KOFEINA06

Page 1


00

SPIS spis

000 | SPIS 001| KOT― intro―| Rzecz o pieszczeniu książek | 003| LAGU― komiks―| Przejście | 007| KWIATKOWSKI―wiersze―| Spalanie | Radości | Bezpieczna | Ludzi | Zajęcy | Pół | 011| GROCHOCKA―ilustracja+streetart― 017| PIERNIK―proza―| Paruzja | 023| MEI―komiks―| Spacer | 029| CIEMNOŁOMSKI―poezja―| Urodzaje | Noc majowa | Park Ludowy im. W.W. | *** | Letnisko | Milion Bułgarów | 033| CZUBILIŃSKA―design―| LightLight | Good Bed Start | 037| ZAGULSKA―interART―| Shoot Yourself in the foot again | Znalazłam twojego boga | Czerwony zwiastuje katastrofę | 042| GAMROT―poezja―| Krew; druga dekada sierpnia | Susza | Piosenka bohaterów | Daleko | Mewy | Syreny gorzkich jezior | 048| SZWARC―proza―| Szum fal | 051| DROBISZ―foto―| Dans mes mains | 060| KALINOWSKI―publicystyka―| Manekin w twórczości Brunona Schulza | 069| NOWOSADZKA―moda―| 073| OTUSIUNIO―komiks―


spis

t r e ś c i 076| GIERSZEWSKI―recenzja―| Veronique i skrzynka prawdy 077| ONAK―interART―| Campo di Fiori. Use proxy. | -, -, -albo-?...... | 081| PAWLICKA―publicystyka―| Przejdź do paragrafu 73. O strukturze i odbiorze gamebooków. | 087| CURAGAU―grafika―| The “Presiumbre” Project | 095| MALEK―poezja―| Meble i lampy | Zielone kolibry | Dywan | Opa! | Plastikowe krasnale | Słonik | 099| PAŁKA/SZTYBOR――komiks―| Najwydestyluchniejszy | 106| DEPTUCH―recenzja―| Hellboy | Opowieści makabryczne | 108| PIERNIK―publicystyka―| Literatura doświadczenia | 111| SZORC―foto― 117| GRZEGORZEWSKA―poezja―| *** | Karmicielka szczurów | Praktyki | Czuwanie | Ruchy Browna | 121| BAJER―moda―| Post-polis | 127| NOWACZYK―interART―| Wymazywanie | 137| BAŁDYGA―poezja―| Eurocity | 8 | 13 | 23 | Mniejszości | 141| BZDURA―design―| Porcelanowy zestaw do kawy Coloana | Poczet Designerów | Noise Calendar | 149| SZWARC―proza―| Szpicel | 150| PIERNIK vs. KAPELA―wywiad―| Jaś i Małgosia, czyli jak Piernik dogadał się z Kapelą w chatce Baby Jagi |

00


01

intro

Rzecz o pieszczeniu książek Krytyczne spojrzenie na frazę zadbanej książki

Oswajam się z przestrzenią, która choć na pierwszy rzut oka nie przypomina specjalnie mieszkania, czegoś, co nawet przy odrobinie dobrych chęci nikt raczej nie nazwie domem, składuję książki. Muszą mnie otaczać, żebym działał. Czasem, jak nie działam, a książki są wokół, to znaczy, że jestem naprawdę chory. Czasem, kiedy nie chcę działać, nie przebywam ze swoimi książkami. Chodzę wtedy w nocy miastem i śpię u obcych ludzi. Ale w końcu wracam do tej oswajanej przestrzeni, jak pies, jest we mnie coś z psa, ta wdzięczność, alogiczna, premoralna, posthumanistyczna wierność. Lubię, jak mnie papier łaskocze, mierzi. Zaginam rogi, pocieram wierzchem dłoni o powierzchnię strony, dzielę kartki w połowie książki i kładę tekstem do stołu, piszę w książkach, w książkach podkreślam i skreślam, czasem poprawiam błędy, na okładkach odbijam kawowe kręgi kubkami, brudzę jedzeniem, a powstałe plamy obrysowuję ołówkiem. Nadaję własne tytuły, śródtytuły. Pieszczę, rozmawiam, nawiązuję ciche porozumienie na linii ja-książka, jaobiekt, a przez to zakopuję się w strukturze znaczeniowej, rozumiem to, co w książce, jak i samą książkę, mówi do mnie duch i ciało. Jeśli mówisz, że dbasz o książkę po prostu delikatnie ją czytając, to tak, jakby nie karmić psa i uważać, że dba się o jego wagę. Jeśli powieść zaprasza cię na spływ kajakiem z najwyższych wodospadów świata, a ty grzecznie odmawiasz i, żeby nie nadużywać gościnności, używasz zakładki, zamiast targać za strony, dobrowolnie rezygnujesz z najlepszej podróży umysłowej. Nie wiem, czy to dobrze, to ani dobrze, ani źle, trochę nudno, może. Brudź książki, póki możesz. Niedługo będziemy je zakopywać w lesie, śmiejąc się z pełnymi ramiona-


02

¦ mi papieru, że tak późno wpadliśmy na lepsze rozwiązania. Łów autografy pisarzy, wieszaj przeczytane książki na wieszakach w klubach, rozdawaj je nieznajomym albo odkładaj pod ścianami w domu. Treść jest ponad formą, chodź z drugiej strony czasem sama w sobie jest tą formą. Nie zastanawiaj się, czytaj.

Kot

Pozdrowienia śle ślepy


03

LAGU komiks

p r z e j ś c i e

Obecnie studiuje Malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi; umiejętności malarskie wykorzystuje w komiksie i ilustracji; autor licznych krótkich form komiksowych i współtwórca zina Deus ex Machina.


04


05


06


07

poezja

KWIATKOWSKI grzegorz Rocznik 1984. Mieszka w Gdańsku. Poeta, muzyk. Wydał trzy tomy wierszy: Przeprawa (2008), Eine Kleine Todesmusik (2009), Osłabić (2010). Członek zespołu Trupa Trupa. Dwukrotnie zgłoszony do Paszportów Polityki (2009, 2010). Laureat nagrody Splendor Gedanensis (2011). Laureat Nagrody Artystycznej Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki (2011). Laureat Nagrody Miasta Gdańska dla Młodych Twórców (2009). Stypendysta Fundacji Grazella (2009). Stypendysta Miasta Gdańska (2010). Stypendysta Marszałka Województwa Pomorskiego (2011). Laureat ogólnopolskich nagród poetyckich (m.in. Władysława Broniewskiego, Witolda Gombrowicza, Złoty Środek Poezji). Trzykrotnie nominowany przez Gazetę Wyborczą do nagrody Sztorm Roku (2008, 2009, 2010). Nominowany do nagrody Splendor Gedanensis (2009). Publikował m.in. w Tygodniku Powszechnym, Gazecie Wyborczej, Midraszu, Dzienniku, Lampie, Dwutygodniku, Kwartalniku Artystycznym i Odrze.


08

spalanie mój niedzielny przyjacielu: przez lata chodziliśmy na długie leśne spacery ty miałeś dzieci i żonę ale mimo to znajdowałeś dla mnie czas potem zachorowałeś i było coraz mniej spotkań i chodziłem po lasach całkiem sam wreszcie umarłeś ale szybko pojawił się ktoś nowy i dobrze wypełnił mi twój brak gdyby nie wczorajszy sen o tobie nigdy bym już ciebie nie wspomniał tak to już jest żadnych wyrzutów sumienia nowe życie spycha i dopala stare energia energia spalanie spalanie

radości wiosną wędrowaliśmy z bratem po lasach żeby pozbierać i zakopać zdechłe sarny które nie przeżyły zimy albo wpadły w sidła i wykrwawiły się to były nasze najpiękniejsze lata: taczka pełna sosnowych gałązek i smugi krwi i uczucie radości po dobrze wykonanej robocie


09

bezpieczna jak możesz wierzyć w dobro i zło skoro ryby zjadają własne potomstwo? mogę mój ojciec który mnie gwałcił poszedł za to do więzienia dostałam tysiąc rupii odszkodowania byłam bardzo głodna i wydałam wszystko w dwa tygodnie na jedzenie i narkotyki a naszego klienta kiedy wychodził wczoraj z burdelu zaczepiła pracownica Czerwonego Krzyża zadała mu pytanie „czemu tu chodzisz? przecież one są poniżane i bite i zabiera się im pieniądze” a on jej odpowiedział: „ja muszę inaczej nie mogę dzięki wizytom mogę brać na kolana dwunastoletnią córkę i wiem że nic jej nie zrobię że jest ze mną bezpieczna”

ludzi widziałem kilka trupów w mule w rzece gdy chodziłem ryby łowić była wiosna i roztopy nigdy wcześniej nie kojarzyłem tych czynności ale zdechłej ryby nie wyciągnąłbym z wody i tak samo nie wyciągnąłem z niej tych ludzi


zajęcy braciszek przyniósł mi skrwawione włosy matki z odpryskami mózgu i powiedział: przecież zające też robią doły to dlaczego my mamy być gorsze od zajęcy?

pół ciemniej ciemniej wszystko w kolorze czerwonym opuszczona przyczepa kempingowa na skraju lasu zaprosili ją do środka tańczyli przed nią i popisywali się jeden udawał że gra na puzonie drugi najchudszy udawał grubasa i płonącym papierosem zakreślał w ciemnościach ogromny brzuch przysypiała na zapadniętym tapczanie widzieli że była znudzona dlatego wyprowadzili ją z przyczepy wsiedli do samochodu pojechali w stronę jeziora i rozkroili ją na pół

10


11

grafika

Grochocka joanna

(ur.1981) Ilustratorka, graficzka, artystka uliczna. Wychowała się w Trójmieście, mieszka w Warszawie. Ukończyła filozofię na U.G., od 2007 studiowała na ASP W Gdańsku. Rysuje, maluje, wycina, nakleja, fotografuje i ogląda.

http://ideyka.bzzz.net http://ideyka.blogspot.com


12


13

grafika


14


15

grafika


16


17

proza

PIERNIK Malgorzata

ur.1993 – torunianka (bo nazwisko zobowiązuje). Rudy kot wielofunkcyjny do zadań specjalnych. Pisze, czyta, modeluje, maluje, zdarza się jej także robić insta-

lacje z kabli i owoców. Zagorzała wegetarianka i niepoprawna gawędziarka. Miłośniczka wszystkiego, co związane z postacią Bruna Schulza.


p a r u z j a Wiosna eksplodowała niczym supernowa, zostawiając po starym świecie tylko ostre światło i rzadki obłok kurzu. Konrad broni się przed nim, zaciskając oczy na rozerwanych szczątkach wspomnień, odgania kurz od siebie ręką, w piekle rozpoczął się sezon dla cyklistów, którzy ryjąc kołami żwir bielą suche przed burzą powietrze. Konrad idzie ścieżką pod prąd, na nowym osiedlu nie wyasfaltowali jeszcze ulicy, za rowerzystami skaczą po wybojach wypolerowane samochody, które szarzeją z każdym pokonanym metrem. Po prawej stronie drogi tłoczą się bzy, których słodycz wypryskuje z cichej zieleni. Jest spokojna na umarłym, ociężałym wietrze. Ściana krzewów kończy się zaraz, tuż przed skrzyżowaniem, na którym Konrad skręci w prawo już za siedemnaście kroków. Wykonuje je zdecydowanie, z rękoma w kieszeniach, koszula przylega do jego pleców z gorąca między łopatkami. Zupełnie nagle chłód przedwiośnia skurczył się, przygnieciony ciężarem upalnego frontu, który rozsupłał kwiatom sznurówki i rozpiął kołnierzyki ptakom, które zdzierają sobie gardła w euforii. Chodniki rozebrały się z okrycia śniegu, piasku i deszczu jak młode dziewczyny, które Konrad obserwuje kątem oka. Mijają go na wiotkich nogach, a świeżo obudzony wiatr ugina ich krótkie, miękkie spódnice, odsłaniając przebiegające przez wysokie uda szwy cienkich czarnych rajstop. Któraś z nich powinna być Sarą, są umówieni za dwieście metrów pod pomnikiem, Sara będzie szła z naprzeciwka, ma wysiąść z tramwaju. Konrad nie może jeszcze jej dostrzec, pewnie nie mogła się zdecydować w drzwiach, które buty włożyć. Idzie więc nierówno w stronę pomnika na nowych nogach, stare zginęły podczas pożaru, nowy kręgosłup wspiera go niewprawnie, nie znoił się jeszcze, niewiele ciągnie za sobą kamieni przeszłości. Konrad z zaniepokojeniem zauważył ostatnio brak ciągłości czasu, jakby w istocie koniec świata zimy zakreślił nowy horyzont wydarzeń, nieobsadzony jeszcze drzewami nowej epoki. Pomnik nadal się błyszczy, nawet i on nie chce przypominać o minionych dziejach, upamiętnia tragiczną śmierć pewnego współczesnego polityka, który spadł z nieba, rozbłyskując jak gwiazda, powiedział kilka mą-

drych słów, wspiął się wysoko i zsunął się w dół, już go nie było. Sara jeszcze nie czeka u jego stopni, ale to nie szkodzi, poczeka na nią, aż słońce wypali mu piegi na nosie i policzkach. Wiklinowy koszyk stawia na postumencie u stóp prawicowego bóstwa, składając mu niechcący w ofierze jajka, ciasto, mięso, chleb i sól, ozdobione wieńcem z bukszpanu. Podciąga się na kamienną płytę i podwija rękawy koszuli, unosi się lekko na dłoniach i wyciąga z tylnej kieszeni dżinsów książkę, zawsze jakąś nosi przy sobie, tym razem to tylko Rimbaud. Nie zdąża jednak obrócić nawet kartki, bo pada na nią kobiecy cień. Sara ma gołe białe nogi i luźną, czarną sukienkę na grubych ramiączkach, ze zmęczeniem odchyla szyję i pozwala długim rudym włosom opaść na łopatki, wyciąga dłonie w ich stronę i z trudem chwyta je gumką. Unosi głowę z powrotem na właściwe miejsce, ociera wierzchem dłoni pot ze skraju czoła i mówi głosem duszącym jak stercząca za nimi na gałęziach magnolie: – W Wielką Sobotę nie powinno być tak gorąco. – A tam, przecież czekając na ponowne przyjście, powinniśmy gotować się w czeluściach. – No ale nie w sosie własnym, o tym Biblia nie mówi! – odpowiada oburzona i staje naprzeciwko Konrada w białej plamie słońca. – A czytałaś? – pyta ją Konrad, zakładając książkę paragonem z warzywniaka, który znalazł w kieszeni. – Nie. – No właśnie. Skąd wiesz, czy w Apokalipsie Jan nie pisze: „A kiedy zabrzmiała ostatnia z trąb i baranek złamał siódmą pieczęć, dusze nędzne i w czyśćcu cierpiące zaczęły gotować się na wolnym ogniu w sosie własnym, puszczając soki irytacji i zniecierpliwienia, bo, kurde mol, ten Jezus się wcale z przyjściem nie spieszy”. – Pierdolisz – odpowiada Sara i marszczy brwi, patrząc na niego. Pyta – Masz fajki? – Oui, mademoiselle. Ale tylko niebieskie dzisiaj – odpowiada i podaje Sarze lekko wymiętą paczkę, miał ją z książką w kieszeni. – Aj, pomarańczowe są lepsze. Ale daj, trzeba złożyć tę, no, ofiarę z ognia, rytualnie, rozumiesz, poświecić dymem koszyczki. Matka mnie prawie przejrzała, wypa-

18


19

proza

dłam na nią tuż przed przystankiem. A gdzie ty się wybierasz, moja panno?!, zaskrzeczała, a ja na to, wiesz, ma się ten refleks, że do sklepu, bo w domu nie było baranka do święconki – mówi i wydłubuje papierosa z kartonika – Jaka ona jest naiwna, dała mi dychę i ucieszyła się, że jestem taką dobrą, bystrą córeczką. Sorry, że się spóźniłam, tak w ogóle, ale… – Oj, luz, Sara. Poczytałbym sobie. – A co masz? – Rimbauda. – Widzę, że się intensywnie ewangelizujesz wielkanocnie. – Jak najbardziej. – Masz ogień? – pyta niemal z kropką na końcu, umieszczając papierosa między zaciśniętymi ustami, które jędrnieją czerwienią. Konrad szuka chwilę zapalniczki po kieszeniach, nadgryza przypadkiem filtr siekaczami, w końcu ją ma, Sara nachyla się w jego stronę i mruży oczy. – No – mówi, kiedy wypuszcza z warg pierwszy biały dym – to co tam u Ciebie, mój ulubiony towarzyszu nieświęcenia jajek? – Arma-kurwa-gedon – odpowiada Konrad i zaciąga się mocno. – Jezu, też? – Jak to też? – pyta i patrzy na nią z ukosa, mrużąc oczy z niedowierzaniem. – Kochaneczku, nie jesteś sam na tym świecie w tymże ambarasie. – Fuck, nie cieszy mnie to wcale – odburkuje i przesuwa palcami po włosach. – W takich momentach można nawet i bez mantry Kochających Oczu rozwijać w sobie współczucie dla innych istot. – Mantry Kochających Oczu? – pyta, nie wyjmując papierosa z ust. – Tak, nie wiem, co to jest, Piotrek coś o tym marudził, że wyobrażasz sobie jakiegoś białego gościa, którego imię ma coś wspólnego z Avalon, no i on ma cztery ręce, jakieś lotosy i inne gadżety, nieważne. Piotrek Jezu, jak on mnie wkurwia. Tłumaczę to sobie tak, że, no nie wiem, tak się w te kochające oczy zapatrzył, że teraz jest już

oświecony i zachowuje się jak jakich pieprzony mędrzec, jogin i mnich. – To się rozstaliście ostatecznie? Sara potrząsa głową. – Ale nie dlatego, rzecz jasna. I wiesz, co mnie wkurza najbardziej? – mówi, a jej zielone oczy iskrzą się ze złości – Że się zachowuje, jakby to w ogóle nie obchodziło. Coś pieprzy o przemijalności wszystkich rzeczy, o jakiejś oświeconej postawie i Tybecie, o tym, że nie należy się przywiązywać, a jak ja mam się nie przywiązywać, co? Jak się kogoś kocha, to się przywiązuje! – Jak ekolodzy do Rospudy. – To nie jest śmieszne. – Tak, bo oni się do niej przykuwają. – Jak można się przykuwać do rzeki? – No nie wiem właśnie, ale ekolog jak chce, to potrafi. Uśmiech pojawia się w lewym kąciku jej szerokich ust, stłumiony, zasłania je wierzchem dłoni, Konrad jest pewien, że śmieje się pod spodem. Sara ściąga jednak wargi po chwili, umieszcza między nimi papierosa, jej piersi i żebra unoszą się pod sukienką lustrzanymi falami. Potrząsa włosami nieznacznie i mówi: – Być może. Nie zmienia to jednak faktu, że im bardziej na niego krzyczę, tym bardziej kamienną ma twarz. I jeszcze mówi, że życzy mi wszystkiego dobrego, diabli by go, wiesz? – A dlaczego go rzuciłaś w końcu? Sara nagle wypuszcza dym z płuc, ten miesza się z oparami wiosny i kurzem, naniesionym ze żwirowej drogi nowego osiedla. Patrzy na niego długo i ciemno, opuszcza wzrok na koszyczek z niepoświęconym pokarmem i nie mówi nic. – No, Sara? – Hm, to jest dość trudno sprecyzować – odpowiada niedbałym tonem, ściągając głoski. Konrad wie, że to na odczepnego. – Ogólna tendencja społeczna? – pyta, bo w końcu trzeba podtrzymywać dialog na duchu, najlepiej lekkim i socjologizującym. – Możliwe – stwierdza zdawkowo. – Daj spokój, to jest jakaś apokalipsa – mówi Konrad, tym


20

razem szczerze, głośniej i ostrzej, Sara powraca wzrokiem na jego twarz. – Głęboko wierzę, że jest to spowodowane faktem, iż przez nadciągający pogrom maturalny nie jesteśmy wszyscy pierdolonymi kwiatami lotosu. – Nie brzmisz, jakbyś głęboko w to wierzyła. I to zdanie miało dziwną konstrukcję. – Dobra, ściemniam. I faktycznie miało. Widzisz, to przez kucie się na rozszerzenie z historii. Tortura. Ale maturalne wytłumaczenie nie brzmi źle. Bo w ogóle jest wytłumaczeniem. – No ale żeby wszyscy, jak domki z kart, przez głupią maturę?! – Jak domino raczej – stwierdza Sara, bawiąc się rąbkiem sukienki, który odsłania jej szczupłe uda, tak samo jak tamte dziewczyny oblekła je w cienkie czarne rajstopy. – Zaczęło się od Ali i Michała. Chyba – mówi Konrad i wypuszcza zygzakiem wąską smużkę dymu, rozprostowuje brwi i czoło. – Tak – Sara kiwa głową i puszcza materiał, głaszcze jej skórę niebezpośrednio, w dół do kolana. – Ale to się nie liczy, bo ona znalazła sobie kogoś innego i dlatego to wszystko. – Kochanie – mówi takim tonem, jakby uważała go za niedowidzącego, zdziecinniałego naiwniaka – Ala miała listę prezentów ślubnych, jak się nie liczy? – Jaką listę? – No normalną. To znaczy nie, nienormalną, bo z Michałem chcieli ode mnie dostać zapas chałwy. – Greckiej? – Właśnie nie, ukraińskiej. Może jest tańsza? – Super, dostać w prezencie ślubnym chałwę, no ja normalnie o niczym innym nie marzę, kto by tam chciał komplet sztućców! Dżizas, oni byli dziwni. – Teraz z kolei ta ich dziwność promieniuje na inne istoty żywe, bo nie trzyma się w ryzach sformalizowanego na Facebooku związku. – Tak. No. I to było w marcu? – Koniec lutego, Ala powiedziała mi, jak opijałyśmy cytrynówką jej finał z filozofii. W sensie, że olimpiadę. – Wiem, wiem. Koniec lutego. A potem, wszyscy, nagle, Jezu!

