie, i to ono jest motywem przewodnim tej płyty. Wszystko, co nas spotyka, chwile radości i przygnębienia opisuję w swoich piosenkach.

No właśnie. Tytuł płyty to „Życie jest w porządku”. Pewnie wszyscy już zadają to pytanie, ale trudno go nie zadać. Czy życie jest w porządku? Teraz na tym etapie trwającej już trochę kariery? Czuję się bardzo dobrze w miejscu, w którym jestem i nie zamieniłabym go na żadne inne. Moje życie jest w porządku, chociaż miewam również chwile ciężkie, kiedy popadam w stan smutku, melancholii. Ale staram się z tym walczyć, bo los obdarował mnie pięknymi rzeczami, pięknymi ludźmi – i z tego czerpię energię. Myślę, że wielu z nas zapomina o tym, co w życiu ma, a myśli o tym, czego mu brak. Ja staram się pamiętać o tym, co dostałam. Mam świadomość tego, że są na świecie ludzie, którzy mają naprawdę duże problemy, jak nieuleczalne choroby czy bieda. I co zadziwiające, potrafią się uśmiechać częściej niż ludzie zdrowi, żyjący w dostatku.

Pierwsza płyta powstawała jeszcze, kiedy byłaś w zespole. Druga jest już taką całkowicie solową, całkowicie niezależną. Jakie były tutaj różnice? Zarówno do pierwszej jak i do drugiej podchodziłam ze stu procentowym zaangażowaniem, tyle że podczas pracy nad albumem „Życie jest w porządku” mogłam skupić się już tylko na sobie i na pracy nad płytą. Miałam większą kontrolę nad jej tworzeniem. Dlatego album jest najbardziej osobisty ze wszystkich dotychczasowych.

Masz jakąś ulubioną piosenkę na najnowszej płycie? Mam jedenaście… [śmiech] Nie potrafię wskazać jednej, bo tych jedenaście kompozycji


znalazło się na płycie, dlatego, że to jest ich miejsce. Skomponowałam wiele piosenek, które sama potem wrzuciłam do szuflady, bo czułam, że nie są wystarczająco dobre. Usłyszałam wiele kompozycji, które odrzucałam, bo jestem bardzo wymagająca. Płyta, która się ukazuje – było tak zarówno w przypadku „Pan i pani” jak i płyty „Życie jest w porządku”- to moje muzyczne dziecko. Każdej piosenki jestem pewna w stu procentach, i w każdej jest cząstka mnie.

A jakie są plany na najbliższą przyszłość? Przede wszystkim trwa cały czas promocja płyty. Bardzo dużo wywiadów, występów, sporo koncertuję. Na każdy koncert czekam z dużą niecierpliwością, bo uwielbiam bezpośredni kontakt z publicznością. Na pierwszym miejscu jest jednak moja rodzina, której chcę poświęcić najwięcej czasu.

W prasie tabloidowej, na portalach plotkarskich gościsz jednak rzadko. Są przecież osoby, które pojawiałaś się na ich łamach ze względu na to, co robię prywatnie, a nie ze względu na swoja działalność artystyczną. Rzeczywiście te portale i tabloidy interesują się życiem prywatnym, a ja mojego życia prywatnego nie chcę sprzedawać. Mój dom to mój azyl. Kocham moich bliskich i nie chcę wystawiać na ostrzał. Staram się tworzyć dobre piosenki i być znana przede wszystkim z mojej artystycznej działalności. Lubię czasem pójść na interesujący pokaz mody czy inną branżową imprezę, ale żałuję, że wszystko jest skupione na tym, kto jak wyglądał, z kim był, a nie na samej podstawie, czyli piosenkach, śpiewie, koncercie czy nowej kolekcji. Cóż, takie mamy czasy. Dziękuję serdecznie za rozmowę. Dziękuję.



Powiew wiosny czyli kolekcje na wiosnę i lato 2013

Święta i sylwester już za nami, czas więc pożegnać swetry w choinki i błyszczące sukienki. Warto też zabrać się za gruntowne porządki w szafie, aby zrobić miejsce dla nowych wiosennych ubrań, bo oto większość marek wprowadziła już do sprzedaży kolekcję wiosna/lato 2013. Co w tym roku przygotowali dla nas projektanci? Jakie trendy będą obowiązywać w tym sezonie i czy należy na nowo kompletować garderobę? A może kolory i fasony powtarzają się, dając każdej z nas szansę na znalezienie w szafie czegoś starego, co jednak idealnie wpasuje się w nadchodzące trendy? Dokonajmy, więc krótkiego przeglądu wiosenno-letnich kolekcji najpopularniejszych sieciówek, które pokazały już światu swoje najnowsze lookbooki.


H&M postawił na mieszankę stylów etno i boho ze sporą domieszką dzikiego zachodu. Stroje w stylu kowbojek i Indianek. Wszechobecne są frędzle i wyraziste wzory. Poza tym dominują tkaniny z tłoczonymi motywami i metalowymi aplikacjami. Na topie nadal pozostają rzeczy oversize – koszule, płaszcze, swetry. Kolekcja obfituje w sztuczną biżuterię, szczególnie duże naszyjniki.

MANGO i tu powtórka z rozrywki (a właściwie z H&M-u). Mango także stawia na styl etniczny. W tym wydaniu jest on jednak mocno połączony z trendami safari i militarnym. Dominuje kolor khaki, biel i zwierzęce wzory. Duży wybór szerokich skórzanych pasków, wojskowych koszul, kapeluszy oraz dopasowanych króciutkich szortów. Na wieczór zaś projektanci proponują nam elegancki minimalizm - zwiewne sukienki w stonowanych kolorach, klasyczne marynarki i proste tuniki.

RIVER ISLAND to kolejna mieszanka. Znowu pojawia się militaryzm, który uległ jednak wpływowi stylu rockowego. Ponownie dominują motywy zwierzęce i kwiatowe oraz kolor khaki, czarny, biały i bordowy. Sporo tu także ćwieków oraz metalowych ozdób nie tylko w kształcie krzyży. River Island nie rezygnuj jednak z obecnej już od kilku sezonów koronki. Jak bumerang powracają prześwitujące sukienki, kamizelki i podarte dżinsy.W ofercie tego sklepu znajdziemy także duży wybór kombinezonów z różną długością nogawek i rękawów.

New look oferuje fuzję delikatności z ostrym pazurem. Z jednej strony mamy pastelowe koronki, baskinki i długie spódnice, a z drugiej dżins, wystrzępione szorty, ćwieki i ramoneski. Dominuje biel i błękit. W New looku jak zawsze znajdziemy sporo różnorodnych t-shirtów i dziesiątki modeli butów w różnych fasonach.


Lookbook H&M na wiosnÄ™ 2013 w stylu Marant i Versace


Nawiązują do mody lat 20 i 30. Całość jest gustowna i praktyczna. Orsay proponuje to, co standardowo kojarzy się z wiosną, czyli kolory. Królują nie tylko pastele, ale także neony. Znajdziemy tu różne odcienie zieleni, żółcie i intensywne róże. Jeśli chodzi o fasony, sporo jest sukienek i dopasowanych koszul. Nadal obowiązują kwiatowe desenie, a eleganckie dodatki sprawiają, że kolekcja Orsey jest naprawdę bardzo kobieca

KappAhl w tym sezonie niemal zupełnie zrezygnował ze spódnic. Mamy za to mnóstwo spodni, cienkich swetrów, kurtek wiatrówek i dłuższych bluzek. Kolorystyka jest mocno stonowana, jednak tu także jest sporo khaki. Kappahl oferuje nam sporo rzeczy z ażurowymi zdobieniami, czego nie ma w propozycjach pozostałych sieciówek.

Kolekcje na wiosnę i lato 2013 nie są nad wyraz oryginalne. Trendy militarne, etno i boho powtarzają się już od kilku sezonów. W tym roku nie trzeba, więc będzie wydawać fortuny na nowe najmodniejsze ubrania. Każda z nas z pewnością zajdzie w swojej szafie coś, co nadal jest na topie. Szorty – hit nadchodzącego sezonu i zwiewne sukienki to przecież obowiązkowe i niezawodne rzeczy każdego lata. Swoją garderobę warto jednak odświeżyć o spodnie z rozszerzanymi nogawkami, które po dłuższej nieobecności znów wracają na szczyt. Należy też pamiętać o tym, że zaprezentowane już kolekcje to dopiero początek. Wiele marek nie przedstawiło jeszcze swojej wiosennej oferty, a w sklepach nadal można kupić rzeczy z kolekcji karnawałowej. Poza tym to, co już widzieliśmy w lookbookach to jedynie wstęp do tego, co będzie królowało na ulicach w tym sezonie. Prawdziwy powiem wiosny poczujemy w siesiówkach pod koniec lutego.

Cubus podobnie jak Orsey w wiosennej kolekcji stawia na pastele. Cienkie wełniane swetry są delikatne i subtelne, wzory abstrakcyjne, ale nienarzucające się, a z tym wszystkim kontrastują bardzo dopasowane i zmysłowe małe czarne. Tej wiosny Cubus oferuje nam romantyczną kobiecość.

Tatuum również oferuje rzeczy inspirowane trendem etno. Są one jednak mocno przełamane stylem marynistycznym i wyraźnymi geometrycznymi wzorami. Kolekcja Tatuum to przede wszystkim cardigany, tuniki, spódnice i marynarki. Propozycje wieczorowe są bardziej retro.

