Anna Cieplak, Lidia Ostałowska projekt graficzny i ilustracje: Anna Pluta Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Anna Cieplak, Lidia Ostałowska, Anna Pluta (ilustracje), Zaufanie Warszawa 2015 Copyright © by Anna Cieplak, Anna Pluta, 2015 Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015
Wydanie I Printed in Poland ISBN 978-83-64682-49-0 Redakcja: Marta Drobnik Korekta: Magdalena Jankowska Projekt okładki, układ typograficzny i łamanie: Anna Pluta Druk i oprawa: Toruńskie Zakłady Graficzne Zapolex Projekt powstał przy wsparciu Fundacji Orange Świetlica KP „Na Granicy” ul. Zamkowa 1, 43-400 Cieszyn e-mail: cieszyn@poczta.krytykapolityczna.pl tel: +48 609 724 500 Publikacja nie jest przeznaczona do sprzedaży
Nowa Dzwoni BartekSko13. Eliza podbiegła do komputera i założyła na uszy słuchawki. − I co? Poznałaś kogoś fajnego w tym nowym mieście? − usłyszała. − Jeszcze nie, ale... – już chciała opowiedzieć o swoich samotnych spacerach po osiedlu, z psem i mp4 (nikogo tu nie zna!), ale Bartek jej przerwał. − Serio?! Jak to możliwe? − No co się tak dziwisz? Przecież dopiero jutro zaczyna się szkoła. − Ale wszyscy już musieli wrócić z wakacji! Kto przyjeżdża ostatniego dnia?! − Ej, Bartek. Ja tutaj nikogo nie znam. Skąd mam wiedzieć, kto wrócił, a kto nie? Dopiero poznam swoją klasę. − No dobra, ogarniam, wszystko jasne. Gdzie ty niby mogłabyś kogoś spotkać, jak nie ma szkoły. Tak czy inaczej, na pewno będzie dobrze! Ja na obozie w wakacje poznałem superekipę. Taką, że za rok na bank znowu pojedziemy gdzieś razem. No nic. Muszę już spadać, bo zaraz mam dżudo! Narka! Zobaczysz, będzie dobrze! Eliza i Bartek znali się od zawsze. To znaczy Eliza urodziła się dwa miesiące wcześniej niż Bartek i twierdziła, że zna go dłużej. Do trzeciej klasy siedzieli razem w ławce, później Eliza przesiadła się do Anki. Jeszcze ktoś by pomyślał, że ona i Bartek ze sobą chodzą. Wiadomo, jak to jest, kiedy pojawia się końcówka „-naście” w liczbie lat. A sam Bartek... Cóż, nie nadawał się na chłopaka Elizy.
2
Przyjaźń odziedziczyli po rodzicach, którzy znali się jeszcze z czasu studiów. Rodzice chłopca rozwiedli się kilka lat po jego narodzinach, ale nie zaszkodziło to układowi Bartka i Elizy. Razem jeździli na wakacje, najczęściej na kolonie. Razem potrafili też zrobić dużo fajnych rzeczy w ich klasie. Tak było z wycieczką. Kiedy na zebraniu rodziców wychowawczyni zaproponowała, żeby zbierać pieniądze na wyjazd ich koleżanki z klasy, zaraz podchwycili pomysł dorosłych. Obliczyli, że jeżeli każdy rodzic da miesięcznie dziesięć złotych, to Julka będzie mogła pojechać razem z resztą kolegów. Chociaż jej mama już zgłosiła, że dziewczynka musi zrezygnować z wyjazdu klasowego, bo tata ciężko zachorował i rodzina wszystko wydaje na leki. Eliza zaproponowała wtedy, że uczniowie też mogą przyłączyć się do zbiórki. Wspólnie postanowili, że raz w miesiącu każdy (no, prawie każdy...) będzie oddawał część z tego, co miał przeznaczone do wydania w szkolnym sklepiku. Bartek spisywał wpłacane pieniądze w specjalnym zeszycie. I udało się! Julka pojechała. Na wyjeździe było wesoło, chociaż Eliza trafiła do pokoju tylko z dwiema, a nie z pięcioma koleżankami (a miały być pokoje sześcioosobowe!). Karol obraził się na Kaśkę, która nie chciała z nim zatańczyć na dyskotece, a Bartkowi komórka wpadła do morza, więc nie miał żadnych zdjęć na pamiątkę. Tak czy inaczej, wszyscy wrócili zadowoleni. No, może tylko Bartek trochę się bał, co powie mama, gdy dowie się o zepsutym telefonie...
3
R
odzice i uczniowie z klasy Elizy, którzy zbierali pieniądze na wyjazd Julki, musieli umówić się co do wysokości składek i dokonać pewnych obliczeń. Wykorzystali do tego znaną im miarę. W tym przypadku były to złotówki − gdy każdy wpłacał określoną ich liczbę, wiadomo było, że koszty zostały podzielone równo. Kiedyś, inaczej niż dzisiaj, gdy nie było ustalonych, zawsze takich samych miar (metrów, kilogramów, a nawet pieniędzy), ludzie mieli kłopot z uczciwym mierzeniem, ważeniem, sprzedawaniem, kupowaniem i dzieleniem się różnymi rzeczami − trudno im było wykazać się zaufaniem, że nie zostaną oszukani. Stosowano więc handel wymienny. To znaczyło: „Ja daję ci coś, a ty dajesz mi w zamian coś innego, podobnej wartości”. Dawniej ludzie mierzyli tkaniny łokciami. Stopami wyznaczali odległość między główkami kapusty na polu, a rzutem „siekierą” lub „siekierą w tył” („rzut w tył” był o połowę krótszy od „rzutu w przód”) odległość w terenie. Z kolei u nomadów saharyjskich na pustyni, gdzie odległość między jedną studnią a drugą decydowała o życiu lub śmierci, stosowano jeszcze dziwniejsze miary, takie jak „donośność łuku” lub „zasięg wzroku z grzbietu wielbłąda”, „marsz z osłem” lub „marsz w terenie łatwym”. W starożytnej Etiopii miarą soli było określenie „tyle, ile trzeba do ugotowania kury”. Dlaczego ludzie decydowali się przyjmować takie miary? Próbowali w ten sposób wprowadzić porządek i zaufanie. Czasem nawet ratowało to ich życie. Wyobraź sobie, że jesteś na pustyni i ktoś mówi ci: „Do najbliższej studni jest niedaleko!”, a okazuje się, że to podróż od świtu do zmierzchu. Ty zaś masz przy sobie bukłak wody, która wystarczy tylko na kilka godzin...
Opracowane na podstawie: Witold Kula, Miary i ludzie, wyd. 2, Książka i Wiedza, Warszawa 2004.
6
Tata Bartka i rodzice Elizy, którzy prowadzili razem stowarzyszenie ekologiczne, o coś się pokłócili. Eliza dokładnie nie wiedziała o co. „To sprawy dorosłych” − tłumaczyli, gdy o to pytała. Udało jej się tylko podsłuchać (właściwie nawet nie musiała podsłuchiwać, bo strasznie się darli) fragment rozmowy. Rodzice mieli do wujka pretensje, że czegoś nie dopilnował. Ale jakie to w gruncie rzeczy miało znaczenie? Najważniejszy był dramatyczny skutek ich konfliktu: jej rozstanie z przyjaciółmi. Koniec świata! Bo parę miesięcy później rodzice zdecydowali o przeprowadzce do mniejszego miasta. Daleko od Krakowa, klasy i kolegów Elizy. Rodzice dobrze wiedzieli, że jest na nich z tego powodu wściekła. Na nic jednak zdały się jej prośby, groźby i płacze. W dniu wyjazdu wpisała na „ścianie”: „Najgorszy dzień ever :(”. Dostała komentarze od WSZYSTKICH z klasy: linki do ulubionych piosenek i pełne tęsknoty słowa: „<3, BFF!, Wracaj już :(((”. Od czasu przeprowadzki Eliza nie widziała nikogo ze swojej szkoły, Bartka ani jego taty. Oczywiście gadała ze wszystkimi w sieci, „lubiła” ich zdjęcia i mniej więcej wiedziała, co robią, ale była zupełnie sama w nowym miejscu. Koledzy i koleżanki z Krakowa trochę zazdrościli Elizie, że teraz ma psa i duży dom z ogródkiem. Tak im powiedziała, żeby się nie wydało, że rodzice nie mają pieniędzy i dlatego musieli się wyprowadzić z miasta. Tak naprawdę żadnego ogródka nie mają − trafili do niewielkiego mieszkania w jednym z pastelowych jak wata cukrowa blokowisk. W tej mieścinie nie ma nawet kina. O kółku animacji poklatkowej, takim jak w dawnej szkole, też można zapomnieć. Dobrze chociaż, że naprawdę dostała psa. Findus był dla niej w tej beznadziejnej sytuacji pewną pociechą.