– Na Jezusa w naszym wypadku jeszcze bym nie liczyła, wzywałabym raczej Jehowę, jako że sytuacja jest czysto starotestamentowa i pary padają jak obciążona plagami trzoda chlewna i Egipcjanie. – Czyli jednak czytałaś Biblię? – Okej, Biblię dla dzieci. I nie ja ją czytałam, tylko babcia. Na dobranoc. – Czytanie na dobranoc było cudowne – Konrad uśmiecha się mgliście – Najbardziej lubiłem Muminki. – Nie zbaczajmy z tematu, towarzyszu, mamy przeprowadzić dyskusję na temat rozpadających się przed maturą związków i kruszących się nastoletnich marzeń. – Jak ci bardzo zależy, to możemy – odpowiada z rezygnacją Konrad. – Mi nie zależy, to nie ja jestem reżyserem tego cyrku świata. – Cyrku? – Bo teatrem tego chyba nie nazwiesz – mówi Sara, gniotąc czubkiem buta papieros, który rzuciła na ziemię. – No nie – Konrad przyznaje jej rację i wzdycha ciężko. – Mogę jeszcze fajkę? – Pewnie, częstuj się – mówi, przygryzając usta i przesuwa w jej stronę po kamiennej płycie paczkę. – Konradzie. – Hm? Sara milczy i podnosi z uśmiechem dłoń, aby pogłaskać go po policzku, lecz zabiera ją nagle tuż dotknięciem jego skóry, opuszcza kąciki ust i splata palce na kolanach. Konrad przygląda się jej przez chwilę, jej mostek lśni z gorąca, a żółte kwietniowe powietrze gęstnieje między nimi. – Chcesz babeczkę? – pyta, a jego głos przedziera się z trudem jak łyżka przez kajmak – Moja mama upiekła ich całą blachę. Sara unosi nagle zamglony wzrok, ma rozchylone w zaskoczeniu usta. – No, z koszyczka. Nikt nie zauważy, jak podmienię. Na smutki najlepsze są słodycze. – Dobrze, wezmę, ale tylko pod warunkiem, że ty zjesz mazurek. – A jaki masz?


21

proza

– Kajmakowy. – Ha, właśnie myślałem o kajmaku. Orzechowy i czekoladowy są dobre, ale kajmakowy jest najlepszy. Bezdyskusyjnie. – I tak słodki, że zabije ci całą sól. – Masz racje, sól, nie gorycz. I trochę niesmaku. – Z Martą… – Pozamiatane. Nie ma w ogóle tematu. Zostały okruszki. Strzępki. Wspomnienia, jak po wybuchu bomby na zatłoczonej ulicy. – Smakuje ci ten mazurek? – pyta Sara, dolewając do tego kajmaku między nimi chłodnej śmietany, na rozrzedzenie. – Jest bardzo dobry – odpowiada Konrad uprzejmie, naprawdę mu smakuje – Moja mama takiego nie robi. – Ha, a kto kręcił kajmak? – Kuchenna Bogini Sara – uśmiecha się do niej i ten uśmiech gaśnie, kiedy przełyka kęs – A wiesz, co jest najgorsze? – mówi gwałtownie – Że starałem się być uczciwy. Kurwa mać, to straszne, że tak głęboko zanurzono nas w kłamstwie, że za uczciwość się karze. – Tkwimy w kłamstwie jak rodzynki w keksie. „Aaa, nienawidzę cię, zniszczyłeś mi życie, nigdy ci nie wybaczę!”? – Tia. Mniej więcej. I nie jak w keksie. Jesteśmy jak rodzynki, ale keks jest jak pascha. To znaczy nie keks, tylko kłamstwo jest jak pascha, obkleja nas biało i twarogowo, na tłusto. – Zajebiście. – No. Ale ad rem, znowu, towarzyszko, nasza improwizacja wykracza poza ramy przewidzianego dla nas scenariusza. Demiurg jest chujowy i ściśle gotuje drogi panu i paniom. – Marta. Mówiliśmy o Marcie. – Tak. Nie byłoby to wobec niej uczciwe, gdybyśmy się nadal spotykali. Po tym, co się stało – mówi, zwalniając nagle z każdą sylabą. Sara patrzy na niego przeciągle, jej zielone oczy mają właściwości rentgenowskie, krzywi się w gotyckim grymasie. – Wiesz, co? Nie bez powodu masz na imię Konrad – mówi z irytacją – Jesteś niemożliwie wręcz romantyczno-mickiewiczowski. Przecież rozmawialiśmy o tym – przypo-

mina mu, otrzepując palce z okruszków. Kajmak rośnie mu w gardle, nie może go przełknąć. Do żółtej grudki jak brud do mydła przylepiają się tamte ciemne, ciepłe wspomnienia, zbite w bryłki, scena po scenie, klatka po klatce, palec po palcu, skóra po skórze. – Chodźmy stąd – mówi, nie patrząc jej w oczy – Proszę, zaraz umrę od tego słońca – kłamie nerwowo, słońce nie piecze już go tak bardzo jak wcześniej – Sara, chodź – prosi, krztusząc się żalem tkwiącym w przełyku, bierze w ręce koszyczki i zsuwa się z postumentu. Słyszy jej kroki za sobą, lekkie i długie, jest wysoka i szczupła, brzozowa, pamięta chropowatość jej wystających, piegowatych kolan i szelest astmatycznego oddechu jak rozedrgane liście. – Konrad, nie wziąłeś książki! – woła za nim. Odwraca się raptownie. Rdza jej włosów odcina się mocno od ciemnej świeżej zieleni, wysokie światło nicuje opadające jej pobielone ramiona kosmyki, są puszyste i szorstkie, falują z każdym krokiem. Sara pachnie lasem. Podchodzi do niego i wręcza mu książkę oraz zgniecioną paczkę papierosów. – Strasznie się spinasz, mówiłam ci przecież, że to nic takiego. Usiądziemy? Tu przynajmniej jest cień – mówi i siada po turecku na drewnianej ławce bez oparcia, za pomnikiem jest mały park dla właścicieli psów, mieszkających w nowych blokach, które zasłaniają chmury nad całą okolicą. Kurz nad całą okolicą opada między błyskami nowości, słońce objawia się co chwila, obnażane przez poszarzałe kłębowisko chmur i smogu ponad nimi, niedaleko nich wyje przemierzający dostojnie ulicę czerwony wóz strażacki. – Pewnie jakaś starowina twierdzi, że czuje czad uwalniający się z butli gazowej – Sara komentuje przejazd wozu na syrenie dla stłumienia ciszy przed grzmotem. Zbiera się na deszcz, chmury gęstnieją – Wiesz, zawsze chciałam mieć trzydzieści pięć lat – mówi z przydechem, zaczynając zupełnie nową myśl – bycie młodym jest do dupy. Musisz się martwić o studia i przyszły zawód, musisz się martwić o partnera na życie, musisz się martwic o pierdoły, musisz się martwić o humory rodziców, mu-


22

sisz się martwić o szkołę, musisz się martwić o idiotycznych znajomych, którzy zachowują się, jakby byli pozbawieni mózgu i z którymi nigdy się nie spotkasz po maturze, musisz się martwić o marzenia, które nigdy się nie spełnią. Bo nigdy nie będzie się mieszkać razem z miłością z liceum, nie pójdzie się nigdy razem na studia, nie włoży się sobie nawzajem obrączek na palce, nie będzie się wstawało w nocy, by nakarmić wspólne dziecko, którego nigdy nie będzie się miało, nawet się razem nigdy nie rozwiedzie. I trzeba cały czas z niechęcią składać hołd życiu, którego jeszcze się nie zna. To właśnie jest nasz Armagedon. Wszystko się rozpada w walce o samoświadomość. Mam dość niewiedzy, chcę już mieć zmarszczki. Słuchasz mnie w ogóle? Konrad kręci głową. – Proszę cię, tylko nie myśl o tamtym. I jeśli dlatego rozstałeś się z Martą, to był najgłupszy pomysł świata. Może wam uda się przejść przez tą burzę spokojnie. Komuś musi. Dowiedziała się? – Nie. To znaczy, powiedziałem jej sam. – Konrad, takich rzeczy się nie mówi, jeśli nic nie znaczą. – A dla ciebie to nic nie znaczyło? Sara patrzy na niego ostro, zaczyna gnieść dłonie. Ma na tęczówkach żółte oraz szare plamki, wirują powoli, każą przysunąć się bliżej i spojrzeć na nie z odległości, z której wyczuwa się ciepło krwi. Widzi, jak jej skóra cierpnie. – Chryste, przecież się umawialiśmy! – krzyczy i odskakuje gwałtownie – Byliśmy pijani. Narąbani. Wcięci. Najebani. Napruci. Nie liczy się! Nie liczy się, to niczego nie może zmienić. Tak się umawialiśmy, pamiętasz? – mówi nerwowo, jej podbródek drży – I nie dotykaj mnie teraz, proszę, bo wszystko sobie przypomnę i nigdy nie będziemy już mogli nieświęcić razem baranków z ciasta. Konrad boi się poruszyć. Wbija oczy w słoneczne światło nowego porządku, palce wczepił we własne spodnie, jakby się bał, że w chwili nieuwagi, kiedy odwróci wzrok i spojrzy na jej włosy, pojawi się przed jego oczami jej ciepła twardość, szorstkość i jędrność, wirująca dźwiękiem, zapachem i smakiem, kiedy świętowali jego niepisanie matury z polskiego. Nie może sobie przypomnieć, kto zaczął. Tańczy-

li ze sobą i przytulali się często już wcześniej, rzadziej trzymali za ręce. Poszli razem do jego pokoju, żeby znaleźć płytę, ma w nim sterty winyli, obserwowały ich niewzruszone, poorane przez igły zmarszczkami doświadczenia. I chyba się z nich nawet specjalnie nie śmiały, widziały już w swoim życiu odpowiednio dużo. Kajmak odrywa się od gardła i wpada mu z pluskiem do żołądka. – Sara, ja się z Martą rozstałem dla ciebie. Jej ramionami wstrząsa dreszcz, nie patrzy. – Bo ja pamiętam. Mimo umów i ustaleń. To był cholerny Duch Dziejów! Musiało się stać. Musiało i już, wszystko do tego prowadziło przez cały rok, nie widziałaś? Pieprzony Hegel ze swoim Zeitgeistem! Sara uśmiecha się bardzo delikatnie, powoli, lśnienie zębów wykluwa się z jej ściągniętych, pobrązowiałych ust jak ze skorupki. Patrzy na niego jasno i czule, stawia sobie koszyk na kolanach i zdejmuje z niego haftowaną, białą serwetkę, która zahaczyła się o wiklinę i bukszpan, nie ściągnął jej wiatr. Białymi palcami o wyraźnych stawach wyjmuje z koszyka kraszankę, ugotowaną w łupinach czerwonej cebuli i podaje ją Konradowi. Ten obraca jajko w dłoniach, wydrapała na nim Śiwę i Śjakti, Konrad zaczyna się śmiać oczami, kącikami ust i całym sercem. Sara bierze w dłoń drugie jajko, całkiem gładkie i nadstawia je w oczekiwaniu na stuknięcie. Konrad uderza, nie tłucze się żadne, a słońce zaczyna go znowu piec w kark i policzki, rozganiając chmury i przeszywając gęste od pary powietrze. Sara ma oczy łagodne jak oczy baranka, zaciska jajko mocno w dłoni. Miłość co roku wychodzi z grobu na wiosnę.


23

MEI komiks

Edyta

Cześć, jestem Mei i nie umiem pisać takich tekstów o sobie. Lubię rysować różne rzeczy, w tym komiksy. Jeśli moje twory zainspirują choć jedną osobę do stworzenia czegoś własnego – będę wesoła. Tutaj można oglądać moje rzeczy:

www.mei.art.pl www.mei-gotuje.blogspot.com Oprócz tego lubię szydełkować, robić batiki, grać na harmonijce; lubię ornamenty, stworki z kosmosu i karaoke. Usilnie próbuję pozostać dzieckiem. Jestem szczęśliwa, gdy rysuję.


24


25


26


27


28


29

poezja

Ciemnolomski krzysztof

ur. 1985 w warszawie. dj, organizator imprez, krytyk muzyczny. lubi post-punk i psychobilly. wydał zbiory wierszy przebicia (2005) i eskalacje (2011). prowadzi stronę autorską ciemnolonski.pl


30

urodzaje oto przewlekłe dzieci rzucone w harmonię ławic w wodzie mamy pojemniejsze ciała dumnie nosimy ciężkie piersi z wodorostów i światła a śmierć ma jeszcze znaczenie gdy znaczy tyle co koniec chwała naturze że jest tak kurewsko obojętna dla światów które nie nadejdą choć jesteśmy bardziej przed lub w trakcie przecierając pamięć w dawne rejestry przejść ciemne łąki ciemne łona byle dalej od skupisk pisze się pleśń pieśń przeludnień istnieją sensacje o których nie śnimy ani śladu histerii póki dochodzimy na zapas bierz zamach za nas

noc majowa te dni następują po sobie jak zmiksowane mięso każdy repertuar ujawnia rozkład nad stawami ogniki miliony zmarłe na bagnach tylko jeden wybuch w laboratoriach osad w wąskim gardle lasu kwitnie konflikt mieszkańców z napływami mgły kto pierwszy rzuci kamień kto przełknie zawiesinę przywoła zwierzęta kto ze słuchu odczyta awarie systemów bo nowe plemiona nie przyjdą nie wyjaśnią się kiedy skończy się hałas nie wejdzie tu już nikt


31

park ludowy im. wincentego witosa, bydgoszcz patrzyliśmy jak wykopują kości rosjan z radzieckiego cmentarza wojskowego przy pałacu młodzieży powstały w ten sposób park z muszlą koncertową w której grano koncerty dla dzieci miejscowi wciąż nazywają parkiem sztywnych

*** śniłem o dawnym domu ojca o czasie topoli i filharmonii linii podwórek i kamienic między zatartych w konfiguracjach filtrach pomorze i kujawy droga na roraty szkoły i szpitale stare kina na dzień przed wejściem multipleksów to co tu zaszło rozsieje nas daleko jeszcze przed krzykiem nasłuchiwanie końca


32

letnisko niewiele więcej niż wewnętrzne przekonanie odległe skupienie żeby się zestroić z tłem ciche wzgórza opuszczone stawy hodowlane całe w sinej trawie dawne łodzie burty powleczone włóknem szklanym przez które prześwituje zarys wręgów dom przy transformatorze (genesis - home by the sea) trudny do objęcia szum się pojawia gdy próbuję wyklarować ciebie spośród innych głosów i spraw wyrównać bieg naszej krwi w wolnym podejściu przylgnąć bez zakłóceń letnisko pas kamieni na plaży po których nauczyliśmy się poznawać wysokość brzegu teraz zupełnie puste wkrótce się zaludni

milion bułgarów

powinniśmy przegnać to chamstwo co się zjeżdża w weekend z powrotem do miast zanim trwale cię połączę z dźwiękiem z pasmem

prosi o trochę basu a basista zniknął za filarem na swoje miasto kaszle głośno głośniej od bomb z pogłosem w dodatku ze ściany zwisa cienkie nic porozumienia i taka ulica kolejowa niby centrum warszawy a tu jakieś chaszcze podworcowe baraki zamienione w kluby dyskoteka czynna całą prognozę pogody zaprasza z otwartymi dekoltami przyjemna jest świadomość że ktoś na niego czeka więc(byłam u koleżanki) wraca za tydzień przyniesie ci czerwone krzaki więcej grzechów nie pamiętaj


33

design

Czubilinska anna

Studentka projektowania graficznego, ilustratorka, z ambicjami względem infografiki. Uczy się opowiadać historie obrazem. W ciągłym poszukiwaniu dobrej muzyki, fil-

mów, niebanalnych wydarzeń i inicjatyw. Sarkastyczna i przemądrzała. Chętnie wyjedzie w podróż gdzieś, przy najbliższej okazji.


design

antydepresanty Sezonowe Zaburzenie Afektywne (SAD) potocznie zwane depresją jesienną w dużej mierze spowodowane jest niedoborem światła. Jesienią słońce coraz szybciej zachodzi, dni są krótsze a za oknem często pada deszcz lub śnieg. Każdy z nas podczas deszczowego, szarego dnia odczuwa wyraźny spadek nastroju i brak chęci do robienia czegokolwiek. Dlatego właśnie na czas sprzyjający jesiennej depresji proponujemy Państwu LightLight – parasol wyposażony

w lampę diodową emitującą subtelne, ciepłe światło. Za pomocą terapii światłem potrafi zniwelować niepożądane skutki jesiennej depresji. Często stosowany podczas obfitych w deszcze jesiennych dni pomoże uregulować nasz zegar biologiczny oraz całodobowy rytm. Oprócz tego jest tak samo funkcjonalny jak każdy inny parasol, ochroni przed niepożądanym zmoknięciem. Dla poprawy nastroju proponujemy również wersję dwuosobową aby spacery we dwójkę były przyjemniejsze.

34


35

design

Produkt Good bed start to seria oryginalnych prześcieradeł wyposażonych w przystosowaną do indywidualnych potrzeb kieszeń na lewą nogę. Powszechnie wiadomo, że bycie w złym humorze bez konkretnego powodu wiąże się z rozpoczęciem dnia lewą nogą. Nasze prześcieradła przytrzymując lewą nogę – wyrabiają cenny nawyk wstawania prawą nogą, szczególnie wtedy gdy na zewnątrz deszcz, szarość i zimo. Proponujemy bogaty asortyment wzorów, tak by każdy z użytkowników spał wygodnie bez

różnicy w jakiej pozycji lubi zasypiać. Prześcieradła charakteryzuje wysoka jakość i wytrzymałość, dlatego nadają się również dla tych, którzy intensywnie wiercą się w nocy. Kieszeń utrzymuje nogę w odpowiedniej pozycji jednocześnie nie krępuje ruchu podczas snu, umożliwiając w ten sposób spokojny sen i pobudkę w dobrym humorze. Produkt przeznaczony jest dla wszystkich użytkowników bez względu na wiek. Zalecany szczególnie w okresie jesienno-zimowym.


design

36


37

interart

Zagulska

hanna maria

ur. 2. 04.1991 w Szamotułach; autorka zamieszczonych tekstów, mieszkanka Poznania. http://niepoto.pl/


38


39

interart


40


41


poezja

Gamrot łukasz

(ur. 1988) – poeta, przed debiutem książkowym, dziennikarz, prozaik. Współzałożyciel grupy poetyckiej Terry Street. Laureat kilkudziesięciu ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów literackich. Teksty publikował min. w: Dzienniku Zachodnim, Tyglu Kultury, Ex Libris

43bis, Akancie, Odrze, Instynkcie, Neurokulturze i na antenie radia Katowice. Dorabia na etacie Naczelnego w dwutygodniku informacyjno-kulturalnym. Studiował Filozofię, Międzynarodowe Stosunki Gospodarcze i Prawo. Kawaler. Mieszka w Katowicach.

42


43 Świat - to powicie, my zaś - wieczne dzieci: Bawimy się cieniem i przed cieniem drżemy;

C. K. Norwid

Krew; druga dekada sierpnia Przypominam sobie pewne popołudnie, w drugiej dekadzie sierpnia. Razem z ojcem trzaskaliśmy grube kręgosłupy drewnianych belek, martwe i szare odrzucaliśmy jak najdalej. Pod dachem starych rzeźni Feiermanna, nadal było czuć swąd palonego mięsa. Dzieci z okolicznych wiosek, wyczuwając błądzący po ich ciałach, nabrzmiały cień budynku, do końca życia moczyły się przez sen. Bosymi piętami otwieraliśmy ciemne rany glinianych rowów, zwanych wilczymi. Nocą, z napięciem podchodziłem pod okna mojej sąsiadki. Wiśnie pęczniały jak jej zaognione piersi. /Długo lizałem płonąca skórę, później szybkim i wprawnym ruchem zaciskałem pięść./ Twój syn, pamiętamy go dobrze, układał w garażu długie stosy rdzawych prętów. Ich posiniaczone ciała rzędami przecinały pomarańczową skórę żarówek; on, pocichutku, wędrował w stronę naszych dziecięcych gardełek; z furią wbijałem paznokcie, pomiędzy różowe pręgi na jego brzuchu. Białe morze leniwie przecinało nasze krocza. I wyrosły, poplamione pornografią twarze, co na myśl o świeżym mięsie, oblizują lubieżne wargi; tęskniliśmy. A krew była siecią, raz po raz wypychana śmiercią.


44

Susza Ucieczki były konieczne. Zboczami naszych spoconych krtani, popalając surowe budynki i cmentarze. Obszar zamknięty, nietykalny. Wstęp wzbroniony. Ciągnęliśmy losy, kto zakradnie się po zmroku i da reszcie sygnał do ataku. Język był zabroniony. Słowa były wyrokiem – chłodnym, martwym światłem, w które łapali nas barbarzyńcy. Został nam język ciała. Mowa naszych dzieci i przodków. Dlatego rozpaliliśmy ogniska w dorzeczu bioder. Zza białej linii drzew sygnały dymne – rozżarzone czerwonoszare twarze (jakby tą krew przyszło przelewać zbyt długo). Przelewaliśmy ją z siebie nawzajem. Lepkie i parujące znaki jak czerw jak niemy śpiew w korzeniu naszej skóry, czekały aż w końcu otworzymy bramy. Jednak to obszar zamknięty. Wstęp wzbroniony. Tylko martwi, do których chcieliśmy się upodobnić krzyczeli: Nie bójcie się! My jednak w ciszy, cały czas, ciągniemy losy.


45

Piosenka bohaterów Trzeba przeczekać. Podpalić zwoje i osady. Zasypać trzecią część rzek. Zarżnąć starców i chore dzieci. Przeczekać siedem gwiazd, duchów i pieczęci. Zacisnąć zęby i żreć trawę. Pluć na jęczmień i pszenicę. Z piołunem mieszać wino, oliwę. W dzień siódmy pieprzyć się od zmierzchu do zmierzchu; nacierać skórę pokrzywą i octem. Więc chwalcie imię Jego, bo czas już bliski. Albowiem nadejdzie taki dzień, a wstaną wszystkie ludy ziemi, narody rozpustne, skurwysyny jakich mało. Więc chwalcie imię jego, bo czas już bliski. A w rękach ich białe jak wełna włosy żon, A na policzkach płonące lampy ich chłodnych snów. Więc chwalcie imię jego, bo czas już bliski. I dalej już nie można. I dalej już nie chcemy. Więc nad nasze gorzkie wody wracamy. Więc chwalcie imię jego, bo czas już bliski. Przez sny przechadzają się Twoi kochankowie. Coś, jakby len, wykwita pod powieką.


46 „Przygotowano już łóżka na bóle” Nelly Sachs

Daleko Nieśliśmy tęsknotę, a krew była siecią, raz po raz wypełniana śmiercią.

Mewy Ogień podszedł nad ranem. Uciekaliśmy w jego cieniu. To są te chwile, kiedy rzeczy martwe chłoną twój strach. Dojrzewają; prężą grzbiety i karki; patrzą. Tak moja droga, te cienie były podobne – blade i spocone. Mężczyźni tłuką szyby, wyrąbują drzwi, później długo wymiotują. Dzieci krążą i chłoną zapach spalonej krwi. Dzieci już pełne i toną. Na dnie piasek, rtęć. Można natrzeć powieki i wypatrywać reszty. Kogo ujrzysz w potężnej gwieździe lnu? Ogień podszedł nad ranem. Uciekaliśmy.


47 Magdalenie Strządale

Syreny gorzkich jezior Do wszystkich mężczyzn przychodzą ciała. Krążą wokół zagród wzburzonej krwi. – I pojmę Cię za męża. Zaczęło się kruszenie. Ruch na obrzeżach strachu. Ona przysiada na skraju oka i śpiewa: Wejdź we mnie i zostań. Oddaj mi swoje gorzkie słowa. Rozkrusz się o ten chybotliwy sen. Wejdź, wejdź. A drzwi i okna już zamurowane. Powietrze gęstnieje; robi się ciemne i lepkie.


Szwarc maciej

ur. 1991 w W-wie, muzyk i performer. Odpowiedzialny m. in. za organizację koncertu legendarnego kolektywu Bon Nom Francais w OSiR Cafe. Pisał prozę kilka lat temu i niewiele z tego zostało. Obecnie gra w zespole Dabus

i współpracuje z poetą Sewerynem Górczakiem, okraszając jego lirykę muzyką, oraz z Iloną Dobiszewską, autorką muzyki elektronicznej.

48


49

proza

szum fal

Otworzyłem okno. W twarz uderzył mnie słup zimnego, mokrego powietrza, które niosło zapach gnijących na chodnikach liści, czarnych kałuż i samotnych spacerów w głąb Ulicy. Wyjrzałem. Rząd neonów rozsnuwał ponure światło między niezliczonymi wyspami bloków. Ulica 3 była jak martwa – zero ludzi. Tylko od czasu do czasu ktoś przeszedł, tak jak by wydano taki rozkaz. Zresztą cholera wie – może i jakiś urzędas od Trybu coś takiego wymyślił. Przymknąłem powieki tak, że nie widziałem nic prócz rozjarzonych punktów latarni – to wtedy jest trochę podobne do Gwiazd. Ale tylko trochę, a Gwiazdy ostatni raz widziałem jak miałem z dwanaście lat. Chciałbym je jeszcze kiedyś zobaczyć naprawdę. Westchnąłem, a westchnienie skropliło się, zbiło w mglisty kłębek i uleciało. Tak jak uleciało moje marzenie, żeby mieszkać w Letniej. Letnia to jest to – myślałem sobie zawsze – ciepło jest, jasno i słonecznie, a jak się człowiek dorobi, to można nawet kupić działkę – taką prawdziwą – z Trawą i Drzewami... A w ogóle, to tam jest inne podejście, ludzie są inni – jacyś uśmiechnięci, lepiej ubrani, wydają się nawet wyżsi trochę i ładniejsi. Myśl o Letniej czasami nie dawała mi spokoju, a czasami zupełnie znikała. Zależnie od nastroju, w jakim byłem. W jednym momencie to ja już sam nie wiedziałem, czy z tą Letnią to jest jakiś kaprys, czy takie prawdziwe, najsilniejsze marzenie – takie, które się nie zmienia choćby nie wiem co, a jak się go nie spełni to się żałuje do końca życia – no, a przynajmniej bardzo długo. Ale teraz twierdzę, że to właśnie było takie marzenie. Bo któregoś dnia się zastanowiłem i złapałem się na tym, że jak przychodzi jakiś ważny moment – strasznie smutny, zły: komuś coś się stało, pokłóciłem się, coś się zawaliło – albo strasznie radosny, że czuję moc: czegoś konstruktywnego dokonam, poznam spoko dziewczynę albo obejrzę jakiś zajebisty film – czy płyty posłucham – to za każdym razem w końcu myślę o Letniej. I to chyba właśnie jest to. Bo jak coś naprawdę mocno czujesz i myślisz o tym, to wszystko, co się dzieje w twoim życiu, jest jakoś z tym połączone, wszystko ci się zaczyna z tym łączyć – niektórym na-

wet od tego odwala… Ja tam raczej twardo stąpam po ziemi – tak o sobie myślę. Ale czasami przychodzą momenty, że totalnie wymiękam. Zapaliłem sobie papierosa. Lubię palić jak jest tak mokro, gapię się wtedy na dryfujący w powietrzu dym – jak leniwie wzlatuje coraz wyżej, aż w końcu zniknie zupełnie. To mnie uspokaja, przywodzi mi na myśl bezwietrzny dzień na morzu – brakuje tylko szumu fal, ale czasami puszczam go sobie z taśmy i potrafię tak słuchać godzinę, dwie, nawet trzy – jak by mnie ktoś wtedy zobaczył, to by powiedział albo że maksymalnie mi się mózg zwiesił, no albo że coś brałem. Ale ja nic nie biorę, ja po prostu taki jestem. Chyba myślący, nie prosty. A może prosty, tylko mam humory? A może myślący i humorzasty? Nie wiem. Mam czasem wrażenie, że całe to pieprzenie i poszukiwanie odpowiedzi, jak by to powiedział jakiś wyświechtany bohater ze starych filmów amerykańskich, trzeba olać. Nie gadać, a przywiązać się do tego, co się w danym momencie czuje. Bo w takim gadaniu to ja nie jestem za dobry. I chyba właśnie dlatego moje marzenie o Letniej pozostanie tylko marzeniem. Teraz to już nigdy się stąd nie wyrwę… To było tak: wyszedłem dzisiaj z roboty, wtedy było nawet trochę słońce, bo pamiętam, że pomyślałem „no, złota jesień – ładnie”. Wzdłuż Ulicy „P” rosną Drzewa – we wszystkich liście teraz pordzewiały i pożółkły. I rzeczywiście wyglądało to pięknie: łagodne promienie nadawały tej kolorystyce wyjątkowego blasku. Zawsze uważałem, że kobiety są najpiękniejsze w nocy, w świetle księżyca. Błyszczą im się oczy, usta zaczynają kusić, skóra przybiera intrygującą, gładką, jak gdyby srebrną barwę. Jak patrzysz wtedy na kobietę, to czujesz magię. W Jesiennej z Drzewami jest tak samo, kiedy tylko spłynie na nie trochę słonecznego światła. Jakoś mnie wzięło, byłem wtedy zły – nie jestem pewien, dlaczego. Połowa Ulepszaczy przy Ulicy „P” już syczała, wciągała i bulgotała – była zajęta przez innych palaczy. Druga połowa out of order – pewnie znowu wymieniali filtry. A mi tak strasznie chciało się zapalić, chociaż wtedy


50 byłem już po swojej trzeciej paczce – więc zapaliłem. Nie pod Ulepszaczem, tylko normalnie – tak jak kiedyś: w czasach, gdy chodziłem do szkoły, spotykałem się z kumplami i łaziłem z dziewczynami po parkach. I szedłem tak Ulicą „P”, ludzie się na mnie gapili, dym zwyczajnie ulatywał, a mi się te wszystkie rzeczy z młodości przypominały i jakoś poczułem się wolny.

bie idealnie pasowało.

No i zaczęło się: podleciały do mnie trzy Iki: jeden robił mi zdjęcia, drugi chyba coś skanował (może sensorował uczucia, a może tylko sprawdzał, czy broni nie mam – kto wie), a trzeci, zdaje się, nawiązywał kontakt – żeby wezwać policjanta. Policjant – wąsaty, dobrze zbudowany chłop, przybył po minucie czy dwóch i odesłał Iki, biorąc od nich uprzednio wydruki. Od razu wiedziałem, że da się coś ugrać – w końcu zwyczajniak jestem, na Listach nie figuruję; a władza była cholernie skorumpowana i tylko patrzyli, żeby ktoś sypnął brzdękiem. Ale na początku zawsze zaczynają surowo. I właśnie wtedy trzeba zacząć pieprzenie: zagaić, przeprosić, kajać się, pochlebiać – właśnie lamusem być po prostu. Dać grosz w łapę, wrócić na chatę, napić się browara, zapomnieć o sprawie.

Miałem stanąć przed Funkcją Trybu. Zaprowadzili mnie do takiego niby biura – tylko że na biuro za małe to było, a jedynym meblem było biurko z małą lampką i stosem papierów. Przy nim właśnie siedziała Funkcja: miała długą, szarą szatę; minę miała trochę znudzoną, ale oczy nienaturalnie żywe. Mówi się, że Funkcjom coś wstrzykują – może to dlatego. Szczerze mówiąc, ta rozmowa z nią to nie było nic strasznego: odniosłem wrażenie, że Funkcji nie chciało się nawet gadać ze zwyczajniakiem, a te notatki od policjanta to w sumie miała gdzieś. W każdym razie zadała mi kilka pytań, przejrzała papiery z mojego Folderu; coś tam bąknęła, że stare zdjęcie. Miała w tych swoich ruchach coś mechanicznego – wzdrygnąłem się, kiedy tak się jej przyglądałem. I chyba każdy by się wzdrygnął.

Ale mi to wtedy zupełnie nie pasowało: zły byłem na maksa. – Widzimy , że niedobre myśli panu przychodzą do głowy – mówił policjant. – I do przepisów się pan nie stosujesz, palenie w centrum poza obrębem Ulepszacza to wykroczenie, za które grozi surowa kara… – zawiesił głos. A szczerze mówiąc, to mi się wtedy wydało, że to gówno może być – nie kara, no to mówię mu: – Gówno, nie kara. Zawiózł mnie do ruderni, czyli gmachu skupiającego wszystkie prokuratury w Jesiennej. Był to masywny, biały budynek stworzony w jakimś starym stylu, co nie wiem jak się nazywa. Nie za wysoki, ale jednak człowiek czuł się przy nim maluteńki. W środku byłem tam pierwszy raz, ale wcześniej niejednokrotnie przechodziłem obok marmurowych schodów na Placu 5, które prowadziły wprost do serca budynku. Naprzeciw nich, nad nierówną dwupasmówką, górował pomnik Terkacza – chyba największego współczesnego architekta w tym mieście – mówiono o nim, że potrafi postawić kaplicę obok strip klubu w taki sposób, że będą z sobą nie tylko doskonale harmonizować, ale nie do końca będzie wiadomo, które jest które. I rzeczywiście, w tym sensie w Jesiennej wszystko do sie-

Wąsacz urządził mnie. Wydruki od Ików, teraz włożone do Folderu razem z innymi papierami, opisał tak: „Pobudki rebelianckie. Niebezpieczne, instynktowne reakcje na pouczenia władzy. Złamanie przepisów społeczno- środowiskowych.”

Dostałem naganę. To jeszcze nie sprawia, że jestem na Listach – całe szczęście. No, ale na Listach to są już hardkorowcy, tacy, co jak postępują wbrew zasadom to z jakimś pomysłem, w konkretnym celu. Zresztą oni w ogóle tak żyją: ukrywają się w starych magazynach, odwalają sabotaże, organizują manify. Ciągle odsiadują w pudle, potem wychodzą – często ocipiali na maksa – zwykle by znów do niego wrócić kilka tygodni później – i tak w kółko. Niektórym, co bardziej nadstawiają karku, udaje się na lewo przedrzeć przez granicę i dostają się do Letniej albo Zimowej, gdzie czeka ich lepsze życie – o ile ich ktoś nie wytropi. Inni znikają na zawsze. W Zimowej też jest fajniej, niż tu – no i mają Święta. Brakuje mi Świąt. A ten wpis dzisiejszy sprawił, że ja nigdy już ani Świąt w Zimowej nie przeżyję, ani Gwiazd w Letniej nie zobaczę, takie mam wrażenie. Skończyłem szluga i doszedłem do wniosku, że czuję się kompletnie do dupy. Zatrzasnąłem okno i otworzyłem szufladę ze szpargałami. Wiedziałem, że gdzieś wśród nich jest kaseta podpisana „SZUM FAL”. yJeśli spodobało Ci się to opowiadanie, drugie znajdziesz na str. 149


51

foto

Dans mes mains story by Iga Drobisz starring Hilda Lee (Yung Hua)


52


53


54


55


56


57


58


59


krytyka

Kalinowski franciszek maria

rocznik ‘92. Pochodzi z Ostrołęki. Zawsze chciał zostać pasterzem,

ale jednak pójdzie na studia. Lubi koty, owce, Dylana Thomasa i zdecydowanie nie lubi pisać o sobie.

60


61

krytyka

BrunonaSchulza Manekin w twórczości

W swoich nieukończonych nigdy, mających przeszło tysiąc stron Pasażach Walter Benjamin zaledwie kilka poświęca paryskim lalkom i manekinom. Dla niemieckiego filozofa stanowią one bowiem tylko jeden z wielu elementów składających się na obraz dziewiętnastowiecznego Paryża. Pośród zawartych w rozdziale Lalka, automat fragmentów literackich, przeplatanych komentarzami autora, znajduje się wypowiedź w znaczny sposób odbiegająca od pozostałych. Benjamin cytuje w niej Paula Lindaua, niemieckiego dramaturga i prozaika przełomu XIX i XX wieku. Nie ma pan pojęcia, jak wstrętne mogą stać się te automaty i lalki, i z jaką ulgą się oddycha, napotkawszy w tym społeczeństwie pełną osobowość – mówi jeden z bohaterów dramatu Der Abend opublikowanego w roku 1896. Ta całkowicie wyrwana z kontekstu wypowiedź stanowi doskonałe odzwierciedlenie spojrzenia ówczesnych artystów na otaczającą rzeczywistość. W pełnych krytyki słowach Lindau oddaje charakterystyczne dla schyłku XIX wieku niezadowolenie człowieka z otaczającego go świata. Co więcej, negatywne skutki coraz to szybszego tempa codziennego życia i związanej z nim zmiany obyczajów pozostają aktualne w literaturze następnego stulecia. W Polsce ową dezaprobatę wobec ówczesnego świata, a także lęk przed przyszłością najdobitniej wyrażała Młoda Polska, której oddziaływanie na przestrzeni okresu międzywojennego nadal było silne. Twórczość Brunona Schulza pod wieloma względami można wywodzić właśnie z Młodej Polski. Świadczy o tym chociażby wspólne dla Schulza i noworomantycznych twórców zainteresowanie filozofią Bergsona. Krytykując w swoim pisarstwie intelektualizm, Schulz opowiada się bowiem przede wszystkim za instynktem, będącym podstawą filozofii francuskiego myśliciela. Debiutując w roku 1934, Bruno Schulz był twórcą w pełni świadomym artystycznie. Sklepy cynamonowe to nie tyle

nowe dzieło w literaturze polskiej okresu międzywojnia, co przede wszystkim kompletny zbiór Schulzowskich poglądów, teorii i dokonań literackich, jakie zdołał wytworzyć na przestrzeni kilku lat wstecz. Świat przedstawiony w Sklepach cynamonowych i Sanatorium pod klepsydrą, wraz z całą spuścizną krytyczną oraz epistolarną Schulza, jest dziełem całkowitym i spójnym. Spoiwem, które zespala ów świat, jest autorska teoria Schulza, według której zostały napisane obydwa zbiory opowiadań. Zależność pomiędzy teorią rządzącą literaturą drohobyckiego pisarza, a wszystkimi jej elementami, obrazuje wiele motywów. Jednym z nich jest chociażby manekin. Ta kukła sporządzana przeważnie z materiałów o wątpliwej jakości, używana od XVII wieku w modzie, w opowiadaniach Brunona Schulza zajmuje wyjątkowe miejsce. W literackim rodowodzie manekina, mającego swój początek już w romantyzmie, trudno znaleźć podobną rolę do tej, którą zajmuje w Schulzowskim świecie. Mimo że pewnych analogii możemy się doszukiwać chociażby u E.T.A Hoffmana, manekiny ze Sklepów cynamonowych nie znajdują sobie podobnych. Nawet Debora Vogel, bliska przyjaciółka artysty, wprowadzając do swojego zbioru montaży Akacje kwitną motyw manekina, bliższa jest polemiki z Schulzem niż powtórzenia.

Traktat o manekinach

Jak zauważa Jerzy Jarzębski, opowiadania Schulza pod względem narracji dzielą się na trzy rodzaje. Najczęściej są to: te o charakterze fabularnym (np. Wiosna, Sanatorium pod Klepsydrą) oraz opisowe (np. Noc lipcowa, Nemrod). Do tych dwóch grup nie można zaklasyfikować Traktatu o manekinach. Cykl trzech opowiadań wraz z poprzedzającym je wstępem fabularnym (Manekiny) zajmuje szczególne miejsce w twórczości pisarza. Należy on bowiem do trzeciego,


krytyka

najmniej rozpowszechnionego rodzaju Schulzowskiej prozy, w którym narrator udziela głosu postaciom, sam zaś przyjmuje rolę pozornie biernego obserwatora. Opowiadanie „Manekiny” ma według koncepcji Schulza przygotować odbiorcę na przytoczony w następnych opowiadaniach traktat. Będący narratorem Józef zarysowuje ogólną sytuację, która zapanowała w domu. Po nieudanym eksperymencie, owej ptasiej imprezie przedstawionej w poprzednim opowiadaniu, ojciec bohatera usuwa się w cień życia rodzinnego. Dobrowolny banita, oszańcowany samotnością Jakub snuje się po domu, będąc prawie niezauważany. W międzyczasie przychodzi zima, przynosząc ze sobą stan letargu i roztargnienia. Tygodnie te stały pod znakiem dziwnej senności, stwierdzi Józef. Czerniejące lampy, niezasłane przez cały dzień łóżka czy matka niepotrafiąca uporać się z poranną toaletą – wszystko to składa się na oniryczny opis sytuacji poprzedzającej wstęp ojca. Gdy ten spotyka pewnego wieczoru Poldę i Paulinę, dziewczyny do szycia, narrator spowrotem zwraca na niego większą uwagę, samemu usuwając się niemal zupełnie w cień. W kolejnych częściach cyklu Józef odzywać się będzie sporadycznie, oddając głos ojcu. W Traktacie manekiny są jedynie pretekstem do rozważań na temat kreacji . Stąd też tytułowa Wtóra Księga Rodzaju, przywodząca nie bez powodu na myśl biblijny opis stworzenia. Jakub uznaje wyższość i pierwszeństwo w tej dziedzinie Demiurgosa. Mimo że – jak zaznacza – nie posiadł on monopolu na tworzenie – jest ono bowiem przywilejem wszystkich duchów. Z tego to argumentu, będącego jednocześnie zdaniem otwierającym Traktat, ojciec wyprowadza swoje prawa do kreowania nowych bytów. Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości Demiurga […] zbyt długo doskonałość jego tworu paraliżowała naszą własną twórczość, stwierdza Jakub. Twory, które chce tworzyć on sam, nigdy nie będą doskonałe. Ma tego świadomość, mówiąc: Nie zależy nam na tworach o długim oddechu, na istotach na daleką metę. Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w wielu tomach. Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery – bez dalszych planów. Widzimy więc rozbież-

ność pomiędzy tym, co stworzył Bóg – Demiurgos, a tym, co człowiek – w ramach swojego działania będącego wtórnym odwzorowaniem kreacji boskiej. Fakt ten w dalszym ciągu jednak nie przeszkadza Jakubowi w uzurpowaniu sobie prawa do tworzenia. Nie chce on bowiem rywalizować na tym polu z Bogiem. Pragnie jedynie tworzyć nowe byty na własny użytek. Wszyscy badacze twórczości Brunona Schulza są zgodni, że Traktat o manekinach jest metaforycznym obrazem działalności artystycznej. W tym kontekście każdy, kto tworzy sztukę, chcąc nie chcąc, narażony jest na porównywanie z Demiurgiem. Warto też zaznaczyć, że słowo Bóg nie pada w monologu ojca ani razu. Jak zauważa Czesław Karkowski autor daleki jest od jakichkolwiek deklaracji religijnych. Sensem posłużenia się metaforyką biblijną jest próba stylizacji całego traktatu na apokryf..., pisze Karkowski. O heretyckich ideach głoszonych przez ojca Józef wspomina już w Manekinach, mówiąc: Tutaj postaram się wyłożyć z należytą ostrożnością, unikając zgorszenia, tę nader kacerską doktrynę, która opętała wówczas na długie miesiące mojego ojca [...]. Z tego stwierdzenia wynika niejako, że tworząc, artysta uciekać się musi do metod illegalnych i występnych. Karkowski uważa, że owe metody są niczym innym, jak tworzeniem w literaturze nowej rzeczywistości. Nowej, a więc także ułomnej, o czym przypomina Jakub, nazywając materię, z której tworzy, tandetą.

Różne rodzaje manekinów

Pierwszym typem manekina, pojawiającym się w twórczości Brunona Schulza, jest wspominana wcześniej kukła z kłaków i płótna. Jeśli podzielimy manekiny występujące w Sklepach cynamonowych i Sanatorium pod Klepsydrą na trzy kategorie, to będzie ona należeć do pierwszej, zdecydowanie najprostszej. Manekin ten, potraktowany w sposób dosłowny i pozbawiony swej metaforycznej wartości, wydaje się w kontekście reszty opowiadań bez znaczenia. Zakładając jednak w dalszym ciągu, że Traktat o manekinach jest jedynym w swoim rodzaju zobrazowaniem Schulzowskiej teorii dotyczącej sztuki literackiej, jej potwierdze-

62


63

krytyka

nia należy szukać w całości opublikowanych przez pisarza opowiadań. Sam manekin w kontekście głoszonych przez Jakuba tez jest więc niczym innym, jak postacią literacką, którą Schulz umieszcza w swoim świecie. Pod tym względem pisarz bliski jest poglądowi, jakoby życie miało być teatrem, którego jedynym widzem jest Bóg. W Schulzowskim uniwersum, niepotrafiącym odzwierciedlić rzeczywistego z racji napotykanych przez twórcę na każdym kroku przeszkód, manekiny nie są jednak wiernym odwzorowaniem ludzi. (...) dla każdego gestu inny aktor, powie Jakub, oddając tym samym nie tylko rolę manekinów, lecz także kolejną rozbieżność między dziełem Demiurga a artysty. Czesław Karkowski uważa, że Schulz był w pełni świadomy niemożności dokładnego odwzorowania rzeczywistości. Nie mogąc odtworzyć od początku do końca psychiki bohatera, Schulz proponuje stworzenie jawnie sztucznego tworu, czyli czegoś w rodzaju manekina. Zabieg ten, czyli przypisanie każdego gestu do pojedynczego aktora, ukazuje sposób, w jaki autor konstruuje kolejne postaci przewijające się przez opowiadania. Przykładem takiego manekina jest chociażby kuzyn Emil z Sierpnia. Z opisu przedstawionego przez Józefa w żaden sposób nie możemy dowiedzieć się niczego o wyrazie jego twarzy, jest ona bowiem obliczem zwiędłym i zmętniałym, z którego życie zmyło jakby wszelki wyraz. Emil, o głowie przywodzącej narratorowi na myśl kulę bilardową, jest więc bez wątpienia, mimo pozornej osobowości, manekinem, kukłą, którą Schulz posługuje się, by skrytykować pewien określony rodzaj człowieka, charakterystyczny dla współczesnych mu czasów. Innymi sztucznymi tworami tego typu są chociażby sklepowi subiekci. Pojawiający się w większości opowiadań, są postaciami dalszego planu. Niemniej jednak, żadnego z nich nie poznajemy bliżej. Wiemy tylko tyle, ile powie nam Schulzowski narrator, który zawsze będzie dbać o ich anonimowość i bezosobowość. W sposobie budowy postaci pierwszoplanowych, chociażby ojca, możemy wyróżnić kolejną kategorię Schulzowskich manekinów. Zważywszy na mnogość zachowań każdego z bohaterów pierwszoplanowych, w ich przedstawianiu Schulz będzie posługiwać się sumą manekinów. Tym

sposobem w jednej osobie Jakuba czytelnik może dostrzec wiele, nierzadko sprzecznych, zachowań bohatera. Pozornie pisarz zdaje się łamać nałożone wcześniej na samego siebie przepisy. Tylko pozornie, gdyż kolejne, coraz to nowsze metamorfozy ojca, jego eksperymenty i dziwaczne zachowania są niczym innym, jak metaforycznymi obrazami, które mimo pewnego wspólnego pierwiastka w rzeczywistości, przedstawiają szereg różnych postaci.

Sposoby przedstawiania manekinów w Sklepach cynamonowych i Sanatorium pod Klepsydrą

Manekinów przewijających się przez karty Schulzowskich opowiadań postaci – jest wiele. Począwszy od głównego bohatera – Jakuba, którego osoba jest nieodłącznym składnikiem każdej opowieści, przez pozostałych członków najbliższej rodzinny narratora, a skończywszy na postaciach epizodycznych, o których Józef wspomina często wyłącznie jednorazowo. Owa mnogość bohaterów pociąga za sobą pewnego rodzaju różnorodność w sposobie ich przedstawiania. Trudno bowiem na przestrzeni wszystkich utworów znaleźć dwie podobne do siebie osobowości. W Schulzowskim świecie, w ramach potwierdzenia wspominanej już dewizy, każda postać ma przydzieloną ściśle określoną rolę, bądź sumę ról. Zakładając, że przedstawiony we wcześniejszym rozdziale podział bohaterów manekinów jest słuszny, do każdej z trzech grup możemy przypisać pewien specyficzny sposób przedstawiania jej przez narratora. Należy jednak pamiętać, że jest to jedynie kryterium ogólne. Schulz-narrator widzi bowiem przede wszystkim w swoim bohaterze indywidualność. Jego manekin jest niczym innym jak postacią z życia codziennego, przetworzoną dla potrzeb dzieła sztuki. Już w opisie kukły należącej do pierwszej grupy manekinów, służącej przy pracy Poldzie i Paulinie, możemy zauważyć jej specyfikę. Schulz, przedstawiając ją, posługuje się uosobieniem. Stojący w kącie obiekt dzięki zabiegom


krytyka

narratora staje się najpierw wyniosłą i surową damą nadzorującą pracę dziewcząt, potem zaś porównywany jest kolejno do idola oraz semickiego bóstwa – Molocha. W tym typowym dla Schulza sposobie przedstawiania przedmiotów widoczna jest stosowana często przez pisarza gradacja. Wziąwszy pod uwagę, że materiałem, którym posłużono się do wykonania manekina, były kłaki i kawałki płótna, owo uosobienie nabiera dodatkowego znaczenia. W prozie Brunona Schulza bowiem nawet najbardziej lichy przedmiot może zostać podniesiony do rangi czegoś niezwykłego, otrzymując tym samym fabularną wartość. Jedynym realnym ograniczeniem jest dla pisarza język, którym się posługuje.

też niespełnionym eksperymentatorem (Ptaki, Kometa). Z drugiej strony przemiany Jakuba często przybierają charakter stricte fantastyczny, jak np. w opowiadaniu Martwy sezon, w którym to Jakub, doznawszy szoku psychicznego, zamienia się w muchę. Ktoś jest człowiekiem a ktoś karakonem, napisze Schulz w komentarzu do Sklepów cynamonowych Nieskończone metamorfozy, z których żadna nie jest ostatnią, stają się domeną ojca narratora. Jak podaje Słownik Schulzowski, pisarz posługuje się metamorfozą jako środkiem poznania. Za jej pomocą podkreśla kolejne procesy zachodzące w bohaterach – manekinach. Dlatego kolejne przemiany Jakuba jedynie uwypuklają sposób, w jaki został skonstruowany przez pisarza.

Postaci – manekiny drugiej kategorii przedstawiane są już w sposób zdecydowanie odmienny. W ich przypadku dominuje zjawisko odwrotne do wyżej wymienionego. Przy opisie ludzi autor posługuje się często konkretnymi przedmiotami (np. Emil z opowiadania Sierpień) lub zwraca uwagę tylko i wyłącznie na jedną część ciała postaci (dla przykładu o subiektach wiemy jedynie, że mieli ręce czerwone od zimna). Czasami narrator nie może wręcz powstrzymać się od podkreślenia mechaniczności i sztuczności obserwowanych przez siebie postaci. Obrazuje to chociażby scena z Sanatorium pod Klepsydrą, kiedy to Józef przygląda się idącym po chodniku kobietom, stwierdzając: Każda nosi w sobie jakieś inne indywidualne prawidło, jak nakręconą sprężynkę. Cytat ten można potraktować jako kwintesencję definicji Schulzowskiego manekina. W owej specyficznej postaci literackiej spotykają się bowiem dwie zupełnie różne natury. Pod pozornym indywidualizmem ukrywa się ten sam schemat łączący postać z innymi bohaterami.

Należy również zwrócić uwagę na ambiwalentny stosunek narratora do Jakuba. O ojcu Józef mówi zawsze w dwojaki sposób. Ową rozbieżność najlepiej ilustruje otwierający opowiadanie Manekiny opis. Początkowe zauroczenie ojcem, określanym przez syna mianem fechmistrza wyobraźni i cudownego młyna ustępuje w kolejnych zdaniach ironii i drwinie. Józef mówi bowiem wprost, że ojcowskie eksperymenty są jedynie kuglarstwem. W kontekście sumy opowiadań zawartych w obu zbiorach metafizyczne doświadczenia ojca okazują się farsą. Początkowe zainteresowanie tajemnicą życia w końcu przeradza się w biocyklowo-cyrkowe, hopla prestidigitatorskie wieszczenie końca świata. Jest więc Jakub postacią skomplikowaną, składającą się z różnych poglądów oraz idei, sumą manekinów, przy pomocy której Schulz wykłada interesujące go tematy.

Zupełnie odrębnym przypadkiem w sposobie przedstawiania są postaci pierwszoplanowe. Ową odrębność względem innych bohaterów najdobitniej obrazuje Jakub. Trudno zresztą się temu dziwić. To wszakże ojciec, będący protagonistą większości opowiadań, opisywany jest najczęściej. To także jego osoba przechodzi różnego rodzaju metamorfozy. Ze zwykłego kupca bławatnego Schulz potrafi uczynić go chociażby herezjarchą (Traktat o manekinach), czy

Materia u Schulza

Rozpatrując rolę motywu manekina w pisarstwie drohobyckiego pisarza, należy zwrócić uwagę na postrzeganie przez niego pojęcia materii. To wszakże ona jest podstawowym składnikiem umożliwiającym jakikolwiek proces tworzenia, nie tylko przez Boga, lecz także człowieka, a w przypadku Schulza-artysty. Na wstępie należy podkreślić fascynacje pisarza substancją rzeczy, którą najwyraźniej wyrażają słowa Jakuba: To jest […] nasza miłość do materii jako takiej, do jej puszystości i porowatości, do jej je-

64


65

krytyka

dynej mistycznej konsystencji […]...kochamy jej zgrzyt, jej oporność, jej pałubiastą niezgrabność. Ów podziw ukazuje jednocześnie świadomość Schulza-artysty. Stworzone postaci są jedynie parodią człowieka, nie powstały one bowiem z surowca idealnego. Należy zaznaczyć, że – jak stwierdza Barbara Sienkiewicz – Schulza materia interesuje jako taka. Mówiąc o pleśniejących tapetach w domach, Jakub oddaje tym samym jej główną cechę. Istotny jest tu bowiem cykliczny ciąg stawania się i rozpadania. W Traktacie o manekinach fascynujące ojca znaki czasu – pęknięcia, rysy czy pleśń – są więc potwierdzeniem ciągłego ruchu materii. Ilustruje go doskonale wypowiedź Jakuba, w której uzasadnia on zabójstwo jako warunek konieczny dla wytwarzania nowych bytów. Owładnięty chęcią stwarzania Ojciec w pewnych momentach zdaje się przypominać Konrada z Wielkiej Improwizacji. Podobnie jak bohater Dziadów stawia się na równi z Bogiem, podobnie również bliski jest bluźnierstwu przeciwko Stwórcy. U Jakuba jednak owa rywalizacja jest tylko pozorna. Zdaje on sobie bowiem doskonale sprawę z tego, co na długo przed Schulzem stwierdził Arystoteles, że rzeczy mogą powstać w dwojaki sposób – przez sztukę bądź z natury. Wytworzenie nowego człowieka – manekina jest sztuką, a więc aktem z góry skazanym na porażkę w porównaniu z boską kreacją. Przyczyny owego stanu są dwie. Jedną z nich jest sam materiał, ułomny i tandetny, co wielokrotnie potwierdza sam Schulz. Z drugiej zaś strony problem leży w samym człowieku. Jako istota niedoskonała nie może stworzyć czegoś, co będzie doskonałe. Dlatego też dziełami Jakuba są manekiny. Dlatego też Schulz – pisarz, czujący własną niezdolność do ukazania za pomocą materii języka prawdziwego człowieka, czyni na jego podobieństwo literacki odpowiednik. Inspiracji do tego zabiegu łatwo można doszukać się w Metafizyce Arystotelesa. Stwierdzając, że sztuka naśladuje naturę, daje tym samym podstawy Schulzowskiej teorii. Dla drohobyckiego pisarza naśladownictwo nie

jest jednak odtwarzaniem na papierze otaczającej go rzeczywistości. W przypadku Sklepów cynamonowych i Sanatorium pod Klepsydrąjest to próba stworzenia czegoś nowego z dostępnej pisarzowi materii.

Manekin Schulza, a manekin Vogel

W porównaniu z resztą pisarzy Schulz – w sposobie posługiwania się motywem lalkowym – znacznie od nich odbiega. Mimo bowiem pozornych zbieżności (zainteresowanie materią, zależności pomiędzy kreatorem a jego dziełem) trudno jest znaleźć odpowiednik Schulzowskiego manekina. Być może najbliższa koncepcji drohobyckiego pisarza była Debora Vogel, będąca skądinąd jego wieloletnią przyjaciółką oraz adresatką listów zawierających pierwsze pisarskie próby. W roku 1935, zainspirowana wydanymi rok wcześniej Sklepami cynamonowymi, Vogel wydała zbiór montaży pt. Akacje kwitną. Wśród wielu wspólnych, zarówno jej, jak i Schulzowi motywów, pojawia się także manekin. W sposobie przedstawiania swoich postaci lwowska pisarka zdaje się dużo zawdzięczać lekturze Sklepów.... W Zdemaskowaniu manekinów tytułowe postaci skonstruowane zostały zgodnie z wypowiadanym przez Jakuba hasłem – jeden gest dla jednego aktora – każdy manekin przedstawia bowiem inną cechę. Owa zbieżność motywów w pisarstwie Debory Vogel i Brunona Schulza nie jest, jak zwykła zarzucać jej krytyka, jedynie wzorowaniem się artystki na przyjacielu. Oczywiście, jak zauważa Barbara Sienkiewicz, podobieństwa między tym dwojgiem nie ograniczają się jedynie do samego manekina. Ów motyw pociąga bowiem za sobą kolejne zagadnienia, takie jak chociażby postępująca wciąż cywilizacja. W Akacjach kwitną widoczna jest bowiem polemika, która rozpoczyna się już na poziomie pojęcia materii, a kończy na określeniu roli manekina. Dla Vogel obrazuje on postępującą modernizację społeczeństwa, zatracanie osobowości w świecie, w którym życie staje się coraz szybsze.


krytyka

Pierrot

Postać pierrota w twórczości Brunona Schulza oscyluje gdzieś na granicy literatury i rysunku. Ten wywodzący się z komedii dell’arte bohater pantomimy, reprezentujący postawę przepełnioną melancholią, na przestrzeni kilku wieków stał się stałym motywem sztuki. Podobnie jak inne motywy lalkowe, pierrot swoją największą popularność zdobywa w okresie fin de siecle’u. Mniej więcej wtedy to zyskał melancholijny charakter. Przedstawiony zwykle w biało-czarnym kostiumie z kryzą, w jakiej scenerii by się nie znalazł, zawsze wyróżnia go osamotnienie i smutek. Jego bodaj najbardziej trafną charakterystykę możemy znaleźć we fragmencie eseju brytyjskiego poety Arthura Symonsa. Pisząc o pierrocie Symons stwierdza, że jest on namiętny, chociaż sam nie wierzy w wielkie namiętności. Czuje, że zżera go gorączka, albo też, że odwrotnie, na własną zgubę, powraca do zdrowia; miłość bowiem jest chorobą, on zaś nadto słaby, by się jej oprzeć lub ją dobrze znosić. Posługując się motywem pierrota, Schulz nie odbiega od jego tradycyjnego wizerunku. W opowiadaniu Manekiny jest wypchanym trocinami pajacem. Małgorzata KitowskaŁysiak, definiując pojęcie pierrota, zwraca uwagę na przeprowadzony przez pisarza proces uprzedmiotowienia. Podkreśla on materialność pajacyka, potwierdzając tym samym, że zarówno w Sklepach cynamonowych, jak i Sanatorium pod Klepsydrą nawet najbardziej pozorna rzecz może stać się przyczyną jakiejś czynności, w tym przypadku pracy Poldy i Pauliny. W tym kontekście jednak, podobnie jak manekiny pierwszej kategorii, jest on jedynie lalką, przedmiotem w zupełności martwym. Zupełnie inny pierrot wyłania się z prac plastycznych pisarza; przedstawiony pod każdym względem bardziej szczegółowo, zdaje się być integralną częścią Schulzowskiego świata – teatru. Na jednym z wielu projektów okładki Xięgi Bałwochwalczej wyraźnie widać, że pajac ma rysy swojego twórcy. Siedząc u nóg nagiej kobiety, Schulzpierrot składa pokłon bałwochwalczy. Ów akt poddania, mający w sobie masochistyczny pod-

tekst, jest jednym z najczęściej przewijających się przez twórczość artysty motywów. W opowiadaniach jest on domeną Ojca, w pracach plastycznych składającym hołd jest przeważnie mężczyzna o twarzy pisarza. Artur Sandauer interpretował owo zjawisko jako pokłon, jaki dziewiętnastowieczna poetyczność składa brutalnej rzeczywistości nowych czasów. U Symonsa pierrot, wewnętrznie rozdarty między skrajnościami życia, zostaje nazwany przedstawicielem naszego wieku. Swoją postawą wyraża on bowiem wszystkie typowe dla schyłku XIX i początku XX wieku obawy i problemy. Przedstawiony na początku rozdziału fragment eseju jest zgodny z koncepcją drohobyckiego pisarza. Za pomocą postaci pierrota Schulz jedynie wyraźniej podkreśla swoją rolę melancholijnego obserwatora, artysty zagubionego w otaczającej go rzeczywistości. Tym samym ściśle określa swoje miejsce w świecie prawdziwym , jak i w tym przez siebie stworzonym.

Manekin jako metafora

Niepodważalnie jednym z najczęstszych środków wypowiedzi stosowanych przez Schulza jest metafora. Traktowana jako narzędzie ważne nie ze względu na swoje stylistyczne walory, lecz sens, który przekazuje, w prozie Schulza pełni bardzo ważną rolę. W opowiadaniach pojedyncze metafory, zestawione w zdaniu obok siebie układają się w jedyny w swoim rodzaju ciąg. Przykładem tego jest chociażby fragment Sklepów cynamonowych: Kolorowa mapa niebios wyogromniała w kopułę niezmierną, na której spiętrzyły się fantastyczne lądy, oceany i morza, porysowane liniami wirów i prądów gwiezdnych, świetlistymi liniami geografii niebieskiej. Podobnie jak metamorfoza, metafora służy procesowi poznania, odwołując się przez swój charakter do ukrytego jądra rzeczy, istoty bytu. Istota bytu do tego momentu pozostaje nieokreślona i nienazwana. Mówiąc o przenośni stosowanej przez Schulza, nie sposób nie zauważyć jej niepowtarzalności na tle twórczości innych literatów, zwłasz-

66


67

krytyka

cza poetów z kręgu awangardy. Zdaniem artystów związanych ze „Zwrotnicą” metafora miała wzbudzać w odbiorcy poczucie niedopowiedzenia. Proza Schulza nazywająca to, co nienazwane, znajduje się więc na antypodach awangardowego spojrzenia na literaturę. Pisząc Sklepy cynamonowe, Bruno Schulz zakładał, że przedstawienie świata rzeczywistego za pomocą tradycyjnych środków pisarskich jest niewykonalne. Wprowadzał do swej prozy motyw manekina, ponieważ kierowała nim niemożność stworzenia bohatera będącego doskonałym odwzorowaniem prototypu pochodzącego ze świata realnego. Stąd też, jak zauważa Czesław Karkowski, Schulz posługuje się swoistego rodzaju instrumentalizmem artystycznym w przedstawianiu swoich bohaterów. Zasada przypisująca pojedynczy gest pojedynczemu aktorowi jest więc niczym innym jak manifestacją tandetności i ułomności manekina, o czym niejednokrotnie wspominał w Traktaci Jakub. Prostotą, a także niedoskonałością wykonania owa kukła jedynie podkreśla swoją szczątkową budowę w stosunku do żywego człowieka. Tym samym Schulz realizuje zawarte w Traktacie o manekinach postulaty dotyczące nie tylko samych postaci literackich, lecz także materii. Bohaterowie opowiadań Schulza są bowiem tworami niestałymi, tak samo jak niestała jest materia języka, z której zostali stworzeni. Ojciec z jednego opowiadania jest niepodobny do tego z drugiego. Zakwitające pleśnią tapety zdają się również potwierdzać ulotność materii. Pod tym kątem manekiny pojawiające się na kartach Sklepów cynamonowych czy Sanatorium pod Klepsydrą są niczym innym jak tymczasowym uporządkowaniem materii języka. Karkowski stwierdza dodatkowo, że jedyną barierą dla pisarza jest w tym przypadku ograniczająca go, rządząca się własnymi prawami składnia języka. Uporządkowany w zdania, podległy niezmiennym zasadom język zdaje się być w tym przypadku jedyną dostępną formą. W Schulzowskich rysunkach bowiem manekiny nie mają racji bytu. Istnieją tylko i wyłącznie w obrębie literatury.

Manekin jako postać literacka – znaczenie motywu w kontekście „Traktatu o marionetkach”

Wielokrotnie od momentu ogłoszenia Sklepów cynamonowych, w różnych kontekstach, wspominana jest teatralność przedstawianego w nich świata. Podsumowując rolę motywów lalkowych w twórczości Brunona Schulza, warto rozważyć je w kontekście tekstu powstałego ponad wiek wcześniej. Henrich von Kleist w swoim Traktacie o marionetkach dochodzi bowiem do podobnych co drohobycki pisarz wniosków. Ten niemiecki dramaturg i nowelista w opowiadaniu przedstawiającym swoją rozmowę z panem C., wybitnym tancerzem i gwiazdą miejscowego baletu, wkłada w usta rozmówcy teorię opowiadającą się za zastąpieniem marionetką żywego aktora. Jest ona niewinna, a co za tym idzie – bardziej naturalna od człowieka.

W końcowej części tekstu pan C. podsumowuje: Widzimy, że w miarę jak gaśnie i słabnie refleksja w świecie organicznym, jego wdzięk nabiera blasku i siły. Ale tak jak przecięcie dwóch linii po jednej stronie jakiegoś punktu odnajduje się znowu po przejściu przez nieskończoność po jego drugiej stronie, albo jak we wklęsłym zwierciadle, który oddaliwszy się w nieskończoność, staje raptem znowu tuż przed nami – tak też kiedy przez nieskończoność przejdzie poznanie, wdzięk pojawia się znowu, w najczystszej swojej postaci objawiając się w ciele ludzkim, któremu w ogóle brak świadomości lub którego świadomość jest nieskończona, to znaczy w manekinie albo w Bogu.” Owa wypowiedź nakreśla nam pewną zależność: doskonałość przejawia się tylko i wyłącznie w dwóch wspomnianych wyżej postaciach, na linii pomiędzy nimi znajduje się człowiek, który nigdy w żaden sposób nie będzie w stanie zbliżyć się do któregoś z nich. Bóg jako istota jest bowiem zbyt idealny, manekin zaś, nie posiadając duszy, zbyt niewinny. W prozie Brunona Schulza ów stosunek zachowany jest w takich samych proporcjach. To, co zostało opisane


krytyka

w Sklepach cynamonowych i Sanatorium pod Klepsydrą, jest pewną spójną całością. Spójną, a co za tym idzie, na swój sposób doskonałą. Budując świat przedstawiony swoich opowiadań, Schulz zdawał sobie sprawę z jego skomplikowanej konstrukcji, w której wszystkie elementy muszą być ze sobą trwale połączone. Manekin jako bohater literacki, w tym kontekście, jest nie tylko jednym z ważniejszych elementów. Jest także, a może przede wszystkim najdosadniejszym przykładem doskonałości stworzonego przez pisarza świata. A to oznacza, że Schulzowi udało się dokonać tego, o czym przez całe życie pisał, a co obaj z von Kleistem zgodnie nazywają powróceniem do stanu niewinności.

68


69

design

Nowosadzka magdalena

rocznik ‘89 | z urodzenia nadwrażliwa indywidualistka, z zamiłowania fanka wszystkiego co piękne przez duże “pe”. | W przerwach między codziennym studiowaniem myśli większych i mniejszych filozofów, szyje ubrania, rysuje, projektuje nadruki na koszulki i tworzy biżuterię. Czasem także (z próżności) pstryka sobie zdjęcia.

t kontakt: magda.nowosadzka@gmail.com

2009: s udział w wystawie Ludzie, wydarzenia, przemiany – 20 lat fotografii Gazety Wyborczej, w Zachęcie s wywiad dla DilemmasMagazine (nr 3, s.96) s udział w programie Przymierzalnia produkowanego dla stacji ZigZap s pokaz mody w Krakowie podczas Garden Fashion Show 2008: s udział w wystawie Galerii Bezdomnej, organizowanej w Centrum Sztuki Współczesnej s pokaz biżuterii podczas Maska Fashion Night


70


71


72


73

komiks

OTUSIUNIO

rysunek tuszeniem, kaligrafia wyrazu, styli, rękonalizacja do.i dzielnia.

http://www.otusiunio.blogspot.com/



75

komiks


Maciej Gierszewski

krytyka

Veronique Skrzynka prawdy 1. Siedem uczynków miłosierdzia to obraz Caravaggia, który przypomina mi się, gdy patrzę na okładkę komiksu Veronique: Skrzynka prawdy. Zdaję sobie sprawę, że przywołując w tym miejscu barokowy obraz, pojechałem po bandzie. W swoich skojarzeniach posuwam się za daleko. Jednak nic na to nie poradzę, właściwie nic nie chcę na to poradzić. W gruncie rzeczy nie mam na myśli całego obrazu Caravaggia, a mały fragment, na którym kobieta przez więzienną kratę podaje swoja pierś staremu, łysiejącemu mężczyźnie, aby ten zaspokoił głód i pragnienie. Na okładce albumu, narysowanej przez Otusiunio, siedzi kobieta z rozszerzonymi szeroko kolanami, wokół niej tłoczą się mężczyźni, jeden z nich, stary, łysiejący ssie jej lewą pierś. 2. Nie miałem okazji zapoznać się z poprzednim zinowym komiksem, który Otu narysował do scenariusza Pszrena i który nosił tytuł Veronique. W każdym razie zeszyt Veronique: Skrzynka prawdy, który trzymam w rękach, jest jego kontynuacją. Tym razem Otu zaprosił do napisania scenariuszy, obok Pszrena, czterech innych autorów: Kcinga, dr. Agona, Jassariana oraz Eklerka. I w związku z tym bieżący zin jest swoistego rodzaju antologią, antologią rysunków Otusiunio. 3. Kim jest tytułowa Veronique, która pojawia się we wszystkich pięciu szortach? Pewne jest, że to kobieta, czasami demoniczna, czasami kusząca i namawiająca do złego (jak to ma miejsce w opowieści Człowiek demolki), czasami jest boginią, której mężczyźni oddają cześć i bezrefleksyjnie wykonują jej rozkazy (jak w historii Sekta), czasem tylko cicho szepcze do uszka, podpowiada, nakierowuje, zsyła genialne pomysły na pisarzy i wszelkiej innej maści artystów. Tak, to personifikacja Natchnienia. Współczesna Urania. Współczesna Julia. Współczesna Eurydyka. Muza. Jednakże współczesna Muza różni się zasadniczo od swoich poprzedniczek z minionych wieków. Nie jest zwiewną niewiastą, w której artysta kocha się platonicznie. Wręcz przeciwnie – idzie z nią do łóżka i to z jej inicjatywy, oświadczając wprost: Będziemy się bzykać, a potem… dam ci pomysł twojego życia. Jest wyśmienitą kochanką i to kochanką wielu.

4. Najbardziej spodobał mi się tytułowy szort, do którego scenariusz napisał Pszren. Podoba mi się dlatego, że w pewnym stopniu odwołuje się do mojej ulubionej książki, do Alicji w krainie czarów. Co prawda odwołanie jest dalekie i sprowadza się do tego, że główna część opowiaMam ten komiks od miesiąca, danej historii dzieje się przekartkowałem go już chy- we śnie, w onirycznej wiba ze dwadzieścia albo trzy- zji, która równie dobrze dzieści razy, tak mi się podo- może być wizją narkobają te kadry i ich zawartość tyczną. Dodatkowo Vera w tym śnie się skurczyła, wsunęła się w siebie i stała się małą dziewczynką, tak jak Alicja po wypiciu płynu z buteleczki, do której przywiązana była papierowa etykieta ze słowami: Wypij mnie. 5. Jak już wspomniałem komiks Veronique: Skrzynka prawdy jest antologią rysunków wykonanych przez Otu. Scenariusze są różne, jedne są lepsze, inne są gorsze, ale rysunki trzymają wysoki poziom przez cały zeszyt. Styl Otu jest bardzo charakterystyczny, rozpoznawalny na pierwszy rzut oka, a jego ilustracje coś mi przypominają… Mam ten komiks od miesiąca, przekartkowałem go już chyba ze dwadzieścia albo trzydzieści razy, tak mi się podobają te kadry i ich zawartość, ale nadal nie potrafię sobie przypomnieć, co mi one przypominają. Jest w nich dużo ekspresji, dużo ruchu. Kubistyczna kreska rzadko jest prosta, są zawijasy, łuki i spirale. Rysunek nie jest płaski, nie jest statyczny. Dodatkowo same ramki kadrów również nie są proste, nie są narysowane do linijki. Otu posługuje się różnoraką kreską, czasem jest ona cieniuteńka, czasem gruba. Proporcje w szczegółach anatomicznych postaci są zaburzone. Zresztą same postaci wyglądają tak, jakby je ktoś piłą tarczową wyciął w lodzie, są kanciaste, krzywo przycięte, z pewną dozą nonszalancji, niedbałości i dużą dozą fantazji. Przypominają mi rzeźby lodowe. 6. Chętnie przeczytam następny komiks, narysowany przez Otusiunio. Jednak marzy mi się, aby był on zrobiony do porządnego, spójnego scenariusza. Marzy mi się również, był został wydany w większym formacie, aby wszystkie szczegóły na rysunkach były widoczne. I aby Otu dopracował liternictwo.

76


77

Onak interart

leszek

{

Aplikacja tymczasowo zainstalowana w systemie offline. W pakiecie znajduje się edytor tekstu, arkusz kalkulacyjny oraz program graficzny. Pierwsze wydanie dla komputerów z DOSem pojawiło się w połowie 1981 roku.


78

Campo Di Fiori. Use Proxy

dla D.O.M.[i]

8 września 1968 roku przemyślanin dokonał samospalenia podczas ogólnopolskich dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Pierwszą zapałkę zapalił 15 minut po południu, gdy na płycie boiska pojawiła się młodzież w strojach ludowych, poruszająca się w rytmie poloneza. Płonął, w obecności 100 tys. ludzi i najwyższych władz państwowych, krzycząc: “To jest krzyk umierającego wolnego człowieka”.

23 listopada 2007 roku późnym wieczorem 37-letni mieszkaniec gminy Piaski podpalił się przed wejściem do hipermarketu Tesco w Lublinie. Przed godziną 22 przed wejściem do hipermarketu przy ul. Orkana nie było wielu klientów. Sprzedawcy pozamykali wszystkie butiki. Przed ruchomymi drzwiami zatrzymał się mężczyzna. Po chwili wyciągnął pojemnik z latwopalnym płynem. Wylał na siebie ciecz, krzyknął “podpalam się” i przystawił zapalniczkę do ubrania.

y Tekst jest mash-upem dwóch artykułow prasowych.


79

-, -, - albo -?

I cannot wait to deeply neglect you [Tricky „Poems�]

****** ,,,,,,,, ********** ,,,,,,,, **** ////////?????@@@@@@))))))))))) ################################ .......................................................... ppppppppppppppppppppppppp! ,,,,,,,, ,,,,,,,, ,,,,,,,, ,,,,,,,, ,,,,,,,, ,,,,,,,, ,,,,,,,, ????? ????? ????? ????? ????? ?????


interart

W utworze zostały zremiksowane następujące teksty: Sosnowski Andrzej, Tempo Życia, [w tegoż:] Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi. Sosnowski Andrzej, *, [w tegoż:] Po tęczy. Sosnowski Andrzej, No i niech mi pan powie, [w tegoż:] Konwój. Opera. Sosnowski Andrzej, Zoom, [w tegoż] Zoom. Sosnowski Andrzej, Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi, [w tegoż:] Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi.

80


81

krytyka

Pawlicka urszula

ur. 1987 r. studentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie na kierunkach dziennikarstwo i komunikacja społeczna oraz filologia polska. Należy do Fundacji Liternet. Współpracuje z portalem literackim Niedo-

czytania.pl. Zamieszcza felietony na stronie Ha!artu. Publikowała w Portrecie, Techstach, artPapierze, Pograniczach, Redzie (on-line), Perspektywach Kulturoznawczych. Fascynatka literatury (w) sieci.


J. Huizinga, Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury, Warszawa 1985, s. 12.

1

Przejdź do paragrafu 73 – o strukturze i odbiorze gamebooków Tak jak papier wszystko przyjmie, tak Internet wszystko pomieści. Znaleźć w nim można zjawiska niezwykłe, niszowe i eksperymentalne. Któż słyszał o stronie internetowej masz-wybor.com.pl, o Wydawnictwie Wielokrotnego Wyboru i o piśmie Masz Wybór? Zapewne niewielu. A szkoda, gdyż dzięki nim zapoznajemy się z częścią kultury interaktywnej. Pojęcie interaktywności okazuje się nie być zarezerwowane wyłącznie dla nowych mediów, rozumiane jest bardziej jako metafora funkcjonowania we współczesnej kulturze. Pismo Masz Wybór przybliża historię drukowanych książek interaktywnych, w których to czytelnik decyduje o kształcie fabuły. Gamebooki, zwane inaczej grami książkowymi, grami paragrafowymi czy krócej paragrafówkami są odmianą powieści interaktywnej, zbudowaną z paragrafów, czyli jednostek tekstowych, na końcu których odbiorca dokonuje wyboru dalszej drogi. Od jego decyzji zależy rozwój akcji, a wraz z tym sama historia i jej zakończenie. Wydawnictwo Wielokrotnego Wyboru opublikowało między innymi dwie gry książkowe Beniamina Muszyńskiego Szklaną Twarz (2010) oraz Zaginiony (2011). Skupię się w tekście na analizie pierwszego tytułu w kontekście... czego? W tym momencie pojawia się problem – w jaki sposób badać gamebooki? Czy to jest jeszcze powieść, czy już gra? Powieść czy hipertekst? Gry książkowe łączą w sobie doświadczenia różnych gatunków, z których jedne skupiają się na odczytywaniu, drugie zaś na budowaniu utworu. W analizie zarówno gier, jak i hipertekstów pojawiają się pojęcia z dziedziny literatury, takie jak narracja, fabuła, bohater czy świat przedstawiony. Jednak ich zrozumienie i użycie jest nieco inne.

Między literaturą a grą

Gamebooki i gry łączy interaktywność – wpływ odbiorcy na przebieg akcji. Różnica jest jednak znacząca – w grze wyznaczana jest nagroda za wypełnienie konkretnych zadań czy za dojście do celu. W paragrafówkach tak rozumianej nagrody nie ma, pełnić ją może jedynie system

informacji – czyli przejście do danego paragrafu zależne jest od posiadanych informacji, zbieranych w trakcie lektury. Analizując Szklaną Twarz odwołam się do założeń gier, które jako przedmiot badan literackich nie są wolne również i od teorii literatury. Gra z tekstem polega na generowaniu struktury i budowaniu znaczenia. Odbiór w tym przypadku jest formą rozrywki i przyjemności, nie pozbawionej jednak wymiaru semantycznego, gdyż jak stwierdza Johan Huizinga: „Każda zabawa coś oznacza”1 1. Cechy zabawy wskazane przez badacza można odnieść do gamebooków: 1) gra jest działaniem swobodnym i nienarzuconym, 2) może zostać przerwana lub zaniechana w każdym momencie, 3) może zaabsorbować całkowicie czytelnika, 4) rozgrywa się w określonej czaso-przestrzeni, 5) posiada cel i sens oraz 6) ma własne reguły, wyznaczone przez twórcę. Istotną właściwością gry książkowej jest poczucie niepewności, co do dalszego ciągu akcji, zależnej od każdorazowych wyborów. Szklana Twarz prezentuje historię bohatera, zwanego Cieniem, który udaje się w podróż, aby odkryć tajemnicę blizn na swojej twarzy. We wstępie do rozdziału Megiddo czytamy: „Na twej twarzy jest bowiem odciśnięte piętno przeszłości, w postaci licznych symboli i liczb bestialsko wypalonych na skórze, które tworzą jakiś niezrozumiały dla ciebie układ. Co gorsza, nie masz nawet pojęcia ani co oznaczają, ani kto ci to uczynił”. Pewnego dnia dwaj dziwni wędrowcy zamówili u kowala Sarafina miecze, na których ostrzach dostrzega symbole niemal identyczne z tymi, które szpecą jego twarz. Od tej pory Cień wyrusza w drogę, by odnaleźć starca i rosłego mężczyznę w celu poznania prawdy. Akcja toczy się w realiach średniowiecza, w pięciu miejscach: w Megiddo, Wsi, Niepełnych, Mieście oraz w Stolicy. Jednak to od wyboru drogi decyduje o tym, gdzie podążysz – jedna rozgrywka prowadzić może od Megiddo przez Wieś do Miasta, inna zaś od Megiddo, przez Miasto do Stolicy. Głównym motywem jest odnalezienie dwóch wędrowców, jednak decyzje czytelnicze wpływają na od-

82


krytyka

83

Zob. M. Filiciak, Wirtualny plac zabaw. Gry sieciowe i przemiany kultury współczesnej, Warszawa 2006, s. 29. 2

Zob. K. Gądek, Metody opisu interakcji: gracz – postać – elementy świata gry w języku graczy komputerowych, „Poradnik Językowy” 2009, z. 4, s. 63. 3

krycie alternatywnych historii, które towarzyszą wątkowi przewodniemu, jak na przykład walka z jaszczurem czy podpalenie świątyni. Szklana Twarz jest grą paragrafową i jednocześnie nawiązuje także do gier RPG (komputerowych gier fabularnych). Każda z odmian prezentuje nielinearną fabułę, podzieloną na kilka rozdziałów, do których dojście zależne jest od wykonania pewnych zadań – w tym przypadku od posiadanych informacji. Ważną cechą obu gier jest podróżowanie – każdy paragraf kończy się zapytaniem o wybranie dalszej drogi, która prowadzi czytelnika do kolejnego paragrafu. Podobnie jak w grach fabularnych wędrówka może być ograniczona – przykładowo przez niewykonanie konkretnego zadania, w przypadku Szklanej Twarzy eksploracja również jest blokowana poprzez nieposiadanie informacji. Według Filiciaka grę badać można na trzech poziomach: 1) struktury gry – wyznaczającej reguły zabawy, 2) rozgrywki – obejmującej działania gracza oraz 3) świata gry – reprezentującej przestrzeń, w której porusza się użytkownik2. Zasady Szklanej Twarzy są proste, wystarczy kartka papieru i coś do pisania, aby notować w trakcie rozgrywki zdobywane numery informacji. Reguły wędrówki Muszyński tłumaczy następująco: „Całość podzielona jest na rozdziały, te zaś dzielą się na poszczególne paragrafy. Jednak nie czytasz ich według kolejności numeracji! W każdym paragrafie znajdziesz jeden (lub kilka do wyboru) odnośników do innych paragrafów. Podejmujesz decyzję, którą z dróg chcesz obrać i udajesz się do wskazanego numeru (...) Nie musisz zebrać wszystkich numerów, jest to zresztą niemożliwe, ponieważ niektóre z nich przypisane są do wzajemnie wykluczających się ścieżek fabularnych. Jeśli uznasz, iż jesteś gotów do podjęcia wyzwania przejdź do Prologu”. Czas rozpocząć grę!

Zob. J. Stasieńko, Alien vs. Predator? Gry komputerowe a badania literackie, Wrocław 2005, s. 85. 4

haterem. Czytelnik odbiera grę z dwóch perspektyw3. Pierwsza związana jest z identyfikacją z Cieniem, przykładem są zwroty: otwierasz klapę, wyskakujesz przez okno, wypływasz na powierzchnię, docierasz do brzegu czy ruszasz ku światłu. Druga z kolei połączona jest ze światem realnym – dotyczy obsługi gry książkowej, zawarte są tu zatem polecenia skierowane bezpośrednio do czytelnika: przejdź do wstępu w rozdziale Megiddo, uzyskujesz informację #2 czy przejdź do paragrafu 61. Czytelnik przyjmuje zatem dwie role: bohatera – związane jest z poczuciem identyfikacji oraz użytkownika – zakładająca techniczną obsługę książki. Rozgrywka Szklanej Twarzy opiera się na interaktywności, czyli na zbiorze czynności, które czytelnik musi wykonać, aby odczytać powieść. Polecenia przyjmują różną postać, przykładowo: Uzyskujesz Informację #7. Przejdź do paragrafu 69; Jeśli posiadasz Informacje: #4, #5, #6, przejdź do paragrafu 66. W przeciwnym wypadku przejdź do paragrafu 25; Przejdź do paragrafu 73, Jeśli posiadasz Informację #2, przejdź do części B tego paragrafu. W przeciwnym wypadku skup swoją uwagę na części A, Przejdź do wstępu w rozdziale Niepełni, Przejdź do paragrafu 56 w rozdziale Miasto. Najpopularniejszym zakończeniem paragrafu jest zaprezentowanie kolejnych ciągów historii, które wysyłają do konkretnych fragmentów: Nie chcąc tracić cennego czasu, postanawiasz odwiedzić te miejsca, gdzie spodziewasz się uzyskać najwięcej informacji. Zaczynasz od: Domu Kupieckiego. 18 Stolarza. 47 Karczmy Gospelta. 11. W Szklanej Twarzy nie ma polecenia cofnij się czy zawróć, czasami droga, którą czytelnik wybierze może skierować go do punktu wyjścia. W grze książkowej pojawiają się dwa punkty zwrotne: Megiddo oraz Miasto, które każdorazowo pojawiają się w zależności od podjętej decyzji, jednak sposób dotarcia do danych miejsc może być inny. Prolog gry książkowej przedstawia cel podróży, nie prezentuje jednak fabuły, które to pojęcie przeniesione z teorii literatury nastręcza wiele problemów. W literaturze fabuła jest czynnikiem podstawowym, posiada (w większości) charakter linearny i przewidywalny, Paragrafówki przyjmują narrację drugoosobową, mają- jej właściwością jest również podatność na streszczecą wzbudzić poczucie głębszego utożsamiania się z bo- nie4. W grze książkowej ważniejsze od odczytywania fa-

O nawigowaniu i kreowaniu fabuły


krytyka 5

Tamże, s. 111.

– Kupili wtedy jeszcze coś? 22 – Co z twoim ramieniem? 34 – Jak Heter? 28 – Ubiłeś targu z tym handlarzem? 71 22 – Nie, chcieli jedynie zapasy. W zasadzie to tylko stary gadał, ten drugi chyba ma rozum równie ciężki jak cios. – Bywaj zatem. 64 – Przypomniałeś sobie jeszcze jakieś szczegóły? 39 – Co z twoim ramieniem? 34 – Jak Heter? 28 – Ubiłeś targu z tym handlarzem? 71 71 – Oczywiście – stwierdza z satysfakcją kupiec. – Wszystkie mapy przywiozą mi w następnej karawanie. Przyjdź kiedyś rzucić na nie okiem. – Nie omieszkam. Uzyskujesz Informację #3. Za dowód odmiennego kształtowania się fabuły niech poWychodzisz. 64 służą trzy alternatywne historie, rozpoczynające się od Kontynuujesz rozmowę: rozdziału Megiddo: – Przypomniałeś sobie jeszcze jakieś szczegóły? 39 Wersja I: Nie chcąc tracić cennego czasu, postanawiasz – Kupili wtedy jeszcze coś? 22 odwiedzić te miejsca, gdzie spodziewasz się uzyskać naj– Co z twoim ramieniem? 34 więcej informacji. Zaczynasz od: – Jak Heter? 28 Domu Kupieckiego. 18 Stolarza. 47 Wersja II: Nie chcąc tracić cennego czasu, postanawiasz Karczmy Gospelta. 11 odwiedzić te miejsca, gdzie spodziewasz się uzyskać naj18 więcej informacji. Zaczynasz od: Jeśli jesteś tu po raz pierwszy przejdź do części A, w przeDomu Kupieckiego. 18 ciwnym razie pomiń ją i skup swoją uwagę na B. Stolarza. 47 B Ponownie wchodzisz do składu towarów. Tym razem Karczmy Gospelta. 11 darując sobie nawet szczątkowe formy uprzejmości, na47 wiązujesz rozmowę ze znudzonym mężczyzną. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy przejdź do części A, w prze– Przypomniałeś sobie jeszcze jakieś szczegóły? 39 ciwnym razie pomiń ją i skup swoją uwagę na B. – Kupili wtedy jeszcze coś? 22 A – Co z twoim ramieniem? 34 Warsztat stolarski jest skromny, ale wyposażony na tyle, – Jak Heter? 28 by sprostać niewielkim potrzebom mieszkańców Megid– Ubiłeś targu z tym handlarzem? 71 do oraz okolicznych wsi. Właśnie z powodu częstych wi39 zyt ludzi spoza murów miasta, stolarz należy do grona – Nic nowego. lepiej poinformowanych obywateli. Już od progu rzucasz – Bywaj zatem. 64 mu pytanie: buły jest dochodzenie do niej poprzez ciągłe jej kreowanie. W literaturze liczy się efekt – w gamebookach z kolei fazy eksploracji tekstu. W grze książkowej niemożliwe jest określenie całej fabtuły, gdyż obejmuje ona alternatywne historie. O fabule można mówić dopiero w momencie zakończenia lektury – wtedy na jej opis składać się będą każdorazowo podejmowane decyzje. Schemat rozwoju fabuły w Szklanej Twarzy jest analogiczny do tego, jaki występuje w grach RPG – w obu przypadkach przyjmuje ona strukturę drzewa: Obrane drogi zmieniają nastawienie pojawiających się w fabule postaci do kierowanych przez gracza bohaterów i całkowicie odmienia ich losy5.

Ergodyczność – odkrywanie alternatywnych historii

84


85

krytyka

– Widziałeś starca i barczystego mężczyznę? Ponoć niedawno przybyli do miasta… – Nie widziałem ich, ale słyszałem, że podróżują pieszo. Czym ci podpadli Cieniu? – Jeszcze niczym, póki co… – Spóźniają się z odebraniem towaru i rzecz jasna zapłatą. 53 – Spóźniają się z odebraniem towaru i rzecz jasna zapłatą. Ponadto chciałbym z nimi zamienić kilka słów, symbole na ich klingach wydają mi się znajome… 6 6 – Dziś po robocie wybieram się do Gospelta, mogę zaciągnąć języka. Zresztą tobie też to radzę. – Zobaczymy, bywaj. Uzyskujesz Informację #2. Przejdź do paragrafu 61. 61 Wychodzisz od stolarza pewny tego, iż przed powrotem do kuźni będziesz musiał spróbować dowiedzieć się czegoś jeszcze. Kierujesz się zatem do: Domu Kupieckiego. 18 Karczmy Gospelta. 11 Wersja III: Nie chcąc tracić cennego czasu, postanawiasz odwiedzić te miejsca, gdzie spodziewasz się uzyskać najwięcej informacji. Zaczynasz od: Domu Kupieckiego. 18 Stolarza. 47 Karczmy Gospelta. 11 11 Na twoje nieszczęście karczma jest opustoszała. Jedynie właściciel krząta się przy zdewastowanym szynkwasie. Podchodzisz do szynkwasu. 42 Wychodzisz na zewnątrz. 44 42 Jeśli jesteś tu po raz pierwszy przejdź do części A, w przeciwnym razie pomiń ją i skup swoją uwagę na B. A Ponoć w czasach świetności miasta karczma Gospelta była jednym z najlepszych lokali. Teraz jednak, jak wszystko w Megiddo, coraz szybciej ulegała nieuchronnemu biegowi czasu. Każdy kolejny karczmarz przybierał imię swego sławnego protoplasty, chociaż nikt z

żyjących nie pamiętał już nawet jak wyglądał Gospelt. Nie chcąc tracić cennego czasu zaczynasz rozmowę: – Wiesz coś o parze wędrowców? Przybyli chyba niedawno, to starzec i jego towarzysz, czy też raczej ochroniarz. – Staruch i wojownik? Nie… Na pewno zapamiętałbym taką dwójkę… Chociaż ostatnio nie mam głowy do patrzenia po gębach. – Znowu to samo? Rozmówca kiwa twierdząco głową, dotykając ostrożnie szczęki. – Przyjdź w tym tygodniu, Sarafin może być zajęty, ale ja pewnie znajdę chwilkę czasu i powyrywam ci kilka zębów. – Macie ich już niezła kolekcję. He, He… Wpadnij wieczorem, może się czegoś dowiem. – Zobaczymy, bywaj. – Bywaj, bywaj… Auu… Przejdź do paragrafu 44. 44 Po chwili namysłu dochodzisz do wniosku, iż może czegoś więcej dowiesz się u: Kupca. 18 Stolarza. 47 Postanawiasz dać za wygraną i wrócić do kuźni. 12 12 Zastajesz Sarafina mocującego się z miechem - chyba po raz kolejny wiekowy sprzęt odmówił posłuszeństwa. Zaaferowany kowal rzuca ci krótkie pytanie: – I jak? Jeśli posiadasz Informacje: #4, #5, #6, przejdź do paragrafu 66. W przeciwnym wypadku przejdź do paragrafu 25. 25 – Nic konkretnego… – Rozpytaj się jeszcze trochę, przy tych mieczach straciłem masę czasu. Zresztą widziałeś ile zdobień było na klindze. – W porządku, postaram się nie stracić zbyt dużo czasu. 60 – Dzisiaj to już nie ma sensu. 54


krytyka 4

M. Filiciak, dz. cyt., s. 51

Różne początki powieści poruszają jeszcze inny ważny aspekt, jakim jest narracja, a raczej ergodyczność. Pojęcie wprowadzone przez Espena Aersetha opisuje sytuację w której odbiorca/użytkownik porusza się w zorganizowanym na kształt labiryntu tekście i poprzez pracę – aktywny wybór drogi, którą w tekście podąża – tworzy znaczenia. W wyniku różnych działań maszyny lub człowieka powstaje różna sekwencja zdarzeń6. Ergodyczność odnosi się do gier oraz utworów polegających na produkowaniu znaczenia, przykładem są powieści hipertekstowe czy gamebooki. Odbiór liniowy w narracji zostaje zastąpiony nielinearnością, czytanie z kolei – nawigacją. Czytelnik paragrafówki odnosi wrażenie, że ma do czynienia z niezliczoną ilością alternatywnych przygód w ramach jednej powieści, w rzeczywistości dysponuje ona ograniczoną liczbą fabuł, zaprojektowaną przez twórcę. Główną cechą różnicującą narrację i ergodyczność jest wysiłek włożony w odbiór – narracja skupia się na od czytywaniu literalnym, ergodyczność natomiast wiąże się z działaniem – jak sama nazwa wskazuje – lektura jest pracą, mającą na celu wyłonienie ścieżek, prowadzących do opcjonalnych historii utworu. W Szklanej Twarzy motyw zakończenia pojawia się, aż 42 razy i przyjmuje postać, albo śmierci, albo końca wędrówki. Cień zginąć może przykładowo w pożarze, podczas walki z jaszczurem, podczas tortur, podczas zwiedzania komnat, gdy wpada do wyrwy i łamie kark, od strzały wroga czy poprzez wypicie trucizny. Nieoficjalne zakończenia przyjmują formę jednozdaniową typu: Twoje decyzje doprowadziły Cię do śmierci. Nie pozostaje Ci nic innego, jak spróbować szczęścia raz jeszcze. lub Twoja przygoda kończy się w tym miejscu. Oficjalne zakończenia posiadają nazwę i opatrzone są komentarzem – w utworze występuje aż 14 ich odmian. Wybory, których dokonałeś, doprowadziły Cię do jednego z wielu alternatywnych zakończeń. To nosi nazwę: „Nieustanny pech”, „Zapłata za popiół i krew”, „Złoto za popiół”. „Układ z wrogiem”, „Stare metody nowej władzy”, „Nowy ład”, „Uśmiech szczęścia”, „Ponownie naznaczony”, „Trudny powrót do domu”, „Złamany życiem”, „Symbol”, „Człowiek ulicy”, „Nowe życie w starym mieście”

czy „Mijając zgliszcza...”. „Jeśli chcesz poznać inne zakończenia, zagraj jeszcze raz, a potem znów, i znów...”.

Przede wszystkim zabawa! Gra książkowa Szklana Twarza Beniamina Muszyńskiego wciąga poprzez swoją formę gatunkową – aktywny odbiór przynieść może o wiele więcej satysfakcji niż bierna lektura powieści linearnej. Liczy się przede wszystkim ludyczność, czyli zabawa z tekstem. Gdyby przepisać przebieg wydarzeń jednej z proponowanych historii i uczynić z niej odrębną książkę – nie obroniłaby się, z tego względu, że zaprojektowane akcje jakościowo są słabe. Na szczęście fabuła w grze nie pełni nadrzędnej roli, a jedynie ma zmotywować gracza do zbudowania własnej historii na podstawie podejmowanych decyzji – i ten aspekt interaktywny decyduje o tym, że do gamebooków warto powracać. BIBLIOGRAFIA: 1. Filiciak M. Wirtualny plac zabaw. Gry sieciowe i przemiany kultury współczesnej, Warszawa 2006, s. 26-65. 2. Stasieńko J. Alien vs. predator? – gry komputerowe a badania literackie, Wrocław 2005, s. 84-111. 3. Gądek K., Metody opisu interakcji: gracz – postać – elementy świata gry w języku graczy komputerowych, „Poradnik Językowy” 2009, z. 4, s. 54-63. 4. Kołyszko M., Historia Gamebooków, „Masz Wybór” 2010, nr 1, s. 10-13. 5. Rudolf E., Role Playing Games – między literaturą a grą towarzyską, „Literatura i Kultura Popularna” 2005, nr XII, s. 61-70.

86


87

grafika

Curagトブ pavel

15.09.1989 | Address: Republic of Moldova, Nisporeni | curagaupavel@yahoo.com | For more information on my achievements and artworks, please visit | www.curagaupavelart.blogspot.com | www.curagaupavelphoto.wordpress.com


88

The „Presiumbre” Project Artist: Curagău Pavel

Profesor: Christopher Nowicki

The Project name stems from the Romanian “pressure” and “shadow” play of words. Such an approach allows the surface images to be convincing and expressive as a painting, sculpture or drawing. Only light can help decipher what I created, and not any kind of light and not positioned anywhere. It requires a special light located in a particular place, and only at a certain angle of the desired shade, thus offering the ability of desciphering the message. Everything is white, clean and pure, this is the presentation that I chose. The subject matter are portraits of children and the elderly. The white sheet is the innocent, tender childhood whereas the rough sheet wrinkles points to elders, to their years going by and hardships of life. Both are placed on the same scale of values, both being part of the same circle of life, because where there is a beginning there is also an end. From my point of view, these two generations looks a lot like each other, because both characters may reach a higher level of expression, a simple, yet pure expression. Children reach this level simply because they do not have the necessary experience to express the way they feel, while the elderly have a life of work and exercise to expenence express themselves as they feel, they can control the thoughts and uncontrolled actions without being influenced from the outside. Even the fact that they both need help can put them on the same stage of a cycle of transformation, children being too weak and the elderly too feeble. The period between the two generations is one of continuous search and retrieval, of turmoil and uncertainty, everything is unstable, uncertain, and they imprint themselves in everything we do. The purpose of this search is to find the essence of things and happiness. From this point of view I have chosen the topic of children and the elderly, who, moreover, are people in my family, and trying to distance myself, to be able to objectively analyze the relationship between them and others. This is my idea and I tried to find the most optimal way to reveal it to the world.


89


90


91


92


93


94


95

Malek poezja

natalia

ur. 1988 – poetka. Studiuje anglistykę i amerykanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka kilku konkursów poetyckich, m.in. Czerwonej Róży, Doliny Kreatywnej TVP, dwukrotnie nominowana do nagrody głównej w konkursie im. Bierezina. Publikowała m.in. w Arteriach, 8. arkuszu

Odry, Toposie, dodatku do Times Polska. Solistka. Lubi lemoniadę z miętą. W 2010 wyszedł jej debiutancki tomik Pracowite popołudnia (SDK). Od tego czasu zbiera siły, podróżuje i patrzy.


96

Meble i lampy Nie okazywałam zainteresowania nowemu nauczycielowi. Zamiast tego badałam szczyt biodra, gdzie dostały się żółte siniaki, jakby za pomocą kolejek górskich i jaskrawych jeepów, turystyki zwyczajowej. Lub za pomocą twojego ciała, zniecierpliwienia, jakim jest ciało. Mogłabym założyć biznes i zbić na tym pieniądze. Organizować zbiórki siniaków na ścięgnie, pokazywać im trasy wzdłuż moich nóg jak konsensus pocztowy. Nie sądzisz, że to gospodarka, w której odnaleźlibyśmy swój optymizm? Ale nie o nim teraz mowa, lecz o nauczycielu, przyjacielu, w jakiego chce wskoczyć. I kto ma mu na to pozwolić, jeśli nie goście na biodrze i obojczyku, ich prowizoryczne wioski podobają mu się bardziej niż dalsze posądzenia.

Zielone kolibry Nie mogę dłużej udawać dostępną, rozumiecie, kiedy się nie je mięsa, ciężko przyprawiać wersy o kurczętach. Kiedy się nie robi wiele, a głównie myśli o wystających policzkach Bianki Balti, Charlesie Bernsteinie i majowym śniegu (bez zaangażowania), można się tylko mitygować i w białym notesie ze sznurem zielonych kolibrów, spisywać swoje groźby. Nie wyszły ode mnie. I dlatego nie doszły do was.


97

Dywan Rozpoznałam rozetę, lecz nie umiałam rozpoznać mandali, piasku, który przejechał kraj w moich sandałach, morza tajnych łebków. Miałam narzeczonego, lecz oddałam go pastereczce. Miałam narzeczonego, lecz zamieniliśmy się pokojami. Miałam narzeczonego, został w tyle, w ogonie, między puszkami fasoli a wybuchem odkryć. Miałam narzeczonego, i gdy brakowało, odstępowałam go komitetom jak igłę. Miałam narzeczonego, słuchajcie, miałam narzeczonego, kładł się na podłodze, i wściekał na wszelkie męty.

Opa! Co to za brud, który mnie przywitał, kręcąc się jak pies wokół różowego puchu? Nie przerwał ekstazy, skierowanej do wewnątrz, gdzie każda płeć znajduje kompana? Co to za brud, który przyniosłam, nie myśląc wcześniej o ciężarze oczyszczonych loków? Ucieczce w lesbianizm, wegetarianizm, próżność i pożytek społeczny. O miłosnej rzeczowości, której popis przypadkiem zobaczyłam naprzeciwko, i podobała mi się, i denerwowała jak wypatroszone, wybebeszone ptaki. Myślę, że możemy go potrzebować, ale nie będziemy się o niego troszczyć.


98

Plastikowe krasnale Trzeba walczyć o czytelnika. Jeśli trzeba, jestem jak te, które widziały gały, samotna matka, tło kubańskiej afery. Na przykład za pomocą obrazu – błękitny kotylion. Na przykład za pomocą dźwięku – okrągły, mysi pisk. Na przykład za pomocą groźby – zniszczę cię, stary, jak tylko znajdziemy się w hotelu. Na przykład za pomocą seksu – och, szkoda, że mnie wtedy nie widziałaś. Na przykład za pomocą rodziców – etos to spóźniona paczka, którą jedna z bab próbowała nam rozpakować, ale udaremniono janosikarstwo. Na przykład za pomocą taksówki – zrzuta na trzy, widzimy się zaraz w filmie o skalpach i masywie ardeńskim. Na przykład za pomocą czapeczki – droga duchowa nie jest dla każdego. Na przykład za pomocą imienia – o mamo, w pomarańczowej szmince moje wargi są pomarszczone jak grejpfrut na porcelanie. Na przykład za pomocą kuratora – gdyby tylko dało się zbadać, czy jestem żydówką. Na przykład za pomocą lekarza – prosimy o pielgrzymki, wycieczki osobiste i dokładne świadectwo.

Słonik Dowiedziałam się czym jest kosmos, gdy byłam siedmiolatką. Chciałam dotykać papierowych grzybów i fontann w foliowej powłoce, bo, przeznaczone dla starszych, drażniły moje poczucie przyzwoitości i postulat równego dostępu do słodyczy. No dobrze, słodycz przyszła później, kiedy dało się rozpakować inne pudełka, ale drażliwość została. Jak mam iść na ryby, skoro od dziecka jestem zdenerwowana foliową powłoką fontann, wybrykami wyobraźni? Czy jeśli opanuję obcy statek, dostanę własną jamę i czeluść? A może od razu weźmiecie mnie za dziewczynę?


99

komiks

pal- sztyka bor Rocznik ‘80. Mieszka i pracuje w Lublinie. Weteran xerowanych zinów epoki kleju i nożyczek. Wujek dobra rada. Jako rysownik komiksowy tworzy nieustannie od dekady. Opublikował setki plansz w wielu zinach i magazynach. Na swoim koncie ma albumy komiksowe, zarówno autorskie (Laleczki, Przygody Gnoma Jorgu) jak też narysowane do scenariuszy Dominika Szcześniaka (Waciane Kafliki Żyttu, Dziesięć Bolesnych Operacji, Dom Żałoby) i Jerzego Szyłaka (Strange Places). Redagował album Sceny z życia murarza. Autor serii gier PnC: The Fog Fall i Morbid. Najprawdopodobniej jest twórcą memu plecy konia. Autorem foty jest Szymon Orłowski

Dziennikarz, publicysta, krytyk filmowy i komiksowy, lecz przede wszystkim scenarzysta zarówno komiksowy, jak i filmowy. Swoje teksty publikował w Ozonie, Wprost, Cinemie, Machinie i Chichocie, a komiksy do jego scenariuszy ukazywały się w prasie (WiK, Cinema, Co jest grane, HIRO Free, Aktivist, Przekrój), zinach (Jeju, B5, Maszin, Karton, Hardkorporacja, Kolektyw) oraz licznych antologiach. Wielokrotny laureat konkursu na krótką formę komiksową na Międzynarodowym Festiwalu Komiks i Gier w Łodzi. Autor dwóch albumów komiksowych: Szanowny oraz Tainted. Autor foty - Koka Skowrońska







105


Paweł Deptuch

krytyka

Mieszanka grozy, parodii i zabawy Hellboy – ikona amerykańskiego komiksu w interpretacji innych twórców.

Konsekwentnie tworzone opowieści o Hellboy’u Mike’a Mignoli doczekały się kilku serii pobocznych („B.B.P.O.”, „Homar Johnson”), zbiorów opowiadań, filmów i animacji. Przebogate, inspirujące i ciągle zachowujące świeżość uniwersum, to znakomite pole do popisu dla innych twórców, czego całkiem przyzwoitym dowodem jest antologia „Opowieści Niesamowitych”. W dziesiątą rocznicę narodzin tej postaci zebrała się śmietanka autorów i postanowiła opowiedzieć własne historie o piekielnym chłopcu. Zabawne, refleksyjne, nostalgiczne ale przede wszystkim rozrywkowe. W oczekiwaniu na kolejne pełnoprawne przygody Hellboya, bądź też chcąc zrobić sobie przerwę od nich, warto zapoznać się z tym opasłym woluminem. Dzięki wyobraźni kilkudziesięciu uznanych twórców dane wam będzie przenieść się w nawiedzone zakamarki i opętane rejony, które z pewnością nie zwiedzicie u boku Mike’a Mignoli. Proste, kilkunastostronicowe opowiastki pogłębiają poboczne postacie, uwydatniają i obnażają wady tytułowego bohatera oraz naśmiewają się z kon-

STĘŻENIE KOFEINY ¦¦¦¦¦¦¦¦

wencji ghost-story (często sprowadzając ją do poziomu „Caspra – przyjaznego duszka”). Jedne usilnie próbują naśladować oryginalność pierwowzoru, a drugie go parodiują i bezceremonialnie nabijają się. Inne z kolei korzystają z dobrodziejstw popkultury i mrugają okiem do fanów m.in. Indiany Jonesa, Egzorcysty czy Rockettera. Mnóstwo w tym albumie śmiałej i nieskrępowanej zabawy, żonglowania motywami ale też szacunku do postaci, która grubymi literami zapisała się w historii amerykańskiego komiksu. Choć opowiadania prezentują bardzo zróżnicowany poziom, graficznie, w większości przypadków, wypadają po mistrzowsku. Takie nazwiska jak John Cassady, Alex Maleev, Eric Powell czy P. Craig Russel dają gwarancję mocnych i niezapomnianych wrażeń wizualnych. Zarówno długodystansowi fani Hellboya jak i ci dopiero zaczynąjcy z nim przygodę będą w pełni usatysfakcjonowani. HELLBOY: OPOWIEŚCI NIESAMOWITE. scenariusz: różni autorzy, rysunki: różni autorzy. Egmont 2010. Cena 89,00 zł.

106


107

krytyka komiks

Paweł Deptuch

Oldshoolowa groza Komiksowe magazyny grozy wydawane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku emanowały bardzo specyficznym rodzajem horrendum. Ich naiwność, brutalność i dosłowność przyprawiona ogromną dawką czarnego humoru zyskała jednak olbrzymią popularność, a takie postacie jak Strażnik Krypty (z Vault of Horror) czy Wujek Creepy (z magazynu Creepy) stały się wręcz kultowe. Zachwycił się nimi również sam Stephen King – mistrz horroru, który niejednokrotnie podkreślał wpływ tychże historii na swoje niektóre dzieła. Efektem tej młodzieńczej fascynacji był również komiks (a także film) Creepshow, w Polsce wydany jako Opowieści Makabryczne. Na album składa się pięć nowel, które łączy postać przewodnika – Upiora, będąca odpowiednikiem wyżej wymienionych, klasycznych narratorów. Dzięki niemu, w Dniu ojca, mamy okazję poznać skrywającą mroczny sekret rodzinę Granthamów, której mściwa ciotka płaci najwyższą karę za ojcobójstwo. Półgłówek Jordy Verrill w dosadny sposób uświadamia nam, jak nie należy postępować przy pierwszym spotkaniu z obcą formą życia. Dwóch profesorów z uniwersytetu Harlock odkrywa w zapomnianym składziku skrzynię, którą wykorzystują do pozbycia się znienawidzonej żony jednego z nich.

Zdradzony mąż, w Jak zostać na fali, przykładnie karze kochanków, stając się jednocześnie ofiarą własnego, przebiegłego planu. Na koniec Upiór przedstawia nam Upsona Pratta i jego niezdrową obsesję na punkcie czystości i karaluchów, która w opowieści Lubią się podkradać nie kończy się dla niego zbyt przyjemnie. Każdy epizod Opowieści Makabrycznych to zabawna przypowieść o skutkach głupoty, zazdrości i nienawiści, umieszczona w ramach groteskowego horroru. Pomimo prostej, momentami irytującej narracji bardzo łatwo jest się wciągnąć w tę oldshoolową grozę. Rysownik Berni Wrightson, komiksowy guru lat siedemdziesiątych, znakomicie sprawdza się w tych klimatach, tym bardziej, że sam kładł podwaliny pod ten rodzaj opowieści. Album nie jest może dziełem wybitnym, ale z pewnością warto się z nim zapoznać chociażby z tego powodu, że jest jedynym przedstawicielem niezwykle interesującej epoki w dziejach historii komiksu, która nie miała okazji gościć w naszym kraju, ani też nigdy nie powróci.

Stephen King, Berni Wrightson: Opowieści Makabryczne. Prószyński i S-ka 2008. Cena 28,00 zł.

STĘŻENIE KOFEINY ¦¦¦¦¦¦¦¦ Paweł Deptuch (ur. w 1985 w Legnicy) – wielki miłośnik sztuki komiksu, scence-fiction i horroru. W latach 2003-2010 redaktor naczelny serwisu CarpeNoctem.pl. Laureat konkursu Nowej Fantastyki Przestrasz siebie i nas za opowiadanie Smycz (2006). Krytyk komiksowy i publicysta współpracujący m.in. z Nową Fantasty-

ką, Czachopismem, Ziniolem. Swego czasu dziennikarz lokalnych periodyków (gdzie prowadził również stałe kolumny związane z fantastyką), autor kilku scenariuszy komiksowych. Od 2010 roku prowadzi blog tematyczny o Robercie Kirkmanie – niezwyciezony.blogspot.com


Małgorzata Piernik

krytyka

Literatura doświadczenia W życiu codziennym mówi się o „prozie życia” nie bez powodu. W klasycznym ujęciu taką dziedzinę działań artystycznych jak literatura piękna kojarzy się właśnie z próbami opisania życia i jego istoty. Zadziwiający jest więc fakt, że pisarze konsekwentnie ignorują w swoich dziełach temat, który powinien być dla nich najistotniejszy – życie samo w sobie. Stwierdzenie to wydawać się może nieprawdziwe albo przynajmniej ryzykowne. Gdy po lekturze powieści zostajemy zapytani o jej treść, najczęściej mówimy przecież, że była o życiu. Jednakże po tych słowach następuje zwykle dłuższa lub krótsza opowieść o fikcyjnym bohaterze i jego przygodach bądź odpowiedź na ukryte pytanie interpretacyjne. Przykładowo, gdyby temat dotyczył Zbrodni i kary Dostojewskiego, nasz rozmówca dowiedziałby się zapewne, że powieść była o tym, jak Rodion Raskolnikow, biedny petersburski były student, cierpiący na nadmiernie wysokie poczucie własnej wartości, zabił lichwiarkę Lizawietę i jej siostrę, a następnie był trapiony przez wyrzuty sumienia i trafił w ramach kary za popełnioną zbrodnię na Syberię, w międzyczasie podrywając cnotliwą prostytutkę Sonieczkę. Co wnikliwszy czytelnik dodałby, że jest to studium moralności człowieka, który odrzuca wiarę w Boga, a następnie, wskutek niemożności poniesienia konsekwencji grzechu, do tej wiary powraca, a także polemika z myślą filozoficzną epoki i dzieło-matka mającego rozwinąć się później prądu – egzystencjalizmu. Zarówno pierwszy, jak i drugi rodzaj reakcji na tekst odsłania silnie zaznaczoną obecność mimetyczności w literaturze europejskiej dotychczas tworzonej. Oba typy reakcji występują bowiem zarówno w przypadku takich klasyków jak Zbrodnia i kara, jak i prozy najnowszej. Świadczy to o tym, że literatura wciąż nie traktuje o czystym doświadczeniu, lecz wciąż usiłuje je imitować oraz opisywać.

Autor posiada szeroki wachlarz środków potrzebnych, aby udanie naśladować życie. Przede wszystkim, używa on rozwiniętego bohatera literackiego, którego obdarza fikcjonalną cielesnością, psychiką, intelektem, charakterem i uczuciowością. Dzięki temu udaje mu się uzyskać przy pomocy słów iluzję rzeczywistego istnienia. Następnie doprowadza do konfrontacji paru tego typu widmowych istot, w wyniku której dochodzi do zmian w psychice i kierunku działań postaci, co ma imitować realne ludzkie zachowania. Kolejne tego rodzaju spotkania między postaciami przelatane są wprowadzaniem przez autora do tekstu indywidualnych przemyśleń i refleksji bohatera, które, by zachować wszystkie pozory rzeczywistości, inspirowane są zazwyczaj otaczającym go światem i stanowią opis możliwych reakcji ludzkich na dane zjawiska. W wyniku stosowania przez autora naprzemiennie tego rodzaju zabiegów zachowania bohatera nieustannie podlega modyfikacjom, co tworzy fabułę – fikcjonalne naśladownictwo życia. Aby zniwelować uczucie sztuczności, autor umieszcza fabułę w kontekście określonych wydarzeń historycznych (np. w czasach II wojny światowej) oraz w istniejącym miejscu (np. na mazurskiej wsi). We współczesnej literaturze fabułę nakłada się też często na obraz pewnego środowiska (np. transseksualistów). Ponadto, szuka się dla bohaterów reprezentacji pośród archetypów, aby tekst był możliwy do wielowarstwowego odczytania. W ten sposób na przykład konflikt o Jagnę między Maciejem a Antkiem Boryną w dziele Reymonta staje się trawestacją trojańskiego mitu walki o kobietę, a sama Jagna kimś w rodzaju chłopskiej Heleny – archetypicznej uwodzicielki. Te wszystkie działania mają na celu udoskonalenie imitacji życia, zawartej w powieści. Bez względu na to jednak, jak jest dopracowana i złożona, pozostaje ona jedynie imitacją, a życie samo w sobie pozostaje nadal nieodkryte.

108


109

Autorzy, którzy poruszają się nadal w kręgu mimesis, zakreślonym w Poetyce przez Arystotelesa, skazani są na literaturę pozbawioną autentyczności. Do dzieł napisanej w konwencji imitacyjności odnosić można jedynie kategorię prawdopodobieństwa – psychologicznego bohaterów oraz dziejowego warunków, w jakich umieszcza ich autor. W żaden sposób nie można mówić o prawdziwości i doskonałości tych utworów. Pisarz to demiurg-człowiek, demiurg ułomny, tworzyć może jedynie jak Pigmalion piękne atrapy rzeczywistości, całkiem pozbawione życia. Drogą w kierunku literatury autentycznej jest odrzucenie przez pisarza postawy twórcy-imitatora, wykroczenie poza krąg mimesis. Kluczowym punktem jest tu zrozumienie faktu, że opisywane i analizowane tak chętnie w literaturze formy życia (np. życie matki, która traci dziecko, Żyda, niepełnosprawnego umysłowo) są jedynie jego kostiumami. Pisarstwo skupione na kostiumie – na psychologicznym i dziejowym uprawdopodobnieniu – ociera się nieustannie o autentyczność, życie samo w sobie, które jednakże pozostaje poza jego zasięgiem. W pułapkę tę wpadają wciąż rozliczni autorzy, którzy wyruszają w poszukiwania doświadczenia. Droga ta, zapoczątkowana przez Joyce’a i Prousta, a w Polsce przez autorów prozy psychologicznej dwudziestolecia międzywojennego, pozostaje nieprzebyta, choć wydawać by się mogło, że od wydania Ulissesa proza europejska i amerykańska niesamowicie się rozwinęła. Jednakże kierunek tych działań był całkowicie niewłaściwy. Autorzy nadal bowiem uparcie nie chcą się wyrzec bogatych kostiumów literackich, a co za tym idzie – eksplorują jedynie wąskie obszary fikcjonalnego doświadczenia indywidualnego lub też charakterystycznego dla niewiernej zbiorowości. Obecnie w Polsce panuje powszechna tendencja, by przełamywać literackie tabu i badać obszary doświadczenia wykluczonych stref społeczeństwa – alkoholików, bezdomnych, niepełnosprawnych, ofiar przemocy. Dokonuje się swoistej wiwisekcji każdej społecznej krzywdy oraz patologii. Drugą tendencją jest opisywanie nowych sfer ludzkiego życia, które pojawiły się wraz z biegiem historii i rozwojem cywilizacyjnym, ści-

śle związanym z obecną sytuacją kulturalno-ekonomiczno-polityczną kraju. Bohaterami literackimi zostają więc absolwenci kierunków humanistycznych bezskutecznie poszukujący pracy czy wielkomiejscy single zatrudnieni w korporacjach. Obie te postawy mają bardzo głębokie wady. Pułapką tego pierwszego podejścia do literatury jest fragmentaryczność obserwacji, natomiast drugiego aktualność, ulegająca niezwykle szybko przedawnieniu. Przywołując ponownie Arystotelesa, zmienną formę traktuje się jako rzecz absolutną, zapominając zupełnie o tym, że rzeczywistość składa się nie tylko z formy, ale i materii. Materią w tym przypadku jest czyste doświadczenie życia, natomiast formą wszystkie jego wymienione wyżej typy przejawów. W przeciwieństwie do nich czyste doświadczenie jest pełne, jednolite i ogólne. Wyzwala się również poza uwikłanie w przestrzeń i czas. Sądzę, że terenem badań literackich, na którym objawia się właśnie takie doświadczenie życia samego w sobie, jest autentyczne przeżycie samego piszącego. Absolutnie nie pochwalam tu korzystania z pisarskiej metody Stanisławskiego. Nie trzeba być przecież emigrantem, aby pisać o emigrantach, a gejem – o gejach. Doświadczenia związane z tymi sytuacjami wykraczają poza nie, są ogólnoludzkie. Poczucia obcości doświadcza bowiem nie tylko emigrant, tak samo jak nie tylko gej musi zmagać się z brakiem akceptacji najbliższych, wyznających konserwatywne, paternalistyczne przekonania. Są to doświadczenia ponadindywidualne. Emigracja nie jest więc konieczna, by stworzyć kreację emigranta. Nie tędy droga. Pisząc o autentyczności przeżycia, mam na myśli doświadczenie całkowicie ludzkie i szczere o wyjątkowej mocy i sile oddziaływania. Tego rodzaju sytuacje wydarzają się wielokrotnie w życiu każdej ludzkiej istoty i mają charakter ogólny. Bardzo często związane są ze spotkaniem z innym człowiekiem i psychicznymi stanami, które przez to spotkanie zostają wzbudzone. Stanowią swoistą reakcję otoczenia na naszą obecność w świecie. Dwa doświadczenia z tej sfery zostały już wymienione, są to poczucie obcości oraz braku akceptacji. W szeregu tego rodzaju przeżyć ogólnoludzkich ustawić można także za-


110

wód miłosny, poczucie wstydu, zachwyt czy też gorycz utraty. Mimo że używam tu wyrażenia tego rodzaju, co sugeruje pewną różnorodność, wszystkie te przeżycia, choć powierzchownie są odrębne i mogą podlegać jedynie pewnej kategoryzacji, mają jedną, wspólną istotę. Bez względu na to, jakie obszary psychiki pobudzają, są to doświadczenia życia samego w sobie. Są jaskrawe, silne i doznawane powszechnie. Pisząc szczerze o takim doświadczeniu, w sposób nagi i bezbronny, pisarz dokonuje aktu wyjścia poza zaklęty krąg mimetyczności. Utwory pisane właśnie s taką motywacją nie mogą być już weryfikowane kategorią prawdopodobieństwa zdarzeń, gdyż nie stanowią już dłużej imitacji. Zawarta jest w nich autentyczność, gdyż objawia się w nich wspólne i jednorodne Życie. Literatura doświadczenia wymaga gruntownej reformacji wykorzystywanych przez autorów środków. Prawdopodobieństwo psychologiczne i dziejowe, o które tak dbają współcześnie piszący autorzy mimetyczni, nie jest już więcej konieczna. Zastępuje ją bowiem autentyczność przeżycia. Nie ma zatem potrzeby konstruowania wielowątkowej fabuły ani też złożonych bohaterów, których zachowania miałyby być uzasadnialne. Przed pisarzem stoi nowe, całkiem inne wyzwanie – odtwarzanie przy pomocy słów wrażeń, emocji, doznań, skojarzeń, niezależnej od ludzkiej woli melodii, zapachu, koloru, ciepła i faktury Życia, doświadczenia życia samego w sobie, które jest doświadczeniem niemal mistycznym. Zadanie to, choć trudne, jest jak najbardziej możliwe do wykonania. W innych dziedzinach sztuki przekraczanie mimesis dla dotknięcia autentyczności doświadczenia okazywało się już w historii wykonalne. Najlepszym tego typu przykładem są działania teatralne Jerzego Grotowskiego i jego Teatru Laboratorium. Mam tu przede wszystkim na myśli przedstawienie Apocalypsis cum figuris oraz słynnego Księcia niezłomnego z przełomową rolą Ryszarda Cieślaka (Don Fernand), w której dokonała się realizacja tzw. aktu całkowitego. Są to jednakże dwa bardzo osobne, obszerne tematy, które odbiegają od tematu tego tekstu. Zachęcam jednakże do zainteresowania się tymi spektaklami, choć nie będę ich tutaj szerzej omawiać.

Nie tylko teatr jednak, genetycznie najbardziej imitacyjna ze wszystkich sztuk, wyzwolił się mimetyczności. Myślę, że parokrotnie udało się, mniej lub bardziej celowo, także i w literaturze zbliżyć odkrywania doświadczenia Życia. Myślę tu przede wszystkim o twórczości Bruno Schulza. Jego opowiadania cechuje całkiem szczątkowa fabuła, która nie odgrywa w tekstach roli zbyt istotnej. Co ważne, to opisywane przez Schulza prozaiczne doświadczenia, narodziny szczenięcia (Nemrod), dotyk dojrzałych owoców (Sierpień), zachwyt pięknem dziewczyny (Wiosna), które przybierają wymiaru mistycznego, gdyż objawia się w nich czyste doświadczenie. Tego typu prozie można zarzucać całkowitą nieprozatorskość, błahość, gdyż nie porusza zazwyczaj tematów społecznie ważkich, można nawet powiedzieć, że w gruncie rzeczy jest o niczym. Pragę w tym momencie powrócić do wyrażenia, które przywołuję w pierwszym akapicie tego tekstu – proza życia. Gdyby się bowiem przyjrzeć bliżej rytmowi i charakterowi przeżywania, obraz literatury doświadczenia zmienia się drastycznie. Nie jest już ona o niczym, o rzeczach błahych, lecz o życiu takim, jakie jest, niepozornym, zmiennym, ulotnym, toczącym się od spotkania z człowiekiem do spotkania, przetykanym objawieniem trwania. Proza doświadczenia staje się prawdziwą, pierwotną prozą Życia.


111

Szorc foto

magdalena

ur.1989 w Białymstoku Od wielu lat zafascynowana Szkocją oraz ciepłymi klimatami, lubi łączyć je na swoich fotografiach, tworząc swój własny styl i wizję. Wystawiała swoje prace w Pol-

sce, Czechach, Słowacji, Norwegii oraz Szkocji. Najważniejsze w fotografii to przekazanie uczuć oraz zabawa z kolorami.


112


113


114


115


116


117

poezja

Grzegorzewska

wioletta

ur. 1974 r. Poetka. Wydała tomy poetyckie: Wyobraźnia kontrolowana, Parantele, Orinoko, Inne obroty oraz Ruchy Browna. Jej wiersze były przekładane na język angielski. W roku 2006 wyemigrowała z kraju. Mieszka w Ryde na wyspie Wight.


118

*** Dla Karola Maliszewskiego

Przeczuwam wiersz, który napiszę w pięćdziesiątym trzecim roku życia, jeden z moich ostatnich. Jego treść przemaglowana jak jałowa ziemia przy klifach mierzi mnie już w snach. Będę przebywać wtedy w Polsce online, korzystając z google maps w mieście, którego nazwy nie wymówi moja matka. Tylko woda się nie zmieni. W jej ziemnych odbiciach wyspa Wight będzie znikać jak wirtualni kochankowie, gdy stanę się podwójnym zaprzeczeniem polskiej kobiety z tomikami na koncie w skrzynkach plajtujących wydawnictw. Przyjaciele mnie opuszczą, bo nie pójdę za nimi do udoskonalonych jaskiń lascaux. Jak było na początku, będę wierzyć w moc doskonalszą od ciała, bardziej przejrzystą, gdy życie stanie się nagłym kliknięciem, domeną najlepiej wyposażonych botów, szarą - nagą - jamą w szalejącym kwarcu.

The Isle of Wight, styczeń 2011


119

Karmicielka szczurów Wyłaziły z nor, gdy stukała drewniakami o betonowa wylewkę. Niosła kosz z pszenicą, odpadkami chleba i buraków. Za nią wlewała się na podwórko ciemna masa, piszcząc przeraźliwie, jakby nożem ktoś jeździł po niewidzialnej tafli. Wciąż śni się mi ten wypełzający ze szczelin demon głodu – samice z poszarzałymi dziąsłami, które zagryzały się za ochłap marnego żarcia. Gdy farmerka wracała do przybudówki, przewodnik szczurzego stada obserwował ją bacznie oczkami jak ziarna soczewicy. Pomyślałam, że wkrótce wyda swej kohorcie otuloną w serdak bryłę świeżego mięsa.

Praktyki Powieki ptaków ciemniały szybciej jak łuski szyszek. Żółty tłuszcz kapał na deski i zwabiał robactwo. Ałun wynikłszy w skórę, co balansowała na haku jak cepeliowski bieżnik, wytrącał z piór resztki ciepła. Zawróć – myślę. Ty który chciałeś oswoić mnie ze śmiercią, pokaż teraz, czym może być życie.


120

Czuwanie

Dotykam jego upudrowanego czoła. Przybywa kropli. Wosk na klapie jak odprysk żółtego paznokcia. Mówili, żeby nie ruszać, ale wata przesiąkła w dziurkach - źle tamuje, trwoniąc światło żył. Mucha zaciera powietrze. Siada na podgłówku. Wstrętna, zalęgnie się w kaliach lub w oku. Jeszcze czarne w czarnym nie nabrało kształtu, a już go próbują przeciągnąć na swoją stronę.

Ruchy Browna Woda zeszła z pola, jakby już nie chciała regulowanych brzegów, unijnych dotacji. Powietrze zgęstniało. Sosny zgięło w pół. Larwy smolików popłynęły w nieznane. O świcie miał wybył z naszego garażu, odsłaniając spleśniałą aktówkę dziadka, w której wciąż ukrywał notatki z oflagu. Po wszystkim się zdawało, że śpimy jeszcze, a to żywi spali na klepkach w gimnazjum, jakby wpadli na dno pobliskich glinianek, do aktówki ze szwabskimi nazwiskami. Świat jest pełen obcych, którzy rozdają za friko chleb, lekarstwa, koce, a wokół jak smoliki krążą ciemne cząstki wody.


121

design

Bajer ola

Rok temu skończyłam Szkołę Artystycznego Projektwoania Ubioru w Krakowie; jednocześnie i przede wszystkim studiuję malarstwo na katowickiej Akademii Sztuk Pięknych. Na tegoroczną obronę dyplomu magisterskiego przygotowuję prace malarskie (pracownia prof. Cieślika) oraz aneks z litografii (pracownia prof. Budki). Ubrania które projektuję (a także szyję), są połączeniem malarstwa, grafiki (litografia i sitodruk) oraz mojego zainteresowania modą. Tworzenie własnych kolekcji to idealny sposób, aby przemycać swoje obrazy i grafiki do szerszego obiegu. Głównym obiektem moich artystycznych zainteresowań jest miasto ponowoczesne (temat mojej pracy dyplomowej to: Post-polis jako przestrzeń przejścia w naszą codzienność, w miasto realne i namacalne). Powstałe w pracowni interdyscyplinarnej, pod okiem prof. Tetli, ubrania, są zbudowane na zasadzie patchworków.

Zszyte ze sobą kawałki tkanin, na które wcześniej nadrukowane zostały litografie i serigrafie, tworzą nowy, abstrakcyjny pejzaż miejski. Elementy te połączone są ze sobą haftem (rysunkiem), który łączy je w spójnącałość. W ten sposób jakby architektoniczne rysunki (rzuty) miasta widzianego z różnych perspektyw. Takie same motywy odnajdujemy w moim malarstwie. Ubrania szyję ręcznie. Są one dwustronne, zapinane na zatrzaski tak aby było conajmniej kilka sposobów ich noszenia. Pragnęłam stworzyć ubrania–obiekty, które pozwalaja na samodzielne kreowanie swojego ubioru w zależności od potrzeby. Na codzień prowadzę sprzedaż moich prac pod własną marką b.ola. Serdecznie zapraszam do odwiedzenia bloga: www.b-o-l-a.blogspot.com


122


123

design


124


125

design


126


127

interart

Nowaczyk jolanta antonina

wymazywanie

// obiekt // książka + korektor // poznań, grudzień 2010


128

Dlaczego podkreślamy części tekstu w książkach?

Zazwyczaj są to ważne cytaty – przypadły nam do gustu lub mogą się przydać, przy okazji omawiania lektury. Nie zdajemy sobie jednak sprawy z tego, że w ten sposób zostawiamy trwały ślad, komunikujemy się z przyszłymi czytelnikami sygnalizując, co uważamy za najistotniejsze. Książka staje się rzeczywistym nośnikiem myśli. Lecz czy wyłącznie zaznaczone fragmenty tekstu stanowią o istocie lektury, pozwalają nam się nią cieszyć? Autorka projektu zdaje się zadawać to pytanie, jednocześnie kontynuując dzieło prowokacji, które ponad pół wieku temu rozpoczął autor Samuel Beckett. Michał Stachowski


129


130


131


132


133


134


135


136


137

poezja

Baldyga zofia

ur. 16 grudnia 1987 w Warszawie. Pisze (po polsku) i tłumaczy (z czeskiego i słowackiego). Studiuje slawistykę zachodnią i południową na UW. Autorka Passe-partout i Współgłosek.


Eurocity

138

8

Pociąg nazywa się Polonia. To ten, z którego się tylko wysiada, szeleszcząc pospiesznie po wymiętej nocy, po słabej herbacie z obtłuczonej dłoni. Wysiadamy za chwilę. Chwila może ulec zmianie my w środku nie mamy wyboru. Przyszłość? Majaczą ograniczone możliwości przesiadkowe: Chopin? Praha? Wiesz, my to ci, co wychodzą z reklamówkami na deptaki. Bezwstydnie odsłaniamy kostki i niepomalowane wargi nadgryzione i czasem, i innym. Czymś przecież trzeba częstować: kanapką i kotletem na zimno, zwiniętym w ciepłe, zawiniętym czule. Delikatnie gazowaną wodą. Smakuje jakby trzy dni odstała pod zamkniętymi drzwiami, jakby nieśmiało przemyśliwała o odwrocie. Tuż obok twojego boku. Klaustrofobiczny erotyzm i to półświatło lub raczej półcien, zasłużony półsen w którym rozwiązujesz bieżące rebusy płynące samym środkiem, zabierające ci ląd: które kolory jakie materiały, co z pożółkłymi koronkami. Jak się nazywa to miejsce, w którym wsiadłaś I ile jeszcze przesiedzisz, ile jeszcze ażurowych metrów.

Marcie Marciniak

Szum i szept na targu owocowym. To tylko drama dla początkujących: w teatrze gwizdać nie wolno. Wyłącz fonię, zatop zęby w wizji. Oddaję w naturze: błękitne kwiaty sypane pod nogi i bańki mydlane z kroplą śliny w środku. Reszta składu leci w kosmos. Fałszywe papiery: w miejscu doręczenia chcę oczy bardziej niebieskie. Oddam w gotówce: góra obcych monet sprzedana: bilet do pierwszego rzędu widoczne niedostatki i znów cię ktoś opluje w finałowej kwestii. Reszta leci w kosmos w półotwarte usta, których nie oddasz na piśmie. Dla początkujących: obrysuj kształt grubą linią o spierzchniętej fakturze: kropki, kreski, koniecznie dużo czerni.


139

poezja

13

Ryba, która nigdy nie zamyka oczu jest bajką dla niegrzecznych dzieci: ziarna piasku, które zmieniają się w perły we wszystko, co mam. Co potem, nie pamiętam. Mimo wszystko zapraszam, na tymczasowość jest czas: dom z mąki i masła wchodzi w zęby, klei się. Buty zostaw przed wejściem, rząd stoi wzdłuż zatartej drogi i czeka. Paszport dalej zwany dokumentem podróży marszczy się od nowości. Nie zwijaj w rulon. Będą sprawdzać czy czekamy grzecznie i gdzie mamy ręce. Czekamy. Ktoś i tak zostanie w porzuconym gnieździe będzie zasypiać pod cudzym imieniem, ciężkim i gęstym. Rano nie można go wypluć, wymówić wszystkiego złego. Może jedynie nadgryźć mniej lub więcej, z obu stron. Linin-Warszawa, sierpień 2010


23

140

O. D. Pojawiałaś się tam przez cały tydzień nieistniejących poranków twoje usta i ty. Dżinsy i tiszerty, zawsze pogniecione napisy w starzejących się alfabetach. Pogniecione cudze podpisy dopisana do ciebie legenda. Nikt ci już nie uwierzy nawet jeśli trafisz do odpowiedniej rubryki, składając własny w dowód czy w ofierze?Dzieci ci nie uwierzą, bo już zapomniały. Ty przecież nie masz dzieci, więc mają krótszą pamięć i dużo wolnego czasu, z którego lepią kule i rzucają w przechodniów. Ty przecież nie masz dzieci więc piją obce mleko. Wysokie szklanki, czarne słomki wyraźne ślady małych, ostrych zębów.

Mniejszości Ci, którzy umierają zasypują się liśćmi bo przecież ze wszystkim zdążysz i wszystkie wypukłe ślady dokładnie przykryjesz I jeszcze je przełożysz niesłodkim nadzieniem Co pójdzie jej w boczki , jak odwrócisz wzrok a to ci będzie niespodzianka żeby nie słyszeć, szczególnie głupiego echa. Zasypują się, a w listopadzie przychodzi czas na zmiany wilgoć się wystawia do słońca. Twój warkocz jest wilgotny. A w listopadzie rozchylają usta, w które wkładamy miłosne listy i sprawdzone pzepisy. Coś im jesteśmy winni, choćby podpowiedź z której może się wykluć przepowiednia. Jeśli tylko trafi na mięso. Ci którzy żyją, zostawiają sobie ostatnie okruszki Trumienka to ciastko z kremem. Krem jest słodki. Nic poza tym się nie zmienia, mój drogi cieniu.


141

Bzdura design

piotr

Rocznik 1987. Absolwent Liceum Plastycznego im. Tadeusza Kantora w Dąbrowie Górniczej. Aktualnie student wzornictwa na katowickiej Akademii Sztuk Pięknych. Swobodnie działa na obszarach takich jak rysunek, malarstwo, projektowanie produktu, projektowanie graficzne, fotografia, rzeźba i video. Część prezentowanych prac powstała podczas półrocznego pobytu na stypendium Erasmus w Rumunii bzdura.digart.pl piotrbzdura.blogspot.com piotr.bzdura@gmail.com


142


143


design

Porcelanowy zestaw do kawy Coloana Constantin Brancusi jest jednym z najbardziej znanych rumuńskich artystów. Zestaw Coloana jest inpirowany twórczością artysty, a w szczególności rzeźbą Coloana infinitului, co znaczy Kolumna nieskończoności. Pomysł polegał na zaprojektowaniu zestawu do kawy, który nieużywany mógłby działać w mieszkaniu jako reźba. Projekt miał też na celu promowanie bogatej kultury rumuńskiej.

Kształt filiżanki powoduje, że fusy z kawy zostają w jej dolnej części, podczas gdy my możemy delektować się smakiem kawy. Projekt był realizowany w ramach wymiany CEEPUS w Univeristatea de Arta si Design in ClujNapoca w Rumunii. Dziękuję Panu Ovidiu Saitis za pomoc w realizacji projektu.

144



146

Poczet designerów Seria przedstawia portrety znanych designerów inspirowane ich twóczością. Każdy portret jest wycieczką po stylu, próbą jego zinterpretowania i przedstawienia. Ze wzglę-

du na swą treść cykl ma charakter edukacyjny i pozwala w atrakcyjny sposób poznać najciekawsze osobistości świata designu.


147

design


148


149

proza

Maciej Szwarc

Szpicel

Spojrzałem w stronę opustoszałego placu zabaw. Szpicel czekał. Byłem pewien, że wypatruje mnie swymi żółtymi ślepiami. Miał szary płaszcz i cesarski bikorn na głowie. Zwolniłem kroku; wiedziałem, że nie mogę wzbudzać podejrzeń. Parłem naprzód, on ani drgnął. Wszedłem do pustego sklepu. Dwie ekspedientki pojawiły się na stanowiskach jak duchy. Wrzuciłem kilka rzeczy do koszyka, przeszedłem wzdłuż półek z konserwami i stanąłem przy mięsnym. Poprosiłem trochę kiełbasy, z tych tłustszych. Zapłaciłem za wszystko w kasie i spakowałem do dwóch torebek. – Czy mógłbym skorzystać z telefonu? – zapytałem. – Nie mamy telefonu – powiedziała ekspedientka. – Nie mamy telefonu! – krzyknęła ta z mięsnego. Wyszedłem. Miałem nadzieję, że pod pozorem zakupów spokojnie wrócę, skąd przybyłem. Nadzieja jest matką głupich. Szpicel czekał na mnie tuż przy drzwiach. Wysunął zza kłów rozdwojony język. – Hej – charknął – co tu robisz? – Nic ciekawego – odparłem – czekam na kolegę. – W takim razie poczekamy z tobą – wlepił we mnie żółte gały. Miałem wrażenie, że wyskoczą z tej twarzy i wezmą się za mnie. Zapaliłem papierosa, on skinął na ognia. Podałem mu zapałki. Rozżarzył końcówkę papierosa. Prosiłem Boga, żeby zesłał przechodniów. Gdzie dorośli, gdzie dzieci, gdzie wszyscy się podziali? Wiatr dmuchał coraz mocniej. Ze sklepu dobiegł nas dźwięk rozdzwonionego telefonu. Nikt nie odebrał. Za sprawą Boga lub nie, na ulicę wjechała kolorowa taksówka. Zbliżała się powoli, ostrożnie, jak gdyby kierowca jednocześnie studiował mapę albo szukał czegoś w schowku. Wyorbaziłem sobie, że przypatruje się dziwnemu szpiclowi, że widząc strach wymalowany na mojej twarzy uchyli szybę i krzyknie: – Hej, ty! Wskakuj! Tak się oczywiście nie stało. Kiedy samochód był naprawdę blisko, poczułem dreszcz, zrobiłem kroczek do tyłu. Przyszedł moment zawahania. Przezwyciężyłem go. Rąbnąłem pięścią w tę trupią twarz. Rzuciłem zakupy. Wbiegłem na jezdnię i zamachałem rękami nad głową. Taksówka zatrzymała się. Podbiegłem do przednich drzwi i zacząłem szarpać za klamkę. Po sekundzie byłem w środku. Miałem resztki żółtych oczu na knykciach. – Jedź pan! Taksówkarz nie ruszał. Nie miał zamiaru. Jego ramię wystrzeliło ku mnie z mocą rozpędzonej ciężarówki. Zdążyłem tylko szarpnąć się jak ryba, która połknęła haczyk. Wbił dłoń w mój bok jak w masło. Nie krzyczałem. Silnik warknął; odjeżdżaliśmy. Głowa opadła mi na ramię. Traciłem przytomność. Kierowca wciąż trzymał rękę w moich bebechach. W myślach, zdzierając gardło, wołałem Jezusa. Nie poddałem się. Wymacałem za sobą klamkę, pociągnąłem ją i naparłem całym ciężarem na drzwi. Obraz zawirował, błysnął i uleciał. Moje kości zmierzyły się z betonem. Był to niesprawiedliwy pojedynek. W szpitalu mój lekarz prowadzący powiedział: – To szczęście, że pan przeżył. Mój lekarz prowadzący miał na głowie cesarski bikorn. Wiedziałem, że nie mogę wzbudzać podejrzeń.


Wywiad z Jasiem Kapelą o wszystkim i niczym

Jaś i Małgosia

czyli jak Piernik dogadał się z Kapelą w chatce Baby Jagi (czyli na fejsie).

☀ Małgosia: Jak sądzisz, dlaczego prowadzący na spotkaniach autorskich zadają tak kiepskie pytania? ☁ Jaś: Bo chcą być mili i nikt im nie powiedział, że nie muszą? Na szczęście nie wszyscy i nie zawsze. Zresztą nawet kiepskie pytania, mogą być przyczyną do ciekawej dyskusji. Czym gorsze pytanie, tym jaśniej może na jego tle lśnić autor. A przecież chyba o to chodzi w spotkaniach autorskich. ☀: Czy lubisz mówić o tym, o czym i jak piszesz? ☁: Zależy do kogo. Ale na tym chyba w ogóle rozmawianie polega. Nieważne o czym, ważne z kim. ☀: Jak myślisz, po co ludzie chcą czytać wywiady z Tobą? ☁: Pojęcia nie mam. To pytanie też właściwie jest pytaniem, o to dlaczego ludzie czytają. Bo czegoś szukają? Bo książki bywają ciekawsze i mądrzejsze niż ludzie? Ale dlaczego ze mną? Dlaczego wywiady? Trzeba by zapytać ludzi. Może chcą wiedzieć, z kim mają do czynienia. ☀: Co jest najgorszą częścią życia pisarza? ☁: Zależy którego. Najgorszą częścią życia Jacka Dehnela jest pewnie konieczność udawania, że lubi się długi rozmowy ze starszymi paniami. Najgorszą częścią życia Jerzego Pilcha jest zapewne udawanie, że nie ma się ochoty na kieliszek czegoś mocniejszego. Albo tłumaczenie, że się ma, ale w innym towarzystwie. Jeśli o mnie chodzi, to najgorszą częścią mojego życia jest świadomość, że muszę w końcu napisać jakąś dobrą książkę. ☀: A najlepszą?

150


151 ☁: A najlepszą świadomość, że moja najlepsza książka jeszcze przede mną. ☀: Jaka jest Twoja pisarska rutyna? Niektórzy autorzy podczas okresów pisania nie czytają książek, inni spalają góry papierosów, a jeszcze inni chodzą spać z kurami, budzą się o świcie i pracują do późnego śniadania. Jak to wygląda u Ciebie? Masz swoje pisarskie rytuały? ☁: Rytuałów nie mam. Papierosów nie palę. O świcie nie wstaję. Partnerek do spania również nie wybieram sobie spośród drobiu. Natomiast istnieje pewna rutyna. U mnie wygląda to tak, że siedzę i piszę. ☀: Co lubisz czytać? Jakiś ulubiony pisarz, książka? ☁: Lubię czytać prawie wszystko. Kiedy np. jadę samochodem lubię czytać przydrożne napisy. Bardzo też lubię czytać, co ludzie piszą na facebooku. Szczególnie, gdy ma to związek ze mną. W ogóle chyba najbardziej lubię książki, które jakoś są o mnie. W związku z czym najbardziej lubię własne książki, co nie oznacza, że to najlepsze książki, jakie znam. A jedynie najbardziej dla mnie interesujące. ☀: A co czytasz ostatnio? ☁: Ostatnio czytam dużo dziwnych rzeczy. Często związanych z moją pracą. Np. strony internetowe KGHM. A z książek „Legendę Młodej Polski” Brzozowskiego (pewnie jedna z najważniejszych książek, żeby zrozumieć ten kraj, wbrew pozorom jest nie tyle o Młodej Polsce w ogóle), „Nienawiść do Zachodu” (której nie mogę skończyć, choć zdążyłem już napisać recenzje), Neala Stephensona „Zamęt”, Barbarę Ehrenreich i pewnie jakieś inne rzeczy też. ☀: Dlaczego jesteś pisarzem? ☁: Nawet nie wiem, czy nim jestem. Ostatnio jestem głównie pracownikiem Krytyki Politycznej i ewentualnie felietonistą. A chciałbym być pisarzem, bo nie umiem sobie wyobrazić, kim innym można być i po co. ☀: Kiedy zdecydowałeś, że chcesz nim być i czy bycie pisarzem jest fajne? ☁: Zdecydowałem, kiedy zrozumiałem, że ludzie, gdy skończą studia muszą iść do pracy. Nie chciałem iść do pracy, ale potem praca sama mnie znalazła. Nie wiem, czy to fajne, bo patrz: wątpliwości z poprzedniego pytania. Dla niektórych fajne, dla innych nie. ☀: Opowiesz o swoich literackich (i nie tylko) inspiracjach? ☁: Myślę, że moją główną inspiracją jest szeroko pojęty wkurw. Otóż dzieją się na świecie rzeczy, na które nie ma mojej zgody. A jednocześnie nikt mnie o zgodę nie pyta. Co powoduje nieustającą frustrację, czego efektem bywają teksty. Z drugiej strony oczywiście nie zniósłbym sytuacji, gdyby pytano mnie o każdą rzecz na świecie, jak się powinna odbywać, żebym był zadowolony. Więc sytuacja jest beznadziejna. Co nie znaczy, że da się w niej żyć. A ponieważ się da, to można to robić i nie da się uniknąć inspiracji. ☀: Jacek Dehnel powiedział ostatnio Gazecie Wyborczej, że “pisanie to nie masaż stóp” (http://wyborcza.pl/1,75475,9368663,Jacek_Dehnel__pisanie_to_nie_masaz_stop.html). Czym wobec tego


152 jest pisanie oprócz tego, że jest pisaniem? ☁: Nie sądzę, że Jacek Dehnel był ekspertem od masażu stóp, ale wydaję mi się, że ma on z pisaniem wiele wspólnego. Przynajmniej, jeśli się go robi. Bo już mniej, gdy to ktoś robi go nam. A chyba o to chodziło Dehnelowi. Ale może jest on osobą, która nie masuje stóp, a jedynie pozwala sobie stopy masować. I stąd wynika niezauważenie podobieństwa tych dość żmudnych i wymagających skupienia czynności. Z pewnością wszystko jest trochę, jak coś innego. Choć pewnie jest bardziej jak jeden rzeczy, a mniej niż inne. Zaryzykowałbym twierdzenie, że pisanie nie jest jak spanie. ☀. Gdybyś nie zajmował się pisaniem, to zajmowałbyś sie...? ☁: Nasuwa się odpowiedź, że masowanie stóp, ale być może niekoniecznie. Ogólnie zajmuje się wieloma rzeczami poza pisaniem. I pewnie też bym się nimi zajmował, gdyby nie pisał. A może zostałbym policjantem? Mam pewną słabość do instytucji publicznych. Myślałem też o pracy w jakimś ministerstwie. ☀: Jakie masz plany zawodowe na najbliższy czas? Czy zamierzasz uszczęśliwić wiernych fanów kolejną powieścią? ☁: Plany są takie, że jakoś w wakacje wyjdzie pewnie wybór moich felietonów. Kiedy będzie kolejna powieść, trudno powiedzieć. Musiałbym ją najpierw napisać. A trochę mi się nie chcę na razie. ☀: Jaka jest podstawowa różnica między mieszkaniem w Krakowie a Warszawie? Styl życia której stolicy, obecnej czy eks, bardziej Ci odpowiada? ☁: Podstawowa różnica jest tak, że w Warszawie ludzi coś robić, a w Krakowie głównie mówią, co można by zrobić. A ja jednak wyznaje kult pracy. Więc gadanie o pracy, bez jej podjęcia dosyć mnie wkurza. ☀: Nie mogę się powstrzymać, żeby nie zapytać Cię o Twój kanał na yt. Jest przecudowny. Dlaczego przestałeś zamieszczać na nim filmy? ☁: Zestarzałem się, zbrzydłem, rzuciła mnie dziewczyna, która miała kamerę. Zabrakło mi się cierpliwości, żeby nauczyć się montowania filmów. Ponadto uświadomiłem sobie, że ludzie go oglądają. A to już było za wiele. ☀: A teraz pytania specjalnie od naczelnego. Co powiesz o polskim liternecie? Co sądzisz o twitteraturze, hiperpowieściach i innych cyberzabawach słowem pisanym? ☁: Polskiego liternetu za bardzo nie śledzę ostatnio. śledziłem bardziej, gdy byłem jego częścią. i to chyba jest taka trochę wsobna zabawa. poniekąd też pole treningowe dla autorów. i jako takie dosyć pożyteczne. dobrze jest mieć się z kim skonfrontować. Pierwsze słyszę twitteraturze, w powieści hiperrtekstowe za bardzo nie wierzę. Powieść i tak się czyta linearnie i nie sądzę by znalazło się zbyt wielu szczęśliwych z powodu, że mogą tą samą powieść przeczytać na kilka sposób. Tym bardziej, że w gruncie rzeczy każda nowa lektura jest inną lekturą. Więc równie dobrze można by stwierdzić, że każda powieść jest hipertekstowa jakoś tam. Nie mam nic przeciwko cyberzabawom. Mogą być całkiem podniecające. W ogóle trzeba się bawić, a skoro można się bawić cyber, to czemu nie. Sam prawie z byłą dziewczyną wydałem powieść fejsbukową, ale w końcu wydawca zrezygnował. I może dobrze. Nie wiem, czy byłoby to zrozumiałem poza fejsbukiem.


Redakcja: Joanna Lech | z-ca Kierownika | poezja@kofeina-zin.pl| poezja | joannalech.pl Iga Drobisz | art@kofeina-zin.pl | foto/grafika| igaphotography.com Małgosia Piernik | publicystyka@kofeina-zin.pl | publicystyka Katarzyna Janota | design@kofeina-zin.pl | design/fashion Michał Kmiecik | proza@kofeina-zin.pl | proza/teatr

Stale współpracują: Michał Misztal | komiks-komiks@kofeina-zin.pl | michalmisztal.blogspot.com #07__________________________________________ Aleksander Wójtowicz vel Carewicz Wicz | okładka | Adam Wolski | www | Ktrzn Jnt | layout numeru | _____________________________________________ Daniel Kot | danielkot@kofeina-zin.pl | Kierownik/Wydawca

TEKSTY PROSIMY NADSYŁAĆ DO POSZCZEGÓLNYCH DZIAŁÓW. W SPRAWACH OGÓLNYCH ORAZ PROMOCYJNYCH PROSIMY PISAĆ NA KOFEINA-ZIN@KOFEINA-ZIN.PL


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.