IGA RANOSZEK


„Ubierz się fajnie, a nazwą Cię gejem”

S

łynne i dosyć kontrowersyjne motto jest obecnie rozchwytywanym hasłem wśród społeczeństwa. Fan page „Ubierz się fajnie a nazwą Cię gejem” na Facebook’u liczy niespełna tysiąc like’ów, ale to dopiero początek. Zwolenników modnego wyglądu jest coraz więcej. Świadczy o tym chociażby kolejny profil: Prawdziwy mężczyzna, to stylowy mężczyzna prowadzony przez znaną blogerkę Khat Style. Jest ona jedną z tych osób, która poprzez umieszczanie na profilu intrygujących stylizacji pragnie wzbudzić zainteresowanie szerokiego grona odbiorców. Promowanie takiego wyglądu i konwersacja z innymi ludźmi są jednym z najlepszych rozwiązań zwrócenia uwagi na problem jakim jest nietolerancja. Przewodnim celem tego rodzaju blogów, czy fan page jest uświadomienie społeczeństwu, że inaczej (czyt. oryginalnie, stylowo) ubrany mężczyzna nie jest kimś gorszym. Wręcz przeciwnie, zasługuje na uznanie i ogromne brawa za odwagę i kreowanie własnego stylu. Na szczęście nie tylko wirtualnie możemy podziwiać „prawdziwych mężczyzn”. Możemy ich znaleźć zarówno w dużych zagranicznych miast jak i na ulicach Warszawy czy Krakowa. Czym jest moda dla mężczyzn? Skąd się biorą uprzedzenia do stylowo ubranych facetów? Społeczeństwo w dzisiejszych czasach można podzielić na dwa obozy: pasjonatów mody ludzi kreatywnych i wiedzących, jak bardzo strój oddaje charakter człowieka, oraz ludzi konserwatywnych - trzymających się ustalonych i przyjętych norm, starający się za bardzo nie wyróżniać. Cytat, który znalazłam przeglądając strony internetowe poświęcone modzie w idealny sposób określa tę drugą grupę - „DON’T HATE WHAT YOU DON’T


UNDESTAND”. To właśnie Ci ludzie ślepo broniąc własnych przekonań nie są w stanie zaakceptować i otworzyć się na otaczającą ich ubioru jest orientacja seksualna skazują rzeczywistość. Twierdząc, że jedynym z wyznaczników siebie na obelgi ze strony innych. Dla większości z nich odmienność jest czymś niedopuszczalnym, skazanym na porażkę i krytykę. Nie bez powodu coraz więcej ludzi buntując się pragnie przekazać innym, że pogarda i niechęć do odmienności tkwi w mentalności naszego społeczeństwa. Zdecydowanie Polakom brakuje dystansu, czego wynikiem jest rosnąca liczba „hejterów”. Czy unikalność i ekstrawagancja musi nieść za sobą takie konsekwencje? Sama się nad tym zastanawiam i próbuje zrozumieć tę część z nas, która chce się w jakimś stopniu dowartościowywać krytykując innych. Tylko czy ta krytyka może przynieść komukolwiek coś dobrego? Oprócz chwilowej satysfakcji chyba nic. Podejście do mody powinno być dla każdego z nas sprawą indywidualną. Ingerencja w czyjeś życie, nawet za sprawą negatywnych komentarzy, świadczy o zwykłym tchórzostwie. Wiele zależy na tej płaszczyźnie od nas samych, dlatego ważne jest, aby umieć panować na emocjami, starać się rozumieć innych oraz akceptować ich wybory. Polska jest krajem, którego ulice dopiero zaczynają mienić się różnymi kolorami, a poczucie dobrego stylu wzrasta z roku na rok ( daleko nam, co prawda do takich miast jak Berlin czy Londyn, jednak moda i dobry wygląd stają się dla nas coraz ważniejsze). Ludzie powoli rozumieją, że moda to coś więcej niż ślepe dążenie za trendami czy też naśladowanie manekinów z witryn sklepowych. Ważne jest przy tym, aby nie zacierać własnej osobowości, a mężczyźni, chociaż nie tylko, bo kobiety również, ale to temat na osobny artykuł, są tego idealnym przykładem. Dziary, kruczoczarne włosy, brody a’la hipster, zwężane spodnie są dzisiaj wyznacznikami za pomocą których mężczyźni chcą nie tylko wy-razić siebie, ale również pokazać swoją osobowość.



Dawniej było tak, że to kobieta miała i chciała dobrze wyglądać, teraz ta zasada tyczy się obu płci. Celowo skupiłam się na grupie mężczyzn z tego względu, że coraz częściej stają się pośmiewiskiem w oczach innych. Obelgi rzucane w ich stronę można spotkać wszędzie: na ulicy, w Internecie, na portalach społecznościowych takich jak facebook, gdzie blogerzy i osoby traktujące strój, jako wyznacznik własnej osoby udostępniają zdjęcia, czasami w celach prowokacyjnych. Określenia typu „gej” czy „pedał” stały się normą. Przykładem może być postać, która w ostatnich miesiącach zawładnęła blogosferą modową- Vanitas. Jest to osoba bardzo kreatywna, o świeżym spojrzeniu na modę i otaczającą rzeczywistość. Bez dwóch zdań można go zaliczyć do blogerów, którzy potrafią się przebić na rynku, pokazać własny, oryginalny styl a przy tym być sobą. Modę męską przedstawia w sposób nowoczesny łącząc ciekawe fasony i topowe kolory. Nie bez powodu od samego początku jego blog jest w ścisłej czołówce moich ulubionych, dorównując poziomem tym zagranicznym. Z zaciekawieniem czekam na kolejne stylizacje, które ostatnimi czasy budzą wiele kontrowersji. To, co ja uważam za plus, a u innych jest nie do przyjęcia, to fakt, iż dla blogera nie ma różnicy czy zakłada ubrania z działów męskich, czy też damskich ( i tutaj ogromne brawa dla niego, bo kto by się odważył na taki krok?). W dodatku w obu przypadkach wygląda rewelacyjnie. Kolejną równie barwną postacią jest Fashionable Innovations, który w przeciwieństwie do Vanitasa jest ni-czym kolorowy ptak (określenie znane dla najpopularniejszej polskiej blogerki- Macade-mian Girl). Róż, który dla większości społe-czeństwa jest negatywnie odbierany w mę-skich stylizacjach, dla niego stanowi jeden z bazowych kolorów. Obaj przy tym idealnie pokazują, że uleganie stereotypom w modzie nie popłaca, daje za to ogromne korzyści. Takich blogerów, czy mężczyzn na ulicach jest dziesiątki. Wystarczy przejść się chociażby w

Warszawie Nowym Światem, Chmielną czy odwiedzić takie miejsca jak Powiśle i niszowe kluby, aby samemu się przekonać, że obecnie dobrze ubrany facet, to facet, który zna swoją wartość i ma silną osobowość. Najważniejsze to drodzy panowie nie bać się eksperymentować, stawiać na oryginalność a na krytykę patrzeć z przymrużeniem oka.

MARTYNA MIERZEJEWSKA


„Zraniona przez chłopaka postanowiła napisać piosenkę i tak powstał utwór „(Zabiłeś tę miłość) Nie ma nas”, który po jakimś czasie zamieściła na YouTube. Nagranie bardzo szybko zdobyło ogromną popularność wśród internautów. Do młodej artystki zaczęły napływać pochlebne e-maile. Wielu jej nowych fanów pisało, że utwór opisuje historię z ich życia. Dzięki temu Patty – Patrycja Dłutkiewicz poczuła, że ma poparcie wśród rówieśników i natychmiast wzięła się do pracy nad nowymi utworami”.

Kamil Rodziewicz: Czy przypominasz sobie dzień, w którym uświadomiłaś sobie, że śpiewanie jest dokładnie tym, co chcesz robić w życiu? Patty: Tak, to był dzień, w którym dostałam się na studia i uświadomiłam sobie, że będę wykształconą bezrobotną.(śmiech) A tak na poważnie to odkąd zaczęłam wydobywać z siebie pierwsze, poprawne dźwięki. Zrozumiałam, że śpiewanie to coś, co chcę robić w życiu, że muszę wykorzystać swój potencjał i to, co dostałam od losu, bo tylko to mnie w pełni usatysfakcjonuje.

W zdobyciu rozgłosu niezwykle pomocny w Twoim przypadku okazał się Internet. Skąd pomysł, żeby to właśnie dzięki temu medium zaistnieć? Nie chciałaś wziąć udziału np. w programie Mam Talent czy X Factor? X Factor czy Mam Talent wolę oglądać w telewizji. Stwierdziłam, że chcę podążać inną drogą i skupić się na tworzeniu własnych piosenek, a nie wałkować, co tydzień covery. Wolę poświęcić te dziesięć godzin, które miałabym stać w kolejce na nagrania w studio. Moim jurorem jest tylko i wyłącznie moja nauczycielka śpiewu, która ocenia technikę mojego wokalu a nie wygląd. Dla mnie uczestnictwo w tego typy programie byłaby po prostu stratą czasu.


Kiedy wrzuciłaś do sieci pierwsze nagranie? Rok temu. Do sieci trafiły moje pierwsze dwa covery „Stop" i „Black Velvet". Spotkałam się z bardzo pozytywnym odbiorem, co skłoniło mnie do pracy nad własnymi utworami.

Wystarczył zwykły mikrofon i konto na YouTube, żeby móc samemu nagrać piosenkę? Wystarczyły mi chęci, pomysł i konto na YouTube. Nie miałam ani mikrofonu, ani programów, które mogłyby mi pomóc w tworzeniu muzyki. Robiłam tak naprawdę wszystko sama od początku do końca.

