MARZEC# 2011
Słowo od Naczelnika pochłonięci nieustającą walką Dionizosa i Apolla, oddaje-
formy publikacji, kochamy Internet, w którym odnajdujemy
my niby kolejny, a jednak pierwszy, numer KOFEINY. Lawi-
swoją przestrzeń, gospodarujemy na ‘kilku metrach kwa-
rujemy między chaosem i porządkiem, a to, co przedsta-
dratowych prywatnej samotności’, zapraszając do siebie
wiamy, to synteza tych dwóch klas umysłów. Zainwesto-
każdego, kto pragnie wesprzeć kulturę, kulturę świadomo-
waliśmy swój czas w młodą twórczość, która teraz zwra-
ści, otwartą, opartą na wolnej licencji.
ca się po stokroć. Ogromnie dziękujemy za pomoc wszystkim, którzy przyPo czterech numerach błądzenia między formami i treścia-
czynili się do powstania któregokolwiek z numerów, stro-
mi stajemy na nogi. Obecny numer uległ serii fortunnych
ny internetowej, grafik etc. ‘Sobie i wam życzymy’ coraz to
i nieco mniej szczęśliwych wypadków, ostatecznie jednak
większej otwartości, komunikatywności, kreatywności.
skrystalizowała się kilkuosobowa redakcja. Udowodniliśmy, jak doskonałym medium we współpracy międzyludzkiej może być Internet. Większość z nas, redaktorów, jak i piszących, nie ma o sobie zielonego pojęcia, a jednak połączeni pasją coś nas ku sobie zbliża. Warszawa, Toruń, Wrocław, Kraków, Singapur- w miłości do zapachu kofeiny oddajemy Piąty, jubileuszowy numer, nie zważając na nasze małe ojczyzny; ojczyzną bowiem naszą jest li Sztuka, Pasja, Nieskrępowane Namiętności. Przez 1,5 roku opublikowaliśmy około 60 autorów. Nawiązaliśmy współpracę z wieloma artystami zza granicy, głównie ze Skandynawii, ale też USA, Niemiec, Francji. Swoją pomocą wsparło nas kilka portali literackich, a w polskim, tak zwanym, liternecie, zaczęliśmy być rozpoznawaną nazwą. Postulujemy interakcję z czytelnikiem, który może mieć bezpośredni wpływ na kształt pisma, eksplorujemy różne
KOFEINA IS SO SEXY!
SPISTREŚCI 03_Słowo od Naczelnika 06_ Joanna Lech | Bezdech | Zapaść | Nawroty | Prognozy | Powroty | 10_Wiktor Będkowski | Maska, która przyrosła do twarzy | 14_Aleksander Wójtowicz | rysunek | malarstwo | fotografia 32_Michał Kmiecik | Srebrna kobieta | 34_Michał Erazmus | Bajki Kolorowanki | Bajki matrioszki 46_Michał Matoszko | Plakaty | 56_Piotr Mierzwa | Dyskurs | Bezradność | Muzyka | Błękitne koło | Plac Szczepański | 64_Małgorzata Piernik | Skuteczność najnowszych form literaturoterapii | Antropogeneza | Zanurzenie 80_Klara Nowakowska | Motyw | Pergola Pub | Hibernacja | Starorzecze | Niska Rozdzielczość | 84_Michał Misztal | Superbohater | Jak magnes | 98_Marcin Orliński | Pierwsza śmierć | Niebieski adapter | Korale z pestek | Pożegnanie | 104_Piotr Kowalczyk | Mr Kopipejst | Przydługa śpiączka | Twitter Fiction | Picstories | 114_Bartosz Wójcik | Jamajskim bobsleistom (plus-size vrsn) | Jamajskim bobsleistom (size zero rmx) | Pisownia i interpunkcja oryginalne | original spelling and punctuation | ,,Twórca poezji” – z biogramu uczestnika Tańca z gwiazdami | Minus dodatek (z wierszy dla cieci) 120_Iga Drobisz | Streamlets | fotografia 130_Justyna Aleksandra Sikorska | Słowo o paru obrazach | 134_Stopka redakcyjna
Joanna Lech | ur. 1984 r. Poetka, autorka tomów ,,Zapaść” (Biblioteka Arterii, Łódź 2009) oraz „Nawroty” ( WBPiCAK, Poznań 2010). Za debiutancki tom otrzymała m.in. nagrodę specjalną w X edycji Konkursu Literackiego PTWK w kategorii debiut roku oraz nominację do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Laureatka wielu ogónopolskich konkursów poetyckich, m.in. im. K.K. Baczyńskiego, im. T. Sułkowskiego, im. S. Brzozowskiego, im. Z. Dominiaka, im. R. Wojaczka. W 2007 r. nagrodzona Grand Prix w VI konkursie im. R. M. Rilkego w Sopocie oraz nagrodą głną w XIII konkursie im. Jacka Bierezina w Łodzi. Publikowała m.in. w Opcjach, Studium, Tyglu Kultury, ósmym arkuszu Odry, Arteriach, Portrecie, Toposie, Gazecie Wyborczej, Czasie Kultury, Tygodniku Powszechnym, Kresach,
Frazie, Radarze, w czasopiśmie literackim Red oraz antologii ,,Poeci na nowy wiek” (Biuro Literackie,Wrocław 2010). Pochodzi z Rzeszowa, mieszka w Krakowie.
http://www .joannalech
.pl
Bezdech Odkąd niepewność zmieniła barwę i stan skupienia. Tak jest od wczoraj; natrętne zimno, biel, szron skrzy się na drzewach. Muszę to odespać, muszę coś z tym zrobić. To staje się szybko, zapada się; drga, jak wepchnięte w rezonans. Nawet ściany parują z nadmiaru, sen się skrapla w pościeli, osiada na porach. Swędzi bardziej niż dotyk, bardziej niż pióra tych ptaków, ich połamane skrzydła, kości. Ślady odbite na śniegu – spróbuj tam nie patrzeć, spróbuj się zachłysnąć.
Zapaść |
Brzeg jest skórą, która wyznacza granice. Dzieci wyrzeźbiły w niej korytarze, kierunki pływu, krwiobieg. Patrzę na to od spodu, bo nie chcę być już pytaniem, punktem odniesień.
Nie mam już miejsca na trwanie. Niebo jest coraz głębsze, nabiera odcieni. Od paru dni śni mi się noc, ma powybijane okna. W brzuchu pęka szkielet ryby, a ości zaszywają skórę pod spód. Potem dławię się tym słowem, nie mogę się podnieść. Dawni znajomi już tu nie przyjdą, nikt mnie nie znajdzie. Oni wciąż jeszcze noszą po mnie blizny, oglądają zdjęcia. Ja ciągle pamiętam ten ich ciepły spokój, burze w sierpniu, chleb. Smołę. Wszystko można przełknąć.
Na wroty Zostaje znaczenie; znaki na niebie, nieostre plamy. To, co się będzie powtarzać, jak chłód, wilgoć, zacieki na wszystkich ścianach, gruz pod każdym oknem. Niczego nie ma na zdjęciach; miasto brzmi jak rodzaj choroby - gorączka lub powódź, dół pełen błota i kości. To bardziej jak próby wyjścia niż nazywanie objawów, patrzenie pod spód, jak chłód wychodzi z piwnic, walą się domy bez drzwi. Rzeka wylewa z koryta, pamiętam; woda wyrzuca ciała uderzając o brzeg. Zostaje znaczenie - skóra lepka od ropy i larw, rozkład; obraz, który tkwi w gardle, nie pozwala zapomnieć.
Prognozy | Chłopiec ciągnie za sobą chmury i sadzi łuski pod oknem. Słońce przechodzi przez jego ręce; zdaje się je obdzierać ze skóry, oddzielać mięso od kości. W trawie gubią się pióra, niebo ciemnieje, dygoczą psy. Lato przymierza się do upału jak do choroby: przełyka dreszcze i kaszle. Chodniki mokną, grzmot się wrzyna w powietrze i prąd liże palce. Mówisz: jeśli rozetną burzę zobaczą popiół. Proch. Można to nazwać pustką, i wiem, chłód gnieździ się w tobie, obraca tryby; pulsuje. Prawdziwe są tylko drzewa spróchniałe i śnieg. Miejsca ciemne i zimne. Miękkie podbrzusza; ciało jest obcą rzeczą, nocami wzbiera, wyciąga pędy,
Powroty Pamiętamy jeszcze podróże z przerwami, szmery i kłucie; spękaną z upału ziemię, pola gnijące od wody. Więc brakowało w pokoju światła, był śnieg i szadź pełna szczątków roślin. Ciemne zaspy spadały na okna, sny się wwiercały w podłogę. Może lubiliśmy takie zabawy; noce na dworcach, zimne nazwy chorób. Historie proste jak ślady poparzeń. Z włosów kapał deszcz, żarówka pękła, gdy wypluwaliśmy grudy. Może coś się wykluło i zgniło, kilka blizn zmieniło się w strupy. Coś rozrosło się w tobie, już są objawy glina na rękach, plamy po rdzy. Słowa, które szepcze ktoś obcy, kiedy nad ranem próbuje przecierać oczy; poszarpany jak mięso i naostrzony.
Autor: Wiktor Będkowski Charakterystyka: Osobowość sinusoidalna, wahadłowo rozrzucona między fazą jasną a fazą ciemną. Pochodzenie: Polska, Zielona Góra
Maska, która przyrosła do twarzy
„Kameleon to zwierz, który Upodabnia się do kury I już myśli, że to nie on A to ten sam kameleon” Pan Profeska | Kameleon
Choć byłem już na studiach, marzenia o rzetelnym zgłębianiu Maksa, Webera i Marksa Karola rozprysły się jak rzucona o ścianę butelka. Zamieszkalimy razem i razem w upadku kompletnym ugrzęźli. W Moim Nowym Pokoju (brzmi to jak okrutna w swej oczywistości kpina, dzieliłem go bowiem z moim nowym kompanem – Leonem Moczywąsem) moszczenie się i moczenie kątów szło pełną parą. Landszafty i wypindrzone madonny na ścianach uzupełniłem paroma gołymi babami i wściekle czerwonym lamborghini diablo. Już żeśmy się obwąchali, już mieli my swoje małe żarciki i doprawdy wszystko szło w dół równi pochyłej. Szczególnie mocnym spoiwem naszej relacji były naturalnie rozmowy. Toczone przy akompaniamencie telewizji Wino TV, w czadzie pozbawionych filtra papierosów, lekkoduszne, neuronarcysztyczne i jakby, z deczka, obok siebie: – Cała ta celebrytyzacja prowadzi wyłącznie do tego, że w kraju, w którym na kulturę nie idzie nawet 1% PKB, w kraju gdzie wartościowi, dobrze zapowiadający się artyści czyszczą szalety w Walii i zbierają truskawki w Szkocji, ton debacie, dyskursowi społecznemu nadają postacie znane z chocholich podrygiwań i pląsów na kultury trupie, czy spektakularnych romansów, bądź skandalicznych zakupów. Najmocniej męczy mnie ten okropny, zniewieściały Kamel Tomasz. Albo ten fasadysta1 Wojewódzki-czy nie uważasz Wiktorze, że straszny z niego kabotyn?- zapytywał mnie poszukując aprobaty dla swoich antypatii Leon.
– Widzisz, cholera, mi się już wszystko znudziło – zwierzałem mu się ja – już mnie nie grzeje popkultura, już mnie nie rozpala gniew i bunt. Teraz podniecić mógłby mnie ewentualnie perwersyjny staruch z manekinem konika Pony, trup Oleksego w objęciach czarnego hydraulika, namiętne figle cieśli szalunkowego z tygrysem bengalskim. Na pewno już nie srutututu po bożemu, lesbijki i banalny anal. – Wszystko jest możliwe, ponieważ rzeczywistość wartko się toczy – podsumowała za Leona nalewka Agropol zwana z racji kształtu „Pociskiem” i rozmawialiśmy już o serialu „Magda M. nad rozlewiskiem łez”, o fascynującym tokszoł „Gadu-gadu ze złoczyńcą”, o zachowaniach godowych węża żararaka uruku i różnicach między schizofrenią paranoidalną i katatoniczną. Wyautowani w kosmos telewizji TVP OBŁĘD spędzaliśmy całe dnie na niemiłosiernym pijaństwie i dyskutowaniu na fenomenalnie popierdolone tematy. Szybko stało się jasnym, że dla Leona życie ma tyle sensu, ile wina w butelce. W czasie naszej znajomości butelka była przeważnie w jakimś stopniu pełna, kiedy jednak kończyły się pieniądze, Leon uruchamiał swoje znajomości. Handlarzy spirytusu znał jeszcze z czasów, kiedy byli złodziejami samochodów. Sam wielokrotnie przekraczał granice (wtedy były jeszcze jakieś granice) szmuglując fajki, czy co się tam wtedy szmuglowało. W każdym razie, każdy pijak to złodziej, a każdy złodziej to pijak, każde dziec-
ko to wie. Ważne dla tej autobiografomanii jest, że znajomości zostały, a flota niezbędna do notorycznego zalewania pały przypływała do niego wraz ze strumyczkiem miejscowego bimber-biznesu. Handlowaliśmy i konsumowaliśmy z osiedlowym elementem co pociągało za sobą mnóstwo wesołych perypetii, ale oprócz miejscowych figurantów, poznałem także matkę Leona. Feralnego dnia siedziałem w ustępie kontemplując wspartą na cegłach wannę i pokrywające ją liszaje obitej emalii, kiedy zobaczyłem pająka. Był to cholernie tłusty łajdak, największy jakiego widziałem, nie wiem jakim cudem przepchnął się przez odpływ. Próbował wdrapać się po ściance wanny, ale kompletnie mu to nie szło, chwyciłem więc za słoik z dryfującymi w mętnym syfie szczątkami petów, wylałem szlam do kibla i wsadziłem tam pająka wraz z ukatrupionym w kuchni karaluchem. Udałem się do salonu, gdzie w barłogu leżał Leon. Wydatne brzuszysko pokryte wstęgami sinych rozstępów stanowiło większość Leona, z kadłuba wyrastały jednakowoż chude jak u kosarza członki i maleńka, łysiejąca główka po której nieustannie się czochrał. – Zobacz. Pająk.- oznajmiłem w delirycznym uniesieniu.
– A ja mam, kurde bele, lepszy pomysł żeby się zabawić. Zadzwonisz do mojej matki i powiesz, że ja umarłem, że już się nie musi fatygować ze świątecznym obiadem i że to wszystko jej wina. Że zrobiła ze mnie śmiecia, kalekę życiową i że jak ty byś miał takie geny to sam byś sobie puścił kulę. I odłożysz słuchawkę. Wbijałem nóż w pokrywkę słoika w którym miał zamieszkać pająk (klimatyzacja) i słuchałem jak Leon patroszy się przede mną zastanawiając się jednocześnie kim w istocie jest jego matka. Wysyłającą Leonowi comiesięczną namiastkę zainteresowania w wysokości 200 złotych kierowniczką-karierowiczką? Ekskluzywną, lecz nieszczęśliwą prostytutką, oddającą się majętnym spaślakom z życiorysem i fizjonomią świń? Zadzwoniłem więc do matki i wypaliłem ,,Pani syn nie żyje”. Rzeczywistość okazała się dużo bardziej trywialna niźli moje fanaberie umysłowe typu sitcom. Po pół godzinie paranoiczny dźwięk dzwonka zaatakował nasze pijane uszy, a Leon wbił się pospiesznie do szafy. Do mieszkania wtargnęła tęga kobieta z resztkami wymiocin na twarzy oraz nożem rzeźnickim w dłoni. – Gdzie ten bachor pierdolnięty? – Jeśli chodzi o Leona to… – Zaciukałeś go! Zabiłeś mi syna pokraku!- no i ruszyła na mnie okładając łapami jak bochny. Wówczas na scenę dramatu rodzinnego wszedł sam Leon, który ujawniwszy się uchronił mnie przed
furią matki pacyfikując ją tymczasowo literatką ,,Pocisku” Agropol, wersja porzeczkowa. – Wiktor Będkowski – Halina Swędzipięta – przedstawiliśmy się, a ja pozwoliłem sobie nawet na złożenie delikatnego, acz konkretnego pocałunku na dłoni agresorki, co jednak spotkało się z nieufnym przyjęciem i ni cholery nie rozluźniłem atmosfery gęstej, że nożem ciąć. Z kolejną literatką i po naszych wyjaśnieniach co do okrutnego żartu, pani Halina złagodniała jednak na tyle by przeprosić: – Przepraszam was chłopcy, ktoś mi dziś niekorzystnie ochrzcił winko, klonozepanem jak sądzę. Rzeczywiście, coś musiało być na rzeczy, bo kwadrans potem przekrwione ślepia pani Haliny spoczęły na mnie i nie zdążyłem pomyśleć ,,kurwa”, a już leżałem pod stołem znokautowany przez pięćdziesięcioletnią furiatkę. Rozwścieczony tym Leon huknął z kolei w wydatny podbródek matki, którą siła ciosu niefortunnie rzuciła na ściankę wadliwej konstrukcji. Ścianka przechyliła się, przytwierdzona doń doniczka spadła mi na głowę, z głowy pani Haliny zniknęły zaś włosy. Leon chwycił za peruke-tupecik i rzucił nią w twarz matki krzycząc: – Ty okrutna matko! Ty nieszczęsna wiedźmo! Ostatecznie zawlekliśmy panią Halinę do wanny, zmoczyli jej głowę i położyli do snu. Rano, gdy dopijaliśmy resztki, a pani Halina wracała do siebie gotując nam bigos, Leon zapytał mnie: – Wiesz co? – Co? – Gówno – i rzucił we mnie kryształową popielniczką, szalenie popularnym prezentem lat siedemdziesiątych, narzędziem zbrodni pokroju cegły. Kryształ minął moją głowę o centymetry i przeleciał przez szybę balkonu wprost w beton podwórka. Podszedłem do Leona, pożegnałem się grzecznie, po czym spakowałem zbunkrowane w nieczynnej lodówce cztery browary i pobrzękując wesoło butelkami poszedłem szukać lepszej stancji. Sześć lat później, ssąc szklany cycek telewizora, rozpoznałem Leona w eleganckim bubku, który z szelmowskim uśmiechem i wyraźną przyjemnością oddawał się niszczeniu nadwrażliwych debiutantów w audycji o młodej polskiej literaturze.
Aleksander Wójtowicz | rocznik dziewięć dwa, Kraków
Jak dotąd osiągnięć brak, bo najbardziej na świecie lubi piec ciasta
Prace można śledzić na:
i oglądać dresiarskie widea na jutjubie.
tcktck.digart.pl flickr.com/photos/salcefix/
Michał Kmiecik |
rocznik ‘92
kierunkowy
071
srebrna kobieta srebrna kobieta błysnęła zębem w przystankowej budzie
– warcz na mnie, warcz na mnie – krzyknęła do staruszka, który siedział na ławeczce, wspierając brodę o laskę – warcz na mnie, warcz na mnie – darła się – słyszysz? warcz na mnie, warcz na mnie
– uspokój się
– warcz na mnie, słyszysz?
– nie mam ochoty– na przystanku zatrzeszczał autobus. LINIA STOOSIEMNAŚCIE KIERUNEK ŚWIĘTE NIGDZIE PRZYSTANEK GENERAŁA JÓZEFA HALLERA obwieściła monotonnym głosem lektorka. Spóźniała się o dwa przystanki. – stara kurwa spóźnia się o dwa przystanki
– coś im się musiało przestawić w komputerze srebrna kobieta wiedziała swoje i wiedziała lepiej – to tylko i wyłącznie jej wina, gdyby choć trochę się przyłożyła do swojej pracy, nie spóźniałaby się
– kiedy to im przestawiło się coś w komputerze. wsiadasz? – nie. nie mój kierunek.
– to gdzie ty jedziesz?
–w zupełnie przeciwnym kierunku. z centrum handlowego tłum ludzi znikał w podziemnym przejściu
– to dlaczego siedzisz na przystanku, z którego autobusy odjeżdżają jednak w tę stronę? srebrna kobieta błysnęła zębem w przystankowej budzie –bo zupełnie mi się nie spieszy, bo zupełnie mi się nie spieszy. srebrna kobieta błysnęła zębem w bramie bloku
– dzień dobry pani sąsiadko – dobiegło ją, ona uchyliła się, niespecjalnie w to wierząc – taki se złota dziewczyna nadaremnie starała się wypromieniować ciepło
– proszę?
– i nie warcz na mnie dziecko
– aleja
– i milcz kiedy ciebie słuchać nie chcę srebrna kobieta weszła na klatkę i spojrzała na tablicę z ogłoszeniami. i zdarła te, które jej nie interesowały, i rzuciła je na podłogę z kamienia. i zdarła te, które ją interesowały, i wzięła je ze sobą, by przeczytać je w należytym skupieniu. i podeszła do euroskrzynki, i wyjęła z kieszeni klucze i otwarła nimi euroskrzynkę, na której widniały cyfry jeden i cztery. sięgnęła do wnętrza skrzynki i wyjęła z niej jak następuje: rachunek za energię, rachunek za telefon i gazetkę z lidla. i ponownie przekręciła klucz, i zamknęła się euroskrzynka. udała się do windy, jednak spostrzegła, iż ta jest zepsuta. poszła zatem w stronę schodów, którymi wspinając się stopień po stopniu, dotarła na piętro piąte, do mieszkania z numerem 14, gdzie od roku siedemdziesiątego drugiego zamieszkiwała.
Michał Erazmus Amator nastrojowych opisów i wiecz- sze, bo świetnie na to lecą laski. nie zbyt długich zdań. Wielbiciel bzdur- W wolnych chwilach próbuje nych, literackich eksperymentów. natomiast studiować medycynę… Zaczytany w Gaimanie i Cortazarze, pi-
Bajki – kolorowanki. Tamtego dnia nie planowałem użyć noża. Ale tak
cockowski wzrok. Milczał i ciemniał tą swoją czernią, a po-
wyszło. Trudno. Z drugiej strony to dobrze… Lecz po ko- ciąg wciąż i jak zwykle nie przyjeżdżał. Taka ich natura. Polei. Wprowadzenie, przedstawienie oraz inne tego typu ni- ciągów i kobiet. ce-to-meet-you, żeby było poprawnie i etykiecie stało się
Wiatr wiał szatańsko, rozwiewając po kątach ludzi, czap-
zadość.
ki i szaliki. Z nudów zanurzyłem się więc w pojedynku na
Weronikę poznałem kaprysem losu. Zdarza się, że
spojrzenia ze zwierzęciem, rzekomym potomkiem dino-
ludzie zakochują się w sobie od pierwszego wejścia. Jednak
zaurów. Przegrałem jednak szybko, zupełnie spodziewa-
w naszej sytuacji seks był w zupełności przypadkowy, przy- nie, można by rzec, że w mgnieniu oka. Ale nie bez powodu. godny- przygodowy. Następnych razów z założenia miało
Zezem – panoramicznym swym wzrokiem – dostrzegłem,
nie być. Choć seks, przyznać trzeba, był pierwsza klasa.
jak zlał się atrament jej włosów i czerń piór ptaszyska. Nie
I zabawne, że wtedy, po tamtej nocy zapamiętałem po niej
pamiętałem twarzy, lecz poznałem bezbłędnie. Zresztą
tylko włosy. Ich atramentowy kapturek na bladej, mlecz- z wzajemnością. nej cerze. Nie twarz, nie głos, nie uśmiech. Kac – zły bóg
Uśmiech pod tym samym kruczowłosym kapturkiem przy-
– alkoholowym swym zaklęciem i dmuchnięciem magiczne- wabiał i przyciągał skuteczniej niż feromony, oksytocyna go, białego pyłku wymazał resztkę wspomnień. Wszystko
i reszta tego chemicznego cholerstwa fruwająca w powie-
prócz włosów rozpuścił wraz z aspiryną i bąbelkami dnia
trzu. I znów z żalem przyznać muszę, nie przyjrzałem się
następnego.
mej kochance, szczegółom jej rysów, ustom czy oczom.
We mgle dymiących, przepalonych styków obolałego mó- Być może, że to wybiórczy, osobisty rodzaj prozopagnozji, zgu nie pierwszy już raz starałem się dojść. Dojść do wnio- kto zgadnie, dla tego milion. Pamiętam jedynie ślicznotkę sków, konkluzji i porządku. Z puzzli i wizji poskładać bez- na skraju przepaści peronu, białe linie i bulgot dochodzący powrotnie – jak wtedy myślałem – utracony obraz.
z głośników, oznajmiający, że pociąg...
Życie jednak płynęło dalej, szarą rzeką i psychodelą ście-
Wiadomo, gdy seks za pierwszym razem jest tak
ków. Były następne – posępne, czasami ponoć nieletnie, udany, straszliwy ciężar spoczywa na kolejnych szczytach lecz zawsze gorące i żarliwe. Tylko podobnych, czarnych
i flagach. A proszę mi wierzyć, to nie było proste. Wtedy,
kosmyków i kapturka na mlecznej skórze wciąż nie mo- w obskurnym pociągu, wśród tłumów napierających na ligłem znaleźć, pomału tracąc nadzieję…
che drzwiczki ciasnej toalety. I znów niemalże anonimowo,
Atramentowe jak wszechświat włosy mej kochanki powró- zupełnie przypadkowo, przygodnie, niezbyt wygodnie. cić jednak miały w najmniej oczekiwanym momencie. Pro-
Na końcu jeszcze obciągnięcie spódniczki, zdublo-
sta gra skojarzeń, poetyckich i bzdurnych porównań. Nie
wanie pięknej – a tak ulotnej, o losie-ironio – twarzycz-
wiem, po czym rozpoznała mnie Weronika, ja ją po ptaku…
ki w miniaturowym lustereczku prawdy, kąśliwym głosem
Na peronie kruk czytał gazetę. A gdy dodziobał się do ostat- podpowiadającym, gdzie należy użyć szminki i maskary, niej strony, skrzekliwie się roześmiał i wbił we mnie hitch- gdzie poprawić pana Boga. Jej uśmiech – błogi, na poły nie-
obecny, błądzący w niebycie, acz odrobinę niepewny – peł- dzwonić pierwszy. na paleta, proszę państwa. I jeszcze tylko twardy mózg
A jednak kolacji nie było, śniadania zresztą też.
w spodniach, rozpaczliwymi impulsami nerwowymi podpo- Umówiliśmy się od razu u niej, w mieszkaniu ciasnym, lecz wiadający, krzyczący – numer!
przyjemnym i ze smakiem urządzonym. Nie powiem, bo
Sześć, sześć, sześć, dziewięć, jak to szło dalej, nie- przytulnie i miło, i gorąco było, aczkolwiek zbyt dużo to my
ważne, mniejsza o to… Nastąpiła więc transakcja, absur- nie rozmawialiśmy. I znów sprawdziła się stara zasada, że dalna w swej prostocie wymiana ciągami cyfr. Na następ- biochemia działa najlepiej, że dobry seks to podstawa relanej stacji ona wysiadła. Rozstaliśmy się jednak z obietnicą
cji damsko-męskich, że w takich sytuacjach słowa są nie-
i mocnym postanowieniem poprawy, nadrobienia zaległo- potrzebne. ści towarzyskich przy kolacji i śniadaniu, kawie i papiero- sach…
Po wszystkim, w morzu błękitnej pościeli obserwo-
wałem spokojnie śpiącą Weronikę, mruczącą cichy uśmieNaukowcy podobno udowodnili kiedyś, że stan za- szek pod nosem. Czułem się jak złodziej wykradający każdy
kochania w swej istocie niczym nie różni się od nerwicy na- szczegół idealnego jej ciała. W głębi duszy postanowiłem tręctw. Pobudzanie śródmózgowia, wysyłanie dopaminy do
sobie już nigdy nie zapomnieć wyglądu mej najlepszej ko-
jądra ogoniastego, a potem to już tylko obsesyjne stany
chanki, więc skanowałem zachłannym wzrokiem wszystkie
umysłu, prowadzące do czynności natrętnych, rytualnych, punkty szczególne, sporządzałem dokładną mapę konstesymbolicznych. W zasadzie to się zgadzam, a jeśli chodzi
lacji jej piegów, pieprzyków i proporcji.
o wyszukany styl prozy to na wariatach, mordercach i za-
I tak pogrążoną w snach ją zostawiłem, o pią-
kochanych można polegać. Choć w sumie oni wszyscy to to
tej nad ranem wymykając się na warszawski, pośpieszny
samo…
i zimny świt. Tramwaj, pociąg czy autobus, szybki prysznic
Tak więc z prywatną mą nerwicą natręctw spę- w domu, reset i dedukcja w połączeniu z indukcją. Dużo do
dziłem kilka najgorszych dni życia. W malignie, gorączce
przemyśleń, ale najgorsze było przerażenie, które nagle na
i koszmarach cierpiałem na ten tak zwany zespół odsta- mnie spadło. Próbując przypomnieć sobie twarz Weroniki, wienia. A najgorsze – znów! – było to, że ani szczegółu, znów odkryłem w mej pamięci białe plamy. Nic poza kapszczególiku z jej twarzyczki. Ani milimetra kwadratowe- turkiem kruczych włosów. Znowu. go mapy piegów na papierze cery, tylko włosy, kapturek
Zdesperowany rozważałem już konsultację ze spe-
i atrament pity w hektolitrach, by potem go zwracać i krwią
cjalistą, gdy zadzwoniła. Wściekła i zła. Jak mogłem, dla-
z nosa przelewać na karty pamiętnika…
czego, za co, kiedy… W końcu stwierdziwszy, że to koniec,
Prozopagnozja tudzież demencja postępowała. Po tygo- żem mitoman i nimfoman oraz gówniarz i dzieciak, rozłądniu jednak przypomniałem sobie o szatańskim urządze- czyła się jeszcze bardziej zdenerwowana. niu telefonem zwanym i starym, acz idiotycznym konwe-
Przyjąłem to ze spokojem, lecz również z pewnym
nansie, że to facet – czy też mężczyzna – powinienem za- zdziwieniem. W końcu jednak skonstatowawszy, że prze-
cież seks był pierwsza klasa, że na pewno tego nie porzu- kołowrót nakręciłem sprytnym swym występkiem. ci, założyłem najlepszy garnitur i wyszedłem zrobić jej nie- Kochanka moja, W.W., Weronika Wspaniała zaczaiła się na spodziankę. Kobiety podobno je uwielbiają.
mnie w ciemnym zaułku, osaczyła, obezwładniła zapa-
Czekałem na nią pod biurem, w którym pracowała, chem perfum i niecnie wykorzystała. Nie żebym narzekał,
wywiedziałem się tego od starego, wspólnego znajomego, że było nieprzyjemnie czy coś. W tym namiętnym starciu ot zwykła przysługa, nie ma, o czym gadać. Dostrzegłem, straciłem jednak dwie kończyny, gdyż w żarliwej zemście jak wysiada z czarnego, szybkiego samochodu w drogim
i zapewne niemniejszej tęsknocie obcięła mi prawą nogę
żakieciku, czarnej spódniczce. Cała Weronika – elegancka
i lewą rękę, choć może, że na odwrót…
od pasa w górę, kurewska od pasa w dół…
I proszę mi wierzyć, to nie jest łatwa egzystencja – z jed-
ną nogą, z jedną ręką, z jednym okiem, bez ust i uśmiechu.
Zobaczyła praktycznie od razu i – jak Boga kocham
– uśmiechnęła się na mój widok. Zalotnie, przekornie i zło- Takie życie ząb za ząb to nie jest bajka. Zakochani trapiewieszczo, jak się miało okazać. Gdy tylko ją złapałem, dość
ni nerwicami natręctw nie mogą narzekać na nudę. Aczkol-
brutalnie, z goła niesprawiedliwie potraktowała żonkile – wiek przyznać muszę, że każde z nas zgromadziło w swych ode mnie na przeprosiny. W krótkich, żołnierskich słowach
zapasach wspaniałe kolekcje. Wreszcie nie musiałem pła-
przytaknęła, że owszem, seks był zajebisty, ale to jej nie
kać i martwić się, że na zawsze utraciłem wspomnienia
wystarcza i że jestem bydlak.
o wyglądzie W. W. Mozaikę jej twarzy trzymałem skrzętnie
Przykre te określenia, przyznam szczerze, zabolały mnie
skrywaną na dnie kuferka, wyciągałem co noc i modliłem
i przypatrywałem się jej dokładnie wzrokiem zbitego psa, się. chciałem przynajmniej zapamiętać twarz. Tak piękną, ide- Pewnego razu, gdy w naszych ciałach nie zostało nic prócz alną. Chociaż tyle. Czułem się zrozpaczony, a ona, skoń- organów płciowych, wspólnie postanowiliśmy powiedzieć czywszy audiencję, odtrąciła mnie i ruszyła dalej. Wte- stop. Definitywnie zakończyć ten ekscytujący proceder, tę dy w przypływie impulsu, czucia i wiary, nie żadnych tam
wyniszczającą wojnę pozycyjną. I był tylko jeden problem.
szkiełek i tulipanów butelkowych, prawdziwym nożem, Żadne z nas nie zamierzało pozbywać się swych kolekcji, scyzorykiem swym, wyciąłem niebieskie jej oko. Szybkim, jeńców tak skrupulatnie zdobywanych na wojnie chemiczwprawnym ruchem chirurga. Należało mi się, przynajmniej
nej miłością zwaną.
tyle będę pamiętać na zawsze z jej ślicznej twarzy. Zresz-
Całą noc obradowaliśmy. Doszliśmy do pewnych
tą ona była pierwsza, wycinając mi pompę krew tłoczącą.
spraw, jedną z nich była konkluzja, iż żadne z nas nie chce
Wróciłem potem do domu i na dnie drewnianego kuferka
wracać do starego porządku świata, jedno drugiemu w zu-
zamknąłem swą zdobycz, gałkę oczną Weroniki. W chwi- pełności wystarczy. Pocieszeni i zbudowani sięgnęliśmy po lach smutku i zwątpienia mogłem odtąd pieścić i pielęgno- najprostszy środek zaradczy – kredki. Dorysowaliśmy sobie wać jeden szczegół więcej niż te przeklęte, kruczowłose
wzajemnie brakujące elementy, według uznania i upodoba-
kosmyki. Nie spodziewałem się jednak, jakiż to szaleńczy
nia, oryginały zachowując w kuferkach. Całą noc koloro-
Bajki – matrioszki. waliśmy, kreśliliśmy, szkicowaliśmy, aż usatysfakcjonowa- No i trafiła mi się przyzwoitka, klnę w myślach, wydmuchuni i dumni jak sam pan Bóg, razem uciekliśmy. I dziś miesz- jąc komiksowy dymek. Zdążyłem odpalić już drugiego pakamy w malutkim, narysowanym domku na pokolorowanej
pierosa, a bachor wciąż płacze. Oczywiście nie przestaję się
zielenią skarpie…
uśmiechać, po hollywoodzku odsłaniam zęby i gram cierpliwego, podczas gdy ona niańczy małolata. A czy smar-
Dziewczyna była Ruską, ale miała fajny tyłek i podobno ro- kacz o tej porze nie powinien już przypadkiem spać, po dodziców porwanych przez potwory morskie. Jej młodszy brat
branocce, głośnym seansie MTV z hotelowego telewizora?
płakał gdzieś w tle, a ja wciąż nie mogłem przestać za- Sex on the beach, zamawiam przy pustym barze i zastastanawiać się, jaka jest w łóżku. Nadia, Katia czy inna Na- nawiam się nad strategią, to chyba odpowiednia pora na stazja, nie byłem dokładnie pewien, uśmiechała się, zalot- zmianę lokalu, piasek i szum fal w każdej budzą syrenę, nie okręcając krucze kosmyki wokół zgrabnego paluszka. a gówniarz będzie mógł się wreszcie zająć szukaniem staCholerna kokietka, pomyślałem i przesiadłem się tak, by za
rych, względnie lepieniem zamków. Uśmiecham się do swej
chwilę przez przypadek objąć idealne jej uda.
inteligencji i ruszam z drinkami z postawionymi parasolka-
W tym momencie właściwie wszystko było gotowe. mi. Patrzcie, tak to się robi.
Co tam u Putina, jak się mają walonki w tych ciepłych kra- Sorry młody, nie mieli mleka, wracam do pięknej i bestii. jach i co z tą wódką? Wszystko rzecz jasna z bezbłędnym
Widzę, że sytuacja w ruskiej mafii chwilowo opanowana,
humorem, z czarującym wdziękiem. Podana na patelni, let- a kolanko Gruszeńki niby przypadkiem bardziej odsłonięte. nia, w sam raz, by się rozgrzać, odpowiadała, leniwie poru- Przezwyciężam atawistyczny instynkt łowcy i grając dżenszając językiem, wiecznie rozchylone usta, w zabawny spo- telmena, zapraszam na spacer, pooglądać gwiazdy i takie sób kalecząc przy tym angielski.
tam.
Wychodzę dumny, czując na sobie wzrok zazdrośników, fra-
Czas na etap pierwszej fizyczności, upomniałem się
w duchu. Skarbie, trafiłaś na profesjonalistę, pomyślałem, jerzy pewnie długo jeszcze będą głowić się, jakim cudem. czując przypływ testosteronu. Najpierw niewinne dotknię- To jest sztuka, moi drodzy, a ja jestem pieprzonym da Vincie, najlepiej dłoni, nie przelotne, ale też nie nazbyt nachal- ci podrywu, uczcie się od mistrza. Z carycą Katarzyną pod ne.
ręką i małym potworem na ogonie defilujemy jeszcze chwiChwilę potem akcja ,,pocałunek – podejście pierw- lę, by wreszcie opuścić lokal.
sze‘’ rozpoczęta, już czuję ruski, wilgotny oddech na języku. Piasek jest wciąż gorący, czuję jak paruje po upalnym dniu Moja Lizawieta ma wspaniałą skórę. Boże, co za kolor, cze- zapachami morskiej wody i słodkich olejków do opalania. koladka albo caffè latte, będzie ci wyśmienicie smakować
Nie mogę oderwać oczu od jej nóg, gdy ściąga dość niezdar-
o poranku, razem z moim czerwonym Lucky Strike’iem… nie pantofelki, chyba jest trochę pijana, ale to dobrze… PlaWtem całą Casablancę niweczy pieprzony braciszek. Wpa- ża wita nas ciszą i uderzającym spokojem. Wokół jest ideda pomiędzy nas jak opętany i krzyczy niezrozumiałe frazy. alnie pusto i ciemno, zaglądają tu tylko nieliczne błyski re-
flektorów przejeżdżających w oddali samochodów.
Zmuszam się szybko do zamknięcia buzi i przez
Potwory morskie, mówi, mały myśli, że ich rodziców dziś
moment poważnie boję się, że moja hot Russian również
rano porwał Kraken czy inny Loch Ness, tłumaczy mi się. się odkręca i rozbiera na malutkie Katie i Nadie. Właściwie Lecz ona myśli, że tak naprawdę chcieli spędzić dzień w sa- nie byłoby to takie złe, mniejsze wersje, podwójne biszkopmotności. Nie do wiary, przykro jej. Obejmuję ją w pasie, ty, taka modyfikacja modelu z bliźniaczkami. I już praktyczuśmiecham się, patrzymy w niebo gwiaździste nad nami
nie złapałem się na tym, że szukam na miękkim jej brzusz-
i sorry Immanuel, but I can’t, prawo moralne może jednak
ku podłużnej blizny, gdy orientuję się, że przecież ona się
innym razem.
rozbiera! Wreszcie, słodziutka, zaczynasz łapać, w czym
Chwilę szukamy odpowiedniego miejsca. Żeby piasek był
rzecz.
miękki, a szum fal odpowiednio romantyczny. Wreszcie
Najpierw bluzeczka, z obcisłymi jest najgorzej,
siadamy i czuję promieniujący obok mnie ruski żar. Pa- a pospiech niczego nie ułatwia. Gdzie tak pędzisz, mówię trzy w dal. Skarbie, nie przyszliśmy tu wypatrywać piratów, cicho, w górę ręce, co nagle to po diable, delikatnie i subprzystępuję więc do operacji pocałunek.
telnie odsłaniam jej piersi. To dopiero skarb, myślę, jest
A bachor znów w płacz. Czy ten chłopak ma czujnik erekcji
idealna. Swoje rzeczy ściągam już szybko i gwałtownie,
facetów swojej siostry? Na litość Boską, już prawie o nim
a ona poddaje się w całości, tylko językiem wodzi po moim
zapomniałem. Zaczynam rozważać zbrodnie w afekcie
twardym podniebieniu, zębach i migdałkach.
i tym podobne dzieciobójstwa, a moja mała rosyjska ru- Bejbe, jesteśmy matrioszkami. Jak puzzle złożyliśmy się letka chichocze. Mruga do mnie po szelmowsku, to lubię, w całość. Na moment staję się tobą, czuję doskonale od i milknie.
środka każdy szczegół. Masz perfekcyjnie gładką skórę,
Po chwili intensywnych rozmyślań nagle cmoka głośno, zu- tylko nieliczne piegi znaczą niewinną mapę nad łopatkami. pełnie jakby sobie przypomniała jakąś oczywistość, wstaje
Dłonie pulsują, chwytasz nimi piasek, jest szorstki i kłują-
szybko i podchodzi do braciszka. Pomału zaczynam tracić
cy. Posypujesz włosy i zamykasz oczy.
cierpliwość, proszę państwa, doprawdy piękny obrazek, ale, Ale usta otwierasz, jakbyś chciała coś powiedzieć, i tak nie młody, dość już tych ruskich landszaftów. Szybko jednak
zrozumiem, choćbyś mi wykładała fizykę kwantową, w tej
z wrażenia siadam z powrotem na złocistym piasku.
chwili było to nieistotne. Przyjemnie brzmisz, pachniesz
Odkręciła go. Jednym wprawnym ruchem, chwyciwszy za
i smakujesz wtedy, gdy leżymy tak na ziemi, unosząc się
tors, odkręciła go. Jak matrioszkę. Z wnętrza wyjęła iden- pięć metrów nad. tycznego bachora, tyle tylko że odrobinę mniejszego. Coś
Kończymy i schodzimy, patrzy na mnie, a ja już wiem, znam
zaczęła gwałtownie tłumaczyć po rosyjsku, poskładała
ten wzrok, jestem zajebisty. Skarbie, co robisz, dlacze-
oryginał i wysłała dzieci jak gdyby nigdy nic, żeby się bawi- go masz takie wielkie oczy, a po co mnie znów chwytasz? ły gdzieś w tle, na dziesiątym planie. A potem odwraca się
Przejeżdża najpierw dłońmi po barkach, klatce, zatrzymu-
do mnie i kładzie obok z miną ‘jakie to proste, nieprawdaż’. je się na żebrach i wbija we mnie paznokcie. Każdy ma swój,
cholera, to boli, fetysz. Mam wrażenie, jakby szpony prze- z tą wódką? Wszystko rzecz jasna z bezbłędnym humorem, bijały mi płuca. Próbuję się uwolnić, wyrwać, ale nie mogę
z czarującym wdziękiem. Podana na patelni, letnia, w sam
się ruszać, krzyczeć.
raz, by się rozgrzać, odpowiadała, leniwie poruszając języ-
Nieruchomieję, by już po chwili tępo przypatrywać się, jak
kiem, wiecznie rozchylone usta, w zabawny sposób kale-
mnie odkręca. Kawałek po kawałeczku, na kolejne, coraz
cząc przy tym angielski.
to mniejsze lalki. Gdy kończy, setka matrioszek-mnie mru- Czas na etap pierwszej fizyczności, upomniałem się w duga i bezskutecznie próbuje uciec. Moja Katiusza patrzy na
chu. Skarbie, trafiłaś na profesjonalistę, pomyślałem, czu-
nas wszystkich w stu kopiach i łapiąc się pod boki, z uzna- jąc przypływ testosteronu. Najpierw niewinne dotknięcie, niem kręci głową.
najlepiej dłoni, nie przelotne, ale też nie nazbyt nachalne.
W końcu zadowolona woła swojego rozdwojonego bracisz-
Chwilę potem akcja ‘pocałunek – podejście pierwsze’ roz-
ka, a gdy przybiega, cała trójka najpierw długo się śmieje. poczęta, już czuję ruski, wilgotny oddech na języku. Moja Skubany już nie płacze? Rodziców też poodkręcaliście? Za- Lizawieta ma wspaniałą skórę. Boże, co za kolor, czekoladczynają mnie zbierać i wyrzucać po kolei do morza. Woda
ka albo caffè latte, będzie ci wyśmienicie smakować o po-
jest zimna, wraz z księżycem falujemy równo, odpływając
ranku, razem z moim czerwonym Lucky Strike’iem… Wtem
daleko od brzegu.
całą Casablancę niweczy pieprzony braciszek. Wpada po-
A kilka godzin później, bladym świtem to samo morze wy- między nas jak opętany i krzyczy niezrozumiałe frazy. pluje mnie w kawałkach, a ja – mistrz podrywu – pierwszy
No i trafiła mi się przyzwoitka, klnę w myślach, wydmuchu-
raz w życiu nie będę mógł pozbierać się po nocy spędzonej
jąc komiksowy dymek. Zdążyłem odpalić już drugiego pa-
z niewinną dziewczyną.
pierosa, a bachor wciąż płacze. Oczywiście nie przestaję się uśmiechać, po hollywoodzku odsłaniam zęby i gram cier-
Bajki – matrioszki.
pliwego, podczas gdy ona niańczy małolata. A czy smarkacz o tej porze nie powinien już przypadkiem spać, po do-
Dziewczyna była Ruską, ale miała fajny tyłek i podobno ro- branocce, głośnym seansie MTV z hotelowego telewizora? dziców porwanych przez potwory morskie. Jej młodszy brat Sex on the beach, zamawiam przy pustym barze i zastapłakał gdzieś w tle, a ja wciąż nie mogłem przestać za- nawiam się nad strategią, to chyba odpowiednia pora na stanawiać się, jaka jest w łóżku. Nadia, Katia czy inna Na- zmianę lokalu, piasek i szum fal w każdej budzą syrenę, stazja, nie byłem dokładnie pewien, uśmiechała się, zalot- a gówniarz będzie mógł się wreszcie zająć szukaniem stanie okręcając krucze kosmyki wokół zgrabnego paluszka. rych, względnie lepieniem zamków. Uśmiecham się do swej Cholerna kokietka, pomyślałem i przesiadłem się tak, by za
inteligencji i ruszam z drinkami z postawionymi parasolka-
chwilę przez przypadek objąć idealne jej uda.
mi. Patrzcie, tak to się robi.
W tym momencie właściwie wszystko było gotowe. Co tam
Sorry młody, nie mieli mleka, wracam do pięknej i bestii.
u Putina, jak się mają walonki w tych ciepłych krajach i co
Widzę, że sytuacja w ruskiej mafii chwilowo opanowana,
a kolanko Gruszeńki niby przypadkiem bardziej odsłonięte. i tym podobne dzieciobójstwa, a moja mała rosyjska ruPrzezwyciężam atawistyczny instynkt łowcy i grając dżen- letka chichocze. Mruga do mnie po szelmowsku, to lubię, telmena, zapraszam na spacer, pooglądać gwiazdy i takie
i milknie.
tam.
Po chwili intensywnych rozmyślań nagle cmoka głośno, zu-
Wychodzę dumny, czując na sobie wzrok zazdrośników, fra- pełnie jakby sobie przypomniała jakąś oczywistość, wstaje jerzy pewnie długo jeszcze będą głowić się, jakim cudem. szybko i podchodzi do braciszka. Pomału zaczynam tracić To jest sztuka, moi drodzy, a ja jestem pieprzonym da Vin- cierpliwość, proszę państwa, doprawdy piękny obrazek, ale, ci podrywu, uczcie się od mistrza. Z carycą Katarzyną pod
młody, dość już tych ruskich landszaftów. Szybko jednak
ręką i małym potworem na ogonie defilujemy jeszcze chwi- z wrażenia siadam z powrotem na złocistym piasku. lę, by wreszcie opuścić lokal.
Odkręciła go. Jednym wprawnym ruchem, chwyciwszy za
Piasek jest wciąż gorący, czuję jak paruje po upalnym dniu
tors, odkręciła go. Jak matrioszkę. Z wnętrza wyjęła iden-
zapachami morskiej wody i słodkich olejków do opalania. tycznego bachora, tyle tylko że odrobinę mniejszego. Coś Nie mogę oderwać oczu od jej nóg, gdy ściąga dość niezdar- zaczęła gwałtownie tłumaczyć po rosyjsku, poskładała nie pantofelki, chyba jest trochę pijana, ale to dobrze… Pla- oryginał i wysłała dzieci jak gdyby nigdy nic, żeby się bawiża wita nas ciszą i uderzającym spokojem. Wokół jest ide- ły gdzieś w tle, na dziesiątym planie. A potem odwraca się alnie pusto i ciemno, zaglądają tu tylko nieliczne błyski re- do mnie i kładzie obok z miną ‘jakie to proste, nieprawdaż’. flektorów przejeżdżających w oddali samochodów.
Zmuszam się szybko do zamknięcia buzi i przez moment
Potwory morskie, mówi, mały myśli, że ich rodziców dziś
poważnie boję się, że moja hot Russian również się odkrę-
rano porwał Kraken czy inny Loch Ness, tłumaczy mi się. ca i rozbiera na malutkie Katie i Nadie. Właściwie nie byłoLecz ona myśli, że tak naprawdę chcieli spędzić dzień w sa- by to takie złe, mniejsze wersje, podwójne biszkopty, taka motności. Nie do wiary, przykro jej. Obejmuję ją w pasie, modyfikacja modelu z bliźniaczkami. I już praktycznie złauśmiecham się, patrzymy w niebo gwiaździste nad nami
pałem się na tym, że szukam na miękkim jej brzuszku po-
i sorry Immanuel, but I can’t, prawo moralne może jednak
dłużnej blizny, gdy orientuję się, że przecież ona się roz-
innym razem.
biera! Wreszcie, słodziutka, zaczynasz łapać, w czym rzecz.
Chwilę szukamy odpowiedniego miejsca. Żeby piasek był
Najpierw bluzeczka, z obcisłymi jest najgorzej, a pospiech
miękki, a szum fal odpowiednio romantyczny. Wreszcie
niczego nie ułatwia. Gdzie tak pędzisz, mówię cicho, w górę
siadamy i czuję promieniujący obok mnie ruski żar. Pa- ręce, co nagle to po diable, delikatnie i subtelnie odsłaniam trzy w dal. Skarbie, nie przyszliśmy tu wypatrywać piratów, jej piersi. To dopiero skarb, myślę, jest idealna. Swoje rzeprzystępuję więc do operacji pocałunek.
czy ściągam już szybko i gwałtownie, a ona poddaje się
A bachor znów w płacz. Czy ten chłopak ma czujnik erekcji
w całości, tylko językiem wodzi po moim twardym podnie-
facetów swojej siostry? Na litość Boską, już prawie o nim
bieniu, zębach i migdałkach.
zapomniałem. Zaczynam rozważać zbrodnie w afekcie
Bejbe, jesteśmy matrioszkami. Jak puzzle złożyliśmy się
w całość. Na moment staję się tobą, czuję doskonale od
raz w życiu nie będę mógł pozbierać się po nocy spędzonej
środka każdy szczegół. Masz perfekcyjnie gładką skórę, z niewinną dziewczyną. tylko nieliczne piegi znaczą niewinną mapę nad łopatkami. Dłonie pulsują, chwytasz nimi piasek, jest szorstki i kłujący. Posypujesz włosy i zamykasz oczy. Ale usta otwierasz, jakbyś chciała coś powiedzieć, i tak nie zrozumiem, choćbyś mi wykładała fizykę kwantową, w tej chwili było to nieistotne. Przyjemnie brzmisz, pachniesz i smakujesz wtedy, gdy leżymy tak na ziemi, unosząc się pięć metrów nad. Kończymy i schodzimy, patrzy na mnie, a ja już wiem, znam ten wzrok, jestem zajebisty. Skarbie, co robisz, dlaczego masz takie wielkie oczy, a po co mnie znów chwytasz? Przejeżdża najpierw dłońmi po barkach, klatce, zatrzymuje się na żebrach i wbija we mnie paznokcie. Każdy ma swój, cholera, to boli, fetysz. Mam wrażenie, jakby szpony przebijały mi płuca. Próbuję się uwolnić, wyrwać, ale nie mogę się ruszać, krzyczeć. Nieruchomieję, by już po chwili tępo przypatrywać się, jak mnie odkręca. Kawałek po kawałeczku, na kolejne, coraz to mniejsze lalki. Gdy kończy, setka matrioszek-mnie mruga i bezskutecznie próbuje uciec. Moja Katiusza patrzy na nas wszystkich w stu kopiach i łapiąc się pod boki, z uznaniem kręci głową.
Bajki – matrioszki. Dziewczyna była Ruską, ale miała fajny tyłek i podobno rodziców porwanych przez potwory morskie. Jej młodszy brat płakał gdzieś w tle, a ja wciąż nie mogłem przestać zastanawiać się, jaka jest w łóżku. Nadia, Katia czy inna Nastazja, nie byłem dokładnie pewien, uśmiechała się, zalotnie okręcając krucze kosmyki wokół zgrabnego paluszka. Cholerna kokietka, pomyślałem i przesiadłem się tak, by za chwilę przez przypadek objąć idealne jej uda. W tym momencie właściwie wszystko było gotowe. Co tam u Putina, jak się mają walonki w tych ciepłych krajach i co z tą wódką? Wszystko rzecz jasna z bezbłędnym humorem, z czarującym wdziękiem. Podana na patelni, letnia, w sam raz, by się rozgrzać, odpowiadała, leniwie poruszając językiem, wiecznie rozchylone usta, w zabawny sposób ka-
.
lecząc przy tym angielski. Czas na etap pierwszej fizycz-
W końcu zadowolona woła swojego rozdwojonego bracisz- ności, upomniałem się w duchu. Skarbie, trafiłaś na proka, a gdy przybiega, cała trójka najpierw długo się śmieje. fesjonalistę, pomyślałem, czując przypływ testosteronu. Skubany już nie płacze? Rodziców też poodkręcaliście? Za- Najpierw niewinne dotknięcie, najlepiej dłoni, nie przelotczynają mnie zbierać i wyrzucać po kolei do morza. Woda ne, ale też nie nazbyt nachalne. jest zimna, wraz z księżycem falujemy równo, odpływając
Chwilę potem akcja ‘pocałunek – podejście pierwsze’ roz-
daleko od brzegu.
poczęta, już czuję ruski, wilgotny oddech na języku. Moja
A kilka godzin później, bladym świtem to samo morze wy- Lizawieta ma wspaniałą skórę. Boże, co za kolor, czekoladpluje mnie w kawałkach, a ja – mistrz podrywu – pierwszy ka albo caffè latte, będzie ci wyśmienicie smakować o poranku, razem z moim czerwonym Lucky Strike’iem… Wtem
całą Casablancę niweczy pieprzony braciszek. Wpada po- flektorów przejeżdżających w oddali samochodów. Potwomiędzy nas jak opętany i krzyczy niezrozumiałe frazy. [p] ry morskie, mówi, mały myśli, że ich rodziców dziś rano po-
No i trafiła mi się przyzwoitka, klnę w myślach, wydmuchu- rwał Kraken czy inny Loch Ness, tłumaczy mi się. Lecz ona jąc komiksowy dymek. Zdążyłem odpalić już drugiego pa- myśli, że tak naprawdę chcieli spędzić dzień w samotnopierosa, a bachor wciąż płacze. Oczywiście nie przestaję się
ści. Nie do wiary, przykro jej. Obejmuję ją w pasie, uśmieuśmiechać, po hollywoodzku odsłaniam zęby i gram cier- cham się, patrzymy w niebo gwiaździste nad nami i sorpliwego, podczas gdy ona niańczy małolata. A czy smar- ry Immanuel, but I can’t, prawo moralne może jednak in-
kacz o tej porze nie powinien już przypadkiem spać, po dobranocce, głośnym seansie MTV z hotelowego telewizora?
nym razem. Chwilę szukamy odpowiedniego miejsca. Żeby piasek był miękki, a szum fal odpowiednio romantycz-
Sex on the beach, zamawiam przy pustym barze i zastana- ny. Wreszcie siadamy i czuję promieniujący obok mnie ruwiam się nad strategią, to chyba odpowiednia pora na zmia- ski żar. Patrzy w dal. Skarbie, nie przyszliśmy tu wypatrynę lokalu, piasek i szum fal w każdej budzą syrenę, a gów- wać piratów, przystępuję więc do operacji pocałunek. A baniarz będzie mógł się wreszcie zająć szukaniem starych, chor znów w płacz. Czy ten chłopak ma czujnik erekcji fawzględnie lepieniem zamków. Uśmiecham się do swej in- cetów swojej siostry? Na litość Boską, już prawie o nim za-
teligencji i ruszam z drinkami z postawionymi parasolkami. pomniałem. Zaczynam rozważać zbrodnie w afekcie i tym Patrzcie, tak to się robi. Sorry młody, nie mieli mleka, wra- podobne dzieciobójstwa, a moja mała rosyjska ruletka chicam do pięknej i bestii. Widzę, że sytuacja w ruskiej mafii
chocze. Mruga do mnie po szelmowsku, to lubię, i milknie.
chwilowo opanowana, a kolanko Gruszeńki niby przypad- Po chwili intensywnych rozmyślań nagle cmoka głośno, zukiem bardziej odsłonięte. Przezwyciężam atawistyczny in- pełnie jakby sobie przypomniała jakąś oczywistość, wstaje stynkt łowcy i grając dżentelmena, zapraszam na spacer, szybko i podchodzi do braciszka. Pomału zaczynam tracić pooglądać gwiazdy i takie tam. Wychodzę dumny, czując
cierpliwość, proszę państwa, doprawdy piękny obrazek, ale,
na sobie wzrok zazdrośników, frajerzy pewnie długo jesz- młody, dość już tych ruskich landszaftów. Szybko jednak cze będą głowić się, jakim cudem. To jest sztuka, moi dro- z wrażenia siadam z powrotem na złocistym piasku.Oddzy, a ja jestem pieprzonym da Vinci podrywu, uczcie się od
kręciła go. Jednym wprawnym ruchem, chwyciwszy za tors,
mistrza. Z carycą Katarzyną pod ręką i małym potworem na
odkręciła go. Jak matrioszkę. Z wnętrza wyjęła identycz-
ogonie defilujemy jeszcze chwilę, by wreszcie opuścić lokal. nego bachora, tyle tylko że odrobinę mniejszego. Coś zaPiasek jest wciąż gorący, czuję jak paruje po upalnym dniu częła gwałtownie tłumaczyć po rosyjsku, poskładała oryzapachami morskiej wody i słodkich olejków do opalania. ginał i wysłała dzieci jak gdyby nigdy nic, żeby się bawiNie mogę oderwać oczu od jej nóg, gdy ściąga dość niezdar- ły gdzieś w tle, na dziesiątym planie. A potem odwraca się nie pantofelki, chyba jest trochę pijana, ale to dobrze… Pla- do mnie i kładzie obok z miną ‘jakie to proste, nieprawdaż’ ża wita nas ciszą i uderzającym spokojem. Wokół jest ide- Zmuszam się szybko do zamknięcia buzi i przez moment alnie pusto i ciemno, zaglądają tu tylko nieliczne błyski re- poważnie boję się, że moja hot Russian również się odkrę-
ca i rozbiera na malutkie Katie i Nadie. Właściwie nie było- się ruszać, krzyczeć.Nieruchomieję, by już po chwili tępo by to takie złe, mniejsze wersje, podwójne biszkopty, taka
przypatrywać się, jak mnie odkręca. Kawałek po kawałecz-
modyfikacja modelu z bliźniaczkami. I już praktycznie zła- ku, na kolejne, coraz to mniejsze lalki. Gdy kończy, setka pałem się na tym, że szukam na miękkim jej brzuszku po- matrioszek-mnie mruga i bezskutecznie próbuje uciec. dłużnej blizny, gdy orientuję się, że przecież ona się rozbiera! Wreszcie, słodziutka, zaczynasz łapać, w czym rzecz.
Moja Katiusza patrzy na nas wszystkich w stu kopiach i łapiąc się pod boki, z uznaniem kręci głową. W końcu zado-
Najpierw bluzeczka, z obcisłymi jest najgorzej, a pospiech
wolona woła swojego rozdwojonego braciszka, a gdy przy-
niczego nie ułatwia. Gdzie tak pędzisz, mówię cicho, w górę
biega, cała trójka najpierw długo się śmieje. Skubany już
ręce, co nagle to po diable, delikatnie i subtelnie odsłaniam
nie płacze? Rodziców też poodkręcaliście? Zaczynają mnie
jej piersi. To dopiero skarb, myślę, jest idealna. Swoje rze- zbierać i wyrzucać po kolei do morza. Woda jest zimna, wraz czy ściągam już szybko i gwałtownie, a ona poddaje się z księżycem falujemy równo, odpływając daleko od brzegu. w całości, tylko językiem wodzi po moim twardym podnie- A kilka godzin później, bladym świtem to samo morze wypluje mnie w kawałkach, a ja – mistrz podrywu – pierwszy bieniu, zębach i migdałkach. Bejbe, jesteśmy matrioszkaraz w życiu nie będę mógł pozbierać się po nocy spędzonej mi. Jak puzzle złożyliśmy się w całość. Na moment staję z niewinną dziewczyną. się tobą, czuję doskonale od środka każdy szczegół. Masz perfekcyjnie gładką skórę, tylko nieliczne piegi znaczą niewinną mapę nad łopatkami. Dłonie pulsują, chwytasz nimi piasek, jest szorstki i kłujący. Posypujesz włosy i zamykasz oczy Ale usta otwierasz, jakbyś chciała coś powiedzieć, i tak nie zrozumiem, choćbyś mi wykładała fizykę kwantową, w tej chwili było to nieistotne. Przyjemnie brzmisz, pachniesz i smakujesz wtedy, gdy leżymy tak na ziemi, unosząc się pięć metrów nad. Kończymy i schodzimy, patrzy na mnie, a ja już wiem, znam ten wzrok, jestem zajebisty. Skarbie, co robisz, dlaczego masz takie wielkie oczy, a po co mnie znów chwytasz? Przejeżdża najpierw dłońmi po barkach, klatce, zatrzymuje się na żebrach i wbija we mnie paznokcie. Każdy ma swój, cholera, to boli, fetysz. Mam wrażenie, jakby szpony przebijały mi płuca. Próbuję się uwolnić, wyrwać, ale nie mogę
Michał Matoszko | ur. 1981 w Łodzi Absolwent grafiki, na Wrocławskiej ASP. Zajmuje się projektowaniem graficznym, malarstwem, ilustracją, fotografią i wszystkim z odrobiną czarnego humoru. Najważniejsze osiągnięcia: wystawy we wrocławskich galeriach Emdes, Awangarda, Impart oraz stypendium T. Kulisiewicza. Prace można śledzić na:
www.mmmatoszko.blogspot.com www.matoszko.com
Piotr Mierzwa | ur. 1980 poeta, tłumacz, autor i komentator, zwykle piszący w języku polskim, okazjonalnie zaś – po angielsku prowadzi wierszbloga:
http://sampelpaslem.blogspot.com gdzie można znaleźć jego książki poetyckie, wierSzyki i wiersze (wśród nich te niegdyś opublikowane na papierze oraz te, które na papier, w obecnych okolicznościach, jednak nadal zmierzają), a także świeżego bloga z komentarzami:
http://bezkomentarze.blogspot.com
ankieta | pięć gratis 1. Jaki jest najlepszy polski art-zin i dlaczego Kofeina? Żaden, a najżadniejsza z nich jest Kofeina, która płynie w moich żyłach, którą – podobno – smakuje moja sperma. 2. Sex, używki, przemoc, ratowanie kóz? Czyli „co cię w miarę najbardziej kręci”? Bycie blisko z drugą osobą, z innymi osobami.
3. Do czego służy wazelina i jak się to odnosi do Twojej twórczości? Wazelina służy do lubrykacji; metaforycznie, jako figura stylistyczna, to ona oliwi przejścia między ciałkami w wierszach; personalnie, niedoużywanie tejże – tzw. „niedojebanie” - prowadziło do hiperprodukcji wierszyków i wierszydeł. Teraz używam jedynie lubrykantów na bazie wody, więc piszę rzadziej i ---- wiersze. 4. Dlaczego nikt się nie spodziewa Hiszpańskiej Inkwizycji? Bo jej cele skutecznie wypełnia iluzja, że obecna sytuacja społeczno-ekonomiczna nie może ulec zmianie; zakładanie, że pewne zasady (np. rynku) czy sposoby (odnoszenia się ludzi do ludzi, łączenia i izolacji) są z zasady wieczne & niezmienne; słabość i bezradność wobec wyzwania własnego życia nie tylko na własny rachunek. 5. A jakie plany na nowy rok? Publikacje, wystawy, projekcje astralne? Hodowla rosiczek, zmiana płci? Znalezienie uczciwej pracy, jeszcze więcej pracy twórczej, śpiewanie i taniec.
: [dyskurs] animozja
Michałowi, sobie i innym pedałom te wiersze — „Kiedy je napisałeś? Co to był za konkurs?” : (spot the difference, a dostaniesz zniżkę w naszej szkole językowej, no, na ; p ewno, świetnie ! śpiewnie zapewne, zamiast ojcu powiedzieć — jesteś cham i prostak [sic/k!], tak cię nienawidzę, tak bardzo mnie skrzywdziłeś, tak chciał em siebie zabić zamiast ciebie, mordować s/ciebie, torturować, tępić, miast męczyć z rozkoszą gekona i kitę, Gombrowicza, dziada, pawiana i skrzata, marszczyć Freda, marszałka, Mariana, pingwina, wymęczyć Mojżesza, zamerdać ogonek – więcej określeń znajdziesz pod tym linkiem – http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/S%C5%82ownik:Masturbacja (pod hasłem masturbacja na stronie nonsensopedii z której korzystałem) pisząc ten wiersz, zamiast biec do matki i jej go pokazać, może by pogłask* ała, a może pokryła się rumieńcem wstydu, sam już nie wiem, co trzeba by* matce powiedzieć — że jest fałszywą suką która zawczasu się zapomniała i nas pominęła ¡ pominęła się i zapomniała ? mnie ochronić siebie mnie i ciebie nie wiem czy to możliwe a chciałbym na końcu zdania postawić odwrócony znak zapytania nie wykrzyknik na opak dławi mnie nienawiść wątpię że oni/e dobrze ` robią wiersze w każdym razie nienajlepsze nie te najlepsze) : tak twierdzą na mieście
animozja
[bezradność] matkom i ojcom rozumiesz, gdybym urodził dziecko, byłbym niezbędny’ gdybym zaszedł w ciążę, na dziewięć miesięcy — błogo sławiony, brzemienny obietnicami — dawania nowego życia, którego musiałbym bronić, samemu będąc bezbronnym, będąc fantazją o płodności i o pokalaniu ten temat wraca jak bumerang i wiruje wewnątrz każdej najbardziej odległej wariacji. niewykluczone jest że nie ma od niego ucieczki (chciałem wcisnąć enter po „nie ma” a przed „że” postawić przecinek, ale się poddałem (pod dał em? pe?) jeśli wiesz co chcę powiedzieć., jeśli wiem) i może trzecia strofa mi powie ( : jestem zwrotką — kochana dialektycznie rzecz biorąc możemy już teraz sobie dziecko zrobić kiedyś byłyśmy nieme niegatywne teraz nam wystarczy sterczący niewolnik, synek, dzieworódka, czek, matka zastępcza, inkubator, bank, córka, święty duch nas pochwali, już to widzę, to jedyne, wyjdziemy na ++
animacja | muzyka | dla Ł. dla M. dla Ń. dla R. dla P.
Mamy tu do zrobienia coś całkiem nowego (stare jak świat zadanie lub my ciągle młodzi mylimy się przebiegle, sam na sam ze sobą): «co dzien nie od mien nie –1a co dnia i n. n. ego» : musimy wynaleźć miłość, zrobić miłość nową 1 — Tęsknie zanim. 1 poklask 1 kim trzeba
być
animacja Bożenie Kuchcie, wreszcie bezwietrznie
Błękitne koło Powiedz morzu, że nie jestem żadnym człowiekiem. Tak być musi każdy początek wiersza, kursując między nami. Morze nic nie odpowie, ale twoimi ustami. Wybrzmiewać, bywać powrotem (bezbłędnym błędem) do rodzimej przystani. Jałowej wyspy, a tutaj ciemno, ciepło, ciężko, aż woda obraca się w mleko. Powiedz morzu, że nie jestem żadnym człowiekiem. Morskim potworem jestem. Tymczasem. Ty jesteś – daleko. Jednym z kłamliwych imion (statków), co wypływają z krtani. Morze nie odpowiada, ale twoimi ustami. Nie zapomnij dorzucić, że powracam do domu na kształt morskiej piany. Krępą, męską sylwetkę (zbite mięśnie) ląd zawdzięcza Grekom. Powiedz morzu, że nie jestem żadnym człowiekiem. Na powitanie – rozmowa o zmarłych pod naszą nieobecność (bełkot). Niech wszyscy słyszą, jak się cieszymy, żeśmy ich zostawili sami. Może nic nie powiedzą, ale twoimi ustami. Morze szumi. Głośno milknie. Nie wygląda zaślubin. Nie ustala granic. Dostaliśmy do wyboru: umrzeć, oszaleć, fałszować, stawać się kobietą. Powiedz znowu, że nie jestem żadnym człowiekiem. Może nic nie odpowiem, ale twoimi ustami.
15 listopada 2010
animacja | 2010 n.e. Plac Szczepański
I potem już nie wiedziałam, po co ja idę do ciebie. Anna Świrszczyńska – „Taka sama w środku”
gdy spisek staje się faktem, poprzez strumyki zmiennego światła fontanny śpiewograj, co z posadzki wyrzucone, pulsują tęczowo, żul-żebrak brnie na ławkę, ropiejąc, utyka, jego teorie pryskają….
Małgorzata Piernik |
ur. 1993
torunianka (nazwisko zobowiązuje), uczy się w Liceum Akademickim. Stara się połączyć dwie pasje – do literatury i filozofii, zwłaszcza kontynentalnej po 1945 r. i indyjskiej z VII-VI w. p.n.e. – prowadząc własne poszukiwania literackie nad archetypem. Lubi mówić o sobie, że jest hermeneutką, bo brzmi to, jakby mówiła, że jest kosmonautką.
Skuteczność najnowszych form literaturoterapii Stwierdzam ostatnio, że najlepszą receptą, którą można wypisać polskiemu hipochondrykowi jest lektura współczesnej literatury ojczystej w dawce po opowiadaniu albo rozdziale książki dziennie. Skuteczność tej metody jest zaskakująco wysoka – po sześciu tygodniach skrupulatnego zażywania tekstowych pigułek można się bez przeszkód przestawić z Apapu na Panadol Extra, a po kwartale można całkowicie zrezygno-
Ile można, znowu i znowu, o ćpunach, pijakach, dziw wać z przyjmowania nawet i Ibupromu w najsłabszej wer- kach i bitych przez mężczyzn kobietach i dzieciach? sji dostępnej na rynku. Leki jedynie uśmierzają ból, współ- O gejach – już było, o porodzie – już było, o małżeń czesna literatura polska natomiast działa, jak pozytywiści, skim gwałcie – już było, o niepełnosprawności inteu podstaw – obniża próg bólu czytelnika, a nawet prowadzi lektualnej - też było. po dłuższym stosowaniu do zupełnego zobojętnienia. Nie wiem, czy obojętności tej przypadkiem nie wywołują pełne brutalności czasy, karmiące się krwią media lub też drobne zbrodnie dnia codziennego. Nie obwiniam więc całkowicie i wyłącznie literatury za czytelniczą apatię, której źródłem bolesność nowego słowa pisanego. Lecz ból ten zdaje się być wpisany w naszą rzeczywistość i stanowić nieodłączny element współczesnej sztuki – przecież już Arystoteles za jedną z głównych funkcji sztuki wyznaczył mimesis. Literatura więc odwzorowuje i, choć nadal humanitarnej niż kino czy mass media, bombarduje odbiorcę niekończącą się historią o cierpieniu. Świat jest bolesny, więc boleść jest trendy. Tendencja ta przejawia się w literaturze z ogromną siłą, o czym poświadczają decyzje jurorów, zasiadających w komisjach przyznających najważniejsze nagrody literackie w kraju. W ciągu ostatniej dekady nagradzają oni niemal wyłącznie teksty dotykające ciemnej strony polskiej obyczajowości i historii. „Gnój” Wojciecha Kuczoka (Nike 2004) odsłania rodzinną przemoc, upokorzenie dziecka, toksyczność międzyludzkich relacji. „Pod Mocnym Aniołem” Jerzego Pilcha (Nike 2001), choć jest książką pełną ironii i dystansu, porusza problem alkoholizmu. W nurt społeczno-patologiczny wpisuje się również tekst uhonorowany główną nagrodą w tegorocznej edycji Nike, „Nasza klasa” Tadeusza Słobodzianka, opowiadająca na nowo historię, która wydarzyła się w Jedwabnem. Jeszcze parę lat temu, kiedy tabu obecne w nowym społeczeństwie polskim zaczynano na nowo łamać słowem pisanym, a na stronnicach książek rozgaszczały się coraz chętniej społeczne anomalie, „Gnój” Kuczoka mógł budzić (i budził, o czym świadczy popularność tej powieści oraz medialna dyskusja, jaką wywołało jej wydanie) żywe reakcje i zmuszał do przymknięcia książki, do strachu, trwogi, oburzenia. Dziś jednak kolejne powieści o schemacie
bólu, obyczajowych przemianach w kierunku coraz to większej deprawacji i okrucieństwie czyta się raczej z narastającym znużeniem niż zaangażowaniem. Ile można, znowu i znowu, o ćpunach, pijakach, dziwkach i bitych przez mężczyzn kobietach i dzieciach? O gejach – już było, o porodzie – już było, o małżeńskim gwałcie – już było, o niepełnosprawności intelektualnej - też było. Brakuje chyba tylko powieści o transwestycie-biskupie, molestującym własne dzieci, by literatura dotarła do granicy tabu. Odkrywamy, obnażamy, wywlekamy, eksploatujemy i demonstrujemy publicznie, wszem i wobec, znów i znów. Lecz czy chętne uprawianie literatury obyczajowo-patologicznej nadal jest zasadne, kiedy nie wywołuje już ona tak zażartych dyskusji w kręgach czytelniczych, kiedy nie odbijają się już w mediach takim echem, kiedy kolejny dramat ludzki nie porusza, lecz nuży? Zwątpiłam w to w trakcie podróży koleją. Ze względu na ulegające zmianie opóźnienia i dłużący
Czy nie czas na historie o człowieku samym w sobie, a nie o zderzeniu, o tabu, które w dobie podglądactwa i obyczajowego wyzwolenia przestało już istnieć? Czy nie czas na zastanowienie nad rolą odbiorcy w świecie literackim, czy nie czas na interakcję?
się czas jazdy, w pociągach kwitnie czytelnictwo. Na trasie Warszawa-Katowice dowiedziałam się, że zamiast głośnej ostatnio „Toksymii” (nazwisko) „lepiej sobie Bluszcza kupić, bo tam przynajmniej czyta się o prawdziwszym i piękniejszym świecie bez dewiantów i popaprańców.
Innym razem zajmująca miejsce obok mnie pasażerka, która dosiadła się do przedziału na stacji Warszawa Zachodnia i otworzyła gazetę, w okolicach Kutna oznajmiła podróżującej ze sobą koleżance: „Krytycy krytykami, Nike Nike. Wiesz, marzy mi się literatura bez PIS-u i rozliczania”. Krytycy krytykami, Nike Nike, lecz czy w literaturze musi panować oligarchia? Czy nie czas na historie o człowieku samym w sobie, a nie od zderzeniu, o tabu, które w dobie podglądactwa i obyczajowego wyzwolenia przestało już istnieć? Czy nie czas na zastanowienie nad rolą odbiorcy w świecie literackim, czy nie czas na interakcję? Nie nawołuję tu do ochlokracji oraz wydawania ckliwych gniotów dla pokrzepienia serc spragnionego prostoty i szczęścia motłochu. Nie twierdzę też, że współczesnemu polskiemu czytelnikowi literatura o brudzie, o źle, o bólu nie jest potrzebna. Tak jak literatura Toni Morrison, piszącej o życiu czarnoskórych obywateli amerykańskich, była niezbędna dla ostatecznego przypieczętowania przemian społecznych w Stanach Zjednoczonych, tak książki Kuczoka, Tokarczuk, czy Masłowskiej uważam za konieczne jako wynik, odprysk transformacji obyczajowej polskiego społeczeństwa, która rozpoczęła się po 1989 r.
Nie wartościuję takiej literatury negatywnie. Uważam jednak, że potrzeba i chęc czytania opowieści o społecznej niesprawiedliwości i niechlubnych cechach polskiej tradycji gwałtownie gaśnie i z utęsknieniem czekam na powrót literatury o człowieku jako takim. Można, rzecz jasna, oburzyć się i twierdzić, że to, czym charakteryzuje się współczesna polska literatura to nie brutalność, tylko realizm. Dostojewski przecież także opisywał pijaków, prostytutki, zbrodniarzy, lichwiarki, rozbite rodziny, tracących wiarę księży, maltretowane dzieci oraz niepełnosprawnych umysłowo. Jednakże postaci te służyły mu za środek, nie cel. Wyraz rozerwania między absurdem transcendencji i absurdem doczesności. Jeśli literatura polska dziś jest realistyczna, jest realistyczna sama w sobie i sama dla siebie. Wśród królowych bazaru o krwi błękitnej od denaturatu z „Kieszonkowego atlasu kobiet” Sylwii Chutnik metafizyki nie ma. Istnieje jedynie ciało samo w sobie, brud, krew, zniszczenie. Nie pisze się o Rodionie, Soni, Iwanie. Czarna Mańka, pani Maria, Stary K. istnieją tu i teraz, tylko dziś. Cechą współczesnej polskie prozy jest jej silny związek z obecną sytuacją polityczną, społeczną i kulturalną, bez ich kontekstu nie można jej interpretować. Przedawnia się prędko, wychodzi z mody jak sukienka po dwóch sezonach. Jeśli tylko zmieni się rzeczywistość, straci swoją użyteczność. Z tego właśnie wynikać może drugi rodzaj czytelniczej obojętności czy też nieuwagi, niedocenienia, braku szacunku w szerokim kręgu czytelniczym dla prozy polskiej dziś, a także tęsknota za literaturą, którą cechuje ponadczasowość. Wyrazem tej tęsknoty może być niezwykła popularność książek Janusza Leona Wiśniewskiego. „Samotność w sieci” przecież nie dlatego okazała się być sukcesem wydawniczym, że porusza temat zmiany sposobu nawiązywania relacji między kobietą a mężczyzną, zaproszenia komputera do intymnego świata związku, lecz dlatego, że opowiada historię o miłości, pasji i cierpieniu – własną wersję historii budzącej niesłabnące emocje w każdej epoce i w rozmaitych formach, od „Tristana i Izoldy” po „Lalkę” Bolesława Prusa i „Annę Kareninę” Lewa Tołstoja, czy nawet „Wielką Księgę Wilkołaka” Wiktora Pielewina. Ten sam mechanizm tłumaczy ciepłe przyjęcie „Lali” Jacka Dehnela nie tylko wśród krytyków (Paszport Polityki 2006), ale i także w kręgu czytelniczym. Jest to bowiem powieść gawędziarska, misterna, fantazyjna i właśnie ponadczasowa – o wartościach takich jak rodzina i miłość, o historii i przemijaniu. I choć zestawianie Wiśniewskiego z Dehnelem wyglądać może szokująco, ich twórczość w sposób znaczący cechuje ten sam pierwiastek – uniwersalność.
Ponoć nie ma sztuki bez ryzyka, jak dowiaduje się Gucio, jeden z bohaterów „Gnoju” Kuczoka. Bez balansowania na granicy i jej przekraczania. Drastyczne środki literackie, zgorszenie i szok, powinny być jednak stosowane jak antybiotykoterapia – z rozwagą i tylko na określony szczep społecznej bakterii. Jeżeli aplikuje się je na oślep i w skali masowej, dramatycznie spada ich skuteczność. Tak właśnie dzieje się dziś. Dochodzi do przedawkowania i uodpornienia.
Obawiam się, że w efekcie rośnie nam generacja młodych-obojętnych czytel ników jak z książki Dominiki Ożarowskiej „Nie uderzy żadnej piorun”, pokolenie społecznych morfinistów. Nielitościwych, niewspółczujących, przyzwyczajonych, którym na ból serca ani duszy żaden Nurofen nie pomoże.
Zanurzenie Im bliżej, tym bardziej odległe. Im częściej w zasięgu wzroku, tym mniej wyraźne w pamięci. Im bardziej codzienne, tym mniej znane. Im banalniejsze, tym bardziej obce. Elementy rozszczepiają się i łączą w nowe, przypadkowe pary, które, choć nie pasujące, pozostają w spójnej, fałszywej opozycji aż do kolejnego podziału, oddalając się coraz dalej od przykurzonej, zmurszałej jedności. Złe antagonizmy. Maria rozwiera powieki i czuje dreszcz przechodzący od karku w dół kręgosłupa, zimny i szybki. Z drzemki wybudzają ją krople wody, którymi ochlapuje ją przebiegające obok dziecko, wzburzając tumany kurzu, który przykleja się do jej skóry. Dziecko piszczy radośnie i rzuca jej między łopatki grudę zmieszanego z morską wodą piasku. Lekko opalona skóra jej pleców gwałtownie się ściąga ze wstrętem. Maria zaciska zęby i stara się nie skrzywić. – Widzisz? Pani się obudziła – mówi tonem pedagogicznie łagodnym matka dziecka (około czterech do pięciu lat, ubrane jest w czerwone kąpielówki z zawiązanym na smętną kokardę sznurkiem, to raczej chłopiec, ma kręcone, spłowiałe od słońca włosy i pyzatą, dionizyjską buźkę) i dodaje, już zupełnie inaczej, krótko i stanowczo, z wyraźną kropką na koń-
Małgorzata Piernik | Antropogeneza Matka niewiele pamięta. To przez długotrwały ból, to przez rzucił jej tyrana do gniazda. Matka, widząc, że dziecko próskurcze, to przez parcie, to przez rozdzielenie. Opowiada za buje nią zawładnąć, wygnała je z ogrodu, spakowała walizto dużo i chętnie, choć myli się w zeznaniach.
ki, wystawiła za drzwi, zatrzasnęła bramę.
Czasem mówi, że jej dziecko wyłaniało się z niej stopnio-
To w końcu jak je urodziłaś, pyta kronikarz wieków, prze-
wo, od grudki ziemi, pierwotnej materii, nieskomplikowa-
prowadzając z nią coepokowy wywiad. Sama nie jestem
nych organizmów żywych, struktur wielokomórkowych. Że pewna, odpowiada. To w końcu odeszłaś od niego czy wyszło z oceanu. Że powoli pokryło się włosiem, które ja-
samo odeszło? Nie pamiętam. Ale odwiedza cię? Tak, cza-
śniało, miękło, kruszyło się, wypadało. Że kiedy było jesz-
sem przychodzi i siada mi na kolanach, a czasem się mnie
cze w jej łonie, bardzo lubiło jeść banany. A potem stanęło
wypiera. Nie przyznaje się do mnie, rozumiesz pan? I cią-
na dwóch nogach, zeszło z gałęzi na ziemię i zaczęło biec.
gle chce ode mnie pieniędzy, a co ja mogę mu dać z tych
Czasem mówi z kolei, że mężczyzna ulepił je z gliny i łez,
ośmiuset złotych emerytury? Żeruje na mnie, ta podła cho-
z jej ciała i jej cierpienia. I tchnął w dziecko ogień, trawią-
lera! Żeruje! Żeruje, słyszysz pan, wyzyskuje kobietę starą,
cy, niszczycielski, ulotny, a to otworzyło oczy i nauczyło się
a mu pieluchy tetrowe prałam, zad podcierałam, na nogi
żyć bez matki. Odepchnęło ją i poszło za ojcem.
stawiałam, własną piersią karmiłam! Żeruje cholera na ko-
Czasami jednak matka wypiera się macierzyństwa, mówi,
biecie starej!
że jej dziecko wzięło się znikąd, że mężczyzna wepchnął
I jak, mając taką matkę, człowiek może być normalny? –
jej dziecko w ramiona, gotowe, ukształtowane na własne kwituje dziennikarz TV Historia, uśmiecha się, wyłącza mipodobieństwo i przygotowane, by nad nią zapanować. Pod-
krofon i schodzi z wizji na kolejne sto lat.
cu – Nie wolno zaczepiać obcych ludzi. – Nic się nie stało – odpowiada Maria, unosząc głowę znad ręcznika. Matka uśmiecha się przepraszająco, łapie dziecko za rękę (to jednak chłopiec, mówi do niego: „Idziemy, Tadziu!”, tym razem już bez wcześniejszego spokoju, lecz z nutą histerii – chłopiec wije się jak piskorz ze śmiechem i rzuca w nią patykami, które przyniosło morze na brzeg), ciągnie je za sobą (mały jest uparty i silny) w stronę niebieskiego parasola, pod którym leży młody, ale już mężczyzna, szczupły, ale już umięśniony, przeglądając kolorowy magazyn i popijając wodę mineralną z butelki, którą po chwili odkłada w cień pomiędzy damską torebkę a parawan, którego nie rozłożyli. Młoda, nieświęta rodzina. Maria unosi się wyżej i podpierając o piasek lewym łokciem, prawą dłonią usiłuje zapiąć sprzączkę stanika od kostiumu kąpielowego. Leżała z rozpiętym, aby biały pasek nie przecinał jej pleców, oszpecając głęboko wyciętą z tyłu sukienkę, którą miała założyć wieczorem. Połowa paska ucieka jej cały czas w bok, zsuwa się, niemal odsłaniając pierś. Kapituluje więc, kładzie się płasko na ziemi i zapina go jednym szybkim ruchem. Obraca się na plecy i sia-
da na tęczniku z wyprostowanymi nogami. Palce u stóp za-
ści. Ból pojawia się, kiedy dziecko zaczyna stawiać pierwsze kro-
nurza w piasku.
ki, usamodzielnia się od matki motorycznie, nie musi być już no-
Wkłada na głowę kapelusz z szerokim, łamiącym się w fale szone i tulone cały czas, jego uwaga przenosi się z matki na sworondem i ciemne okulary w brązowej grubej oprawce w de-
je ciało i zewnętrzny świat. Wkłada do buzi pięść, ogląda swoją
likatne cętki. Znów spogląda w stronę niebieskiego paraso-
stopę, usiłuje schwytać ogon przebiegającego obok kota, w każ-
la, tym razem mniej dyskretnie, bo z ukrycia. Nie są w sta-
dym z tych drobnych gestów pokazując, że buduje własną odręb-
nie wytropić jej wzroku. Przygląda się matce chłopca, nie ność – opowiada, coraz wyraźniej gestykulując. może być wiele od niej starsza, nie więcej niż dwa, trzy lata, Nagle ręce jej opadają i milknie w poszukiwaniu słów. Przymusiała więc urodzić go, będąc w jej wieku.
gryza wargi.
– Wyobrażasz sobie, że mogłabyś mieć teraz dziecko? – rzuca
– Ostatecznym jednak zerwaniem – kontynuuje po chwili, wol-
pytanie w przestrzeń, nie oczekując nawet, że podłapie je
niej niż wcześniej sklejając ze sobą sylaby – jest pierwsze
leżąca obok Dalila – To przecież brzmi przerażająco.
wypowiedziane przez dziecko „nie”. Kończy się proces stawania
– Dlaczego? – Dalila odpowiada pytaniem. Maria obraca się się sobą, „nie” jest oznajmujące i przeczące. Dziecko manifestuje w jej stronę – jednak nie śpi, odrywa wzrok znad książki.
nim istnienie własnej jaźni, już nie staje się, tylko po raz pierwszy
– Co czytasz?
jest, i to jest w opozycji do reszty. Spycha matkę z pozycji tożsa-
– Manna – mówi i zakłada książkę oderwaną od powierzch- mej, pozwalając jej pozostać blisko – lecz już jako Innej. Lecz inni plastikowej butelki etykietą - Dlaczego uważasz macie-
ność ta nie jest dla niego bolesna, dziecko nie było przecież cał-
rzyństwo za przerażające?
kowicie świadome stanu fizycznego zjednoczenia z matką. To dla
– Myślę przede wszystkim o porodzie. Przerażający jest fizycz- matki własna inność względem dziecka jest związana z rozpany ból oraz równie fizyczna dezintegracja. To przecież proces od- czą, wywołaną przez akt całkowitej dezintegracji własnego ciała dzielenia ciała z ciała, w ciągu paru godzin część ciała matki staje i umysłu. Jej ciało nie tylko oddziela się od niej i tworzy nowe ciasię częścią czegoś innego, nagle i prędko. Nie jestem pewna, czy
ło, nowe ciało objawia swoją indywidualność, potwierdza istnie-
karmiłabym z miłością mlekiem z własnej piersi, własnym ciałem
nie własnej osobnej świadomości…
moje ciało, które przestało być mną. Choć i tak mną jest w pe- - W takim razie, skąd ta wzięła się i jak powstała? – pyta nawien sposób, bo jestem jego pożywieniem, to dzięki mnie ro- gle Dalila, a jej dłoń, którą smarowała uda kremem z filśnie – mówi potokiem i przerywa na chwilę, by wziąć głęb-
trem, zamiera pod kolanem – Przecież nie z komórki jajowej
szy oddech.
i plemnika.
– Niemowlę – ciągnie dalej – jest jeszcze jak przedłużenie ciała
- Nie wiem. A jeśli właśnie połączeniu gamet w cudzym organi-
matki, która dba o nie jak o własne ciało – karmi, ogrzewa, głasz- zmie zawdzięczamy możliwość myślenia, to… cze, myje, ogląda, otacza troską. Obcość dziecka nie jest jesz- - Maria, i tak się nie dowiesz – odpowiada Dalila i wraca do pocze bolesna, gdyż dziecko nie wykazuje jeszcze władzy nad wła- krywania skóry cienką warstwą balsamu przeciwsłoneczsnym ciałem, ani tym bardziej indywidualnych cech umysłowo- nego.
– I to przeraża mnie najbardziej! Bo chciałabym wiedzieć, ale nie – Powrót do przedszkola? – pyta, uśmiechając się i zakładawiem jak.
jąc torbę na ramię.
– Trudno, nie myśl o tym. Posmaruj mi, proszę, plecy – mówi – Do podstawówki – odpowiada Maria, poprawiając ramiączi podaje jej tubkę z kremem, a następnie dodaje nagle po dłuż- ka kostiumu. szej przerwie – Jesteś wszędzie, tylko nie tu i teraz. Zajmujesz Znów kładzie się na brzuchu, obrócona tyłem do morza. się gdybaniem na temat macierzyństwa, które cię nie dotyczy
Nie lubi go od kiedy pamięta, ma mgliste przeświadczenie,
i być może nie będzie cię nigdy dotyczyło, bo nikt nie każe ci
że wyrządziło jej kiedyś krzywdę. Nie może jednak przypo-
mieć dziecka. Chyba, że przytrafi ci się z braku ostrożności. Ra- mnieć sobie, żeby kiedykolwiek w dzieciństwie topiła się dzę ci się zastanowić nad tym, co się wydarza prawdziwie, gdzie lub zachłysnęła wodą. Nie pływa w morzu nie ze względu jesteś i jaki masz na to wpływ. Ale wiem – mówi jeszcze, odna- na lęk, który trapi większość pływaków z basenu. Nie boi wiając myśl, którą już skończyła, zamykając usta i zwierając zęby się, gdy nie widzi dna, gdy trudno jej ocenić dokładną od– że i tak mnie nie posłuchasz. Przecież nieżycie jest przecież ległość od danego obiektu (dwójka chlapiących się dziedużo przyjemniejsze.
ciaków, dziewczynka i chłopiec, pierwsze trzy lata podsta-
– Co masz na myśli? – pyta, smarując jej łopatki okrężny-
wówki, warkoczyk i krótka potargana fryzura, niebieskie
mi ruchami.
kąpielówki i różowy jednoczęściowy kostium, od trzydzie-
– Och, Marysiu, nie udawaj, że nie wiesz. Nie żyjesz w świecie hi- stu do pięćdziesięciu metrów od niej) lub brzegu (z dziepotez, nie jesteś na sali porodowej i nie przeżywasz buntu młodej sięć, dwadzieścia). Nie pływa w morzu z zasady, mimo że matki. Uświadom to sobie. Jesteś na plaży. Nad Bałtykiem. W Pol- regularnie chodzi na basen dla utrzymania dobrej kondycji. sce. O czternastej pięćdziesiąt jeden. Czternastego lipca tego
Odczuwa do niego niechęć graniczącą ze wstrętem.
roku. Nie masz dziecka ani go nie rodzisz.
Pierwsze wspomnienie, które jest w stanie przywołać, ma
– Wiesz, co? Relaksuj się na tej plaży i daj mi spokój – odpowia- morze w tle. Maria unosi się w nim na wodzie, obrócona da z poirytowaniem, rozcierając jej na plecach balsam jed- twarzą ku niebu, ojciec trzyma ją za biodra, aby pomóc jej nym szybkim, niedokładnym ruchem.
złapać równowagę. W pewnym momencie puszcza ją, a bio-
– Ja się jak najbardziej relaksuję, to ty jesteś spięta, daj sobie dra i brzuch nie chcą się zapaść, wypycha je cały czas, brochwile na oddech, są wakacje, nie myśl tyle.
dą celuje w chmurę ponad nią i wykonuje nieznaczne ru-
- Są wakacje, więc mam wreszcie czas, żeby myśleć.
chy nogami, aby utrzymać się na wodzie jak najdłużej. Fala
– A ja z chęcią sobie poniemyślę – mówi Dalila, wkładając
łaskocze ją po bokach i prześlizguje się pod plecami, ko-
książkę do torby i wyjmując z niej przeciwsłoneczne okulary łysząc nią powoli i miarowo. Maria przestaje wstrzymywać – Idę po lody, chcesz?
powietrze w płucach i ośmiela się wziąć oddech – nie prze-
– Kup mi śmietankowe.
staje się unosić na powierzchni wody, rozluźniają się same
- Na patyku czy w rożku?
jej spięte biodra, ramiona i kark. Fala łaskocze ją po bokach
- Na patyku.
i prześlizguje się pod plecami, kołysząc nią powoli i miaro-
wo, jest jej dobrze i spokojnie, woda jest ciepła, lecz przy-
i mnie chusteczkę.
jemnie chłodzi rozgrzaną wysokim słońcem skórę. Maria – Bo miałam żarłoczny apetyt na życie. przyzwyczaja się do niej po chwili i zaczyna narastać w niej – Chyba na słodycze. odwaga. Prostuje plecy, usztywnia, spina pośladki bio-
– Oczywiście, panno niejadek.
dra i zaczyna, bezładnie i po dziecięcemu machać nogami, – Przepraszam bardzo, czuję się wspaniale z moim biodrem, starając się płynąć, macha coraz gwałtowniej, kiedy jed-
udem i cycem.
na z fal okazuje się być nieoczekiwanie silniejsza, mocniej-
– Bo masz klasycznie kobiecą figurę, wielbioną przez poetów
sza, szybsza i wyższa od innych. Wynosi na swoim grzbie-
i rzesze pospólstwa.
cie Marię na brzeg, spycha ją na szorstki, gorący piasek, na
– Ale nie kryje się za tym obelga i sugestia, że mam schudnąć, bo
zbutwiałe gałęzie i ostre, zmiażdżone muszle. Wyrzuca ją wyglądam jak Wenus z Willendorfu – bardziej stwierdza, niż pyta z siebie, wypycha, wymiata. Gwałtownie i boleśnie. Maria w całej swojej pewności siebie i pysznej akceptacji. ściera sobie łokieć, płacze, nabierając powietrza łapczywie – Nie, nie – odpowiada Maria, kręcąc głową – Powiedziałam do płuc, płacze i krzyczy, oszukana przez ciepło i bezpie-
klasycznie, nie archetypicznie, bo według artykułu w twojej gaze-
czeństwo, wyrażając łzami swoją rozpacz i żal.
cie Wenus z Willendorfu ma figurę w typie jabłka, a ty jesteś klep-
– Proszę bardzo, na patyku, fiku miku – mówi Dalila, wyrywa-
sydrą, czyli posiadasz najbardziej pożądany typ budowy ciała już
jąc Marię z pół-snu. Miała otwarte oczy, skierowane na mo-
od dojrzałego renesansu. Według pani redaktorki.
rze, znieruchomiałe.
– Pierdoły. Jakoś nie widzę klepsydr nigdy w tej gazecie, za to fi-
– Dziękuję – odpowiada z zaskoczeniem, nadal sennie, i wy-
gur androginicznych jest tu aż w bród.
ciąga rękę w stronę Dali, która podaje jej błękitne opako-
– Współczesność ten magazyn, żeby być poprawny politycznie,
wanie. Sama liże szczyt truskawkowego rożka ozdobione-
przemilcza – mówi Maria, przeglądając dalej gazetę, którą
go czekoladą.
Dalila zostawiła otwartą na jej ręczniku.
– Jesteś brudna jak dzieciak.
– Tendencyjny artykulik, nie wiem czasem, po co wydaję pienią-
– Gdzie? – pyta szybko Dalila, kropla roztopionej truskaw-
dze na te gazety – wzdycha Dalila, kręcąc głową – Daj mi do
kowej masy ścieka jej od kącika ust w stronę podbródka. przejrzenia. Ciekawe, jak tym razem chcą przekonać kobiety, że Lody zostawiły również wąski latynoski wąsik na obramo-
nadwaga jest wagą prawidłową, zdrową i pożądaną. Jakby stwier-
waniu jej górnej wargi.
dzenie „tak, mam grubą dupę i fałdę na brzuchu” było zbrodnią
– Wszędzie – odpowiada Maria i podaje jej z torby plażowej
przeciwko kulturze. Nie można być kobietą otyłą, tylko „pełną ra-
opakowanie chusteczek higienicznych, uśmiechając się ką-
dości życia, zmysłową i ciepłą” – mówi i bierze od Marii czaso-
tem ust.
pismo. Rozprostowuje je przy krańcu ręcznika i kładzie się
– Śmiej się, śmiej, ty, jak byłyśmy w przedszkolu, zawsze jak ja- na boku, zgrabnie układając nogi – górne kolano umieszdłaś czekoladę, miałaś brązową całą twarz i połowę bluzki! – od-
cza przed spodnim, a krzywizna profilu jej ciała pogłębia
powiada Dalila i zlizuje lody z ust, ściera je tylko z brody
się estetycznie.
