Wzgórze wiosny demo

Page 1

Bolesława Wdzięczna jest autorką wyróżnionego w ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Stefana Żeromskiego tomu opowiadań Marzenia zagubione w czasie, wydanego w 2005 roku, który stanowi dalszy ciąg wspomnień z Izraela. W roku 2006 ukazała się jej powieść Ja, Justyna i Tyrol.

WZGÓRZE WIOSNY

Bolesława Wdzięczna

Wzgórze Wiosny to po hebrajsku Tel Awiw, nazwa izraelskiego miasta położonego nad Morzem Śródziemnym, w którym jako pracownik ataszatu handlowego znalazłam się po kilkunastu latach od proklamowania państwa Izrael. Przez pewien czas byłam obserwatorem rozwoju tego młodego wówczas kraju. Do Izraela napłynęła ludność żydowska z różnych stron świata. Duży jej odłam stanowili Polacy pochodzenia żydowskiego, którzy nierzadko mieli kłopoty z adaptacją do nowej rzeczywistości. Tkwili nadal korzeniami w dawnej ojczyźnie, związani z jej kulturą, nauka i sztuką. W Tel Awiwie zamieszkałam u wspaniałej rodziny Richterów, z którymi szybko się zaprzyjaźniłam. Poznałam ich przeżycia okupacyjne i codzienne trudności, z jakimi się zmierzyli w kraju przodków. Zwiedziłam miasta i miejsca związane z historią starożytną tego niezwykłego kraju i zetkęłam się z trzema wielkimi religiami – judaizmem, chrześcijaństwem i islamem. Swoje wrażenia opisałam w tej powieści z przeświadczeniem, że zainteresują czytelnika.

Bolesława Wdzięczna

WZGÓRZE WIOSNY www.keytext.com.pl

Wydawnictwo Key Text



1


2


3


Projekt okładki Jacek Tarasiewicz

Redaktor Małgorzata Bednarkiewicz

Opracowanie techniczne Anna Wojda

© Copyright by Wydawnictwo Key Text sp. z o.o. Warszawa 2008

ISBN 978-83-87251-94-9

Wydawnictwo Key Text sp. z o.o. ul. Górczewska 8, 01-180 Warszawa tel. 022 632-11-36, 022 632-11-39, fax 212 www.keytext.com.pl wydawnictwo@keytext.com.pl

4


Dedykuję przyjaciółce Halinie i jej wspaniałej Rodzinie

5


6


– Do widzenia, tato! Zobaczymy się nie prędzej niż za rok. Na urlopie. O mnie się nie martw. Będę starała się oszczędzać. Może po powrocie uda nam się kupić mały domek z ogródkiem, jaki sobie wymarzyłeś! – powiedziałam wzruszona rozstaniem. I nagle rozpłakałam się. Wiedziałam, że ojciec był poważnie chory. Niedawno przeszedł operację żołądka. – To nie takie ważne dziecko! Chciałbym, żebyś była zadowolona z pobytu za granicą i jak najwięcej skorzystała. No i oczywiście wróciła cała i zdrowa do domu. Objęci ramionami trwaliśmy przez chwilę przytuleni do siebie. A gdy ojciec rozluźnił uścisk i podniósł głowę, w jego piwnych oczach zabłysły łzy. Wskoczyłam do wagonu i podeszłam do okna. Pociąg ruszył. Długo machałam ręką na pożegnanie. Poczułam się samotna i opuszczona. Wyruszałam w daleki świat i nie miałam pojęcia, co mnie tam czeka. Wszystko zaczęło się od przyjścia młodego inspektora personalnego z ministerstwa do wydziału traktatów dużej centrali handlu zagranicznego, w której pracowałam. Poprosił mnie na rozmowę do jednego z boksów przeznaczonych do przyjmowania

7


gości zagranicznych i oznajmił, że jego szef pragnie mnie zobaczyć i przedstawić ciekawą propozycję. Uśmiechał się przy tym tajemniczo, co miało oznaczać, że wiadomość będzie dla mnie interesująca. Nazajutrz zgłosiłam się w ministerstwie o umówionej godzinie. Przyjął mnie sam naczelnik. Czarnowłosy, czarnooki pulchny mężczyzna. – Jesteśmy zadowoleni z waszej pracy – powiedział wprost – i w dowód uznania chcemy was wysłać do ataszatu handlowego w Tel Awiwie. Jest to mała placówka. Dlatego trzeba będzie tam pełnić obowiązki księgowej i sekretarki. Byłam tak zdumiona ofertą pracy za granicą, że dopiero po dłuższej chwili wykrztusiłam z siebie kilka słów. – Dziękuję! Nie spodziewałam się takiej propozycji. Oczywiście zgadzam się na wyjazd do Izraela. Przepraszam, że nie odpowiedziałam od razu. Jestem zaskoczona i speszona wyróżnieniem. – To zrozumiałe! Ale przejdźmy do rzeczy. W ciągu kilku dni zorganizujemy przeszkolenie was w prowadzeniu prostej księgowości. Tak zwanej amerykanki. W tym czasie będziemy załatwiali formalności wyjazdowe. Życzę powodzenia! Po dwóch miesiącach, w połowie maja, wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. Z nominacją na referendarza, paszportem, biletem kolejowym i okrętowym opuszczałam Warszawę. * Podróż nocą przebiegła względnie spokojnie, mimo kontroli celnej i sprawdzania dokumentów na granicach. Rano znalazłam się na dworcu południowym w Wiedniu. Z innego peronu tego samego dworca odchodził pociąg do Wenecji. W przedziale zastałam rozlokowaną rodzinę żydowską jadącą na stałe do Izraela. Ucieszyłam się, że będę podróżowała z rodakami i porozumiewała się z nimi w ojczystym języku. Państwo Katz od pokoleń mieszkali w Łodzi, powiązani towarzysko z wysoko postawionymi ludźmi w hierarchii miasta. Ojciec

8


rodziny zajmował stanowisko dyrektora dużego przedsiębiorstwa. Byli więc dobrze sytuowani. Trudno mi było zrozumieć, czemu porzucają ustabilizowane życie, dobrobyt i wyruszają do kraju znanego im jedynie z przekazów biblijnych, opowiadań przodków i listów tych, którzy niedawno tam wyjechali. Należeli przecież do uprzywilejowanych. Pani Guta wyznała, że córka Lina w zeszłym roku ukończyła szkołę średnią i nie rozpoczęła studiów, gdyż od wielu miesięcy zastanawiali się nad wyemigrowaniem z Polski. Wreszcie zdecydowali się na ten krok. Robią to dla jedynaczki. Chcą, żeby miała szansę poznania młodego, bogatego człowieka z dobrymi perspektywami na przyszłość, no i być może wyjścia za mąż. Jeśli się nie uda, Lina zacznie studia na uniwersytecie w Jerozolimie. Nie są biedni. Mogą łożyć na jej wykształcenie. Wystarczy również na znaczący posag, który mógłby pomóc, gdyby zdecydowała się poślubić niezamożnego studenta. Była to trochę dziwna para. On jowialny, starszy wiekiem mężczyzna o blond włosach, mocno przerzedzonych i łagodnym spojrzeniu jasnych oczu. Ona brunetka o ładnej, delikatnej twarzy. Przeciwieństwo męża. Energiczna, gadatliwa, absorbująca. To właśnie ona pełniła rolę dyrygenta w tej rodzinie. Jednak gdy od czasu do czasu Lina raczyła zabrać głos i wypowiadała swoje nieznoszące sprzeciwu opinie, rodzice potulnie zgadzali się z jej każdym słowem. Rozkapryszona, rozpieszczona pannica. Niebieskooka blondynka o bladej, usianej piegami twarzy, podobna była do ojca. Tylko nos miała drapieżny. Właśnie drapieżny. Przypominał mocny, z lekka zakrzywiony dziób ptaka łownego. W miłej, serdecznej atmosferze dojechaliśmy do Włoch. Granicę przekraczaliśmy w Tarvisio i w niedługim czasie naszym oczom ukazała się Wenecja. Patrzyliśmy oczarowani na miasto położone w Lagunie Weneckiej nad Adriatykiem, zbudowane na ponad stu wysepkach, z niezliczoną ilością kanałów, z Canale Grande na czele. W jedną i drugą stronę leniwie płynęły gondole, a gondolierzy żywo

9


gestykulowali, wyrzucając z siebie potoki słów skierowanych do swoich pasażerów. Pan Katz zajął się przeniesieniem naszych bagaży na statek. My pozostałyśmy na placu św. Marka podziwiając bazylikę, wieżę zegarową, Pałac Dożów. Chmary natrętnych gołębi siadały nam na ramionach, domagając się grochu. Zrobiłam kilka zdjęć aparatem niezbyt dobrej marki pożyczonym od kuzynki. Potem w małej przytulnej restauracji zjedliśmy z apetytem spaghetti, popijając lekkim, białym winem. Byliśmy w doskonałych humorach. Spacer do portu przebiegł nadspodziewanie szybko. Z daleka widać było zgrabną białą sylwetę statku o nazwie „Wenecja”, na którym mieliśmy odpłynąć. Na pokładzie powitał nas oficer dyżurny i po sprawdzeniu biletów polecił jednemu z marynarzy zaprowadzić nas do kajut. Byłam przyjemnie zaskoczona, że wykupiono dla mnie drugą klasę, co oznaczało prawie komfortowe warunki rejsu do Hajfy. W dwuosobowej kabinie zastałam szczupłą brunetkę w średnim wieku. Była Greczynką stale mieszkającą w Stanach Zjednoczonych. Płynęła do ojczystego kraju na dwutygodniowy wypoczynek. Zamierzała spędzić urlop w gronie rodzinnym. Zwróciła się do mnie w języku angielskim. Mówiła szybko i płynnie, zdziwiona, że jej nie odpowiadam. W końcu zorientowała się, że słabo znam język. Na chwilę przerwała wyjmowanie z walizki przyborów toaletowych. – Przepraszam za moje niepohamowane gadulstwo – powiedziała. – Odtąd będę się starała mówić powoli i akcentować każde słowo. Byłam jej za to wdzięczna. Bariera językowa została w pewnej mierze pokonana. Gwizd syreny okrętowej przerwał tę kulawą konwersację. Wybiegłam na pokład. Zobaczyłam wciąganie trapu i wynurzającą się z wody kotwicę. Statek zakołysał się i powoli ruszył na pełne morze. Rozpoczęłam swoją pierwszą w życiu kilkudniową podróż morską.

10


W południe dźwięk gongu wezwał pasażerów na obiad. Zasiadłam do stołu ze znajomymi z pociągu. Podano bardzo smaczne dania. Zupę pomidorową z ryżem, a następnie świetnie przyrządzone mięso. Pieczeń wołową po mediolańsku duszoną w cebuli i jarzynach z sosem doprawionym winem i koniakiem. Do tego makaron i mnóstwo sałatek ze świeżych warzyw. Z pękatej, oplecionej rafią butelki kelner nalewał do kieliszków martini. Na deser podano lody, owoce, kawę. Na koniec na osobnym półmisku przyniesiono żółte sery. Dowiedziałam się wówczas, że po obiedzie należy zjeść po kawałku żółtego sera na lepsze trawienie. Pani Gucie podobało się urządzenie sali jadalnej i sprawna obsługa. Nie omieszkała wyrazić swojej opinii na ten temat. – Jestem zadowolona, że namówiłam cię do wykupienia biletów drugiej klasy. Warunki rejsu są komfortowe – powiedziała do męża. – A jacy mili i przystojni są oficerowie i marynarze, którzy zajmują się nami – zachwycała się Lina. Pierwszym portem na Adriatyku, do którego zawinęła „Wenecja”, było Brindisi. Pasażerom pozwolono zejść na ląd, zrobić zdjęcia, poczynić zakupy. Zdecydowałam się na kupienie letnich, taniutkich pantofli na niskim obcasie. Dumna ze sprawunku podziwiałam wysmukłe palmy, lśniące bielą gmachy i tłum turystów rozgadanych, pstrykających aparatami fotograficznymi i zajadających banany lub pomarańcze. Port w Brindisi miał duże znaczenie strategiczne dla starożytnego Rzymu. Obecnie można tam zwiedzać kościoły i klasztory romańskie i gotyckie z jedenastego i czternastego wieku. Także pałace renesansowe z czternastego i szesnastego stulecia. Niestety, postój trwał za krótko, żeby można udać się w głąb lądu. Statek odbił od brzegu i leniwie płynął wzdłuż „włoskiego buta”. Minąwszy Canale d’Otranso i grecką wyspę Korfu, znalazł się na Morzu Jońskim. Pogoda była ciepła, słoneczna. Niebo błękitne, bezchmurne. Większość dnia starałam się spędzić na po-

11


kładzie, na leżaku. Czasami stałam przy balustradzie i wpatrywałam się w zielonogranatową toń morską. Obserwowałam jak białe grzywiaste fale rozpryskiwały się o burtę statku. W pewnej chwili usłyszałam, że ktoś stanął obok mnie. Był to ciemnowłosy, ciemnooki mężczyzna. – W morze można się wpatrywać całymi godzinami – powiedział. – Szum morskich fal uspokaja i nastraja optymistycznie. – A słońce dogrzewa i opala na brązowo – odrzekłam. – Ciekawa jestem skąd pan wie, że jestem Polką? – Przypadkowo podsłuchałem rozmowę pani z przyjaciółmi. Jeśli chodzi o mnie, jestem opalony przez cały rok i nie tęsknię za słońcem. Mam go zbyt dużo w Sao Paulo. Upały dochodzą do czterdziestu stopni i są trudne do zniesienia. Pani płynie do Izraela, jak należy się domyślać? – Tak! Do pracy w ataszacie handlowym. – Jest pani Żydówką. Zdradzają to ciemne, głębokie, zamyślone oczy. Ja też pochodzę z Polski. Wyemigrowałem do Brazylii wiele lat temu. Płynę odwiedzić rodzinę zamieszkałą w kibucu. – Zatem będziemy towarzyszami podróży aż do Hajfy. Teraz przeproszę pana i wracam na leżak. Lenistwo, które mnie ogarnęło, jest nie do zwalczenia. – Proszę uważać na słońce. Wieje lekki wiatr i nie odczuwa się piekących promieni. Można poparzyć skórę. – Dziękuję. Będę ostrożna. Usiadłam wygodnie, wyciągnęłam nogi i śmiałam się sama do siebie. Niedawno pani Guta powiedziała do mnie z wyrzutem: – Co z pani za Żydówka? Już kilkakrotnie powoływała się pani na imiona świętych w rozmowie z nami. – Daj spokój Guto! – usprawiedliwiał mnie jej mąż. – Prawdopodobnie pani Joanna przebywała w czasie wojny wśród katolików. Nie miałam ochoty informować łodzian ani napotkanego mężczyzny, kim jestem i jaką religię wyznaję. To moja osobista sprawa.

12


Oparta o reling patrzyłam na morze. Czułam wewnętrzny spokój i rozleniwienie. Z zainteresowaniem obserwowałam jak statek przepływa między Wyspami Jońskimi. Pozostawia za sobą Itakę, Kefallenę, Zakhyntos i wzdłuż północnych brzegów Peloponezu zbliża się do Cieśniny Korynckiej, żeby zakotwiczyć w Pireusie. Spodziewałam się, że wielu pasażerów będzie chciało pojechać do Aten i zobaczyć Akropol. Przed zacumowaniem oficer pokładowy poinformował, że ci, którzy mają ochotę, mogą opuścić statek i spędzić kilka godzin na lądzie. Państwo Katz zdecydowali się na zwiedzenie Akropolu i zaproponowali mi wspólną przejażdżkę. – Jedziemy! – rzekła pani Guta stanowczo, szykując się do wyjazdu. – Taka okazja nieprędko się zdarzy. Zgodziłam się bez wahania. Dołączyła do nas młoda kobieta z Warszawy i razem wynajęliśmy taksówkę. W grupie było przyjemniej, a koszt przejazdu rozłożony na pięć osób – niższy. Ogromne wrażenie wywarł na mnie Partenon. Doskonale zachowane ruiny świątyni poświęconej bogini Atenie zadziwiały pięknem i wysmukłością kolumn. Wyobraziłam sobie jej posąg dłuta Fidiasza, pełen szlachetnego majestatu, cały ze złota i kości słoniowej. Przeżywałam swoje pierwsze spotkanie z kulturą starożytnej Grecji. – Zróbmy razem zdjęcie, pani Joasiu! – zaproponowała podróżująca z nami krajanka. – Chętnie. Usiadłyśmy na bloku skalnym przylegającym do kolumny, a Lina wzięła ode mnie aparat, nastawiła ostrość i pstryknęła. Potem było drugie zdjęcie, wewnątrz Partenonu, i trzecie. To ostatnie zrobione każdej z nas z osobna z widokiem na zamglone w dole Ateny. Gadatliwy taksówkarz próbował nas namówić na przejażdżkę głównymi ulicami stolicy, ale czas biegł jak zwykle za szybko i trzeba było wracać na statek. Od Pireusu sama zajmowałam dwuosobową kabinę. Moja towarzyszka podróży pożegnała się i opuściła „Wenecję” witana

