JEDNODNIÓWKA NA 112. ROCZNICĘ ŁÓDŹ 2017
POWSTANIA ŁÓDZKIEGO
GAZETA BEZPŁATNA
Fot. Milena Moździerz
OD REDAKCJI
MASZ PRAWO DO BUNTU Sto dwanaście lat temu ulice Łodzi były niemymi świadkami demonstracji, wieców i strajków, gromadzących dziesiątki tysięcy mieszkańców i mieszkanek. Miasto stało się jednym z ważniejszych ośrodków buntu w czasie wydarzenia, które przeszło do historii pod nazwą Rewolucji 1905 roku. Całe Królestwo Polskie pod władaniem rosyjskim opanował zryw społeczny i narodowy, któremu przewodzili robotnicy i robotnice. Walczono o wolność polityczną, demokrację oraz godne warunki życia i pracy, a było o co się bić: większość mieszkańców Łodzi żyła w przeludnionych, wilgotnych lokalach, ciasnych i nieskanalizowanych suterenach, zadymionych
przez sąsiadujące kominy fabryczne. „Szeregi robotnicze” pracowały za głodowe stawki w szkodliwych warunkach – w miejscach bez wentylacji, w zaduchu szwalni, w toksycznych oparach farbiarni. Zależnie od zakładu, dzień pracy trwał po 12, a czasem nawet 15 godzin. Pracownicy nie mieli prawa do zrzeszania się w związki zawodowe, nie było urlopów ani emerytur czy ubezpieczeń od wypadków, a pełnię władzy dzierżyli surowi majstrzy i kierownicy. W szczególnie trudnej sytuacji były kobiety, które na przełomie XIX i XX wieku stanowiły połowę kadry robotniczej. Oprócz kilkunastogodzinnej pracy w fabrykach
miały na głowie dom i dzieci. Dyrekcje zakładów chętnie decydowały się na zatrudnianie kobiet, bo przyjęło się im płacić pensję nawet o połowę niższą od zarobków mężczyzn.
Mieszanka nadziei i frustracji spowodowała, że do tej pory milcząca większość sięgnęła po prawo do buntu. Nie było urlopów macierzyńskich i nie istniały instytucje zapewniające opiekę nad dzieckiem, takie jak żłobki czy przedszkola. Szkoły przyfabryczne czy ochronki powstawały rzadko, z łaski fabrykan-
ta, ale nie zajmowano się tam dziećmi w pełnym wymiarze czasu pracy. Fatalne warunki powodowały, że co czwarte dziecko nie dożywało dorosłości, a śmiertelność niemowląt wynosiła ponad 40%. Zwykle po osiągnięciu 10. roku życia szło się pracować do fabryki, bo pozwalała na to ustawa o pracy małoletnich. Typowym przykładem jest los Aleksego Rżewskiego, pierwszego prezydenta Łodzi w II RP i rewolucjonisty, który w wieku 12 lat trafił do jednej z łódzkich przędzalni. Jak wspominał po latach: Na własnej skórze poznałem dolegliwości ustroju kapitalistycznego, a więc: niska płaca, 12 godzinny dzień roboczy, praca ponad siły, niedostatek w domu,
ciasne mieszkanie, w którym musiało się pomieścić osiem osób, słowem, życie zwykłe proletariusza łódzkiego, wytwarzającego miliony dla krezusów bawełnianych. Na przełomie XIX i XX wieku osoby poniżej 20. roku życia stanowiły około jednej trzeciej ogółu robotników przemysłowych. Dla większości mieszkańców i mieszkanek Łodzi życie stało się nie do wytrzymania. Ciasno było, duszno, i człowiek tylko wyglądał skądkolwiek choć iskry, która by wszystkie nagromadzone prochy zapaliła. W końcu mieszanka nadziei i frustracji spowodowała, że do tej pory milcząca większość sięgnęła po prawo do buntu. (dokończenie na str. 2.)
2 (ciąg dalszy ze str.1.) W 1905 roku, pod wpływem petersburskiej „krwawej niedzieli”, robotnicy i robotnice wyszli na ulice zaprotestować: Na oddalonych od środka miasta ulicach zebraliśmy się w gromady, które różnymi ulicami szły do fabryk, wszędzie ogłaszając strajk i wzywając do łączności pracujących. Rzuciliśmy w tłumy nasze międzynarodowe hasło proletariackie: 8 godzinny dzień roboczy i minimum płacy (...). Jak ta lawina w górach, czarna uzbrojona masa braci roboczej szła, pędząc przed sobą policję, i triumfalnym pochodem weszła na główną ulicę, pełną pałaców i gmachów okazałych – Piotrkowską (...) Na drugi dzień ogłosiliśmy strajk powszechny we wszystkich warsztatach.1 Ruch rewolucyjny, demokratyczny, wyszedł od robotników i przeniknął w różne grupy społeczne i zawody. Własne postulaty ogłaszali pracownicy i pracownice fabryk, warsztatów, aptek, redakcji gazet czy nauczyciele i nauczycielki. Żądano wolności politycznych, prawa do zakładania związków zawodowych, ubezpie-
czeń społecznych i urlopów oraz bezpłatnych szkół dla dzieci. Przez dwa lata Łódź i całe Królestwo Polskie wrzały od strajków, demonstracji i walki zbrojnej z funkcjonariuszami carskimi – policją i wojskiem. Kobiety odegrały w tym ruchu dużą rolę: brały udział w agitacji, organizacji strajku szkolnego i ruchu nauczycielskiego, były „dromaderami” od przemytu bibuły i broni. Walczyły zbrojnie i uczestniczyły w strajkach, takich jak okupacja łódzkich zakładów Heinzla i Kunitzera z kwietnia 1905 roku. Wspominał o tym po latach Artur Walczak na łamach „Głosu Kobiet”): Robotnice z heroicznym spokojem i zaciętością znosiły głód, pragnienie przez trzy doby. Bowiem pozbawieni byliśmy zupełnie żywności, wody, światła i ciepła. Również nie mniej wytrwałości okazały kobiety w strajku okupacyjnym w Niciarni. Nie pomogły groźby różnych pachołków kapitalistycznych – robotnice, przeważnie dziewczęta, trwały w walce prowadzonej z kapitalistą o głodzie i chłodzie pod groźbą kozackich nahajek.2
Łódzka robotnica Bronisława Wojciechowska kolportowała ulotki rewolucyjne wśród żołnierzy rosyjskich i wzięła udział w Powstaniu Łódzkim z czerwca 1905 r. Przeżyła olbrzymi zryw mieszkańców, nierówną walkę z rosyjskim wojskiem oraz szybki upadek powstania (Patrzyłam, jak ginie barykada przy Wólczańskiej. Była tak potężna, że wojsko w żaden sposób nie mogło jej rozebrać. Dopiero ogień ją zmógł), ale nie zaprzestała walki – aresztowano ją dopiero w 1907 r. Stefania Sempołowska, działaczka oświatowa i patronka
Stefania Sempołowska, Fot:Wikipedia
REWOLUCJA 1905: OCZYSZCZENIE MORALNE CZY NAGA PRZEMOC? KAMIL ŚMIECHOWSKI Wydarzenia, które rozgrywały się w Królestwie Polskim w latach 1905–1907, nie były tylko czasem chwały i bohaterstwa. Podobnie jak wszystko, co wiąże się z radykalną modernizacją, pokazały one również i swoje janusowe oblicze. Co charakterystyczne dla wydarzeń o charakterze przełomowym, rewolucja 1905–1907 miała w sobie wyraźny aspekt odnowy moralnej, zerwania z tym, co dotychczasowe, i rzucenia się w nieznane. Zawsze w takich chwilach lud, sięgający po zabierane mu przez całe lata prawa, cechuje silna chęć odegrania się na oprawcach, ukarania winnych własnej niedoli i tych wszystkich, których postępowanie nie licowało z normami przyjętymi w konserwatywnym środowisku. Nie inaczej było w przypadku robotników, którzy jak mało kto mieli prawo do gniewu. Zarazem jednak rewolucyjna sprawiedliwość nader często bywała ślepa i nie potrafiła prawidłowo odróżnić ofiar od poszkodowanych, zaś przemoc, będąca pokłosiem potrzeby społecznego samooczyszczenia, łatwo ulegała zdegenerowaniu. W połowie wieku odruch tego typu doprowadził do rabacji galicyjskich dworów. W połowie maja 1905 roku doszło natomiast w Warszawie do wydarzenia dającego sporo
do myślenia i niejako zwiastującego gorsze, krwawe oblicze lat 1905–1907. Wydarzeniem tym był… „pogrom” warszawskich domów rozpusty, który przerodził się w krwawą rozprawę ze wszystkimi posądzanymi o dokonywanie przestępstw i wyzyskiwanie ubogich. 25 maja „Kurier Warszawski”, największy dziennik Królestwa Polskiego, donosił: Wczorajsze sceny krwawych rozpraw i sądów doraźnych, dokonywanych przez tłum żydowski na sutenerach, złodziejach i podobno lichwiarzach, ponowiły się dziś z rana. Zaczęło się tym razem od hal targowych, gdzie gromada Izraelitów, uzbrojonych w kije, drągi i noże, ścigała znanych złodziejów kieszonkowych, będących utrapieniem tej dzielnicy i odstraszających publiczność od hal targowych. Ścigane szumowiny atoli rychło wyniosły się stamtąd, a tłum pociągnął na ulicę Krochmalną, mającą najgorszą reputację w Warszawie, jako stałe siedlisko wszelkiego rodzaju złodziejów. Stołeczna gazeta informowała: Okropny obraz spustoszenia przedstawiają między innemi domy publiczne przy ulicy Wielkiej nr 48, Zielnej nr 28 i 34, Pańskiej nr 5 i 13 oraz przy ulicy Próżnej róg Zielnej. Pierze z poduszek i pierzyn zaścieła ulice, na podwórzach leżą stosy potrzaskanych mebli, pozrywanych firanek, odzieży itp. Z kawiarni pokątnej przy ulicy Zielonej
nr 17, gdzie zbierali się pośrednicy we wstrętnym handlu żywym towarem, pozostały tylko nagie ściany. Naczynia i meble powyrzucano na ulicę przez porozbijane szyby. Również porozbijano domy publiczne na Lesznie nr nr 6, 13 i 18. Mieszkańcy ulic powyższych przypatrują się temu obrazowi zniszczenia z widocznym zadowoleniem1.
Modernizacja, zwłaszcza tak dogłębna jak ta rewolucyjna, nie mogła dokonać się bez ofiar „Pogrom” domów rozpusty był szeroko komentowany w prasie. Jeden z felietonistów podkreślał: Mnóstwo ludzi ma na dnie duszy jakieś ciche sympatje dla tych, którzy robią „porządek”. Mówiono z naciskiem ogromnym o motywach etycznych „lynchu”, opowiadano sobie, że tłum karze, niszczy, ale nie rabuje, słowem nie miano odwagi powiedzieć wyraźnie, że to, co się dzieje, jest dobre, ale w sądach ludzkich błąkały się jakieś nuty sympatji dla terrorystów”. Precyzował: Wiem dobrze, że w uczuciach tolerancyjnych wobec „lynchu” było coś odruchowego, wiem, że prostytucja z przyległościami dała się Warszawie dotkliwie we znaki i budziła słusznie coraz silniejszy strach i odrazę, ale to wszystko nie tłuma-
jednej z łódzkich ulic, opiekowała się więźniami politycznymi. Angażowała się w ruch rewolucyjny na wsi z ramienia Polskiego Związku Ludowego. Współorganizowała nielegalny zjazd nauczycieli ludowych w Pilaszkowie z października 1905 r., który dał początek działającemu do dziś Związkowi Nauczycielstwa Polskiego. Popierała strajk szkolny, walcząc o wolną od rusyfikacji i demokratyczną szkołę. Na wiecu nauczycielskim w Filharmonii Warszawskiej z grudnia 1905 r. mówiła: Szkoła stanie się polską nie przez szyld, język, wprowadzenie historii Polski. Musi w niej zapanować duch narodowy – ma wychowywać wolnych obywateli wolnego społeczeństwa. W 1906 r. aż osiem kobiet wzięło udział w przygotowaniach do zamachu na generała-gubernatora warszawskiego, Gieorgija Skałona, oraz w samym zamachu: Irena Dowgierd, Wanda Gawrońska, Beata Łysińska, Władysława Ocieszko, Maria Paschalska, Zofia Owczarkówna, Albertyna Helbertówna oraz Wanda Krahelska. Ta ostatnia, związana z Polską Partią czy jeszcze tych dziwnych sądów, które w pierwszych chwilach pogromu słyszało się nawet z ust ludzi poważnych. Dopiero, gdy stało się to, co przewidzieć można było od pierwszej chwili rozruchów, gdy tłum nie poprzestał ani na mordowaniu sutenerów, ani na burzeniu lupanarów, lecz rozpoczął formalny rabunek, brał okup od metres, odgrażał się aktorkom, ba! zniszczył nawet kilka takich mieszkań, którym rozpusta była obca zupełnie, a które tylko złość ludzka – czy to jakaś kucharka wypędzona, czy jakiś stróż mściwy a łakomy na ochłapy „pogromu” – wskazała motłochowi rozpasanemu, wtedy dopiero zaczęła się budzić reakcja, przerażenie ogarnęło miasto2. Podczas gdy opinia publiczna była zszokowana wydarzeniami w Warszawie, publicysta łódzkiej gazety pisał: Wyrzucanie majstrów z fabryk z byle jakiego powodu, wglądanie w życie prywatne jednostek, mających własne cele na widoku, lub też osoby kierujące ruchem robotniczym, nie mają wpływu na szersze masy. Nie będziemy jednak zastanawiali się dłużej nad wyjawieniem przyczyn niepożądanych zajść i gwałtów, a wprost powiemy, o co nam chodzi. Dopuszczanie się jakiegokolwiek gwałtu mogłoby być usprawiedliwione, jeśli nie ma innej drogi wyjścia, lecz jeśli kto chce poszukać dobrze, to drogę tę wynaleźć może i uniknąć gwałtów, a nawet zbrodni wydarzających się w czasach ostatnich. Proszę tylko czytać pisma miejscowe, a znajdziemy tam takie np. notatki: „na majstra X. napadli dwaj robotnicy i poranili go nożami”. Albo: „Majstra Y. wyrzucono z fabryki i zażądano usunięcia go przez administrację fabryczną”. Bez sądu, bez wysłuchania obrony strony przeciwnej pakuje się nóź
Socjalistyczną, została później odznaczona Krzyżem Niepodległości z Mieczami oraz medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” za działalność w czasie II wojny światowej. Była współtwórczynią Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom „Żegota”. Podczas procesu sądowego z 1907 r., w związku z zamachem na Skałona, mówiła zdecydowanie: Jeżeli chodzi o Skałona i kozaków, to oni tyle wyrządzili nam krzywdy, że co do nich nie miałam skrupułów. Skałon był wyraźnym i zdeklarowanym wrogiem naszej narodowości, terroryzował wszelkie objawy życia polskiego, i dlatego musiał zginąć. Zaangażowanie Wojciechowskiej, Sempołowskiej czy Krahelskiej, to tylko pierwsze z brzegu przykłady aktywności kobiet w ruchu rewolucyjnym lat 1905-1907. Roli kobiet będą poświęcone tegoroczne obchody Powstania Łódzkiego. Przypisy: 1 „Strejk powszechny w Łodzi” [w:] „Robotnik. Organ PPS, 11 III 1905, s. 6–7 2 „Głos Kobiet” 1 V 1938, nr 8, s. 3 pod żebro, albo wyrzuca z fabryki ojca rodziny licznej!3 Oczywistym jest, że rewolucyjna sprawiedliwość była wyjątkowo ślepa, a dotknięci rewolucyjnym zapałem łódzcy i warszawscy robotnicy, często szukając pomsty na swych wieloletnich oprawcach, od sutenerów przez lichwiarzy po majstrów, nierzadko działali po omacku. Wydarzenia z maja 1905 roku, szczerze trwożące opinię publiczną, zwiastowały jednak zarówno horror walk bratobójczych, jak i – symbolizowanych zwłaszcza sprawą Stanisława Brzozowskiego – powszechnych oskarżeń o zdradę, które to zjawiska stały się negatywnym dziedzictwem lat 1905– 1907, kładącym się długim cieniem na ocenę rewolucji przez jej współczesnych. Pokazały one szerokim kręgom społecznym, jak niewiele dzieli oczyszczenie moralne od nagiej przemocy, cnotę od jej braku i rozum od nierozumu. Modernizacja, zwłaszcza tak dogłębna jak ta rewolucyjna, i tym razem nie mogła dokonać się bez ofiar. Przypisy: 1 Krwawy sąd doraźny, „Kurier Warszawski” z 25 maja 1905, nr 143, s. 7-8. 2 Kaprys, O czem mówią?: Męty, „Kurier Warszawski” z 31 maja 1905, nr 149, s. 5-6. 3 Wuem, Chwasty: Czy to robotnicy?, „Goniec Łódzki” z 30 maja 1905, nr 140-a, s. 4-5. Autor: Kamil Śmiechowski, historyk z Uniwersytetu Łódzkiego. Prowadzi badania nad dziejami łódzkiej klasy robotniczej, historią społeczną i polityczną Łodzi oraz jej wizerunkiem w prasie okresu przed II wojną światową.
3
REWOLUCYJNE SZEPTY MARTA MADEJSKA W czerwcu w naszej fabryce był, jak już wiecie „bunt”. Robotnice, spiesząc z pomocą jednej ze swych towarzyszek, bezczelnie napastowanej przez dyrektora Kunzego, obiły go i wyrzuciły z fabryki. Policja wezwała kozaków, kilkaset robotnic aresztowano za ten „bunt”, lecz reszta solidarnie zażądała uwolnienia ich i usunięcia Kunzego. Ze wszystkich fabryk zaczęli ruszać robotnicy, co widząc władza policyjna pośpieszyła spełnić żądanie robotnic. Obecnie jednak zjazd sędziów skazał 10 robotnic za pobicie dyrektora na tydzień aresztu policyjnego. Sprawiedliwość carska musiała przecież być wykonana! „Czerwony Sztandar”, organ SDKPiL, 1902 r., nr 7, korespondencja z fabryki Scheiblera Poszukiwanie historii kobiet robotnic to zwykle wyłuskiwanie słabych głosów ze szczelin dostępnych obrazów i podań. Jeszcze częściej to po prostu mierzenie się z murem masowego milczenia. Poniżej przytoczę kilka opowieści o kobietach biorących udział w Rewolucji 1905 r. w Łodzi, ale przy każdym akapicie tego tekstu powinnyście i powinniście pamiętać, że to tylko szepty w wielkim, masowym milczeniu, jakie pozostawiły po sobie niepiśmienne kobiety z klas ludowych. Nasze przodkinie. Mój edytor tekstu właśnie znów podkreślił „przodkinie” na czerwono, mimo że jest to słowo poprawne, funkcjonujące w Słowniku języka polskiego. Klikam prawy przycisk myszy i opcję „Dodaj do słownika”. Zróbcie to samo przy najbliższej okazji. Pośród wyłuskanych szeptów jest kilka głosów tych, które postanowiły zaangażować się politycznie, mimo że wszelka taka działalność była wtedy nielegalna, oznaczała groźbę carskich represji, aresztowań i zsyłek. Poza tym kilka wspomnień – niejednoznacznych, uchwyconych ponad pół wieku po Rewolucji przez badaczy i badaczki środowiska robotniczego Łodzi. Niezbyt ufam literatom, więc nie opowiem Wam o „łódzkich babach rewolucyjnych”, które Zygmunt Bartkiewicz opisał jako zajadłe, bezwzględne, niemal krwiożercze – tęgiej piersi, a niech gorset niżej opuści, to ładuj choćby i dziesięć składanych mauserów. Prócz noszenia broni pod gorsetami (co akurat jest udokumentowanym faktem) zajmowały się rzekomo rozszarpywaniem ofiar i kuszeniem bojowców. Znacznie
bardziej przekonuje mnie zaniepokojony łódzkimi losami Iwan Timkowskij-Kostin, który w jednym ze swoich małych reportaży wysyłanych do Petersburga opisał przejmującą scenę gwałtu kozaków carskich na dwunastoletniej dziewczynce w wigilię Bożego Narodzenia 1906 r. Ale pośród jego przenikliwych obserwacji nie ma cytatów – głosów robotnic, które uczestniczyły w tej ważnej cząstce historii. Kobiety nie miały wtedy w Królestwie Polskim prawa do decyzji politycznych, do edukacji wyższej albo rzemieślniczej, nawet do podejmowania pracy bez zgody męża. Rzadziej niż bracia miały szansę choćby na naukę podstaw alfabetu. Na równi z mężczyznami mogły wyjść w proteście na ulicę i w geście strajku odejść od maszyn. Ale nawet we wspólnej walce nie były równe mężczyznom.
Kobiety nie miały w Królestwie Polskim prawa do decyzji politycznych, do edukacji wyższej albo rzemieślniczej, nawet do podejmowania pracy bez zgody męża. Najwięcej głosów przynosi okres po II wojnie światowej. To wtedy wspomnienia z Rewolucji, już odległe, wysnuwane przez osoby u schyłku życia, zbierane były przez historyków i etnografki. Bronisława Wojciechowska zaczęła od wyznania: Miałam cztery córki i żadna z nich już nie żyje. Odeszły kochane dzieci moje, zostałam sama na świecie. Mam 81 lat i dobrze się czuję, nic mi nie dolega. Nasze pokolenie było chyba jakieś odporniejsze na trudy życia, sporo moich rówieśników dotrwało do dzisiejszych czasów. W 1906 roku nosiłam ulicami Łodzi, w zawiniątku ukrytym pod chustką, pięć browningów dla pięciu bojowców, którzy mieli zgładzić carskiego szpicla. […] Wiele okrucieństwa, lecz i wiele szlachetności widziałam i zaznałam w moim długim życiu. Najdroższym moim miastem jest Łódź, bo tutaj się urodziłam i tutaj po dziś dzień mogę spotkać tych, z którymi na wspólnej walce upłynęły mi młode lata. Wojciechowska, przez towarzyszy walki zwana „Joasią”, do końca życia nosiła bliznę po ciosie kozacką nahajką, który spadł na nią 1 maja 1905 r. pod fabryką Poznańskiego, znaną nam dzisiaj jako Manufaktura. Na Cegielnianej (dzisiaj ul. Jaracza) stale musztro-
wali się żołnierze sprowadzeni do Łodzi przeciwko robotnikom. „Joasia” widywała ich codziennie z okien swojej fabryki. Któregoś dnia przyszedł do mnie pewien towarzysz z innego piętra i poprosił, żebym podała ulotki żołnierzom […]. No dobrze, ale jak to zrobić? […] Wyczekałam na moment, kiedy żołnierze mieli przerwę w ćwiczeniach. Zaczęłam pukać w szybę, robić oko i posyłać całusy do tych, co stali najbliżej. Wzięłam ich do swojej maszyny, pokazałam, jak się obsługuje warsztat tkacki, żeby ich jakoś zająć. Następnego dnia przyprowadzili jeszcze dwóch, a potem to już przychodziło po dziesięciu i więcej. Kobiety z sali złym okiem na mnie patrzyły, że kokietuję sołdatów […]. Od tej pory prowadziłam wśród żołnierzy regularną agitację. Sami przychodzili po odezwy, a ja, nie odrywając się od pracy, niepostrzeżenie wciskałam im do rąk bibułę. Bibułę roznosiła potem też po mieście pod ukryciem sukienki i niewinnej miny dziewczęcej. Podczas walk ulicznych budowała razem z kolegami barykadę na ul. Młynarskiej (obecnie wciąż ul. Młynarska). W kolejnych latach przeżyła dwa aresztowania – drugie, będąc w ciąży – i zsyłkę do Orenburga z niemowlęciem na ręku. Józefa Barjasz bardzo chciała wstąpić do organizacji bojowej – ale dziewcząt nie przyjmowali. Jak większość kobiet zajęła się więc konspiracyjnym kolportażem publikacji, przenośnych drukarni, czcionek. Z pobytu w więzieniu na ul. Gdańskiej (obecnie Muzeum Tradycji Niepodległościowych) zapamiętała łomot blaszanek i krzyk dobiegający ze wszystkich cel z oknami wychodzącymi na dziedziniec, na którym katowano więźniów politycznych: Nie bić towarzyszy, hańba prześladowcom!
Źródło: The University of Wisconsin Collection
tylko nigdy nie nauczono nas ich łączyć: dziewczyna, której na ślub kościelny wkładano na głowę mirtowy wianek, a pod nogami tłuczono szklane skorupy (na szczęście, żeby przepędzić wszystko, co złe), to ta sama kobieta, która wychodziła na ulicę razem z setkami strajkujących robotników, która chodziła agitować żołnierzy carskich albo uciekała przed nimi, kiedy chcieli gwałcić. Ta sama, która słuchała z zaangażowaniem odezw politycznych czytanych jej na głos przez tych, którzy umieli czytać, i być może ta sama, która kilka lat później spluwała na dźwięk nazwy którejkolwiek z partii, kiedy miasto zaczęło „płużyć się we krwi”. A może ta sama, która brała udział w walkach. Niektóre fragmenty uświadamiają mi, że wciąż niewiele wiemy o tym, co tak naprawdę oznaczały dla łódzkiej społeczności osławione bratobójcze walki międzypartyjne.
W archiwach Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UŁ kryją się inne skrawki opowieści. Większość znajdujących się tam wywiadów dotyczy trudów codziennego życia i różnych zwyczajów środowiska robotniczego, zakorzenionych jeszcze w kulturze ludowej. Wesela, chrzciny, pogrzeby. Wiele zabawnych przyśpiewek, pieśni skargi i buntu.
Koleżanka moja i jej rodzice mieszkali na ulicy Krucza nr 4 […] miała rodzeństwo, pewno było ich troje czy czworo, jedna z jej sióstr należała do esdeków, a on [jej narzeczony] do partii socjalistycznej, i traf chciał, że on wyciągnął gałkę czarną i musiał ją zabić, pomimo że była jego narzeczoną. […] A ona już się wystrzegała, ale tym razem nie uchroniła się. Kiedy zmiarkowała, że jest śledzona, […] to już pędziła, ale […] przed Czarną Sotnią zamykano furtki. […] Byłaby zdążyła, lecz drzwi były zamknięte, a on od niej był jakieś 15 kroków i ona łomoce, a on do niej dał strzał, jeden, drugi i padła na tych schodkach.
Usiłuję w głowie połączyć te obrazy – one nie są sprzeczne,
W tym samym archiwum przykuwa uwagę jedna z męskich
Tylko te dwie kobiety znalazły się w opracowaniu Wspomnienia weteranów rewolucąji 1905 i 1917 roku, opublikowanym w 1967 r.
opowieści z roku 1905, która dotyka kolejnych wrażliwych obszarów milczenia: Po roku siostra zaszła w ciążę. Ojciec jej zrobił okropną awanturę. Nazajutrz przyszedł B. i złożył oświadczenie, że pod groźbą broni dokonał na niej gwałtu. A tak wcale nie było, po prostu ukartowali sobie tą drogą pójść do ołtarza [...]. Trzeba przyznać, że gwałty na dziewczynach niepełnoletnich, przy groźbie użycia broni zdarzały się w tym roczniku często. No cóż, każda matka ma swoje ofiary... Aniela w czasie Rewolucji miała 10 lat. Nie wspominała żadnych wydarzeń rewolucyjnych, ale na zakończenie wywiadu przeprowadzanego z nią w latach 60. XX wieku stwierdziła: – Co jaka rewolucja była, to się ludziom polepszyło. Za cara brakowało chleba, po strajkach 1905 r. był chleb, świeży. Po I wojnie był już smalec, a teraz to ludzie raj mają. To znów słabo nam się skleja w głowach – że kobiety, które według prawa były „wieczyście małoletnie”, które pamiętały głód podczas lokautów, które nie chodziły do szkoły i ledwo mogły przeczytać swoje fabryczne książeczki regulaminowe, wciąż jeszcze żyły w czasach, kiedy rodzili się i dorastali nasi rodzice. Mogłyby być naszymi prababkami. Były naszymi prababkami. Autorka: Marta Madejska, kulturoznawczyni związana ze Stowarzyszeniem Topografie i Łódzką Gazetą Społeczną Miasto Ł, przygotowuje książkę o włókniarkach dla Wydawnictwa Czarne.
4
CEL: ODNALEŹĆ DRUKARNIĘ Praca drukarza była ciężka i wymagająca. Poświęcano na nią przynajmniej 8–9 godzin dziennie, czasem nawet 11. Druk 1500 egzemplarzy mógł pochłaniać 15–16 dni pracy żmudnej i w gruncie rzeczy nudnej. Dużym problemem był dobór ilości tuszu drukarskiego. Ze względu na adresatów, do których kierowano „Robotnika”, druk musiał być wyraźny, ale nie rozlany. Zdawano sobie sprawę, że jeśli robotnicy potrafią czytać, to zazwyczaj niezbyt dobrze, dlatego wymagają bardzo czytelnych liter. O dziwo, niewielkim kłopotem były dźwięki wydawane przez maszynę drukarską. Tzw. bostonka, sprowadzona z Londynu przez Stanisława Wojciechowskiego, późniejszego prezydenta RP, była dość cicha, a zabezpieczona dodatkowo odpowiednimi smarami i uszczelkami stała się prawie bezszelestna.
SEBASTIAN ADAMKIEWICZ W XIX wieku na terenie Imperium Rosyjskiego – pod wpływem romantycznych idei rewolucyjnych – zaczęły się rozwijać organizacje nawołujące do obalenia caratu. We władzy absolutnej cara widziano źródła zgnilizny toczącej wschodnioeuropejskiego kolosa. Przejawem działalności tych organizacji był druk nielegalnych wydawnictw. Na ich funkcjonowanie władze nie mogły sobie pozwolić. Wot wam i Gutienberg! – wykrzyknąć miał jeden z oficerów aresztujących Józefa Piłsudskiego po wykryciu tajnej drukarni PPS w Łodzi przy ulicy Wschodniej. Na wydrukowanych już stronach 36 numeru pisma, przygotowywanego na 25 lutego 1900 r., widniał tekst pt. „Tryumf swobody słowa”, podpisany pseudonimem „Wiktor”, który wówczas nosił przyszły marszałek. Felieton dotyczył zniesienia w Monarchii Austro-Węgierskiej tzw. stempla dziennikarskiego, wysokiego podatku nakładanego na wydawnictwa prasowe. Jego istnienie powodowało, że dostęp do prasy był ograniczony. Czasopisma, na ogół drogie, trafiały tylko do wąskiego grona elit, co pogłębiało wykluczenie społeczne pozostałych. Już w 1881 r. we lwowskim piśmie satyrycznym „Szczutek” tak odpowiadano na pytanie, czym jest stempel dziennikarski: Jest to akcyza nałożona na myśl samodzielną i kara ściągana z tych, którzy nie chcą urzędowemu wajdelocie oddać mózgu swego w arendę. Jak wspominał po latach Piłsudski, w swoim felietonie postawił tezę, że druk – wynalazek Gutenberga – miał służyć ludzkości, aby mogła zdobywać wiedzę o świecie. Stempel dziennikarski, ograniczający dostępność wolnego słowa, dusił tę ideę w zarodku, zapewniając dostęp do wiedzy jedynie tym warstwom, które dysponują odpowiednim kapitałem. Jak przekonywano w szeregu artykułów, istnienie stempla podnosiło ceny czasopism na tyle, że robotnikowi, który za niską pensję zmuszony był utrzymać siebie i rodzinę, pozostawało mało pieniędzy na zdobywanie informacji o świecie. Stąd też w organizacjach o charakterze rewolucyjnym ogromny nacisk kładło się na kolportaż darmowych wydawnictw (gazet, broszur, a nawet książek). Jednym z takich wydawnictw było pismo „Robotnik” – organ prasowy Polskiej Partii Socjalistycznej. Gazetę powołano uchwałą II zjazdu PPS w lutym 1894 r. Zdecydowano, że pismo wydawane będzie w kraju. Informacje miały być aktualne, a teksty odpowiadać bieżącym potrzebom. Nie chodziło tu jedynie o sprawne dostarczanie wiadomości, ale także o wojnę psy-
chologiczną z władzami carskimi. Od czasu likwidacji w 1886 r. tzw. I Proletariatu władzy zależało, aby na terenie dawnych ziem polskich nie było widać realnej działalności żadnych organizacji o charakterze rewolucyjnym. Miało to sprawiać wrażenie, że były one jedynie epizodem i że w społeczeństwie nie ma gruntu dla ich dalszej działalności. Pojawianie się w obiegu nielegalnych i wychodzących regularnie wydawnictw mogło tej tezie przeczyć. Dla utrzymania pozorów nieistnienia polskiego ruchu rewolucyjnego starano się wyjaśniać obecność druków tym, że powstają one na Zachodzie, a na ziemie polskie są jedynie dostarczane. Próbowano udowadniać, że papier, na którym drukowane są periodyki, przypomina ten tłoczony w Londynie. Podawane na nim informacje były jednak tak aktualne, że nie sposób było osiągnąć tego wyłącznie w oparciu o doniesienia korespondentów. Działalność na terenie kraju miała tę zaletę, że różne sytuacje polityczne można było komentować na bieżąco, zabierać głos w najważniejszych dyskusjach, wkładać kij w mrowisko, kiedy temat był gorący i interesował opinię publiczną. Potęgowało to wrażenie, że partia działa prężnie i jest silna pod względem osobowym i organizacyjnym, a na dodatek trudno jej zarzucić intelektualną impotencję.
Praca drukarza była wymagająca. Poświęcano na nią przynajmniej 8–9 godzin dziennie, czasem 11. Druk 1500 egzemplarzy mógł pochłaniać 15–16 dni. Dlatego istnienie drukarni było tak ważne dla PPS, a jej zlikwidowanie – tak istotne dla władz carskich. Te ostatnie dokładały zatem wszelkich starań, aby poprzez kontakty z półświatkiem, prostytutkami czy płatnymi agentami dotrzeć do drukarzy. Drukarnia działała pod ciągłą groźbą przenosin, a jej pracownicy zmuszeni byli do maksymalnej ostrożności. Piłsudski – który od 7 numeru stał się redaktorem „Robotnika” – wspominał, że osoby odpowiedzialne za druk były odizolowane od świata, a ich kontakty ograniczały się do kilku zaledwie osób, dostarczających ręcznie spisane teksty i informacje. „Wiktor” do takiej pracy nadawał się znakomicie. Małomówny samotnik, który wolał stronić od ludzi, a ich tyrady słowne zbijać półsłówkami, izolacji nie traktował jako kary. Początkowo „Robotnika” drukowano w Warszawie, ale szybko
– bo już w grudniu 1894 r. – drukarnię przeniesiono do Lipniszek na Wileńszczyźnie, a po kilku kolejnych miesiącach do Wilna, gdzie działała aż do jesieni 1889 r. Przez wiele lat była więc nieuchwytna, co rosyjskich żandarmów musiało doprowadzać do furii. Po fali aresztowań członków PPS zdecydowano się na kolejne przenosiny. Tym razem na siedzibę drukarni wybrano Łódź. Nie była to decyzja przypadkowa. Dobre połączenie kolejowe z Warszawą, umożliwiające szybki transport bibuły, anonimowość Piłsudskiego w tej części Imperium, no i wreszcie sam charakter miasta, a zwłaszcza szerokie grono potencjalnych odbiorców – to wszystko miało sprzyjać przeprowadzce. Do Łodzi z Piłsudskim mieli się udać Stanisław Rożnowski – zecer – i Maria Juszkiewiczowa, z którą „Wiktor” w lipcu 1899 r. wziął ślub. Do końca nie wiadomo, czy było to małżeństwo z miłości, czy raczej z przyczyn organizacyjno-konspiracyjnych. Możliwe, że połączono w nim obydwie okoliczności. Juszkiewiczowa nie była bowiem w drukarskim tercecie li tylko ozdobą, lecz miała odpowiadać za kwestie logistyczne i kolportaż wydruków. Ponadto młode małżeństwo przybyłe do Łodzi w poszukiwaniu szczęścia stanowiło dla miasta coś tak powszedniego, że nikt nie zwrócił na nie większej uwagi. Koszty przeprowadzki pokrył w dużej mierze brat Piłsudskiego Bronisław. Piłsudscy, którzy wówczas przyjęli nazwisko Dąbrowscy, przybyli do Łodzi w październiku 1899 r., w listopadzie zarejestrowano ich jako mieszkańców miasta. Wynajęli mieszkanie w kamienicy na ul. Wschodniej. Wbrew dotychcza-
sowym zwyczajom konspiracyjnym małżeństwo Dąbrowskich zamieszkało na pierwszym piętrze, choć drukarnie powstawały najczęściej na parterach, co wynikało z przyczyn pragmatycznych. Po pierwsze ciężką – ważącą ponad 100 kg – maszynę drukarską trudno było wnieść na piętro, po drugie zaś odgłosy pracy mogły wzbudzić podejrzenia u sąsiadów mieszkających na parterze. W Łodzi tego drugiego problemu nie było, bo pod Piłsudskimi mieścił się skład bawełny. Mieszkanie wynajęte przez Piłsudskiego było kilkupokojowe. Zaraz po przybyciu wynajęto służącą. Wbrew dotychczasowym zwyczajom nie była to towarzyszka partyjna, lecz osoba z zewnątrz. Jak twierdził Piłsudski, byłoby mu niezręcznie, gdyby miała mu usługiwać osoba z PPS; obawiał się też, że zbyt przyjacielskie stosunki, jakie mogłyby się wytworzyć, zaczęłyby budzić podejrzenia mieszkańców kamienicy. Warunki mieszkaniowe i obecność służącej sprawiały, że w opinii sąsiadów Piłsudski uchodził za prawnika. W późniejszym śledztwie zeznawali ponoć, że ponieważ przyszły marszałek rzadko wychodził z domu, sądzili, że po prostu pracuje nad jakimiś papierami. Drukarnia mieściła się w oddzielnym gabinecie. Kiedy znajdował się w nim Rożnowski z Piłsudskim, nikt nie miał tam wstępu, łącznie z Marią. Służąca mogła tam wejść tylko rano, żeby posprzątać. Nie wolno jej było jednak czyścić stojącego w gabinecie biurka. Ten obowiązek zarezerwowany był dla żony Piłsudskiego, która w czasie porannego sprzątania zawsze towarzyszyła pokojówce.
Łódzka drukarnia wpadła przez przypadek i nieostrożność. Gdyby nie to, prawdopodobnie mogłaby działać jeszcze długo. Inna sprawa, że na przełomie 1899 i 1900 r. carska policja wzmogła wysiłki, których celem miały być odszukanie i likwidacja drukarni. Wykryto ją dzięki inwigilacji Aleksandra Malinowskiego „Kazimierza”. 19 lutego Malinowski przyjechał do Łodzi w celu uzgodnienia przewozu do Warszawy nowego numeru „Robotnika”. Przed wyjazdem został poproszony o zakup sporej ilości papieru w składzie Tybera na skrzyżowaniu Zielonej i Piotrkowskiej. Śledzący go agent w ten właśnie sposób trafił na adres drukarni przy Wschodniej 19. „Kazimierza” aresztowano na Dworcu Fabrycznym 21 lutego, zaś 22 lutego o 3.00 rano żandarmi weszli do mieszkania Piłsudskiego, aby aresztować jego i Marię. Zatrzymanych osadzono w więzieniu przy ul. Długiej (dziś Gdańska 13). Gdy 36 numer „Robotnika” wyszedł w końcu w kwietniu 1900 r., rozpoczynała go krótka informacja o wpadce, kończąca się zdaniem: Gdyby jednak i ta drukarnia wpadła w ręce żandarmów, to i to nas nie zgnębi i „Robotnik” będzie wychodził nadal tak długo tajnie, aż zaświta na ziemi naszej słońce wolności, które pozwoli nam mówić i działać jawnie. „Robotnik” na ziemiach Królestwa Polskiego wychodził z drobnymi przerwami aż do 1918 r., na krótko – między kwietniem 1915 a listopadem 1916 – zyskując status prasy legalnej. Przez większość czasu drukowano go jednak w ukryciu. Autor: Sebastian Adamkiewicz, doktor nauk humanistycznych, historyk, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, publicysta portalu Histmag.org, prowadzi badania z zakresu historii propagandy, mitów w historii, oraz kształtowania się tożsamości narodowej.
5
PRZEWODNIKIEM LUDZKOŚCI
STAĆ SIĘ MUSI LEKARZ MACIEJ KLOC Działalność społeczno-polityczna łódzkich lekarzy związanych z „Czasopismem Lekarskim” przełomu XIX i XX w. Przełom XIX i XX w. stanowił okres prężnego rozwoju Łodzi. Miasto było stolicą przemysłu włókienniczego w kraju oraz największym ośrodkiem produkcji bawełny w Europie Środkowej. Wzrost liczby zakładów przemysłowych przyniósł masowy napływ do miasta ludności wiejskiej. Przybywający w poszukiwaniu pracy i lepszego życia chłopi zostawali robotnikami, pozbawionymi edukacji i kwalifikacji. Liczba mieszkańców wzrosła ponad dziesięciokrotnie, z 40 tysięcy w 1865 r. do prawie 480 tysięcy w 1914 r.
były główną przyczyną wysokiej umieralności wśród dzieci i niemowląt. Niskie zarobki nie sprzyjały poprawie stanu zdrowia mieszkańców, panował notoryczny głód lub niedożywienie. Łódź miała najwyższy w Królestwie wskaźnik zachorowań na cho-
wincjonalnych oraz zajmujących się ludnością pracującą fizycznie. Za niezwykle istotne uznano lecznictwo zapobiegawcze i higienę. Środkami służącymi zapobieganiu chorobom miały się stać walka z nieodpowiednimi warunkami mieszkaniowymi i niedożywieniem oraz poprawa warunków pracy. Na łamach „Czasopisma Lekarskiego” przedstawiano
nych w Niżnym Żmigrodzie, po ukończeniu gimnazjum podjęła studia lekarskie w Genewie. Dyplom lekarza uzyskała w 1899 r. Specjalizowała się w ginekologii i położnictwie. Sama po studiach ciężko pracowała, aby utrzymać matkę, córkę i męża. Była członkinią Polskiej Partii Socjalistycznej, należała do Koła Inteligencji PPS w Czę-
KROPLA MLEKA
WARUNKI ŻYCIA W MIEŚCIE Mimo intensywnego rozwoju przemysłu Łódź była miastem zaniedbanym pod względem sanitarno zdrowotnym. Duże zagęszczenie ludności przy braku wodociągów i kanalizacji stwarzało podatny grunt dla rozwoju chorób oraz było przyczyną wysokiej śmiertelności, przede wszystkim wśród dzieci. Na stan zdrowia osób zatrudnionych w przemyśle niekorzystnie wpływały także szkodliwe warunki pracy i przemęczenie pracowników, niemających czasu na odpoczynek. Ciasne, niewietrzone hale sprzyjały rozprzestrzenianiu się gruźlicy – zwłaszcza wśród kobiet i dzieci, które stanowiły 50% zatrudnionych. Brak procedur związanych z higieną i bezpieczeństwem pracy oraz niezabezpieczone maszyny były przyczynami częstych wypadków, które stanowiły oddzielny, ogromny problem. Pomoc lekarska dla robotników była bardzo ograniczona, a w przypadku małych zakładów – praktycznie niedostępna. O ile w zaborach pruskim i austriackim istniał już system powszechnych ubezpieczeń, o tyle w zaborze rosyjskim kasy chorych – zapewniające pokrycie kosztów leczenia – tworzone były tylko przy dużych zakładach. Choć rolą kas chorych miało być zapewnianie pomocy ambulatoryjnej, leczenia szpitalnego i leków, w praktyce działały one na zasadzie kas zapomogowo pożyczkowych; pozostając w rękach fabrykantów, którzy pomimo pobieranych składek nie zapewniali pełnych świadczeń. Wielki problem dla łódzkich lekarzy stanowiły też warunki życia mieszkańców miasta. Przeludnione i pozbawione infrastruktury komunalnej mieszkania
problemem miasta był wówczas analfabetyzm – w 1897 roku 55% mężczyzn i 60% kobiet nie umiało czytać i pisać, a ogromna liczba dzieci nie uczęszczała do szkoły. Walczono więc o nauczanie w języku polskim, jak również o powszechne i bezpłatne szkolnictwo. Akcję poparli J. Brudziński, S. Sterling, S. Skalski i H. Trenkner. To wówczas utworzono łódzkie Towarzystwo Krzewienia Oświaty.
Krwawy tydzien w Łodzi - Adam Setkowicz, Nowości Ilustrowane, nr 27, 1 VII 1905, s. 1. roby zakaźne: ospę, cholerę, dur brzuszny, czerwonkę, płonicę, błonicę, odrę i krztusiec. Poprawa warunków bytowych ludności stała się więc ważnym punktem działalności lekarskiej.
LEKARZE – PUBLICYŚCI I SPOŁECZNICY Szerszą działalność społeczną na tym polu podjęto dopiero w latach 90. XIX w. Wcześniej było to niemożliwe z powodu braku lekarzy (w 1860 r. w Łodzi praktykowało ich zaledwie sześciu, w 1886 – 32, a w 1900 – już 130). W roku 1898 w łódzkim środowisku medycznym pojawiły się pomysły utworzenia czasopisma poruszającego temat pracy zawodowej i poprawy stanu zdrowia społeczeństwa. W rezultacie powstało „Czasopismo Lekarskie” – pierwsze w Królestwie Polskim o takiej tematyce. Jego inicjatorami byli łódzcy lekarze Seweryn Sterling i Józef Koliński. Czasopismo ukazywało się w latach 1899–1908 i publikowało artykuły z zakresu wszystkich specjalizacji medycznych, porady zawodowe dla lekarzy oraz teksty na tematy prozdrowotne i higieniczne. W zamyśle twórców miało być przeznaczone dla lekarzy pro-
zdrowotne problemy społeczne i sposoby ich rozwiązywania. Autorzy tekstów pochodzili z odległych obszarów Królestwa. Wśród 35 lekarzy redagujących byli Polacy, Niemcy, Rosjanie, Żydzi – wyznawcy religii katolickiej, prawosławnej, ewangelickiej i mojżeszowej. Wszyscy nale-
Łódź była zaniedbana pod względem sanitarno-zdrowotnym. Pomoc lekarska dla robotników była ograniczona, a w małych zakładach – praktycznie niedostępna. żeli do poważanych towarzystw naukowych. Większość autorów stanowili mężczyźni; wśród nielicznych lekarek były: Adela Trenkner-Zieleniewska – pediatra ze szpitala Anny Marii – oraz Zofia Garlicka.
LEKARKA REWOLUCJONISTKA Zofia Garlicka była bardzo ciekawą postacią. Urodzona w 1874 r. córka zesłańców po powstaniu styczniowym, osiedlo-
stochowie i działała w 1905 r. w Organizacji Bojowej PPS, transportując broń i materiały wybuchowe. W 1907 r. przeniosła się do Łodzi i zatrudniła w fabryce Scheiblera jako lekarka zakładowa. Oprócz pracy w redakcji „Czasopisma Lekarskiego” udzielała się także w organizacji Kropla Mleka, zajmującej się dożywianiem dzieci. W czasie II wojny światowej działała w konspiracyjnym ZWZ-AK. Pomagała Żydom, uciekinierom z obozów jenieckich oraz cichociemnym. Za działalność tę została aresztowana wraz z córką przez gestapo i osadzona na Pawiaku. Zmarła w Auschwitz-Birkenau w 1942 r.
WALKA O OŚWIATĘ Dla członków komitetu redakcyjnego „Czasopisma Lekarskiego” działalność społeczna była niezwykle ważna. Obok pracy klinicznej zajmowali się również edukacją i działalnością na rzecz niepodległości. Niektórzy z nich byli członkami lub sympatykami partii rewolucyjnych, takich jak PPS (wspomniana Zofia Garlicka czy Seweryn Sterling) lub SDKPiL (Mieczysław Kaufman). Wielu miało duży wpływ na rozwój szkolnictwa w Łodzi. Wielkim
W 1904 r. z inicjatywy łódzkich lekarzy i działaczy społecznych Stanisława Serkowskiego i Józefa Marzyńskiego powstała organizacja Kropla Mleka (będąca sekcją oddziału Warszawskiego Towarzystwa Higienicznego), której zadaniem była walka ze śmiertelnością niemowląt i wspieranie matek w opiece nad nimi. Nierzadko fatalny stan zdrowia niemowląt i małych dzieci spowodowany był szybkim zaprzestaniem karmienia naturalnego przez matki oraz niedoborem i niskimi wartościami odżywczymi mleka dostępnego w sprzedaży. Produkty mleczne były często niewłaściwie przygotowywane i zanieczyszczone, co powodowało u dzieci biegunki oraz inne groźne choroby, z gruźliczym zapaleniem mózgu włącznie. W 1906 r. organizację przekształcono w spółdzielnię, co pozwoliło zwiększyć zasięg pomocy. Ubodzy rodzice otrzymywali mleko bezpłatnie, zamożniejsi mogli kupić porcję mleka za niewielką opłatą – 1,5 litra kosztowało 2 kopiejki. Kropla Mleka udzielała pomocy wszystkim, bez względu na wyznanie i narodowość. W latach 1904– 1907 wydawała dziennie 250 porcji mleka, a za bezpieczeństwo produktu odpowiadał wyznaczony lekarz. Oprócz przygotowywania pokarmu organizacja troszczyła się także o matki, zachęcając je do karmienia piersią i propagując wiedzę o odpowiedzialnym rodzicielstwie. Działalność łódzkich lekarzy i lekarek okresu rewolucyjnego może być przykładem postępowej, wyprzedzającej swoją epokę aktywności społecznej, przede wszystkim w zakresie promocji profilaktyki zdrowotnej, oraz świadectwem ofiarnej pracy u podstaw i patriotyzmu. Pokazuje też, jak wielkie znaczenie może mieć społeczne zaangażowanie, stając się podwaliną nowoczesnego i demokratycznego społeczeństwa. Autor: Maciej Kloc, student medycyny Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, działacz społeczny.
6
NAWET SŁUŻĄCA MOŻE KANDYDOWAĆ SKUTKI REWOLUCJI 1905 ROKU W FINLANDII My prawie wszyscy jesteśmy robotniczymi dziećmi. Nawet dzisiaj ludzie są dumni ze swojego pochodzenia. Fińska arystokracja i szlachta była bardzo słaba w porównaniu z polską, fińskich bogaczy i kapitalistów było niewielu. A nasza klasa średnia i intelektualiści zawsze pamiętali, że pochodzą z robotników lub chłopów. Rozmawiają: Pertti Haapala, profesor historii Uniwersytetu w Tampere, dyrektor Fińskiego Centrum Doskonałości w Badaniach Historycznych, badacz fińskich dziejów XX wieku, m.in. przebiegu i skutków Rewolucji 1905 roku; Magdalena Rek-Woźniak i Wojciech Woźniak, socjologowie z Katedry Socjologii Struktur i Zmian Społecznych Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego. Rewolucja 1905 roku to ważne wydarzenie w historii Europy, ale chyba mało jest miejsc, gdzie jej wpływ był tak znaczący, jak w Finlandii? To prawda. To prawie równie ważne wydarzenie, jak odzyskanie niepodległości w 1917 roku. To był początek reformy parlamentarnej. Efektem Rewolucji w Finlandii było zorganizowanie w 1906 roku powszechnych wyborów i wprowadzenie po raz pierwszy na świecie powszechnego czynnego i biernego prawa do głosowania dla kobiet i wszystkich klas społecznych. Czteroizbowy sejmik oparty o przynależność stanową zastąpił jednoizbowy parlament Eduskunta. A w efekcie wyborów w 1907 roku największą frakcją parlamentarną zostali socjaliści i socjaldemokraci, zdobyli 80 z 200 mandatów w parlamencie, znalazło się w nim także około 30 kobiet. Niemieckie gazety kpiły, że w Finlandii nawet służąca może głosować i zostać wybrana do sejmu, a to przecież nie ma żadnego sensu. Wydarzenia 1905 roku stały się symbolem demokracji. Nawet partie burżuazyjne w Finlandii nie mogły się przeciwstawić tej reformie; ludzie z klas wyższych byli oczywiście przeciw powszechnemu prawu wyborczemu, ale nie mogli tego mówić głośno. Równe prawa miały dotyczyć wszystkich Finów, wbrew Rosji. Czy można powiedzieć, co wówczas było ważniejsze: walka o większą suwerenność czy postulaty społeczno-ekonomiczne? Narodowa polityka była tu powiązana z polityką klasową, na-
rodowy parlament stworzył forum dla sporu i dyskusji organizacji politycznych. Wcześniej partie robotnicze były dosyć małe, to wybory pozwoliły im się zorganizować. 1905 rok i strajk generalny kojarzą się z niezwykłym momentem zwycięstwa narodowej jedności. Nowe prawa miały obowiązywać wszystkich. Zaraz po strajku zaczęły się podziały polityczne, ale…
westorach z zewnątrz, ale kiedy myślę o Tampere fińskim, to myślę przede wszystkim o tutejszych robotnikach. I wydaje mi się, że o nich się najbardziej pamięta. Jest muzeum przemysłowej historii miasta (Vapriikki), skansen ukazujący warunki życia codziennego robotników (Amuri), a także centralne fińskie muzeum pracy (Werstas). To prawda. Ale ludzie w Tampere zawsze identyfikowali się z tutejszymi robotnikami, są dumni z historii przemysłowej, z robotniczej reputacji Tampere. Kiedy Nokia i inne firmy nowoczesnych technologii inwestowały tutaj, nawiązywały do tych tradycji. Przemysł wysokich technologii to po prostu kontynuacja.
Dopiero po, a nie jak u nas: i przed, i w trakcie, i po…? Tak. Chociaż gdy powstał parlament, rozpoczęto prace nad zmodernizowaniem tutejszej legislacji i zaczęła się tradycja współpracy wszystkich partii politycznych; wszystkie partie miały być częścią systemu politycznego, poszukując konsensusu.
W Finlandii nie ma niczego dziwnego w tym, że czci się robotników, także tych bezimiennych?
Tampere było w owym czasie centrum polityki fińskiej? Tak, to tu działy się najważniejsze wydarzenia. To tu odczytano „Czerwoną deklarację”, w której domagano się konstytucji i parlamentu dla Finlandii. Mikołajowi II oczywiście nie podobało się, że powstanie zgromadzenie narodowe wybierane przez Finów, nawet jeśli będzie miało odpowiadać przed nim. Ta idea narodziła się właśnie tu, w Tampere. Wiemy, że Rosjanie przygotowali wojska do wysłania do Finlandii, by upewnić się, że strajk generalny nie przerodzi się w prawdziwą rewolucję. Ale car w końcu zdecydował, że zgoda na wybory w Finlandii to niewielka cena. Najbardziej bał się, że rosyjscy żołnierze z jego floty podchwycą idee rewolucyjne.
Efektem Rewolucji w Finlandii było wprowadzenie po raz pierwszy na świecie powszechnego czynnego i biernego prawa do głosowania dla kobiet Ale w końcu miejscowi fabrykanci z Tampere nie wezwali cara do przysłania kozaków dla zdławienia strajków. Nie wezwali. Myślę, że największą różnicą między doświadczeniem tego okresu w Polsce i Finlandii jest właśnie kwestia przemocy politycznej. W czasie strajku fabryki wciąż płaciły robotnikom. W Finlandii prawie nie było przemocy, zamachy na przedstawicieli władz carskich były sporadyczne. Wprawdzie miejscowi fabrykanci w Tampere mieli swoje relacje z caratem, ale… Armii tu nie było… Zgadza się. I wszyscy uczestniczyli w demonstracjach, nie tylko robotnicy. Wolność, równość i bra-
Czerwony manifest wygłoszony 1 XI 1905 r. w Tampere (Arch. Tampere)
terstwo rozumiano jako coś, co się rzeczywiście należy wszystkim i czego nie będzie można odebrać. W trakcie protestów nie śpiewano tylko pieśni robotniczych, ale i „Marsyliankę”, i protestanckie hymny. W Helsinkach było trochę ostrzej, bo tam były rosyjskie wojska, ale do wielkiej eskalacji nie doszło. Ja zresztą zawsze mówię, że gdy Polacy protestowali i się burzyli, Finowie pozostawali lojalni i byli za to nagradzani. W 1863 roku fińskie wojska były w Polsce, pacyfikując powstanie. Kluczowa różnica to kwestia wielkości Finlandii i braku doświadczenia niepodległego państwa. Ale doświadczyliście też rusyfikacji? Ten termin pojawił się na początku XX wieku, ale trzeba pamiętać, że to nigdy nie była etniczna rusyfikacja. Było inaczej niż w Polsce. Chodziło raczej o obecność rosyjskiej floty w Helsinkach, zapewnienie spokoju. Rusyfikacja miała na celu zharmonizowanie fińskich praw, wciąż opartych na dawnym prawie szwedzkim, z rosyjskimi, stworzenie w Wielkim Księstwie Finlandii instytucji takich, jakie były w całym Imperium. Sprzeciw wobec rusyfikacji był często prezentowany przez nacjonalistów jako część szerszej walki o niepodległość, ale w rzeczywistości była to raczej walka o zachowanie fińskiej autonomii prawnej. W 1905 roku te zmiany zostały cofnięte. Druga faza rusyfikacji przyszła później, miała związek z personalnymi decyzjami cara. W rzeczywistości moim zdaniem Finlandia nigdy nie była zrusyfikowana w żadnym głębszym sensie, fińska kultura i język bywały wspierane przez rosyjską administrację jako przeciwwaga dla szwedzkich wpływów kulturowych. Rosjanie
nie wierzyli, że Finlandia, taka mała, może kiedykolwiek stać się samodzielna, więc uznawali, że warto tu inwestować i liberalizować gospodarkę znacznie wcześniej niż w innych częściach Imperium. „Czerwona deklaracja” to był ważny dokument? Pamięta się o nim? Jest wciąż aktualna pod wieloma względami. W jakim sensie? Pierwsze zdanie („Nikczemni służalcy, którzy senatorskie fotele zdobyli czołobitnością wobec rosyjskiej biurokracji i którzy perfidnie podeptali nie tylko prawo własnego ludu, ale i jego najgłębsze poczucie sprawiedliwości, muszą natychmiast ustąpić z urzędu” – tłum. Marek Jedliński) pewnie brzmi aktualnie w wielu miejscach. Uczniowie czytają ją w szkołach. Deklaracja do pewnego stopnia przewiduje przyszłość i niepodległość. Jak wygląda upamiętnianie 1905 roku w Finlandii? Były uroczystości w 100. i 110. rocznicę, sfinansowano nam wówczas duży projekt badawczy, była ceremonia w parlamencie. A w Tampere? W setną rocznicę były oczywiście oficjalne, miejskie i państwowe obchody, seminarium itd. Pomnika nie ma, ale my nie za bardzo lubimy pomniki (a jak już je postawimy, to nigdy ich nie burzymy). Ludzie wiedzą, znają historię. Tampere i Łódź to miasta, gdzie na peryferiach Europy w podobnym momencie rozkwitł kapitalizm. Kiedy myślę o Tampere globalnym, myślę o in-
Nie ma. My prawie wszyscy jesteśmy robotniczymi dziećmi. Nawet dzisiaj ludzie są dumni ze swojego pochodzenia. Fińska arystokracja i szlachta była bardzo słaba w porównaniu z polską, fińskich bogaczy i kapitalistów było niewielu. A nasza klasa średnia i intelektualiści zawsze pamiętali, że pochodzą z robotników lub chłopów. Działacze ruchu pracowniczego zawsze bardzo starali się o upamiętnianie swoich bohaterów, często ze wsparciem państwa. Nawet dzisiaj, gdy ruch ten jest mniej liczny i pojawia się w nim nowe pokolenie młodych działaczy. Kiedy byliśmy w Tampere pół roku temu, zwiedziliśmy pierwsze muzeum, które miało pokazać historię z punktu widzenia inwestorów, fabrykantów. Powstało dopiero teraz. Milavida to pierwsze finansowane przez miasto muzeum upamiętniające fabrykantów i właścicieli fabryk, konkretnie – rodzinę estońskich Niemców von Nottbecków, którzy przynieśli do Tampere wiedzę, kapitał i technologię. Nie było wokół tego kontrowersji, ludzie uznali, że to sprawiedliwe. Wcześniej nie było prób upamiętniania fabrykantów? Nie, przecież i tak wszyscy znali ich nazwiska, wiedzieli o nich. Czyli znów konsensus? Fińskie społeczeństwo i polityka były zawsze oparte na konsensusie. Finowie są nacjonalistami w tym sensie, że wskazują na sukces Finlandii jako sukces całego społeczeństwa, całej fińskiej demokracji. I to jest nacjonalistyczne, ale pełni też funkcję integracyjną. Nie wyklucza się nikogo, to nie jest etniczny nacjonalizm. Mamy też przeświadczenie, że cały dzisiejszy sukces jest efektem tej jedności i poszukiwania konsensusu.
WIELOGŁOS O REWOLUCJI PIOTR ZAREMBA
Historyk, dziennikarz, pisarz, wicedyrektor TVP Kultura, zastępca redaktora naczelnego tygodnika „wSieci”. Rewolucja 1905 jawi mi się jako zjawisko ważne i bliskie. Może dlatego, że mój cioteczny dziadek był socjalistą i według rodzinnej tradycji często do niej nawiązywał. A pewnie i z powodu Jerzego Treli, który w serialu Andrzeja Wajdy „Z biegiem lat z biegiem dni” słowami Piłsudskiego tłumaczył ówczesne racje niepodległościowych PPS-owców, choć w dekoracjach całkiem nierewolucyjnego Krakowa. Ten serial podobnie jak film Agnieszki Holland o Rewolucji 1905 „Gorączka” był jednym z rozlicznych znaków, zapowiedzi Sierpnia 80. Ale możliwe, że i bez tych rodzinnych oraz artystycznych linków ta rewolucja zapadłaby mi w serce. Ze świadomością wszystkich jej ułomności i paradoksów. Nie miała szans choćby na wywołanie wielkiego wstrząsu w kraju, gdzie proletariat był w stanie rodzenia się, a część robotników odwróciła się na dokładkę plecami od „agitatorów”, z powodów bytowych czy ideowych. Z kolei jeśli traktować Rewolucję jako narodowe powstanie, też trudno nie zauważyć jej słabości. Była kołataniem do serc niepodatnych w dużej większości na jej hasła. Stąd musiała się zagubić w kontrowersyjnych, terrorystycznych metodach. Ba, stanowiła punkt wyjścia do wojny polsko-polskiej, do wzajemnej nienawiści – między socjałami i narodowcami. Wreszcie zaś pytanie na ile oba jej wątki: socjalny i niepodległościowy do siebie przystawały. Ujawni się ta sprzeczność wkrótce konfliktem wewnątrz PPS. Jedni rewolucjoniści nie byli szczerymi socjalistami, inni nie do końca pojmowali sens wojowania z Rosją w imię romantycznych haseł wyzwolenia ludów. Ja to wszystko wiem. Ale wierzę, że Rewolucja to był jednak krok w kierunku uobywatelnienia mas, nawet jeśli dotyczyło to początkowo bynajmniej nie większości. Wierzę, że również dzięki niej mieliśmy po 1918 roku przyzwoite, choć nie zawsze przestrzegane ustawy socjalne. Wierzę wreszcie, że ci romantycy wojujący bombą i rewolwerem (czasem i strajkiem) byli szlachetnymi ludźmi, wzorami do naśladowania. Nawet jeśli płacili najwyższą cenę, nie tylko życia, ale i niezrozumienia. Narody takich bohaterów (również) potrzebują. No i ja ich potrzebuję.
RAFAŁ WOŚ
Dziennikarz tygodnika „Polityka”, autor książki „Dziecięca choroba liberalizmu”, laureat m.in. nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwa ekonomicznego oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa. Rewolucja roku 1905 to nasz polski odpowiednik rewolucji francuskiej. Po raz pierwszy tak dosadnie i w sposób tak skoordynowany przemówiły klasy społeczne, które dotąd nie brały udziału w działalności Druk dofinansowano ze środków zadania Grant na lepszy start 2017 współfinansowanego ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich realizowanego przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.
politycznej. Rok 1905 otworzył Polsce szansę (inna sprawa, czy wykorzystaną) na budowę prawdziwej wspólnoty demokratycznej. Prawdziwej, to znaczy takiej, w której władza polityczna nie należy do wąskiej garstki uprzywilejowanych elit, lecz jest dostępna dla wszystkich ludzi, niezależnie od ich statusu społecznego, majątku czy wykształcenia. Dlatego każdy prawdziwy demokrata powinien darzyć szacunkiem to, co wydarzyło się w Łodzi, Warszawie czy Zagłębiu Dąbrowskim w latach 1905–1907. A jeśli tego szacunku nie ma, powinien zadać sobie pytanie, czy aby na pewno jest szczerym demokratą.
PROF. ANDRZEJ FRISZKE
Profesor zwyczajny, historyk, pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN, członek korespondent PAN. Specjalista od historii Polski XX wieku. Rewolucja 1905 roku jest bardzo ważna zarówno w historii polskiego społeczeństwa, jak i ze względu na istotne tradycje polityczne. Rewolucja to pierwszy moment, w którym społeczeństwo polskie wystąpiło w skali masowej. Poruszenie obejmowało cały kraj i wszystkie warstwy. Różne grupy społeczne musiały się samookreślić, wyrazić swoje interesy i relacje względem innych. Tysiące ludzi przeszło przez próbę zbiorowych doświadczeń samoorganizacji, protestów, demonstracji i strajków. Jeżeli szukać w naszej historii punktu, w którym następowało dojrzewanie do aktywności społecznej i rodziło się poczucie, że nie jesteśmy tylko sumą jednostek, to rewolucja 1905 roku ma znaczenie zasadnicze – szczególnie dla robotników, ale także dla różnych grup mieszczaństwa oraz chłopów. To moment powstania nowoczesnego polskiego społeczeństwa. To także czas eksplozji słowa drukowanego, które wcześniej było domeną tzw. warstw oświeconych; rewolucja poprzez swoją masowość i odwołanie do doświadczeń zwykłych ludzi spowodowała, że słowo drukowane – prasa i ulotka – stało się częścią obiegu masowego. Rewolucja przyniosła ożywienie narodowe w szerokiej skali. Poczucie polskości oraz próba określenia, jakie są cele narodowe, stały się nie tylko częścią dyskusji elit, ale przede wszystkim dyskusji zwykłych ludzi. W odniesieniu do tradycji politycznych, rewolucja jest przede wszystkim ważna dla polskiej lewicy, reprezentowanej głównie przez Polską Partię Socjalistyczną. Mamy do czynienia z legendą strajków czy działań Organizacji Bojowej i zamachów antycarskich, chętnie porównywanych przez ówczesne pokolenie z powstaniem styczniowym. Niewątpliwie był to pierwszy od powstania moment, gdy nastąpiło starcie zbrojne pomiędzy działaczami niepodległościowo-rewolucyjnymi a władzą carską i jej aparatem. Legenda rewolucji będzie bardzo istotna np. w okresie międzywojennym w ramach budowania polskiej tradycji politycznej czy nawet wojskowej i państwowej. Z drugiej strony rok 1905 to także kwestia pęknięcia w ruchu socjalistycznym – na nurt akcentujący, że naj-
7 ważniejsza jest walka narodowa (PPS i późniejszy obóz piłsudczykowski), oraz na tych, dla których najistotniejsze będą cele klasowe. Rewolucja jest także okresem praktycznego dojrzewania ideologicznego nurtów na prawicy. Narodowa Demokracja zmienia się z partii elitarno-inteligenckiej w ruch o charakterze masowym. Bardzo silnie określa się jako ruch antyrewolucyjny i antylewicowy – jako partia porządku, głosząca hasła solidaryzmu klasowego. To wtedy znajdują zastosowanie chwyty propagandowe, które będą używane przez prawicę przez cały okres międzywojnia, a nawet do dnia dzisiejszego, a więc silne podkreślanie wartości narodowych, łącznie z elementami mitotwórczymi, oraz antysemityzm i wrogość do obcych – przede wszystkim do Żydów, choć nie tylko. Podsumowując, można uznać, że rewolucja 1905 roku to okres szalenie ważny; jest to początek dwudziestowiecznej historii Polski.
DR MAGDALENA REK-WOŹNIAK
Socjolożka z Uniwersytetu Łódzkiego, zajmuje się przemianami struktury społecznej oraz polityk publicznych i polityki klasowej w miastach poprzemysłowych. Postulaty socjalno-bytowe wyrażane przez uczestników rewolucji 1905 roku stanowią fundament państwa opiekuńczego. Dzisiaj uznajemy je za elementarne standardy cywilizacyjne, tak oczywiste, że nawet nie zauważamy, gdy znowu pozwalamy je sobie po kawałku odbierać… Nigdy więc dość przypominania, że prawo do godnej, bezpiecznej i należycie wynagradzanej pracy – ale też do strajku, odpoczynku czy zabezpieczenia w razie wypadku i choroby – nie spadło z nieba ani nie zakwitło samo w umysłach światłych elit. Uznanie potrzeb i interesów zwykłych ludzi jest możliwe na drodze konfliktu politycznego, ale wymaga zbiorowego zaangażowania i samoorganizacji. Oczywiście w świetle późniejszej ewolucji polskiej debaty socjalnej, a zwłaszcza jej ostatniej odsłony po 1989 roku, można się zastanawiać, gdzie podziało się dziedzictwo rewolucji 1905 roku. Warto jednak pamiętać, że to właśnie wydarzenie otworzyło pole dla poważnej politycznej dyskusji nie tylko o kapitalistycznych stosunkach pracy, ale i zobowiązaniach nowoczesnego państwa wobec obywateli.
Rys. Antoni Kamieński
ZESPÓŁ REDAKCYJNY „ŁODZIANKI”: Grupa historyczna „Łodzianka”: Marek Cieślik, Michał Gauza, Ewa Linek, Marek Jedliński, Magdalena Rek-Woźniak, Wojciech Woźniak, Maciej Kloc, Współpraca: Katarzyna Koziara, Beata B. Nowak, Marta Madejska, Sebastian Adamkiewicz, Kamil Śmiechowski. Walka i życie kobiet będzie głównym tematem tegorocznych obchodów 112. rocznicy Powstania Łódzkiego, na które serdecznie zapraszamy. Obchody odbędą się w Łodzi, 24 czerwca, w sobotę, o godzinie 19:05, start na rogu ulic Wschodniej i Rewolucji 1905 roku. Organizatorami wydarzenia są Łódzkie Stowarzyszenie Inicjatyw Miejskich Topografie oraz Klub Krytyki Politycznej z Łodzi.
Gazeta „Łodzianka” została zrealizowana dzięki współpracy DR AGATA ZYSIAK z EduKABE Fundacją Socjolożka związana z Uniwersytetem Łódz- Kreatywnych Rozwiązań. kim i Uniwersytetem Warszawskim. Zajmuje się historią łódzkiej tożsamości zbiorowej i badaniami wielkoprzemysłowej klasy robotniczej w Łodzi i Detroit.
Rewolucja 1905–07 to historia nas wszystkich. Walczono w niej o godne życie, sprawiedliwy świat i uczciwą płacę. Było to jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Środkowej Europy, Polski i Łodzi – zryw masowy, nowoczesny, przerażający i fascynujący zarazem. W kontraście do powtarzanego często frazesu o Łodzi jako „mieście bez historii”, mamy być z czego dumni. To, w jaki sposób – i czy w ogóle! – pamiętamy o Rewolucji, działa jak papierek lakmusowy współczesnej polityki historycznej. Przerysowane uroczystości okresu PRL czy kompletna amnezja okresu transformacji mówią więcej, niż może się wydawać, o roli wartości, o które walczono w 1905 roku. Równość, bezpieczeństwo socjalne czy godna płaca dziś także wymagają walki i obrony.
DOŁĄCZ DO NAS. Jeśli chcesz wspomóc naszą inicjatywę: współtworzyć obchody Rewolucji 1905 roku, prowadzić spacery historyczne czy rewolucyjne Zaduszki oraz zdobywać wiedzę o historii społecznej – dołącz do nas! NAPISZ e-mail na adres: rewo1905@gmail.com ZADZWOŃ: 609 393 938 ZAJRZYJ na stronę: http://rewolucja1905.pl
Wydarzenie artystyczne i przemarsz
www.rewolucja1905.pl organizatorzy:
partnerzy:
Skrzyżowanie ulic Rewolucji 1905 r. i Wschodniej facebook.com/rewolucja1905 patronat honorowy:
patronaty medialne: Dofinansowano ze środków UMŁ
24 czerwca, sobota, godz. 19:05
Wystąpią: Teatr CHOREA, Krakowski Chór Rewolucyjny, Warszawski chór rewolucyjny „warszawianka”