Historie Polaków, którzy zmienili świat

Page 1

HISTORIE POLAKÓW, KTÓRZY ZMIENILI ŚWIAT

POLACY INSPIRUJĄ


Pomysłodawcy projektu: Bartosz Brzyski, Paweł Grzegorczyk, Piotr Kaszczyszyn, Tomasz Turejko Redakcja: Piotr Kaszczyszyn Projekt graficzny: Rafał Gawlikowski Korekta: Karolina Wyciślik

Publikacja powstała ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych w ramach priorytetu „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2016”.


HISTORIE POLAKÓW, KTÓRZY ZMIENILI ŚWIAT


Spis treści


7

9

13

stanisław ulam Pasjans, który odmienił losy świata

jan czochralski Polski ojciec światowej elektroniki

kazimierz funk Kto odkrył witaminy?

16

20

23

ludwik hirszfeld A, B, AB, 0

Rudolf Weigl Patriota ze szczepionką w dłoni

Ignacy Łukasiewicz Polak doradza Rockeffelerowi

28

32

36

bronisław piłsudski Ten, który pozostaje w cieniu

Paweł Włodkowic Paweł z Polski

Joseph Conrad Joseph Conrad to tylko pseudonim

39

47

53

Józef Retinger Szara eminencja zjednoczonej Europy

Maksymilian Kolbe Stuknięty Maksio

siostra faustyna Prosta dziewczyna z polskiej wsi

57

64

70

rafał lemkin Ludwik Rajchman Polacy w obronie praw człowieka

Józef bem Polak, który obronił Aleppo

Ernest Malinowski Z głową w chmurach


B A D A L I I O D K R Y WA L I : S TA N I S Ł AW U L A M JAN CZOCHRALSKI KAZIMIERZ FUNK LUDWIK HIRSZFELD RUDOLF WEIGL IGNACY ŁUKASIEWICZ B R O N I S Ł AW P I Ł S U D S K I


7 · STANISŁAW ULAM

PASJANS, KTÓRY ODMIENIŁ LOSY ŚWIATA MARCIN MOŻEJKO

Chciałbym przedstawić Wam Polaka, który aż dwukrotnie odmienił losy XX w. Nie będę pisał o Lechu Wałęsie, Janie Pawle II czy Józefie Piłsudskim. Poznajcie historię Stanisława Ulama. Dwudziestolecie międzywojenne to swoisty „złoty wiek” polskiej nauki. Powstała w Warszawie szkoła logiczno – matematyczna związana z takimi nazwiskami jak Wacław Sierpiński czy Alfred Tarski święciła tryumfy w Europie i na świecie. Jeszcze większą renomą otoczona była lwowska grupa skupiona wokół Stefana Banacha oraz Hugo Steinhausa. To właśnie tam, w atmosferze kawiarni „Szkockiej” na szerokie wody naukowego świata wypłynął Stanisław Ulam.

Wszystko przez stary podręcznik ojca Wywodził się z zamożnej żydowskiej rodziny i już od młodych lat przejawiał niesamowite zdolności w naukach ścisłych. Początkowo jego obszar zainteresowań skupił się wokół fizyki, lecz później, pod wpływem wykopanej ze zbiorów ojca książki od algebry, zaczął stopniowo przenosić swoją uwagę w stronę matematyki abstrakcyjnej. W ten sposób, w czasie studiów, los połączył jego życie z grupą lwowskich uczonych skupionych wokół Stefana Banacha. Niestety, w związku z nie najlepszą aurą otaczającą pracowników naukowych pochodzenia żydowskiego w przedwojennej Polsce,

pod wpływem swojego przyjaciela Johna von Neumanna postanowił wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Po zakończonym kontrakcie krążył między Lwowem, europejskimi miastami, a USA. Podczas tych podróży zastał go początek wojny. Co ciekawe, Ulam odpłynął wraz z bratem do Ameryki ostatnim statkiem przed wybuchem wojny. W Stanach, z powodu tragedii najbliższych pozostałych w Polsce, Ulam przeżył głębokie załamanie nerwowe. Nie powodziło mu się również w kwestiach materialnych. Dlatego, gdy John von Neumann ponownie wkroczył w jego życie proponując mu pracę w projekcie mającym na celu stworzenie bomby atomowej (projekt Manhattan) chętnie na to przystał. Decyzja ta wpłynęła na jego życie na kolejne ćwierćwiecze, co więcej, wpłynęła również na losy świata. Od początku swojej pracy Ulam skupił się na projekcie tzw. superbomby, którą dziś określamy mianem bomby wodorowej.

Szara eminencja bomby wodorowej Podczas prac nad projektem doszło do zdarzenia, które można śmiało porównać do spadku jabłka na głowę Newtona. W czasie, gdy Ulam dochodził do siebie po ciężkiej chorobie mózgu, aby powrócić do wysokiej intelektualnej formy, układał rozmaitej maści pasjanse. Wówczas zaczął zastanawiać się z jakim prawdopodobieństwem z danego układu kart można ułożyć pasjansa. Jako, że jest to skomplikowany matematycznie problem, rozważał czy nie można byłoby go rozwiązać w sposób praktyczny – po prostu losując kolejne ułożenia kart i zliczając ile spośród nich tworzy prawidłowe układy. Natrafił jednak na ogromny


8 · STANISŁAW ULAM

Trafił w dziesiątkę. Metoda ta, zastosowana do procesów zachodzących przy wybuchu bomby, przyniosła fantastyczne rezultaty. Najpierw wskazała, że droga wyznaczona przez ówczesnego prowadzącego badania – Edwarda Tellera, nie może doprowadzić do sukcesu; następnie Ulam sam zaproponował metodę, która przyspieszyła prace. Jego dokładnego wkładu nie możemy ocenić – akta do dziś są utajnione. To jednak co zrobił doprowadziło do uznania go za jednego z ojców bomby wodorowej. Co więcej – kompletnie zmieniło plany strategiczne mocarstw podczas zimnej wojny. Unikały one jądrowego konfliktu, albowiem wymiana ciosów przy pomocy broni tak potężnej, mogłaby doprowadzić do zagłady ludzkości. W ten sposób pasjans uratował nas przed najprawdopodobniej ostatnim światowym konfliktem. A co do losów pasjansowego sposobu liczenia – uogólniony schemat obliczeń do dziś święci tryumfy w niemal każdej dziedzinie nauki, dając prosty przepis na uzyskanie wiarygodnych wyników często niesamowicie skomplikowanych obliczeń. Od swego „hazardowego” początku został on nazwany „metodą Monte Carlo”. No cóż – los Ulama to nie tylko wkład w stworzenie najbardziej niszczycielskiej broni na świecie. Drugi raz zmienił on bieg historii, gdy doradził prezydentowi Johnowi F. Kennedy’emu, aby ten uczynił lot na księżyc kolejnym wyzwaniem dla narodu amerykańskiego. Nic nie ziszcza się bez marzeń, dlatego warto pamiętać o Ulamie nie tylko jako o ojcu bomby atomowej, ale również ojcu chrzestnym programu Apollo.

Stanisław Ulam

problem – liczba wszystkich ułożeń kart jest bowiem większa niż liczba atomów w Drodze Mlecznej. Wówczas wpadł na genialny w swej prostocie pomysł – obliczył jaka liczba sprawdzonych losowań da mu bardzo wiarygodny wynik, a same obliczenia powierzył dopiero, co wynalezionym wówczas komputerom.


9 · JAN CZOCHRALSKI

POLSKI OJCIEC ŚWIATOWEJ ELEKTRONIKI TOMASZ TUREJKO

Intel, Samsung, Toshiba i wiele innych największych fabryk układów scalonych na świecie do dzisiaj stosują „technikę CZ” w celu otrzymywania monokryształów krzemu. Stanowią one niezbędny element konstrukcji telewizorów, telefonów, kuchenek mikrofalowych, komputerów, laptopów, tabletów i wielu innych urządzeń elektronicznych. Jako pierwszy tę znaną na całym świecie metodę „hodowli” kryształów i półprzewodników opracował Jan Czochralski – najczęściej wymieniany polski uczony w światowej literaturze naukowej; człowiek, który na oczach swojego nauczyciela potargał dyplom maturalny, by kilka lat później zostać jednym z najbardziej cenionych chemików na świecie. Do dziś jest uznawany za ojca światowej elektroniki, znany i ceniony praktycznie we wszystkich ośrodkach naukowych w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Paradoksalnie – najbardziej zapomniany w swojej ojczyźnie, dla której był w stanie poświęcić swoją wielką karierę naukową. Jan Czochralski urodził się w 1885 roku w wielodzietnej rodzinie wielkopolskich rzemieślników. Jego ojciec trudnił się stolarstwem, on sam kształcił się w seminarium nauczycielskim. Według rodzinnych opowieści młody Czochralski miał podrzeć na oczach swojego profesora świadectwo dojrzałości, mówiąc:

„Proszę przyjąć do wiadomości, że nigdy nie wydano bardziej krzywdzących ocen!”. Z innych przekazów dowiadujemy się, że został wyrzucony z domu przez ojca kiedy na strychu wyleciały szyby z okien. Miał to być efekt jednego z eksperymentów chemicznych, które Czochralski przeprowadzał w warunkach domowych. Ostatecznie w 1904 roku młody Czochralski wyjechał do Berlina, bez świadectwa ukończenia szkoły, bez pieniędzy i znajomości, za to z wielką pasją do nauki. Na miejscu rozpoczął pracę w aptece doktora Hebranda, gdzie kontynuował swoje doświadczenia i eksperymenty. Dwa lata później rozpoczął swoją pierwszą naukową pracę w laboratorium firmy Kunheim & Co. W 1907 r. objął stanowisko kierownika i inspektora produkcji w rafinerii miedzi dużego berlińskiego koncernu Allgemeine Elektrizitats Gesellschaft (AEG). Niedługo potem ożenił się z Margueritą Haase – holenderską pianistką z bardzo zamożnej rodziny, z którą miał trójkę dzieci.

Do największych odkryć dochodzi się przypadkiem W 1916 roku Czochralski dokonał odkrycia, które przyniosło mu ogromny rozgłos w świecie nauki. Wedle popularnej anegdotki stało się to zupełnie przypadkiem. Pewnego wieczoru zmęczony Czochralski sporządzał notatki z poczynionych wcześniej obserwacji. Przez roztargnienie i nieuwagę końcówkę swojego pióra zamiast do atramentu, włożył do tygla z cyną. Gdy ją wyjął, ze stalówki ciągnął się cienki jak włos drucik z cyny. Czochralski, zaintrygowany zaobserwowanym zjawiskiem, przeprowadził dalsze badania. Okazało się, że ów „drucik” jest


10 · JAN CZOCHRALSKI

długim i idealnym kryształem. Opracowana przez chemika metoda polegała na stopniowym wyciąganiu z roztopionego materiału zarodka krystalicznego w sposób zapewniający kontrolowaną i stabilną krystalizację na powierzchni tegoż materiału. Powstały w ten sposób kryształ posiadał idealną strukturę, dzięki czemu dysponował on takimi samymi właściwościami fizycznymi na całej swojej długości. Ten proces otrzymywania monokryształów początkowo wzbudził zainteresowanie jedynie wśród wąskiej grupy metaloznawców. Praktyczne zastosowanie tej metody miało miejsce dopiero 40 lat później. To właśnie tę technologię (odpowiednio ulepszoną) wykorzystują do dziś wielkie koncerny zajmujące się produkcją sprzętu elektronicznego. Bez względu na to, drogi Czytelniku, czy tekst ten otworzyłeś na ekranie swojego komputera, laptopa, tabletu czy smartfona, korzystasz ze sprzętu, który powstał dzięki odkryciu Jana Czochralskiego. To jednak nie ono przyniosło polskiemu chemikowi początkową sławę i bogactwo.

Z Polski do USA W 1917 roku Czochralski został kierownikiem laboratorium metaloznawczego we Frankfurcie nad Menem, gdzie wraz ze swoim zespołem szukał nowych stopów do produkcji łożysk. Dodatkowym problem był fakt, że po I wojnie światowej na Niemcy nałożono embargo na strategiczne materiały, w tym także na cynę. W 1924 roku Czochralski opatentował skład stopu, który nie zawierał cyny i świetnie nadawał się do produkcji ślizgowych łożysk kolejowych. Swój nowy wynalazek polski chemik nazwał „metalem B”. Stał się on wprost bezcenny dla obwarowanej sankcjami gospodarki niemieckiej. Szybko okazało się, że prokurowane w ten sposób łożyska są tańsze i wydajniejsze od wcześniejszych technologii. Patenty Czochralskiego zakupiły

m.in. Stany Zjednoczone, ZSRS, Czechosłowacja, Francja, Wielka Brytania i Polska. Niemal cały świat stosował stopy Czochralskiego aż do lat 60. XX wieku, kiedy to łożyska ślizgowe zostały zastąpione przez toczone. Na metalu B i sprzedaży patentów Czochralski zbił wielką fortunę. W 1926 roku został wybrany na szefa Niemieckiego Towarzystwa Metaloznawczego. Był konsultantem największych światowych koncernów, m.in. francuskiej Schneider-Creusot, czeskiej Škody, szwedzkiego Boforsa, czy angielskiego Instytutu Metali. W tym czasie dostał bardzo intratną propozycję od koncernu samochodowego Forda. Przeprowadzka do Stanów Zjednoczonych i praca dla wielkich amerykańskich koncernów otworzyłaby Czochralskiemu drogę do wspaniałej kariery naukowej i prawdopodobnie niejednej Nagrody Nobla. Polski chemik postanowił jednak odrzucić tę propozycję. W 1928 roku na osobiste zaproszenie prezydenta Mościckiego (również chemika) Czochralski przeprowadził się do Polski.Do dziś pozostaje nierozstrzygnięte, jakie były motywy działania polskiego uczonego. Jedni uważają, że była to „ewakuacja” powiązanego z polskim wywiadem chemika, któremu groziła dekonspiracja. Inna teoria mówi, że dostał bardzo lukratywną ofertę pracy na uczelni wyższej, czego nie mógł wykonywać w Niemczech czy w USA, ponieważ nie miał świadectwa maturalnego. W 1928 roku Czochralski posiadał jedynie dyplom inżyniera technika, który uzyskał ze względu na piastowane przez niego stanowisko. Nie był to jednak dyplom uniwersytecki. Polacy bardzo szybko obeszli ten problem. W 1929 roku Czochralski otrzymał doktorat honoris causa Politechniki Warszawskiej, a niedługo potem prezydent Mościcki nadał mu tytuł profesora. Jan Czochralski objął stanowisko kierownika specjalnie utworzonej dla niego Katedry Metalurgii i Metaloznawstwa


11 · JAN CZOCHRALSKI

na Politechnice Warszawskiej. Jego pracownia była (jak na polskie warunki) bardzo nowoczesna, dobrze wyposażona i otrzymywała duże dotacje finansowe. Problemem pozostawała kwestia jego obywatelstwa. Polski uczony prawdopodobnie zrzekł się niemieckiego paszportu po powrocie do Polski, jednak władze niemieckie tego wniosku nie uznały. Wobec tego, do zakończenia II wojny światowej posiadał obywatelstwo podwójne, co miało zostać w przyszłości wykorzystane przeciwko niemu. Jego pracownia na Politechnice otrzymywała duże zamówienia z wojska, sam Czochralski współpracował wówczas z polskim wywiadem. Duże pieniądze i uprzywilejowana pozycja na uczelni budziła zazdrość wśród wielu dyplomowanych uczonych Politechniki Warszawskiej. Prym wiódł prof. Witold Broniewski, który publicznie zarzucał Czochralskiemu nieuczciwość, kwestionował jego osiągnięcia naukowe, a nawet zarzucał szkodliwą działalność na rzecz państwa polskiego. Sprawa zakończyła się procesem sądowym, który Broniewski przegrał. W 1932 roku Czochralski zakupił pałacyk przy ul. Nabielaka w Warszawie. Odbywały się tam spotkania dyskusyjne z udziałem artystów, literatów i uczonych. Polski chemik finansował stypendia dla najzdolniejszych studentów Politechniki, hojnie wspierał różne przedsięwzięcia kulturalne i naukowe, m.in. rekonstrukcje dworku Chopina w Żelazowej Woli czy wykopaliska w Biskupinie. Polski chemik nie stronił od luksusów – w rodzinnej Kcyni wybudował wspaniałą willę, nazwaną na cześć swojej żony – Margowem. Zawsze elegancki, ubierał się w drogie garnitury, jeździł nowoczesnym samochodem, prywatnie przyjaźnił się z prezydentem Mościckim i jego rodziną. Bohater wojenny bez karabinu Po wybuchu II wojny światowej Czochralski, jako obywatel niemiecki, uzyskał zgodę na zorganizowanie w bazie Politechniki Zakła-

du Badań Materiałów, a później kilku innych placówek naukowo-badawczych. Profesor zatrudniał tam polskich naukowców, chroniąc tym samym dużą część uniwersyteckiej elity przed wywózką do obozów. Czochralski dysponował też swoim przedwojennym laboratorium, którego Niemcy nie zrabowali po wkroczeniu do Warszawy we wrześniu 1939 roku. Formalnie zakład ten produkował materiały dla Wehrmachtu. W praktyce, działalność ta była na polecenie Czochralskiego sabotowana i opóźniana, a pracownicy przekazywali część produkowanego sprzętu polskiemu podziemiu niepodległościowemu. Pomagała w tym działająca na terenie zakładu komórka Armii Krajowej. Dzięki swoim wpływom Czochralski wyciągnął z więzień niemieckich i obozów koncentracyjnych dziesiątki Polaków, w tym m.in. późniejszego profesora Politechniki Warszawskiej – Mariana Świderka i prof. Stanisława Porejko. Podczas okupacji Czochralski nadal organizował „czwartki literackie”, w których uczestniczyli m.in. Leopold Staff, Ludwik Solski czy Kornel Makuszyński. Po upadku Powstania Warszawskiego, Czochralski, korzystając z otrzymanej od Niemców specjalnej przepustki, wywiózł znaczną część sprzętu zakładowego z burzonego miasta. W 1945 roku polski profesor został oskarżony o współpracę z Niemcami i aresztowany. Osadzony w więzieniu, został po kilku miesiącach oczyszczony z zarzutów. Pomimo uniewinnienia nie miał łatwego życia. Senat Politechniki Warszawskiej, zdominowany przez jego wrogów, w grudniu 1945 roku podjął uchwałę wykluczającą go z grona profesorów. Później nowe władze Politechniki zadbały, aby osoba i dokonania wielkiego polskiego uczonego zniknęły ze świadomości Polaków i historii nauki. Upokorzony, wyjechał do rodzinnej Kcyni, gdzie otworzył małą fabrykę produkującą kosmetyki pod nazwą „Biom”. Pomimo propozycji pracy w Wiedniu nie zdecydował się wyjechać


12 · JAN CZOCHRALSKI

z Polski, w której pozostał do końca życia. Tak oto genialny samouk i twórca podstaw światowej elektroniki, u schyłku swego życia trudnił się wyrobem pasty do butów i proszku na katar.

Polski ojciec światowej elektroniki W tym samym mniej więcej czasie w Stanach Zjednoczonych uczeni z Bell Laboratories odkryli jego pracę na temat sposobu hodowli kryształów z 1916 r. i nazwali ją „metodą

Czochralski (1885-1953) światowej sławy chemik i materiałoznawca, Profesor i doktor honoris causa Politechniki w Warszawie”. W 1993 roku senat Politechniki Warszawskiej odmówił anulowania haniebnej uchwały z roku 1945. Nawet po zmianach ustrojowych nie udało się przywrócić profesorowi dobrego imienia. Wszystko zmieniło się w 2011 roku, kiedy w Archiwum Akt Nowych odnaleziono dokument potwierdzający współpracę Czochralskiego z… wywiadem

mikroprocesory firmu Intel i AMD Czochralskiego”. Rozpoczynała się epoka półprzewodników, elektroniki i informatyki. W kwietniu 1954 roku zespół Gordona Teala z Texas Instruments skonstruował pierwszy tranzystor z kryształu krzemu wyhodowanego metodą Czochralskiego. Tej chwili polski chemik niestety nie dożył. 22 kwietnia 1953 roku do jego willi w Kcyni przybyli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, dokonując brutalnej rewizji w jego domu. Zrywanie parkietu, niszczenie mienia i bezpardonowe potraktowanie profesora wywołało u niego zawał serca. Przewieziony do szpitala w Poznaniu zmarł tego samego dnia. Polski chemik pochowany został na cmentarzu w swoim miasteczku, ale władze nie pozwoliły umieścić nazwiska na grobie. Spoczywał więc w anonimowej mogile aż do roku 1998, kiedy położono tam tablicę z napisem „Jan

Armii Krajowej. Dla wielu wątpiących w niewinność uczonego, stał się on ostateczną podstawą jego pełnej rehabilitacji. Nastąpiła ona 29 czerwca 2011 roku, kiedy senat Politechniki Warszawskiej podjął uchwałę przywracającą dobre imię profesora. 7 grudnia 2012 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjął uchwałę w sprawie ustanowienia roku 2013 Rokiem Jana Czochralskiego.Uczynił to w sześćdziesiątą rocznicę śmierci chemika. Tyle lat potrzebowała Rzeczpospolita, by oczyścić z zarzutów wielkiego Polaka, patriotę i jednego z największych uczonych naszych czasów. Człowieka, bez którego nie byłoby współczesnej elektroniki.


13 · KAZIMIERZ FUNK

KTO ODKRYŁ WITAMINY? TOMASZ TUREJKO

Na początku XX wieku ludzkość znała już szczepionki na tężec, dżumę i cholerę. Pomimo tego, że wiele chorób udało się wyleczyć, nowych medycznych wyzwań nie brakowało. Jednym z nich była awitaminoza skutkująca szeregiem ciężkich i nieuleczalnych chorób, takich jak beri-beri, krzywica, szkorbut czy anemia. Wtedy nowy rozdział w biochemii zaczął pisać Kazimierz Funk – wybitny polski naukowiec, który w wieku zaledwie 16 lat zdał maturę, cztery lata później ukończył studia z doktoratem z biologii, a w wieku 27 lat dokonał jednego z największych przełomów w historii medycyny. Funk odkrył witaminę. Kazimierz Funk urodził się w 1884 roku w rodzinie warszawskiego dermatologa. Od najmłodszych lat przejawiał duże zdolności, dzięki którym – korzystając z pomocy prywatnych nauczycieli – w wieku 16 lat zdał maturę i wyjechał na studia do Szwajcarii. Na uniwersytecie w Bernie pracował pod okiem profesora Stanisława Kostaneckiego, twórcy teorii barwników roślinnych. Cztery lata później obronił pod jego patronatem pracę doktorską i rozpoczął własne prace badawcze. W latach 1904-1906 pracował w Instytucie Pasteura w Paryżu, a potem w Katedrze Chemii Organicznej Uniwersytetu w Berlinie (1906-1910). Tam zapoznał się z doniesieniami o badaniach na myszach, które karmione wyłącznie węglowodanami i proteinami

przestały rosnąć. Zainspirowany tymi próbami, rozpoczął podobne badania nad psami. Dowiódł, że zwierzęta, które dostały chociaż odrobinę mleka, znowu zaczęły rosnąć. Wykazał tym samym, że mleko zawiera substancję niezbędną do prawidłowego wzrostu (dzisiaj wiemy, że tymi składnikami są występujące w mleku witaminy A i D). Od 1910 roku Funk pracował w Instytucie Medycyny Zapobiegawczej Listera w Londynie, gdzie rozpoczął badania nad przyczynami ciężkiej i nieuleczalnej wówczas choroby beri-beri.

Ryż, gołębie i światowa rewolucja w medycynie Podczas badań wykorzystał doświadczenia holenderskiego lekarza Christiana Eijkmana, który wykazał, że kury karmione wyłącznie łuskanym ryżem ulegają paraliżowi podobnemu do choroby beri-beri. Natomiast te zwierzęta, które są karmione otrębami ryżowymi, pozostają zdrowe. Funk wyciągnął wniosek, że w otrębach znajduje się substancja niezbędna dla zdrowego rozwoju ludzi i zwierząt. W londyńskim instytucie przez wiele miesięcy badał otręby ryżowe i przeprowadzał doświadczenia na gołębiach, a w 1911 roku wyodrębnił substancję zawierającą grupę aminową NH2. Jak się okazało, to był właśnie ten „życiodajny” składnik, niezbędny dla prawidłowego funkcjonowania ludzi i zwierząt. Rok później polski naukowiec nadał swemu odkryciu nazwę „witamina” od łacińskich słów vita – życie i amina – związek chemiczny, który zawiera grupę aminową. Odkryta przez Funka substancja jest dzisiaj znana jako witamina B1 i występuje m.in. w mleku. W ten sposób odkryto „życiodajną aminę”, która zrewolucjonizowała światową medycynę.


14 · KAZIMIERZ FUNK

Jednocześnie dr Funk stwierdził, że niedobór witamin (awitaminoza) może prowadzić nie tylko do choroby beri-beri, ale także do innych schorzeń, jak szkorbut czy krzywica. Podważył tym samym panujący wówczas pogląd, że przyczyną chorób są wyłącznie organizmy chorobotwórcze. Okazało się, że choroby może wywoływać zarówno obecność w ludzkim ciele niepożądanych drobnoustrojów i substancji, jak i niedobór substancji czło-

i bakteriami, znacząco podnosząc jego odporność. Polak podjął także aktywne prace nad hormonami (jako pierwszy wyprodukował syntetyczną adrenalinę), a dzięki ulepszeniu salwarsanu przyczynił się do skuteczniejszej walki z panującą wówczas w USA epidemią syfilisu. W 1923 roku do Stanów przyjechał Ludwik Rajchman – polski lekarz i bakteriolog, który za-

Instytut Pasteura w Paryżu, w którym Funk pracował w latach 1904-1906 wiekowi potrzebnych. Dzięki temu zmieniono podejście do leczenia chorób wywołanych awitaminozą: zwróconą szczególną uwagę na dietę, a przemysł farmaceutyczny rozpoczął produkcję witamin w postaci leków. Było to możliwe dzięki dalszym pracom Funka, który zaczął odkrywać kolejne witaminy i wskazywać, w jakich pokarmach można je odnaleźć. Jeszcze przed I wojną światową polski naukowiec opracował pierwszy koncentrat witaminowy z wątroby dorsza, który podawano osobom z niedoborem „życiodajnej substancji”. Okres wojenny Kazimierz Funk spędził w Stanach Zjednoczonych, gdzie prowadził dalsze badania nad witaminami. Udowodnił, że mogą one nie tylko zapobiegać chorobom, ale także chronić organizm przed zakażeniami

proponował Funkowi pracę w Państwowym Zakładzie Higieny w Warszawie. Odkrywca witaminy powrócił jeszcze tego samego roku do niepodległej Polski i został kierownikiem Zakładu Biochemii. Kontynuował tam badania nad witaminami i hormonami. Ich rezultatem było wyizolowanie insuliny oraz enzymu trawienia. Dzięki temu Polska stała się trzecim na świecie (po Danii i Wielkiej Brytanii) producentem insuliny. W okresie międzywojennym uczony wydał wiele publikacji naukowych, w tym rewolucyjną Die Vitamine z 1924 roku. Uczestniczył w licznych sympozjach i konferencjach naukowych. W tym czasie uczeni duńscy, będąc pod wrażeniem jego przełomowych osiągnięć, wysunęli kandydaturę Funka do Na-


15 · KAZIMIERZ FUNK

grody Nobla. W sumie Kazimierz Funk był nominowany do Nobla czterokrotnie – dwa razy w dziedzinie chemii i dwa razy w dziedzinie medycyny. Niestety nigdy tego wyróżnienia nie otrzymał.

nad badaniem przyczyn chorób nowotworowych. W skali światowej dr Funk był prawdziwym prekursorem w swojej dziedzinie, a jego obserwacje posłużyły następcom do dalszych badań.

W 1927 roku ponownie wyjechał do Francji. Tam wyodrębnił m.in. witaminę B3 (znaną także jako kwas nikotynowy) oraz podjął kolejne badania nad hormonami, czego efektem było wyizolowanie androsteronu oraz odkrycie właściwości estrogenu i testosteronu. Jak pokrewne były to badania, pokazują wyniki doświadczeń przeprowadzonych przez następców Kazimierz Funka. W latach 60. wykazali oni, że badana przez dekady witamina D jest de facto… hormonem steroidowym, do

Polak, który uratował miliony istnień

Od 1939 roku do śmierci Kazmierz Funk mieszkał w Nowym Jorku których należą również opisywane przez polskiego naukowca testosteron i estrogen. W przededniu wybuchu II wojny światowej Kazimierz Funk ponownie wyemigrował z rodziną do Stanów Zjednoczonych, gdzie został głównym konsultantem Amerykańskiego Towarzystwa Witaminowego w Nowym Jorku. Tam prowadził dalsze badania nad hormonami i insuliną oraz możliwością ich terapeutycznego stosowania w medycynie. Ostatnie lata życia spędził

Spuścizna Kazimierza Funka dla współczesnej medycyny jest nieoceniona. Odkrycie witamin zrewolucjonizowało naukę o żywieniu. Doprowadziło nie tylko do neutralizacji wielu śmiertelnych chorób nękających ludzi z całego świata, lecz również znacząco rozszerzyło perspektywy stosowania diety jako narzędzia prewencyjnego, polegającego na dostarczaniu składników niezbędnych do utrzymania dobrej kondycji i przeciwdziałania potencjalnym chorobom. Doceniając wkład polskiego naukowca w rozwój medycyny, Polski Instytut Sztuki i Nauki w 1995 roku ufundował Nagrodę im. Kazimierza Funka przyznawaną corocznie uczonym polskiego pochodzenia. Znamiennym jest fakt, że otrzymał ją m.in. Hilary Koprowski – twórca pierwszej doustnej szczepionki przeciwko wirusowi polio. Obaj panowie dokonali rewolucyjnego postępu w medycynie, obaj byli Polakami i obu w ten symboliczny sposób złączyła historia. W 1992 roku Poczta Polska wprowadziła do obiegu znaczek z podobizną Kazimierza Funka, co jak dotąd pozostaje jedną z nielicznych prób uhonorowania tej wybitnej postaci. Niestety pomimo tak wspaniałych osiągnięć Kazimierz Funk i jego odkrycie do dzisiaj w wielu kręgach występuje wyłącznie w kategoriach ciekawostki. Polscy maturzyści z łatwością wskażą tożsamość odkrywcy polonu i radu, ale z wielkim trudem przyjdzie im odpowiedzieć na pytanie, kto jest odkrywcą substancji, której nazwa jest dzisiaj na ustach milionów ludzi. Wszędzie tam, gdzie mowa o witaminach, jest mowa o odkryciu wybitnego polskiego uczonego, Kazimierza Funka, który dzięki pracy i determinacji ocalił miliony ludzkich istnień.


16 · LUDWIK HIRSZFELD

A, B, AB, 0 JORDAN SZOŁDRA

Każda dziedzina naukowa, którą zajmował się w życiu zawodowym kończyła się na „–logia”. Jego pracy daleko było od efektowności, ale efektywności i znaczenia dla całej ludzkości nie można już jej odmówić.

się zagadnieniami z zakresu bakteriologii i serologii. Wtedy też poznał i poślubił Hannę Kasman, również studentkę medycyny, późniejszą autorkę wielu prac z zakresu pediatrii, immunologii i hematologii. Hirszfeld w licznych wypowiedziach dawał dowód swojej miłości i przywiązaniu do żony. Zapewniał, że „źródłem liryki nie jest harem, lecz tęsknota za jedną kobietą… Don Juani nie są na ogół poetami”.

Zaczęło się od psów

Macie grupę krwi A? A może AB? Odkrycie zasady dziedziczenia grup krwi i ich nazewnictwo to osiągnięcia polskiego naukowca Ludwika Hirszfelda. Wprowadzenie testów na ojcostwo? Znów Hirszfeld. Badania nad pochodzeniem i pokrewieństwem ludów z różnych kontynentów? Hirszfeld po raz trzeci. Obok osiągnięć naukowych, polski lekarz był jednocześnie człowiekiem gotowym ryzykować własne życie dla ratowania życia innych. Oto sylwetka Ludwika Hirszfelda, bohatera, o którym mało kto dziś pamięta.

W 1907 roku obronił pracę doktorską, traktującą o aglutynacji cząsteczek krwi. Świeżo upieczony doktor wyjechał do Heidelbergu, gdzie zetknął się z profesorem Emilem von Dungernem. Podczas prac w heidelberskim Instytucie Badań nad Rakiem prowadzili badania na psach, sprawdzając ich cechy serologiczne i dowodząc, że są one dziedziczone wedle ściśle określonych zasad. Po pewnym czasie od 1910 roku, prowadząc badania już w Instytucie Serologii, naukowcy zdecydowali się na wykonanie testów na ludzkich ochotnikach.

Hirszfeld urodził się w Warszawie 5 sierpnia 1884 roku w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Jego ojcem był bogaty przemysłowiec Stanisław Hirszfeld, matką Żaneta Ginsberg. Duży wpływ na chłopca wywarł wuj, Bronisław Hirszfeld, chemik i działacz niepodległościowy. Dzięki niemu młody Ludwik zainteresował się polityką i działalnością Polskiej Partii Socjalistycznej, trafił nawet na chwilę do aresztu za uczestnictwo w potajemnych lekcjach z historii Polski. Po ukończeniu szkoły w Łodzi, wyjechał w 1902 roku na studia medyczne do Würzburga. Dwa lata później przeniósł się do Berlina, gdzie zafascynował

Mimo iż istnienie różnych grup krwi odkrył na początku dwudziestego stulecia Austriak Karl Landsteiner, to właśnie Hirszfeld i von Dungern odkryli zasadę dziedziczenia grup wedle praw Mendla oraz wprowadzili obowiązującą do dziś terminologię: podział na grupy A, B, AB i 0. Ich badania doprowadziły także do wprowadzenia pierwszych w dziejach podstawowych testów na ojcostwo. Hirszfeld w swoich publikacjach opisał też, opierając się na czysto logicznych przesłankach, konflikt serologiczny między matką a płodem, co zostało potwierdzone po odkryciu czynnika Rh.


17 · LUDWIK HIRSZFELD

W 1911 r. małżeństwo Hirszfeld przeniosło się do Zurychu, gdzie Ludwik objął posadę w Instytucie Higieny tamtejszego uniwersytetu, zaś Hanna podjęła pracę w zuryskiej Klinice Dziecięcej pod okiem Emila Feera, odkrywcy efektów zatrucia rtęcią. W roku rozpoczęcia Wielkiej Wojny, w wieku 30 lat, Hirszfeld uzyskał habilitację, w głównej mierze za zasługi w badaniu anafilaksji, anafilotoksyn i ich związku z koagulacją krwi. Po wybuchu wojny rząd Serbii poprosił międzynarodowe środowisko lekarskie o pomoc w walce z epidemiami nękającymi ponad czteromilionową populację. Małżeństwo Hirszfeldów odpowiedziało na apel i udało się do Serbii. Na miejscu zostali zmrożeni skalą humanitarnej katastrofy. Jak pisał sam Hirszfeld: „Wystarczy powiedzieć, że z czteromilionowej ludności przechorował milion, że z 360 lekarzy chorowali prawie wszyscy – zmarło 126. Były wypadki, że przez pomyłkę kładziono na stosy trupów ludzi nieprzytomnych”. Pomimo trudności udało mu się sporządzić szczepionkę, która okazała się decydującą bronią w starciu z epidemią tyfusu plamistego. Za te zasługi został odznaczony orderem św. Sawy. Gdy w październiku 1915 r. wojska państw centralnych przełamały front, Hirszfeld, razem z cofającą się armią serbską przeszedł przez góry Albanii na wybrzeże Adriatyku. Podczas tej przeprawy zginęła z zimna i braku pożywienia duża część serbskiego wojska. Małżeństwo zdecydowało się na ten czyn pomimo zaleceń rządu, który proponował im poddanie się Austriakom – jako lekarzom nie zagrażało im żadne niebezpieczeństwo. Swoją lojalnością Hirszfeldowie zaskarbili sobie sympatię i pamięć Serbów. Następnie małżeństwo lekarzy powróciło do Zurychu, gdzie nie zabawiło jednak zbyt długo. Na zaproszenie serbskiego rządu na uchodźstwie szybko wyjechali do Grecji – tam Hirszfeld zarządzał Kliniką Chorób Zaraźliwych w Salonikach oraz szkolił leka-

Ludwik Hirszfeld

Opuszczając sterylne laboratorium


18 · LUDWIK HIRSZFELD

rzy i personel medyczny. Również w Grecji żydowski lekarz dokonał odkrycia pałeczek duru rzekomego C, nazwanych od niego salmonella hirszfeldi.

Na pewno pochodzimy od wspólnego przodka? Hirszfeldowie wrócili też do starej pasji Ludwika – badań nad występowaniem grup krwi w zależności od pochodzenia i narodowości. Opiekując się różnymi żołnierzami, Ludwik uzyskał szansę na sprawdzenie swoich hipotez. Wyróżnił wtedy trzy kategorie powiązane z grupami krwi i pochodzeniem człowieka: europejską powiązaną z grupą A; azjatycką powiązaną z grupą B oraz pośrednią, gdzie ilość posiadaczy poszczególnych grup kształtowała się na podobnych poziomach. Zaproponował wskaźnik, nazwany Indeksem Biochemicznym Hirszfelda (IBH) – im wyższy, tym więcej grupy A w populacji, im niższy, tym więcej osób dysponuje grupą B. Najwyższe poziomy IBH prezentowali żołnierze angielscy i francuscy, najniższe Hindusi oraz Wietnamczycy. Na podstawie tych badań, które dziś mogą wydawać się zupełnie proste i oczywiste, rozwinęła się gałąź nauki śledząca wspólne pochodzenie ludów – seroantropologia, współcześnie oparta już o zaawansowane badania DNA. Po powrocie w 1919 roku do wolnej Polski, Ludwik dokonał konwersji na chrześcijaństwo, uważając, że będąc Polakiem, należy być też katolikiem. Zorganizował Zakład Badania Surowic i Szczepionek w Warszawie, którego został dyrektorem. Po połączeniu z Państwowym Zakładem Higieny w 1924 roku uzyskał stanowisko dyrektora działu Bakteriologii i Medycyny Doświadczalnej. W latach 1926-1933 sprawował funkcję dyrektora i faktycznego kierownika PZH. W tym czasie habilitował się po raz drugi z zakresu bakteriologii i immunologii, zaś w 1931 roku uzyskał tytuł profesorski na Uniwersytecie Warszawskim. W tym czasie jego szczególną uwagę przykuwały zagad-

nienia dziedziczenia odporności na choroby zakaźne. Jego hipoteza, sugerująca, że odporność można zyskać od przodków, którzy przetrwali konkretne choroby, została później potwierdzona przez badania innych naukowców. Od 1924 roku Hirszfeld wykładał na Wydziale Farmaceutycznym Wolnej Wszechnicy Polskiej, Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego i w Państwowej Szkole Higieny. Jego wykłady przyciągały tłumy studentów. Sam tłumaczył swój sukces w bardzo prosty sposób: „Kto chce rozpalić innych, sam musi płonąć”. Cechowała go szczerość, był też wymagającym mistrzem, co doskonale ilustruje inny cytat: „Jeśli młody człowiek, otrzymawszy temat jakiejś pracy, po trzech miesiącach nie wie więcej od profesora na ten temat, to jest niedołęgą”.Pełnię światowego rozgłosu uzyskał w 1928 roku, kiedy podczas konferencji Komitetu Higieny przy Lidze Narodów postanowiono przyjąć nazewnictwo grup krwi zaproponowane przez Hirszfelda i Dungerna.

Z okupantem można walczyć strzykawką Podczas różnych kongresów Hirszfeld obserwował stopniowy wzrost popularności faszyzmu, także wśród jego kolegów. W swojej Historii jednego życia wspomina Leona Lattesa, włoskiego Żyda, pioniera z zakresu serologii sądowej i jego czołobitne zachowanie wobec Mussoliniego na rzymskiej konferencji w 1935 r.: „Wydawał się wielkim, chytrym kotem mruczącym z przyjemności. Najwyraźniej było to tak nieodzowne, jak palenie kadzideł antycznym cezarom”. O naukowcach kolaborujących później z okupantami mówił, że „zdradzili więcej niż ojczyznę – zdradzili marzenia i nadzieje całej ludzkości”. W momencie wybuchu II wojny światowej Hirfszeld swoją słowną dezaprobatę zamie-


19 · LUDWIK HIRSZFELD

nił na konkretne działania. Już we wrześniu 1939 r. zaproponował polskim władzom stworzenie placówki krwiodawstwa i przetaczania krwi rannym. Po rozpoczęciu okupacji niemieckiej pozbawiony został wszystkich stanowisk – w zamian zaproponowano mu posady profesorskie na terenie Niemiec, Hirszfeld jednak odmówił. Przyjaciele z zagranicy namawiali go do ucieczki i oferowali pomoc, lecz bezskutecznie. „Matka mojej żony była bez środków do życia, człowiek nam bardzo bliski – w obozie koncentracyjnym, a jego rodzina bez opieki. W tych warunkach rzucić ich wszystkich na pastwę losu?” – tłumaczył później swoją decyzję. 20 lutego 1941 roku został przymusowo przesiedlony do warszawskiego getta, pomimo nadania obywatelstwa jugosławiańskiego przez króla Piotra II, który próbował w ten sposób uratować polskiego naukowca. Podczas pobytu w getcie prowadził badania naukowe, wykłady dla studentów, rozpowszechniał wiedzę na temat higieny i profilaktyki chorób zakaźnych. Dzięki przemyconej do getta szczepionce, przysłanej z Lwowa przez profesora Rudolfa Weigla, leczył potajemnie chorych na tyfus plamisty. Z getta uciekł dzień przed zaplanowaną wywózką do obozu zagłady, w lipcu 1942 roku, dzięki pomocy życzliwych aryjskich znajomych, którzy przekazali Hirszfeldom papiery robotników udających się do pracy na drugą stronę. Żył pod przybranym nazwiskiem, z fałszywymi dokumentami dostarczanymi przez ruch oporu udawał urzędnika – dezynfektora. Na początku 1943 r. Hirszfeldowie doświadczyli swojej największej tragedii, kiedy umarła ich 23-letnia córka, Maria. Po pewnym czasie przedostali się do południowej Polski, gdzie ukrywali się u różnych rodzin ziemiańskich.

„Wierzę, że ludzie będą lepsi” W 1944 r. Hirszfeld brał udział w organizacji Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej

w Lublinie, gdzie został mianowany prorektorem i profesorem mikrobiologii. Rok później przeniósł się do Wrocławia, pomagając w budowaniu struktur tamtejszego uniwersytetu, w szczególności Wydziału Lekarskiego, którego został dziekanem i profesorem mikrobiologii lekarskiej. Chciał wrócić do Warszawy, jednak po krótkim pobycie tam stwierdził, iż mieszkanie w stolicy przywołuje zbyt wiele ponurych wspomnień. W latach 1948-1950 przewodniczył Radzie Naukowej ds. Krwiodawstwa (powołanej przez zarząd Polskiego Czerwonego Krzyża). W 1950 r. został nominowany do nagrody Nobla za wyjaśnienie zjawiska konfliktu serologicznego matki i dziecka. Był też jednym z pierwszych członków–założycieli Polskiej Akademii Nauk. Powtórnie, jak przed wojną, na jego wykłady przychodziły tłumy studentów. Jak wspomina dr Janina Wartenberg, współpracująca z Hirszfeldem we Wrocławiu, pomimo horroru wojny był pogodnym i życzliwym człowiekiem: „Czuliśmy, że każdy z nas jest dla niego ważny. «Dziecko – mówił na przykład – mizernie wyglądasz, może byś wzięła dwa dni urlopu?»”. Przyjaźnił się z Pawłem Jasienicą, który opowiedział o jego życiu i badaniach w Opowieściach o żywej materii. Do końca pozostał optymistą Na kilka godzin przed swoją śmiercią miał wypowiedzieć słowa: „Wierzę, że ludzie będą lepsi”. Zmarł 7 marca 1954 roku i został pochowany na cmentarzu św. Wawrzyńca we Wrocławiu, gdzie dziesięć lat później spoczęła też jego ukochana żona Hanna. Dziś Ludwik Hirszfeld jest postacią w zasadzie zapomnianą. Co gorsza, jeśli jest pamiętany, to przede wszystkim poza granicami Polski. Jego imię nosi zaledwie kilka ulic, placów i jednostek medycznych w naszym kraju. Poczta Polska jeden raz wypuściła znaczek z jego podobizną. Wspominając więc cytat, który otwiera artykuł, powinniśmy zadać sobie pytanie – czy tylko na tyle życzliwości stać Polaków w XXI wieku?


20 · RUDOLF WEIGL

PATRIOTA ZE SZCZEPIONKĄ W DŁONI TOMASZ TUREJKO

Cel: pokonać tyfus

Gdyby człowiek ten był amerykańskiej, niemieckiej, czy żydowskiej narodowości z pewnością usłyszałby o nim cały świat. Biolog, którego kandydaturę czterokrotnie wysuwano do Nagrody Nobla, wynalazca pierwszej na świecie skutecznej szczepionki przeciw tyfusowi plamistemu, człowiek o wielkim sercu, który z narażeniem własnego życia ocalił tysiące ludzi od pewnej śmierci.

Aż do początku XX wieku tyfus plamisty był chorobą, która zbierała okrutne żniwo wszędzie, gdzie tylko się pojawiła. Podejmowane próby zapobiegania epidemiom kończyły się niepowodzeniem, a wielu wybitnych naukowców, próbujących podjąć walkę z groźną chorobą przypłaciło to życiem. W tej sytuacji Rudolf Weigl obrał sobie niezwykle trudny cel: pokonać tyfus, który dziesiątkował żołnierzy na wojennym froncie. Rozpoczęte jeszcze w latach Wielkiej Wojny badania kontynuował na Uniwersytecie Lwowskim po wojnie. Początki nie były łatwe. Pierwsze szczepionki, jeszcze niedoskonałe, prof. Weigl wypróbowywał na sobie, co zresztą ciężko odchorował. Jego żmudne badania zakończyły się jednak sukcesem.

Wielki patriota, Polak z wyboru, sercem Lwowianin i po prostu człowiek, który żyjąc w ciężkich czasach dokonał rzeczy absolutnie niezwykłych. O kogo chodzi? O Rudolfa Weigla, jednego z najbardziej zapomnianych bohaterów naszej historii. Rudolf Weigl urodził się w 1883 roku w austriackiej rodzinie. Po przedwczesnej śmierci ojca został wychowany w polskiej kulturze i tradycji. Pod wpływem ojczyma Józefa Trojnara (profesora w stryjskim gimnazjum) zainteresował się naukami przyrodniczymi. Weigl ukończył studia przyrodnicze na Uniwersytecie Lwowskim w 1907 roku, gdzie w ciągu pięciu następnych lat doktoryzował się i habilitował. W czasie I wojny światowej został powołany do wojska jako parazytolog. Tam też po raz pierwszy spotkał się na wielką skalę z problemem tyfusu plamistego wśród walczących żołnierzy.

Prof. Weigl odkrył pierwszą na świecie szczepionkę przeciwko durowi plamistemu. Rozwiązanie było genialne w swojej prostocie i pokazywało wielki kunszt oraz geniusz naukowy polskiego profesora. Profesor Stefan Kryński, który asystował prof. Weiglowi w pracach nad szczepionką, wyjaśnił okoliczności jej wynalezienia: „W tym właśnie czasie brazylijski mikrobiolog, dr Rocha-Lima, odkrył zarazek wywołujący tę chorobę. Nie umiano go jednak hodować w warunkach laboratoryjnych, co uniemożliwiało przygotowanie szczepionki. Zarazek duru plamistego należy do tak zwanych riketsji, które choć są bakteriami, nie rozwijają się na sztucznych pożywkach, lecz podobnie jak wirusy mnożą się wyłącznie we wnętrzu żywej komórki. Pośrednim gospodarzem i przenosicielem zarazka duru plamistego, który nazywa się riketsją Prowazeka, jest wesz odzieżowa. Weigl wpadł na pomysł, by tego owada wykorzystać do hodowli zarazka


21 · RUDOLF WEIGL

i tą drogą uzyskać możliwość wyprodukowania szczepionki przeciw durowi plamistemu. Największy problem stanowił sposób, jakim można by sztucznie zakazić owada. I tu przyszedł z pomocą wielki talent eksperymentatorski Weigla, który ze szklanej rurki zwężonej na końcu do grubości włosa, ściętej skośnie i z oblepionymi brzegami skonstruował przyrząd umożliwiający wstrzyknięcie do jelita owada drogą doodbytniczą zawiesiny zarazka, który następnie intensywnie się rozmnaża w nabłonku żołądka gospodarza. Z zakażonych jelit, zmiażdżonych i odpowiednio oczyszczonych robi się szczepionkę”. W 1920 roku Rudolf Weigl został profesorem Uniwersytetu Jana Kazimierza i kierownikiem Katedry Biologii Ogólnej Wydziału Lekarskiego, gdzie kontynuował badania nad szczepionką przeciwtyfusową. Do założonego przez profesora lwowskiego Instytutu Badań nad Tyfusem Plamistym i Wirusami przyjeżdżali naukowcy z całego niemal świata, by poznawać tajniki wiedzy biologicznej i uczyć się metod badawczych. Światowy rozgłos przyniosła Weiglowi akcja szczepień przeciw durowi plamistemu w katolickich misjach belgijskich w Chinach. Uratowano dzięki nim nie tylko wielu misjonarzy, ale także tysiące Chińczyków. Otrzymał za to najwyższe odznaczenie papieskie – order św. Grzegorza, odznaczenia belgijskie, członkostwo wielu instytucji naukowych, a jego kandydaturę wystawiono do Nagrody Nobla. W 1930 roku profesor Weigl został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. 18 stycznia 1937 Rada Miasta Lwowa przyznała Weiglowi Nagrodę Naukową Miasta Lwowa im. Benedykta Dybowskiego za rok 1936, za ówcześnie przewidzianą pracę w dziedzinie nauk przyrodnich.

Wszy ratowały od zesłania Rok 1939 zastał profesora w Abisynii, gdzie pomagał w opanowaniu epidemii duru plamistego. Zdając sobie doskonale sprawę z faktu, iż Polska zagrożona jest wojną, przerwał prace i powrócił do ojczyzny. W okresie oku-

pacji nie zakończył badań nad tyfusem. Problem zwalczania tej choroby miał ogromne znaczenie dla obu okupantów ziem polskich, dlatego dążyli oni do przekształcenia laboratorium badawczego w zakład produkcyjny. W okresie pierwszej okupacji sowieckiej Lwowa (22 września 1939 – 29 czerwca 1941), produkcja szczepionki została znacznie rozbudowana m.in. na skutek przekazania przez Sowietów na ten cel budynku gimnazjum żeńskiego im. Królowej Jadwigi. W prowadzonym przez siebie instytucie profesor starał się dać zatrudnienie ludziom zagrożonym masowym deportacjom na Syberię i do Kazachstanu. Na przełomie czerwca i lipca 1941 roku, po wkroczeniu Niemców do Lwowa i zamordowaniu przez nich na Wzgórzach Wuleckich grupy 25 polskich profesorów i kilkunastu członków ich rodzin, po zamknięciu przez okupantów wszystkich uczelni i szkół, sytuacja, w jakiej znalazło się lwowskie środowisko naukowe, stała się krytyczna. Nowy okupant, żywo zainteresowany zwalczaniem tyfusu wśród żołnierzy Wehrmachtu, nakazał profesorowi kontynuować badania nad szczepionką. Wówczas profesor udowodnił, że jest nie tylko wybitnym naukowcem, ale także wielkim patriotą, który nawet w czasach wielkiej próby, nie chciał wyrzec się swojej narodowości. Rudol Weigl zdecydowanie odrzucił lukratywną ofertę nowych władz niemieckich prowadzenia badań w Berlinie, połączonych ze wsparciem jego kandydatury do Nagrody Nobla w zamian za podpisanie Reichslisty.Proponującemu jej podpisanie generałowi SS F. Katzmannowi odpowiedział: „Człowiek raz na całe życie wybiera sobie narodowość. Ja już wybrałem”. Pomimo nalegań i gróźb ze strony niemieckiej, prof. Weigl nigdy nie wyrzekł się swojej polskiej narodowości. Jego odpowiedź wobec niemieckich propozycji brzmiał następująco: „Jako biolog znam zjawisko śmierci i często myślę o śmierci, bo życie stało się takie smutne i beznadziejne. Więc możecie mi zrobić przysługę i mnie zabić albo musicie mnie akceptować jako polskiego profesora narodowości polskiej.”


22 · RUDOLF WEIGL

Prof. Weigl podjął się wówczas zadania prowadzenia instytutu na potrzeby armii niemieckiej. Polski naukowiec widział w tym możliwość pomocy licznej grupie pozbawionych pracy i środków do życia profesorów i asystentów lwowskich uczelni. Profesor celowo zatrudniał do pracy w instytucie osoby, które były najbardziej zagrożone represjami ze strony niemieckiego okupanta. Dzięki podjętej pracy, ludzie ci mieli legalne dokumenty, mogli w miarę swobodnie poruszać się po mieście co ułatwiało im udział w organizacjach konspiracyjnych na terenie Lwowa, jak i poza nim. Instytut, wykorzystując swoją uprzywilejowaną pozycję, zatrudniał na różnych stanowiskach wielu uczonych i intelektualistów (m.in. matematyka Stefana Banacha, botanika Stanisława Kulczyńskiego, poetę Zbigniewa Herberta, kompozytora i dyrygenta Stanisława Skrowaczewskiego, aktora Andrzeja Szczepkowskiego czy pisarza i dyplomatę Mirosława Żuławskiego), licznych członków AK i Żydów, chroniąc ich wszystkich przed śmiercią i deportacją do obozów koncentracyjnych. Wówczas na masową skalę wykorzystywano pomoc tzw. „karmicieli wszy”. Tysiące ochotników dokarmiało w specjalnych malutki urządzeniach wszy na swoim ciele (było to absolutnie bezpieczne i nie szkodziło zdrowiu, brała w tym udział nawet żona profesora – Zofia). Proces ten umożliwiał produkcje szczepionek na większą skalę. Oficjalnie wszystkie trafiały na potrzeby armii niemieckiej. Profesor jednak tak zorganizował produkcję, że wiele szczepionek, całkowicie nielegalnie i w pełnej konspiracji przed niemieckimi władzami, przekazano partyzantom, ludności cywilnej i Żydom w getcie warszawskim, łódzkim i lwowskim. Owa pomoc była bardzo ryzykowna, a sam profesor niemal każdego dnia ryzykował życie, próbując bezinteresownie wesprzeć w potrzebie wiele represjonowanych przez niemieckiego okupanta osób. Dziś szacuje się, że Rudol Weigl, podczas swojej działalności na terenie okupowanego Lwowa, uratował ok. 5 tysięcy przedstawicie-

li lwowskiego środowiska naukowego (także żydowskich naukowców, m.in. Ludwika Flecka i małżeństwo Meislów), zagrożonej wywozem do Niemiec młodzieży akademickiej i gimnazjalnej oraz bojowników ruchu oporu. To ponad 4 razy więcej niż uratował w swojej fabryce znany na całym świecie Oskar Schindler. W przeciwieństwie jednak do niemieckiego przedsiębiorcy, prof. Weigl jest postacią prawie zupełnie nieznaną, zarówno w Polsce, jak i na świecie.

Został po nim jeden pomnik Po wojnie zamieszkał w Krakowie i kontynuował swe badania najpierw na Uniwersytecie Jagiellońskim, później – aż do emerytury w 1951 roku na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zmarł 11 sierpnia 1957 roku w Zakopanem, został pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Nowe władze komunistyczne niedoceniały profesora. Mało tego, udaremniły skutecznie przyznanie mu Nagrody Nobla w 1948 roku, do której był zgłoszony przez Akademię Szwedzką. Fałszywie oczerniany o kolaboracje z Niemcami, długo nie doczekał się uznania za swoje zasługi zarówno w Polsce, jak i na świecie. W 2003 roku został pośmiertnie odznaczony przez izraelski instytut Jad Waszem medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, chociaż ludzi uratowanych przez profesora Weigla nie sposób zliczyć. Profesor doczekał się upamiętnienia we Wrocławiu, gdzie skromny pomnik ku jego pamięci ufundowali jego uczniowie, wychowankowie i pracownicy. Jeden skromny kamień z pamiątkową tablicą – tak Polska i świat upamiętnili wspaniałego człowieka o wielki sercu, wybitnego naukowca, Polaka z wyboru, gorącego polskiego i lwowskiego patriotę, który z narażeniem własnego życia uratował tysiące osób w czasie okupacji, którego odkrycie ocaliło wiele tysięcy istnień na całym świecie, człowieka, który porostu zachował się po ludzku w nieludzkich czasach.


23 · IGNACY ŁUKASIEWICZ

POLAK DORADZA ROCKEFFELEROWI TOMASZ TUREJKO

Istnieje niebezpieczeństwo redukcji postaci Ignacego Łukasiewicza tylko do jednego wymiaru i jednego obrazka: domorosłego wynalazcy ropy naftowej. Tymczasem ten polski farmaceuta i przedsiębiorca to postać, która swoją biografią mogłaby obdarować wiele innych życiorysów: pionier światowego przemysłu naftowego, człowiek, który jako pierwszy w historii przeprowadził destylację ropy metodami naukowymi, założyciel pierwszej na świecie kopalni i rafinerii naftowej, ponadto wielki społecznik, filantrop, pozytywista, również zręczny polityk, człowiek o wielkim rozumie i jeszcze większym sercu. Ignacy Łukasiewicz urodził się w 1822 roku w biednej rodzinie szlacheckiej. Jego ojciec uczestniczył w powstaniu kościuszkowskim, a rodzice wychowywali swoje dzieci w duchu patriotycznym i demokratycznym. Niestety przedwczesna śmierć ojca i pogorszenie sytuacji materialnej rodziny zmusiły Łukasiewicza do zakończenia edukacji na czwartej klasie gimnazjum i rozpoczęcia pracy zarobkowej. Dobra znajomość języka niemieckiego i łaciny, a także duża wiedza w zakresie chemii pozwoliły Łukasiewiczowi podjąć pracę w aptece, początkowo w Łańcucie, a później w Rzeszowie. W tym czasie wstąpił do organizacji patriotycznej i pod zarzutem nielegalnej działal-

ności konspiracyjnej został aresztowany i osadzony w więzieniu. Przebywał tam dwa lata, a po wyjściu na wolność w 1848 roku podjął pracę w najlepszej lwowskiej aptece „Pod Gwiazdą” Piotra Mikolasha. W trakcie pracy Łukasiewicz wykazywał się bardzo dużą pracowitością. Szybko się uczył i łatwo nabywał nowe doświadczenia. W tym czasie opracował „Manuscript” – ponad 270 stronnicowe dzieło zawierające ułożone w porządku alfabetycznym recepty ponad 120 lekarstw, przede wszystkim maści, ale również przepisy na lakiery, pokosty, sztuczne ognie, wody na porost włosów, a nawet na… produkcję czekolady. Wielość przepisów pokazuje, jak różnorodne zainteresowania miał Łukasiewicz. Recepty były pisane w języku niemieckim i po łacinie. Było to dzieło niezwykłe, tym bardziej, że zostało napisane przez człowieka, który był jedynie zwykłym pomocnikiem aptekarza.

Farmaceuta eksperymentuje z ropą By uzyskać tytuł magistra farmacji musiał ukończyć studia wyższe. Gubernator lwowski odmówił Łukasiewiczowi wyjazdu do Krakowa, dopiero poręczenie Mikolasha dało polskiemu wynalazcy przepustkę do wyjazdu na studia. Łukasiewicz nie miał wiele pieniędzy. Studia i utrzymanie było kosztowne i trwały dwa lata. Łukasiewicz nie zrażał się tym i cały materiał studiów przerobił… w rok. Niestety władze wydziału odmówiły mu wcześniejszego zdania egzaminów. Polski farmaceuta otrzymał posadę kierownika w fabryce ałunu, a na zajęcia uczęszczał sporadycznie. Na ostatni, czwarty semestr udał się do Wiednia, gdzie zdał egzamin końcowy i w 1852 roku uzyskał tytuł magistra farmacji.


24 · IGNACY ŁUKASIEWICZ

W tym samym roku powrócił do Lwowa, gdzie nastąpił jeden z przełomowych momentów w jego życiu. Do apteki Mikolasha przybyli Żydzi drohobyccy z propozycją kupna wydestylowanej już ropy. Na polecenie zwierzchnika Łukasiewicz i współpracujący z nim Jan Zeh rozpoczęli żmudne prace i doświadczenia nad ropą naftową. Początkowo byli przekonani, że szukają specyfiku, który mógłby zostać wykorzystany do produkcji farmaceutycznej. Później okazało się, że po oczyszczeniu ropy otrzymali jasnożółty destylat, który właściwościami przypominał sprowadzany z Włoch za wysoką cenę produkt o nazwie oleum patrea album.

dzić operację. Wszystko wskazywało na to, że pacjenta nie uda się uratować. W tym czasie na polecenie doktora Zaorskiego, jeden z członków personelu pobiegł natychmiast do apteki Łukasiewicza. Polski konstruktor często zostawał na noc w laboratorium, prowadząc kolejne doświadczenia nad ropą naftową. Tak było i tym razem. Łukasiewicz dowiedziawszy się o sytuacji, spakował do torby swoje lampy, przywiózł je do szpitala i natychmiast oświetlił salę operacyjną. Doktor Zaorski przeprowadził skomplikowaną operację i pacjenta udało się uratować. Była to pierwsza na świecie operacja przy sztucznym świetle.

Mrok został rozjaśniony

Pierwsza uliczna lampa naftowa, pierwsza kopalnia, pierwsza rafineria

Mikolash, Zeh i Łukasiewicz założyli spółkę i postanowili wprowadzić nowy produkt na rynek europejski. Niestety, na produkt lwowskich aptekarzy nie było dużego popytu. Mikolash, załamany, zrezygnował z udziału w spółce. Łukasiewicz natomiast się nie poddawał. Skoro nie było popytu na jego produkt, to należy samemu go wytworzyć! Polak postanowił wykorzystać nową oleistą ciecz do celów oświetleniowych. Jeszcze w tym samym roku udało mu się oddzielić ropę od nafty (korzystał tutaj z doświadczeń innego polskiego chemika – Filipa Waltera, który przeprowadził ten proces jako pierwszy na świecie!). W 1853 roku Łukasiewicz wraz z lwowskim blacharzem, Adamem Bratkowskim skonstruowali pierwszą na świecie lampę naftową, która zaświeciła po raz pierwszy w aptece Mikolasha w marcu 1853 roku.Prawdziwy przełom nastąpił jednak kilka miesięcy później. 31 lipca 1853 roku do Szpitala Głównego we Lwowie przyprowadzono ciężko chorego pacjenta Władysława Choleckiego. Cały wieczorny dyżur szpitala postawiono na nogi, niezbędna była natychmiastowa operacja. Problem polegał na tym, że było już po zmroku, a świece nie były w stanie oświetlić sali na tyle, by można było bezpiecznie przeprowa-

Niedługo potem szpital lwowski odkupił od spółki polskich aptekarzy 500 kg nafty. Była to pierwsza transakcja naftowa na świecie. Swój wynalazek polscy farmaceuci opatentowali w Wiedniu, a naftą Łukasiewicza zaczęła się poważnie interesować austriacka kolej. Rok później przeniósł się do Gorlic, gdzie kontynuował pracę farmaceutyczną połączoną z licznymi doświadczeniami nad ropą naftową. Następne rewolucyjne wynalazki były więc tylko kwestią czasu. Na przełomie lat 1853–1854 roku w Gorlicach zabłysła pierwsza na świecie uliczna lampa naftowa. Jeszcze w tym samym roku (1854) Łukasiewicz zawiązał spółkę z Tytusem Trzecieskim i otworzył… pierwszą na świecie kopalnie naftową w Bóbrce k. Krosna. Dwa lata później w 1856 roku Łukasiewicz otworzył w Ulaszowicach k. Jasła pierwszą na świecie rafinerię ropy naftowej. Następne destylarnie ropy polski konstruktor otworzył w Klęczanach (1858), Polance (1861) i w Chorkówce (1865). Łukasiewicz od samego początku zatrudniał do pracy wybitnych fachowców, dzięki czemu jego przedsiębiorstwo stale się rozwijało. Inżynier H. Walter ręczne kopanie szybów zastąpił udarowym. Z Niemiec sprowadził udoskonalone nożyce wiertnicze, dzięki którym


25 · IGNACY ŁUKASIEWICZ

udało się zmechanizować wydobycie ropy i znacząco zwiększyć wydajność przedsiębiorstwa. W 1859 roku Łukasiewicz wygrał przetarg na dostawy nafty dla austriackich kolei. W tym samym roku, uznawani długo za prekursorów przemysłu naftowego Edwin Drake i Wiliam Smith, dokonali pierwszych odwiertów naftowych w Pensylwanii. Rozpoczął się

tym samym nowy rozdział w historii petrochemii. Na rynek wkroczyli Amerykanie i, jak się później okazało, zdominowali go na długie lata. W tym czasie kiedy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych stawiali pierwsze kroki wprzemyślenaftowym,kopalniaŁukasiewicza w Bóbrce zatrudniała ponad 100 robotników i osiągała obroty w wysokości 20 tysięcy zło-

Popiersie Ignacego Łukasiewicza przed Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazownictwa


26 · IGNACY ŁUKASIEWICZ

tych reńskich rocznie. W dziedzinie petrochemii Łukasiewicz był cenionym autorytetem o międzynarodowej sławie. Do jego kopalni przejeżdżali przedsiębiorcy nawet ze Stanów Zjednoczonych, gdzie poznawali tajniki jego wiedzy. W 1863 roku Łukasiewicz wspierał finansowo powstanie styczniowe, a po jego upadku udzielał schronienia jego uczestnikom. W drugiej połowie lat 60. sprzedawał już naftę hurtowo do każdego niemal zakątka Europy. W 1873 roku na wystawie w Wiedniu Międzynarodowa Komisja przyznała mu medal zasługi za naftę i asfalt oraz dyplom uznania za zasługi dla przemysłu naftowego. Niedługo potem został przewodniczącym założonego przez polskich nafciarzy Krajowego Przemysłu Naftowego.

Polityka w służbie ropy Ignacy Łukasiewicz był nie tylko przedsiębiorcą, ale także zręcznym politykiem. W latach 1877-1881 sprawował funkcję posła na Sejmie Krajowym w Galicji. W parlamencie był jednym z głównych promotorów przemysłu naftowego. Owocem tej działalności było kilka uchwał w tej sprawie, zmiana ustawy o kopalniach, która odtąd umożliwiała zaangażowanie prywatnych kapitałów w rozwój nowego przemysłu. W 1880 roku na jego wniosek Sejm Krajowy przeznaczył pierwsze poważne subwencje na wiercenia górnicze w rejonie Gorlic. Również dzięki jego inicjatywie Sejm uchwalił subwencje na stypendia z zakresu górnictwa i technologii nafty, a także na utworzenie pierwszego wydziały naftowego w krakowskiej Akademii Technicznej. Jego zasługą było m.in. także obniżenie podatków dla rodzimych przedsiębiorców z Galicji i obłożenie podatkiem celnym ropy z Rumunii i Stanów Zjednoczonych.

Robotnicy jedzą słoninę Ignacy Łukasiewicz to nie tylko przedsiębiorca, konstruktor i zręczny polityk. To również

(a może przede wszystkim) wielki filantrop, który dzięki swojej działalności odmienił życie tysięcy ludzi zamieszkujących tereny Galicji. Zaraz po tym, kiedy jego spółka zaczęła przynosić większe zyski, Łukasiewicz na dużą skalę rozpoczął finansowanie budowy szkół, dróg, mostów, szpitali i kościołów. Wspierał finansowo organizacje narodowo-wyzwoleńcze. Walczył z biedą i alkoholizmem w regionie. W Chorkówce i w Bóbrce otworzył szkoły dla dziewcząt, opłacił nauczycieli i umożliwił ludności wiejskiej kształcenie swoich dzieci na wysokim poziomie. Aby zapobiec szerzącej się po wsiach lichwie, zorganizował kasy gminne udzielające chłopom bezprocentowych, krótkoterminowych pożyczek spłacanych w małych ratach. Łukasiewicz udzielał także pożyczek chłopom trudniącym się w dowozie ropy naftowej do rafinerii. Pieniądze były wykorzystywane na zakup oraz utrzymywanie koni i wozów używanych do pracy, a spłacane w niewielkich, cotygodniowych ratach. Łukasiewicz wielką troską otaczał także swoich pracowników. Zorganizował im pierwszą w Galicji robotniczą kasę bracką. Przynależność do niej była obowiązkowa, a potrącany 3% podatek od każdej pensji gwarantował jego pracownikom dostęp do bezpłatnych lekarstw, opieki medycznej, chorobowego, renty w razie inwalidztwa, a także zasiłku zapomogowego dla rodziny zmarłego robotnika. Raporty urzędników cesarsko-królewskich kontrolujących przedsiębiorstwa Łukasiewicza są wręcz zdumiewające. Jeden z nich – Edward Windakiewicz pisał o tym rejonie w samych superlatywach. Drogi i mosty były najlepsze w całej Galicji, przedsiębiorstwo funkcjonowało wzorcowo, a robotnicy na przerwach jedli… słoninę. W połowie XIX wieku to było wręcz niebywałe. Mało tego! Pod koniec lat 70., kiedy jego przedsiębiorstwo zaczęło przynosić największe zyski, Łukasiewicz dobrowolnie zrzekł się większości swoich udziałów na rzecz współpracowników, samemu zostawiając sobie tyle, ile potrzebował do utrzymania rodziny.


27 · IGNACY ŁUKASIEWICZ

Rockeffeler w Galicji

Romantyczny pozytywista

Niestety nie była ona liczna. Oprócz kochającej żony Łukasiewicz miał jedną córkę, która bardzo szybko zmarła. To wydarzenie mocno wpłynęło na jego życie, od tego czasu wspierał jak tylko mógł dzieci w Galicji, organizując dla nich szkoły i szpitale. Wspierał finansowo także kościoły i to zarówno katolickie, jak i unickie. Jak niezwykły był to człowiek niech świadczy fakt, że sam nigdy nie chciał zostać monopolistą na rynku. Często pomagał innym w tworzeniu nowych firm, które w oczywisty sposób mogły stanowić dla niego konkurencję! W jego słowniku nie istniało coś takiego jak „tajemnica zawodowa”. Stronił od pieniędzy i bogactwa, a tym co miał, bezinteresownie dzielił się z innymi. Jedna ze spółek z braćmi Zielińskimi rozpadła się z powodu różnicy poglądów. Łukasiewicz chciał swoją pracą służyć ludzkości. Był przeciwny wykorzystywaniu jej do realizacji partykularnych interesów i gromadzenia dużego bogactwa.

Ignacy Łukasiewicz zmarł na zapalenie płuc 7 stycznia 1882 roku. Jego pogrzeb stał się spontaniczną manifestacją. Uczestniczyło w nim ponad 4000 osób. Solidarnie pojawili Polacy, Żydzi i Ukraińcy. Wszyscy oni przyszli oddać hołd człowiekowi, który na zawsze odmienił losy nie tylko ich oraz ich rodzin, ale przede wszystkim całego regionu trudniącego się od tego czasu wydobyciem „czarnego złota”. Ignacy Łukasiewicz był pozytywistą i romantykiem jednocześnie. Pozytywistą, bo dzięki swojej ciężkiej pracy osiągnął sukces na skalę światową (bo tak należy określić działania prekursora przemysłu naftowego). Ponadto z własnych pieniędzy rozbudował infrastrukturę w swoim regionie, wspierał finansowo ubogich, budował szkoły, szpitale, wspierał kościoły i organizacje patriotyczne. Romantykiem był dlatego, że wierzył w wielkie ideały, wierzył w ludzi, w ich dobroć i uczciwość, dlatego wszystko, co robił w swoim życiu, robił z myślą o innych. Może to było trochę naiwne z jego strony, ale zarazem było piękne w swojej szczerości.

Znamienna jest pewna legenda związana z jedną z wizyt, jakie Amerykanie złożyli Łukasiewiczowi. Polski wynalazca pokazał Amerykanom wszystkie tajemnice swojego przedsiębiorstwa, cały proces od wydobycia aż po destylację. Amerykanie podobno chcieli mu wówczas za to zapłacić, jednak Łukasiewicz odmówił. Tym Amerykaninem, który wraz ze swoimi współpracownikami zwiedzał przedsiębiorstwo Łukasiewicza miał być sam… John Rockefeller. Amerykański przedsiębiorca miał nazwać Polaka „wariatem” – posiada cenną wiedzę i dzieli się nią za bezcen? Taki właśnie był Ignacy Łukasiewicz i tak bardzo pod tym względem różnił się od przyszłego amerykańskiego magnata naftowego. Za działalność charytatywną papież Pius IX w 1873 roku nadał mu tytuł Szambelana Papieskiego i odznaczył orderem św. Grzegorza. Są to najwyższe wyróżnienia, jakie mogła otrzymać osoba świecka od Ojca Świętego.

Puentą tej historii niech będą słowa jego bliskiego współpracownika, Augusta Gorayskiego wypowiedziane na pogrzebie tego wybitnego Polaka: „Wielu było świetniejszych, głośniejszych ludzi od niego, ale o cnotliwszego trudno. Ktoś powiedział, że Bóg najprostszymi środkami największe rzeczy objawia, temu też prostemu człowiekowi danem było zostać twórcą wielkiego wynalazku oświetlenia naftowego. Z obowiązku narodowego zaszczytu tego wydrzeć sobie nie pozwolimy, bo z góry przewidzieć można, iż nam go zechcą zaprzeczać, z obowiązku narodowego winniśmy uczcić trwale nazwisko wynalazcy i przekazać potomności jego zasługi”.


28 · BRONISŁAW PIŁSUDSKI

TEN, KTÓRY POZOSTAJE W CIENIU TOMASZ TUREJKO

Swego czasu był jednym z najbardziej znanych polskich naukowców na całym świecie. Wydawnictwa naukowe ze wszystkich kontynentów poświęciły mu przeszło tysiąc publikacji. Jak mówił w jednym z wywiadów prof. Alfred F. Majewicz – jeden z najwybitniejszych polskich językoznawców – „jest to rzadki przypadek uczonego, który osiągnął wynik ostateczny”. Badania, które przeprowadził, i materiały, które zebrał, były tak wielkie, że nikt – ani wcześniej, ani później – nie osiągnął podobnego sukcesu. Bronisław Piłsudski, jeden z najwybitniejszych etnografów przełomu XIX i XX wieku, jest po dziś dzień uważany na Sachalinie za lokalnego bohatera. Jego działalność dla miejscowej ludności okazała się bezcenna, a rezultaty jego pracy dla światowego dziedzictwa są wręcz nieocenione. W Polsce do dziś pozostaje w cieniu swojego o rok młodszego brata, Józefa, chociaż w wielu miejscach na świecie jest najbardziej znanym przedstawicielem rodu, który swoimi osiągnięciami przyćmił nawet jego.

Syberia to nie zawsze wyrok śmierci W 1887 roku rosyjska organizacja rewolucyjna „Narodnaja Wola” zawiązała spisek, którego celem było dokonanie zamachu na

cara Aleksandra III. Wśród konspiratorów był m.in. Aleksander Uljanow, brat Włodzimierza znanego w późniejszym okresie jako Lenin. W organizację zamachu został wciągnięty również Bronisław Piłsudski. Spisek został wykryty, a jego uczestnicy osądzeni. Uljanow został skazany na śmierć i stracony. Piłsudski otrzymał wyrok 15 lat ciężkich prac na Sachalinie. Od tego momentu rozpoczęła się podróż, która odmieniła jego losy na zawsze. Piłsudski początkowo pracował przy wyrębie lasu, następnie jako cieśla, wreszcie trafił do kancelarii więziennej (na Sachalinie brakowało ludzi wykształconych). W kancelarii poznał innego zesłańca, rosyjskiego etnografa, Lwa Sternberga, który szybko wprowadził Piłsudskiego w tajniki swojego zawodu. Starszy brat marszałka niemal od razu rozpoczął badania nad obyczajami tubylczej ludności, zbierał kolekcje etnograficzne, robił liczne zdjęcia i opracowywał słowniki języków miejscowej ludności. Widząc postępy w jego badaniach, rosyjska władza złagodziła mu wyrok do 10 lat z obowiązkiem pozostania na Syberii. Niedługo potem otworzył na Sachalinie szkołę, w której uczył miejscowe dzieci. Należy tutaj nadmienić, że Piłsudski w momencie zsyłki był bardzo młody (miał 21 lat). Dzięki temu bardzo szybko nawiązywał kontakty z dziećmi lokalnej społeczności, które uczył w szkole, a ci w zamian nauczyli go swojego języka uwiecznionego w jego późniejszych pracach naukowych. W roku 1899 Piłsudski przeniósł się do Władywostoku, gdzie pracował w lokalnym muzeum. W tym czasie przygotował dalekowschodnią część rosyjskiej ekspozycji na Wystawę Światową (EXPO), która odbyła się w Paryżu w 1900 roku. W 1903 roku Cesarska


29 · BRONISŁAW PIŁSUDSKI

Akademia Nauk powierzyła Piłsudskiemu badania nad obyczajami lokalnej społeczności (Ajnów, Gilaków, Oroków i Mangunów) na Sachalinie. Przed Bronisławem Piłsudskim rozpoczął się najważniejszy okres w jego naukowej karierze i, jak się później okazało, również w życiu osobistym.

Z tego świata zostały tylko nagrania W ciągu najbliższych dwóch lat Piłsudski przemierzył Sachalin wzdłuż i wszerz. Jego głównym miejscem pobytu była wioska Ai, gdzie wziął ślub w z miejscową dziewczyną o imieniu Shinhinchou – krewną (bratanicą lub siostrzenicą) wodza Kimury Bafunke, która urodziła mu dwoje dzieci. W tym

Ajnowie fot. B . Piłsudski czasie Piłsudski rozpoczął badania nad kulturą Ajnów. Wraz z innym zesłańcem – Wacławem Sieroszewskim – udał się na wyspę Hokkaido, gdzie za pomocą fonografu Edisona zebrał unikatowe nagrania dźwiękowe języka Ajnów, ich tradycyjnych obrzędów, rytuałów religijnych, modlitw, które uwiecznił na 100 wałkach woskowych. Było to jedno z pierwszych w dziejach nagranie głosu ludzkiego w celach naukowych. Niestety późniejsze losy Piłsudskiego sprawiły, że przez dziesiątki lat wałki woskowe

z nagraniami folkloru Ajnów przeleżały na strychu w jednej z krakowskich kamienic. Odnalezione w latach 80. zostały wypożyczone do Japonii, gdzie firma Sony skonstruowała specjalny laserowy odbiornik do odczytu zapisanego dźwięku. Po wielu latach etnografowie mogli usłyszeć język, który wówczas był już prawie na wymarciu. Ajnowie zamieszkiwali wschodnią Azję od wielu tysięcy lat. Z czasem byli wypychani na pojedyncze wyspy przez ekspansje Japończyków od południa i Rosjan od północy. W latach 20. i 30. XX wieku Ajnowie podlegali silnej sowietyzacji. Komunistyczna władza konsekwentnie walczyła z ich kulturą, językiem i obyczajami, co z czasem doprowadziło do wykorzenienia tożsamości Ajnów i zaniku ich folkloru. Ocalała z sowietyzacji niewielka część tej społeczności ulegała z czasem asymilacji z Japończykami. Szacuje się, że obecnie językiem Ajnów może posługiwać się kilkadziesiąt osób na całym świecie. Oznacza to, że kultura ta już praktycznie nie istnieje, a jej odtworzenie po latach jest możliwe tylko dzięki innowacyjnym jak na owe czasy badaniom Bronisława Piłsudskiego. Właśnie dlatego dorobek naukowy Polaka w tej materii należy uznać za kompletny. Nikt po nim nie dokonał, ani z oczywistych powodów już nie dokona, podobnych odkryć i nie zbierze podobnych materiałów. Sto lat po wizycie Piłsudskiego na Sachalinie kulturę i język Ajnów można zobaczyć wyłącznie na jego zdjęciach i usłyszeć wyłącznie na jego nagraniach. Do roku 1905 Piłsudski założył kilka szkół dla lokalnej społeczności. Owocem jego pracy etnograficznej było m.in. opracowanie słowników, w których przetłumaczył ponad 10 000 słów z języka ainu, 6 000 z języka gilackiego oraz 2 000 z języka orockiego i języka Mangunów. W ciągu kilku lat swojej działalności wykonał ponad 300 fotografii, dokonał bogatych opisów kultury i obyczajów Ajnów, w tym również kultury muzycznej, spisał także wiele miejscowych podań


30 · BRONISŁAW PIŁSUDSKI

i legend. Jego dorobek obecnie znajduje się w Zbiorach Specjalnych Biblioteki Naukowej PAU i PAN w Krakowie, a nagrania Ajnów można usłyszeć w Centrum Kultury i Techniki „Manggha” w Krakowie.

Dyplom uniwersytecki naprawdę nie powinien rozstrzygać W 1906 roku Piłsudski nielegalnie opuścił Daleki Wschód, pozostawiając na zawsze Ajnów, a także żonę z dwójką dzieci (wódz plemienia nie zgodził się na opuszczenie przez kobietę rodzinnych stron, co byłoby sprzeczne z miejscowymi zwyczajami). Jeszcze tego samego roku polski naukowiec znalazł się w Japonii, gdzie wobec wojny japońsko-rosyjskiej próbował śladami swego brata nawiązać przyjazne stosunki z Japończykami. Efektem jego działań było m.in. utworzenie Towarzystwa Japońsko-Polskiego i pierwsza wymiana kulturowa pomiędzy oboma narodami. Po krótkim pobycie w Japonii Piłsudski powrócił do Polski, gdzie próbował ułożyć sobie życie na nowo. Badania etnograficzne podejmował jeszcze na Podhalu. Miał swój duży wkład w utworzeniu Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. Jego bliscy przyjaciele próbowali podobno załatwić mu objęcie katedry etnografii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pomimo wybitnych osiągnięć polskiego naukowca, władze uczelni odmówiły przydzielenia mu tego stanowiska. Okazało się bowiem, że jeden z najwybitniejszych etnografów na świecie, którego dorobek był już wówczas dobrze znany w wielu kręgach naukowych… nie ma ukończonych studiów wyższych. Początkowo próbował podjąć studia na Zachodzie, ale z powodów finansowych nigdy nie ukończył wyższej uczelni. W trakcie I wojny światowej Bronisław Piłsudski wsparł działania Romana Dmowskiego i Komitetu Narodowego Polskiego, czym był w realnej opozycji wobec swojego brata – Józefa. Okoliczności jego śmierci do dziś pozostają niejasne. 21 maja 1918 roku jego ciało wyłowiono z Sekwany. Prawdopodobnie było to samobójstwo.

Bohater wszędzie tylko nie w Polsce Jego dorobek naukowy jest znany i doceniany w wielu miejscach na świecie. W samej Rosji, w Sachalinie, stoi pomnik Bronisława Piłsudskiego, istnieje tam Instytut Badania nad Dziedzictwem Piłsudskiego, po dziś dzień wydaje się tam nowe książki i publikacje na jego temat. Niestety ma to również swoją cenę. We wszystkich tych publikacjach Piłsudski widnieje jako „wielki rosyjski uczony”. W Japonii również doczekał się swego monumentu. W czytankach japońskich szkolnych podręczników wciąż można odnaleźć informację o polskim uczonym, jak i o jego wielkim dorobku naukowym. Powstał tam nawet musical dla dzieci oparty na melodiach zarejestrowanych przez Piłsudskiego (Opowieści zapisane na wałkach wujka Piłsudskiego). W Polsce na taką pamięć Bronisław Piłsudski liczyć niestety nie może. Do tej pory jego dziedzictwo w kraju próbuje podtrzymać niewielka grupa naukowców (m.in. wspomniany wcześniej prof. Alfred F. Majewicz), która w miarę swoich możliwości wydaje w języku polskim publikacje na jego temat. Niestety pomimo tak wspaniałych osiągnięć, nie znalazł on swojego miejsca w polskich podręcznikach do historii, języka polskiego czy geografii. W 2002 roku Poczta Polska wydała znaczek z wizerunkiem Bronisława Piłsudskiego. W 2008 roku Narodowy Bank Polski wydał złote i srebrne monety z wizerunkiem Piłsudskiego celem upamiętnienia polskiego etnografa. W 2011 roku powstał pierwszy (i jak dotąd jedyny) film dokumentalny o Bronisławie Piłsudskim – Orzeł i Chryzantema (reż. Jacek Wan). Polecam go każdemu, kto chciałby zgłębić wiedzę o tym wielkim i zapominanym polskim bohaterze, który w polskiej historii na zawsze pozostał w cieniu swojego młodszego brata.


MÓWILI I PISALI: PAW E Ł W Ł O D K O W I C JOSEPH CONRAD JÓZEF RETINGER MAKSYMILIAN KOLBE S I O S T R A FA U S T Y N A R A FA Ł L E M K I N I L U D W I K R A J C H M A N


32 · PAWEŁ WŁODKOWIC

PAWEŁ Z POLSKI BARTOSZ BRZYSKI

Człowiek, o którym nie wiadomo ani kiedy dokładnie się urodził, ani kiedy zmarł. Żył przed niemal sześciuset laty, a do niedawana przeczytalibyśmy więcej o nim w bibliotekach londyńskiej, wiedeńskiej, paryskiej czy praskiej. Jeden z najwybitniejszych intelektualistów Europy XV wieku,nazywającysięskromniePawłem z Polski. Historia Pawła Włodkowica to opowieść o ważnej części historii Polski, Europy i Kościoła. Co dzisiaj wiemy? Niewiele. Paweł Włodkowic urodził się około roku 1370 na terenie diecezji płockiej jako syn szlachcica Włodzimierza z Brudzyna. Wywodził się z rodu Dołęgów, rozporządzającego rozległymi posiadłości na ziemi dobrzyńskiej. Prawdopodobnie miejsce urodzenia i bliskość tych ziemi do terenów zajmowanych przez Krzyżaków spowodowała, że w późniejszym okresie Włodkowic poświęci znaczą część swojej kariery zawodowej sporowi między Polską a Zakonem Krzyżackim. Konflikt ten podszyty będzie poczuciem wielkiej krzywdy wyrządzonej przez Krzyżaków przygranicznej ludności, a Włodkowic nie będzie przebierał w słowach nazywając zakonników „heretykami” i „sektą” działającą wewnątrz Kościoła. W młodości Włodkowic kształcił się w płockiej szkole katedralnej, co prawdopodobnie było jednym z powodów,

dla których wstąpił w szeregi stanu duchownego. Dzięki swoim talentom kontynuował studia na Uniwersytecie Karola w Pradze, by tam zdobywać kolejne stopnie naukowe: najpierw bakałarza nauk podstawowych, później magistra nauk wyzwolonych i wreszcie w roku 1396 bakałarza prawa kanonicznego. Po krótkim epizodzie w roli wykładowcy na uczelni w Pradze, dzięki otrzymanym wcześniej święceniom kapłańskim, wrócił w rodzinne strony i rozpoczął piastowanie pierwszej funkcji kościelnej jako kanonik płocki. Niedługo później, prawdopodobnie za namową biskupa, wyjechał na studia prawnicze w Padwie, zdobywając pierwsze szlify jako obserwator na soborze w Pizie w roku 1409. Tym samym dzięki kształceniu się zarówno w materii prawa, jak i wiary, stał się nie tylko znakomitym moralistą, ale nabył także bezcenną umiejętność przenoszenia religijnej wrażliwości na grunt prawa stanowionego. W ten sposób potrafił bronić swoich tez zarówno przez kościelną hierarchią, jak i znamienitymi prawnikami. Po powrocie do Polski i objęciu funkcji kustosza i kanonika krakowskiego, jako pełnomocnik księcia Janusza Mazowieckiego, jedzie do Budy, gdzie przed cesarzem Zygmuntem Luksemburczykiem mediuje w sporze między Polakami a Krzyżakami. Tak rozpoczęła się działalność, dzięki której Włodkowic trafi do współczesnych nam podręczników z historii – mediator i obrońca polskiej racji stanu przed obliczem cesarskim i papieskim. Po Budzie, Włodkowic, na prośbę polskiego króla, mediuje w imieniu Żmudzinów, prosząc papieża o ochronę przed Krzyżakami. Z końcem 1414 roku wyjeżdża na trwający cztery lata, niezwy-


33 · PAWEŁ WŁODKOWIC

kle ważny sobór do Konstancji, który ma za zadanie zakończyć wielką schizmę zachodnią. Na miejscu Włodkowic prezentuje polski punkt widzenia wobec działań Zakonu Krzyżackiego i politykę Kościoła jako taką. Przełom XIV i XV wieku to epoka świętych wojen. Jest to również czas kultu rycerzy, któ-

znajdujących swój wyraz w Dekalogu, a konkretnie w piątym przykazaniu Bożym. Skoro człowiek jest przyczyną wojen, to i człowiek powinien ich zaniechać, a ten, kto je wywołuje musi zostać ukarany jako ich sprawca. Kościół nie może nawracać nikogo za pomocą podboju, bowiem „wojna z istoty swej nie może być przyczyną wiary”.

Sobór w Konstancji rzy opiewani w pieśniach i eposach, w bohaterski sposób mieli okazywać swoje przymioty – męstwo, oddanie, heroizm, honor, poświęcenie dla sprawy. Pacyfizm był czymś obcym dla ówczesnego europejskiego społeczeństwa. Od miecza nie stronił także Kościół.

Na przekór epoce Na przekór poglądom epoki wychodzi Paweł Włodkowic mówiąc, że „nie może godziwie papież ani cesarz dać komuś możliwości najeżdżania niewiernych, ujarzmiania ich i zajmowania ich państwa bezwarunkowo oraz bezpośrednio do szerzenia wiary”. Potępił on wojnę zarówno jako wyraz zła, godzący w porządek moralny, jak i przede wszystkim złamanie boskich nakazów,

Włodkowic unowocześnił i przeniósł z teoretycznych rozważań na pole współczesnych mu konfliktów europejskich pojęcie wojny sprawiedliwej, które wcześniej rozważał między innymi święty Tomasz z Akwinu.Dla Włodkowica już sama koncepcja wojującej wiary była sprzeczna z Ewangelią, ale czarę goryczy przelewa faktyczne jej stosowanie, chociażby przez Zakon Krzyżacki. Oskarżenia, które polski kapłan formułuje wobec Zakonu są niezwykle poważne, zaś obrona Korony Królestwa Polskiego – zaciekła, Tak pisze o uczynionych jej przez Zakon krzywdach: „Zostały udowodnione wielkie i różne szkody króla i kościołów oraz innych ludzi tegoż królestwa, lecz także jak najwięcej strasznych i zbrodniczych czynów rzeczonych braci.


34 · PAWEŁ WŁODKOWIC

A nikt o zdrowym umyśle nie wątpi, że to są dzieła ciemności, sprzeczne z wszelką religią”. Przeciwieństwem wojny jest więc pokój. Przez Włodkowica jest on definiowany przede wszystkim, jako realizacja boskiego prawa, realizacja prawa naturalnego i jedna z zasad moralnych. Tak jak wojna jest synonimem zła, tak pokój jest synonimem dobra. Ten pokój powinien być realizowany zarówno na gruncie relacji jednostek, jak i państw oraz narodów, usankcjonowany poprzez respektowanie umów i traktatów. W ten sposób dochodzimy do postulatu uporządkowania stosunków międzynarodowych czy wówczas raczej międzypaństwowych zgodnie z ideą pokoju, którą dziś uważamy za podstawową w relacjach między państwami, a nadzorowaną przez Organizację Narodów Zjednoczonych.

Prekursor praw człowieka W swoich pracach Włodkowic zajmował się również pojęciem państwa i narodu. Te same prawa przyznawał zarówno Niemcom i Francuzom, jak i Rusinom oraz Żmudzinom, jako należącym do tej samej „bożej owczarni”. Stawał w obronie szczególnie małych narodów, broniąc ich prawa do odrębnej wiary i samostanowienia. Państwo, zdaniem Włodkowica, powinno być osadzone w prawie, a władza w nim sprawowana określana i ograniczana właśnie przez państwo. Władca jest zarządzającym, a nie jego właścicielem, dlatego ma rządzić w interesie ludu i z poszanowaniem prawa. Dziś myśląc o twórcy prawa narodów przywołujemy przede wszystkim postać Hugona Grocjusza. Czynimy to jednak głównie dlatego, że przez wieki prace Pawła Włodkowica przykrywał kurz niepamięci, chociaż wyprzedził on w poglądach autora O prawie wojny i pokoju blisko 200 lat. Jednocześnie Włodkowic w swoich pracach wiele miejsca poświęca człowiekowi

jako jednostce i jego miejscu w zbiorowości. Jako chrześcijan nadaje zarówno wiernym jak i niewiernym równe, przynależne im prawa wynikające z przynależnej każdemu człowiekowi godności. Do tych praw należy wolność do życia i własności, do wiary, państwa i ojczyzny. Nie można więc dyskryminować innowierców, wypędzać ich z rodzinnych ziem, krzywdzić poprzez konfiskatę, przemoc czy przymus. Idea praw człowieka narodziła się więc znacznie wcześniej niż u ojców Oświecenia.

Papież to nie król Przełom XIV i XV wieku, schizma zachodnia, walka dwóch, a nawet trzech „papieży” jednocześnie o tron Piotrowy. W takim, nie do końca sprzyjającym klimacie polityczno-intelektualnym musiał funkcjonować Włodkowic. W tych okolicznościach ostracyzm wydaje się całkiem akceptowalną ceną za głoszenie poglądów niezbyt „kompatybilnych” z epoką. Wściekli na niego Krzyżacy oskarżali go o herezję, a papież groził mu klątwą. Włodkowic, poświęcając swoje prace instytucjonalnemu wymiarowi Kościoła, igrał z ogniem. Dosłownie, bo to właśnie na Soborze w Konstancji 6 lipca 1415 roku był świadkiem spalenia na stosie Jana Husa. Mimo to Paweł Włodkowic nie ustawał w głoszonych poglądach. Powracając do źródeł – Pisma Świętego i Ojców Kościoła, przypominał między innymi, że władza papieża musi przyjmować inną formę niż władza królewska. Papież bowiem, jako namiestnik Chrystusa na ziemi, powinien mieć posłuch i u samego cesarza. Jedyna racja stojąca ponad racją papieża, to racja sprawiedliwości chrześcijańskiej, do której potrafi odwołać się Włodkowic, przedstawiając inną od wiodącej interpretację nauki Kościoła. Po powrocie z Konstancji Włodkowic osiada w Krakowie, sprawując funkcję prorektora Akademii Krakowskiej. Jednak już po roku po raz kolejny musi podjąć się obowiązków


35 · PAWEŁ WŁODKOWIC

rozjemczych – tym razem trafia na zjazd we Wrocławiu, paktując z Krzyżakami. W wyniku niekorzystnych dla Polski rozstrzygnięć w 1420 roku pisze memoriał prawny Oculi i jedzie do Rzymu z apelacją do papieża Marcina V, uzyskując kasację wyroku. Cały czas nie może wybaczyć Krzyżakom stosowanych praktyk i skarży się w liście do królewskiego doradcy Zbigniewa Oleśnickiego: „Kiedy najjaśniejszy pan Władysław, król Polski, ze swoimi zastępami zbrojnych bawił daleko poza rzeczonym królestwem, świętokradcza dłoń tychże bezbożnych ludzi nagle bez zawiadomienia tego króla, złamawszy traktaty pokoju i gwałcąc uroczyste umowy, które nawet u barbarzyńskich narodów są na mocy prawa mocno przestrzegane, a odrzuciwszy niedawno zawartą i zamieniwszy ją na ich zwykłą i zwyczajną niezgodę, naszła wrogo najbardziej chrześcijańskie Królestwo Polski i spustoszyła je swym najsroższym okrucieństwem i niezmierną a więcej niż pogańską wrogością, nie oszczędzając płci ani wieku”. W 1424 roku Włodkowic wchodzi w skład komisji do spraw beatyfikacji królowej Jadwigi i osiada jako proboszcz parafii kościoła św. Idziego w Kłodawie. Zmarł prawdopodobnie w 1435 roku w Krakowie.

Włodkowic wyprzedził ONZ Włodkowic w trakcie swojego życia odpowiadał na pytania fundamentalne dla władzy świeckiej i kościelnej. Czy chrześcijanin i poganin mają takie same prawa? Czy nakazy Dekalogu obowiązują tylko w odniesieniu do chrześcijan? Kiedy chrześcijanin może prowadzić wojnę i czy w ogóle? Czy religię można narzucać siłą, czy może innowiercy mają równe prawo do posiadania własnego, nawet pogańskiego, państwa. Jak należy rozwiązywać konflikty? Jednak ten prekursor tolerancji religijnej pozostawał w swoich przekonaniach odosobniony. Potrzeba było wieków krwawych doświadczeń, w szczególności hekatomby II wojny światowej, aby zapisy

żywcem wyjęte z pism Włodkowica trafiły do międzynarodowej jurysdykcji. Dzisiaj rozporządzenia ONZ dopuszczają wojnę jedynie w dwóch przypadkach: wojny obronnej, kiedy zagrożone jest ludzkie życie oraz w sytuacji zagrożenia istnienia narodu. Anna Wesołowska we wstępie do książki poświęconej Włodkowicowi pisze: „Dzieło i postać Pawła Włodkowica przez setki lat okrywało ludzkie zapomnienie. […] Po prostu o Włodkowicu milczy polska szkoła w całym obowiązkowym i ponadpodstawowym systemem nauczania, milczą też mass media, nic lub niewiele o tym wielkim uczonym i obywatelu wiedzą polscy nauczyciele, polscy inteligenci. Bo skąd mają wiedzieć?”. Warto o Włodkowicu pamiętać, bo to wzór zarówno uczonego, księdza, Polaka, Europejczyka jak i po prostu – człowieka.


36· JOSEPH CONRAD

JOSEPH CONRAD TO TYLKO PSEUDONIM ALICJA WIELGUS

Życie Josepha Conrada upłynęło pod znakiem morza i książek. Podróże wynikały z poświęcenia się marynarce już od siedemnastego roku życia. Czytając po raz kolejny Jądro ciemności, powinniśmy pamiętać, że jego autor pochodził z mało światowego Berdyczowa. I chociaż z Polski wyjechał szybko, to nie stracił kontaktu z rodakami, a przede wszystkim nie utracił zainteresowania swoją ojczyzną. Józef Teodor Konrad Korzeniowski urodził się 3 grudnia 1857 roku w Berdyczowie. Ojciec – zagorzały demokrata, matka – gorąca patriotka. Apollo Korzeniowski stanowił przykład człowieka o wielu talentach – pisał, tłumaczył, zajmował się publicystyką, angażował w działania niepodległościowe. Ewa wywodziła się z zamożniejszej rodziny Bobrowskich, w której jeden z braci, Stefan, był faktycznym przywódcą powstania styczniowego w jego początkowym stadium, podczas gdy drugi, Tadeusz, zupełnie nie wierzył w sens militarnego zaangażowania. W wieku 12 lat Konrad został sierotą – matka zmarła dwa lata wcześniej, oboje z rodziców chorowali na gruźlicę. Opieką chłopca początkowo zajęła się babka – Teofila Bobrowska, a później, już do końca swojego życia, wuj Tadeusz Bobrowski. Po śmierci najbliższych Konrad mieszkał w Krakowie, a następnie we Lwowie. Jednak stosunkowo szybko okazało się, że resztę życia młody Korzeniowski spędzi gdzie indziej – na morzu. Z różnych

hipotez zakładających, dlaczego doszło do wyjazdu chłopca, najbardziej prawdopodobne wydają się te mówiące o nadziei na poprawę zdrowia przyszłego marynarza i oczekiwaniach wuja Tadeusza względem Konrada. Niedługo po swoim wyjeździe Korzeniowski pisał w liście do przyjaciela: […] zawsze pamiętny jestem zalecenia Pańskiego na wyjezdnem w Krakowie: «Pamiętaj – rzekł Pan – gdziekolwiek będziesz płynął, że płyniesz do Polski!». Tego nie zapomniałem – i nie zapomnę!

Aż do Konga Z takim mottem Konrad wyruszył w swoją pierwszą podróż morską na żaglowcu „Mont Blanc”, dzięki któremu w 1875 roku znalazł się na wyspach Morza Karaibskiego. W kolejnej wyprawie uczestniczył już nie jako pasażer, ale jako praktykant, popłynął aż na Martynikę i Haiti, następnie wrócił do Hawru. Praca dla floty francuskiej nie stanowiła problemu – Korzeniowski od dzieciństwa świetnie znał język francuski. Okres spędzony we Francji to dla Konrada czas rozkwitu życia towarzyskiego, popadania w długi, ale także pierwsze objawy depresji, w wyniku której (prawdopodobnie) próbował popełnić samobójstwo. Trzy lata później Korzeniowski stanął na ziemi angielskiej, w 1886 roku został jej obywatelem. Przez osiem lat Konrad służył na statkach brytyjskich, z większych wypraw na pewno wiadomo o podróży do Australii, na Archipelag Malajski i do Indii. Doświadczenia tego okresu złożyły się na historie bohaterów pierwszych jego utworów literackich.


37 · JOSEPH CONRAD

Najwyższym osiągnięciem Korzeniowskiego w zakresie marynarki było objęcie stanowiska kapitana barki „Otago”. Rok później Korzeniowski wrócił do Europy, w której czekała na niego wiadomość o zwolnieniu z poddaństwa rosyjskiego. Miało to ogromne znaczenie dla wykonywania pracy, ponieważ od tej chwili mógł szukać stałego zajęcia na lądzie. Co w końcu mu się udało – Konrad przez jakiś czas pracował w londyńskiej spółce Barr, Moering&Co, której był udziałowcem. 1889 to dla byłego marynarza i przyszłego pisarza rok szczególnie istotny z dwóch powodów. Po pierwsze, był to czas, kiedy Conrad zaczął pisać swoją pierwszą książkę – Szaleństwo Almayera. Po drugie, również w tym okresie Korzeniowski, po 23 latach, odwiedził rodzinne strony. Na kilka dni zatrzymał się w Warszawie, znalazł się także na Ukrainie. Po otrzymaniu wiadomości o możliwości objęcia posady dowódcy rzecznego parowczyka wyjechał, aby niedługo później znaleźć się w Boma. Niestety, po przybyciu na miejsce okazało się, że statek „Florida”, którym Korzeniowski miał zarządzać, został uszkodzony. Od początku stosunki Konrada z dyrektorem Spółki na terenie Konga, Camille’m Delcommune’m, nie były zbyt dobre, co ostatecznie doprowadziło do zerwania zawartego wcześniej kontraktu. Oprócz tego Korzeniowskiego męczyły ataki febry, dlatego też zdecydował się na powrót do Europy. Przyszły pisarz długo nie mógł się „obudzić” po powrocie z afrykańskiej, „cywilizacyjnej misji”. Dopiero pod koniec roku 1891 dołączył do ekipy statku płynącego do Australii. Podczas jednej z podróży poznał Johna Galsworthy’ego, z którym bardzo mocno się zaprzyjaźnił. Być może również dzięki temu pisarzowi Conrad coraz częściej i poważniej myślał o literaturze. Korzeniowski wrócił w rodzinne strony, kiedy pojechał do Kazimierówki, miejsca pobytu wuja. Więź z krajem uległa osłabieniu po śmierci Tadeusza

Bobrowskiego w 1894 roku. Dzięki pozostawionemu siostrzeńcowi spadku, który zapewniał finansową niezależność, Conrad mógł skupić się na karierze pisarskiej. W 1895 roku ukazała się pierwsza powieść podpisana pseudonimem „Joseph Conrad”. Na kolejną nie trzeba było czekać długo, utwór Wyrzutek pojawił się w roku 1896. Po zawarciu ślubu z Angielką Jessie George Korzeniowscy wyruszyli do Bretanii. Tam Conrad pracował nad kolejnymi utworami. Kolejne lata okazały się okresem najbardziej wytężonej pracy pisarskiej, również ze względu na problemy finansowe. W tym czasie urodzili się Korzeniowskim dwaj synowie: Borys Alfred i John.

Joseph Conrad w 1916 roku Światową popularność Conrada datuje się od wydania powieści, której na ogół nie zalicza się do kręgu jego najlepszych utworów. To dzieło pt. Chance, które drukowano w odcinkach na łamach dziennika amerykańskiego „New York Herlad”. Mimo że pisarz wydał do tego czasu już m.in. Murzyna z załogi „Narcyza”, tom Opowieści niepokojące, Lorda Jima, Zwierciadło morza czy W oczach Zachodu to właśnie druk Gry losu wybawił go z kłopotów finansowych i zapewnił stabilny byt.


38 · JOSEPH CONRAD

Podczas swojego życia Korzeniowski raz jeszcze odwiedził Polskę, w której znalazł się w 1914 roku. Był to czas mobilizacji wojskowej, a Conradowi jako obywatelowi wrogiego kraju groziło internowanie. Przyjaciele otoczyli jednak Korzeniowskich opieką i ułatwili dwumiesięczny pobyt w Zakopanem. Dwa lata później Conrad złożył w brytyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych memorandum w kwestii odbudowy wolnej Polski z dostępem do morza – spędzony czas w kraju na nowo obudził w Korzeniowskim zapał do polskiej sprawy. W ostatnich latach życia Conrad coraz więcej czasu poświęcał na sprawy ojczyzny. Ożywiła się jego korespondencja z rodakami, dużo chwil spędzał też na tłumaczeniach swoich utworów na polski. Co ciekawe, żona i syn wspominali, że u schyłku życia Conrad mówił o powrocie na stałe do Polski. Zmarł na atak serca 3 sierpnia 1924 roku.

O czym pisał Józef Korzeniowski? Kiedy podejmuje się temat twórczości Conrada, nie sposób ominąć zagadnienia tradycji literackiej, z której czerpał. Mimo że zajął istotną pozycję w literaturze angielskiej, to mało się nią inspirował. Jedynie Shakespeare mógł wpłynąć na jego twórczość. Przede wszystkim ważnymi dla Conrada były polska literatura romantyczna i francuska proza realistyczna. Z tej pierwszej czerpał problemy moralne, typy bohaterów oraz rozważania filozoficzno-polityczne. Sam Conrad przyznał w jednym z wywiadów: Polskość […] wziąłem do dzieł swoich przez Mickiewicza i Słowackiego. Wśród najczęściej poruszanych tematów przez Conrada znalazły się m.in. samotność człowieka, konflikty na tle kulturowym, wspólnota i wynikające z jej trwania obowiązki. W pierwszych tekstach typu Wyrzu-

tek czy niedokończone Siostry widoczne są też wpływy epoki. Wyczuwalne są w panującym w nich nastroju zniechęcenie, poczucie rozkładu, a nawet śmierci. Kolejne już powieści, uznawane za dojrzałe, to Młodość i Jądro ciemności. Do najwybitniejszych utworów Conrada zalicza się jednak Lorda Jima, Nostromo, Tajnego agenta i W oczach Zachodu. Pisarz mierzy się w tych dziełach z problemem winy i zadośćuczynienia, honoru, prawdy. Podejmuje też wątek kapitalizmu w krajach półkolonialnych, zajmuje się społeczeństwem i krytyką rewolucyjnego populizmu. Utworem poświęconym całkowicie sprawom polskim jest Książę Roman. Conrad, tak jak obiecywał w liście do przyjaciela, nigdy o Polsce nie zapomniał, również w swojej twórczości. Pisarstwo Conrada to dogłębna analiza i obserwacja ludzi w sytuacjach kryzysowych. Jego postaci to bohaterowie-typy ludzkie umieszczane w modelowych sytuacjach. Mimo że często charakteryzują się samotnością, to Conrad szczególną uwagę zwracał na to, co danych ludzi ze sobą łączy, nie dzieli. Nie można powiedzieć, aby pisarz był kiedykolwiek moralistą, ponieważ nie proponował gotowych rozwiązań. Niemniej poruszał tematy ideałów moralnych, takich jak honor, lojalność, odwaga. Dla wielu Conrad kojarzy się jako pisarz marynistyczny, ale jego twórczość jest o wiele bogatsza.


39 · JÓZEF RETINGER

SZARA EMINENCJA ZJEDNOCZONEJ EUROPY BARTOSZ WÓJCIK

Na palcach jednej ręki policzyć można Polaków, którzy odegrali w historii XX wieku równorzędną mu rolę. Chyba żaden z nich nie wzbudza przy tym tak wielkich kontrowersji. Kontrowersji – dodajmy – w dość wąskich kręgach, gdyż powszechnie pozostaje on postacią anonimową Dla części – chorobliwie ambitny kosmopolita o skłonnościach mitomańskich, reprezentujący interesy masonerii i obcych wywiadów; dla innych – jeden z ojców Zjednoczonej Europy, sprawny polityk i polski patriota, który „widział rzeczy szerzej”, nie obrażając się przy tym na rzeczywistość. Niezmiennie jednak, Józef Hieronim Retinger – bo o nim mowa – nawet wśród swych zajadłych przeciwników, obok podejrzliwości, niekiedy też odrazy, budził daleko idący respekt. Bez dwóch zdań był też przypadkiem wyjątkowym na całej europejskiej szachownicy politycznej minionego stulecia. Gdy w 1960 roku zmarł, jego osobisty sekretarz, Jan Pomian, napisał: Niczym impresario, potrzebował innych w charakterze gwiazd przedstawienia, siebie zaś obsadzał w roli szarej eminencji, człowieka za sceną. I niezależnie od oceny intencji, jakimi kierował się Retinger, jest to cytat znakomicie oddający burzliwą drogę tego tajemniczego człowieka, do którego określenie „szara emi-

nencja” – zresztą w jego mniemaniu jak najbardziej schlebiające – przylgnęło chyba na stałe.

Niepodległa Polska języczkiem uwagi europejskiej równowagi Wspomnianą drogę zaczął w roku 1906, gdy, dzięki pomocy opiekującego się nim Władysława Zamoyskiego, trafił do Francji, gdzie podjął studia w École des Sciences Politiques oraz na Sorbonie. Równolegle, będąc świetnie, mimo niespełna dwudziestu lat, wykształconym, wchodzi w kręgi socjety artystycznej Paryża, co wydatnie ułatwiały mu więzy rodzinne – spokrewniona z nim rodzina Godebskich prowadziła jeden z czołowych salonów artystycznych miasta nad Sekwaną. To wówczas Retinger po raz pierwszy wykazuje się niezwykłą łatwością nawiązywania kontaktów z wpływowymi nazwiskami, co z czasem stanie się jego swoistym znakiem rozpoznawczym. Zaczyna jednak od ludzi kultury, by wspomnieć Ravela, Mauriaca czy Valery’ego. Nie zaniedbuje przy tym studiów, dzięki czemu w wieku 20 lat(!) broni na Sorbonie pracę doktorską, zostając najmłodszym w Europie doktorem literatury. Już wtedy zaczyna jednak myśleć o związaniu swej przyszłości z polityką, co skłania go do podjęcia dalszej edukacji w tym kierunku. W ciągu dwóch kolejnych lat kształcił się w Monachium, Florencji oraz Londynie, by w 1910 roku powrócić do Krakowa. Nie na długo. W 1912 roku zostaje jednym z trzech emisariuszy Galicyjskiej Rady Narodowej, mających za zadanie propagować na zachodzie problematykę „sprawy polskiej”.


40 · JÓZEF RETINGER

To też robi, nagłaśniając w Anglii temat pruskiego ucisku i akcentując polskie dążenia niepodległościowe. Nauczony doświadczeniem, by zwiększyć swoje wpływy, zaczyna wchodzić w środowisko ludzi kultury. W ten sposób poznaje Josepha Conrada vel Józefa Korzeniewskiego. „Akcje” pisarza idą wówczas wyraźnie w górę, a relacja szybko przeradza się w przyjaźń, co Retinger w swoim stylu błyskawicznie wykorzystuje, na samym progu Wielkiej Wojny nawiązując bliską znajomość z premierem Wielkiej Brytanii Herbertem Asquithem oraz znanym, choć całkiem jeszcze młodym politykiem, Winstonem Churchillem. Równolegle nabierają znaczenia jego wpływy we Francji, o czym najlepiej świadczy fakt, że przedmowę do publikacji 29-latka z Polski pisze... urzędujący szef dyplomacji Stephan Pichon. Wtedy też Retinger zaczyna poważniej interesować się kwestią zjednoczenia Europy pod przewodnictwem Paryża i Londynu. W tę stronę idą także jego wysiłki na rzecz „sprawy polskiej”. Optuje bowiem coraz wyraźniej za poparciem tych dwóch stolic dla oderwania Polski od sojuszniczej wobec nich Rosji, sugerując, że odrodzenie Rzeczypospolitej w oparciu o demokracje zachodnie zagwarantuje sprawiedliwą równowagę europejską. W swych – dosłownie, bo najprawdopodobniej działał wówczas na własną rękę – działaniach idzie daleko, sugerując rządom alianckim możliwość objęcia protektoratem nowego kraju. Mimo, że ma niespełna 30 lat i w zasadzie pozbawiony jest politycznego zaplecza, poinformowana o działaniach „młodego awanturnika” dyplomacja rosyjska interweniuje, żądając wydalenia Retingera z obu tych krajów, czemu Paryż i Londyn ostatecznie ulegają. Niebawem młody polityk poróżni się też ze stroną... polską, krytykując ideę utworzenia armii polskiej zasilanej jeńcami dotąd walczącymi po stronie niemiecko-austriackiej, twierdząc, że w razie dostania się jej żołnierzy do niewoli, będą oni traktowani jako dezerterzy i rozstrzeliwani.

Krótka przerwa w Meksyku Tak zaczyna się światowa tułaczka Retingera, której najistotniejszym elementem będzie pobyt w Meksyku, gdzie zostanie doradcą rewolucyjnego rządu Eliasa Callesa. Ze względu na radykalny antyklerykalizm wspomnianego gabinetu posądzanego niejednokrotnie na Zachodzie o komunizowanie, wątek ten bywa częstym punktem wyjścia do jego krytyki. Sam Retinger twierdził, że tak złą prasę Meksyk zawdzięczał Waszyngtonowi, w którego wpływy uderzyła radykalna i niepodległościowa polityka Callesa, głównie w sektorze naftowym. Wskazywał ponadto, że agitatorzy bolszewiccy byli wówczas przez władze Meksyku masowo wydalani. Władze meksykańskie nie ukrywały jego znaczącej roli w poprawie stosunków z północnym sąsiadem, która nastąpiła na skutek prowadzonej przez niego akcji dyplomatycznej. Znamienną pod tym względem relację zamieścił podczas jednej z licznych emigracyjnych debat nad „szarą eminencją”, na łamach londyńskich „Wiadomości”, Aleksander Janta-Połczyński: „Żeby ukazać poziom jego stosunków, przypomnieć należy, że ludzie, z którymi w Stanach Zjednoczonych rozmawiał w interesie Meksyku Retinger, nazywali się: jeden Herbert Hoover, a drugi Felix Frankfurter” [odpowiednio – przyszły prezydent USA oraz sędzia Sądu Najwyższego – przyp. B. W.]. Jednak „bilateralne” stosunki na linii Retinger-Waszyngton miały się znacznie gorzej. Podczas tej samej wizyty został aresztowany, a następnie uznany za persona non grata. Stany Zjednoczone zażądały też wydalenia go z terytorium Meksyku, jednak władze meksykańskie kategorycznie odmówiły. Gdy Calles został prezydentem, w uznaniu jego zasług określił Retingera jedynym doradcą, który wyjechał z Meksyku tak samo biedny, jak do niego przybywał. I rzeczywiście, Retinger nie przywiązywał wagi do kwestii materialnych, za to usilnie eksponował swoje wpływy, na


41 · JÓZEF RETINGER

każdym kroku starając się nimi imponować. To właśnie kontakty uważał za swój rzeczywisty kapitał, niejednokrotnie zresztą wyolbrzymiając ich skalę.

Pan Retinger sądzi, że los Polski jest już przesądzony Okres dwudziestolecia był dla „prywatnego polityka” – jak z czasem zaczęto określać Retingera – relatywnie spokojny. Jako że cofnięto mu zakazy pobytu w Anglii oraz Francji, na swoją „bazę” wybrał Londyn. Często bywał też w Warszawie i Paryżu. Utrzymując świetne stosunki z Partią Pracy, która w 1924 roku doszła do władzy, lobbował na rzecz jej współpracy z Polską Partią Socjalistyczną, której był swoistym zagranicznym reprezentantem. W ramach tej działalności aranżował m.in. wizyty polskich socjalistów u labourzystowskich ministrów, z premierem MacDonaldem włącznie. Ponadto bardzo wzrosły – za sprawą aktywności w Meksyku – jego wpływy w międzynarodowych centralach związków zawodowych. Jednak dwudziestolecie to także czas powrotu do idei zjednoczeniowej. Początkowo Retinger starał się forsować ją w Polsce, gdzie nie spotkał się z większym zainteresowaniem, nie będąc chyba traktowanym poważnie. Lepsze widoki dawała pod tym względem Anglia. Jak sam pisał: „W początkach XIX stulecia pewne idee były skutecznie rozpowszechniane przez swego rodzaju porozumienia rozmaitych ludzi w różnych krajach. Wydawało mi się, że moglibyśmy posłużyć się podobną metodą”. Widząc w zjednoczeniu drogę do zażegnania problemów ekonomicznych i zaprowadzenia trwałego pokoju, przekonał do swej koncepcji bardzo wpływowego labourzystę Edmunda Morela. Czy była to postać istotna? Najlepszą odpowiedzią będzie informacja, że właśnie w tym okresie pokonał on w wyborach Winstona Churchilla. Jednak krótko po zwycięstwie zmarł, tym samym Retinger utracił „motor napędowy” swojego planu.

Tajemnicą pozostaje jego rzekome zaangażowanie na rzecz powstania Abd el Karima w Maroku. Zarzut ten, bardzo popularny w latach późniejszych w łonie polskiej emigracji, wysuwał wobec Retingera choćby Stanisław Cat-Mackiewicz. Jednak nie są znane żadne źródła potwierdzające jego rzeczywisty udział w dozbrajaniu tej, skierowanej przeciwko Hiszpanii i Francji, rewolty. Zdaniem biografa „szarej eminencji”, Bogdana Podgórskiego, nie można tego jednak wykluczyć. Tym bardziej, że Abd el Karim ubiegał się o taką pomoc u europejskich ugrupowań lewicowych. Równie jednak prawdopodobne, że inspiratorem tych pogłosek był sam Retinger, lubiący przesadnie podkreślać swoja rolę i roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości. Druga połowa lat 30. to czas, gdy swą aktywność koncentruje całościowo na wspieraniu antysanacyjnej opozycji, którą zresztą pod postacią Frontu Morges współorganizuje, nieustannie podróżując na linii Londyn-Paryż-Warszawa-Praga. Mimo podejrzliwości jaką wzbudza u czołowych jej polityków, traktowany jest przez nich z estymą. Po konferencji monachijskiej Wincenty Witos w swych pamiętnikach zapisuje: „Pan Retinger w liście z Londynu ocenia położenie bardzo pesymistycznie. Relacje jego biorę jednak dość poważnie, gdyż wielokrotnie jego przewidywania się niemal w całości spełniały. Sądzi, że los Polski jest przesądzony”. Klęska wrześniowa i katastrofa Francji paradoksalnie stwarzają Retingerowi nie lada okazję. W chaosie panującym w związku z dokonującym się upadkiem „największej europejskiej potęgi”, potrafi, jak nikt, zachować zimną krew. To on podejmuje działania, by przekonać Churchilla o konieczności ratowania pozostawionych we Francji wojsk polskich, a przede wszystkim – generała Sikorskiego, którego z jednej strony uważał za „prawdziwego męża stanu”, z drugiej zaś – co niewątpliwie ma tu znaczenie – osobę sympatyzującą z koncepcjami zjednoczeniowymi. Zgodę taką uzyskał, po czym natych-


42 · JÓZEF RETINGER

miastowo wyruszył przydzielonym mu wraz z załogą samolotem(!) za kanał La Manche, gdzie mimo powszechnego chaosu, odnalazł Sikorskiego. Ten nazajutrz zarządził ewakuację, samemu wyruszając z Retingerem do Londynu. Od tego momentu, przez kolejne trzy lata, nietypowy dyplomata będzie jednym z najbliższych współpracowników generała, otwierając mu nieosiągalne dla pozostałych polskich polityków drzwi.

Agent brytyjski, człowiek Berlina, szpieg Rosji, sługa papieża W tym miejscu warto zastanowić się nad kwestią wzbudzającą największe kontrowersje – skąd brały się tak szerokie umocowania Retingera? Tezą powszechnie panującą w „polskim Londynie”, żywą zresztą i dziś, było przekonanie, że jest on wysokiego szczebla agentem brytyjskiego wywiadu. I rzeczywiście, mogłoby wydawać się to prawdopodobne. Jednak przeczą temu dokumenty MI6, przekazane na prośbę polskiego wywiadu w 1943 roku, opublikowane przez prof. Jana Ciechanowskiego, a także materiały na temat Retingera wytworzone przez brytyjskie Foreign Office w latach 1941-1945. Wynikało z nich, że Londyn sam rozpracowywał Retingera, podejrzewając go na przestrzeni lat o działalność na rzecz Niemiec, Polski, a także Kominternu, przy czym żadnej z wersji nie potwierdzono. Dla odmiany – Francuzi widzieli w nim człowieka Watykanu; Amerykanie – agenta służb meksykańskich, a Beria w kwietniu 1945 roku depeszował do Stalina: „Według posiadanych przez nas informacji Retinger jest agentem angielskiego wywiadu”. „Za dużo, jak na jednego człowieka” – skwitował po latach tę kwestię prezydent Ryszard Kaczorowski. Czy zatem Retinger był agentem? Wszystko wskazuje na to że, przynajmniej do roku 1945 nie był etatowym agentem którejkolwiek ze służb. Natomiast na pewno – jak pisze kilku zajmujących się tą postacią badaczy – można traktować go jako politycznego agenta

wpływu, zarówno angielskiego przy rządzie polskim, jak i polskiego przy rządzie angielskim. Nie ułatwia odpowiedzi postawa samego Retingera, który dla podtrzymania swojej enigmatyczności z reguły nie odnosił się do tej kwestii. Traktowana przez niektórych jako dowód odpowiedź na uszczypliwe pytanie Tomasza Arciszewskiego (- „To ilu wywiadom pan służy, bo mówi się, że trzem? - Tylko dwóm: polskiemu i angielskiemu. Żadnemu trzeciemu”) wynika – jak twierdzi Bogdan Podgórski, biograf „prywatnego polityka” – z nieznajomości Retingera, który czując się atakowany, często uciekał w kpiny z adwersarza. Inaczej rzecz wygląda z drugą, wysuwaną w kontekście jego szerokich wpływów kwestią, mianowicie – przynależnością do masonerii. Wiele wskazuje na to, że Retinger był wysokiego szczebla członkiem loży „Les Renovatours” należącej do Wielkiego Wschodu Francji. Wiadomo także, że na początku lat 30. starał się o przyjęcie do Wielkiej Loży Narodowej Polski, posiadającej na terenie Rzeczypospolitej znacznie większe wpływy. Według informacji MI6 miał zajmować również ważne stanowisko w syjonistycznej „B’nai B’rith”, choć kłóciłoby się to z głoszonym przez niego poglądem na kwestię żydowską. Nie był on bowiem bynajmniej zwolennikiem utworzenia państwa Izrael.

Z Międzymorza nic nie wyszło Pod skrzydłami i z poparciem gen. Sikorskiego zaczął Retinger na nowo forsować koncepcję zjednoczenia powojennej Europy. Co ważne, rzecznikiem tego pomysłu był też szef dyplomacji polskiej, August Zaleski. Retinger, uważając temat zjednoczenia całego kontynentu za mglisty i na ten moment (1940 – B.W.) utopijny, działał dwutorowo – z jednej strony pracując na rzecz powstania federacji państw Europy Środkowo-Wschodniej, której trzonem miały być Polska i Czechosłowacja; z drugiej – propagując analogiczną ideę


43 · JÓZEF RETINGER

wśród polityków z mniejszych państw zachodniej części kontynentu, Skandynawii oraz Bałkanów. Powstałe – jak wierzył – po wojnie tego typu organizmy, miały równoważyć pozycję największych europejskich graczy i być punktem wyjścia dla dalszej integracji na równych zasadach. Co ważne – miała się ona odbywać przede wszystkim na płaszczyźnie ekonomicznej, której podstawą był w jego przekonaniu jednolity system celny. Stanem pożądanym przez Retingera było doprowadzenie do gospodarczej nieopłacalności ewentualnego konfliktu. Korzystając z tego, że rządy niemal wszystkich okupowanych krajów przeniosły się do Londynu, wyszedł z inicjatywą organizowania cyklicznych spotkań ministrów, które w ramach utworzonego na jego wniosek Sekretariatu Międzyalianckiego, odbywały się od roku 1940 w siedzibie polskiego rządu. Miało to w jego zamyśle wzmacniać prestiż Polski oraz podkreślać rolę Sikorskiego w podjętej inicjatywie. Efektem powyższych działań było głośne przyjęcie Zasad Aktu Konstytucyjnego Związku Polski i Czechosłowacji, a rok później – deklaracji o przyjęciu zasad przyszłej Unii Bałkańskiej, firmowanej przez rządy Jugosławii i Grecji. Retinger planował poszerzenie obu organizmów o inne państwa regionu, a finalnie – zjednoczenie ich, co skutkowałoby realizacją koncepcji Międzymorza. Równolegle optował za spopularyzowaniem wspomnianej idei w Stanach Zjednoczonych, gdzie w 1941 roku powołana została Rada Planowania Europy Centralnej i Wschodniej, zrzeszająca liczne grono intelektualistów z zainteresowanych państw. Znamienne, że na jej czele stanął Polak, związany z PPS, prof. Feliks Gross. W siedzibie rządu polskiego toczyły się również konferencje z udziałem przywódców mniejszych państw zachodnich – głównie Belgii i Holandii. Że miały one swoją wagę, niech świadczy fakt, że ich uczestnikami byli politycy pokroju Paula-Henry Spaaka czy Paula van Zeelanda. Po latach Retinger pod-

sumowywał je w ten sposób: „Myślę, że mam rację, twierdząc, że pierwsza sugestia Beneluxu wyłoniła się z naszych rozmów, poświęconych blokom federacyjnym”. Czy rzeczywiście miał rację? Odpowiedzieć nie sposób. Faktem jest, że już w roku 1943 uczestnicy wspomnianych konferencji podpisali porozumienie o przyjęciu prowizorycznego układu monetarnego, a nieco potem – konwencję o powołaniu Beneluxu. Rok 1943 okazał się jednak dla forsowanych przez Retingera koncepcji dotyczących przyszłości Europy Środkowo-Wschodniej, tragiczny. Po ujawnieniu zbrodni katyńskiej i zerwaniu stosunków polsko-sowieckich, idea federacyjna zaczęła być już jawnie sabotowana przez Moskwę, której udało się oderwać od niej głównego partnera Polski – Czechosłowację. W lipcu 1943 roku nastąpił kolejny cios, mianowicie – śmierć generała Sikorskiego, zapewniającego całemu projektowi odpowiednią rangę. Według różnych relacji Retinger miał przeżyć tę stratę niezwykle osobiście.

To on wystawił generała Sikorskiego! Jednak tragedia ta przyniosła też kolejne podejrzenia dotyczące „szarej eminencji”. W „polskim Londynie” zaczęto – zgodnie z prawdą – akcentować, że tragiczna podróż Naczelnego Wodza była jedyną od 1940 roku, w której nie towarzyszył mu równie wpływowy, co nielubiany - szczególnie po podpisaniu Układu Sikorski-Majski – doradca. Miało to wskazywać na jego powiązania z ewentualnymi zamachowcami. I niewątpliwie, wątek ten działa na wyobraźnię. Warto jednak zwrócić uwagę na dwa spostrzeżenia biografa Retingera, Bogdana Podgórskiego: Retinger uczestniczył w obu wcześniejszych lotach Sikorskiego, w trakcie których życie polskiego przywódcy i wszystkich pasażerów zawisło na włosku; według niezależnych relacji ze strony polskiej, Retinger nie poleciał w tragiczną podróż z inicjatywy samego generała.


414· JÓZEF RETINGER

W kwestii ewentualnej współodpowiedzialności Retingera, jego „przeciwnicy” często powołują się na słowa samego Sikorskiego, jakie według relacji prof. Kota miał przekazać politykowi przed jego podróżą do Moskwy, gdzie ten został mianowany ambasadorem: Ostrzegam cię jak najbardziej stanowczo przed tym włóczęgą. Ja nie wiem dla kogo on pracuje. Ja go tam na swoją odpowiedzialność nie wyślę. Ile on tam i z kim naintryguje, nie mogę przewidzieć.. Pomija się jednak fakt, że zdaniem prof. Kota, Sikorski mówił to pod wpływem silnej irytacji (w relacjach Sikorski-Retinger całkiem częstej). Wystarczy wspomnieć, że nazywany przez generała „kuzynkiem diabła” doradca, aż sześciokrotnie składał rezygnację z pełnionego stanowiska. Warto też uwzględnić relację jednego z najbliższych Sikorskiemu ludzi, ówczesnego ministra obrony narodowej, gen. Kukiela: Nie mam cienia wątpliwości, że Retinger był człowiekiem niesłychanie przywiązanym do gen. Sikorskiego. Dbał o wielostronność powiązań brytyjskich generała. Był to człowiek bardziej dobrej woli, niż to się widziało Polakom […]. Po śmierci generała Sikorskiego Retinger doradzał jego następcy, premierowi Mikołajczykowi, jednak ich relacje układały się znacznie gorzej. Wielką zagadką pozostaje kwestia owianej tajemnicą misji Retingera w okupowanej Polsce, którą formalnie zaproponował mu Mikołajczyk, jednak – jak wiele wskazuje – rzeczywista inicjatywa leżała po stronie mocarstw zachodnich. Jej celem miało być według jednych relacji – wybadanie rzeczywistych nastrojów w kierownictwie polskiego podziemia; według innych – nakłonienie liderów Podziemnego Państwa do ustępstw koniecznych dla osiągnięcia porozumienia z ZSRR, a tym samym zdobycie poparcia dla polityki Mikołajczy-

ka; według jeszcze innych – zbadanie ewentualnych możliwości kontynuowania pracy podziemnej pod okupacją sowiecką. Jest to jednak temat zbyt obszerny, godny osobnego tekstu. Dość wspomnieć, że w trakcie jej trwania zarówno ze strony pewnych czynników w łonie AK, jak i ze strony Narodowych Sił Zbrojnych, podjęto – nieudane, co rodzi kolejne wątpliwości! – próby zgładzenia jego osoby. Znamienne, że ten najstarszy w dziejach II wojny światowej skoczek spadochronowy (w chwili skoku miał 58 lat), wracał z podjętej misji częściowo sparaliżowany. Jeszcze bardziej – że tuż po przyjeździe do Londynu, zgodnie z relacją jego towarzysza, emisariusza rządu polskiego Tadeusza Chciuka, odwiedzili go osobiście m.in. szef dyplomacji angielskiej Anthony Eden, członek gabinetu wojennego Churchilla – Stafford Cripps oraz szef Special Operations Executive, mjr Collin Gubbins. Kończąc ten wątek można przywołać fragment raportu sporządzonego przez Foreign Office na podstawie zeznań Retingera: [...] wyraża on opinię, że Polska będzie popierać Mikołajczyka w osiągnięciu porozumienia ze Stalinem, nawet jeżeli będzie się to wiązało z utratą Wilna, ale już nie za cenę utraty Lwowa. Twierdzi [Retinger – B. W.], że w tej sprawie jest znacznie większa jednomyślność Polaków w kraju, niż wśród Polaków za granicą, a Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego reprezentuje obecnie jedynie 2% (sic! – B.W.) populacji, chociaż w wyniku wyzwolenia przez Sowietów, odsetek ten może wzrosnąć do 15%, ale nie więcej [...]. Nie wydaje się, by była to rzetelna relacja nastrojów panujących w nieustępliwie usposobionym Kraju. Czy w ten sposób chciał skłonić Brytyjczyków do powrotu na drogę koncepcji pojawiających się jeszcze w 1943 roku, skłaniających się do poparcia Polski w kwestii Lwowa, pod warunkiem rezygnacji z Wilna? Nie sposób odpowiedzieć.


45 · JÓZEF RETINGER

Brakujący „ojciec zjednoczonej Europy” Jesienią 1945 roku Retinger – formalnie nie reprezentując żadnej instytucji! – wychodzi z inicjatywą zorganizowania misji humanitarnej dla wyniszczonej Polski. Nawiązuje w tym celu kontakt ze Staffordem Crippsem oraz Hugh Daltonem, pełniącymi wówczas rolę odpowiednio – ministra handlu oraz ministra skarbu w gabinecie Clemensa Atlee. W efekcie rząd brytyjski godzi się na pomoc materialną w postaci „żywności, odzieży, artykułów gospodarstwa domowego, kuchni polowych oraz mostów pontonowych”, szacowaną na 4 mln funtów. Sam Retinger zyskuje tym samym świetny pretekst do pojawienia się w Polsce. Wydaje się prawdopodobne, że zamierzał wówczas pozyskać wpływy w kręgach Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Mimo odbycia szeregu rozmów z politykami pokroju Władysława Gomułki, Hilarego Minca czy – ponownie – Stanisława Mikołajczyka, będąc podejrzewanym o pracę dla wywiadu angielskiego, zostaje zmuszony do opuszczenia komunistycznej Polski. Od 1946 roku, Retinger wraca na dobre do prac nad swą idee fixe. Prowadzi szereg rozmów z politykami europejskimi. Lobbuje także w Stanach Zjednoczonych, gdzie dotarł z pomocą ambasadora USA w Londynie – Averella Harrimana. W efekcie z inicjatywy Retingera powstaje Niezależna Liga Współpracy Gospodarczej. Jednak w obliczu narastającej popularności idei zjednoczeniowej, równolegle powstaje szereg innych organizacji działających na tym polu. Wobec dużego ich rozdrobnienia, Retinger uważa za konieczne skoordynowanie ich wysiłków. W tym też duchu działa, doprowadzając latem 1947 roku do zwołania konferencji, której efektem jest powołanie Międzynarodowego Komitetu Koordynacyjnego Ruchów na rzecz Jedności Europejskiej. Honorowym przewodniczącym ciała wybrany zostaje Winston Churchill, przewodniczącym Duncan Sandys, a rola sekretarza przypada Polakowi, który szybko zostaje też oddelegowany do pertraktacji

na rzecz uzyskania wobec wspomnianej idei niezbędnego poparcia Stolicy Apostolskiej. Hierarchą, z którym w tej kwestii prowadził zakończone sukcesem rozmowy był kardynał Montini – przyszły papież Paweł VI. Kolejnym ważnym wydarzeniem, w którym istotną rolę odgrywa „szara eminencja” - Józef Retinger, będzie zwołany w maju 1948 roku Kongres Europy w Hadze. Podczas imprezy, w przeciwieństwie do negocjacji organizacyjnych, Retinger pozostaje (w swoim stylu) w cieniu. Brylują Winston Churchill, Alcide de Gasperi, Paul-Henry Spaak oraz Paul Ramadier. W osobach Edwarda Raczyńskiego i Stanisława Mikołajczyka, reprezentowana na imprezie była także Polska. W wyniku ustaleń poczynionych podczas kongresu, pół roku później powołany zostaje Ruch Europejski, który już na pierwszej konferencji przyjmuje Deklarację Zasad Politycznych Unii Europejskiej. Ruch ten, którego Retinger jest – standardowo – sekretarzem, postuluje konieczność powołania Rady Europy, Zgromadzenia Europejskiego, Europejskiego Trybunału Praw Człowieka oraz przygotowania europejskiego programu surowcowego, regulującego rynek surowców i produktów przemysłu węglowego i stalowego. Ten ostatni postulat, jak twierdzi Bogdan Podgórski, „został uwzględniony w przedstawionym w maju 1950 roku planie Schumana”. Powstanie w 1949 roku Rady Europy to z jednej strony niewątpliwie szczęśliwy finał wieloletnich starań Retngera; z drugiej – moment, gdy, jako osoba nie reprezentująca żadnego państwa, siłą rzeczy zaczyna tracić na znaczeniu. Zostanie jeszcze, wraz z przyszłym premierem Wielkiej Brytanii, Haroldem Macmillanem, inicjatorem powołania przy Radzie Komisji ds. Europy Wschodniej, o której utrzymanie będzie następnie zabiegał. Rozczarowaniem, które pociągnie za sobą dalsze obniżenie jego pozycji w ruchu zjednoczeniowym, okaże się postawa Churchilla, który po powrocie do władzy, wbrew zapowiedziom, zaczął wycofywać się z postu-


46 · JÓZEF RETINGER

lowanego wcześniej „kursu na zjednoczenie”, ustępując tym samym patronom „kontynentalnym” z Jeanem Monetem oraz Robertem Schumanem na czele. Dokonają oni w kwestii integracji europejskiej swego rodzaju resetu, który, bazując na doświadczeniach dotychczasowych prób integracji zakończonych powołaniem Rady Europy, zaowocuje podpisaniem w 1951 roku Traktatu Paryskiego, powołującego Europejską Wspólnotę Węgla i Stali.

najlepiej świadczy relacja włoskiego dyplomaty, Pietro Quaroniego, uczestniczącego w spotkaniach przygotowujących inauguracyjny zjazd:

Retingera nie wymienia się dziś w panteonie „Ojców Zjednoczonej Europy”. Czy jego osiągnięcia go do tego predestynują? Nie podejmuję się odpowiedzi na to pytanie. Niewątpliwie jednak spośród Polaków głoszących koncepcje zjednoczeniowe, żaden nie zbliżył się do roli, jaką odgrywał ten tajemniczy obywatel świata rodem z – o czym do końca pamiętał – Krakowa. Warto przytoczyć też w tym kontekście opinię Paula-Henry Spaaka: „Wyjątkowa postać [...]. Inteligentny, aktywny, trochę tajemniczy [...]. Podczas wojny stał u źródeł dyskusji, które Polacy, Holendrzy, Norwegowie i my, Belgowie, prowadziliśmy, by ustanowić między nami nowe więzy. Po wojnie, kontynuując swój wysiłek, został jednym z najbardziej przekonanych twórców Zjednoczonej Europy. Jego imię powinno na zawsze zostać zaliczone do jej pionierów”.

W 1958 roku Retinger został nominowany do pokojowej Nagrody Nobla. Na przestrzeni lat, poza działalnością polityczną, którą starałem się zarysować, zajmował się także publicystyką. Co ciekawe – jej istotna część poświęcona była promocji Polski oraz polskiego wkładu w kulturę europejską, stąd w jego bibliografii znajdziemy pozycje takie, jak – wydana w Wielkiej Brytanii – All about Poland czy we Francji – La Pologne et l’Equilibre european.

I nawet teorie spiskowe są przez niego Ostatnim projektem politycznym Józefa Retingera było utworzenie forum umożliwiającego ponadpaństwowy dialog elit świata europejskiego i amerykańskiego. To z jego inicjatywy, po dwóch latach przygotowań, w 1954 roku odbył się pierwszy zjazd wpływowych gremiów reprezentujących obie strony Atlantyku. Miejscem wspomnianego spotkania był hotel... „Bilderberg”, a zjazdy przybrały charakter cykliczny. Retinger do końca życia pozostawał sekretarzem generalnym budzącej liczne pytania Grupy Bilderberg, nazywanej niekiedy Rządem Światowym, stojąc równocześnie na czele jej Komitetu Wykonawczego. O roli „szarej eminencji” w powstaniu Grupy

Był chyba jedynym z nas, który naprawdę przestudiował problem z obu stron Atlantyku i miał określone poglądy na ten temat. Stary intrygant miał tak miły sposób bycia, że godziliśmy się na wszystko, czego chciał.

Osoba Józefa Hieronima Retingera dziś, tak jak przed laty, budzi emocje i kontrowersje. Z takim stanem rzeczy chyba po prostu trzeba się pogodzić. Warto jednak, by nie budziła ich jedynie wśród nielicznych i mam nadzieję, że choć w najmniejszym stopniu, przyczyni się do tego ten tekst. Na zakończenie warto przytoczyć fragment rozmowy z innym propagatorem idei zjednoczeniowej, prywatnie przyjacielem Retingera, Denisem de Rougemont, który mówi więcej, niż niejeden poświęcony mu elaborat: –Powiedz mi Joseph, mówią, że jesteś masonem, agentem Intelligence Service, CIA i Watykanu, a także sympatykiem komunizmu. Czasem nawet dodają, że jesteś Żydem i pederastą. Co mam na to powiedzieć? –Powiedz, że to jeszcze nie wszystko.


47 · MAKSYMILIAN MARIA KOLBE

STUKNIĘTY MAKSIO PIOTR KASZCZYSZYN

Ojciec Maksymilian Maria Kolbe całym swoim życiem pokazywał, że można inaczej. Inaczej niż rewolucyjny komunizm, inaczej niż zafascynowane przemocą faszystowska i hitlerowska „arystokracja okopów”. Radykalizm Kolbego opierał się na dwóch fundamentach: Matce Bożej i ubóstwie. Jego integralna, a zarazem prosta wizja pracy, polegająca na harmonijnym połączeniu wysiłku duchowego, fizycznego i intelektualnego pozostaje inspirująca do dzisiaj. Podobnie jak jego twórcza „współpraca z przypadkiem”, w istotnym stopniu wyznaczającym kolejne punkty przełomowe jego biografii. A walcząc o dusze dla Boga, przypadkiem stworzył także prawdopodobnie największe w II RP imperium prasowe.

Dzieciństwo w cieniu fabrycznych kominów Łódź robiła wrażenie. Na przestrzeni trzech dekad (1865-1897) liczba ludności skoczyła aż o 850%! Pod koniec XIX wieku miasto-bohater Ziemi obiecanej liczyło już sobie 314 tys. mieszkańców. W tym czasie okręg łódzki wraz z warszawskim oraz sosnowieckim stanowiły lokomotywy rozwoju przemysłowego i urbanizacyjnego nie tylko w Królestwie Polskim, ale także na ziemiach dawnej I RP. Obok Łodzi w jej oto-

czeniu dynamicznie rozwijały się dwa inne miasta: Pabianice (skok z 5 do 27 tys. ludzi) oraz Zduńska Wola (wzrost dwukrotny, z blisko 8 do 16 tys. mieszkańców). W takim właśnie industrialnym środowisku przyszedł na świat w roku 1894 (prawdopodobnie w Pabianicach) Rajmund Kolbe, drugi z trzech synów Juliusza Kolbe i Marianny z domu Dąbrowskiej. Oboje pochodzili ze Zduńskiej Woli, skąd kilka lat po ślubie przenieśli się do Pabianic. Ojciec Rajmunda był prostym tkaczem – pierwsze mieszkanie młodego małżeństwa składało się z jednego pokoju podzielonego parawanem na dwie części: po jednej stronie kuchnia i warsztat tkacki, po drugiej łóżka, szafy, lampka oliwna i klęcznik pod obrazem Matki Boskiej. Po przenosinach do Pabianic Juliusz kontynuował swój tkacki zawód. Udało mu się nawet zatrudnić pomocnika do pracy w warsztacie, co sugeruje, że rodzinie wiodło się jak na ówczesne standardy bytowe nie najgorzej. Wkrótce otworzyli również skromny sklepik z materiałami spożywczymi i metalowymi, który prowadziła Marianna (dorabiała sobie dodatkowo jako akuszerka), a gdzie jako sprzedawca pomagał mały Rajmund. Religijne wychowanie; prostota i porządek rodzinnego domu; rzemieślniczo-przemysłowe środowisko Pabianic leżących kilka kilometrów od włókienniczego molocha – Łodzi. W takim „trójkącie” minęły pierwsze lata życia przyszłego ojca Maksymiliana. Ten społeczny „background” miał odegrać pewną rolę w dorosłych latach przyszłego świętego, kształtując jego spojrzenie na rolę i znaczenie pracy w ludzkim życiu.


48 · MAKSYMILIAN MARIA KOLBE

Sens wzięty z przypadku Czy można zaplanować sobie życie? Biografia ojca Kolbego sugeruje nam zachowanie w tym temacie daleko posuniętej pokory. Zamiast kurczowo trzymać się pedantycznych rozpisek, zagrajmy raczej w dojrzałą grę z przypadkiem, który w tak istotnym stopniu kształtuje nasz życiorys. Kluczem jest balans pomiędzy planowością a pojedynczymi wydarzeniami z życia, na których pojawienie się nie mamy wpływu, a które „robią biograficzną różnicę”. Taka „niekontrolowana kontrola” nie oznacza wcale eliminacji celu i sensu z porządku ludzkiej egzystencji, a pozwala jednocześnie wyzbyć się naiwnego i buńczucznego przekonania, że życie jest wyłączną własnością naszych zaplanowanych decyzji. Bo decyzje tak czy siak będziemy musieli podejmować. Rozsądniej jest więc reagować na bieżąco, i „współpracując z przypadkiem”, nadawać swojemu życiu określoną wartość i sens. Przyszłe losy ojca Maksymiliana ukształtowały cztery takie przypadki. Pierwszy wydarzył się za sprawą… bury ze strony matki. We wczesnym dzieciństwie Rajmund był dzieckiem dosyć kłótliwym, o cholerycznym usposobieniu. Po kolejnym z głupstw Marianna udzieliła mu reprymendy, kończąc ją słowami: „Mundziu, nie wiem co z ciebie będzie”. Mimo swojej choleryczności, Rajmund był jednocześnie dzieckiem wrażliwym. Przejmując się reprymendą, zaczął częściej modlić się pod domowym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Wkrótce Marianna zauważyła zmianę zachowania swojego drugiego syna – Rajmund stał się mniej ruchliwy, spokojniejszy, jego modlitwie nieraz towarzyszyły łzy. W końcu matka nie wytrzymała i zapytała: „Mundek, co ci? Czemu płaczesz jak dziewczyna?”. Wówczas przyszły święty zwierzył się, że objawiła mu się Matka Boska, stawiając przed nim dwie korony: białą, symbol czystości oraz czerwoną, symbol męczeństwa. Rajmund wybrał… obie. Przyszłość miała potwierdzić to niezwykłe widzenie.

Drugie z wydarzeń, nie wiemy czy chronologicznie wcześniejsze czy późniejsze od nadprzyrodzonego widzenia, miało już bardziej prozaiczny charakter. Pewnego dnia matka wysłała Rajmunda do pabianickiego aptekarza, pana Kontowskiego po kozieradkę, niezbędny składnik do przygotowywania okładów na potrzeby jej akuszerskiej pracy. Przyszły zakonnik, wtedy prawdopodobnie dziewięciolatek, pewnym głosem wymówił łacińską nazwę rzeczonej kozieradki. Zrobił to tak duże wrażenie na panu Kontowskim, że zaproponował chłopcu darmowe korepetycje. Następnie zakupił dla niego niezbędne podręczniki oraz pokrył koszty opłat egzaminacyjnych, dzięki czemu chłopiec mógł trafić do miejscowej szkoły handlowej. Zdobyte wówczas matematyczne umiejętności miały okazać się niezwykle przydatne podczas późniejszych administracyjno-finansowo-redakcyjnych prac przy wydawaniu „Rycerza Niepokalanej”. Przypadek trzeci znów miał charakter religijny. Na Wielkanoc roku 1907 do Pabianic zawitała „misja” głoszona przez braci mniejszych konwentualnych. Z ambony ojciec Peregryn Haczela zapraszał młodych chłopców gotowych poświęcić się życiu zakonnemu do kolegium franciszkańskiego we Lwowie. W październiku tego samego roku Rajmund wraz ze starszym bratem Franciszkiem, prawdopodobnie po nie do końca legalnym przekroczeniu granicy zaboru austro-węgierskiego, znaleźli się we Lwowie, aby rozpocząć naukę w trzyletnim gimnazjum franciszkańskim, stanowiącym pierwszy, „przesiewowy” etap wejścia do zakonu. Droga ku dwóm koronom została rozpoczęta. Mogła się jednak zakończyć bardzo szybko, bo już w roku 1910. Rajmund, absolwent gimnazjum, gryzł się bowiem sam ze sobą. Jak najlepiej służyć Niepokalanej? Czy franciszkański habit to na pewno właściwe rozwiązanie? Przyszły święty, który otrzymał od ojca solidną patriotyczną formację, wahał się czy nie powinien wybrać raczej żołnierskiego


49 · MAKSYMILIAN MARIA KOLBE

munduru. W końcu poświęcenie się sprawie niepodległości Polski mogło oznaczać jednoczesne złożenie samego siebie w ofierze Bogu. Miłość Boża i miłość do ojczyzny były czymś komplementarnym. Młody Rajmund znajdował się już od krok od rezygnacji z zakonnego habitu. Wówczas jednak odwiedziła go we Lwowie matka z niezwykłymi wieściami. Najmłodszy jego brat, Józef również zdecydował się wstąpić do franciszkanów. W tych okolicznościach Marianna mogła w końcu spełnić swoje młodzieńcze marzenie i… zostać zakonnicą. Także sam Juliusz Kolbe zdecydował się na wybór zakonnej drogi. Te słowa ostatecznie odwiodły Rajmunda od wojskowych planów. Wieczorem 4 września 1910 r. Rajmund Kolbe stał się bratem Maksymilianem.

Radykalizm z cudownym medalikiem w dłoni Gdyby zamknąć polityczny nastrój epoki międzywojennej w jednym geście, to mógłby być to obraz zaciśniętej pięści. Trauma po bezsensownej hekatombie wojny pozycyjnej, poczucie ostatecznego bankructwa porządku liberalno-monarchicznego, poszukiwanie alternatywy dla kapitalizmu, konstruowanie wizji „nowego człowieka” – to wszystko składało się na wspólny mianownik faszyzmu i nazizmu. Fascynacja siłą, przemocą, fizycznością stanowiły nieodłączny składnik nowych ustrojów budowanych przez niedawnych żołnierzy i kombatantów I wojny światowej, jak nazwał to niemiecki historyk Jan-Werner Müller – „arystokracji okopów”. W tych okolicznościach zmierzchu starego świata i świtu nowego, nieokreślonego porządku, swoją wizję radykalizmu miał zaproponować ojciec Maksymilian. Najpierw jednak przyszły święty, niedługo po święceniach, znalazł się w gronie kilku szczęśliwców, którzy zostali wybrani do studiowania w Rzymie, konkretnie na słynnym dzisiaj Uniwersytecie Gregoriańskim. Co ciekawe, ojciec Maksymilian miał wątpliwości

czy powinien jechać, gdyż słyszał, że Włoszki mają zwyczaj… zaczepiania młodych zakonników na ulicach. A w końcu swojej cnoty i powołania trzeba strzec. Ostatecznie jednak pomysłodawca „Rycerza Niepokalanej” do Wiecznego Miasta wyjechał (plotki o nachalnych Włoszkach okazały się tylko plotkami) i tam spędził okres I wojny światowej. Swoje bardziej praktyczne, matematyczne umiejętności uzupełnił klasycznym wykształceniem: najpierw skończył filozofię (1915), później uzyskał doktorat z teologii (1919). Okres studiów ojca Maksymiliana to także renesans popularności figury rycerza w środowiskach katolickich. We Francji, nie tylko wśród wierzących, szerzył ją wykładowca słynnej Ecole des Chartes – Lèon Gautier; rycerską atmosferą przesiąkało katolickie harcerstwo; z inicjatywy papiestwa w nowej formie reaktywowano stare zakony rycerskie, np. bożogrobowców. Dlaczego o tym piszę? 16 października 1917 r. z inicjatywy Maksymiliana Kolbego, razem z sześciorgiem innych zakonników, powołał on do życia Militia Immaculatae- Milicję Niepokalanej, albo jak sam ją też nazywał: rycerstwo Niepokalanej. W ten sposób przyszły święty chciał podjąć walkę ze światem o nawrócenie ludzi do Boga za pośrednictwem Matki Bożej. Radykalizm Maksymiliana miał opierać się na dwóch zasadniczych elementach. Po pierwsze, miał charakter i horyzont duchowy oraz transcendentny, w przeciwieństwie do ściśle ziemskiej perspektywy faszyzmu z jego statolatrią. Po drugie, całkowicie odrzucał przemoc na rzecz gorącej modlitwy i umiejętności intelektualnej perswazji w celu nawracania niewierzących. Jedyne „pociski” jakie Milicja Niepokalanej miała „wystrzeliwać”, to cudowne medaliki z wizerunkiem Niepokalanej, odwołujące się do dogmatu, a wcześniej objawień, dotyczących Niepokalanego Poczęcia oraz roli Maryi jako pośredniczki Bożych łask na drodze do świętości każdego człowieka. Program Milicji, przygotowany osobiście przez ojca Maksymiliana, składał się z czterech elementów: przykładu, modlitwy,


50 · MAKSYMILIAN MARIA KOLBE

cierpienia i pracy. Kolejność nie była przypadkowa. Nacisk na zasady i instytucjonalizację, przekonanie, ze nawet najszczytniejsze idee muszą mieć twarde i jak najbardziej praktyczne przełożenie na rzeczywistość miało towarzyszyć ojcu Kolbemu już do końca życia. Swoją bezkompromisowością i oddaniem Maksymilian chciał przywrócić radykalnego ducha pierwszych franciszkanów. Zmieniły się czasy i narzędzia, nie zmienił się cel. A konkrety? W 1927 roku liczba członków Milicji Niepokalanej wynosiła już 100 tysięcy, w tym 50 tys. w samej Polsce.

Nowoczesność nie jest sprzeczna z religią. Ojciec Maksymilian uważał, że naukę i najnowsze zdobycze techniki można, a nawet trzeba zaprzęgnąć do walki o ludzkie dusze. W młodzieńczych latach przyszły święty stworzył nawet projekt… samolotu odrzutowego, tzw. eteroplanu. Prasa, kino, radio – ojciec Kolbe uważał, że wszystkie te narzędzia nowoczesności nie są złe same w sobie, pytanie tylko do czego ich użyjemy. Nie można odwracać się plecami do zmieniającej się rzeczywistości. Zamiast tego trzeba wykorzystać współczesność dla dobra i chwały Bożej.

„Musimy nawrócić to kino”

Papież Pius XI miał swojego czasu powiedzieć, że „największym skandalem XIX wieku była utrata klasy robotniczej”. Ojciec Kolbe, sam dziecko przemysłowego świata zaboru rosyjskiego, stworzył proste pismo, skierowane do chłopstwa i robotników. Na zdjęciach znajdujących się wewnątrz miesięcznika zaczęli pojawiać się zakonnicy pracujący przy maszynach drukarskich. Pojawił się nowy ideał brata-robotnika. Praca i postęp miały zostać podporządkowane zbawieniu.

Maksymilian Kolbe, od studiów do końca życia zmagający się z gruźlicą, zakonnik bez grosza własnego dochodu stworzył prawdziwe katolickie medialne imperium, porównywalne tylko z obecną działalnością ojca Tadeusza Rydzyka. Pomysł na miesięcznik wpadł mu do głowy w roku 1921. Pierwotnie miał być to po prostu biuletyn formacyjny dla członków krakowskiego oddziału Milicji. Ojcu Kolbemu nigdy jednak nie brakowało rozmachu i na pierwszy rzut oka szalonej ambicji, dlatego bardzo szybko skromny biuletyn zamienił się w plan dużego pisma duchowo-intelektualnego. Maksymilian zaczął więc szukać dwóch najpotrzebniejszych rzeczy: pieniędzy i drukarni. Pierwszy numer składający się z 16 stron, bez okładki, pokątnie wydrukowany, wyszedł w Krakowie w pierwszych dniach stycznia 1922 roku. Kolbe i jego współpracownicy z braku opracowanej strategii dystrybucji rozdawali „Rycerza Niepokalanej” na ulicy. A skąd wzięli środki? Z jałmużny i datków, o które nawet na ulicy prosił sam Maksymilian. Wkrótce przyszły święty został skierowany do placówki franciszkanów w Grodnie, a za nim, pociągiem, pojechała zakupiona (za pieniądze od amerykańskiego zakonnika zafascynowanego zapałem Kolbego) od zakonnic w Łagiewnikach stara maszyna drukarska, którą twórcy „Rycerza” nazwali później „Babcią”.

Przedsiębiorstwo duchowe Niepokalanów Przełomowy dla dalszych losów miesięcznika oraz dla samego życia ojca Kolbego był rok 1927. W Grodnie redakcji „Rycerza” zaczynało być już za ciasno. W tym czasie nakład pisma osiągnął już poziom 65 tys. egzemplarzy! Na pomoc znów przyszedł przypadek (i pośrednio państwowa reforma rolna). Ojciec Kolbe dowiedział się, że książę Jan Drucki-Lubecki parceluje swój majątek w Teresinie kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Wkrótce Maksymilian dotarł do administratora książęcych dóbr, a za jego pośrednictwem do samego księcia. Ten zgodził się ostatecznie oddać działkę franciszkanom z Grodna. W ten sposób miał rozpocząć się nowy etap w historii „Rycerza Niepokalanej”. Początki, mówiąc eufemistycznie, były mało spektakularne. Ziemia była pusta, żadnych budynków, a dodatkowo prace franciszkanie rozpoczęli zimą. Prawdziwym


51 · MAKSYMILIAN MARIA KOLBE

„mężem opatrznościowym” okazał się książę Seweryn Czetwertyński, który podarował braciom dwa wagony desek. W kwestowaniu nie ustawał także brat Zenon Żubrowski. Wkrótce na pięciu morgach ziemi pojawił się pierwszy barak mieszkalny, gdzie za stół służyły walizki, oraz kaplica, przy której bracia za jakiś czas mogli odprawiać msze. Niezwykłe poświęcenie franciszkanów zjednało im także szybko pomoc okolicznych chłopów, nienawykłych do widoku tak zachowujących się zakonników. Do poprzednio omówionego radykalizmu dołączył radykalizm ubóstwa, a ideał braci-robotników przeszedł prawdziwy chrzest bojowy. Ojciec Maksymilian wypracował wówczas swoistą integralną koncepcję pracy, zakładającą harmonijne łączenie wysiłku natury fizycznej, intelektualnej i duchowej. Nowe miejsce ojciec Kolbe nazwał Niepokalanowem, grodem Niepokalanej. Do momentu wybuchu II wojny światowej Niepokalanów i „Rycerz Niepokalanej” przeszli niesamowitą transformację. Nakład pisma w roku 1928- 142 tys., 1930- 344 tys., 1934- 730 tys., 1938- sięgnął miliona! Jest to wynik nieprawdopodobny na skalę całej polskiej prasy. W 1935 r. ojciec Kolbe zdecydował się na stworzenie „katolickiego brukowca” i walkę z Ilustrowanym Kurierem Codziennym. Tak powstał „Mały Dziennik”. Z okazji 10. rocznicy powstania Niepokalanowa przyszły święty wystąpił… w Polskim Radiu. 8 grudnia 1937 r. wygłosił swoją pierwszą prelekcję radiową, mówiąc o potrzebie spokojnej wiary i poszukiwaniu prawdziwego szczęścia. Wkrótce wystąpił drugi raz, tym razem opowiadając o Milicji Niepokalanej. Jednocześnie, nie czekając na zgodę przełożonych, postawił w Niepokalanowie odpowiedni budynek pod własną rozgłośnię radiową. W grudniu 1938 r. nadano nawet dwie próbne audycje. Ostatecznie jednak na tym musiało się zakończyć. Ojcu Kolbemu została komunikacja

za pośrednictwem listów, których w tamtym czasie przychodziło średnio pół miliona. W Niepokalanowie powstał nawet specjalny dział pocztowy w celu przesyłania odpowiedzi. Niepokalanów stał się prawdziwym klasztorem-fabryką. Na jego terenie w latach 30. zaczęło działać własne seminarium, w 1936 r. w Niepokalanowie przebywało już 300 ojców i 600 braci. Czyniąc zadość swojej organizacyjnej smykałce ojciec Kolbe w drugiej połowie lat 30. podzielił braci na sekcje tematyczne, zgodnie z ich predyspozycjami. Jedni zajmowali się sprawami administracyjno-gospodarczymi (produkcja, ekspedycja, elektrownia, dział mechaniczny, apteka), inni działali na „odcinku duchowym”: MI Niepokalanów, MI Polska, MI Świat. Klasztor mógł pochwalić się własną strażą pożarną i „flotą” samochodów i rowerów. Samo wydawnictwo utrzymywało się z jednej strony ze sprzedaży pism, z drugiej z hojności darczyńców, o którą bracia apelowali nieustannie na łamach swoich publikacji. Pierwsze zaczątki fundraisingu i społecznego utrzymywania pism to zasługa ojca Kolbego.

Inny człowiek jest możliwy Pierwszy i ostatni numer „Rycerza Niepokalanej” w trakcie wojny wyszedł w 1940 r, dzięki osobistemu staraniu ojca Kolbego, który jeździł w tym celu do Warszawy i Krakowa. Nakład – 100 tys. egzemplarzy. Nawet w obliczu hitlerowskiej okupacji Maksymilian nie zrezygnował ze swojego radykalizmu. Radykalizm rycerza Niepokalanej vs radykalizm nazistowskiego ideologii. Swój własny artykuł o. Kolbe zatytułował Prawda. Oddajmy mu głos: „Żadnej prawdy nie może nikt zmienić, ale może tylko prawdy poszukiwać, znaleźć ją i uznać, i do niej życie swe dostosować; pójść drogą prawdy we wszystkich sprawach, a zwłaszcza dotyczących ostatecznego celu życia.” Syna Marianny z Dąbrowskich ta droga wkrótce miała zaprowadzić prosto do Oświęcimia.


52 · MAKSYMILIAN MARIA KOLBE

Wydaje się, że nie mogło być innego miejsca niż Auschwitz-Birkenau, gdzie rycerz Niepokalanej mógł zmierzyć się z prawdziwie demonicznym światem stworzonym przez Hitlera. Światem, stanowiącym przestrzeń anty-Wcielenia, gdzie nie ma miejsca na odkupienie, a człowiek został sprowadzony do numeru wytatuowanego na ręce. 17 lutego 1941 r. ok. 9 rano do Niepokalanowa wjechały wolnym tempem dwa samochody. Wysiadło z nich pięciu Niemców, część w mundurach SS. Najpierw Pawiak, później Oświęcim. Nawet tam o. Kolbe gotów był oddawać swoje ochłapy chleba, a współwięźniom głosił nauki. Rycerz Niepokalanej w każdych, nawet najbardziej nieludzkich warunkach. Kilka dni po ostatnim takim „kazaniu” z obozu uciekł więzień. Zasady są proste – oznacza to, że 10 więźniów z jego bloku zginie za niego. Więźnia nie odnaleziono, okazało się za to, że był z bloku 14. Tego, co Maksymilian Kolbe. Po całym dniu apelu lagerführer Fristsch wybiera wreszcie dziesięciu ludzi, którzy zginą w specjalnym bunkrze głodowym. W pewnym momencie w grupie skazanych rozlega

się szloch: „Biedna moja żona, biedne moje dzieci! Nigdy już was nie zobaczę! Sierżant polskiego wojska, Franciszek Gajowniczek nie wytrzymał. Wówczas wśród pozostałych więźniów zaczyna się pewne zamieszanie. Z szeregu wychodzi ojciec Kolbe i podchodzi do Fritscha. „Wyprostowany jak struna – pisał jeden ze świadków- z majestatycznym spokojem na twarzy”. Założyciel Niepokalanowa zwrócił się do zbitego z tropu SS-mana: „Chcę pójść na śmierć za jednego ze skazanych”. Fritsch zdumiony pyta się dlaczego. — Jestem stary i schorowany. Życie moje niepotrzebne. — Za kogo chcesz umrzeć? — Za tego oto. Ma żonę i dzieci. —Ktoś ty? —Ksiądz katolicki. —Dobrze. Idź. Tak, idąc za zeznaniami świadków, oddała tę scenę Maria Winowska, autorka książki Szaleniec Niepokalanej. W drodze do bunkra Kolbe podtrzymywał jednego ze współwięźniów, czy raczej współbraci w oczach Boga. Z samego bunkra dolatywały śpiewy modlitwy, ojciec Maksymilian z innymi skazańcami odmawiał różaniec. W wigilię święta Wniebowzięcia do celi wszedł kat obozowy Bock w celu „dokończenia żywota” konających. Za długo to umieranie już trwało, a jak wiemy hitlerowcy lubili śmierć realizowaną sprawnie, efektywnie, w sposób prawdziwie przemysłowy, taka zabójcza taśma Forda. Ojciec Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę. Przytomnym wzrokiem patrząc na kata, podał mu rękę, aby Bock mógł wstrzyknąć kwas fenolowy. Zwłoki założyciela Niepokalanowa wywieziono do krematorium i spalono. „Pogrzeb” ten odbył się w sam dzień święta Wniebowzięcia. Obie korony zostały zdobyte.

Ojciec Maksymilian Kolbe


53 · SIOSTRA FAUSTYNA

PROSTA DZIEWCZYNA Z POLSKIEJ WSI KAMIL SIKORA

Skąd wziąć pieniądze na zakonny posag?

Jeśli ktoś spodziewa się opowieści o heroizmie lub odwadze, wybitnych osiągnięciach w nauce czy sztuce, to – z góry uprzedzam – zawiedzie się. Bo święta Faustyna jest przykładem, bodaj najdobitniejszym, że każdy z nas – nawet ten pozornie mniej utalentowany, czy mający mniej szczęścia w życiu – może stać się inspiracją dla następnych pokoleń.

W 1917 roku Helena rozpoczęła edukację w Świnicach. Przekraczając szkolne mury umiała już czytać. Niespełna trzyletni okres nauki nie nastręczył jej wiele trudności. Docinki koleżanek z ławki z powodu lichego ubioru rekompensowała sobie dobrymi wynikami w nauce i komplementami ze strony nauczyciela. Edukację zakończyła po kilku latach, ponieważ musiała ustąpić miejsca kolejnym rocznikom.

Urodziła się 25 sierpnia 1905 roku w Głogowcu (w zaborze rosyjskim, obecnie województwo łódzkie) jako trzecie dziecko Stanisława Kowalskiego i Marianny z domu Babel. Młodość spędziła w domu wybudowanym przez ojca. Utrzymanie wielodzietnej rodziny – wszak Marianna Kowalska urodziła dziesięcioro dzieci – z zaledwie trzech hektarów pola i niewielkiego zakładu ciesielskiego ojca graniczyło z cudem. Niewiele wiadomo o wczesnych latach przyszłej siostry zakonnej. W samym Dzienniczku autorka nie wspomina zbyt często o domu rodzinnym. Po latach rodzeństwo i matka Faustyny wspominali, że bardzo przypominała ona swojego ojca: „Chętna była do każdej roboty. Nigdy nikomu nie odmówiła”. Była ulubienicą taty – w przeciwieństwie do niej ani jej bracia, ani starsze siostry nie wiedziały, gdzie ojciec trzyma dubeltówkę.

Od najmłodszych lat Helena musiała się także zmagać z pierwszymi doświadczeniami mistycznymi. Bezsenne noce i próby znalezienia zrozumienia wśród rodzeństwa i rodziców często kończyły się niepowodzeniem. A jednak Helena była przekonana, że nie są to przywidzenia czy też fantasmagorie kilkunastoletniej dziewczynki. Wezwanie do innego życia po raz pierwszy usłyszała kiedy miała siedem lat, o czym wspomina w Dzienniczku. Młoda Helena była świadoma, że nie są to tematy do rozmowy przy rodzinnym stole – ze swoimi doświadczeniami została więc sama. Niemniej miała w sobie przekonanie, że jej przyszłość, mimo sprzeciwu rodziców, będzie w zakonie. Coś zmieniło się wraz z Pierwszą Komunią Świętą. 9-letnia wówczas Helena zaczęła stronić od towarzystwa. Eucharystia stała się dla niej bardzo ważną częścią życia. I nawet jeśli nie mogła chodzić do kościoła w trakcie tygodnia i w niedzielę (bo nie miała w co się ubrać), starała się być tak blisko, jak to możliwe, ot, chociażby zaszywając się w ogródku z książeczką do nabożeństw. W wieku 16 lat, co było normalną sytuacją wśród rodzin wielodzietnych, Helena wyjechała do miasta,


54 · SIOSTRA FAUSTYNA

aby zarobić nieco pieniędzy. Przez rok pracowała jako służąca w Rogach, a następnie również w Aleksandrowie i Łodzi. Widzenie, które miało miejsce w czerwcu w 1924 roku, utwierdziło ją w przekonaniu, że swoje życie ma poświęcić Jezusowi. Wielokrotnie spotykała się z odmową, zarówno ze strony rodziców (Helena była bowiem dzieckiem najlepszym, najukochańszym, takie posłusznym i pracowitym), jak i przełożonych poszczególnych zakonów. Powód był też bardziej prozaiczny: posag, który powinna wnieść do klasztoru, a na który nie było jej rodziny stać.

Objawienia? Daj spokój

Bożego. To właśnie wtedy usłyszała polecenie, aby namalować obraz z podpisem Jezu, ufam Tobie. Autorem pierwszego wizerunku był Eugeniusz Kazimirowski. Pierwszą osobą, do której zwrócił się ks. Sopoćko – jej kierownik duchowy – była malarka, bernardynka siostra Franciszka Wierzbicka. Zakonnica jednak odmówiła. Tak więc ks. Sopoćko zwrócił się do… swojego sąsiada, wspomnianego wileńskiego malarza, Kazimirowskiego. Pracownia, która znajdowała się w budynku zamieszkałym przez malarza i ks. Sopoćkę, stała się częstym obiektem odwiedzin Faustyny. Obraz został ukończony w 1934 roku (data dzienna i miesiąc są niepewne).

Ostatecznie do klasztoru Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia wstąpiła 1 sierpnia 1925 roku w wieku niespełna 20 lat. Postulat, nowicjat, profesja czasowa oraz w końcu śluby wieczyste, które Helena, a wtedy już Maria Faustyna, przyjęła 1 maja 1933 roku w Krakowie. Ten ośmioletni okres nie był usłany różami. Już po trzech tygodniach od wstąpienia do zakonu Faustyna chciała zrezygnować, ponieważ według niej, zbyt mało czasu było przeznaczonego na modlitwę i skupienie, kosztem codziennych obowiązków; co więcej, w tym okresie mistrzynią postulatu była siostra Janina Bartkiewicz, która prowadziła zakonnice twardą ręką i w atmosferze lęku. Niemniej Faustyna wytrwała w posłuszeństwie Jezusowi.

Dla młodej siostry zakonnej po kilku klasach szkoły podstawowej takie mistyczne przeżycie pozostawiło głęboki ślad. Jej kierownikami duchownymi byli m.in. ks. Józef Andrasz (jezuita) oraz ks. Michał Sopoćko (założyciel Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego). To z polecenia tego drugiego siostra Faustyna rozpoczęła spisywanie swoich objawień, dając początek słynnemu Dzienniczkowi. Powód spisywania wewnętrznych przeżyć Faustyny był dość prozaiczny – ani jej kierownik duchowy, ani sama Faustyna nie chcieli przeciągać spowiedzi świętej. Zapisywanie objawień Jezusa miało pomóc zarówno samej Faustynie, jak i jej kierownikowi, który w swojej misji kierował się radą św. Jana od Krzyża: nie traktował ich w sposób szczególny i nie dopytywał o szczegóły.

W klasztornym życiu pełniła wiele funkcji, od kucharki i ogrodniczki, przez furtiankę czy ekspedientkę w piekarni. Postulat spędziła w Skolimowie i Józefowie. Po obłóczynach i pierwszych ślubach czasowych mieszkała w Wilnie, Warszawie, a później w nowopowstającym budynku klasztornym w Grochowie. Następnie był Płock, Kiekrza, Biała, ponownie Wilno i Kraków, gdzie przebywała aż do śmierci. Ze zdjęć z tego okresu spogląda na nas młoda i uśmiechnięta kobieta, która w pełni oddała się posłudze bliźnim. Pierwsze widzenie miało miejsce 22 lutego 1931 roku w płockim Sanktuarium Miłosierdzia

Sama Faustyna musiała mu udowodnić, że nie są to tylko jej wymysły (przypomnijmy, że to na polecenie ks. Sopoćki przeprowadzono badania psychologiczne, które miały potwierdzić stan psychiczny Faustyny). Historia Dzienniczka również zasługuje na kilka słów komentarza. Sam ks. Sopoćko zarzekał się, że nigdy nie ingerował w treść tekstu, choć wielokrotnie brał zapiski Faustyny do przejrzenia. Zakonnica zapisała w sumie sześć zeszytów, które później spaliła, pod rzekomym poleceniem anioła, który okazał się złym duchem. Obecny Dzienniczek dlatego nie jest


55 · SIOSTRA FAUSTYNA

chronologiczny, ponieważ na polecenie księdza, Faustyna odtworzyła spalone części. Mistycyzm to dość tajemnicza gałąź teologii. Dotyczy to samo objawień indywidualnych. Celem mistyki chrześcijańskiej jest spotkanie się z Bogiem w życiu doczesnym. Opowieściom siostry Faustyny nikt nie dawał wiary. Malowanie obrazu, założenie nowego zakonu, pisanie pamiętnika. Tego było za wiele.

Odpowiedź na tajemnicę zła Mimo to siostra Faustyna, posłuszna woli Jezusa, nie ustała w głoszeniu tego, co jej przykazał. Orędzie dla całego świata można zamknąć w tym krótkim zdaniu: Bóg jest miłosierny. Miłość miłosierna jest największym atrybutem Boga. Ale co to tak naprawdę oznacza? W końcu nie sposób utożsamić miłości z miłosierdziem, choć są to pojęcia leżące bardzo blisko siebie. Powiedzielibyśmy, że miłosierdzie to odpowiedź miłości na misterium zła. To nie jest jakaś prosta emocja, to realne działanie w świecie pełnym nieuczciwości. Biblijne opowieści o miłosiernym Samarytaninie, synu marnotrawnym czy Dobrym Pasterzu pokazują tę relację między okazującym miłosierdzie a tym, który tego miłosierdzia doznaje. I nie ma w tym działaniu żadnej litości czy poniżenia. Często przytacza się scenę obmycia stóp apostołom w Wieczerniku zapominając, że w tym przejawia się miłosierdzie: Bóg przychodzi na świat jako człowiek, nie tylko po to, żeby z nami egzystować, ale żeby realnie wejść w nasze „bagno” i oczyścić nas z grzechów. To poszukiwanie zaginionej owcy dzieje się tu i teraz. Bez względu na wyznawane poglądy polityczne, religijne, płeć, kolor skóry, wykształcenie i wiek. To tylko pierwszy element – podanie ręki. Tym drugim stopniem jest pomoc w wyjściu z ciemności grzechu. Jak pisał Jan Paweł II: „W swoim właściwym i pełnym kształcie miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydo-

bywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku.” Oraz: „Krzyż stanowi najgłębsze pochylenie się Bóstwa nad człowiekiem, nad tym, co człowiek – zwłaszcza w chwilach trudnych i bolesnych – nazywa swoim losem”. Krzyż stanowi jakby dotknięcie odwieczną miłością najboleśniejszych ran ziemskiej egzystencji człowieka. Chcąc najpełniej zrozumieć wymiar miłości miłosiernej należy popatrzeć na ofiarę Jezusa na krzyżu. Ale znowu – pełnię tego atrybutu widzimy dopiero przy pustym grobie w poranek Zmartwychwstania. Biskup Ryś podczas jednej z katechez w mijającym Roku Miłosierdzia przytoczył cytaty innego księdza, który mówił że „on już tym miłosierdziem rzyga”. Bo przecież tyle się o nim mówi, pisze i słucha. Niemniej jest to tajemnica, którą trudno zrozumieć w dzisiejszym świecie. Takie też jest przesłanie Dzienniczka i całego życia siostry Faustyny. Niech się nie lęka zbliżyć do Mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat. Miłosierdzie Moje jest tak wielkie, że przez całą wieczność nie zgłębi go żaden umysł, ani ludzki, ani anielski.(Dz. 699) Sekretarka Bożego Miłosierdzia zmarła 5 października 1938 roku po długiej i uciążliwej chorobie. Pochowana została na cmentarzu w Łagiewnikach. Jej beatyfikacji i kanonizacji dokonał Jan Paweł II – odpowiednio w 1993 i 2000 roku.

Od Wilna po Filipiny Tak mógłby się zakończyć ten tekst, ale przecież dopiero po śmierci siostry Faustyny zaczęły dziać się cuda. Dzienniczek jest bodaj najczęściej tłumaczonym dziełem z języka polskiego. Mimo iż Faustyna ukończyła zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej, pismo jest ładne i czytelne. Tuż przed swoją śmiercią przyszła święta powiedziała: „czuję dobrze, że nie kończy się moje posłannictwo ze śmiercią, ale się zacznie”. Paradoksalnie to wybuch II wojny światowej, nieco ponad rok


56 · SIOSTRA FAUSTYNA

później, przyczynił się do rozszerzenia kultu Bożego Miłosierdzia. Początkowo jego centrum znajdowało się w Wilnie, ale z czasem – poprzez obrazki z tekstem koronki – przeslanie trafiło, ot, chociażby na Syberię, do Kazachstanu czy armii tworzonej przez gen. Andersa. Kult rozwijał się oddolnie, mimo iż nie był zatwierdzony przez Kościół. Początkowo za sprawą ks. Sopoćki i o. Andrasza przeslanie Faustyny było propagowane w Polsce, później także poza jej granicami. Musiało minąć pół wieku zanim Kościół wydał pozytywną odpowiedź. Zaangażowani w te działania byli prymasi: Hlond, Wyszyński, czy później biskup, kardynał, a w końcu papież Jan Paweł II. To za sprawą tego ostatniego przyspieszono prace nad procesem beatyfikacyjnym Faustyny. Badania nad prawdziwością i nadprzyrodzonym charakterem Dzienniczka także trwały wiele lat. Warto wspomnieć o analizie, która stała się teologicznym fundamentem nabożeństwa do Bożego Miłosierdzia autorstwa ks. Ignacego Różyckiego (ostatecznie jego opracowanie liczyło przeszło pół tysiąca stron). Szczególnym orędownikiem i propagatorem kultu Bożego Miłosierdzia był Jan Paweł II. Ustanowienie święta Bożego Miłosierdzia, zawierzenie świata Bożemu Miłosierdziu to zasługa papieża Polaka. Co ciekawe, papież, pisząc swoją drugą encyklikę, Dives in misericordia, nie korzystał z Dzienniczka. Całą treść zapisków siostry Faustyny zgłębił dopiero po zamachu na jego życie (13 maja 1981 roku). Dzisiaj kult Bożego Miłosierdzia znany jest na całym świecie. Do sanktuarium w krakowskich Łagiewnikach rocznie przybywa ponad dwa miliony pielgrzymów z ponad 90 krajów całego świata. O godzinie 15 kierowcy autobusów w Brazylii, Meksyku czy na Filipinach zatrzymują się, aby razem z pasażerami odmówić koronkę. To właśnie w krajach Ameryki Południowej

znajdują się, po Krakowie, największe ośrodki kultu Bożego Miłosierdzia. Powstałe w Rwandzie sanktuarium stało się miejscem, gdzie ponad podziałami plemiennymi, ludzie poszukują przebaczenia i… miłosierdzia. Pierwszy na świecie Apostolat Miłosierdzia Bożego został założony przez marianina, ks. Waltera Pełczyńskiego, w stanie Massachusetts. Faustyna była prostą dziewczyną ze wsi, za sprawą której obchodzimy święto Bożego Miłosierdzia, odmawiamy koronkę, patrzymy na Obraz i czytamy Dzienniczek. Możemy zastanawiać się jak to możliwe, że do głoszenia tak przedziwnego orędzia została wybrana właśnie ona. W jej biografii odbijają się blaski i cienie wiary. Niejednokrotnie była oskarżana o wizjonerstwo, histerię i chorobę psychiczną, ostatecznie zaś to za jej przyczyną kult Bożego Miłosierdzia jest dziś obecny na całym świecie. Do końca była posłuszna słowom: Jezu, ufam Tobie.


57 · RAFAŁ LEMKIN I LUDWIK RAJCHMAN

POLACY W OBRONIE PRAW CZŁOWIEKA TOMASZ TUREJKO

Konwencja ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa oraz organizacja humanitarna UNICEF to jedne z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych narzędzi prawa międzynarodowego publicznego w zakresie ochrony praw człowieka. Autorami tych dwóch przedsięwzięć byli polscy naukowcy, jedni z największych orędowników ochrony praw człowieka na świecie, a przede wszystkim wielcy społecznicy, którzy poświęcili swoje życie w służbie ludzkości. Rafał Lemkin, polski prawnik żydowskiego pochodzenia, niestrudzony obrońca praw człowieka, wybitny przedstawiciel „lwowskiej szkoły prawa karnego” i twórca jednej z najważniejszych konwencji międzynarodowego prawa karnego. To on jako pierwszy wprowadził pojęcie „ludobójstwa”, a jego konwencja dała podstawę do ścigania sprawców najbardziej barbarzyńskich przestępstw wymierzonych przeciwko ludzkości. Lemkin urodził się w 1900 roku we wsi Bezwodne na Grodzieńszczyźnie. Po ukończeniu gimnazjum w Białymstoku i odbyciu służby wojskowej w latach 1919-1920, podjął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Tam pod kierownictwem karnisty – Juliusza Makarewicza uzyskał tytuł doktora nauk prawnych. Prof. Makarewicz był jednym z najwybitniejszych specjalistów

od prawa karnego nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Polski kodeks karny z 1932 roku (znany również jako Kodeks Makarewicza) był jednym z największych osiągnięć kodyfikacyjnych polskiego prawa i zarazem jedną z najnowocześniejszych ustaw karnych w ówczesnej Europie. Lemkin zdobył więc wykształcenie na jednym z najlepszych wydziałów prawniczych w Polsce pod okiem najwybitniejszego polskiego karnisty tamtych czasów. Po ukończeniu studiów przez kilka lat podróżował po Europie kontynuując kształcenie na uniwersytetach w Niemczech, Francji i Włoszech. Od 1929 roku pracował jako prokurator. Brał udział w pracach Komisji Kodyfikacyjnej, której rezultatem było powstanie wspominanego wcześniej kodeksu karnego. Był też członkiem-korespondentem Międzynarodowego Biura Unifikacji Prawa Karnego. Władał dziewięcioma językami, a czytał w czternastu. Już w latach 30. młody polski prawnik był doceniany na arenie międzynarodowej, zaproszono go do udziału w konferencjach poświęconych unifikacji prawa karnego w 1931 roku w Paryżu, w 1933 w Madrycie i w 1935 w Kopenhadze. Tymi wszystkimi osiągnięciami Rafał Lemkin mógł poszczycić się jeszcze przed ukończeniem czterdziestego roku życia.

Przeciwko barbarzyństwu W historii ludzkości niewielu było prawników, którzy otwarcie sprzeciwiali się zbrodniom określanym później „ludobójstwem”. Prekursorem prawa humanitarnego w tym zakresie nie tylko w Polsce, ale i w Europie był Paweł Włodkowic, który na soborze w Konstancji w 1414 r. jawnie potępił dokonaną przez Krzyżaków rzeź Prusów i Jaćwingów


58 · RAFAŁ LEMKIN I LUDWIK RAJCHMAN

argumentując, że ludność pogańska również ma prawo do zachowania swojej kultury i wierzeń. Do tej tradycji polskiej myśli prawa humanitarnego postanowił nawiązać Lemkin, a swoje propozycje przedstawił w referacie na wspomnianej wcześniej konferencji w Madrycie w 1933 roku. Według różnych źródeł Lemkin albo pojechał na konferencję osobiście, albo przesłał swój referat do odczytania przez lektora. W swoim artykule polski prawnik przedstawił pięć nowych typów zbrodni, z których dwa – najważniejsze, nazwał „barbarzyństwem” i „wandalizmem”. „Barbarzyństwem” Lemkin określił destrukcyjne czyny skierowane przeciwko członkom konkretnej społeczności wyznaniowej, narodowościowej czy rasowej. „Wandalizmem” Lemkin nazwał niszczenie dzieł sztuki, dóbr kultury, miejsc kultu religijnego tworzonych przez te społeczności. Referat siłą rzeczy miał wydźwięk antyniemiecki i był odpowiedzią na politykę prześladowań prowadzoną przez hitlerowskie Niemcy w stosunku do społeczności żydowskiej. Według niektórych relacji delegacja niemiecka w trakcie wygłaszania referatu głośno śmiała się i buczała, aby ostatecznie ostentacyjnie opuścić salę. Lemkin w referacie zachęcał Ligę Narodów do ustanowienia konwencji umożliwiającej karanie przestępstw przeciwko ludzkości. Konwencje haskie z przełomu XIX i XX wieku nie zapobiegły bowiem licznym zbrodniom wojennym, które miały miejsce w trakcie I wojny światowej. W tym samym czasie Turcy dokonali okrutnej zbrodni na Ormianach, a w latach 30. stalinowskie czystki i Wielki Głód na Ukrainie pozbawiły życia miliony ludzi w Związku Sowieckim. Nowatorskie i głęboko humanistyczne propozycje polskiego prawnika nie znalazły wówczas pełnego zrozumienia wśród polityków odpowiedzialnych za losy narodów. Panowało powszechne przekonanie, że zbrodnie popełnione z dala od Europy Środ-

kowej są czymś „normalnym”, wynikającym z braku rozwoju cywilizacyjnego tamtych społeczeństw. W praktyce jednak chodziło o coś zupełnie innego. Największe światowe mocarstwa posiadające kolonie w każdym niemal zakątku świata również były odpowiedzialne za liczne akty „barbarzyństwa” wobec ludności autochtonicznej zamieszkujące m.in. tereny obu Ameryk, Australii czy Afryki. Temat ten szybko powrócił kiedy wspomniane przez Lemkina akty barbarzyństwa pojawiły się w Europie Zachodniej.

Wracamy do epoki Mongołów W drugiej połowie lat 30. Lemkin zwolnił się z pracy w prokuraturze i otworzył własną kancelarię w Warszawie. W przededniu wybuchu II wojny światowej ostrzegał Żydów przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Sam we wrześniu 1939 roku opuścił Warszawę i przez Litwę przedostał się do Szwecji, gdzie kontynuował prace badawcze na sztokholmskim uniwersytecie. W 1941 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, i tam rozpoczął nowy etap w swojej karierze. II wojna światowa już w pierwszych dniach pokazała swoje okrutne oblicze, a celem niszczycielskich totalitaryzmów byli zarówno wojskowi, jak i ludność cywilna. Już w dwa miesiące po ataku hitlerowskich Niemiec na Wielką Brytanię, Winston Churchill powiedział: „Od czasów mongolskich inwazji na Europę w szesnastym wieku nigdy nie było tak metodycznych, bezlitosnych rzezi na taką skalę albo osiągających taką skalę. […] Jesteśmy świadkami bezimiennej zbrodni”. Oczywiście taki charakter masowych mordów na pewno nie był Churchillowi obcy. W pierwszej połowie XIX wieku kolonialiści brytyjscy wymordowali niemal całkowicie w ramach tzw. czarnej wojny tasmańskich aborygenów. Takich przykładów w historii było wiele, a podobnych zbrodni dopuszczali się m.in. Hiszpanie w Ameryce Południowej i Środkowej, Amerykanie w Stanach Zjednoczonych wobec Indian, czy Belgowie w stosunku do


59 · RAFAŁ LEMKIN I LUDWIK RAJCHMAN

tubylców w Kongo. Tym razem jednak zbrodnie te wydarzyły się w Europie, a ich ofiarami nie padła ludność zamorskich kolonii, tylko rdzenni Europejczycy. Jak się później okazało, nie pozostało to bez znaczenia dla międzynarodowej ochrony praw człowieka.

Genocide znaczy ludobójstwo W Stanach Zjednoczonych Lemkin wykładał prawo na Uniwersytecie w Karolinie Północnej. Pełnił również funkcję doradcy prawnego w różnych instytucjach rządowych USA, m.in. w Departamencie Wojny. Uważnie nasłuchiwał wieści z Europy, gdzie Niemcy stosowały barbarzyńską politykę eksterminacji na terenach niemal całej okupowanej przez siebie Europy. Skutki tej eksterminacji polski prawnik odczuł osobiście. Niemcy wymordowali w Europie 40 członków jego rodziny, w tym oboje rodziców. W tym czasie Rafał Lemkin napisał najważniejsze dzieło swojego życia zatytułowane Axis Rule In Occupied Europe. Publikacja ukazała się w Waszyngtonie jeszcze w 1944 roku. To właśnie w tej książce polski prawnik wymyślił określenie dla „bezimiennych zbrodni” dokonywanych przez Niemców w okupowanej Europie. Termin „genocide”, co tłumaczy się na polski jako „ludobójstwo” powstał z połączenia dwóch słów: greckiego genos (rasa, szczep) i łacińskiego cide (zabijać). W swoim dziele Lemkin ludobójstwo rozumiał bardzo szeroko: nie tylko jako fizyczne unicestwienie grup narodowościowych, etnicznych, religijnych czy politycznych, ale także niszczenie języka, kultury, świątyń, a nawet propagowanie alkoholizmu i hazardu. Pojęcie „ludobójstwo” upowszechniło się na całym świecie podczas procesu zbrodniarzy wojennych oskarżonych przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze. Lemkin brał udział w tym procesie jako doradca sędziego Sądu Najwyższego USA, Roberta H. Jacksona, głównego amerykańskiego oskarżyciela. Chociaż zbrodniarzy nazistowskich sądzono za zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie

wojenne i zbrodnie przeciwko pokojowi, to pojęcie „ludobójstwa” wybrzmiewało w aktach oskarżenia w znacznym stopniu w sposób zgodny z definicją zaproponowaną przez Lemkina. Polski prawnik uznał, że dzięki temu treść zarzucanych czynów w akcie oskarżenia bardziej oddawała prawdziwy charakter popełnionych przez Niemców zbrodni. Co ciekawe, pojęcia „ludobójstwa” użył w akcie oskarżenia również sowiecki prokurator Roman Rudenko, który określił takim mianem… zbrodnię katyńską. Oczywiście popełnienie tego mordu Związek Sowiecki przed Trybunałem w Norymberdze zarzucał Niemcom. Sędziowie nie wydali w tej sprawie orzeczenia z powodu „braku dowodów”. 11 grudnia 1946 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję uznającą ludobójstwo za zbrodnię w obliczu prawa międzynarodowego. Dla Lemkina był to dopiero początek. Polski prawnik chciał nie tylko ukarania osób, które w przeszłości dokonywały takich zbrodni. Jego celem było przede wszystkim zapobieganie takim wypadkom w przyszłości. Przez dwa lata, zaniedbując wszystkie inne obowiązki, lobbował wśród dyplomatów ONZ o utworzenie międzynarodowej konwencji w sprawie ludobójstwa. Sprawa nie była łatwa, a próby porozumienia skuteczne torpedował m.in. Związek Sowiecki, który nie godził się na włączenie w definicję ludobójstwa zbrodni dokonanych z przyczyn politycznych. Wiązało się to z obawą Józefa Stalina, że on sam z tego powodu może być kiedyś pociągnięty do odpowiedzialności za dokonane przez siebie czystki. Społeczność międzynarodowa poszła na kompromis, a Rafał Lemkin wkrótce dopiął swego. 9 grudnia 1948 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ jednomyślnie przyjęło „Konwencję w sprawie karania i zapobiegania zbrodni ludobójstwa”. Dziś stronami tej konwencji jest 147 państw. Po ogłoszeniu decyzji Zgromadzenia Ogólnego Rafał Lemkin rozpłakał się na korytarzu gmachu ONZ. Stwierdził wówczas: „Konwencja musi się stać potężnym narzędziem społeczności międzynarodowej”.


60 · RAFAŁ LEMKIN I LUDWIK RAJCHMAN

Zapomniany bohater Długa i wyboista droga Rafała Lemkina zakończyła się sukcesem (jak się później okazało – niecałkowitym). Przedstawiciel lwowskiej myśli prawa karnego, doktor polskiego uniwersytetu napisał jedną z najważniejszych konwencji prawa międzynarodowego. Zaraz po ogłoszeniu decyzji Lemkin lobbował o szybkie wprowadzenie konwencji w życie, co nastąpiło w 1951 roku. Za swoje wybitne osiągnięcia dla ochrony praw człowieka otrzymał wiele nagród i wyróżnień. W 1955 roku władze federalne wręczyły Lemkinowi Krzyż Zasług RFN. Być może dla polskiego prawnika, któremu Niemcy wymordowali rodzinę była to forma moralnego zadośćuczynienia. W latach 1950-1959 Rafał Lemkin był aż siedmiokrotnie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Niestety z niezrozumiałych zupełnie powodów nigdy tej nagrody nie otrzymał. Zmarł nagle, w zapomnieniu w 1959 roku. Na jego pogrzeb przybyło… siedem osób. Przez długi czas konwencja o ludobójstwie była prawem martwym. Pierwszą instytucją w historii, która wydała wyroki w sprawie osób oskarżonych o ludobójstwo był Trybunał dla Rwandy, który powstał w 1994 roku. W 1998 roku Statut Rzymski powołał do życia Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze – pierwszy w historii ludzkości stały sąd międzynarodowy powołany do ścigania pojedynczych osób za najcięższe zbrodnie przeciwko ludzkości. Pomimo tego społeczność międzynarodowa do dnia dzisiejszego ma wiele problemów z osądzeniem osób podejrzanych o dokonanie ludobójstwa, co pokazują przykłady masakry w Darfurze czy zbrodnie tzw. Państwa Islamskiego. Wiele takich biografii kończonych jest słowami „zostali docenieni dopiero po śmierci”. Tym razem jednak tak się nie stało. Postać Rafała Lemkina jest w Polsce niemal zupełnie nieznana, a przecież to jeden z najwybitniejszych prawników w naszej historii. W licznych

opracowaniach zagranicznych występuje jako naukowiec amerykański. Polska długo nie upominała się o pamięć swojego rodaka. Dopiero w 2013 roku polski MSZ ustanowił Międzynarodową Nagrodę im. Rafała Lemkina dla osób, które przyczyniły się do poprawy mechanizmów zapobiegania masowym zbrodniom. Miejmy nadzieje, że to pierwszy z wielu kroków, które uczyniło państwo polskie, by przypomnieć światu o tym wybitnym prawniku z lwowskiego uniwersytetu.

Ludwik Rajchman Nazwisko Ludwika Rajchmana wielu osobom nie mówi zupełnie nic. Za to niemal każdy chociaż raz słyszał o organizacji UNICEF. To właśnie Rajchman – polski bakteriolog i społecznik żydowskiego pochodzenia był pomysłodawcą i twórcą tej najlepiej rozpoznawalnej organizacji humanitarnej na świecie. Droga do jej powstania jednak wcale nie była łatwa. Rajchman urodził w 1881 roku w Warszawie w rodzinie żydowskiej, od dawna zasymilowanej i zasłużonej dla kultury polskiej. Jego ojciec, Aleksander (wraz z Julianem Kronenbergiem) był głównym inicjatorem budowy gmachu filharmonii warszawskiej, a w latach 1901-1904 był pierwszym dyrektorem Filharmonii Narodowej. Matka Rajchmana – Melania (z domu Hirszfeld) była znaną publicystką i działaczką na rzecz praw kobiet. Siostra, Helena, była jednym z liderów polskiej pedagogiki socjalnej, a brat, Aleksander –wybitnym matematykiem szkoły lwowskiej. Sam Ludwik podjął studia medyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Po uzyskaniu dyplomu ukończył kurs bakteriologii w Instytucie Pasteura w Paryżu. Po krótkim pobycie w Krakowie ponownie wyjechał za granicę. Od 1910 roku pogłębiał studia epidemiologiczne w Londynie. Po wybuchu I wojny światowej został bakteriologiem w Lekarskiej Radzie Badawczej w Londynie. Rajchman zaangażował się również w działalność patrio-


61 · RAFAŁ LEMKIN I LUDWIK RAJCHMAN

tyczną. Od 1916 roku był członkiem Polskiego Komitetu Informacyjnego, który działał jako przedstawiciel polskiego ruchu niepodległościowego w Wielkiej Brytanii. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę powrócił do ojczyzny, gdzie pracował jako bakteriolog. W 1919 roku założył w Warszawie Centralny Zakład Higieny, który w 1923 roku przemianowany został na Państwowy Zakład Higieny Rajchman pełnił w nim funkcję pierwszego dyrektora. Do współpracy zatrudnił wielu zdolnych polskich bakteriologów, wśród których był m.in. Kazimierz Funk – przyszły odkrywca witamin.

Lekarz bez granic Ludwik Rajchman rozwijał również działalność na arenie międzynarodowej. Dzięki pracy naukowej podjętej w Londynie, polski lekarz w 1920 roku był już znanym i cenionym bakteriologiem w całej Europie. W 1921 roku został kierownikiem Sekcji Higieny Ligii Narodów, a potem, aż do 1939 roku pełnił funkcję dyrektora Organizacji Zdrowia przy Lidze Narodów. Był to zarazem osobisty sukces Ludwika Rajchmana – udało mu się ulokować temat zdrowia w samym centrum areny międzynarodowej. W tym czasie kontynuował badania nad kontrolą chorób zakaźnych i epidemii, standaryzacją zasad żywienia, a także ochroną dzieci i osób niepełnosprawnych. W 1921 roku polski bakteriolog wraz z dr Normanem Whitem opracował raport o sytuacji epidemicznej w ZSRS. Raport ten zapoczątkował współpracę Rosji bolszewickiej z Ligą Narodów w dziedzinie zwalczania chorób zakaźnych. Dzięki tym działaniom udało się do 1923 roku opanować epidemię chorób zakaźnych w niemal całej Europie Wschodniej. Rajchman podróżował po wielu krajach świata próbując rozwinąć zakres opieki medycznej Sekcji m.in. na kraje azjatyckie. W 1930 roku pojechał po raz pierwszy do Chin. Polski bakteriolog bardzo silnie związał się z tym krajem, zaprzyjaźnił się nawet z Czang Kaj-

-szekiem i jego rodziną. Efektem jego pracy w Państwie Środka było m.in. utworzenie w Chinach Państwowego Zakładu Higieny na wzór organizacji utworzonej w 1923 roku w Polsce. Tworzone i kierowane przez Rajchmana instytucje były pierwszymi próbami zorganizowania międzynarodowej ochrony zdrowia. Za swoją działalność był ceniony na całym świecie. Po wybuchu II wojny światowej Rajchman wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie próbował zwrócić uwagę na dramatyczną sytuację polskiej inteligencji i politykę eksterminacji prowadzoną przez Niemcy w Europie Wschodniej. Udało mu się m.in. zorganizować dla Polski wsparcie żywnościowe i lekarstwa. Rajchman został także specjalnym przedstawicielem Chin w USA, zabiegając o pomoc również dla Państwa Środka. Po zakończeniu II wojny światowej był członkiem polskiej delegacji na konferencji w Poczdamie, której przewodniczył Bolesław Bierut (wcześniej, do 1944 roku współpracował z rządem emigracyjnym w Londynie). Dzięki jego wysiłkom Polska została beneficjentem pomocy międzynarodowej organizacji UNRRA (której był jednym z założycieli). W ramach pomocy Polska otrzymała znaczną ilość sprzętu medycznego i aparatury, co umożliwiało pracę badawczą i produkcję antybiotyków (w sumie w latach 1945-1947 Polska otrzymała 2 mln ton różnych produktów, przede wszystkim maszyn rolniczych, budowlanych, parowozów, a także odzież i żywność). O tym, jak cenne było wsparcie Rajchmana niech świadczy fakt, że drugim największym beneficjentem tego programu były bliskie jemu sercu Chiny.

W obronie praw dziecka Po utworzeniu ONZ Rajchman nieustannie zabiegał wśród dyplomatów z całego świata o utworzenie międzynarodowego funduszu na rzecz dzieci. Wcześniej zainicjował powstanie Światowej Organizacji Zdrowia w Genewie. 11 grudnia 1946 roku, wysiłkiem polskiego bakteriologa, Zgromadzenie Ogól-


62 · RAFAŁ LEMKIN I LUDWIK RAJCHMAN

ne ONZ uchwaliło powstanie Funduszu Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci (United Nations International Children’s Emergency Fund), w skrócie – UNICEF. Rajchman został pierwszym dyrektorem nowopowstałej organizacji, której celem była pomoc dzieciom w zakresie wyżywienia, ochrona zdrowia, a także zapewnienie edukacji.

Rajchman miał również to do siebie, że nie zabiegając w życiu o uznanie czy popularność, był gotowy ponieść ryzyko porażki. Poświęcał się z «otwartymi oczami», żeby użyć jego własnego wrażenia, niejednemu «przedsięwzięciu połączonemu z przygodami», ponieważ nie chciał «życia zbyt łatwego i nudnego».

Był to niewątpliwie wielki triumf Polaka, ale i wielkie zwycięstwo ludzkiej godności, szlachetności i solidarności. Z każdym rokiem pomoc organizacji UNICEF rozszerzała się o kolejne państwa na całym świecie. W 1953 roku organizacja została włączona do ONZ jako stała agenda, a w 1965 roku UNICEF otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Dzisiaj jest to najbardziej rozpoznawalna organizacja humanitarna na świecie, działa w ponad 190 krajach i każdego roku ratuje życie ok. 7 mln dzieci.

Biografii Rafała Lemkina i Ludwika Rajchmana nie powinniśmy odbierać wyłącznie jako polskiego wkładu w rozwój praw człowieka i Organizacji Narodów Zjednoczonych. W kontekście ich historii należy zwrócić również uwagę jak wiele ciężkiej pracy włożyli w to, aby osiągnąć swój wielki życiowy cel. Ta właśnie postawa wychodziła naprzeciw „życiu łatwemu i wygodnemu” i to dzięki tej niej urodzony w Bezwodnej syn dzierżawcy majątku ziemskiego został jednym z prekursorów międzynarodowego prawa karnego i twórcą jednej z najważniejszych konwencji chroniących prawa człowieka. Dlatego właśnie Rafał Lemkin płakał na korytarzu gmachu ONZ. Wtedy dotarło do niego, że pomimo wielu przeciwności udało mu się osiągnąć coś wielkiego. Obaj panowie na różny sposób doświadczyli zła, które ludzkości wyrządziły wojny światowe i dwa wielkie totalitaryzmy XX wieku. Obaj postanowili poświęcić swoje życie w służbie człowiekowi i odchodzili do wieczności w przekonaniu, że efekty ich ciężkiej pracy i determinacji pozwolą uczynić nasz świat chociaż trochę lepszym.

Wielka misja Rajchmana dobiegała końca. Do polityki międzynarodowej wchodził jako zdolny bakteriolog, który rozpoczął walkę z epidemiami trawiącymi Europę i świat po I wojnie światowej. 30 lat później stał na czele jednej z największych organizacji humanitarnych na świcie. Z pewnością UNICEF był dziełem jego życia i wspaniałym zwieńczeniem jego niezwykłej działalności. Ostatnie lata życia Rajchman spędził z rodziną w swojej francuskiej posiadłości, gdzie zmarł w 1965 roku. Co ciekawe, pomimo tego, że nasz wielki rodak znaczną część swojego życia spędził poza krajem, nigdy nie przyjął statusu emigranta i do śmierci zachował obywatelstwo polskie.

Odrzucając „życie łatwe i wygodne” Prawnuczka Ludwika Rajchmana, Marta Balińska napisała później w jego biografii: Rajchman reprezentuje całe pokolenie Polaków urodzonych pod koniec XIX wieku, gorących i postępowych patriotów, głęboko zaangażowanych w reformy społeczne. […]


WA L C Z Y Ł : JÓZEF BEM


64 · JÓZEF BEM

POLAK, KTÓRY OBRONIŁ ALEPPO BARBARA SZEWCZYK

Maszerował na czele wojsk w różnych zakątkach Europy i poza nią, mając zawsze na względzie sprawę polską. Polak, który obronił Aleppo przez atakiem Beduinów. Polak, który bardziej kochany i pamiętany jest nad Dunajem niż nad Wisłą. Urodzony i ochrzczony w Tarnowie, umierał jako muzułmanin w Syrii. Często osamotniony i pogardzany. Bohater – Józef Zachariasz Bem. Miał rok, gdy I Rzeczpospolita ostatecznie zniknęła z mapy Europy. Po ojcu matematyku (tarnowskim nauczycielu i adwokacie) odziedziczył ścisły umysł i już jako nastolatek kształcił się na inżyniera w oficerskiej Szkole Elementarnej Artylerii i Inżynierii w Warszawie. Nie musiał długo czekać na zdobycie pierwszych szlifów na polu bitwy – jako 18-latek zasłużył się w obronie Gdańska podczas kampanii Napoleona przeciwko Rosji i sprzymierzonymi zeń Prusakami. Jego wielką pasją była artyleria. Był pionierem w przeprowadzaniu doświadczeń z racami kongrewskimi na terenie Polski. Były to rakiety o wiele lżejsze od dawniejszych armat, a dzięki temu – bardziej mobilne. Wiedza ta była przyczynkiem do wydania publikacji pt. Uwagi o rakietach zapalających. Dzięki jego doświadczeniom utworzono pierwsze oddziały artylerii rakietowej w armii Królestwa Polskiego. Nowa broń siała popłoch wśród rosyjskiego wojska (a szczególnie ich koni), gdy wykorzystano ją w bitwie pod Ol-

szynką Grochowską w czasie Powstania Listopadowego. Rosjanie zetknęli się wtedy z tego rodzaju uzbrojeniem po raz pierwszy. W życiu Bema okresy pracy organicznej przeplatały się z losem żołnierza. Bem, jako dowódca, wsławił się szaloną odwagą i niezachwianą wiarą w możliwość zwycięstwa polskiej sprawy, a zarazem oskarżany był o to, że dbał tylko o swoje życie, nie szczędząc swych żołnierzy. „Żądam bezwzględnego posłuszeństwa!” – mówił do swych wojskowych jako nowo przybyły wódz, aby na „ dzień dobry” zyskać szacunek. Wiedział, że musi ryzykować, żeby odnieść zwycięstwo. Bem miał też w swoim życiu epizody mniej chwalebne, jak chociażby aresztowanie za ukrywanie przynależności do loży wolnomularskiej, udział w pojedynku oraz źle prowadzone rozliczenia finansowe podczas służby w wojsku w Królestwie Polskim. Po roku więzienia wyjechał do Galicji, gdzie postanowił pracować dla kraju, udoskonalając gospodarkę. Zajmując się dobrami Potockich, wprowadzał nowe techniczne rozwiązania. Zbudował cukrownię, gorzelnię, fabrykę papieru i nowe systemy ogrzewania w pałacach. Zafascynowany najnowszymi zdobyczami techniki, analizował działanie maszyny parowej i wydał na ten temat małą publikację O machinach parowych.

W bitewnym szale Planował także napisanie dużej, ale już nie zdążył, ponieważ nadeszła wyczekiwana noc listopadowa. Bem przerwał swe pozytywistyczne życie na galicyjskiej wsi i udał się do Warszawy, by – po przywdzianiu munduru – znów stanąć w szeregu romantyków.


65 · JÓZEF BEM

Polacy, jak zwykle, byli podzieleni. Już pierwszej nocy – 29 listopada 1830 r. – nie wszyscy rzucili się do walki. Rozgorączkowana młodzież ze szkoły oficerskiej, po zdobyciu Belwederu, skierowała się do centrum stolicy, nawołując „Polacy do broni!”, a jej mieszkańcy zamykali przed nimi okna i drzwi. Generalicja sprzeciwiła się, powstał chaos, nie wszystkie jednostki wojskowe przeszły na stronę powstańców.

sprawna taktyka zaskoczyła Rosjan i spektakularnie ich rozbiła. Tak oto Bem wsławił się podczas zwycięskiej bitwy pod Iganiami. Drugim jego dokonaniem była brawurowa szarża podczas słynnej bitwy pod Ostrołęką. Bitwa, chociaż przegrana, stała się osobistym zwycięstwem Bema, bowiem uchronił on Polaków przed całkowitą klęską. Został mianowany pułkownikiem, a następnie generałem bry-

Bitwia pod Olszynką Grochowską Bem dotarł do polskich oddziałów dopiero w lutym 1831 r., nazajutrz, po krwawej bitwie na przedpolach Warszawy – pod Olszynką Grochowską. Został majorem baterii lekkokonnej, lecz dowódców powstania nie darzył zaufaniem. Najpierw Józef Chłopicki, potem Jan Skrzynecki – obaj zasłużeni w wojnach napoleońskich – nie byli gorącymi zwolennikami insurekcji. Pierwszy z nich chciał układać się z carem, a drugi wolał zwlekać z atakiem do ostatniej chwili, zamiast stanąć oko w oko z wrogiem. Kiedy jednak ostatecznie (acz praktycznie niespodziewanie) armie stanęły na przeciwko siebie, głównie Bem był opowiadał się za natychmiastowym atakiem. Awansowany teraz do stopnia majora, podczas bitwy zachowywał się jak w szale. Przewodził ruchliwej baterii lekkokonnej, której

gady. Koniec końców Warszawa nie utrzymała się pod naporem Rosjan. Dziwnym epizodem obrony miasta było spóźnienie się generała na bitwę o Wolę. Tłumaczył się potem, że to nie z własnej winy, po prostu nikt go nie poinformował. O początku walk oznajmił mu huk armat. Gdy przybył na miejsce, jego baterie, mające pozostać w rezerwie, zostały już rozproszone.

Wieczny outsider „Bem znał jedynie pojęcie przegranej bitwy, a nie przegranej kampanii” – tak ocenia bohatera biograf i były węgierski dyplomata w Warszawie i Krakowie, Istvan Kovacs. Bem nie poddał się nawet po upadku Powstania i zaraz po nim aktywnie działał na rzecz pol-


66 · JÓZEF BEM

skich żołnierzy, którzy szukali schronienia w Europie. Szukał środków finansowych na sprowadzenie ich do Francji – przychylnej im, drugiej ojczyzny pobitych Polaków, gdzie pragnął stworzyć polskie wojsko, które nadal mogłoby walczyć o wolność kraju. Oczekiwał wielkiego europejskiego konfliktu, który pomógłby polskiej sprawie. Nie wiedział jednak, że na takowy trzeba będzie czekać jeszcze prawie cały wiek. Był ideowym fantastą. Emigracja była tak podzielona, że nie było mowy o jedności i obieraniu jednego, wspólnego celu. Dołączył do obozu księcia Adama Jerzego Czartoryskiego ufając, że ten wesprze (szczególnie finansowo) jego ideę stworzenia 10-tysięcznego wojska polskiego na emigracji, choć nie zgadzał się z umiarkowanym podejściem księcia do reform. Czartoryski – wpływowy arystokrata – uważał, że władza powinna pozostać w rękach arystokracji, przy zachowaniu systemu pańszczyźnianego. Bem natomiast, którego rodzina otrzymała szlachectwo dopiero po jego urodzeniu, wyznawał idee społeczno-wyzwoleńcze. Uważał, że wyzwoleni chłopi wesprą działania niepodległościowe. Tym samym pasował bardziej do Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. Jego członkowie jednak, po okresie działalności Bema w Hotelu Lambert, nie chcieli już z nim współpracować. Analizując historię życia Bema porusza fakt, że z większością swoich fantastycznych idei i działań pozostawał sam, za co dodatkowo spotykał go ostracyzm. Tak było ze sprawą formowania polskich legionów w Portugalii. Bem zapalił się do tego pomysłu ufając własnej myśli, iż Polacy powinni brać czynny udział w każdym konflikcie europejskim, ponieważ każdy z nich może się rozwinąć do międzynarodowego. A poza tym uważał, że nie powinni wychodzić z bitewnej wprawy. Pomysł ten spotkał się z całkowitą krytyką. Polacy, mając w pamięci wojny napoleońskie, nie chcieli już walczyć o nie swoją sprawę. Dodatkowo nasz bohater zaczął mieć poważne kłopoty

finansowe, ponieważ nie mógł wyegzekwować od Portugalczyków uregulowania wydatków poniesionych przez Czartoryskiego podczas tworzenia polskiego oddziału. Wyzwał jednego z ministrów na pojedynek, przez dwa miesiące przebywał nawet w portugalskim areszcie, po czym wydalono go z kraju. Wzgardzony i w dodatku z długami musiał nieco odsunąć się od środowiska emigracyjnego. W konsekwencji swoje wysiłki ponownie skierował w stronę działalności pozytywistycznej. Założył towarzystwo techniczne, mające kształcić Polaków na emigracji i pomagać w znajdowaniu dlań pracy. Uważał, że powinni oni studiować przede wszystkim najnowsze technologie, takie jak nowoczesna broń, nowe techniki budowania dróg i mostów oraz użytkowanie maszyny parowej. Marzył, by potem tę wiedzę i umiejętności rodacy przenieśli do ojczyzny i pracowali na jej rzecz, o czym świadczą jego słowa: „ (...) Polacy mający teraz sposobność doskonalenia się za granicą we wszystkich częściach nauk, sztuk, zawodów i rzemiosł, powinni uważać za święty obowiązek przysposabiać dla ojczyzny synów zdatnych i utalentowanych (…)”.

Za wolność waszą i naszą Czas jego największych sukcesów właśnie się zbliżał. Nadchodził rok 1848 – europejska Wiosna Ludów, czyli szereg zbrojnych wystąpień na tle wyzwoleńczym, zarówno spod władzy obcej monarchii, jak i władzy feudalnych panów. Idee reform społecznych, takich jak uwłaszczenie chłopów i równość wobec prawa mieszały się z myślą narodowo-wyzwoleńczą. Józef Bem trafił w końcu na przychylny sobie i w ogóle Polakom grunt – na Węgry. Uciekł tam po przegranej rewolucji wiedeńskiej, w której także brał udział. Okazało się, że Lajos Kossuth – przywódca węgierskiego powstania – już u początków


67 · JÓZEF BEM

Bem został bohaterem narodowym Węgrów. Pod jego dowództwem armia węgierska zwyciężyła Austriaków ponad 30 razy! Przez chwilę wydawało się, że Węgrom uda się wyzwolić spod jarzma Habsburgów. Zimowe kampanie Bema z przełomu lat 1848/49 pozwoliły zdobyć Siedmiogród. Jednak tę serię zwycięstw zakończyło niepowodzenie związane ze wsparciem Rosjan, które przybyło na mocy porozumienia austriacko-rosyjskiego. Powstańcy stracili wszelkie szanse w zetknięciu z kilka razy liczniejszym wrogiem. Generał Bem – teraz dowódca armii węgierskiej – trafił wraz z innymi jeńcami do obozu dla uchodźców w Turcji.

W służbie muzułmańskiego imperium Los uchodźców był jednak niepewny, bo zarówno rządy Austrii, jak i Rosji domagały się ich wydania. Turecki podpułkownik wystosował wówczas propozycję wstąpienia żołnierzy do tureckiego wojska, co dałoby im ochronę, ale wiązało się z przejściem na islam. Bem nie był specjalnie wierzącym katolikiem, a dodatkowo ufał, że rychło nadejdzie wojna turecko-rosyjska, zatem bez namysłu przystał na propozycję – jako jeden z nielicznych. Jak zwykle w swoim życiu, i teraz spotkał się z ostrą krytyką rodaków, jednak byli i tacy, którzy ten czyn rozumieli. W tak niezwykły sposób ocenił go w prywatnym liście poeta, Zygmunt Krasiński: „Bem był tylko żołnierzem i w chwili, w której zanosiło się na wojnę, porwał za półksiężyc, jakby za lont nowy do świeżego działa.” Mimo tego zabiegu naciski, szczególnie ze strony Rosji, nie ustąpiły. Car żądał od Stam-

Józef Bem

swej kariery rozumiał Polaków i ich wysiłki w walce o wolność. Mówił wówczas, że Polacy walczą „nie tylko za własną ojczyznę, ale i za wolność Europy, której kolos północy kajdanami grozi. (…) Sprawa Polaków jest sprawą całej Europy. (…) Ten kto Polaka nie szanuje (…), nie kocha własnej ojczyzny”.


68 · JÓZEF BEM

bułu przeniesienia Bema jak najdalej od stolicy. Znał jego niezachwianą ambicję i wolał uniknąć potencjalnego wpływu polskiego generała na tureckie wojsko. Przesiedlono go wówczas do Aleppo, na tereny dzisiejszej Syrii, a ówczesnego Imperium Osmańskiego. „Aleppo stało się dla Bema tym, czym wyspa Świętej Heleny dla Napoleona” – pisze Istvan Kovacs. Uchodźcy nie mogli kontaktować się z mieszkańcami miasta, a na ulice pozwalano im wychodzić tylko pod strażą. Mimo kolejnych poniżeń i niedogodności Józef Bem nie próżnował i na powrót stał się pozytywistą. Czas pokoju wykorzystywał do obmyślania nowych planów i wdrażania nowych działań. Tym razem czas spędzał na projektowaniu nowej organizacji armii tureckiej oraz na budowie fortyfikacji, mając wciąż na względzie zbliżający się konflikt z carską Rosją (nie pomylił się tak bardzo – wojna krymska rozpoczęła się cztery lata później). Z działań namacalnych udało mu się zbudować kopalnię saletry, której złoża podobno sam odkrył, a którą wykorzystywano do produkcji materiałów wybuchowych. Do pracy ściągnął również Polaków. W ten sposób w końcu wkradł się w łaski tureckiej Porty, od której otrzymał stopień generała. Jego ostatni wojskowy wyczyn to bezdyskusyjna wygrana ze zbuntowanymi Beduinami, którzy zaatakowali Aleppo, prawdopodobnie w celu splądrowania miasta. Dobrze zaplanowana przez Bema obrona, wykorzystująca oczywiście artylerię, całkowicie odepchnęła buntowników. Józef Bem zmarł niespodziewanie z końcem roku 1850 na malarię azjatycką. Został pochowany na syryjskim cmentarzu, niesiony przez internowanych Węgrów. Jeden ze świadków uważał, że „weteranowi należało się więcej uwagi”, pisał, że „pogrzeb nie był wojskowy. (…) Turcja straciła w nim swą największą opiekę, której nie potrafiła wykorzystać. Aleppo straciło natomiast wybawcę”.

Grobowiec na korynckich kolumnach Jego cichy pogrzeb wydaje się smutnym zakończeniem żywota tego wiecznego buntownika, którego wielkie wizje tak rzadko spotykały się z poparciem. Jednak po wielu latach postanowiono oddać właściwe honory bohaterowi. W 1926 r. rozpoczęto starania o przeniesienie ciała Polaka z Syrii do jego, niepodległej już, ojczyzny. Udało się to trzy lata później. Ciało ekshumowano i przetransportowano przez całą Europę do rodzinnego Tarnowa, gdzie został pochowany z wszelkimi honorami. Szczególnie w stolicy Węgier hucznie witano ciało bohatera. Mauzoleum, w którym pochowano Józefa Bema, jest niezwykłym pomnikiem. To sarkofag wsparty na sześciu korynckich kolumnach, ustawiony nad powierzchnią stawu w Parku Strzeleckim w Tarnowie. Na każdej ściance sarkofagu wypisane jest nazwisko bohatera językach: polskim, węgierskim i tureckim. Mauzoleum otaczają kamienne kule symbolizujące kule armatnie. Połączone są łańcuchami przetopionymi z armat. To nietypowe miejsce pochówku wiąże się z legendą. Podobno muzułmanin nie może być pochowany na nie-islamskiej ziemi, dlatego jego ciało nie mogło spocząć na żadnym z polskich cmentarzy. Bem leży nie dość, że nad ziemią, to jeszcze nad wodą. Unosi się wysoko w powietrzu tak samo, jak unosiły się jego fantastyczne wizje, które przez wielu były nierozumiane. Józef Bem nigdy się nie ożenił, nie miał także dzieci. Niewiele wiadomo o jego życiu osobistym. Ze wspomnień i listów można wyczuć, że był umysłem wizjonerskim, ale i samotnikiem. Nie zrażały go porażki i liczne rany poniesione podczas bitew. Był odważny, ale i bezwzględny, nie liczył się z ofiarami, ryzykował. Najważniejszym było osiągnięcie celu – odzyskanie przez Polskę niepodległości. A to, co miało być środkiem do niego, czyli wspieranie innych narodów w walce przeciwko ciemiężycielom, okazało się jego największym dokonaniem. Los sprawił, że człowiek ten stał się bohaterem ważniejszym dla narodu znad Dunaju, niż dla tego znad Wisły.


B U D O WA Ł : ERNEST MALINOWSKI


70 · ERNEST MALINOWSKI

Z GŁOWĄ W CHMURACH MACIEJ DULAK

Jeden z najwybitniejszych inżynierów XIX wieku, o którego dziełach rozpisywała się prasa naukowa na całym świecie. Twórca kolei transandyjskiej oraz kilkunastu innych żelaznych szlaków we Francji, Algierze, Peru czy Ekwadorze. Budowniczy fortyfikacji oraz obrońca portu w Callao. Honorowy obywatel Peru, filantrop oraz wielki patriota, który będąc kilka tysięcy kilometrów od rodzinnego Wołynia, nigdy nie zapomniał o swoim pochodzeniu. Jak to się stało, że Ernest Malinowski dokonał w Ameryce Południowej wszystkich tych niezwykłych osiągnięć, którymi mógłby obdzielić kilka życiorysów? Wszystko zaczęło się od wartości wpajanych Malinowskiemu przez rodziców już od dzieciństwa. Ojciec Ernesta był oficerem napoleońskim, marszałkiem szlachty i szanowanym obywatelem ziemskim. Wychowywał syna w tradycji patriotycznej, a poprzez wspieranie oświaty wskazywał, jak ważna jest edukacja. Malinowski od początku wykazywał ponadprzeciętne zdolności intelektualne, będąc jednym z najwybitniejszych absolwentów Gimnazjum Krzemienieckiego. W trakcie nauki realizowano w nim tzw. ideał krzemieńczanina – nowoczesnego, wykształconego młodego człowieka, sprawnego fizycznie, o nieskazitelnej moralności, a przy tym eleganckiego „światowca”. Dom i szkoła ukształ-

towały Malinowskiego na całe życie. Tak pisał o tym w notatkach Władysław Folkierski, syn współpracownika Malinowskiego: (...)nie był zasklepionym w swoim fachu specyalistą, ale człowiekiem ze wszech stron wykształconym, tak, że żaden z nabytków nowoczesnego postępu nie był mu obcym. Języki: angielski, francuski i hiszpański, posiadał na równi z rodowitym; mówił nim bez akcentu (…) i pisał poprawnie i wykwintnie: będąc zresztą obznajmionym szczegółowo z literaturą tak klaszyczną, jak współczesną tych trzech języków.

Patriota z oddali W roku 1830 na skutek wybuchu powstania listopadowego po pięciu latach nauki Ernest został zmuszony do jej przerwania. Jego ojca wybrano natomiast do tzw. Junty, czyli rady Towarzystwa Patriotycznego Podolskiego. Zaangażował się w przygotowanie powstania na Podolu, by później, po przedostaniu się do Warszawy, zostać posłem. Ze względu na swój młody wiek Ernest (rocznik 1818) nie mógł brać czynnego udziału w powstaniu. Mówi się jednak, iż był zaangażowany w dostarczanie rozkazów ojca pochodzących z Junty. W maju 1832 roku wraz ojcem i bratem Ernest wyjechał do Francji, gdzie kontynuował naukę w Lycèe Louis-le-Grand. Podobnie jak w Polsce, również za granicą Ernest dał się poznać jako wybitny uczeń, co pozwoliło mu rozpocząć studia na prestiżowej uczelni o charakterze wojskowo-technicznym Ecole Polytechnique. Nie był to przypadkowy wybór i należy w tym miejscu wrócić do patriotycznych wartości, w których Ernest został wychowany.


71 · ERNEST MALINOWSKI

Jak zauważyła biograf Malinowskiego Danuta Bartkowiak, nasz bohater kierował się niecodzienną motywacją – uważał, że zdobycie wiedzy z zakresu uzbrojenia może okazać się przydatne w przypadku potencjalnego powrotu do kraju i walki o niepodległość Polski. Malinowski podjął taką próbę w trakcie Wiosny Ludów, ale ostatecznie nie zdążył dotrzeć na czas do Krakowa. Ostatnim etapem edukacji Malinowskiego była nauka w Ecole des Ponts et Chaussées, gdzie wraz ze swoim starszym bratem Rudolfem przekazywali swoje stypendia za wybitne osiągnięcia w nauce na rzecz biedniejszych rodaków chcących się uczyć, lecz nie mających za co. Robili to mimo utraty całego majątku, który posiadali wcześniej w kraju.

Z głową w chmurach Po studiach Ernest Malinowski zajął się we Francji pracą przy budowie dróg, kolei, kanałów i regulacji rzek. W styczniu 1852 roku uzyskał stopień conducteurembrigade de 2e classe. W tym samym roku, po 14 latach pracy we Francji w charakterze inżyniera rządowego, wyjechał do pracy w Peru, która dawało mu możliwość wykorzystania wiedzy zdobytej w trakcie studiów, szczególnie przy budowie nowych szlaków kolejowych, oraz uzyskania niezależności finansowej. Warto wspomnieć, że już w 1826 roku w Peru została powołana pierwsza spółka, która miała za zadanie przeprowadzić odpowiednie badania dotyczące budowy linii kolejowej między Limą a Callao (13,7 km). Było to ledwie rok po tym, jak powstała pierwsza lokomotywa George’a Stephensona, co uważa się za początek kolejnictwa. W Peru Ernest Malinowski zajmował się wieloma projektami kolejowymi jak Lima – Chorrillos, Pisco – Ica czy też Chimbot – Huaraz, gdzie pierwszy raz miał styczność z wysokimi górami, a różnice w wysokości terenu wynosiły 3000 metrów. Największym marzeniem oraz projektem, który pozwolił mu osiągnąć światowy rozgłos, była kolej transandyjska łącząca Andy,

bogate w złoża saletry, miedzi, srebra, cynku i ołowiu, z Limą i portem w Callao. Projekt ten miał więc wielkie znaczenie ekonomiczno-społeczne, a od jego realizacji zależała integracja kraju oraz dalszy rozwój gospodarczy Peru. Budowa kolei przez Andy z czasem stała się obsesją Malinowskiego, który podczas wielu wypraw w głąb kraju, opracował jej projekt i zaprezentował go w roku 1859 rządowi. Pomysł spodobał się władzom Peru, w szczególności zainteresował on Manuela Pardo, późniejszego prezydenta i przyjaciela polskiego inżyniera. Sama inicjatywa wybudowania linii kolejowej w tak trudnych warunkach została początkowo storpedowana przez inżynierów z całego świata, w tym z Wielkiej Brytanii, którzy byli wówczas uznawani za największych ekspertów w tej dziedzinie. Projekt ten faktycznie należał do najtrudniejszych i wiązał się ze znacznie poważniejszymi wyzwaniami niż w przypadku budowy kolei alpejskich od połowy XIX wieku. Spora część trasy miała bowiem biec wąskim i stromym wąwozem o ścianach nachylonych od 45 do 65 stopni względem poziomu. Ograniczało to możliwość wykorzystania długich łuków, pozwalających pokonywać różnice wysokości, a należy pamiętać, że w ówczesnych czasach parowozy były zdolne pokonywać nachylenie jedynie 4% i takie też musiało zostać zachowane w projekcie Malinowskiego. W 1869 roku Malinowski przedłożył gotowy projekt oraz kosztorys, na podstawie których władze peruwiańskie zawarły oficjalny kontrakt z Henrym Meiggsem, który finansował cały projekt, a zarazem zatrudniał Malinowskiego. Należy tutaj sprostować, że choć Meiggs faktycznie zajmował się finansowaniem i organizacją budowy, to przez wielu pisarzy zajmujących się jego osobą, uznawany jest również jako projektant szlaku, co jest nieprawdziwe i krzywdzące dla Malinowskiego, gdyż Amerykanin nie posiadał odpowiedniego inżynierskiego wykształcenia.


72 · ERNEST MALINOWSKI

Bijąc światowe rekordy Budowa ruszyła w 1870 roku, a wytyczony przez Polaka szlak okazał się na tyle dokładnym, że nie było potrzeby dokonywania zmian w trakcie trwania prac. Aby Centralna Kolej Transandyjska mogła powstać, Malinowski wprowadził zygzakowaty układ torów pozwalający pokonywać najbardziej strome odcinki na stosunkowo niewielkiej długości.Proste były jedynie pierwsze 54 km trasy (cała trasa liczyła 219 kilometrów), później Malinowski, ze względu na warunki geograficzne, musiał zaprojektować cały szereg tuneli i mostów. W sumie powstały aż 62 tunele o łącznej długości 6 km oraz 61 mostów (źródła podają od 30 do 60) o długości ponad 1800 metrów. Jego osiągnięcia w trakcie budowy pozwoliły mu dwukrotnie wpisać się na listę światowych rekordów. Pierwszym z wielkich przedsięwzięć był najwyższy filar mostowy (76,81 metra), stanowiący środkową podporę wiaduktu Verrugas wzniesionego na wysokości 1670 metrów n.p.m. Filar stanowiła kratowa konstrukcja wybudowana w Stanach Zjednoczonych i której rysunek był później spotykany na wszystkich kursach budowy mostów. Geniusz Malinowskiego oraz jego pomysłowość sprawiły, że do pracy przy jego budowie zatrudnił marynarzy, potrafiących swobodnie poruszać się po linach na dużych wysokościach. Drugim rekordowym osiągnięciem był tunel Galera, który został wydrążony na wysokości 4768 metrów n.p.m., a jego długość przekraczała 1100 metrów. Był to pierwszy raz w historii, kiedy na takiej wysokości wykonano tak zaawansowany projekt inżynieryjny. Budowa tuneli przebiegała w zupełnie inny sposób niż np. w Alpach. Ze względu na duże koszty tłoczenia sprężonego powietrza do maszyn wiertniczych posługiwano się jedynie dynamitem. Co ciekawe, mimo mniej dokładnej metody i konieczności wykonania tuneli w łuku (by pokonywać różnice w wysokości) przy rozpoczęciu prac z obu stron skały, błąd wynosił najwyżej 1 centymetr.

Projekt Centralnej Kolei Transandyjskiej był wielkim wyzwaniem zarówno jeśli chodzi o pokonywanie problemów technicznych, trudnych warunków atmosferycznych, jak i procesów logistycznych. W nocy temperatura spadała do -14 stopni, by w dzień wzrosnąć do 26. Dodatkowo przy budowie pracowało około 10 000 osób, w tym wielu Indian, którzy byli przyzwyczajeni do pracy w wysokich górach i swobodnie poruszali się tam, gdzie zwykli robotnicy nie mogli już oddychać. Wszystkim pracownikom należało zapewnić wyżywienie, narzędzia, nie mówiąc już o dostarczeniu niezbędnych materiałów do właściwej budowy. Wydaje się to proste? To weźmy pod uwagę, że Malinowski dysponował tylko… mułami. Nawet w trakcie budowy Ernest pozostał wierny swoim zasadom i gdy pracownikom groziła obniżka wynagrodzenia, sam zaprotestował, grożąc, że również przyłączy się do strajku. Budowa została przerwana w 1878 roku na skutek konfliktu z Chile, a sam Malinowski musiał emigrować do Ekwadoru. Wrócił w 1886 roku i zastał częściowo zniszczony oraz rozkradziony szlak kolejowy. Nie przeszkodziło mu to jednak w ukończeniu swojego życiowego projektu w 1893 roku, pracował przy nim jako doradca techniczny. Autorski projekt Polaka został odnotowany w prestiżowym brytyjskim czasopiśmie „Engineering”, a osobną pracę na jego temat napisał Eglinton J. Mongomery (A Railroad in the Clouds) w amerykańskim czasopiśmie „Scribner’s Monthly”. Do dziś Centralna Kolej Transandyjska uważana jest za jedną z najwyższych na świecie i łączy wybrzeże Peru z bogatymi w złoża terenami Andów.

Bohater Peru Wspominając osobę Ernesta Malinowskiego, nie sposób nie przypomnieć o jego zasługach dla Peru w walkach toczonych z Hiszpanami. W latach 60., po wydarzeniach w hacjendzie Talambo oraz zajęciu przez Hiszpanię boga-


73 · ERNEST MALINOWSKI

tych w guano wysp Chincha, w Peru rozpoczęła się rewolucja, która w konsekwencji doprowadziła do odsunięcia od władzy prezydenta Antonia Pezeta oraz wypowiedzenia wojny przez Peruwiańczyków. Nowy rząd rozpoczął przygotowania do obrony państwa, powołując sztab wojskowy oraz specjalistów, wśród których znalazł się Ernest Malinowski. Plan zakładał rozmieszczenie wielu ciężkich bate-

go za bohatera narodowego. W Limie powstał nawet pomnik poświęcony obrońcom Callao, a jedna z płaskorzeźb przedstawia polskiego inżyniera, który podaje ministrowi wojny José Gálvezowi plany obrony portu. Ernest Malinowski całe życie pozostał wierny wartościom wyniesionym z domu. Jak być polskim patriotą w Peru? Na przykład poma-

Znaczek pocztowy z Peru z Ernestem Malinowskim rii dział wzdłuż wybrzeża nad zatoką oraz ich przemieszczanie po każdym oddanym strzale, co sprawiało złudny efekt większej liczby dostępnych armat. Do transportu rannych oraz amunicji miała posłużyć linia kolejowa Lima – Callao, a specjalnie zaprojektowane dźwigi pozwalały na szybsze podnoszenie i ładowanie dział. Jako naczelny dyrektor robót fortyfikacyjnych Ernest Malinowski wziął bezpośredni udział w bitwie i zgodnie ze swoim życzeniem został przydzielony do obrony jednego z fortów – Santa Rosa. Rankiem 2 maja 1866 roku wywiązała się bitwa, w trakcie której Polak wykazał się dużymi zdolnościami strategiczno-organizacyjnymi, a z jego fortu oddano jeden z decydujących strzałów, który zniszczył burtę nowoczesnego pancernika Numancii. Peruwiańczycy obronili niepodległość swojego kraju, a sam Ernest został odznaczony medalem oraz dyplomem, uzyskał również status honorowego obywatela Peru, a opinia publiczna uznała

gając swoim rodakom, trafiającym do tego kraju, w poszukiwaniu pracy. Podobnie zresztą czynił we Francji. Ernest Malinowski zmarł 2 marca 1899 roku i został pochowany z honorami na limeńskim cmentarzu zwanym dziś Presbitero Maestro. W uznaniu jego zasług prezydent Peru José Pardo y Barreda nakazał wznieść marmurowy obelisk nad jego grobowcem. W Polsce osoba Malinowskiego jest doceniana, szczególnie w środowiskach kolejowych. 9 czerwca 2016 roku Freightliner PL nadał lokomotywie E6ACTd-101 imię Ernesta Malinowskiego, a nagrodą za najciekawszy wyrób i innowację techniczną stosowaną w kolejnictwie na Międzynarodowych Targach Kolejowych Trako jest statuetką przedstawiającą pomnik tego wybitnego inżyniera, który powstał w roku 1999 w Peru w najwyższym punkcie trasy kolei transandyjskiej.


74 · AUTORZY

AUTORZY BARTOSZ BRZYSKI sekretarz redakcji jagielloński24. Członek Klubu Jagiellońskiego. MACIEJ DULAK członek redakcji jagielloński24 zainteresowany transportem. PIOTR KASZCZYSZYN zastępca redaktora naczelnego Jagielloński24. Członek Klubu Jagiellońskiego. MARCIN MOŻEJKO student matematyki oraz informatyki na Uniwersytecie Warszawskim. Od roku zajmuje się zagadnieniami sztucznej inteligencji. Z Klubem Jagiellońskim współpracuje od października 2014. KAMIL SIKORA członek redakcji jagielloński24. Student politologii Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz teologii Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II. Członek Klubu Jagiellońskiego. Redaktor i analityk projektu Demagog. BARBARA SZEWCZYK reżyser filmowy, absolwentka Szkoły Filmowej w Łodzi i New York Film Academy w Nowym Jorku. Autorka kilkunastu krótkometrażowych filmów fabularnych, animowanych i dokumentalnych, zdobywczyni kilku nagród filmowych JORDAN SZOŁDRA student studiów dalekowschodnich Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Dalekowschodniego Koła Naukowego i stowarzyszenia Closer To Asia. TOMASZ TUREJKO student prawa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Z zamiłowania historyk, w szczególności zainteresowany tematyką losów Polaków na Wschodzie. ALICJA WIELGUS członek redakcji jagielloński24. Współpracuje z portalami Kulturatka.pl i Teatr dla Was. BARTOSZ WÓJCIK członek redakcji jagielloński24 i zarządu warszawskiego oddziału Klubu Jagiellońskiego.


POLACY INSPIRUJĄ



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.