13


przez przybyłą na spotkanie rodzinę. Luksusowe warunki rejsu sprawiały, że traktowałam swój pływający dom jak bezpieczną, wygodną przystań. Wypoczęta, opalona, czułam się znakomicie. Następnym portem, do którego zawinęliśmy, była wyspa Rodos na Morzu Egejskim. Niegdyś stał tu Kolos Rodyjski. Ogromny, trzydziestosześciometrowy posąg Heliosa, uznawany za jeden z siedmiu cudów świata. Został zniszczony przez trzęsienie ziemi. Nie ma także słynnej hellenistycznej rzeźby przedstawiającej scenę uduszenia Laokoona i jego synów przez węże morskie. Posąg znajduje się w muzeum watykańskim. Zejście na tę piękną wyspę, skąpaną w słońcu, z falami morskimi uderzającymi o jej brzegi i górami w oddali, było dla mnie dużym przeżyciem. Chodziłam po niej niczym bogini, która zstąpiła na przechadzkę z wyżyn Olimpu. Na Cypr nas nie wpuszczono. Statek zatrzymał się na pełnym morzu i przez wiele godzin tkwił z dala od portu w Nikozji. Na Cyprze trwała wojna pomiędzy pretendentami do wyspy, którą w 1914 roku wcielono do Wielkiej Brytanii. Ruchy niepodległościowe zapoczątkowane przez ludność pochodzenia greckiego rozpoczęły się już w latach trzydziestych. Nasiliły się po drugiej wojnie światowej i w 1950 roku Cypryjczycy greccy wypowiedzieli się w plebiscycie za przyłączeniem swego kraju do Grecji. Wielka Brytania nie uznała wyników plebiscytu w swojej kolonii. Ponadto w 1995 roku pretensje do Cypru zgłosiła Turcja i natychmiast zaczęły się krwawe walki między ludnością grecką i turecką. Wielka Brytania wprowadziła na wyspie stan wyjątkowy, co nawiasem mówiąc, nie przeszkodziło walkom między dwiema społecznościami. Na pokładzie chodziły pogłoski, że w imieniu kapitana statku dwaj oficerowie popłynęli łodzią do Nikozji w nadziei, że władze zezwolą na zawinięcie do portu. Ale statek ani drgnął, tylko łagodnie kołysał się na falach. Nazajutrz przed południem pięciodniowy rejs kończył się w Hajfie. Tej nocy spałam niespokojnie. Budziłam się co pewien czas spocona. Myślałam jak ułożą się moje stosunki w nowej pracy. Z jakimi ludźmi będę miała do czynienia.

14



Bolesława Wdzięczna jest autorką wyróżnionego w ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Stefana Żeromskiego tomu opowiadań Marzenia zagubione w czasie, wydanego w 2005 roku, który stanowi dalszy ciąg wspomnień z Izraela. W roku 2006 ukazała się jej powieść Ja, Justyna i Tyrol.

WZGÓRZE WIOSNY

Bolesława Wdzięczna

Wzgórze Wiosny to po hebrajsku Tel Awiw, nazwa izraelskiego miasta położonego nad Morzem Śródziemnym, w którym jako pracownik ataszatu handlowego znalazłam się po kilkunastu latach od proklamowania państwa Izrael. Przez pewien czas byłam obserwatorem rozwoju tego młodego wówczas kraju. Do Izraela napłynęła ludność żydowska z różnych stron świata. Duży jej odłam stanowili Polacy pochodzenia żydowskiego, którzy nierzadko mieli kłopoty z adaptacją do nowej rzeczywistości. Tkwili nadal korzeniami w dawnej ojczyźnie, związani z jej kulturą, nauka i sztuką. W Tel Awiwie zamieszkałam u wspaniałej rodziny Richterów, z którymi szybko się zaprzyjaźniłam. Poznałam ich przeżycia okupacyjne i codzienne trudności, z jakimi się zmierzyli w kraju przodków. Zwiedziłam miasta i miejsca związane z historią starożytną tego niezwykłego kraju i zetkęłam się z trzema wielkimi religiami – judaizmem, chrześcijaństwem i islamem. Swoje wrażenia opisałam w tej powieści z przeświadczeniem, że zainteresują czytelnika.

Bolesława Wdzięczna

WZGÓRZE WIOSNY www.keytext.com.pl

Wydawnictwo Key Text


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.