7
N
ierówności społeczne mówią o tym, jak podzielone są różne dobra (na przykład pieniądze, domy, jedzenie, wyjazdy wakacyjne, leki) pomiędzy wszystkich obywateli kraju. Często nierówności społeczne mierzy się wskaźnikiem Giniego w skali od 0 do 100. Tam, gdzie panują nierówności, zaufanie jest mniejsze. Ludzie wtedy nie troszczą się o siebie i każdy musi radzić sobie sam. Można więc śmiało powiedzieć, że nieufność i nierówności wzajemnie się wzmacniają.
W kraju, gdzie współczynnik wynosiłby 0 , nie byłoby żadnych nierówności, czyli wszyscy mieliby po tyle samo.
W kraju, gdzie współczynnik wynosiłby 100 , istniałaby pełna nierówność, czyli jedna najbogatsza osoba posiadałaby wszystko, a pozostali (biedni) – nic.
Więcej o nierównościach i zaufaniu: Richard Wilkinson, Kate Pickett, Duch równości. Tam gdzie panuje równość, wszystkim żyje się lepiej, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011, s. 67–79.
8
− Jedz szybciej! – poganiał Elizę tata. – Bo spóźnisz się pierwszego dnia do szkoły. Łatwo mówić. Z nerwów prawie nie tknęła śniadania, a kiedy weszła do klasy, wcale nie było lepiej. Nawet się nie zdziwiła, że ławki są jednoosobowe. Wybrała pierwszą z brzegu, tuż przy drzwiach, żeby w razie czego w każdej chwili móc stąd uciec. Ale nawet gdy już siedziała, nogi nie przestawały jej się trząść. − Sorry, ale to moja ławka – powiedziała dziewczyna z włosami obciętymi krótko po bokach i dłuższymi na czubku głowy. − Ławka nie jest twoja, tylko szkoły, czyli wszystkich − odpowiedziała przytomnie na zaczepkę Eliza. Dziewczyna parsknęła śmiechem, ale Elizy to nie uspokoiło. Pewnie zaraz będzie awantura. − Niezła jesteś. To może dzisiaj siedź tutaj, a ja siądę za tobą. Będę ci pisać liściki, dobra? Eliza odetchnęła z ulgą. Tyle w ostatnim czasie naczytała się w necie o problemach, jakie miewają ludzie w nowej szkole, że spodziewała się najgorszego i taka pokojowa reakcja trochę ją zaskoczyła. Może wcale nie będzie tak źle? Inni przecież mają jeszcze trudniej. Niektórzy wyjeżdżają za granicę, gdzie ich rodzice znaleźli pracę, i nagle muszą nauczyć się nowego języka... Kiedy kilka dni temu wpisała w wyszukiwarkę „boję się + nowa szkoła”, znalazła mnóstwo historii. Jakaś dziewczyna już pierwszego dnia dostała przezwisko „Burak”, bo ze zdenerwowania była czerwona na twarzy. Ktoś inny pisał, że potrzebny był cały rok, by klasa się do niego przekonała, bo na rozpoczęcie roku szkolnego przyprowadziła go mama. A to przecież obciach dla szóstoklasisty.
9
− Dobra... − odpowiedziała dziewczynie, która zdążyła już usiąść w ławce za nią. Na dalszą rozmowę nie było jednak czasu, bo zaczęła się lekcja. Na przerwie dziewczyna z dziwną fryzurą przedstawiła się: − Jestem Dorota. − Lizka. − Jak? − Lizka, od Elizy. Tak do mnie wszyscy mówią. − Dziwne imię. − Zwyczajne, znam dużo Elizek. Moi rodzice nazwali mnie tak, bo od urodzenia mam rude włosy i skojarzyłam im się z kitsune. Czasem mówią do mnie „Lisku”. − Czym? Kit... co? − Dorota wytrzeszczyła oczy. − To takie duchy z japońskiej mitologii. Wyglądają jak lisy, ale mogą przyjmować ludzką postać. Lubią płatać figle. No i pomagać innym, tak jak ja. − Chyba jeszcze dziwniejsze jest pochodzenie twojego imienia niż samo imię. Ale niech ci będzie. Kitsune... − Cześć, nowa! − podszedł do nich chłopak w czapce z daszkiem skierowanym na bok. Typ ziomala, w którym zakochują się dziewczyny.
10
− Mam na imię... − zaczęła Lizka, ale jej przerwał. − Jestem Dawid! − podał rękę. Liza się uśmiechnęła. Był trochę podobny do Bartka. Ale jakiś taki... pewnie klasowy głupek. Na bank! − Dawid to syn radnej − poinformowała Dorota, kiedy tylko chłopak zniknął z pola widzenia. − Jego mamy wielu ludzi nie lubi, bo ona ciągle coś robi. W naszej szkole prowadziła kiedyś dodatkowe zajęcia na temat demokracji i nauczyciel historii zaczął się z nią kłócić, kiedy powiedziała, że to dzięki kobietom przetrwała „Solidarność”. Większość klasy w ogóle nie wiedziała, o czym mówią, ale kibicowali mamie Dawida. Dawid jest do niej trochę podobny. Został wiceprzewodniczącym klasy, chociaż ma tylko dobry z zachowania. Obniżyli mu ocenę za dogadywanie nauczycielom i żarty... Czyli Eliza dobrze zgadła! I jednak nie najgorsza ta szkoła. Na dwoje nowo poznanych ludzi w klasie dwoje jest całkiem w porządku. Czyli sto procent. Zobaczymy, co będzie dalej.
Radni
– osoby, które tworzą samorząd, ale już nie szkolny, tylko taki, który działa na poziome lokalnej społeczności, czyli miasta, wsi, powiatu, województwa. Radnych jest więcej niż członków samorządu szkolnego i są wybierani raz na cztery lata. Ludzie, którzy głosują na radnych, ufają, że ich przedstawiciele będą podejmowali mądre decyzje i spełnią obietnice, które wcześniej złożyli wyborcom. Członkowie rady mają specjalne spotkania-sesje (na ogół raz w miesiącu), na których zastanawiają się i decydują, co zrobić, żeby wszystkim żyło się lepiej.
11
Kalafior Dzień poźniej Eliza wyjątkowo długo czesała włosy przed wyjściem do szkoły. Burza rudych loków, która jeszcze niedawno zupełnie jej nie przeszkadzała, teraz zaczęła ją krępować. Tak nie powinna wyglądać dwunastolatka w nowej szkole! Na dodatek wielu dorosłych powtarzało na jej widok: „Wyglądasz jak Pippi! Ślicznie!”. Nie znosiła tego. Pippi jest przecież dla dzieciaków! Aż do przerwy obiadowej wszystko było w porządku. Dorota wyjaśniła nowej koleżance, kto jest kim w klasie. Eliza rewanżowała się opowieściami o swojej byłej szkole i życiu w Krakowie, a w przerwach między nimi oczywiście podpytywała o Dawida. Te przyjemne rozmowy skończyły się jednak na najdłuższej przerwie, kiedy dziewczyny poszły na obiad. − Ej, ruda! − krzyknął ktoś w stronę Lizy. Nawet się nie odwróciła, spokojnie szła dalej. Kilku chłopaków przy stoliku wybuchnęło śmiechem. Eliza była pewna, że śmieją się właśnie z niej. − Mają nadzieję, że dasz się sprowokować – powiedziała do niej cicho Dorota. − Chodźmy do kolejki. − Ruda! − podchodząc do nich, powtórzył zaczepkę jeden z chłopaków, który chwilę wcześniej siedział z innymi przy stoliku. Miał wyraz twarzy jak surykatka. − Słucham? − zapytała najzwyczajniej w świecie Eliza, starając się opanować złość.
12
Chłopak najwyraźniej nie wiedział, co odpowiedzieć. Pewnie zakładał, że dziewczyna się speszy albo zrewanżuje mu się jakimś przezwiskiem. − Mam rude włosy. I co z tego? − powtórzyła Liza. Dorota zachichotała. Chłopak nic nie odpowiedział i wrócił do stolika. Niestety, siedziało z nim jeszcze kilka osób z klasy. No świetnie! Dzwonek kończący przerwę oznaczał, że nadeszła lekcja języka polskiego. Omawiali Kwiat kalafiora Małgorzaty Musierowicz. Nauczyciel poprosił Elizę o wyjaśnienie, dlaczego książka ma właśnie taki tytuł. − Chłopak z drużyny koszykarskiej nazywa Gabrysię, główną bohaterkę, kalafiorem. − Czemu to robi? − Bo Gabrysia nie zwracała na niego uwagi. Inne dziewczyny komplementował, mówiąc, że są piękne jak kwiat jabłoni, ale ją w złości nazwał kalafiorem... Ten cały Janusz Pyziak chce dobrze, ale tak czasem jest z chłopakami. Kończy się na tym, że zamiast normalnie pogadać, wyskakują z jakimś przezwiskiem. Zresztą nie tylko chłopcy w szkole. Dorośli też wymyślają na siebie przezwiska, i to już nie dlatego, żeby komuś zaimponować czy żeby zwrócić na siebie uwagę... Nauczyciel wyglądał na zdziwionego, że Eliza wyraźnie zmienia temat, ale zareagował błyskawicznie. − Ludzie faktycznie potrafią wymyślić niezliczone niemiłe określenia dla tych, którzy są na przykład trochę inni – zrobił przerwę i spojrzał na klasę. − Tak właśnie jest z bohaterką naszej książki, o której wszyscy mówią „chłopczyca”. Między innymi dlatego, że gra w kosza. Co o tym myślicie?