Maria powraca na brzuch, na ręcznik, tyłem do morza, pod- nesansowe, duże i jeszcze większe, ciężkie i kruche. pierając się łokciami o podłoże. Kończy jeść loda, zmięk- Nigdy nie zastała swojego zamku stojącego na plaży w caczając jego ostre krawędzie długimi pociągnięciami czubka łości następnego dnia rano, kiedy przychodziła nad morze. języka, kreśli nim długie elipsy.
Zazwyczaj zabierała go nocna woda lub burzył go wiatr. Nie
Chłopiec, Julek, Marek? Nie. Stasio? Tadzio! Tadzio bawi się poddawała się jednak i rekonstruowała ruiny, tak, że staz ojcem, który pozwala się obsypywać piaskiem i dekoro-
wały się jeszcze większe i jeszcze wspanialsze, przybiera-
wać sobie brzuch babkami. Chłopiec co chwila je niszczy
jąc fantastyczne formy i rozrastając się żarłocznie.
i na ich miejscu stawia nowe. Walce, sześciany, rozgwiazdy,
Lecz następnej nocy znikały ponownie. Kruszyły się, obsy-
słoneczka, księżyce.
pywały, upadały. Nie przygnębiało jej to jednak na tyle, by
Maria uśmiecha się i czuje powracające ciepło, kiedy na chociaż raz zaniechała odbudowy starych zamków lub nie niego patrzy, ciepło zmieszane z zazdrością oraz senty-
zaczęła budować nowych warowni.
mentem. Budowanie zamków było ulubioną zabawą jej
– Sakramenckie głupstwa – oznajmia Dalila, zamykając ma-
spędzonego nad morzem dzieciństwa. Nigdy nie stawiała gazyn z plaskiem eleganckich stron o wysokiej gramatuich, ot tak, po prostu, na szybko, nie bacząc na to, że zale- rze – Uff, jak tu gorąco – sapie i ociera spływający jej między je je woda lub rozsypią się na nierównościach. Projektowa- piersi pot - Idziesz popływać? ła je dokładnie, tworząc najpierw plan budowy, który ukle- Maria kręci głową. pywała łopatką. Jej zamki były zawsze otoczone murami
– Ja nigdy nie pływam w morzu.
i fosą, do której wlewała wiaderkiem morską wodę, nie zra- – To dziwaczny zwyczaj, zwłaszcza mieszkasz na wybrzeżu. Im żając się, że ta wsiąka co chwilę w grząski grunt. Bramy
banalniejsze, tym bardziej obce.
nie pozostawiała pustej, wyposażała ją w kratę z patyków, – To dość typowe dla byłych pływaków. Woda morska jest inna, czasem nawet ułożonych w dwóch prostopadłych osiach, niezwyczajna, inaczej pachnie, porusza się, nie jest przejrzysta, jak w prawdziwej warowni. Ostatnie piętro murów dźgała trudno jest w niej precyzyjnie określić odległości i głębokość. precyzyjnie palcem, drążąc okna, z których obrońcy zamku
– Boisz się tego, że nie widzisz dna?
z kamyków mogliby wylewać wrzącą smołę na głowy wro- – Tak – kłamie, a Dalila ze zrozumieniem kiwa głową. gów podczas oblężenia. Każdy róg pogrubiała, formując go
– Patrz, czy się nie topię, idę się zanurzyć – mówi.
w strażnicę. Czasem lepiła także wieżę tuż przy fosie, któ- Kiedy odchodzi w stronę brzegu, Maria z powrotem szuka rą łączyła z resztą zamku patykiem – gdanisko musiało le- wzrokiem rodziny spod niebieskiego parasola. Tym razem żeć przecież poza murami. Wewnątrz nich kryły się wyrów- znajduje pod nim tylko matkę, która popija sok pomarańnane brzegiem łopatki dziedzińce, ogrody z morsztynu, tra-
czowy ze szklanej, małej butelki i czyta książkę, siedząc
wy i sosnowych igieł, a także sale sypialne, refektarz, skar- w cieniu na leżaku. Wyciąga nogi w stronę słońca i od czasu biec, kościół i areszt wypełnione po strop ciężkim, mokrym
do czasu odrywa się od lektury, rzucając prędkie spojrzenie
piaskiem. Jej zamki były romańskie, gotyckie, arabskie, re- w stronę morza. Jest ładną szatynką, szczupłą, ma pełną
energii sprężystą sylwetkę. Jej piersi nie noszą śladów kar-
śladki. Skacze bokiem, przodem i tyłem, pada na kolana
mienia, nie są pozbawione jędrności i obwisłe, tylko niedu-
i pozwala się obmyć wodzie, wyskakuje z niej potem i za-
że, krągłe i dokładnie na swoim miejscu. Jej brzuch wyglą-
nurza się znowu, wynurza, zanurza, wynurza, zanurza, jak-
da na nienaruszony, gładki i płaski, lekko wklęsły na środ-
by bawił się w delfina. Albo wieloryba – wypluwa z ust dłu-
ku. Ma na sobie dziewczęce, skąpe bikini i okulary korek-
gie strumienie i udaje, że macha stopami jak szeroką płe-
cyjne w metalowej oprawce.
twą. Co chwila zaczepia ojca, który przy brzegu rozmawia
Przewraca strony książki w osobliwy sposób, przesuwając
z mężczyzną, poklepują się po plecach i śmieją, prężą się
po kartce opuszkiem środkowego palca i unosząc nadgar-
przed sobą i wypinają piersi. Ten drugi wskazuje w stronę
stek wysoko do góry. Znów się spogląda na morze, tym ra-
Marii. Ta, speszona, udaje, że na nich nie spogląda. Popra-
zem jej wzrok nie ucieka od razu do książki, uśmiecha się
wia okulary i kapelusz. Widzi jednak kątem oka, że siedzą-
szeroko i macha tą samą dłonią, którą układa przy lekturze
ca tuż na prawo od niej kobieta z małym dzieckiem bawią-
tak niezwyczajnie.
cym się kolorową dmuchaną piłką macha w kierunku ojca
Maria kieruje wzrok w tym samym kierunku co ona. Prze-
Tadzia i drugiego mężczyzny. Kolejna rodzina, nowa, niepo-
dziera się przez rzędy parasoli, obfitych brzuchów plażowi-
radna, ale zadowolona z siebie i szczęśliwa.
czów-piwożłopów, parawanów, sprzedawców lodów z prze-
Ta kobieta również jest młoda i dość atrakcyjna, nie czy-
nośnymi lodówkami w rękach i porozrzucanych kół nie tyle
ta książki, lecz bawi się z córką. Dziewczynka wygląda na
ratunkowych, co rekreacyjnych, na których bawią się w wo-
rok młodszą od Tadzia, ma małe delikatne stopy, chude
dzie zarówno maluchy, jak i ich starsze rodzeństwo oraz
ramiona oraz krótkie palce, którymi nie zawsze udaje jej
brzuchaci rodzice i które potem suszą się na brzegu, utrud-
się złapać piłkę. Kiedy ta upada na piasek, biegnie za nią
niając przejście między ręcznikami.
w podskokach, unosi wysoko na głowę i usiłuje rzucić do
Ojciec Tadzia stoi na brzegu i odwraca się w stronę partner-
mamy, zgina jednak łokcie i piłka upada prosto na ziemię.
ki, machając do niej razem z chłopcem, który wgramolił się Dorzuca ją dopiero za kolejnym razem, lecz nie wydaje się mu na ramiona. Kiedy matka wraca do czytania (Maria kon-
być z tego powodu zła ani zniechęcona, sama zabawa pił-
troluje wzrokiem i Tadzia z ojcem, i nią), Tadzio schyla się
ką sprawia jej przyjemność. Toczy ją po ziemi, przebierając
i mówi coś ojcu, który podnosi do góry ręce, łapie go za bio-
szybko krótkimi nogami, kopie, a wtedy piłka ucieka jej na
dra i ściąga na ziemię. Chłopiec wbiega do wody, rozbryzgu-
bok. Za którymś razem kieruje się szybko w kierunku Ma-
jąc ją dookoła siebie, niezbyt głęboko, tuż ponad kolana. rii, ta zatrzymuje ją stopą i podaje dziewczynce, która bieOjciec siada na brzegu i gładzi dłonią piasek, jakby w po-
gnie w jej stronę.
szukiwaniu muszelek.
Uśmiecha się nieśmiało i spuszcza wzrok. Odbiera piłkę od
Maria obserwuje bawiącego się w wodzie Tadzia. Jego dzie-
Marii i odwraca się, wykonując ruch w stronę matki, do któ-
cięcość jest zwinna i radosna, przeskakuje przez fale, za-
rej woła:
dzierając stopy daleko za siebie, uderzając piętami o po-
– Mamo! Mam piłkę!
– Brawo, kochanie. Powiedz pani „dziękuję” – odpowiada matka, niedawno to moi rodzice wpadali na siebie ze znajomymi z podktóra mimo że musiała powtórzyć te słowa pewnie wielokrotnie
stawówki na wakacjach i pytali siebie nawzajem „ile to już lat?”,
tego plażowego dnia, nie wydaje się być zmęczona ani zniecier- a teraz, widzisz, przyszła nasza kolej. pliwiona.
– Kto to, mamo? – pyta dziewczynka, odchodząc od matki
– Dziękuję – bełkocze dziecko cicho i szybko z zawstydze- i biorąc piłkę w ręce. niem, połykając samogłoski i biegnie w stronę matki, któ- – To moja znajoma ze szkoły. rej wpada w ramiona.
– Mogę się pobawić?
Są bardzo podobne do siebie, dwie drobne blondynki z sza- – Tak, tylko nie odchodź za daleko. Bo mama cię złapie i wygilrymi oczami i masą piegów na twarzach. Córka wtula się
gocze! – odpowiada ze śmiechem Ewa.
w matkę, spoglądając z ukosa na Marię. Ta nie krępuje jej - Jak chwile mijają szybko, pamiętam, jak uczyłyśmy się tabliczki swoim wzrokiem, przypatruje się dziewczynce i kobiecie mnożenia na pamięć i bawiłyśmy się Barbie, a tu proszę… zza okularów o bardzo ciemnych szkłach.
– „Proszę” odnosi się do tego, że mam dziecko i to wcale nie
Dziewczynka traci zainteresowanie Marią po dłuższej chwi- małe u piersi? li oglądania jej stóp, kapelusza, ramion, nóg i spływają-
– Między innymi. Jak się nazywa?
cych na plecy włosów. Obraca się do matki i mówi jej coś do – Sara. Mieć prędko dziecko to napoleoński plan, nikt się nie ucha. Ta rozpromienia się nagle, może to tylko słońce, ale
boi, że zaraz zajdę w ciążę, pójdę na urlop macierzyński i nie bę-
jej skóra wydaje się jaśnieć, oczy błyszczeć i otwierać się
dzie można mnie zwolnić z pracy – uśmiecha się krzywo – Ką-
szerzej, a usta rozwierają się w najszczerszym uśmiechu.
śliwość kąśliwością, ale naprawdę uważam, że decyzja o zajściu
Przytula dziecko i odpowiada:
w ciążę była jedną z lepszych, które podjęłam w moim życiu.
– Ja też cię kocham, panienko.
Co prawda większość znajomych pukała się w czoła, słysząc, że
Matka nagle przenosi wzrok na Marię, ta nie zdąża się przed dziecko było planowane, urodziłam małą jeszcze na studiach – nim schować i rumieni się, przyłapana na gorącym uczyn-
dodaje – myśleli, że jestem za młoda, za głupia, za mało stabil-
ku. W twarzy kobiety jest coś znajomego.
na. I że to wpadka, przede wszystkim. Albo ekscentryczna fana-
– Maria? – pyta tamta, obracając głowę i przechylając ją na beria. Jakby to było coś niesamowitego, że ludzie po dwóch labok. Mruży oczy – Nie poznajesz mnie? Chodziłyśmy ra- tach małżeństwa i czterech latach związku decydują się na nazem do klasy.
stępcę tronu i dziedzica rodowych sreber. Ale to nie jest istot-
– Ewcia? – pyta z niedowierzaniem i zdejmuje okulary.
ne. Może i w przestrogach, które słyszałam częściej niż co dzień,
– Jaka Ewcia, teraz jestem zwykle panią Ewą! Ile czasu się nie wi- tkwiła odrobina prawdy, ale nie mówię przecież, że macierzyńdziałyśmy?
stwo jest usłane różami, bo takie nie jest. Jest szokujące i bo-
– Oj, długo, od końca gimnazjum?
lesne z początku, ale ostatecznie prowadzi do pewnego rodzaju
– Tak, ja wyjechałam do liceum do Koszalina, a ty do Gdyni. Ile
metafizycznego wyzwolenia.
to już lat? Czuję się starym prykiem, zadaję takie pytanie. Jeszcze – Metafizycznego wyzwolenia?
– Przepraszam, chodzi mi o to, że…
– Tak, pewnie tak jest. Nie mam dzieci, więc trudno mi wypowia-
– Rozumiem, Ewa.
dać się w tej materii. Ale mówiłaś wcześniej o wolności, a ja ci
– W porządku, w porządku – odpowiada szybko, rumieniąc przerwałam. się – Nie zakładam, że jesteś głupia czy niedokształcona, prze- – Tak. To bardzo proste, przestajesz czuć na sobie obowiązek stapraszam, po prostu takie mam skażenie zawodowe, że skracam
wiania się w opozycji do reszty, do wszystkich innych, odkrywasz,
myślowo bardzo wiele, przez co czasem jestem niezrozumiała.
że możesz funkcjonować obok albo razem. A wyzwoleniem jest
– A czym się zajmujesz?
samo dostrzeżenie możliwości wyboru, co zwykle w jakiś sposób
– Pfff… – wypuszcza głęboko powietrze przez wąską prze-
nam umyka, nie uświadamiamy tego sobie. A wolność jest wła-
rwę między wargami – Uczę etyki w dwóch liceach, tyle śnie wyborem. I choć może to brzmieć trywialnie, dziecko otwiew moim mieście mogę robić po filozofii. Wiadomo, w większym ra ci oczy na podobieństwa, których zwykle nie dostrzegamy, miałabym proporcjonalnie bogatsze możliwości rozwoju, ale nie skupiając się na różnicach. Ale jesteśmy wychowani w krytyczchcę się przeprowadzać, mój ojciec choruje i wolę być pod ręką,
nej tradycji, nie można nikogo za to winić. Ale nie mówmy o dzie-
gdyby stało się coś niespodziewanego, poza tym Dawid, mój mąż,
ciach, opowiedz mi lepiej, co tam słychać w twoim wielkim świe-
prowadzi tam swoją firmę, którą nie tak łatwo jest przenieść do cie. Mieszkasz w Trójmieście, tak? innej części kraju. Wiem, że może i praca nauczycielki nie jest naj- – Właściwie spędzam tam tylko weekendy, bo przez większość bardziej prestiżowym zajęciem na świecie, ale sprawia mi dużo
czasu jestem w rozjazdach, niekończące się delegacje, ale taki
satysfakcji. A ty czym się zajmujesz? – pyta uprzejmie.
jest…
– Jestem szczurem.
– O mój Boże – wyrywa się nagle Ewie z ust – Ktoś się topi!
– Co, proszę?
Maria obraca się szybko w stronę morza, nie dostrzegając
– Jestem gryzoniem, choć jednak bardziej chomikiem niż szczu- w pierwszej chwili przy brzegu nic niepokojącego. rem. Biegam w kółko po kolorowej obrotowej bieżni. Korporacja, – Widzisz tych dwóch mężczyzn? – pyta Ewa mocnym i dużo dział współpracy zagranicznej. Praca całkowicie bezsensowna. niższym głosem, wskazując na ojca Tadzia i swojego męża Syzyf nie jest szczęśliwy, choć chcielibyśmy go takim postrzegać. – Za nimi, po prawej! – Rozumiem – odpowiada Ewa, zachowując swoje osądy dla
Z wody wystają dwie dziecięce ręce, które gwałtownie ma-
siebie. Rzuca okiem na dziecko, jest nie dalej, niż pięć me-
chają. Obie z Ewą zrywają się z miejsca, Maria zrzuca w po-
trów od niej, usiłuje podbijać piłkę głową. Nie zraża jej wła-
śpiechu przeciwsłoneczne okulary i kapelusz, widzi, że oj-
sna niezdarność, próbuje zawzięcie, choć idzie jej koszmar-
ciec dziecka niczego nie dostrzega, Ewa zaczyna biec pierw-
nie, a piłka co chwila ląduje w piasku – Mogłabym na nią sza, lawirując między przechadzającymi się ludźmi, bakrzyknąć, jak wiele matek zresztą, żeby się tak nie bawiła, bo bę- wiącymi dziećmi, psami i ręcznikami rozłożonymi tuż przy dzie miała mnóstwo piasku we włosach, ale czy to cokolwiek brzegu. Potrąca otyłego mężczyznę, który smaruje kremem zmieni? I tak trzeba będzie wieczorem iść pod prysznic, a, jak
z filtrem ramiona, Maria mija go, kiedy Ewa jest już po kola-
mówi moja babcia, dzieci dzielą się na brudne i szczęśliwe.
na w wodzie. Jej chude jasne nogi przebijają ją szybkimi ru-
chami, ochlapuje swoje uda i brzuch białą pianą, a następ- Ojciec Tadzia marszczy brwi, a mąż Ewy szybko mu coś tłunie rzuca się płasko na fale i uderza nogami mocno o po- maczy. Ten pierwszy uśmiecha się następnie z uznaniem wierzchnię wody, przenosi ramię daleko za głowę.
i klepie go po plecach.
Chłopiec nagle wynurza się z wody i zaczyna płynąc strzał- – Dawid, ja popływam, a ty idź spojrzeć na Sarę, dobrze? ką, uderzając dłońmi o pierś Anusi, która nie zdążyła się – A nie pokąpiesz się z nią? jeszcze zatrzymać.
– Dobrze, mogę, tylko zwiąż jej włosy, bo będzie marudzić, że nic
– Aj! – piszczy i wynurza głowę ponad lustro – przepra- nie widzi. szam, nie widziałem pani.
– W warkoczyka, kłoska, czy cebulkę? – pyta i puszcza do niej
Pierś Anusi unosi się szybciej, szybciej od fal, a jej policzki oko. są ciemnoróżowe.
– W kłoska, pochwal się, pochwal, jakim jesteś dobrym ojcem –
– Moment, chłopcze. Nie topiłeś się?
odpowiada z uśmiechem i dodaje, zwracając się do taty Ta-
– Ja? Nie, ja się tylko bawiłem w delfina, wie pani, one się chowa- dzia – Wiesz, że bawi się nawet z małą lalkami? ją pod wodą i wyskakują, a jak wyskakują, to tak śmiesznie ma- – No pewnie, Barbie są fajne – mówi jej mąż i odchodzi od chają głowami, o tak – odpowiada Tadzio i przykuca, chowa- brzegu. jąc się pod falami i zaczyna machać rękoma na wszystkie – To jak się nazywasz, chłopczyku? – pyta, patrząc na Tadzia, strony – A potem tata kazał mi poćwiczyć strzałkę. Tato, patrzy- który chlapie na nią wodą i marudzi, żeby z nim popływała. łeś? – woła do stojącego na brzegu ojca, który rozmawia – Józek. z mężem Ewy, obrócony tyłem do niebieskiego parasola.
– Słuchaj, Józek. Pływanie strzałką to jest fajna, prosta sprawa.
– Tak, Tadziu, brawo! Bardzo ładnie ci idzie – odpowiada krótko Na początku musisz się zanurzyć, zobacz, tak jak ja – mówi Ewa ojciec z roztargnieniem.
i przykuca w wodzie – wyciągasz ręce przed siebie, bardzo do-
– Kłamiesz, tata, nie patrzyłeś, bo pani myślała, że się topię, brze, tylko połóż jedną dłoń na drugiej. Właśnie tak. I teraz zaa jakbyś widział, że się topię, to byś mnie poszedł ratować, bo je- nurzasz głowę pod wodę, nie bój się, nabierz tylko do płuc dużo steś fajny – krzyczy do niego Tadzio.
powietrza, szybko odbij się nogami od dna i od razu je wyprostuj.
– Mówiłem ci, że nie wolno się bawić w topienie, bo kogoś prze- Jakbyś chciał położyć się na wodzie. Jak będziesz czuł, że nogi straszysz – odpowiada ze spokojem, stanowczo, choć odro- opadają ci na dół, to wyprostuj je jeszcze raz. Spokojnie. Widzisz, binę znużony – I widzisz, miałem rację.
chłopie, trzeba zachować spokój. Woda nie musi jeść, więc cię
– No – mówi chłopiec – Popływa pani ze mną? Bo tata z kum- nie zje. Daj się unosić falom. Jak delfinek. Kładziesz się na wodzie plem gada, a ja się tej strzałki nie nauczę.
i ruszasz nogami jak płetwą. O tak, brawo, swobodnie. Rozluźnij
– Wiesz, że ten kumpel to mój mąż?
się, bo stracisz równowagę. Mówiłam?
– Tak? Ale fajnie! Tata!
– No.
– Co, synu?
– Nie ma się co bać. Wrzuć na luz. Pływanie nie jest proste, ale
– Ta pani to żona tego pana, wiesz?
można się nauczyć. Trzeba się tylko rozluźnić i zanurzyć.
Maria obserwuje ich z brzegu, nie wbiegła do wody, która obmywa jej stopy. Nie czuje do niej wstrętu ani niechęci. Nie może się jednak zdecydować, czy do niej wejść, czy raczej pozostać na brzegu. Ewa i Józef dryfują przez chwilę obok siebie, po czym zaczynają się ze śmiechem ochlapywać wodą, chowają się na zmianę przed kroplami, zanurzając się całkowicie w morzu. Piana zalewa kostki Marii, kiedy ta zdecydowanie, przegrana, cofa się na brzeg. Nie jest łatwo zmienić przyzwyczajenie.
Klara Nowakowska – ur. 1 9 7 8
poetka, dj Autorka zbiorów wierszy „Zrosty” (1999), „Wodne wiersze” (2002), „Składnia” (2004). Laureatka konkursów im. Bierezina, im. Czycza i in., gość krajowych i międzynarodowych festiwali literackich w latach 1998-2004. Wiersze tłumaczone na rosyjski, angielski, ukraiński, rumuński, litewski, niemiecki, czeski i duński. W tym roku ukaże się jej zbiór wierszy „Niska rozdzielczość”.
Motyw
Granica deszczu przebiega samym środkiem ulicy; przypominam sobie czarno-białych przedwojennych przechodniów przemieszczających się na drugą stronę w przyspieszonym tempie: te kilka ujęć wszczepionych przez dziadka. Nakładam na film prędką fotografię; także tym razem dziewczyna z ostrym profilem, trzymająca parasol w pogotowiu, pozostaje poza kadrem.
Pergola Pub Trwa kwadrns: zapierający dech wieczorny zryw kilku tysięcy ptaków uciekających spod koła, które wkrótce dosięgnie także nas, inną przygodną parę, smutną, wiotką barmankę, i wszystkich przyjaciół, których dziś nie mogliśmy wywołać z ich zapisanych w cienkich książkach słów.
Hibernacja Rozszczepienie rzeki w tym mieście: nurt zamiera w kanałach jak nerw podzielony na dziesiątki włókien; cienki lód wstępuje i goi otwarte usta wody, która nic nie mówi.
Niska rozdzielczość Starorzecze
Na marznącej powierzchni jedynie zniekształcone widma kluczy odlatującego ptactwa; nic nam się nie objawia i skazani jesteśmy na mozolną powrotną wędrówkę przez błota. Trzymjąc się za ręce, cały czas gotowi się rozłączyć, omijamy nasze wcześniejsze ślady: ten od początku nieudany pasjans.
Sokolnickiej
Kamie
Popiół i rdzawy pył sypiące się znikąd podpowiedziały tę jesień drzewom. Wcześniej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać; wcześniej niż nastąpił wybuch. Utrwalam dla ciebie swoje zbliżenia z zamarłą naturą w najniższej rozdzielczości; czy mogłabym lepiej oddać rzeczywistość, to, co nas łączy: jak drewnina kładka przerzucona przez tory, jak fabryka, która we śnie jest katedrą?
Michał Misztal-rocznik 86 Michał Misztal-rocznik 86
mieszkam w Bielsku-Białej i piszę. Czasem o komiksach
komiksofilia.blogspot.com, czasem opowiadania. Nie znoszę poezji, wręcz nienawidzę, ale z przekory wyplułem z siebie kilka wierszy, posłałem je do redakcji Dozy i wyszło na to, że zostaną opublikowane w drugim numerze (prawdopodobnie już zostały). I to właściwie tyle, reszta w tekstach, jeśli tylko będę dalej pisać, a ktoś inny zechce to wypuszczać.
SUPERBOHATER Pociągi z Bielska-Białej do Katowic stały się moim koszmarem, odkąd rozpocząłem studia magisterskie w tym drugim mieście. Dwa, trzy, a czasem cztery razy w tygodniu musiałem jeździć na zajęcia i nie mogłem znieść tych wszystkich bezsensownych wypraw. W przedziałach starałem się unikać jakiegokolwiek kontaktu z obcymi ludźmi; nie lubiłem ich, ale z drugiej strony, kiedy ktoś miał ochotę do mnie zagadać, brakowało mi jaj, by go spławić. Byłem miękki i słaby – zawsze brałem pod uwagę to, że mogę sprawić komuś przykrość. Tak jakby nie zasługiwali na porządne „spierdalaj” za zakłócanie mojego spokoju.
Mój bilet miesięczny obejmował stacje od głównego dworca w Bielsku do głównego dworca w Katowicach
i z powrotem, jednak wracając do domu często wysiadałem trochę dalej, na stacji Bielsko-Biała Lipnik. Było stamtąd bliżej do przystanku przy ulicy Żywieckiej, na którym zatrzymywały się wszystkie możliwe autobusy jadące w kierunku mojego osiedla. Wolałem wsiadać do nich tam, a nie w centrum miasta, gdzie następnie musiałbym znosić korki uliczne. Żaden kontroler nigdy nie przyłapał mnie na tym niewielkim oszustwie.
Gdy pociąg stawał na stacji Bielsko-Biała Główna, zawsze wysiadała z niego cała masa podobnych do mnie
żywych trupów. Wstawałem ze swojego miejsca i zatrzymywałem się pod drzwiami. W razie wpadki z kontrolerem biletów, próbowałbym sprzedać mu bajkę, że zagapiłem się i nie zdążyłem opuścić pociągu tam, gdzie chciałem.
Jeśli ktoś nie był zainteresowany rozmowami z obcymi ludźmi, szybko uczył się kilku podstawowych zasad,
choć właściwie była tylko jedna: za wszelką cenę unikaj kontaktu wzrokowego. Jeśli spojrzysz komuś w oczy choćby na ułamek sekundy, od razu spyta, czy miejsce obok ciebie jest wolne, a być może odczyta to jako okazanie sympatii i zacznie do ciebie mówić. Bardzo pomagają słuchawki w uszach, choć niestety nie zawsze. Kiedyś jechałem naprzeciwko dziewczyny, która doskonale widziała, że słucham muzyki, a mimo to co parę minut wygłaszała uwagi na temat kiepskiego stanu pociągów, pogody, swojej pracy i wielu innych pierdół. Była nieco zbyt gruba, a spomiędzy jej nóg wyzierał rozpięty rozporek, którego nie dało się nie zauważyć. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nadal się odzywała, choć ewidentnie nie podzielałem jej entuzjazmu. Ale tak jak pisałem wcześniej: brakowało mi jaj, by ją zjechać. Nie lubiłem ludzi, ale jeszcze bardziej nie lubiłem psucia im dobrego humoru.
– ….............................................................. – powiedziała.
Wyjąłem słuchawki z uszu i odparłem:
– Słucham?
– Pytałam, jak daleko jeszcze do Pszczyny.
Zastanowiłem się. Zajęło mi to kilka sekund.
– Jeszcze ze trzy, cztery stacje. Dam znać, kiedy tam będziemy.
– Dziękuję.
Powróciłem do słuchania muzyki. Po chwili:
– …..............................................................................................................................–
znów słuchawki z uszu.
– Słucham?
– Chciałam zapytać, czy w Pszczynie jest jedna, czy dwie stacje. Nie jestem pewna.
– Jedna.
– Wydawało mi się, że dwie.
Pokazał mi obrzydliwą ranę znajdującą się na wierzchu jego ręki. Wyglądała, jakby chciał pochlastać sobie żyły,
ale nie wiedział, z której strony ciąć.
– Widzisz, jaka głęboka? – spytał.
– Widzę.
– Trzy dni temu było widać tam kość. Poważnie. Bolało jak skurwysyn. Popatrz, jak szybko się goi.
– Widzę.
Akurat w to nie chciało mi się wierzyć, ale z drugiej strony... czemu nie? To było naprawdę pojebane miejsce;
dlaczego nie mogli żyć tutaj ludzie bardziej zwariowani i dziwni ode mnie?
– Wszystko przez to, że jest zimno, a ja mam zahartowany organizm i mogę chodzić w samej koszulce.
Pociąg zaczął się zatrzymywać.
– Moja stacja – powiedziałem.
– Spróbuj kiedyś tego, o czym ci mówiłem.
Gość usłyszał mój śmiech, ale był to śmiech życzliwy. Nasza rozmowa wcale nie była taka najgorsza.
– Pomyślę o tym.
Podaliśmy sobie ręce i wysiadłem z pociągu. Włożyłem słuchawki, włączyłem odtwarzacz mp3 i natychmiast
usłyszałem mocne bębny. Zacząłem iść w kierunku przystanku na Żywieckiej. Jeszcze kilka miesięcy i wydepczę ścieżkę w tym pieprzonym asfalcie, pomyślałem.
Przypomniał mi się film Niezniszczalny z Brucem Willisem i Samuelem L. Jacksonem. Kto wie, może tamten
gość naprawdę regeneruje się jak Wolverine lub Savage Dragon i mógłby okładać przestępców po mordach, a zamiast tego jest jedynie obiektem drwin kretynów takich jak ja, którzy nie rozumieli, jak można chodzić bez bluzy i kurtki, kiedy jest tak zimno. Być może nie do końca zdaje sobie sprawę ze swojego daru. Może potrafi też latać, tylko sam jeszcze o tym nie wie.
Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. Moja dziewczyna powiedziałaby: „Za dużo komiksów”. Faktycznie,
było ich za dużo. Prawie sześćset stało u mnie na półkach – czekały na mój powrót.
Po chwili przestałem myśleć o mitycznym herosie, który przez przypadek oddycha powietrzem XXI wieku, w czasie,
gdy szybko gojące się przecięcia sięgające kości są mniej warte od prawa jazdy kategorii B i dobrego CV. Teraz chciałem tylko dotrzeć na swoje osiedle, a potem do domu. 27 sierpnia 2010
JAK MAGNES Siedziałem u siebie w pokoju, leniwie popijając kawę i wyczekując Damiana, który był na jakimś spotkaniu związanym z pracą w sklepie z artykułami sportowymi. Gdyby dostał robotę, o którą obaj się staraliśmy, olałby ten sklep, ale na wszelki wypadek chciał zjawić się na miejscu. Ja, w przeciwieństwie do niego, nie miałem żadnych innych ofert, więc bielska fabryka produkująca taśmy i paski tkane oraz inne podobne pierdoły była moim jedynym wyjściem.
Kilka dni temu dostałem telefon, odpowiedź na przesłane przeze mnie CV. Mogłem zostać listonoszem,
szkoda tylko, że za 7,10zł brutto. Ciągle nie wiedziałem, czy zatrudnią mnie w fabryce, ale jeśli tak, razem z Damianem dostalibyśmy na dzień dobry 1300zł na rękę. I tylko dlatego gniłem w czterech ścianach zamiast zapierdalać z torbą pełną listów po wyznaczonym przez pocztę obszarze.
Czułem, że jestem skazany na tamto miejsce, na hałas dziwnych maszyn i robotę na trzy zmiany, wczesne
wstawanie na pierwszą, długie powroty autobusem na osiedle i poświęcenie tej zasranej robocie większości swojego czasu. Później chwila odpoczynku w domu, zaledwie kilka godzin dla siebie i sen, bez którego stałbym się już stuprocentowym żywym trupem, a potem znowu do fabryki.
Aż w końcu któregoś pięknego dnia wstanę z łóżka i dojdę do wniosku, że straciłem całe lata, tylko że jest
już za późno, by to naprawić. Nikt nie mógłby mi tego zwrócić, oddać z powrotem piasku, który dołączył do reszty ziaren ułożonych na dnie klepsydry. Dojdę do takiego wniosku, wymyję zęby, wleję w siebie kawę i znowu powlekę się do znienawidzonej pracy, bo „takie jest życie”, jak próbowano mi czasem wyjaśnić.
Z drugiej strony, co innego mógłbym robić? Wiedziałem, że nie nadaję się do niczego, nic nie potrafię.
W fabryce byliśmy już dwukrotnie, dwukrotnie rozmawialiśmy z jej szefem, który lubił sobie pogadać, więc
siedziałem z Damianem w jego gabinecie przez ponad godzinę, za pierwszym i drugim razem. Żadnych konkretów. Tylko tyle, że najprawdopodobniej dostaniemy tę pracę, ale na razie to nic pewnego. „Przyjdźcie za kilka dni, panowie”. No więc teraz mieliśmy iść tam po raz trzeci.
Odłożyłem pusty kubek na półkę. Może kawa sprawi, że trochę się odmulę, pomyślałem. W tym samym cza-
sie zadzwonił domofon. Po chwili Damian dotarł na drugie piętro i wszedł do mieszkania moich rodziców, gdzie odgrywałem swoją życiową rolę – rolę bezwartościowego pasożyta. Marnowałem powietrze i na tym kończyła się moja historia.
– Co tam? – spytał.
– U mnie nic nowego. To ty byłeś na spotkaniu, więc mów, co słychać.
– W sumie też nic. Gość wpadł i powiedział trzy zdania na temat bezpieczeństwa pracy, a potem gadał z nami
już normalnie, o jakichś bzdurach – Damian zamyślił się na kilka sekund, jakby próbował przypomnieć sobie choć jeden ciekawy moment ich rozmowy: – Aha, opowiedział nam, jak jeden z pracowników przypadkiem obciął sobie w takim sklepie jedno jajo.
– Jedna. Naprawdę.
– Dziękuję.
Jechałem w spokoju przez kilka zbyt krótkich minut, a potem, jak łatwo zgadnąć, zobaczyłem poruszające
się usta siedzącej naprzeciwko dziewczyny:
– ….................................................................................................................................-
Ludzie są niesamowici.
– Przepraszam, nie dosłyszałem. To dlatego, że miałem w uszach słuchawki.
– Zwykle jeżdżę do pracy busem. Po raz pierwszy jadę pociągiem i dlatego nie wiem, gdzie wysiąść.
– Aha.
– Przynajmniej dowiedziałam się, że w Pszczynie jest tylko jedna stacja.
– Mhm.
Tym razem dodała kolejne zdanie, gdy nie zdążyłem jeszcze włożyć słuchawek; znajdowały się w moich rę-
kach, w połowie drogi do uszu.
– Wszystko przez to, że mój bus nie przyjechał...
PPomyślałem sobie, że gdybym powiedział do niej: „Morda w kubeł, suko, przeszkadzasz mi od piętnastu
minut”, to ja byłbym tym złym. A przecież nie uprzykrzałem nikomu jazdy pociągiem, pragnąłem tylko spokojnie słuchać muzyki – tym bardziej, im trudniej było zapoznać się z choć jednym numerem nieprzerywanym jej bezcelową paplaniną.
– No tak – skomentowałem.
W mojej głowie znajdował się cały arsenał podobnych komentarzy: „Tak bywa”, „Zdarza się”, „Życie...”, „Co
zrobić”, „Tak?”, „Ooo!”, „O?”, „Pech...”, „To kiepsko”, „Naprawdę?”, „Znam to”, „Ciężka sprawa” i pewnie setki innych. Mógłbym tak do rana, co nie znaczy, że miałem na to ochotę.
Muzyka. Wreszcie.
A jednak nie:
– ….............................................................................................................................
Nie mówiła niczego takiego jak głośne „przepraszam”, nie dawała znać za pomocą gestów, że chciałaby się
odezwać. Po prostu wypowiadała całe zdania, nie rozumiejąc, że naprawdę ich nie słyszę i zaraz będzie musiała robić to od początku. Niewiarygodne.
Żegnajcie, słuchawki.
– Możesz powtórzyć?
– Mam ciężki bagaż, a od dworca w Pszczynie mam dużo dalej do pracy niż z przystanku autobusowego...
– Gdybym wysiadał tam, gdzie ty, pomógłbym ci.
Bałem się, że teraz, kiedy powiedziałem coś uprzejmego, dopiero się rozgada. Na szczęście za chwilę miała
wysiąść z pociągu – jeszcze tylko kilka pustych komentarzy dotyczących pogody i tym podobnych bzdur. Gdy miejsce naprzeciwko mnie znów było wolne, poczułem ogromną ulgę.
Z drugiej strony, czasami trafiali się interesujący ludzie. Nie znaczy to, że byłbym w stanie ich polubić, ale
ciekawili mnie. Niektórzy mogli przypominać odzianych w trykoty bohaterów komiksów. Być może naprawdę posiadali nadprzyrodzone moce.
Stałem wtedy przy drzwiach, oczekując, aż pociąg dotrze do stacji Bielsko-Biała Lipnik. Było zimno, dlatego
nosiłem długie spodnie, grubą bluzę i kurtkę. Kiedy zaczął się zbliżać, złamałem podstawową regułę i zajrzałem prosto w jego oczy, tylko na chwilę. Wystarczyło. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ciężko było się powstrzymać, widząc jego nietypowy ubiór: krótkie spodnie, t-shirt i bluza zawiązana w pasie. Nic poza tym.
Oczywiście musiał zwrócić uwagę na moje spojrzenie i zaczął podchodzić jeszcze bliżej. Był mniej więcej
w moim wieku. Gruby, z czerwoną twarzą, nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Pomyślałem, że albo będzie agresywny, albo zechce pogadać. W obu przypadkach wolałbym przewinąć teraźniejszość o kilka minut do przodu.
Widział, że słucham muzyki, ale mimo to uraczył mnie klasycznym:
– ….......................................
Przynajmniej mogłem z łatwością zgadnąć, o co mu chodziło: wyciągnął w moim kierunku otwartą paczkę
papierosów. Ja wyciągnąłem słuchawki z uszu.
– Dzięki, nie palę.
Włożył fajkę do ust, podpalił, zaciągnął się, wypuścił dym. Potem zaczął:
– Wszyscy mi się przyglądają. Pojebani? – popatrzył w stronę pełnego ludzi przedziału i dodał nieco głośniej:
– Nigdy nie widzieliście kolesia w koszulce?
Kilka osób odwróciło głowy. Udawali, że nie zwracają uwagi.
– Wyglądasz trochę nietypowo – przyznałem. Wiedziałem, że za chwilę usłyszę jego historię... nawet jeśli nie
mam na to ochoty.
– Zawsze chodzę tak ubrany, kiedy jest zimno. Obwiązuję tylko bluzę przy pasie, tak jak teraz, żeby nie prze-
ziębić pęcherza, ale poza tym nie potrzebuję ciepłego ubrania.
– Ja bym tak nie mógł.
– Przyzwyczaiłbyś się. Tak jest lepiej. Nigdy nie jestem chory.
Zastanawiałem się, którą odpowiedź wybrać. Decyzja nie miała wielkiego znaczenia.
– Tak?
– Nawet w zimie. Kiedy zaczynam kaszleć, od razu rozbieram się i kładę do śniegu. Leżę tak przez jakiś czas,
w samej bieliźnie, a potem jestem zupełnie zdrowy. Wiesz, czemu tak się dzieje?
– Nie.
– Kiedy jest tak zimno, organizm myśli, że umierasz. I od razu zaczyna lepiej działać. Ogrzewa cię, regeneru-
je i tak dalej.
– Ciekawe.
Naprawdę uważałem to za ciekawą historię, ale nie miałem pojęcia, w jaki sposób reagować na jego wypo-
wiedzi. Nigdy nie wiedziałem. Poza tym nie mogłem odwzajemnić się czymś równie interesującym. Dobrze, że jeszcze chwila i wysiadam.
– Popatrz – powiedział mój rozmówca.
– W jaki sposób? – tak naprawdę wcale nie chciałem wiedzieć, byłem świadomy, czym to się
skończy... a jednocześnie chciałem.
– Wziął taki specjalny nóż, no... jak to się... taki wysuwany, wiesz...
– Masz na myśli nóż do tapet?
– No, nóż do tapet. No i wsadził go sobie do tylnej kieszeni spodni, a potem usiadł na krześle.
Po chwili zobaczył, że spomiędzy jego nóg wypływa krew...
– Dobra, koniec – przerwałem Damianowi. – Zawsze, kiedy słucham czegoś takiego, robi mi
się niedobrze. Wyobrażam sobie, że chodzi o moje własne jaja.
– Serio? Ja tak nie mam.
– Ja niestety mam. Czułem się tak samo, czytając ten rozdział o kutasach w Nagrodach Dar-
wina. Chociaż muszę przyznać, że gość, który chciał wyruchać włączony odkurzacz, ale nie wiedział, że kilka centymetrów od wylotu rury pracuje mielarka odpadków, jest mistrzem świata.
– No tak, mistrz – zaśmiał się Damian. – Ty, zrobisz mi coś do jedzenia? Jeszcze nic nie jadłem.
– Zrobię, a potem pojedziemy. Chodź do kuchni.
Wyszedłem ze swojego pokoju. Damian ruszył za mną.
– Mogą być grzanki z mikrofalówki? – spytałem.
– Jasne. Słuchaj, zjem i jedziemy, ale nie mam auta. Zjebała się linka hamulcowa. Przyszedłem
do ciebie na nogach.
– Kurwa... trochę lipa, ciężko z dojazdem. Zaraz sprawdzę, o której mamy dziewiętnastkę, nic
innego tam nie jedzie, ale pewnie będziemy mieć pecha.
Przygotowałem na szybko kilka grzanek, nakarmiłem nimi mikrofalówkę i poszedłem do swo-
jego pokoju. Włączyłem ledwo dyszący laptop i sprawdziłem na stronie MZK, o której powinniśmy wyjść na przystanek.
– Gówno – rzuciłem po powrocie do kuchni. Damian jadł już grzanki. – Następna dziewięt-
nastka jedzie za jakieś trzy godziny.
– To co robimy?
– Za pół godziny mamy piętnastkę, dojedziemy nią na Wałową, a potem trzeba iść z buta. Cze-
ka nas trochę zapierdalania, musimy przejść całą Legionów, a potem Piekarską, aż na samą górę.
– Osz kurwa...
– Możemy iść tam jutro – zasugerowałem.
– Jutro miałbym już auto... no to jak?
Przez chwilę nic nie mówiłem. Niby chciałem znaleźć robotę, ale też bałem się wszystkiego,
włącznie z własnym cieniem, i najchętniej odwlekałbym to jak najdłużej. Wziąłem się jednak w garść.
– Nie – stwierdziłem. – Jedziemy dzisiaj.
Wróciliśmy do mnie do pokoju. Damian kończył jeść grzanki. I jego i mnie bolało gar-
dło, jakby zepsuta linka hamulcowa nie mogła być naszym jedynym problemem.
– A ty nie miałeś jakichś innych propozycji pracy? – chciał wiedzieć Damian.
– Mogłem zostać listonoszem – oznajmiłem. Czułem, że mimowolnie się uśmiecham.
– Fajna praca.
– Może i fajna, tylko nie za 7,10zł brutto.
– Brutto? Kurwa, faktycznie... poza tym zapierdalałbyś z listami, czy śnieg, czy deszcz, nie-
ważne. Musiałbyś chodzić.
– Pewnie tak. Ale byłbym jak Bukowski. On też był listonoszem.
Wiedziałem, że Damian ma dosyć mojego gadania o tym, jak świetnie pisał Bukowski. Pewnie
właśnie dlatego wciąż miałem ochotę o tym gadać.
– A wiesz, kilka dni temu widziałem pornucha – na jego twarzy zagościł uśmieszek. – Oczy-
wiście przypadkiem...
– Oczywiście.
– ...i był tam Bukowski.
– Jak to: „Był tam Bukowski”? Znaczy co robił? – wiedziałem, że nie to, co robią ludzie w por-
nuchach, ale zaciekawiła mnie ta kwestia.
– No nic, to znaczy wiesz, na pierwszym planie było ruchanko – kolejny uśmieszek. – A w tle
stał włączony telewizor. No i Bukowski czytał tam jakiś swój wiersz.
– Niezłe tło dla ruchania – skomentowałem. Jakoś nie przyszła mi do głowy jakakolwiek za-
bawna odpowiedź. – Dobra, musimy już iść.
Ubraliśmy buty i kurtki, wyszliśmy na korytarz. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Przed nami
długa droga, pomyślałem, i wcale nie jestem pewien, czy chcę dojść do jej końca. Mimo wszystko czułem się przyciągany przez tę fabrykę, kuszony jej wnętrzem, jakby była jaskinią smoka ze schowanymi w niej skarbami. Pewnie, 1300zł na rękę to skarb, robota to smok, a ja nie chciałem być poszukiwaczem przygód, jednak nie miałem innego wyjścia.
Piętnastka nie przyjechała, inny autobus, który miał pojawić się na przystanku o podobnej po-
rze, też nie. Coś było nie tak, może jakiś strajk. Akurat dzisiaj – zepsute auto Damiana, teraz kolejne
kłopoty, a znałem wiele łatwiejszych rzeczy niż spacer na samą górę Piekarskiej.
Zeszliśmy na dół, na Żywiecką, skąd jechało więcej autobusów, które mogły rzucić nas na Wa-
łową. Niestety, mimo właściwej godziny nie zobaczyliśmy również jedenastki. Przystanek był oblegany przez chmarę zniecierpliwionych ludzi, o wiele większą, niż zwykle.
Zza zakrętu wyłoniła się czwórka.
– Jedziemy tym? – spytałem.
– Trochę bez sensu... niby gdzie byśmy wysiedli?
– Pod Prezydentem... czeka nas jeszcze dłuższy spacer, ale widzisz, że nic innego nie jedzie.
– Dobra, niech będzie.
Wysiedliśmy tam, gdzie mówiłem, a potem czekał nas marsz przez bielskie ulice. Miasto tęt-
niło życiem, choć w moich oczach było jednocześnie martwe. Mijali nas ludzie bez twarzy; z ich perspektywy pewnie wyglądałem tak samo.
Zrobiło się bardzo ciepło i zanim dotarliśmy na Legionów, Damian poprosił o chwilę przerwy.
– Nie będę szedł tam spocony jak świnia – oznajmił. Miał na sobie tylko t-shirt i rozpiętą kurt-
kę, ja nosiłem jeszcze bluzę. W końcu zostałem tylko w niej, kurtkę zawiesiłem sobie na ramieniu. Wciąż narzekaliśmy na ból gardła.
Po drodze, jakieś dziesięć minut przed końcem naszego spaceru, zobaczyłem niesiony wia-
trem niebieski worek. Właśnie lądował na ulicy, by po chwili wzlecieć ponad przemierzające ją samochody.
– Patrz, American Beauty – powiedziałem do Damiana. Kilka dni temu oglądaliśmy ten film,
zresztą nie po raz pierwszy, więc rozumiał, co mam na myśli. Odpowiedział uśmiechem.
Przy ulicy, za odgradzającym nas od pobliskiego zakładu pracy płotem, jakiś gość siedział
za kierownicą wózka widłowego. Spojrzał w naszą stronę, zagapił się i wszystkie skrzynki, które miał gdzieś przewieźć, spadły na ziemię z ogłuszającym hałasem. Kierowca wózka szybko udowodnił, że jego bluzgi mogą być o wiele głośniejsze.
Wszyscy pracowali albo palili się do pracy, tylko ja chciałbym być jak towarzyszący nam nie-
bieski worek, wolny oraz ignorujący to, że od czasu do czasu wyląduje pod kołami przejeżdżającego samochodu. Bo i tak po chwili będzie mógł wzlecieć ponownie i nie przejmować się niczym.
Śmiałem się w myślach, że worek poleci za nami aż do fabryki, przez dłuższy czas naprawdę
zmierzał w dokładnie tym samym kierunku, jednak w końcu skręcił. Miał wybór, przynajmniej pozornie – w końcu był też uzależniony od wiatru. Chyba nie można być całkowicie wolnym.
Wreszcie weszliśmy do gabinetu szefa, mając za sobą czterdzieści pięć minut czekania w se-
kretariacie, aż w końcu znalazł czas na to, by nas przyjąć. Zajęliśmy swoje miejsca.
Szef zaczął szukać naszych dokumentów, ale nie mógł ich znaleźć. W końcu zrezygnował
i stwierdził, że i tak nas pamięta.
– Mam z wami problem, panowie – powiedział. – Chciałbym was zatrudnić, ale macie za wysokie wykształcenie.
Rzuciłem okiem na Damiana. On, z licencjatem z filologii angielskiej, razem ze mną, magi-
strem tego samego kierunku, który w dodatku wpakował się w studia podyplomowe. Nie zdziwiłbym się, gdyby gość chciał zatrudnić nas na stanowiska komików. Po prostu kazałby nam siedzieć przed oczekującymi zabawnego pokazu ludźmi – wystarczyłoby im to, że mogą nas oglądać.
Przypomniałem sobie, co mówił, gdy byliśmy tu za drugim razem: „Czemu panowie chcą
u mnie pracować? Z takim wykształceniem pewnie jesteście rozchwytywani przez wszystkie zakłady w mieście”. Nie żartował, naprawdę tak myślał. Przez chwilę zastanawiał się nad czymś; wreszcie dodał: „A może panowie są z jakichś służb mundurowych i niby chcą się zatrudnić, a tak naprawdę przyszli na kontrolę?”. Aż chciało się odpowiedzieć inną serią pytań: „Czemu miałby się pan bać takiej kontroli? Czyżby ruchał pan pracowników na kasę?”, ale odparłem tylko: „Nie, nie jesteśmy ze służb mundurowych... z drugiej strony, gdybyśmy byli, powiedzielibyśmy panu to samo”. Zaśmiał się; na chwilę zyskaliśmy jego zwiększoną przychylność.
– Wszystko jest dobrze, chcecie tyle pieniędzy, ile mogę wam dać, mówiliście, że nie palicie
papierosów i że możecie pracować na trzy zmiany... – urwał w połowie zdania.
– Wbrew pozorom to nie jest takie dobre wykształcenie – powiedział Damian.
Siedzący za biurkiem właściciel fabryki zrobił zdziwioną minę.
– Jak to nie? – spytał, po czym wziął do ręki nasze żałosne CV i zaczął czytać na głos szkoły,
jakie skończyliśmy oraz takie rzeczy jak półroczną pracę Damiana w Grecji czy mój trzymiesięczny pobyt w Stanach, też w robocie. Nie znał angielskiego i sprawiał wrażenie, że obcojęzyczne nazwy brzmią dla niego groźnie, budzą jego szacunek. Gdy skończył, zadał kolejne pytanie: – To nie jest dobre wykształcenie?
Widać było, że chciałby nas zatrudnić, ale nie do końca nam ufa. Ostatnio było podobnie. Mó-
wił, że owszem, chciałby, a potem jęczał, że nie ma już wolnych szafek, nie ma tego i tamtego, przeszkadza mu to i tamto. Na końcu kazał nam przyjść za kilka dni. Przyszliśmy, tylko po to, by jeszcze raz usłyszeć praktycznie to samo co przedtem.
– Samo wykształcenie może i dobre, ale jak sam pan widzi nie ma dla nas miejsc pracy –
oświadczył Damian. Zapomniał dodać, że jesteśmy pizdami po studiach, które tak naprawdę nic nie potrafią. Do jego gabinetu weszła sekretarka. Otworzyła szufladę i rozpoczęła poszukiwania jakiegoś dokumentu.
– Pani Aniu – zwrócił się do niej szef. – Proszę zobaczyć, dwa dorodne chłopaki. Którego by
pani wybrała?
– Skąd mam wiedzieć? – odpowiedziała. Widać było, że nie chce pokazać palcem jednego, by
udupić drugiego. Punkt dla niej. – Żeby kogoś poznać, trzeba zjeść z nim beczkę
Właściwie omówiliśmy wszystko na naszym ostatnim spotkaniu. Szef pytał, czy jesteśmy
parą, gdzie mieszkamy, kazał pracującej u niego wnuczce zrobić Damianowi zdjęcie telefonem komórkowym (sam nie umiał, z kolei na CV Damiana nie było jego zdjęcia i gość obawiał się, że nie zapamięta jego twarzy). Teraz miał nam tylko powiedzieć, czy da nam tę robotę, czy mamy wypierdalać, a znowu rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.
– Ostatnio zatrudniłem takich dwóch – poinformował nas szef, nawet wymienił nazwiska. –
Jeden wydawał się dobry, a drugi... – kiedy to mówił, spojrzał na mnie. – ...taki jak pan.
– To znaczy jaki?
Gość na chwilę odpłynął, patrzył na coś umieszczonego nad naszymi głowami. Nie odpowie-
dział na moje pytanie.
– Zmierzam do tego, że ostatecznie lepiej pracował ten, który w czasie rozmowy wyglądał na
gorszego pracownika – nie skomentowaliśmy tej wypowiedzi. Nasz potencjalny pracodawca zabrał ponownie głos dopiero po dłuższej chwili: – Znalazłoby się tutaj zatrudnienie.
– Dla jednego, czy dla obu? – spytałem.
– Dla obu, dla obu. Ale na różne zmiany. Akurat podstawowe maszyny mam obstawione tak,
że najpierw jeden musi iść na pierwszą zmianę, a drugi dopiero tydzień później, też na pierwszą. Inaczej tego się zrobić nie da, bo nie może być tak, że uczyliby was nowi pracownicy, którzy sami dobrze nie wiedzą, co się z tymi maszynami robi. A zależy nam na tym, żeby pracownicy dobrze umieli obsługiwać maszyny. Pamiętacie, co mówiłem ostatnio o tresowanym słoniu?
„Lepszy tresowany słoń od dzikiego słonia. Z pracownikami jest tak samo, dlatego bez problemu zatrudnię kogoś, kto zrezygnował z pracy u nas, a potem chce wrócić, bo wiem, że już potrafi pracować”. Nie chciałem być po
Przytaknęliśmy.
równywany do tresowanego słonia, jednak opierdalanie gościa, od którego zależy, czy dostaniemy robotę, czy nie, nie byłoby zbyt mądrym ruchem. Z tego samego powodu milczałem, gdy pytał o nasze imiona:
– Pana imię chyba pamiętam... Damian, zgadza się? – Damian skinął głową. – A pan... Ad...
– już chciałem zaprzeczyć, że nie Adam, tylko Michał, kiedy właściciel fabryki dokończył swoją kwestię: – ...Adolf?
Pokazałem swój najlepszy sztuczny uśmiech. Opierdalanie gościa, od którego zależy, czy do-
staniemy robotę... i tak dalej. Szef zaczął się śmiać, jakby właśnie opowiedział najlepszy dowcip na świecie.
– Imię jak każde – stwierdził Damian.
W porządku, pomyślałem, pieprzyć głupie pogaduszki w gabinecie tego starego buca. Najważ-
niejsze, że jest praca. Poza tym Damian pójdzie tam jako pierwszy i będzie mógł mi powiedzieć, co jest grane, zanim nadejdzie mój czas na zdobywanie hal z brudnymi, hałaśliwymi maszynami.
– W poniedziałek przyjdzie pan na siódmą rano, dopiero później na szóstą – mówił do Damia-
na, przez chwilę stałem się powietrzem. – Na początku nie trzeba tak wcześnie. Pracownicy sekretariatu są tam dopiero na siódmą, więc przez godzinę tylko by się pan tu niepotrzebnie pałętał. Na początku pracuje się na umowę zlecenie, a jak się ktoś sprawdzi, podpisujemy z nim umowę, najpierw na dwa lata, później na czas nieokreślony. Przez pierwsze dwa, trzy dni będzie się pan uczył obsługi maszyn.
– A jest jakiś strój roboczy? – chciał wiedzieć Damian. – Na umowę zlecenie nie ma, trzeba przynieść coś swojego. Ale bez obaw, to nie jest bardzo brudna praca – pokazał palcem na monitor, potem dźgnął jakiś przycisk i na ekranie pojawiła się jedna z hal fabryki. Aż przyjemnie było popatrzeć – jedynie obraz, bez hałasu maszyn. Absolutna cisza.
– Tak to wygląda.
Właściwie nie mieliśmy pojęcia, na co patrzymy, bez wiedzy o tych urządzeniach widzieliśmy
tylko dziewczynę stojącą przy – prawdopodobnie – krosnach i nic nam to nie mówiło.
– U nas nikt nikogo do pracy nie zmusza – słuchaliśmy dalszej części przemowy. Gość opisy-
wał tę robotę, jakbyśmy właśnie stali u wrót raju. – Jeśli ktoś nie chce pracować, to nie pracuje. Przyjmujemy ludzi wszystkich wyznań, jesteśmy tolerancyjni – spojrzał na nas, jakby chciał spytać, w co wierzymy. Nie doczekał się odpowiedzi, więc mówił dalej: – Na Anioł Pański jest przerwa – jedni piją kawę, inni się modlą.
– Czyli mam przyjść tydzień po Damianie, też na siódmą, tak? – spytałem. Gadaliśmy o bzdu-
rach, a gość wciąż nie zapewnił mnie, że ja także mam u niego robić.
– Zobaczymy. Może po paru dniach okaże się, że pan Damian powie panu, że nie ma tu po co
przychodzić.
Kurwa, kolejna wymijająca odpowiedź. Czyli nadal nic nie wiem.
Właściciel fabryki podszedł do Damiana, poklepał go po ramieniu jak syna i powiedział:
– Jesteś szczęściarzem – jego ton był uroczysty, jakby pasował kogoś na rycerza. W ogóle nie
przystawał do sytuacji.
Siedziałem obok, ale mnie nie poklepał, nie odezwał się ani słowem. Nie zależało mi na tym,
ale nie chciałem też zostać potraktowany jak śmieć, a trochę tak się poczułem. Tak jakby cały zaszczyt (że co?) pracowania w jego zakładzie spłynął na Damiana, ja przyszedłem tam tylko po to, by zatruwać powietrze.
Na tym się skończyło. Wstaliśmy i wyszliśmy z gabinetu, a potem z fabryki.
Gdy zmierzaliśmy w kierunku przystanku (następny długi spacer, znowu nie podeszła nam
dziewiętnastka), myślałem o jakichś pierdołach, głównie o tym, że pewnie zmarnuję w tej fabryce mnóstwo cennego czasu, ale gdybym miał go wyłącznie dla siebie, i tak nie umiałbym go należycie wykorzystać. Nie potrzebowałem pracy, potrzebowałem pieniędzy. Właśnie to najpierw przyciąga, później zaś wyniszcza dusze wielu podobnych mi ludzi.
– Chodź, muszę kupić sobie coś do picia – poinformował mnie Damian, gdy zobaczył mały
sklep spożywczy przy ulicy, po której szliśmy. – Inaczej chyba zdechnę.
Weszliśmy do środka. Pomieszczenie kojarzyło się bardziej z klatką, niż ze sklepem. Nie mógł-
bym pomachać tu ręką bez strącenia co najmniej paru rzeczy z półek.
Mimo mikroskopijnych rozmiarów, i tak nie umieliśmy znaleźć tu czegoś do picia.
– Pomóc w czymś panom? – spytała sprzedawczyni, określona później przez mojego przyja-
ciela mianem „ruchalnej”.
– Gdzie są napoje? – zapytał Damian.
– Zwykłe czy wyskokowe?
– Zwykłe. Na wyskokowe chyba trochę za wcześnie – przysłuchując się tej wymianie zdań,
spojrzałem na wyświetlacz mojego telefonu: była prawie piętnasta.
– Wcale nie, to bardzo dobra pora – oznajmiła sprzedawczyni.
– Może i tak, ale poproszę Colę.
Gdy wyszliśmy, pomyślałem, że kobieta zza lady miała rację. Dostaliśmy pracę, to znaczy Damian dostał ją na pewno, a ja prawdopodobnie, więc teoretycznie mieliśmy niezłą okazję do picia. Szkoda tylko, że w portfelu nie znalazłbym nawet złamanego grosza.
to
zy
pr
s b ta u c 10 h, sy nk -1 a j na u z 1 a w da nó lis l w c n to iąż ie st pa n je ał da ie źd o w 20 wie ziły ięc 10 dz o ej iał w lu em yzn dz , c ac i, n o d zo iż ale nyc zaz j. h g wy od cza zi- j.
na
Au
Na
Marcin Orliński | ur. 1980
poeta, krytyk literacki. Doktorant w Instytucie Badań Literackich PAN. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Laureat wielu ogólnopolskich nagród literackich. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie literatury. Wydał tomy wierszy Mumu humu (Kraków 2006), Parada drezyn (Łódź 2010) oraz Drzazgi i śmiech (Poznań 2010). Publikował w takich czasopismach, jak Gazeta Wyborcza, Przekrój, Tygodnik Powszechny, Twórczość, Akcent czy Bez dogmatu. Tłumaczony na języki angielski i szwedzki. Mieszka i pracuje w Warszawie. Oficjalna strona:
www.marcinorlinski.pl
pięć gratis | ankieta 1. Jaki jest najlepszy polski art-zin i dlaczego Kofeina? Pytanie, które zawiera w sobie własną odpowiedź, to jedno z moich ulubionych oszustw. A z kofeiną jest chyba tak, że już samo jej spożywanie podnosi ciśnienie. Bo czy rzeczywiście działa, tego nigdy do końca nie wiadomo.
2. Sex, używki, przemoc, ratowanie kóz? Czyli „co cię w miarę najbardziej kręci”?
4. Dlaczego nikt się nie spodziewa Hiszpańskiej Inkwizycji?
Życie mnie kręci. W miarę. Natomiast poza miarą kręcą
Bo wszyscy uwierzyli w oszustwo, które polega-
mnie wszelkiego rodzaju oszustwa. Na przykład te na
ło na przekształceniu jej w Święte Oficjum, a następ-
etykietach produktów spożywczych, w grubych książ-
nie w Kongregację Nauki Wiary. Gdyby nie wazelina, nie
kach filozoficznych czy na rodzinnych zdjęciach z wa-
mielibyśmy dzisiaj Średniowiecza w samym centrum
kacji.
współczesnej Europy.
3. Do czego służy wazelina i jak się to odnosi do Twojej twórczości?
5. A jakie plany na nowy rok? Publikacje, wystawy, pro-
Wazelina to jedno z najmniej ciekawych oszustw. A to
Modelina. A w szczególności udział w zjazdach, wysta-
dlatego, że szybko wychodzi na jaw. Zamiast wazeliny
wach i festiwalach modelarskich. Jeśli się uda, może
wolę modelinę. Modelina pozwala nie tylko ukryć fakt,
także parę innych oszustw. Rozważam na przykład za-
że postradaliśmy już rzeczywistość, ale także stworzyć
jęcie się produkcją kleju i rozpuszczalników. Ewentual-
ją zupełnie od nowa.
nie pielgrzymkę nad strumień białych żartów.
jekcje astralne? Hodowla rosiczek, zmiana płci?
Pierwsza śmierć
Ojciec siwieje z dnia na dzień, a matka idzie w zaparte – podniesiemy się. Ściany domu przechylają się na stronę, po której mieszkają ryby. Ostre i bezwonne trawy co wieczór uderzają o cienkie szkło, jakby sierpień odkleił się od brzegów miasta. Inaczej zaczynają kursować pociągi podmiejskie, inaczej kształtują się kursy walut. Lata dziewięćdziesiąte zdążą jeszcze zagłuszyć odgłos przesuwanych płyt, naga źrenica zdąży zamieszkać w rudych sukniach lipcowych sosen. Tymczasem trwa pościg za karawanami rozpylonymi w powietrzu, ślepe pustynie poszukują swojego piasku. A piasek przesypują umarli – robią tak, żeby w każdej chwili była inna ilość, żeby nigdy nie było tak samo.
Niebieski adapter
Jam jest igła twoja, mówi, jam cię przeszyła i zwiodła. Widzę ją wyraźnie: smukła, niepokalana, zrodzona z lakieru i trzasku. Prawie śmieszna. Kiedy się kłania, czuję ból w gardle. Kiedy tańczy, znów należę do ziemi: budzą mnie boże jutrznie, wychodzę w pole i w pocie czoła staję się swoim ciałem. Światło przemienia się symetrycznie, kroczy po płycie jak nić: dzieci sięgają po rozgrzane piersiówki, a potem, mrużąc oczy, ocierają się o siebie. Świadomość jest jeszcze poza zasięgiem – stroi się w czerwone mrówki, które na ścianach letniskowych ogrodzeń rozrysowują mapy przyszłych pożóg. Jam jest igła twoja, mówię, jaki ścieg wybierasz: pętelka czy krzyżyk?
Korale z pestek To wszystko z drugiej strony: pourywane kable wzdłuż zakurzonych dróg, stosy kartonów na zapleczach małych sklepów i kolorowe opakowania, które dawno pobielały od słońca. Wszystko piaskowe, kruche, a więc wypełnione jak opowieść. Tyle że w tej chwili nie mamy jeszcze włosów, nie mamy ubrań, tylko nadgniłe owoce w dłoniach. Korale z pestek jak niepotrzebne trofea. Po czym? Biedronki za pieniądze rozgniatane na języku. Czy naprawdę nie ma obiektywu, który ogarnąłby całość? Pomyśl o źrenicy jak o kuli. Pomyśl o wszystkich świętych miejscach jednocześnie. O latarniach i ich ciemnych wnętrzach. Nagroda? Nie będzie lepszej nagrody niż zamknięte drzwi. Źrenica zamiast gałki, gałka w miejsce klucza.
Poże gnanie Moi mali przyjaciele nieruchomieją teraz nad laptopami, a swoich niebieskich twarzy udzielają rosyjskim odrzutowcom, bo czymże by było pompowanie świńskich pęcherzy, gdyby nie noc, serwery nocy. Cisza to nazwa sklepu w zaułku, w którym skupieni kolekcjonerzy mogą złowić rzadkie owady albo okruchy meteorytu. Biegniemy? Czas wyłączyć system i podrzeć dokumentację z przetargu na sprzedaż doków. To, co najważniejsze, ostanie się pod zwałami srebra, zasypane biżuterią, opiłkami, gównem. Skroplone w napój energetyczny dla tej samolubnej sprinterki, która już, już goni ciebie i mnie, rozmasowując mięsień przed finałowym okrążeniem. Biegnijmy, biegnijmy, jeszcze nie wybielały morza, jeszcze nie skończyło się przesypywanie łupieżu i niedościgniony jest ów krótki gest każdego pożegnania, który wprawia w rezonans wszystko na swojej drodze, każdą latarnię w tym małym mieście na granicy, wszystko.
Piotr Kowalczyk | Tech-absurdysta, self-publisher i pisarz 3.0 beta. Wierzy w e-booki mobilne i intensywnie je promuje. Wspiera TeleRead, Author 2.0 oraz Read An Ebook. Prowadzi eksperymentalne projekty literackie: Google-translated fiction oraz #hashtagstory. Tworzy historie obrazkowe na iPhonie. Hashtag bio: #1picstory #writer #mobilefiction #ebooks #selfpub #hashtagstory #iPhone Blog autora: http://passwordincorrect.com
Mr Kopipejst Romek Kociołek, zwany przez siebie Gonzem, a przez innych Cioł- prostem słońca gdzieś nad Kucharą, w porównaniu ze złocistokiem, chciał zrobić karierę szybko, zwinnie i z wysiłkiem porów- ścią cebulki smażonej falami kse-fi, w porównaniu z liczbą przenywalnym do ziewnięcia.
gródek na błony kredytowe w portfelu człowieka majętnego, w
Nad metodą osiągnięcia życiowego celu myślał długo, czyli do
porównaniu z cudownym zapachem bułki typu briessante ma-
czasu, gdy poznał podstawy pracy z programem do edycji tek- czanej w zdrowym mleku syntetycznie wzbogacanym substanstów, a było to w jego pierwszej firmie, handlującej prawami do
cją wspomagającą wydzielanie hormonu szczęścia, tego sprzed
składowania torebek plastikowych.
dwóch lat, nie sprzed trzech – mówił Gonzo tonem charakte-
Jednej rzeczy Gozno zaprzeczyłby zdecydowanie – że Romek Ko- rystycznym dla człowieka, który znalazł rozwiązanie życiowego ciołek był do tyłu z komputerem. Swoje pierwsze pismo (dwuz- problemu. Podrapał się za uchem, co bardzo lubił robić w chwidaniowe wezwanie do zapłaty), pisał z pomocą spontanicznie
lach, gdy jego receptory kariery umiejscowione pod lewym płu-
przez niego zwołanego „zespołu specjalnego” w składzie Łucja i
cem dawały znać, że jest dobrze. Mrugnął porozumiewawczo do
Maurycy, przez całe półtora tygodnia. Ostatniego dnia tego zbio- swojego „ja” za cztery lata. Ziewnął. rowego wysiłku intelektualnego, w piątek, dwanaście sekund po tym, jak Łucja przekopiowała treść wezwania z pisma, które
Ziewał jedynie w dwóch przypadkach: dla fasonu (rzadko) oraz
wcześniej napisała sama, do świadomości Gonza dotarła prosta dla zatarcia śladów swojego sukcesem napędzanego samozadowiadomość rozszyfrowywalna zwykłym (tak, zwykłym, a nie od- wolenia (coraz częściej – po tym, jak zaczął stosować w swoim wróconym) kodem zeropierwiastkowym: copy paste.
życiu zawodowym dwufazową kombinację klawiszy).
– O widzisz Cio... Gonzo, tu zaznaczasz i tym skrótem klawiszy ro- Pierwszego, przełomowego w jego karierze kopipejsta zrobił dla bisz „copy”, a tu zaznaczasz i robisz „paste”, o, tym skrótem – po- wypełnienia treścią dokumentu o nazwie Gonzazyciorys.docxx. wiedziała Łucja i była bardzo dumna z siebie oraz ze swojego lap- Przekopiował tekst z portalu ludzi kariery – z życiorysu Ryszartopa.
da Ciemięckiego, laureata konkursu „Menedżer minuty” (drugie-
– Tylko że znowu lapek ci się zawiesił – kiwnął palcem zza swo- go w kolejności z godziny 23:28, z branży telekomunikacyjnej). jego biurka Maurycy, który był bardziej leniwy niż Gonzo, ale bardziej bystry niż Łucja.
Jedną rzecz Gonzo potwierdziłby bezdyskusyjnie – że Romek Ko-
– To nie przez kopipejsta, tylko przez ten nowy system. Wgrali
ciołek był do przodu z wrażeniem, jakie robił na innych (no może
mi Multivistę, wariant dla pracowników firm handlujących prawa- z wyjątkiem jednego „ale” w postaci zbytniego zainteresowania mi do składowania odpadów konsumpcyjnych, wersja Ultimate w
swoją fryzurą na kompanię reprezentacyjną grup rekonstrukcji
godzinach pracy. No i szwankuje mi wszystko zaraz po starcie, a historycznych). nawet bym powiedziała, że przed, tak mi się wydaje.
– Widzę, panie Ryszardzie... – zaczął prezes firmy Sport Resort na
– Ja ci wierzę bardzo Łucja, a jak lapek ci wstanie, to pokażesz mi spotkaniu w sprawie pracy. jeszcze raz tego kopipejsta, bo Multivista to mnie nie interesuje.
– „Romanie” – przerwał Gonzo. – Komputer się pomylił, wie pan,
Czymże jest jakiś pękaty system w porównaniu z pięknym prze- Multivista, wszystko szwankuje.
– ...Romanie, że ma pan olbrzymie doświadczenie w branży tele- sty zakupów w sklepie z biżuterią modyfikowaną podpróżniowo komunikacyjnej. Dlaczego chciałby pan rozpocząć pracę akurat w
włącznie. Kenzo robił kopipejsty, chodził na zebrania i zbierał po-
naszym koncernie sportowo-hotelowym?
chwały i tak przez trzy kolejne firmy, aż został prezesem na re-
– A ja widziałbym to pytanie inaczej – rozpoczął Gonzo, a ponie- gion panazjatycki firmy zaawansowanych technologii ekonieloważ nie miał w czym oglądać swojej fryzury (laptop prezesa był gicznych. matowy), to dostał tę pracę, bo skupił się na robieniu wrażenia.
