__________________________________________________________________________________ Krytyka Literacka Rok XI ISSN 2084-1124 Nr 2 (22•83) 2019
28 Erik La Prade 35 Tomasz Marek Sobieraj
* REDAKCJA Tomasz Marek Sobieraj (red. nacz.), Witold Egerth, Wioletta Sobieraj, Jacek Świerk ADRES ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź WYDAWCA Editions Sur Ner * Archiwum i Biblioteka Krytyki Literackiej http://chomikuj.pl/KrytykaLiteracka Czytelnia Krytyki Literackiej online http://issuu.com/krytykaliteracka Strona internetowa http://www.krytykaliteracka.blogspot.com Wydania elektroniczne Krytyki Literackiej są bezpłatne; cena egzemplarza papierowego wynosi 10 zł. Pismo można otrzymać dokonując wpłaty na konto dowolnego hospicjum * 1 str. okładki: Lucas Kilian, Śpiące dziecko i czaszki, miedzioryt, 1614, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork SPIS TREŚCI WIERSZE: 1 David Day 6 Jekatierina Polgujewa 8 Andriej Bazilewskij 14 Peter Thabit Jones 16 Jacek Świerk 19 Anatolij Kobienkow 19 Bułat Okudżawa 22 Aleksandr Chaczyński 23 Dawid Samojłow 24 Lira Abdullina 25 Osip Mandelsztam 26 Stanley H. Barkan
S Ł O W O
N A
L A T O
(...) J.N. ...Co to jest poezja? T.M.S. A co to jest czas? Nie ma jednej dobrej odpowiedzi na niektóre pytania. Oba te zjawiska mają naturę względną. W NieBoskiej komedii Poezja odsłania Henrykowi swoje ciało – gnijące zwłoki. Ta sugestywna i profetyczna wtedy wizja dzisiaj się spełnia dzięki staraniu części krytyków i poetów. Według Stachury „wszystko jest poezją a najmniej jest nią napisany wiersz” i niekiedy podpisałbym się pod tym zdaniem. Nieakademickie próby definicji poezji są subiektywne. J.N. Ale mnie właśnie interesuje twoja subiektywna i krótka definicja poezji, tu i teraz. Jak by ona brzmiała? T.M.S. Że poezja to poszukiwanie mądrości. Próba ujęcia istoty bytu w sposób zwięzły i sugestywny, działający na wyobraźnię, przywołujący marzenia. (...) J.N. Bliżej ci do Krasińskiego czy do Stachury? T.M.S. Bliżej mi do Charlesa Bukowskiego, który najwyżej ceni poezję chińską. J.N. A jak powstaje wiersz? T.M.S. Nie wiem, jak to jest u innych, ale mnie najczęściej wpada do głowy jakaś myśl, fraza – to szkielet konstrukcji, który pokrywam materią słowa. Innym razem pracuję jak z blokiem marmuru – usuwam rzeczy zbędne. J.N. Kiedyś powiedziałeś, że inspiruje cię biała kartka papieru. T.M.S. Bo bywa tak, że mam tylko odległą wizję, niejasną ideę wiersza – wtedy siedzę nad czystą kartką papieru i czekam na pierwsze zdanie; gdy ono się pojawi, cała reszta idzie łatwo. Najważniejsze w tym sposobie pracy jest właśnie to pierwsze zdanie, jądro kondensacji, jak się nazywa drobinę, wokół której tworzy się w atmosferze kropla wody. Ale wszystkie wiersze po napisaniu zostawiam na rok, dwa, czasem na dłużej, by dojrzały. (...) J.N. A co z poetyckim natchnieniem, wierszami pisanymi w furor poeticus? T.M.S. I takie bywają. J.N. Wszystkie wiersze odkładasz „do skrzyni na dziewięć lat” jak nakazywał Horacy? T.M.S. Wszystkie, tylko nie na tak długo. Każdy utwór musi być sprawdzony przez czas i poddany kontroli rozumu. J.N. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że większość piszących nie poddaje swoich tekstów „kontroli filozoficznej”, o której pisał twój ulubiony Kawafis, i puszcza w świat utwory, nazwijmy to eufemistycznie, niedorobione. T.M.S. Ale jeśli robi tak poeta uznany, to się takiego kalekiego wiersza nie dostrzega albo – co częstsze – uważa się go za dowód inwencji i oryginalności, za przykład nadawania nowych sensów i znaczeń, mówi się o semantycznych przekształceniach, doświadczeniach liminalnych, organizacji poetyckiego uniwersum, wizyjności, formułowaniu nowych kodów albo metajęzyków itd., a jeśli poeta jest nieznany, kwituje się wiersz krótkim stwierdzeniem, że jest grafomanem i nie umie pisać. Tylko że kiedy opadną opary absurdu i nikt nie będzie pamiętał bredni krytyków, jakiś obdarzony dociekliwym umysłem czytelnik może sięgnąć po tomik tego uznanego i wychwalanego poety i wtedy bez trudu wyłowi niedociągnięcia, naiwności, błędy, śmieszności oraz zwykły bełkot (…). Janusz Najder, Tomasz Marek Sobieraj, Poezja, etyka i … polityka
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
DAVID DAY
(Przełożył Jacek Świerk)
Przepis na niezapomniane doznanie przy parzeniu kawy Dla Erika La Prade, Matthew Bernosky'ego i Larry'ego Brooksa
1. Weź stary, brudny garnek, rdzewiejący w kępie chwastów, przy torach kolejowych. Wyszoruj do czysta piaskiem i liśćmi, i jeśli nie cieknie, będzie jak znalazł do parzenia kawy. Nabierz wody w toalecie na stacji benzynowej, obmyj się z brudu, potu i pyłu. Człowiek się brudzi w drodze, na platformach pociągów towarowych i śpiąc w krytych wagonach. Przede wszystkim umyj stopy i wypierz skarpety, bo są potwornie brudne i zaczynają cuchnąć. Koszula musi ci starczyć za ręcznik. Połóż ją na słońcu, szybko wyschnie. Z czystymi zębami i bez zarostu będziesz wyglądał i czuł się jak nowonarodzony. 2. Zanieś wodę do obozowiska*, gdzie ty i czterej inni włóczędzy zamierzacie spędzić tę noc. Wasza piątka czeka na pociąg towarowy, który jedzie przez tereny rolne. W biuletynie z biura pracy stoi, że farmerzy biorą do pomocy przy zbiorach. Płacą 85 centów na godzinę. Teraz jest sezon na rzodkiew, więc tam trzeba jechać, to jakieś pięćdziesiąt mil na północ od miasta Gallup, w stanie Nowy Meksyk. Jeśli tak się złoży, że w składzie braknie pustego wagonu, pojedziesz na dachu, a tam nie ma specjalnie czego się złapać. Dlatego pilnuj się: utrzymuj równowagę, stój twardo na zakrętach i szczeblach, bo w pędzie spadniesz na głowę albo prosto pod koła, i zginiesz, nie słysząc nawet, kto woła: Żegnaj, Charley!, a kto: Adios, Amigo! Jeżeli na miejscu jeszcze biorą do pracy, spędzisz w polu przynajmniej dziesięć godzin na dobę, będziesz spał w izbie we dwunastu i jadł jak Meksykanin. Głównie ryż i fasolę, enchiladę, chili i tortillę, i całą resztę, o której nie warto wspominać.
1
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Po paru ciężkich tygodniach przy zbiórce rzodkwi, po pakowaniu i załadunku, z grupą zbieraczy będziesz przy torach łapał podwózkę na inną plantację. A jeśli nie przepuściłeś ciężko zarobionej forsy na wino po 60 centów i dziwki po 2 dolary, parę baksów będziesz miał na dalszą podróż. *Obóz włóczęgów (hobo jungle), bezdomnych i robotników sezonowych nazywanych hobo; wędrują z miejsca na miejsce, od jednej pracy do drugiej, jadąc w wagonach i na platformach pociągów towarowych. Mimo że ten sposób przemieszczania się jest nielegalny i wysoce niebezpieczny, to zazwyczaj jest tolerowany przez przewoźników kolejowych i władze lokalne. (Jedynym, lecz niewystarczającym, polskojęzycznym odpowiednikiem słowa hobo, jest bandos: dawn. „sezonowy robotnik rolny najmujący się do pracy poza miejscem stałego zamieszkania”; przyp. łum.) 3. Do wody, gdy tylko zagotuje się nad ogniem, wrzuć garść mielonej kawy; zwędziłeś jej trochę w przydrożnej knajpie, gdzie zaliczyłeś dniówkę na zmywaku. Niech nieco pobulgocze, a gdy przypomina czarny, płynny nabłyszczacz do obuwia, i czujesz ją w promieniu dziesięciu stóp, Wstaw garnek w żarzący się popiół i, zanim skosztujesz, poczekaj aż osiądą fusy. Po to, byś później nie musiał ich wypluwać. Jak już pewnie zgadłeś, u włóczęgów nie ma śmietanki i cukru, za to w hobo jungle zwykle mają mnóstwo alkoholu, więc dodaj dużą dawkę któregokolwiek. Nawet jakiegoś taniego kwacha, zajzajeru z żyta czy balsamu po goleniu; każdy tak mocno uderza do głowy, że zapominasz o reszcie. W Nowym Orleanie, u Francuzików, w ich modnej restauracji, mówią na to Coffee Royale, wymawiane przez duże „c”, z wyraźnie snobistycznym akcentem. Ale tutaj, na południowym zachodzie, nazywamy ją po prostu kawą po kowbojsku albo z prądem. Teraz kilka ostrzeżeń i przyjacielskich rad ode mnie. Jeśli myślisz pić z puszki po konserwach, wędrującej z rąk do rąk – bądź ostrożny: nie poparz palców i nie spiecz warg o gorącą cynę. I żebyś nie wyrywał się pić ponad swoją dolę, bo nawet w obozie włóczęgów to nie uchodzi, chyba że to twój alkohol.
2
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
A jeśli nikotyna i kofeina, to twoje ulubione używki, to idealny moment, żeby posiedzieć przy ognisku z kumplami, przy kilku drinkach. No, śmiało, folguj sobie we wszystkim. Pal, żuj, wciągaj, ile dusza zapragnie. To jest tylko nasze miejsce, tutaj krzywo na nas nie patrzą lekarze, naprawiacze świata, czy politycy, którzy zdają się tylko mnożyć przepisy prawie we wszystkim. Po piciu do pusta i laniu do pełna, i paru rundkach z rąk do rąk, już bardziej trunku niż kawy, zaczniesz pewnie z tym rycerstwem włóczęgów siedzieć jak ze starymi kumplami. Podziel się tym, gdzieś dotąd był i w którą teraz ruszasz stronę. Wyskokami i romansami chwal się bez oporu. I nie wahaj się ubarwiać albo trochę kłamać; od czasu do czasu robimy tak wszyscy, by wypaść ciekawiej. A gdy ci się w końcu wyczerpie, nieważne czy prawda, stek kłamstw, czy to i owo, na swój temat. I kiedy, prócz ciszy, słyszysz skowyt psa, tułacza i samotnika, rozłóż się przy ogniu na płacie brudnego kartonu i zaśnij, gapiąc się w gwiazdy. Jeśli ci się poszczęści, nie zmarzniesz w nocy, może też przyjdzie sen z piękną nimfomanką, wtedy zrobi ci się miło i mokro w spodniach; ta nimfomanka, właścicielka apteki zakochuje się we włóczędze przystojnym i młodym; tak się składa, że w tobie. Ale jeśli będziesz miał pecha, zrobi się zimno i ktoś o mniejszym szczęściu niż ty ukradnie ci buty, chyba że posłużą ci za zagłówek, albo sznurówkami przywiążesz oba do nadgarstka. 4. Trzymaj się tych przepisów w obozie włóczęgów, Gdzieś na zachód od Mississippi i na północ od Rio Grande, Gdzie właśnie czekasz na towarówkę do stacji „przyszłość”, I może popatrzysz za siebie, jakieś pięćdziesiąt lat później, I wspomnisz to doznanie przy parzeniu kawy, dużo bardziej niezapomniane od wizyty w Starbucks.
3
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Skupisko pyłu Ośmioletni i bosy, W ogrodniczkach, ale bez koszuli, Wychodziłem z obory, Dawszy jeść dójkom I wlawszy zlewki świni. Usłyszałem, że moskitiera Kuchenna otwarła się ze zgrzytem i pacnęła o futrynę. Spojrzałem w stronę domu I zobaczyłem babcię, Jak sypie z garści śrutę kukurydzianą Stadu mizernych kur Krążących wokół niej na podwórzu. Ledwie chwila i już gdakały, drapały, dziobały Uradowane karmą Rozsypaną wokół stóp babci. Ni stąd, ni zowąd pochyliła się I złapała starego koguta za szyję, Uniosła go nad głowę I zakręciła nim wokoło, Cztery albo pięć razy, Tak jakby próbowała Schwytać słońce na lasso. Ciało tego kruczaka Oderwane od szyi Uniosło się w powietrze I wylądowało w pyle; Ten zdawał się pokrywać wszystko w tamtych czasach. Na koniec, na ślad po krwiopluciu I po trzepotaniu wokół podwórza Bezgłowe ciało gruchnęło I zastygło. Wieczorem Babunia zmówiła modlitwę I podziękowała Panu Za Jego dobrodziejstwa w te ciężkie czasy. Mieliśmy kurczaka i pyzy na kolację I była nawet dokładka.
4
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Himmler Lizał palec wskazujący I, od czasu do czasu, tak jak inni ludzie, Przewracał przeczytaną stronę. Ta książka to prezent urodzinowy Natchniony i podpisany przez Führera: Specjalne limitowane wydanie Mein Kampf Z zadrukowanymi stronami z ludzkiej skóry. Najbardziej cieszył go rozdział Zdarty od kości Mosze, krawca, Który zemdlał pewnego wieczoru Na apelu w Auschwitz I został skopany na śmierć.
Aegidius Sadeler II, Obóz cygański, miedzioryt, przełom XVI i XVII w., The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
5
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
JEKATIERINA POLGUJEWA (Przełożyła Anna Bednarczyk)
*** Wszystko mną było, lecz ja byłam mną, Nie pamiętając, nic nie zapomniałam, Słuchając jak godziny, bijąc mkną, Zrozumieć czasu jeszcze nie umiałam. Lecz rozumiałam wiatr i deszcz, i śnieg, Istotę ziemi, nie wróżbę pogody, Panem przyrody nie był wtedy człek, Lecz niepodzielna w jedności przyroda, Gdzie równość ptaków, domów, równość drzew – Tego, co widzę, tego co spotykam, Słów nie odróżniam wszystkich, ale zew Słyszę niejasnej mowy i muzykę. Strzałek zegara niespokojny bieg Spędza sen z powiek i w noce, i we dnie… …Gdy na prologu i na kresu brzeg Świat pękł, zwyczajny stał się i spowszedniał.
Lotnik Czy przyszłych wojen przywidzenie Jadem zatruło biedny mózg, Nocny latawcu, ty na ziemię Przynosisz dynamitu gruz. A. Błok, Awiator
Nie widział dachów ani drzew, (I po cóż by w dół patrzeć miał?) Gdy bombardując miasto Nisz Ogień i śmierć nad ziemią siał. Nie głuchł od syren i od bomb – I któż powstrzymać by go mógł, Gorąca go nie dusił kłąb, I był jak Bóg, wcale nie Bóg, Ale posłuszna, karna broń, W ręku zabójców tajny pakt. Na mapach przyfrontowych stron – Świątyń, szpitali, ludzi – brak. Nie młody i nie stary był, Nie gnał go ból, ni zemsty chęć. Chrystus i Allach – próba sił,
6
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Meczet i krzyż, i gdzie tu sens – Nieważne, wszystko jedno kto Ofiarą jest, a czyj jest grzech. Wspaniałe kino, to jest to! Więc po zwycięstwo trzeba biec. Nie spojrzał ani razu w dół, Wojna wciągnęła go jak gra, Świetny mechanizm – niebo pruł I w chwale bohatersko trwał! Ale czym może zająć się Gdy nawet śmierci nie jest wart? Nie może przecież umrzeć ten, Co nie żył, nie rozdawał kart… Dusza? To woda jest i lód! U innych – próchno, tłuszcz i proch. Przekroczył samolotu próg Zwykły pasażer, zwykły lot. A jednak stery w ręce wziął – I z drogi zwykłej zboczył czas, Gdy w niebo samolotem rwał, Na zawsze autopilot zgasł. Granicy przekroczywszy mur, Nie drgnąwszy, w Babilonu dom Skierował skrzydła spoza chmur, Ściął wszystkie piętra z wszystkich stron. I runął betonowy strop, Bez podstaw i filarów legł. Ale śmierć była - żywa śmierć! Ale krew była – żywa krew! Nie do zniesienia był ten żar Ostatkiem sił skręcając się, Zawołał: „Allach” i „akbar”, Pomyślał: „Boże ratuj mnie”. W natłoku niepojętych słów, Ściskając palce w dziwny skos. Na zapomnianej rzece już Pożar ostatni spalił most. W Nowego Jorku dachach dziś Rozpadłszy się, zmieniając w gaz, Nagle zobaczył miasto Nisz Raz pierwszy i ostatni raz.
7
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
*** Ja wierzę w to, że nie istnieje Bóg, W pustce kosmicznej wciąż samotnie trwamy. A przecież duszę niezniszczalną mamy. I nie jest ludzkim dziełem świata cud. Bóg nie istnieje, lecz marzenie trwa, Jest wolna wola, wolny ból istnienia. Modlitwa – rozpaczliwy krzyk sumienia, Gdy świat od wieków tylko boleść zna. Choć Boga nie ma, przedłużamy lot, Mimo że z prochu prochem się staniemy. A kiedyś na płonące cekaemy, Zdusiwszy strach rzucali się przez mrok, Ze śmierci szydząc śmiercią swą, jak On, I bez nadziei, że się im cud stanie, Szli niewierzący w łaskę zmartwychwstania: Nie dla nich rajskie gaje, zieleń łąk. Ich śmierć uświęca nasze życie dziś, Ratując to, co ponad życie było, – Szacunek, przyjaźń, do Ojczyzny miłość, Pragnienie prawdy i pragnienie wzwyż – Do Boga? Któż by odpowiedzieć mógł? Na tę odpowiedź na próżno czekamy. A przecież duszę nieśmiertelną mamy. I nie jest ludzkim dziełem świata cud.
Zamieć w Moskwie Bezbrzeżny śnieg za moim oknem mknie, I w dzień i w nocy – blade wirowanie. Idzie na dno, już prawie jest na dnie Lutowe miasto w śniegach zaplątane. Absurd tygodni, niedorzeczność mgnień, Latarnie ślepe, popłoch reflektorów. Mówią: zawieja dmie już czwarty dzień, To strzępy nieba, co wypadło z torów. Podśnieżny świat – innego brzegu próg Daje nam jeszcze próbę ostateczną, Jak gdyby swoją prędką ręką Bóg Próbował żywą nitką łatać wieczność.
8
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
ANDRIEJ BAZILEWSKIJ (Przełożyła Anna Bednarczyk)
Mowa bez słów 1. Dalej ni kroku. Tylko patrz: Zapłakał gorzko sierpień szary, Jak przed premierą błazen stary – Z jesiennych łez mu otrzyj twarz. Do września zawiódł nas ten trakt Jesienią tu nie pachnie jeszcze Lecz w głowie i w kolanach dreszcze Jak na szafocie – pustki smak. Jesień nam nie zostawia nic, Przeszłość i radość – wszystko minie. Niepowstrzymana chwila zginie. Zerwiemy między nami nić. I tylko mięty został kwiat, Lecz może… lepsze to od śmierci, A twoja miłość śpi w kopercie, Pomimo spotkań, mimo lat. 2. Po trochu się zapadnę w sen, Co obce, to na jawie rzucę. Nie jestem godzien, dobrze wiem, Wiem też, że zajrzeć w ten sen muszę. We śnie wesołym ujrzę wraz Jak znika wszystko to, co było, Jak w ogniu się roztapia czas, Ciemne świecidło się zaskrzyło. I poprzez ogień jeszcze raz Twój obraz młody, zapomniany…, Z niebytu się wyłoni twarz – I myśleć całkiem już przestanę. Ja w tym płomieniu zasnąć chcę. By twarz twą ujrzeć, w mrok daleki Nieznanej głębi rzucę się. Zostanę w twoich snach na wieki.
Obcy pogrzeb Piątek jest próżny. Już bez słów w popiół się wszystko obróciło. Różowolicy świat jest zdrów, nic się w nim wcale nie spaliło. Tylko papieros twój jak gwóźdź powietrze rani i rozdziera: „Donikąd nam nie spieszno teraz – odejdźmy już”.
9
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Rien ne va plus 1. A kiedy będę martwy, biały i w niebie pełnym śmierci, to głuchonieme „nigdy więcej” w rozbrzmiewającej pustce spadnie na moją biedną głowę kamieniem przezroczystym ciszy, co piękny jak nadzieja – i w wieńcu napalmowym, ostatni sen odleci gdzieś w zieloną przestrzeń okna, wierzchem na tęczy … Leżę na wznak z rozbitą głową Pod różnobarwnym niebem, Nade mną przelatują klucze, Do których nie ma drzwi. 2. Kiedy ogrodnik zły jak bies wezwie do odpowiedzi, a wiecznych jabłek zapach w mózg uderzy z całą mocą wybiorę dla nas pośród gwiazd planetę zagubioną: i naszych bliskich spotkam tam, spadniemy więc z wysoka niebieską dryndą, lecąc w dół po białym polu ślizgiem w liliowe baptysterium. Tam z wolna wzejdzie ponad nas świecidło papierowe i bladą świecę zgasi wnet wesoła zawierucha. 3. Gdy się upiję, gasząc strach, bohater w blasku chwały, jak bóg okrutny i niezłomny zwali mnie jednym przytykiem, gdy nie dam rady pić do dna – przysięgę swoją pójdziesz dać już z innych prawd prorokiem, on wie jak wejść i wie jak wyjść, zna serca tajemnice, udrękę uczuć zna i wie, czemu u raju stojąc bram do „piekła” chcemy wrócić.
10
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Wyruszając w absolut Heretycy wszystkich wyznań, łączcie się
Religia – metafizyczny regulator populacji, psychologicznie celne narzędzie dowodzenia. Agenda ziemskiej władzy, co i rusz kierowanej przeciwko rozwojowi człowieka. Działania kasty fachowych ofiarników – racjonalne do bólu. Niezawodny landrynek aluzji do nieskończoności w harmonii z batem – odmową, jakby co, nagrody za osobiste oddanie. Cerkwie – latarki, którymi śmiertelny uważnie i familiarnie puszcza oko do Najwyższego, dopuszczając możliwość jego istnienia i przypisawszy mu psychikę tuziemskiego królika, co łasy jest na pochlebstwa uniżonego wielbienia. „O, Boże miłościwy, – namawia go dwunogi, wijąc się w rytualnych pokłonach, Tyś wszechmogący, wiesz wszystko, zbawisz mnie więc i przebaczysz mnie grzesznemu wszelką moją niedoskonałość”. Uwagę Wszechwiedzącego zwraca na ziemski bezład, cierpienie, błaga go z budzącą śmiech naiwnością, by jednych wspomógł, drugich zechciał pokarać. Zaszczuwa pobożnych ascetów i, drżąc przed groźbą niebytu, karmi armię agentów, którzy w jego imieniu rozmawiają z Wszechwładnym. Takiej karty nie da się przebić. Takiej logice nie można zaprzeczyć. Takiej wiary nie wzruszy żadna modlitwa.
11
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Wierzę Nie dogonisz nikogo, przepadło, a za wcześnie, by iść w cudze ślady. W tył nie wahnie się już wahadło. A w kieszeniach blichtr, wiecznej głupoty pokłady. Dar był dany, już jest odebrany. Życie życiem, a wiersze wierszami. Mówią: nic nie jest pewne, jest przewidywane. Martwa cisza, a wewnątrz – tsunami. Tobie w smak krwisto-ruda plazma, komuś mit o liliowym śnie. No, wspinacze, czyście sami na obiad wszamali się? Wszystko było życie temu, dawno, strzały czasu zawracać bieg – przecież to nie nasza parafia. Spraw i myśli gmach w gruzach legł. Żaden strach już go nie ukoi – smutku burzliwego, pieczęć zła – nic nie zrobisz by zbladła. Nie dogonisz nikogo i nigdy, przepadło. Jak się żyje i czy w pustce tej żyją w ogóle – dusze wieczne, mieszkańcy kosmosu, co bezmierny? Lepiej więc – ty, wybrana przeze mnie, ziemskie łoże mi pościel – ponad wszystko być pragnę śmiertelny.
A ty nad nami Spalony most, dym nad głowami W śnie zapomnianym ktoś tam szlocha Pamięta jeszcze, że pokochał. …A ty nad nami. Linijki cudzych nut czytamy – My niewolnicy cudzych marzeń – Chociaż wykrzywia nuda twarze …A ty nad nami. Co między nami, rozliczamy, W ziemię wgryzamy się jak krety. Życie wciąż kręci piruety A ty nad nami. Bez echa w pustce się miotamy Nikt naszych jęków nie usłyszy
12
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Nie ma odwagi, troski – w ciszy A ty nad nami. Skąd wstyd? Bezwolnie się staczamy I dusza cierpi, gdy nie lata. Spisać na straty… Jaka strata? A ty nad nami. Choćby ataków wiele jeszcze – To wszystko szczęście.
Maleńki psalm Klasztor – niby okręt biały Święty krzyż – bezbrzeżny brzeg. Niewolnikiem słów zostałem Serce płacze. Duszy śpiew. Gdzie są ognie mej przystani, Tylko ten Najwyższy wie. Wezwij mnie i ochroń Panie, Czym jest godzien, czy też nie. Gdybym swą modlitwą bliskich Z niepamięci wyrwać mógł… Prochem stać się chcę na wyspie Pełnej wybaczenia słów.
William Blake, Pasterz odganiający wilka, drzeworyt, 1821, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
13
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
PETER THABIT JONES (Przełożył Jacek Świerk) Maszynka do golenia mojego dziadka (dla mojej babci)
Sięgnąłem po nią raz; Piętnastoletni, z meszkiem na twarzy, Zamknąłem się w łazience. Namydliłem opaloną buzię I, z załadowaną maszynką w ręku, Przypomniałem sobie, jak golił się W salonie, wsparty o poduszkę w łóżku, A z zapadniętych ramion Zwisał mu ręcznik. Dziadek dotąd przejeżdżał pędzlem po mydle, Aż na twarz, przeoraną przez Auschwitz, Nałożył brodę ze śniegu; Trzymałem kwadratowe lusterko. Z nieco drżącą dłonią dziadek Zeskrobywał zarost, robiąc mijanki, Więc golił się zawsze dwa razy. Czasami zacinał się; oglądałem, Jak z indyczo pomarszczonej szyi Wypływa mu strużka krwi. To go zawsze rozśmieszało. Krwawą skazę osuszał Papierosową bibułką. Na koniec rytualnie Spłukiwał do czysta gładką twarz, A włosy, jak żelazne opiłki, Układały się w brudną obwódkę w misce. Wtedy, przy pierwszym goleniu, Bałem się nowej żyletki – Tego, że zgolę nią więcej Niż sam meszek, dziewczyński zresztą. Wiedziałem bowiem, że w trakcie, Nieco drżącą ręką, Zgalałem z twarzy Delikatność lat chłopięcych. Opuszczałem łazienkę, Czując się bardziej mężczyzną. A moje lustrzane odbicie uśmiechało się, Kiedy żyletka cięła mi skórę, Bo z każdą strużką krwi ze śnieżnej brody Wyglądało doroślej.
14
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Młoda kobieta w sali lekcyjnej (szkoła dla dorosłych) Ma siano w głowie Jak stóg Latem na polu. Gapi się w podręcznik Przerażona Szyfrem do wiersza. Coś w niej Umiera Bądź się co najmniej rozkłada. Wyszła młodo za mąż, prócz tego Dzieci robią jej jednaki Nieład w głowie i mieszkaniu. Nie umie sobie z nimi poradzić, Nie może myśleć o niczym innym Poza ich niegramotnym życiem. W jej pięknej twarzy – Świętość I smutek, jak u Maryi W pustym kościele. Zaciąga zasłonę z długich, brązowych włosów Na nieprzespaną noc. Coś przepadło, Coś zostało jej zagrabione I odebrane. Światło słoneczne barwi Okno nadzieją. Gdzieś w głębi tej młodej kobiety Uśmiechy dziewczęcia z Krainy Czarów Padają jak nowe słowa Na nietkniętą stronę.
15
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
JACEK ŚWIERK
Wywiad z alfą i omegą Ja, pan życia i śmierci, we władaniu mam Poczęcie i poród, dzień i noc, świt i zmierzch. – Możesz głodzić? Rozpieszczać? Uzdrawiać? To Ja decyduję, do jakiej rodziny trafisz I czy zabraknie ci tuszy bratniej. Ja sam wybieram twój kolor skóry. Rządzę powietrzem, Tym, co na dole i na górze. To ode Mnie zależy, Czy dożyjesz starości. Mogę Uśmiercać w łonie, w dzieciństwie, Za młodu, w zdrowiu i chorobie. Tylko dzięki Mnie możesz ujrzeć słońce, Chmury, zieleń traw, ptaki, kwiaty Na własne oczy. Bo ja jestem panem życia i śmierci w chlewni. – Nie wstyd ci żyć z tej perwersji? Cóż, homo sapiens szczególnie podatny na nią jest I nigdy nie braknie mu inwencji.
Tartuffe Powiedziałeś dziś do mnie: „Ty, bezbożniku!” Bo nie wierzę w cudo-dajną mistykę. Zjadłem z Moniką obiad na dworcu. Byliśmy w odzieżowym I po wałówkę na później. Podreptaliśmy na autobus. Podałem chodzik. Kupiłem bilet. I, gdybym miał, dałbym jej na taryfę I życie. A Twoje w kant Uprasowane spodnie Wiecznie przetarte są Od MEA CULPA i PATER NOSTER
Zimno Domowego Ogniska (Mt 19, 10-12) Jego mieszkanie jest pełne ludzi Żyjących na zdjęciach. Wypełnia je śmiech Grającej w szachy samotności. Gdy wraca z pracy, Wita się serdecznie z klamką
16
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
I – po ojcowsku – patrzy Na bawiące się grzecznie Dwie muchy plujki na ścianie. Wieczory spędza w oranżerii. Pije bruderszafty z wróblami. Wcina przed lusterkiem Rodzinny obiad – Zalewajkę z torebki. Stary kawaler zasypia, Drocząc się o kołdrę Ze zawsze wiernym, chętnym, uśmiechniętym Seks-robotem.
Nokaut Ciągany po gettach, po sądach, Do Ciebie po pociechę idę, Wschodzie i Zachodzie Słońca. To do Was, Gwiazdy Nocne i Komety, Zwracam się z prośbą o pomoc. I do Płomieni w Kominku Mówię: „Rozgrzejcie mnie, bo zimno!” Was, tak, właśnie Was proszę O ratunek, Mgły Poranne i Wieczorne. Przyjdź, Wiosno Ożywcza, dziś przyjdź. Nastań, Przeobfity Sierpniu. Przyfruń do mnie, Rozćwierkany Wróbelku. I także Wy, Góry i Doliny Bieszczadzkie, I tak samo – Rafy i Fale Morskie, Pocieszcie mnie choć trochę, Bo od fachowca od Boga Dostałem Kościołem po mordzie.
Fabryka Magistrów Pożeracz książek, bywalec bibliotek, Przejrzał Menu, Pstryknął na kelnerkę w mini. Po chwili przyniosła widelec i nóż, I coś do popitki. I w podskokach Poszła po doktorat o kartoflach: Kształt, przekrój, zawartość skrobi I wartości odżywcze tej transcendentnej bulwy. Oblizał wargi, jakby nie szamał od miesiąca, Wbił sztućce w treść I połknął gumowy rozdział. Tak przy każdym następnym.
17
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Z okruszkami czcionki na spodniach I tłustą bibliografią na brodzie. Ciamkając, poprosił o rachunek. Poluzował pasek, rozsiadł się, jak sołtys, I beknął, niczym człek uczony. Kartę biblioteczną respektuje bank. Miła obsługa. Smacznie. I przyjemnie. Na drugi dzień zwraca wszystko, Nie strawiwszy treści I staje na wadze, I podskakuje z radości, że wie coraz mniej.
Przesilenie Kiedy w poecie wściekle współczesnym Rodzą się proste uczucia, Każdy jego akt twórczy Staje się podejrzany: ma chwilę słabości Lub z wiekiem stał się sentymentalny, Nawraca się w końcu, tracąc przy tym pazur, Zwyczajnie głupieje na starość. Możliwe też, że wypisał się Lub traci talent. Być może dąży do perfekcji Innego rodzaju albo stracił parcie Na doskonałość. Jakby na to nie spojrzeć, coś się z nim dzieje, Co nieco wykracza poza Lub wielce przekracza śnienie.
Sąd Kartoflany (fresk na sklepieniu sklepu warzywnego) Na wykopki pod koniec świata Zbiera się cała rodzina ludzka (tutejsza i przyjezdna) Najpierw odbywa się sąd ogólny Z koszami na wielkie czyny I drobne uczynki. Ewidentne zgniłki Odrzuca się już na polu, a uszkodzone Zjada z koryta syn marnotrawny, Który wrócił, ale nie doszedł. Gdy miastowych już nie ma, Odbywa się jeszcze
18
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Sąd szczegółowy: Rzuca się w pokrzywy Każdą grudę ziemi I puste, i zgnite w środku opus dei. Będzie co piec i smażyć, i gotować Dla ludzi i zwierząt Przez nadchodzącą wieczność.
Litania do Świętej Pszczółki Eugenii Dwururki (na żywo z Placu Piotrusia Pana) Święta Laleczko w berecie ze śmigłem, Święta Królewno karmiona powidłem, Święty Kundelku z kolorowej budy, Święty Misiaczku kochający budyń, Święty Malutki Żołnierzyku w moro, Święty Ludziku, co gadasz, jak prorok, I Ty, Święty Pinokio, zabierz nas do Tokio! Święta Eugenio!, nasza dumo, zawsze mająca dobry humor, Mistrzyni życia wewnątrz ulu I Apostołko w Honolulu, I Ty, Święty Pinokio, zabierz nas do Tokio! Święta Eugenio!, Lekarko cierpiących na brzuszku, Odporna na kiełbaski z rusztu, Wspaniała pływaczko w kompocie, Pilotko Frunąca, jak bociek, I Ty, Święty Pinokio, zabierz nas do Tokio! Śpiewaczko pobożnych przebojów, Przykładzie miodnego spokoju, O głosie leczniczym, jak plaster, I buzi spuchniętej od ciastek, I Ty, Święty Pinokio, zabierz nas do Tokio! – Oremus! – Serwus! – Pa! Pa! – Habemus papam! Fragment bajki hagiograficznej: Świetna Pszczółka Eugenia Dwururka. Apostołka Pszczelego Miłosierdzia.
19
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
ANATOLIJ KOBIENKOW (Przełożyła Anna Bednarczyk)
*** Oto rodzi się dziecko i wyrasta na człeka, woda go nie pochłonie, zła nie spalą płomienie, potem się okazuje, że już nikt go nie czeka, niepotrzebny ni sobie, ni córce, ni ziemi; potem człowiek ten uczy się płakać, potem nie przypomniawszy, co miał zmienić na świecie, człowiek w proch się obraca, wtedy jemu jest dobrze i dobrze jest ziemi.
BUŁAT OKUDŻAWA
(Przełożyła Anna Bednarczyk)
Gabinety moich przyjaciół Deszcz sukcesów pada z chmur nie tak często przecie, A o życie trzeba dbać, zadbać o swój byt. Wkrótce każdy z druhów mych siądzie w gabinecie, Wtedy mi na pewno też łatwiej będzie żyć. Wkrótce każdy z druhów mych siądzie w gabinecie, Wtedy mi na pewno też łatwiej będzie żyć. I nieśmiałość moją w proch zetrze jedna chwila, Wszystkie sprawy zaczną biec już wiadomo jak: Gdy do Jurki zajrzę, gdy wpadnę do Fazila, To na sercu będzie lżej, życie zyska smak. Gdy do Jurki zajrzę, gdy wpadnę do Fazila, To na sercu będzie lżej, życie zyska smak. A do Beli przyjdę i powiem: witaj Belu, Powiem: jedną sprawę mam, słuchaj, pomóż mi. Ona powie: nie ma sprawy drogi przyjacielu I rzecz jasna wtedy mi łatwiej będzie żyć. Ona powie: nie ma sprawy drogi przyjacielu I rzecz jasna wtedy mi łatwiej będzie żyć. W nocy często mi się śnią wasze gabinety, Nie dzisiejsze, wcale nie, lecz jutrzejsze – tak: Samowary, mocny stół, dama na portrecie. Wstyd nie zajrzeć, kiedy tuż mój prowadzi szlak. Samowary, mocny stół, dama na portrecie. Wstyd nie zajrzeć, kiedy tuż mój prowadzi szlak. W rusztowaniach cały kraj, stoją w krąg makiety, Warczy piła, topór grzmi, nie zagłuszysz ich. Czy to druhom moim już rosną gabinety? Jak wyrosną, wtedy tak łatwo będzie żyć. Czy to druhom moim już rosną gabinety? Jak wyrosną, wtedy tak łatwo będzie żyć.
20
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Drugie tango powojenne (Wszystko ma swą własną porę…) Wszystko ma swą własną porę: deszczu czas i obrót Ziemi, pierwszy przebłysk świadomości i granicy naszej kres… Kiedy wojna się zaczęła, adresami się wymienić nie zdążyliśmy i drogi naszym listom splątał bies. Kiedy potem cię widziałem? Nasze dusze gdzie w uścisku? Powracając z pierwszej linii swoje głosy zlały w chór? Na powierzchni Ziemi leżą? Czy pod butem obelisku? Czy w markecie na Arbacie? Może w kłębach czarnych chmur? Wszystkie lekcje wyuczone, wszystkie są niesprawiedliwe. Całe życie puchem marnym. Sprawiedliwych lekcji brak, Bilans zwycięstw i porażek, w życiu przecież różnie bywa. Moje serce pragnie zmiany, ale stygnie gubiąc takt. Nie śpiewałem dumnych hymnów w czas okopów, w czas zagłady. Bóg mi świadkiem, nie przeklinam, mężnie znoszę każdy cios… Lecz wieczorem na twe ramię, na twe miękkie ramię składam, jeśli Pani nie odmówi, moją głowę i mój los.
Piosenka o durniach Porządkiem i ładem się szczyci nasz wiek: Gdzie przypływ się zmienia z odpływem, Na mądrych trzech – durni przypada też trzech, To mądre jest i sprawiedliwe. Zasada ta jednak jest durniom nie w smak: Są wszak na kilometr widoczni. I krzyczą za nimi: „Rozumu wam brak…” A durniom jest przykro okropnie. Więc by nie płoniła się wstydem ich twarz, By móc się rozpoznać bez przeszkód, Wydano ustawę o mądrych i wraz Każdemu wydano po metce. Te metki w użyciu są długi już czas nie warte miedziaka marnego. I krzyczą za mądrym: „Rozumu ci brak!" A durnia nie widać żadnego.
21
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
ALEKSANDR CHACZYŃSKI (Przełożyła Anna Bednarczyk)
Pisarz Antoni Czechow kiedyś zauważył... Pisarz Antoni Czechow kiedyś zauważył, że mądry chce się uczyć, a dureń uczyć chce. Tak wielu ich spotkałem, ilu się jeszcze zdarzy, orderem za to dawno winni nagrodzić mnie. A durnie uwielbiają zbijać się w tłumne stada, na przedzie w całej krasie kroczy główny wódz. Wierzyłem będąc dzieckiem, że kiedyś wstanę z rana, a durni tu nie będzie, bo odlecą już! Jak wielką są pomyłką te moje sny dziecięce i gdzie ja miałem głowę, sam już nie wiem gdzie! Natura się uśmiecha przewrotnie i zwycięsko, już wiem, że najwyraźniej przeliczyłem się. A mądry w samotności po kręgach życia goni, samotność swoją ceni, za życia wzór ją ma. A tak go łatwo złapać, nie trzeba żadnej broni, niedługo wszystkich złapią, jak dwa razy dwa. A kiedy ich odłowią, nastaną takie czasy, których wymyśleć ani opisać nie ma jak. Bo z mądrym mamy kłopot, głupotą dureń straszy. Trzeba by coś po środku, ale skąd to brać? Wygodnie jest być durniem, lecz bardzo mi się nie chce. A mądrym bardzo chce się, ale będą bić... Natura ma na ustach przewrotne słowa wieszcze. A może jednak kiedyś to średnie ziści się? 1979
Theodor de Bry, Fryz z brodatą maską, miedzioryt, 1590, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
22
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
DAWID SAMOJŁOW
(Przełożyła Anna Bednarczyk)
Słowa Tak pięknie opadały liście, Tak pięknie statki przepływały, Dni ciepłe nam zapowiadały W niedługim czasie święta przyjście, Które odprawia wrzesień cudny, Co zadumany, lecz nie smutny. I zrozumiałem, że na ziemi Nie ma zatartych słów i tropów. Wstrząsa istotą ich do głębi Geniusz wzburzony ich obrotem. I wiatr niezwykłym płynie lotem, Gdy wiatrem się, nie wichrem mieni. Lubię zwyczajne, zwykłe słowa, Jak nigdy niepoznane kraje. Najpierw przejrzyste, czytasz znowu – We mgle znaczenia się skrywają. Jak szkło przecierać je wciąż trzeba, W tym widzę sens rzemiosła swego.
James McNeill Whistler, Zatoka, akwaforta, 1859, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
23
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
LIRA ABDULLINA
(Przełożyła Anna Bednarczyk)
Don Kichot J. Popowowi
1. Jesteś głupi i śmieszny, tak widzi cię świat, Chudy rycerz i cudak, sto pociech. Don Kichocie daj rękę – jesteś dla mnie jak brat, A więc podaj mi dłoń, Don Kichocie! Niedorzeczność jak wino odurza mnie twa, Nie przestanę jej sławić na wieki. Daj mi szpadę i konia chromego mi daj, Bo odwagi nie wezmę ci przecież. I na przekór cnym radom, pomimo tych rad, Gonię śpiesznie za lasy, za morza. Widzisz – skrzydła wiatraków, machają na świat, Chwałę ślą nam niebieskie przestworza. 2. Los wielkim ciężarem na barki ci spadł I dola jest ciężka jak fatum: „Patrz tylko – to tłum gorączkuje się tak, – To siostra tamtego cudaka. Kapelusz i szpada, na koniu, jak pan!” – I kamień w ślad za mną poleci. Jak ty to przeżyłeś – a byłeś z tym sam – Lat tyle włóczęgi po świecie? Samotna to droga – nieznany mi trakt, Koń dyszy i rwie się z kopyta, A gwiazda, co z nieba zlatuje jak ptak Na moim ramieniu ucicha. 3. A w świetle gwiazd, co rozświetlają szlak: Zasłona spadła z oczu umęczonych. Na pomoc Don Kichoci mkną jak wiatr. Z wszechczasów mkną, unosząc się w strzemionach. Na palcach jeźdźców się policzyć da, Wyliczyć można wszystkie ich imiona. Błazeński szał, co poprzez czasy trwa: To szczerość, to oddanie, to jest honor. Następcy moi Don Kichoci – wam, Oddaję mego konia i mą szpadę, I szlak, gdzie gwiazda świeci też wam dam – Co miałam i co mam – to po mnie spadek.
24
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
OSIP MANDELSZTAM
(Przełożyła Anna Bednarczyk)
*** Cienką strugą z butelki przesączał się z wolna miód złoty. Ściekał długo, przeciągle, więc rzec gospodyni zdążyła: W naszej smutnej Taurydzie, gdzie życia zaniosły nas losy, Nie tęsknimy zupełnie i, mówiąc to, wzrok odwróciła. Wszędzie sługi Bachusa, jak gdyby na świecie nikogo Poza nimi nie było – i są tylko psy, wartownicy. Ociężałe jak beczki, twe dni przetaczają się obok. Głosy – szałas daleki – nie powiesz nic, bo nie usłyszysz. Po herbacie wyszliśmy, gdzie sad stał ogromny brązowy, A na oknach ciemniejsza niż rzęsy spuszczona zasłona, Tam, gdzie szklane powietrze, co górom przywiewa sen nowy, Wokół białych kolumnad jak wąż wiją się winogrona. Powiedziałem: winogron jak walka antyczna się wije, Kędzierzawe legiony w splątane się wdarły szeregi. W kamienistej Taurydzie nauka Hellady wciąż żyje – Szczere złoto dziesięcin za grządek przelewa się brzegi. A w komnacie bielonej, gdzie cisza jak prządka nastała, Gdzie z piwnicy zapachy się niosą i octu, i wina, Czy pamiętasz kobietę kochaną przez wszystkich – nie spała – Wyszywała tak długo – nie Helena, lecz inna dziewczyna. Złote runo, gdzie jesteś, gdzie szukać cię runo złocone? Całą drogę fal ciężkie bałwany tłukły w statek jak w rafę, Porzuciwszy szum morza i statek, i płótno strudzone, Odyseusz powrócił spełniony przestrzenią i czasem.
Charles Meyron, Oceania: wyspa Wallis, akwaforta, 1863, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
25
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
STANLEY H. BARKAN (Przełożył Adam Szyper)
Poeta świtu dla W. S. Merwina Brązowa koniczyna zdobi brzegi długich, owalnych okien kościoła metodystów w Waterloo Village. Poeta świtu wcześnie przychodzi jak robaczek czekający na pożarcie przez wczesne, głodne na słowa ptaki. Siedzą, czekając na jego ofiary, przecierając pełne piasku oczy; rozchylone dzioby, by odzyskać mowę w jego a'la Bashō pobudce. Wrześniowa pogawędka i konie, plątanina stalowych kopyt na bruku, lepsze od porannych naleśników z syropem. Najedzone sfruwają z okna w przygotowaniu do lotu nad jesiennym lasem poprzez chmury do królestwa nieba. Tam, gdzie pustelniczy drozd ukradł mu piosenkę, oniemiając inne ptaki i z ukrycia śpiewa tym, którzy usiądą, by wysłuchać jego porannych wierszy. 17 września 1992
Jacob Brink, Panel z delfinami, miedzioryt, po 1520, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
26
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Na krawędzi Na krawędzi jesieni liście decydują o swym krótkotrwałym losie. Jesień nadchodzi jak rudowłosa czarownica, okiełznująca wiatry, na grubej, słomianej miotle. Lasy oszałamiają oczy, ukazując pocztówkowe widoki warstwy złota i pomarańczy, czerwieni i purpury. Wkrótce wszystkie drzewa otrząsną swe kolorowe zestawy i czarnokościste palce ukażą się sztywne naprzeciw bieli na krawędzi zimy. 21 sierpnia 1992
Pchli targ Nie ma pcheł na pchlim targu, ale są miriady insektów. Długie linie mrówczych szlaków obok wzgórz starej chińskiej porcelany. Żuki gromadzą się w gnoju starych łachów, talerzy i szklanek. Pająki przędą pajęczyny zbiorów monet, znaczków i kart bejsbolowych. Pijawki pożądają wielojęzycznej płynności tych, którzy popijają przy ich źródłach. Modliszki żerują na starych i nowych księgach głoszących Tao nowoczesności. Roje insektów na wietrze straconych istnień, jak szarańcza tłoczą się na pchlich targach. 9 lipca 1993
27
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
ERIK LA PRADE
(Przełożył Jacek Świerk)
Noc w pojedynkę Październikowy księżyc Pnie się od okna mojego lokum Po budynkach I osiada nad Nowym Jorkiem. A w telewizorze – Jeszcze jeden horror, W którym psychol-morderca Znów jest na wolności I, gdzieś w Ameryce, szuka Kolejnej ofiary-kochanki. Między tym księżycem A filmem grozy mam widok Na nieposłane łóżko, Książki na podłodze, Filiżanki po kawie na stoliku, Na stare ubrania na krześle I na wspomnienia O kobietach, z którymi seks uprawiałem. O dwudziestej drugiej Wyłączam telewizor I oglądam księżyc. Telefon Dzwoni dwukrotnie: przepraszam, pomyłka. Przez chwilę wszystko Jest na swoim miejscu, z bałaganem włącznie.
Projekcja z pamięci W sali kinowej tytoniowe chmurki I drobinki kurzu prześwietla Smuga z projektora. A z krawędzi ekranu Wygryzione dziury wyzierają. Mam to do dzisiaj przed sobą, Jak twarz granej postaci Ogarnia prawie cały ekran. Nie wiedzieć czemu dwóch ludzi Stoi pod domem, w milczeniu Opierając się o ścianę. Umilkła muzyka I, na czyjś gwizd, Ktoś inny wyłania się z zaułka.
28
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Tu na piętrze mieszkał Auden (dla Davida Daya) Właśnie siedzę przy stoliku, Pod The Passport Restaurant, Na placu Świętego Marka pod numerem 77, Popijając kuskus Importowanym piwem. Jakiś turysta wchodzi na piętro Sfotografować tablicę ku pamięci Auden’a. Problem w tym, że ją przeniesiono. Jedyne, na co teraz patrzy, to Wyblakły ślad na ścianie z cegieł. Dlatego fotografuje tylko ją samą. U dołu schodów stoi jego żona I, bojąc się, że go aresztują, Dzwoni do niego, żeby zszedł stamtąd. Zagajam: nie ma nic złego w robieniu zdjęć.
Kina o północy Była czwarta nad ranem I trwały nocne pokazy filmów, Dwóch w cenie jednego, Kiedy wychodziliśmy z kina I na 42 ulicy wstępowaliśmy Na kiełbaski do Nedick’a, fastfoodu Starszego niż Druga Wojna Światowa. Raz rano, pijąc wodę sodową, Oglądaliśmy bójkę na noże. Od ulic wiało grozą. Żyło się na nich z dreszczykiem emocji, Na własną rękę, bez pieniędzy. Seks-budki były tanie, Lecz nocne życie tańsze, bo Oglądanie go było za darmo. Sklepy, lokale zburzono, A te zamknięte są tak wysłużone Jak ściemniałe strony plotkarskich pism Z lat 50-tych, w owijce z folii.
29
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Rebelia Daniela Shaysa Na spacerze, na wiejskiej szosie, Mijam zagrodę tuż przy kukurydzianym polu. Przeszło dwieście lat temu pewni farmerzy Polegli tutaj w obronie Swoich gruntów i domostw. Nie ma jednak nagrobków. Tylko żelazna tablica upamiętnia To miejsce. I oto stoję przy parkanie, Czytając inskrypcję, A mój przyjaciel, Ben Gardner, Czeka, aż doczytam I do niego wrócimy. Ben mieszka W domu swoich przodków. Ukończył Yale I ma za sobą pięć rzutów depresji. Rano czyści ubikacje Na odwykówce dla więźniów. Popołudniami czyta Stary Testament. Potem długo ze mną spaceruje. A wieczorami pijemy piwo, Gadamy lub czytamy książki Z księgozbioru jego babci.
Niedokończona mandala Młody mnich z Bhutanu Ostatnie trzy dni spędził na tworzeniu Kompozycji z kolorowego piasku W świątyni, na drewnianej posadzce. Zapewnia, że dziś wieczorem Ukończy mandalę i jutro, w grupie, Zaniosą ją i wrzucą do Rzeki Hadson. To, czego nie zdoła rozwiać wiatr, Opadnie pod taflę wody, dodając Odrobinę swej barwy do mętnych fal Albo nakarmi Zbłąkanego karpia.
30
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Impreza widokowa Na imprezie, w sobotnią noc, znajomy Zwierza mi się: „Jakie to irytujące!” To, że do właścicielki apartamentu Machają budowlańcy, Zrobiwszy sobie przerwę w układaniu Betonowej podłogi W którymś kolejnym wieżowcu Donalda Trumpa. Znajomi pani domu i znajomi znajomych W grupkach wypatrują przez okna, Żeby po chwili odwrócić się i rozmawiać dalej, Dopić drinka albo coś przekąsić. Ten mój znajomy traci Wolną przestrzeń, gdzie stada gołębi. Znika też parking pod chmurką, gdzie Chodzą wysikać się taksówkarze, i podświetlany Bilbord z logo agencji reklamowej Ogilvy & Mather, Co oświetla niebo nad 55-tą Ulicą. Ten 18-piętrowiec Będzie dla właścicielki kolejną żywą tapetą Z mieszkańców oglądających Telewizję, podlewających kwiaty, Czytających w bieliźnie Albo zapatrzonych w komputery. Na razie, poniżej, na ulicy, bezdomny Zaparkował wózek w bramie I wślizguje się na noc do pudła z kartonu. Po imprezie część gości zamierza zejść na dół I, na oba gigantyczne dźwigi, Zawłaszczające ulicę, nakleić Anarchistyczne hasełka. Ja też mam taki plan; Na dobitkę z drinkiem w ręku.
Watering Hole Ten bar dla artystów po 3771 dniach od otwarcia Zwalnia lokal przez podwyżkę czynszu. To już mój drugi ulubiony bar, jaki zamykają. Billy Kluver, mój tutejszy kompan, Siedział zawsze przy białym winie. Dziś wieczorem polewają za friko. Niestety, Billy zmarł dziewięć miesięcy temu. Gość obok przyleciał na tę stypę Po Watering Hole specjalnie z Niemiec. A nieznany mi kolekcjoner Kupuje tutejszą sztukę. Szkoda, że mi się nie przedstawił.
31
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Nokturn jesienny Po zmroku, o dwudziestej pierwszej, Na West Village, na stojaka, pod oknem, Pożądliwie przyglądam się przyjęciu. Za takie stanie tutaj mogliby mnie aresztować; Możliwe, że to ryzyko mi się opłaci. Ktoś gra na żywo na fortepianie. Goście częstują się, rozmawiają I przyglądają się abstrakcjom na ścianach. W powietrzu unosi się Mieszanka papierosów i damskich perfum. Mam ochotę wejść i może zagadać do tamtej ładnej. Lecz wbrew tej chęci schodzę na jezdnię, Zerkając na zegarek.
Pobudka na Manhattanie Mam w zwyczaju na co dzień Budzić się, zanim światło jutrzenki Dotrze do ściany nad łóżkiem, I po chwili słuchać na leżąco Newsów w radiu bądź Ostatniego kawałka Z całonocnej listy przebojów, A w międzyczasie dogasa gwar miasta, Płynnie przechodząc Z nocnej tonacji w nową, dzienną.
Listy liryki Miałaś swój patent – ulubiony – Na pisanie listów do mnie: Zwierzenia na kopertach, po obu stronach. Wobec tego zachodziłem w głowę: Ilu ludzi przeczytało te listy, zanim Wyjąłem je ze skrzynki? To były listy bez listu w środku. Zaś, koperty stawały się Obustronnym kolażem o naszej relacji Z odręcznych zdań, pieczątek, znaczków.
32
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Marcantonio Raimondi, Medor i Angelica z „Orlanda szalonego”, miedzioryt, 1510-1527, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
33
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Hendrick Goltzius, Mars i Wenus, miedzioryt, 1558, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
34
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
TOMASZ MAREK SOBIERAJ
Gra Na skale czarnej Przysiadły anioły Zwinęły skrzydła I wyjęły kanapki Z niebiańskich chlebaków Wesoło majtały nogami Śmiejąc się i zajadając Pszenne bułki z salcesonem Dolina pod skałą Była szczęśliwa Żyzna ziemia rodziła kwiaty I rzadkie owoce Mężczyźni mieli silne ramiona Kobiety nosiły warkocze Właściwie Nie było niczego nadzwyczajnego W szczęśliwej dolinie Życiu ludzi Ani w nich samych Anioły wytarły usta obłokami (młodość nie zna dobrych manier) I dla zabawy zalały dolinę Wezbranymi wodami rzeki Pokładały się ze śmiechu Widząc jak ludzie walczą o życie Swoje i bliskich Żeby było zabawniej Dorzuciły jeszcze choroby I nieco ognia Ocalonym nie było łatwo Podnieść się z kolan Bóg odsłonił rąbek błękitu Sprytne chłopaki - powiedział Jutro pogracie z drugiej strony Ziemi W wybuchy wulkanów i huragany A w przyszłym tygodniu Zrobimy sobie jakąś wojenkę Rzeź Ormian albo holokaust Na dzisiaj wystarczy zabawy Chyba że chcecie powrzucać sobie Dusze do piekła Za to są dodatkowe punkty
35
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Człowieka wykuwa się młotem Wbrew temu co sądzą naiwni Człowieka wykuwa się młotem Najlepiej w twardym kamieniu Zrodzonym w piekielnym ogniu Wnętrza Ziemi Potrzebna jest także myśl Stalowe dłuto Siła mięśni i czas Owszem, można ulepić coś z gliny Lub innej nietrwałej materii Nadać człowieczą formę Kalekiej substancji Nawet pokryć ją złotem I wielbić pustą urodę Czy pisać mądre traktaty Jednak to tylko figurka Niewolnik z glinianych zastępów Człowieka Wykuwa się młotem
Axios Jaki jesteś piękny Gdy stoisz nagi Na brzegu Axios! Zazdroszczę Kroplom wody Liżącym twoje ciało Chciałbym chociaż Nałożyć ci chlamidę Którą zawsze nosisz Z taką Niedbałą elegancją Chciałbym tylko Dotknąć smukłych nóg I ramion Zanim Zefir Nagłym tchnieniem Zmieni lot Twojego dysku
Nad stawem Kwiaty Upojone pocałunkami motyli Zasypiają Drżą jeszcze lekko Nasycone
36
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Zamykają Wilgotne płatki Dotykają się łodygami Czule Jak łabędzie Oniemiałe z rozkoszy
Optyka Zarówno o wschodzie Jak i o zachodzie Słońca Nawet zwykły baran Rzuca ogromny cień Szczególnie Gdy stoi na szczycie wzgórza Stado baranów W tych samych okolicznościach Rzuca cień jeszcze większy Zwielokrotniony Również ich głos Brzmi wtedy donośnie Jednak Gdy Słońce stanie w zenicie Znikają pozory wielkości Wiedzą o tym tygrysy Śpiące spokojnie Pośród herbacianych krzewów
Mężczyzna w kawiarni Za oknem kawiarni Przy rue d'Alger Okrągły stolik Biały obrus Kilka tulipanów w wazonie On siedzi Czyta wiersze Tego młodego Rimbaud Kawa stygnie w filiżance Kelnerka (jakież ona ma nogi!) Uśmiecha się Podchodzi Zmienia popielniczkę Jest całkiem już siwy Ale skóra na twarzy dość gładka I oczy takie błyszczące
37
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Zapala drugiego papierosa Wypija łyk kawy Pisze coś Na małej kartce Kremowego papieru Potem Chwilę rozmawia z damą Przy sąsiednim stoliku Pewnie się znają od lat Jak stare drzewa Nad Sekwaną Wychodzą oboje Kupują gazety I pistacje W drodze nad rzekę Znikają Za rogiem Rivoli
Zamek Budowałem swój zamek Na twardej skalnej opoce Wysoko ponad doliną Nosiłem gładkie rzeczne kamienie Czasem ostre głazy z piargów By budowla Nie była jednolita Praca przyjemna I niezbyt męcząca Szczęśliwy Często siadywałem pod jarzębiną Podziwiając widok Z mojego szczytu Mieszkańcy doliny śmiali się ze mnie Nie wierzyli Że można budować z kamieni Do tego tak wysoko i samotnie Najbardziej szydzili ci Którzy nie mieli domów Wtórowali im żyjący w chatach Z błota i gałęzi Tym, którzy mieli domy z cegieł Nie było już do śmiechu Mówili jedynie O wyższości wypalonej gliny Nad kamieniem Właściciele bogatych pałaców Patrzyli zazdrośnie Czy moja budowla Nie przyćmi urodą i mocą
38
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Ich siedzib Wzniesionych zbiorowym wysiłkiem Tylko nieliczni panowie Okolicznych zamków Mieli dla mnie uznanie Oni znali rzadką sztukę budowy Na szczytach Nie minął rok A gmach już lśnił w słońcu Pierwsi strudzeni wędrowcy Zachodzili w moje progi Mówili, że droga do zamku trudna Ale warto ją było pokonać Dla magicznych wnętrz Wykutych w skale komnat Ciepła kominka I herbaty z rumem Widok z wieży Też był godną zapłatą Za wysiłek Niektórzy Zostawali na noc Inni znacznie dłużej Już nie byłem całkiem samotny Ludzie z doliny Przestali się śmiać Mówili tylko z pogardą O moim zamku i o mnie Podobno też Opowiadali przyjezdnym historię Mojego szaleństwa Niektórzy Sprzedawali pamiątki Małe zameczki Rzeźbione w drewnie Wiem to Od prawdziwych wędrowców Pewnej nocy miałem sen Pękła tama w górze doliny Gniewna woda zmyła lepianki I zburzyła pałace Wszyscy zginęli Tylko panowie na zamkach zostali Niewzruszeni Kilka dni później Zawitał starzec Dziwnie znajomy i krzepki Mówił o strasznej powodzi Która oczyściła dolinę
39
KRYTYKA LITERACKA
2•2019
Może teraz zaczną budować Jeśli nie z lepszej materii To przynajmniej z głową Nie na samym brzegu rzeki Powiedział Szkoda tylko Że smród trupów tak potworny Wiersze ze zbioru Gra, 2008 r.
Mistrz z Die, Jowisz spadający z konia, miedzioryt, 1530 – 1560, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
40
Heinrich Aldegrever, Betsabe w kÄ…pieli, miedzioryt, 1532, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork
Theodor van Kessel wg Pietera Paula Rubensa, Alegoria Obfitości, miedzioryt, 1652 – 1660, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork