Fragment książki Nauki Świata Dysku IV

Page 1

Prolog

Światy płaskie i kuliste

Istnieje rozsądny sposób budowy świata. Świat powinien być płaski, żeby nikt z niego przypadkiem nie spadł*, chyba że stanie za blisko krawędzi, ale wtedy sam jest sobie winien. Powinien być okrągły, żeby mógł obracać się statecznie, powodując powolne zmiany pór roku. Powinien mieć solidne wsporniki, żeby się nie zawalił. Wsporniki powinny stać na mocnym fundamencie. Aby uniknąć nieskończonej regresji, fundament powinien robić to, co fundamentom wypada, to znaczy stać samodzielnie. Świat powinien mieć słońce, żeby dawało światło. Słońce powinno być nieduże i nie za gorące, żeby oszczędzać energię, i powinno okrążać świat, by oddzielić dzień od nocy. Taki świat powinni zamieszkiwać ludzie, bo przecież nie ma sensu go budować, jeśli nikt nie będzie na nim żył. A wszystko powinno się zdarzać, ponieważ ludzie tego chcą (magia) albo ponieważ wymaga tego moc opowieści (narrativum). Takim rozsądnym światem jest Dysk: płaski, okrągły, podtrzymywany przez cztery światonośne słonie stojące pewnie na skorupie gigantycznego, płynącego przez kosmos żółwia; zamieszkiwany przez * Spadanie umyślne to całkiem inna sprawa i tutaj można być dowolnie kreatywnym (por. Blask fantastyczny, Kolor magii, Ostatni bohater).

7


N A U K A Ś W I ATA D Y S K U zwykłych ludzi, magów, czarownice, trolle, krasnoludy, wampiry, golemy, elfy, wróżkę zębuszkę i Wiedźmikołaja. Ale… Istnieje też głupi sposób budowy świata. I czasami to on jest niezbędny. Kiedy eksperyment thaumaturgii podstawowej, wykonywany na korcie do squasha na Niewidocznym Uniwersytecie, wymknął się spod kontroli i zagroził zniszczeniem wszechświata, komputer HEX musiał w jednej chwili zużyć ogromną ilość magii. Jedyną możliwością okazało się uruchomienie Projektu Świata Kuli, magicznego pola siłowego, które – paradoksalnie – utrzymuje magię na zewnątrz. Kiedy dziekan Niewidocznego Uniwersytetu wetknął do środka palce, żeby zobaczyć, co się stanie, świat Kuli został uruchomiony. Świat Kuli nie jest całkiem pewien, do której konkretnie jego części odnosi się nazwa. Czasami opisuje ona planetę, czasami cały wszechświat. Po drodze zdarzyło się kilka wpadek, lecz obecnie – już od trzynastu i pół miliarda lat – świat Kuli działa w zasadzie bezproblemowo. A cały był puszczony w ruch przez brodatego starca. Wobec nieobecności magii i braku naturalnego narrativum świat Kuli działa według reguł. I to nie reguł tworzonych przez ludzi, ale takich, które tworzy sam, co jest bardzo dziwne, bo przecież nie ma pojęcia, jakie reguły powinny w nim obowiązywać. Wydaje się, że tworzy je niejako po drodze, choć trudno to powiedzieć z całą stanowczością. Na pewno świat Kuli nie wie, jakiego powinien być rozmiaru. Z zewnątrz, kiedy gromadzi kurz na półce w gabinecie Rincewinda, wszechświat Kuli – glob o średnicy około dwudziestu centymetrów – przypomina coś pomiędzy piłką kopaną i dziecięcą śnieżną kulą. Od środka jest nieco większy: to sfera o promieniu rzędu 400 tryliardów kilometrów. O ile potrafią to stwierdzić jego jedyni znani mieszkańcy*, może być jeszcze większy, nawet nieskończony. Taki ogromny wszechświat wydaje się kosmiczną przesadą, jako że wspomniani mieszkańcy zajmują tylko mikroskopijną część tej osza* To określenie może być mylące, wyraża bowiem opinię zainteresowanych mieszkańców.

