Sztuka bycia razem

Page 1

Redakcja: Karolina Oponowicz, Agnieszka Passendorfer

Korekta: Ewa Gładysz-Jeż

Projekt graficzny okładki: Ola Niepsuj

Projekt graficzny makiety, skład: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf

Redaktor prowadząca: Katarzyna Kubicka

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

www.wydawnictwoagora.pl

© copyright by Agora SA 2023

© copyright by Robert Kowalczyk, Dawid Krawczyk, Agata Stola, 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-268-4421-8

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym Ale nie publikuj jej w internecie Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

SPIS TREŚCI

WSTĘP: Po co napisaliśmy tę książkę

KRYZYS w relację wkrada się w ciszy

BLISKO SIEBIE, daleko od seksu

WSIADAMY do erotycznego rollercoastera

KASA I NIEROZŁADOWANA ZMYWARKA, czyli o co kłócimy się najczęściej

JA GO ZMIENIĘ! Ja ją zmienię! O jakich relacjach marzymy

MADONNA, LADACZNICA, JAMES BOND I RYSIEK z Klanu. Po co nam fantazje seksualne?

KIEDY JEDNO CHCE BARDZIEJ, a drugie mniej

MASTURBACJA, czyli seks solo

PORNOGRAFIA. Jak zrobić sobie dobrze tak, żeby nie zrobić źle relacji?

CYBERSEKS. Masturbacja do kamerki kontra seks z fantomem

CZY MĘSKOŚĆ MUSI BYĆ TOKSYCZNA? I czy kobiecość może być toksyczna?

MIŁOŚĆ. Co to znaczy w gabinecie seksuologicznym?

JEŚLI NIE MONOGAMIA, TO CO? Otwarte związki, situationship, poliamoria, FWB

ZDRADA. Czyli co dokładnie?

JAK BUDOWAĆ RELACJĘ PO ROZSTANIU. I jak jej nie budować?

WASZ SEKS jest w waszych rękach

BIBLIOGRAFIA

WSTĘP:

Po co napisaliśmy tę książkę

Kiedy bierzesz tę książkę do ręki i wczytujesz się w pierwsze zdania wstępu, my pewnie jesteśmy w naszym gabinecie. Przygotowujemy się z rana do sesji, jeszcze zanim dzwonek do drzwi zapowie pierwszego pacjenta. Albo gdzieś w okolicach południa prowadzimy gorącą dyskusję o pożądaniu, seksie i gadżetach erotycznych przy ekspresie do kawy. Albo kiedy popołudnie spotyka się z wieczorem, wzruszamy się razem z pacjentami, bo po kilku miesiącach terapii przyszedł w ich związku długo wyczekiwany przełom.

Prowadzimy psychoterapie seksuologiczne w Instytucie SPLOT w Warszawie, który wspólnie założyliśmy. Spotykamy się z pacjentami na sesjach indywidualnych, prowadzimy również terapie par – z niektórymi parami pracujemy we dwójkę, inne każde z nas prowadzi osobno.

Nie brakuje nam pracy. Codziennie do naszego instytutu dzwoni ktoś, kto po miesiącach wahań, wątpliwości, rozterek zdecydował, że chce rozpocząć terapię. Często w odpowiedzi na ten odważny ruch słyszy prośbę o cierpliwość, bo gabinetowy grafik wypełniony jest na kilka tygodni w przód. Takie same rozmowy mają miejsce w recepcjach gabinetów seksuologicznych w całej Polsce. Dobrze wiemy, jak wiele kosztuje powiedzenie sobie: „Jesteśmy w kryzysie i chcemy coś z tym zrobić” . To właśnie z myślą o wszystkich odważnych czytelniczkach i czytelnikach postanowiliśmy napisać tę książkę.

Pamiętam, jak po ciężkim dniu intensywnych sesji zdecydowaliśmy, że musimy znaleźć sposób na to, żeby podzielić się wiedzą, którą wykuwamy wspólnie z naszymi pacjentami w czasie terapii. Zadzwoniliśmy do zaprzyjaźnionego dziennikarza

Dawida Krawczyka, który odkąd się znamy, próbował przy każdej okazji wyciągać z nas gabinetowe opowieści o seksie Polek i Polaków. Umówiliśmy się, że wreszcie będzie mógł zaspokoić swoją dziennikarską i osobistą ciekawość. Przez kilka miesięcy przychodził do naszego gabinetu po wyjściu ostatniego pacjenta. Zadawał pytania, drążył i zagłębiał się w psychologiczne meandry terapii seksuologicznej. Siadaliśmy na kanapie, na której zwykle siadają nasi pacjenci, i odpowiadaliśmy.

Podzieliliśmy się z nim doświadczeniem naszych pacjentów i pacjentek w taki sposób, żeby nie zdradzić ich tajemnic ani nie naruszyć ich anonimowości. Wszystkie historie, które przeczytacie w tej książce, wydarzyły się naprawdę, ale zmieniliśmy w nich wiele szczegółów z troski o prywatność naszych pacjentów.

Żyjemy w niezwykle ciekawym momencie historii – i wcale nie chodzi nam o to, że nad koncepcją książki zaczęliśmy pracować jeszcze w czasie trwania globalnej pandemii COVID-19, a na nagraniach z naszych rozmów słychać dźwięk powiadomień, które zwiastowały kolejne newsy z wojennego frontu w Ukrainie. Chyba nie ma lepszego miejsca niż gabinet seksuologiczny, żeby zobaczyć moment kulturowego przełomu, w którym przyszło nam żyć. Patriarchalny porządek jeszcze kilka dekad temu bardzo wyraźnie oddzielał to, co męskie, od tego, co kobiece. Nie było w nim miejsca na myślenie o relacji jako przestrzeni służącej do realizacji potrzeb dwojga autonomicznych osób. Nie wspominając o miejscu na tożsamości psychoseksualne, wymykające się binarnemu podziałowi na kobiety i mężczyzn, czy

niemonogamicznych modelach relacji. Dzisiaj patriarchalne ramy trzymają się już ostatkiem sił, ale wciąż blokują miejsce na wyklucie się nowego porządku.

Większość naszych pacjentów to osoby trzydziestoletnie i czterdziestoletnie – choć nie brakuje w naszej wieloletniej praktyce zarówno młodszych, jak i starszych. Widzimy podczas sesji, z jakim wysiłkiem starają się nawigować po wzburzonym morzu relacji, seksualności, erotyki. Z jednej strony marzą o partnerskich relacjach, z drugiej – ich osobowości i seksualność wykształcały się w czasach, w których nikt nie kwestionował patriarchalnego porządku. Żyjemy w Polsce, nie łudźmy się – szanse na to, że otrzymaliśmy porządną edukację seksualną, są niewielkie, wprost odwrotnie do szans, że na naszą wizję seksualności miały wpływ konserwatywne zabobony i uprzedzenia. To wszystko widać później na naszej kanapie.

Tematy naszej książki wypływają wprost z doświadczeń naszych pacjentów. Rozmawiamy o tym, o czym chcą z nami rozmawiać kobiety, mężczyźni i osoby niebinarne, które siadają na naszej kanapie. Wsłuchujemy się w doświadczenia osób reprezentujących całe spektrum płciowych i seksualnych odmienności, dlatego wierzymy, że doświadczenia opisane w książce będą uniwersalne dla tych, którzy ją czytają – marzymy o świecie, w którym każde z nas czerpie z otaczającej nas różnorodności seksualnej. Wiemy z doświadczenia, że heteroseksualne małżeństwo z długoletnim stażem może się wiele nauczyć od pary gejów, a para lesbijek żyjąca w otwartym związku może zainspirować się doświadczeniami młodego mężczyzny mierzącego się z samotnością.

Jak poradzić sobie z tym, że w związku pełnym troski i bliskości wygasła seksualna namiętność? Czy libido może wrócić po miesiącach, a nawet latach uśpienia? Co zrobić, żeby seksualna

energia w związku nie wygasła? Jak odnaleźć się w świecie przesyconym pornografią? Jak wykorzystać ją na korzyść związku? Dlaczego masturbacja wzbudza w nas takie emocje? I dlaczego potrafimy być zazdrośni o dildo czy pingwinka, czyli wibrator stymulujący łechtaczkę falami dźwiękowymi? To tylko kilka pytań, które słyszeliśmy w gabinecie, a na które odpowiadamy w tej książce. Czasem przez kilka stron przenosimy uwagę z penisów, wagin, ciał jamistych i warg sromowych, żeby porozmawiać o wspólnym koncie, zakupach czy sprzątaniu zmywarki – bo seks nie zaczyna się i nie kończy na genitaliach, a czasem zupełnie prozaiczne elementy życia potrafią go zgasić lub na nowo rozpalić.

Codziennie widzimy na naszej gabinetowej kanapie ogromną chęć do odzyskania sprawczości, przyjemności i radości z relacji i seksu. Skoro masz tę książkę w rękach, to pewnie też masz w sobie tę determinację. Możesz liczyć na naszą szczerość. Na wstępie możemy ci powiedzieć, że droga do radości i przyjemności z seksu nie jest usłana różami. Nie bez przyczyny w naszym gabinecie zawsze pod ręką mamy opakowanie chusteczek do nosa. Mierzenie się z kryzysami to ciężki wysiłek .

Nasza książka nie zastąpi długotrwałego procesu terapii, zawsze skrojonego pod indywidualne potrzeby każdej z osób, która decyduje się nam zaufać. Ale może wywołać podobne emocje do tych, które obserwujemy w gabinecie. Sesja terapeutyczna nie bez przyczyny trwa tylko godzinę. Prawdziwa praca zaczyna się po wyjściu z gabinetu. Dlatego kiedy poczujesz, że problemy, o których rozmawiamy, mocno poruszają jakąś ważną strunę w twoim życiu, nie obawiaj się zrobić sobie przerwy od czytania –bo może w tej przerwie, podczas spaceru, znajdziesz inspirację do tego, jak stawić czoła wyzwaniom w seksie i relacji.

Nie od dziś wiadomo, że trudne emocje czasem dobrze przeżywać razem. Nikt nie mówi przecież, że musisz czytać tę książkę w pojedynkę. Dlaczego nie czytać jej w parze – albo w większej grupie bliskich osób. W końcu to Sztuka bycia razem.

KRYZYS

w relację wkrada się w ciszy

Dawid Krawczyk: Jak zorientować się, że w związku zaczyna się kryzys?

Robert Kowalczyk: Gdyby to było łatwe, to nie mielibyśmy tyle pracy. Zawsze są sygnały ostrzegawcze, ale dla własnej wygody decydujemy się je ignorować. I to nawet nie muszą być jakieś subtelnie mrygające lampki jak na desce rozdzielczej w samochodzie. Pary mają zdolność ignorowania syren alarmowych, które wyją na całe miasto.

Jak brzmi taka syrena?

R.: Najgłośniejszą ze wszystkich jest cisza. Kiedy w relacji pojawiają się tzw. ciche dni, to jest moim zdaniem bardzo poważny sygnał, że coś się psuje. To jest chyba najcięższy kaliber ukarania drugiej osoby – przestać się do niej odzywać.

Cisza to zawsze powód do niepokoju?

R.: Nie zawsze. Wyobrażam sobie taką ciszę wynikającą ze spokoju w relacji. Ona wraca do domu, on już siedzi sobie na kanapie i czyta książkę. Ona dosiada się do niego i też w ciszy zabiera się do lektury czasopisma. To też może być dobry związek . Nie popadajmy w taką skrajność, że w relacji wszystko ciągle trzeba przegadywać. Czasem można ze sobą pomilczeć. Cisza niepokojąca to taka, która wykorzystywana jest jako broń na zasadzie: „Wiem,

że partner chce porozmawiać o czymś trudnym w naszej relacji, ale ja nie mam na to ochoty, więc będę traktował go jak powietrze” . To ciężki cios dla relacji.

Cięższy niż krzyki, awantury czy tłuczenie talerzy?

R.: Wtedy moglibyśmy wciąż mówić o jakimś rodzaju dialogu. Wycofanie się z rozmowy, wycofanie się w ciszę po to, żeby ukarać drugą osobę, jest dużo bardziej niebezpieczne. Może nawet zwiastować koniec relacji.

Trudno mi sobie wyobrazić, że kilkudniowe milczenie można zignorować – ja bym chyba zwariował. Przychodzą wam do głowy jakieś bardziej subtelne sygnały ostrzegawcze?

Agata Stola: Wyobraź sobie dom, może być w Warszawie, ale może to być dowolne polskie miasto, miasteczko czy wioska –gwarantuję, że wszędzie taki znajdziesz. Taki dom działa jak idealna firma, na pierwszy rzut oka wszystko w nim funkcjonuje perfekcyjnie: dzieci są ogarnięte, chodzą do szkoły, psy najedzone, zmywarka rozpakowana, pranie zrobione. Nie ma się do czego przyczepić. Tylko że para, która ten dom prowadzi, zaczyna funkcjonować obok siebie. Coraz rzadziej okazuje sobie czułość. Zanikają te wszystkie spontaniczne zaczepki.

Jedna osoba kroi warzywa na zupę, a druga całuje ją w szyję albo łapie za tyłek?

A.: Właśnie takich sytuacji jest mniej, aż w końcu zostają tylko wspomnieniem. Podobnie jak pieszczotliwe słowa rzucone gdzieś w ciągu dnia, w rozmowie przez telefon czy na czacie na Messengerze. Jeśli mamy problem z tym, żeby przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz ktoś w parze zaproponował: „Chodź, wyskoczymy na randkę do kina!”, to też jest sygnał ostrzegawczy.

I co wtedy? Uświadamiamy sobie, że jest problem, siadamy wieczorem i otwarcie rozmawiamy?

A.: Dobrze by było, ale w praktyce rzadko kiedy tak to wygląda. Pamiętajmy, że te problemy nie biorą się znikąd. Jesteśmy zbyt zmęczeni, zestresowani, przepracowani, i to w dwóch firmach – tej w pracy i tej domowej z dziećmi, psami i zmywarką. Wtedy dużo częściej – zamiast otwartej rozmowy o potrzebach – zaczyna się ważenie tego, co mi się bardziej opłaca. Machnąć ręką na to, że nie ma czułości, seks jest rzadko i mało satysfakcjonujący? Przecież system budowany przez lata działa całkiem nieźle. Czy jednak bardziej opłaca mi się rozpętać burzę i powiedzieć: nie pasuje mi taki związek, nie czuję się kochana?

Trzeba chyba mieć wiele odwagi, żeby przyznać się przed sobą, że ten system nie działa.

A.: Jest to jeszcze trudniejsze, kiedy wszyscy dookoła opowiadają nam, jaką to jesteśmy udaną parą. Zapominamy czasem, że związek to część naszego wizerunku, a przecież z każdej strony docierają do nas sygnały, że po prostu trzeba być w związku.

Nie przesadzasz z tym wizerunkiem? Przecież nie rozmawiamy o kandydacie na prezydenta.

A.: Przesadzam? A przypomnij sobie rodzinne spotkania i te wszystkie pytania o to, kiedy dziewczynę przyprowadzisz. Kiedy ślub? Kiedy dzieci? Dla wielu osób ocena w oczach rodziny i znajomych jest na tyle istotna, że decydują się być w związku, który ich unieszczęśliwia.

Wiedzą, że ich unieszczęśliwia, czy sami też dają się zwieść iluzji, którą tworzą przed bliskimi?

A.: Zazwyczaj wiedzą albo przynajmniej jedna osoba w relacji czuje, że coś nie działa. Chociaż to jeszcze nie znaczy, że od razu coś z tym robi. Przez lata można wmawiać sobie, że takie jest życie, że coś trzeba poświęcić, że seks to w sumie nie jest aż taki ważny.

Tak to chyba mówią sześćdziesięciolatki po czterdziestu latach niezbyt udanego małżeństwa. Ale nie chcesz chyba powiedzieć, że trzydziestolatki też tak łatwo odpuszczają szczęście?

R.: Na pewno widać te pokoleniowe różnice na naszej kanapie. Młodszym pacjentom rzeczywiście łatwiej przychodzi mówienie o swoich potrzebach. Z dzisiejszej perspektywy może się nam to wydawać zaskakujące, ale kiedyś naprawdę ludzie nie myśleli o związku w taki sposób, że ma zaspokajać potrzeby partnerów.

Ważniejsze było to, żeby zrealizować oczekiwania społeczne. Kinder, Küche, Kirche – mówili Niemcy w czasach cesarza Wilhelma II. Dzieci, kuchnia, kościół. U nas jeszcze całkiem niedawno tak wyglądał przepis na udaną relację.

Chociaż wcale nie jest tak, że jak ktoś jest dojrzały i żyje w związku z długim stażem, to znaczy, że już nic z nim nie zrobi. Przypominam sobie taką parę w okolicach pięćdziesiątki. Na pozór właśnie taka idealnie zarządzana rodzinna firma: piękny dom pod miastem, dobre samochody, udane dzieci. Tylko przyszedł moment, w którym te dzieci się wyprowadziły. Wtedy okazało się, że partner i partnerka w tej parze nie mają za bardzo o czym ze sobą rozmawiać. Kiedy skończyły się zewnętrzne projekty, nie mieli wymówki i musieli skupić się na relacji między sobą.

Słyszałem, że na terapię par przychodzą dwie osoby, ale to zawsze jedna chce przyjść bardziej. To prawda?

A.: Przeważnie rzeczywiście tak jest . Motywacje są bardzo różne –i nie zawsze całkiem jawne. Przypominam sobie pacjentkę, która

po tym, jak zapytaliśmy: „Co państwa do nas sprowadza?”, powiedziała, że chce porozmawiać o komunikacji w ich związku.

To brzmi jak dość standardowa potrzeba. Chyba dobrze, że chciała poprawić komunikację, nie?

A.: Kilkadziesiąt minut tak krążyliśmy wokół ogólników, ale widzieliśmy, że w kobiecie coś coraz bardziej wzbierało. Pod koniec pierwszej sesji powiedziała, dlaczego tak naprawdę przyszli. Przeczytała w telefonie swojego męża erotyczną korespondencję z inną kobietą.

Mówimy o czysto wirtualnym sextingu – opisywaniu sobie nawzajem fantazji erotycznych – czy w tych wiadomościach mąż opisywał jakiś seks, który rzeczywiście przeżył ze swoją kochanką?

A.: Nie spotkał się z tą kobietą, ale ze szczegółami opisywał, jak chciałby uprawiać z nią seks. Często słyszymy w gabinecie, że pacjenci wchodzą w takie relacje w aplikacjach randkowych.

Rzeczywiście na Tinderze jest trochę tych profili ze zdjęciami bez twarzy i tekstami w stylu: „Męża nie szukam, męża już mam ” .

A.: Nasza pacjentka trochę podpuściła swojego męża, żeby przyszedł na terapię. Nie potrafiła zebrać się w sobie, żeby porozmawiać z nim o tej zdradzie, i potrzebowała to zrobić w naszej obecności.

A to w ogóle była zdrada, jeśli mowa o samym sextingu bez stosunku?

A.: To już trzeba było ich zapytać. Obiecuję, że wyjaśnimy to w rozdziale o zdradzie.

Wróćmy do tej pacjentki. Ja mam jakoś dużo dobrych uczuć

wobec niej. Może rzeczywiście podpuściła tego swojego męża, ale znalazła jakiś sposób na to, żeby porozmawiać o czymś, co ją bolało.

R.: Na pewno dobrze, że przyszli. Jakbym miał poprosić pacjentów o jedną rzecz, to chciałbym, żeby to była otwartość na nasz sposób rozumienia ich relacji.

A.: Dzisiaj ludzie śledzą influencerów psychologicznych na Instagramie czy TikToku, zaczytują się w seksuologicznych artykułach, wywiadach. I z jednej strony bardzo dobrze, że rozwijają swoją wiedzę, ale widzimy też taki trend, że przychodzą tutaj już z gotową tezą i frustrują się, że nie chcemy jej potwierdzić.

W końcu klient płaci, to klient wymaga. Jak to wygląda? Przychodzą i diagnozują zaburzenia osobowości u partnera?

R.: Wyobraź sobie, że do tego gabinetu, w którym siedzimy, wchodzi para. Jeszcze nie rozsiedliśmy się w fotelach i pada: „Proszę państwa, mąż mnie zdradza” . Jedno zdanie, które ma nadać wszystkiemu porządek, bo już wiadomo, kto jest sprawcą, a kto ofiarą – a oczekiwanie wobec nas jest takie, żebyśmy zaczęli go grillować przez godzinę sesji.

Trochę jakbyście byli sędziami, a nie terapeutami.

R.: Często musimy odpowiadać, że nie jesteśmy tutaj od znalezienia winnego czy winnej. Nie prowadzimy śledztwa, które ma określić, kto jest sprawcą, a kto ofiarą. Na zdradę w relacji pracuje się często latami, popełniając liczne zaniechania. A układ sprawca – ofiara nie jest tak jednoznaczny, jak się na pierwszy rzut oka często wydaje. Przykład z gabinetu: żona nie ma ochoty na seks

ze swoim mężem, ale nie ma też gotowości, żeby porozmawiać o prawdziwych powodach. Zmęczona jest tym odmawianiem seksu, więc decyduje się na ciążę – w ciąży zawsze łatwiej znaleźć jakiś powód odmowy. I tak rodzi się pierwsze, drugie, trzecie dziecko. Kilka dobrych lat względnego spokoju; bo jestem przed ciążą, jestem w ciąży, jestem po ciąży. Ale nie można przecież tych dzieci rodzić w nieskończoność. Więc paradoksalnie taki scenariusz, że mąż mnie zdradzi, jest najbardziej pożądany – w końcu czy jest lepszy argument, żeby odmawiać seksu? Dochodzi w końcu do zdrady, ale ktoś jeszcze musi swoim autorytetem potwierdzić, usankcjonować –najlepiej, żeby to był terapeuta, który wskaże winnego i go ukarze.

A co wy wtedy robicie? Orzekacie o winie, wyznaczacie karę chłosty, a para żyje sobie długo i nieszczęśliwie?

A.: My wtedy staramy się dowiedzieć, co działo się w związku przed tą zdradą. Powoli i delikatnie wchodzimy w szuwary tego związku.

To zabierzcie mnie w te szuwary!

BLISKO SIEBIE, daleko od seksu

Co znaleźliście w tych szuwarach?

A.: Coś, co często widzimy w pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków i czterdziestolatków – w takim wieku jest większość naszych pacjentów. Co innego ich podnieca, a co innego daje bezpieczeństwo emocjonalne.

Kto inny do łóżka albo szybkiego seksu w biurowej toalecie, a kto inny na żonę lub męża?

A.: Nie wiem, ile razy słyszeliśmy taką historię, że w momencie, kiedy pojawiały się miłość, czułość, bliskość emocjonalna, to seksualna temperatura związku spadała.

Znam takie historie. Dopóki jest niepewność, czy coś z tej relacji będzie, czy nie, seks hula bez zarzutu. Kiedy robi się miło, domowo, rodzinnie, to pożądanie seksualne momentalnie znika. Najlepsze, że później znowu gwałtownie wraca... zaraz po zerwaniu. O co chodzi?

A.: Myślę, że żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba najpierw się przyjrzeć pokoleniu rodziców naszych pacjentów, dzisiejszych sześćdziesięcio- i siedemdziesięciolatków. Wiem, że wielu osobom może to dziś wydawać się dziwne, ale naprawdę kiedyś nie było wcale oczywiste, że związek ma być przestrzenią do zaspokajania potrzeb partnerów.

Partnerów? To chyba też względnie nowa koncepcja, że związek

dwóch osób to jest relacja partnerska.

R.: To prawda, mowa tutaj o ostatnich dwóch, trzech dekadach. Zresztą dzisiaj też miałbym poważne wątpliwości, czy wszyscy szukają w relacji partnerstwa. Ale na pewno jest to jakiś temat, nad którym pary się zastanawiają. Kiedyś związek był po to, żeby zrealizować określony skrypt społeczny: wziąć ślub, założyć rodzinę, urodzić dzieci, a później je wychować.

Dobra, ale dlaczego tym dzisiejszym trzydziestolatkom odechciewa się seksu, kiedy zbliżają się do siebie emocjonalnie?

A.: Oni już nie są jak ich rodzice i oczekują, że w związku będą zrealizowane ich potrzeby. Problem w tym, że jeśli chodzi o seks i pożądanie, to jesteśmy uwikłani w schematy, na które nie mieliśmy wpływu.

Co masz na myśli?

A.: Na przykład milczenie i zakrywanie oczu, jak była „ta scena” w telewizji. A jak się pojawiło trochę wolności, to jak śpiewał Taco Hemingway: świat „zapuszczał do nas oczko, byśmy przestali pościć” , proponując nam „fajne nowe pornoski” . Trudno w takich warunkach rozpoznać swoje potrzeby.

Nie wiemy, co nas podnieca?

A.: Czasem trochę wiemy, ale się tego boimy, wstydzimy, wypieramy. Później dzieje się tak, że to, co nas podnieca, ukrywamy gdzieś w zaszyfrowanych folderach na komputerze.

Ukrywamy, bo wydaje nam się, że seks to coś złego?

A.: Niekoniecznie. Nawet jeśli ktoś świadomie nie postrzega seksu jako czegoś złego czy nieprzyzwoitego, to i tak temat

seksualności potrafi krępować – zwłaszcza w domach, gdzie seks pozamałżeński uważany był za coś niemoralnego, wręcz grzesznego.

[...]

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.