Jak zwrócił na Ciebie uwagę Twój wydawca? Moim wydawcą jest firma Konkol Music, czyli Adam i Angelina Konkol, którzy odnaleźli mnie w Internecie. Pewnego dnia weszłam na swoją skrzynkę mailową i znalazłam tam wiadomość od Adama. Zadzwonił do mnie, omówiliśmy wszystko, spotkaliśmy się podpisaliśmy kontrakt i tak rozpoczęła się nasza współpraca.

Jak przebiega wasza współpraca? Każdy mnie pyta o Adama, ale nikt nie zapyta o Angelinę, która jest moją managerką i tak naprawdę to ona zajmuje się moją promocją i pilnuje, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Zarówno z Adamem jak i z Angeliną dogadujemy się w każdej kwestii. Otrzymuję od nich bardzo dużo rad i wsparcia. Wkładają mnóstwo serca w pracę ze mną a ja staram się odwdzięczać tym samym i myślę, że efekty naszej pracy z roku n a rok będą coraz lepsze. Podpisałaś kontrakt z dużą wytwórnią fonograficzną, czy nie boisz się tego, że staniesz się jedynie produktem a nie artystką?


Nie. Tak naprawdę nie zostaje mi nic narzucone. Dogaduję się z ludźmi, z którymi współpracuję i rozumiemy się w każdej kwestii, więc nie muszę się niczego obawiać. Na jakim jesteś etapie jeśli chodzi o płytę? Na dzień dzisiejszy jestem w trakcie „wyciskania" jak najwięcej z mojego pierwszego singla. Niebawem wyjdzie remix, który będzie grany w 2500 dyskotekach w Polsce i myślimy powoli nad drugim singlem, ale to jeszcze trochę zajmie. Mogę tylko zdradzić, że płyta wyjdzie na pewno w tym roku. Rynek muzyczny, na który właśnie wchodzisz spełnia twoje oczekiwania? Czy to wszystko wygląda tak jak sobie to wyobrażałaś? Wygląda na pewno gorzej niż parę lat temu, ale nie jest źle. Myślę, że aby teraz się na nim znaleźć potrzeba o wiele więcej pracy i przede wszystkim szczęścia. Zdarza ci się zaglądać na plotkarskie portale, aby sprawdzić czy już o tobie piszą? Nie, ponieważ wiem, że jeszcze jest na to za wcześnie, ale jeszcze nie raz napiszą. Liczysz, że popularność w sieci przełoży się na ilość sprzedanych płyt? Liczę na to, że moja płyta spełni oczekiwania moich fanów i będzie najchętniej kupowaną płytą w Polsce. „Zabiłeś tę miłość” opowiada historię nieszczęśliwej miłości, czy wszystkie Twoje piosenki będą opisywały jej nieszczęśliwe aspekty? Nie. Gdyby cała płyta opierała się tylko i wyłącznie na tematyce nieszczęśliwej miłości to sama zanudziłabym się nagrywając ją. Jestem bardzo kreatywną osobą i mam wiele pomysłów na wszystko. Na płycie znajdą się bardzo rozmaite piosenki, które oczywiście będą odzwierciedleniem tego, co przeżyłam, niekoniecznie negatywnego.


Twoja piosenka ma już ponad pół miliona wyświetleń, spodziewałaś się, że w tak krótkim czasie uda Ci się osiągnąć taki wynik? Nigdy się tego nie spodziewałam i szczerze mówiąc byłam bardzo zszokowana, kiedy zobaczyłam 500 tysięcy wyświetleń. Musiałam się parę razy dokładnie przyjrzeć zanim zaczęłam skakać do sufitu. Jak na polskiego debiutanta to bardzo dobry wynik. Nie wiem czy komukolwiek się to udało, a jeśli tak, to musimy to razem uczcić. [śmiech] Tekst i muzykę do debiutanckiego singla napisałaś sama, czy słowa opisują sytuację, w której się kiedyś znalazłaś? Spytam wprost, czy zostałaś kiedyś zdradzona? Tak, doświadczyłam zdrady i nie życzę takich przeżyć nikomu. Natomiast serdecznie dziękuję Panu X, bo tak naprawdę to jego kłamstwa sprawiły, że teraz jestem tu gdzie jestem, a on może podziwiać moją osobę w telewizorze. Czy potrafisz wybaczyć zdradę? Oczywiście, że nie. Nie rozumiem, po co ludzie się zdradzają i pewnie nigdy tego nie zrozumiem. Jeśli jesteś z kimś szczęśliwy to po co zamieniać go na gorszy model? Bez sens. W bardzo krótkim czasie Internet wylansował nowe pokolenie gwiazd. W Polsce metoda „na Biebera” wykreowała m.in. Honey, czy Julę. Nie boisz się tego, że będziesz do nich porównywana, i że znacznie trudniej będzie Ci się wybić? Nie, niczego się nie boję. Nie sugeruję się sukcesami innych, patrzę tylko na siebie i robię swoje. Żyjemy w takich czasach, że Internet jest jedynym czynnikiem, dzięki któremu możemy się „wybić", ale trzeba potrafić to zrobić. A porównania będą zawsze, natomiast nie wiem, dlaczego ludzie porównują do siebie wokalistów twierdząc, że ten ma lepszy głos od tamtego czy wizerunek. Przecież każdy artysta jest inny i podąża własną drogą. Ma inną barwę głosu, inaczej się ubiera, maluje, zachowuje. Nie można porównywać do siebie


osób, które są i zawszę będą od siebie skrajnie różne. Kariera i muzyka, której z polskich lub zagranicznych wokalistek stanowi dla Ciebie źródło inspiracji? Nie inspiruję się nikim. Sama pracuję na swój wizerunek i rozwój kariery, ale jeśli miałabym wymienić wokalistki, które podziwiam, to na pewno byłaby to Beyonce, Rihanna i Christina Aguilera. Czy od czasu wydania singla Twoje życie się zmieniło? Jesteś nadal tą samą dziewczyną, czy bycie w blasku fleszy uderzyło Ci do głowy? Na pewno się zmieniło i będzie się nadal zmieniać, ale jestem cały czas tą samą dziewczyną. Chodzę do tej samej szkoły, mam tych samych znajomych, mieszkam w tym samym miejscu. Fakt, stałam się bardziej rozpoznawalna, ale blasku fleszy jeszcze nie odczułam. Nie widzę na drzewie na przeciwko moich okien żadnego paparazzi i na szczęście jeszcze mogę spokojnie wyjść do sklepu w dresach i potarganych włosach. Na zakończenie zmieńmy temat, czy jesteś z kimś w związku? Standardowe pytanie. [śmiech] Tak i podziwiam Go za to, że ze mną wytrzymuje. [śmiech] Na pewno nie jest aż tak źle? Uwierz mi, nie jest łatwo. [śmiech] Czego mam Ci życzyć w Nowym Roku? Życz mi przede wszystkim wieloletniego sukcesu. Wielu fanów, koncertów, sprzedanych płyt, singli i tych paparazzich na drzewie. [śmiech] Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.




Angie Stone - „Rich Girl”

„Backup Plan”) a bujającymi, powolnymi i bardziej nastrojowymi („Alright”, „Proud of Me”). Wszystko zaś utrzymane jest w przyjemnej, ciepłej stylistyce neo soulu, zmieszanego z brzmiącym retro R&B rodem z lat 90. Niestety, chce się powiedzieć, że wszystko już było, a po mile spędzonym czasie żadna z piosenek nie zapada jakoś głębiej w pamięć. Szkoda trochę, że Angie nie spróbowała pójść w ślady np. Erykah Badu i zaprezentować czegoś odrobinę nowego iż zaskakującego. Jednak to, co jest na „Rich Girl” najważniejsze, to szczery, ciepły i (ponownie) naturalnie brzmiący głos, w którym nie sposób się nie zakochać.

Wbrew tytułowi, poprzedni album „Unexpected” nie był niczym nieprzewidywalnym, a w gąszczu gościnnych występów zatracił się osobisty charakter kompozycji. W nadmiarze elektroniki, a przede wszystkim po zastosowaniu Auto-tune’a, głos Angie stracił swój ciepły, emocjonalny wyraz. „Rich Girl” ma być przeciwstawieństwem, skupiając się na przede wszystkim na introspekcji w tekstach i minimalizmie w muzyce. Swoimi poprzednimi wydawnictwami piosenkarka wypracowała sobie status jednej z najważniejszych soulowych wokalistek tym samym ustawiając poprzeczkę barwo wysoko. Ta wysokość została zachowana – dobrze to, i niedobrze. Kompozycje trzymają poziom, ale niestety, jednocześnie nie mamy tu do czynienia z niczym nowym, świeżym. Przede wszystkim zauważalne jest to w warstwie tekstowej, gdzie dominującym tematem jest miłość – zarówno ta szczęśliwa, jak i ta niekoniecznie udana. Tytułowe „Rich Girl” mówi o zawiedzionym zaufaniu ("If I had a dollar for every time you lied, I would be a rich girl”), „Guilty” to intymne wyznanie kobiecych uczuć, jakie pozostały po związku, choć adresata w jej życiu już nie ma („"You know better than anyone that for me, there's no other man.”). Muzycznie całość stanowi świetny balans między szybszymi utworami (singlowe

Keyshia Cole - „Woman to Woman”

Choć ślady po dawnej popularności, jakie przyniosły jej single nagrane z Seanem Paulem („Give it up to Me”) i Diddym („Last Night”) zdają się trochę zacierać, Keyshia Cole jest wciąż aktywna i przygotowała już piąty album w swojej karierze. Ponownie, zupełnie jak na pierwszych płytach, ukazuje swój doskonały talent do oddawania zawartych w tekstach emocji, jak wskazuje tytuł albumu, kobiecych emocji. A te układają się w cały wachlarz, od gniewu, poprzez smutek i frustracje aż do radości. Każda z piosenek stanowi intymne wyznanie stanów. „Singature” to bardzo intymne wyznanie miłości, w „Trust and Believe” rozlicza się z miłosnym zawodem, zaś w „Get it Right” sensualnie instruuje mężczy-


znę, jak „zrobić to dobrze”. Nieważne, jak poszło jemu, jej się udaje w 100% (o album chodzi, oczywiście). Możliwości wokalne również sprawdzają się doskonale. Raz jes delikatnie („Missing Me”), seksownie („Get it Right”), innym razem drapieżnie (“Enough of No Love”). W “Hey Sexy” eksperymentuje z delikatnym, prawie szepczącym wokalem w stylu Ciary. Bardzo ciekawie wypada „Woman to Woman” z gościnnym udziałem Ashanti, muzyczna rozmowa dwóch kobiet, gdzie obie wokalistki mogą zaprezentować się od swojej najlepszej strony. Najmocniejszym punktem płyty jest „I Choose You”, gdzie Keyshia daje z siebie wszystko, prezentujące swoje wokalne możliwości. Choć po nienajlepiej przyjętym „Calling All Hearts” Keyshia Cole zdecydowała się nagrać płytę bardziej odpowiadającą fanom niż jej własnym muzycznym aspiracjom, i tak wypada w tym, co robi, niesamowicie szczerze i naturalnie. Jej dotychczasowy dorobek przypomina trochę Mary J. Blige, talentem też wcale od niej nie odstaje, dlatego pozostaje mieć nadzieję, że jeszcze długo będziemy mogli się cieszyć jej twórczością. Ke$ha – „Warrior”

Po hucznych zapewnieniach o inspiracjach czerpanych z rocka lat 70. i rozwodzie z electropopem drugi album twórczyni „Tik Tok” nie różni się jakoś szczególnie od swojego poprzednika. Zamiast rozwodzenia się nad poszukiwaniem rycerza na białym koniu i płaczu, że znów się nie udało, teksty znów hedonistycznie traktują o szaleństwach młodości, dobrej zabawie, nieskrepowanej miłości, seksie, czyli ogólnie o im-

prezowaniu bez myślenia o konsekwencjach.Kesha brzmi szczerze w tym, o czym śpiewa i nie próbuje, wzorem swoich koleżanek, udawać mądrzejszej i bardziej elokwentnej, niż jest w rzeczywistości. Czasem nawet zdarza jej się przemycić kilka mądrzejszych myśli o korzystaniu z uroków życia. Swoją drogą ciekawe – celowo czy przez przypadek? Ludzie pracujący nad albumem pochodzą z totalnie różnych bajek: Iggy Pop, będący ponoć największą inspiracją dla brzmienia albumu, współtwórca praktycznie wszystkich dotychczasowych piosenek Keshy – Dr.Luke, a także Patrick Carney z The Black Keys, Wayne Coyne z The Flaming Lips, Nate Ruess z fun., a nawet jej własna matka, Pebe Sebert. Całą tę różnorodną mieszankę udało się z sukcesem połączyć w dość spójną całość. Energetyczne, poprockowe brzmienie dodaje pazura i tak już szalonym kompozycjom, uwydatniając ich imprezowy charakter. Najmocniejszym kawałkiem jest „Dirty Love”, gdzie udało się wprowadzić w życie wszystkie zapowiadane rockowe inspiracje. Wyraźnie słychać, że w towarzystwie Iggy Popa i przy brudnym brzmieniu gitar Kesha odnajduje się najlepiej, także wokalnie. Niestety, potencjał większości piosenek przepuszczony został przez producencką maszynkę Dr.Luke’a, który nie pozwolił zbyt daleko odejść od sprawdzonego, electropopowego brzmienia poprzednich hitów. Nie udało się także zrezygnować z rapowania i Auto-Tune’a, przez co Kesha momentami za bardzo zbliża się do głosowych możliwości blaszanej żaby, choć upierała się, że udowodni swoje zdolności. „Warrior” to dobry, spójny album, który nadaje się wspaniale na imprezy, ale tylko jako tło. Zadowoli z pewnością fanów piosenkarki i tych, którzy przyzwyczajeni są do współczesnej muzycznej papki. Ona sama pozostaje w tej chwili w rozkroku między swoimi muzycznymi początkami a nie do końca zrealizowanymi zamierzeniami. Zamiast rewolucjonizować muzykę rozrywkową i przyczynić się do odrodzenia rock’n’rolla zdecydowała się na pozostanie w dotychczasowym, bezpiecznym dla siebie miejscu. Na szczęście wciąż czuje się tu dobrze, co pozytywnie wpłynęło na jakość albumu.


Anastacia – „It’s a Man’s World”

materiału zabrakło. Dodatkowo ogólny poziom zaniża wartswa muzyczna, której zupełnie brakuje energii, tak potrzebnej w mierzeniu się z tego typu szlagierami. Wszystko brzmi jak odśpiewane w „Idolu” czy innym „X-Factorze”. Na szczęście „It’s a Man’s World” wydano tylko jako preludium do właściwego albumu, który ukaże się gdzieś w 2013. Zawsze lubię, kiedy nieco starsi artyści przypominają o sobie, dlatego dobrze mieć Anastacię z powrotem.

Klara – „Away” Kiedyś zdobywała szczyty list przebojów, a jej nietypowy, mocny, „czarny” głos wydobywający się z drobnego ciała łatwo zapadał w pamięć. W pewnym momencie, po podsumowaniu kariery składanką przebojów „Pieces of a Dream”, zniknęła na jakiś czas. I to był ten zły ruch, bo od tego czasu Anastacii nie wiedzie się najlepiej. Wydana w 2008 roku „Heavy Rotation” była odejściem od energicznej mieszanki urban z pop rockiem na rzecz bardziej stonowanych rytmów soulu i r’n’b, i stała się raczej gwoździem do trumny niż nowym początkiem. Potem zostało już tylko odwiedzanie Niemiec, Rosji i trasa koncertowa w Belgii, co nie stanowi najlepiej o amerykańskiej artystce z międzynarodowym sukcesem na koncie. „It’s a Man’s World” to zbiór coverów czołowych zespołów rockowych. Na tapetę wzięto np. „Sweet Child o’Mine” Gunsów, „You Can’t Always Get What You Want” Stonesów, “Back in Black” AC/DC. Aby brać się za taki repertuar, trzeba mieć albo nie lada charyzmę albo tupet. Niestety, w przypadku Anastacii zwyciężyło to drugie. Nie poradziła sobie z udźwignięciem utworów, które przez lata uzyskały ogromną wartość i stały się w większości ponadczasowe. Jej głos wciąż brzmi świetnie i mógłby brzmieć w niejednym hicie – ale to jedyny plus. Najlepiej wypada w delikatniejszym „Wonderwall”, jest nieźle np. w „Use Somebody” (ile jeszcze osób ma zamiar to śpiewać?!), „Sweet Child o’Mine” albo „You Give Love a Bad Name”. W większości jednak brakuje interpretacji, jakiegoś pierwiastka indywidualności. Tu szczególnie najsłabiej wypada „One” z repertuaru U2, kiedy od razu w głowie słychać brawurową interpretację Mary J. Blige. Takiego właśnie podejścia do

Jak sama stwierdziła, brakowało na muzycznym rynku artysty, który w pełni odpowiadałby jej muzycznemu smakowi. Trochę trudno się z tym zgodzić, bo za granicą znaleźć można wiele podobnych płyt do „Away”. Wyczuwalne są tu odniesienia chociażby do Lenki albo A Fine Frenzy. Na rodzimym podwórku Klara stanowi powiew oczekiwanej świeżości i stara się pozbyć tej luki, którą do tej pory częściowo wypełniali m.in. Paula & Karol. Rzeczywiście, dawno (czy w ogóle?) nie mieliśmy singer-songwriterki, tak zdolnej i młodej jednocześnie. Pisze teksty, komponuje, gra na kilku instrumentach i na dodatek sama zaprojektowała okładkę, a wszystko to przychodzi jej z taką lekkością i elegancją, jakiej starsi mogą często pozazdrościć. Album stanowi w sumie pół godziny muzycznej przyjemności, nie za dużo to, ale też nie za mało. Całość jest bardzo spójna, może zbyt spójna – jeśli miałaby to być wada. Trochę szkoda, że żadna z piosenek nie zapada szczególnie w pamięć, ale wszystko jest do nadrobienia. Za produkcję odpowiadał Artur Gadowski, i choć


było trudno, co sama przyznała, udało się Klarze konsekwentnie zachować osobistą, artystyczną wizję.

T.Love – „Old Is Gold”

Gdyby wszyscy ludzie, którym brakuje odpowiednich do muzycznego gustu dźwięków, nagrywali tak dobre albumy, świat byłby lepszym miejscem.

Skubas – „Wilczełyko”

Skubas do tej pory znany był z gościnnych występów m.in u Smolika, Noviki i Foxa. Dlatego „Wilczełyko” nie jest albumem, jakiego wszyscy się spodziewali. Nie chodzi o to, że jest nieudany, wręcz przeciwnie, to jeden z najlepszych albumów jesieni 2012, a konkurencja była duża. Ale spodziewano się raczej czegoś w klimatach elektroniki, house’u czy hiphopu. Tymczasem dostaliśmy album utrzymany w mrocznej, niepokojącej estetyce dark popu i folku, z dodatkiem brudnych, grunge’owych gitar. Mamy tu bujające rytmiczne kawałki („Więcej nieba”) oraz te spokojniejsze, bardziej liryczne (grany w radiach „Linoskoczek”, tytułowe „Wilczełyko”). Muzyka tworzy doskonały dodatek do niebanalnych tekstów, doskonale zinterpretowanych i wyśpiewanych przenoszącym emocje głosem Skubasa, przefiltrowanym w stylistyce lo-fi, przez co często rozmytym i jakby „zamglonym”. To doskonały album na deszczowy wieczór w domu, choć jeszcze lepiej sprawdza się w nocnych eskapadach przez lasy i senne miasteczka, przywodząc na myśl Twin Peaks albo Bon Temps. I niech mi nikt tego nie ma za złe, ale momentami mam skojarzenia z Laną Del Rey.

