Wielkie przewartościowanie – filozofia działania
P
roces zakończył sprawy marcowe i została pustka więzienia. Więzienie zaczęło się oczywiście dużo wcześniej. 10 marca 1968 roku po przesłuchaniach, kiedy zawieźli mnie do pawilonu XII, nagle te dziesięć miesięcy wolności – niezwykłej, intensywnej, niesamowitej – przestały istnieć. Czułem się, jakbym stąd nigdy nie wychodził. Była taka historyjka, którą chciałem opowiedzieć Gajce, wśród innych opowieści o więzieniu i zapomniałem. W momencie, kiedy położyłem się na swoim koju w celi, nagle mi się ona przypomniała i znów chciałem ją opowiedzieć Grażynie. Te dwa brzegi jakby zetknęły się ze sobą i między nimi nic już nie było. Wszystko z tamtego brzegu pamiętałem dużo lepiej niż to, co było w środku na wolności. I tak było zawsze: wracałem do więzienia i nagle wszystkie więzienia stykały się ze sobą brzegami aż po ten ostatni raz, tak jakbym miał za sobą nieprzerwane dziewięć lat. To jest przyczynek do refleksji o czasie. Bo cóż jest w więzieniu najważniejsze? Oczywiście czas. Czas mijający. Czas, który jest teraźniejszością, czas, który jest przeszłością, czas, który masz przed sobą. To zabawne, bo o pierwszym wyroku – zamknęli mnie wtedy na dwa lata z kawałeczkiem – mówiłem: nigdy nie siedziałem dłużej niż sześć miesięcy. W każdym momencie miałem taką perspektywę, że wyjdę za jakiś czas, który nie obejmował nigdy więcej niż sześć miesięcy. Jako czas siedzenia przeżywałem więc najwyżej te sześć miesięcy, nigdy nie myślałem o dwóch latach, ani do przodu, ani do tyłu. A czas mijał i pewnego dnia okazywało się, że wychodzę. Zapisano, że tego dnia o tej godzinie masz wyjść i wychodzisz. Jak mówię, w więzieniu tylko zamknąć cię nie muszą, wypuścić muszą. Są więc przynajmniej dwa różne czasy. Jeden – ten z zegarów i kalendarzy, a drugi – przeżyć, to jest czas przeżywany, i niewiele mają one ze sobą wspólnego. Tym razem uwierzyłem, że będę siedział piętnaście lat, i przez te godziny i minuty, noce i dnie, i miesiące – przeżywałem jako czas swego siedzenia – 15 lat. Czytałem wtedy dużo o czasie. Czy może w każdej książce, którą czytałem, odnajdywałem refleksje o czasie. Prousta i Czarodziejską górę Manna czytałem chyba już wcześniej; Husserla na pewno znacznie później. Bardzo trudno powiedzieć, co wymyśliłem sam, a co wyczytałem w tych różnych książkach. Coś tam jednak na pewno wymyśliłem. W więzieniu musi się myśleć o czasie, a miałem go na to myślenie bardzo dużo.