8


Ś w i at y

płaskie i kuliste

łamiającej objętości: powierzchnię sfery (w przybliżeniu) o średnicy ledwie 12 000 kilometrów. Magowie tę sferę także nazywają światem Kuli. Mieszkańcy nazywają ją Ziemią, bo z ziemi głównie zbudowana jest powierzchnia (z wyjątkiem kawałków wodnistych, skalistych, piaszczystych i lodowych): typowo prowincjonalne podejście. Jeszcze kilka stuleci temu wierzyli, że Ziemia tkwi nieruchomo w środku wszechświata; cała reszta, która kręciła się wokół niej albo fruwała obłąkańczo po niebie, nie miała większego znaczenia, ponieważ ich tam nie było. Planeta świata Kuli jest – jak sugeruje nazwa – kulista. Okrągła nie tak jak dysk, ale jak piłka. Jest też młodsza od wszechświata Kuli; mniej więcej trzy razy młodsza. Choć kosmicznie mikroskopijna, jest jednak całkiem spora w stosunku do swoich mieszkańców, więc gdyby człowiek tam żył i był głupi, mógłby sobie wyobrazić, że jest płaska. Aby mieszkańcy planety nie pospadali, reguły stwierdzają, że tajemnicza siła przykleja ich do powierzchni. Na szczęście nie ma tam żadnych podtrzymujących świat słoni. Gdyby były, mieszkańcy mogliby przejść na drugą stronę do punktu, gdzie powierzchnia styka się ze słoniem. Ta potężna bestia o gigantycznej sile wyglądałaby, jakby leżała na grzbiecie, z nogami w powietrzu (wystarczy takiemu słoniowi, jeśli pływa w misce budyniu, pomalować podeszwy na żółto, żeby go nie zauważyć). Reguły rządzące światem Kuli są demokratyczne. Ta tajemnicza siła przykleja nie tylko ludzi do ich świata, ale skleja też wszystko inne ze wszystkim innym. Jednak klej trzyma słabo, więc wszystko może się ruszać. No i zwykle to robi. Porusza się również Kula, planeta. Ma słońce, ale ono jej nie obiega, natomiast planeta obiega słońce. Co gorsza, nie tworzy to dnia i nocy, ale powoduje zmiany pór roku, ponieważ planeta jest przechylona. Dodatkowo – orbita nie jest kołowa. Jest trochę spłaszczona, w sposób typowy dla tandetnej konstrukcji świata Kuli. Zatem, aby uzyskać dzień i noc, planeta musi też wirować. To działa… jako tako. Jeśli człowiek jest bardzo głupi, może dać się nabrać i uwierzy, że słońce okrąża planetę. Jednak – kto by pomyślał – ten sam ruch wirowy nie pozwolił,

9


N A U K A Ś W I ATA D Y S K U by świat Kuli był porządną kulą, gdyż kiedy była jeszcze roztopiona, trochę się spłaszczyła, tak jak jej orbita… zresztą dajmy już spokój. W konsekwencji tego beznadziejnie sfuszerowanego układu słońce musi być ogromne i umieszczone w wielkiej odległości. Musi zatem być bezsensownie gorące – tak gorące, że muszą działać specjalne reguły, które pozwalają mu się palić. A potem większa część tej ogromnej generowanej energii marnuje się, próbując ogrzać pustą przestrzeń. Świat Kuli nie ma żadnych podpór. Wydaje mu się chyba, że jest żółwiem, gdyż płynie w przestrzeni pociągany tajemniczymi siłami. Ludzcy mieszkańcy nie przejmują się kulą, która płynie, mimo że nie ma płetw. W końcu pojawili się tam co najwyżej 400 000 lat wcześniej, jedną setną procentu czasu życia planety. Wydaje się też, że powstali dość przypadkowo, zaczynając jako malutkie krople, które potem spontanicznie stały się bardziej złożone – ale wciąż często się o to kłócą. Nie są zbyt inteligentni, prawdę mówiąc, i ledwie 400 lat temu zaczęli odkrywać naukowe reguły działania wszechświata, w którym żyją. Mają jeszcze dużo do nadrobienia. Owi mieszkańcy dość optymistycznie mówią o sobie Homo sapiens, co oznacza „człowiek myślący” w odpowiednio martwym języku. Ich działania rzadko kiedy odpowiadają temu określeniu, choć zdarzają się czasem wspaniałe wyjątki. Powinno się ich nazywać Pan narrans, „małpami opowiadającymi historie”, ponieważ nic nie zajmuje ich bardziej niż dobra opowieść. Są wcieleniem narrativum i obecnie przebudowują swój świat tak, by przypominał Dysk, to znaczy by różne fakty się zdarzały, ponieważ ludzie tego chcą. Stworzyli własną odmianę magii z zaklęciami w rodzaju „zbuduj dłubankę”, „zapal światło” albo „zaloguj się na Twitterze”. Taka magia to trochę oszustwo, gdyż wykorzystuje ukryte reguły, ale jeśli ktoś jest naprawdę bardzo głupi, może je ignorować i udawać, że to prawdziwa magia. Pierwsza Nauka Świata Dysku tłumaczyła to wszystko i wiele więcej, włącznie z gigantycznym skałoczepem i wielkim skokiem w bok cywilizacji nieszczęsnych krabów. Nieskończona seria naturalnych katastrof dowiodła czegoś, co magowie intuicyjnie wyczuwali od początku: kulisty świat nie jest miejscem bezpiecznym dla życia.

10


Ś w i at y

płaskie i kuliste

Przesuwając naprzód historię Kuli, przeskoczyli od jakichś niezbyt obiecujących małp skulonych wokół czarnego monolitu, aż do upadku wind kosmicznych, którymi zapewne wysoce inteligentne istoty, zrozumiawszy w końcu przekaz, opuściły planetę i ruszyły ku gwiazdom, by uciec przed kolejnym zlodowaceniem. Nie mogły przecież pochodzić od tych małp, prawda? Małpy interesowały się tylko dwoma rzeczami: seksem oraz tłuczeniem się nawzajem po głowach. W Nauce Świata Dysku II magowie ze zdumieniem odkryli, że inteligentni gwiezdni wędrowcy rzeczywiście pochodzą od małp – co było nowatorskim użyciem słowa „pochodzenie”, które zresztą później miało przysporzyć wielu kłopotów. Odkryli to, ponieważ świat Kuli wpadł w niewłaściwą nogawkę Spodni Czasu, a zatem odchylił się od oryginalnej linii historii. Ci potomkowie małp zmienili się w barbarzyńców, ich społeczeństwo stało się okrutne i kierowane przesądami. Nigdy nie zdążyliby opuścić planety, by uciec przed katastrofą. Coś musiało wpłynąć na historię Kuli. Czując się trochę odpowiedzialni za los planety – tak jak ktoś mógłby się martwić o chorego chomika – magowie wkroczyli do swej niesamowitej kreacji i odkryli, że roi się tam od elfów. Dyskowe elfy to nie te szlachetne istoty z pewnych mitów Kuli. Gdyby taki prawdziwy elf kazał człowiekowi zjeść własną głowę, on by to zrobił. Jednak cofnięcie się w czasie do chwili przybycia elfów i wykopanie ich ze świata tylko pogorszyło sprawę. Zło odeszło, ale wraz z nim zniknęły nawet najmniejsze strzępy innowacyjności. Badając historię ludzkości na tym, co powinno być poprawną linią czasową, magowie wydedukowali, że dwóch kluczowych osobników – wybitnych wśród nielicznych mądrze myślących – w ogóle się nie urodziło. Byli to William Shakespeare, którego dzieła pozwoliłyby się narodzić prawdziwemu duchowi człowieczeństwa, oraz Isaac Newton, który doprowadził do powstania nauki. Mimo znaczących trudności i kilku interesujących porażek w drodze – wymagających malowania sufitów na czarno – magowie pchnęli ludzkość z powrotem na jedyną ścieżkę czasową pozwalającą na ocalenie od zniszczenia. Sen nocy letniej Shakespeare’a przechylił szalę, wystawiając elfy na śmieszność.

11


N A U K A Ś W I ATA D Y S K U Principia Mathematica Newtona dokończyły dzieła, kierując ludzkość ku gwiazdom. Sprawa załatwiona. To nie mogło trwać długo. W Nauce Świata Dysku III świat Kuli znowu miał kłopoty. Bezpiecznie wkroczył w erę wiktoriańską, która powinna stać się prawdziwą wylęgarnią innowacji, jednak po raz kolejny opuścił właściwą ścieżkę historii. Nowe wynalazki wprawdzie powstawały i rozwijały się, ale w żółwim tempie. Świat stracił jakiś kluczowy impuls innowacyjny i chomik ludzkości znów ciężko zachorował. Tym razem kluczowa postać napisała niewłaściwą książkę. O stwarzaniu gatunków wielebnego Karola Darwina, boską inwencją tłumacząca złożoność życia, była tak dobrze przyjęta, że nauka i wiara religijna się połączyły. Kreatywna iskra racjonalnej dyskusji* wygasła. Zanim wielebny Richard Dawkins napisał w końcu O powstawaniu gatunków (drogą doboru naturalnego etc., etc., etc…), było już za późno, by rozwinąć technikę lotów kosmicznych, nim nadejdzie zlodowacenie. Tym razem narodziny Darwina nie sprawiały kłopotów. Skłonienie go, by napisał odpowiednią książkę… w tym miejscu wszystko się komplikowało i wepchnięcie historii na właściwe tory okazało się bardzo trudne. Wbrew powszechnemu przekonaniu dostarczenie brakującego hufnala do końskiej podkowy nie ratuje królestwa. W ogóle nie ma specjalnych efektów, tyle że koniowi jest trochę wygodniej, a to dlatego, że rzadko kiedy coś istotnego ma pojedynczą przyczynę. Potrzebna była bardzo liczna grupa magów, dokonująca ponad dwóch tysięcy starannie zaplanowanych zmian, by umieścić Darwina na pokładzie „Beagle’a”, nie pozwolić, by opuścił statek, kiedy chorował jak kot, oraz podsycić jego zainteresowanie geologią tak, by trzymał się ekspedycji**, dopóki nie dotarł na wyspy Galápagos. Pewnie wcale by się im nie udało, gdyby w końcu nie zrozumieli, że ktoś aktywnie się sprzeciwia ich próbom przywrócenia historii do ustawień fabrycznych. Audytorzy rzeczywistości są kimś w rodzaju

*  To znaczy obelg, przezwisk i bezwstydnych złośliwości. **  Mniej więcej; pozostawał na lądzie, kiedy tylko było to możliwe, to znaczy ok. 70% czasu całej wyprawy.

12


Ś w i at y

płaskie i kuliste

ostatniej instancji kontrolerów bezpieczeństwa i higieny pracy: preferują wszechświat, w którym nie zdarza się nic ciekawego, i skłonni są do wielkich wysiłków, by zagwarantować sobie taki stan rzeczy. To oni blokowali każdy ruch magów. Zwycięstwo było minimalne. Co prawda magom udało się doprowadzić Darwina na Galápagos i skłonić go, by zainteresował się ziębami, przedrzeźniaczami i żółwiami, jednak minęły lata, nim odkrył znaczenie tych zwierząt. Przez ten czas wszystkie żółwie skorupy zniknęły, wyrzucone za burtę po zjedzeniu ich zawartości, a zięby oddał ekspertowi od ptaków (choć zauważył, że drozdy przedrzeźniacze są ciekawe). Jeszcze dłużej trwało, nim zdecydował się na decydujący krok i napisanie Pochodzenia zamiast Stwarzania. I kiedy już napisał Powstawanie, i tak nie popisał się z drugą książką, którą nazwał O pochodzeniu człowieka. O przeznaczeniu człowieka (a przynajmniej O rozwoju człowieka) byłoby lepsze marketingowo. W każdym razie magowie w końcu odnieśli sukces. Udało im się nawet sprowadzić Darwina na Dysk, gdzie spotkał boga ewolucji i mógł podziwiać kółka u jego słonia. Publikacja O powstawaniu gatunków zagwarantowała, że odpowiednia ścieżka czasu była jedyną, jaka kiedykolwiek się wydarzyła (Spodnie Czasu już takie są). Świat Kuli kolejny raz został ocalony i mógł stać w spokoju na półce, gromadząc kurz… Aż do chwili…

13



Rozdział 1

Coś Strasznie Wielkiego

Każdy uniwersytet wcześniej czy później musi zdobyć lub skonstruować coś wielkiego. A najlepiej Coś Strasznie Wielkiego. Według Myślaka Stibbonsa, kierownika katedry Niewłaściwie Stosowanej Magii na Niewidocznym Uniwersytecie, było to praktycznie prawem natury; to coś nigdy nie mogłoby być za wielkie, na pewno musi to być coś, i absolutnie nie może być małe. Starsi magowie, zerkając na czekoladowe ciasteczka na tacy wniesionej właśnie przez służącą, słuchali w takim skupieniu, jakiego można oczekiwać od magów cierpiących akurat na głód czekoladowy. Starannie ilustrowana i argumentowana mowa Myślaka wskazywała, że skrupulatne badania prowadzone w przestrzeni bibliotecznej – czy też L-przestrzeni, jak ją nazywano potocznie – wykazały, iż brak Czegoś Strasznie Wielkiego jest politowania godny. We wszechświecie akademickim sprawia ona, że uniwersytet, w którym się właśnie znajdują, stanie się obiektem żartów i sardonicznych uwag osób, które wstydziłyby się uznania ich za kolegów akademików – uwag tym bardziej bolesnych, że akademicy wiedzą, co naprawdę oznacza słowo „sardoniczny”. A kiedy pan Stibbons przedstawił swoją świetnie przygotowaną argumentację, nadrektor Mustrum Ridcully ciężko położył dłoń na najmniej dyskusyjnym ciasteczku. – No cóż, Myślaku… O ile cię znam, a znam cię z całą pewnością, nigdy jeszcze nie przedstawiłeś mi problemu, jeśli nie skrywałeś w rę-

15


N A U K A Ś W I ATA D Y S K U kawie jakiegoś rozwiązania. – Zmrużył lekko oczy. – Prawdę mówiąc, trudno byłoby mi uwierzyć, że nie masz już jakiejś Strasznie Wielkiej Kandydatury. Mam rację? Myślak nie zadbał nawet, by się zarumienić. – No cóż, nadrektorze – odparł spokojnie. – Wiem tyle, że my w MWE* sądzimy, iż wszechświat prezentuje nam bardzo wiele zagadek, które powinniśmy rozwiązać. Jak mówią: to, czego człowiek nie wie, może go zabić, ha, ha. Myślak był zadowolony z tej uwagi; znał swojego nadrektora – który miał instynkt boksera, i to na gołe pięści – więc szybko mówił dalej: – Myślę w szczególności o tym, że po prostu nie wiemy, czemu istnieje trzecia pochodna spamowodzi, co w teorii oznacza, że w momencie swych narodzin, w pierwszej nanosekundzie istnienia, wszechświat zaczął podróżować wstecz w czasie. Według eksperymentu Von Flamera, oznacza to, że chyba wchodzimy i wychodzimy równocześnie! Ha, ha. – No tak, mógłbym w to uwierzyć – przyznał smętnie Ridcully, spoglądając na kolegów. A że był jednak nadrektorem, dodał jeszcze: – Czy nie było czegoś takiego o kocie, który jest równocześnie żywy i martwy? Myślak zawsze był gotów na takie uwagi. – Istotnie, nadrektorze, ale to był tylko hipotetyczny kot, jak się okazało. Właściciele kotów nie powinni się denerwować. Mogę też dodać, że teoria gumowych strun także okazała się kolejną nieudowodnioną hipotezą, podobnie jak bąbelkowa teoria połączonych horyzontów. – Naprawdę? – Ridcully westchnął. – Szkoda. Ją akurat dosyć lubiłem. Mam nadzieję, że podczas swego krótkiego obowiązywania dostarczyła kilku naukowcom teoretykom środków do życia, a zatem nie istniała na próżno. Widzi pan, panie Stibbons, przez lata często rozmawiał pan ze mną o rozmaitych teoriach, hipotezach, koncepcjach i przypuszczeniach. I wie pan co? Zastanawiam się, ale naprawdę się zastanawiam, czy wszechświat… z samej swej natury dynamiczny i możliwe, że w pewnym niezwykłym sensie także świadomy… ten * Instytut Magii Wysokich Energii.

16


Coś Strasznie Wielkiego wszechświat właśnie… czy nie próbuje teraz uciec przed pańską nieustającą ciekawością? Możliwe, że w ten sposób popycha pana do jeszcze większych wysiłków intelektualnych. Figlarz jeden… Zebrani magowie znieruchomieli na moment, a twarz Stibbonsa wyglądała jak odlana z gładkiego brązu. – Cóż za znakomita dedukcja, nadrektorze – rzekł Myślak po chwili. – Szczerze podziwiam. Wszyscy wiedzą, że Niewidoczny Uniwersytet sprosta każdemu wyzwaniu! Za pańskim pozwoleniem, nadrektorze, natychmiast przystąpię do pracy nad budżetem. Projekt Świata Kuli był tylko początkiem! Projekt… Pretendent pozwoli nam zbadać fundamentalne zasady magii w naszym świecie! Ruszył do budynku Magii Wysokich Energii tak prędko, jakby transformował się w pocisk, co w terminach balistycznych jest przeciwieństwem odcisku, w dodatku o wiele bardziej opływowym. To było sześć lat temu…

* * * Dzisiaj lord Vetinari, tyran Ankh-Morpork, spoglądał na owo Coś Strasznie Wielkiego, co zdawało się nie robić nic prócz cichego brzęczenia. Wisiało w powietrzu, pojawiając się i znikając. W opinii Vetinariego wyglądało na bardzo zadowolone z siebie, co jest trudnym wyczynem dla czegoś, co nie ma twarzy. Prawdę mówiąc, był to dość bezkształtny kleks; wydawał się skręcać magiczne równania pełne tajemniczych symboli i zygzaków, które najwyraźniej znaczyły coś dla ludzi znających się na takich sprawach. Patrycjusz, jak sam przyznawał, nie był wielbicielem technicznych tworów, które wirują, a nawet brzęczą. Ani też nierozpoznawalnych zygzaków. Uważał je za obiekty, z którymi nie można negocjować, nie można dyskutować, a w dodatku nie można ich powiesić czy choćby torturować kreatywnie. Fraza noblesse oblige jak zwykle przyszła mu na ratunek. Szlachectwo zobowiązuje – choć ci, którzy lepiej Vetinariego znali, wiedzieli, że czasami lekceważy on te obowiązki.

17


N A U K A Ś W I ATA D Y S K U Przy tak wyjątkowej okazji Vetinariemu przedstawiono grupę podnieconych, niekiedy pryszczatych młodych magów w białych szatach – i szpiczastych kapeluszach, oczywiście – którzy pilnie się krzątali wokół sporych zbiorów bezdusznej i brzęczącej za kleksem maszynerii. Mimo to starał się wyglądać entuzjastycznie, a nawet nawiązał rozmowę z Mustrumem Ridcullym, nadrektorem, który sprawiał wrażenie, jakby tak samo niczego nie rozumiał. Vetinari pogratulował mu, bo wydawało się to właściwe, niezależnie od tego, czemu miał służyć ten kleks. – Z pewnością jest pan dumny, nadrektorze. To wspaniałe osiągnięcie, ewidentny tryumf. Nie ma wątpliwości. Ridcully zaśmiał się lekko. – Brawo! – powiedział. – Bardzo ci dziękuję, Havelocku. A wiesz co? Niektórzy przepowiadali, że kiedy uruchomimy ten eksperyment, wywoła to koniec świata! Możesz to sobie wyobrazić? My? Psychiczni protektorzy miasta, a nawet całego świata w całym biegu historii! Lord Vetinari cofnął się niemal niedostrzegalnie. – A tak dokładnie kiedy właściwie to włączyliście? – zapytał ostrożnie. – Wydaje się, że w tej chwili brzęczy sobie całkiem poprawnie. – Szczerze mówiąc, Havelocku, brzęczenie skończy się już niedługo. Dźwięk, który słyszysz, wydaje rój pszczół w ogrodzie, o tam, a kwestor nie miał dość czasu, by je poinstruować, że mają wracać do pracy. Co do uruchomienia… Liczyliśmy, że wyświadczysz nam ten zaszczyt zaraz po lunchu. Jeśli nie masz nic przeciw temu. Twarz lorda Havelocka Vetinariego była przez chwilę niczym obraz, i to namalowany przez bardzo nowoczesnego artystę, który w dodatku palił coś, co – jak się powszechnie uważa – zamienia mózg w ser. Jednak noblesse oblige to kategoryczny imperatyw nawet dla tyrana, zwłaszcza takiego, który ceni własną godność. Dlatego dwie godziny później Patrycjusz stanął przed tym wielkim i brzęczącym czymś. Wyglądał na zaniepokojonego. Wygłosił krótką mowę na temat tego, że ludzkość musi poszerzać swoją wiedzę o wszechświecie. – Dopóki jeszcze istnieje – dodał, patrząc znacząco na Ridcully’ego. Przez chwilę pozował przed obiektywami ikonografów, a potem spojrzał na wielki czerwony przycisk na pulpicie przed nim. Ciekawe, pomyślał, czy jest trochę prawdy w tych pogłoskach, że to może być

18


Coś Strasznie Wielkiego koniec świata? Teraz już za późno, żeby protestować, a całkiem nie wypada, żebym się teraz wycofał… Potem humor mu się poprawił. Jeśli ja będę tym, który zniszczył świat, jaki znamy, może to dobrze wpłynąć na mój wizerunek. Wcisnął czerwony guzik i obecni zaklaskali, tak jak zwykle ludzie, którzy rozumieją, że zaszło coś ważnego, ale równocześnie nie mają pojęcia, co oklaskują. Po szybkim sprawdzeniu Vetinari zwrócił się do nadrektora. – Wydaje się, Mustrumie, że nie zniszczyłem wszechświata, co niesie mi pewną ulgę. Czy coś jeszcze powinno się wydarzyć? Ridcully klepnął go po plecach. – Nie przejmuj się zbytnio, Havelocku. Projekt Pretendent został uruchomiony wczoraj wieczorem przez pana Stibbonsa przy filiżance herbaty. Młody Myślak chciał tylko być pewien, że wszystko wystartuje, jak należy, a widząc, że system się rozgrzał, zostawił go włączony. Rzecz jasna, w żaden sposób nie zmniejsza to wagi twojego udziału w ceremonii. Uroczystość znaczącego otwarcia leży w sercu całego przedsięwzięcia i z dumą muszę stwierdzić, że udało się znakomicie. To było sześć minut temu…

19


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.