13
− To normalne, że dziewczyny grają w kosza. My to nawet musimy grać na WF-ie, chociaż nam się nie chce − odpowiedziała Dorota. Klasa wybuchnęła śmiechem. Eliza jednak dalej drążyła temat. − No właśnie, czemu ktoś to tak ustalił? Że jak dziewczyna gra w kosza, to jest chłopczycą. Albo że jak ktoś ma rude włosy, to jest wredny... Po klasie przebiegł szmer, ktoś znowu się zaśmiał. Nauczyciel poprosił o ciszę. − To są stereotypy – wyjaśnił. – Czyli uproszczone wizje świata, które ludzie tworzą po to, by łatwiej im było ten świat zrozumieć. Niestety, nie jest on taki prosty, jak się wydaje, i posługiwanie się stereotypami, zamiast upraszczać sprawy, zwykle jeszcze bardziej je komplikuje. Stereotypy często powodują, że dzielimy ludzi na lepszych i gorszych. Praca domowa! Kto chce, może przynieść na dodatkową ocenę książkę, w której nie ma stereotypów, i opowiedzieć o niej.
14
P
osługiwanie się stereotypami i „szufladkowanie” ludzi często wynika z niewiedzy. Jeśli czegoś nie rozumiemy, to zazwyczaj sięgamy po stereotypy, aby... oszczędzić sobie wysiłku, jakim jest myślenie! Mogłoby się wydawać, że na tym zyskujemy (choćby czas, który to myślenie by nam zajęło), ale większość stereotypów jest niesprawiedliwa, a wiele – pełnych nienawiści. Jeżeli zaczynamy oceniać, kto jest lepszy lub gorszy ze względu na pewne cechy, to tracimy do siebie wzajemnie zaufanie. No bo jak ufać komuś, kogo uważamy za złego? Albo komuś, kto nas nie lubi tylko dlatego, że mamy inny kolor włosów lub skóry? W takich sytuacjach bardzo trudno jest się porozumieć. W każdym kraju czy grupie ludzi funkcjonują inne stereotypy. Najczęściej dotyczą ludzi (narodów czy grup społecznych), których właściwie nie znamy, nie mamy z nimi kontaktu – i wtedy zdarza nam się myśleć o nich źle. Wszystko dlatego, że boimy się obcych, innych, więc wyobrażamy sobie, że są okropni. Przypisujemy im cechy, których wcale nie mają. Kiedy już kogoś poznamy bliżej, na ogół zmieniamy o nim zdanie. Czasami trzymamy się krzywdzących sądów wobec osób, które spotykamy na co dzień. Na przykład określenie „robić coś jak dziewczyna” to co najmniej dziwny stereotyp, skoro dziewczyny spotykamy na co dzień w każdym państwie i miejscu. Jeżeli chcecie się dowiedzieć, co na ten temat mają do powiedzenia same zainteresowane, wpiszcie w google „#LikeAGirl”.
16
Afera z koniem Następnego dnia okazało się, że tylko Lizka zrobiła dodatkowe zadanie domowe o stereotypach. Nawet Dorota zapomniała, chociaż wczoraj o tym rozmawiały! Przyjaciółka w ogóle była wyjątkowo zamyślona i nieobecna. Liza poczuła się urażona. Jak to, Dorota ma gdzieś jej problem z przezwiskiem? Postanowiła więc nie odzywać się do niej zbyt często. Może wtedy Dorota domyśli się, że nie była w porządku. Liza nie doczekała się jednak reakcji, więc po szkole dziewczyny się pożegnały i każda poszła w swoją stronę. Gdy Eliza dotarła do domu i włączyła komputer, zobaczyła świeżutki wpis na portalu społecznościowym. Dorota napisała na swojej „ścianie”: „Z chłopakami końec. Nie jesteście mnie warci”. Dla Lizki było od razu jasne, że to już koniec, ale Doroty. Jak mogła się tak zachować, i to jeszcze po tej lekcji o stereotypach? Szybko napisała do przyjaciółki w prywatnej wiadomości: „Skasuj to, bo zaraz zacznie się hejt. Poza tym masz literówkę końec = koniec. OCB? Nie mówiłaś, że masz chłopaka... Myślałam, że jesteśmy BFF :(”. Niestety, Dorota była offline. Tymczasem zaczęły pojawiać się pierwsze komentarze: „Koń-ec? Żal.pl, Beka!”, „Chodzi o chłopaków czy o konie?”, „Najpierw naucz się pisać... koniaro!”. Eliza chciała stanąć w obronie koleżanki, ale sama była na nią zła za to, że ta cały dzień ją ignorowała, a do tego nie powiedziała o swoim chłopaku. Dorota jednak wyjątkowo długo nie odpowiadała na wiadomość od Elizy. Zamiast tego wdała się w dyskusję u siebie na „ścianie”. Do rozmowy włączył się Dawid. Zamiast przemilczeć niepotrzebny
17
wpis Doroty wrzucił zdjęcie koleżanki z doklejonym koniem i podpisem: „Z nami koń-ec!”. Oczywiście od razu dostał trzydzieści lajków i kilka udostępnień. Dorota toczyła nierówną walkę, tłumacząc się: „Pisałam na szybko. Nie czepiajcie się słów, hejters gona hejt”. Zanim Eliza wyłączyła komputer przed snem, koleżanka miała już masę wpisów, w większości pełnych drwin. To się nazywa popularność! Eliza zatęskniła za Bartkiem − z nim zawsze można było przegadać każdy problem. Zadzwoniła więc do niego przez Skype’a, choć było już późno. − Słuchaj, mam problem... − powiedziała mu wszystko o Dorocie, o tym, jak kolega z klasy nazwał ją „rudą”, i na koniec jeszcze to, że rodzice nie chcą jej powiedzieć, o co pokłócili się z jego tatą. Jak się okazało, Bartek także wypytywał o to swego ojca, ale bez powodzenia. − Powiedział tylko tyle, że to był wybór twoich rodziców. − Niemożliwe! Moi powiedzieli dokładnie to samo, ale o twoim tacie. Na chwilę rozmowa została przerwana, bo do pokoju wszedł wujek i kazał Bartkowi iść już spać. Pomachał do Lizy w internetowej kamerze i posłał jej buziaka. Odpowiedziała w ten sam sposób. − Spróbuję namówić rodziców, żeby odezwali się do twojego taty, dobra? − Ja też pogadam z tatą, chociaż pewnie mnie nie posłucha. Dobranoc, Lis. − Dobranoc.
19
W
łaściwie każde udostępnienie w sieci zdjęcia czy zamieszczenie wpisu jest aktem zaufania. Ufamy, że inni ludzie będą przestrzegać prawa i nie wykorzystają naszych słów, obrazów czy myśli w niewłaściwy sposób. Internet działa dzięki tej umowie. Wrzucając coś do internetu, dajemy innym osobom dostęp do fragmentu naszej prywatności i musimy zdawać sobie sprawę z tego, jakie − także negatywne − skutki mogą się z tym wiązać. Powinniśmy więc być pewni, że chcemy upublicznić nasz materiał, by później nie żałować, że daliśmy komuś okazję do przezywania nas, zamieszczania głupich komentarzy czy nawet do popełnienia przestępstwa. Bo z udostępnianiem w sieci jest trochę jak z wpuszczaniem kogoś do domu. Jednych przyjmujesz tylko w drzwiach, innych zapraszasz do pokoju. Warto przemyśleć też, co sami „mówimy” w internecie o sobie i o innych. Przed dodaniem komentarza zastanówmy się, czy sami chcielibyśmy taki otrzymać. Najlepiej wyobrazić sobie, jak my byśmy się poczuli, dostając nasz komentarz.
Następnego dnia Dorota nie pojawiła się w szkole. Twierdziła, że jest chora, choć wszyscy domyślali się, że to nieprawda. Przecież cała klasa zdążyła dowiedzieć się o kłótni z Dawidem, bo pospierali się, pisząc na jej „ścianie”. Jak się okazało, jeszcze przed całą aferą Dawid napisał Dorocie, że chciałby z nią chodzić. Tak przynajmniej twierdziła Dorota, a Dawid podobno próbował odegrać się na niej za to, że się nie zgodziła. Eliza nie zdążyła załapać się na tę ich publiczną wymianę zdań, bo rano wszystkie wpisy na ten temat były już skasowane. Uff, chociaż tyle dobrego, że Dorota wie, jak usuwa się posty.
20
Oczywiście cała ta historia stała się głównym tematem dyskusji na przerwach. Eliza dowiedziała się od innych dziewczyn, że niewiele osób w klasie tak naprawdę lubi Dorotę. Wszyscy dziwią się, że Liza jest jej przyjaciółką. Dorota raz nie zdała do następnej klasy, a jej brat podobno kradnie. Słuchając ich, Eliza pomyślała wtedy, że jej rude włosy to nic w porównaniu z „łatką” przyklejoną Dorocie. I że zaraz po szkole spróbuje pogodzić się z przyjaciółką. Klasa podzieliła się na dwie grupy. Większość broniła Dawida, a tylko kilka osób stanęło po stronie Doroty. Atmosfera stawała się coraz bardziej nieprzyjemna i nie bardzo było wiadomo, co z tym zrobić.
N
ikt nie może śledzić, podsłuchiwać czy pokazywać innym twojej prywatnej korespondencji. Jeżeli masz prywatną skrzynkę e-mailową lub telefon komórkowy, to nikt nie ma prawa czytać tego, co się w nich znajduje. Tobie też nie wolno udostępniać tego, co napisał do ciebie ktoś inny, chyba że wyraził na to zgodę. Każdy ma prawo do prywatności i swoich tajemnic. Nawet jeśli ufasz komuś najbardziej na świecie (na przykład mamie lub tacie), możesz mieć sekrety, o których ta osoba nie musi wiedzieć. Wyjątkiem są sytuacje, które dotyczą twojego bezpieczeństwa czy zdrowia − o nich należy komuś powiedzieć. Pamiętaj, że członkowie niektórych grup zawodowych, takich jak lekarze, psychologowie, policjanci czy nauczyciele, nie mogą opowiadać o szczegółach zdarzeń (na przykład podawać nieupoważnionym osobom niczyich imion ani nazwisk), które spotykają ich w pracy, bo naruszyłoby to zaufanie i dobro tych, którzy szukają u nich pomocy. Dlatego jeśli powierzysz im swoją tajemnicę, na pewno nie będą o niej plotkować!
21
Porozmawiajmy o konflikcie Pani pedagog weszła pewnym krokiem do sali. Kazała odsunąć ławki pod ścianę i ustawić krzesła w kręgu. Nie wyglądała na zdenerwowaną. Wcześniej Liza nie miała okazji poznać jej osobiście – słyszała tylko o niej od Doroty, która raz w tygodniu chodziła do niej na dyżur. Podobno pani pedagog była bardzo miła i jeśli ktoś był smutny, opowiadała dowcipy, żeby go rozśmieszyć. Jej zajęcia zawsze zapowiadały coś ciekawego. Wiadomo, że z pedagogami rozmawia się o sprawach mało szkolnych, takich jak dojrzewanie, papierosy albo wagary. Na początek pani wyjaśniła, co to jest mediacja: dobrowolne spotkanie skłóconych stron w obecności neutralnej osoby (a więc takiej, która nie stoi po niczyjej stronie), czyli mediatora. Jego zadaniem jest umożliwienie każdemu wypowiedzenia swojego zdania. Mediator pomaga też stronom znaleźć rozwiązanie ich problemu. Spisuje się je w formie ugody. Mediacja jest potrzebna na przykład wtedy, gdy z powodu kłótni dwóch osób ich przyjaciele i znajomi muszą się opowiedzieć po czyjejś stronie i dochodzi do zbiorowego konfliktu. Było jasne, że chodzi o sprawę Doroty i Dawida. Liza nigdy wcześniej nie uczestniczyła w mediacji. Nawet nie znała takiego słowa. Wydawało jej się, że szkolne problemy rozwiązuje się samemu i już. Ewentualnie dyrektor wzywa kogoś do
22
23
swego gabinetu, razem z rodzicami, i wyznacza karę. To może być zakaz wstępu na szkolną dyskotekę lub obniżenie oceny z zachowania. Po godzinie wyglądało na to, że sprawa klasowego sporu z powodu Doroty i Dawida została przynajmniej wstępnie rozwiązana. Wcale nie było to takie straszne! Lizie ulżyło − lubiła oboje i nie chciała się wdawać w żadne wojny między nimi. Pedagożka podziękowała całej klasie i dała każdemu po ciągnącym się cukierku z czekoladą w środku (tata Elizy nie lubił takich słodyczy, bo od nich wypadają plomby). Powiedziała też, że mediacja to nie jedyny sposób pokojowego rozwiązywania konfliktów, ale w tym przypadku być może najlepszy. Chwilę później dobry humor Lizki trochę się popsuł − uświadomiła sobie, że to pewnie nie koniec niemiłych przygód w tej klasie. Ją jeszcze nieraz ktoś nazwie rudą, a kogoś innego kujonem. Niewiele z tym można zrobić, bo przecież to nie takie straszne słowo ani obelga. Chociaż może... Mediacja! To jest dobra myśl! Mediacja mogłaby przecież pomóc w przypadku rodziców i wujka. Jak tylko wróci do domu, zadzwoni do Bartka i opowie mu, na czym to polega. Może oni sami zostaliby mediatorami w sprawie rodziców? Wtedy kolejne wakacje na pewno spędziliby razem. Znowu Eliza z Bartkiem siedzieliby do późna przy ognisku, a rodzice pozwoliliby im spać do dziesiątej rano. Rowery, kajaki, wspólne spacery... Tak, mediacja to dobry pomysł!
24
Niespodzianka Kiedy Eliza wróciła do domu, okazało się, że czeka na nią niespodzianka: Bartek, którego mama przywiozła z Krakowa na weekend. Będą mogli przez dwa dni razem grać na komputerze. Omówią też kwestię mediacji. I nareszcie pozna Dorotę! Wieczorem, kiedy było już spokojnie, spróbowali porozmawiać z rodzicami. Chcieli też, zgodnie z planem, zaproponować im mediację. − To nie wasza wina. Nie możemy was wciągać w nasze problemy − odpowiedziała mama. Liza z Bartkiem przewidzieli jednak taką reakcję i byli na nią przygotowani. − Protestujemy! − oświadczyła stanowczo Eliza. − Ani ja, ani Bartek nie wiemy, o co chodzi. To niesprawiedliwe. Poza tym jesteście przecież z wujkiem przyjaciółmi! Po długich namowach rodzice stwierdzili, że może faktycznie nadszedł czas, aby powiedzieć, co się stało. Zaznaczyli jednak, że mogą przedstawić jedynie swój punkt widzenia − tata Bartka zapewne ma zupełnie inny. Według nich sprawa wyglądała mniej więcej tak: tata Bartka spotykał się z przedstawicielem pewnej firmy. Chciał, aby fundacja Dla Ziemi, którą założył wraz z rodzicami Elizy, wyszła z finansowego dołka, w jakim tkwiła od pewnego czasu. Ta firma mogła w tym pomóc. Wujek robił wszystko, żeby jakoś dogadać się z tajemniczą firmą, aby wsparła ich działania. Rodzicom Lizki nie powiedział jednak o tym ani słowa.
25
Po długich negocjacjach podpisał w imieniu fundacji Dla Ziemi umowę, czyli dokument zobowiązujący ją do pewnych działań. Dla Ziemi ma pokazywać logo (czyli znaczek) tamtej firmy przy każdej informacji, jaką na temat swoich działań zamieści w sieci, w gazetach lub na ulotkach. W zamian dostanie od tej firmy pieniądze. Wujek był bardzo zadowolony i dumny, że udało mu się rozwiązać na jakiś czas problem pieniędzy dla fundacji. Niestety, firma, z którą wujek podpisał umowę, bardzo źle traktuje zwierzęta. Przetrzymuje je w strasznych warunkach, nie szanuje ich praw. Rodzice Lizy raz nawet brali udział w bojkocie konsumenckim, bo nie tylko oni stracili zaufanie do tego przedsiębiorstwa. Nie wyobrażali sobie więc, aby teraz reklamować je za jakiekolwiek pieniądze. Przecież zakładali fundację, bo kochali zwierzęta i rośliny! W tym momencie wtrącił się Bartek: − Faktycznie, tata widzi to z innej strony. Nie opowiedział mi całej historii, ale kiedyś pożalił się, że robił wszystko, żeby fundacja mogła dalej istnieć. Zależało mu, żeby było jak dawniej... − Widzisz, Bartek, na to możemy odpowiedzieć tylko w rozmowie z twoim tatą. Uważamy, że cel nie uświęca środków. Na tym musimy dzisiaj skończyć, bo to wcale nie jest taka prosta sprawa − powiedziała poważnie mama Lizy, a tata złapał ją za rękę.
