ISSN 2084-1124
4 (54) KWIECIEŃ 2014
KRYTYKA LITERACKA LITERATURA SZTUKA FILOZOFIA ESEJE RECENZJE FELIETONY WIERSZE OPOWIADANIA
OD REDAKCJI Johann Wolfgang von Goethe ● Andrzej Różycki, Adam Rzepecki Drogi wyjścia i dojścia... Fotografia, malarstwo, obiekty z lat 1968-2014 ● Krzysztof Jurecki POETIKON JÓZEFA BARANA – DANUTA HASIAK SZKIC Igor Wieczorek CZEKAJĄC NA AMAZONA POEZJA Alicja Kubiak PTASI TRYPTYK POGRANICZA Andrzej Walter UBEK POEZJA Igor Abroskin, Sergilisz Epow, Borys Dragilew, Ramutè Skučajte, Wiktor Melnyk RECENZJA Ignacy S. Fiut [Janusz Orlikowski Gwałt na prawdzie. Szkice i eseje] POEZJA Jerzy Stasiewicz MALOWIDŁA NA TALERZACH Z KOBALTU FELIETON Lech M. Jakób AFORYZM ESEJ Krzysztof Kwasiżur WYSYP KIEPSKICH POETÓW ETNOMETODOLOGICZNIE UZASADNIONY ESEJ Dariusz Pawlicki O KSIĄŻKACH I ICH (NIE)CZYTANIU SZTUKA Pieter van der Heyden LUXURIA
Redakcja Tomasz M. Sobieraj, Witold Egerth, Janusz Najder Współpraca Krzysztof Jurecki, Dariusz Pawlicki, Wioletta Sobieraj, Igor Wieczorek Strona internetowa http://krytykaliteracka.blogspot.com/ Kontakt editionssurner@wp.pl Adres ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
OD REDAKCJI
Słowo na kwiecień W praktyce nikt nie jest przecież tolerancyjny! Nawet jeśli człowiek zapewnia, że zaakceptuje każdego, to zawsze i tak unika myślących inaczej niż on sam. J. W. Goethe, Lata nauki Wilhelma Meistra * Zapraszamy Na wystawę Andrzeja Różyckiego i Adama Rzepeckiego Drogi wyjścia i dojścia... Fotografia, malarstwo, obiekty z lat 1968-2014 Kurator: Krzysztof Jurecki Wernisaż wystawy: 3 kwietnia 2014, godz. 18.00 Wystawa czynna do 11 maja 2014. Ośrodek Działań Artystycznych, ul. Dąbrowskiego 5, Piotrków Trybunalski www.odaart.pl Pokaz ten ma także tytuł alternatywny i bardziej ironiczny: Andrzej Różycki i Adam Rzepecki. Drogi wyjścia i dojścia. Prace z tapczana (Rzepecki) i z korytarza (Różycki)… Tym tytułem również można się posługiwać, gdyż twórczość obu artystów, ciągle młodych duchem, pełna jest swoistej rubasznej ironii wobec życia. Wyjaśnię dodatkowo, że większość zdjęć Adama znajduje się w tapczanie, a część prac Andrzeja stoi na korytarzu oraz spakowana jest w teczkach. Ale do rzeczy. Ekspozycja dwóch twórców: Andrzeja Różyckiego (Łódź) i Adama Rzepeckiego (Kraków) podejmuje problem „mistrz” i „uczeń”, ale nie formułuje go dogmatycznie, ukazując wspólną atmosferę końca epoki Edwarda Gierka i stanu wojennego, który okazał się także czasem zabawy, wygłupu i wielu niewyartykułowanych działań. Sztuka Różyckiego, ale tylko jej cześć dotycząca analizy medium fotograficznego z okresu lat 70. i poszukiwania w żywiole życia, bez uczęszczania na wykłady i korekty, była długą lekcją dla Adama Rzepeckiego i innych artystów z grupy Łódź Kaliska od końca lat 70. do początku 80. Może ten moment fascynacji Różyckim trwa do dziś, choć jest skryty i niejawny? Ostatnie prace Rzepeckiego pt. Droga śmierci (2013) dotyczą konceptualno-dokumentalnych rozważań nad kresem, co jest także bardzo ważnym aspektem działalności Andrzeja Różyckiego, a wcześniej Zofii Rydet (cykl Nieskończoność dalekich dróg). W końcu lat 70. Różycki był nie tylko jedynym artystą akceptowanym i uznawanym za „mistrza” przez grupę młodych twórców, z których powstała Łódź Kaliska w roku 1979, ale również był otwarty na żart, absurd, łączenie jej z tradycją konceptualizmu, jak sam realizował
1
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
to od początku lat 70. Czuł się młodym i przede wszystkim towarzysko związany był z tym ugrupowaniem i z nową formułą z lat 80., jaką była Kultura Zrzuty (koniec 1981-1990), która wpisała się w ciąg zdarzeń od czasów legendarnej już grupy Zero 61. Ale Różycki w nietypowym stylu, inspirowanym od lat fotograficznymi monidłami, łączącym specyfikę modernistyczną, czyli progresywną z wyjątkowo ciekawym pod względem filozoficzno-antropologicznym analizowaniem i przywoływaniem problematyki sacrum, podejmuje specyficzną rywalizację między nowoczesnym „ja” a strefą sacrum. Ekspozycja pokazuje prace powstałe od końca lat 60. do chwili obecnej. Ważne jest akcentowanie świadomego wychodzenia z modernistycznej koncepcji, jednolitej stylistycznie fotografii, ku jej uzupełnieniu interwencjami lub przekroczeniu na korzyść malarstwa, obiektów i prac o charakterze performatywnym, aby ukazać kontekst dla twórczości fotograficznej i filmowej. [Krzysztof Jurecki] *
Andrzej Różycki, Koszulki Panny Marii, fotokolaż, 1986 r.
Andrzej Różycki Ur. w 1942 roku w Baranowiczach. Członek ZPAF od 1966, a od 2002 członek honorowy. W latach 1961-66. studia z zakresu konserwacji zabytków i muzealnictwa na Wydziale Sztuk Pięknych. Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1963 należał do grupy fotograficznej Rytm Od 1964 członek grupy Zero 61 a od początku lat 1970 Warsztatu Formy Filmowej, działającym w szkole filmowej w Łodzi. Od końca lat 60. do początku 90. związany z łódzkim środowiskiem progesywno-awangardowym. Uczestniczył w najważniejszych jego manifestacjach artystycznych. W latach 1969-75 studiował reżyserię filmową w PWSFiT w Łodzi. W latach 70. i 80. związany z Wytwórnią Filmów Oświatowych w Łodzi, gdzie zrealizował kilkadziesiąt filmów dokumentalnych, głównie o tematyce etnograficzno-antropologicznej. Stał się miłośnikiem, znawcą i zbieraczem ostatnich dokonań polskiej sztuki ludowej z zakresu malarstwa, rzeźby i ceramiki, gromadząc znaczącą kolekcję w skali ogólnopolskiej. Od początku lat 80. do ok. 1987 uczestnik wielu manifestacji w ramach Kultury Zrzuty, wcześniej w 1979 roku wpłynął ideowo na kształtowanie się powstającej grupy Łódź Kaliska. W końcu lat 80. i w 90. przede wszystkim zainteresowany filmem, stworzył m.in. cykl dla telewizji polskiej Era Wodnika. Autor filmów nagradzanych na wielu festiwalach, w tym tak wybitnych jak Nieskończoność dalekich
2
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
dróg. Podpatrzona i podsłuchana Zofia Rydet A.D. 1989) i Fotograf Polesia, (2001) o Józefie Szymańczyku. Twórczość fotograficzna Różyckiego od samego początku posiadała istotne przesłanie antropologiczne, o symbolicznym przesłaniu. Dotyczy to zarówno jego działalności z lat 60. (metafora, ekspresja), 70. (wpływy konceptualizmu), 80. (pastisz oraz ironia i krytyka „państwa wojny”), 90. (tęsknota na sacrum oraz fascynacja autentyczną sztuką ludową) a XXI wieku kulturowym zjawiskiem monidła. Od 1969 mieszka w Łodzi. Jego prace znajdują się w zbiorach Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, Muzeum Okręgowego w Toruniu i w Galerii Wymiany w Łodzi.
*
Adam Rzepecki, Performance dla robotników i poetów Kraków, Klub Pod Jaszczurami, 16 listopada 1981 r.
Adam Rzepecki Ur. w 1950 roku w Krakowie. Studiował historię sztuki na UJ. W końcu lat 60. i na początku związany z ruchem hippisowskim. Swą działalność twórczą rozpoczął w końcu lat 70. W Krakowie, działając w fotograficznej grupie SEM. Do stanu wojennego prowadził Jaszczurową galerię Fotografii, otwartą na nowe media, w tym performance. Od 1979 do chwili obecnej członek Łodzi Kaliskiej. Swoją twórczość rozpoczął od analitycznego myślenia (Autoportret, 1979), by w końcu 1980 r. przejść ku nowej formule. Okazała się ona prekursorska w stosunku do wielu zjawisk malarstwa, a później sztuki „nowej ekspresji”, wobec której Łódź Kaliska i Kultura Zrzuty dystansowały się. W latach stanu wojennego oprócz galerii Strych Rzepecki chętnie wystawiał w Małej Galerii w Warszawie (wystawa Pojazd, 1984; aukcja w 1985 Pozbędziemy się dzieł sztuki polskiej i światowej, (wraz z Jackiem Kryszkowskim), Wystawa dla krasnoludków(1985). Udowodnił, także w tekstach autorskich i performance, że można swobodnie przesuwać obszary i granice sztuki oraz poruszać się po niej w dowolny sposób, w czym zapowiadał postmodernistyczny pluralizm. W 1987 r. prezentował wystawę
3
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Zwei Kinder System w prywatnej galerii U Zochy w Łodzi. Rzepecki stworzył najbardziej charakterystyczne prace dla czasu Kultury Zrzuty, nawiązujące także do mitu o Marcelu Duchampie oraz świadczące o absurdalności polskiej rzeczywistości, zdominowanej przez stan wojenny, publikowane w „Tangu”. W latach 80. oprócz fotografii uprawiał wszystkie możliwe dyscypliny artystyczne, poza tkactwem. W 1990 roku w Krakowie razem z Grzegorzem Zygierem zorganizował formację artystyczną Stacja Pi, znaną m.in. ze spektakularnych performance podczas Krakowskich Reminiscencji Teatralnych oraz realizacji wideo. W latach 90 i na poczta ku XX wieku aktywniej uczestniczył w działaniach Łodzi Kaliskiej. W 2007 r. w Otwartej Pracowni w Krakowie pokazał wystawę Feminismus, w której świadomie zawarty jest dualizm polegający na wizualnym operowaniu zdjęciami kobiet o krytycznym przesłaniu, ale jednocześnie ukryty jest dystans i relatywizowanie feministycznej teorii. Prace w zbiorach: Muzeum Narodowego w Krakowie i jako Łódź Kaliska: w Muzeum Sztuki w Łodzi, w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie.
[oprac. Krzysztof Jurecki] ● POETIKON JÓZEFA BARANA – DANUTA HASIAK I W ostatniej dekadzie przepaść między poezją a odbiorcą urosła do takich rozmiarów, że cofają się przed nią nawet wrażliwi czy obdarzeni wyobraźnią czytelnicy, jeżeli nie należą do klanu profesjonalistów: poetów, krytyków, recenzentów profesorów literatury. Dlatego, mimo że nasza poezja jeszcze nie tak dawno uchodziła za jedną z najciekawszych w Europie – w tym pochwalnym tonie pisali o niej m.in. nobliści: Josif Brodski czy Seamus Heaney – to właśnie w ostatniej dekadzie obserwuje się jej postępującą marginalizację w życiu kulturalnym. Tak jakby autorzy wierszy pogodzili się, że nie są potrzebni (to nieprawda!) i przypominają starego kawalera, który zapuścił się, przestał dbać o wygląd, bo po prostu nie wierzy, by komukolwiek (czytaj – publiczności) mógł się spodobać… „Zapuścili się”, czyli operują hermetycznym językiem, zaciemniają poetyckie sensy, przestają zabiegać, by wiersze były pisane nie tylko dla siebie i garstki kolegów po piórze z tego samego pokolenia… Oczywiście nie jest to reguła, a jednak zdarza się, że zjawisko owo dotyczy niektórych autorów pierwszego planu, których uznaje się dziś za „wybitnych” i nagradza. Wmówić wybitność nie jest trudno, bo sądzi się powszechnie, że „na poezji nikt poza nielicznymi się nie zna”, że wiersze mało kogo interesują, więc ci nieliczni, namaszczeni ideologicznie albo towarzysko, mogą narzucić wszystko na chwilę, na sezon, tym „nie znającym się”: hierarchie a nawet jakiś nowy kierunek poetycki – naśladowczy i czołobitny w stosunku do mód importowanych ze świata. Jednak na dłuższą metę owoce tego procederu odstraszają od poezji resztki bezinteresownych czytelników, a w końcu zabijają apetyt na czytanie wierszy. Co do mnie, przyznaję, że po czterdziestu latach uczestniczenia w życiu poetyckim nie mam zamiaru dać sobie robić wodę z mózgu, a już na pewno nie jestem czuły na uroki snobistycznego oszustwa, do którego należy się dostosować, byle być „na poziomie" i udawać, że się rozumie to co bełkotliwe i epigońskie w słowie poetyckim. Z takiego nastawienia („ćma ćmi ćmę”), jak i z milczącego przyzwolenia, rodzą się niczym jemioła na zdrowym drzewie opaczne zjawiska w poezji współczesnej i ogromny procent nieczytelnych wierszy w czasopismach.
4
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Moja krytyczna diagnoza nie oznacza, że nie istnieją poeci prawdziwi, czasem nieznani bądź mało znani – wegetujący na obrzeżach pojedynczo czy w prowincjonalnych środowiskach; a nierzadko znani – z dużym dorobkiem – lecz za mało doceniani. Mój „Poetikon” w „Krytyce Literackiej” będzie z założenia przeciwstawiał się „ćmieniu”; ma pokazywać wiersze z sensem, które promieniują nieuchwytnym czarem poezji; wiersze do myślenia, przeżywania, zaskakiwania świeżością i oryginalnością nie na siłę; niosące zachwyt i mające szanse zaciekawić w miarę wrażliwego na słowo poetyckie odbiorcę. Prezentowani w „Poetikonie” autorzy to albo poeci z bogatym dorobkiem (Łukasz Nicpan, Alicja Rybałko… w najbliższym czasie pokażę nowe wiersze jednego z najciekawszych liryków polskich Adama Ziemianina), albo dopiero na dorobku, którzy dobrze wystartowali. II Do tych drugich należy prezentowana dziś opolska autorka zaledwie dwu tomików Danuta Hasiak. Potrafi ładnie operować obrazem poetyckim, skrótem myślowym, świeżą metaforą. Ma pomysły na wiersze, który bywają zwykle zgrabnie skomponowane, a równocześnie nie pozbawione ładunku znaczeniowego i autentyzmu… W epoce „szumów, zgrzytów i trzasków”, w dobie dewaluacji słowa – takie właśnie liryki wynikające z wrażliwości i empatii, odznaczające się czystym dźwiękiem, szczerym tonem, są jak odwzajemniony gest, „wiadomość prosto z serca”. Gdyby takie wiersze dominowały we współczesnym życiu literackim – czytelnicy może nie przechodziliby w księgarni obojętnie obok tomików poetyckich.
*** jak być iskrą jak dalej przetrwać gdy ludzie wokół tak szybko zapalają się i gasną jestem więźniem własnego ogniska lecę do niego na oślep ten lot ćmy staje się moim jedynym wybawieniem
5
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
*** budując swój statek cały czas wierzyć że dotrze się nim do wyspy skarbów nie bacząc że można ugrzęznąć w kałuży utknąć na mieliźnie nigdy nie wypłynąć na szerokie wody lecz przecież gdyby nawet nie udało się wypłynąć w rejs nikt nie odbierze nam radości budowania i snów o wyspach szczęśliwych
Wiosenne perpetum mobile skąd ta odwieczna wola trwania w samonapędzających się pędach w nieustających szpaczych gwizdach i skąd ślepa wiara pąków że wiosna to dla nich kolejna życiowa szansa wyrzuceni przez Ocean Biały Zimy na zielony brzeg
6
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
rozbudzeni z letargu nasłuchujemy skrzypienia odwiecznej karuzeli która rusza szaleńczo ze słońcem i gwiazdami w naszych głowach bociany okrążyły kulę ziemską i wróciły do swych gniazd znowu zaczyna się wszystko od nowa
Serce żyje swoim życiem serce żyje swoim życiem często głuche na mądre porady wysokiej instancji rozumu biegnie zadyszane ścieżką w przeciwną stronę do wskazań zdrowego rozsądku ma swoje ukochane ślepe uliczki czasami błądzi po omacku w labiryncie bez wyjścia pisząc konspiracyjną historię ile razy zranione zamiera traci barwy choć ciału wciąż się wydaje że żyje bo bije a ono – w hibernacji jak ziarnko w ziemi potrafi latami cierpliwie czekać na swój czas by znów zakwitnąć tylko sobie daną przez wiosnę zieloną nadzieją
7
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Ojczyzna – polszczyzna jak język giętki ma powiedzieć wszystko co pomyśli głowa gdy dziś w cenie papuzia mowa a myślenie nie należy do mózgu lecz do komputera
Politykom ping pong ja pomiędzy mała bezwolna plastykowa piłeczka w rękach bezdusznych garniturów lisich gestów twarzy o weneckich maskach bawią się beztrosko moim coraz lżejszym bytem odbijając między sobą coraz szybciej i szybciej wirując tracę ważkość wypadam poza stół wyzwolona wracam na moją bezpieczną orbitę oni bez drgnienia powiek wracają do ulubionej gry rzucają na stół kolejną małą plastikową piłeczkę
8
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Takich jak ja milion nie ma mnie jednej stale rozmieniam się na drobne pogubiłam się całkiem w bilonie marzę by ktoś wymienił mnie znów na jeden banknot o wielkim nominale pomagając odzyskać utraconą wartość Postój w Szentendre …Urokliwe, ledwie widoczne na mapie miasteczko Szentendre… Od razu przypadły mi do serca tęczowe parterowe domki ściśle opasane dzikim winem… Wyglądały jak Węgierki ubrane w kolorowe ludowe stroje, czekające w rządku na tancerzy i gotowe za chwilę ruszyć do czardasza Wąskie uliczki, jeszcze węższe niż w Wenecji, wybrukowane kocimi łbami, na których cisną się turyści. Czułam się jak w baśniowym labiryncie Alicji. Od razu wpadł mi w oko uśmiechnięty od ucha do ucha kowal, który właśnie podkuwał konia na środku ulicy; co za widok! To znów młody Miklosz grający na gitarze, i wysyłający jak pies do księżyca swoje tęskne melodie. Udawał wielkiego śpiewaka. Rozbawił mnie do łez. O dziwo, do jego dziurawego kapelusza co chwilę wpadały forinty. Prząśniczka na kołowrotku, otoczona gapiami wysnuwała nici jakby opowiadała swoje długie życie. Za kolejnym rogiem garncarz toczył na kole gliniane wazony, talerze, misy i naczynia kuchenne. Haftowane ręcznie obrusy i pościele aż kusiły, by je kupić. Malarz z paletą farb w dłoni, niczym czarodziej w kapeluszu z dużym rondem, przycupnął na chodniku i wyczarowywał portrety zawsze piękniejsze od pozujących mu modelek. Zapach pieczonego chleba roznosił się po całym miasteczku, podobnie jak aromat czekolady i ciast owocowych. Ich wypiek to tajemnica kucharska tutejszych gospodyń. Mieszanka zapachów przyprawiała o zawrót głowy. Winiarnia przy każdym domu to też rzecz zupełnie oczywista. Gdy już nieco zmęczona przysiadłam w jednej z przytulnych kawiarenek, czekając na filiżankę kawy parzonej w piasku, moją uwagę przykuł kalendarz wiszący na ścianie. Niby zwyczajny ale… wisiał tam od ponad półwiecza. Na samej górze widniała… data moich urodzin. Zamarłam z zachwytu i w tej jednej chwili mieszkańcy Szentendre wydali mi się też znieruchomiali i cofnięci w przeszłość nie wiadomo czyim zaklęciem – jak całe to miasteczko, jak ja sama, która w ciągu tego słonecznego przedpołudnia zmieniłam się na powrót w małą dziewczynkę wypędzoną kiedyś z takiego miasteczka-dzieciństwa… Jak cały świat, jak wszyscy na tej Ziemi – kiedyś dzieci, do czasu, gdy pojawił się archanioł z mieczem ognistym i wygnał ich w dorosłość. Otworzyłam na chybił trafił Księgę ziół patrona węgierskich wygnańców Sándora Máraia i przeczytałam: „Okolica spokojna, świetlista, wonna. Dzwonią dzwony, gdzieś gra muzyka. Jest niedziela, uroczyste nabożeństwo. Ale (…) za tą sielanką naprężają się potworne siły, które w każdej chwili mogą zniweczyć tę ciszę; siły, które równocześnie dają życie i je unicestwiają”.
9
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
*** lekką ręką wyrzucamy do koszy okruchy szczęścia suche kawałki nie zjedzonego chleba a może to była jedyna w życiu manna która spadła nam z nieba Danuta Hasiak urodzona w Ziębicach (woj. dolnośląskie). Wiersze publikowała m.in. w antologiach i zbiorówkach almanachowych, a także, w pismach: „Migotania”, „Dziennik Polski”, „Wyspa” „Lamella”, „Hybryda”. Nagradzana w konkursach poetyckich: XVIII OKP „Dać Świadectwo” (I nagroda – druk debiutanckiej książki), VII OKP „Sen o Karpatach” (I nagroda) i III OKP „Impulsy i niuanse” (wyróżnienie). Skończyła studia ekonomiczne, pracuje z mężem we własnej agencji reklamowej, ma dwu synów, w wolnych chwilach pisze i czyta. Przyznaje się do następujących mistrzów: Emily Dickinson, Maria PawlikowskaJasnorzewska, Miron Białoszewski, Halina Poświatowska, ks. Jan Twardowski, Nelly Sachs, Jerzy Harasymowicz, Wisława Szymborska. Oprócz pisania wierszy, praktykuje jogę i fotografuje. Wydała dotąd dwa samodzielne tomiki: Moja mała wolność (Kraków, 2010) i Przymierzanie skrzydeł (Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, 2012).
● SZKIC Igor Wieczorek CZEKAJĄC NA AMAZONA Jeśli wierzyć doniesieniom „Newsweeka”, w polskiej branży księgarskiej dzieją się straszne rzeczy. Agresywny marketing psuje morale wydawców, którzy na wolnym rynku niedochodowych książek skaczą sobie do gardeł niczym zgłodniałe hieny. Walczą o skromne zyski ze sprzedaży tornistrów, kawy i różnych gadżetów, takich jak np. kaszlące popielniczki, które wydają dźwięk przy gaszeniu papierosa. O tym, jak ostra jest walka, świadczy chociażby fakt, że druga pod względem wielkości (po Empiku) ogólnopolska sieć księgarń Matras utraciła płynność finansową i została wystawiona na sprzedaż, a jej przebojowi prezesi boją się o swoje życie, bo ktoś wciąż dziurawi opony w ich luksusowych autach. Ten kryzys naszego księgarstwa jest efektem załamania czytelnictwa i można tylko się dziwić, że następuje tak późno. Ciekawe, co będzie potem. Wiele wskazuje na to, że do akcji wkroczy Amazon, który od dawna łypie swoim łakomym okiem na skromne polskie poletko. Amazon to potęga, z którą trzeba się liczyć. W krajach Europy Zachodniej nie cieszy się dobrą opinią, bo trzyma swych pracowników na elektronicznej smyczy i nie płaci podatków. Jean Baptiste Malet, ambitny francuski dziennikarz pracujący dla magazynu postępowych chrześcijan „Golias”, zatrudnił się w Amazonie po to, by poznać go bliżej. I bardzo się rozczarował. 10
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Z relacji Maleta wynika, że amerykański gigant „zmienia swoich rekrutów w otumanione roboty podporządkowane jednemu celowi: maksymalizacji wydajności”. Życie owych robotów kodyfikowane jest na podstawie procesów, które determinują każdy aspekt pracy – łącznie z ilością, prędkością i charakterem wykonywanych ruchów, a wszystkie ich urządzenia do skanowania to „elektroniczni policjanci” przekazujący informacje w czasie rzeczywistym do liderów, którzy z kolei znajdują się pod nieustanną presją przełożonych. Wszystkie umowy o pracę wysyłane są dwa miesiące po rekrutacji, a opieka medyczna dla pracowników na nocnych zmianach nie istnieje. Do identycznych wniosków doszli dziennikarze niemieccy, a federalna minister pracy Ursula von der Leyen i premier Hesji Volker Bouffier zażądali nawet specjalnego śledztwa w sprawie łamania przez amerykański koncern podstawowych praw pracowniczych. Zupełnie osobną kwestią jest praktyka wydawnicza Amazonu, której przyświeca hasło: „Jeśli chcemy mieć 20 milionów klientów, to oznacza, że chcemy mieć 20 milionów sklepów”. Z punktu widzenia pisarzy odnoszących komercyjne sukcesy na rynku gutenbergowskim i skłonnych do autopromocji na rynku elektronicznym owa praktyka jest dobra, bo dopuszcza możliwość współpracy z przebojowym wydawcą i gwarantuje szeroki, ogólnoświatowy zasięg publikowanych książek. Lecz z punktu widzenia pisarzy owładniętych ideą sukcesu artystycznego i nie mających pojęcia o elektronicznych meandrach sieciowej autopromocji owa praktyka jest głupia, a nawet wyraźnie szkodliwa, bo nie jest oparta na wiedzy i intuicji twórczej, a tylko na żądzy sławy i finansowego zysku. Pisarze tego drugiego, tradycyjnego rodzaju, stoją na stanowisku, że nieodzownym warunkiem promocji literatury jest pogłębiona refleksja i analiza krytyczna, a nie sondażowe słupki i rekomendacje on-line. Amazon szczerze nie znosi analizy krytycznej, czego dowodem jest fakt, że nie pozwala pisarzom na recenzowanie książek autorstwa innych pisarzy, a najważniejszym kryterium oceny wartości książki uczynił emotikony, gwiazdki, słoneczka i punkty. Tego jeszcze nie było w historii polskiego księgarstwa. Warto się nad tym zadumać czekając na Amazona, który stoi u bram. ● POEZJA Alicja Kubiak PTASI TRYPTYK Czas jak woda Plusk kropli na dłoni i kolorowy ptak w garści próbuję pchnąć go do lotu jego czas wraz z deszczem upłynął
11
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Odlot Ptak nie odleciał trzyma się garści trzepot jego myśli buduje mi skrzydła wzbiję się do chmur na spotkanie Słońca
Agonia cień, cień, cień i znów cień, cień, cień upadają ptaki i nietoperze skrzydła kolosów zbierają martwe ciała pędzą przez ścierwo mrzonek mamiąc strażników odlotów czas nie rozciągnie mojej garści w którą chcą upaść ptaki ● POGRANICZA Andrzej Walter UBEK Oto mamy kolejną ważną książkę w naszym kraju. To Ubek Bogdana Rymanowskiego. Do czytania „jednym tchem”. Najzabawniejsze w całej historii jest jednak to, że śledząc różne oceny i komentarze do publikacji znanego dziennikarza stacji TVN natrafiamy na analizy rzetelności „spowiedzi” byłego agenta. Możemy zapoznać się z rozważaniami – czy przypadkiem na pewno możemy wierzyć ubekowi. Możemy zapoznać się z wątpliwościami, czy skrucha jest szczera i jaka jest jej wartość – wartość Prawdy… w prawdzie objawionej. Śmiechu warte. Ponieważ od lat param się fotografią, muszę cię, drogi czytelniku, uczulić na Tło. Tło stanowi integralną część obrazu i jako takie, powoduje całościowy jego efekt. Efektu tego, co odbierasz oraz tego, jak to odbierasz, nie byłoby bez tła. Ono – niezauważalne – skupia świadomość i wznieca takie, czy inne emocje. Scena główna jest tematem zdjęcia, tło tworzy jego atmosferę. Wyjątki potwierdzają regułę. Tak samo dzieje się z książką Rymanowskiego. „Czyta się tę książkę jak najlepszy kryminał, tyle, że jej bohater istnieje naprawdę, a opisane zdarzenia są faktem. Janusz Molka – niegdyś konspirator »Solidarności«, potem gorliwy agent, wreszcie funkcjonariusz SB – dał się namówić Bogdanowi Rymanowskiemu na niezwykłą spowiedź”. Otóż spowiedź ta jest
12
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
zapisem subiektywnie opisanych wydarzeń. Właściwie dramatu człowieka. Jak i ludzi z jego otoczenia. A właściwie nas wszystkich. Jest taka scena w kultowym już filmie francuskim Amelia, której motto brzmi tak: „– kiedy palec wskazuje niebo, tylko idiota patrzy na palec…” Lektura tej książki przypomniała mi wspomnienia Waltera Schellenberga, bodaj najciekawszych ze wspomnień opublikowanych przez wysoko postawionych byłych nazistów. Akcja płynie wartkim strumieniem. „Trup ściele się gęsto”. Przy okazji mamy możliwość obserwacji wydarzeń i postaw. Esencją i jądrem przedstawionych faktów jest jednak to… czego nie przedstawiono, a co jaskrawo pokazuje, w jakim kraju przyszło nam żyć. Lato 1989. Polska polityka gwałtownie przyśpiesza. Generał Czesław Kiszczak (człowiek honoru – komentarz autora) usiłuje bez powodzenia stanąć na czele nowego rządu, a na początku lipca „Gazeta Wyborcza” publikuje artykuł Adama Michnika „Wasz prezydent, nasz premier”. Pierwsza część tego politycznego planu szybko się materializuje. 8 lipca Zgromadzenie Narodowe przewagą zaledwie jednego głosu wybiera generała Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta PRL. Opozycja dotrzymuje tym samym umowy z Magdalenki. Transformacja jest kontrolowana. I to dosłownie.
Palec wskazywał niebo. I wielu spogląda za palcem. Inny „palec” też je pokazuje: – Ujawni pan agentów? – pytam. – Pewnych nazwisk nigdy nie wymienię. – Nadal obowiązuje pana omerta? – Bo nie upadłem jeszcze na głowę. Dawni agenci mogą dzisiaj wygrać każdy proces, bo ich teczki zostały zniszczone. – Widuje ich pan czasami? – Wielu z nich oglądam w telewizji. (…) – Nie może pan tego napisać, bo będę miał proces. W tym kraju byli agenci mogą wyłgać się ze wszystkiego. Nawet najmocniejsze dowody nic nie znaczą. Kiedy pytam o wiarygodność archiwów SB, odpowiada bez zastanowienia. – Teczki są w znakomitej większości wiarygodne. Ciężko było stworzyć fikcyjną agenturę, gdyż przełożony oficera prowadzącego w każdej chwili mógł zażądać spotkania kontrolowanego z agentem. Ze mną takie spotkania odbywał pułkownik Ring, szef gdańskiej SB. Każdą otrzymaną informację mogli zweryfikować. Esbecy to byli fachowcy, nie wytwarzali gównianych dokumentów.
Molka swój wywód kończy opinią, że bezpieka jako jedyna instytucja zachowała sprawność na tonącym statku, jakim pod koniec lat 80. Był już PRL. – Nie byłoby to możliwe, gdybyśmy pracowali na fałszywych papierach. Kto mówi, że jest inaczej, ma trupa w szafie – dodaje z przekonaniem.
Dodajmy jeszcze tutaj, że wielu wysoko postawionych oficerów było szkolonych przez KGB. O jakości tych lekcji – zwłaszcza dziś – chyba nie trzeba przekonywać. Jest oczywista i wysoka. Sowieckie służby specjalne zawsze słynęły z tego, że mogą się równać szkoleniom Mossadu, a przerastają częstokroć wyszkolenie agentów CIA. To względy ekonomiczne, a w późniejszej fazie dopiero ideologiczne, doprowadziły do rozmontowania systemu. Argumentacja zatem (tak powszechna wśród przeciwników lustracji) o spaleniu teczek jest prawdziwa, ale argumentacja o małej ich wiarygodności stanowi celowe wytwarzanie zasłony dymnej dla prawdy. Najprościej zdeprecjonować fakty relatywizując dokumentację. Potem można już stosować propagandę. A to przez 50 lat wychodziło doskonale (liczę od roku 1939).
13
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Zatem spójrzmy z powrotem w niebo. Nie na palec. A zobaczymy tam konstrukcję naszego dzisiejszego państwa. Zastępy wątpliwych autorytetów i atmosferę: niejasności, nieufności i medialnego kreowania rzeczywistości. Co nam to przypomina? Po 4 czerwca 1989 Joanna Szczepkowska z ekranów telewizyjnych zadeklarowała, że „tego dnia skończył się w Polsce komunizm”. A co się zaczęło? Dziś możemy właściwie już odpowiedzieć. Będzie to odpowiedź długa i pokrętna, skomplikowana i zajmująca. Żenująca odpowiedź. Odpowiedź, którą każdy z nas powinien sam rozważyć we własnym sumieniu, otoczeniu i środowisku. Nasza obecna rzeczywistość ma twarz poprzedniego systemu. Nazwaliśmy go dziś kapitalizmem, liberalną demokracją czy też jakimś innym, wiekopomnym hasłem. Prawda jest jednak brutalna. Choć wiele spraw i zasad działania uległo radykalnym zmianom, wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Rynna nazywa się wolnością i podszyta jest tak zwaną tolerancją. To wolność dla ustawionych i (już dziś) bogatych, a tolerancja dla postępu. Postępu o wydźwięku rozmontowywania tradycji. Jak napisał ktoś ostatnio – cywilizacji kredytu. Cóż, w niej właśnie żyjemy. Pozornie uczyniłem przeskok myślowy. I przeskok czasowy o całe ćwierć wieku. To, co przeskoczyłem, pozostawiam władzom rozumu inteligentnego czytelnika – niech sobie dopowie sam, bądź dopisze te brakujące historie. Każdy z nas ma inne doświadczenie. Innych ludzi spotkał w swoim życiu i inną drogę obrał. Przestrzeń publiczna zmienia się znacznie wolniej. Właściwie ona ulega procesom historycznym, a te toczą się skokowo. Niby nic się nie dzieje, a dzieje tak wiele. To, co zostało zamiecione pod dywan, tkwi jednak w życiorysach, decyzjach, w wyborach i mentalności. Możemy udawać, że nie. Media – chcące z nas uczynić idealnych konsumentów – skutecznie nas do tego przekonują odwodząc od naturalnego myślenia. A właśnie o naszym życiu decydują ludzie skażeni, ludzie, których postawy pozostawiają wiele do życzenia ( zarówno te minione, jak i dzisiejsze), ludzie, którzy są doskonale stransformowani. Pytanie tylko – do czego? I pytanie również dlaczego? To nie tylko media montują nam to, co mamy przed oczami. Montują to właśnie ludzie. Ludzie bez zasad, ludzie skonfigurowani bądź wychowani na zrelatywizowanych pojęciach, ludzie chciwi władzy, pozycji i materialnego dostatku. Ludzie mali i miałcy. Ich jedyną zaletą jest ładne wyglądanie na szklanym ekranie. Dlatego też upada nasza kultura, edukacja i nawet suwerenność. Sądzicie, że jest inaczej? Brawo. Można i tak. Tylko jest samookłamywanie się. Pozornie daleko odbiegłem w dywagacjach nad „stanem po”. Po czym? Nazwałbym to stanem po stole okrągłym. Stół gnije pod ciężarem zatęchłej atmosfery. Tak naprawdę nigdy jej nie oczyściliśmy. Ćwierć wieku pozorowaliśmy działania, reformy, zmiany. Niby jest lepiej. Tylko nie można już młodych ludzi nazwać „rozpuszczonymi szczeniakami”, gdyż narazimy się na proces i nakaz przeproszenia. Ci młodzi – jeśli nie wyjadą – będą pracować na nasze emerytury. Bądź też zafundują nam tańszą i sprawniejszą eutanazję. Tak będzie higienicznej. Wkrótce, z duchem postępu, usankcjonujemy takież to rozwiązanie prawnie. Jak i inne nowe i pomysłowe. Jak to się ma do książki Rymanowskiego? Nijak. A może jednak jakoś… Ja nie piszę tylko o książce, choć to bardzo dobra książka – nominowana do Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza za rok 2013. Ta książka powoduje refleksje. Wbija w fotel (chyba nawet bardziej niż Resortowe dzieci). Choć wielu zauważy, że mniej. Zauważy tak, dlatego, że może tak prościej. Kawę na ławę. Łopatą do głowy. Ja proponuję wam myślenie samodzielne, myślenie z wyobraźnią, bez nazwisk i wydarzeń. Myślenie przyczynowo–skutkowe, bez możliwości dowiedzenia tez. Myślenie prawdopodobne, będące asumptem do dyskusji. Przecież nie wiemy czy Nowak albo Kowalski… To w sumie mało ważne. My – jesteśmy zarówno Nowakiem jak i Kowalskim. Choćby nam się „to” nie zdarzyło. Z tej gliny powstaliśmy. Z niej wciąż czerpiemy i lepimy nowych „rozpuszczonych smarkaczy”.
14
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Doświadczyłem tego nawet we własnej firmie. Na pewne zastrzeżenia zgłoszone do praktykantów odnośnie stylu i tempa ich pracy usłyszałem same roszczeniowe sformułowania. Żaden z nich nie zapytał – co moglibyśmy zrobić lepiej? To my ich tak wychowaliśmy. Syndrom czasów? Czy po prostu efekt? Nie twierdzę też, że totalna lustracja – czerpiąca z ducha Czarownic z Salem, to panaceum za całe zło obecnej Polski. Tylko tego by brakowało, aby ktoś tak pomyślał. Pytam tylko – co się z nami stało? Kto nami rządzi? Kto nam radzi jak żyć – zwłaszcza w telewizorach. Kiedy czytałem Ubeka cały czas wracałem do lat osiemdziesiątych. Konfrontowałem wydarzenia, o których słyszałem i czytałem, ze „spowiedzią” człowieka, który w nich uczestniczył. Nie myślałem o tym, czy mówi całą prawdę i tylko prawdę. Nie myślałem też, czy kłamie. Pewne stwierdzenia dawały jakiś logicznie widziany obraz. Atmosferę czasów. Ludzi w tle. Ludzi, którzy nigdy nie wyszli z tego Tła, nie wyszli z cienia. Pomimo fleszy lamp i świateł reflektorów ich mentalność nadal w tym cieniu tkwi. Są po ciemnej stronie mocy. W tym cieniu dorastają ich dzieci, oraz wnuki. W tym cieniu dorastałem i ja. To cień systemu. Cień pustych słów, które i dziś brzmią podobnie. Marksiści popełnili jeden poważny błąd. Chcąc stworzyć nowego człowieka zlekceważyli siłę rodziny. Tam została wolność – jakoś tak, wobec systemu – absolutna. System upadł. Dziś nowi marksiści tego błędu już nie popełnią (a nowi marksiści to wojujące feministki, ateiści, genderowcy i innej maści oszołomy). I to się właśnie na naszych oczach dzieje. Demontaż rodziny. Singiel – czyli najbardziej pożądana komórka społeczna. Model podstawowy. Cyrograf nowoczesności. Jest z tym tylko jeden problem. Oni zaczynają walczyć z Naturą. Z naturalną potrzebą człowieka do miłości i łączenia się w pary. Do tej pory z Naturą jeszcze nikt nie wygrał. Nie wygrają i oni. Mogą to umocnić w Europie, która gnije od środka. Europa jednak – to nie cały świat… Ubek zrobił się dziś bardzo rozmowny. Snuje opowieści i historie. Czyni rachunek sumienia. A właściwie już uczynił. Jeden na piedestale, drugi na śmietniku. Jeden wytrawny jak nowy świat, a drugi kwaśny i sfermentowany. Jeden oklaskiwany przez tłum, drugi wzgardzony. W tym zawieszeniu broni do pokoju wchodzi Historia i puka. Historia nowa – nieznana. Na razie nie będzie nas łamać. Nie zażąda deklaracji współpracy. Na razie stoi u bram z hordą barbarzyńców. Zawsze możemy jej nie wpuścić. I przełączyć kanał. ●
15
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
POEZJA IGOR ABROSKIN *** Świadomość miota się języczkiem świecy raz jaśniej, raz słabiej, rozedrgana, chwiejna. Człowieku dlaczego krzyczysz? Pomilcz, jak wiatr, Z dobrym uśmiechem…. SERGILISZ EPOW Monolog ob. Nr. 123456789… Moja niebohaterska przeszłość Daje mi prawo żyć w spokoju. Niewiara – ignoruje wieczność, Co denerwuje wciąż gierojów. Gieroje giną. My sól ziemi! Historię pisze ten, kto żyje. Przy sekcjach zwłok asystujemy, W czaszkach grzebiemy sobie kijem. BORYS DRAGILEW *** Śmierć dla poety jest cezurą – Życie po życiu, druk i słowa. Odwrotnie się przedstawia sprawa Z kimś, kto partyjną jest figurą. Gdy przyjdzie czas wyrosnąć z marzeń, Losowi trzeba będzie sprostać Pomyśl, kim bardziej chciałbyś zostać: Poetą czy dygnitarzem? Z rosyjskiego przełożył Ryszard „Sidor” Sidorkiewicz.
16
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
RAMUTÈ SKUČAJTE Wota Królewicza Błogosławić – uciec i powrócić… Chociaż jeszcze boli tam rana, W srebrze imię twoje – trudno uciec, To z korony kapią perły z rana… …Nie koronie srebrne hiacynty, Tłumom – co spokojnie już wracają I ubogim klęczącym u progu, Białe róże króla już śpiewają. Śpiewa śnieg marcowy, cały srebrny Wypatrzone za nim nasze oczy. Mowa ciszy taka jest podniebna, Dozna ulgi ten, co ciszę zobaczy. Tam Na śniegu Przy Katedry rogu Też uklęknę, cześć oddając Bogu. Z litewskiego przełożył Józef Szostakowski. WIKTOR MELNYK *** i dzwonek tramwajowy chcesz jechać płacisz i dzwonek cerkiewny niczym brzęczące monety a księżyc jak w klaserze numizmatyka – ostatni niesprzedany parytet *** mamy przekonania a w argumentach śmiertelnie jesteśmy poważni jednak ślepe kocięta wybiorą prezydenta dla siebie i dla nas widzących Z ukraińskiego przełożył Marek Wawrzyński. ●
17
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
RECENZJA Ignacy S. Fiut [Janusz Orlikowski Gwałt na prawdzie. Szkice i eseje] Na początku marca dotarła do mnie jeszcze pachnąca farbą drukarska książka Janusza Orlikowskiego – Gwałt na prawdzie. Eseje i szkice, którą wydał Instytut Wydawniczy „Świadectwo” w Bydgoszczy. Autor mieszka i pracuje w Dobrodzieniu, a do tej pory opublikował 9 tomów wierszy i dwie książki, zawierające eseje i szkice literackie: Radość i dyskoteka (Kraków 1998) oraz Status poety (Bydgoszcz 2008). Ta ostatnia praca nawiązuje poniekąd do tych dwóch poprzednich publikacji i podobnie jak one stanowi ze względu na formę dziennik osobisty poety z elementami jego filozoficznych inspiracji oraz zainteresowań, w które zawsze jakoś uwikłana jest poezja, ale i inne formy literackie. Tak się złożyło, że wydawca poprosił mnie w ubiegłym roku, by napisać do tej książki słowo wstępne, i tak też się stało. Chcę więc przytoczyć ten tekst, bo sądzę, że dobrze oddaje logikę i dyskurs literacko-filozoficzny autora z Dobrodzienia. Mój punkt widzenia jest – rzecz jasna – wysoce subiektywny, ale przypuszczam, że publikacja ta „daje do myślenia” i powinna wzbudzić zainteresowania tych osób, którym nieobca jest aktualna kondycja naszej literatury pięknej, ale i dalsze losy polskiej humanistyki. Poeta w opałach prawdy Od początku naszej cywilizacji powinowactwo poezji i filozofii jest bardzo bliskie. Obydwie te dziedziny aktywności człowieka przybierają formy dyskursu słownego. W nich ludzie próbują ująć, opisać i przedstawić własne widzenie świata, ale i swoje w nim miejsce. Poetom bliższe są emocje i przeżycia w związku z doświadczanym i przeżywanym światem, natomiast filozofom – najczęściej rozum oparty na doświadczeniu empirycznym służy do obrazowania i rozumienia świata oraz miejsca, jakie zajmuje w nim człowiek. Nic więc dziwnego, że jedni i drudzy muszą wkraczać na arenę „nieskrytości świata”, czyli tego, co pierwotnie znaczyła prawda, w której to istoczy się również jego prawdziwość sensu istnienia, ale i prawda wszelkiego poznania. O posiadanie prawdy walczyli i walczą między sobą nie tylko filozofowie, poeci, uczeni, ale i kapłani oraz cała rzesza przysłowiowych mędrców. Każdy z nich chciałby być jej udziałowcem, a nawet monopolistą. Chodziło im głównie o to, by posiąść wiedzę absolutną, która dawałaby władzę nad sobą i światem, a w porządku społecznym autorytet, gwarantując zawsze wysoką pozycję. Najczęściej chodziło o taką wiedzę, którą – jak domniemywali ludzie – posiadają bogowie, co czyni ich nieśmiertelnymi. Często więc, by umocnić ów autorytet, kazali się postrzegać innym ludziom jako tzw. „pomazańcy boży”, a nawet jako „synowie boży”, którzy są przez daną im wiedzę spokrewnieni z bogami. Tak czy owak, w długich dziejach człowieka na ziemi, sens jego istnienia nieustannie był kojarzony z wcześniejszym istnieniem wszechpotężnych bóstw, których wyobrażenie w formie mitu i religii organizowało wyobrażenia ludzi o sensie ich doczesnego, a następnie i wiecznego istnienia jako tych, którym udaje się dotrzeć do tej boskiej tajemnicy, która stanowi ową boską wszechwiedzę, dającą im nieśmiertelność. Historię tych ludzkich zmagań o pozycje, autorytet, dostępność do boskości i nieśmiertelności odzwierciedlają mity obecne we wszystkich kulturach, ale i wierzenia religijne ludzi, które stawały się platformami łączącymi ich życie wspólnotowe, pozwalające tworzyć im większe zbiorowości aż po społeczeństwa narodowe włącznie, a dzisiaj nawet umożliwiają poszukiwanie wspólnot globalnych. Te pierwotne mechanizmy działają silnie i dzisiaj, a opierają się na perswazyjnym krzewieniu i wskazywaniu wartości godnych do naśladowania, zaś popularność myślicieli, poetów, proroków, kapłanów, wszelkiego rodzaju
18
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
autorytetów, a nawet celebrytów z grubsza rzecz ujmując na tym polega. Autorytet bowiem to uznanie innych ludzi, prestiż zbudowany na cenionych przez ogół wartościach, które on ucieleśnia. Zakłada on podział ludzi na dwie warstwy: tych którzy panują, posiadają hegemonię, i tych, którzy im podlegają i są w pewien sposób zależni od posiadających autorytet, władzę, czy pieniądze. Od pewnego jednak czasu obszary władzy, panowania i autorytetu zostały od siebie oddzielone, szczególnie w okresie nowożytnym, z chwilą pojawienia się społeczeństwa modernistycznego, kiedy po kolejnych rewolucjach powrócono do idei społeczeństwa demokratycznego, zakładającego równość ludzi wobec prawa, co nie znaczy w konsekwencji równości ludzi wobec wartości i ich ucieleśnienia, czyli autorytetu. Taki typ autorytetu Max Weber nazwał charyzmatycznym. Ma on większy wpływ na zachowanie i postępowanie ludzi, choć nie ma do dyspozycji bezpośrednich środków przymusu formalnego i materialnych, by na nie wpływać. Często do tej grupy ludzi należą myśliciele, osoby święte, ale i wybitni artyści, w tym poeci i filozofowie. Wokół nich powstają grupy podzielające ich podejście do wartości nazywane wspólnotami fanowskimi. Przejmują one od swych autorytetów sposoby postępowania w relacjach względem siebie, drugiego człowieka, świata istot żywych oraz nieożywionych, całego uniwersum kosmicznego, czy transcendentnego względem nich porządku metafizycznego ich istnienia. Jednak w społeczeństwie postmodernistycznym, kiedy komunikowanie między ludźmi zostało ogromnie przyspieszone, znosząc bariery czasowe i przestrzenne, a więc i międzykulturowe oraz międzyreligijne, kwestia autorytetu stała się otwarta, a wiele tradycyjnych zostało zdezawuowanych, a w ich miejsce pojawiają się ciągle próby ich powoływania, budowania, utrzymywania na siłę, czego przykładem jest cały proces teatralizacji i celebrytyzacji życia społecznego współczesnego człowieka. W rozważanie związane z tą sytuacją wpisuje się swymi esejami Janusz Orlikowski, nawiązując do podstaw rozwoju antycznej wspólnoty demokratycznej, która pojawiła się na ateńskiej agorze, a głównym jej bohaterem był filozof i ówczesny mędrzec, mający tam ogromny autorytet i posiadający go do dzisiaj – Sokrates. Jak wiadomo, oskarżono go o to, że obrażał „bogów publicznych” i „gorszył młodzież”; skazano na śmierć, którą przyjął z odwagą, nawet, kiedy nikt nie chciał jej wykonać, sam dokonał dzieła, by „sprawiedliwości stało się zadość”. Dla Orlikowskiego jest więc Sokrates symbolem, ale i autorytetem w filozoficznym podchodzeniu do kwestii prawdy, wzorem buntu przeciw jej absurdalnym konsekwencjom, o których pisał w Człowieku zbuntowanym i innych esejach Albert Camus, wyjaśniając antropotwórczą i humanistyczną rolę sprzeciwu i buntu przeciwko absurdalnej kondycji człowieka w świecie: buntu w imieniu wartości uniwersalnych określających jego ludzką kondycję, wartości które łączą ludzi we wspólnoty – i dlatego ma sens jego sformułowanie, które opisuje prawdziwą istotę człowieczeństwa: „Buntujemy się, więc jesteśmy”. Tu autor przypomina krakowską filozofkę i poetkę – Halinę Poświatowską i jej sztukę: Sąd nad Sokratesem, w której podkreślała, że Sokratesa nie można odtrącić, choć można go zabić (np. w sobie, w drugim), czyniąc gwałt na prawdzie, do której uczył dochodzenia, czyli do konstatacji, że „jak czegoś nie wiem, to nie mówię, że wiem”, bo nie pozwala mi na to moja metaświadomość (świadomość mojej świadomości po rewolucji w duszy), dająca mi samowiedzę (o granicach mojej świadomości), tzn. pokazuje granice pomiędzy moją wiedzą i niewiedzą. To zaś jest źródłem mojej cnoty, a w praktyce szczęścia egzystencjalnego, bo jak czegoś nie wiem to i nie mówię i nie obstaję przy tym, że wiem. Tu Orlikowski przypomina poetyckie wizje osoby tego znakomitego Ateńczyka autorstwa Cypriana Kamila Norwida, Zbigniewa Herberta i Juliana Tuwima, których również fascynowała jego osobowość i upór w dochodzeniu do prawdy. Inną kwestią filozoficzno-poetycką fascynującą Orlikowskiego jest Arystoteles i jego znakomity uczeń – Aleksander Wielki. Podkreśla – jak wielu poetów i myślicieli – konflikt,
19
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
który zaistniał między nauczycielem i uczniem po przecięciu przez Aleksandra „węzła gordyjskiego”, filozof zarzucił mu pochopność, brak rozwagi i pychę, które zawsze gubią nawet najodważniejszego człowieka, bo zawsze podżegają do gwałtu na prawdzie; dzieje się bowiem tak, że podważają zasadę umiaru w działaniu i pozwalają emocjom wyprowadzić postępowanie człowieka poza granice kontroli rozumu, który miast służyć prawdzie, ostatecznie służy gwałtowi na niej. Tu autor przypomina eseje i wiersze Zbigniewa Herberta, Wisławy Szymborskiej, Thomasa Miltona, ale i Camusa – „Rosnący kamień”, by pokazać, że podobnie jak oni stoi przed analogicznymi dylematami moralnymi, które wstrząsają współczesnym nam humanizmem, kiedy to wartości sprawdza się do rangi mało już istotnej konwencji, albo zbędnego balastu z przeszłości. Oznacza to również, że skazani zostajemy na utratę źródeł naszej tożsamości, nieustanne jej podważania, a przecież to one kształtowane są przez nasz dom rodzinny, tworząc jej zrąb i dając siłę przetrwania. Dom jest bowiem dla pisarza z Dobrodzienia kluczowym źródłem wrażliwości, nastawienia ku wartościom, bo to on, jego otoczenie przyrodnicze, historyczne i społeczne wpajają w nas to, co dla nas najważniejsze, najcenniejsze w naszym życiu, a więc to, co stanowi dla nas prawdę istnienia i nadają sens naszemu istnieniu, jak ów „rosnący kamień” Camusa, pozwalając nam pomimo wszystko piąć się ku górze, gdzie „kraina bogów się mieści”. Ciekawą wizję Orlikowski roztacza na kwestie czasu i wieczności: dwie kategorie pojęciowe, które prawie zawsze obecne są w poezji. Wiąże je z natrętnym doświadczeniem, mocno empirycznym, następstwa po sobie dni i nocy, stanowiącym przyczynę doświadczenia bezsensowności i absurdalności jednostkowego, ale i zbiorowego istnienia, które religia przez pryzmat istnienia bóstwa zamieniła w wieczność, która jako forma wiary daje nadzieję i odbiera temu dokuczliwemu doświadczeniu wymiar absurdalności istnienia, odsyłając ku możliwości innego, bardziej absolutnego zaistnienia w świecie transcendentalnym względem naszego doczesnego. I tu ważnym staje się ów sokratejski daimonion: duch opiekuńczy każdego człowieka, który ma szczególną rolę do wypełnienia w sytuacjach krytycznych, ale i wtedy, kiedy jego podopiecznym jest poeta czy myśliciel. To on jest szczególnie ważny wtedy, gdy człowieka fascynuje to, co nieodgadnione, np.: jak długo pożyję, czy właściwie wybieram drogę osobistego bytowania z innymi: żoną, dziećmi, rodziną, bliskimi. I wtedy człowiek może poważnie zastanawiać się nad sobą i próbować „poznać samego siebie”, granice swoich możliwości zarówno emocjonalnych, ale racjonalnych. Według Orlikowskiego, mając na uwadze etykę imperatywną Immanuela Kanta i jej wykładnię w duchu Jarosława Iwaszkiewicza, daimonion to duch opiekuńczy poetów, nierzadko dyktujący w stanie maniakalnego doświadczania świata kolejne wiersze. Jednak w poezji trudno często oddzielić wpływ daimoniona od wpływu demona na wytwory artysty. Jedynie wtedy, kiedy stanie się daimonion owym „Panem Cogito” Herberta, wtedy twórca może być pewny, że w jego wnętrzu pojawiło się to właściwe „oko wewnętrzne”, które pozwala adekwatnie postrzegać wizje Raju i Nieba, a nie piekła, do którego dąży jego wysiłek prawdziwie estetyczny, bez gwałtu nad prawdą istnienia. Orlikowskiemu jednak bliższy jest ów bardziej przyziemny punkt widzenia, który głosi w tej materii Czesław Miłosz na temat daimoniona poety, który u niego jest bliższy w pojmowaniu dobra, szczęścia i miłości rzeczywistego człowieka, uwikłanego w swą doczesność. Przypomina za Szymborską, że przecież miłość to stan, kiedy dwoje ludzi „nie widzi świata poza sobą”. To przecież samo kochanie i nieskończona jego możliwość i dlatego kochającym łatwiej żyć, ale i łatwiej umierać, jak kiedyś sądził Aureliusz Augustyn. Miłość przecież to taka przemiana kochanków, uskrzydlająca ich istnienie, choć często trudno dociec czemu ona ma służyć. A może wynika to z daleko posuniętej zgodności ich daimonionów co do postrzegania i przeżywania wartości, które zbliżają ich do odczuwania „boskiego raju” na ziemi.
20
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Właściwie w każdym eseju autor odwołuje się do opowieści z Biblii, rzadziej z Koranu, by w kontekście ich metaforycznego przesłania o prawdach życia osłabiać skłonność człowieka do kierowania się suchymi zasadami własnej racjonalności i nie ulegania bezrefleksyjnym impulsom emocjonalnym, związanym z postrzeganiem oraz przeżywaniem wartości. Owo wieszczenie zbliża i poezję do religii, a wiara poety staje się siłą jego wierszy w ujawnianiu prawdy o człowieku i świecie. W życiu religijnym, wbrew Lwowi Szestowowi twierdzi Orlikowski, nie należy się kierować tylko samą wiarą religijną, ale i pokorą oraz rozumem, by doświadczać pełnej radości z doświadczenia swojej obecności w świecie. Można bowiem wtedy w wyścigu do wieczność doświadczyć sytuacji przysłowiowej „Wieży Babel”, a w konsekwencji utracić znaczenia obecne we własnym języku oraz języku wspólnoty, w imieniu której się wypowiada. Tutaj bowiem pokusa dotarcia przez poetę do świętości jest ogromna, na co zwracali już uwagę w swej twórczości Adam Mickiewicz i C. K. Norwid – przypomina autor i twierdzi, że już w samej biblijnej wizji osoby Marii i Jezusa zawarte są proste drogi zbliżenia człowieka do Boga, bo w nich ukazany jest Jego ludzki wymiar – owo zapośredniczenie człowieka w absolutności bożej. Poezja – sądzi również autor – jest formą buntu, wręcz Camusowskiego, przeciw dyktatowi wiedzy, determinizmowi cielesności. Wiedza bowiem i determinizm cielesny zawsze dokonują w pewien sposób gwałtu na ludzkiej prawdzie istnienia. Prawdziwa duchowość i cielesność są sobie zawsze potrzebne, choć są sobie z natury przeciwstawne, ale jednak dynamizują nasze życie w świecie. One nie znoszą oderwanego od ciała kultu duchowości, ani samej cielesności. Należy przy tym pamiętać, by kult jednego i drugiego nie wynaturzył głębi miłości, a więc by nie zredukował jej do czystego pożądania, czy czystej duchowości narcystycznej. Niekiedy jednak i pożądanie i narcyzm mogą mieć praktyczne znaczenie, kiedy nie wynika z nich zbyt silny gwałt na prawdzie nadającej sens naszemu istnieniu i jego wymiarom bytowym. W połączeniu z inicjacją religijną owe kulty, jak podkreślał to Cz. Miłosz, mogą rodzić ów fenomen „życia na niby”, co potwierdza autor odwołując się wielokrotnie i do własnego doświadczenia przedstawionego w jego utworach poetyckich, powstałych w różnych okresach życia. W książce Orlikowskiego znajduje się jeszcze wiele ciekawych analiz, porównań i dyskusji, w tle z inspiracjami religijnymi zawartymi w tekstach kanoniczych oraz artystycznych różnych poetów piszących o tzw. „rzeczach ostatecznych”, z którymi jest mu intelektualnie po drodze, kiedy podejmuje własne dociekania i działania twórcze. Tak jak to już sygnalizowaliśmy, często polemizuje z Cz. Miłoszem, W. Szymborską, Janem Twardowskim, Mickiewiczem, Norwidem, Ewą Lipską, Piotrem Lisieckim, i innymi twórcami. W tej perspektywie książka ta jest również biografią artystyczną poety, ale i protestem przeciw formom racjonalnym i technologicznym naszej cywilizacji, odzwierciedlonej w micie i przesłaniu biblijnym wyrażonym w przypowieści o Kainie i Ablu, w której zapomina się o prawdziwej radości, cierpieniu i śmierci, choć ta ostatnia właściwie zawiera się w znaczeniu logiki życia, bo będąc jego końcem jednostkowym, jest i początkiem innego życia jednostkowego i zaczątkiem zbiorowego w różnych porządkach istnienia. Chodzi jedynie o to, by zostawić jakiś znaczący ślad po sobie. W obecnym świecie ponowoczesnym trawionym wieloma kryzysami społecznymi i kulturowymi nasze życie – konkluduje poeta – stało się wielkim i płytkim spektaklem na scenie teatru naszego globalnego świata: grą pomiędzy prawdą i fałszem, czyli nieustannym negocjacjom sensu prawdy istnienia. Skupienie się ludzi na teraźniejszości i przesuniecie uwagi na doczesność raju na ziemi nie wyklucza jednak marzenia o Raju Niebiańskim. Jedynie żyjąc w tym świecie „na niby” możemy chyba żyć naprawdę bogatsi o tajemnicę transcendencji, co nie wyklucza, że skazani jesteśmy codziennie na czynienie gwałtu na prawdzie, czego chyba najbardziej głęboko doświadczają ludzie wrażliwi, ale w tej liczbie i poeci
21
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
● POEZJA Jerzy Stasiewicz MALOWIDŁA NA TALERZACH Z KOBALTU staruszka Zawilgocona izba – półmrok W oknie ozdobna krata, witraż. Stara kobieta w chuście flamandzkiej na głowie Okulary na nosie. Oczy bez głębi – drgające powieki. Twarz zapadła jak u nieboszczki, A jednak przewraca stronice księgi Ruchem warg spijając treść Możliwe, że to historia minionego życia Nieszczęśliwego. Może się jednak mylę Stronice ukrywają tylko spełnienie…
starzec Na horyzoncie żaglowiec o trzech masztach Zakotwiczony w uśpionej zatoce Starzec we flamandzkim wywiniętym rondlu Z fajką w dłoni na cieniutkim ustniku Twarz jak kora dębu Ruda broda od dymu i soli Patrzy w morze wypatrując kutra Co nie powrócił od wczoraj Popłynąłby w pław jak przed laty Ale sił tylko na kilka zamachów… ●
22
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
FELIETON Lech M. Jakób AFORYZM Aforyzm (z greckiego aphorismos): zwięzłe zdanie, błyskotliwe sformułowanie, zawierające jakąś myśl filozoficzną, naukę moralną, regułę życiową itp. – czytamy w słowniku PWN. W innych opracowaniach znaleźć można dopełnienie definicji. Punktuje się na przykład środki retoryczne aforyzmu, szczególnie paradoks i antytezę, proponując nadto przyjrzenie się takim hasłom jak maksyma, sentencja, apoftegmat, gnoma, złota myśl. Zamieszanie z doprecyzowaniem pojęcia aforyzmu jest duże. Ten gatunek literacki przysparza kłopotów teoretykom. Bo miewa powinowactwa z innymi formami, często żywi się kalamburem, ironią. Bywa czasem gorzki, czasem zabawny, czasem ostentacyjnie prześmiewczy. Ale zawsze w pewien sposób porusza – głównie celnością spostrzeżeń, świeżym namysłem albo przewrotnością. Ma też potężną tradycję – korzeniami sięgającą starożytnego Egiptu i Grecji przedchrześcijańskiej. Nie wspominając o myśli chińskiej na wiele stuleci przed narodzeniem Chrystusa. Dlatego trochę drażni, gdy wrzucany jest do nieco sparciałych worków z przysłowiami. Lub gdy wydłubuje się je, niczym rodzynki z ciasta, z utworów prozatorskich i poetyckich. W czym celują zwłaszcza antologiści oraz rozmaici kolekcjonerzy „słów skrzydlatych”. Tymczasem warto wyraźnie podkreślić, że żywot aforyzmu najlepiej spełnia się osobno – jako odrębnej dyscypliny literackiej. Oddajmy aforyzmowi należny szacunek. Wszak istnieje wspaniałe aforystyczne zaplecze. Już pozostając – by nie sięgać daleko – tylko na naszym podwórku. Mam na uwadze między innymi Kazimierza Przerwę-Tetmajera, Adolfa Nowaczyńskiego, Karola Irzykowskiego, Stefana Napierskiego, czy bliższych współczesności Wiesława Brudzińskiego, Jacka Wejrocha i Stanisława Jerzego Leca – listę da się chwalebnie wydłużyć, do kilku obecnie żyjących włącznie. Tak, aforyzm z czytelniczego punktu widzenia jest formą wdzięczną. Dla niektórych wręcz atrakcyjną. Nie wymusza długiego skupiania uwagi – ofiaruje za to natychmiastową satysfakcję. Jeśli dobrze ukuty. Lecz inaczej rzecz się ma od strony twórcy. By osiągnąć efekt błysku lub skondensowanej refleksji, trzeba włożyć wyjątkowo dużo pracy. W prozie na przykład da się ukryć mielizny, uchodzą potknięcia. Odbiorca przymknie oko i na grubszą wpadkę. W aforystyce lada mielizna jest katastrofą. Natychmiastową. Bez szans apelacji. Gdyż nic tak nie obnaży fuszerki, jak krótka forma właśnie. Zatem pożądana lekkość często kryje długotrwałe cyzelowanie słów, niejednokrotnie dziesiątki wersji doprecyzowanych myśli. Wiem coś o tym, uprawiając aforyzm od ćwierćwiecza. To jedna z moich najulubieńszych form. I chyba najbardziej w duchu przeklinana. Zwłaszcza wtedy, gdy zaczynam dostrzegać powszechnie rozpanoszony chwast epigonów, bardziej lub mniej zręcznie imitujących głębię. To osobna choroba. Imitatorstwo. Udawactwo. Naśladowcy, być może zwiedzeni pozorną łatwością formy, a czasami i zadufaniem, obywają się przekręcaniem przysłów, sztuczkami gazetowymi, uogólnieniami. Bredzą „naukowo” lub skręcają w stronę banału, co już na dzień dobry niesie aforyzmowi śmierć. I jeszcze jedno. Przeświadczenia o aforyzmach, jako formie rzekomo tylko frywolnej, a czasem i lekceważonej przez twórców, bywają zastanawiające. Pamiętam spotkanie autorskie w gimnazjum. Prowadząca w pewnej chwili zaproponowała eksperyment. Szło o prezentację na wyrywki aforyzmów moich i cudzych. Spodziewano się, że wyłowię tylko pewną ilość własnych z mnogości cytowanych. Uczniowie kolejno wstawali, deklamując przygotowane miniutwory. „Pułapka” spaliła na panewce. Bez trudu rozpoznałem własne pośród
23
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
kilkudziesięciu. Zdziwienie bibliotekarki nie miało granic. – Jak to możliwe? Akurat dzwonek na przerwę wywabił na szkolne boisko ze trzy setki rozdokazywanych uczniów. Podeszliśmy do okna. Wskazałem na brykający tłum: – Nie rozpoznałaby pani w ł a s n y c h d z i e c i, nawet w takim tłoku? Felieton pochodzi z przygotowywanej do druku książki „Poradnik grafomana”, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa FORMA
●
ESEJ Krzysztof Kwasiżur WYSYP KIEPSKICH POETÓW ETNOMETODOLOGICZNIE UZASADNIONY Od jakiegoś czasu obserwuję wielkie zainteresowanie portalami skupiającymi osoby próbujące swych sił w poezji, prozie, eseju – w słowie pisanym. Większość z nich (jeśli nie każdy) udostępnia swoim użytkownikom swoistą punktację, rankingi, by umożliwić im podział na bardziej i mniej zaawansowanych. W domyśle – lepszych i gorszych pisarzy, poetów, rysowników, eseistów, itp. Dawniej o człowieku świadczyły cechy, które niekiedy nawet były do niego przypisane na całe życie. Status, wygląd zewnętrzny, zawód, religia, płeć – to określało człowieka i można było go za pomocą tych zmiennych zdefiniować. W XXI w. możemy być praktycznie kim chcemy; jeśli mamy ochotę lub czujemy taką potrzebę, możemy zmienić religię; pewne sytuacje powodują, iż istnieje społeczne przyzwolenie na zmianę płci. Zmiana zawodu jest częsta i nikogo nie dziwi. Medycyna pozwala także na zmianę wyglądu zewnętrznego w razie oszpecenia, choroby, lub widzimisię klienta. W takiej sytuacji przed spotkaniem nikt nie mówi o kimś: „długowłosa blondynka, w płaszczu do kostek”, bo na spotkanie może przyjść ta sama osoba po wizycie u fryzjera i w innej garderobie. Opisujemy raczej: „szczupła, blada cera, orli nos, brązowe oczy” – bo te cechy nie dają się z minuty, na minutę zmienić. Człowiek meduza Dojrzewający w opisywanych realiach charakter nie ma świadomości swej niezmienności (stałości). Jest charakterologiczną meduzą, mimozą[1] pozbawioną konkretnego zarysu „kim jestem?”. Jeśli przyjdzie mu na to ochota, czy wewnętrzna potrzeba – może zostać fotografikiem, czy poetą; każdy przecież potrzebuje spełniać się artystycznie, czy w warsztacie, gdzie TWORZY regał na narzędzia, czy komponując symfonię. Dzisiejszy człowiek ma też do wyboru miejsca wirtualne, gdzie może poczuć się poetą, lub pisarzem, bez znajomości warsztatu. Wystarczy mu wiedza, jaką zdążył podpatrzyć w swoim życiu związana z dyscypliną, jaką zamarzy uprawiać. Jeżeli chodzi o uprawianie amatorskiej poezji, sprawa jest o tyle prostsza, że współcześnie istnieje względna dowolność; nie muszą być to wiersze rymowane, by były 24
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
uważane za dobre, czy wartościowe, właściwie wystarczy, że spełniają dziesięć wytycznych opisanych przez Leszka Żulińskiego w „Dekalogu dobrego wiersza” (2011), a i to nie wszystkich. Luźne traktowanie warsztatu, przepisów, wytycznych jest jedną z cech dzisiejszego człowieka-meduzy. Jak pisał o współczesnych mu poetach Artur Sandauer: „nie tylko żadnym obcym, ale i ojczystym językiem nie w pełni władają”, uprawiając coś, co w ich mniemaniu jest poezją, piszą tedy utwory naśladujące (świadomie lub nie) dadaistyczne i futurystyczne nonsensy, zapatrzeni w słowne odchody Karpowicza, Grochowiaka czy późnego Białoszewskiego.[2] Przecież taki autor chciał się poczuć jak poeta, móc się pochwalić wśród znajomych tomikiem, a nie napracować! A najmniejszym kosztem dokona tego – powielając ten język, na granicy zrozumienia, bo właśnie on kojarzy się z poezją opisywanemu twórcy. Makdonaldyzacja poezji Socjolog i pedagog E. Durkheim udowadniał, że jednostki języka – dźwięki, morfemy, są tylko punktami w całościowej strukturze, która wykracza poza jednostkę i uzyskują swe znaczenie tylko w związku ze strukturą całości. Mowa jest tylko manifestacją bardziej podstawowych procesów myślowych. Zatem – jeśli zauważamy zwiększone zainteresowanie portalami poetyckimi, oferującymi wzięcie się za bary z muzą poezji – oznacza to na pewno jakieś zmiany psycho-socjologiczne, a jednoczesny spadek jakości przedstawianych na tych stronach utworów jest jeszcze jednym objawem makdonaldyzacji[3] także tej sfery życia, obliczonej na szybkie i tanim nakładem pracy czynione zaspokajanie potrzeb. Potrzeb kulturalnych. Niestety po takim „chudym” posiłku duchowym wkrótce znów poczujemy głód emocjonalny. Dowodem na uniformizację (makdonaldyzację), w połączeniu z jej spłyceniem jest coraz częstsze odchodzenie twórców od długich, jednostajnie pisanych wierszy, na rzecz krótkich form, które dają odbiorcy „fleszowe”, chwilowe emocje. Zauważamy ten schemat już od czasów Broniewskiego, którego ostatnie wiersze zaledwie sygnalizowały opisywany problem, pozostawiając całą intelektualną pracę czytelnikowi, a w jednym utworze pisze wprost na ten temat.[4] Dlatego sądzę, iż makdonaldyzację w poezji (przynajmniej polskiej) można liczyć od „późnego Broniewskiego”. Widać to w twórczości poetów, którzy jeszcze dekadę czy dwie temu pisali skomplikowane technicznie, wielostrofowe wiersze, aktualnie jednak skupiają się na tworzeniu miniatur lub wierszy (utworów) prostych, krótkich, nie będących wcale minimalistycznymi. Taka rozbudowana forma odstrasza potencjalnego czytelnika, który niechętnie sięga po utwory stwarzające choćby pozory trudnych, pochłaniających zasoby czasu, uwagi, czy emocji własnych. Autor – przedstawiając również coraz więcej cech i zachowań dążących do standaryzacji twórczości – unika długotrwałej „męki tworzenia”, chętnie zamieniając ją na ekonomicznie bardziej opłacalną pracę nad formami łatwymi, prostymi lub szokującymi. To zapewni emocje w takim utworze – ale „fleszowe” i krótkotrwałe. Dobrymi przykładami są tu wiersze poetów klasycyzujących (Miłosz, Szymborska) czy nawet surrealistycznych. Cz. Miłosz w roku 1950 pisał wiersz „Jak powinno być w niebie?” – dwadzieścia cztery długie wersy, bez podziału na strofy, w 1969 „Ars poetica?” – dziewięć strof czterowersowych, podobnie „Stwarzanie świata” z 1974 – dziewięć strof pięcio-, siedmiowersowych. Ale już w 1997 r w wierszu „Post scriptum” – sześć wersów, w których znajdziemy wszystkie syndromy makdonaldyzacji:
25
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Biografia, czyli zmyślenie albo wielki sen. Obłoki ułożone warstwami na skrawku nieba między jasnością brzóz. żółte i rdzawe winnice pod wieczór. Na krótko byłem sługą i wędrowcem. Odpuszczony, wracam drogą niebyłą. [5] Adekwatnie – Szymborska w 1945 r. debiutowała wierszem „Szukam słowa” – pięć strof, sześciu, cztero- i dziesięciowersowych, długie wersy. W 1962 „Na wieży Babel” [6] – 26, jednolitych, długich wersów, bez podziału na strofy. Ale już w ostatnim swoim zbiorze z 2011 r. poetka umieszcza „Dłoń” – wiersz, który wpisuje się w model w/w poezji: Dwadzieścia siedem kości, trzydzieści pięć mięśni, około dwóch tysięcy komórek nerwowych w każdej opuszce naszych pięciu palców. To zupełnie wystarczy, żeby napisać „Mein Kampf” albo „Chatkę Puchatka”.[7] O ile jeszcze starsi poeci, urodzeni w czasach „przed uniformizacją poezji” byli (i są) na jej objawy względnie odporni i piszą, biorąc pod uwagę nowe trendy (a raczej ograniczenia czytelników) jedynie przez wzgląd na czytelników, o tyle twórcy współcześni – wychowani na sztuce fast foodowej – tworzą już TYLKO poezję „fleszową” i to nie ze względu na trendy, którym się poddają lub znają je, ale ze względu na przynależność do generacji ludzi-mimoz, rozumiejących taką właśnie formę twórczości i zbyt niecierpliwych, by tworzyć czy konsumować inną. Banalne powody pisania wierszy Istnieje kilka zaledwie motywów, które popychają omawianych twórców do uwieczniania własnych myśli i przeżyć. Metodologia badań socjologicznych mówi, że człowiek spisuje swoje refleksje związane z przeżyciami w przypadkach gdy jest to: 1 ekshibicjonizm, egoistyczny pęd do pokazania siebie, którego przykładem mogą być wyznania; 2 dążenie do uporządkowania własnego życia, notowanie zdarzeń i własnych czynności jak np. notowanie wydatków; 3 szukanie zadowolenia estetycznego w działalności pisarskiej na własny temat; 4 szukanie perspektywy własnego życia, podsumowywanie przebytej drogi i odkrywanie nowych możliwości; 5 wyładowanie wewnętrznego napięcia często przed samobójstwem, często z potrzeby wyznania własnych konfliktów wewnętrznych; 6 chęć zarobienia pieniędzy poprzez publikacje lub zdobycia nagrody w konkursie; 7 wyznaczanie do napisania utworu; żądanie profesora wobec studentów do napisania autobiografii; 8 często ludzie leczący swoje niedomagania psychiczne piszą autobiografie na prośbę lekarza,
26
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
aby mu dopomóc w postawieniu diagnozy i w terapii; 9 często ludzie nawracający się, szukający z powrotem przyjęcia do społeczeństwa np. przestępca, który zrywa z przestępstwem, pisze utwór o charakterze obrachunkowym; 10 zainteresowania ludzi wykształconych mogą być również powodem pisania pamiętnika, autobiografii, lub innego utworu np. dla wartości historycznej; 11 czasem ludzie piszą pamiętniki, lub inne utwory o charakterze opisowym uważając to za swój obowiązek wobec społeczności lub za przykład dla przyszłych pokoleń (np. pamiętniki więźniów obozów koncentracyjnych); 12 dążenie do nieśmiertelności , chęć pozostawienia po sobie jakiegoś dzieła; 13 samoobrona czy samousprawiedliwienie się we własnych oczach lub w oczach otoczenia. Powodów zatem pisania jest wiele a wszystkie dość banalne i połowa wypływająca ze zwykłej, ludzkiej pychy. Można się domyślać, iż końcowe, wypunktowane powody dotyczą osób starszych, z doświadczeniem życiowym większym, lub innym od przeciętnego. Ogromna liczba z tych tekstów jest rymowana lub należy do innego rodzaju wierszy. Niestety środowiska twórcze rządzą się dokładnie tymi samymi prawami co reszta społeczeństwa – wybitnych jednostek jest w nim około 10%.[8] Cóż, wszyscy mamy nikłą nadzieję, że to właśnie my należymy do tej elity, ale jeśli nawet nie, to i tak nie zwalnia to nas od pracy nad doprowadzaniem do perfekcji, czegokolwiek się podejmiemy – czy ma cechy unifikacji i makdonaldyzacji, czy też starej szkoły. [1] z gr. mimikós „naśladujący” i mimos „aktor. [2] Tomasz Sobieraj, Grafomania pod szyldem awangardy, „Własnym Głosem”, nr. 74, str. 7 [3] makdonaldyzacja - zjawisko polegające na uniformizacji życia społecznego, schematyzacji wszelkich zachowań ludzi oraz standaryzacji oferowanych im produktów i usług. [4] W. Broniewski, „Coraz krótsze wiersze”. [5] Cz. Miłosz, „Post scriptum”. [6] W. Szymborska, „Na wieży Babel”, 1962, z tomu Sól. [7] W. Szymborska, 2011, „Dłoń”, ze zbioru Wystarczy. [8] http://demoniczne-samce.blogspot.com/2013/02/czy-kobiety-sa-madrzejsze-od-mezczyzn.html
● ESEJ Dariusz Pawlicki O KSIĄŻKACH I ICH (NIE)CZYTANIU Nie mam biografii. Mam tylko książki Constantin Noica
W Promieniowaniach, dzienniku wojennym, pod datą 22 października 1942, niedługo przed wyjazdem na front wschodni, Ernst Jünger dokonał takiego oto wpisu: Będzie mi brakowało świata książek; spędziłem w nim wspaniałe godziny, to oazy w świecie zniszczenia. [1]
Kilka miesięcy później, po powrocie do Paryża, pod datą 20 marca 1943 r., na temat kolejnej wizyty u paryskich bukinistów, napisał:
27
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Jest to dla mnie zawsze godzina nadzwyczajnego zadowolenia, oaza pośród czasu. Nabyłem tam Le procès du Sr. Edouard Coleman, gentilhomme, pour avoir conspire la mort du Roy de la Grande Bretagne. [2]
Znamienne, jednocześnie wyrażające stosunek autora do książek, jest porównanie ich, i kontaktu z nimi, do oazy. Za pierwszym razem do – „oazy w świecie zniszczenia”, za drugim – do ,,oazy pośród czasu”. Tym bardziej znamienne, że poczynione podczas toczącej się wojny, wojny jakiej świat jeszcze nie widział. O pozytywach kryjących się w książkach, w pochodzącym z 1930 r. eseju Magia książek, Hermann Hesse tak oto napisał: „Wiem, że gdy pogrążę się w lekturze pięknej książki, to czynię wówczas coś lepszego, mądrzejszego, bardziej wartościowego, niż czynili wszyscy ministrowie i królowie tego świata od lat. Buduję tam, gdzie oni burzą, zbieram, gdzie rozpraszają, żyję z Bogiem tam, gdzie oni go negują czy krzyżują”. Hermann Hesse, jeśli chodzi o przyszłość książki drukowanej, był optymistą (najpewniej był nim również Ernst Jünger). Ale być nim w 1930 r. z całą pewnością było łatwiej niż obecnie. O zainteresowanie w czasie przeznaczonym na rozrywkę rywalizują bowiem z książką liczni konkurenci. I stopniowo ich przybywa. Rezultat jest taki, że coraz mniej ludzi czyta książki; mało tego, coraz więcej ludzi w ogóle nie czyta (co najwyżej krótkie, wręcz bardzo krótkie teksty o treści informacyjnej). Problem nie sprowadza się jednak wyłącznie do nieczytania. Dotyczy bowiem także tego, że obserwowany jest stopniowy zanik różnorodnych zjawisk, w tym obyczajów, jakie towarzyszyły wielu pokoleniom w ich kontaktach z książką drukowaną. A zjawiska te mają także związki z tymi, jeszcze liczniejszymi, generacjami żyjącymi przed epoką zapoczątkowaną przez Gutenbergowski wynalazek. * Informację, że książka symbolizuje, na przykład, uczoność, wiedzę, mądrość, każdy, kto usłyszy ją po raz pierwszy, najpewniej przyjmie do wiadomości bez zdziwienia. Uzna to może nawet za oczywistość. Ale prawdopodobnie zareaguje inaczej, gdy dowie się, że jest ona także symbolem, między innymi: całości Wszechświata, dociekania prawdy, wiedzy transcendentnej, wiedzy tajemnej, magii, historii, sztuki, prawa, Biblii, Ewangelii, dziesięciorga przykazań, zbioru praw, rady, godności, sprawiedliwości, cnót, melancholii, ucieczki od rzeczywistości, wolnego czasu spędzanego w spokoju. Spośród symbolicznych znaczeń książki najbardziej interesuje mnie, ze względu na tematykę niniejszego eseju, z jednej strony, mądrość i wiedza, a z drugiej, ucieczka od rzeczywistości i wolny czas spędzany w spokoju. Stanowią one bowiem, według mnie, kwintesencję „książkości”, czyli duchowości jaka zawarta jest w specyficznym przedmiocie jakim jest książka. Na jego postać, czyli formę, składa się zadrukowany papier, jak też oprawa. Z tym, że elementy sprawiające, iż książka jest także czymś bardzo fizycznym, od kilku dziesiątków lat, odgrywają coraz mniejszą rolę. Owa „coraz mniejsza rola” objawia się w postaci papieru makulaturowego i miękkiej okładki, te elementy są jedynie niezbędnymi dodatkami (gdyby ich nie było, nie można by mówić o książce). A wszystko po to, aby książka była jak najtańsza. To zaś skutkuje tym, że żywot książki współczesnej jest krótki. A jeśli powstaniu jakiejś pozycji towarzyszą obecnie dodatkowe zabiegi sprawiające, że od strony edytorskiej wyrasta ona ponad przeciętność, używa się wobec niej określenia: sztuka książki. W czasach nie tak znowu odległych, terminu tego nie używano, gdyż książka nie była traktowana jedynie jako produkt. Wystarczyło słowo: książka. Jako Coś szczególnego traktowali ją bowiem zarówno wydawcy jak i czytelnicy. Ci pierwsi starali się zachować 28
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
odpowiedni poziom edytorski. To dlatego Ernst Jünger, esteta w mundurze Wehrmachtu, we wspomnianych Promieniowaniach, odnośnie powyższego tematu, zanotował, że będąc na herbacie u pewnej paryżanki, oglądał „rękopisy, dedykacje i piękne oprawy. Po części były one wykonane z groszkowanej skóry, której dotyk podwaja przyjemność czytania (...)”. A kilka miesięcy później, opisując zakupione u paryskiego antykwariusza książki, wspomniał, że Podróż hiszpańska Algernona Charlesa Swinburne’a była oprawiona w czerwony marokin.[3]
Jean-Honoré Fragonard, Czytająca dziewczyna, olej na płótnie, 1776 r.
Dla ludzi ówczesnych, zawartość książki, czyli jej strona intelektualna, była oczywiście bardzo ważna. Ale równocześnie łączyła się z nią wspomniana estetyka w postaci oprawy, papieru, ilustracji, kroju liter. Miała więc wpływ na ogólną ocenę książki. Powodowała, że traktowano ją często jako dzieło sztuki. I to dzieło mające służyć pokoleniom, zarówno ze 29
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
względu na solidność wykonania, jak i ponadczasową treść. Dziś, choćby ze względu na krótkotrwałość literackich mód i mało istotną treść większości bestsellerów (sygnalizuje to niska jakość współczesnych książek) długi żywot książki nie jest w ogóle brany pod uwagę. Najbardziej pożądane przez wydawcę jest wyrzucenie książki przez czytelnika po pierwszym przeczytaniu. A to po to, aby nabył następną. Tyle bowiem, ich zdaniem, ale i zdaniem wielu czytelników, warta jest zawartość większości drukowanych obecnie książek. Tymczasem żyjący na przełomie XVIII i XIX w. William Hazlitt, na temat ponadczasowych treści zawartych w książkach (oczywiście nie we wszystkich), w eseju O czytaniu nowych książek, poczynił dwie następujące uwagi: Nie mogę pojąć namiętności, z jaką większość ludzi czyta nowe książki. Gdyby ludzkość przeczytała to wszystko, co się już uprzednio ukazało, mógłbym zrozumieć brak ochoty do powtórnego czytania tego samego. Książka nie przeczytana jest dla mnie pod każdym względem książką nową, niezależnie od tego, czy wydrukowana została wczoraj, czy też przed trzystu laty.
Zaś w Pożegnaniu eseju, napisanym dwa lata przed śmiercia, zawarł taką oto myśl: Jedzenie, ciepło, sen i książka – oto wszystko, co mi obecnie jest potrzebne – ultima thule moich błądzących pragnień. [ultima thule – po łac. ostatnia granica, D.P.]
* Z książką wiąże się ciepło i światło. Lektura dostarcza bowiem ciepła i światła, które można nazwać wewnętrznymi. Natomiast źródłem ciepła dosłownego, rzeczywistego, bardzo wskazanego przy lekturze w chłodne dni, jest kaloryfer, rzadziej ogień płonący na kominku bądź za żeliwnymi drzwiczkami pieca (spalaniu drew, także węgla, mogą towarzyszyć trzaski, syki). Zaś oświetlenia niezbędnego do tego, żeby widzieć litery dostarcza żarówka zaopatrzona w klosz, w razie problemów z elektrycznością – świeczka, lampa naftowa. Zimą przybywa powodów, aby czas spędzać z książką. Nie bez przyczyny poeta angielski John Betjeman, zarabiający na życie jako krytyk literacki, tak napisał na ten temat: Zima to pora, gdy czuję, że mogę pogrążyć się w lekturze tego, co lubię, zamiast tego, co powinienem przeczytać.
Źródła ciepła wypełniającego pomieszczenia, w których odbywa się kontakt z książką, są obecnie zdecydowanie inne niż w epokach minionych. Lecz wspomnienia związane z tymi dawnymi, wciąż są żywe, powracają do nas. I odnoszą się właśnie do czasów sprzed epoki książki drukowanej. Są więc bardzo odległe. Odwołują się bowiem do prastarego zwyczaju opowiadania historii o zmroku, gdy paliło się ognisko, albo drwa na kominku. Snucie opowieści nabierało szczególnej intensywności właśnie zimą. Przerwa w pracach rolnych, a co za tym idzie, zdecydowanie więcej wolnego czasu i potrzeba jego zagospodarowania, sprzyjały takiej formie spędzania wieczorów. W epoce otwartego ognia, słuchaniu opowieści towarzyszyły intrygujące cienie rzucane na ściany przez drgające, ruchliwe języki ognia. Stanowiły one rodzaj żywej scenografii. Zaś rozmaite dźwięki towarzyszące spalaniu się drew czy chrustu dostarczały dodatkowych efektów. Dodatkowych, gdyż za te główne była odpowiedzialna osoba opowiadająca. Niejednoktrotnie te wizualne i dźwiękowe efekty, stawały się wręcz dopełnieniem opowiadanych historii, szczególnie tych grozy. Pobudzały bowiem, i to bardzo skutecznie, wyobraźnię. To, że obecnie snucie opowieści jest czymś niezmiernie rzadkim, przynajmniej na Zachodzie, to wynik ekspansji, chociażby, telewizji. 30
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Mając na uwadze książki jako takie, możliwe jest nawiązanie swoistego kontaktu z poprzednimi pokoleniami, w tym wypadku czytelniczymi. Szczególnie wtedy, gdy ma się do czynienia z książkami wydanymi we wcześniejszych epokach (ze względu na ich trwałość będącą wynikiem solidnego wykonania i użycia odpowiednich materiałów). Przodującą rolę w tym kontakcie odgrywa samo czytanie: czytanie słów, zdań, z którymi zaznamiali się nasi poprzednicy. Ale ważne jest też przekładanie kartek dotykanych przez nich. W niektórych egzemplarzach można natrafić na konkretne, bardzo wymowne ślady świadczące o ich wcześniejszych użytkownikach. Mogą to być exlibrisy lub nazwiska właściciela/właścicieli, glosy napisane na marginesach bądź pomiędzy wierszami, akapity lub zdania podkreślone albo obwiedzione ołówkiem. Dwa ostatnie rodzaje tych śladów, można nazwać intelektualnymi (dla wielu będą niepożądanymi ingerencjami w tekst). Pozwalają one sformułować, bardzo ogólne, ale jednak, jakieś wnioski na temat poprzednich czytelników, którzy zostali zaintrygowani konkretnymi myślami. Bohaterka filmu 84 Charing Cross Road, mieszkająca w Nowym Jorku pisarka (do zamawiania książek w konkretnym antykwariacie londyńskim, skłaniają ją, między innymi, przystępne ceny, bogactwo oferowanych do sprzedaży tytułów, ich poziom edytorski) w starych książkach lubi i to, że bardzo często otwierają się w konkretnych miejscach. I miło jest jej, gdy stwierdza, że ich poprzedni właściciele szczególnie lubili jakieś fragmenty, które przyciągają i jej uwagę. * Wielu współczesnych zerwało kontakt z książką drukowaną; świadomie bądź nie. W ich przypadku książka w roli środka służącego poznawaniu świata, została zupełnie zastąpiona przez telewizor bądź komputer; bardzo często przez oba te urządzenia. Telewizor to obraz i dźwięk, a komputer to jeszcze dodatkowo słowo pisane. I, tak jak książka, oba te urządzenia stanowią narzędzia służące zdobywaniu wiedzy, jak i rozrywce. I jeśli chodzi o skuteczność, są równorzędne (do czego poszczególni ludzi wykorzystają te możliwości, to już inna sprawa). Stawianie każdej książki na piedestale, jako najznakomitszego narzędzia, jest nadużyciem. Należy bowiem pamiętać o książkach zawierających idee, które, gdy zostały wprowadzone w życie, sprowadziły na pewne grupy ludzi, nieważne jak liczne, nieszczęście czy wręcz śmierć. Książki, oczywiście, nie są niczemu winne. Winę ponoszą konkretni ludzie (w mniejszym stopniu autorzy, w dużo większym stopniu ci, którzy zaczęli wprowadzać w życie ich niebepieczne pomysły). Tym, czym książka góruje nad innymi mediami/środkami/urządzeniami, jest korzystny wpływ na wyobraźnię. Czytelnik musi ją bowiem zaprząc do „pracy”, gdy ma, na przykład, do czynienia z opisami bohaterów jakiejś powieści. Skazany jest na nią również wtedy, gdy książka opatrzona jest ilustracjami. Są one bowiem jedynie jakby szablonami, które należy wypełnić. Dopiero bogata wyobraźnia pozwoli stworzyć pełne obrazy, pojawiające się każdorazowo, gdy wzrok będzie napotykał, przykładowo, imiona bohaterów. Natomiast obraz, jaki będzie pojawiał się na ekranie tego czy innego urządzenia, podawany jak na tacy, za każdym razem będzie sprowadzał wyobraźnię w stan uśpienia. Może nawet będzie prowadził ją do, powolnego bądź szybkiego, uwiądu. Książka posiada jeszcze inne plusy. Zacznę od jej, że tak powiem, poręcznej fizyczności (opasłe tomiska stanowią marginalne zjawisko). Sprawia ona, że z książką w rękach można zasiąść w wygodnym fotelu, jak i na przydrożnym kamieniu. Będąc pogrążonymi w lekturze, nie tylko zdobywamy wiedzę bądź przeżywamy ucieczkę od rzeczywistości, ale także smakujemy czas spędzany w spokoju. Wtedy również, zupełnie bezwiednie, bez żadnego wysiłku, nawiązujemy kontakt z tymi wszystkimi użytkownikami książek, którzy żyli przed
31
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
nami. I wykonywali te same, wspomniane już, czynności, co my (niejednokrotnie czytali te same utwory). Uczestniczymy wtedy w swoistym misterium. Natomiast zasiadając przed telewizorem lub ekranem komputera zrywamy więzi z tamtym światem i z tamtymi ludźmi. I czynimy to nieświadomie. Z tych związków mało kto zdaje sobie bowiem sprawę. A gdy jest jednak inaczej, to uznaje, że są one zupełnie nieistotne. Więzi łączące obecnych użytkowników telewizorów i komputerów z tymi, którzy należeć będę do przyszłych pokoleń, najprawdopodobniej nie powstaną. A mówiąc dokładnie – nie zdążą się nawiązać, gdyż pogoń za nowinkami technicznymi sprawi, że stosunkowo szybko oba te urządzenia zostaną zastąpione jakimiś nowszymi. *
Carl Spitzweg, Mól książkowy, olej na płótnie, ok. 1850 r.
32
Krytyka Literacka 4 (54) 2014
Człowiek pędzący życie pośród książek, jedynie z nich czerpiący wiedzę o otaczającym go świecie, czyli przysłowiowy mól książkowy, w żadnym razie nie powinien być ideałem. Życie tylko w pewnym stopniu jest bowiem tożsame z zawartością książek (także z programami telewizyjnymi, filmami, grami komputerowymi itd). Choćby dlatego, że po prostu jest czymś innym. Z tej choćby racji, że wiele jego przejawów nie sposób zawrzeć w słowach, także w obrazach (z uwzględnieniem ruchomych). Dlatego jak najbardziej wskazane jest osiągnięcie równowagi pomiędzy światem wręcz zapchanym/przepełnionym książkami, a światem całkowicie ich pozbawionym. Albowiem życie wyimagowanych bohaterów można wielokrotnie przeżywać za sprawą zadrukowanych stron, a własne (tu i teraz) jeden, jedyny raz. Z tym, że o ile jedna skrajność, ta uosabiana przez wspomnianego mola książkowego, jest bardzo rzadko obserwowana, to druga, reprezentowana przez człowieka, którego ręce i oczy nie mają kontaktu z książką, jest powszechnym zjawiskiem. Niestety! [1] Ernst Jünger, Promieniowania, tłum. Sławomir Błaut, Warszawa, Czytelnik, 2004. [2] Tamże. [3] marokin (od nazwy kraju Maroka) – skóra kozłowa specjalnie wyprawiana i tłoczona.
● DLA AUTORÓW Nadsyłane teksty powinny być poprawne pod względem ortograficznym i gramatycznym oraz sformatowane zgodnie z obowiązującymi zasadami, które można znaleźć m.in. na stronach: http://jakub.chalupczak.pl/dydaktyka1/ms-word-formatowanie-tekstu http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Sk%C5%82ad_i_%C5%82amanie_tekstu http://pl.wikipedia.org/wiki/Pauza_%28znak_typograficzny%29 Prosimy również o stosowanie polskich znaków diakrytycznych i właściwych znaków typograficznych. Teksty niepoprawne i nieudolne będą odrzucane. „Krytyka Literacka” zastrzega sobie prawo do redakcji, adiustacj i korekty tekstów.
33
Pieter van der Heyden Luxuria (Nieczystość, z cyklu Siedem grzechów głównych) miedzioryt, ok. 1560 Museum od Fine Arts, Boston