KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 3
5/5/11 3:03:11 PM
Bartosz Żurawiecki, Nieobecni Warszawa 2011 © Copyright by Bartosz Żurawiecki, 2011 © Copyright for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2011 Wydanie I Printed in Poland ISBN 978-83-62467-10-5 Redakcja: Marta Konarzewska Korekta: Katarzyna Szroeder-Dowjat Projekt okładki: rzeczyobrazkowe.pl Zdjęcie na okładce: Jakub Szafrański Układ typograficzny i łamanie: rzeczyobrazkowe.pl Druk i oprawa:
www.opolgraf.com.pl
Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Nowy Świat 63 00-042 Warszawa www.krytykapolityczna.pl redakcja@krytykapolityczna.pl Seria Literacka, t. XIII Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w promocyjnej cenie w CK Nowy Wspaniały Świat (ul. Nowy Świat 63, Warszawa), Świetlicy KP w Trójmieście (ul. Nowe Ogrody 35, Gdańsk) oraz księgarni internetowej KP (www.sklep.krytykapolityczna.pl), a także w sieci Empik i dobrych księgarniach na terenie całej Polski.
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 4
5/5/11 3:03:11 PM
Jeżeli ktoś ma zmartwienie, powinien tylko dolać trochę octu do płukania, a szmaciane chodniki nie stracą koloru. Tove Jansson „O Filifionce, która wierzyła w katastrofy”
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 5
5/5/11 3:03:11 PM
A. długo wybierał odpowiednie płyty. Nie chciał rzucać Technoboja od razu na głęboką wodę, bo wtedy z dialogu nici. W końcu zdecydował się na popularną klasykę – Eine kleine Nachtmusik, Piątą Beethovena, Tako rzecze Zaratustra, ale też Rolling Stonesów, Deep Purple, TSA i parę innych ciężkich brzmień, w których Technoboj mógł znaleźć upodobanie. Dorzucił do tego ABBĘ i Grechutę, na wypadek gdyby trzeba było urozmaicić atmosferę lirycznie. Technoboj jak zwykle kiwał się zgodnie z uderzeniami basów i nie zwrócił najmniejszej uwagi na A., zwłaszcza że miał zamknięte oczy. A. natychmiast po wejściu wyciągnął płytę, która była w środku odtwarzacza, i nastawił Beethovena. Technoboj otworzył gwałtownie oczy i spojrzał na A. z takim wyrzutem, jakby ten wbijał mu nóż w serce. Na pierwsze zaś dźwięki V Symfonii zaczął charczeć, potrząsać nerwowo głową i drżeć na całym ciele. Drgawki wzmagały się wraz z rozwojem muzyki, A. czym prędzej wyłączył więc Beethovena w obawie, że chłopak dostanie ataku padaczki. Ale każda kolejna płyta wywoływała w nim podobne reakcje. Przy Bolerze Ravela dosłownie wił się chaotycznie po podłodze. Potem zerwał się na równe nogi i z wściekłością podeptał swoje słuchawki. Pękły na pół. Gdy zabrzmieli Stonesi, poczerwieniał na twarzy i walnął głową o beton, aż pociekła krew. A. pobiegł do łazienki i namoczył zimną wodą ręcznik. Przyłożył go do czoła chłopaka i dla uspokojenia włączył Grechutę. Wtedy jednak Technoboj zaczął potwornie łkać, coraz głośniej i głośniej, aż całkiem zagłuszył piosenkarza. Łkanie przeszło w rozpaczliwy 57
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 57
5/5/11 3:03:15 PM
wrzask, zupełnie nie do zniesienia. A. jedną ręką trzymał ręcznik na ranie, drugą próbował objąć Boja i go jakoś zneutralizować. Chciał nawet przytulić chłopca do piersi, pogłaskać po głowie, ale wyrywał się on jak dzikie, zranione zwierzątko. Zniecierpliwiony A. wstał i wyłączył Grechutę w pół frazy: „Ocalić od za...”. Histeria Technoboja ustała jak nożem uciął. Siedział teraz bez ruchu, otępiały i spokojny. A. poirytowany, że jego plany dydaktyczne tak szybko spaliły na panewce, wyłączył światło w pokoju i wyszedł bez słowa. Następnego dnia po pracy A. udał się do sklepu Saturn. Chciał kupić Technobojowi nowe słuchawki. Zapytał pana z obsługi, które są najlepsze, a ten – wyraźnie spłoszony – machnął ręką w stronę jednej z półek i uciekł. A. poszedł za jego radą i wziął ze wskazanej półki parę słuchawek. W drodze do kasy przechodził obok działu z iPodami. Bez zastanowienia, a nawet bez zatrzymywania się sięgnął po model classic 80 GB i wrzucił do swojego koszyka. Wychodząc ze sklepu, zobaczył po drugiej stronie korytarza Panią Marię z jakimś korpulentnym, starszawym i łysym jegomościem, który niósł siatki. Pani Maria też A. dostrzegła, ale czym prędzej odwróciła wzrok i przyspieszyła kroku, jakby chciała uciec od swojego fagasa, dać do zrozumienia, że nic jej z nim nie łączy. Łysy jegomość próbował za nią nadążyć, lecz przy każdym kroku zaplątywał się w torby. A. przez moment patrzył na nich. Nie zamierzał ich ścigać. Pomaszerował w swoją stronę. 58
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 58
5/5/11 3:03:15 PM
Po powrocie do domu dobrych kilka godzin walczył ze swym nowym gadżetem. Ściągnął na dysk iTunesa, potem metodą prób i błędów zsynchronizował iPoda z komputerem. Wieczorem miał już przegrane sześć płyt. Gdy zszedł na dół i pokazał Technobojowi słuchawki, ten wyraźnie się ożywił. Machnął głową, wyciągnął ręce w kierunku prezentu, wydawał z siebie pomruki podniecenia. A. założył sobie słuchawki i podłączył je do wyjącej maszyny – raptem jego ciałem szarpnęło coś na kształt elektrowstrząsów. Wsłuchał się chwilę, ale rytm dobiegający z dudniących poduszek nie zgadzał się z rytmem uderzeń jego serca. Nałożył więc słuchawki Technobojowi na głowę i wyłączył kolumny. Chłopak z miejsca się poderwał, zaczął wykonywać nieskoordynowane ruchy, pląsy i podskoki. Po paru minutach jednak się zmęczył, opadł znowu na podłogę i z wolna wrócił do swojego normalnego trybu kołysania się tam i z powrotem. A. usiadł w kącie pokoju, założył słuchawki od iPoda, włączył go. I tak sobie trwali, każdy pogrążony w swojej muzyce. A. obudził się gwałtownie, cały zziębnięty i zdrętwiały. Nie miał zegarka, nie mógł więc stwierdzić, czy jest dopiero północ, czy już czwarta rano. Zdrzemnął się tylko czy przespał spokojnie pół nocy? IPod zamilkł, za to Technoboj chrapał tak głośno, jakby chciał przekrzyczeć dźwięki wypełniające mu uszy. Gdy jednak A. ściągnął z nich słuchawki, okazało się, że i chłopakowi skończyła się płyta. 59
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 59
5/5/11 3:03:15 PM
Pozostało zgasić światło, zamknąć drzwi, wrócić do siebie. Tak to się ciągnęło przez kolejne wieczory. A. siadywał ze swoim iPodem naprzeciwko Technoboja, który nawet na moment nie zdejmował z uszu słuchawek. Wstawał tylko po to, by zmienić płytę, choć – jak się A. zorientował – miał ich raptem trzy. A. wydawało się, że Technoboj jakoś bardziej niż poprzednio cieszy się, gdy A. do niego przychodzi. Mimo że chłopak nadal nie reagował na jego wejście – był całkowicie zasłuchany w to, co tam akurat leciało w słuchawkach i nadal obojętnie przyjmował wszystkie czynności, które A. na nim wykonywał, jak karmienie, mycie, podmywanie itd. Ale A. czuł, że ciało Boja wysyła tak jakby pozytywniejsze komunikaty. Czasami wręcz dostrzegał coś w rodzaju wdzięczności, sympatii, może nawet miłości w tępym spojrzeniu podopiecznego. Pewnej nocy A. zabrał ze sobą koc, karimatę i budzik. Gdy Technoboj zasnął, ukołysany dźwiękami techno, rozłożył obok niego karimatę, przykrył się kocem i zasnął, obejmując chłopaka w pasie. Pani Maria dzwoniła często, dziwnie rozchichotana i kokieteryjna. Nie wspomniała ani słowem o spotkaniu przed Saturnem, milczała też na temat swojego kochanka. Nieustannie za to przepraszała A., że nie może go zaprosić ani się z nim spotkać, bo jest bardzo zajęta. Czym dokładnie, tego już nie mówiła. Ale A. za nią nie tęsknił. 60
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 60
5/5/11 3:03:15 PM
Pod koniec listopada stało się nieszczęście. A. wyszedł z radia i jak zwykle wyciągnął iPoda z torby. Nie jeździł już rowerem, bo padał od kilku dni śnieg z deszczem, ulice były oblodzone i pełne lekko zamarzniętych kałuż. A. musiał więc używać środków komunikacji miejskiej, a ponieważ nie chciał mieć nic wspólnego z obecną w autobusach i tramwajach ludzkością, odcinał się od niej za pomocą odtwarzacza. Gdy jednak tym razem wkładał słuchawki do iPoda, okazało się, że nie może ich wcisnąć do końca. Próbował kilka razy, aż wreszcie zerknął do gniazdka. Tkwiło tam coś okrągłego, lśniącego, przezroczystego. Niemal mógł dostrzec w tym czymś swoje oblicze. Zajrzał do torby. Maleńka sakiewka z kuleczkami pochłaniającymi wilgoć rozerwała się, jej zawartość rozpełzła się po całej torbie, a jedna z kuleczek znalazła cichą i ciepłą niszę we wnętrzu jego iPoda. Przez następnych kilka dni starał się ją stamtąd wyciągnąć. Ale zaklinowała się tak bezwzględnie, że nie ruszały jej ani igły, ani pincety, ani szczypce, ani nawet prąd powietrza z odkurzacza. Była twarda i uparta, niczym nie dało się jej rozmiękczyć, podważyć czy choćby ominąć. IPod działał cały czas, na ekraniku wyświetlały się tytuły utworów i nazwiska wykonawców, ale A. przez jedną małą kuleczkę został odcięty od systemu. W końcu wrzucił iPoda do szuflady i postanowił przestać się nim interesować. Wtedy właśnie przypomniało mu się, jak kiedyś na szalenie ruchliwej ulicy Londynu, przeciskając się przez tłum przechodniów, przypadkiem spojrzał w dół. I ujrzał smutnego chłopaka, który trzymał przed sobą karteczkę z napisanym 61
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 61
5/5/11 3:03:15 PM
po angielsku zdaniem: „Zostałem okradziony”. Obok stał pusty kubeczek. Chłopiec miał minę, jakby chciał płakać i ledwo się powstrzymywał. A. nie mógł mu się długo przyglądać, nawet nie mógł mu się krótko przyglądać, gdyż tłum parł i pchał naprzód. Na szczęście, ledwo minął róg ulicy, zaatakowały go nowe bodźce i A. zapomniał o nieszczęśniku. Ale następnego dnia ujrzał chłopaka znowu w tym samym miejscu. I trzy dni później również. Z tą samą karteczką. Tkwił tu cały czas, A. zaczął się więc zastanawiać, czy aby nie jest on żebrakiem, który łapał skorych do wzruszeń przechodniów na bajeczkę o kradzieży. Jeśli tak, to metoda była całkowicie nieskuteczna – ludzie nawet się o niego nie potykali, a kubeczek stał cały czas pusty. Biedak był, ale jakby go nie było. A. chciał mu dać kilka groszy, to jest pensów, ze wstydem przypomniał sobie jednak, że nie ma w kieszeni monet, bo kontakt z nimi wywołuje u niego jakąś alergię – na dłoniach pojawiają się swędzące pęcherzyki. Wstyd i pamięć o biednym chłopaku przeminęły za rogiem. Następnego dnia A. wyjechał z Londynu. Dopiero teraz – po przygodzie z iPodem – wrócił do niego obraz człowieka, który stracił dostęp do systemu. System działał w najlepsze, kręcił się, migotał, dygotał, zwalniał, przyspieszał, niszczył, budował, pomnażał, dodawał... Był na wyciągnięcie ręki, pod nosem. Ale on już do niego nie należał. Afront ze strony iPoda sprawił, że A. stracił zainteresowanie nocnymi wizytami u Technoboja. Owszem, w poczuciu obowiązku zanosił mu jedzenie, czasami na62
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 62
5/5/11 3:03:15 PM
wet go karmił i mył, bo nie był pewien, czy chłopak sobie sam poradzi. Zaraz potem jednak wracał do siebie, nie ucałowawszy nawet Boja na dobranoc. A. postanowił też, że nie pojedzie w tym roku do domu na Boże Narodzenie. Gdyż Boże Narodzenie też jest przecież częścią systemu, który go odrzucił. Tuż przed Wigilią zadzwoni do rodziców z tą informacją, wykpi się jakimś ciężkim przeziębieniem. Zapewne i tak będzie im to obojętne. Niestety, wróciły także męczące i dręczące sny. Obsiadały A., gdy tylko zamykał oczy. Były malutkie i ciężkie. Gniotły go swoimi dupskami – jeden policzek, drugi płuca, trzeci trzustkę. Kolejne sadowiły się w okolicach genitaliów i pięt. Niektóre na zewnątrz, inne wewnątrz ciała. A. próbował je niekiedy zliczyć tuż po przebudzeniu, ale zawsze gubił się w rachunkach. Czasami było ich multum – nieruchome, ponure i cierpliwe nie opuszczały go przez całą noc, czasami był tylko jeden, za to wyjątkowo ruchliwy i natrętny. Ciągnął A. za nos, chwilę potem szeptał mu coś do ucha, by znienacka połaskotać go w grdykę i ugryźć w wątrobę. Nie było na niego rady ni lekarstwa. Nie pomagało wietrzenie pokoju przed snem czy picie gorącego mleka z miodem. A. poszedł nawet do lekarza, ale nie bardzo wiedział, jak mu wyjaśnić, że cierpi nie na bezsenność, lecz na nadmiar złych snów. Lekarz zresztą nie bardzo go słuchał, rutynowo przepisał jakiś lek, mrucząc jedynie, by uważał z dawkowaniem. A. nawet wziął raz i drugi po tabletce, miał nadzieję, że może chemia odmieni jakość i charakter tego, co mu 63
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 63
5/5/11 3:03:15 PM
się śni. Prawie zaspał do pracy, a jedyny efekt był taki, że senne potworki przychodziły z głębszych, ciemniejszych, zapomnianych zakątków jego ciała, które nawet nie miały swojej nazwy. A. nie pozostawało więc nic innego, jak samemu podjąć walkę o bezsenność. Nie było to łatwe, zwłaszcza w ten zimny czas, gdy krótkie dni nie bardzo różniły się od długich nocy. Pijał jakieś kawy i red bulle, oglądał jak leci programy telewizyjne. Starał się spać tylko tyle, ile było konieczne, by nie paść ze zmęczenia na antenie, do tego płytko i czujnie, właściwie na granicy jawy i śnienia. Ale ścierwa i tak go dopadały, drwiąc z jego wysiłków. Dużo także czytał, w nadziei, że zarazi swoje sny fikcją literacką. Niewiele to pomagało, choć wydało się A., że jego koszmary stały się odrobinę bardziej wyrafinowane. Przerabiał kolejne nowości i bestsellery, książki, o których pisano w gazetach. Czytał je zachłannie, ale niezbyt uważnie. Światy w nich opisane właściwie niewiele go obchodziły, liczył się przede wszystkim sam akt czytania, który miał go jak najdłużej trzymać z dala od jego własnego, obcego świata. Tej nocy A. kończył Gottland Mariusza Szczygła. Dobrnął do ostatniej strony nieco za szybko. Poczuł rozczarowanie i niepokój, zwłaszcza że następnego dnia nie musiał iść do pracy, mógł więc, niestety, pospać sobie dłużej. Rozważył możliwość sięgnięcia po następną książkę, ale odrzucił ten pomysł. Bał się, że szybka zmiana klimatu spowoduje niepożądaną obniżkę ciśnienia, a to mogłoby rzucić go w łapy Morfeusza. 64
KP_nieobecni+(do II korekty)cs3.indd 64
5/5/11 3:03:15 PM