26
Bojkot konsumencki to reakcja klien-
tów, którzy uważają, że jakaś firma działa nieuczciwie, i stracili do niej zaufanie, więc przestają kupować wytwarzane przez nią produkty (przedmioty lub usługi). Niektórzy bojkotują produkty testowane na zwierzętach, inni takie wytwarzane przez firmy zanieczyszczające środowisko, zatrudniające dzieci lub w inny sposób wykorzystujące pracowników. Zdarza się, że sami pracownicy namawiają klientów do bojkotu, aby zmusić swoich pracodawców do przestrzegania prawa, na przykład niezmuszania do pracy ponad siły lub za zbyt niską płacę.
27
Odpowiedzialność Chociaż był dopiero początek listopada, spadł śnieg i Liza zaczęła jeździć do szkoły autobusem. Tutaj, w przeciwieństwie do Krakowa, gdzie wcześniej mieszkała, komunikacja miejska jest bezpłatna. W autobusie bywało wesoło, jeździło nim dużo osób ze szkoły. Eliza z Dorotą zazwyczaj siadały obok siebie i po drodze wyobrażały sobie, że nie jadą na lekcje, tylko w odległe miejsca. Na ogół to Lizka pierwsza mówiła, jaki będzie cel ich podróży. Dzisiaj miały wybrać się na Ukrainę. Kiedy właśnie zastanawiały się, co tam może się dziać, coś huknęło i autobusem szarpnął potężny wstrząs. Dorota złapała Lizę mocno za rękę i wtuliła głowę w ramiona. W autobusie rozległ się krzyk, do wnętrza pojazdu wpadła wybita szyba. Szczęśliwie była zrobiona z takiego szkła, że natychmiast rozleciała się na drobniutkie, nieostre kawałeczki. Takimi trudniej się poranić. Liza rozejrzała się dookoła i nie zobaczyła żadnej krwi. Kilka osób leżało na podłodze i wyglądało na mocno przestraszone tym, co się wydarzyło. Kierowca kazał wszystkim wyjść na zewnątrz, używając słowa „ewakuacja”, więc sprawa musiała być poważna. Wyszli po kolei, nikt się nie wygłupiał. Okazało się, że jakieś auto, które jechało z niedozwoloną prędkością, zahaczyło o autobus. Na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało, chociaż na miejsce przyjechały dwie karetki i sanitariusze zabrali kilka osób do szpitala na obserwację. Reszta została odprowadzona do szkoły. Wszyscy byli oczywiście zdenerwowani,
28
ale Eliza zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego Kazik powiedział, że to wina Dawida – bo jego mama jest radną i odpowiada za to, że w mieście są bezpłatne autobusy. − A jak darmowe, to na pewno gorsze – dodał. Dawidowi musiało zrobić się naprawdę przykro, bo przemilczał tę uwagę i, nie odzywając się do nikogo, poszedł w stronę klasy. Właśnie wtedy do szkoły wbiegła mama Dawida. Gdy go zobaczyła, krzyknęła: „Nic ci nie jest?!”, i przytuliła go bardzo mocno. − Widzicie, co się dzieje, gdy ktoś nie przestrzega zasad obowiązujących na drodze − powiedziała jeszcze do czekających pod klasą uczniów i poszła szukać dyrektorki. Kiedy mama Dawida zniknęła w gabinecie dyrekcji szkoły, Eliza podeszła do nachmurzonego chłopaka. − Nie przejmuj się. Kazik zawsze gdzieś węszy spisek. Twoja mama przecież nie prowadziła auta, które wjechało w autobus... − tylko takie pocieszenie przyszło jej do głowy. − Wiem, ale to wkurzające, kiedy ktoś każe mi odpowiadać za wszystko, co dzieje się w mieście. Tylko dlatego, że moja mama jest radną. Przecież ja nie mam z tym nic wspólnego! − Dawid był wyraźnie wściekły. − Nie przesadzaj, chyba nie jest aż tak źle... − Łatwo ci mówić – odburknął. Wszedł do klasy, ale przez resztę lekcji co chwila zerkał na Elizę z zakłopotaniem. Chyba żałował, że zwierzył się z takiej sprawy nowej koleżance. Dorota zauważyła, że chłopak częściej spogląda w tę stronę sali, i napisała do Elizy na karteczce: „Dawid się na mnie gapi :P”.
29
O
dpowiedzialność jest szczególnie ważna przy budowaniu zaufania. Tam, gdzie ludzie czują się odpowiedzialni za to, co robią, znacznie rzadziej dochodzi do wypadków, a jeśli jednak wydarzy się nieszczęście, nikt (lub prawie nikt) nie podejrzewa, że przyczyną był spisek lub czyjaś zła wola. Ta reguła sprawdza się nie tylko w domu, ale także w państwie, mieście, szkole. Kiedy każdy bierze odpowiedzialność za wybrane wycinki życia i wie, że od niego zależy ich prawidłowe funkcjonowanie, to nie obwinia innych o kłopoty, jakie mogą się pojawić na jego „obszarze”. Na przykład gdy odpowiadasz za posprzątanie swojego pokoju, to wiesz, że nie jest winą rodziców, jeśli nie możesz znaleźć ulubionych spodni w szafie, w której panuje totalny bałagan. Tak samo dzieje się w większej skali.
30
Mama Lizy często mówi, że nie tylko miasto, ale cały świat powinien działać jak jeden organizm. Jeśli nie zadbamy o jego najsłabsze części i skupimy się tylko na tych, które radzą sobie dobrze, to na dłuższą metę nic się nie uda. Właśnie dlatego rodzice Lizy założyli razem z tatą Bartka fundację Dla Ziemi. Co prawda zajmowali się w niej głównie płucami (drzewa, rośliny) i sercem (prawa zwierząt) tego organizmu, ale to nie oznacza, że świat nie potrzebuje o wiele, wiele więcej części, które funkcjonują sprawnie. A te silniejsze powinny zadbać o te słabsze. Kiedy więc pani od matematyki powiedziała, że w szkole szykuje się nabór wolontariuszy do pomagania w lekcjach uczniom, którzy mają gorsze oceny, Eliza od razu wiedziała, że chce się w to włączyć. Zapytała o szczegóły. − Można wtedy zostawać dłużej po lekcjach i razem się uczyć. Każdemu wolontariuszowi przydzielamy jedną osobę i dajemy za to dodatkowe punkty z zachowania − wyjaśniła pani. − Dodatkowe punkty? Za pomoc w lekcjach? Przecież nie powinno się pomagać po to, żeby mieć lepszą ocenę z zachowania. Klasa wybuchnęła śmiechem, a Eliza się zaczerwieniła. Widząc jej zakłopotanie, pani dodała: − W taki sposób chcemy motywować uczniów do współpracy. To chyba dobrze, że możecie mieć wyższe stopnie? Eliza pomyślała o swojej klasie z krakowskiej szkoły, gdzie pomoc w zadaniach domowych na przerwach czy wspólne uczenie się na Skypie było czymś zwyczajnym, ale nie powiedziała tego głośno. Zapadło milczenie. Długą ciszę przerwał w końcu Dawid. − Też myślę, że to trochę dziwne, że dostajemy ocenę z zachowania za pomaganie w lekcjach... − wyraźnie zgadzał się z Lizą.
31
W tym momencie pani się zirytowała. − W takim razie zgłaszam was jako pierwszych wolontariuszy. Dawidzie, ty może niekoniecznie pomożesz w matematyce, bo na razie masz tróje, ale przecież są inne przedmioty, z których świetnie ci idzie. Czy ktoś jeszcze jest chętny? Po klasie przebiegł szmer. Pierwsza rękę podniosła Dorota, później Kamila, Paweł i Wojtek. Na dwadzieścia trzy osoby zgłosiło się sześć. − Świetnie, w tym roku pierwszy raz ktoś z tej klasy będzie udzielał korepetycji. Wasza wychowawczyni powinna być zadowolona z takiej zmiany. Zaczynamy lekcję! Lizie jednak trudno było skupić się na matematyce − długo jeszcze nie mogła otrząsnąć się ze zdziwienia, że tylko sześć osób zgłosiło się do pomocy innym. Z drugiej strony czuła satysfakcję, bo pięć innych osób zaufało jej, chociaż jest nowa. To było jednak coś wielkiego. Kto wie, może za rok zgłoszą się kolejni chętni?
J
edną z najważniejszych spraw związanych z wzajemną pomocą jest bezinteresowność. Bez niej trudno o prawdziwe zaangażowanie. Oznacza to, że jeśli komuś pomagamy, nie możemy zawsze oczekiwać od niego „zwrotu” pomocy. Za to ufamy, że ta osoba kiedyś pomoże komuś innemu. To łatwe w rodzinie lub wśród najbliższych przyjaciół, ale tę zasadę powinniśmy stosować w odniesieniu do wszystkich ludzi. Przecież jeżeli w mieście (lub w kraju) będziemy ufać tylko sobie i swojej rodzinie, to nie stworzymy wspólnoty mieszkańców (lub obywateli).
32
W XIX wieku w Stanach Zjednoczonych działał tak zwany pociąg do wolności, którego istnienie było możliwe tylko dzięki wzajemnemu zaufaniu, braniu na siebie odpowiedzialności za wykonywane zadania i odpowiedniemu podziałowi pracy. W tamtych czasach na południu Stanów Zjednoczonych na plantacjach bawełny pracowali niewolnicy. Było jednak wielu Amerykanów, którzy pomagali im uciekać na północ, gdzie niewolnictwo było zakazane. Nazwa całej akcji wiąże się ze sposobem szyfrowania informacji stosowanym przez osoby pomagające zbiegom stać się wolnymi ludźmi (akcja była nielegalna i za udział w niej można było zostać aresztowanym, a nawet zabitym). Przemycanych na północ niewolników nazywano pasażerami, miejsca ich ukrycia − stacjami, przewodnicy otrzymali miano konduktorów. Jedną z niewolnic, którą udało się uratować, była Harriet Tubman. Sama odbyła potem dziewiętnaście misji, podczas których uwolniono ponad trzysta kolejnych osób!
33
Prawdziwa wyprawa Kilka miesięcy po tym, jak Liza zaczęła udzielać korepetycji, okazało się, że rodzice muszą wyjechać. Nie dość, że daleko, bo do innego kraju, to jeszcze będą mieszkać w puszczy i zajmować się... liczeniem ptaków! Już wielokrotnie robili takie rzeczy. To wyjątkowo nudne zajęcie. Poza tym prawie nie można rozmawiać, bo płoszy się ptaki. No i w miejscach, gdzie się je liczy, na ogół nie ma zasięgu, o Wi-Fi można tylko pomarzyć. − Co?? Aż trzy tygodnie??? − Pojedziesz z nami − oznajmiła spokojnie mama. − Eee... a nie mogę zostać sama? Kto zajmie się Findusem i kwiatkami? − odpowiedziała Lizka w nadziei, że przed kolejnym wyjazdem może ją jeszcze uratować dwadzieścia doniczek roślin i pies. Przecież nie zabiorą ich ze sobą! − Lisku, dwunastoletnie dziewczynki nie mieszkają same – tata był stanowczy. – Findusa weźmie mama Bartka, już obiecała. Wujka póki co nie poprosiliby o pomoc, wiadomo. – Bartek na pewno w weekendy zapewni psu długie spacery. Sąsiedzi będą podlewać nam kwiatki. Zostawimy im klucze. − Ale ja poradzę sobie sama, obiecuję! Poza tym skąd wiecie, że sąsiedzi będą podlewać te wszystkie chwasty?! Przecież mamy milion doniczek!
34
− Nie ma mowy. Za cztery dni wyjeżdżamy. Sąsiedzi na pewno nie zapomną, zresztą już poprosiliśmy ich o pomoc. Będzie super, zobaczysz! Poznasz inne dzieciaki, bo będą tam rodziny z Białorusi, Niemiec, Belgii i Rosji. Poćwiczysz angielski. Tym razem to nie jest zwykłe liczenie ptaków, tylko zjazd ekologów z kilku krajów. Wielkie dzięki za taką wycieczkę! Właśnie teraz, kiedy już przyzwyczaiła się do swojej klasy, a koledzy przestali mówić o niej „ruda” albo „nowa”, musi wyjechać!
L
udzie mogą sobie ufać bez względu na to, na jakiej postawie zyskują lub tracą. Tylko od nas zależy, czy już na początku założymy, że liczy się uogólniona zasada zaufania. Oznacza ona, że z założenia ufamy innym ludziom, nawet obcym. Pewnie ktoś zapyta, co można na tym stracić, a co zyskać. Nie powinno się wyceniać zaufania, ale spróbujmy zrobić to dla zabawy. Podliczmy to na przykładzie kwiatków rodziców Elizy. Jeżeli zostawimy dwadzieścia doniczek z paprotkami na dwadzieścia jeden dni bez opieki, to kwiatki zwiędną (chyba że kupimy jakiś genialny system nawadniania roślin, ale to sporo kosztuje). Tracimy: kwiatki. Zyskujemy: nic. Jeżeli zostawimy klucze sąsiadom i poprosimy o podlewanie paprotek co dwa dni, a oni trzy razy zapomną to zrobić (w różnych odstępach czasu), rośliny i tak przeżyją. Tracimy: nic. Zyskujemy: zaufanie sąsiadów. Które rozwiązanie jest lepsze?
35
Na miejscu okazało się, że tylko Liza i jej rodzice są z Polski. A dzieci wcale nie było tak dużo, jak zapowiadali mama i tata. Trzy dziewczyny i pięciu chłopaków – cała grupa znała się już wcześniej i od razu było widać, że to zgrana paczka. Chyba nie będzie tak łatwo się do niej przyłączyć... Poza tym Eliza nadal była obrażona na rodziców. Znowu musiała wyjechać z domu i poznawać kogoś nowego. Jakby nie miała ostatnio wystarczająco dużo zmian w życiu! Chociaż ten las... jest naprawdę piękny. Pierwsze godziny pobytu dłużyły jej się w nieskończoność. Nic dziwnego, że niemal podskoczyła ze szczęścia na wieść, że rodzice jadą do miasta na zakupy i trzeba im pomóc. To była okazja, żeby złapać Wi-Fi i dowiedzieć się, co słychać u kolegów i koleżanek z Polski. Obiecała zresztą Dorocie i Bartkowi, że będą w stałym kontakcie. Kiedy wsiedli do auta, okazało się, że jedzie z nimi jeszcze dwójka: chłopak z Białorusi i dziewczyna z Niemiec. Pewnie rodzice wpadli na genialny pomysł, jak znaleźć Lizie wyjazdowych przyjaciół. Dziewczyna wyciągnęła komórkę i ostentacyjnie zaczęła grać. W supermarkecie rozdzielili listę sprawunków na całą gromadę – żeby było szybciej i by nikt się nie nudził. Lizka miała znaleźć proszek do prania i parę innych rzeczy, poszła więc w stronę regałów ze środkami czystości i szybko wybrała potrzebne sprawunki. Po chwili minęła mężczyznę, który chował do plecaka perfumy. Postanowiła go poobserwować. Po pierwsze, by sprawdzić, czy jeszcze coś zabierze; po drugie − dla rozrywki. Może przecież poświęcić na to chwilę, skoro wybieranie papieru toaletowego dla ludzi z puszczy zajęło jej tak niewiele czasu. Kiedy więc podejrzany osobnik
38
skręcił w następną alejkę, ruszyła za nim. Po drodze zobaczyła Annę z Niemiec i przywołała ją machaniem ręki. Dziewczyna okazała się rozgarnięta − od razu załapała, że coś się dzieje, i przyłączyła się do Elizy. Teraz śledziły go razem. Choć niespecjalnie się z tym kryły, mężczyzna z plecakiem chyba nie czuł, że ma za sobą „ogon” w postaci dwóch nastolatek. − W Polsce tak nie kradną – powiedziała po angielsku Liza. − W Niemczech też nie – dodała poważnie Anna. Chłopak z Białorusi, Siergiej, który właśnie wyłonił się zza rogu i musiał usłyszeć ich wymianę zdań, dołączył do dziewczyn. − Że niby tylko tutaj kradną? W tym sklepie? Nieprawda. Wszędzie może trafić się ktoś nieuczciwy. Facet robi sobie zakupy, a wy go śledzicie. Pomyślcie, jak byście się czuły, gdyby to was ktoś śledził. − Przecież ciągle ktoś nas śledzi − zauważyła inteligentnie Lizka. − Kamery w sklepach to niby co? − No właśnie − potwierdziła Anna. − W tym sklepie nie ma kamer – powiedział z satysfakcją Siergiej, który, jak się później okazało, na stałe mieszkał w okolicy puszczy i znał ten sklep. Był synem jednego z organizatorów zjazdu, swoją drogą przeciwnika monitoringu, czyli obserwowania różnych miejsc za pomocą kamer. Dziewczyny ze zdziwieniem rozejrzały się dookoła. Faktycznie, nigdzie nie było kamer. To coraz rzadszy widok. Poszli razem w stronę kasy.
39
N
ie rodzimy się z przekonaniem, że ludziom należy ufać lub nie. Tego się uczymy, obserwując innych, przebywając z ludźmi, słuchając tego, co mówią na przykład nauczyciele, lekarze, politycy, prawnicy, sąsiedzi i rodzice. W niektórych krajach szkoły, urzędy, a nawet architekci starają się w tym pomagać, na przykład ułatwiając ludziom rozmowy i porozumiewanie się. Jak? Choćby ustawiając ławki w parku w taki sposób, żeby siedzącym na nich ludziom łatwiej było ze sobą rozmawiać, albo organizując spotkania dla sąsiadów, którzy chcą coś zmienić w otoczeniu domu (na przykład założyć ogród), lub wprowadzając prawa, które zachęcają do pomagania słabszym.
