Remigiusz Grzela "Wolne"

Page 1

wolne ROZMAWIA REMIGIUSZ GRZELA

wydawnictwo krytyki politycznej



od autora

Dla mnie to bohaterki. Kobiety, które chciałem poznać; które wygrały swoje życie. Do niektórych wracałem kilkakrotnie, przekonując się, że perspektywa czasu te same tematy oświetla innym światłem albo powoduje inną otwartość, i że na przykład rozmowa o dzieciństwie może za każdym razem wydobyć z pamięci inny jego fragment. Bywało, że z kilku spotkań powstawał jeden tekst albo powstawało kilka tekstów. Czasem zadawałem te same pytania, po latach. Przez lata nagrywałem bohaterki tej książki, nie wiedząc często, czy te rozmowy gdzieś opublikuję. Po prostu interesowały mnie ich biografie. Albo życiowy przełom. Rozmowa z Wandą Wiłkomirską, z którą wcześniej rozmawiałem wielokrotnie, musiała powstać. — Wielka skrzypaczka po latach emigracji wróciła do Polski, aby sprawdzić, czy jest w stanie tutaj mieszkać. Wcześniej przestała koncertować i uczyć. Chciałem zapisać ten nowy fragment biografii — bez muzyki. O rozmowie z Julią Hartwig marzyłem wiele lat. Bałem się jednak, znając wcześniejsze wywiady z tą jedną z najważniejszych dla mnie poetek. Zawsze była lapidarna. Unikała osobistego tonu w rozmowach. Kiedy skończyła dziewięćdziesiąt lat, chciałem po prostu zapytać, co jest najważniejsze w życiu. Okazało się, że Julia Hartwig tym razem chce powiedzieć więcej. A może wcześniej nikt nie zapytał na przykład, co należało do jej zadań, kiedy w czasie wojny była łączniczką.

od autora

5


Każde spotkanie z Henryką Krzywonos-Strycharską i jej mężem Krzysztofem jest niezwykłe. Z każdego zapamiętuję coś, co wydaje się ważne. Pani Henryka jest prawdziwym człowiekiem Solidarności. Kiedy artyści walczyli o swój głos w proteście „Teatr nie jest produktem — widz nie jest klientem”, powiedziała, że jak będzie trzeba, dołączy do strajku, że można na nią liczyć. Bo można. Byłem szczęśliwy, że zgodziła się opowiedzieć o swoim życiu, tak bolesnym, że chciałoby się panią Henrykę natychmiast przytulić. A przecież jest szczęśliwa. Rozbraja radością i energią. Będąc kierownikiem literackim Teatru Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego, przekonałem dyrektora Macieja Kowalewskiego, aby Alina Świdowska dała u nas premierę monodramu — opowieści o jej matce, lekarce z getta Adinie Blady-Szwajger. Wstrząsającej historii naznaczającej tę postać na całe życie. Również życie jej córki. Więc wieczorem wychodziła na scenę i grała własną matkę, włączając w tekst fragmenty swoich wspomnień i komentarzy, mówiąc otwarcie o poczuciu odrzucenia. Rozmowa o tej relacji była jedną z trudniejszych, jakie przeprowadziłem. Kiedy po raz kolejny obejrzałem Pasażerkę, zapragnąłem odszukać autorkę noweli, na podstawie której film został nakręcony — Zofię Posmysz. I zapytać o wolność. Opowiedziała o ucieczce od wolności. Z Teresą Torańską, na której wywiadach wychowałem się jako dziennikarz, szukaliśmy tego pierwszego pokarmu, który żywił jej zawodową ciekawość. Chciałem dotknąć miejsca, w którym narodziła się jako reporterka. Zobaczyć źródło. Imponuje mi jej intuicja w wyborze tematów, wchodzenie w „nieswoje dziedzictwo”, o czym mówi w naszej rozmowie. Jej niezłomność w tej materii. Hannę Krall chciałem zapytać o mamę. Powiedziała jasno, że nie będziemy o tym rozmawiać. Kiedy podejmowałem próby, mówiła: „nie” albo „kropka”. W pewnym momencie zapytałem, czy może mi pokazać zdjęcie mamy. Wyszła do drugiego po-

6

remigiusz grzela


koju. Wróciła ze zdjęciem. Opowiadając o nim, opowiedziała mi i o mamie, i o fragmentach dzieciństwa, zaznaczając, że usunie to przy autoryzacji. Zdecydowała się jednak ocalić te fragmenty. Kiedy wróciłem do Hanny Krall na kolejną rozmowę po blisko piętnastu latach, miałem poczucie, że już nie umiem nakłonić jej do zwierzeń. Jakby mój dziennikarski warsztat, zawodowe doświadczenie w jednej chwili wyparowały. Teresa Nawrot, aktorka Jerzego Grotowskiego, która — jak mówi — przeszła w tym teatrze piekło, kiedy rozmawiałem z nią po raz pierwszy, zachowywała dystans. „Nie znam pana, nie wiem, czy chcę mówić”. Minęło dużo czasu do naszej drugiej rozmowy. Zdecydowała się otworzyć dawne rany, może po to, by mogły się zabliźnić. Bo przecież z rozwiązaniem teatru Grotowskiego odzyskała wolność, a lata, które od tego zamknięcia minęły, działały na rzecz tej opowieści. Kiedy oglądałem dopiero co zmontowany film Agnieszki Holland W ciemności, poruszony losem dzieci ukrywających się pod opieką rodziców we lwowskich kanałach, nie mogłem przypuszczać, że poznam „dziewczynkę w zielonym sweterku”, Krysię Chiger. W czasie naszej rozmowy, wracając do wojennych wspomnień, płakała. Mówiła, że widziała film — i że już wystarczy. Nie chce się mierzyć ze wspomnieniami po raz kolejny. Wybiera życie. Mama Agnieszki Holland i Magdaleny Łazarkiewicz, Irena Rybczyńska-Holland dała kinu dwie ważne reżyserki, całą siebie oddaje innym. Nie tylko rodzinie i przyjaciołom córek. Stale się kimś opiekuje, daje mieszkanie, dla kogoś organizuje pomoc, zajmuje się bezdomnymi zwierzętami. Chciałem się dowiedzieć, skąd to myślenie wyłącznie o innych. Jakie są jego źródła. Również poznać przekonania Ireny Rybczyńskiej-Holland. Byłem ciekawy, czy w filmach Agnieszki i Magdy widoczne są tematy z biografii ich mamy. Czyli — gdzie jest początek ich kina. To książka o wolności i o ucieczce do niej.

od autora

7


Pragnę podziękować wszystkim bohaterkom za zaufanie i cierpliwość. Podziękowania należą się też osobom, które wierzyły od początku w siłę tych rozmów, umożliwiały kontakty lub w jakikolwiek sposób mi w tej pracy pomogły, w kolejności alfabetycznej są to: Agnieszka Baranowska, Ania Bimer, Jurek Bogajewicz, Manana Chyb, Justyna Dąbrowska, Monika Deptuła, Kasia Jezior, Agata Kabat, Piotr Konstantinow, Michał Korta, Maciej Kropiwnicki, Iza Matys, Katarzyna Montgomery, Wanda Ostrowska, Ania Piotrowska, Marta Szarejko. Mariuszowi Szczygłowi dziękuję za tytuł.


194

irena rybczyńska-holland


jak to możliwe, że się nie bałam rozmowa z Ireną Rybczyńską-Holland

Co jest najważniejsze w życiu? Miłość. Niekoniecznie miłość mężczyzny i kobiety, w ogóle najważniejsze jest, żeby kochać — ludzi, drzewa, kwiaty. Ważna jest niezależność. Bo daje możliwość demonstrowania swoich poglądów, swoich myśli. Pozwala nie kierować się niczyim dyktatem. Chyba nigdy się sobie nie sprzeniewierzyłam. Podarowałaś mi kiedyś kilka kartek maszynopisu opowieści o swojej wyprawie do wolności, zaraz po wojnie. Zabrałaś to, co było w szkole, gdzie mieszkaliście — jakieś zeszyty. I poszłaś w długą trasę, żeby je sprzedać. Piszesz, że musiałaś być dorosła, żeby zapracować na całą piątkę. Na kogo pracowałaś? W domu po prostu nie było co jeść, a mieliśmy niemowlę — moja siostrzyczka urodziła się na przełomie roku 1943 i 1944. Ojciec był nauczycielem, kierownikiem szkoły, która w zimie 1945 roku była nieczynna. Kiedy nie miał swojego warsztatu pracy, nie był zdolny inaczej zarobić na życie. Ten obowiązek spoczął na mnie. Był jeszcze mój brat, młodszy ode mnie o trzy lata. Mama też pracowała w szkole? Nie, mama nigdy nie pracowała. To była moja druga matka, bo moja rodzona matka umarła trzy miesiące po moim urodzeniu, w szpitalu we Lwowie, na guza macicy, prawdopodobnie był to rak. Ojciec ożenił się z jej najmłodszą siostrą, młodszą od niego o dwadzieścia lat, więc moja druga matka była zarazem moją ciotką.

jak to możliwe, że się nie bałam

195


W którym momencie pojawiła się ta druga mama? Żebyś dobrze zrozumiał konteksty, opowiem ci o rodzinie. Mój dziadek — ze strony matki — był z zawodu krawcem, a jednocześnie wspaniałym śpiewakiem, śpiewał solowe partie w Kościele Mariackim w Krakowie, ale w Krakowie nie było dla niego pracy, więc wyemigrował na Ukrainę. Na Ukrainie otworzył warsztat krawiecki na dużą skalę, stopniowo przybyło mu czeladników, obszywał okoliczne polskie rodziny hrabiowskie i książęce. Zbierał zamówienia, a kiedy było ich wystarczająco dużo, sadowił na wóz swoich czeladników, zabierali połcie materiału i na parę miesięcy przepadał z domu, obszywając tych możnych. Wracał z wozami naładowanymi głowami cukru, bo wtedy cukier się sprzedawało w głowach, to wyglądało jak wielkie maczugi, no i wszelkim mięsiwem — wędzonym i marynowanym, słowem z dobrym jadłem. Przywoził oczywiście dużo pieniędzy. W ten sposób doszedł do pewnego majątku, stał się zamożnym człowiekiem. Bardzo tęsknił za Polską. Dawał temu upust, wyśpiewując przez okno, kiedy sobie trochę podpił, polskie pieśni. Prócz tego w kościele, w Białej Cerkwi, był punkt zborny dla uciekinierów z Sybiru i było wiadomo, że znajdą pomoc. Dziadek ich wyłuskiwał, a jeden z nich został nawet jego zięciem, mężem mojej najstarszej ciotki. Brał ich do domu, odżywiał i wyposażał na dalszą drogę do Polski. W związku z tym został aresztowany. Zabrano go z domu w zimie, w ostatniej chwili babcia zdołała mu narzucić na plecy burkę. Babcia wykupiła go za duże pieniądze. Ciężko zachorował na zapalenie płuc, co przerodziło się w suchoty, czyli w gruźlicę. Kiedy pojawiła się możliwość powrotu do Polski, zabrali się wszyscy, a dziadek był już wówczas leżący z powodu choroby. Kiedy przekraczali dawną polską granicę, kazał się wynieść na peron, żeby móc ucałować polską ziemię. W ciężkim stanie dojechał do Krakowa, który był jeszcze pod monarchią austro-węgierską. Dziadkowie mieli siedmioro dzieci, dwoje najstarszych już pracowało, ale pięcioro jeszcze nie i trzeba się było tym zająć. Dziadkowie liczyli, że dostaną rekompensatę za majątek utracony w rewolucji

196

irena rybczyńska-holland


bolszewickiej. Monarchia austro-węgierska dawała swoim obywatelom rekompensaty. Wyznaczono dzień, w którym należało odebrać pieniądze. Babcia była osobą ekstrawagancką, chodziła po Plantach z papierosem, co w tamtych czasach było niespotykane. Wystroiła się, poszła do banku, tymczasem kasjerka mówi: „A co to, pani nic nie wie, pani Kowalczewska? Powstała Polska, nie ma pieniędzy”. To był 11 listopada. Babcia podobno rymnęła na ziemię, potem długo chodziła po Plantach, dziadek się martwił. Kiedy wróciła, powiedziała, że powstała Polska, a pieniądze diabli wzięli, dziadek rozpłakał z obu powodów. — Wzruszył się głęboko, że powstała Polska, ale płakał też, że pieniądze przepadły. Niedługo potem zmarł. Moja najmłodsza ciotka, czyli potem moja druga matka, wylądowała w sierocińcu, który prowadziły siostry zakonne. Do końca życia nienawidziła nawet widoku stroju zakonnego, tak jej tam dali w kość. I teraz wracam do twojego pytania. Najpierw opiekowała się mną babcia, która zamieszkała z ojcem, bo przecież ktoś musiał się zająć niemowlakiem. Kiedy moja rodzona matka umarła, ciotka była w Trokach, w seminarium nauczycielskim. Teraz już nie miał kto opłacać jej szkoły, więc przyjechała do babci, czyli do nas. Skończyło się na tym, że znalazła się w łóżku mojego ojca i urodził się mój brat, a ojciec, jako człowiek honoru, ożenił się z nią. Gdzie to było? W Łucku, gdzie ojciec był inspektorem szkolnym. Ojciec pochodził z bardzo ładnej wsi nad Pilicą, niedaleko Sulejowa, położonej między lasami, w przepięknym miejscu. W domu była wielka bieda, studnię wybudowano dopiero w 1950 roku, więc nie mieli wody i kupowali ją od sąsiadów, tylko dla bydła, dla krowy i dla konia, bo zwierzyna musiała mieć. A do mycia to tylko na Boże Narodzenie i na Wielkanoc, specjalnie nie przejmowano się higieną. Moje wszystkie ciotki ze wsi, które bardzo kochałam, zwłaszcza dwie, Rózię i Michalinę, cały rok chodziły bez majtek.

jak to możliwe, że się nie bałam

197


Ojciec i jego los miały duży wpływ na moje życie, na moje usposobienie i chyba też na moje poglądy. Ojciec wyrwał się ze wsi, był zdolnym chłopcem. Zresztą dziadek też się wyróżniał, bo był jedynym rolnikiem we wsi prenumerującym gazetę, starał się, żeby jego dzieci były bardziej oświecone. Ojciec, żeby się uczyć, a miał bardzo duży pęd do nauki, chodził codziennie siedem kilometrów do szkoły powszechnej. Po niej podjął naukę w seminarium nauczycielskim w Piotrkowie. W Piotrkowie utrzymywał się sam, z korepetycji. Babcia raz w miesiącu przynosiła mu w węzełku trochę masła, jajek, to, co wiejska matka z ubogiego domu może dać. Babcia opowiadała mi, że brała te wszystkie rzeczy w węzełek, również swoje buty, miała ten węzełek przewieszony na kiju przez plecy, i szła torami kolejki sulejowskiej, bo z pobliskiego Sulejowa do Piotrkowa wiodła kolejka, nazywano ją Sulejką. Była nawet taka piosenka: „Jedzie kolejka, jedzie Sulejka, trzęsie się pani dobrodziejka”. Więc raz w miesiącu babcia niosła Władkowi, bo tak miał ojciec na imię, jedzenie. Był uparty, skończył wyższe kursy nauczycielskie. Najpierw był nauczycielem, potem kierownikiem szkoły, a w końcu wygrał konkurs na inspektora szkolnego, więc to był kolosalny awans. Obsadzono nim inspektorat w Łucku, gdzie się urodziłam. Długo tam nie zabawił, chociaż pokochał te strony bardzo. Otrzymał zarządzenie z Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, aby dokonać spisu, takiego referendum wśród miejscowych, w jakim języku chcieliby, aby nauczano ich dzieci. To była ludność niepiśmienna, ukraińska, bo Polacy mieszkali głównie w miastach. Towarzyszyło temu sekretne polecenie, żeby robić krzyżyk w rubryce „język polski”. Ojciec nie uszanował tego i nakazał nauczycielom, aby wpisywali krzyżyk zgodnie z wolą pytanych. Z tego powodu przeniesiono go do Biłgoraja, co było degradacją. Dlaczego opowiadam tak szczegółowo? Bo to charakteryzuje mojego ojca — był bardzo uczciwym człowiekiem, nie wyobrażał sobie, że można by dokonać takiego sprzeniewierzenia. W Biłgoraju też nie zagrzał długo miejsca, bo nie chciał wstąpić do bbwr.

198

irena rybczyńska-holland


Wszyscy urzędnicy państwowi w owym czasie byli do tego zobowiązani. Odmówił; nie miał szacunku dla tego rządu. Przenieśli go na emeryturę. Miał czterdzieści lat i przeszedł bardzo ciężką drogę, żeby coś osiągnąć. W domu był ciężki kryzys, ojciec miał nawet moment, kiedy zaczął trochę pić, trochę grać w karty, ale szybko wziął się w garść i otrzymywał pracę w szkolnictwie prywatnym. Miał niewielką emeryturę i zatrudniał się jako kierownik w szkołach prywatnych. Fragment maszynopisu, na który się powołałem na początku, zadedykowałaś wielkiej aktorce, Bohdanie Majdzie, legendarnej matce z filmu Dom wariatów Marka Koterskiego. Napisałaś, że była twoją najbliższą przyjaciółką. Kiedy się poznałyście? Poznałam Dankę w Warszawie, w gimnazjum Królowej Jadwigi, miałam czternaście lat. Była taka śliczna, miła. Miała piękne usta i pocałowałam ją w szatni, ale nie, nie było żadnego erotyzmu między nami, tylko bardzo się pokochałyśmy. Nikogo na świecie, poza rodziną, nie kochałam tak jak Danki, a może kochałam ją więcej, bo inaczej. Chodziła do klasy angielskiej, ja do francuskiej. Byłyśmy sobie tak bliskie. Jej ojciec był woźnym w zus-ie. Majdowie mieszkali na Grzybowskiej, z ich mieszkania wchodziło się bezpośrednio do kancelarii zus-u, a stamtąd na ulicę Łucką. To było fantastyczne miejsce do ukrywania ludzi z getta, bo bardzo blisko sądów w dzisiejszej Ali Solidarności, a — jak wiadomo — przez sądy wydostawało się bardzo dużo ludzi z getta. Bronek, najmłodszy brat Danki, pracował jako goniec zus-u, jego rejonem było getto, dzięki temu masę spraw udawało się załatwić. Danka zawsze umiała wyciągnąć z kościoła metryki chrztu, a Bronek przenosił je do getta. Dzieci z getta przemykały przez sądy na aryjską stronę po chleb, po pieniądze. Adres Majdów był znany. Matka Danki, pani Barbara Majdowa, była Czeszką. Dlatego chyba już bardzo wcześnie pokochałam Czechów. Była wspaniałą kobietą, nikogo nie wypuściła z mieszkania bez nakarmienia, bez zaopatrzenia w prowiant. W tym domu bez

jak to możliwe, że się nie bałam

199


przerwy się kotłowało, między innymi przez rok mieszkał u Majdów Żyd, którego później, przez Janka Strzeleckiego, umieściliśmy w partyzantce al-owskiej. Nagle, po paru tygodniach, zjawił się w domu Majdów z białą chustą na szyi, nasączoną krwią. Jechał tak z Kielc, co było niebezpieczne, bo miał bardzo semicki wygląd. Próbował sobie poderżnąć gardło, bo dokuczano mu w tej partyzantce, ale nie starczyło mu siły czy odwagi. Stary Majda otworzył drzwi i krzyknął: „Panie Władysławie, dlaczego pan nam to zrobił?!”. I jego wygląd, i ta chusta były tak podejrzane, że przecież mógł kogoś pociągnąć za sobą. Ale zaraz Majda dodał: „Danka, biegnij po doktora Wiechno”. Doktor Wojciech Wiechno, o którym pisze Władysław Bartoszewski w książce Ten jest z ojczyzny mojej pomagał wszystkim — Żydom, nie Żydom. Zszył tę szyję. Jeszcze przez jakiś czas pan Władysław mieszkał u Majdów, a potem, niestety, zapisał się do Hotelu Polskiego, który miał być dla wielu Żydów szansą na ratunek. Niemcy zwabili tam Żydów z paszportami państw, z którymi Niemcy nie były w stanie wojny. Miano wymienić ich za niemieckich jeńców wojennych, wywożąc z Polski. Niestety to była pułapka. Ślad po Władysławie zaginął. Z dokumentacji Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem wiem, że obie z Bohdaną Majdą pomagałyście żydowskiej rodzinie Samstein-Feuerman. W 1990 roku otrzymałaś za tę pomoc tytuł Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Jak zaangażowałaś się w tę pomoc? Anek, mój oficjalny narzeczony, był Żydem i nazywał się Arnold Majorek, w czasie okupacji nosił nazwisko Jan Andrzej Masłowski. Tę rodzinę znał jeszcze z getta. W czasie, o którym mówimy, Anek był guwernerem syna pewnego przedsiębiorcy, który miał willę w Skolimowie, a w Warszawie nieduży zakład kosmetyków. Feuermanowie byli już dwukrotnie obrabowani przez szmalcowników i za ostatnie pieniądze wynajęli w Skolimowie jakiś pokoik. Nie mieli pieniędzy, jedli to, co w nocy ukradli na grządkach.

200

irena rybczyńska-holland


Był sierpień, ona była w zaawansowanej ciąży, w piątym czy szóstym miesiącu. Więc w tymże Skolimowie spotkał ich Anek i dowiedział się, w jakiej są rozpaczliwej sytuacji. Zrobił wówczas alarm i umówił spotkanie. Feuermanowie nie chcieli się spotkać, byli wystraszeni. W końcu udało się, spotkaliśmy się nad glinianką, w której była woda. Przyszedł nasz zwierzchnik ak-owski, Stefan Krystosiak, bardzo porządny człowiek, już nie żyje. Poza mną były również moja przyjaciółka Basia Ostrowska i jej siostra Krystyna. Byłyśmy w czasie wojny łączniczkami ak. Pamiętam, że siedzieliśmy nad tą glinianką, machając nogami i rozmawiając o wszystkim, ale przeważnie o Lechoniu, Beethovenie, o literaturze. Nie o tym, co trzeba. Ale mając już wiedzę o tym, gdzie ta rodzina mieszka, postanowiłyśmy coś zrobić. Wówczas Basia Ostrowska, której ciotka miała willę w Chylicach, zaraz za Skolimowem, postanowiła ich tam ulokować. Opowiedziała ciotce, że spotkała przyjaciół, że to jest małżeństwo z mezaliansu, że rodzice pana młodego nie uznali jego żony i ich po prostu wygnali, a przecież ona jest w ciąży, tułają się, nie wiedzą, gdzie się podziać. Czyli nie powiedziała ciotce, że to byli Żydzi? Nie. Ciotka miała w ogrodzie stróżówkę. Zgodziła się nająć Feuermana jako stróża i oddać mu tę stróżówkę na mieszkanie. Tam był maciupeńki przedpokój i jedno pomieszczenie, o ile pamiętam bez wody, z piecykiem-kozą, i tam się wychował ich mały synek Piotruś. Później okazało się, że ciotka Basi od razu wiedziała, że są Żydami. Zapytała nas, jak mogłyśmy, głupie, sądzić, że nie wiedziała, że ma przed sobą Żydów. Na stronie poświęconej Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata przeczytałem też: „Wkrótce do ukrywających się dołączyły siostra i koleżanka Wandy Feuerman — Zofia Kamińska oraz Basia Malinowska. Barbara Ostrowska wspomina: „Wszystkimi ich sprawami życiowymi i bytowymi zajmowałam się sama, przy

jak to możliwe, że się nie bałam

201


pomocy moich przyjaciół: Ireny Rybczyńskiej i Bohdany Majdy”. Ile miałaś lat? To było w 1943 roku, miałam już osiemnaście. Za taką pomoc groziła kara śmierci. Miałaś jakieś poczucie niebezpieczeństwa? Czy się bałam? Nie. Boję się jechać szybko samochodem, ale w czasie okupacji nie bałam się niczego. Możesz to zrozumieć? W ogóle mało się w życiu boję. Sama siebie nie rozumiem. Kiedy mieszkaliśmy w prywatnej szkole w Jeziornie Fabrycznej, bo ojciec był jej kierownikiem, na strychu był mały magazyn pistoletów, amunicji i opasek powstańczych, bo w zimie 1943 roku było już wiadomo, że coś nastąpi, więc trwały przygotowania. I kiedy wybuchło powstanie warszawskie, dostałam wiadomość od mojego zwierzchnika z ak, żeby przygotować, co się da, włożyć do walizki opaski powstańcze, pistolety i amunicję i przywieźć do Lasu Kabackiego, do wsi Kabaty, za Powsinem. I ja to zrobiłam. Nie miałam nawet pasów do związania tej walizki. Miałam rower i znosiłam tę walizkę ze strychu, a w szkole latem stacjonowali żołnierze niemieccy, wehrmachtowcy, i jeden z nich pomógł mi ten ciężar znosić. Później umieścił tę walizkę z tyłu, na bagażniku roweru i jeszcze pasami ją przywiązywał, żeby nie spadła. Dopytywał, co to jest, że takie ciężkie. Sama sobie nie wierzę, ale się nie bałam, niczego, wierzyłam w swoją gwiazdę. Nie jestem człowiekiem wierzącym. Przez Holocaust ostatecznie straciłam wiarę w Boga. Absolutnie mi się to nie godziło, żeby mógł istnieć jakiś Bóg, który w dodatku ma się zajmować losem każdego człowieka. To był dla mnie absurd. Stałam się kompletnie niewierząca już jako dziewczynka czternasto-, piętnastoletnia. Nigdy już nie wróciłam do tej wiary. W dzieciństwie chorowałam na bezsenność i strasznie cierpiałam z powodu braku mojej rodzonej matki. Druga matka mnie nie krzywdziła, ale urodził jej się syn, mój braciszek, którego bardzo kochałam, czując równocześnie, że nie jestem tak kochana, jak mogłabym być kochana przez rodzoną matkę. Ro-

202

irena rybczyńska-holland


biłam więc próby z panem Bogiem — jeżeli jest, to niech którejś nocy ujrzę swoją matkę, niech mi ją pokaże, niech ona mi się pokaże. Straszliwie się tym męczyłam, ale to nic nie dało. To już całkowicie nadwątliło moją wiarę, bo pomyślałam, że jeśli byłoby prawdą, że dusze idą do nieba, to przecież moja matka by do mnie w nocy przyszła. Bóg przegrał ten zakład. Uratowana przez was Wanda Samstein-Feuerman wspominała ten pobyt w Chylicach: „Myślę, że w jakiś swoisty sposób w tych strasznych czasach byłam tam prawie szczęśliwa. Zadziwiający był zupełny brak antysemityzmu u dziewcząt dorastających, bądź co bądź, przed wojną, w okresie wzmagającego się antysemityzmu w Polsce. Były zupełnie wyprane z tego uczucia”. Bo byłyśmy zupełnie z tego wyprane. Opowiem ci coś. Mieszkamy w Biłgoraju, w dużym, drewnianym domu, na parterze. Mam pięć lat. Przychodzi do nas kobieta z nabiałem — jaja, ser, mleko. Między pokojem a kuchnią jest różnica poziomów. Kiedy ta kobieta przychodzi, zawsze opowiada różne historie, lubię sobie siadać na tym wyższym poziomie i słuchać. I nagle ona mówi, że stało się nieszczęście, bo znów Żydzi złapali katolickie dziecko i je zabili. Jak zabili? Nabili beczkę gwoździami, wsadzili dziecko do beczki i turlali ją po ulicy, żeby z dziecka wyciekła krew, a z tej krwi robią macę i muszą ją jeść na swoje święto. To mi zostało na całe życie, możesz sobie wyobrazić? Najpierw pobiegłam do rodziców z przerażeniem i rozpaczą — co to znaczy, kogo łapią, kiedy. Rodzice oczywiście wytłumaczyli, że to nieprawda, że Żydzi to nasi bracia, tacy jak my, ale ja wtedy niezupełnie uwierzyłam. W Biłgoraju mieszkało bardzo wielu Żydów i czasem zachodził któryś do nas, z taką czy z inną sprawą, znałam tych ludzi. Więc ta opowieść była wielkim szokiem, dociekałam jeszcze przez parę dziecięcych lat, pytałam na przykład księży. Ale znów księża grzmieli z ambon, że Żydzi zamordowali Chrystusa, więc to wszystko wprowadziło do mojej głowy wielki zamęt i temat żydowski stał się od tej chwili moim problemem

jak to możliwe, że się nie bałam

203


na całe życie. Ja szybko zrozumiałam, co to jest antysemityzm. Kiedy zaczęła się wojna, kiedy zobaczyłam, jak Żydzi cierpią, jak są upokarzani, giną za swoje pochodzenie, postanowiłam pomagać i jeśli to możliwe, ratować. Już powiedziałam, że moim oficjalnym narzeczonym był Żyd. Nazywał się oficjalnym narzeczonym, bo to mu było pomocne. Jak to się stało, że zostałaś łączniczką? To się musiało stać, przecież miałam już piętnaście lat, kiedy zaczęła się wojna. Wiadomo było, że trzeba walczyć z Niemcami. Przyszedł znajomy i zapytał, czy chciałabym wstąpić. Chciałam. Nigdy nie chciałabym wstąpić do Narodowych Sił Zbrojnych, to rozpoznanie miałam, bo nsz był wredną organizacją. Wiem o przypadku, kiedy nsz-owcy wydali Niemcom kryjówkę Żydów w Lesie Kabackim. W 1941 roku wstąpiłam do Związku Walki Zbrojnej, organizacji, która się później przekształciła się w ak. Łączniczki były krwioobiegiem, wszystko załatwiały, przewoziły rozkazy, prasę, jeśli była konieczność — również amunicję. Byłam jasną blondynką z niebieskimi oczami, Niemcy mnie zawsze bardzo lubili. Kiedy woziłam materiały wybuchowe albo gazetki, zawsze wsiadałam do pierwszego przedziału w tramwajach, bo był Nur für Deutsche — tylko dla Niemców. Wtedy czułam się bezpieczna, a jeśli miałam ciężar, to mi pomagali. Kiedyś miałam odebrać z placu Wilsona paczkę z dynamitem i przekazać ją w kawiarni na Marszałkowskiej, róg Wilczej. Przyszłam za wcześnie, na placu Wilsona była — i jest do dzisiaj — księgarnia. Zobaczyłam Sól ziemi Wittlina. Kosztowała złotówkę, pamiętam jak dzisiaj, ale miałam tylko złotówkę i nie wiedziałam, co się może jeszcze zdarzyć. Nie mogłam się pozbyć tej złotówki, bo miałam potem pójść do kawiarni. Nie kupiłam, ale zapamiętałam to na zawsze. Taszcząc ciężar, który ktoś mi przekazał na peronie, wsiadłam do pierwszego przedziału i jakiś Niemiec pomagał mi to znosić. Zapytał, co dźwigam. Odpowiedziałam: Glass — szkło.

204

irena rybczyńska-holland


Irena Rybczyńska-Holland — dziennikarka. W czasie wojny była w vii Obwodzie „Obroża” Okręgu Warszawskiego ak. W 1945 roku była nauczycielką szkoły w Budziszewicach. Przez dwa lata, do roku 1947, pracowała w Naczelnym Komitecie Wykonawczym Stronnictwa Ludowego. W latach 1946 — 1950 studiowała na Wydziale Dziennikarskim Akademii Nauk Politycznych, ponadto na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Warszawskiego (filozofia; nieukończone). W tym czasie była też redaktor naczelną pisma „Wolna Wiciowa Gromada”. W 1948 roku była redaktor naczelną „Nowej Wsi” (potem pracowała tam również od 1950 do marca 1968). W latach 1949 — 1950 pracowała w redakcji oświatowej Polskiego Radia. Od 1968 do 1973 roku w miesięczniku „Ty i Ja”. W latach 1973 — 1980 w miesięczniku „Magazyn Rodzinny”. W 1981 roku współuczestniczyła w zakładaniu Komitetu Ochrony Praw Dziecka. W stanie wojennym woziła swoim samochodem matrycę pisma „Solidarność”, pomagała w redagowaniu pisma „Spectator”. Była także emisariuszką na Polskę założonej w Paryżu organizacji „sos Pomoc Chorym w Polsce”. W 1999 roku uczestniczyła w grupie założycielskiej „Otwartej Rzeczpospolitej”, stowarzyszenia przeciwko antysemityzmowi i ksenofobii. Członek Związku Zawodowego Dziennikarzy rp (1950 — 1951) i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (od 1951). W 1990 roku otrzymała tytuł Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Wydała książki: Jak być kochaną babcią?, Jak sobie radzić z małym dzieckiem?, Jak kochać córkę?

jak to możliwe, że się nie bałam

215



geneza

Niektóre z opublikowanych w książce rozmów ukazały się wcześniej drukiem w miesięczniku „Bluszcz” (dwie z trzech części rozmowy z Julią Hartwig i rozmowa z Krystyną Chiger), „Gazecie Wyborczej — Wysokich Obcasach” (Alina Świdowska), miesięczniku „Literatura” (pierwsza część rozmowy z Hanną Krall), miesięczniku „Zwierciadło” (druga część rozmowy z Hanną Krall, pierwsza część rozmowy z Teresą Torańską, a także rozmowy z Henryką Krzywonos, Zofią Posmysz, Agnieszką Holland, Magdaleną Łazarkiewicz). Czytelnika odsyłam także do mojej poprzedniej książki z wywiadami Hotel Europa (Prószyński i S-ka, Warszawa 2009), w której znajduje się obszerna rozmowa z Wandą Wiłkomirską. Za jej kontynuację uważam rozmowę zamieszczoną w książce, którą oddaję teraz do rąk Czytelnika.

Rozmowy z Aliną Świdowską i Henryką Krzywonos były nominowane do Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej.

238

geneza


spis treści

od autora ___ 5 julia hartwig: to, co najważniejsze ___ 11 henryka krzywonos: solidarność to nie jest puste słowo ___ 45 alina świdowska: alina, córka adiny ___ 59 zofia posmysz: żyję. to wielki temat ___ 79 teresa torańska: nie mam czasu na marzenia ___ 91 wanda wiłkomirska: nic nie zginęło ___ 113 teresa nawrot: ogień z rąk do rąk ___ 133 hanna krall: wydarzyło się naprawdę ___ 157 krystyna chiger: dziewczynka w zielonym sweterku ___ 179 irena rybczyńska-holland: jak to możliwe, że się nie bałam ___ 195 agnieszka holland: dobro jest tajemnicą ___ 217 magdalena łazarkiewicz: jest coraz jaśniej ___ 229 geneza ___ 238 indeks ___ 239

spis treści

245



Wolne rozmawia Remigiusz Grzela Warszawa 2012 © Copyright by Remigiusz Grzela, 2012 © Copyright for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2012 Wydanie i Printed in Poland isbn 978-83-62467-97-6 (oprawa miękka) isbn 978-83-63855-00-0 (oprawa twarda) Redakcja Justyna Dąbrowska Indeks Aleksandra Toeplitz Zdjęcia s. 10: Danuta Węgiel / Fotonova · s. 44, 78, 90, 228: Michał Korta / kortastudio.com (dziękujemy autorowi za udostępnienie zdjęć) · s. 58: Jacek Waszkiewicz / Reporter · s. 112: Mikołaj Grynberg · s. 132: z archiwum Teresy Nawrot (dziękujemy za udostępnienie zdjęcia) · s. 156: Rafał Nowak / be&w · s. 178: Jakub Ostałowski / Fotorzepa / Forum · s. 194: Katarzyna Adamik (dziękujemy autorce za udostępnienie zdjęcia) · s. 216: Piotr Kala / Fotorzepa / Forum Zdjęcie na okładce Zija i Pióro Korekta Monika Ples | tessera.org.pl Projekt graficzny i typograficzny, skład i łamanie Marcin Hernas | tessera.org.pl Opracowanie zdjęć Paweł Wójcik | tessera.org.pl Książkę złożono pismami Abril Veroniki Burian i Joségo Scaglione oraz Ohrada Františka Štorma


Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Foksal 16, ii p., 00-372 Warszawa redakcja@krytykapolityczna.pl www.krytykapolityczna.pl Druk i oprawa

www.opolgraf.com.pl

Książka ukazuje się dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej są dostępne w promocyjnej cenie w siedzibie Krytyki Politycznej (ul. Foksal 16, ii p., Warszawa), Świetlicy kp w Łodzi (ul. Piotrkowska 101), Świetlicy kp w Trójmieście (ul. Nowe Ogrody 35, Gdańsk), Świetlicy kp w Cieszynie (ul. Zamkowa 1, Cieszyn) oraz księgarni internetowej kp (www.sklep.krytykapolityczna.pl), a także w sieci Empik i dobrych księgarniach na terenie całej Polski.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.