Gdy mrugnął do swojego „ja” sprzed czterech lat, miał powody
Został kierownikiem działu z dosyć mglistymi kompetencjami, co
do zadowolenia, które szybko zamaskował jednym nieznacznym
było mu tylko na rękę. Szybko zorientował się jednak, że od cza- ziewnięciem. Mógłby to być wymarzony koniec historii sukcesu su do czasu trzeba napisać jakąś prezentację i niestety, w przy- skromnego chłopaka, nazywającego siebie Bossem, gdyby nie jepadku tych najważniejszych zleceń, osobiście. Ograniczył się do den niewielki pomyłkowy kopipejst, który był ubocznym efekumiejętnego kopipejsta z prezentacji swojego poprzednika, Mać- tem rutyny, mającej prawo uwidocznić się po czterech latach inka Janika, którego na wszelki wypadek krytykował na każdym
tensywnej i znaczonej wielkimi osiągnięciami pracy u podstaw.
kroku, co akurat było łatwe, bo poprzednik kompetencje miał ja- Romek Kociołek zamiast listy nowych kontrahentów za ostatsno sprecyzowane.
ni okres rozliczeniowy wkleił do raportu dla rady nadzorczej listę
Gdy firma Sport Resort wygrała kontrakt na budowę centrum ho- materiałów budowlanych i wykończeniowych do swojego domu, telowego na 1200 osób wokół Olimpijskiej Areny Sportowej (bu- kupionych na firmową kartę kredytową. dowanej na zapas, żeby na następne mistrzostwa jednak zdążyć), Gonzo zaczął się w firmie trochę rozpychać, bo poczuł się pewniej. A jak zrobił jeszcze pięć do siedmiu kopipejstów, z czego wynikły dwa mniejsze zlecenia, to się poczuł zanadto. Prezesowi było to nie na rękę, a w czasie rozmowy na temat podwyżki Gonzo przeglądał się w jego nowym metalicznym laptopie, zamiast patrzeć mu prosto w oko (drugie miał na stałe podłączone do kamery przemysłowej na hali numer 6). W efekcie Mister Kopipejst, jak zaczęli go nazywać podwładni, dostał wypowiedzenie, ale dzień wcześniej zrobił kopipejsta na wiceprezesa w koncernie produkującym nanokomponenty do gadżetów elektronicznych dla leworęcznych. Wiceprezes Kenzo („Gonzo” było dobre, ale zbyt zdecydowane, zbyt surowe, a nie o taki wizerunek chodziło) szybko ustawił się w nowej firmie, zatrudniając Maurycego, który pisał za niego wszystkie ważniejsze dokumenty i te mniej ważne też, do li-
Przydługa śpiączka W środę wieczorem, na siódmym odcinku Morderców z komór- Śpiący obudził się na którymś z kolejnych odcinków Morderców. ki lokatorskiej, przystojny pacjent z sali wczesnej reanimacji za- – Mordercy? – powiedział rozespanym słodkim głosem, za któpadł w śpiączkę, czyli nie dało się go wybudzić po operacji zwy- ry wszystkie kobiety w Szpitalu Chorób Nowych oddałyby komórkłymi metodami oraz dwiema bardziej niezwykłymi też. Siostra
ki macierzyste.
Janina chciała wezwać rodzinę, ale komórka leżąca w szafce przy
Pierwsza przybiegła siostra Janina. Z biciem serca, uśmiechając
Śpiącym była wyłączona i nikt nie znał kodu. Pacjent spał słod- się, przyłożyła do lewej ręki kolejną kroplówkę samoprzylepną. ko i nikt by nie przypuszczał, że to nie jest zwykły sen o podło- Nie umiała spojrzeć wprost w wielkie czarne oczy Mieczysława. żu erotycznym, ale niebezpieczna śpiączka, która przeciągnie się – Siostra wymłodniała jakby od wczoraj? – powiedział Nieśpiący. ponad miarę.
– A tak, wie pan, miałam taką operacyjkę plastyczną na czoło,
– Pacjent prawie na pewno wybudzi się… – zaczął doktor Kali- żeby marszczyło się w lewo. Taka moda w tym sezonie, co poszewski na porannym obchodzie trzy dni później – …w terminie
radzę.
od trzech dni do trzech lat.
– Ale do twarzy pani, przepięknie pani wygląda. I to od wczoraj?
Wszyscy syknęli z empatycznie przeżywanego bólu.
– zdziwił się szczerze Mieczysław. Rozejrzał się dookoła i spo-
Ordynator spojrzał na młodego doktora i powiedział srogo:
strzegł, że pacjenci na innych łóżkach odwracali wzrok.
– No pilnujcie go, żeby nie przeżył szoku, jak się wybudzi.
– No, i jeszcze korekta śladu wewnątrzpoliczkowego, ale to już
– A czy aby na pewno się wybudzi? – zadał zaczepne pytanie
czysta kosmetyka – dodała siostra Janina, pragnąc jak najdłużej
pacjent z łóżka pod oknem, tonem celowo niechętnym służbie
mówić o sobie lub inaczej – nie mówić o Tym.
zdrowia, bo nie potrafiła go wyleczyć od trzech miesięcy ze zwy- – Panie Łukaszu – rzucił Mieczysław w stronę okna. – Czy jest kłej grypy la Boiusseta.
coś, co powinienem wiedzieć?
Przystojny pacjent, a cały oddział wiedział już, że miał na imię – Ja nic nie wiem, panie Mieciu, ja tu tylko grypę leczę, ja się nie Mieczysław, spał w najlepsze coraz dłużej, a czas działał na jego znam, niech inni się wypowiadają, ja leżę, o widzi pan, i telewiniekorzyść i wszyscy mieli tego świadomość. Bardzo człowiekowi zję sobie ładnie oglądam – odburknął pod nosem Pacjent spod współczuli. Rozmawiali o tym w domach i między sobą na dyżu- Okna. rach. Takie czasy, że ten, co spał, miał najgorzej. Zastanawiali się, – A który dziś? – ciągnął coraz bardziej podejrzliwie Nieśpiący. jak się zachowa, gdy wróci między niewyspanych.
Sytuację uratował młody lekarz Kaliszewski. Wpadł do sali cały w
– Może tego nie przeżyć – mówił Pacjent spod Okna, który znał
skowronkach, jakie zwykle towarzyszyły mu, gdy wpadał do sali
trochę Śpiącego, bo leżał z nim na sali od wiadomych trzech mie- w skowronkach. Teraz skowronki były trochę spięte i dało się to sięcy. – Nie układało mu się w życiu, dziewczyna go rzuciła, z pra- wyczuć. cy go wyrzucili, kartę mu zablokowali i z mieszkania eksmitowa- – Witam pana Mieczysława! No jak się czujemy? Chyba dobrze, li. A tu jeszcze go wzięli i w śpiączkę wpakowali.
sen to zdrowie, jak mawia stara maksyma, co z tego, że zabronio-
– Kto? – spytał zwykle milczący Pacjent spod Specjalistycznego na! Ha! Widzę, że cały w skowronkach! Sprzętu do Podtrzymywania Funkcji Życiowych.
– Jak mam się czuć, no chyba dobrze, dziękuję za dobre słowa.
Ale… przepraszam za to wulgarne spostrzeżenie, ale wydawało
kontaktu z tym biednym człowiekiem.
mi się, że jest pan brunetem, a nie łysym…
– Muszę niestety powiedzieć panu jeszcze o koniecznej wymia-
– Cóż, panie Mieczysławie, czas robi swoje. Ja niestety jestem nie dokumentów tożsamości, której pan w terminie nie dokoofiarą diety panenergetycznej.
nał. Dotyczyła ona unifikacji tożsamości realnej i wirtualnej, tak,
– Nie słyszałem…
by można było płacić podatki i tu, i tu. I obawiam się, że będzie
– Całkowita nowość. Cóż, jestem tym jednym przypadkiem na pan musiał płacić karne odsetki. Pana karty też raczej nie dziasto, który cierpi na skutki uboczne. Cieszę się, że to nie karłowa- łają, bo zmienił się rozmiar czytników. I jeśli pan miał samochód, cenie palców, jak się mojemu znajomemu ordynatorowi przytra- to już pan nie ma samochodu, bo teraz paliwem jest energia koła fiło. No cóż, panie Mieczysławie, chciałbym jednak porozmawiać
energetycznego – mówił, rozpędzając się łysy Klimaszewski. – A
o czymś jeszcze…
niech mi tam. Wyrzucę to z siebie do końca. I nie ma już bułek
– Widzę, że chciałby pan, i chyba wiem, o co chodzi. Spałem dłu- pszennych, bo zostały zabronione, i ta gazeta, która leży u pana żej niż powinienem.
na szafce, już nie jest wydawana i inne papierowe też nie, teraz
Siostra Janina cicho zapłakała, niewidoczna łza popłynęła skory- tylko na ekranie prasa. I skończyły się raz na zawsze dobre czasy gowanym śladem wewnątrzpoliczkowym, a salowa przechodzą- kawy pitnej, bo jest synflex cieczopodobny o smaku kawowym. I ca korytarzem znieruchomiała z basenem próżniowym w ręce.
nie ma już formatu DVD tylko VDV, i nie obejrzę już mojego ko-
– No tak jakby – odparł łysy doktor Kaliszewski.
chanego Dawno temu na Ziemi.
Nieśpiący wyciągnął komórkę z szafki i wprowadził PIN.
Klimaszewski zapłakał i pacjenci też, a ordynator przyszedł i zo-
– Raczej się nie uda. Trzeba było wymienić numery telefoniczne rientował się, w czym rzecz, i tylko machnął przykrótką dłonią. na siedemnastocyfrowe i przy okazji połączyły się dwie firmy te- – Czyli obudziłem się w zupełnie innym świecie, chcecie zasugelefoniczne i wszyscy dostali nowe czteroznakowe kody, z czego rować? – powiedział Mieczysław. Siostra Janina zaszlochała na dwa znaki muszą być literami od „G” do „R”, wprowadzanymi try- dobre, a z korytarza zaczął dochodzić otwarty niepowstrzymany bem AZ-Max.
płacz salowej i kilku pielęgniarek.
– Aha – powiedział Mieczysław cicho, a salowa dałaby się odda- W tym momencie z telewizora męski głos powiedział: lić na oddział chorób odptasznych za to, że widziała smutek w – Obejrzeli państwo dwudziesty siódmy odcinek serialu Morderoczach czarnych Nieśpiącego. – A czy ktoś się może o mnie do- cy z komórki lokatorskiej. pytywał, maile przysyłał, kontakt zostawiał?
– Dwadzieścia tygodni? – Mieczysław nie mógł uwierzyć, a jego
– Niestety nie wiemy tego. Jakiś czas temu wymieniliśmy witry- czarne oczy zrobiły się tak duże, że w sali zapanował półmrok. nę internetowo-telefoniczną, zgodnie z wymogami WebTel 4.0.5,
– Dwa – rzekł Pacjent spod Specjalistycznego Sprzętu do Pod-
no a nikt przy zdrowych zmysłach nie wraca do przedpotopowe- trzymywania Funkcji Życiowych. go Web 3.0.
– Po dziesięć dają naraz – odezwał się pan Łukasz ze smutkiem.
– Aha – powiedział Mieczysław cicho, a Janina ścisnęła mu rękę, Mieczysław wziął rękę Janiny, spojrzał jej ciepło w oczy, na tyle pogłaskała ją, i nie wiedziała nawet, co zrobiła, bo potrzebowała
ciepło, że synflex cieczopodobny bardzo zapragnął zostać praw-
dziwą kawą. – Trzeba by od nowa – powiedział, a w sali zrobiło się jaśniej tak.
Opowiadania pochodzą z książki ,,Hasło niepoprawne”. Link: http://www.feedbooks.com/book/3126
Twitter fiction
Jon escaped from himself to one of those 139 social sites he used. “Where is Jon?” he asked one guy. “They say he pinged himself.” Henryk was famous for doing 128 things at once, but since last month he was just playing spymaster. Ana was surrounded by Google servers. “You produced too much data,” one of them said. “We have to delete you.” Between his 798,785th and 798,786th tweet, Alan even managed to talk to his family: “I’m hungry, please retweet”.
Mikroopowiadania pochodzą z antologii “#VSS Anthology Volume 1”. Link: http://www.smashwords.com/books/view/14628
“Is it going to kill me, when I click?”, asked Ron, who one day stopped relying on his brain. “Yes”, said Yes. “No”, said No. #hashtagstory :: #iremember #inhighschool #crashlove #ashes #IAmAGrownUp #hashtagstory :: #iremember #clothdiapers #thingsmummysaid #crapsuperpowers #firstrecord #goodsex #myweakness #cocaine #nothing #hashtagstory :: #bestweekever #3breakupwords #alltimelow #therapist #alltimelow #therapist #alltimelow #fail
Bartosz Wójcik urodzony i, jak niezłomnie twierdzi, “tak mu już zostało”; filolog nieklasyczny, autorytarny czytelnik. Fan Karaibów, zwolennik przyłączenia Polski do Wielkiej Brytanii. Na co dzień anglista w (około)lubelskich instytucjach oświaty; nocami współtwórca kolektywu djskiego Roots Defender (www.rootsdefender.pl). Jak pisze, jak pisze, mniej się jąka.
pięć gratis | ankieta 1. Jaki jest najlepszy polski artzin i dlaczego Kofeina? Bo nie usypia. A ponadto jej źródłem jest kawa fair trade. 2. Sex, używki, przemoc, ratowanie kóz? Czyli „co cię w miarę najbardziej kręci”? Daniel Kot. Bez dwóch zdań. Ma ładny profil, szczególnie lewy. Szczególnie na fejsie. 3. Do czego służy wazelina i jak się to odnosi do Twojej twórczości? Jeszcze nie używałem. Ale przymierzam się. Zdam relację, wyślę zaproszenia, etc. 4. Dlaczego nikt się nie spodziewa Hiszpańskiej Inkwizycji? To plotki. Ja tam się spodziewam. 5. A jakie plany na nowy rok? Publikacje, wystawy, projekcje astralne? Hodowla rosiczek, zmiana płci? Płeć już raz zmieniłem, a NFZ – pozwólcie, że zacytuję ustawę – „pokrywa koszty jednej zmiany w ciągu życia podatnika”. Pozostaje wiara w reinkarnację. be.wojcik@gmail.comt
JAMAJSKIM BOBSLEISTOM
(plus-size vrsn)
Łatwiej ukończyć maraton, rozpocząć trening wysokogórski, zaakceptować zwycięski remis, niż kupić mu spodnie. Po karierze sportowej, przerwanej jak wiązadło, pozostał mu wzrost koszykarza, wspomnienia & śruby w kolanie. Ale i one, jak on
JAMAJSKIM BOBSLEISTOM
biodegradalne, znikną.
(size zero rmx)
Miał fruwać, a tylko znika z radaru. Miał latać, a tylko się unosi.
PISOWNIA I INTERPUNKCJA ORYGINALNE
“A ja, mimo poważnego zatrucia pokarmowego, choć odwołałem swój udział we wszystkich programach radiowych i telewizyjnych, w Kongresie uczestniczyłem. Byłem też w niedzielę na Jasnej Górze. Tam z kolei w trakcie ponad czterogodzinnych uroczystości (w pełnym słońcu!) uległem ostremu poparzeniu słonecznemu twarzy i musiałem w poniedziałek się leczyć okładami.”
ORIGINAL SPELLING AND PUNCTUATION
“As one of polish writers, Wiesława Szymborska, writes ‘We should be hurry to love people, because they go away so quickly.’ (...) This lack of knowledge is fear in front of death. But as soon as I am alive I will try to make people happy. Rok drugi, grupa B”
,,TWÓRCA POEZJI” - Z BIOGRAMU UCZESTNIKA TAŃCA Z GWIAZDAMI Takie frazy sprawdzają się gorzej jako strofy, lepiej jako screenshoty, zrzuty ekranowe i wrzuty na murze, ale spróbuję: onet.pl, dział rozrywka – “Rocznica Zabójstwa J. Lennona”. Nadal woli się dzielić
niż mnożyć
niż mnożyć
niż mnożyć tNadal woli się dzielić
niż mnożyć
niż mnożyć
niż mnożyć
Nadal woli niż mnożyć
niż mnożyć
MINUS DODATEK (Z WIERSZY DLA CIECI)
Iga Drobisz
|
ur. 1991, w Białymstoku
Podąża za latem, podróżując po świecie. Chwilowo mieszka w Singapurze. Lada moment jej pierwsze publikacje ukażą się w magazynach: Amica, Juice, &Journal oraz Wspak.
Prace można śledzić na:
www.igaphotography.com
Streamlets story by Iga Drobisz
starring Karolina Janucik
Justyna Aleksandra Sikorska | (ur. 1985 r. w Częstochowie) absolwentka Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie. Filolog polski, edytor, recenzent. Autorka tekstów naukowych, referatów i wywiadów głównie o tematyce plastycznej. Publikowała m. in. w czasopismach: Konspekt, Wyspa, Sztuka.pl, Aleje 3.
Słowo o paru obrazach Pisanie recenzji sztuki artystów takich jak Rafał Karcz zaczyna
bie wracać. Nie chodzi o tematykę, ale o ten wewnętrzny głos,
się zwykle bardzo wiele razy. Jeśli używa się w tym celu długo-
który krzyczy “Help!” i który wszyscy w sobie nosimy, choć często
pisu, kolejne kartki przypominają dzieła Picassa, po czym lądują
nie chcemy się do tego przyznać. Karcza nie interesuje to, co na
w koszu. Jeśli jest się na tyle nowoczesnym, by pisać na kompu-
powierzchni, ale to, co prześwituje przez szczelinę. Przystawiam
terze, podstawowym i nieodzownym przyciskiem staje się back-
do niej jedno oko i widzę materializację stanu “flow” w najróżniej-
space. Podczas gdy Karcz kilkoma prostymi i spontanicznymi ru-
szych jego odcieniach. “Flow” pojmuję – za Richardem Reeve-
chami dłoni stara się utrwalić chwilę (i udaje mu się to znakomi-
sem – jako “tę chwilę, kiedy jest się tak pochłoniętym zadaniem,
cie), ja walczę ze słowami i przemożną chęcią, by zamienić stek
że wysuwa się język. Tak robią dzieci, kiedy kolorują obrazki”2.
wirtualnych słów na pędzel. Staram się swoim niedoskonałym
Celem tego zjawiska jest samo ‘płynięcie’, nie natomiast osią-
drukiem utrwalić teraźniejszość, ale ona właśnie odchodzi. Tak.
gnięcie konkretnego punktu czy przekroczenie jakiejś granicy.3
Teraz. W tym momencie to, co napisałam, nie ma już żadnego
Liczy się teraz. Wiedzą o tym dzieci i nastolatki, później ten pro-
znaczenia. Poza tym nigdy nie wierzyłam w wartość opisów sztu-
sty fakt odchodzi w labirynt niepamięci. Artysta o nim przypomi-
ki plastycznej. Literatura i malarstwo to dwie obce sobie materie,
na. W swoich szkicowych rysunkach i gwaszach ukazuje wszyst-
a każda rządzi się własnymi prawami. Jestem pod tym względem
kie chwile, które być może miały ogromny wpływ na nasze ży-
pełna uznania dla gombrowiczowskich przekonań dotyczących
cie, a jednak w powszechnym społecznym odczuciu nie mają one
sztuki. Oczyma wyobraźni oglądam po raz kolejny scenę, którą
żadnego znaczenia lub są wręcz szkodliwe. Małgorzata Karoli-
opisuje w swoich Dziennikach: “Dziś znowu dyskutowali o malar-
na Piekarska w swojej interpretacji sztuki Karcza napisała: “Może
stwie na herbatce u Atilla (o czymże mają dyskutować?) Ale sęk
poprawiając krawat przy garniturze, bo czasem uwiera nie tylko
w tym, że o malarstwie nie można mówić. Te rozmowy przypomi-
twoje ciało, ale i duszę, czasem przypominasz sobie, że kiedyś
nają więc dialogi niemych – cmokają, machają rękami, wyszcze-
miałeś inne marzenia. Chciałeś zmienić świat. Prace Rafała Kar-
rzają się... >>Jak to, nie rozumiesz tej plamy?<< ... >>W tym jest
cza przypominają ci, że ideały porzuciłeś, ale... może nie jest dla
coś... coś... coś takiego, wiesz, no...<< >>Cacy, cacy, teee... psia-
ciebie za późno?”4. Te proste chwile na koncertach, w klubach,
krew!<< ... >>Genialne, słowo honoru!<< (...) I ta niema gadani-
na ulicach, kiedy wydawało nam się, że jednoczymy się w tej sa-
na toczy się w ludzkości... toczy się...”1. Może zatem należało-
mej idei, że razem możemy zdziałać cuda, przeprowadzić rewo-
by zajrzeć głębiej, pod warstwę farb i grafitu, wczuć się w dzie-
lucję zawsze niedoskonałej rzeczywistości – one właśnie, choć
ło? Może właśnie o osobistych odczuciach związanych z dziełem
tak utopijne i ulotne, dawały szczęście i nadzieję. Jako dorośli bo-
najbardziej wolno nam pisać?
imy się do nich wracać, bo podświadomie tęsknimy za tym bez-
Analizuję cykle Afterparty, Faces, Concert, Clubbing. To
troskim czasem, w którym wszystko, choć bezcelowe, miało głę-
nie jest rzeczywistość, w której czuję się jak ryba w wodzie, nie
boki sens. Teraz pracujemy w ogromnych korporacjach, firmach,
należę do pokolenia lat 60., mam inne sposoby uciekania przed
biurach, gdzie wszystko poukładane pod linijkę zmierza pozor-
brudną i szarą rzeczywistością. A jednak ta sztuka każe mi do sie-
nie do konkretnego punktu, gdzie zadania są rozplanowane, a
my usadowieni na identycznych stanowiskach, w których trud-
się przebywania wśród własnych myśli. Impresyjna twórczość
no byłoby się zagubić, wiemy, co mamy robić i kiedy. A jednak nie
Karcza jest niezwykle autentyczną historią o człowieku, który
możemy wyzbyć się przekonania, że nasze codzienne zajęcia po-
stara dopasować się do kształtu współczesnej cywilizacji.
zbawione są znaczenia. I jest to przekonanie, które musimy prze-
łknąć w milczeniu wraz z kanapką podczas przerwy na lunch.
wodów, dla których wielu z nas jest nieszczęśliwych, mimo po-
W dodatku współczesne czasy nie sprzyjają reflek-
siadania małżonka, dziecka, jeepa, labradora, domku na wsi i pra-
sjom. Świat przyśpieszył. Jego rozkład jazdy nie pozwala już cze-
cy na kierowniczym stanowisku, jest to, że o żadnej z tych rzeczy
kać na zamyślonych filozofów, którzy pozostają nieświadomi na
nie marzyliśmy jako dzieci”5. W takim razie o czym marzyliśmy?
przystankach z dziwnym przeświadczeniem, że coś ich ominęło.
Ja marzyłam o wolności, o braku przymusu, o znalezieniu zacza-
Karcz-dokumentalista chce utrwalić jak najwięcej chwil – może
rowanego ołówka, o zwiedzeniu świata na objuczonym dwuśla-
dzięki temu w przyszłości będzie łatwiej zrozumieć teraźniej-
dzie, o nauczeniu się latania, o wiecznym lecie... Jest taka chwi-
szość? Artysta obserwuje i pozwala obrazom przepływać przez
la podczas jazdy na rowerze, kiedy nie czujemy już tarcia kół o
siebie. Niezwykle często rysuje z wcześniej zrobionego zdjęcia,
asfalt, kiedy można rozłożyć ręce niczym Meg Ryan w Mieście
ale i tak jego twórczość jest naznaczona pośpiechem, niecier-
Aniołów i być powietrzem. Każdy ma swoje “flow” i prawdopo-
pliwością, pragnieniem, by zapamiętać i utrwalić jak najwięcej
dobnie każdy marzy o chwili, w której mógłby wyciągnąć język
szczegółów. Nie dba o estetyczne walory swojej pracy – prze-
i zapomnieć, że żyje. Karcz tworząc reminiscencje dawnej i nie-
cież świat nie jest estetyczny, to tylko złudzenie billboardu, ilu-
dawnej przeszłości niewątpliwie budzi w odbiorcy dreszcz osobi-
zja Photoshopa. Dzięki takiej technice wykonania szkice są nie-
stych wspomnień.
zwykle dynamiczne, czasem poruszone niczym nieudane zdjęcie, poszarpane i niedokładne, ale zawsze nastrojowe, emanujące tajemniczym, magicznym klimatem. Kolejne rysunki układają się później w kompletne reportażowe cykle, wizualne opowieści artysty-transformatora. Podobno niektórzy krytycy zarzucają Karczowi, że tworzy sztukę nietrwałą, ale jest to zabieg celowy artysty. Akwarela zamiast oleju, papier i tektura zamiast płótna. Czas pędzi nieubłaganie, ulice wielkich miast przepełniają ludzie, którzy nie wiedzą, po co się śpieszą, a mimo to i tak przebiegają na czerwonym świetle i gubią klucze na Plantach, piją dużo kawy, która doprowadza ich w końcu do psychodelicznych stanów i uciekają przed ciszą w hałaśliwe centra handlowe, kawiarnie i dyskoteki, ponieważ obawiają się własnego milczenia, boją
Brett Kahr powiedział kiedyś: “Sądzę, że jednym z po-
Prowadzący, Naczelnik Komitetu Publicystyka, Wydawca – Daniel Kot danielkot@kofeina-zin.pl | kofeina-zin@kofeina-zin.pl
Pani Naczelnik Komitetu Poezji – Joanna Lech poezja@kofeina-zin.pl | www.joannalech.pl Pan i Pani Naczelnik Działu Proza – Michał Kmiecik, Małgorzata Piernik proza@kofeina-zin.pl Pani Naczelnik Działu Fotografika – Iga Drobisz art@kofeina-zin.pl | www.igaphotography.com Projekt okładki: Kuba Woynarowski Pomysł graficzny, skład: Katarzyna Janota http://adephaga.jalbum.net/ Strona internetowa: Adam Wolas Wolski
Teksty prosimy nadsyłać do odpowiednich działów, sprawy ogólne i współpraca:
kofeina-zin@kofeina-zin.pl www.kofeina-zin.pl www.issuu.com/kofeina/docs www.facebook.com/kofeina.artzin www.twitter.com/kofeina_zin