Człowiek, którego śledzili, już od jakiegoś czasu niespokojnie oglądał się za siebie. Musiał w końcu wyczuć, że ma „ogon”. Zanim zdążyli się zastanowić, czy lepiej ukryć się między regałami, czy otwarcie iść za nim, natknęli się na rodziców Lizki. − Nareszcie. Chodźmy do kasy! Macie wszystko? Trójka śledczych pokiwała głowami. W tym samym momencie obserwowany przez nich facet stanął w kolejce do kasy i zaczął wykładać na taśmę rzeczy, które wcześniej upychał w plecaku. Trzy batony, perfumy, skarpetki, ostrą przyprawę chili. Kiedy przyszła jego kolej płacenia, powiedział coś z nieśmiałym uśmiechem do ekspedientki. Eliza zapytała Siergieja, co to znaczy. − Ktoś przede mną zabrał ostatni koszyk − wytłumaczył Siergiej. − Ufff... Dobrze, że odczekaliśmy ze zgłaszaniem kradzieży, bo byłby problem – podsumowała całe zdarzenie Liza.
40
C
iekawy rytuał obowiązywał kiedyś w Nowej Gwinei i Archipelagu Triobranda. Tamtejsi ludzie przekazywali sobie bardzo cenne dla nich przedmioty: soulava, czyli naszyjniki z czerwonych muszli, oraz mwali − naramienniki z białych muszli. Przedmioty te krążyły między ludźmi, były podawane z ręki do ręki. Mieszkańcy wyspy po kolei otrzymywali je i krótko przetrzymywali, by potem przekazać je następnym osobom. Było to możliwe dzięki wzajemnemu zaufaniu. Te cenne rzeczy należały do wszystkich i nikt nie wpadł na pomysł, by je sobie przywłaszczyć.
Po wyjeździe na zakupy ekipa uznała Lizę za swoją i od tego czasu nie było już miejsca na nudę. Anna była super, wiedziała mnóstwo ciekawych rzeczy. Może dlatego, że mieszkała w dzielnicy Berlina, gdzie ludzie z sąsiedztwa umawiają się na robienie wielu rzeczy razem. Znoszą krzesła i stoły ze swoich domów, szykują jedzenie, organizują koncerty. Tak po prostu. Żeby porozmawiać ze sobą, poznać nowych sąsiadów. Lizka była zachwycona − koleżanka, która wie wszystko, to skarb! Parę dni później Eliza, nadal pozbawiona dostępu do sieci, napisała dwa PRAWDZIWE listy. Takie w kopercie. Pierwszy do Bartka, drugi do Doroty. Od niej zresztą już poprzedniego dnia dostała pierwszą wiadomość wysłaną na „leśny” adres. O dziwo, list dotarł w to odległe miejsce bez problemu. Lizka dołączyła do swoich listów po kilka listków, które specjalnie w tym celu zerwała w gąszczu, a potem włożyła je do kopert.
41
Bart, ogarniasz Findusa :D ? Szczeka kiedy kto za każdym ś przecho dzi koło d razem, wiesz OC rzwi? W l B, sam by esie nuda łeś na tak tym spod , ich wyjaz o b a ł o by d a c h C . i P s oza p o go d z i ię i może się z rodz ... jak już i c w ami... prz ujek miejsce n yjedziem a wakacje y w takie . Co Ty na nrk! to? Liza PS. Pozdr ów wujka !
. Se r i o ! z s i c ó r w ją , kiedy ą j a odlewa t p y s p a , e a i W k n u o Eliz wiesz... k l a s i e m że ci sąsiedzi, c e ż w , ę y i c s s z , is wszy ne, że i. Nie bo łyszałam w S n i z ? w i d e i z ę b d h e oc cyś Co u Ci zy? To tr no są ja c b e o z r k nie po d n ą o j a p a b , i k a k u t n z a es kwia ja mam mą? Prz o z e M . w i l i m z d coś Wa k s i ę z go a t e c i z Twoi rod a coś takiego... yn pozdro zwoliłab Drk :*
Dorka, jak tam korki? Co nowego w szkole? Dostałam od Anny (nowej koleżanki z Niemiec) kamyk z napisem „BFF”. Oczywiście to Ty nadal jesteś moją najlepszą przyjaciółką, chociaż fajnie byłoby, gdybyście mogły się kiedyś poznać. Wiesz, że u niej w szkole mają czteroosobowe ławki? Z kimś byś chciała siedzieć, gdyby u nas takie były? Do zobaczenia już niedługo w domu :* Co do domu i kradzieży. Moi rodzice mówią, że nie trzeba się bać. Ty byś coś zabrała, gdyby Cię ktoś poprosił o popilnowanie domu? To działa w obie strony. Ja ufam, że Ty nie zrobisz nic złego. A Ty ufasz, że ja mam do Ciebie zaufanie i nie podejrzewam Cię o nic złego. Proste! Chociaż moi rodzice i ich pomysły czasem wydają się... sama wiesz jakie :P Do zo! Lizka <3
Kolejny powrót − A co, jeśli nie podlewali tych kwiatków? Wygram zakład! – rzuciła Eliza przed drzwiami mieszkania. Tata się roześmiał, a mama odpowiedziała: − Na bank przegrasz! Wtedy to JA pierwsza idę się kąpać w naszej czyściuteńkiej, wielkiej wannie z ciepłą wodą. Już miała włożyć klucz do zamka, kiedy okazało się, że drzwi są lekko uchylone. Spojrzała w stronę taty: − Co jest...? Z niepokojem nacisnęła klamkę. Kiedy weszli do środka, tata zawołał niby radośnie, ale z lekkim zdenerwowaniem: − Halo! Halo! Jesteśmy! Z mieszkania nie docierał jednak żaden dźwięk. Postawili więc plecaki w przedpokoju, a mama złapała Elizę za rękę, dając jej znak, by córka została przy drzwiach. Dziewczynka pewnie by jej posłuchała, gdyby nie to, że w mieszkaniu nagle rozległo się szczekanie. To Findus! Na pewno on! Eliza wyrwała się mamie i pobiegła w kierunku, z którego dobiegło szczeknięcie. Findus (czy to jednak na pewno on?) już nie szczekał, ale wydawał odgłosy, które brzmiały tak, jakby ktoś przytrzymywał go za mordkę. Lizka oczywiście się bała, ale skierowała się prosto do łazienki. Trudno. Trzeba otworzyć drzwi i zmierzyć się z niebezpieczeństwem. Poza tym przecież ma za plecami rodziców... Nacisnęła klamkę i wykrzyknęła z przerażeniem: − Aaaa!
44
Z łazienki dobiegło gromkie: − NIESPODZIAAAANKA! Światło w łazience zapaliło się i wyskoczyli z niej: Bartek, Findus i... tata Bartka! Eliza nie wiedziała, co zrobić, więc rzuciła się do psa i zaczęła go głaskać. Rodzice dziewczynki też byli zaskoczeni całym zajściem, chyba jeszcze bardziej niż ich córka. Patrzyli na tatę Bartka w milczeniu. − Sąsiadka dała nam klucze – powiedział wujek i spojrzał na rodziców Lizki z zakłopotaniem. – W sumie jesteśmy niezapowiedzianymi gośćmi, więc jeśli wam to przeszkadza, to już sobie pójdziemy... Przez chwilę nikt nic nie mówił. Lizka już miała się odezwać, kiedy mama zabrała głos: − Dobrze cię widzieć... − przerwała na chwilę, a potem dokończyła zdanie − …chociaż własną wannę po miesiącu bez bieżącej wody też! Wszyscy roześmiali się z ulgą i właśnie w tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Jeszcze jacyś goście? Eliza wyjrzała na korytarz. Dorota! Jasne! Przecież sama wysłała jej pół godziny temu SMS, ale w całym tym zamieszaniu zupełnie wyleciało jej to z głowy. Dorośli usiedli w kuchni, a Lizka zaprosiła Bartka i Dorotę do swojego pokoju (Findus biegał niezdecydowany od jednych do drugich). Bartek opowiadał, jak namówił tatę, by przygotowali niespodziankę z okazji powrotu Lizy i jej rodziców. I jak obaj przekonali sąsiadów, by ci wpuścili ich (i Findusa) do mieszkania. Rozmawiali też o tym, że dziewczyna, której Dorota dawała korepetycje, zastępując Elizę podczas jej nieobecności, poprawiła oceny z angielskiego. I o tym, że Dawid z ich klasy jest podobno najlepszym
45
wolontariuszem, choć nikt się tego po nim nie spodziewał. Mówili też o życiu w puszczy i wielu, wielu innych rzeczach. Ich rozmowę przerywał raz na jakiś czas głośny śmiech rodziców i wujka. To z pewnością był dobry znak. Chociaż nie ma co liczyć, że wszystkie problemy nagle znikną, ot tak sobie. A! Kwiatki nie zwiędły. Jeden z nich wypuścił nawet nowy pączek.
46
Rozmawiamy z Lidią Ostałowską o zaufaniu widzianym z perspektywy tych, którym w życiu jest trudniej.
Zaufanie najtrudniej budować z nowo poznanymi osobami. Wielu ludzi, podobnie jak Eliza z naszej książki, musi się przeprowadzić: zmienić dom, szkołę. Czy przeprowadzki zawsze wyglądają tak samo? Lidia Ostałowska: Zmiana miejsca zamieszkania to dzisiaj codzienna sprawa. Mnóstwo ludzi oddala się od swoich domów. Jadą do dużych miast, żeby się tam uczyć albo szukać pracy. Czasem chodzi o znalezienie jakiegokolwiek zajęcia, bo w rodzinnych stronach panuje bezrobocie. Kiedy indziej przeprowadzka jest spowodowana chęcią zrobienia kariery. Młodzi Polacy emigrują za granicę, zwłaszcza do Wielkiej Brytanii, bo liczą na lepsze życie. Wszyscy muszą się odnaleźć w nowych miejscach. Zdarza się, że ktoś ich tam oszuka, naciągnie, coś obieca i nie dotrzyma słowa. Ale mimo wszystko jakoś sobie radzą. Wiedzą, że w razie czego mają dokąd wrócić, a to daje im dużo siły. Jednak nie każdy ma możliwość powrotu. Tak właśnie bywa z Romami, którzy wiele lat temu przyjechali do Polski z Rumunii. W swojej ojczyźnie nie mogą liczyć na pracę, często są prześladowani, poniżani, nawet bici. Nie mają nic własnego. W Polsce żyją z pracy dorywczej i żebrania. Mieszkają na dzikich działkach, w lepiankach skleconych z byle czego. Zbudowali je sami dla siebie i swoich dzieci. Te dzieci urodziły się w Polsce, nasz kraj jest ich ojczyzną, a lepianka jedynym domem. Teraz wyobraźcie sobie: rankiem pod
48
ten dom przyjeżdżają urzędnicy i ludzie w mundurach, wyrzucają mieszkańców, a robotnicy niszczą chałupkę buldożerem. W górze śmieci, która niedawno była ich domem, mali Romowie szukają później swoich skarbów: lalki, pluszaka, klocków, samochodzika. Komuś, kto wyrzucił cię z twojej jedynej przystani, trudno ufać. Dlatego Romowie często obawiają się Polaków. Czy to dziwne? A jak romskie dzieci odnajdują się w szkole? Zdarza im się, że mają problemy, tak jak Dorota, której klasa nie lubiła? Kiedyś romskie dzieci rzadko chodziły do szkoły. Nie miały czasu. Od wiosny do późnej jesieni wędrowały w taborach, po drodze ich rodzice pracowali. Handlowali końmi, lutowali kotły i garnki, grali na weselach, urządzali pokazy cyrkowe. Później Romom zakazano wędrowania, a dzieci posłano do szkół. Źle się tam czuły, bo im dokuczano. A że słabo znały język polski, nauczyciele uważali je za głupie. Nawet te niezwykle bystre lądowały w szkołach specjalnych. To, niestety, zdarza się i dziś. Ale – inaczej niż kiedyś – teraz samym Romom zależy na wykształceniu. Większość ich dzieci chodzi już do podstawówek, wiele do gimnazjów i liceów, a niektóre kończą studia. Dla romskich dzieci szkoła bywa jednak trudna. Inni uczniowie nie zawsze są dla nich mili. Zdarzają się wyzwiska, bójki, szarpanie za włosy. Trudno romskiemu chłopcu lub dziewczynie wytrwać w klasie, która się na niego czy na nią uwzięła. Dlatego niektóre mamy boją się posyłać dziecko do szkoły. Bo pójdzie i na dzień dobry co usłyszy? „Brudas”. „Złodziejka”. „Masz wszy”. To boli.
49
Niektórzy uważają, że Romowie powinni uczyć się osobno. Ale właściwie dlaczego? Przecież są polskimi obywatelami. W Anglii mieszka sporo polskich dzieci bez obywatelstwa brytyjskiego, a chodzą do brytyjskich szkół. Gdyby Wielka Brytania zrobiła dla nich osobne szkoły czy klasy, rodzice na pewno by protestowali. Zaufanie nie działa w jedną stronę. Czy są w Polsce osoby, które starają się je budować między ludźmi z grup, które się nie znają (na przykład Polakami i Romami)? Kiedy Romowie jeszcze wędrowali, łatwiej było wzajemnie się poznać. Gospodynie wzywały Romów do łatania garnków, kupowały od nich patelnie, spotykano się na końskich targach i jarmarkach. Po przymusowym osiedleniu to się zmieniło, a obie grupy (Polacy i Romowie) żyły osobno. Teraz próbują ułożyć swoje stosunki na nowo. Romowie założyli wiele organizacji społecznych i nawiązują kontakt z polską większością. Urządzają festyny, wystawy, koncerty, wydają pisma. Po stronie Polaków dzieje się podobnie. Rozmaite fundacje i stowarzyszenia doceniają wielokulturowość i starają się, by była ona w naszym kraju szanowana. Ich działania wspierają często dziennikarze, wykładowcy z wyższych uczelni, studenci, szefowie domów kultury i galerii. Te wysiłki są bardzo ważne. Ale potrzeba ich znacznie więcej, żeby lepiej się poznać, porzucić uprzedzenia i się polubić. Wywiad powstał dzięki spotkaniu Lidii Ostałowskiej z młodzieżą gimnazjalną z O!Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie: Wiktorią Moik, Dawidem Kralem, Natalią Puzoń, Tomkiem Tomaszewiczem.
50
Lidia Ostałowska jest jedną z najważniejszych polskich reporterek. W swoich książkach i artykułach opowiada o ludziach oraz o sprawach, które nie są łatwe, a jej bohaterowie często mają „pod górkę”. Opisuje świat, żeby opowiedzieć, jak żyją ci, o których wiemy bardzo niewiele lub o których mamy jedynie stereotypowe wyobrażenie. To bardzo trudne zadanie. W swojej książce Cygan to Cygan opowiedziała historię Romów, bo była ciekawa, dlaczego pojawili się w Polsce, kim są, jakie mają marzenia, jak wygląda ich sytuacja w innych krajach. W Bolało jeszcze bardziej zebrała dwanaście historii ludzi biednych, niechcianych czy zagubionych, z różnych miejsc w Polsce. Podczas pracy nad każdą książką i każdym artykułem reporterka musi wyjechać w nieznane sobie wcześniej miejsce, zebrać ogromną ilość informacji, porozmawiać z różnymi ludźmi, a w końcu przekonać ich, żeby podzielili się z nią i czytelnikami swoją historią. To wymaga od obu stron zaufania (ona musi im na przykład zaufać, że jej nie okłamią, oni – że nie wykorzysta w nieuczciwy sposób ich historii ani jej nie przekoloryzuje), które jest fundamentem pracy reportera.
51
O!Świetlica Krytyki Politycznej działa od 2009 roku i prowadzi zajęcia dla dzieci i młodzieży z Cieszyna. W ramach regularnych warsztatów artystyczno-edukacyjnych i przy użyciu różnorodnych narzędzi (nowe media, sztuka, działanie w przestrzeni publicznej) podejmuje najważniejsze tematy, takie jak bieda, współpraca, zaufanie, solidarność. Dzięki uczestnikom zajęć O!Świetlicy powstały na przykład wirtualna mapa Cieszyna widzianego oczami dzieci, gra o współpracy, słuchowisko o ulicy Głębokiej. Świetlicę prowadzą: Joanna Wowrzeczka, Agnieszka Muras, Anna Pluta i Anna Cieplak oraz duża grupa fajnych ludzi z lokalnej społeczności.
Jeżeli spodobała Wam się książka, możecie nas symbolicznie wesprzeć . Obecnie zbieramy pieniądze na wakacyjny wyjazd połączony z zajęciami artystyczno-edukacyjnymi dla dzieci z O!Świetlicy Krytyki Politycznej „Na Granicy”.
Wpłaty można kierować na numer konta: 74 1370 1037 0000 1706 4446 9316 z dopiskiem „O!ŚWIETLICA – ZAUFANIE”
Ufać komuś to na przykład rozmawiać z kimś szczerze i wierzyć, że ta osoba nie wykorzysta tego przeciwko nam, choćby w internecie. Gdy się ufa, świat staje się przyjemniejszy. Czy wiecie, że w sklepach, w których nie ma kamer, bardzo rzadko dochodzi do kradzieży? Albo że dzięki wzajemnemu zaufaniu łatwiej zyskiwać nowych przyjaciół? W końcu co to byłby za świat, w którym wszyscy byliby podejrzliwi? W książeczce o zaufaniu sprawdzamy, czy i dlaczego ludzie sobie ufają oraz jak to wpływa nie tylko na życie Elizy. Bo tam, gdzie ludzie sobie ufają, wszystkim żyje się lepiej!
ISBN 978-83-64682-49-0
www.krytykapolityczna.pl
Matronat/patronat: