KRYTYKA LITERACKA zima 2015

Page 1

ISSN 2084-1124 Nr 4•2015

KRYTYKA LITERACKA LITERATURA • SZTUKA • FILOZOFIA

W NUMERZE: Stanley H. Barkan • Andriej Bazilewskij • Arkadiusz Frania • Niels Hav • Krzysztof Jurecki • Olga Lalič-Krowicka • Milagros López • Richard K. Moore • Jaga Rydzewska Tomasz Marek Sobieraj • Sander de Vaan • Ireneusz Zjeżdżałka


__________________________________________________________________________________ Krytyka Literacka Rok VII ISSN 2084-1124 Nr 4 (8•69) 2015

REDAKCJA Tomasz Marek Sobieraj (red. nacz.), Witold Egerth, Janusz Najder, Wioletta Sobieraj ADRES ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź E-POCZTA editionssurner@wp.pl

45 Tomasz Marek Sobieraj NASI OBCY 46 Olga Lalič-Krowicka WIERSZE 49 Richard K. Moore ORWELL, HUXLEY I DZISIEJSZY ŚWIAT

WYDAWCA Editions Sur Ner

*

* Archiwum i biblioteka Krytyki Literackiej http://chomikuj.pl/KrytykaLiteracka Czytelnie Krytyki Literackiej online http://issuu.com/krytykaliteracka https://pl.scribd.com/KrytykaLiteracka Strona internetowa http://www.krytykaliteracka.blogspot.com Wydania elektroniczne Krytyki Literackiej są bezpłatne; cena egzemplarza papierowego wynosi 10 zł; w celu nabycia pisma należy dokonać wpłaty na konto dowolnego hospicjum i wysłać potwierdzenie na adres e-poczty redakcji. * 1 str. okładki: Albrecht Dürer, Śmierć Orfeusza, rysunek piórem, 1494 r., Kunsthalle, Hamburg SPIS TREŚCI 01 Jaga Rydzewska DYSTRYBUCJONIZM. POGLĄDY SPOŁECZNE I EKONOMICZNE G.K. CHESTERTONA 11 Tomasz Marek Sobieraj, Stanley H. Barkan UJRZEĆ ŚWIAT W ZIARENKU PIASKU 15 Stanley H. Barkan WIERSZE 20 Lidia Chiarelli WIERSZE

S Ł O W O

32 Niels Hav WIERSZE 34 Krzysztof Jurecki, Ireneusz Zjeżdżałka POBUDZIĆ WRAŻLIWOŚĆ 39 Sander de Vaan, Milagros López GDZIE KOŃCZY SIĘ RANA 42 Milagros López WIERSZE

Z I M Ę

Kiedy socjologowie twierdzą, że każdy powinien dostosować się do nowoczesnych trendów, zapominają, że nowoczesne trendy tworzone są w najlepszym razie przez ludzi, którzy nie mają ochoty dostosowywać się do czegokolwiek – a w najgorszym razie – właśnie przez miliony zastraszonych stworzeń, usilnie dostosowujących się do trendu, którego nie ma. I tak też w coraz większym stopniu wygląda obecna sytuacja. Każdy wypowiada się z respektem o opinii publicznej, mając na myśli opinię publiczną minus jego własną opinię. Każdy wycofuje się z własnego zdania pod mylnym wrażeniem, że inny człowiek wnosi do ogólnej puli takie zdanie, jakie podobno mają wszyscy. Każdy ulega rezygnując z własnych pomysłów w imię atmosfery społecznej, która przecież sama w sobie jest formą uległości. Zaś nad całym tym bezdusznym ujednoliceniem rozpościera się nowa, męcząca i trywialna prasa, niezdolna do inwencji, niezdolna do śmiałości, zdolna jedynie do służalstwa, tym bardziej godnego pogardy, że nie jest to nawet służalstwo wobec silnych. Cóż, taki właśnie kres czeka wszystkich, którzy zaczynają od marzeń o potędze i podbojach. Główna cecha „nowego dziennikarstwa” polega na tym, że to po prostu złe dziennikarstwo. To najbardziej niedbała, bezbarwna i wyprana z indywidualności działalność jaką prowadzi się w naszych czasach. Gilbert Keith Chesterton, Heretycy

24 Arkadiusz Frania CHOĆBY TYLKO SAMOLOCIKI Z PAPIERU 27 Andriej Bazilewskij WIERSZE

N A

* Nie wierzcie w jakiekolwiek przekazy tylko dlatego, że przez długi czas obowiązywały w wielu krajach. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że wielu ludzi od dawna to powtarza. Nie akceptujcie niczego tylko z tego powodu, że ktoś inny to powiedział, że popiera to swym autorytetem jakiś mędrzec albo kapłan, lub że jest to napisane w jakimś świętym piśmie. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że brzmi prawdopodobnie. Nie wierzcie w wizje lub wyobrażenia, które uważacie za zesłane przez Boga. Miejcie zaufanie do tego, co uznaliście za prawdziwe po długim sprawdzaniu, do tego, co przynosi powodzenie wam i innym. Budda


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Jaga Rydzewska DYSTRYBUCJONIZM. POGLĄDY SPOŁECZNE I EKONOMICZNE GILBERTA KEITHA CHESTERTONA

P

oglądy społeczne i ekonomiczne Chestertona są dobitnym przejawem walki o los Zwykłego Człowieka. Zawsze był przeciwnikiem industrializmu. Uważał, że praca w fabryce jest niegodna człowieka i niechrześcijańska. Człowiek staje się robotnikiem, trybem w maszynie, zatracającym poczucie odpowiedzialności za całe dzieło. Fabryka oznacza uprzedmiotowienie człowieka i prymat zarabiania przed tworzeniem. To prawda, że w dziedzinie motoryzacji na stu ludzi, którzy potrafią zmontować silnik przypada jeden, który potrafiłby go zaprojektować. Jednak spośród tych stu ludzi, ktoś potrafiłby wymyślić szaradę, kto inny rozplanować ogród, a jeszcze inny — stworzyć nowy żart albo narysować karykaturę pana Forda. (…) Bardzo wiele osób na zawsze pozostanie niezauważonymi, szeregowymi pracownikami, bo ich osobiste zdolności i upodobania nie mają nic wspólnego z idiotyczną pracą, którą wykonują.

Ujmując się za jednostką, krytykował kapitalizm. Przez kapitalizm rozumiał nie prywatną własność środków produkcji, lecz „warunki, w których istnieją tak skrajne dysproporcje w sferze prywatnej własności, zwłaszcza w zakresie środków produkcji, że całe ogromne rzesze ludzi są w praktyce tej własności pozbawione”. „Kapitalizmem nazywam system ekonomiczny, w którym kapitał w przeważającej części należy do stosunkowo niedużej grupy ludzi, zwanych kapitalistami, zaś wielka masa obywateli, nieposiadających kapitału, musi najmować się do pracy u kapitalistów w zamian za pensję”. Taki system, zdaniem Chestertona, powinien raczej nazywać się proletarianizmem. Był przeciwnikiem komunizmu, ale nie uważał go za główne niebezpieczeństwo. Już w latach 20-tych ubiegłego wieku był zdania, że komunizm prędzej czy później upadnie, pokonany przez kapitalizm. „Chciałbym ostrzec ideowych socjalistów, że ich działania wiodą nie do dzikiej rewolty, lecz do bardzo potulnego porządku. Nie pytam ich, czy pragną czerwonej, wściekłej anarchii tudzież krwawego, brutalnego, bolszewickiego bestialstwa. Pytam, czy naprawdę pragną przechodzić przez to wszystko po to jedynie, by na końcu znowu mieć kapitalizm”. Nikt wtedy nie przewidywał, jak prorocze okażą się te słowa. I to właśnie kapitalistyczny system monopoli, konsorcjów i trustów stanowił w ocenie G.K.C. największą groźbę dla cywilizacji. System ten prowadzi bowiem do rządów oligarchii w sferze polityki, do uniżonego kultu Pieniądza w sferze etyki i religii, zaś w sferze kultury i moralności — do ponurej degrengolady. „Następną wielką herezją będzie po prostu atak na moralność, a zwłaszcza na moralność seksualną. I nadejdzie on (…) ze strony przebojowych bogatych ludzi, którzy koniecznie chcą wreszcie się bawić, nie powstrzymywani już ani przez papiestwo, ani przez purytanizm, ani przez socjalizm”. „Jeśli ktoś się dziwi, czemu stawiamy opór Wielkiemu Biznesowi, wyjaśniam, że z tego samego powodu stawiamy też opór bolszewizmowi, a w niedalekiej przeszłości stawialiśmy opór Niemcom. Otóż, jest to inwazja barbarzyńców. (…) Nie chcemy, by podbiło nas chamstwo. (…) Zaś spośród trzech barbarzyńskich najazdów — niemieckiego, bolszewickiego i kapitalistycznego w stylu amerykańskim — najmniej szacunku żywię dla tych ostatnich prymitywów, którzy podbijają, nie stając nawet do walki”. W 1927 roku Chesterton wygłosił wykład o największym nadchodzącym niebezpieczeństwie. Stwierdził, że największym niebezpieczeństwem jest masowe wyrównanie do niskiego poziomu, „standaryzacja przy użyciu niskich standardów”, zarówno w sferze kultury, jak intelektu. W jego ocenie, tę groźbę niosły zarówno socjalizm, jak kapitalizm. Uważał bowiem kapitalizm i socjalizm za dwie strony tego samego medalu, dwie odmiany identycznego

1


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

totalitaryzmu. Sprzeczność między nimi była jego zdaniem powierzchowna i w istocie pozorna: Bolszewizm okazał się najlepszym możliwym sojusznikiem kapitalizmu. Pojawił się akurat wtedy, gdy kapitalizm zaczął wyglądać na system nieudany, i na prawach kontrastu obrócił kapitalizm w system stosunkowo efektywny. Reklamując swe szarlatańskie lekarstwo, bolszewizm zataił rzeczywistą chorobę. (…) A przede wszystkim, będąc tak skrajnie nienormalny, sprawił, że ludzie zaczęli myśleć o przemysłowej plutokracji jako o czymś absolutnie normalnym. W praktyce oba systemy sprowadzają się do centralizacji własności. Ludzie stają się pracownikami najemnymi — czy to wielkich konsorcjów, czy państw. A ponieważ są tylko najmitami, są tchórzliwi i bierni: „Najemnik ucieka, ponieważ jest najemnikiem, ale dobry pasterz odda życie za swe owce”. (…) Kiedy nastanie ciemność i nadejdzie dzień ostatni, słowa te powinny zostać wypisane ognistymi literami na ruinach cywilizacji industrialnej. Cywilizacja ta opiera się na założeniu, że wszystko da się załatwić, wszystko da się kupić, wszystkim da się sterować. Olbrzymie masy najemników zaprzęgnięto do obsługi maszyn niemal równie obojętnych jak oni sami. (…) Nie wiadomo, czy w dobrych czasach ten system jest dobry, ale w złych czasach jest to zły system. Nie wytrzymuje napięć. A już z pewnością nie wytrzyma oblężenia. Kiedy wilki zaczną wyć dokoła, nie da się wezwać tych ludzi do walki z watahą, jak kiedyś wzywano chłopów. I nie można ich nawet winić. (…) Ci ludzie są używani jak narzędzia. Są kupowani i sprzedawani dokładnie tak samo jak produkty, które wytwarzają. Jest głupotą oczekiwać od nich feudalnej lojalności wobec firmy, która w każdej chwili może wyrzucić ich na bruk. Współczesny kapitalizm jest równie jak socjalizm odległy od idei Smitha: „nie ma sensu ani bronić, ani atakować kapitalizmu za to, że opiera się na wolnej konkurencji, gdyż cały trend systemu zmierza w stronę eliminacji konkurencji na skutek rozrostu monopoli”. Kapitalizm prowadzi do plutokracji, systemu oligarchicznego, w którym wielka własność skupiona jest de facto w rękach nielicznych rodzin. Co za tym idzie, cały system ekonomiczny, polityczny i prawny jest nastawiony na dalszą koncentrację bogactwa w rękach kasty uprzywilejowanych plutokratów. Zasadnicza różnica między kapitalizmem a innymi systemami polega na tym, że kapitalizm otwarcie uznaje zysk za priorytet: Kapitalizm wierzył w fakty i niczego nie udawał. Stawiał na piedestale pewną klasę społeczną, aby czcić ją otwarcie i jawnie z powodu jej bogactwa. I tu właśnie tkwi najjaskrawsza różnica między kapitalizmem a systemem średniowiecznym. (…) Chciwy opat gwałcił swe ideały. Chciwy fabrykant nie miał ideałów, które mógłby pogwałcić. Nigdy nie istniał kapitalistyczny ideał dobra, choć żyje na świecie wielu dobrych ludzi, którzy, będąc kapitalistami, mają ideały pochodzące skądinąd. Reformacja zwłaszcza angielska, oznaczała bowiem przede wszystkim rezygnację — rezygnację z próby władania światem za pomocą ideałów, czy bodajże idei. (…) Otóż, fakty mają to do siebie, że są potężne, póki trwają, przejawiają jednak fatalną tendencję do nietrwałości. (…) Ten sam postęp kapitalizmu, który z początku wzbogacił angielskich ziemian, niebawem ich zrujnował. Ten sam rozwój handlu, który postawił Anglię ponad Europą, rzucił następnie Anglię do stóp Ameryki (…) Fakty, które zdawały się najsolidniejszym możliwym oparciem, okazały się najbardziej płynnym i zmiennym elementem świata. (…) W naszych czasach bogactwo stało się tak bezkształtne, że wręcz nierealne; są tacy, co nazywają je bajecznym, nie zdając sobie w ogóle sprawy z mimowolnej ironii tego określenia. Wielcy finansiści kupują i sprzedają tysiące rzeczy, których nikt nigdy nie widział i które równie dobrze mogłyby istnieć wyłącznie w ich wyobraźni. I tak oto dobiega końca pewna przygoda ludzkości.

2


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Zaczęła się od wiary tylko w fakty; kończy się w baśniowej krainie fantastycznych abstrakcji. Zdaniem Chestertona, kapitalizm współczesny prędzej czy później musi upaść, gdyż jego priorytetem jest handel, nie produkcja, zaś ludzie bogacą się nie dzięki pracy, lecz za sprawą spekulacji: Handel, który z natury swojej stanowi działalność zależną i drugorzędną, jest w naszych czasach traktowany jak działalność samoistna i podstawowa. Handel stał się dziś absolutem. (…) To jest właśnie przyczyna klęsk, które spadają na współczesny świat. (…) Zaś ponieważ Cena jest czymś szalonym i niestabilnym, a Wartość czymś wewnętrznym i niezniszczalnym, zostaliśmy wszyscy wepchnięci do społeczeństwa, które nie jest już trwałe jak wartości, lecz płynne jak ceny, niezgłębione jak morze i zdradzieckie jak ruchome piaski. Nie ma tu miejsca na rozważania, czy da się zbudować coś trwałego na światopoglądzie ceniącym wartości, jestem jednak pewien, że na tym drugim światopoglądzie nikt niczego nie zbuduje, bo sprowadza się on do sprzedawania na oślep i kupowania na oślep; do zmuszania ludzi, by nabywali rzeczy, których nie potrzebują; do wytwarzania tych rzeczy na tyle źle, aby się szybko zniszczyły i aby ludzie znów myśleli, źe ich pragną; do podtrzymywania bezustannego obrotu stertami śmieci, niczym burzy piaskowej na pustyni; i do udawania, że ludzie mają nadzieję, kiedy nie zostaje im ani chwili na myślenie, które przywiodłoby ich do rozpaczy. Jak bowiem wygląda sytuacja ekonomiczna zwykłego człowieka? Gdy tylko kapitalizm staje się kompletny, pojawia się w nim sprzeczność, ponieważ odnosi się on do mas ludzkich na dwa różne sposoby jednocześnie. Kiedy większość ludzi to pracownicy najemni, coraz trudniej sprawić, by większość ludzi była zarazem dobrymi nabywcami. Kapitalista zawsze bowiem próbuje obciąć płacę, wypłacaną swemu słudze, i w ten sposób zmniejsza kwotę, jaką może wydać jego klient. (…) Chce, aby jeden i ten sam człowiek był zarazem biedny i bogaty. Można tu zauważyć, że we współczesnych krajach rozwiniętych dylemat ten został rozwiązany za pomocą kart kredytowych, dzięki którym człowiek wydaje na konsumpcję więcej niż zarabia, bezustannie się przy tym zadłużając. W krajach Trzeciego Świata rozwiązanie to dotyczy jednak tylko niewielkiej części społeczeństwa. Ludzie biedni niewiele konsumują, nie napędzają więc produkcji ani handlu, toteż system ekonomiczny nie może się rozwinąć — a przez to ludzie nadal pozostają biedni. Pisząc o poglądach ekonomicznych Chestertona nie sposób pominąć roli Hilaire Belloca. Wpływ Belloca na Chestertona jest zazwyczaj mocno przeceniany, lecz w tej akurat dziedzinie wydaje się niewątpliwy. Belloc był głównym — obok ojca Vincenta McNabba — ideologiem dystrybucji własności, gorącym przeciwnikiem etatyzmu. W jednej z najbardziej znanych swoich książek, The Servile State (Państwo Niewolnicze) dowodził, że współczesny system ekonomiczny upodabnia się z wolna do niewolnictwa. Masy ludzi muszą pracować dla korzyści innych, nielicznych ludzi, w zamian za co otrzymują to, co niewolnik otrzymywał od pana: socjalne bezpieczeństwo pod postacią zasiłków, pseudobezpłatnego lecznictwa oraz opieki społecznej. Ta namiastka prawdziwego bezpieczeństwa sprawia, że niewolnicy stają się bezwolni i nie podnoszą buntu przeciw właścicielowi — i na tym właśnie polega rola ubezpieczeń społecznych w systemie plutokratycznym. Ubezpieczenia i zasiłki to, w ocenie Belloka, narzędzie pacyfikacji mas. Jeśli chodzi o Chestertona, jego opinie znalazły wyraz w wielu esejach, publikacjach i książkach. Najistotniejsze pozycje to What’s Wrong with the World (Wypaczony świat) z 1910 roku, Eugenics and Other Evils (Eugenika i inne zło) z 1922 roku oraz The Outline of Sanity (Normalność w zarysie) z 1926 roku. Oprócz nich można by wymienić szereg innych, mniej

3


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

znanych tytułów. Poglądy ekonomiczne i społeczne Chestertona były propagowane także w prasie, przede wszystkim w G.K.’s Weekly. Należy podkreślić, że Chesterton był zainteresowany nie tyle dobrem społeczeństwa, ile przede wszystkim dobrem jednostki. Jako chrześcijanin nie wierzył w modną tezę, że jednostka jest zerem i bzdurą. „Nawet najnędzniejszy człowiek jest nieśmiertelny, podczas gdy najpotężniejszy nawet ruch masowy jest ograniczony w czasie, by nie powiedzieć tymczasowy”. Cała jego krytyka postępu opiera się właśnie na tym, że przynosi on ludziom — nie tylko cywilizacji — w efekcie więcej zła niż dobra. Wojując o tradycyjne wartości, gorąco bronił instytucji małżeństwa i rodziny. Charakterystyczna jest jego wypowiedź z What’s Wrong with the World: Zdobywszy niejakie doświadczenie z nowoczesnymi ruchami, które określają się jako „postępowe”, jestem przekonany, że na ogół bazują one na zasobie doświadczeń, typowym dla ludzi bogatych. Tak wygląda sprawa z „wolną miłością” — błędną koncepcją życia seksualnego jako szeregu oderwanych epizodów. (…) Konduktor w omnibusie nie ma czasu nawet by kochać własną żonę, o cudzych już nie wspominając. (…) Za frazesem: „Czemu kobieta ma być ekonomicznie zależna od mężczyzny?” również stoi plutokratyczne założenie. Pośród ludzi praktycznych i biednych kobieta nie jest ekonomicznie zależna od mężczyzny, chyba że w takim znaczeniu, w jakim i on jest zależny od niej. Myśliwy musi zdzierać ubrania; ktoś musi je zszywać. Rybak musi łowić ryby; ktoś musi przyrządzać z nich posiłek. Wszystko wskazuje, że wyobrażenie o kobiecie jako o „pięknym pasożycie”, o „męskiej zabawce”, powstało na skutek posępnej kontemplacji żywota jakiejś bankierskiej rodziny, w której bankier przynajmniej szedł rano do City i udawał, że coś robi, podczas gdy jego żona jechała na przejażdżkę do parku i nie fatygowała się udawaniem czegokolwiek. Biedny człowiek i jego żona to równorzędni partnerzy w biznesie. (…) Jednak ze wszystkich opinii narosłych pośród pospolitego bogactwa najgorsza jest ta, która głosi, że życie domowe jest nudne i jednostajne. W domu (słyszymy) panuje martwa rutyna i rządzą sztywne wymogi przyzwoitości; poza domem znaleźć można przygodę i urozmaicenie. Oto typowa opinia człowieka bogatego. (…) a ponieważ to człowiek bogaty nadaje ton całej niemal myśli „nowatorskiej” i „postępowej”, zdążyliśmy już prawie zapomnieć, czym jest dom dla przeważającej części ludzkości. Prawda wygląda tak, że dla biednego człowieka dom to jedyna ostoja swobody. Ba, jest to jedyna ostoja anarchii. (…) Gdziekolwiek by nie poszedł, musi akceptować sztywne reguły zachowania, obowiązujące w sklepie, gospodzie, klubie czy muzeum. Ale we własnym domu, jeśli zapragnie, może jadać posiłki na podłodze. (…) Dla prostego, ciężko pracującego człowieka dom nie jest jedynym nudnym miejscem w świecie pełnym kolorowych przygód. Jest jedynym wolnym miejscem w świecie pełnym reguł i narzucanych odgórnie obowiązków. Wskazywał, że ataki na rodzinę służą izolacji jednostki wobec systemu ekonomicznego. Jednostka wyizolowana jest zaś bezbronna i podatna na manipulację. Postrzegał rodzinę nie tylko w kategoriach instytucji społecznej czy religijnej, lecz wręcz w kategoriach ruchu oporu: Jestem przekonany, że dożyliśmy oto czasów, kiedy rodzina zostaje powołana, by odegrać rolę, jaką ongiś odegrał klasztor. Innymi słowy, w rodzinie powinny znaleźć schronienie nie tylko jej własne szczególne walory, lecz również umiejętności i twórcze nawyki, właściwe dawniej dla innych grup. (…) Tak jak religia musiała zejść do podziemi, tak i patriotyzm musi dziś zejść dożycia prywatnego. (…) Tylko wycofując się do tych twierdz możemyprzetrwać i przeczekać inwazję; tylko koczując na tych wysepkach zdołamy dotrwać do czasów, gdyopadną wody potopu. Podobnie jak w Wiekach Ciemnych świat wewnętrzny oddawał się pysznej, niskiej rywalizacji i przemocy, tak też i w naszych czasach, które również przeminą, świat oddaje się prostactwu, pędom stadnym

4


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

i wszelkiemu możliwemu przelewaniu z pustego w próżne. Krytykując socjalizm i kapitalizm, Chesterton i Belloc proponowali w ich miejsce inny system — dystrybucję własności. W 1891 roku papież Leon XIII ogłosił encyklikę Rerum Novarum, z której wynika, że jedyny system ekonomiczny sprzyjający człowiekowi to szeroko rozpowszechniona drobna własność. Inaczej mówiąc, własność powinna zostać nie skonfiskowana przez państwo — jak w socjalizmie, i nie skumulowana w rękach stosunkowo nielicznej grupy najbogatszych — jak w kapitalizmie, lecz rozproszona pomiędzy miliony drobnych posiadaczy. Ta właśnie koncepcja wzbudziła wielkie zainteresowanie w środowisku angielskich katolików, a ponieważ jej naczelną zasadą jest dystrybucja własności, została nazwana (prawdopodobnie przez Hilaire Belloca) dystrybutyzmem. Idea dystrybucji własności jest gorąco lansowana w książce The Outline of Sanity i w większości esejów w G.K.’s Weekly. „Nie oferujemy perfekcji — oferujemy proporcję” — stwierdził G.K.C. Obaj z Belloc’em nie uważali bynajmniej, że w proponowanym przed nich systemie wszyscy będą szczęśliwi i zadowoleni, że zniknie niesprawiedliwość, przestępczość czy ubóstwo. Zło, grzech, bogactwo i bieda to konsekwencje istnienia wolnej woli. Zasadnicza różnica między kapitalizmem a dystrybutyzmem leży jednak właśnie w proporcji stosunków własnościowych i polega na wyeliminowaniu sytuacji skrajnych: wielkiego bogactwa i wielkiej nędzy. Dystrybutyzm dopuszcza istnienie rozmaitych rodzajów własności — w tym również państwowej i korporacyjnej (czyli cechowej), ale opiera się na fundamencie własności prywatnej. W ocenie Chestertona, kapitalizm nie jest systemem chroniącym prywatną własność. Kapitalizm chroni prywatną przedsiębiorczość — a to nie to samo. „Złodziej kieszonkowy jest orędownikiem prywatnej przedsiębiorczości, byłoby jednak lekką przesadą uznać go za orędownika prywatnej własności”. Chesterton porównywał własność środków produkcji do instytucji małżeństwa, zauważając, że jeśli jest kilkuset mężczyzn, z których każdy ma po tysiąc żon, podczas gdy miliony innych mężczyzn pozostają w stanie bezżennym, trudno twierdzić, że system społeczny opiera się na małżeństwie. Dystrybutyzm nie przewiduje istnienia wielkich fabryk, wielkich sklepów ani wielkich jednostek organizacyjnych — czy to administracyjnych, czy kapitałowych. Zamiast fabryk proponuje system cechowy, na wzór gildii średniowiecznych. Przedmioty, produkowane dziś taśmowo w fabrykach, powinny być wytwarzane przez olbrzymią rzeszę rzemieślników, właścicieli swych warsztatów, zrzeszonych w gildii, strzegącej jakości i ilości produkcji. Jest to korzystne dla klienta, bo podnosi jakość i prowadzi do indywidualizacji wyrobów. Jest to również korzystne dla rzemieślnika, który staje się kreatywny, podczas gdy jako robotnik w fabryce zamienia się w otępiałe narzędzie do obsługi maszyny. Zamiast wielkich międzynarodowych spółek powinny istnieć niezliczone małe firmy handlowe, stanowiące własność poszczególnych osób czy rodzin. Miejsce wielkich kapitalistów powinny zająć miliony drobnych przedsiębiorców, miejsce supermarketów — tysiące konkurujących niedużych sklepów. W dziedzinie własności rolnej powinna istnieć drobna i średnia własność rolnicza zamiast latyfundiów. Każdy powinien móc sobie pozwolić na trzy akry i krowę. Pogląd ten nie był bynajmniej oderwany od rzeczywistości. Badania przeprowadzone na Uniwersytecie Cambridge w 1934 roku wykazały, że wielkie zmechanizowane farmy mają trudności finansowe i potrzebują stałej pomocy państwa, podczas gdy nieduże gospodarstwa przeważnie okazują się mniej kosztowne i co za tym idzie, bardziej opłacalne. Dystrybutyzm zakłada samowystarczalność każdej lokalnej społeczności przynajmniej w zakresie podstawowym, takim jak produkcja żywności, odzieży czy lekarstw. Cały system ekonomiczny powinien być chroniony przez odpowiedni system prawny. Dystrybutyści różnili się między sobą co do roli państwa. Sam Chesterton nie wierzył co do zasady w dobroczynną rolę jakiegokolwiek rządu. Był zdania, że każdy rząd, łącznie z demokratycznie wybranym rządem w państwie opartym na dystrybucji własności, ma tendencję, by nadużywać władzy, więc prędzej czy później zwróci się przeciw obywatelom. Zdawał sobie jednak sprawę, że dystrybutyści nie zdołają zaprowadzić zmian bez pomocy państwa. Skłaniał się ku opinii, że państwo powinno

5


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

ingerować w gospodarkę, choć rzadko i ostrożnie, aby chronić interesy narodowe i zapobiec deformacjom systemu. Tym niemniej, w dystrybutyzmie mocno ograniczona jest rola państwa jako aparatu przymusu. Państwo nie może nakładać na obywatela stale nowych obowiązków ani podatków, nie może mu narzucać na przykład przymusowych ubezpieczeń, przymusowej edukacji czy przymusowego zaciągu do wojska. Przymusowa edukacja wolnych ludzi to sprzeczność sama w sobie, zaś edukacja państwowa to w ogóle nieporozumienie, ponieważ żaden system nie jest zainteresowany w masowym kształceniu obywateli. Prawdziwe, rzetelne wykształcenie obywatela oznacza wykształcenie krytyka systemu. W praktyce obowiązek szkolny służy więc głównie indoktrynacji. Chesterton, który nigdy nie omieszkał wykazać przewagi katolickiego Średniowiecza nad pogańską Nowoczesnością, podkreślał, że czasy współczesne są czasami przymusu, podczas gdy Średniowiecze było okresem dobrowolnych ślubów. Drobna własność — niewątpliwie ulubiony przedmiot propagandy dystrybutystycznej — nie była jednak celem samym w sobie. Stanowiła fundament, na którym można dopiero budować społeczeństwo wolnych ludzi. Własność środków produkcji, poczucie ekonomicznej stabilizacji i bezpieczeństwa, daje ludziom realną wolność opinii i działań. Człowiek, który ustawicznie boi się utraty pracy, biedy, wyrzucenia poza nawias społeczeństwa, nie jest wolny. Nie posiada nawet wolności słowa, bo głoszenie poglądów zwalczanych przez oligarchię niesie ryzyko utraty środków do życia. W takiej właśnie sytuacji znajdują się obecnie miliony ludzi. W kapitalizmie obywatele stają się bowiem najmitami, zależnymi od pracodawcy. Co gorzej, są poddawani bezustannemu praniu mózgu przez prasę i reklamę, znajdujące się w rękach oligarchów. Większość esejów Chestertona ma w gruncie rzeczy ten sam temat: opisuje i krytykuje niewolę intelektualną współczesnego człowieka. Inny aspekt własności polega na tym, że pobudza ona ludzką kreatywność. Człowiek kształtuje wedle swoich gustów swój własny ogród, swój własny dom i warsztat, swoje wyroby rzemieślnicze. Przedmioty codziennego użytku w małych populacjach są wytwarzane indywidualnie i bywa, że stanowią wręcz dzieła sztuki. Tymczasem w świecie współczesnym kreatywność zanika na skutek życia w wielkich zbiorowiskach i sprowadzenia człowieka do roli mechanicznego narzędzia. Chłopi nieraz bywali biedniejsi od robotników, zawsze jednak istniała sztuka wiejska, podczas gdy nigdy me powstała sztuka proletariacka. Idealny świat dystrybutystów jest dobrze znany każdemu, kto czytał książki innego angielskiego katolika, J. R. R. Tolkiena. Jest to mianowicie kraina rolnicza, gdzie nie istnieją wielkie miasta, posiadająca jednak dobrze rozwinięty drobny przemysł i rzemiosło. Tolkienowskie miasteczko leży na skraju wielkiego lasu (bo lasy w tym świecie mają prawo być wielkie). Lokalna społeczność, w której wszyscy wszystkich znają, jest rządzona przez obranych i szanowanych przedstawicieli. Prawo, po części zwyczajowe, po części uchwalane na szczeblu lokalnym, tak rzadko ingeruje w codzienne życie, że praktycznie nie ma potrzeby o nim wspominać. Każdy ma na własność dom, w którym mieszka, a także ziemię, na której stoi jego dom i ogród. Przedmioty codziennego użytku są zindywidualizowane, a nieraz artystycznie piękne i magiczne… Można się zastanawiać, na ile Tolkien był pod wpływem idei dystrybutyzmu, tworząc swój Shire, krainę hobbitów. Shire — to przecież stara, wesoła Anglia, bliska również sercu G.K.Ch. i zorganizowana dokładnie na kształt jego projektów i marzeń. Tolkien niewątpliwie czytywał Chestertona, posiadał wiele jego książek i przyznawał, że wizje chestertonowskie wywarły wpływ na formowanie świata „Władcy Pierścieni”. Idea dystrybucji własności miała w Anglii wielu zwolenników. Jednym z jej energicznych szerzycieli był dominikanin, Vincent McNabb, człowiek o nieprzeciętnej osobowości, postać równie barwna, jak kontrowersyjna. Nazywano go angielskim Mahatmą Gandhim, gdyż miał cokolwiek anarchizujące poglądy i był ideowym luddystą — przeciwnikiem maszyn. Uprawiał ascezę, nosił ręcznie tkany habit, sam pracował na roli, nie uznawał nawet maszyny do pisania i wszędzie starał się chodzić pieszo. Pojawiał się równie często w londyńskich slumsach, gdzie organizował pomoc dla najuboższych, co na londyńskim uniwersytecie, gdzie wykładał.

6


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Innym znanym zwolennikiem dystrybucji własności był współwłaściciel G.K.’s Weekly, Eric Gill, rzeźbiarz i typograf o burzliwym, bujnym temperamencie. W 1913 roku Gill przyjął katolicyzm. Następnie przeniósł się wraz z rodziną do miejscowości Ditchling, gdzie niebawem skupił wokół siebie sporą grupę artystów i ludzi uprawiających różne rodzaje rzemiosła artystycznego, podobnie jak on zmęczonych Londynem. Grupa z Ditchling próbowała utworzyć modelową wspólnotę opartą na ideach dystrybutyzmu. Artyści sami szyli swe ubrania, hodowali zwierzęta i wytwarzali przedmioty codziennego użytku, chociaż — co irytowało dogmatycznego ojca McNabb — nie chcieli uprawiać ziemi. Wielu członków grupy przeszło na katolicyzm, zaś pod wpływem ojca McNabb zostali też tercjarzami dominikańskimi. Wspominając o dystrybutyzmie, nie można też pominąć kilku innych postaci. Jedną z nich był architekt Artur Penty, który jako pierwszy zaczął szerzyć ideę powrotu do cechów. Jego książka o rekonstrukcji systemu cechowego zainicjowała nie tylko wielką falę mody na gildie, lecz stanowiła również inspirację dla wielu zwolenników dystrybucji własności, a nawet dla socjalistów angielskich, wśród których powstał nurt socjalizmu cechowego. Innym znanym głosicielem dystrybucji własności był sir Henry Slesser, ekspert od prawa pracy, poseł, a następnie sędzia sądu apelacyjnego. Wśród czołowych dystrybutystów należy też wymienić dwóch wojskowych — emerytowanego komandora Marynarki Wojennej Herberta Shove (mistyka, pszczelarza i amatorskiego rękodzielnika, zajmującego się wyrobami ze srebra) oraz eks-kapitana komandosów, H.S.D. Wenta. W skrócie, było to grono nieprzeciętnych, interesujących indywidualistów. Osobą, która jako pierwsza zaproponowała, by ująć dystrybutyzm w ramy jednej organizacji, był W.R. Titterton, zastępca Chestertona w G.K.’ s Weekly. Kapitan Went nakreśla ramy i zasady funkcjonowania tej organizacji, którą nazwano Ligą na Rzecz Zachowania Wolności Poprzez Przywrócenie Własności (League for the Preservation of Liberty by the Restoration of Property). Nazwa, choć dobrze oddawała cel poczynań, była bardzo nieporęczna, toteż niebawem zmieniono ją na Ligę Zwolenników Dystrybucji (Distributist League) Liga narodziła się 17 września 1926 r. na ogólnokrajowym spotkaniu zwolenników dystrybucji, na które przybył taki tłum entuzjastów, że wynajęta hala nie mogła ich pomieścić. Prezesem wybrano Chestertona. Z początku liga działała w miarę prężnie, posiadała filie i aktywnych członków w kilkunastu brytyjskich miastach. Niebawem jednak zaczęły się spory pomiędzy różnymi frakcjami (lewicowymi i prawicowymi, katolickimi i niekatolickimi, luddystycznymi i nastawionymi na postęp techniczny, itd.). Póki żył Chesterton, jego osoba jednoczyła zwolenników, lecz gdy zmarł, Liga praktycznie się rozpadła. Część członków odeszła, uznając ligę za nazbyt teoretyczną i mało efektywną. Można stwierdzić, że Liga okazała się dla Chestertona wielkim rozczarowaniem, i z pewnością będzie to w znacznej mierze prawda. Z drugiej strony, Chesterton i Belloc, sceptycznie nastawieni do wszelkich partii, od początku zdawali sobie sprawę, że pomysł może spełznąć na niczym. Liga stanowiła w praktyce klub dyskutantów. Nie miała szans, by stać się organizacją polityczną, gdyż w tym celu niezbędny byłby pełen energii, charyzmatyczny przywódca. Chesterton zupełnie się do tej roli nie nadawał. Był teoretykiem, nie człowiekiem czynu, o czym sam doskonale wiedział. Zapytany kiedyś, co by zrobił, gdyby został premierem, odparł bez wahania: „Złożyłbym dymisję”. Z kolei Belloc, choć energiczny, niezbyt nadawał się na lidera, gdyż był zbyt konfliktowy, zaś powszechnie postrzegano go wyłącznie jako reprezentanta katolików. Idee dystrybucji własności były akceptowane przez znaczącą część inteligencji. Ich zwolennikiem był na przykład T.S. Eliot, który uważał dystrybucję własności za ideę fundamentalnie chrześcijańską. Jak napisał, „to, co się liczy, to jego [Chestertona] samotna moralna walka przeciw epoce, jego odwaga i śmiałe połączenie autentycznego konserwatyzmu, autentycznego liberalizmu i autentycznego radykalizmu”. Idee Ligi były rzecz jasna odrzucane przez środowiska lewicowe (wierzące nadal w rozwiązania komunistyczne) i przez znaczną część środowisk ówczesnej prawicy (zafascynowanej korporacyjnym faszyzmem Mussoliniego i podobnie jak lewica wierzącej w wielkie, zunifikowane imperia). Chesterton nie przekonał również swych najsławniejszych przyjaciół. Wells, wyznawca poglądów lewicowych, z zasady był przeciwny prywatnej własności, a Shaw odrzucał koncepcję Ligi

7


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

wychodząc z założenia, że przeciętny człowiek wcale nie chce być wolny ani odpowiedzialny, gdyż woli, kiedy państwo zajmie się nim i wszystko za niego załatwi. Opinia Shawa na pewno nie jest pozbawiona podstaw. Chesterton zdawał sobie z tego sprawę. Jak kiedyś napisał, „wszystkim ludziom można by dać wolność, gdyby tylko nie czuli tak żarliwej tęsknoty za niewolą”. Idee Ligi nie zyskały odzewu w kręgach opiniotwórczych ani politycznych. Brytyjskie massmedia znajdowały się w rękach magnatów finansowych, z natury swej nieprzychylnie nastawionych do koncepcji, że wielka własność jest niemoralna. Partie polityczne zostały w praktyce podporządkowane liderom, związanym z wielkim biznesem. Dystrybutyści byli reprezentowani tylko przez jednego członka parlamentu, wspomnianego wyżej sir Henry’ego Slessera, a mimo że liczni posłowie czytywali G.K.’ s Weekly, nie przekładało się to na ich działalność. Tym niemniej, dystrybucja własności zauroczyła wielu ludzi, nie tylko w Wielkiej Brytanii, lecz i w Kanadzie, USA czy Australii. W przedwojennej Polsce próbował ją propagować Adam Doboszyński, który swoją książkę „Ekonomia miłosierdzia” — rozważania o gospodarce opartej na zasadach tomizmu — dedykował pamięci Chestertona. Głośna praca ekonomisty E.F. Schumachera Small is Beautiful (Małe jest piękne — od tytułu powstało potem powiedzenie tej właśnie treści) została podobno zainspirowana esejami Chestertona i z początku miała nosić tytuł „Ekonomia chestertonowska”. Idee decentralizmu, głoszone przez Schumachera i jego zwolenników, oparte są wprost na dystrybutyzmie. Dystrybutyści byli zwolennikami „małych ojczyzn”, tysięcy samodzielnych wsi, miast i miasteczek, połączonych w jedno państwo narodowe, przy czym prerogatywy władz lokalnych i państwowych miały być ściśle określone i dość wąskie. Pomiędzy katolikami, którzy rzucają wyzwanie demokratycznemu kapitalizmowi, wielu jest pod wrażeniem ideału dystrybutyzmu, którego wyrazicielami byli G.K. Chesterton i Hilaire Belloc. Dystrybutyzm jest propagowany między innymi przez New Oxford Review, co skłoniło Jamesa K. Fitzpatricka do riposty, zamieszczonej w dziale listów tego miesięcznika. Ilekroć czytam Chestertona i Belloca, ich wizja mocno działa na moją wyobraźnię (…). A potem wracam na ziemię. Dystrybutyści chcą posłużyć się państwem, by ograniczyć niesprawiedliwą kumulację bogactwa; prawo, ich zdaniem, powinno wyznaczać ramy mniej materialistycznego społeczeństwa, w którym dom, ognisko rodzinne i rodzina liczą się bardziej niż blichtr i pogoń za pieniędzmi rozmaitych Trumpów i giełdowych guru. Owszem, brzmi to świetnie, ale kto ma przeprowadzić całą tą inżynierię społeczną? Kto będzie za nią odpowiedzialny? Kto zdecyduje, co oznacza „nadmierny materializm?” (…) Fitzpatrick konkluduje: „Chesterton i Belloc dalej są moimi ulubieńcami. Dalej są pisarzami o wielkim znaczeniu (…). Jednak to, co proponują [w kwestiach ekonomicznych] jest bliższe poezji niż prozie”. Lecz w gruncie rzeczy od strony teoretycznej tylko jedno z pytań Fitzpatricka jest istotne. Co mianowicie oznacza „nadmierna” koncentracja bogactwa w pojęciu dystrybutystycznym? Jaki stopień bogactwa jest już niedopuszczalny i co z nim zrobić, kiedy się pojawi? Dystrybucja opiera się w istocie na drobnej gospodarce kapitalistycznej. W jaki sposób zapobiec komasowaniu fortun, powstawaniu latyfundiów i konsorcjów? Zakazy prawne są ewidentnie niewystarczające, jako że realia ekonomii mają przewagę nad prawem stanowionym — prawo byłoby po prostu omijane. Z samej istoty systemu ekonomicznego i praktycznej gospodarki musi wynikać opłacalność małych przedsięwzięć, a nieopłacalność dużych; musi to być wbudowane w system, jeśli system ma naprawdę pozostać dystrybucyjny, a nie zdegenerować się w formę, od której Chesterton się odżegnywał, czyli monopolistyczny kapitalizm. Sam Chesterton uważał, że ograniczenie to jest integralnie wbudowane w dystrybutyzm. Niewykluczone, że miał rację. Być może w razie odcięcia wszelkich subwencji państwowych, koncesji i ulg, w razie zminimalizowania, uproszczenia i ujednolicenia podatków, okazałoby się, że wielkie konsorcja i uprawy farmerskie

8


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

to kolosy na glinianych nogach, zaś ich istnienie jest ekonomicznie bezzasadnie i służy wyłącznie „pompowaniu” pieniędzy podatnika do kieszeni plutokratów. Niemniej, nikt dotąd nie przeprowadził eksperymentu, który wykazałby tę tezę w praktyce. Chesterton kładł również nacisk na fakt, że dystrybutyzm jest nie tylko systemem ekonomicznym, lecz i określonym modelem życia, sposobem myślenia: „Chłopi żyli obok siebie w praktycznej równości przez niezliczone stulecia, i żaden z nich nie wykupił pozostałych, ani żadna społeczność nie obróciła się w najmitów u jednego rolnika. Drobna własność nigdy sama nie ewoluuje w kapitalizm, chyba że panuje już nagrzana, niezdrowa atmosfera kapitalizmu, przyspieszająca tę ewolucję wręcz do granic rewolucji”. Słowem, wiele zależy i od mentalności ludzkiej. Problem w tym, że zmiana mentalności wydaje się w dzisiejszych czasach znacznie trudniejsza do zaprowadzenia niż sam dystrybutyzm. Z pewnością nie są bowiem zasadne argumenty, że dystrybutyzm jest utopijny i w praktyce nie da się go wprowadzić. Dystrybutyzm nie jest utopijny, bo pozostaje w zgodzie z ludzką naturą. Człowiek jest urodzonym posiadaczem. Bez najmniejszego trudu można sobie również wyobrazić odpowiednią politykę państwa i system prawny, popierający drobną własność przeciw wielkiej własności. System taki jest gospodarczo efektywny, jak wykazują choćby doświadczenia północnych Włoch. Jeżeli politykom nie zależy na wprowadzeniu dystrybucji własności, przyczyny tego zjawiska leżą poza ekonomią. Idea drobnej własności, małych miasteczek czy lokalnej demokracji na bardzo małą skalę stoi w całkowitej sprzeczności z trendami ekonomicznego i politycznego rozwoju współczesnego świata, co wynika jednak nie z ekonomii, lecz właśnie z ideologii. Chesterton, który doskonale o tym wiedział, pocieszał się myślą, że trendy te nie muszą trwać wiecznie. Co prawda, lekarstwo, jakie dostrzegał, wydać się może dość radykalne: Niektórzy pokładają nadzieję w postępie nauki. Inni nie widzą już żadnej nadziei i bezradnie oczekują na katastrofę cywilizacji. Niewielu jest jednak dziwaków, którzy z nadzieją wyglądają katastrofy. A przecież wcale nie jestem pewien, czy ich postawa nie zasługuje na obronę; dalibóg, nie dałbym głowy, czy sam przypadkiem do nich nie należę. Bywa, że mój humor poprawia się cudownie, bywa, że ogarnia mnie szampańska wesołość, gdy myślę, że bądź co bądź mogą jeszcze wrócić czasy barbarzyństwa. Któż ośmieli się twierdzić, że przed nami tylko ciemność, skoro przyświeca nam ta jasna gwiazda nadziei? Zdarzało się już, że upadały imperia, załamywały się finanse, znikały biurokracje, a ludzie porzucali wyszukane zajęcia i wracali do prostych prac, koczując na gruzach własnych pałaców. (…) Czego człowiek dokonał raz, człowiek zdoła dokonać znowu. Nie traćmy ducha! Również i nasze miasta mogą zostać opuszczone. Również i nasze pałace mogą obrócić się w ruinę. Kto wie, może ludzkość ma jeszcze szansę odzyskać człowieczeństwo. A w jaki sposób upadają cywilizacje? „Każda wielka cywilizacja zaczyna upadek od tego, że zapomina o prawdach oczywistych”.

Fragment książki Jagi Rydzewskiej Chesterton. Dzieło i myśl, wyd. Antyk Marcin Dybowski.

9


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Michelangelo Buonarotti, Studium aktu, rys. pi贸rem, ok. 1537 r., Luwr

10


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Tomasz Marek Sobieraj, Stanley H. Barkan UJRZEĆ ŚWIAT W ZIARENKU PIASKU Tomasz Marek Sobieraj Gdzie postrzegasz siebie we współczesnej poezji amerykańskiej? Stanley H. Barkan Na skrzyżowaniu kultur; jestem amerykańskim poetą działającym na styku wielu kultur i języków, łączę je, przekraczam granice kulturowe, etniczne czy narodowościowe. W mojej poezji widoczne są wpływy, jakie na siebie wywierają. T.M.S. Jak przedstawiłbyś się tym polskim czytelnikom, którzy jeszcze nie znają twojej twórczości? S.H.B. Jako autor zbioru Under the Apple Tree/Pod jabłonią, w wydanego w Polsce w 1998 roku w przekładzie Adama Szypera, oraz jako wydawca specjalizujący się w dwujęzycznych wydaniach książek poetyckich, wśród których znaleźli się także polscy poeci. Zaczynałem od czystej liryki, później, po studiach nad poezją japońską, zafasynował mnie imagizm [kierunek w poezji angielskiej i amerykańskiej popularny głównie na pocz. XX w., przeciwstawiający się romantyzmowi i idealizmowi, powstał pod wpływem poezji Dalekiego Wschodu, gł. przedstawiciele to James Joyce, Ezra Pound; imagizm zapoczątkował ruch modernistyczny, silnie wpłynął na współczesną poezję angielską i amerykańską, przyp. tłum.]; pech chciał, że moja pierwsza książka z haiku i senryū ilustrowana rysunkami haiga autorstwa mojej żony The American Hototogitsu uległa zniszczeniu wraz z rękopisem w drukarni, podczas powodzi. Zostało mi tylko osiem wierszy opublikowanych wcześniej w nieistniejącym dziś piśmie Uniwersytetu Nowojorskiego „Washington Journal”. Później ewoluowałem w stronę dramaturgii, narracji, nawet tekstów piosenek; teraz przede wszystkim uprawiam rodzaj poetyckiej opowieści o ludziach, miejscach, rzeczach, sytuacjach. T.M.S. Jesteś bardziej poetą, tłumaczem czy wydawcą? S.H.B. Przede wszystkim jestem poetą, dopiero później wydawcą, trzecie miejsce zajmują przekłady, samodzielne albo z autorem czy we współpracy z innymi tłumczami. Ale istotą mojej działalności jest poezja, z niej dopiero wyrastają pozostałe aktywności. T.M.S. W większym i mniejszym stopniu zajmowałeś się ponad dwudziestoma pięcioma językami. Czy taka praca badawcza pomaga w pisaniu wierszy? Czy studia lingwistyczne wpłynęły na twoją poezję? S.H.B. Wierzę, że tak, ponieważ myślę o poezji jak o gromadzeniu fenomenów i zamianie ich w słowa. Zgodnie z hipotezą Sapira – Whorfa, każdy język na swój własny sposób wpływa na ogląd świata i sposób myślenia jego użytkowników. Każdy język posiada słowa sobie tylko właściwe, określające specyficzne miejsca, relacje, ludzi, ubrania, jedzenie i sposób jego spożywania itd. Studia nad językami, prowadzone z pozycji strukturalizmu, wpłynęły na moją poezję poprzez wyostrzenie, nazwijmy to, poetyckich zmysłów, zwiększenie świadomości i, w konsekwencji, lepsze rozumienie tego, co robię. Dały mi swobodę wypowiedzi, łatwość zamiany obrazu w słowo i budowy wiersza dowolnego rodzaju. Zatem odpowiedź na oba pytania jest twierdząca. T.M.S. Dużo podróżujesz po całym świecie. Jakie to ma znacznie dla twojej poezji i rozumienia świata? S.H.B. Jestem bardziej nastawiony na świadomy odbiór i skupiony w podróży, niż gdy

11


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

przebywam w domu i funkcjonuję jako zwykły członek rodziny czy jako wydawca, zajęty przez siedem dni w tygodniu i dwadzieścia cztery godziny na dobę sprawami zawodowymi, kontaktami z autorami itd. Gdy wyjeżdżam, to mimo mejli i telefonów jestem bardziej swobodny, nastawiony badawczo, szczególnie, gdy jest to jakieś nowe miejsce, gdzie ludzie nie mówią po angielsku. Kontempluję. Zanurzam się w nowym środowisku, maksymalnie wyostrzam zmysły, pochłaniam świat. Później przychodzi zamiana doświadczeń i obrazów w słowa, często w poezję, zapisywane w małym podręcznym notesie; z czasem przenoszę to do większego, a w domu, jeśli jest na to czas, przepisuję. T.M.S. Czym dla ciebie jest poezja? S.H.B. Rodzajem opowieści, sagi o ludzkim życiu, pełnej obrazów, liryzmu, dramatów, zdarzeń, skonstruowanej tak, by czytelnik lub słuchacz dostrzegli jej wyjątkowość, owo Blake’owske ziarnko piasku przedstawiające cały świat. Chodzi o to, by wiersz otworzył pamięć, przywołał analogie do własnej historii, a z nimi emocje, płacz, śmiech, oraz by pobudził intelekt. Mówiąc krótko, ta opowieść ma przebudzić, uczynić świadomym, czułym i uważnym na tej cudownej drodze, jaką jest życie. T.M.S. Którzy poeci mieli wpływ na ciebie, których cenisz najwyżej? S.H.B. Spośród poetów dwudziestowiecznych to przede wszystkim Dylan Thomas, Wallace Stevens, William Carlos Williams. Ale byli też tacy, których poznałem osobiście, a nie tylko poprzez lekturę, np. jeden z najwybitniejszych poetów amerykańskich Robert Frost, sycylijski pisarz i poeta Nat Scammacca, tworzący w jidysz Menke Katz, poeta-laureat USA Stanley Kunitz [w krajach, gdzie poezja zajmuje ważne miejsce w kulturze, jest to zaszczytny, oficjalny tytuł przyznawany przez władze lub ważną instytucję państwową; tradycja pochodzi ze starożytnej Grecji, przyjęta w XIV w. w Europie, gł. we Włoszech i Wlk. Brytanii, przyp. tłum.], walijski poeta i wydawca Peter Thabit Jones, holendersko-amerykański poeta, artysta i naukowiec Leo Vroman, który miał największy wpływ na moją działalność nie tylko poetycką, ale też przekładową i wydawniczą. Ich życie i twórczość wskazały mi tę „mniej uczęszczaną drogę” [nawiązanie do wiersza Roberta Frosta, The Road not Taken, przyp. tłum.], przez co większą część życia spędziłem pisząc, czytając, tłumacząc i wydając poezję, przede wszystkim w postaci dwujęzycznych zbiorów. Przez 45 lat uzbierało się ponad 400 tytułów i 57 języków. T.M.S. Z czego powinien składać się dobry wiersz? W czym tkwi różnica pomiędzy zwykłym wierszem a znakomitym? S.H.B. Po części wyjaśnia to Alexander Pope w jednym ze swoich utworów, mianowicie że „brzmienie słów winno być echem ich przesłania”. Zatem według mnie dobry wiersz powinien w swojej warstwie dźwiękowej współgrać z treścią. Tak jak imagiści, ja również głęboko wierzę w ogromne znaczenie odpowiedniego obrazowania w wierszu. Przywołam tutaj Williama Blake’a: „Ujrzeć świat w ziarenku piasku/Niebo w polnym kwiecie,/Nieskończoność trzymać w dłoni/Wieczność w godzinie uchwycić” [William Blake, Wróżby niewinności, przyp. tłum.]. Mówiąc szerzej, cała poezja jest metaforą, to znaczy, że wiersz zastępuje jakieś konkretne doświadczenie, ideę, uczucie, zjawisko. Różnica, jak sądzę, pomiędzy wierszem zwyczajnym a znakomitym polega na sile oddziaływania emocjonalnego na czytelnika, na skali wywoływanych uczuć, jak radość, smutek, strach itd. oraz na tym, że wiersz znakomity prowokuje do myślenia na temat człowieka, istoty człowieczeństwa, naszego miejsca w świece. Dobrym testem jakości wiersza jest też umiejętne pogodzenie w nim przeciwieństw. Wiersz opisujący piękny kwiat, drzewo, kota, może być udany. Ale jeśli nie porusza spraw najistotniejszych, istoty naszego bytu, conditio humana, nie może być wierszem znakomitym. Dla ilustracji posłużę się przykładem niby-haiku: „Zegar/Tyka, tyka/I przestaje/Ale rzeka...”. Wiersz, który tylko zatrzymuje zegar czytelnika, może być dobry, ale znakomity wiersz to taki,

12


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

który sprawia, że płynie rzeka wspomnień. T.M.S. Jak zaczynasz wiersz? Od jakiegoś obrazu, słowa, czy jeszcze inaczej? S.H.B. Czasem od opisu czegoś, co dostrzegłem – chmury i przelatującego ptaka. Innym razem inspiruje mnie czyjaś wypowiedź. Kiedy indziej wiersz rodzi się z uczucia, gniewu, strachu. Po pierwszych zapisanych wyrazach następuje rodzaj mistycznej podróży pośród słów. Zapisuję je szybko w małym notesie, który zawsze mam przy sobie. Później usiłuję odczytać moje bazgroły i przepisać na komputerze; pojawia się porządek, wiersz nabiera kształtu. T.M.S. Twoje wiersze wydają się być poddane rygorystycznej „kontroli filozoficznej”, jaką nakazywał Kawafis, nie są wytworem jedynie tego, co nazywamy za Platonem „furor poeticus”. Jak jest w istocie? S.H.B. W rzeczywistości wszystkie moje wiersze powstały w stanie owego platońskiego pobudzenia ducha. Jakaś fraza czy obraz pojawiają się w głowie i nie dają mi spokoju; wtedy sięgam po pióro i przelewam ten niepokój na papier. Jeśli pojawia się jakaś kontrola filozoficzna, to właśnie dopiero w trakcie przepisywania, podczas pracy nad wierszem. T.M.S. Co ma większe znaczenie przy pisaniu poezji – dusza czy umysł? S.H.B. Myślę, że najważniejszy jest nastrój, uczucia poety, stan ducha, one tworzą z wierszem nierozłączną całość. Niektóre wiersze mają nastrój tak prawdziwy, są tak szczere, że wywołują nieodparte uczucie, jakby poeta pisał te słowa do mnie – przeciwnie, niż gdy mamy do czynienia z wierszopisem zaczerniającym papier za pomocą atramentu, jak to wierszokleci mają w zwyczaju. Wiersze bez nastroju moim zdaniem nie są poezją, a jedynie konstrukcją ze zdań. T.M.S. W twojej poezji jest wiele odniesień do judaizmu. S.H.B. Jestem Żydem z urodzenia i z wyboru. Szanuję żydowską religię, tradycję i kulturę. Dlatego judaizm jest obecny w mojej poezji, zarówno w swojej warstwie czysto duchowej, religijnej, jak i kulturowej. T.M.S. Czujesz się bardziej poetą amerykańskim czy żydowskim? S.H.B. Myślę, że nie da się tego we mnie rozdzielić; powiedziałbym jednak, że żydowskoamerykańskim. T.M.S. Jesteś nie tylko poetą, tłumaczem, wydawcą, ale też intelektualistą, zatem muszą zajmować cię problemy dzisiejszego świata. Co sądzisz o sytuacji w Libii, Syrii, Iraku? S.H.B. Myślę, że jesteśmy na krawędzi trzeciej wojny światowej, która naprawdę może zakończyć wszystkie konflikty niezakończone przez II wojnę; może też uczynić Ziemię bezludną. Spór na temat powodu rozpoczęcia przez USA działań wojennych w Iraku do niczego nie prowadzi; należy pamiętać o złożoności ówczesnej sytuacji: Saddam Husajn to był potwór, jednocześnie powstrzymywał agresywne zapędy Iranu, podobnie jest dzisiaj z Baszszarem al-Asadem [niezupełnie, ponieważ szyicki Iran wspiera działania Rosji, a tym samym Asada, który jest alawitą; Husajn był sunnitą, za którym to odłamem islamu opowiada się też ISIL/ISIS, dominuje on także w Turcji, przyp. tłum.]. Celem tych, którzy szanują zachodnią cywilizację (chociaż Gandhi nie był wobec niej bardzo entuzjastyczny; zapytany „Co pan sądzi o cywilizacji Zachodu?”, odpowiedział: „Myślę, że to mógłby być dobry pomysł”) jest, jak uważam, pokonanie wywodzącego się stamtąd zła. Odsunięcie Husajna od władzy wywołało próżnię, którą wykorzystał Iran; zadanie wyeliminowania zła nie zostało dokończone, USA i alianci nie doprowadzili do usunięcia rządu

13


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

mułłów w Iranie. I mamy teraz największe państwo terrorystyczne, które posiada technologie nuklearne i potrafi je wykorzystać do celów zgoła niepokojowych. Chomeini powiedział kiedyś „nawet jeśli stracimy 20 milionów ludzi, to będzie tylko mała część Ummy” [wspólnoty muzułmańskiej, przyp. tłum.]. Walka jest trudna, przecież nawet naziści nie mieli w swojej ideologii samobójczych ataków, a dżihadyści i owszem, bo za męczeńską śmierć mają obiecane rozkosze w raju. Dlatego zapewniają, że kochają śmierć – podczas gdy Żydzi kochają życie, i dlatego wygrają. Na taki fanatyzm odpowiedzią może być tylko siła, to jedyne, co wzbudza u nich szacunek, i jedyne, czego się boją. Ostatnio USA prowadzą niezrozumiałą, miękką politykę, która w końcu je osłabi i może doprowadzić do tego, że przestaną być największym mocarstwem, a powinny utrzymywać restrykcje i nie podpisywać żadnych porozumień [chodzi o porozumienie nuklearne z Iranem podpisane w lipcu tego roku w Wiedniu, przyp. tłum.]. Pokój przez dyplomację to mrzonka, działanie w stylu Chamberlaina, którego skutki znamy. T.M.S. Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? S.H.B. Dochodzę do osiemdziesiątki, więc moje plany poetyckie i wydawnicze nie są dalekosiężne; chciałbym opublikować kilka swoich zeszytów poetyckich [w krajach anglosaskich często wydaje się poezję w formie broszurowej, zwykle jako zszywane spinaczami zeszyty w niewielkim nakładzie, zwykle ok. 100 egz., przeciwnie niż w Polsce, gdzie dominuje megalomański przerost formy nad treścią, przyp.tłum.] i wspomnienia, a także kilka nowych antologii poetyckich, serie poetyckich pocztówek. Ale, cóż... człowiek planuje, Bóg się uśmiecha. przeł. Tomasz Marek Sobieraj

Vincent van Gogh, Krajobraz prowansalski, rys. piórem, ok. 1888 – 1890 r., Rijksmuseum

14


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

STANLEY H. BARKAN

Mojżesz mówi wszystko Myślisz, że napisanie Dziesięciu Przykazań zajęło 40 dni i nocy? Naprawdę, zajęło to tylko jeden dzień i noc. 39 dni i nocy trwało ozdabianie liter.

Nazywanie ptaków Znużony nazywaniem domowego bydła i ryb Adam zajął się ptakami. „Kruk” – powiedział, potem „gołąb”, proroczo. Pierwsze powietrzne stworzenia, symbole przyszłych czasów, deszczu, powodzi i tęczy. Mało go obchodziły ptaki, które by śpiewały o świcie i zmierzchu, więc Ewa postanowiła sprawdzić swój językowy kunszt. „Słowik” – wyszeptała. „Ibis, czapla, flaming, papuga, paw, tanagra…” Tajemnica, gracja, przepych myśli, ruchu i wyglądu. Trzeba było kobiety, by właściwie nazwać ptaki Raju.

15


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Styczeń Szron pokrywa nagie gałęzie, czarne na tle szarego nieba. Cisza jak w oku cyklonu, wiatr planuje zmianę kierunku. Szkliste kawałki lodu spadają z dachów na schody. Pchnięte dłonią drzwi otwierają się nieufnie. Mroźne powietrze szczypie w nos. Mężczyzna idzie powoli. Otulony futrem, w szaliku na szyi, z czerwonymi uszami, siłuje się ze styczniem. Sosnowe igły kłują jak myśl nienarodzona.

Już czas Trzech starców siedzi na ławce przy rynku; czekają, patrzą na wskazówki zegara zawsze takie powolne. Praca skończona, pieniądze zarobione, wydane, odchowane dzieci. Teraz jest pora oczekiwania, czas przemijania. W chłodnym cieniu palm w upalny dzień. Sękate dłonie ściskają srebrne gałki lasek; starcy patrzą,

16


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

wspominają dni pełne roboty w polu pod sycylijskim niebem, kosze pełne oliwek, migdałów, pomarańczy. Dziewczyny w białych bluzkach mijają ich i gapią się na chropowate ręce. Z festynu dochodzą wysokie tony piccolo, brzdąkanie drumli. Teraz jest pora oczekiwania, czas przemijania. Niezmącony spokój... Wskazówki wielkiego zegara ruszają się powoli. Słońce już wysoko ponad górami na czystym błękicie nieba, cienie na tarczy zegara ruszają się jak wahlarze, sękate dłonie ściskają srebrne gałki lasek. Starcy siedzą w cieniu pod palmami, koło pomników tych, którzy polegli na wojnie, by nie było więcej wojen; wspominają... Czas mija... słońce zapada... wieje wiatr...

17


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Bar Sur Siedzimy przy kwadratowym stoliku, świeca pali się w okrągłym lampionie, obok niej leży popielniczka, pod nią zdjęcia, ulotki, plakaty. Wszystko pomieszane. Słuchamy. Stary, chudy pianista w prążkowanym garniturze gra tanga. „Adios, Muchachos”, „El Choclo”, „Hernando’s Hideway”. Widzę Marlenę, w rogu, z papierosem w kryształowej cygarniczce. Wchodzi Humphrey, wiesza kapelusz, rozgląda się, w cieniu siedzi Peter, obok ten grubas Sydney, rozwalony na dwóch krzesłach sączy dżin. Pewnie zaraz wejdzie Rita, z nią Yvonne. Same zjawy, rozumiesz. Głos Gardela płynie w powietrzu. Oczekiwanie. Nadchodzi tango. Magia. Cofa się zegar, powraca czarno-biały film. Już można śpiewać i tańczyć do nut poezji naszych serc. przeł. Tomasz Marek Sobieraj Od tłumacza: „Bar Sur” znajduje się w starej części Buenos Aires, powstał w 1967 r., słynie z występów najwybitniejszych artystów tanga oraz wystroju wnętrza z lat 40., urządzonego z wielką dbałością o szczegóły. Carlos Gardel (1890 – 1935) argentyński śpiewak, aktor, kompozytor, autor piosenek, w Argentynie uważany za największego spośród śpiewających tango, autor klasycznych utworów tego gatunku, jak np. „Volver”, „Por una cabeza”. Marlena, Humphrey, Peter, Sydney... aktorzy filmowi popularni przede wszystkim w latach 1930 – 1960, znani m.in. z filmów „Błękitny Anioł”, „Casablanca”, „Sokół maltański”, „Gilda”.

Stanley H. Barkan, ur. 26 listopada 1936 r. w Brooklynie (Nowy Jork). Poeta, pisarz, wydawca, redaktor, tłumacz, nauczyciel, organizator imprez kulturalnych, m.in. w nowojorskiej siedzibie ONZ, założyciel i właściciel Cross-Cultural Communications, wydawnictwa specjalizującego się w dwujęzycznych publikacjach poezji z całego świata, głównie azjatyckiej i południowoamerykańskiej oraz tworzonej przez przedstawicieli żydowskiej diaspory, także w jidysz; do tej pory nakładem CCC ukazało się ponad 400 tytułów w 57 językach. Poezję Stanleya Barkana przełożono na 25 języków, na polski jego wiersze tłumaczył Adam Szyper, Aniela i Jerzy Gregorkowie, Tomasz Marek Sobieraj; utwory Barkana ukazywały się w licznych antologiach i czasopismach literackich w kilkunastu krajach; walijski kwartalnik poetycki „The Seventh Quarry” poświęcił mu cały numer z kwietnia 2014 r. Za swoją działalność literacką i wydawniczą S. Barkan otrzymał wiele międzynarodowych nagród i wyróżnień. Jest autorem dziesięciu książek i zeszytów poetyckich, w tym kilku dwujęzycznych, ostatnie to Raisin with Almonds / Pàssuli cu mènnuli (wyd. Legas, 2013), Sailing the Yangtze i Tango Nights (wyd. The Feral Press, 2014)

18


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Andrea Mantegna, Judyta, rys. pi贸rem, 1491 r., Uffizi

19


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

LIDIA CHIARELLI

Manhattan Wieżowce wznoszą się ku chmurom szybko mknącym tego ranka po niebiesko-różowym niebie. Snopy światła odbijają się w szkle Manhattanu. Budzi się miasto głosy i kolory mieszają się na pędzącej karuzeli życia. Nowy Jork, 24 lipca 2010

Central Park Słyszałem dźwięk lata w padającym deszczu – Lawrence Ferlinghetti

Bluesowe rytmy w Central Parku nadają ton myślom kiedy idę alejką w stronę „Strawberry Fields”. Daleko – za zasłoną letniego deszczu – widać okno Dakoty zamknięte dawno temu w mroźny grudniowy wieczór. Doskonały w swej geometrii czarno-biały krąg mozaiki zawiera tylko jedno słowo: „Imagine”.

20


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Moje palce delikatnie dotykają przesłania pokoju ciągle obecnego mimo wszystko. Nowy Jork, 25 lipca 2010

Niagara Nic nie jest bardziej miękkie i ustępliwe niż woda, ale też nic się jej nie oprze. – Laozi

Płyniemy po rzece wściekła woda rzuca łodzią słychać oddech fal. Pieści nas lekki deszcz a szum – coraz większy – jest pramuzyką. Spowici mgłą drżymy u wrót otchłani (widać oszalałe odmęty) i powoli zlewamy się z nieprzeniknioną bielą Niagary. Nowy Jork, 27 lipca 2012

21


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Sierpniowy deszcz Nel mio gardino triste utula il vento, cade l’acquata a rade goccie,poscia più precipite giù crepita scroscia a fili interminabili d’argento... – Guido Gozzano

Zapach piżma i kwiatów spotęgowany burzą w sierpniowy poranek. Poskręcane gałęzie jabłoni opłakują przeszłość. Kiedy idę ścieżką pośród wyblakłych stokrotek (ich płatki jak mokre confetti) słucham rzewnej muzyki którą deszcz powoli układa tylko dla mnie. 2011, Agliè, Villa Il Meleto

Obraz i poezja dla Jacksona Pollocka Pollock-Krasner House, East Hampton

W końcu widzę cię, Jacksonie Pollocku, jak klęczysz na podłodze pośród pędzli i chlapiesz farbą na płótno. Z mroków twoich myśli powstaje inny wszechświat nowe galaktyki (te długie zapętlone linie) nabierają kształtu z każdym gwałtownym ruchem rąk

22


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

zapadam coraz głębiej w obszary bez formy i czasu spowite kolorami twojej „Poszarzałej tęczy”. Posiedzę jeszcze chwilę posłucham ciszy oceanu (a może głosu silnika twojego Oldsmobila)

potem – dzisiaj w nocy – napiszę wiersz dla ciebie Jacksonie Pollocku. 2 sierpnia 2012 przeł. Tomasz Marek Sobieraj

Lidia Chiarelli, ur. w Turynie włoska poetka, twórczyni międzynarodowego ruchu Immagine & Poesia skupiającego artystów sztuk wizualnych i poetów z kilkudziesięciu krajów, współorganizatorka wydarzeń artystycznych we Włoszech i USA, m.in. Promotrice di Belle Arti, Piemonte Artistico Culturale, Artist Adel Gorgy’s Garden; ukończyła filologię angielską na Uniwersytecie w Turynie. Jej poezję tłumaczono na angielski, francuski, czeski, słowacki, rumuński, norweski, koreański, albański i polski, a wiersze publikowano w kilkunastu antologiach. Debiutanckim zbiorem poetki jest Immagine & Poesia z 2013 r., z którego pochodzą publikowane w tym numerze „KL” wiersze.

Amedeo Modigliani, Szkic do portretu Jeanne, rys. piórem, ok.1918 r., kolekcja prywatna

23


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Arkadiusz Frania CHOĆBY TYLKO SAMOLOCIKI Z PAPIERU

C

zy książka jest artykułem pierwszej potrzeby? Czy bez kartek usmolonych alfabetem można żyć? Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi: „Nie”, na drugie: „Tak”. Ale zaraz potem muszę zająknąć się: „Ale po co?”. Po co żyć bez książek? I czy, człowieku nieczytający, lepiej będzie Ci na co dzień i od święta, gdy zamiast piątej księgi Pana Tadeusza zjesz piątego kotleta ze smażonymi kartoflami? Oczywiście, jeżeli ktoś chce, droga wolna nieusłana literaturą na sam dół. Pa. Właśnie wróciłem z Agatką (żona, więc to ważna Osoba) z cosobotnich zakupów w Lidlu (lubię z „Lidla” robić Amerykę – „LidLA”, literując po angielsku: „el”, „aj”, „di”, „el”, „ej”, kładąc nacisk na „LA” jak na Los Andżeles co najmniej). Koszyki klientów wyładowane po stalowe brzegi. Chrupiące pieczywo z pieca, świeże warzywa i owoce, ryby i mięso. Słoiki stukają o słoiki, piwa w puszce ocierają się o Metaxę w zestawie z tonikiem i wyprofilowaną szklanką. Ludzie kupują tyle, jakby jutro miała nastąpić zagłada i anioł śmierci szykował się do żniw (przez całą noc będzie rozlegać się ostrzenie kosy i ujadanie psów – zwiastunów pomoru rodu ludzkiego). A czy ktoś widział, by bliźni wyjeżdżali z supermarketu z hałdami książek, z naręczami Sienkiewiczowskiej Trylogii i dzieł wybranych Edwarda Stachury? Wspomniałem o alfabecie. Tak często beztrosko gardzimy jego mocą, a alfa-bet to przecież alfa i omega. Bez liter na papierze świat nie istniałby realnie i niepodważalnie, gdyż przekazywany z ust do ust robiłby się coraz silniej zniekształcony (głuchy telefon), osiągając poziom funkcjonowania: „niepewny”, „niesprawdzony”, „wymaga zbadania”. Oczywiście, rozmowa pełni poniekąd funkcję informacyjną i jako tako, na użytek chwili, ułatwia odnalezienie się w przestrzeni i czasie. Oto taki epizod: na rondzie Mickiewicza w Częstochowie, zmierzając do piekarni, usłyszałem, jak młody mężczyzna o zszarzałej aparycji zapytał kwiaciarki krzątającej się wokół swojego florystycznego kramu: „Jaki dziś dzień?”. „Sobota” – odrzekła odważnie, bez przystanku oddechu i zbicia z tropu, kobieta; interlokutor zaś szepnął na ucho Bogu Wszechmogącemu, Najświętszej Panience Maryi i Wszystkim Świętym (tym od podsłuchiwania, jak i trzeźwości): „Już?”. Ciągu dalszego nie było, kwiaciarka wróciła do roślin, a chłopca zabrał poranek i brzęk butelek szamoczących się w rękach kolegów zgromadzonych po nocnej burzy z piorunami przed lecznicą monopolową. Notowanie rzeczywistości przeto nie jest tożsame z jej poznaniem, gdyż słowo w druku również rodzi pokusy odbioru wieloznacznego. Nie tu jednak miejsce na analizę tego semantycznego zagadnienia, chciałem tylko uczynić wstęp do refleksji o książce jako przedmiocie. Na bok odrzucę również liberaturę i dyskusję o książce jako dziele sztuki (przypadek publikacji o morzu wtłoczonej niczym stateczek do butelczynki po rumie, tzw. rafandynka). Jako człowiek wolny, niezmuszany najgorszymi z możliwych okolicznościami zewnętrznymi do czytania określonych dzieł, od zakończenia studiów sukcesywnie nadrabiam zaległości lekturowe. Na polonistyce trzeba było czytać dużo, w pośpiechu, na czas, do egzaminu. Bez delektowania się. Kęsy i hausty. Kęsiory i hauściory. Bez rozgryzania, kawałki wprost do głowy. Czytanie przypominało rozszarpywanie ciała gazeli przez lotnego drapieżnika. Fabuła, postaci, świat przedstawiony, puenta, okoliczności powstania. A teraz spokój. Książki dobieram, kierując się – wiem, że zabrzmi to jak sekciarstwo – głosem wewnętrznym, czyli w jakimś sensie przymus, z tym że subiektywny, immanentny, psychopochodny. Na przykład ostatnio podczas kąpieli, uświadomiłem sobie, że nie dość głęboko poznałem twórczość Józefa Wittlina. Namiętność i pożądanie są niezbędne do prawidłowego przebiegu procesu odbioru dzieła sztuki. Przebrnąłem kiedyś przez Hymny i Sól ziemi. Zakotwiczył mi się w mózgu poniższy obraz tego okołoskamandrytowego pisarza (spędził szmat lat na emigracji i nie wrócił do ojczyzny, dzieląc dolę-niedolę z Kazimierzem Wierzyńskim i Janem Lechoniem): żył dość długo, ale nie napisał zbyt wiele, kilka wierszy, jedna powieść nawet znakomita (dzięki niej wymieniano Józefa Wittlina w gronie kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla w 1939 roku), poza tym parę artykułów, ale to właściwie auctor unus libri (autor jednej

24


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

książki – Soli ziemi). Zacząłem szukać w księgarniach, antykwariatach, gromadząc spuściznę Józefa Wittlina. Czy młodzież właściwie zrozumie „spuściznę”, to znaczy inaczej niż erotycznie? Oto wielka zagadka współczesnej polszczyzny, dlatego by uniknąć nieporozumień podaję za słownikiem języka polskiego: „spuścizna [...] 1. «to, co zostaje w spadku po kimś; spadek, dziedzictwo» [...] 2. «utwory, dzieła autora, który już nie żyje»”. W jednym ze składów starych książek nie za bardzo kojarzono postać, sądząc, że to inny Wittlin: Jerzy czy Tadeusz. Mimo drobnych przeciwności losu, w ciągu miesiąca zakupiłem między innymi dwa przedwojenne wydania Odysei (z 1924 i 1931 roku), a także Gilgamesza. Powieść starobabilońską w tłumaczeniu bohatera, trzecie wydanie Hymnów z 1929 roku oraz pierwszą edycję Soli ziemi datowaną na 1936 rok. W sumie 30 centymetrów literatury. Każdy okaz, po dostarczeniu przez polską pocztę, dokładnie obejrzałem, lecz nie w celu znalezienia wad, tylko zalet, czyli śladów korzystania z nich. Stare woluminy kryją tajemnice, choć zazwyczaj nie tak satanistyczne jak Dziewięcioro Wrót do Królestwa Cieni, których historię przeniósł na ekran Roman Polański w filmie Dziewiąte wrota: to opowieść o poszukiwaniu trzech ocalałych egzemplarzy diabelskiej księgi, a właściwie zawartych w nich rycin, one bowiem odczytane w odpowiedniej kolejności przywoływały Lucyfera (w tym miejscu proponuję przeżegnać się). Każda książka będąca w obrocie czytelniczym jest dowodem na współżycie z nią człowieka. Najpiękniejszą, najpełniejszą formą recepcji publikacji danego pisarza są fizyczne dowody lektury bądź tylko kontaktu z papierem. Dlatego macam, gładzę; wciskam nos w celulozę i wącham. Nasiąkam. Nie zawiodłem się, bo literackie dziedzictwo Józefa Wittlina dostarczyło mi wielu wrażeń i wzruszeń właśnie organicznych. W Hymnach (praca ukazała się w serii „Pod znakiem poetów” nakładem Wydawnictwa J. Mortkiewicza) nie wszystkie kartki były rozcięte, co wprowadziło mnie w stan euforyczny. I pomyśleć, że od 1929 roku, czyli przez 86 lat, ten egzemplarz uszedłszy zawierusze wojennej i mniejszym rewoltom, błąkał się, by odnaleźć mnie, toteż powinienem z woli księgarskich niebios z namaszczeniem, za pomocą współczesnego nożyka, przeciąć papier. W dodatku moje Hymny to sam środek, jakby wyrwane serce z klatki piersiowej – z żeber okładki. Zwierzę, z którego zdarto na żywca skórę. We wnętrzu pierwszej edycji Soli ziemi (1936 rok, Towarzystwo Wydawnicze „Rój”, introligator okładką uczynił kawałek tapety z białymi kwiatowymi wytłoczeniami na wyblakłym bordowym tle) między stronicami 194 i 195 tkwił, niemal wbity w grzbiet, ogryzek pomarańczowego ołówka. Nuże, przekartkowywać powieść, od początku do końca, i z powrotem, wte i wewte, szybciej, wolniej. Żywiłem nadzieję na zetknięcie się z podkreśleniami wykonanymi grafitem. Rozczarowanie. Nie było zaznaczeń. Czego czytelnik szukał i, co istotniejsze, czego nie znalazł? Gdyby choć jedno słowo zostało wskazane, ileż teorii mógłbym wysnuć. A tak poszukiwanie bez happy endu, właściciel wcisnął ołówek wspomagający czytanie innej książki. Chyba że (tu eureka) samo pozostawienie pomarańczowego drewienka w tym, a nie innym miejscu, na rozstaju tych, a nie innych stronic, jest najważniejszym sygnałem. Lecz co nam mówią ostatnie dwa zdania wydrukowane na 195 stronicy: Nikt z tej masy podróżnych, którym pierwszy raz w życiu wolno było jechać całkiem darmo, nie wiedział dokąd jedzie. Wszyscy wiedzieli tylko jedno: na Węgry, gdzie ludzie żrą paprykę i gdzie Najjaśniejszy Pan jest zaledwie królem. Czy czeka mnie podróż (tak, zbliżają się wakacje i z Agatką wybieram się wyjątkowo po raz ósmy do Buska-Zdroju)? Czy powinienem unikać jedzenia papryki? Niedocieczenie. Kilka lat temu tomik Wisławy Szymborskiej Wszelki wypadek z 1972 roku dostarczył mi dwóch innych znalezisk. Między wierszami Pomyłka i Wrażenia z teatru – metka z napisem: „MADE IN GT BRITAIN / St Michael / all wool / AGE 10 / TO FIT CHEST 30"” (brzmienie oryginalne, liczby i „St Michael” – czerwone, reszta czarna, metka szara), a między stronicami 38 i 39, na dwustronicowym liryku Klasyk fragment czarno-białego zdjęcia przedstawiającego piaszczystą plażę, na niej na pierwszym planie – kobieta przymierzająca słomkowy kapelusz,

25


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

a w górze, w odległości 20 – 30 metrów od opisanej pani – dwie grupki małych (perspektywa) wczasowiczów. Czy metkę i zdjęcie pozostawił ten sam czytelnik? Czy stanowiły nowoczesne zakładki? I kto zadał sobie tyle trudu, by oderwać znak odzieżowy od ubrania i wpleść go do literatury? Kto i dlaczego wyciął właśnie ten kadr z fotografii? Elegantka, a może ukochany? W filmach pojawiają się nieszczęśliwcy, którzy w desperacji po odrzuceniu przez partnera wykrawają ze zdjęć wizerunki byłych sympatii, aby pozbyć się przeszłości. W tym przypadku wyglądało to wszystko na pozytywne wspomnienie (wycięcie na wiecznej rzeczy pamiątkę, nie dla destrukcji) z późnych wakacji, gdyż plaża jest raczej wyludniona, więc po sezonie, ostatnia dekada sierpnia bądź początek września (wietrzą się pokoje po letnikach)? Czas na Gilgamesza. Nie przywołuję tej powieści starobabilońskiej w przekładzie Józefa Wittlina, żeby ją streścić czy podzielić się informacjami o fakturze papieru (książka została wydana w 1986 roku i nie zalicza się do „inkunabułów”). Również nie, skądinąd świetne, rysunki Marka Żuławskiego wzbogacające wydanie są pretekstem dla moich zapisków, ale niepozorna etykietka przyklejona przez antykwariat do czwartej stronicy okładki. Naklejka zawiera bowiem, oprócz spodziewanych danych w postaci ceny (8 złotych), czy szeregu 13 cyfr kodu kreskowego, nadruk: „literatura używana”. Więc jednak ktoś wcześniej „używał” tej książki, czyli czytał, czyli wchłaniał atmosferę opowieści i symbolikę grafik, czyli był za pan brat lub po macoszemu skomunikowany z publikacją. Sprzedawca gwarantuje i zachęca. Jeśli ktoś już zadał sobie tyle trudu i poświęcił czas na odbiór, deszyfrowanie komunikatu artysty pisarza, dowodzi to „cenności” wystawionego na licytację (możliwa opcja: „kup teraz”) rarytasu. Niewykluczone też, iż czytelnik używał sobie na Gilgameszu, ale książka na szczęście nie nosi widocznych śladów dewastacji, deprawacji, rozpusty, sodomy i gomory (po przedstawionym w amerykańskim filmie American Pie „instruktażu”, jak na stole w kuchni odbyć stosunek seksualny z ciastem, wyobraźnię mam bardziej elastyczną). Sformułowanie „literatura używana” to cytat czerwca 2015 roku w mojej prywatnej klasyfikacji. I na koniec przykład recepcji własnej książki. W najpopularniejszym serwisie zakupowym w kraju antykwariat wystawił na „pozbycie się” egzemplarz mojej ostatniej książki Rzeźby w maśle. Prozy z pamięci, która ukazała się w lipcu 2014 roku. O ile stan techniczny skwitowany jako „plus dobry” nie pobudza do zastanowienia i nie rodzi ponadnormatywnych, czyli wariackich zachwyceń (przecież używanie literatury nie jest obojętne dla fizjonomii pracy i przez prawie rok kibić książki musiała ulec palcom lub choćby oddziaływaniu towarzystwa innych publikacji – na półce, w kartonie, w piwnicy), o tyle porwał mnie wpis wystawcy w rubryce „dodatkowe informacje”: „dedykacja autora dla poprzedniego właściciela”. Nie biorę za złą monetę przekazania książki do handlu przez jedną z kilkudziesięciu obdarowanych przeze mnie osób (może ktoś został obdarowany wbrew swojej woli), ale cieszę się, że egzemplarz rozpoczął podróż, wypełniając własne przeznaczenie, przecież, jak głosi sentencja łacińska, habent sua fata libelli („i książki mają swój los”). Do Ciebie się zwracam, przyszły czytelniku produktów moich mozołów twórczych: bez żenady używaj ołówka do podkreślania, wykreślania, zakreślania, zamazywania, a gdy do niczego nie przydadzą Ci się kartki zapaskudzone zdaniami, zrób z nich samolociki i puszczaj na wiatr. Nie ma nic gorszego, niż śmierć książki, niż książka-śmiech, książka-śmieć.

Amedeo Modigliani, Kariatyda, rys. ołówkiem, kredka, ok. 1918 – 1919 r., The New Art Gallery Walsall

26


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

ANDRIEJ BAZILEWSKIJ

Hejże błaźnie! Hej, błaźnie! Pomówmy o tym i owym… Straciwszy wiarę – skąd weźmiesz pragnienie? Mędrcu, przyznaj, że w groszowej wycenie wiedza zamarza w gardle jak sopel lodowy i się przemienia w kulę kryształową, nieważkim obłoczkiem odtajając, i że dar boży próżno przepadł w słowach, i że odchodzisz – dokąd – nie poznajesz. Z krwawiącym kneblem przeżuwanym w ustach, białkami ślepo wpatrzonymi w niebo, ze źrenicami wspartymi o pustkę przyznaj, żeś w gadaninie sedno grzebał, i czasu było brak, by zrozumieć na dłużej: nie dla słowa żyjemy i nic się nie powtórzy.

Malutki psalm Klasztor – biały statek nagle znikąd. Święty krzyż – przedział bez przedziału. Prawe słowo, jestem twoim niewolnikiem. Serce płacze. Dusza – zaśpiewała. Gdzie nam przystań zapali ognie, wie tylko ten, który ze Wszystkich Najwyżej. Zawołaj mnie, ustrzeż, bądź mi jak przewodnik. Jam niegodzien – lecz niech usłyszę. Gdybym mógł – Ciebie wołając przez szloch – ukochanych wyzwolić z zapomnienia... Chcę zamienić się w proch tu, na wyspie wszechwybaczenia.

Dla Ciebie Co nam odmierzono na tej ziemi? Kawałeczek życia, nie przez nas wydumany. Cząsteczkę słowa, wypowiedzianego we śnie. Zwłaszcza to, co wypieściliśmy własnymi rękami. Rodzime – ciepło – wiedzie nas bezpiecznie przez pustkę czasu – byle sensu się trzymać. Jak poznamy, że – zaczęło się to, co wieczne? I gdy skończy się droga, co będziemy wspominać?

27


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Widzimy dobrze w nocy i ślepniemy w dzień. Lecz światło w okienku – już inne, prorocze. Pobądź jeszcze… Pomilczmy ze sobą… cień w cień. Słyszę. W jednym momencie – z tobą się jednoczę.

Przelatując nad Gdy wódz udusił Mc Murphy'ego i dom smutków opuścił wkrótce, obnażyło się serce jego. Biegł coraz szybciej i szybciej, zadyszany przywódca. W piersiach tętno pędziło jak silnik, zawołała Go wielka woda. I tak będzie uciekać, aż bezsilny zapomni dokąd. Trafi na przeszkodę. Odczep się, swoim czółnem odpłyń jak najdalej. Nie ma już komu próżnych żalów wylewać. Przy brzegu tańczy wiatr – jemu wolno szaleć – nikt nie jest sam na świecie. Nadejdzie czas na rewanż.

Choćby to 1 Deszczem uranowym, ołowianym kurzem przetoczyliśmy się po ziemskiej naturze, los podarowany w ciało się nie oblekł, szybko zużył, z zapowiedzi marzeń nic nie można wróżyć. Brednią, bzdurą było, żeśmy jak bogowie; powstał komnat szereg w tej złudnej nadziei. Mity ponad prawdą triumfowały w głowie, okaże się teraz to winą idei. 2 Beznamiętnymi oczami ślepnącego starca przyszłość na nas patrzy chłodno, bez pogardy, każe się żegnać z „utopią” – mit skarlał, zgnilizną wkoło toczy, wiek śmierdzący, hardy. Ze wstydu dreszcze nas biorą i każdy jest chory, ale światło nie różni się od cienia: obraz dalej jest zamazany, zapomnienia pozory, bo kłamstwo jak przebiśnieg wychodzi spod ziemi, i nikogo nie zdołał już uratować język nasz, nadal jak w dybach więziony.

28


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

…Znowu przeszlibyśmy drogą krzyżową – nawiedzonych przecież Bóg uchroni. 3 W innym kraju, w innych czasach może wszystko było tak samo, pewnie nawet gorzej. Zmęczony kruk – gdy wiecznej wojny pożar – nad światem krąży i ścierwa szuka na dworze. Wznieciła się do nieba mętna, chmurna fala, lecz głosy kochających niezmiennie śpiewają, brzmią przez duszę trącane struny – niby alarm w innych czasach, w innym kraju.

W granicach widoczności 1 Warto stracić, by uprościć życie, nie zagrozi to ubóstwem wrażeń. Kiedy cięcie skalpelem – trzeźwi – znakomicie odcina miraże. Warto stracić, niż żyć w przeczuwaniu biedy, oderwać się – jest lżej i uczciwiej. Mętnej wody nałykać się niekiedy, ale – zaczerpnąć też żywej. Zanurkować, z zamkniętymi oczami, być zmęczonym – ale nie zaginąć. I przeczekać na grząskim dnie samym, by z otchłani wzlecieć – ku wyżynom. Nie bez bólu. Oto on: oddycha na dłoni. Nie jest filozoficzny, ale – potrafi przekonać. 2 Pasiasty, bezcielesny kamyczek, czuje od zachcianek duszy przesyt, leci płasko w locie jak nożyce. Bez oparcia, ścina przestrzeń – w dal się śpieszy. Szary, porowaty, niepokaźny – drży kamyk, odrzucając cień. Zgniecionym wersem pręży się pamięć. W niej jest dźwięk cykad, i jasny dzień, i morza słoneczne plamy. W źrenicy-studni – na zawsze, choć szkoda, wzburzona bezpowrotnie, na amen – gotuje się ciemna woda. W półpustych woszczynach przeciąg się miota. Mgła zamienia ogród wyblakły, przekwitły –

29


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

w oliwkowy zagajnik... Kto tam? Czyjże – ten wzrok odbity? Przycichły pierzasty kamyczek w przeciągłej ciszy bezdomnej. On wciąż jeszcze leci. Gdzieś gwiżdże, gdzie nie pamiętają o mnie.

Temu, co nie odszedł 3 Nieodwracalnie: utracony został ślad bliskiej duszy. Pustka wkoło. Ukojenia brak. Ile jeszcze przed tobą – milczenia, bez szansy rozmowy, ile niejasnych westchnień, głuchej rozpaczy bez słowa? W ramach ględzenia „bla, bla, bla”, w ramach bredni: kiedy ziemia pod nogami parzy, po prostu być – też jest zwycięstwem poślednim. Nie ma co szperać w chłamie, w rzeczy zużytych cmentarzu. Wstań – i idź przed siebie. Już wystarczy narzekać. Jeśli niczego nie ma – przed tobą nawet daleko. Celnie zauważone: wyciągniesz sens z frazy. Zrozumienie odnajdziesz, jeśli potrafisz do rzeczy powiedzieć od razu i, zamieniając zakończenia – we wstępne zapowiedzi, w domniemanego kryzysu śmiertelnym uchwycie, z martwej fali ślepego smutku, który w tobie siedzi, przecież się jednak ocalisz – uratujesz życie.

Metafizyka nadziei 1 Akordy gradu i suche uderzenia deszczu, i plusk wiatru nad roztrzaskanym domem niczego już nam potwierdzić nie zechcą, prócz tego, że już kiedyś byliśmy sobie znajomi. A potem urwała się nić. Nie jest trudno zrozumieć – trudniej zapomnieć i żyć. Bo chociaż dom się wygiął, ale nie runął. Ledwo żywi – jednak żyjemy, nie porażeni piorunem.

30


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

3 Szczypta popiołu na listku papieru. Zdmuchnij – i już go nie masz na oku. Tak wypala się życie frajerów. Świecie próżny, któryś rozpuścił się w mroku, czyżby i ciebie nie było. A jednak – przyśnij się, choćbyś był jak ten popiół. przeł. Zbigniew Mirosławski

Andriej Bazilewskij, ur. w 1957 r. w Kałudze. Rosyjski poeta, tłumacz, badacz literatur słowiańskich, wydawca. Autor tomów wierszy w języku rosyjskim Kropka (1980), Jak to się działo (1985), Panie Chaosie (2000), Na skraju zimy (2008), Raz na zawsze (2009), Portret słowny (2011), Trzykołowy blues (2012), Nieobecne czasy (2013), Wspominając święto (2015) oraz przekładów poezji, dramatów i prozy – polskiej i serbskiej. Od 1991 r. prowadzi w Moskwie wydawnictwo Wahazar, redaguje Słowiańską bibliotekę, m.in. Kolekcję literatury polskiej i dwujęzyczną Polsko-rosyjską bibliotekę poetycką. Pod jego redakcją i w jego przekładzie ukazało się w języku rosyjskim kilkadziesiąt książek pisarzy polskich, m.in. pisma St.I.Witkiewicza w 7 tomach. Dr hab., pracownik Instytutu Literatury Światowej Rosyjskiej Akademii Nauk.

Vincent van Gogh, Zjadacze ziemniaków, litografia, 1885 r., Museo Thyssen-Bornemisza

31


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

NIELS HAV

Zakład dla ociemniałych Przechodząc obok zakładu dla ociemniałych, wpatrując się w czarną grudniową noc, ujrzałem za oknami ślepców, jak na obrazie, tańczących tango. Cały budynek był rozświetlony niczym latający spodek albo dom przepełniony metafizyką. Stanąłem z wrażenia pośród prawdziwych ciemności i gapiłem się niemal ociemniały.

Blef ślepca Zasłaniały mu oczy szalikiem i obracały dookoła. Uwielbiał tę zabawę. Otumaniony ciemnością, kręcił się w ekstazie między kuzynkami, trzema Gracjami piszczącymi z uciechy. Śmiały się z niego, z jego euforii, będącej także ich udziałem. Łapał je po kolei, ale nigdy nie odgadywał imion, i zabawa trwała całe popołudnie. Szczęśliwy w swoich ciemnościach, niezmordowany i zuchwały w zabawie, łamał zasady, gdy dotykał ich zarumienionych twarzy; jego dłonie przepełniała radość. Pragnął bawić się dalej, kiedy one bezlitośnie rozwiązywały szal i zdejmowały mu z oczu. Wtedy stał rozczarowany, bliski łez, porażony światłem, które na moment oślepiało go całkowicie.

Grosik Przy każdych odwiedzinach musiałem prowadzić ją do toalety. Miała kruche biodra pokryte sflaczałą skórą. Podnosiłem ją i podtrzymywałem, zanim nie stanęła kiwając się przy chodziku. Kredowobiałe włosy wyglądały jak nisko zawieszony księżyc; nie była wyższa niż dziesięciolatek. Jej ręce ściskały uchwyt chodzika; obierała nimi tony ziemniaków i szyła sobie sukienki. Palce, pamiętam jak kiedyś obracała w nich grosik, wtedy cenny i błyszczący nowością.

32


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Ten sam grosik, który później nic nie znaczył, gdy inflacja pożarła wszystkie jej oszczędności. 90 lat, i ciągle zbuntowana. Na stoliku „Dziennik Misyjny” i wczorajsze gazety z nekrologami, które czytała przez lupę; upór, że chce chwycić się poręczy. Ubikacja w domu opieki śmierdziała szpitalem. Zsunąłem jej spodnie, zamknąłem oczy; oparłem głowę o kafle i oglądałem taki dziwny film: ja jako martwy, moje dzieci gdzieś tam, stare i pomarszczone. Właśnie wtedy mnie złapała, rozkazując, bym wrócił do rzeczywistości i pomógł jej wstać. Krok po kroku przeszliśmy drogę powrotną do stolika z nekrologami. Czytałem je głośno, a ona chciwie słuchała dobrze sobie znanych nazwisk i uśmiechała się tajemniczo, jakby siedziała w deszczu grosików bezgłośnie padającym w jej wspomnieniach. przeł. Tomasz Marek Sobieraj

Niels Hav, ur. 7 listopada 1949 r.; duński poeta, autor opowiadań, publicysta. Opublikował dwadzieścia tytułów książek w kraju i za granicą, w tym dziesięć zbiorów poezji, ostatnie w 2015 r. w Iranie, Jordanii, Turcji. Tłumaczony m.in. na jęz. angielski, arabski, hiszpański, portugalski, turecki, włoski, chiński, farsi, serbski, słoweński, polski, albański. Utwory Hava znalazły się w licznych antologiach i czasopismach literackich w kilkudziesięciu krajach Ameryki Pn. i Pd., Azji i Europy.

Vincent van Gogh, Kobiety noszące wegiel, rys. piórem, ołówek, 1881 r., Rijksmuseum Kröller-Müller

33


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Krzysztof Jurecki, Ireneusz Zjeżdżałka POBUDZIĆ WRAŻLIWOŚĆ... Krzysztof Jurecki Czy czujesz się dokumentalistą? Jakie są granice dokumentu? Ireneusz Zjeżdżałka Czuję się dokumentalistą po części, ponieważ wykonuję fotografię, którą pewnie można uznać za dokumentalną. Jest ona podszyta dużą dozą subiektywnych odczuć, ale elementy dokumentu pojawiają się w niej nader często. W Polsce dokument nie do końca rozumiany jest we właściwy sposób, mam tu na myśli samo pojęcie. Gdy mówi się o dokumencie, przywołuje się zazwyczaj fotografię prasową czy fotoreportaż, które w moim mniemaniu są zjawiskiem zupełnie innym i mają inne zadanie. Dla mnie dokument jest formą bardziej statyczną. Aby lepiej zrozumieć te różnice warto przyjrzeć się praktyce artystycznej. Klasycznym przykładem może być wystawa Dylematy dokumentaryzmu. Aspekty brytyjskiej fotografii dokumentalnej 1983-1993, jedyna chyba wystawa problemowa, jaka się pojawiła w naszym kraju, a wraz z nią ważne postacie, jak John Davis czy Paul Seawright. Takiej fotografii w naszym kraju wciąż nie ma. K.J. Co jest innego, a może niezwykłego w twórczości Davisa, bo wydaje się, że to ważny dla Ciebie fotograf? I.Z. Na pewno ważny, nie tylko zresztą dla mnie, choć w Polsce stosunkowo słabo znany. John Davies potrafi bardzo skrupulatnie śledzić wzajemne relacje pomiędzy historią brytyjskiego przemysłu a historią społeczną. Każdą fotografię rozpoczyna od dokładnego studiowania ukształtowania terenu, by znaleźć optymalny punkt obserwacji, zazwyczaj położony na wzniesieniu, a następnie wykonać fotografię w takim układzie, by połowa kadru zajęta była przez niebo, druga zaś przez zurbanizowany obszar. Czasem mam wrażenie, że fotografia jest dla niego bardziej narzędziem badawczym, niż formą wyrazu artystycznego. Przyznam, że pod wpływem jego albumu The British Landscape wydanego w 2006 roku nieco zmieniło się moje myślenie o własnej fotografii i chyba teraz zacząłem bardziej tęsknić za przestrzenią. Mam nadzieję, że niebawem ta tęsknota przerodzi się w fotograficzne obrazy polskiego krajobrazu. K.J. Pytając o granice dokumentu mam na myśli także, a może przede wszystkim, granice etyczne. I.Z. Fotografii musi towarzyszyć absolutna szczerość. Nie wolno ingerować w rzeczywistość, a jedynym jej przejawem powinien być nasz wybór. Wydaje mi się, że wszelkie inscenizacje czy przetworzenia ze swej natury zaprzeczają pojęciu dokumentu i wprowadzają do takiej fotografii niepotrzebny chaos. K.J. To bardzo radykalne i kardynalne stwierdzenie, ale na ile możliwe do realizacji? W fotografii pejzażowej tak, ale w sytuacji fotografowania ludzi, jak u Salgado, bardzo trudne! I.Z. Oczywiście, że to bardzo trudne, dlatego tak mało mamy dobrych realizacji tego typu, także w zakresie reportażu. Myślę, że przeszkodą jest tu przede wszystkim brak determinacji i pewnej pokory u fotografów – trudno bowiem zajmować się tematem przez długi okres czasu, a na efekty tej pracy czekać nawet kilka lat... Nie można jednocześnie traktować człowieka przedmiotowo. Postawy, które potrafią temu sprostać to niestety rzadkość. K.J. Sebastiao Salgado powiedział, że wymowa moralna (etyczna) jest ważniejsza od formy zdjęcia, jak to skomentujesz? I.Z. Myślę, że moralność to jedna z wartości elementarnych nie tylko w fotografii, ale i w naszym

34


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

życiu. Nie można żyć w zgodzie z samym sobą i pozostawać jednocześnie w jakimś zakłamaniu. W takim stanie nie można też robić szczerej fotografii. To tak, jakby używać fałszywych słów. Forma zaś, to rzecz drugorzędna, w końcu, aby godnie przejść przez życie nie wystarczy dobrze wyglądać. K.J. W jakich okolicznościach zainteresowałeś się fotografią? I.Z. Zaczynałem jako samouk w połowie lat 80. Gdzieś pod koniec tego okresu poznałem Waldemara Śliwczyńskiego i z nim odbywałem pierwsze, wtedy banalne i naiwne rozmowy o fotografii. Rozmawiamy do dziś, ale teraz wyglądają one zupełnie inaczej. Do dziś też wspólnie podejmujemy pewne działania, wspólne wystawy, łączy nas też „Kwartalnik Fotografia” i praca w jednym wydawnictwie. Ale poważny impuls zaistniał chyba w 1991 roku. W tym okresie w regionalnych ośrodkach kultury systematycznie pojawiał się Janusz Nowacki z poznańskiego Centrum Kultury po to, by „animować” fotografię. Trafiał także do Wrześni przywożąc nie tylko zdjęcia, ale też kolejnych gości. Wtedy zobaczyłem przepaść, jaka mnie od tych zdjęć oddzielała... Ale już w 1998 roku zacząłem wraz z Januszem pracować w stworzonej przez niego Galerii Fotografii „pf” w Poznaniu. To było miejsce olśnień, wielu spotkań, przyjaźni, rozmów, pierwszych tekstów i pierwszych krytycznych uwag. Przepracowałem tam pięć lat i dziś widzę, że od tego momentu fotografia stała się istotnym elementem całego mojego życia. K.J. Co chcesz wyrazić i przekazać poprzez swe fotografie? Czym jest dla Ciebie fotografia? I.Z. W ostatnich pracach, od 2000 roku (co zaowocowało wystawą Sedymentacja), próbuję pokazać ludzką mentalność, która objawia się w postaci śladów pozostawianych w mniej uczęszczanych i opustoszałych miejscach. Polega to mniej więcej na tym, że opuszczając jakieś miejsce zabieramy ze sobą niektóre rzeczy, inne (pewnie jako mniej ważne) świadomie pozostawiamy, a o jeszcze innych zupełnie zapominamy. Fotografie, które wykonuję, podążają drogą tych wyborów – za ludźmi, którzy porzucają, a czasem i niszczą te miejsca. K.J. Jest to ciekawa koncepcja twórcza, oryginalna i wielce interesująca. Jakkolwiek takie postawy można znaleźć w polskiej fotografii, ale to chyba Ty pierwszy stworzyłeś z tego świadomy proces twórczy, a do pewnego stopnia metodę pracy twórczej! I.Z. Nie wiem czy jestem pierwszy i chyba nie to jest najważniejsze. Od kilku lat konsekwentnie staram się poszukiwać tych śladów i dokonywać ich zapisu. To za każdym razem fascynujące, znaleźć się wśród „znaków”, jakie ktoś po sobie zostawił. Być może to echo dawnej żyłki kolekcjonera, kiedyś zbierałem owady... K.J. Jakie zabarwienie emocjonalne posiada podejmowany przez Ciebie ślad? I.Z. Za każdym razem do określonego miejsca i tego, co z niego pozostało podchodzę z pełnym szacunkiem, bo wiem, że tam ukryty jest człowiek wraz ze swoją historią. Dlatego nie próbuję zbyt głęboko wniknąć w tę rzeczywistość. Ważna jest też specyficzna tajemnica, która tam została zapisana, a która nie powinna zostać do końca odkryta… K.J. O jakim typie tajemnicy myślisz? I.Z. Chodzi o historię, którą tworzył i pozostawił człowiek. Objawia się to np. w obrazkach wieszanych na klatkach schodowych, rysunkach na tablicy czy deseniu na ścianie. Inny razem coś zostało uprzątnięte, a coś nie… To za każdym razem intryguje i wzbudza chęć poznania tej historii, choć jednocześnie wiem, że jest to niemożliwe. Ślady przemawiają, ale ja nie potrafię „przetłumaczyć” wszystkich ich słów.

35


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

K.J. Czy czujesz powinowactwo duchowe i fotograficzne z Bogdanem Konopką i Andrzejem Jerzym Lechem? I.Z. Takie powinowactwo duchowe z pewnością istnieje. Na pewno nasze spotkania miały wpływ na moją początkową fotografię. Bardzo wysoko cenię ich pod względem artystycznym, głównie z tego powodu, że właściwie od zawsze są najbliżej fotografii – całe ich życie to fotografia w swej niemal pierwotnej postaci. Niektórzy nazywają to fotogenicznością, inni widzą w tym „czystość”. Bogdan Konopka napisał mi kiedyś, że należy kochać fotografię innych, ale szukać należy własnej. Myślę, że miał rację, dlatego też staram się też jej poszukiwać zdając sobie sprawę, że nie można podążać ścieżką, którą ktoś już wcześniej wyznaczył, bo to zazwyczaj ścieżka ślepa. K.J. A Eva Rubinstein, jaką rolę odegrała w Twojej edukacji fotograficznej? I.Z. Od czasu kiedy nasze wydawnictwo Kropka z Wrześni wydało album Evy Rubinstein, korespondujemy ze sobą. Pisujemy o fotografii, o muzyce, o ludziach i pogodzie. Okazuje się, że mimo, iż wcześniej zupełnie się nie znaliśmy, nasz sposób odczuwania wydaje się często bardzo zbliżony. Evę Rubinstein cechuje rzadko spotykana wrażliwość. Myślę, że człowiek bez względu na to, jaki by nie był, traktowany jest przez nią z godnością i zawsze zajmuje najważniejsze miejsce. Zbliżamy się do momentu, o którym można powiedzieć, że w fotografii nie powinno być miejsca na jakikolwiek fałsz. To wspaniała i głęboka fotografia. I piękna, tak po prostu. K.J. Podobnie myśli Konopka, Salgado, tak twierdzili i działali piktorialiści, ale z historii fotografii wiemy, ze piktorialiści omijali określone tematy ze względów etycznych, co spowodowało, że ich świat okazał się nie do końca prawdziwy czy pełny np. nie było w nim nieszczęścia i biedy. I.Z. Dziś za to mamy biedy i nieszczęścia całkiem sporo. Czasem odnoszę wrażenie, że wielu fotografów gubi się i daje się ponieść swoistej „egzotyce” ludzkich dramatów. Zdaję sobie sprawę, że to istotny problem naszej współczesności, ale chciałbym też oglądać zdjęcia mówiące o tym, jaka jest kondycja zwyczajnego człowieka – takiego, który pracuje ileś tam godzin dziennie, ma rodzinę, po pracy odpoczywa, ogląda mecz w TV, itd. Takich realizacji jest niewiele i zazwyczaj są one powierzchowne? Ja rzadko fotografuję człowieka bezpośrednio. Zwykle jest poza kadrem, a jednocześnie zawsze jest na fotografii obecny, choć nigdy nie wiem do końca, kim był twórca miejsc, w których ja się później znalazłem. To chyba dość zwyczajne miejsca zwyczajnych ludzi, a ja sam staram się raczej unikać skrajności, bo nie chcę, by ktoś kiedyś próbował przypisać mi uprawianie publicystyki. K.J. Inną sprawą są manipulacje, które mają walczyć z nieszczęściem czy biedą. Znamy takie przykłady z historii fotografii. Jak daleko można posunąć się w oszukiwaniu, aby walczyć z głodem? I.Z. Ja nie walczę z głodem i nieszczęściami tego świata. Ja tylko robię fotografie, które mogą, mam nadzieję, pobudzić czyjąś wrażliwość, zasiać chwile niepewności czy zastanowienia. Jeśli tak zadziałają, to być może przyniosą także pozytywne skutki budząc czyjąś wrażliwość, a ta jest przecież niezwykle różnorodna – w końcu nigdy nie wiem, kto będzie te fotografie oglądał i odczytywał... Bardzo mnie intryguje takie nagłe zderzenie obcych sobie emocji. Gdy ktoś chce przy pomocy fotografii walczyć z biedą, to niech przekracza wiele granic, jeśli takie działanie ma odnieść zaplanowany efekt. Ale nie powinno się pod żadnym pozorem odbywać kosztem drugiego człowieka. K.J. Jakie problemy artystyczne ujawniały głośne wystawy roku 2006: Nowi dokumentaliści i Teraz Polska? Jak wiemy miał to być wspólny projekt, a w rezultacie powstały dwie różne czy podobne ekspozycje?

36


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

I.Z. Zostałem zaproszony do obu wystaw, z czego z wdzięcznością skorzystałem, ale przez to trudniej mi ocenić obie ekspozycje. Wydaje mi się, że Teraz Polska nie do końca spełniła swoje zadanie i ukazała nasz kraj w sposób nieco ironiczny, co osobiście trochę mi przeszkadzało. Oczywiście obecna polityka nie ma wiele wspólnego z powagą najwyższych organów państwowych, ale wolałbym wystawę bez politycznych konotacji (np. umieszczenie portretu Andrzeja Leppera, jako zdjęcia otwierającego ekspozycję w Krakowie). Wolałbym zobaczyć szerokie ujęcie kondycji polskiego społeczeństwa początku XXI wieku. Lepiej wypadali Nowi Dokumentaliści i ta wystawa stała się próbą określenia nowego (na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat) zjawiska w fotografii polskiej i nowego traktowania rzeczywistości przez młodych twórców, którzy nagle zwrócili się ku niej. Wiele osób zarzucało kuratorowi (Adam Mazur), że nie ma w tym nic nowatorskiego, że to już było – ale też chyba takie było jego zamierzenie, aby poprzez nawiązanie do słynnej wystawy New Documents pokazanej w MoMa w Nowym Jorku (1967), dalej rozbudzić dyskusję o roli dokumentu we współczesnej sztuce polskiej. Wcześniej kilka polemicznych tekstów w „Gazecie Wyborczej” pokazało, jak marginalna wciąż jest ta rola. K.J. Widzę, że wielu „nowych dokumentalistów”, czy tak określanych twórców, posługuje się kalkami czeskimi, brytyjskimi czy niemieckimi. Zresztą, te style i tendencje mieszają się ze sobą w nowych stylistykach! Większość nowych polskich fotografów przepadnie w niebycie historii, gdyż nie są twórcami autentycznymi, jak np. wspomniani powyżej Lech i Konopka, Zawadzki i Andrzejewska. Kto według Ciebie ma szansę, aby zaistnieć w świadomości historycznej z zakresu fotografii za lat kilkadziesiąt? I.Z. Kalki są nieuniknione, zwłaszcza wtedy, gdy nie ma się tak głębokiej historii fotografii jak Czesi, Niemcy czy Brytyjczycy. My chyba nie potrafimy właściwie zadbać o własną historię i wciąż borykamy się z kompleksami w stosunku do innych nacji, zaś młode pokolenie swą uwagę coraz częściej zwraca np. na obce kultury. Po co fotografować Indie, skoro nasza rzeczywistość ulega obecnie tak wielkim, ważnym i bez wątpienia ciekawym przemianom? Kto to ma robić, jeśli nie my sami? Trudno dziś typować nazwiska, które mogą zapisać się w historii, bo fotograf zajmujący się dokumentem, potrzebuje sporo czasu na realizację swoich zamierzeń. Ale gdyby wymieniać tych najbardziej konsekwentnych to Wojtek Wilczyk, Krzysztof Zieliński, może też Sławoj Dubiel, Jerzy Wierzbicki czy Przemysław Pokrycki. Poza tym zobaczmy jak długo dobra „koniunktura” dokumentu w Polsce będzie jeszcze trwać, bo może się okazać chwilową modą wśród młodych twórców. Warto zauważyć, że wielu fotografów biorących udział w przywoływanych wyżej wystawach to pokolenie lat 70., więc dorastające w okresie głębokich przemian ustrojowych. To może być istotny wyróżnik i jedna z przyczyn zainteresowania rzeczywistością. Nie wiem czy kolejne pokolenia będą się ku niej skłaniać. K.J. Przede wszystkim Przemysław Pokrycki, a także Krzysztof Zieliński z późniejszymi pracami i konsekwentnie fotografujący biedny Śląsk i Gdańsk Jerzy Wierzbicki, który nie był zaproszony na omawiane przez nas wystawy – oto moi faworyci. Sławoj Dubiel za bardzo przypomina mi Lecha. Co Cię denerwuje w polskich festiwalach fotograficznych, których mamy nadmiar? Fotografia z funkcji ubogiej krewnej malarstwa i grafiki staje się kulturą przesytu, nadprodukcji obrazu. Wypełnia puste miejsce powstałe w wyniku dewaluacji oryginału – dawnych, klasycznych dzieł (malarstwo, rzeźba, rysunek). Ale są także aspekty pozytywne, przejawiające się w okazji zapoznania się z twórczością artystów o światowych nazwiskach, czy możliwości lansowania w Polsce nowych zjawisk. Przykładowo wymienię interesującą inicjatywę Andrei Domesle, która pokazała nową scenę fotografii niemieckiej w 2007 na Miesiącu fotografii w Krakowie (wystawa Zawiedzione nadzieje – nowy romantyzm we współczesnej fotografii niemieckiej), będącej w opozycji do przebrzmiałej już szkoły Becherów. Jak oceniasz festiwale? Co można w ich formule zmienić lub rozszerzyć?

37


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

I.Z. Jestem z natury człowiekiem spokojnym i zdystansowanym, więc nie reaguję nerwowo. Ale poważnie, nie do końca jestem w stanie pojąć nagły masowy wysyp festiwali fotografii. Ich liczba rośnie z roku na rok, ale nie przekłada się to, jak na razie, na jakość. Najważniejsze z nich to Kraków, Łódź i Poznań (w kolejności alfabetycznej) i na nich odnaleźć można najciekawsze prezentacje. Festiwale w Łodzi i Krakowie są robione przez zespoły młodych kuratorów, a co za tym idzie większość pokazywanych w ich ramach wystaw to prezentacje także młodego pokolenia i tu niepokoi mnie fakt, że niemal całkowicie pomija się twórców nieco starszych, średniego pokolenia. Brakuje mi dyskusji i konfrontacji, z drugiej strony pojawiły się przeglądy portfolio, więc uczymy się, choć nie wiem czy już potrafimy wyciągać wnioski. Z pewnością martwi fakt, że polska fotografia na niektórych festiwalach jest traktowana marginalnie, a szkoda, bo to dobra okazja by wypromować kilka nazwisk. Z drugiej strony liczę, że młode ekipy festiwalowe, poprzez coraz lepsze kontakty z festiwalami w Europie, zaczną działać na rzecz udziału w nich polskich twórców. Póki co zapraszamy do nas Niemców czy Hiszpanów, a ja z przyjemnością widziałbym Polskę, jako gościa na którymś z europejskich festiwali. To jedna z istotnych ról, jaką nasze festiwale mają do odegrania. Zobaczymy kto tego dokona... Września, Łódź, 2005-2007 r.

Ireneusz Zjeżdżałka (1972 – 2008), fotograf, krytyk, kurator wystaw fotograficznych. Ukończył Akademię Rolniczą w Poznaniu. Początkowo zajmował się fotografią przyrodniczą, następnie dokumentalną. Prace w technice fotografii klasycznej, na materiałach srebrowych. Współtwórca a do roku 2003 red. naczelny naczelny kwartalnika „Fotografia”. Rozmowa z książki Krzysztofa Jureckiego Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce, wyd. Galeria Sztuki Wozownia

Ireneusz Zjeżdżałka, Września, 2007, fotografia srebrowa

38


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Sander de Vaan, Milagros López GDZIE KOŃCZY SIĘ RANA Sander de Vaan Czym jest dla ciebie poezja? Milagros López Sposobem życia. Poeta przygląda się rzeczywistości i wykracza poza nią, interpretuje, koduje w postaci obrazów i metafor, które czytelnik rozszyfrowuje, czyli interpretuje na swój sposób. Dlatego ten sam wiersz ożywa na nowo za każdym jego czytaniem, jest inny. Poezja oznacza życie na najwyższym poziomie wrażliwości, która pozwala dostrzec to, co dla wielu jest niezauważalne czy efemeryczne, jednocześnie ta wrażliwość sprawia, że cierpisz mając świadomość ulotności i przemijalności, tragedii każdego człowieka poddanego opresji. Kiedy jest ci źle, poezja jest w stanie złagodzić ból czy wypełnić pustkę. Poezja to „życie po drugiej stronie”, w jakimś innym, nierealnym wymiarze. S.d V. Ten styl życia, wrażliwość… Zawsze tak było, czy dokonałaś świadomego wyboru swojej drogi? M.L. To proste: rodzisz się poetą, od urodzenia posiadasz ten dar specyficznego patrzenia i odczuwania. Jednak to nie wszystko – aby zostać poetą, a nie tyko człowiekiem z poetycką duszą, trzeba ciężko pracować; to tysiące godzin spędzonych nad lekturami, tysiące godzin nad własnymi wierszami. Nie ma innego wyjścia. Mądrze wyraził to nigeryjski poeta Christopher Okigbo, jest to jeden z moich ulubionych cytatów: „Nie było jakiegoś przełomu, stwierdzenia, że pragnę być poetą; punkt zwrotny nastąpił, gdy uświadomiłem sobie, że nie mogę być nikim innym. (…) To tak jakby ktoś dostał w środu nocy telefon od Boga, (…), nie miałem żadnego wyboru, musiałem się podporządkować”. S.d V. Jaka jest różnica pomiędzy niezłym wierszem a wierszem znakomitym? M.L. Moim zdaniem dobry wiersz powinien mieć przynajmniej trzy składniki: Głębię: dobry wiersz wnika do duszy czytelnika, sprawia, że jest on przez kilka sekund w stanie pewnego zawieszenia, które uspokaja umysł i pozwala na smakowanie tej chwili. Oryginalność: z powodu morfosyntaktycznych i semantycznych cech języka dobry wiersz wywołuje u czytelnika uczucie zadziwnienia; użycie metafor w sposób nowatorski sprawia, że czytający ma okazję być swego rodzaju odkrywcą myśli i znaczeń. Odpowiedniość: w dobrym wierszu nie może być za mało czy za dużo słów, powinno ich być w sam raz; w dobrym wierszu godzinami można podziwiać, jak doskonale połączone są te trzy wymienione składniki. Rzadko zdarza się, że napiszesz wiersz za jednym zamachem, zwykle są to dni a nawet tygodnie, kiedy czytasz, poprawiasz. I czasem wyrzucasz wiersz, a czasem praca nad nim kończy się sukcesem. S.d V. Jeśli pisząc pozwolisz sobie na zbytnią uczuciowość, zachodzi ryzyko popadnięcia w sentymentalizm. Jednakże w twojej książce A ras del mar jesteś bardzo od niego daleka. M.L. Jest normalne, że początkujący poeta popada w sentymentalizm, nadużywa przymiotników, płomiennego słownictwa… Dlatego moje młodzieńcze wiersze nigdy nie ujrzały światła dziennego. Teraz piszę w sposób całkiem przeciwny: chcę powiedzieć więcej mówiąc mniej, niech obraz poetycki ledwie sugeruje, nie ogranicza możliwych interpretacji i skojarzeń. Język poezji powinien być precyzyjny i pozbawiony barokowej bujności. Próbuję zmierzać w stronę minimalizmu, który pozwoli mi przekazać wszystko za pomocą oszczędnych słów, a jednocześnie dalej będzie to poezja.

39


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

S.d V. Jak zazwyczaj zaczynasz wiersz? Od obrazu? Słowa? Czegoś innego? M.L. Moje wiersze, za wyjątkiem tych pisanych na szczególne okazje, niejako na zamówienie, powstają z metafizycznego niepokoju i refleksji albo pod wpływem silnych uczuć, np. miłości czy strachu przed nicością po śmierci. Zaczynam wiersz wyciszając umysł, uspokajając się, medytując. Sięgam do notatek, fraz zapisanych w notatnikach leżących w torbie, samochodzie, domu… i opracowuję ten materiał. S.d V. Jakie są twoje hiszpańskie i zagraniczne wzory poetyckie? Są jakieś szczególne słowa, które cię zainspirowały? M.L. Moje poetyckie wzory były liczne i zmieniały się z upływem czasu, ale wymienię tych, których podziwiam niezmiennie za poruszaną tematykę albo za styl, albo za jedno i drugie. Prawdziwymi mistrzami są dla mnie Juan Ramón Jiménez, Vicente Aleixandre, Gerardo Diego, Pedro Salinas, Antonio Machado, T.S. Eliot, Emily Dickinson, José Ángel Valente, Alejandra Pizarnik i kilku bardziej współczesnych, jak Antonio Gamoneda czy Rafael Pérez Estrada. Nie jestem w stanie zacytować fragmentu, który mnie szczególnie zainspirował, ale ich twórczość jako całokształt wpłynęła na moją świadomość poetycką i własną teorię dobrego wiersza. Bliskie jest mi to, co napisał w utworze „Poetyka” Pérez Estrada: Pisać czy lewitować Wiersz to tylko iluzja wiersza ze snu Żyje głęboko, tam, gdzie kończy się rana S.d V. Nie wymieniłaś dwóch wielkich poetów XX wieku: Borgesa i Lorci. Co sądzisz o ich twórczości? M.L. Niewątpliwie nie wymieniłam wielu „wielkich poetów”, a jedynie tych, którzy odcisnęłi piętno na mojej twórczości. Borges to mistrz narracji, jego opowiadanie Alef uważam za najlepsze, jakie kiedykolwiek napisano. Jeśli chodzi o Lorcę, to przyznaję, że jest znakomity. Najbardziej lubię jego Poetę w Nowym Jorku, z powodu surrealizmu, kondensacji materii poetyckiej, symbolizmu. Jednak jego wcześniejsze, znacznie bardziej popularne wiersze, nie trafiają do mnie. S.d V. Czy nie sądzisz, że być może napisanie idealnego wiersza jest niemożliwe? M.L. Tak, jest niemożliwe. Różnorodność form i treści sprawia, że nie można ustalić kryteriów i dojść w tej sprawie do porozumienia. Nawet gdyby wziąć pod uwagę tylko jednego poetę i próbować wybrać z jego twórczości wiersz idealny, okazałoby się, że może jest idealny dzisiaj, ale nie będzie jutro. Dlatego poeta w gruncie rzeczy mógłby w nieskończoność poprawiać i przepisywać swoje wiersze, dążąc do ideału. S.d V. Twoja książka A ras del mar, która miała w Hiszpanii już dwa wydania, opowiada historię gasnącej miłości. Mogłabyś coś o tym zbiorze opowiedzieć? M.L. Zebrane w tej książce wiersze opisują głęboką miłość, jakiej doświadczyłam; ułożone są chronologicznie, a przeżycia są prawdziwe. Wiersze pisałam „na gorąco”; oczywiście później, przed publikacją część z nich usunęłam, pozostałe długo „szlifowałam”. Mimo tej obróbki sądzę, że zachowały świeżość i prawdziwość. S.d V. Jak sugeruje tytuł, wiele w tej książce jest odniesień do morza. Czym jest dla ciebie morze? M.L. W pewnym sensie morze jest tutaj głównym bohaterem, ponieważ było świadkiem wydarzeń – miłości, bólu, braku. Morze było też zawsze częścią mojego życia; w dzieciństwie i młodości

40


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

spędzałam wakacje nad Mar Menor [płytka, ciepła i bardzo słona laguna na północ od hiszpańskiego miasta Cartagena na wsch. wybrzeżu Hiszpanii, przyp. tłum.], moje najlepsze wiersze powstawały podczas tamtejszych zachodów słońca. Natomiast teraz nurkuję w Morzu Śródziemnym szukając w głębinach odpowiedzi, i ciszy, której nie znajduję na powierzchni. S.d V. Włoski piosenkarz Lucio Dalla podczas jednego z koncertów zalecał publiczności codzienne nurkowanie latem po to, by cieszyć się ciszą i energią podwodnego świata. Twierdził, że ryby nie są nieme i przypomniał, że wszyscy wyszliśmy z morza. Abstrahując od szukania odpowiedzi pod wodą, czy czujesz podobnie jak Dalla? M.L. Zgadzam się z Lucio Dallą i polecam obejrzenie filmów Guillaume Néry, mistrza świata w nurkowaniu swobodnym, by zrozumieć sens powrotu do tej ciszy, jakiej zaznała każda ludzka istota w łonie matki, i konieczność zaurzenia się w wodzie, która stanowi przecież dwie trzecie nas samych. Taki powrót jest zbawienny dla każdego, to szybki i znakomity sposób, by osiągnąć spokój, wyciszyć się. Brak grawitacji, uczucie, że się lata, a czas stoi w miejscu, cisza, to wszystko jest nieosiągalne na powierzchni. Te morza, nad którymi kontemplowałam, w których pływałam i nurkowałam, były pożywką dla mojej poezji. S.d V. W jednym ze swoich najpiękniejszych wierszy masz odwagę użyć róży i jej krzewu jako metafor. Mówię „masz odwagę”, bo róża to kwiat nadużywany w poezji. Ale podmiot w tym wierszu „posadzi krzew róży” w pamięci swojego ukochanego, więc przenośnia odzyskuje świeżość. Czy czytałaś dużo poezji miłosnej, by uniknąć metafor-pułapek? M.L. Czytałam i czytam mnóstwo poezji i różnych jej rodzajów, ale przecież nie dlatego nie wpadam w pułapki zużytych metafor poezji miłosnej. Pisząc chcemy opowiedzieć coś, co wszyscy znamy z własnego życia – „Kocham cię i chcę być dla ciebie kimś wyjątkowym, kimś, kogo nigdy nie zapomnisz” – używając jednak nowych obrazów opisujących te uniwersalne w końcu uczucia. I stąd zapewne wziął się pomysł na przykład na sadzenie róży na dnie morza. Nie piszę świadomie, tylko po prostu piszę. S.d V. Gdy już krzew róży jest posadzony, „jej płatki uniosą mnie ku światłu,/pszczoły będą spijać moje imię”. Piękne wersy, które dodają otuchy, łagodzą bolesną nieobecność ukochanego; taki miałaś cel pisząc ten wiersz, czy to przypadek? M.L. Moim jedynym celem w trakcie pisania było, aby ukochany zrozumiał, że nie jestem tylko tą „jedną więcej”, ale że zostawiam nieusuwalny znak, i że nawet po rozstaniu stale będę obecna. Nie wiem, jak to odbierze czytelnik – każdy interpretuje zgodnie z własnym doświadczeniem. To oczywiste, że pisząc wtedy nie myślałam o przyszłym czytelniku. Ten wiersz miał wywołać reakcję konkretnej osoby. Później, kiedy książka była już opublikowana, zdarzenia nabrały nowego życia poprzez doświadczenia czytelników, przestała zatem to być tylko moja historia, zamieniła się w tysiące innych. przeł. Tomasz Marek Sobieraj

41


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

MILAGROS LÓPEZ

Mówisz... Mówisz, że cię nie znam. Nawet gdy jesteś daleko, każdego dnia badam twój puls, oddycham tobą w każdej chwili. Studiuję twoje przypływy i odpływy. Czytam tajemną mapę twoich pragnień. Żegluję w blasku twojego śmiechu, wśród twoich lęków, tęsknot za mną. Kiedy mnie przytulasz, kiedy mnie unikasz, kiedy mnie wielbisz, kiedy masz koszmary, rozpływam się w tym, co nazywałeś prawdziwym życiem. Znam cię. Zawsze tam byłam.

Żyć w twojej pamięci Chcę wypełnić twój czas, zostać sprężyną zegara twoich wspomnień. Chcę być rozdziałem przeszłości, którego początku nie pamiętasz. Chcę być, kiedy spojrzysz wstecz, poza wszystko, ponad sobą. Chcę być kryształem w pyle twojego dnia, drobiną twojego pierwszego znużenia, końcem twojej ostatniej myśli. Chcę w tobie zamieszkać, a czas niech sobie płynie...

42


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

15:55 Myśl o mnie. Nie zapomnij tej godziny. Kiedy każdego dnia spotykają się trzy piątki, kiedy lenistwo po południu wypełnia wszystkie ciała, mieszają się wody naszych rzek; obejmuję cię światłem i powstrzymuję deszcz w twoim ołowianym sercu. Myśl o mnie. Pamiętaj naszą godzinę. Kiedy za pięć czwarta będę skowytem, oddaj mi promienny uścisk by obsypał mnie latem.

Krzew róży Posadzę krzew róży. Posadzę krzew róży w twojej pamięci. Wyjątkowy krzew róży na jałowym dnie twojego morza. Niezwykłą różę za murami twojego skrytego ogrodu. Przetrwam w niej chwytając się kolcami, jej płatki uniosą mnie ku światłu, pszczoły będą spijać moje imię. Zostanę, bo żyłam już w innych kwiatach, i rozpalę twój ogród sobą.

Nieobecność Ledwie chwilę cię nie ma, a już dryfuję. Wzywam pomocy, wyprawie zabrakło kapitana, ty wzruszasz ramionami, walczysz nocą ze strażnikami labiryntu, by ukraść z niego mapę;

43


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

wyciągasz kotwicę, kiedy tylko sięgnie odmętów; klucz, nareszcie, tkwi w zamku, i zostanie w nim aż do śmierci. przeł. Tomasz Marek Sobieraj

Milagros López, ur. w Murcii hiszpańska poetka i autorka opowiadań. Ukończyła Uniwersytet w Murcii i University of West London; jej praca doktorska była poświęcona nowozelandzkiej pisarce Kathleen Mansfield Murry; pracuje jako wykładowca filologii angielskiej. Wiersze i opowiadania publikowała w kilku antologiach, brała udział w międzynarodowych festiwalach poezji. W roku 2014 ukazał się jej debiutancki zbiór wierszy A ras del mar. Poezję M. López przekładano na jęz. francuski, holenderski, rumuński, arabski i polski.

Michelangelo Buonarotti, Klęcząca naga, rys. kredką, pocz. XVI w., Luwr

44


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Tomasz Marek Sobieraj NASI OBCY

S

pecjalizujące się w książkach dwujęzycznych (język oryginału i angielski przekład) nowojorskie wydawnictwo Cross-Cultural Communications opublikowało niedawno wybór wierszy jedenastu żydowsko-polskich poetów tworzących w okresie międzywojennym, zatytułowany Native Foreigners. Jewish-Polish Poetry Between the Wars. W tym wydawniczym rarytasie, bogato ilustrowanym przez malarza i rysownika Jerzego Feinera, znalazło się czternaście wierszy wybranych i przetłumaczonych na angielski przez translatorsko-pisarski duet Anieli i Jerzego Gregorków. Wśród autorów znaleźli się: Celina Becker, Fryderyk Bertish, Mieczysław Braun, Rafael Friedman, Irma Kanfer, Perec Nowomiast, Stefan Pomer, Władysław Szlengel, Maurycy Szymel, Saul Wagman i Juliusz Wit. Nie są to dzisiaj znane utwory i znani pisarze, chociaż przed wojną publikowali w czasopismach, wydawali zbiory wierszy i prozę, pisali recenzje, felietony, teksty krytycznoliterackie, uprawiali satyrę, tłumaczyli poezję obcą. Byli znaczącymi postaciami żydowsko-polskiego życia kulturalnego i społecznego między wojnami. Celowo piszę „żydowskopolskiego” a nie odwrotnie, jak to się zwykle robi, bo od postaci, takich jak Julian Tuwim czy Antoni Słonimski, czyli zasymilowanych i często krytycznie nastawionych do tradycyjnej kultury żydowskiej, różnili się zaangażowaniem w sprawy własnej społeczności, pielęgnowaniem języka (niektórzy pisali również w jidysz i po hebrajsku), często stosunkiem do religii; byli głęboko zanurzeni w żydowskość, przez co bardziej jeszcze „obcy we własnym kraju”. Zawarte w tej antologii wiersze nie są obciążone balastem metafor. To czysta, ascetyczna poezja opowiadająca o zwykłym życiu Żydów w Polsce między wojnami, o domu, rodzinie, religii, strachu, odrzuceniu. Poezja niekiedy wzruszająca, czuła, ciepła, innym razem odwołująca się do intelektu, ironiczna, zabarwiona satyrą. Przede wszystkim jednak to poezja rozumna, wynikająca z obserwacji, myślenia i zmagania się z rzeczywistością. Smutne, że nie znamy dat i miejsc śmierci autorów, zamordowanych podczas II wojny światowej, w kilku przypadkach istnieją tylko poszlaki na ten temat. Ale przecież nie rozpłynęłi się w nicości, bo energia nie ginie; zostały też po nich pamięć i dzieło. Jak napisał w słowie wstępnym Hal Sirowitz, „Ta książka to testament”. Testament tych, którzy tworzyli i pielęgnowali na polskiej ziemi żydowską kulturę, stanowiącą dziedzictwo dwóch narodów. Napisali jej ważny rozdział, uratowany od zapomnienia przez amerykańskie wydawnictwo Stanleya H. Barkana. Native Foreigners. Jewish-Polish Poetry Between the World Wars; wybór wierszy i przekład: Aniela i Jerzy Gregorek, wstęp: Hal Sirowitz, wprowadzenie: Aniela i Jerzy Gregorek, ilustracje: Jerzy Feiner, posłowie: Charles Fishman, William Heyen, Alyssa A. Lappen, Dovid Katz. Wyd. Cross-Cultural Communications, Nowy Jork, 2015

45


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

OLGA LALIČ-KROWICKA

Analiza drzewa Wszyscy ludzie na tym świecie są źli? Bo ja nie wiem... Nie poznaję siebie ani ciebie, ani tego, ani tamtego. Wszyscy śpicie, czy ja budzę się? Jedno oko podzielone na dwa jeszcze śpi, drugie oko podzielone na dwa zaczyna obserwować… Jest jedno takie małe drzewo z cienkim pniem, rośnie w parku w ciszy mimo przekleństw ludzkich. Jego słowa są z płatków, cichych uczuć Boga, a dusza z cienia wydłużającego się do nieba.... Dlaczego od zawsze więcej drzewa mówią i kochają niż ludzie… Można się o nie oprzeć w każdej chwili, bo jest szczere. Jeśli ludzie brzydzą się emocji i nie lubią szczerości, to drzewa też. Truje je dym z budynków w kotlinie, a ono wierne Bogu przez cały czas - ledwo, ale rośnie.

Językoznawczyni Straciłam natchnienie ręka mnie boli nie mogę myśleć w Paryżu do szczytu zawsze gubiłam wizerunek atomy znaczenia wyrażone w każdym języku babcia okopywała w ogródku cebulę za ścianą płakał wysadzony duch przejdę się do Galerii Centrum czarnogórskie skały połknęło brzydkie kaczątko charakter stricte naukowy zaczął się w XIX wieku w radiu Wolna Europa pewnie już nic nie słychać kosmetyczka mi poleciła ten balsam van Gogh nigdy mnie nie chciał namalować naga stałam przed drżącą sztalugą szalenie smaczne krokiety zjedliśmy wspólnie zaplątał mi się długopis we włosach swędzi mnie lewa dłoń okres studiów to właśnie niecierpliwość lewej dłoni pokrewne szuflady zamknęliśmy cisza wzroku w znaczeniu przyrodniczym fleksja stanowi organizm językowy pewnie te wszystkie chłopki ze Starego Kleparza zbierają się do domu przecież zima za chwilę zrobi się ciemno cholera a tak chciałam sobie kupić różową szminkę subiektywny pogląd człowieka na świat to wewnętrzna forma języka rozwiążę włosy ten nikły wiatr śniegu stopi się wczoraj dostałam sms-a

46


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

dziś trochę rozważałam na temat Śnieżki i macochy najbardziej doskonale bajki dziewczyny lubią ostatnio taki chłopak powiedział mi coś bulwersującego całkowicie usatysfakcjonowana komplementem pocałowałam go w twarz język to synteza dwóch momentów czy to koniec czy środek wykładu? 2001

Gdy prorok się zakocha gdy prorok się zakocha błękit nieba przebija serca najtwardszych murów a rusałki ubierają stroje w środku zimy wiosenne gdy prorok się zakocha niebo jest i moje i twoje gdy prorok się zakocha z dłoni duszy jesz pomarańczę gdy prorok się zakocha wszyscy są zakłopotani a nawet sam prorok zraniona dusza uśmiecha się jak gwiazdy wystające ze skrzydeł aniołów ból jest nicią szybko się zrywa i znika miłość wtedy nie panikuje dominuje prorocza harmonia dlatego proszę już nie dotykać zakochanego proroka bo prorok potrząśnie niebem i ziemią przecież ma na to pozwolenie proszę państwa prorok teraz wychodzi ze snu a miłość rozkwita bielą radosnych płatków witaj zakochany proroku!

Dzieciństwo mali partyzanci – tylko jugosłowiańscy najpiękniej tańczą pod gwiazdami

47


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Narodziny Zaczynam żyć w zgodzie z rzeczywistością. Jest. Jako taka jest, ale jest.

Haiku *** senne łódki podróżują po moich oczach *** czy za mgłą istnień istnieją inne istnienia – pyta się mała mewa *** wiatr radości powiewa w słowach *** myśl ubiera oko szkli się radość *** dłonie z mchu polerują drzewo

Olga Lalič-Krowicka, ur. 2 kwietnia 1980 r. w Šibeniku w Chorwacji. Poetka, tłumaczka lit. bałkańskiej. Ukończyła wydział Filologii Słowiańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Honorowy obywatel cesarskiego miasta Sirmium (Sremska Mitrovica, Serbia, 2014). Dwukrotna stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Autorka kilkunastu tomików poezji. Jej wiersze przekładano na języki bułgarski, angielski, macedoński, słoweński, niemiecki, rusiński, słowacki, litewski, białoruski i rosyjski. Publikuje na łamach polskich i bałkańskich czasopism oraz w antologiach. Zajmuje się również sztukami wizualnymi i projektowaniem graficznym. Mieszka w Dukli na Podkarpaciu.

48


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Richard K. Moore ORWELL, HUXLEY I DZISIEJSZY ŚWIAT

P

anująca obecnie dystopia (odwrotność utopii) często przypomina Nowy Wspaniały Świat Huxleya, ale jest też uderzająco podobna do 1984 Orwella. Widzimy masową inwigilację i całkowitą utratę prywatności. Jak możemy uciec z matrixa propagandy i kłamstw? W 1984 George Orwell przedstawia obraz ciemnego, szarego świata. Ludzie boją się mówić cokolwiek, co byłoby sprzeczne z oficjalną linią partii, a nadzór jest wszechobecny. Nawet myślenie przeciwne linii partii jest przestępstwem i myśloprzestępstwa są leczone poprzez radykalną interwencję psychiczną. Informacja jest bacznie nadzorowana przez partyjne media, a zapisy historyczne nieustannie redagowane tak, aby były zgodne z najnowszymi oświadczeniami partii. Dla kontrastu, w Nowym Wspaniałym Świecie, Aldous Huxley maluje wielobarwny, powierzchownie przyjemny świat. Propagowana jest wolność jednostki we wszystkich dziedzinach, nawet do tego stopnia, że zaczyna ona być kulturowym nakazem. W książce młody chłopak korzysta z porad terapeuty, ponieważ nie chce brać udziału w seksualnych igraszkach z koleżanką z klasy. Ponieważ pociąga go związek monogamiczny, jego dojrzały charakter jest uważany za coś nienormalnego. Narkotyki i rozrywki są łatwo dostępne dla poprawy nastroju. Kluczowe znaczenie w świecie Huxley’a ma zniesienie instytucji rodziny. Stosunki seksualne nigdy nie skutkują ciążą, embriony są hodowane w procesie produkcji opartym na wyselekcjonowanym nasieniu. Jako część procesu produkcji embrion może być karmiony lub głodzony na różnych etapach swojego rozwoju w celu tworzenia różnych klas ludzi (alfa, beta, etc.) ze zróżnicowanymi poziomami inteligencji i umiejętnościami. Ustalane są limity w zależności od tego, na ilu ludzi z poszczególnej klasy będzie zapotrzebowanie. Niemowlęta są hodowane i rozwijają się w warunkach sprzyjających zaprogramowaniu w nich pełnej akceptacji klasowej przynależności oraz związanego z nią zestawu przywilejów i ograniczeń, postrzeganych już w dorosłym życiu jako najlepsze. Dzieci wychowywane są we wspólnych ośrodkach, bez znajomości choćby idei rodziców, rodzeństwa czy rodziny. Od embriona do dorosłości państwo ma kontrolę nad właściwie uregulowanym rozwojem każdej osoby i jej myśleniem. W powstającym w ten sposób społeczeństwie ludzie zachowują się tak, jak zostali zaprogramowani i nie potrafią sobie nawet wyobrazić innego stanu rzeczy niż ten funkcjonujący. W świecie Orwell’owskim niewłaściwe myślenie (myśloprzestępstwo) jest wykrywane i tłumione. W świecie Huxley’owskim nieprawdopodobne jest, by niewłaściwe myślenie zaistniało. Świat Orwell’a tłumi jednostkę, świat Huxley’a ją produkuje. W obu przypadkach nadzorowanie umysłu – przejęcie kontroli nad ludzką zdolnością myślenia – jest strategią reżimu, a w rezultacie oznacza generalną kontrolę nad społeczeństwem. W świecie Orwella kontrolowanie umysłu następuje poprzez używanie brutalnej siły, podczas gdy w świecie Huxleya kontrola jest prowadzona metodami naukowymi. Obie powieści uczą. Każda z nich pokazuje odrębny sposób sprawowania kontroli nad umysłami i konsekwencje, które z tego wynikają. Jeśli chcesz zniszczyć samodzielne myślenie, musisz wykonać działanie A, B i C, a jeśli chcesz zaprogramować ludzi, musisz zacząć w momencie ich narodzenia i wykonać działania X, Y i Z. Możemy dostrzec wzorzec działania, architekturę – schematy strukturalne – każdego z tych kontrolujących umysły reżimów. To pomoże nam rozpoznać zapowiedzi – znaki, że taka przyszłość i dla nas nadchodzi. Echa Orwell’a Weźmy za przykład dziennikarzy w głównych mediach, w szczególności prezenterów telewizyjnych serwisów informacyjnych. Mamy tu echa świata z 1984, gdzie wszystko, co jest przedstawiane, musi potwierdzać linię narracyjną rządzącej partii. Jakiekolwiek myśloprzestępstwo – jak to

49


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

popełnione przez prezentera wygłaszającego na wizji, że nie kupuje on oficjalnej wersji historii dotyczącej wydarzeń z 11. września lub że uważa on, iż Rosja nie jest agresorem – zostaje szybko ukarane czymś, co dla dziennikarza jest równoznaczne z zawodową śmiercią – wykluczeniem ze świata mediów. W ten sposób tworzony jest Matrix – tocząca się opowieść o dobroci Stanów Zjednoczonych, którą jesteśmy karmieni, o istnieniu demokracji, świętości sił rynku i całej reszcie. Dzięki nadzorowaniu większości mediów przez garstkę ludzi, linia partyjna może być ciągle podtrzymywana wg wygodnej narracji, a obecne i przeszłe wydarzenia mogą być interpretowane w obrębie ustalonych ram. Dla prezentera byłoby dosłownie nie do pomyślenia postapić inaczej. Ministerstwo Prawdy w wydaniu Huxley’a działa i w naszym świecie, tyle tylko, że jest niewidoczne, ukryte w salach posiedzeń zarządów mediów i za drzwiami biura prasowego Białego Domu. Ten sam rodzaj reżimu myśloprzestępstwa funkcjonuje równie dobrze i na innych obszarach, gdzie omawia się tematy społecznie istotne. Proces recenzurowania i ograniczone możliwości redakcyjne zależnych dziennikarzy sprawiają, że myśloprzestępstwa są tłumione, gaszone w zarodku – np. jeśli chodzi o wrażliwe kwestie manipulacji genetycznych, pestycydów, hydraulicznego wydobycia kopalin, farmaceutyków, poziomów promieniowania, etc. I znów Ministerstwo Prawdy jest niewidoczne, rezyduje wysoko, w korporacyjnych salach posiedzeń. Nawet jeśli nasze społeczeństwo nie przypomina Orwell’owskiej dystopii, to opisane przez niego metody kontroli umysłu funkcjonują w wielu newralgicznych miejscach, gdzie tworzona jest „informacja” dla społeczeństwa. Mamy też oczywiście powszechną inwigilację za zgodą NSA [Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, w USA, przyp. tłum.], wszechobecne kamery, śledzenie telefonów komórkowych [także kontrola poczty elektronicznej i podsłuchy rozmów telefonicznych, przyp. tłum.]. Wielki Brat jest z nami, ale stoi za kulisami i decyduje, które opowieści będą nam przedstawiane przez media głównego nurtu. Echa Huxley’a Huxley napisał recenzję 1984, w której mówił o dwóch wizjach przyszłości. Sugerował, że możemy przechodzić przez ciemny okres, przypominający ten z 1984, ale uważał, że taki reżim byłby niestabilny i przejściowy. Według niego naukowe podejście do kontrolowania umysłów, bazujące na ludzkim systemie wartości i potrzebach, będzie bardziej rozsądnym rozwiązaniem dla zbudowania nowoczesnego społeczeństwa totalitarnego. Badania rządu Stanów Zjednoczonych nad naukowymi metodami kontroli umysłu rozpoczęły się co najmniej w latach 60. XX wieku i trwają do dzisiaj. Pierwsze podejście – Operacja Kontrola Umysłu wykonana przez CIA – było oczywistą powtórką 1984. Badania te obejmowały podawanie ludziom środków psychotropowych z równoczesnym stosowaniem hipnotycznych sugestii. Sporo z nich mogło zostać wykonanych (i zostało) z użyciem metod rodem z thrillera politycznego „The Manchurian Candidate” [film Richarda Condona z 1959 r., przyp. tłum.], ale ten sposób indywidualnego programowania wymagał zbyt wielu nakładów, dlatego badania te zastąpiono tworzeniem ruchów kulturowych, kultów, sekt etc. Założono, że skoro ludzie mają naturalną potrzebę gromadzenia się wokół wspólnych idei, to sama wewnętrzna dynamika takiego ruchu może służyć do ich programowania i jednocześnie umasowienia kontroli umysłów. CIA nigdy oficjalnie nie potwierdziło prowadzenia badań w tym zakresie, ale eksperymenty nad kontrolą umysłów odniosły duży sukces – wystarczy wspomnieć Renewed Jim Jones and the People’s Temple czy David Koresh i Waco. W tego typu działaniach pierwszym etapem jest zidentyfikowanie lidera ruchu kulturowego, który już się wykazał pewną umiejętnością gromadzenia wokół siebie ludzi. Wtedy ruchowi dostarcza się różnego rodzaju wsparcia. Tajni agenci przyłączają się do niego, nie tylko w celu obserwacji i zdawania raportów, ale także w celu doskonalenia umiejętności organizacyjnych. Ruchom przekazywane są środki finansowe, a lokalna policja jest ostrzegana, by trzymała się z daleka, tak że ruch może wzrastać bez przeszkód.

50


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

W ten sposób badacze mieli możliwość śledzenia, jak działa wprawny lider ruchu kulturowego, jak do ruchu wciągani są ludzie, jak utrzymywana jest lojalność i w jaki sposób członkowie mogą być nakłaniani do skrajnych wierzeń czy działań. Kiedy już zgromadzono wystarczającą wiedzę na temat ruchu, jego lider i członkowie byli zabijani w celu ukrycia dowodów tego, o co tak naprawdę chodziło w eksperymencie. Ruchy kulturowe i ich przydatność Jednym z pierwszych zastosowań techniki kreowania ruchów kulturowych na wielką skalę było stworzenie przez CIA ruchu Jihad. Jego bezpośredni cel to destabilizacja reżimu sowieckiego poprzez wplątanie go w konflikt afgański – co udało się znakomicie. Od tego momentu Jihad (a.k.a. Talibowie, Al-Kaida, Liberalna Armia Kosowa, ISIS, etc.) dowiódł, że jest niesłychanie przydatnym narzędziem w destabilizowaniu dyktatur, niezbędnym w pogoni Stanów Zjednoczonych za geopolitycznymi celami, a operacje destabilizacyjne dają USA usprawiedliwienie dla ich militarnej interwencji, jak ostatnio mieliśmy okazję widzieć na przykładzie Libii, Iraku i Syrii. Omawiane ruchy mają pewne określone, stałe cechy charakterystyczne. Zwykle jest to charyzmatyczny przywódca, będący w stanie pobudzić wiarę i zyskać lojalność członków ruchu. Występuje też podstawowy system wierzeń – trzyma on członków z daleka od ludzi z zewnątrz i zapewnia im silne poczucie przynależności grupowej i celu. Konieczne jest rzekome „zewnętrzne zagrożenie” dla ruchu – ono zespala jego członków i wymaga aktów poświęcenia, co jeszcze bardziej wiąże ich we wspólnocie. Niezbędny jest także zestaw argumentów, którymi członkowie uczą się posługiwać w celu obrony przed próbami podkopywania podstaw systemu wierzeń. Stosowane w tych przypadkach metody programowania są bardzo skuteczne i jedynie dzięki intensywnemu deprogramowaniu można oderwać członków od ruchu. Społeczeństwo opisane w Nowym Wspaniałym Świecie jest oparte na kulcie; każda z klas (alfa, beta, etc.) jest odrębnym ruchem kulturowym, a jego programowanie zaczyna się z chwilą narodzin. Z powodu silnej kontroli żaden charyzmatyczny przywódca nie jest już potrzebny. Wymagane przez władzę działania i poświęcenie obywateli są po prostu stylem życia, który został zaprojektowany dla danej klasy, i nie budzą sprzeciwu. Takie społeczeństwo jest stabilne, szczególnie gdy nie istnieje możiwość deprogramowania. Znaczące jest to, że świat Huxley’a nie opiera się na jednym kulcie i jednolitym społeczeństwie, tylko na kontrolowanej różnorodności, a to zapewnia większą stabilność. Co więcej, istnieje nie tylko model tego, czym być, ale też modele tego, czym nie być. Każdy kult jest precyzyjnie zdefiniowany i rozdzielny z pozostałymi. Bycie szczęśliwym, że nie jest się betą, jest jednym z powodów do bycia szczęśliwym jako alfa. Widzimy tę samą zasadę funkcjonującą w Stanach Zjednoczonych jako rozdział między liberałami i konserwatystami. Liberałowie są trzymani w ryzach poprzez opowieści o szaleństwach konserwatystów, a konserwatyści są trzymani w ryzach poprzez opowieści o szaleństwach liberałów. W systemie kontroli, w którym działa tylko propaganda, można się dopatrzeć jednego stanowiska. W systemie wielokultowym są zwykle dwa stanowiska, które możemy opisać jako CNN kontra Fox. Obie partie cechuje wiele różnic, które pozornie nadają im odrębność, ale w rzeczywistości podstawy mają wspólne. Obie podtrzymują mit, że polityka państwa jest odpowiedzią na głos opinii publicznej i jednocześnie winią opozycję za popieranie „złej” polityki. W rzeczywistości zaś polityka Stanów Zjednoczonych jest uprawiana poza rządem, sterują nią elity finansowe, a państwo jedynie kontroluje opinię publiczną, i nie odpowiada jej oczekiwaniom. Dzięki temu możemy ujrzeć CNN i Fox jako kolaborantów władzy sprzymierzonych we wspólnym celu ukrywania fundamentalnej prawdy przed ludźmi. Demokraci i republikanie w istocie nie są antagonistami, używają jedynie Kongresu jako sceny, na której odgrywają przedstawienie o dzielących ich różnicach, co stwarza pozory demokratycznego procesu decyzyjnego. Fenomen Baracka Obamy stanowi świetny przykład taktyki kultu w działaniu. Sam Obama

51


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

jest oczywiście naturalnym liderem kultu, elokwentnym i charyzmatycznym. Wszedł na scenę z hasłami wiary w głębokie reformy, „Polityczny grunt się zmienił; Tak, możemy!” Teatralny efekt był silny, jakbyśmy byli świadkami ponownego przyjścia Zbawiciela. Rdzeniem kultu Obamy zostali identyfikujący się z nim i z jego misją pracowici ochotnicy. Kampania republikanina McCaina została rozegrana tak, aby wyglądała na zagrożenie ze strony rywalizującego ruchu, wiążąc zwolenników Obamy jeszcze ściślej. Sukces tej nadzorującej umysły operacji był naprawdę zdumiewający. Przecież Obama w rzeczywistości kontynuował i rozwijał to, co wcześniej robił Bush; polityczny grunt wcale nie uległ przemianie. Ale więzy kultu były tak silne, że poparcie dla niego trwało nadal – poparcie dokładnie tych samych ludzi, którzy nienawidzili Busha za dokładnie tę samą politykę, którą prowadził Obama! Stworzono nowe sofizmaty w celu utrzymania ludzi w przynależności do ruchu, obwiniając za postępowanie Obamy republikańską opozycję – standardowa taktyka pozornego podziału, na tyle skuteczna, że nawet dzisiaj pozostały tłumy zwolenników Obamy. Jak widać, trudno jest porzucić kult. Innym przykładem kontroli umysłów jest histeria wokół globalnego ocieplenia. Al Gore zagrał rolę, przynajmniej tymczasowo, kultowego lidera, kiedy przedstawił pogląd o dwutlenku węgla jako przyczynie kryzysu klimatycznego w swoim, naukowo nierzetelnym, ale bardzo popularnym filmie „Niewygodna prawda”. Rozwój kultu Gore’a był nieskrępowany, ponieważ w głównych mediach a nawet w fachowych czasopismach kwestionowanie ocieplenia i jego przyczyn stało się swego rodzaju myśloprzestępstwem. Aktem wiary członków kościoła ocieplenia klimatu było np. jeżdżenie rowerem czy zakup Toyoty Prius. Media zaś wyposażyły ich w argumenty, by mogli krytykować odmienne poglądy i traktować je jako propagandę zewnętrznego zagrożenia. Taki rodzaj kontroli umysłów – gdy członkowie ruchu nie dość, że wierzą, jakoby dwutlenek węgla stanowi główną przyczynę kryzysu klimatycznego, to wierzą jeszcze, że toczą walkę przeciwko wrogowi – jest znacznie bardziej efektywny. Wierni idei zostali w pełni uodpornieni na kontrargumenty i jedyne, czym są zainteresowani, to „ratowanie planety” poprzez popieranie wszystkiego, co choć trochę wygląda na mogące zmniejszyć emisję dwutlenku węgla. W ten sposób są prowadzeni drogą do społeczeństwa zarządzanego w skali mikro, tak jak to określa Agenda 21 [dokument, który przedstawia sposób opracowania i wdrażania programów zrównoważonego rozwoju w życie lokalne. Dokument ten został przyjęty na konferencji „Środowisko i Rozwój” z inicjatywy ONZ w 1992 roku na II Konferencji w Rio de Janeiro, przyp. tłum.]. Mem „Teoria spiskowa” Państwowa kontrola szkół publicznych i główne media są pomocne w programowaniu ludzkich umysłów. Ale nie jest to wystarczające, szczególnie w dobie internetu, gdy dostępnych jest wiele źródeł, które obalają propagandowe mity, i poprzez dostęp do tych źródeł wielu ludzi wyrwało się, przynajmniej częściowo, z reżimu kontrolowania umysłów. W świecie Orwell’owskim internet zostałby zakazany. W naszym świecie, który rozwija się raczej w kierunku pokazanym przez Huxley’a, zostały znalezione inne sposoby ograniczania internetowych możliwości podkopywania obowiązującej narracji. Mem [mem to dowolna, chwytliwa porcja informacji, która może przybierać różne formy: obrazków, filmików, zdań, zwrotów, szczególnie popularna w internecie, przyp. tłum.] o „teorii spiskowej” został wypuszczony przez CIA po zabójstwie Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Oficjalna wersja była tak pełna dziur, że coraz więcej ludzi zaczęło mieć co do niej wątpliwości. Podczas gdy Komisja Warrena była zajęta pisaniem swojej przykrywkowej dokumentacji, społeczeństwo zaczęło dowiadywać się o istnieniu „teorii spiskowej”. Jak powszechnie się uważa, wierzący w „teorię spiskową” cierpią na urojenia paranoidalne i nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien zwracać uwagi na to, co mówią. Natomiast jeśli ktoś zainteresuje się którymkolwiek ze „spiskowych” pomysłów, to wystarczy, by jego osobista stabilność umysłowa została poddana w wątpliwość. Ta taktyka kontrolowania umysłów była bardzo efektywna po zabójstwie JFK. Każdy, kto

52


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

przedstawiał dowody przeciwstawne do oficjalnej wersji, automatycznie stawał się „teoretykiem konspiracyjnym”. Poprzez okazywanie pogardy takim dowodom, bez nawet spojrzenia na nie, można było pokazać, że jest się zrównoważonym umysłowo. Tak logika i racjonalne uzasadnianie są wykluczone z analizy. Albo wierzysz w oficjalną wersję zdarzeń, albo twoje zdrowie umysłowe poddawane jest w wątpliwość. Od tego momentu mem o teorii spiskowej był starannie pielęgnowany i rozpowszechniany przez aktualnie wiodącą partię. Ten rodzaj kontroli umysłów jest bardzo skuteczny w uodparnianiu większości populacji na odkrycia dostępne w internecie. Wersja nie pojawiająca się w głównych mediach musi z definicji być teorią spiskową, a cokolwiek, co brzmi jak teoria spiskowa, powinno być zdyskredytowane, ośmieszone i zignorowane. W ten sposób dla większości społeczeństwa istnieje ściśle kontrolowana dwupłaszczyznowa dyktatura oparta na kontrolowaniu umysłów. Zasady funkcjonowania przestępstwa myśli zarządzają tym, co mówią media, a zasady funkcjonowania teorii spiskowej uodparniają ludzi na inne poglądy. Dla większości linia narracyjna partii (zarówno CNN, jak i Fox) jest „prawdą”, jak w świecie Orwell’owskim, z tym, że bez potrzeby stosowania skrajnych metod, jak to ma miejsce w przypadku Wielkiego Brata. Poprzez te metody kontrolowania umysłów wytworzona została swoista bańka, w obrębie której odbywa się myślenie większości ludzi. Wewnątrz bańki istnieją dwie linie narracyjne partii, natomiast na zewnątrz bańki trwa prawdziwy świat, niewidoczny dla tych znajdujących się w jej wnętrzu. To bardzo skuteczny system. Im bardziej oburzające są działania państwa, tym szybciej większość odrzuca rewelacje na ich temat jako szokujące teorie spiskowe. Zdarza się, że linia narracyjna partii przedstawiana przez Fox zawiera np. wydarzenia czy komentarze będące myśloprzestępstwami w świecie przedstawianym przez CNN. Wtedy świat CNN’u odpowiada nazywaniem tych rewelacji teoriami spiskowymi prawicy. W przeciwieństwie do systemu, gdzie funkcjonuje tylko jednostronna propaganda, a w którym przestępstwa państwa (rządu) zawsze są ukrywane, wielokultowy system umożliwia państwu dokumentowanie własnych przestępstw przez konserwatywne media z przeświadczeniem, że informacje te zostaną zdeprecjonowane przez media liberalne – i odwrotnie. System ten pozwala prawdzie zostać ukrytą przed jednymi poprzez akt odkrywania jej innym. Bardzo przebiegłe. Kontrolowanie umysłów poza bańką Podczas gdy większość może być wewnątrz bańki, jest już duża i ciągle rosnąca liczba ludzi, którzy nie dają wiary głównonurtowej linii partii, i którzy są otwarci na idee odnajdywane w zasobach internetu. Wyrażenie „budzenie się” jest często używane do opisywania procesu uciekania z bańki. Coraz więcej ludzi „budzi się” do rzeczywistości dostrzegając kłamstwa rządu, korupcję świata polityki i mediów, oraz socjopatycznych bankierów, którzy zza kulis pociagają za sznurki władzy. Jednakże internet nie jest lekceważony przez państwo, a działania mające kontrolować umysły toczą się równie dobrze i tam – skonstruowane dla tych, którzy się „przebudzili”. Takie działania nie są wymierzone w sprowadzenie ich z powrotem do bańki, a raczej przejmują idee „przebudzenia” niczym w aikido – następuje szukanie bezpośredniego zastosowania energii „przebudzonych” do służenia państwu i realizacji jego celów. Przykładem działań takiego kontrolowania umysłów ludzi spoza bańki jest ruch Zeitgeist, który uważa się za „największy na świecie ruch zwykłych ludzi z filiami w ponad 60 krajach.” Jego charyzmatycznym liderem jest Peter Joseph, który oferuje zestaw podstawowych wierzeń przedstawionych w filmie „Zeitgeist”, popartych przekonującymi dowodami i argumentami. Dla tych „przebudzonych” film jest niezwykle mocny. Prezentuje zasadnicze prawdy o świecie w dramatyczny i przykuwający uwagę sposób, bez zadawania ciosów. Film miał kilka wersji, a pierwsza z nich rozpowszechniła się w internecie niczym wirus niemal natychmiast po opublikowaniu. Dla „przebudzonych” był to film o wyzwoleniu, o możliwości obudzenia każdego i przemiany świata.

53


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Po opublikowaniu i zyskaniu ogromnej i entuzjastycznej publiczności, rozpoczęła się działalność ruchu Zeitgeist. Fani filmu zbiorowo dołączali do ruchu, chętni do „szerzenia ewangelii prawdy” i pomocy w „budzeniu świata”. Dołączali do pilnie potrzebnego zbawczego procesu, a ten wrzucił ich w okowy ruchu w sposób, w jaki kult zawsze zrzesza swoich członków. Peter Joseph był postrzegany jako prorok, głosiciel ewangelii i ten, który mógłby poprowadzić ich drogą do wyzwolenia – i taka mniej więcej jest książkowa definicja przywódcy. To, co przyciąga ich do ruchu, jest tym samym, co gwarantuje, że nigdy nie będzie skutkowało „przebudzeniem świata”, a z czego ci gorliwi członkowie ruchu nie zdają sobie sprawy. Trzon ich wierzeń, które są tak wyzwalające dla członków ruchu, dla ludzi zamkniętych w propagandowej bańce jest niczym innym, jak zestawem szokujących teorii spiskowych. Podczas gdy członkowie ruchu myślą, że realizują zbawczy proces, faktycznie są chórem śpiewającym samemu sobie do melodii granej przez Petera Josepha. Prawdziwy cel kryjący się za ruchem jest ujawniony w informacji umieszczonej na jego stronie, zatytułowanej „Ruch Zeitgeist zdefiniowany: uświadamianie nowego biegu myśli”. Joseph rozszerza w nim ewangelię, wykraczając poza „ujawnianie prawdy”, odważając się snuć wizję na temat przemienionego świata, w stworzeniu którego ruch zamierza pomóc. Poniżej trzy kluczowe punkty wizji proroka Josepha, na które kładziony jest szczególny nacisk: 2) Naukowy pogląd na świat: w tym punkcie opisuje, jak rozwój metod naukowych zmienił ludzką świadomość, oraz wyjaśnia jego kluczowe znaczenie i szersze zastosowanie na bazie istniejącego ładu społecznego. 5) Jedność ludzkości: ten punkt prezentuje argumentację o potrzebie stworzenia zjednoczonego światowego społeczeństwa, zarys podziałów narodowych i potencjalnych konfliktów. Podkreślone jest znaczenie wojny technologicznej i zagrożenia wynikające z istnienia granic ekonomicznych. 9) Wydajność rynku kontra wydajność techniczna: tutaj rozprawia o różnicach między prawdziwą, naukową (techniczną) wydajnością a biznesową praktyką „wydajności rynkowej”, pokazując, jak ta druga w rzeczywistości działa przeciwko prawdziwej ekonomicznej optymalizacji. Te trzy punkty to jest przecież recepta na globalną technokrację zarządzaną w skali mikro, pod kontrolą jednego światowego rządu. Zarówno system społeczny, jak i ekonomiczny mają być „naukowo zoptymalizowane”, co w rzeczywistości oznacza świat zorganizowany wg scenariusza ustalonego przez technokratyczną biurokrację, pod kontrolą globalnej elity sprawującej najwyższą władzę. Innymi słowy, Prorok Joseph tworzy entuzjastyczny elektorat dla poparcia od dawna pożądanego przez najważniejszych bankierów NWO [New World Order, Nowy Porządek Świata, przyp. tłum.]. Kult Zeitgeist jest niczym mistrzowskie posunięcie w aikido. Zaczyna się od objawienia, że światem rządzą „źli banksterzy”, wzmacnia je energią „przebudzonych”, a następnie kieruje tę energię tam, gdzie będzie służyła tym samym „złym banksterom”. Znów muszę przyznać, że to przebiegłe. Zeitgeist jest tylko przykładem kontrolujących umysły działań wymierzonych w tych, którzy osiągnęli jeden lub kolejny poziom „przebudzenia”. Liczne tego typu ruchy zostały stworzone; posiadają dobrze zaprojektowane witryny internetowe, które przekazują jakąś wersję prawdy, wciągając ludzi pełnych obaw, niepokojów, i prowadząc ich w bezużyteczne czy odnoszące przeciwny skutek działania. W świecie Huxley’a widzimy naukowo zaprojektowane społeczeństwo, ściśle kontrolowane przez dyktaturę całkowicie nadzorującą umysły, oparte na zasadach działania kultu. W dzisiejszym świecie widzimy zasady działania kultów stosowane w przedsięwzięciach mających na celu kontrolowanie umysłów, mamy też do czynienia z kultami dostosowanymi do zróżnicowanych potrzeb ludzkości, zarówno dla tych z wnętrza bańki, jak i spoza niej. Świat Huxley’a osiągnął stabilizację przy użyciu takich właśnie środków; w naszym świecie te środki są używane, aby

54


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

umożliwić przejście do Nowego Światowego Porządku, który najprawdopodobniej będzie przypominał wizję angielskiego pisarza. Dewolucja rodziny? Jeśli państwo osiągnie pełną kontrolę nad wychowywaniem dzieci, bez wpływu rodziców, wtedy całkiem prawdopodobnie pozwoli mu to na wprowadzenie dyktatury, nadzoru nad umysłami w pełnym zakresie. Państwo nie tylko mogłoby wtedy kształtować kulturę społeczeństwa, ale mogłoby sterować tą kulturą w czasie, poprzez aktualizowanie procesu warunkowania [patrz: np. eksperymenty Iwana Pawłowa, doświadczenie Johna Watsona, przyp. tłum.]. Jeżeli celem ostatecznym jest kontrolowanie umysłów w pełnym zakresie, to eliminacja instytucji rodziny staje się podstawowym celem pośrednim. Jeżeli likwidacja instytucji rodziny jest celem projektu Nowego Porządku Świata, to w żaden sposób nie jest to cel łatwy do osiągnięcia. Ciężko sobie wyobrazić, że istnieje instytucja, która byłaby bardziej zawzięcie broniona niż rodzina albo doświadczenie bardziej bolesne niż rozdzielenie dzieci i rodziców. Jakiekolwiek działanie zmierzające do osiągnięcia tego celu będzie realizowane pod fałszywymi hasłami – nie jako kampania mająca wyeliminować instytucję rodziny, ale raczej jako kampania wymierzona w ochronę praw dziecka i jego dobra. Warto w tym miejscu przyjrzeć się rewelacjom, które pojawiły się w ostatnich latach, mówiącym o seksualnym wykorzystywaniu dzieci i istnieniu kręgów pedofilskich. W wielu przypadkach dowiadujemy się, że wykorzystywanie trwało przez wiele lat, jak to ma miejsce np. w sprawach księży pedofilów. Dlaczego dzieje się tak, że te długotrwałe czyny zostały „odkryte” dopiero ostatnimi czasy? Jeśli ma istnieć efektywna kampania dla „praw i dobra dzieci”, najpierw musi pojawić się silne wrażenie, że ich prawa i dobro potrzebują być chronione. Ujawnianie przypadków molestowania seksualnego dzieci doskonale służy temu celowi. Kiedy widzisz program, w którym molestowane dzieci są ratowane przez szlachetnych policjantów z rąk rodziców uzależnionych od narkotyków, dostajesz obrazy dobrotliwego państwa, i środowiska, które wymaga interwencji. Staje się to szablonem, który może być powtarzany przy każdej okazji. I oczywiście towarzyszą temu niekończące się reklamy, w których przedstawiane są zaniedbane dzieci siedzące w domu (dla wzmocnienia efektu w czarno-białej kolorystyce), przestraszone i głodne, dzięki którym to reklamom dostajesz możliwość przekazania 3 dolarów na fundacje chroniące dzieci). Nie przywołam linku, ale trafiłem na witrynę internetową agencji podległej ONZ, gdzie pokazano zalety „alternatywnego” wychowania. Grupa dzieci żyła bez rodziców, co przypominało scenariusz Huxley’a. Podobno dzięki temu były one „bardziej kreatywne” i wykazywały inne pozytywne, nieprzeciętne cechy. Wspaniale! Kolejny kamyk dobrych intencji na ścieżce prowadzącej do upadku instytucji rodziny. W roku 2013 w Irlandii i w Nowej Zelandii zostały przyjęte poprawki konstytucyjne, wg których prawa i dobro dzieci są najwyższej wagi, i przewyższają wszelkie prawa, jakie mogą rościć sobie rodzice. W Irlandii wniesiony został niemal niezwłocznie pozew sądowy opierający się na tym, że rząd nielegalnie przeprowadził referendum dla poparcia poprawek w kwestiach, które z mocy prawa powinny zachować neutralność. Pozew został, nie bez zaskoczenia, odrzucony przez sąd. Poprawki te nie określają szczegółowo ani praw dzieci, ani pojęcia ich dobra, pozostawiając państwu dowolność uznania, w jakich przypadkach interwencja w rodzinnie może być pożądana. Gdy warunki ekonomiczne ulegną pogorszeniu, z powodu np. trudnej sytuacji gospodarczej, prywatyzacji czy wyeliminowania usług socjalnych, dla rosnącej liczby rodziców wyżywienie, ubranie i utrzymanie rodzin stanie się trudne lub niemożliwe. Wtedy państwo z łatwością i wg własnego uznania może ustalić „minimalny poziom standardu życia” i masowo wziąć pod opiekę dzieci z rodzin, gdzie ten poziom nie został osiągnięty. To tylko jeden z możliwych scenariuszy, ale wydaje się, że wcale nie niemożliwy.

55


KRYTYKA LITERACKA

4 2015

Richard K. Moore w 1964 r. ukończył matematykę na Stanford University; do 1994 r. pracował w labolatoriach Silicon Valley zajmując się tworzeniem oprogramowania m.in. dla Apple, Oracle, Xerox oraz tzw. problemami niezdefiniowanymi i ryzykiem zdarzeń. Obecnie mieszka w Irlandii, jest autorem książek Escaping the Matrix, The Zen of Global Transformation, oraz licznych artykułow. Krytykuje Nowy Porządek Świata, światowy establishment, zajmuje się kryzysem nauki, degradacją człowieka, filozofią i społeczeństwem.

przeł. Tomasz Marek Sobieraj

Albrecht Dürer, Bitwa bogów morskich, rys. piórem, 1494 r., Albertina

56


ADAM SZYPER 1939 – 2015

Kadisz dla Adama Strange now to think of you, gone… Allen Ginsberg, Kaddish for Naomi

I znowu jesień. Opadają liście w parku Źródliska. Na stawie łabędzie tulą się do siebie, a ludzie chylą głowy przed wiatrem. Cichy dym wypełza z kominów. To zwyczajne o tej porze roku. Zrozumiałe jak śmierć człowieka. Mówiłeś, że nie ma odległych miejsc, jeśli istnieje ktoś, kto o tobie myśli. Ale nie ma też zapomnienia – bo przecież pamiętają cię drzewa, pod którymi paliłeś pierwsze w życiu papierosy i całowałeś się z dziewczynami. Pamiętają cię domy z czerwonej cegły i bruk ulic Księżego Młyna. Dobrze znaliśmy ten park dzieciństwa, drzewa, staw i smak dziewczyn w letnie popołudnie. A teraz – ty pierwszy wiesz, co potem. Smutny refren wiecznej pustki – idealna ciemność – chór aniołów. Gehenna. Gan Eden. Paradeisos. „There, rest. No more suffering for you. I know where you’ve gone, it’s good” – szepce Ginsberg. Adonai, Adonai, Amen... Tomasz Marek Sobieraj


Hokusai, Wielka fala, drzeworyt, ok. 1831 r., kolekcja prywatna


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.