WSPÓŁPRACA Przewodnik dla dzieci Janina Ochojska
Jakub Bożek Agnieszka Wiśniewska ilustracje: Anna Pluta Wydawnictwo Krytyki Politycznej
WSPÓŁPRACA Przewodnik dla dzieci Janina Ochojska
Jakub Bożek Agnieszka Wiśniewska ilustracje: Anna Pluta
Publikacja powstała dzięki współpracy: Joanny Wowrzeczki (wymyśliła książkę i prowadziła warsztaty o współpracy), Anny Pluty (narysowała obrazki do książki, zaprojektowała okładkę i prowadziła warsztaty), Kasi Górnej (organizowała warsztaty), Anny Cieplak i Agnieszki Muras (pomagały w przygotowaniu warsztatów), Janiny Ochojskiej (opowiedziała swoje historie), Jakuba Bożka (napisał o mrówkach, fizykach i lekarzach), Agnieszki Wiśniewskiej (napisała o filmie i KOR-ze), Joanny Olech (zredagowała teksty), Magdy Jankowskiej (zrobiła korektę), Stefana Brajtera (złożył książkę), Izy Jasińskiej i Asi Tokarz (pilnowały wszystkich), Gosi Łukomskiej, Doroty Głażewskiej, Danuty Sonnenfeld (rozliczały i księgowały) i wielu członków zespołu Krytyki Politycznej oraz ich przyjaciół, którzy zaangażowali się w projekt.
3
Wstęp
. y c a r łp ó sp w o a żk ą si k st je To . y b so o sp e żn ó r a n y c a r łp ó sp w O
4
K
iedy po raz ostatni robiliście coś wspólnie z innymi? Hmmm… Może wspólnie z bratem umyliście samochód rodziców? Albo z babcią upiekliście ciasto? Wspólnie, rzecz jasna. A może zbudowaliście wspólnie szałas w lesie? Albo wspólnie wylaliście ślizgawkę koło szkoły? Pomyśl – łatwiej byłoby samemu? Czy może wspólnie jest weselej, szybciej, skuteczniej? Może namiot rozbity wspólnie stoi pewniej? A wspólnie upieczone ciasto lepiej smakuje? Może kiedy współpracujemy – zbliżamy się do siebie? Bardziej się lubimy, uczymy się rozumieć i szanować wzajemnie? Współpracują pszczoły i mrówki, ryby i słonie. Czasami od tego zależy ich życie. Współpracując, ludzie dokonują wielkich rzeczy. O tym jest mowa w tej książce.
7
Przedstaw siÄ™, zanim pomoĹźesz
8
W
yobraźcie sobie małe miasteczko u podnóża gór. Wąskie uliczki przysypane śniegiem. Niskie murowane budynki z drewnianymi okiennicami. Zimno, ale przyjemnie. Mróz szczypie w twarz. Tomek i Ola wybierają się z córką na spacer. Przy okazji chcą fotografować góry. Jest sielankowo. Nic nie zwiastuje mającego nastąpić dramatu. Rodzice, zajęci robieniem zdjęć, na moment tracą dziewczynkę z oczu. Gdy zaczynają rozglądać się za córką, dostrzegają, jak wchodzi na skuty lodem staw. Słyszą cichy trzask, a po chwili drugi – głośniejszy. Zaczynają biec, ale jest już za późno – córka wpada do stawu. Tomek i Ola wskakują za nią. Dopiero po trzydziestu minutach znajdują ją pod lodem. Kiedy wreszcie wyciągają dziecko na brzeg, natychmiast dzwonią na pogotowie. Dyspozytor wysyła karetkę i szybko mówi rodzicom, jak udzielić pierwszej pomocy: trzydzieści
10 ucisków na klatkę piersiową, dwa oddechy z ust do ust… I tak aż do przyjazdu karetki, osiem minut później. Ratownicy nerwowo sprawdzają puls dziewczynki… NIC. Jeden z nich przystawia policzek do jej ust, by sprawdzić, czy oddycha… też NIC. Temperatura ciała dziewczynki spada do 19 stopni. Wydaje się, że dziecko jest martwe, ale nikt nie chce się jeszcze poddawać. Ratownicy wzywają helikopter, który zabiera dziewczynkę do najbliższego szpitala. Tam chirurdzy uruchamiają płucoserce – mądrą maszynę, która zastąpi dwa najważniejsze organy wewnętrzne nieprzytomnego dziecka. Żeby urządzenie spełniło zadanie, lekarze robią nacięcie pod prawą pachwiną małej pacjentki i łączą silikonowe rurki z arterią udową i żyłą dziewczynki. Teraz maszyna tłoczy krew, wyręczając „uśpione” serce pacjentki. Płucoserce to zespół kilku pomp i filtrów. Oczyszczają one, podgrzewają i odpowietrzają krew. Umożliwiają normalne krążenie. Problem w tym, że zanim maszyna zaczęła działać, dziewczynka była niemal martwa już od półtorej godziny. Czy się uda?
Na szczęście pomoc ratowników zaczyna przynosić skutek – uśpione ciało daje oznaki życia. Najpierw jego tempera-
11 tura wzrasta o kilka stopni, potem serce dziewczynki zaczyna bić. Wreszcie, po sześciu godzinach, pomiar temperatury wskazuje 36,6 stopnia – czyli normę. Wtedy odłączone zostaje płucoserce, a zaczyna pracować kolejna maszyna – sztuczne płuco, aby lekarze mogli osuszyć prawdziwe płuca dziewczynki z wody, którą się zachłysnęła. Ta historia skończyła się szczęśliwie. Po dwóch dniach wszystkie organy dziewczynki zaczęły pracować normalnie, a po kolejnych siedmiu odzyskała przytomność. Dwa tygodnie później dziecko mogło już wrócić do domu. To, że udało się uratować małą pacjentkę, zakrawa na cud. Imponujące, jak sprawnie przeprowadzono akcję ratunkową. Nikt nie popełnił najmniejszego błędu. A przecież ryzyko było ogromne. Gdyby pęcherzyk powietrza dostał się do naczyń krwionośnych podczas podłączania płucoserca… Gdyby igły i rurki, którymi naszpikowano nieprzytomne dziecko, okazały się nie dość sterylne… Gdyby któraś ze skomplikowanych maszyn się popsuła… Strach pomyśleć. Tymczasem wszyscy spisali się doskonale! Udało się to, bo ze sobą współpracowali. Aby uratować dziewczynkę, trzeba było wykonać mnóstwo skomplikowanych czynności. Wymagały one wiedzy i lat praktyki w zgranym zespole. Pojedynczy człowiek nie zdołałby pomóc tak skutecznie.
12 Co jeszcze zadecydowało o sukcesie całej operacji ratunkowej? Otóż wszyscy, od rodziców, przez pilotów i ratowników, aż po pielęgniarki i chirurgów, musieli podejmować samodzielne decyzje, ufając sobie nawzajem. Wierzyli, że skutki ich wspólnych działań będą jak najlepsze. Medycyna nie zawsze była pracą zespołową. Kiedyś lekarze (także chirurdzy) pracowali samotnie. Nawet jeśli mieli asystentów, to jedynie do podawania narzędzi i do prostych posług, niewymagających lekarskich umiejętności. Tak, w XIX wieku medycyna z pewnością nie była tym, czym jest dzisiaj. Zawód chirurga nie był szczególnie szanowany, czemu zresztą trudno się dziwić, skoro wiele dolegliwości leczono upuszczaniem krwi, a do operacji znieczulano pacjentów wódką albo ciosem w głowę (naprawdę!). Medycyna nie Na szczęście postęp wiedzy był szybki i wkrótzawsze była pracą ce chirurg stał się bohaterem, który potrafi dokozespołową. nywać cudów. Dodajmy jednak, że wciąż był to bohater samotny. Jeszcze na początku XX wieku lekarze pisali w pismach medycznych, że współpraca oznacza „ciężką pracę kilku wybitnych specjalistów i bydlęcy wzrok przyglądających się asystentów”. Inni obawiali się, że współpraca nad rozwojem medycyny skończy się „głupimi badaniami prowadzonymi przez skłóconych zawistników”.
13 Dziś nikt już nie wątpi w sens współpracy lekarzy i wzajemnej wymiany doświadczeń. I całe szczęście, bo gdy lekarze i cały personel medyczny ufają sobie nawzajem i potrafią współpracować, osiągają lepsze wyniki. Leczą lepiej. Kiedy w pewnej sieci amerykańskich szpitali przeszkolono wszystkich chirurgów w technikach współpracy, śmiertelność pacjentów podczas operacji zmalała o jedną piątą. Na czym polegało to szkolenie? Być może trudno w to uwierzyć, ale jego uczestników poproszono, aby przed operacją przedstawili się sobie nawzajem i wymienili się informacjami o pacjencie. Ta krótka rozmowa przed zabiegiem pomogła nie tylko lekarzom. Także pielęgniarki, które przed operacją miały szansę podzielić się z resztą zespołu swoimi uwagami, w trakcie zabiegu okazywały się dużo bardziej aktywne i odpowiedzialne. To ważne, bo to od ich zaangażowania często zależy powodzenie i p t ą operacji. ni e w ż u j t k i Dziś n A zatem jeśli zdarzy się, że będziecie musieli pracy ł ó p s w poddać się operacji, to – zanim dostaniecie w sens wzajemnej i lekarzy świadczeń. narkozę – przedstawcie się uprzejmie, po czym poproście lekarzy i pielęgniarki o to y do wymian samo. Wszystkim wyjdzie to na zdrowie :)
Mądre świnie, zwycięskie mrówki
15
16
N
ie wszystkie wampiry żywią się krwią ludzi. Robią to tylko wampiry zmyślone. PRAWDZIWY wampir (nietoperz Desmodus rotundus, który żyje wyłącznie w Ameryce Południowej i Środkowej) nie pije ludzkiej krwi. Gustuje raczej w krwi ciepłokrwistych zwierząt. Nie ma żadnych większych wymagań – zadowoli się i skowronkiem, i krową pasącą się na łące. Nietoperze-wampiry są bardzo ciche. Wzrok mają słaby, ale słuch znakomity. Znajdują ofiarę dzięki temu, że słyszą krew pulsującą w jej żyłach. Mają bardzo ostre zęby. Atakowane zwierzęta nawet nie czują, że coś wbiło im się w szyję. Nietoperz szybko spija krew i odlatuje. Wampiry z horrorów są raczej samotnikami, ale te prawdziwe przeciwnie – lubią towarzystwo. Śpią w jaskiniach w stadach liczących setki, a nawet tysiące innych nietoperzy. Wejście do takiej jaskini to nic przyjemnego – wampiry przypominają latające myszy uzbrojone w błoniaste skrzydła. Komunikują się przenikliwymi piskami, które wwiercają się w ucho niczym dźwięk dentystycznego wiertła.
18 Trzepot tysięcy par skrzydeł jest równie nieprzyjemny, co odgłos drapania paznokciami po szkolnej tablicy. Na szczęście są ludzie, którym to nie przeszkadza. Dlaczego „na szczęście”? Bo dzięki nim wiemy, że wampiry – choć niezbyt przyjazne wobec innych zwierząt – dla siebie są uczynne. Jeśli któremuś z nich nie uda się polowanie, zawsze może liczyć na to, że inny nietoperz podzieli się z nim kolacją. To ważne, Prawdziwymi bo z pustym brzuchem nie przeżyłyby nay c a r łp ó p s w wet trzech dni. mistrzyniami i. k r ia Żeby się najeść, trzeba się najpierw trosą mrówki grzyb nich, chę poprzymilać. Głodny nietoperz na o ią w ó m y z d lo io B początek liże najedzonego kolegę lub koleżankę pod skrzydłami, potem daje coś że są w rodzaju całusa. W nagrodę dostaje trochę krwi. To dzielenie się jedzeniem jest bardzo ważne. Gdyby wampiry były samolubne, byłoby ich pięciokrotnie mniej. Prawdziwymi mistrzyniami współpracy są jednak mrówki grzybiarki. Te ciemnoczerwone owady żyją w lasach tropikalnych i budują imponujące podziemne mrowiska. Żywią się świeżymi liśćmi, które znoszą do swojej siedziby. Są bardzo żarłoczne – co szósty liść w lesie tropikalnym jest zjadany przez grzybiarki.
eu so c j al ne.
19 Najpierw muszą jednak zapasy liści przetransportować na własnym grzbiecie do mrowiska. Nazywa się je mrówkami parasolowymi, bo gdy niosą skrawek liścia, wyglądają jak człowiek, którego złapał deszcz. Tyle że mają ładniejsze parasole – intensywnie zielone, czasem przyozdobione kroplą rosy. Podczas gdy jedne mrówki pełnią rolę tragarzy, inne zajmują się przetwórstwem. Grzybiarki nie mogą jeść surowych liści, bo są one dla nich trujące. Żeby się najeść, muszą wyhodować grzyb na pożywce z roślin. W tym celu mrówki urządziły sobie pod ziemią doskonale zorganizowaną hodowlę grzybów. To trudne zadanie, bo muszą zadbać o idealną temperaturę i wilgotność powietrza. Muszą też bronić pożytecznych grzybów przed pasożytniczymi. To samo robią hodowcy pieczarek, ale mrówki mają od nich większe doświadczenie – w końcu siedzą w tej branży od dziesiątków milionów lat. Mrówki mają współpracę we krwi – to ich cecha gatunkowa. Biolodzy mówią o nich, że są EUSOCJALNE. To trudne słowo oznacza, że żyją w długowiecznych koloniach i chociaż nie wszystkie mają dzieci, to wszystkie opiekują się młodymi. Taka solidarność dla wspólnych celów to najwyższy szczebel organizacji w świecie zwierząt. Niewiele jest gatunków, które potrafią współpracować równie dobrze jak mrówki; mogą z nimi konkurować pszczoły.
20 Trud się jednak opłaca, bo historia mrówek to tak naprawdę historia ogromnego sukcesu. Gdybyśmy zważyli wszystkie mrówki i wszystkich ludzi, uzyskalibyśmy podobną liczbę kilogramów. To nie przypadek, że chociaż gatunków eusocjalnych jest niewiele, są najliczniejsze. A zatem odniosły sukces w świecie przyrody. Wiemy już, że zwierzęta współpracują pod ziemią i w powietrzu. A co z tymi, które wolą stąpać po ziemi? Dobrym przykładem będą świnie. To bardzo mądre zwierzęta. Potrafią się ze sobą porozumiewać, umieją się bawić i uczyć nowych sztuczek. Pewien naukowiec nauczył świnię grać w prostą grę komputerową. Wyświetlał jej prosty rysunek, a zaraz potem – ten sam rysunek plus inny, w parze. Świnia miała wskazać, który rysunek widziała przed chwilą. W tym celu trącała ryjkiem joystick. W nagrodę dostawała cukierki i inne słodycze. Zadanie nie sprawiało jej kłopotu. Świnie nie tylko umieją się uczyć, ale wykorzystują też nowo nabyte umiejętności, by pomagać sobie nawzajem. Hodowcy zwierząt wiedzą, że świnie potrafią samodzielnie lub przy współudziale „koleżanek” otworzyć bramę zagrody. Najmądrzejsze świnie pomagają innym. Wśród hodowców krążą historie o wielkich ucieczkach, którym przewodziła jedna świnia, dość sprytna, by uwolnić wszystkie pozostałe.
21 Również pod wodą opłaca się współpracować. Niektóre gatunki ryb pomagają innym podczas polowania. To prawdziwy ewenement, bo zgodne działanie odmiennych gatunków w świecie zwierząt nie zdarza się często. Owszem, ludzie za pomocą tresury nakłaniają psy albo drapieżne ptaki do wspólnego polowania, ale w naturze zwierzęta niechętnie podejmują międzygatunkową współpracę. Tymczasem dwie drapieżne ryby – murena i granik – pomagają sobie jak Bolek i Lolek. Trzeba przyznać, Nie tylko że idealnie się dobrały. Murena – wielgachna ryba, lu dzie zyskują mierząca nawet do półtora metra i gruba jak udo dorosłego mężczyzny – poluje w nocy i przeczesu- na ws półpracy! je zakamarki raf koralowych. Granik woli otwarte wody i światło dnia. Kiedy jakaś niedoszła zdobycz ucieknie mu w rafę koralową, granik wzywa murenę i pokazuje jej kryjówkę – ustawia się pionowo i zaczyna szybko machać ogonem. Murena zagląda do środka i… bingo! Jeśli jest bardzo głodna, zjada wszystko sama. Jeśli nie – oddaje zdobycz granikowi. Fascynujących przykładów jest oczywiście o wiele więcej, ale już z tych kilku jasno wynika, że nie tylko ludzie zyskują na współpracy.
22
23
Ile można kręcić jeden film?
24
F
ilm dobiega końca. Na ekranie pojawiają się napisy. Ktoś zapala światło. Widzowie wstają, otrzepują się z okruchów popcornu, dopijają kolę. Zakładają kurtki i wychodzą. Tylko nieliczni zatrzymują się, żeby zerknąć na nazwiska ekipy filmowej – scenografów, rekwizytorów, oświetleniowców, garderobianych… Przy trylogii Władca Pierścieni pracowało ponad dwa tysiące osób. To bardzo pracochłonny film. Przy Avatarze ponad półtora tysiąca. Lista nazwisk wydaje się nie mieć końca. Na festiwalach filmowych widzowie często klaszczą, kiedy na ekranie pojawiają się napisy. Brawami pokazują, że film im się podobał. I że dziękują wszystkim, którzy go zrobili. A co było na początku? Film zaczyna się od pomysłu. Od historii na tyle ciekawej, że warto pokazać ją w kinie. Takie historie można
26 zaczerpnąć z książek (wiele filmów to ekranizacje literatury), ale też z artykułu w gazecie czy z prawdziwej opowieści zasłyszanej od przyjaciela. Filmy biograficzne opowiadają o znanych politykach, artystach, zespołach muzycznych… Kiedy już mamy dobrą opowieść, trzeba ją zapisać w formie scenariusza. Scenarzysta decyduje, które wydarzenia z życia popularnego muzyka zobaczymy w filmie. Czy film będzie się zaczynał w chwili urodzin bohatera czy, na przykład, od momentu, kiedy zaczyna on szkołę. A może później. Scenarzysta wymyśla, kogo bohater spotka, dzieli akcję na sceny. Potem pisze dialogi – decyduje o tym, co postaci w filmie będą mówić. Gotowy scenariusz trafia w ręce reżysera, który przygotowuje scenopis – coś w rodzaju komiksu, gdzie scena po scenie opisana jest akcja, plener, ruch kamery. Żeby przystąpić do zdjęć, potrzebny jest jeszcze producent, który wyłoży pieniądze na nakręcenie filmu. Jeśli film się spodoba, pieniądze wrócą do producenta z zyskiem. Rzecz jasna, nie obędzie się bez aktorów. Reżyser wybiera ich i zaprasza do zagrania w filmie. Odbywa z nimi próby, podpowiada, jak mają zagrać. Innych aktorów szuka się, robiąc castingi, czyli przesłuchania mające na celu znalezienie odpowiednich osób do zagrania w filmie.
27 W ekipie pojawia się więc osoba odpowiedzialna za organizację spotkań z aktorami. Zanim ruszą zdjęcia, trzeba załatwić masę spraw. Buduje się dekoracje albo – jeśli film jest współczesny – wynajmuje pomieszczenia, które posłużą za plan filmowy. Kostiumograf projektuje i dobiera kostiumy. Wypożycza się je z magazynów filmowych lub szyje. Nowe kostiumy niekiedy się „patynuje”, czyli postarza, aby wyglądały na używane. Do filmu o zespole Paktofonika uszyto bluzę z kapturem – taką samą, jaką nosił Magik, wokalista zespołu. Gromadzone są meble i rekwizyty. We wspomnianym filmie trzeba było znaleźć takie słuchawki, jakie nosił Magik w latach 90. Wreszcie ruszają zdjęcia do filmu. Film kręci się czasem trzy tygodnie, a czasem rok i dłużej. Bywa, że zdjęcia odbywają się w różnych miastach. Niekiedy konieczne są długie przerwy. Załóżmy, że połowa filmu toczy się latem, a reszta – zimą. Wtedy, po nakręceniu plenerów letnich, trzeba zawiesić zdjęcia i czekać, aż spadnie śnieg. Na zapleczu planu filmowego (miejsca, gdzie kręci się film) pracuje bardzo dużo ludzi. Pierwszy na planie pojawia się scenograf – nadzoruje ustawianie mebli i rekwizytów. Garderobiana pomaga ubrać
28 się aktorom. Charakteryzatorka nakłada szminkę na twarz aktora, dokleja wąsy, pogłębia albo wygładza zmarszczki. Jeśli – dajmy na to – młoda aktorka gra staruszkę, charakteryzacja trwa nawet kilka godzin. W tym czasie ekipa ustawia kamery albo montuje specjalne szyny, po których jeździ wózek z kamerzystą. Niekiedy ustawia się tak zwany „kran”, czyli długie, ruchome ramię, na którego końcu pracuje kamera. Oświetleniowcy instalują reflektory i małe monitorki, na których widać obraz z kamer. Wszystko to spinają kilometry kabli, które dostarczają prąd z wielkiego generatora – maszyny wytwarzającej prąd. Kiedy na planie pojawiają się aktorzy, reżyser może krzyknąć: „Kamera, akcja!”. Zazwyczaj krzyczy tak setki razy. Nagrywa się wiele powtórek, czyli „dubli” każdej sceny. I tak przez wiele dni. Niektóre sceny kręci się „na raty” – część jednego dnia, resztę nazajutrz. Trzeba wtedy bardzo uważać, żeby wszystkie szczegóły planu się zgadzały. Fani kina uwielbiają przyłapywać twórców na „wpadkach”. Wytykają im z upodobaniem, że aktor na początku rozmowy był w san-
29 dałach, a chwilę później… w trampkach. Albo że w filmie, którego akcja toczy się wśród jaskiniowców, ktoś ma na ręku zegarek. A w kącie widać kabel i gniazdko elektryczne. Na planie zdjęciowym są osoby pilnujące, żeby takich wpadek nie było. Nagrane fragmenty filmu w ogóle nie przypominają tego, co oglądamy później w kinie. Są zarejestrowane w różnej kolejności i jest ich bardzo dużo. Wtedy do akcji wkracza montażysta. Musi przejrzeć wszystkie nagrania i we współpracy z reżyserem zdecydować, który z kilku dubli jest najlepszy. Reżyser cały czas czuwa nad tym, żeby powstał film zgodny z jego wizją. Często po wstępnym zmontowaniu filmu okazuje się, że niektóre z nagranych scen nie pasują do reszty. Wtedy się z nich rezygnuje. Bywa to przykre dla aktorów, którzy grali w tych scenach. Jeśli nagrany dźwięk nie jest dość dobry – dogrywa się dialogi w studiu, żeby lepiej było je słychać. Do zmontowanego filmu kompozytor pisze muzykę. Graficy projektują „czołówkę” – krótką animację z tytułem. Na koniec film jest gotowy. Można pokazać go publiczności. Teraz pojawia się dystrybutor. Organizuje akcję promocyjną filmu, odpowiada za to, żeby film dotarł do kina
30 w twoim mieście. Niektóre filmy nie są pokazywane w kinach, a tylko w telewizji. Jedne i drugie jakiś czas po premierze znajdziesz w sklepie na DVD. Od momentu napisania scenariusza do dnia premiery filmu może upłynąć nawet kilka lat. Przez ten czas kilkaset osób współpracuje ze sobą. Ich nazwiska są umieszczone w napisach końcowych filmu. Spróbuj przyjrzeć się kiedyś takiej liście do Od m o m e n tu napisa scenariu końca. Ile osób pracowało razem, abyś mógł nia sza do d zobaczyć film? nia pr f ilm
em u może u płynąć n iery awet kilka lat. Pr czas kilk zez ten ws półpr aset osób ac u j e ze sobą.
31
Nie tylko dla „młodych panien”
32
M
ichael Faraday nie był światowcem. Nie znał żadnego języka poza angielskim, a po akcencie można było bez trudu rozpoznać „niskie” pochodzenie – jego ojciec był londyńskim rzemieślnikiem. To tłumaczyło brak towarzyskiej ogłady. W dodatku miał wadę wymowy, więc przedstawiał się jako „Faładaj”. Jego jedyną przepustką do snobistycznych londyńskich salonów był… GENIUSZ. Faraday niewątpliwie był genialny, choć w dzieciństwie nikt się na nim nie poznał. Ojciec chciał zrobić z niego introligatora – rzemieślnika, który oprawia książki w ozdobne okładki. Ale dla Faradaya wnętrze tomu było nieskończenie bardziej ciekawe niż sama oprawa. Pewnego dnia natknął się na książkę, która zmieniła jego życie. Był to jeden z pierwszych tytułów popularnonaukowych – na początku XIX wieku ten gatunek nie był jeszcze tak znany ani poczytny jak dziś. W dodatku, jak głosiła okładka, książka była przeznaczona przede wszystkim dla „młodych panien”. Niezrażony tym Faraday pochłonął ją błyskawicznie. Dowiedział się dzięki niej o eksperymen-
34 tach Humphry’ego Davy’ego (innego genialnego naukowca) z gazem rozweselającym. Davy wierzył, że gaz ten ma właściwości lecznicze i nie zawahał się go użyć, by potwierdzić swoje domysły. Podczas kilku sesji wdychał gaz, przy czym skrzętnie notował swoje odczucia. Eksperymenty te niemal przypłacił życiem. Faraday był tak zafascynowany tematem, że bez wahania zapisał się na wykłady Davy’ego. Pod koniec cyklu wręczył wykładowcy elegancko oprawiony zbiór własnych notatek. Davy był pod wrażeniem i zaproponował pojętnemu uczniowi posadę asystenta. Faraday się zgodził, chociaż wynagrodzenie było raczej symboliczne, a proponowane mu warunki – surowe. Z początku Davy sądził, że największymi zaletami nowego asystenta będą punktualność i dokładność, ale po pewnym czasie zorientował się, że ma do czynienia z kimś naprawdę wyjątkowym. Kiedy pod koniec życia zapytano go o jego największy sukces naukowy, bez chwili zastanowienia odpowiedział: „Michael Faraday”. Jednym z ważniejszych osiągnięć Faradaya było odkrycie pola elektromagnetycznego. Do naukowego eksperymentu posłużyły mu najprostsze materiały: zwój drutu, magnes i kompas. Nie musiał też wykonywać szcze-
35 gólnie skomplikowanych operacji – kilka prostych zabiegów wystarczyło, żeby pole elektromagnetyczne ujawniło się ponad wszelką wątpliwość. Dziś takie doświadczenia wykonuje w szkole każdy uczeń. Trudno obecnie wyobrazić sobie życie bez wiedzy o polu elektromagnetycznym. Dzięki niemu korzystamy z prądu, oglądamy telewizję, jeździmy tramwajem i zatrzaskujemy lodówkę. W XXI wieku taka historia nie mogłaby się powtórzyć. Dlaczego? Czy jesteśmy głupsi? Wręcz przeciwnie, miary inteligencji stale są przekraczane. Problem w tym, że naukowe zagadki są coraz trudniejsze, a narzędzia do eksperymentów bardzo się komplikują. Już nie wystarczy zwój drutu, jaki miał Faraday. Potrzebujemy bardziej wyrafinowanych urządzeń. To trochę tak jak z budowaniem. Domek na drzewie można zbić za pomocą młotka, kilku desek i gwoździ. Ale żeby zbudować prawdziwy dom, trzeba mieć mnóstwo narzędzi, stal, beton, cegły… Potrzebna jest też ekipa budowlana, bo to zadanie przekracza możliwości jednej osoby.
36 Podobnie jest z naukowcami. Z tym że maszyny, którymi się posługują, są bardziej skomplikowane od betoniarki. A ekipy naukowe bywają bardzo liczne, często wielonarodowe i muszą ze sobą zgodnie współpracować. Nikt nie wie o tym lepiej niż naukow*) CERN to gicy zatrudnieni w Europejskiej Organigantyczne labozacji Badań Jądrowych CERN . ratorium badawcze położone na To gigantyczne, międzynarodowe granicy Szwajcarii laboratorium powstało wspólnym wyi Francji, nieopodal siłkiem wielu państw. Jeden kraj nie Genewy. Wybudowano je w latach byłby w stanie utrzymać tak kosztow50. XX wieku, tuż nej placówki badawczej. po II wojnie świaDlaczego różne państwa wspólnie fitowej. Jego twórcy czerpali inspirację nansują ogromne laboratorium, zatrudz podobnych laniające ponad dwa tysiące naukowców? boratoriów istnieW CERN-ie bada się cząstki elejących w Stanach Zjednoczonych. Od mentarne, czyli niewidzialne drobiny, września 2012 roku z których jest zbudowana materia – przewodniczącą cały świat. Najlepszą metodą, aby doRady CERN jest prof. Agnieszka wiedzieć się, jak te cząstki reagują na Zalewska. siebie nawzajem, jest zderzanie ich ze sobą z olbrzymią prędkością. Proste? W rzeczywistości piekielnie trudne. Stąd konieczność współpracy.
*
Ekipy naukowe b ywają bardzo liczne, c zęsto wielonarodowe i muszą ze sobą zgodnie
Żeby rozpędzić cząstki do odpowiedniej prędkości, potrzeba olbrzymiej energii – mniej więcej tyle, ile zużywa całe szwajcarskie miasto – Genewa. Ponieważ cząstki są niewiarygodnie małe, do wykrycia ich współpracować. zderzeń potrzeba urządzeń wielkości domu jednorodzinnego. Nazywamy je detektorami. Ale wszystko to nic w porównaniu z kłopotami, jakie pojawiają się, kiedy trzeba zorganizować współpracę bardzo licznego grona naukowców i inżynierów. Eksperymenty stają się coraz bardziej skomplikowane. Do ich przeprowadzenia potrzeba coraz więcej ludzi. Jeszcze piętnaście lat temu największy zespół badawczy pracujący w CERN-ie składał się z pięciuset naukowców. Dziś przy jednym eksperymencie pracuje nawet po trzy tysiące osób. Jak to się dzieje, że udaje im się z tego wyjść cało? A nawet osiągać sukcesy badawcze? Po pierwsze, CERN to miejsce stworzone do współpracy. Naukowcy mają czego dusza zapragnie: pracownie, gabinety, komputery, obiekty sportowe, stołówki… Podobno całkiem niezłe. Fizycy jedzą na przykład królicze udka w sosie musztardowym albo pierś z genewskiej gęsi zapieczoną z serem i gęstym sosem paprykowym. A i tak bywalcy CERN-u mówią, że kiedyś stołówka była lepsza.
37
38 Pyszne jedzenie bywa pomocne dla stworzenia dobrej atmosfery, ale najważniejsza jest umiejętność wspólnego działania. Kiedy planowano budowę jednego z największych detektorów, ogłoszono konkurs na najlepszy projekt. W tym konkursie nie było wygranych ani przegranych. Wszystkie startujące drużyny zgodnie wybrały najlepsze rozwiązanie i mogły doskonalić swoje projekty tak długo, jak było trzeba. Co prawda opóźniło to budowę detektora o blisko dziesięć lat, ale było warto. Detektor spełnił zadanie – eksperyment, na którego potrzeby powstał, powiódł się. Kto chce pracować w CERN-ie, niech lepiej zostawi swoje uprzedzenia i fobie za progiem. Tu nie ma miejsca dla ludzi, którzy boczą się na inne narodowości. Przy CERN-owskich eksperymentach pracują naukowcy – kobiety i mężczyźni – ze wszystkich kontynentów (poza Antarktydą). Niezależnie od tego, z jakiego zakątka globu pochodzą, łączy ich jedna cecha – wybitny umysł. Jak wszędzie zdarzają się wśród nich nudziarze i spóźnialscy, gaduły i powolne „żółwie”, ale razem działają skutecznie i dokonują epokowych odkryć. Wszyscy posługują się językiem angielskim. Jedni mówią biegle, inni robią błędy. Nie szkodzi. Najważniejsze, że się dogadują. Jakimi sukcesami naukowymi mogą się pochwalić CERN-owcy?
BO
ZONE
39
Ostatnio udało im się ustalić, dlaczego cząsteczki materii rozpędzone do ogromnej prędkości zderzają się ze sobą, a nie przelatują przez siebie nawzajem, jak pocisk karabinowy. Odpowiada za to jedna mała cząstka – BOZON HIGGSA, nazwana tak od nazwiska profesora Petera Higgsa, który przed wielu laty przewidział jej istnienie. Równolegle na
40 ten sam pomysł wpadli też inni naukowcy (co Odkrycie bozonu Higgsa zdarza się nadspodziewanie często). Teoria to nie wszystko – inni fizycy musienie byłoby możliwe li poświęcić kolejne dwadzieścia lat, aby udobez współpracy wodnić, że bozon naprawdę istnieje. Swój tysięcy osób. udział mieli w tym także Polacy. Fizycy i elektronicy z Politechniki Warszawskiej zaprojektowali komputerowe urządzenie, które ułatwiło poszukiwanie cząstki. Pozwoliło ono innym naukowcom skoncentrować się na naprawdę WAŻNYCH pomiarach i pominąć rzeczy mało interesujące. Gdyby nie to, musieliby przeanalizować gigantyczne ilości danych. W ciągu każdej sekundy trwania eksperymentu trzeba by nimi zapełnić dwieście tysięcy płyt DVD. Trudno wyobrazić sobie komputer, który podołałby takiemu zadaniu. W lipcu 2012 roku naukowcy z CERN-u ogłosili, że znaleźli BOZON – cząstkę, której szukali. Teoria się potwierdziła. To wielkie i piękne odkrycie. Nie byłoby możliwe bez współpracy tysięcy osób. Dlaczego to takie ważne? Wielki fizyk Albert Einstein powiedział kiedyś, że największą tajemnicą wszechświata jest to, że potrafimy go zrozumieć. Odnalezienie bozonu Higgsa to kolejny dowód na to, że miał rację.
Cena sera w Radomiu
41
42
W
yobraźcie sobie kraj, w którym rządzi jedna, zawsze ta sama partia. Gdzie wolne wybory są fikcją. Gdzie nie wolno krytykować władzy ani wyjeżdżać swobodnie za granicę. Gdzie partia decyduje o treści gazet, cenach i zarobkach, a każdy sprzeciw jest karany utratą pracy, a nawet więzieniem. Gdzie w sklepach jest zawsze za mało towarów, a kiedy coś „rzucą” – mięso, rajstopy czy buty – ustawiają się po nie wielogodzinne kolejki. Co to za kraj? To Polska przed trzydziestu laty. W czerwcu 1976 roku premier zapowiedział w Sejmie podwyżki cen mięsa, sera i cukru. Dlaczego premier? W tamtych latach to rządząca partia ustalała ceny w sklepach i ogłaszała je za pośrednictwem premiera. Nawet o wysokości zarobków decydowała partia.
44 Z dnia na dzień mięso podrożało o 70 procent, ser o 50 procent, a cukier dwukrotnie. Ludzie byli zszokowani. Bali się, że ich pensje nie starczą na jedzenie. W tamtych latach żyło się skromnie i ciężko. Byle jaki samochód był prawdziwym luksusem, a pensji starczało zaledwie na podstawowe potrzeby. Toteż wiadomość o podwyżkach wzbudziła powszechny strach i gniew. Zaczęły się strajki i demonstracje. Największe protesty miały miejsce w dużych zakładach Radomia i Ursusa. Robotnicy przerwali pracę. Domagali się odwołania podwyżek cen i sprawiedliwego traktowania. Protesty nie spodobały się władzy. Partia wysłała milicję (tak nazywała się ówczesna policja) do stłumienia demonstracji. Kilkaset osób aresztowano, wiele pobito. Protestujących wyrzucono z pracy. Jeden z pobitych mężczyzn zmarł. Aresztowani czekali na rozprawy w sądzie. Nie stać ich było na adwokatów. W telewizji – kontrolowanej przez państwo – preparowano kłamstwa o strajkujących robotnikach. Nazywano ich chuliganami, wyrzutkami społeczeństwa, podczas gdy naprawdę upominali się oni o sprawiedliwość.
45 Dla rodzin zatrzymanych były to bardzo trudne dni. Kiedy ojciec tracił pracę, żona i dzieci nierzadko zostawały bez środków do życia. Robotnicy i ich rodziny zostaliby sami ze swoimi kłopotami, gdyby nie pomoc, która nadeszła nieoczekiwanie. Losem aresztowanych zainteresowali się intelektualiści – pisarze, historycy, naukowcy – odważne kobiety i dzielni mężczyźni. Zaledwie kilkanaście, a z czasem kilkadziesiąt osób. Upominali się oni o prawa obywatelskie i wolność wyrażania swoich poglądów, więc choć nie znali osobiście robotników z Radomia i Ursusa, wiedzieli, że trzeba im pomóc. Założyli Komitet Obrony Robotników (w skrócie: KOR). Komitet zajmował się zbieraniem pieniędzy na utrzymanie rodzin aresztowanych. Pomagał też znaleźć adwokatów gotowych bronić robotników. KOR nagłaśniał nadużycia władzy i jej kłamstwa. Przecież skoro w telewizji mówiono nieprawdę, trzeba było dotrzeć do ludzi i powiedzieć, jak się sprawy mają. Z dzisiejszego punktu widzenia zadanie wydaje się proste, ale warto pamiętać, że osoby zaangażowane w pracę w KOR-ze były śledzone i podsłuchiwane przez „służby specjalne”, czyli tajną milicję. Pomoc robotnikom była traktowana jak działalność antypaństwowa i groziło za nią więzienie.
46 Zebrane w Warszawie pieniądze wożono często pociągiem do Radomia. Przewożący je kurier po wyjściu z domu musiał zgubić „ogon”, czyli wyprowadzić w pole śledzącego go „tajniaka” – milicjanta w cywilu. Nawet jeśli z Warszawy do Radomia jechał bezpośredni pociąg, to niekiedy lepiej było do niego nie wsiadać i wybrać trasę okrężną, żeby nie natknąć się po drodze na milicjantów. A jak przekazywać informacje, jeśli nie ma się mejli i sms-ów? Jak informować się wzajemnie o tym, co dzieje się w Radomiu: komu wytoczono proces, kiedy i jak mu pomóc? KOR miał na to sposób. Wszystkie informacje przekazywano w jedno miejsce – do mieszkania Grażyny i Jacka Kuroniów na warszawskim Żoliborzu. Każdy członek KOR-u znał na pamięć numer telefonu tej odważnej pary opozycjonistów. W ich mieszkaniu zawsze ktoś dyżurował i zapisywał informacje. Zebrane wiadomości, nazywane „Komunikatami KOR”, drukowano na powielaczu i rozprowadzano w tajemnicy, z rąk do rąk.
47 Powiadamiano też o przemocy wobec protestujących zachodnie media, aby rządy innych państw wywierały nacisk na władze w Polsce. Celem działania Komitetu było doprowadzenie do tego, aby aresztowani robotnicy zostali zwolnieni i odzyskali pracę. I żeby prawdziwy obraz wydarzeń w Radomiu i Ursusie nie został przekłamany. Osoby działające w KOR-ze bardzo szybko popadły w kłopoty – uniemożliwiano im podróże na rozprawy sądowe do Radomia i Ursusa, byli zatrzymywani, bici. Zwalniano ich z pracy, utrudniano życie na różne sposoby. A trzeba pamiętać, że obecność na rozprawach była bardzo ważna: oskarżonemu robotnikowi dodawała otuchy, bo widział, że jego los nie jest innym obojętny. Działalność KOR-u była dla władz państwowych sygnałem, że nie można bezkarnie łamać praw człowieka. Niekiedy wspierający robotników KOR-owcy nie byli wpuszczani na salę rozpraw. Mimo to pozostawali pod drzwiami na korytarzu i swoją obecnością manifestowali władzom, że nie zamierzają zrezygnować z działalności. Z czasem ludzie KOR-u sami trafiali do więzienia i dzielili los robotników, w których obronie stawali. Po przeszło roku od strajków, w lipcu 1977 roku, KOR osiągnął swój cel. Wypuszczono z więzień robotników i ich
48 obrońców. Ale Komitet działał nadal, bo zostało jeszcze wiele spraw do załatwienia. Dopiero dwanaście lat później w Polsce zmienił się ustrój i nadeszła wolność. A gdzie w tym wszystkim współpraca? Otóż na każdym kroku. KOR powstał, bo grupa odważnych ludzi postanowiła wspólnie pomagać innym. Każde przedsięwzięcie, jakiego podejmował się KOR – czy to zbieranie pieniędzy dla rodzin robotników, czy rozpowszechnianie „Komunikatów KOR” – wymagało zgodnej pracy. Najważniejsze w historii KOR-u jest jednak to, że oto grupa intelektualistów postanowiła zrobić użytek ze swojej wiedzy, umiejętności, znajomości prawa, aby pomóc robotnikom. Już nie osobno, ale razem upominali się o godność człowieka. Obie strony dały sobie wzajemnie coś ważnego. Robotnicy mieli odwagę i determinację, aby wyjść na ulice. Wiele ryzykowali. Intelektualiści z kolei znali prawo, byli biegli w politycznych rozgrywKOR powstał, bo grupa kach i świadomi, że zmiana musi iść głębiej. odważnych ludz Że Polsce potrzebna jest prawdziwa wolność. i postanowiła wsp Nie chodziło tu przecież tylko o cenę cukru ólnie i mięsa, ale o lepszy kraj. O demokrację (czyli po m
agać innym.
49 o władzę wszystkich, a nie tylko nielicznych), o zniesienie cenzury. Pomagając sobie wzajemnie, robotnicy i intelektualiści poznali się, zaprzyjaźnili. Wspólnie mogli zrobić więcej niż każdy z nich osobno. Członkowie Komitetu Obrony Robotników zmienili historię Polski.
51
Janina Ochojska
POMAGANIE
wymaga
współpracy
52
53
N
azywam się Janina Ochojska i jestem działaczką społeczną zaangażowaną w pomaganie ludziom. Od wczesnego dzieciństwa jestem niepełnosprawna. To, że mogę dziś pracować i wspierać innych, jest zasługą wielu ludzi, którzy mi pomagali i – uwaga, ważne słowo! – współpracowali ze sobą i ze mną. W szpitalach i sanatoriach spędziłam wiele lat. Byli tam nauczyciele, lekarze, pielęgniarki, wychowawcy, rehabilitanci, kucharki, sprzątaczki, osoby wykonujące sprzęt ortopedyczny … Dzięki nim wszystkim, kiedy skończyłam pięć lat, mogłam za- *) Ortopedyczny, czyli taki, który cząć chodzić. Najpierw długo musiałam pomaga w chowykonywać wiele ćwiczeń. Potem do- dzeniu. stałam specjalny gorset i dwa usztywniające aparaty na nogi, dzięki którym mogłam chodzić. Na to, żebym mogła zrobić pierwsze kroki, złożyła się praca wielu osób.
*
54
Pomaganie wymaga współpracy Kiedy w 1992 roku wybuchła wojna w Bośni i Hercegowinie, wiedziałam, że trzeba zareagować i pomóc. Postanowiliśmy przygotować konwój z najpotrzebniej*) Konwój to kilka samochoszymi ludziom rzeczami i zawieźć je do dów, które jadą Sarajewa. To miasto, na które w ciągu razem z miejpierwszych dziesięciu miesięcy konfliktu sca na miejsce, bo razem jest spadło osiemset tysięcy pocisków – okobezpieczniej. ło dwóch i pół tysiąca dziennie. Dzięki wysyłaNa początku byłam ja i moja idea. niu konwojów z jedzeniem Później przyłączały się kolejne osoby. i ubraniami Nie byliśmy bogaci, ale mieliśmy plan można pomóc osobom, które i entuzjazm. Najpierw pomogły media, nagle znalazły które informowały, że przygotowujemy się w potrzebie, konwój. Dzięki temu dotarliśmy do osób na przykład po powodzi albo gotowych zapełnić ciężarówki, które w czasie wojny. miały jechać do Sarajewa. Zgłaszali się ludzie chętni do pomocy w pracach organizacyjnych. Inni przychodzili z pieniędzmi. Jeszcze inni – z darami. A ci, którzy nie mieli nic do oddania, oferowali swoją pomoc przy sortowaniu i pakowaniu. Ktoś miał dużą halę – użyczył jej na magazynowanie darów. Ktoś użyczył swojego
*
5555 mieszkania na pierwsze biuro, ktoś inny dał maszyny do pisania (nie mieliśmy jeszcze komputerów). Ten konwój nie wyjechałby, gdyby nie współpraca wielu ludzi. Moment wysłania pierwszego konwoju w grudniu 1992 roku uznajemy za moment powstania Polskiej Akcji Humanitarnej. Wszystko, co robimy, opiera się na współpracy.
Ciężarówka Ilu trzeba ludzi, żeby wysłać jedną ciężarówkę z darami dla poszkodowanych przez wojnę? Na pewno nie obędzie się bez właściciela ciężarówki, który zechce ją udostępnić. Żeby takiego znaleźć, trzeba zadzwonić do kilkudziesięciu właścicieli ciężarówek. Prosić, namawiać, przekonywać… Trzeba znaleźć pieniądze na sfinansowanie paliwa i na pokrycie innych kosztów, na przykład opłat na granicach. Trzeba też znaleźć kierowcę. A w zasadzie dwóch – bo przecież muszą się zmieniać w trasie. No i tych wszystkich ludzi dobrej woli, którzy dwudziestotonową ciężarówkę zapełnią darami. Powiedzmy, że dwieście osób da po sto kilogramów jedzenia albo ubrań. Rzadko jednak ktoś daje sto kilo-
56 gramów. Załóżmy więc, że zbierze się dwa tysiące ludzi i każdy da po dziesięć kilogramów. Żeby dotrzeć do tych dwóch tysięcy osób, trzeba bardzo wielu dziennikarzy i ludzi z mediów gotowych nagłośnić sprawę. I potrzeba jeszcze wolontariuszy , *) Wolontariusz którzy będą dzwonili do firm goto- to osoba, która wych ofiarować potrzebne dary. To pomaga innym, oni zorganizują zbiórki i odbiorą od nie oczekując nic w zamian. darczyńców rzeczy. A potem będą je przeglądać, pakować, magazynować. I wreszcie – załadują je na ciężarówkę (ręcznie!)… Inni wolontariusze załatwią formalności: zgodę na przejazd ciężarówki przez różne kraje, dokumenty celne, faktury darowizn itp. Trzeba wypożyczyć kamizelki kuloodporne, zapewnić łączność między ciężarówkami. Trzeba przeszkolić kierowców, jak zachowywać się na terenie, gdzie trwa wojna. No i wcześniej przygotować trasę konwoju. Powiadomić wszystkie urzędy celne i ambasady polskie na trasie. Trzeba wysłać dokumenty konwoju do odpowiednich urzędów na granicach, ubezpieczyć
*
5757 ludzi i ciężarówki. Pamiętać o zabraniu dodatkowych kanistrów na paliwo, jedzenia i wody na całą drogę, łańcuchów na koła i innego niezbędnego wyposażenia. Wszystkie te osoby muszą ze sobą ściśle współpracować, wymieniać się informacjami. Żeby nie było tak, że na apel w mediach ktoś przyniesie dary, a nie zastanie osoby gotowej odebrać od niego rzeczy. Żeby nie było tak, że źle przygotowana dokumentacja celna czy brak przeglądów technicznych ciężarówek zatrzyma cały konwój.
Studnia Ilu ludzi potrzeba, żeby zbudować studnię w Sudanie? Ekipa, która wierci studnię, składa się z około ośmiu osób. Ale zanim one zaczną pracę, mieszkańcy wioski muszą oczyścić teren z zarośli i korzeni. Muszą też wykopać dwa doły, do których zostanie wlana woda do chłodzenia wierteł (wiertło, które wchodzi w ziemię na głębokość 50– 80 metrów, szybko się rozgrzewa). Współpracujemy ściśle z lokalną społecznością: z szefem wioski, który decyduje o miejscu, gdzie powstanie studnia. I z komitetem wodnym, który wcześniej trzeba powołać i przeszkolić. Ważne, aby po naszym wyjeździe mieszkańcy wioski umieli zadbać o studnię i ją naprawić.
58 Niezbędna jest współpraca polskiej ekipy z Sudańczykami. Bo chcemy budować studnie tam, gdzie są najbardziej potrzebne. Kontaktujemy się więc z przedstawicielami lokalnej administracji, z ludźmi z różnych instytucji i organizacji. Na początku trzeba założyć misję, bo trudno wszystkim kierować z Polski. Na miejsce jedzie grupka dwóch, czterech osób. Te osoby nazywamy koordynatorami. Po przyjeździe zakładają obozowisko – ogradzają teren, stawiają namioty: kuchnię, toalety, biuro. Kupują generatory (bo nie ma prądu) oraz antenę satelitarną, aby mieć łączność. Koordynatorzy kontaktują się z lokalnymi władzami, planują i wykonują pracę. Muszą dobrze rozpoznać teren. Trzeba pamiętać, że w Sudanie brakuje dróg, a kraj jest dwa i pół razy większy od Polski. To oznacza, że potrzebne będą silne samochody terenowe oraz lokalni kierowcy i przewodnicy. Nie obędzie się bez pieniędzy. Żeby zebrać środki na jedną studnię, potrzeba pięćdziesięciu osób, które dadzą po tysiąc złotych. Albo dziesięciu tysięcy osób, które kupią za pięć złotych specjalną niebieską bransoletkę PAH. Ktoś musi kierować taką zbiórką, przeko-
5959 nać media, żeby mówiły o potrzebie budowy studni w Sudanie. Potrzeba dziennikarzy, którzy o tym napiszą. Zebrane pieniądze księgowa musi zapisać w specjalnych dokumentach, a potem musi też zapisywać wszystkie wydatki. Jak więc widać, aby powstała jedna studnia, potrzeba współpracy setek osób o różnych umiejętnościach. Współpraca to także umiejętność myślenia o potrzebach innych i zrozumienia różnic kulturowych. Jak sądzicie, czego najbardziej potrzebują dzieci w domu dziecka? Czy rzeczywiście cukierków, które dostają najczęściej? Tymczasem one chciałyby mieć to, co mają ich rówieśnicy obdarowywani przez rodziców: MP3, łyżworolki, rower, komórkę… Właśnie po to, żeby pomoc docierała do najbardziej potrzebujących i aby dostawali to, czego naprawdę potrzebują, niezbędna jest współpraca, kontakt z ludźmi, rozmowa. Pewna organizacja zbudowała w Afganistanie szkołę z toaletami sąsiadującymi ze sobą, jak w krajach europejskich. Projektanci nie poznali lokalnych obyczajów, nie współpracowali z lokalną ludnością. Nie wiedzieli, że w kulturze muzułmańskiej toalety dla dziewcząt i chłopców muszą być rozmieszczone tak, żeby jedni i drudzy nie
60 widzieli się wzajemnie, kiedy wchodzą do niej. Taki obyczaj. Trzeba to uszanować. A już kompletną pomyłką jest robienie wejścia do toalety skierowanego w stronę Mekki albo brak kranu z wodą do podmycia. To jest niezgodne z lokalną tradycją. Z takiej toalety nikt nie będzie korzystał, więc po co ją *) Mekka to budować? centrum religijPomaganie wymaga współpracy. ne islamu i najPartnerskiej współpracy, która zawiera świętsze miasto muzułmanów. w sobie szacunek dla odmienności kulMuzułmanie turowej i zrozumienie lokalnych problemodlą się zwrómów. Razem szukamy rozwiązań. Jeśli ceni w stronę zbudujemy studnię sami, nie angażując Mekki, a nawet zmarłych do tego społeczności, to nasza pomoc grzebią z twapójdzie na marne. Obdarowani nie będą rzą skierowaną wiedzieli, jak o nową studnię zadbać, jak w kierunku Mekki. Dlatego konserwować lub naprawić pompę. toaleta skieroNawet superbohaterowie nie dziawana w stronę świętego miasta łają w pojedynkę. Batman współpracuje z Robinem, Hobbit z Gandalfem, może obrażać ich uczucia a Sherlock Holmes pracował z doktoreligijne. rem Watsonem.
*
6161
Zła współpraca i dobra współpraca Nie zawsze jest tak, że ludzie pracują wspólnie w szczytnych celach. Mafia to grupa, której wszyscy członkowie bardzo sprawnie współpracują, ramię w ramię, wspierają się. A jaki mają cel? Chcą zdobyć dużo pieniędzy i władzy dla mafii. Dla nich tylko mafia się liczy. Nikt poza nią. Mafia szantażuje, torturuje, ściąga haracze, a nawet zabija. Gdyby nie współpraca członków mafii, policja już dawno by mafię rozbiła, a jej członków wsadziła do więzień. Ale czy ta współpraca jest dobra? Dla mafiosów na pewno tak, ale dla nas, dla społeczeństwa – NIE. Dlatego zawsze, kiedy mówię, że współpraca jest bardzo ważna, myślę o takiej współpracy, która służy budowaniu dobra drugiego człowieka, a nie dobra własnego. Jeśli ktoś daje pieniądze na szczytny cel, myśląc wyłącznie: „Sypnę groszem, niech mają, brudasy”, to jest w tym pogarda dla ludzi. Taka pomoc jest dwuznaczna – darczyńca lubi myśleć o sobie, że jest bardzo wielkoduszny. Ale czy to prawda? W gardzeniu osobami, które są w trudnej sytuacji życiowej, nie ma nic wielkodusznego. Jest tylko pycha i samolubstwo.
62 Nie jest też dobra taka współpraca, która na początku służy pomaganiu innym, ale dobrych chęci nie starcza do końca. Czytałam w gazecie o pewnej szkole, w której zgromadzono pieniądze na obiady dla uczniów, których rodziców nie było stać na zapłacenie za posiłek. I niby fajnie – wszystkie dzieci dostaną obiad. Ale co się okazało… Dzieci bogatych rodziców, którzy zapłacili za obiad, dostały wypasiony dwudaniowy posiłek – zupę i ekstra drugie danie. A dzieci, których rodziców na obiad nie stać, dostawały bułkę z parówką. Zamiast pomóc i zasypać nierówność między dziećmi, jeszcze bardziej ją podkreślono. Upokorzono biednych. Współpraca w pomaganiu wymaga myślenia o innych od początku do końca. Wymaga traktowania każdego po partnersku, równościowo.
6363
Solidarność wymaga zaufania W Polsce po II wojnie światowej, aż do roku 1989, wolność była przywilejem niewielkiej grupy ludzi. Nie wolno było otwarcie sprzeciwiać się władzy ani głośno wyrażać swoich poglądów, nieprzychylnych rządzącym. Nie wolno było wyjeżdżać swobodnie za granicę, domagać się zmian w polityce ani zakładać opozycyjnych stowarzyszeń czy partii. Istniała cenzura, *) Opozycyjny to czyli polityczna kontrola wszystkiego, taki, który sprzeciwia się władzy co zamierzano wydrukować w gaze- państwowej. tach i książkach. Kto krytykował władzę, lądował w więzieniu. Nic dziwnego zatem, że powstała DEMOKRATYCZNA OPOZYCJA, czyli sekretny, ukrywany przed władzą i jej urzędnikami ruch społeczny, który podważał istniejący system przymusu i uświadamiał ludziom, że warto domagać się zmian. Na początku zebrała się w sekrecie grupa ludzi. Postanowili, że będą na własną rękę wydawać gazety i drukować książki, na jakie władza nie zezwala. Potem będą je rozprowadzać z rąk do rąk, w tajemnicy, aby inni mogli je przeczytać. Taką działalność nazywano „podziemną” (nawet wtedy, gdy tajne zebrania odbywały się na szóstym piętrze wieżowca).
*
64 Wymagało to nie tylko współpracy, ale i zaufania. Wszyscy musieli polegać na sobie wzajemnie. Osoba, która pisała pod pseudonimem tekst do takiej „podziemnej” gazety, musiała wiedzieć, że nikt na nią nie doniesie władzy. Gazety i książki powstawały w tajnych drukarniach, ukrytych w piwnicach. Drukarze pracowali w ciężkich warunkach. Trzeba było być czujnym. Maszyn drukarskich nie można było kupić ot tak, w sklepie. Często przemycano je z zagranicy w częściach albo drukowano prostą metodą sitodruku, sposobem domowym. Papier też „zdobywano”, bo nie można było kupić go w sklepie – handel papierem był kontrolowany przez władze. Tak samo było z farbą drukarską. Kiedy już gazeta, ulotka czy książka zostały wydrukowane, należało je rozdać lub sprzedać czytelnikom. Nie wolno było wystawić ich w księgarni na półce – sprzedaż też była tajna. Gazety pakowało się w paczki i ukrywało w samochodach, pod ubraniami. Pod ubranie można schować niewiele gazet. Dlatego żeby rozwieźć po całej Polsce kilka tysięcy druków, trzeba było za-
6565 angażowania tysięcy osób. Zaufanych, na których można polegać. Działały tajne biblioteki i tajni „bibliotekarze” – ktoś przechowywał w swoim mieszkaniu powieści Witolda Gombrowicza czy Czesława Miłosza wydane w tajnych wydawnictwach i podawał je dalej – zakazane książki roznoszono wypożyczającym. Jak bardzo czasy się zmieniły, niech świadczy fakt, że dzisiaj te „zakazane” książki czytacie w szkołach. Może się wydawać, że czytanie książek czy gazet nie ma nic wspólnego z walką o wolność, ale to nieprawda. Dzięki tym książkom dowiadywaliśmy się o wydarzeniach z historii, które były pomijane przez oficjalne podręczniki, bo władza nie chciała, żeby ludzie je znali. Książki uświadamiały ludziom, że władze nami manipulują. Że możliwy jest inny świat, bez cenzury. I że warto o niego walczyć. Do przeprowadzenia takiej zmiany potrzeba było współpracy wielu ludzi. Jacek Kuroń, Adam Michnik – liderzy opozycji – nic nie zdziałaliby sami. Bez solidarnej współpracy nie udałoby się zmienić kraju. Od 1989 roku cieszymy się wolnością. Możemy głosować w uczciwych wyborach, podróżować, czytać wszystko, co zechcemy. Nikt nie idzie do więzienia za poglądy. Ale współpraca nic nie straciła ze swojej wartości. Bez niej ani rusz.
66 Dlatego politycy – ci w parlamencie i ci w małych urzędach – powinni ze sobą bardziej współpracować. I współpracować z nami, obywatelami. Powinni pytać nas o zdanie, słuchać naszych opinii. Nie raz na cztery lata, przed wyborami, ale na co dzień. My także powinniśmy współpracować z nimi. Chodzić na zebrania wyborcze, zadawać pytania, rozliczać naszych posłów z obietnic. Bez wzajemnej współpracy demokracja jest niemożliwa.
Naukowiec nigdy nie pracuje sam Studiowałam astronomię. Wiem, że żadnego odkrycia astronomicznego nie da się dokonać w pojedynkę. W książkach, przy opisie odkryć, zazwyczaj jest podane nazwisko jednego badacza czy jednej badaczki, ale warto pamiętać, że za tą osobą stał sztab ludzi. Że korzystała ona z odkryć i pomiarów zrobionych przez innych i z wieloma naukowcami współpracowała. Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu (gdzie studiowałam) ukończył profesor Aleksander Wolszczan – polski astronom, który udokumentował wizualnie istnienie planet wokół gwiazd spoza Układu Słonecznego. Nie zrobił
6767 tego ot tak, sam. Korzystał z badań bardzo wielu ludzi, którzy na przykład obliczyli matematycznie, że takie planety istnieją. To nie on skonstruował gigantyczny radioteleskop w obserwatorium Arecibo w Portoryko czy teleskop Hobby-Eberly w Teksasie, za których pomocą odkrył planety poza Układem Słonecznym. Na odkrycie profesora Wolszczana złożył się wysiłek tysięcy poprzedników. Armia ludzi dokonuje żmudnych obserwacji, czasochłonnych, skomplikowanych obliczeń. Efekt ich pracy jest analizowany przez kolejnych naukowców. Potem ktoś dokonuje genialnej syntezy tych wysiłków. Mikołaj Kopernik mógł powiedzieć, że Ziemia kręci się wokół Słońca, bo znał pomiary i obserwacje spisane przez innych ludzi nauki. Podobnie Johannes Kepler, autor pierwszego katalogu opisującego położenie półtora tysiąca gwiazd, nie odkrył ich sam. Zebrał w jedną całość pracę tysięcy innych obserwatorów. Dmitrij Mendelejew nie odkrył wszystkich pierwiastków, ale ułożył je w usystematyzowanym porządku. A jak odkryto, że wszechświat się rozszerza? Poszczególni badacze, którzy obserwowali galaktyki, zobaczyli, że światło tych galaktyk jest przesunięte. Dokonali tych obserwacji niezależnie od siebie. Dopiero ich ze-
68 stawienie dało szansę opisania zjawiska astronomicznego i było zwieńczeniem pracy. W podręcznikach do fizyki, chemii czy biologii zawsze obok odkrycia zapisanie jest nazwisko tego, kto zsumował prace nad tym zjawiskiem. Być może nadużywamy w nauce słowa „odkrywca”? Najczęściej ci, których tak nazywamy, są naukowcami zbierającymi w całość pracę innych, systematyzującymi ją. Z chaosu danych i obliczeń budują oni uporządkowaną wizję świata. W dzisiejszym świecie często są też szefami zespołów badawczych pracujących wspólnie. Ciekawe, czy Nagrodą Nobla dzielą się z zespołem?
spis treści Wstęp 3
Przedstaw się, zanim pomożesz 7
Mądre świnie, zwycięskie mrówki 14
Ile można kręcić jeden film? 22
Nie tylko dla „młodych panien” 31
Cena sera w Radomiu 41
Janina Ochojska, Pomaganie wymaga współpracy 51
Współpraca. Przewodnik dla dzieci Warszawa 2012 © Copyright for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2012 Wydanie I Printed in Poland ISBN 978-83-63855-18-5 Druk i oprawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Foksal 16, II p. 00-372 Warszawa www.krytykapolityczna.pl redakcja@krytykapolityczna.pl Publikacja nie jest przeznaczona do sprzedaży.
K
iedy po raz ostatni robiliście coś wspólnie z innymi? Hmmm… Może wspólnie z bratem umyliście samochód rodziców? Albo z babcią upiekliście ciasto? Wspólnie, rzecz jasna. A może zbudowaliście wspólnie szałas w lesie? Albo wspólnie wylaliście ślizgawkę koło szkoły? Pomyśl – łatwiej byłoby samemu? Czy może wspólnie jest weselej, szybciej, skuteczniej? Współpracują pszczoły i mrówki, ryby i słonie. Czasami od tego zależy ich życie. Współpracując, ludzie dokonują wielkich rzeczy. O tym jest mowa w tej książce.
ISBN 978-83-63855-18-5 Wydawnictwo Krytyki Politycznej
www.krytykapolityczna.pl
Patronat: