Krytyka Literacka 03/2014

Page 1

ISSN 2084-1124

3 (53) MARZEC 2014

KRYTYKA LITERACKA LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA ESEJE RECENZJE FELIETONY WIERSZE OPOWIADANIA

OD REDAKCJI Hubert Vautrin ● Piotr Kosiński Wobec człowieka. Fotografie ● Dariusz Pawlicki Zauważenia ● Lech M. Jakób Ciemna materia FELIETON Lech M. Jakób POWIEŚĆ POETIKON JÓZEFA BARANA – ALICJA RYBAŁKO POGRANICZA Alicja Kubiak LICZY SIĘ TYLKO KASA SZKIC Igor Wieczorek STRACH PRZED IRONIĄ ESEJ Krzysztof Jurecki NA NIEKOŃCZĄCEJ SIĘ DRODZE. FOTOGRAFIA I WIDEO W KONCEPCJI ANDRZEJA DUDKA-DÜRERA FELIETON: Andrzej Walter MUSTANG SZTUKA Hokusai BÓSTWO MIŁOSNEJ SCHADZKI

Redakcja Tomasz M. Sobieraj, Witold Egerth, Janusz Najder Współpraca Krzysztof Jurecki, Dariusz Pawlicki, Wioletta Sobieraj, Igor Wieczorek Strona internetowa http://krytykaliteracka.blogspot.com/ Kontakt editionssurner@wp.pl Adres ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

OD REDAKCJI

Słowo na marzec Jeśli zaś któryś z Polaków wyżej stoi w hierarchii społecznej, niższy stanem rzuca mu się do nóg, całuje stopy albo podejmuje pod kolana, bądź też pochyla się zaznaczając tylko ten upokarzający gest i wypowiadając formułkę: upadam do nóg… Hubert Vautrin, L'observateur en Pologne

* Zapraszamy na wystawę Piotra Kosińskiego Wobec człowieka. Fotografie z lat 2012–14. Wernisaż 20.03.2014 o godz. 17 w Galerii Bałuckiej w Łodzi (Stary Rynek 2). Jest to pierwsza indywidualna wystawa artysty; znajdą się na niej prace z dyplomu w WSSiP oraz portrety. Jak pisze Piotr Kosiński „Najchętniej fotografuję ludzi, szczególnie starszych. W starości widzę wielką wartość, zawierającą w sobie przede wszystkim życiowe doświadczenie oraz wiedzę o świecie i ludziach. Jest mi bliżej do starości niż do młodości, chociaż mam dopiero 34 lata. Bardzo zależy mi na utrwalaniu wizerunków ludzi, których już jutro może nie być wśród nas. W obliczu kruchości i przemijalności życia dostrzegam szczególną wartość człowieka. Interesuje mnie również religia i tematyka sacrum. Wynika to z osobistego doświadczenia i patrzenia na świat poprzez pryzmat wiary. Zdjęcia o tematyce sakralnej są rodzajem małego świadectwa, a ludzie na nich przedstawieni są syntezą wartości ludzkich i duchowych. Staram się pokazywać twarze, ale również podejmuję próbę pokazania czegoś więcej poza cielesnością”.

1


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

ZWIĄZEK LITERATÓW POLSKICH ODDZIAŁ DOLNOŚLĄSKI we WROCŁAWIU & KLUB MUZYKI I LITERATURY zapraszają na prezentację zbioru szkiców i esejów Dariusz Pawlickiego ZAUWAŻENIA (wydawnictwo Miniatura, 2014)

13 marca (czwartek), godz. 18.oo KMiL, pl. T. Kościuszki 10, Wrocław Spotkanie poprowadzi Leszek A. Nowak

Nowe książki Lech M. Jakób Ciemna materia. To historia dwóch rozpadów: związku małżeńskiego oraz poprzedniej formacji ustrojowej naszego kraju. Wątek rozpadu PRL–u autor wplatał na gorąco w swoją opowieść, powstawała bowiem w latach 90. minionego wieku i została (wówczas pt. Sprawki tego świata) wyróżniona główną nagrodą w Pomorskim Konkursie Prozatorskim. Autor zrezygnował wtedy z jej publikowania. Zdecydował się na to dopiero teraz, po przeredagowaniu powieści, uzupełnieniu i zmianie tytułu. Czytelnik dostaje zatem rzecz najnowszą w dorobku pisarza, a jednocześnie bardzo bliską opisywanym przez niego czasom, które ukazane są przez pryzmat losów mieszkającego na Pomorzu architekta oraz jego żony, wykładającej literaturę na jednym z pomorskich uniwersytetów. Towarzyszy im cała galeria postaci uwikłanych w wydarzenia pośrednio i bezpośrednio wpływające na życie 2


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

w „paranormalnej” rzeczywistości tamtego okresu. Niejednokrotnie rodzi to skrajne emocje, odbijające się w sposobie narracji – narracji oddającej wewnętrzny niepokój protagonistów i idealnie dostosowanej do ich heroicznych prób ocalania tego, co skazane jest na rozpad, bez którego niemożliwe by jednak było nowe otwarcie. Wydawnictwo Forma. Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, Szczecin, Bezrzecze 2013 Ogłoszenia

Internetowa pomoc literacka oferowana (odpłatnie) przez Dariusza Pawlickiego dotyczy spraw związanych przede wszystkim z adiustacją tekstów mających charakter literacki, zarówno prozatorskich jak i poetyckich (w grę wchodzą jednak również teksty innego rodzaju). Konkretne teksty, jak też pytania, proszę kierować na adres: dariuszpawlicki@yahoo.com (temat: pomoc literacka). Dariusz Pawlicki – autor esejów i szkiców literackich (zbiory Chwile, Miejsca, Nastroje i Zauważenia), a także wierszy (wydał kilka zbiorów utworów poetyckich m. in. Haiku, 48 wierszy), książki dla dzieci (Bibikin w drodze do Kamienia Życia); teksty publikował/publikuje w czasopismach krajowych (np. w „Borussii”, „Krytyce Literackiej”, „Pisarzach.pl”, „Ricie Baum”, „Twórczości”) oraz polskojęzycznych ukazujących się w USA i Kanadzie (m. in. w „Liście oceanicznym”, „Przeglądzie Polskim”); autor 100 haseł w Encyklopedii Wrocławia; prowadzi „Warsztaty poetyckie” i „Warsztaty literackie”, wygłasza prelekcje dotyczące literatury i sztuki; mieszka we Wrocławiu, ale w swej twórczości wiele miejsca poświęca Suwalszczyźnie, a konkretnie jej fragmentowi między jeziorem Wigry a Sejnami; od 2001 r. należy do Związku Literatów Polskich. ●

3


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

FELIETON Lech M. Jakób POWIEŚĆ Historia powieści, jako dojrzałego gatunku literackiego, jest krótka – liczy ledwie kilka setek lat (jeśli dzieło Cervantesa o Don Kichocie uznamy za punkt startowy). A jednak narosło i wciąż narasta wokół niej tyle nieporozumień, że bywa stałym przedmiotem ukontentowania. Przynajmniej dla mnie. Gdy śledzę pojawiające się dysputy na temat powieści lub próby nowych jej definicji. Gdy szerzą się apodyktyczne teorie krachu słowa pisanego. Na przykład wciąż rozbawia usiłowanie deprecjacji znaczenia powieściopisarstwa. A wręcz do łez śmieszy wieszczenie końca tego gatunku, w czym celują zwłaszcza kolejne awangardy. By serio o tym rozmawiać, nie unikniemy przynajmniej kilku pytań. A pierwszym z nich będzie: czym w ogóle jest powieść? Jakie postulaty winna spełniać? Czy może jest tak, jak sugerował B. Singer, że idzie w gruncie rzeczy wyłącznie o mniej lub bardziej udane zrelacjonowanie określonej historii, która to spełnia oczekiwania odbiorcy? Tylko tyle? A co – pójdźmy dalej – z moralnością? Stwierdził onegdaj Hermann Broch, że powieść nie odkrywająca nieznanego dotąd ułamka egzystencji jest niemoralna. Że jedyną moralność powieści stanowi poznanie. Z kolei Milan Kundera kładzie nacisk na ducha złożoności tej formy prozy, postrzegając powieściopisarzy jako wielkich penetratorów oryginalnych idei. Nie trzeba dużej spostrzegawczości, by dojść do wniosku, że wszystkie z trzech powyższych uwag mogą się dopełnić. I ewolucyjnie się dopełniają. Więcej. Trwająca od czasów nowożytnych (czyli od czasów Kartezjusza i Cervantesa) ewolucja powieści, niczym żywioł lawiny – anektuje i przysposabia dla swoich potrzeb inne formy literackie. Będzie też czerpała, jak czyni dotąd, z filozofii, z religii, z psychologii, z historii, z biologii i kosmologii, wypije soki z obserwowanych faktów, doda ostróg kobyle fantazji. Śmiało zatem można rzec, iż powieść jest tworem dynamicznym, wciąż poszukującym. Nic nie jest tu raz na zawsze dane. Co kojarzyć można z naturą rzeczy ludzkich, opartych na niepewności i ruchu: wiecznym przemieszczaniem się w czasie i przestrzeni. Także w czasie i przestrzeni idei. Nie wspomniałem dotąd o estetyce powieści, o języku, o typach narracji, o budowie. Nie wspominałem, gdyż są to dla obecnych rozważań sprawy drugorzędne. Natomiast niezaprzeczalnym faktem jest, iż wizje „wirtualnych” światów Cervantesa, Prousta, Joyce'a, Kafki, Flauberta, Manna, Musila, Haska, Tołstoja czy Gombrowicza wydają się paradoksalnie różne, wręcz nieprzystające. Lecz to tylko kolejny dowód żywotnej wielopostaciowości omawianej formy prozatorskiej. Gdzie intelekt miesza się z emocją i bajdurzeniem, woda wiedzy z ogniem wyobraźni, a sacrum z profanum. Jeszcze inaczej i kierując uwagę na ogólniejszy poziom. Powieść nie tyle identyfikuje nas ze światem (choć bywa, że tak – w prostym wymiarze), co raczej pozwala na dociekanie jak możemy funkcjonować zachowując swoje „ja”. W tym kontekście powieść staje się szczególnego rodzaju narzędziem rozpoznawania rzeczywistości. Narzędziem albo i orężem umożliwiającym wewnętrzny podbój. Wreszcie dochodzi do niepokojów fundamentalnych, między innymi takiego: czy jest, czy istnieje coś, co nas, ludzi, uprawomocnia do stawiania pytań o byt? Czym jesteśmy nie tylko dla samych siebie, ale i dla tych, którzy być może obserwują nas z zewnątrz? Jakich wreszcie relacji spodziewać się należy (jeśli w ogóle) między rzeczywistością wykreowaną a światem realnym – i jak wpłynąć to może na nasze ego? Oczywiście, wyżej przytoczone pytania kryje w powieści płaszcz fabuły. I nigdy w dobrze napisanej nie wynikną wprost. Podobnie jak nigdy od razu nie da się dostrzec drugiego (lub trzeciego) dna. A bez pożądanej złożoności, obiecującej duchową przygodę, dzieło powieściowe będzie 4


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

tylko prozatorską grzechotką. Reasumując. Nie widzę ani wielokrotnie przepowiadanego schyłku, ani – tym bardziej – śmierci powieści. A jeśli już ma nastąpić, to razem z kulturą, która ją stworzyła. Co możliwe jest chyba tylko z kresem cywilizacji, w ramach której istniejemy.

Felieton pochodzi z przygotowywanej do druku książki Poradnik grafomana, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa FORMA

● POETIKON JÓZEFA BARANA – ALICJA RYBAŁKO Z Niemiec przysłała mi swój nowy tomik Przyzwyczajać się do odlotu (w internetowym „maszynopisie”) Alicja Rybałko – Polka z Litwy, która emigrowała do RFN, ale pozostała poetką polską, gdyż pisze tylko w tym, dla niej macierzystym, języku. Urodzona i wychowana w Wilnie, gdzie stała się w latach 90. nie tylko w środowisku Polonii objawieniem poetyckim. Poznaliśmy się jakieś 20 lat temu (jak ten czas leci Alicjo…) w okolicznościach dość nietypowych, mianowicie brałem udział w Warszawskiej Jesieni Poezji, gościliśmy jako zaproszeni uczestnicy na zamku w Kurniku, niestety ja gościłem połowicznie, bo zmożony trudami alkoholowymi poprzedniego dnia – musiałem dużo i długo chodzić po tamtejszym parku, żeby po dwu godzinach d o j ś ć do siebie na tyle, by móc wziąć udział w biesiadzie przy suto zastawionych stołach i mieć pewność, że nie puszczę tak zwanego pawika. W pewnym momencie, w trakcie mojego d o c h o d z e n i a do siebie (po parku), dołączyła do mnie Alicja o wzroście koszykarki i tak razem spacerowaliśmy w kółko opowiadając sobie o sobie, świecie i oczywiście poezji… Alicja była wyższa o głowę, więc w trakcie dialogowania musiałem zadzierać głowę, bo jeszcze nigdy nie spotkałem tak wielkiej poetki. Kiedy otrzymałem od niej dwujęzyczny, polsko–litewski tom Wierszy wybranych okazało się, że jest równie wielka w poezji, czyli prawdziwa, mająca swój własny styl, swoją problematykę i dykcję, swój rytm wiersza i tematy do poetyckiego obrobienia. Po wielu latach czyli niedawno, zgłosiła się do mnie „drogą mejlową”, przysyłając najnowsze niepublikowane utwory, tym ciekawsze, że w międzyczasie stała się też autorką dwójki pociech, bo w Niemczech wyszła za mąż… Jakie są jej najnowsze wiersze? Przejmujące i z najwyższej półki. Opowiadają m.in. o doświadczeniu macierzyństwa, o życiu wśród obcych, przemijaniu, wierze. W liście Alicja trochę narzeka na swój los – poetki pogranicza – która „nikogo nie obchodzi”. Wiersze są autentyczne, przecierpiane, własne, nie pożyczane od nikogo, tak że mam nadzieję, iż uda się Alicji wydać tomik w którymś z polskich wydawnictw i dostanie za niego którąś z ważnych nagród, bo zasługuje na to, czego jej życzę oczywiście z całego serca. 5


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

A że z czytaniem wierszy u nas, jak i gdzie indziej jest tak jak jest – cóż zrobić?: Im trudniejsza rola, tym zaszczytniejsza – odpowiedziałbym, choć wiem, że brzmi to jak frazes…

Bóg wchodzi do swego domu Parafii St. Gottfrieda Bóg wchodzi do swego domu i dziwi się pustkom na ścianach: ani aktów strzelistych, ani rozmodlenia. Godzinki zapomniane, wisi tylko zegar. Pod nogami szeleszczą przywiędłe pacierze. Tylko się ławki rozsiadły wygodnie na poduszkach koniecznych – bez nich nie ma domu. Zieleń modlitewników udaje nadzieję. Bóg wychodzi ze swego. Bóg wychodzi z domu powoli, zamykając za sobą bezszelestne drzwi. Bawcie się tu sami. Bawcie się beze mnie. 2002

Piosenka na balkonie Pławimy się w szczęściu jak konie. Popijamy wino i koniak. Ty siedzisz na moim balkonie. Ja siedzę na twojej dłoni. W górze niebo, a w dół cztery piętra. W środku życie – tak bywa zawsze. Tyś stuknięty i ja stuknięta. Niech nam niebo będzie łaskawsze. 1998

6


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

Odkąd jestem matką kobieta z telewizora szuka w ruinach dziecka siedzę w wygodnym fotelu i rozumiem ją trzy razy lepiej niż przedtem facet w garniturze na luzie bez krawata rozprawia o korzyściach wojny boli mnie każde jego słowo 2003 Dziecko z głębi wieków Dziecko zaczerpnięte z głębi wieków ma smutne oczy. Tyle widziało. Tyle niedobrych rzeczy: pożary, gwałty, rozboje. Rzadko zdarzały mu się zabawki, Zgrzyt łyżew po lśniącym lodzie. Rzadko matczyne ręce ubierały je do ślubu. Już częściej do trumienki pod przekrzywionym krzyżem. 2009 Westchnienie do Matki Boskiej, kobiety Matko Boska, czy miewałaś kłopoty z hormonami? Z nagłą zmianą nastrojów, depresją, wybuchami zmarszczek? Czy upadałaś pod krzyżem 7


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

własnej kobiecości? W Ewangelii o tym ani słowa. Kto by się przejmował starzejącymi kobietami, gdy chodzi o zbawienie ludzkości Wyglądam na taką co wie Wyglądam na taką, co wie. Czasem nawet sama myślę, że wiem. Za kilka lat wzruszę ramionami: co ja tam wiedziałam.

Nowa definicja ojczyzny Pytasz gdzie moja ojczyzna: Litwa, Polska czy Niemcy? Tam ojczyzna, gdzie boli najwięcej. 24.12.2007

Jak być Polakiem Być Polakiem, tak jak się oddycha. Tak jak las jest lasem i sam nie wie o tym. Robić wszystko jak Polak, tylko nieświadomie. Śnić po polsku bez zdziwienia, że się po polsku śniło. Przyklękać i zdejmować czapkę w odpowiednim miejscu, tak automatycznie. Dobrze jest być Polakiem. Dobrze jest oddychać. 2010 8


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

Alicja Rybałko (ur. 4 lipca 1960 w Wilnie) – polska poetka oraz tłumaczka literatury litewskiej i szwedzkiej. Ukończyła biologię na Uniwersytecie Wileńskim. Debiutowała w 1976 roku na łamach polskiej prasy wileńskiej. Była Pracownikiem naukowym w Centrum Genetyki Człowieka w Wilnie. Obecnie pracuje w uniwersyteckiej klinice Charité w Berlinie. W 1991 roku otrzymała nagrodę ZLP im. Juliusza Słowackiego. Tłumaczyła z języka litewskiego wybory wierszy takich poetów jak Marcelijus Martinaitis, Vytautas Bložė, czy G. Grajauskas. Przekładała także powieści Jurgisa Kunčinasa i Renaty Šerelytė. Jej dziełem jest również opracowanie antologii współczesnej literatury litewskiej Sen Mendoga. Z języka szwedzkiego przełożyła wybór wierszy Edith Södergran. W prasie polskiej na Litwie, w Polsce i w Niemczech opublikowała dotychczas ponad 450 wierszy, ok. 120 felietonów, reportaży i recenzji. Od 1995 roku należy do Związku Pisarzy Litewskich. Twórczość: Wilno, ojczyzno moja... (poezje, 1990), Opuszczam ten czas (poezje, 1991), Listy z Arki Noego (poezje, 1991), Będę musiała być prześliczna, Warszawa, Oficyna Literatów i Dziennikarzy, Pod Wiatr 1992, Moim wierszem niech będzie milczenie, Kraków, Cracovia 1995, Wiersze (wybór wierszy, wydanie dwujęzyczne w tłum. V. Braziunasa), Wilno, Wydawnictwo Związku Pisarzy Litewskich 2003.

● POGRANICZA Alicja Kubiak LICZY SIĘ TYLKO KASA Kiedyś spotkałam się z opinią o dużej szorstkości i lekceważącym podejściu Stefana Pastuszewskiego do nazbyt aktywnej roli kobiety w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym. Potwierdzeniem tego mogą być liczne artykuły pojawiające się w „Akancie” pod hasłem „Wobec szalejącego feminizmu”. Zjawisko to znane jest już od dawna, przecież wszystko się zmienia i o ile mi wiadomo, same kobiety nie mogłyby wiele zdziałać bez łaskawego przyzwolenia żądnych władzy absolutnej mężczyzn. Jednak życie z marudzącą żoną, która czuje się niedoceniana (panom za to pięknie dziękujemy) przy stosie garów, brudnego prania, wiecznego kurzu, ryczących dzieciaków – szantażystów i potworów – staje się piekłem, które miało być po śmierci a nie już za życia na ziemi! Jeśli tak jęczy i narzeka, to niech sobie idzie do pracy, niech się pouczy i zobaczy, jaki to ciężki trud trzeba włożyć, aby potem zdobyć marne grosze, które mają utrzymać rodzinę. I co? No niechże zobaczy jak to jest i wróci z płaczem i skruchą do męża. Przyzna się do błędu i już więcej nie będzie mu zawracać głowy jakimiś babskimi fanaberiami. Jakież zdziwienie ogarnęło męski ród, gdy żony, córki, kochanki dały radę, zaczęły osiągać sukcesy i w krótkim stosunkowo czasie dostosowały się do nowych warunków, nierzadko nie porzucając swoich dotychczasowych obowiązków domowych i małżeńskich. Czyli – są lepiej zorganizowane. Umożliwili im to kochający je mężczyźni swoimi wspaniałymi wynalazkami, jak elektryczność (żelazka, pralki, lodówki, roboty kuchenne), mechanika (samochody – kobiety też je lubią, ale nie do ścigania się na niebezpiecznie wąskich drogach), syntetyki i wiele innych, które to wynalazki zajęły im mnóstwo czasu na rzecz różnego rodzaju udogodnień w pracach i życiu codziennym. Wkład kobiet był nieznaczny, ponieważ miały być i były niewykształcone, takie bezużyteczne tłumoki. Ale one chciały mieć swój wkład w rozwój cywilizacji i dopięły tego celu. Dlaczego więc teraz się złościć?! Może to jest jednak zazdrość ze strony mężczyzn? Przecież nie tak miało być, tylko łzy, upokorzenie i łaska. Stefan Pastuszewski próbuje w swoich opowiadaniach pokazać kobietę drapieżną i bezwzględną w dążeniach do osiągania zamierzonych celów, kobietę, która nie zawaha się wykorzystywać swoich wdzięków w starciu z męskimi argumentami. Barbara w „Tancerce” jest wyrachowaną, zdecydowaną i pewną swoich oczekiwań kobietą zmierzającą po trupach do celu, porzucającą niepotrzebnego po kontuzji kochanka, jako niezdolnego do spełnienia niegdyś 9


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

danych obietnic. Z kolei w opowiadaniu „On” z książki pt. Trumna nie ma kieszeni zestawia różnice interesów płci w odpowiedzialności za potomstwo. Mężczyzna nie może być pewien, jeśli chodzi o ojcostwo, czuje z tego tytułu dyskomfort i niepokój. U kobiet zacierają się granice między „moje” a „twoje” dziecko. Natura wyposażyła kobietę w ten sposób, że zaopiekuje się każdym dzieckiem tak jak swoim. Zdrada małżeńska dla naturalnej potrzeby posiadania dziecka wydaje się czymś normalnym, zgodnym z bijącym zegarem biologicznym dopominającym się rozładowania rosnących potrzeb macierzyńskich. „Potwierdziła się stara prawda, że kobiety piszą tylko o sobie...” (Trumna nie ma kieszeni, opowiadanie „On” s. 58)

Dotychczas mężczyźni próbowali opisać złożoność kobiet, jednak nieudolnie musiało to wychodzić, ponieważ kobiety doszły do wniosku, iż należy zabrać się do rzeczy u samego źródła. Najwidoczniej literatura w wykonaniu męskim (dewiacyjnie nachalna ze swoim wybujałym seksem) nie oddaje całej złożoności psyche kobiet. Nie seks i spółkowanie jest tutaj najważniejsze, lecz to, czego płeć przeciwna nie jest w stanie zrozumieć – złożoność uczuć i zachowań, zależna od poziomu hormonów, wieku, fazy cyklu miesięcznego. Złożoność tematu objawia się lakonicznym założeniem, że biały puszysty dywan i mahoniowe biurko wystarczą do dziesięcioprocentowej obniżki ze spółkowaniem włącznie („Dziś”, „Z Krystyną O. było, jak miało być...” s. 17). W istocie – przeczy to naturze kobiety, o którą wciąż trzeba zabiegać, walczyć, zwłaszcza o dojrzałą kobietę, znającą swoją wartość i wynikającą z męskich starań – przyjemność. Sama natura: samiec stroi się w kolorowe piórka, stroszy, tańczy, pracuje śpiewnym gardziołkiem, natomiast samica przygląda się, ocenia, czy delikwent nadaje się, czy wart jest tej krótkiej chwili, aby potem stracić mnóstwo czasu i energii dla efektu końcowego. Czyżby cywilizacja, (po)pęd za pieniądzem i dobrami materialnymi aż tak wypatrzyły naturalne instynkty, że role zaczynają się odwracać? Kto dyktuje warunki? Kobieta w wyobraźni mężczyzny (sądząc na podstawie tego, co panowie piszą o paniach) jawi się jako naczynie chętne i gotowe, poza tymi dwoma, trzema dniami w miesiącu, (który mądry optymista to wymyślił?!) na przyjęcie jego niepohamowanej i sterczącej potrzeby, w imię rzekomego strachu (o co?) o utratę (czego?) jego chuci lub zainteresowania (nie zaspokajasz mnie, to idę – do kogo? – do sąsiadki?, koleżanki?, kochanki?, dziwki? Na co to straszenie? Idź, tylko mi czegoś do domu nie przywlecz, zostań tam i nie wracaj!), jego czułości (ile jej dają? 5–10 minut przed seksem? – powiało optymizmem), jego opieki (przecież nie poluje, nawet zakupów nie robi), jego pieniędzy (przecież wyzwolona z pieleszy domowych kobieta, dbająca o swój rozwój zawodowy, czasami zarabia więcej od mężczyzny). Czego więc kobieta ma się dzisiaj bać? Jedną odważną decyzją pozbywa się zbędnego balastu, mogąc oddać się wychowaniu dzieci, pracy zawodowej i wykształceniu, bez tej samolubnej i egoistycznej siły ciągnącej ją w dół. Człowieka odróżnia od większości zwierząt częściowo kontrolowany popęd seksualny, zmierzający do maksymalizacji przyjemności a jednocześnie do minimalizacji przedłużania gatunku. Według statystyk tendencja ta zaczyna się nieznacznie zmieniać, średnia drgnęła w górę jednak, jak to z krzywymi bywa, znów się załamie pod naporem rosnącej potrzeby konsumpcjonizmu i zacznie spadać w dół. * Świadomość społeczna – winowajca buszujący we wszystkich środkach masowego przekazu, 10


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

główny powód ciągle malejącej liczby wiernych na mszy. Zbyt wiele informacji prasowych i medialnych, zmuszających do wyciągania wniosków, łatwy dostęp do wyższego wykształcenia, internetu. „Obrazkowo–dźwiękowa bryja wlewała się w mózgi i niczym kwas wchodziła z nimi w reakcję, dając w efekcie gąbczastą, otwartą, łaknącą wciąż tej bryi, masę. Uzależnienie od niej było podobne do uzależnienia od alkoholu.” („Dziś”, s. 173)

Z drugiej strony, po takiej papce mózg się lasuje i łatwiejszy staje się proces manipulowania masami ślepo wpatrzonymi w szklane oko z przejaskrawionymi informacjami, żałosnymi serialami, dziwnymi teleturniejami, zawodami opatrzonymi złośliwymi i poniżającymi uczestników komentarzami. Poklask mas dla szyderstwa jest widoczny. Brak własnej woli, własnego wyrażania poglądów, przyjmowanie przesianych informacji przedstawionych w odpowiedniej poprawności politycznej, w zależności od rządzącej partii, głowy państwa, popularności. Największa tragedia nie jest w stanie tego zmienić, papka podawana jest nadal bezzębnemu społeczeństwu przez wszystkich tych, którzy pragną wypłynąć na wierzch, nawet tym bardziej, jeśli przed nieszczęsną sobotą opluwali i szydzili ze wszystkich dzisiaj już pozostałych tylko we wspomnieniach. W takim momencie patrzymy na ludzi, nie na ich profesje. A polityka wciąż chce pływać po wierzchu toni szarej masy. Nie o to chodziło. Póki wykształcenie i napływ informacji były trudno dostępne, trudniej było manipulować społeczeństwem, narzucać wartości i zniewalać umysły. Chociaż szklana sieczka miała swój początek w tym właśnie okresie. Osiągnięcie perfekcji na tym polu zajęło mnóstwo czasu ekranowego. Nie brakło bibułowej propagandy, łatwiej za to było zastraszyć ludzi w imię posłuszeństwa dla jedynej słusznej sprawy wspólnej. Społeczeństwo nie wpadało w odrętwiającą bezmyślność, buntowano się, ponosząc niejednokrotnie krwawą ofiarę. Ofiara zawsze jest ponoszona w imię prawdy. Żyło się bardziej! Żyło się solidarnie! A dziś? Kiedyś było więcej dzieci (chrztów), więcej związków małżeńskich (ślubów), więcej pogrzebów (pieniędzy na tacy). Kasa – tylko to się liczy, już nie tylko w świeckim świecie biznesu. „Jest przyjemnie. Ale potem, za godzinę, albo dwie, nie, nie ma co patrzeć na zegarek, ta godzina albo dwie i tak nieuchronnie przeminą, wszystko się rozsypie, ludzie sobie pójdą i znów będzie chaos, przeraźliwy chaos, pustka i bezsens.”( prałat w „Dziś”, s. 50–51)

Zwątpienie i utrata wiary również idą w parze z informacją. Nauka nie przystaje na chwilę, pędzi do przyszłości nie oglądając się wstecz. Informacja próbuje za nią nadążyć, choć zawsze pozostaje lekko w tyle. Postęp musi być, bo jest nieodłącznym elementem rozwoju cywilizacji, którą coraz częściej kojarzę z samozagładą. Ale to nie nastąpi dziś. Wiedzieli o tym hierarchowie kościelni, kiedy zabraniali czytania postępowych dzieł w przeszłości, ogłaszali herezję, rozprawiali się z nieposłusznymi w kategoryczny i haniebny sposób. Czas działa na niekorzyść wiary. Przez to każdy zostaje wystawiony na próbę zwątpienia. Co to jest wiara? To znaczy uwierzyć w istnienie czegoś, czego nie można zobaczyć, dotknąć, poczuć węchem – czyli jest poza zasięgiem zmysłów. Uwierzyć, to dopuścić do myśli i serca. Któż to dzisiaj potrafi? Te mechanicznie bezmyślne masy z powybijanymi zębami na szklanym oku z papką?

11


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

* Mimo ciągłej pogoni za ekonomicznym wymiarem dobrobytu i mocną walutą, mającą napędzać gospodarkę rynkową, pada oskarżycielski zarzut doprowadzenia do kryzysu przez złą politykę kredytową i opcje walutowe banków. Kryzys? Dlaczego używamy tego słowa, które zabronił wymawiać na wykładach swoim studentom pewien znany z licznych publikacji ekonomista? Nadal uważa, że w Polsce nie było i nie ma żadnego kryzysu, to tylko sztucznie napędzana propaganda dla osiągnięcia lepszych wyników gospodarczych kosztem przerażonego konsumenta. „Kryzys siedzi przede wszystkim w naszych konsumenckich głowach, to przede wszystkim stan naszego ducha. Na rynku nie wskaźniki spadku produkcji są najważniejsze, ale stan umysłu ludzi. Od ludzi zależy, jaki wymiar przyjmie kryzys. Czy przestaną kupować, a przestać dla naszego i swego interesu, który przecież powiązany jest z naszym, nie powinni.” (prelegent w „Dziś”, s. 110)

Nie można dopuścić do stagnacji lub załamania gospodarki, dlatego za wszelką cenę trzeba wmówić komuś, że powinien postępować według schematów ekonomicznych, aby ratować państwo i gospodarkę przed niekorzystnymi wskaźnikami i niskim PKB. Powiązania, układy i globalizacja, a gdzie jest miejsce w tej machinie dla zwykłego, znajdującego się na szarym końcu łańcucha ekonomicznego – konsumenta? „Bieda musi być. Żeby coś na tym świecie się działo muszą być dwa bieguny i napięcie między nimi. Dopiero wtedy jest ruch, a jak ruch to życie. To, że ludzie są biedni nie jest wcale winą bogatych. Szczególnie teraz, kiedy pieniądz dostępny jest dla każdego. Bieda była, jest i będzie (...) To rodzaj wyboru (...)” (Rafał w „Dziś”, s. 179)

Przytoczę teraz fragment z mojego eseju pt. „Komu wędkę?” z 30 kwietnia 2008 roku, ponieważ oddaje on w pełni moje zapatrywania na temat ubóstwa. „Przeglądając artykuły o biedzie, ubóstwie, globalizacji i filantropii (...) dochodzę do wniosku, że biedy nikt tak do końca nie chce zlikwidować. Gdyby nie było biedy, to nie byłoby również bogactwa, bez tego podziału świat nie może istnieć, stracą swoją wartość niektóre prawa ekonomii, politycy nie mieliby racji bytu, bo co mogliby nam obiecywać w następnej kampanii wyborczej, jeśli hasła likwidacji ubóstwa i zwiększenia pomocy dla biednych, to sztandarowe obietnice wielu partii politycznych? Prawdę mówiąc, komu zależy na likwidacji biedy? Można usłyszeć wiele słów oburzenia na obojętność dla tego problemu, krzyki antyglobalistów, którzy nie wiadomo co zrobili (poza słownym i demonstracyjnym wystąpieniem przeciwko globalizacji) dla najuboższych, obietnice polityków bez późniejszych efektów. Ktoś zauważył, że nie należy biednemu dawać rybę, lecz wędkę, aby tę rybę mógł sam złowić. Kiedy znajdzie się mądry człowiek, który będzie wiedział co jest tą wędką, która pomoże biednemu polepszyć swój byt, bez potrzeby obciążania całego społeczeństwa? Ktoś, kto będzie na tyle odważny, że pomoże zdobyć lub wskazać tę wędkę?”

Iście prometejskie rozwiązanie sprawy do dzisiejszego dnia nie doczekało i chyba nie doczeka się zbyt szybko swojego herosa. Nikomu na tym nie zależy. „Tu chodzi o to, żeby coś wygrać, coś zarobić, być lepszym od innych” (Wincenty W. w „Dziś”, s. 188) Przemyślenia na podstawie książki Stefana Pastuszewskiego Dziś; Instytut Wydawniczy „Świadectwo”, Bydgoszcz 2009.

12


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

SZKIC Igor Wieczorek STRACH PRZED IRONIĄ Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy nieznani sprawcy przewrócili i ułamali nogę jednej z bezgłowych figur, składających się na projekt „Nierozpoznani” autorstwa Magdaleny Abakanowicz, znana pisarka i popularyzatorka surrealizmu, Agnieszka Taborska, na łamach „Gazety Wyborczej” wyraziła niepokój i szczere ubolewanie z powodu śmiertelnej powagi odbiorców współczesnej sztuki. I wcale się jej nie dziwię, bo kryzys recepcji ironii i czarnego humoru zawartych w surrealizmie pogłębia się z roku na rok, a jego stara wykładnia pozostaje niezmienna. Większość historyków sztuki zgadza się co do tego, że na początku lat 20, kiedy surrealizm się rodził, państwo polskie było młode i słabe, a przecież jednym z głównych postulatów surrealizmu był bunt przeciwko państwu. Słabość państwa polskiego zobowiązała artystów do obrony tożsamości narodowej, a owo zobowiązanie wzbudziło w nich wielką powagę, jakże daleką od szyderstw i makabrycznych żartów zachodnich surrealistów. I można by na tym poprzestać, gdyby nie pewien szkopuł. Bo jak wytłumaczyć fakt, że ten historyczny konflikt między śmiertelną powagą bojowników o wolność w jej politycznym wymiarze a wiecznie młodą ironią bojowników o wolność w wymiarze psychologicznym, ciągnie się blisko sto lat? Czyż państwo nie może być silne zarówno powagą tradycji, jak i gorzką ironią młodych obywateli, a nie ich stuletnim rozbratem? A może prawdziwych przyczyn coraz głębszego kryzysu recepcji gorzkiej ironii i czarnego humoru należy szukać gdzie indziej, na przykład w panicznym strachu przed siłą podświadomości, którą surrealiści świadomie eksploatują i prezentują widzom w swych onirycznych obrazach? Wybitny historyk sztuki, Hans Belting, od dawna lansuje tezę, że „obraz zrodził się i zagwarantowałsobie miejsce w przestrzeni publicznej dzięki kultowi zmarłych, jako swoiste medium ciała”, co musi prowadzić do wniosku, że „obraz dopiero wtedy staje się obrazem, gdy jest ożywiony przez widza”. Tak rozumiany obraz jest bytem ponadczasowym, ale nie bezczasowym, czyli – innymi słowy – jest bytem nadrzeczywistym. To pewnie właśnie dlatego tak trudno się z nim uporać bez odniesienia do jakiejś uniwersalnej zasady, która z natury rzeczy nie mieści się w żadnym obrazie. H. Belting uważa ponadto, że zarówno kult obrazów zwany ikonodulią, jak i jego zjawisko przeciwne, czyli niszczenie obrazów zwane ikonoklazją, są tylko „dwiema stronami tego samego medalu – władzy obrazu nad człowiekiem”. Jesteśmy we władzy obrazów, których nie rozumiemy, bo postrzegamy je różnie, zależnie od punktu widzenia. A jakże znamienny jest fakt, że właśnie ta nasza odrębność w postrzeganiu obrazów, których w rzeczonym sensie współautorami jesteśmy, jest leitmotivem nikczemnie uszkodzonego zespołu wyniosłych, bezgłowych figur autorstwa M. Abakanowicz. Te pompatyczne figury zmierzają w różnych kierunkach, lecz mają wspólny kręgosłup. Nie widzą siebie nawzajem, a jednak stanowią tłum, anonimowy tłum. Komu zagraża ten tłum? Prawdopodobnie komuś, kto nie wie, czym jest ironia. Ten ktoś jest normalnym człowiekiem, lecz sądzi, że staje się rzeźbą, na domiar złego, bezgłową. Widzi, że tłum go pochłania, więc stawia zaciekły opór. Nie jest ikonoklastą ani ikonodułem, ale ikonofobem. Uzdrowić go może jedynie solidna dawka ironii, a problem polega na tym, że trudno ją zaaplikować. Gdyby nieszczęsny wandal był uzdolnionym rzeźbiarzem, to mógłby wyleczyć się sam, tak jak Jean Tinguely, wybitny szwajcarski twórca samoniszczących się rzeźb. Ten niepospolity człowiek długo cierpiał z powodu powszechnej, głębokiej wiary w ponadczasową moc rzeźb. 13


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

Drażniła go pycha twórców konkurujących ze śmiercią i ujarzmiających czas. Po wielu latach udręki spróbował się im sprzeciwić. Z podziwu godną finezją dał upust swojej frustracji a jednocześnie ambicji, tworząc „autodestrukty”, czyli zabawne maszyny o artystycznych kształtach, które wzbijały się w niebo, apotem spadały na ziemię i bardzo spektakularnie, często z ogromnym hukiem, obracały się w proch. Dzięki „autodestruktom” J. Tinguely wrócił do zdrowia i – co szczególnie ciekawe – zrobił światową karierę jako wybitny rzeźbiarz, piewca tymczasowości. A jednak minął się z celem, który sobie postawił, bo wielki ładunek ironii zawartej w „autodestruktach” nie obrócił się wniwecz i nadal szybuje w przestworzach ponowoczesnej kultury. Jak ją sprowadzić na ziemię? Tego niestety nie wiemy, bo drąży nas strach przed lataniem. ● ESEJ Krzysztof Jurecki NA NIEKOŃCZĄCEJ SIĘ DRODZE. FOTOGRAFIA I WIDEO W KONCEPCJI ANDRZEJA DUDKA-DÜRERA ...Jesteśmy istotami niematerialnymi, mimo pozoru materialności. Człowiek jest pewnego rodzaju SKUPIENIEM ENERGII, która na czas naszego życia służy w tym wymiarze, w tej czasoprzestrzeni. DÜRER – to taki potężny moduł, który pochłania pozostałe obszary. REINKARNACJA jest nadrzędną przestrzenią. Następnie wchodzi w to ANDRZEJ DUDEK–DÜRER JAKO ŻYWA RZEŹBA, a potem pojawiają się różne MEDIA, które towarzyszą i dokumentują – WIDEO, FOTOGRAFIA, GRAFIKA, MALARSTWO, PERFORMANCE."1

Jaka dziedzina sztuki jest istotą działań artystycznych Andrzeja Dudka–Dürera, który jest znany, ale przede wszystkim postrzegany przez krytykę artystyczną, jako ekscentryk? Czy performance jest główną osią jego twórczości? Jak oceniają go krytycy sztuki i obserwatorzy jego działalności? Jaki sens ma uprawianie przez niego także tradycyjnych technik, takich jak grafika? Czy jego sztuka należy do zakresu tradycji neoawangardy, czy też przeciwnie – rozwija się w dawnym paradygmacie sztuki? Moje rozważania poświęcone są przede wszystkim mało znanym pracom z zakresu fotografii i wideo, a w konsekwencji posłużą do odpowiedzi na niektóre postawione powyżej pytania.2 I. Fotografia lustrem duszy i jaźni Punktem wyjścia dla jego twórczości były traumatyczne przeżycia osobiste z końca lat 60. wzmiankowane i opisywane w wielu tekstach o artyście, oraz poszukiwanie drogi wyjścia z pustki duchowej. W tym czasie zainteresował się filozofią Dalekiego Wschodu, zaczął uprawiać jogę, potem grać na własnoręcznie wykonanym sitarze (1974). Pomogła mu, jak twierdzi, głównie medytacja, która, co podkreśla sam artysta, jest synkretycznym połączeniem aspektów duchowych kilku wielkich religii świata. Właśnie medytacja jest zwornikiem i siłą ożywiają jego osobowość i nierozerwalnie z nim związaną aktywność – wszędzie i w każdym miejscu. Na pytanie czy jest chrześcijaninem, z pewnością odpowiedziałby „jestem prawdziwym chrześcijaninem”.3 Joga w jego wydaniu dotyczy całego jego życia, także takich aspektów jak 14


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

ubiór, jedzenie, pielęgnacja roślin. Ważnym założeniem jego twórczości jest koncentracja na własnej osobie, co można by określić mianem egocentryzmu, a nawet narcyzmu.4 Całą swą fotograficzną twórczość skupia na autoportrecie, który do lat 90. był rodzajem lustra, w którym odbijał się jego realny obraz, otwierający się na obszar psychiki i podświadomości. Twórczość fotograficzna wrocławskiego artysty komunikuje nam nie tylko zmianę physis, bo nie o bios tu toczy się gra, ale nieustanne zmaganie się z własnymi lękami, obsesjami, czy demonami, które czają się w mrokach podświadomości. Pojawiają się aluzje i nawiązania nie tylko do postaci Albrechta Dürera, ale także do ukrzyżowanego Chrystusa! Czy w takim przekazie nie ma aktu przekroczenia i odrobiny bluźnierstwa? Wszystko zależy od pobudek i intencji. W tym przypadku są one religijne, w przeciwieństwie np. do twórczości z lat 80. i 90. Czecha Jana Saudka. 1. W cieniu piktorializmu Zanim artysta zbliżył się do formacji modernistycznej, w udany sposób badał możliwości medialne tzw. technik szlachetnych, w których starał się realizować, będąc po części twórcą nowoczesnym, korzystającym z zasady fotomontażu. Dlaczego tak się działo? Od połowy lat 60. i na początku 70. artysta wykonywał prace w tych technikach, które w tym czasie we Wrocławiu były kontynuowane jako pokłosie doświadczeń z okresu międzywojennego, głównie z kręgu Lwowskiego Towarzystwa Fotograficznego, a w szczególności naukowej działalności Witolda Romera. W latach 50. i 60. Wrocław stał się polskim centrum uprawiania technik piktorialnych, gdyż wielu twórcom takim jak Bronisław Kupiec, Kazimierz Czobaniuk czy Henryk Derczyński, wydawało się, ze jest to zasadnicza możliwość rozwijania „prawdziwej fotografii”. Brakowało im jednak idei, które już wówczas posiadał Dudek–Dürer. W 1965 roku powstała pierwsza praca Dudka–Dürera „Autoportrety–Przekształcenia”, w której użyte zostały techniki solaryzacji i izohelii. Młodzieńcza twarz artysty przypomina trochę dziewczęcą, co w tej chwili, przynajmniej przez moment, może wydawać się zaskakujące. Ale przypomina też o innym stereotypie urody, tak cenionej przez surrealistów, polega na eksplorowaniu dziecięcej jeszcze kobiecości, jednocześnie zbliżającej się do wyobrażenia męskiego, czego przykładem jest sama Claude Cahun, działająca w kręgu Bretona w latach 30. W autorskiej technice chromianowej – w kleju, gdzie bazą jest klej tzw. stolarski – wykonał bardzo ważne realizacje, do dziś powszechnie nieznane. Myślę, że są one także z perspektywy teorii i sztuki ponowoczesnej istotne, ponieważ pokazują nie tylko niekonwencjonalnie fotografowane akty, wyobrażenia mniej lub bardziej erotyczne, ale i namiętne pragnienia, z którymi każdy musi się zmagać. Dziwne są te akty, a nawet w sensie teorii surrealizmu i symbolizmu niesamowite, gdyż ukazują jak blisko może istnieć obok siebie erotyzm i religia, interpretowane przez artystę jako pragnienie posiadania... Kolejną cechą tych prac jest niezwykłe połączenie tego, co tradycyjne, z tym, co nowoczesne, a nawet obrazoburcze. „Auto... Destrukcje” (1971) pokazują, że problemy religijne, a także dylematy własnej tożsamości i duszy(jaźni) w połączeniu z bolesnymi wydarzeniami osobistymi, mogą być groźne dla psychiki. Widać to np. w pracy z tej serii przedstawiającej ekspresyjną sylwetkę artysty, dla której ocaleniem może być tylko życie duchowe i modlitwa. W związku z powyższym już w 1973 roku wykonał performance „Autoukrzyżowanie”, które miało pomóc przede wszystkim jemu samemu, a w dalszej kolejności całemu światu. Kontekst tej pracy jest dramatyczny, związany ze śmiercią brata Józefa, który zginał również w wypadku, podobnie jak wcześniej ojciec. Z drugiej strony w twórczości Dudka–Dürera pojawia się jungowski motyw cienia, istoty diabolicznej, co 15


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

może być wynikiem potęgowania się różnych ciemnych sił w samym artyście. Widać to dokładnie w zaginionym obiekcie przestrzennym z cyklu „Kto miłuje życie swe...”, 70 x 70 cm x 12 cm, (obiekt przestrzenny, fotografia brom; 1974), w którym wykorzystana była fotografia a sam ich układ stwarzał, co interesujące szczególnie w zakresie tradycji op–artu i sztuki kinetycznej, iluzję użycia soczewek. Inne realizacje w technice kleju przedstawiają fantastyczny i jednocześnie apokaliptyczny pejzaż miasta („Modlitwa o coś”). Stara, zabytkowa architektura będąca nośnikiem określonych znaczeń, połączona została z żywiołową i kakofoniczną kolorystyką – fioletów i czerwieni. Prace te są ważne także z innych powodów – są potwierdzeniem chęci poszukiwania nowych rozwiązań techniczno–formalnych, łącząc w sobie pojęcie tradycji i nowoczesności, co stanie się jedną z ważniejszych cech jego intermedialnej twórczości. W „Odczynianiach” (1976) o niezwykłej – piekielnej wręcz kolorystce, walczy za pomocą modlitwy, niczym średniowieczny święty, z infernum, które przenika całą przestrzeń, niczym w „Jądrze ciemności” – słynnym opowiadaniu Josepha Conrada. Kilka zdjęć z tej serii posiada niezwykłą moc obrazu, wynikającą z realności sceny, mimo jej onirycznej atmosfery. Gest modlitwy, ukrzyżowania uczyniony wśród dominujących fragmentów – rzeźbiarskich nóg, pokazujących ślady po człowieku i jego humanistycznym dziedzictwie Ale nie wszystko zostało stracone..., taka refleksja także pojawia się po odczytaniu/zrozumieniu tych niezwykłych prac. W tym religijnym kontekście pojawia się kolejna seria „Kuszenie nie świętego Andrzeja”, w której postać nagiego artysty w geście modlitewnym, na podobieństwo średniowiecznego św. Antoniego Pustelnika, wystawiona została na pokusy materialnego świata. Tylko modlitwa daje schronienie i możliwość ocalenia. W ten sposób artysta kontynuuje autentyczne poszukiwania istniejące w religijności od późnej starożytności, a które zostały zniwelowane lub wręcz unieważnione w nowożytności i nowoczesności. W 1977 roku wykonał trzy wybitne fotomontaże w technice czarno–białej przedstawiające „ucięte” własne głowy, przypominające kamienne, zastygłe w bezczasie rzeźby, jakby odcięte od ciała, spoczywające wśród trawy. Są one stałym elementem powtarzającym się na każdym zdjęciu.5 Ta seria składa się z trzech elementów, motywem łączącym są przedstawienia głów z zamkniętymi oczami. Dlaczego ten tryptyk jest niezwykły? Praca zaczyna się romantycznym, lecz trochę apokaliptycznym zachodem słońca nad Wrocławiem. W następnej fotografii dominującym elementem są ręce w geście modlitewnym, wyrażające akt pokory i zarazem prośby. Na ostatniej nogi artysty symbolizują ukrzyżowanego Chrystusa. Czy mogą być one nogami Dudka–Dürera i Chrystusa jednocześnie? Z pozoru może to być sprzeczność, ale myślę, że w tym przypadku jej nie ma. Nastąpiło połączenie dwóch wyobrażeń i pojęć o religijnym znaczeniu. W końcu Chrystus stał się człowiekiem, aby zrozumieć jego dolę i ból istnienia, poznać „piekło na ziemi”. Prace artysty z lat 60. i 70. pozwalają po raz kolejny zrewidować poglądy na polską fotografię tego okresu. Do artystów podejmujących w interesujący sposób problematykę religijną, jak Adam Bujak, zaliczyć należy także Dudka–Dürera. Jestem przekonany, że dla dokonań polskiej fotografii tego czasu są to prace jedne z najważniejszych, w pewien sposób bliskie także fotomontażom Zofii Rydet z końca lat 60. i początku lat 70., pokazanych m.in. na Wystawie fotografii subiektywnej i Fotografowie poszukujący. Ale prace Dudka–Dürera po pierwsze: pokazywane w wąskim gronie odbiorców nie były szerzej znane, po drugie: członkowie ZPAF–u, kontynuatorzy idei Jana Bułhaka i Witolda Romera nie chcieli wiedzieć, że sztuka może wyrażać ekstremalne stany psychiczne, sięgające do najskrytszych pokładów podświadomości.

16


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

2. Bycie nowoczesnym. W kręgu fotomedializmu W latach 70. i 80. twórczość Dudka–Dürera w zdecydowanie większym stopniu uległa zbliżeniu do silnej we Wrocławiu formacji neoawangardowej, w której centrum stanowiła grupa i galeria Permafo, choć ilość wybitnych artystów związanych z tą formacją neoawangardową budzi podziw. Można wskazać bliskie jej idee pojawiające się w latach 70. w twórczości Jerzego Rosołowicza, Zdzisława Jurkiewicza, a zwłaszcza Kryspina Sawicza, którego interesowały problemy tautologii autoportretu. Bliską Dudkowi–Durerowi postawę duchowej samorealizacji z akcentowaniem własnej fizjonomii reprezentuje twórczość z lat 80. Wacława Ropieckiego, która w Polsce pokazywana była aż do początku lat 90. kiedy artysta był komiwojażerem własnej sztuki. W latach 80. i 90. fotografia w koncepcji Dudka–Dürera pełniła wieloraką rolę: 1) autonomicznej koncepcji rozwijającej idee wokół wizerunku, tożsamości, psychicznej przemiany, a także sztuki o fotomedialnym znaczeniu; 2) składnika performance, w którym fotografie artysty zapełniały przestrzeń galerii, zastępując nagrania magnetofonowe. Funkcję fotografii zajęło później wideo. Tutaj także należy umieścić wszystkie zdjęcia powstające w aspekcie „żywej rzeźby” i będących jej pochodną, jak „sztuka butów”, „sztuka spodni”, etc., najczęściej zamienianych w kostium druku cyfrowego, który od końca lat 90. jako forma utrwalenia obrazu zajmuje coraz poważniejsze miejsce;6 3) składnika grafik – druku cyfrowego, poddawanego, podobnie jak filmy wideo, obróbce wykorzystującej specyfikę medium, w tym upodobanie do geometrycznych form, jak koło, prostokąt, kwadrat, np. bardzo interesującą pracą jest „Cisza aż po grób” (1996); 4) istotne jest także posługiwanie się reprodukcjami obrazów z wizerunkami Albrechta Dürera – malarskimi autoportretami uzupełnionymi często własnymi interwencjami, zmieniającymi ich pierwotny wyraz (np. „Apokalipsa w tęczowej spirali”,1990). Najważniejsze prace powstały w ramach pierwszej koncepcji. Reprezentują ja statyczne i „proste” w sensie inscenizacji autoportrety.7 Autoportret zmultiplikowany składa się ze statycznych obrazów przypominających kadry z filmu „Mental Steps”. Te wyobrażenia są niepokojące, świadczą o możliwości rozpadu każdej tożsamości i psychiki. Proces dezintegracji tożsamości znany z medytacji dalekowschodniej, może być jednak groźny, o czym pisał kiedyś w opowiadaniu „Tajemnica doktora Honnenbegera” Mircea Eliade. W latach 70. powstały także fotomontaże, będące rezultatem oddziaływania konceptualizmu poetyckiego (np. Zdzisław Jurkiewcz) czy poezji wizualnej, której wybitnym przedstawicielem okazał się Stanisław Dródż. Przykładem jest realizacja składająca się z trzech fotografii „Ingerencja”, która posiada w sobie również składnik łączenia i nieokreślonej podróży po czasie i przestrzeni. Z tego okresu pochodzi przynajmniej kilkadziesiąt autoportretów, zapisujących powolną lub szybką przemianę swej fizyczności. Artysta ogląda się w obiektywie aparatu niczym w lustrze. Są to zdjęcia bez pretensji do bycia progresywnym, bulwersującym, ironicznym. Ich cechą jest prostota i autentyczność przedstawionych sytuacji, mimo, że pokazują różne odcinki czasu, zestawione na kolejnych zdjęciach. Tego typu postawa pojawia się w fotografii polskiej początkowo u Wiesława Hudona, potem u Andrzeja i Natalii Lachowiczów. Ale w przypadku Dudka–Dürera mamy do czynienia z nową jakością, z pewnością przypominającą także postawę Josepha Beuysa, który każdą sytuację i chwilę umiał wykorzystać do własnej, oryginalnej 17


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

koncepcji sztuki. Swych kulturowo–religijnych źródeł poszukiwał nie w Bonn czy w Nowym Jorku, ale na obrzeżach Europy, a także w szamanizmie. Za pomocą każdego dosłownie środka i każdej formy mogła się dowolnie materializować we własną formułę. 3. Czasy postmodernizmu Postmodernizm to refleksja teoretyczna polegająca na zmianie patrzenia na sztukę i kulturę, polegająca na ujawnieniu nowych aspektów (feminizm, homoseksualizm), czy reguł, które z racji represyjności państwa nie mogły być wcześniej zauważone, czy właściwie interpretowane. To także twórczość odwołująca się do akceptacji „innego” i multikulturowej równości wszelkich kultur. Fotografia Dudka–Dürera jest do pewnego stopnia niezależna od mód i konwencji, jakie zapanowały w latach 90. i rozwijających się w chwili obecnej. Ale nie do końca. Jeśli postmodernizm interpretowany będzie również jako twórczość najnowszych technologii w zakresie cyfrowego opracowania fotografii i wideo, to można wskazać jego oddziaływanie widoczne także w aktywności wrocławskiego artysty. W latach 90. i obecnie świadomie eksploruje nowe możliwości montażu komputerowego (np. „Autoobserwato I ver. III”) Interesuje go nie tylko twarz, ale także poszczególne „żywe” formy geometryczne, w tym proces powstania i zanikania obrazu, jako potencjalnie każdej wyobrażonej formie. Tego typu realizacje są konsekwencją działalności graficznej Eschera a wcześniej – malarskiej Salvadore Dali, a także malarzy epoki baroku (Momper), a nawet renesansu (Hans Holbein mł., Andrea Mantegna). Ale w obecnych czasach jest to także popularna rozrywka propagowana prze magazyny ilustrowane, gdzie można znaleźć tzw. figury niemożliwe, badające naszą percepcję wzrokową. Ale wrocławskiemu artyście służy to do przekazania idei ciągłej transformacji, nieustającego działania prawa karmy (Analogie II, III, IV). Tak więc w udany sposób nie tylko łączy różne realności (Apokaliptyczna identyfikacja I, 2002 a zwłaszcza Apokaliptyczna identyfikacja IV), ale wychodzi poza schematyzm tradycji abstrakcji geometrycznej i penetruje w rejony graniczne fotografii, przechodząc pod względem technologicznym do grafiki, choć punktem wyjścia, czy, precyzując, jednym z punktów była fotografia. II. Wideo zapisem niekończącej się drogi po meandrach życia i sztuki 1. Wczesne filmy (lata 80. – ok. 2000). Twórczość wideo Dudka–Dürera nie ma do tej pory swego omówienia choć artysta na tym polu działa już od początku lat 80. Nie jest też umieszczana w podstawowych opracowaniach nt. polskiego wideo.8 Wynika to z podobnych uwarunkowań, jak ma to miejsce w przypadku fotografii. Dudek–Dürer podąża wyłącznie własną drogą, tworzy własną konwencję w ramach języka wizualnego wideo, która wykazuje związki przede wszystkim z fotografią, a także z grafiką. Co bardzo istotne jego utwory filmowe nie pasują do żadnego nurtu sztuki polskiej, dlatego w większości pozostają nieznane. Zainteresowanie wideo początkowo wiązało się z dokumentacją performance („Meditation on Copyright 4”, 1983) i odbywaniem podróży, z których szczególnie istotna była wyprawa do Australii w 1989 roku. Od tego czasu powstały pierwsze samodzielne filmy. Dla 18


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

mnie istotny jest „Nothing”’; obraz jest bardzo statyczny, pozwala inaczej spojrzeć na upływający czas, który bardzo powoli mija. Wyznaczają go wolno przesuwające się chmury na niebie. Ten motyw pojawi się także w innych realizacjach powstałych już na początku XXI wieku. „Sensitive Rail...” oraz „Stairs” poruszają motyw wędrówki, chyba najbardziej charakterystyczny temat jego twórczości. Jest on wędrowcem typu romantycznego, który odkrywa wizualne stany, piękne, choć mogące skrywać nie tylko przemijanie, ale także śmierć, jak widzimy to w pełnym melancholii filmie „Cemetary”, który wykorzystuje możliwości technicznego zwielokrotnienia obrazu i jego pomniejszanie. Wszystko skupia się w formie prostokąta, który według teorii Carla Gustava Junga, wyrażonej w książce Archetypy i symbole, jest formą symboliczną, do której adoptowane zostało Zło, do tej pory w religii i sztuce chrześcijańskiej odrzucone lub zepchnięte na margines, co wyraża forma trójkąta jako idei Trójcy Świetej.9 W utworach tych dominuje motyw drogi, związany z podróżami, zmienność i nieuchwytność świata. Wszystko jest ulotne, nie ma dramatycznych zdarzeń i wydarzeń. Wszystkie powyżej opisane elementy świata widzianego i zapisanego na taśmie magnetycznej, pojawiają się w następnym okresie. 2. Sztuka jest formą medytacji.10 Wideo z XXI wieku. Sztuka związana z medytacją lub jako forma medytacji jest niepopularna, nawet wśród artystów związanych z Zen, choć miała wielu wielkich przedstawicieli, jak malarz Marc Tobey czy fotograf Minor White. Także w niektórych pracach i przede wszystkim w wystąpieniach Josepha Beuysa można wskazać próbę takiej postawy (akcje: „Jak wytłumaczyć obrazy martwemu zającowi”, „Kojot”). Przykładem tego typu postawy artystycznej jest film Dudka–Dürera pt. „Border”. Czym jest tytułowa granica? A może zniknęła w wyniku zacierania się konturów świata, który opiera się na reprodukcji i kulturowej fikcji, czego przejawem jest pojawiająca się na początku i końcu filmu słynna Statua Wolności z 1886 roku. O jej „fikcyjności” świadczy też fakt, że niewielu ludzi wie, że jej twórcą jest francuski rzeźbiarz F. Bartholdi. Nie reprezentuje ona tak naprawdę idei wolności, gdyż jest „tworem sztucznym”. Wolność i wyzwolenie zdobywa się poprzez medytację. Widzimy postać artysty, który przenika cały świat, także miejsca nierealne i nieprawdziwe, bo pojawiające się z filmowania reprodukcji fotograficznej. Jest to utwór refleksyjny, oparty na zasadzie rozbijania i scalania obrazu oraz przenikania się kilku realności. „Mental Steps” to jakby zmienna w czasoprzestrzeni fotografia, choć także przenikająca się z innymi realnościami. Film prezentuje portret zwielokrotniony i zmultiplikowany, w znaczeniu rozpadu jednej tożsamości (osobowości), która wypala swą materialną powłokę. „Trans Trip” traktuje o potrzebie medytacji w każdych warunkach i okolicznościach, także w czasie picia herbaty czy podczas wizyty w toalecie. Medytować można nad każdą formą, także nad filiżanką herbaty z wyobrażaniem ryby. Wtedy zacznie znikać jedyna realność tego świata, który do pewnego stopnia jest ułudą, i mogą pojawiać się inne wyobrażenia, inne realności. „Velocity” – rozczłonkowanie i łączenie wszelkich form na tym świecie jest odwieczną zasadą . Także artysta jest elementem niesłychanie szybko zmieniającej się rzeczywistości. To najbardziej dynamiczny i abstrakcyjny w formie film artysty. Tylko czasami widzimy w nim elementy znanej nam rzeczywistości w postaci muru z graffiti czy widoku nieba. „Transfer of Energy” to film przedstawiający w symboliczny sposób zmianę energii, „wsysanie” realnych istnień ludzkich i ich rzeczywistości do „koła życia i śmierci” podstawowego 19


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

pojęcia formuły dalekowschodniej. Rozpoczyna się odrealnionym kolorystycznie widokiem miasta. Znów nakładają się rzeczywistości, jeden ze składników jest nawet surrealny, gdyż takie jest też codzienne życie. Widzimy młodzieńca noszącego na głowie rzeźbę – to nie jest teatralna inscenizacja lecz rytuał. Do „Tendency” punktem wyjścia było Biennale w Wenecji 2003. W idącym tłumie ludzi nie wiadomo kto idzie do przodu, a kto się cofa. Dudek–Dürer konfrontuje się tu z rzeźbą znanego amerykańskiego artysty Charlesa Raya. Stawia pytanie, co jest prawdziwszą formą sztuki? On jako „żywa rzeźba” czy realistyczna w formule naga kobieta z rzeźby Raya? Dudek– Dürer nie ma wątpliwości – to on jest właściwą formą sztuki! Film zaczyna się od płomienia świecy i kończy identycznym kadrem, co przypomina klimat fotografii z cyklu „Żywioły” Zygmunta Rytki, który sfotografował płonącą świeczkę na tle dłoni. Bardzo pięknie zaczyna się film „Trans Wishes I”. Widzimy widok wzgórza, słup i chmury, które tworzą idealny porządek – klasyczny w znaczeniu dziedzictwa starożytnej Grecji. Nie zakłócają go nawet obłoki, które nagle (siłą kreacji artysty) zmieniają swój bieg i płyną w odwrotną stronę. Wszystko skupia się w źrenicy oka Dudka–Dürera, to ono wyznacza strukturę świata. Wszystko jest relatywne, zmienne, podporządkowane czy też związane z muzyką, choć ta powstała później jako forma konstruująca świat widzialny. Jaki film jest rodzajem klamry spinającej całość jego zainteresowań w wideo? Wydaje mi się, ze takie postulaty najlepiej wypełnia „Invisible Time”, którego muzyka w odróżnieniu od innych tego typu utworów jest bardziej apokaliptyczna. Film ten pokazuje tych którzy idą do przodu i cofają się i vice versa. Nie wiadomo jaki jest prawdziwy porządek czy forma ruchu. Czy jest linearny czy eliptyczny etc. Wyjście z tej sytuacji, której pojawia się napis „Last Minute” jest pozostawienie, jak sam uradowany Dudek–Dürer czasie wiecznym w medytacji, wytyczonej formą koła, wokół którego kręci się artysta. Artysta w delikatny sposób zdaje się mówić – „pamiętaj, każda chwila jest ostateczna, może zadecydować o twej formie przyszłego bytu”. „Intoduction to” pokazuje walkę wszystkiego ze wszystkim, nawet żywiołu ognia, który się materializuje w najróżniejszych wizualizacjach. Sam artysta w wielu swych filmach stara się pokazać inną możliwość, którą wyznacza medytacja – twórcze podtrzymywanie struktury świata, gdyż tylko to może uczynić. 3. Co jest kamerą? Oczywiście umysł artysty, który wykorzystuje oprogramowanie elektronicznych kamer cyfrowych. Z pozoru jego filmy są nużące, z powtarzającymi się motywami. Wielu odbiorców nie może „przedrzeć się” przez ich specyficzną formę, dodatkowo nie rozumiejąc ich problematyki. Jest przykładem artysty, który doskonale kontroluje narzędzie, jakim jest kamera, choć posługuje się trochę monotonną formą, pozbawioną narracji i mocnych akcentów dramaturgicznych, co nie w pełni odpowiada typowej strukturze filmowej. Struktura Bardzo interesująca jest struktura jego filmów z drugiego okresu twórczości, która przypomina zasadę znaną z obrazów unistycznych Władysława Strzemińskiego, a potem działalności amerykańskich „action painters z lat 50. Jest to wychodzenie poza ramę („over All”), nie tylko naszego umysłu, ale zasadę narracji filmowej. Forma jego filmów jest nie tyle kolażowa, co fotomontażowa, ze skłonnością do geometryzacji wielu form. Struktura jest swobodna, nie linearna, przywodząca na myśl świat oniryczny, w którym rzadko widzimy realność motywów, będących tylko dopełnieniem. 20


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

Symbolika Każdy twórczy artysta poszukuje nowych form symbolicznych, oczywiście w ramach uprawianego dyskursu artystycznego. Inny będzie w schemacie malarstwa abstrakcyjnego (np. Leon Tarasewicz), inny w języku fotografii (Zygmunt Rytka), jeszcze inny w określonej formule związanej z własną egzystencją (Roman Opałka). Czy taką formułę własnego języka symbolicznego znalazł Dudek–Dürer? Jestem przekonany, że tak. Jego symbolika odnosi się do uzmysławiania idei drogi życia, poszukiwania pełni, pokazywania problemu „wypalania się” materialnej formy ciała. Takimi własnymi symbolami są: oko, ogień, motyw drogi, podróży, przemiany energii. W ten język włączone są inne wcześniejsze formy, jak „sztuka butów”, „sztuka spodni” etc. Czym jest sztuka według Dudka–Dürera? Czy warto zastanawiać się, jaka forma jego twórczości jest najważniejsza? Myślę, że jej cechą jest intermedialność (multimedialność), o której Franciszek Chmielowski pisał: „Sztuka od dawna była multimedialna w sensie synkretyzmu środków przedstawienia i taka nadal pozostała, najbardziej w dziedzinie określanej nazwą »sztuk widowiskowych«. [...] Możliwe jest, że nowa, multimedialna sztuka przejawia tendencję powrotu do ideałów sztuki jako żywiołowego, oddziałującego na wiele zmysłowych receptorów para religijnego procesu, jakim była sztuka u zarania europejskiej kultury. [...]Sądzę, – napisał Chmielowski – że natura sztuki multimedialnej w porównaniu z naturą sztuki dawniejszej nie uległa zbyt daleko idącym zmianom oraz że zmiany mają charakter raczej ewolucyjny niż rewolucyjny. W dalszym ciągu główną sprawnością sztuki pozostała gotowość postaciowania, nadawania kształtu nowym, pojawiającym się znaczeniom w ludzkim świecie. Jest to chyba stałe i niezbywalne zadanie sztuki, funkcja, w której realizuje się to, co dla niej istotne. Jeżeli bowiem weźmiemy w nawias lub unieważnimy jej filozoficzną (ontologiczną i epistemologiczną) medialność i związaną z nią funkcję prezentowania nowych sensów – to cóż pozostanie nam z jej dzieł? Tylko sama materialna naoczność, konkretna rzecz, która w Ingardenowskiej estetyce była określana jako »podstawa bytowa«. Określenie to zachowuje ważność także w przypadku dzieł sztuki nowych mediów, które – pozbawione funkcji przenoszenia znaczeń – zostają zredukowane do poziomu elektronicznych zabawek lub gadżetów”.11 Trudno odpowiedzieć na pytanie, co jest istotą jego twórczości – performance, fotografia, grafika, wideo? Może on sam jako idea „żywej rzeźby”, która łączy wszystkie formy multimedialnej aktywności. Jego postawa moralna, nastawienie na transcendencję godne są najwyższego uznania. Z pewnością w wielu dziedzinach artystycznych, jak performance, grafika, fotografia czy wideo artysta znalazło nowe aspekty wypełniające świat jego sztuki, także formalne aspekty.12 W udany sposób rozwija odwieczne zagadnienia dyskursu artystycznego nt. powinności sztuki i artysty. Czym jest sztuka według Dudka–Dürera? Nim samym i materializowanymi przez niego formami artystycznymi lub okołoartystycznymi, gdyż w każdej sytuacji może wykonać dzieło z przypadkowych przedmiotów, np. pudełka po zjedzonej pizzy. Ale czy to jest dzieło sztuki? Sytuacje te, kreślone w wielu miejscach jego pobytu przypominają o micie związanym z królem Midasem, a także postulaty oraz praktykę Josepha Beuysa, który stosował podobną metodę pracy twórczej, polegającą na maksymalnym rozplenieniu swej energii 21


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

twórczej.13 Ale dorobek artystyczny, z jakim mamy do czynienia w przypadku Dudka–Dürera wzbudza najwyższe uznanie. Czasami jego tropami podążają nieliczni młodzi adepci wideo i performance, jak np. medytujący Marek Zygmunt. W tym samym kierunku już od początku lat 60. XX wieku zdaje się zmierzać malarz Andrzej Urbanowicz. Ta droga godna jest nie tylko uwagi, ale także pielęgnacji, gdyż „każdy ogród jest też Twoim ogrodem”.

Przypisy: 1 A. Dudek–Dürer, [tekst bez tytułu], Andrzej Dudek–Dürer: „Meta...Przestrzenie X”, kwiecień– maj 1995, Galeria 526, Poleski Ośrodek Sztuki, Łódź s. nlb, (druk ksero). W przytoczonym fragmencie zachowano oryginalną pisownię. 2 Jednym z nielicznych wydawnictw, gdzie przedstawiono twórczość A. Dudka–Dürera na tle wrocławskiego środowiska fotograficznego jest album Fotografia we Wrocławiu 1945–1997, Wrocław 1997. Sądzę, że jego twórczość fotograficzną i wideo, nie mówiąc o performance i muzyce, należy sytuować na tle sztuki polskiej, choć z różnych powodów, nie będzie ona należała do dominującego nurtu. Jest twórcą „osobnym”, poza problemami konceptualizmu (lata 70.), „nowej ekspresji” (lata 80.), „sztuki krytycznej” (lata 90.). Dla niektórych polskich artystów, poszukujących w medytacji swej duchowej realizacji, może spełnić rolę podobną nieco do roli, jaką spełnił w Niemczech w latach 70. i 80., a potem na całym świecie Jospeh Beuys. 3 Takie pytanie można stawiać tym, którzy reprezentują popularny, lecz także niebezpieczny w swej materii synkretyzm religijny. Czy najprostsza droga w naszej cywilizacji i kulturze nie prowadzi do katolicyzmu (C. Gustaw Jung) lub prawosławia (Jerzy Nowosielski, Mircea Eliade)? Czy pojecie „karmy” nie zostało zniszczone i ostatecznie unicestwione w świecie zachodnim przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, który stał się człowiekiem i cierpiał? 4 Ten aspekt analizuje dokładnie w swym tekście A. Kostołowski, Zmiana nawozu sztuki, w: Andrzej Dudek–Dürer , Meta... Trips... Arts II , West Berlin 1986 [wyd. prywatne artysty] . 5 Ciekawe skąd pojawiło się w twórczości Dudka–Dürera zainteresowanie fotomontażem. Być może jest ono efektem wystawy Aleksandra Krzywobłockiego z 1975 roku z Muzeum Narodowego we Wrocławiu. W jednej, jak dotychczas, monograficznej wystawie tego wybitnego artysty, pokazano jego wyjątkowe wyczulenie na stany surrealistycznej podświadomości. 6 W ramach tej formuły performance należy wspomnieć o wyjątkowej pracy, która zapisana została na fotografii w postaci „rysunku świetlnego” pt. „Projekt Metafizyczno–Telepatyczny w 524 rocznicę rodzin Albrechta Dürera” (1995). Istotą performance Dudka–Dürera jest medytacja połączona z duchową muzyką graną na sitarze, unicestwiającą fizyczne superego. Ważną jej formą jest niszczenie, a także nakładanie poszczególnych wizerunków artysty i jego archetypów, jak Albrecht Dürer, co szczególnie widoczne było w wystąpieniu „Meta...Relacja” (Muzeum Narodowe we Wrocławiu, 2003), a miało swych antenatów w kwestionującym pozycję fotomedializmu performance Andrzeja Różyckiego z 1973 roku pt. „Identyfikacja pozorna”. Notabene postawa Różyckiego poprzez poszukiwanie sacrum w desakralizowanym świecie jest bliska Dudka–Dürera, ale podstawowa różnica polega na fakcie, ze Różycki łączy swą sztukę z twórczością chrześcijańską, w wersji katolickiej, choć o neoawangardowym rysie. 7 Takie prace po raz pierwszy od wielu lat pokazał Andrzej Saj na ekspozycji „Autoportrety” (2005). Z pewnością prace Dudka–Dürera wśród klasyków polskiej fotografii nie tylko należały do interesujących, ale najbardziej udanych, gdyż podobnie jak Markowi Gardulskiemu, chodziło mu autentyczny zapis swej fizjonomii i psychiki. 8 Do wyjątków należy katalog Video, instalacje, performance, Muzeum Sztuki i Muzeum Narodowe w Poznaniu, Łódź 1994, w którym zaprezentowano artystę. 9 Oczywiście powstaje problem interpretacyjny polegający na fakcie, że Dudek–Dürer odwołuje się do synkretyzmu religijnego, w którym jednak „czynnik” dalekowschodni, w tym pojęcie reinkarnacji, odgrywa ważniejszą rolę od tradycji chrześcijańskiej. Z tego powodu mogą pojawić się wątpliwości stosowania psychologii głębi Junga do interpretacji sztuki wrocławskiego artysty. 10 Nie tylko oczywiście, ale taką funkcję pełniła od swego początku do XIX wieku. Rozejście się drogi sztuki i religii zaczęło się od czasów renesansu, doprowadziło do jej zbytniej ornamentalizacji (np. barok), zaniku (awangarda) czy zmiany funkcji, choć w XX wieku i obecnie można wskazać takich artystów, którzy wierzyli lub wierzą w jej sakralny wymiar, np. Andriej Tarkowski. Nawiązują także do swych przemyśleń zawartych w tekście pod tym samym tytułem, patrz: K. Jurecki, Sztuka jest formą medytacji, „Exit”, 2005 nr 3. 22


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

11 F. Chmielowski, Medialność jako problem filozoficzny, w: Piękno w sieci, red. K. Wilkoszewska, Universitas, Kraków 1999, s. 129/130 12 Niniejsza wystawa prezentuje przede wszystkim problematykę fotografii, wideo oraz częściowo druku cyfrowego. 13 Problem ten rozwinąłem w tekście Joseph Beyus – szaman czy nauczyciel?, w: Documenta Kasel./ Joseph Beuys – szaman czy nauczyciel?, Muzeum Okręgowe w Toruniu, 1996, (kat. wyst).

FELIETON: Andrzej Walter MUSTANG Mam już dosyć buty, arogancji i zarozumialstwa, które na swoim blogu stosuje Leszek Żuliński. Czas, kiedy „było nam po drodze” i Leszek pisał posłowia do mojej poezji skończył się nieodwołalnie. I nieodwracalnie. To był wtedy inny człowiek. Pełen chęci odkupienia win oraz pełen pokory za świństwa, które ludziom wyrządził. Pełen zapału do tworzenia „nowego”. Nowe jednak nadeszło szybciej i z innej strony, niż nam się wydawało, a Leszek odczytał je na swoją korzyść. Poczuł się uwolniony przez grupki neofitów, dla których naród i historia znaczy mało, albo nic. Przez grupki (enklawy), które zadowalają się ekstazą swego wystąpienia przy mikrofonie i które piszą swoje neofickie liryki na bliżej nieokreślony temat. To obłęd. Arogancja Leszka znalazła swój finał w wyrzuceniu go z redakcji portalu „Pisarze.pl”. Sam na to zapracował, kalając gniazdo, w którym znalazł schronienie, kiedy tego najbardziej potrzebował. To właśnie też dowodzi przywołanej arogancji. Wiem, że stawiam sprawę ostro. Piszę tekstem otwartym i nie owijam w bawełnę. Bez tych wszystkich zabiegów, kamuflaży, podchodów, które stosuje Żuliński. Mam po prostu dość. Przeciągana struna pękła. Tak, jak na portalu „Pisarze.pl”. Skończyła się, po którejś tam zaczepce, moja cierpliwość i to stałe sformułowanie „pewien publicysta”. Proponowałem zakończenie tych zaczepień, ale widać zainteresowany na innych metodach wychowany. Skoro mu wolno, to będzie do upadłego. Uwypukla się oto cały wachlarz cech określający system wartości. Jaki on jest – wiemy. Nielojalność wobec bliskich i przyjaciół. Czasem da się odkupić swoją postawę. Czasem – a zwłaszcza z potęgującą się arogancją – nie. Na portalu „Pisarze.pl” ukazał się tekst Andrzeja Wołosewicza pod tytułem „Czy mamy obowiązki wobec literatury?”. Autor niby to rozważa całe nasze literackie jestestwo, a „pod osłoną nocy” ładuje odłamkowym, pisząc o „Króliku” i znajomych tegoż królika. Królikiem jest mój przyjaciel – Andrzej Gnarowski, a znajomym królika ja. Nie mam pretensji do Wołosewicza. Stoimy raczej – jak sam przyznaje – po jednej stronie barykady. W dalszej części tegoż tekstu, układankę mentalną domyka: „zgoda z poglądami” Leszka Żulińskiego, który wszem i wobec wyraża zachwyt nad poezjami kolejnych „młodych ponętnych”, raczkujących, królic. Rozmnożyły się nam – oj, rozmnożyły… Leszek reformom nie podlega. Wpisuje się w jednolity front „wielkich” krytyków ex cathedra, którym wilk podsowiecił (lat temu kilka)… (ale, ponieśli i wilka) koronę, a zgoła łaskawy – nie zjadł, lecz pokazał, idąc z powrotem do Lasu – goły tyłek. Żuliński spuścił wzrok, zebrał zabawki i szybko wrócił do swojego odwiecznego mitomańskiego credo. Podkreśla zawsze i wszędzie dziarsko – „siedzę w literaturze od lat”. Żeby nikt nie miał wątpliwości o potędze majestatu. Siedzi zatem, jaśnie pan, w tej literaturze, od lat, a zmian nie widzi. Ależ nie. Widzi. Widzi zmiany. Na lepsze. Może, na swoje lepsze. Łasił się pan L. Ż. do Wilka – Wrocławskiego 23


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

Bohdana, który jakoby mozolnie pozytywistycznie, wbrew wszystkim i wszystkiemu prowadził portal „Pisarze.pl”. I nawet jeżeli tak jest, jeśli Boguś W. wykonuje fenomenalną robotę Don Kichota – szerząc kulturę wysoką, to przywołany mustang „deklarując poparcie” („wicie, rozumicie”) – aż mlaskał w swej hipokryzji klakiera, bodaj nic, z Dzieła i poglądów na świat Redaktora portalu nie pojmując. Jego prawo. Nie każdy może być piękny – jak mawiają. I nie każdy zostanie Sancho Pansą. A już z pewnością nie będzie to Żuliński. Niech zajmie się swoją hodowlą królic, swoją wdzięczno-kształtną trzódką i przestane wygłaszać swoje wielce przemyślane, epokowe mądrości. Tam chyba jego miejsce. To miejsce pachnące siankiem i wielce urokliwym zapachem bicia piany, która wylewa się z małych enklaw niepodległości poetycznej, którą samozwańczo ogłasza dla tych i owych, zwłaszcza płci pięknej (a dla nich najpiękniejszej). Problem w tym, że to nikogo dzisiaj nie interesuje. Pisząc nikogo – mam na myśli najbardziej czytelników. A że tych coraz mniej, to koło się domyka. Pisane przez Żulińskiego napuszonym, mglistym językiem wynurzenia Satyra, nie dają bladego pojęcia o literaturze współczesnej generalnie, a już o współczesnej poezji w szczególności. To są jedynie ruchy pozorowane i chwyty groteskowe, które mają na celu poprawę samopoczucia, zarówno jego jak i wianuszka wzajemnej adoracji, o którym raczyłem jakiś czas temu wspomnieć w pewnym felietonie. Nadano mi po nim miano „kucyka”. Dlatego też nie ma to jak podziwiać wyczyny „szalonego mustanga”. Mustang, co prawda, chyba nie za bardzo wie, iż sam siebie określa mianem potocznie nazwanego, zdziczałego konika prerii. Właśnie to jego zdziczenie obserwujemy ostatnimi czasy i pokaźna część „hodowców” dziwi się, że występuje ono tak spotęgowane… Jak inaczej odreagować swe troski i bóle. Cóż. Mustangi wtapiają się w pogmatwany pejzaż naszego – coraz bardziej wyizolowanego – środowiska literackiego. Środowisko to umiera śmiercią naturalną w kraju braku czytelnictwa. A skoro ludzie książek nie czytają, to i krytyk jaśnie wielmożnych tym bardziej. Czytamy je jedynie my i zęby nam zgrzytają, ale od czegóż zęby – od zgrzytu właśnie. Nasze piękne, niewinne, śnieżnobiałe królicze siekacze, albo kiełki znajomych królika. I zastanawiam się jak z takim człowiekiem polemizować, skoro nic nie rozumie. Skoro uśmiechając się – syczy. Sączy ten swój jad zdetronizowanego krytyka i swój pseudoświatopogląd. Tylko las, króliki, kucyki i cała ta przypowieść o przyrodzie. Zdziczał i basta. My chyba też dziczejemy, czytając te brednie i rewelacje o poetce X bądź Y, której teksty są po prostu słabe. Tak „wielki krytyk” roztrwania swój dorobek. Swego czasu – mnie, jako nademocjonalnego – po lekturze kolejnych wynurzeń L. Ż. poniosło do napisania tekstu, którego w końcu nie opublikowałem, gdyż sądziłem, że możemy obaj dać sobie spokój. Niestety widzę, że mój oponent wciąż syczy i prowokuje. Wciąż w swoich tekstach czyni prywatne wycieczki i wplata niedwuznaczne aluzje. Nadszedł oto czas, by mu odpowiedzieć publicznie, by zarazem ów mój tekst ujrzał światło dzienne. Może i daremne teksty piszę, ale szczere. Na czymś mi zależy, o coś walczę, czegoś szukam. Nie dla siebie. Ci, co w to nie wierzą, mierzą swymi miarami. To miary karier, lansowania nazwiska i tym podobnych bzdur. Usiłuję być ponad tym. A że ktoś tego nie pojmuje – jego problem. Że zarzuci mi hipokryzję – też jego problem, wart zastanowienia, ale zastanawianie się to ostatnia rzecz, jaką taki zarzucający czyni. Nie zjadłem wszystkich rozumów, nie mam na celu pouczania innych. Wygłaszam swoje zdanie – Tyle!…

24


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

Oto tekst z 11 stycznia 2014 roku. AFRONT Mieliśmy człowieka z marmuru, mieliśmy człowieka z żelaza. Potem pojawił się człowiek z teczki. Powinniśmy teraz przyjrzeć się człowiekowi bez kręgosłupa. Czyż właśnie on nie jest efektem i produktem naszej transformacji? Człowiek Zelig – manipulowana zabawka, przypadek koniunkturalny. Człowiek kameleon. Faktem jest, że już totalne lata siedemdziesiąte charakteryzowały się popularnością takich postaw, podszyte propagandą sukcesu i sytości na kredyt. Dziś przeżywamy swoiste déjà vu, a jednym z jego jaskrawszych przykładów jest krytyk literacki, Leszek Żuliński. Na jednym z ostatnio zamieszczonych wpisów swojego internetowego bloga, 9 stycznia 2014 roku Leszek określił swoją postawę, pogląd na współczesną Polskę oraz całokształt własnej reakcji na ostatnie dwadzieścia pięć lat. Znamy przypadek Feniksa, który uniósł się z popiołów, lecz akurat on takim przypadkiem nie jest, i choćby chciał, nigdy nie będzie. Tekst zatytułowany jest „Fronda czyli afront” i zawiera kilka perełek ideologiczno-myślowych. Dowiadujemy się na przykład, że: „Jak widać, proces asenizacji postkomuszej (brrr, co za słowo) trwa w najlepsze! Tylko, gdy patrzę na okładkę tej książki, to zgroza mnie ogarnia. Na niej zdjęcia: Jerzego Baczyńskiego, Roberta Kwiatkowskiego, Tomasza Lisa, Adama Michnika, Moniki Olejnik, Janiny Paradowskiej i Jacka Żakowskiego. Pytam się: do którego pokolenia wstecz będziemy lustrować osoby publiczne? Do jakiego stopnia będziemy je obwiniać winami ich rodzin? I jak trzeba być ślepym oraz głupim, by chociażby tych wymienionych wyżej, a przecież znakomitych dziennikarzy, chociaż ciut nie cenić i nie szanować?” Muszę najpierw pogratulować języka. Wytworny. Właśnie taki, o jakim sam krytycznie się wypowiada na różnych łamach. Rozumiem jego niechęć do opublikowanej książki, a tejże niechęci przyczyny są już raczej powszechnie znane. Jednak komu jak komu, ale właśnie jemu raczej nie wypada wypowiadać się w tym tonie, na Ten akurat, specyficzny Temat. Asenizacja albo osławiona lustracja nigdy się w tym kraju na poważnie nie zaczęły. Wszelkie chęci jej porządnego przeprowadzenia odgórnie przez lata bombardowano. Większość teczek spalono czy zniszczono. Nasz świat wzbogacił się o kilku „ludzi honoru”. Kilku inspiratorom tego oczyszczania nie przyszło jednak do głowy, że w tym, co zostało, jest aż tyle ważnych faktów, które pozwalają jednak, choć w części, przeszłość odtworzyć. A na pytanie – po cóż ją odtwarzać – odpowiem: aby wybaczać świadomie wiedząc, co i komu się wybacza. (jeśli da się wybaczyć). Tłumaczenia – a ja myślałem, że się to nie wyda też świadczą o tłumaczącym. Nie wiem, czy właśnie takiego tłumaczenia nie można nazwać głupotą. Są jednak w takim tłumaczeniu, którego ty, Leszku, byłeś autorem, i inne warstwy postaw. Naiwność, cwaniactwo i… właśnie okruch przywołanego na wstępie koniunkturalizmu. Że nam się upiecze. Że nam się uda i… płyniemy dalej. Zmieniamy banderę, mundury, dystynkcje i żeglujemy – a gdzież by indziej – na zachód. W nowy świat. Dlaczego mam czelność teraz to pisać i wypominać? Otóż odpowiedź na to pytanie jest esencją tego tekstu. Dlatego, że ci, którzy powinni pokornie przyznać się, przeprosić i płynąć dalej wspólną łodzią zrobili się dziś butni, zarozumiali, wzgardzający i bardzo, ale to bardzo – ważni. Sami stosując przemysł pogardy i wykluczeń dla pokaźnej części społeczeństwa, odmawiają tej właśnie części prawa do sprawiedliwości – choćby poprzez opisanie faktów. Gdyż opisanie faktów, dotarcie do źródeł, genezy postaw i atmosfery domów i dorastania w nich pewnych ludzi jest potrzebne. Daje nam jakiś obraz dlaczego niszczy się historię, tradycję, edukację czy postawy patriotyczne. Przecież w domach działaczy KPP nie za bardzo ceniło się 25


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

opłatki, stajenki czy misteria wielkanocne. A czym Jaś za młodu nie nasiąkał, to w dorosłości swej już nie nasiąknie. Dzisiejszy zaś świat – pieniężno-kapitalistyczny z ogromną władzą i upadkiem większości wartości – pozwala tym nie nasiąkniętym Jasiom głosić swoje wynaturzone półprawdy wszem i wobec, nagłaśniając je skutecznie, psując kolejne pokolenia Jaśków i rozwalając to, na czym Polska zawsze stała: wartości, rodzinę, chrześcijańskie dziedzictwo… słowem – rozwalając normalność. W tym też miejscu rozważań pojawiasz się ty: człowiek kameleon, człowiek bez kręgosłupa, człowiek, który koniunkturalnie przyklaśnie każdej opcji dającej spokój, ciepełko urządzenia się i możliwości dorobienia. Klaszczesz tym paniom i tym panom, każesz chwalić za ich „osiągnięcia”, których ja osobiście nie dostrzegam. Dostrzegam za to – to, co ludzie ci zniszczyli, czego ty (i tobie podobni) widzieć nie chcą. Piszesz: „No, ale dobrze… Jest Polska prawicowa i jest lewicowa. Jest Polska pisowska i antypisowska. Spór historyczny potrzebuje czasu, by się ostudzić. Pytam tylko: co robi reklama tej książki na portalu czysto literackim? Czy to jest miejsce na takie książki?” To mocne słowa. Co robi reklama książki na portalu literackim? Doprawdy – nie wiem. Przecież na portalu literackim powinno być jak w empikach. Prócz książek: cukierki, miśki, gry komputerowe, nie? Szwarc-mydło-i-powidło. Wybaczcie kpinę. Cóż jednak pozostaje, skoro sam sobie strzelasz w kolano. Potem już jest groźniej: Czy to jest miejsce na takie książki?” Na TAKIE książki. Staje przed oczami Berlin 1936… Tam też zabrakło miejsca na PEWNE książki. Przykładnie (i z pompą oraz misterną oprawą) je spalono. Mam wyliczać jakie? A czy to ważne jakie? Takie… Muszę też dodać, że mam już dość podziałów na lewicę i prawicę, PiS i antyPiS… To już zgrana melodia. Obecny rząd przez lata skupiał się bardziej na dokopaniu opozycji, niż na rządzeniu. Efekty tych „reform” odczuwamy w portfelach. Widzę jednak Polskę podzieloną na myślącą samodzielnie i niemyślącą wcale. To smutny podział. Do tego podziału zasłużyli się jednak dziennikarze (których tak podziwiasz) opisywani w tej alergennej książce. Zasłużyli się – i to bardzo. Doceniamy to, a jakże. Potem piszesz już osobiście – do mnie. (Dlatego też ci odpowiadam): „Na dodatek jeden z publicystów portalu już zaczął książkę czytać i chwali jej ukazanie się. M.in. pisze: »Istnieją jednak jeszcze wydawnictwa, które utrzymują poziom i chwała im za to. Z pewnością należą do nich: Wydawnictwo Literackie, Znak oraz Fronda. Zagospodarowały one rynek grupy ludzi myślących«”. No, jeśli Fronda utrzymuje poziom »ludzi myślących«, to zwiążcie mnie pasami bezpieczeństwa. W każdym razie nie życzyłbym red. Tomaszowi Terlikowskiemu, jednemu z najskrajniej prawicowych i »przykościelnych« dziennikarzy polskich, by za ileś lat ukazała się podobna książka, w której jego dzieci zostaną opisane poprzez swój dom rodzinny.” Coraz częściej ostatnio widzę w naszym narodzie brak podstawowej umiejętności. Czytania ze zrozumieniem. Ale żeby problemy miał z tym wykształcony krytyk literacki. Tego już nie rozumiem. Może i pochwaliłem (w tekście, do którego się odnosisz) ukazanie się takiej pozycji, ale nie zacząłem jej czytać. Napisałem, iż boję się tego czytania. Co do dalszego wywodu Leszka, cóż, chyba, na twoją prośbę należy cię związać pasami bezpieczeństwa. Dla twojego własnego dobra, abyś sobie krzywdy nie uczynił. Sądzę poza tym, że red. Terlikowski, za te ileś tam lat, byłby dumny, jakby się ukazała książka, w której zostaną opisane jego dzieci poprzez swój dom rodzinny. Normalny dom, normalna rodzina, normalny system wyznawanych wartości i stosowanych w życiu. Prawda, szlachetność, uczciwość. Takie domy istniały wręcz powszechnie przed wojną i, być może właśnie dlatego, nawet gdyby Naczelne Dowództwo nie zdecydowało się na taki krok – Powstanie Warszawskie i tak by wybuchło. Poziom niemożności utrzymania w ryzach patriotycznie wychowanej młodzieży i jej determinacja do walki 26


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

w okupantem były ogromne. Z drugiej strony poziom karności tej młodzieży też był wielki. To inny temat. Obawiam się, że dziś nie byłoby żadnego powstania (gdyby zaistniała taka sytuacja, a głupcem jest ten, który uważa, że zaistnieć nie może). Dziś raczej powszechnie złożono by deklarację lojalności okupantowi, lecz… obym się mylił. Wciąż, naiwny, w taką pomyłkę wbrew rozsądkowi – wierzę. Jeśli zaś masz zastrzeżenia do działalności wydawniczej Frondy, to muszę sparafrazować tytuł twojego blogowego wpisu. Nie Fronda to afront. Twój tekst to afront. Dla wielu ludzi myślącej inaczej niż ty. To też przyczyna twojego odejścia z Redakcji Tygodnika „Pisarze.pl”. Wbrew temu, co pomyślisz po przeczytaniu tego tekstu – to wielka szkoda, że nie będzie cię tu nadal. Krytykiem literackim jesteś dobrym. Poetą też. Nie mogę jednak pojąć twojego zajmowania stanowiska w kwestii lustracji i zbliżonych zagadnień, biorąc pod uwagę twoją własną historię. Pamiętam cię jako człowieka, który żałował tego, co uczynił. Publikacja Siedleckiej odsłoniła nam prawdę. Twoja postawa – żalu i chęci naprawy – mogła być wzorem do naśladowania. Do pokazania co stało się w Polsce w latach 1945-1989. Zdumiewa mnie twoja kompletna wolta i diametralna zmiana. Choć właśnie przyzwolenie na to tworzyło atmosferę ostatnich dwudziestu pięciu lat wolnej Polski. Była to atmosfera „grubej kreski”. Jeden motyw jest tu istotny. Aby taką decyzję podjęli wszyscy pokrzywdzeni. Niestety owa „kreska” została nam wszystkim nowocześnie narzucona. Wmówiono nam jej dobrodziejstwa. Słowem oszukano nas. To jest właśnie przyczyna, że omawiana książka powstała. Mówiąc w dużym skrócie myślowym, który jednak każdy pojmie. Tak naprawdę smutno mi, że musiałem to wszystko napisać i wyrazić. Napisałem to dlatego, iż wiem, że wielu ludzi dookoła nas myśli tak samo jak ja. To pokaźna grupa, która – według ciebie – jest sfrustrowana, lamentuje, uprawia fatalizm, destrukcję i kasandryczność. Powiem – nic podobnego. Domagamy się wolności wypowiedzi, prawa głosu, prawa poglądów, domagamy się samodzielnego myślenia, zachowania wartości, nie obrażania nas oraz rządzenia nami w sposób godny, honorowy, uczciwy i z wyobraźnią. Czy to tak wiele? Czy to fatalizm? Nie! To logiczne i konsekwentne domaganie się NORMALNOŚCI. Kiedy w końcu, w tym kraju rozpocznie się normalny Dialog. Bez kłamstwa, manipulacji medialnej, bez mód, trendów i cwaniactwa. Bez pogardy i języka upokorzeń. Że obie strony stosują czasem taki język? To należy ustalić kto zaczął. Tylko po co? Aby się jakoś pogodzić trzeba najpierw to przyznać, że nie ważne kto zaczął. Trzeba pokory i łagodności, ale przede wszystkim świadomości i chęci tworzenia nowego, lecz w solidarności z innymi. Aby wywiesić białą flagę trzeba przypomnieć sobie prawdziwy sens tekstu piosenki Grzegorza Ciechowskiego: Gdzie oni są? Ci wszyscy moi przyjaciele Zabrakło ich Choć zawsze było ich niewielu Schowali się Po różnych mrocznych instytucjach Pożarła ich Galopująca prostytucja – Gdzie są moi przyjaciele Bojownicy z tamtych lat Zawsze było ich niewielu Teraz jestem sam Co to za pan Tak kulturalnie opowiada 27


Krytyka Literacka 3 (53) 2014

Jak się stara ładnie siedzieć i wysławiać Ach co za ton co za ukłon Co za miara w każdym zdaniu I jakie mądre przekonania Gdzie są moi przyjaciele Bojownicy z tamtych lat Zawsze było ich niewielu Teraz jestem sam Oto są oto wszyscy są Przyjaciele moi z wielu stron Co za pochód co za piękny krok Maszerują ramie w ramie wprost I w bamboszach, w garniturach Z pidżamami pod pachami Z posadami, podatkami i z białymi chorągwiami Idą tłumy ich tłumy ich Tłumy ich tłumy ich Gdzie oni są? Oto są, oto wszyscy są. Każdy skupiony na swoim własnym interesie i ukierunkowany na obronę własnej wypracowanej pozycji. Tłum jednostek samodzielnych, samo ustanowionych, rządzących się koniecznością „zrobienia sobie dobrze”. Wyznających zasadę: „piekło to inni”. W to wszystko, w cały ten zgiełk, wpisują się tacy, jak ty, obrońcy tych medialnych gwiazdek i qui pro quo… A że kiedyś…, cóż, po nas choćby i potop. I to właśnie stanowi ów Afront. Ludzie bez kręgosłupa, dla których współczesna Polska to kraj wspaniały. Dzieje się tak dlatego, że dno czyni niewidzialnym. I wtedy nie widać tej ich koniunkturalnej postawy, której się jednak wstydzą. Tylko że dziś takie pojęcia jak grzech czy wstyd – skutecznie zdewaluowano. To z kolei stanowi podwalinę ich buty, zarozumialstwa i pogardy dla nas – myślących inaczej. Jak nas nazywacie?: Oszołomy, mohery, faszyści? I wiele innych inwektyw już padło… Taki jest los wołającego na puszczy. Taki jest los domagającego się normalności. Czynienia „afrontów” i ich doznawania. Dość. Kończymy. Weźmy się w końcu do jakiejś sensownej pracy zamiast obrzucania się błotem. Kończąc, jednak proszę wpisać sobie w wyszukiwarkę internetową „Wydawnictwo Fronda” i zapoznać się z jego historią oraz statystykami wydawniczymi czy nagrodami. Wtedy można zdecydować czy trzeba przychylić się do prośby Leszka Żulińskiego i związać go pasami bezpieczeństwa.

28


Hokusai Bóstwo miłosnej schadzki pióro, tusz, ok. 1821 kolekcja prywatna


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.