Pokolenie punkowców lat 80. niespecjalnie poradziło sobie z próbą czasu, o czym świadczą przykłady prawoskrętnego Pawła Kukiza czy Kazika, popłakującego nad „okradającymi” go fanami. T.Love pozostawało ostatnimi czasy trochę w cieniu. Tymczasem ku uciesze publiki Muniek z kolegami wrócili z porządnym albumem, który uświetnił i tak bogatą w premiery jesień. Muzycznie nie ma się do czego przyczepić. Zespół już dawno nie brzmiał tak dobrze, świeżo i swobodnie. Poprzednie płyty były raczej kontestowaniem, przetrawianiem dawnego brzmienia. Natomiast „Old Is Gold” to najdojrzalsza płyta w karierze. Oczywiście, wciąż jest energetycznie i punkowo, łobuzersko, jak w najlepszych latach kariery. Ale jednocześnie nie jest to już ten sam punk, co dawniej. A wszystko przez znacznie dalsze odniesienia – już nie tylko do muzyki granej za młodu, ale tej słuchanej w tym czasie, do korzeni rocka w swojej kwintesencji. To, co od razu rzuca się w oczy (raczej – na uszy), to bogate nawiązania do dziedzictwa Boba Dylana czy Johnny’ego Casha. Doskonałym tego przykładem jest „Lucy Phere” – najlepszy kawałek na płycie, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej. Opowiada o zmaganiach z diabelskimi pokusami, jakie każdy napotyka na swojej drodze, ma też głęboki wyraz osobisty. Wyraźnie mówi o tym, co może grozić młodemu muzykowi, a z czym sam Muniek z pewnością nie raz musiał się zmagać. Chyba jeszcze nigdy teksty T.Love nie były tak szczere, dojrzałe i przemyślane. Wyraźnie widać, że wiek zrobił z Muńkiem swoje – w pozytyw-


nym sensie – przydając mu dojrzałości i zdolności do introspekcji, jak i kontestowania otaczającego świata. Niestety, żeby nie było zbyt kolorowo, jest też do czego się przyczepić. Wydaje się, że Muniek, w celu uwydatnienia swojego przekazu, poza przekleństwami umie zastosować wiele więcej środków ekspresji. Pewnie, że są one naturalne dla punkowca, ale przez ostatnie kilkanaście lat nie pojawiło się ich tyle, ile na tej płycie. Mogę zostać oskarżony o niezrozumienie, ale żeby być oryginalnym i udowodnić swoje przywiązanie do tradycji, nie trzeba od razu „pierdolić fejsa” (w piosence „Skomplikowany „nowy świat”), bo wiele dobrej muzyki rozprzestrzenia się właśnie za pomocą nowych mediów. Poza tym – wypadałoby mieć więcej szacunku do tych kilkudziesięciu tysięcy lajkujących. Enej – „Folkhorod”

Enej ponownie udowadnia, że zasłużyli na zwycięstwo w „Must Be the Music”. Stanowią miłą odmianę od watahy bezpłciowych klonów, jaka opanowała przez ostatnie lata nasz rodzimy rynek muzyczny. Mają u mnie bardzo duży plus za promowanie w naszym kraju ducha słowiańskiej wspólnoty i korzeni, o którym tak często się zapomina. Z drugiej strony nie są wcale tak nowatorscy, jak mogłoby się wydawać. Młodzi słuchacze, mniej więcej w wieku gimnazjalnym nie będą pewnie pamiętali, ale przecież parę lat temu mieliśmy już modę na folkowe dźwięki. Choć niestety, szybko przekształciło się to w promowanie góralszczyzny w jej najbardziej przaśnym wydaniu. Ale wszystko zaczęło się od serbskochorwackiego muzyka, Gorana Bregovića, który z sukcesem sprzedawał w naszym

kraju podobna muzykę, przy okazji reanimując kariery Kayah i Krzysztofa Krawczyka. Słuchając „Skrzydlatych rąk”, nie sposób nie poczuć, że pomimo odwołań do kultury ukraińskiej, duchowy patronat Gorana wydaje się odbijać na krążku. Do tego momentami wyłapać można wpływy cygańskie („Moja Eneida”), przywodzące na myśl kawałki Shantela i Gogol Bordello. Z większości piosenek przebija radość i chwytliwe melodie, a nogi same rwą się do tańca (albo chociaż rytmicznego tupania). Innym razem jest lirycznie i melancholijnie („Oj pishov ja v Dunay”). Czasami zespół niebezpiecznie ociera się o brzmienie jak wprost z dożynek wiejskich albo wesela w przygranicznej remizie. Tekstowo bywa różnie, ale muzyka jest na tyle nośna, że na niedociągnięcia nie zwraca się uwagi. Warte uwagi są zwłaszcza kawałki po ukraińsku. W naszych rodzimych mediach z języków obcych rzadko słychać coś poza angielskim, momentami francuskim czy hiszpańskim. Ukraiński jest tak piękny, melancholijny i bliski polskiemu, na dodatek nawet w energicznej piosence potrafi przekazać ogromny ładunek emocji, że warto zaznajomić z nim Polaków. Psy powiesić trzeba na utworze „United”. Brzmi ostrzej od reszty albumu, a że folkowe brzmienia cudownie komponują się z mocną muzyką, zapowiadało się obiecująco. Refren po ukraińsku w wykonaniu Lolka powala, ale całość zabija gościnny udział Łoza i Tomsona. Bezsensowna wstawka rapowa i justinotimberlake’owy śpiew w refrenie pasują do całości jak wół do karety. Docenić za to należy zamykający płytę cover Maanamu „Cykady na Cykladach”. Bo chociaż z Korą równać się nie da, to chłopakom udało się przemycić do ogólnego wyrazu coś od siebie.Może nie jest to muzyczny szczyt, a twórczość zespołu coraz bardziej nabiera charakteru stricte ludycznego, to jeśli do wyboru miałbym Weekend, Honoratę Skarbek albo Enej, podpisuję się pod tymi ostatnimi wszystkimi rękami i nogami. Podsumowując – kiedy trzeba, jest brudno i energetycznie, innym razem – stonowanie i dojrzale. Oby zespół dalej trzymał taki poziom, a najlepiej jeszcze wyższy. To pozwoli mu wybić się nie tylko ponad odcinających kupony rówieśników, ale także utrzeć nosa młodym.


Jak dorosnę, chcę być dzieckiem!

K

iedy byłam mała, czekałam aż będę dorosła. Tak, czekałam jak każdy z nas. Czekałam na samodzielność, na brak narzuconych obowiązków, beztroskę... Dlaczego nikt nas nie ostrzega? Dlaczego nikt nie mówi, że to życie, które wtedy mieliśmy, to właśnie był okres największej beztroski? Kiedy byłam mała, miewałam różne (mniej lub bardziej) zwariowane pomysły na swoją przyszłość. Jednym z nich, który pamiętam do dziś, który towarzyszył mi najdłużej, było zostanie weterynarzem. Przygarniałam na wpół zdechłe zwierzątka (w większości pisklaki). Karmiłam je ze strzykawek i troszczyłam się z całych sił. Płakałam, gdy znikały... Najprawdopodobniej to tata zajmował się usuwaniem ich martwych ciałek zanim jeszcze zdążyłam rano wstać. Pewnego razu przyniosłam do domu rudego kociaka, porzuconego przez kocicę w miejscowej stajni. Maluch nie potrafił sam ani jeść, ani chodzić. Miałam wtedy około 7 lat. Prowadziłam dziennik i zapisywałam obserwacje na temat jego rozwoju. Nawet już nie pamiętam jak go nazwałam, jakoś na pewno... Razem z mamą zrobiłyśmy mu przytulne legowisko w metalowym pudełku po ciastkach, które było ogrzewane lampą. Kotek jadł ze strzykawki. Po kilku dniach otworzył oczka i próbował wstać. Wtedy mama powiedziała: Nie wierzę, że pozwoliłam na to, by u nas w domu był kot! Jednak moja nadmierna troskliwość sprawiła, że kotek na drugi dzień zdechł z przegrzania w samochodzie, ponieważ musiałam go wszędzie ze sobą zabierać. Straciłam wiarę w siebie, w swoje możliwości weteryna-

ryjne i już nigdy więcej nie chciałam mieć z tym nic do czynienia. Kiedy byłam mała... Nie przypominam sobie bym odczuwała uczucia takie jak samotność, strach przed przyszłością. Życie toczyło się z dnia na dzień. Jedyne, co planowałam, to gdzie jutro wybuduję z koleżankami bazę, albo skąd wziąć deski, by zbudować ścianę w naszym domku. Konflikty na podwórku ograniczały się do kilku krzyków i uderzeń łopatką. Nigdy nie musieliśmy się umawiać z wyprzedzeniem jak dziś. Po prostu! Wychodziliśmy z domu, kiedy chcieliśmy się spotkać i było nam łatwiej na siebie trafić niż teraz... Teraz, kiedy mam 22 lata, jedyne, czego jestem pewna, to tego, że znowu chciałabym być dzieckiem. Dostaję namiastkę dzieciństwa, gdy przyjeżdżam do rodzinnego domu, by odwiedzić rodziców. Mama zawsze ugotuje coś pysznego, pozwoli się wyspać i posiedzieć przed telewizorem w pidżamie nawet do południa. Wszyscy bez względu na dzień tygodnia spotykają się o 14 na obiedzie, a tata opowiada o swojej pracy, bez której nie potrafiłby żyć. Tam zawsze wszystko jest na swoim miejscu od lat, nawet kot i pies. Gdyby życzenia z dzieciństwa: Kiedy będę dorosła... spełniały się, dziś wiem, że moje brzmiałoby: „Kiedy będę dorosła, chcę

być dzieckiem!”.

AGATA SORBIAN


Jaką jesteś mamą? Mama, najcięższym zawodem świata Plusy i minusy macierzyństwa

K

iedy byłam mała zastanawiałam się jak to jest być matką. Czy jest to zadanie trudne, czy tak samo łatwe jak bycie dzieckiem? Czy każda mamusia jest tak fajowa jak moja? Gdzie się nauczyła bycia mamą? Czy istnieją specjalne szkoły, do których chodzą obowiązkowo, i w których uczą jak opiekować się dziećmi takimi jak ja? A może to nauczyciele przychodzą do wybranych przez siebie kobiet i karzą im się uczyć? – sama już nie wiem. Mimo tak wielu niewiadomych, na pytania, kim będę w przyszłości odpowiadałam z nieskrywaną irytacją: „Jak to kim? Będę mamą!” Odpowiedzi na wyżej wymienione pytania poznałam dosyć szybko. Niestety, nie każda mama jest tak kochająca jak moja, nie istnieją szkoły, uniwersytety czy kursy przygotowujące, na których poznamy odpowiedzi. Jakimi będziemy matkami zależy tylko i wyłącznie od nas, tak samo jak fakt, jakimi ludźmi będą nasze dzieci. Dla zabawy postanowiłam przyjrzeć się różnym typom mam i tym samym, dać, co niektórym do myślenia - oczywiście wszystko potraktujmy z przymrużeniem oka. Jeden z pierwszych przychodzących mi do głowy modeli matek to typ Lalki Barbie. Myślicie sobie teraz na pewno, że nie ma na świecie nic idealnego i oczywiście macie rację tyle, że zawsze można próbować zachować pozory. Ten typ mamy charakteryzuje się dążeniem do perfekcjonizmu w każdym calu. Ubranie musi mieć zawsze czyste, wyprasowane i eleganckie, buty na obcasie wypolero-

wane, paznokcie u rąk i nóg pomalowane na najmodniejszy kolor sezonu. Usta pociągnięte szminką i obrysowane konturówką. Włosy zawsze świeże i zadbane. Tu nie ma miejsca na wpadki. Nie zobaczysz jej w poplamionej mlekiem bluzce czy sukience ze śladami po rozpuszczonych lodach. Jej córeczka ubrana jest jak laleczka a synek jak model wprost z wybiegu. Jaka jest w domu? Tego nie wiedzą nawet najstarsi górale. Nie zdziwiłabym się, gdyby w zaciszu swoich czterech ścian bardziej przypominała polską Zuzię, niż amerykańską Barbie. Bardzo popularne ostatnimi czasy zrobiło się bycie „EKO”. W życiu, pracy i oczywiście macierzyństwie. Ekomamy nie stołują się w Fast foodach i nie kupują warzyw i owoców w supermarketach. Mają swój własny ogródek bądź znajomego rolnika. Starają się aby mięso było wiadomego pochodzenia, najlepiej z zaprzyjaźnionej farmy. Ubrania kupują w second handach bądź odziedziczają po starszych dzieciach koleżanek. Bardzo popularny robi się tzw. szafing, czyli wymiana ubrań między uczestnikami owego projektu. Ekomatki nie używają proszków do prania, płynów do płukania, mydeł zapachowych, pampersów, chusteczek nawilżonych ani innych jednorazowych produktów. Cukier zastępują melasą. Piorą w kasztanach, dzieci kąpią w szarym mydle i używają wielorazowych pieluch czy podpasek. Do lekarzy chodzą w ostateczności aczkolwiek niechętnie, gdyż nie wierzą w witaminy, suplementy czy minerały z zewnątrz. Mają ich pod dostatkiem w ekologicznej żywności. Nie ufają także


szczepionkom. Postawa Eko jest godna pochwały, ale najważniejsze, aby z fana ekologii nie zmienić się w jej fanatyka.

Kolejnym typem matki jest Mama Kumpelka. Stara się wychowywać swoje dzieci w luźniej atmosferze. Od zawsze jest bardziej koleżanką niż opiekunką. Zależy jej na dobrych kontaktach ze swoimi latoroślami. To ona namawia je czasem do odrobiny szaleństwa, całodniowego turnee po centrum handlowym czy do wypadu na lody do ulubionej kafejki. Lubi zaszaleć, poczuć gorączkę sobotniej nocy. Chciałaby zawsze wiedzieć, co słychać u jej dzieci, poznać wszystkie ich sekrety, być zorientowana w tym z kim i kiedy się spotykają. Świetnie jest mieć przyjaciółkę, której można się zwierzyć ze wszystkiego. Ten typ musi mieć jednak na uwadze, że z czasem dziecko może przestać traktować ją jak autorytet a uwagi, prośby czy obowiązki zdecydowanie trudniej będzie jej wyegzekwować. „Jak sobie posłałaś, tak się wyśpisz”. Kolejną mamą jest Luzaczka. Nie martwi się na zapas. Kiedy słyszy o różnych chorobach, problemach czy dylematach wie, że jej to nie dotyczy, a co ma być to i tak się stanie. Nie rozczula się nad swoimi dziećmi. Kiedy któreś się uderzy pocieszy, przytuli, ale nie biegnie od razu na pogotowie. Jeśli maluchy chcą skakać na trampolinie czy wycinać nożyczkami to niech to robię byle zachowały ostrożność. Bałagan w pokoju? To po prostu

twórcza zabawa. Twierdzi, że dzieci same sobie krzywdy nie zrobią. Następny typ to mama Pracoholiczka, uzależniona od obowiązków. W swoim wolnym czasie układa dokumenty, porządkuje szafy czy nastawia pranie. Często robi kilka rzeczy na raz. Rozmawiając przez telefon myje naczynia, szykuje obiad czy przewija dziecko. Podczas karmienia robi notatki do pracy, podczas prasowania negocjuje umowę. Cały czas jest zajęta i stara się wszystkie obowiązki wykonywać z takim samym zaangażowaniem. Często chodzi podenerwowana, co odbija się na dziecku i reszcie rodziny. Mimo tego wszystkiego nie wyobraża sobie zmiany trybu życia, a słowa „wakacje” czy „odpoczynek” w jej słowniku nie mają racji bytu.

Następna w kolejce jest tak zwana Matka Polka. Poświęcająca się całkowicie wychowywaniu dzieci: bawi się z nimi, czyta, śpi i je. Biega na czworakach, dźwiga maluchy na barana, śmieje się i płacze razem z nimi. Jej życie jest całkowicie zsynchronizowane z życiem dziecka. Po całym dniu z urwisem jest tak wykończona, że ledwo wczołguje się na kanapę, aby choć przez chwilę pomyśleć o sobie. Wbrew pozorom nigdy się na nic nie skarży a na pytania znajomych jak sobie radzi zwykle odpowiada po prostu: „macierzyństwo wymaga poświęceń”. Następna do odstrzału jest mama Perfekcjonistka. Wszystko musi mieć ustalone i zaplanowane. Zawsze przygotowana na każdą


ewentualność. W domu ma idealny porządek. Codziennie na jej stole ląduje ciepły obiad a na deser domowe ciasto. Zanim została mamą wiedziała o macierzyństwie wszystko. Roztocza kurzu nie są dla niej zagrożeniem, zawsze w pobliżu znajduje się specjalna kołderka. Alergie są nie groźne, bo pokoik dziecka wykonany jest z niealergizujących materiałów. Rotawirusy? Pneumokoki? Już dawno zaszczepiła na nie dziecko. Jest przewidująca i zapobiegawcza. Obiadki dla dziecka przygotowuje z najlepszej, jakości marchewki. Jej dziecko nie spróbuje soczku z kartonika. Do picia dostaje wodę mineralną bądź świeżo wyciśnięty z owoców sok. W razie jakichkolwiek trudności może zawsze sięgnąć po swoją niezawodną broń - słynną białą rękawiczkę. Uwaga strzeżcie się, nie chcielibyście z nimi zadrzeć.

Kolejna na liście jest Hipochondryczka. Bez problemu wyszukuje kolejne symptomy chorób u swojego dziecka. Nieustannie mierzy mu temperaturę i ciśnienie. Niezjedzony obiad oznacza dla niej, że coś na pewno jest nie w porządku. Pojawienie się kataru bądź kaszlu jest jej prywatnym końcem świata, na który na szczęście ma całą walizkę lekarstw. Jest zmorą dla lekarzy, którzy rozpoznają ją z samego końca korytarza. Jej dziecko częściej siedzi zamknięte w pokoju niż wychodzi do ludzi, przecież ci bezczelnie rozsiewają bakterie. Urodziny u smarkającego dziecka? Nie, dziękuję. Lepiej jest dmuchać na zimne. W swoim notesie na pierwszym miejscu ma numery telefonów do najlepszych specjalistów w

okolicy i wszystkich aptek dyżurujących. Jej ulubiona książka? Oczywiście Encyklopedia Zdrowia, którą zna od podszewki! Nie możemy również zapominać o mamach Celebrytkach, które zarabiają na byciu po prostu sobą. Swoją twarzą sygnują różne marki pieluch, kosmetyków dla dzieci czy ubranek, projektują kocyki lub też zachęcają do dbania o formę po porodzie w poradnikach napisanych przez nie same. Wykorzystują fakt posiadania dziecka do zarabiania pieniędzy starając się być zarazem autorytetem dla innych mam. Próbują udowadniać, że prowadzą normalne życie i zmagają się z tymi samymi problemami, w co ciężko uwierzyć, gdy widzi się taką Muszkę wrzucającą paczkę pieluch do swojego kosmicznie drogiego mercedesa w szpilkach i najmodniejszej kurteczce tego sezonu. Sami oceńcie ile w tym prawdy a na ile jest to pomoc sztabu niań, bo oczywiście jedna niania nie wystarcza.

Podsumowując nie powinniśmy przesadzać w żadną stronę. Najlepiej wypośrodkować główne cechy wszystkich typów mam i połączyć je w jedno. Jak widzimy nie dobrze jest być zbyt rygorystyczną, ale i nie powinno się pozwalać dzieciom wchodzić sobie na głowę. Utożsamiacie się z którymś z powyższych typów mam? Dostrzegłyście błędy, które popełniacie? Może warto, więc się nad sobą zastanowić?

MONIKA SZODA


DOMINIK KONDZIOŁKA


(…)

Nie pamiętam, co mnie zbudziło, ale wiedziałem, że przed chwilą stało się coś strasznego. Przetarłem przekrwione oczy, czułem sie jakbym, spał od co najmniej kilku lat. Wpół przytomny rozejrzałem się po namiocie. Wszystko było takie, jakie zapamiętałem z poprzedniego dnia. Wszystko prócz jednego - mojej ukochanej Laury, która gdzieś zniknęła. - Może wyszła się przewietrzyć? – powiedział jakiś głos w mojej głowie, ale nie ufałem mu. Już miałem wstać, gdy z kieszeni wyleciała mi kartka z nabazgrolonym w pośpiechu rysunkiem jakiegoś stwora. Ni to ptak, ni kobieta patrzyła na mnie drapieżnymi oczami. Zmiąłem w dłoni świstek i wyrzuciłem. Nie miałem teraz czasu na takie głupstwa. Z trudem wyszedłem z namiotu i zapuściłem wzrok w głąb lasu. Tuż przy ziemi unosiła się mleczna biała mgła, ciągnąca się pasami niby nitki babiego lata. Drzewa rosły tak gęsto, że zasięg mojego oka kończył się po kilkunastu metrach. - Laura! Laura! – krzyczałem. Czułem, iż stało się coś złego. Gnany uczuciem strachu zacząłem zapuszczać się w las, coraz bardziej oddalając się od naszego obozowiska. Szedłem tak kilka minut gdy nagle coś na ziemi przykuło moja uwagę. Kremowy skórzany portfel połyskiwał na ciemnozielonej, leśnej ściółce. Podniosłem go i otrzepałem z mchu. Był wyniszczony, w kilku miejscach ubrudzony błotem i dziwnie znajomy. Niezwłocznie otworzyłem go. Wewnątrz znalazłem zdjęcie tak dobrze znanej mi osoby, ale moje zaskoczenie szybko przerodziło się w zdziwienie. - Co do licha – powiedziałem na głos. Na zdjęciu obok Laury siedział jakiś nieznany mężczyzna. Tajemnicza postać przytulała moją ukochaną, a zuchwały wzrok utkwiła wprost w obiektyw. Zupełnie jakby nieznajomy patrzył prosto na mnie. Poczułem jak zimna dłoń strachu delikatnie sunie po moich plecach. Moja trwoga tylko powiększyła się gdy zrozumiałem, iż to co z początku wziąłem za błoto było w rzeczywistości zakrzepłą krwią. – O mój Boże… Upuściłem znalezisko i przejęty grozą całej sytuacji zacząłem biec, wykrzykując jednocześnie imię ukochanej. W pewnym momencie moja stopa zawadziła o jeden z wystających gęsto korzeni. Runąłem jak długi uderzając głową w coś twardego. Podniosłem się obolały. Adrenalina przestała już działać i czułem się wyczerpany. Spojrzałem pod nogi. Stałem wśród porozrzucanych kości. Dawniej białe żebra teraz zszarzały i pokryły się zielonkawym nalotem mchu. Części szkieletu były ogołocone z innych tkanek, zapewne zjedzonych przez robactwo oraz leśne zwierzęta. Z szoku wyrwał mnie odgłos łamanych gałęzi.


Zdziwiony rozejrzałem się dookoła i wytężyłem słuch. Tak. Z oddali dochodził cichutki dźwięk pękającego drewna. I tak nie miałem pomysłu, co ze sobą zrobić, a dopiero teraz uświadomiłem sobie, że zupełnie zgubiłem drogę powrotną do obozowiska, tak więc ostrożnie ruszyłem w stronę tajemniczego brzmienia. - Ale jesteś głupi – ganiłem się w głowie. Laura na pewno zgubiła portfel wczoraj i poszła go po prostu poszukać, a teraz siedzi w namiocie i czeka na swojego przewrażliwionego kochanka, który zgubił się w lesie. Nie dawało mi jednak spokoju kim był tajemniczy mężczyzna z zdjęcia. Wróciłem do szukania źródła zagadkowych dźwięków. Miałem nadzieję, że osoba, którą spotkam pomoże mi w jakiś sposób odnaleźć drogę powrotną, choć nie miałem najmniejszego pomysłu jak miała by to zrobić. Wyszedłem właśnie z gęstwiny gdy zobaczyłem kto powodował trzaski, które od dłuższego czasu słyszałem. Młoda kobieta stała na czubkach palców i z niebywałą gracją łamała gałązki raz za razem. Jej smukłe palce delikatnie łapały za cienkie kijki i odłamywały kolejne kawałki, które odkładała do pozostałych trzymanych w zagłębieniu podniesionego przodu sukienki. - Przepraszam – zbliżyłem się. Miała alabastrową skórę bez żadnej skazy czy nawet pieprzyków. – Przepraszam – zagaiłem raz jeszcze. Nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi dalej zajęta swoją czynnością. Byłem już tak blisko, że widziałem małe włoski, które tworzyły swoisty meszek na długiej szyi. Dotknąłem jej ramienia. Było zimne. Albo to ja byłem jeszcze gorący z nerwów. Zatrzymała dłoń w połowie ruchu i wolno odwróciła głowę w moją stronę. Jej wielkie szmaragdowe oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem. Mały nosek bez garbka, ale ostro zakończony zdradzał silny charakter pięknej dziewczyny. - Tak? – odezwała się cicho. - Bardzo przepraszam, ale yyy… - nie widziałem nawet co powiedzieć. - Zgubiłeś się? - Tak, dokładnie. Wie pani szukałem mojej dziewczyny Laury i… - Stracił pan z oczu szlak niemylnej drogi – zauważyłem, że lekko zadrgał jej kącik ust. - Otóż to, ale może mniej poetycko – uśmiechnąłem się. - Tu jej nie znajdziesz. Odwzajemniła uśmiech. Złapała mocno za początek gałęzi i przeciągnęła dłonią po całej długości zrywając przy tym wszystkie liście. Spojrzała z powrotem na uzbierane drewno i bez słowa odwróciła się idąc wolno w jakimś kierunku. Postanowiłem podążyć za dziewczyną, w końcu co innego mi pozostało. Nagle usłyszałem cichy szloch. Rzuciłem okiem na ogołoconą gałąź. Na korze widniały karminowe plamki jeszcze świeżej krwi. Biedna dziewczyna musiała się zranić. Podbiegłem do niej. - Pomóc pani? - Najpierw musi pan pomóc sobie – odpowiedziała bezbarwnym głosem.


- Myślałem, że może pomoże mi pani znaleźć powrotną drogę. Szedłem mniej więcej z tamtego kierunku gdy – wskazałem ręką skąd przyszedłem, ale nawet nie rzuciła na mnie okiem. - Za późno, już się ściemnia. Zdziwiony spojrzałem w górę. Gęste korony drzew skutecznie hamowały dostęp światła, przez co w lesie cały czas panował półmrok. Nawet nie zauważyłem, kiedy nadszedł wieczór. Szliśmy bez słowa. Obserwowałem otoczenie, próbując znaleźć jakiś charakterystyczny punkt odniesienia, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Co jakiś czas niektóre z drzew przypominały swoją sylwetką ludzi. Kilkukrotnie nabrałem się nawet na to, że wziąłem chropowatą korę za wykrzywione w krzyku twarze. Nagle moja towarzyszka zatrzymała się i rzuciła całe uzbierane drewno w jedno miejsce. - Tutaj zatrzymamy się na noc – powiedziała. Chciałem jej pomóc, ale zaoponowała. Po kolejnej długiej chwili ciszy odezwałem się. - Jak się nazywasz? - Aello – odrzekła lakonicznie. Ogień zatańczył na stogu drewna i rozjaśnił otaczający nas mrok. Groteskowe cienie drzew kładły się na ziemi, otaczając nas coraz bardziej. Zawiał mroźny wiatr. Skuliłem się i podciągnąłem kolana do siebie. Aello siedziała naprzeciwko niewzruszenie, podmuch powietrza rozwiał jej suknię, która przez moment przypominała skrzydła. Bez słowa patrzyłem to w ogień to na oczy dziewczyny, które przyglądały mi się drapieżnie. Zacząłem się zastanawiać czy to na pewno dobry pomysł żeby spędzić noc z zupełnie nieznajomą osobą, ale chyba lepsze to niż błąkanie się samotnie po lesie. Postanowiłem, że nie zmrużę oka lecz Morfeusz miał dla mnie zupełnie inne plany…

Coś upadło na ziemię. Szklanka? Nie. Coś większego. Dzbanek. Czerwony płyn, który się z niego wylał poplamił mi dłonie. Zbliżyłem je do oczu. Lśniły karmazynową czerwienią. Podniosłem głowę. Przede mną stała Laura. Mówiła coś. Krzyczała, ale ja nic nie słyszałem. Zawiedziona ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Podszedłem bliżej. Położyłem jej dłoń na ramieniu próbując uspokoić. Pokiwała głową. - Już nigdy nie będziemy razem – odezwała się nagle. Zaskoczony odskoczyłem. Teraz zobaczyłem, że Laura przestała płakać. Ona się śmiała. Śmiała do łez. Wolno podniosła głowę ukazując swoje prawdziwe oblicze. Aello wyszczerzyła zęby w diabelskim uśmiechu. Zlany potem zerwałem się i zacząłem kaszleć. Zewsząd otaczały mnie kłęby drapiącego w gardło dymu. Ognisko musiało zając pobliskie drzewa, ogień błyskawicznie rozprzestrzeniał


się. Drzewo nieopodal z trzaskiem ułamało się i runęło wprost pod moje nogi prawie mnie przygniatając. Prócz strzelającego drewna usłyszałem też rozdzierający serce szloch. - Aello! – krzyczałem. Pochyliłem się żeby dać odpocząć załzawionym oczom. Musiałem uratować dziewczynę. – Aello! – zawołałem jeszcze raz. - Tutaj! – usłyszałem zza swoich pleców. Odetchnąłem z ulgą i czym prędzej pobiegłem w stronę całej i zdrowej kobiety. W pewnym momencie zauważyłem, że o dziwo szloch oraz lament z każdą chwilą tylko przybierają na sile. Z trudem dostrzegłem uciekającą w gąszczu drzew sylwetkę. Drzewa dosłownie ścisnęły się tworząc tunel, który prowadził mnie ku mojemu przeznaczeniu. Ogień był już tuż za nią gdy dostrzegłem przed sobą mały domek, w którym zniknęła końcówka szaty Aello. Nie zastanawiając się ani chwil i wskoczyłem za nią do budynku. Wewnątrz panowała niesłychana cisza. - Aello?! – krzyknąłem, ale moje wołanie pozostało bez odpowiedzi. Wyjrzałem przez okno, ale zamiast płonącego lasu ujrzałem… inny las. Miejski. Miejską dżunglę. Uliczki Wrocławia do dziś dzień stanowią dla mnie zagadkę. Labirynt dróg, w których tylko starzy mieszkańcy potrafią odnaleźć właściwą trasę. Na rynku stała zmontowana wczoraj choinka, oświetlająca teraz fasadę późnogotyckiego ratusza. Niebywałe jaki na rynku zawsze panuje ruch, nawet w nocy. Przed Literatką kłębiło się kilkunastu ludzi oddzielonych od wejścia taśmą policyjną. Miałem nadzieję, że nikomu nie stała się krzywda. Nagle drzwi przez, które wszedłem otworzyły się i weszła przez nie postać tak dobrze mi znana. Ja sam. Wszędzie poznałbym te włosy. Tą twarz, którą ja sam nigdy nie uważałem za atrakcyjną, a tak podobała się Laurze. Ściągnąłem buty i bez słowa przeszedłem przez siebie samego i udałem się do pokoju. Chwyciłem coś ze stołu. Podszedłem bliżej żeby dokładnie zobaczyć co bierze moja druga połowa. Portfel. Otworzyłem go i zobaczyłem znajome zdjęcie. Ze złością wymalowaną na twarzy poszedłem do kuchni. Laura stała przy kuchence i gotowała coś obrócona tyłem do drzwi. Nie wiedziała, że za nią stoję. - Co to jest? – odezwała się nagle moja ciemna strona. - Już wróciłeś? – zapytała ukochana. Zauważyła portfel w dłoni i pobladła. Znała mój wybuchowy temperament. – Przepraszam, chciałam ci powiedzieć wcześniej, ale… - Ale co dziwko?! – wrzasnąłem i rzuciłem ją w twarz skórzanym przedmiotem. Wzrok mojej złej połowy spoczął na nożu. Wolno zacisnąłem palce na jego rączce. Laura też to zobaczyła i znieruchomiała. Skoczyłem na samego siebie, próbowałem coś zrobić, zatrzymać. Lecz moje


drugie ja spojrzało na mnie tylko z nie ukrywaną drwiną w oczach. Zanim się zorientowałem co się stało było już po wszystkim. Z brzucha mojej ukochanej wystawała tylko czarna końcówka noża. Kilka czerwonych kropel upadło na portfel. Puściłem narzędzie zbrodni. Laura bezwładnie opadła na mnie i ostatkiem sił wyszeptała mi coś do ucha. Amok minął. - Nie! – krzyknąłem razem ze swoją ciemną połową – Nie, nie to nie może być prawda! Bez zastanowienia wyszarpnął nóż. Z brzucha wypłynęła ciemna jucha, było już za późno. Ciemna krew oznaczała poważne uszkodzenie wnętrzności. Gdy to zrozumiałem zbliżyłem się do balkonu. Błędnym wzrokiem odnalazłem klamkę. Nacisnąłem ją po czym wyszedłem na zewnątrz. Przerzuciłem nogi za barierkę. Siedziałem na niej jeszcze chwilę i skoczyłem. - Teraz już rozumiesz? – odezwał się głos z kuchni. Przerażony odwróciłem wzrok. Zwłoki Laury powoli pełzły, a następnie wstały i szły w moją stronę chwiejnym krokiem. - Jesteś mordercą… Ukryłem twarz w dłoniach i załkałem jak dziecko. Aello zbliżyła się na wyciągnięcie ręki. - Czy w Edenie żyje ona… I czy wezmę ją w ramiona?1 – zacytowałem. - Nie, nie ma jej w miejscu, o którym mówisz. Ale ty. Ty już nigdy nie weźmiesz jej w ramiona. Znów wydałem z siebie jęk bólu. - Co teraz ze mną będzie? -Po wsze czasy będziesz cierpiał męki za czyny, których się dopuściłeś, a teraz chodź – wolno podążyłem za katem. Zaprowadziła mnie do salonu gdzie czekał już stołek i podwieszony pod sufitem sznur. Podszedłem do niego i wsadziłem głowę w śmiertelną obręcz. Ostre włoski liny drapały mnie w szyję. Przynajmmniej tak mogłem odpokutować całe zło jakie zrobiłem. To te przeklęte miasto obudziło całe zło jakie we mnie drzemało… - Musze coś wiedzieć. - Pytaj – odpowiedziała. - Kim był mężczyzna ze zdjęcia? - Nie pamiętasz? To jej mąż. Prawdziwy mąż, nie chłopiec zabawka jak ty – rzekła głosem niczym z otchłani, ale tak podobnym do barwy Laury. Od razu odepchnąłem stołek i ze łzami w oczach wymierzyłem sobie po raz kolejny karę. Ostatnim co usłyszałem był odgłos pękającego kręgu szyjnego i słowa Aello:

1

Edgar Allan Poe, „Kruk”


- Gdy dusza nasza, sama na się wściekła, Pożegna ciało na pobyt jej dane Minos ją zsyła do siódmego piekła Śród lasu, w miejsce wprzód nie wyszukane…2 Nie pamiętam co mnie zbudziło, ale wiedziałem, że przed chwilą stało się coś strasznego. Przetarłem przekrwione oczy, czułem sie jakbym spał od co najmniej kilku lat. Wpół przytomny rozejrzałem się po namiocie. Wszystko było takie jakie zapamiętałem z poprzedniego dnia. Wszystko prócz jednego - mojej ukochanej Laury, która gdzieś zniknęła. - Może wyszła się przewietrzyć? – powiedział jakiś głos w mojej głowie, ale nie ufałem mu. Już miałem wstać gdy z kieszeni wyleciała mi kartka z nabazgrolonym w pośpiechu rysunkiem jakiegoś stwora. Ni to ptak, ni kobieta patrzyła na mnie drapieżnymi oczami. Spojrzałem na podpis. ”Harpie”. Zaciekawiony zacząłem czytać dalej. „… drapieżne ptaki o kobiecych głowach. W „Boskiej Komedii” były dodatkowym narzędziem kary dla zamkniętych w drzewach dusz samobójców, znajdujących się w siódmym kręgu. Jedną z najstraszliwszych harpii była piękna Aello, uskrzydlona panna, która zobowiązana była do torturowania nieszczęśników przez całą wieczność.” To wszystko brzmiało tak dziwnie znajomo. Z trudem wyszedłem z namiotu i zapuściłem wzrok w głąb lasu. Tuż przy ziemi unosiła się mleczna biała mgła, ciągnąca się pasami niby nitki babiego lata. Drzewa rosły tak gęsto, że zasięg mojego wzroku kończył się po kilkunastu metrach. Po raz kolejny ruszyłem na spotkanie z przeznaczeniem. W siódmym kręgu piekła…

THE END

2

Dante Alighieri, „Boska Komedia”, Piekło pień XIII


BLACK WALL MAGAZINE redaktor naczelny:

Kamil Rodziewicz

art director:

Dominik Kondziołka

redakcja:

Kinga Dziadosz, Claudia Karwacka, Dominik Kondziołka, Iga Ranoszek, Eryk Sławiński, Monika Szoda, Bartosz Zasieczny

współpraca:

Karolina Grzelak, Jarosław Pendziwiater, Krzysztof Ufland

korekta:

Kamil Rodziewicz, Monika Szoda, Bartosz Zasieczny



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.