ROZDZIAŁ PIERWSZY
TELMAINE Jeszcze nigdy dotąd Telmaine Hearne tak bardzo nie cieszyła się, że podróż pociągiem dobiegła już końca. Radość ta nie wynikała z tego, że dzwony wieczorne oznajmiały o zniknięciu już zabójczego światła słonecznego. Ani z tego, że dotarli do celu swej podróży nieniepokojeni przez żadne niebezpieczeństwa. A nawet nie z tego, że zaledwie dwanaście godzin temu spieszyła się ze swoim ukochanym mężem do pociągu zmierzającego na wybrzeże, nie wiedząc nawet, czy któreś z nich w ogóle ujdzie cało z tej podróży. Poczucie ulgi spowodowane było możliwością uwolnienia się od towarzystwa, w jakim Telmaine się znalazła, oraz koniecznością złożenia wyjaśnień po zakończeniu podróży. Nawet jeśli jej towarzysz miał podobne odczucia, to nikłą to było pociechą. Lord Vladimer Plantageter, szlachetny kuzyn Telmaine, a zarazem brat przyrodni arcyksięcia, podzielał wszystkie przesądy swej płci i klasy, co jeszcze bardziej uwydatniał jego pustelniczy i jednocześnie nieufny temperament. Tylko dzięki namowom człowieka, którego darzył szacunkiem, a który dopiero co ocalił mu życie, Vladimer zgodził się, by w tej podróży towarzyszyła mu kobieta, a do tego kobieta będąca czarodziejką. Ale skoro Vladimer zgodził się, by roztoczyła nad nim pieczę… 7
Ona sama nigdy by się na coś podobnego nie zdecydowała, gdyby nie zażądało tego od niej tych dwóch mężczyzn. Telmaine westchnęła cichutko. Kto to napisał: „Sam potrafię ustrzec się przed wrogami, ale niechaj Jedyny Bóg uchroni mnie przed przyjaciółmi”? Gdyby mąż jej towarzyszył, zapytałaby go o to, ale w tej właśnie chwili Balthasar być może wsiadał właśnie do pociągu zmierzającego na południe, na Rubieże, na spotkanie zagrażającej im inwazji. To również Telmaine mogła zapisać na niekorzyść lorda Vladimera. Usłyszała, jak otwierają się drzwi do prywatnego przedziału. Jej son wykazał mężczyznę w kurtce i czapce kolejarza zaglądającego do prywatnej kabiny lorda Vladimera, pragnącego przeprosić za to, że nie dało się doprowadzić pociągu do peronu, przy którym zwykle się zatrzymywał, gdyż do odjazdu przygotowywano dwa dodatkowe pociągi – godzina po zachodzie słońca stanowiła najruchliwszą porę nocy – i trzeba było skorzystać z jednego z ogólnodostępnych peronów. – Wyłączcie go z użytku – bez wahania nakazał Vladimer. – I niech powóz czeka. – A dla damy… – zaczął konduktor. – Ta dama pojedzie ze mną. Ze względu na reputację Telmaine Vladimer mógł chociaż spróbować nie robić wrażenia, że zabiera ją na przesłuchanie. Gdyby zechciał, mógł ją zrujnować kilkoma zaledwie słowami. Wedle Ciemnorodnych miejsce magów było na marginesie społeczeństwa, a nie pośród jego najszlachetniejszych rodów czy w najwyższych kręgach towarzyskich. Telmaine opuściła swoją sferę, aby poślubić Balthasara Hearne’a, którego szlachetną starą krew rozrzedziły kolejne pokolenia córek i młodszych synów, lecz nadal była do przyjęcia. Gdyby wyszło na jaw, że była czarodziejką, to konsekwencją nie byłoby wykluczenie z towarzystwa, lecz nieodwracalny upadek Telmaine. 8
Mąż Telmaine, lekarz o nienasyconej wręcz ciekawości co do zagadnień dotyczących umysłu i społeczeństwa, twierdził, że awersja, jaką magów i magię darzyli Ciemnorodni, nie była ugruntowana historycznie, lecz wymyślona przez współczesne społeczeństwo. Przed ośmiuset laty magia oddzieliła Ciemnorodnych od Światłorodnych, skazując Ciemnorodnych na wieczne przebywanie w ciemnościach, a Światłorodnych w świetle. Światło dnia paliło Ciemnorodnych na proch; ciemność boleśnie roztapiała Światłorodnych. Ale to, co wydarzyło się osiemset lat temu, dawno już przecież minęło, szczególnie zdaniem spoglądających w przyszłość Ciemnorodnych. Balthasar sądził, że niechęć ta mniej miała wspólnego z czynem, jakiego dopuścili się magowie, niż z tym, co uczynić mogli, choć utracili wiedzę leżącą u podstaw Klątwy. Nawet najlichszy z czarodziejów umiał czytać w myślach za pomocą dotyku, a większość posiadła siłę wystarczającą do tego, by uzdrawiać. Silniejsi magowie, do których i Telmaine zdawała się należeć, potrafili zasiewać własne pomysły w cudzych umysłach, wpływać na innych za pomocą woli, zmuszać do snu wbrew chęciom, wyjść bez szwanku z płonącego budynku. Podobne moce stanowiły obrazę przyzwoitości, zakłócały porządek społeczny i zagrażały ziemskim oraz boskim autorytetom. Telmaine to rozumiała; wierzyła w to i się z tym zgadzała; ale takie właśnie moce posiadła i została zmuszona do posłużenia się nimi. Dosłyszała, że nagle zmieniły się odgłosy wydawane przez silnik, to pociąg wjechał w zamkniętą przestrzeń stacji kolejowej. Szurał i szarpał, zmieniając kierunek, a ona leciutko zachwiała się w miejscu, trzymając dłoń na kasecie z przyborami do pisania, ukrytej pod spódnicami. W kasecie kryły się listy, które Balthasar napisał na wypadek, gdyby nie powrócił. Żegnał się w nich z córkami, siostrą oraz Światłorodną kobietą Florią White Hand, rywalką Telmaine, oddzieloną od Balthasara przez zachód słońca, będącą pierwszą niemożliwą 9
jego miłością i dozgonną przyjaciółką. Telmaine chciała mieć tyle odwagi, żeby spalić ten ostatni list. Dobrze wychowani Ciemnorodni nie wspominali o Światłorodnych, jeśli nie musieli, chociaż obie rasy wspólnie zamieszkiwały miasto i kraj. Zwyczaje Światłorodnych były szokujące, ich polityka brutalna, a do tego krążyły plotki, jakoby dworem Światłorodnych rządzili magowie. Podróż dobiegła końca. Telmaine bezpiecznie dostarczy Vladimera do pałacu brata i pozwoli mu wdrożyć w życie plany, które ten z pewnością zdążył już ułożyć podczas tych długich, cichych godzin. Vladimer był arcyszpiegiem i jeszcze jako nastolatek wprowadził taki zamęt wśród członków zorganizowanej przestępczości w dokach, że nie mogła odrodzić się za jego życia. Następnie zajął się ochroną brata przed knowaniami jego własnych książąt i lordów. Bezlitosny i błyskotliwy – nawet zdaniem wrogów – był również, niestety, nadzwyczaj wrażliwy na magię. Telmaine po raz kolejny zapewniła samą siebie, że jej zadanie polegać miało jedynie na wyczuwaniu, ostrzeganiu i zapobieganiu zastosowania magii przeciwko Vladimerowi. To prawda, brakowało jej magicznego wykształcenia, lecz Ishmael di Studier był przekonany, że sił miała pod dostatkiem. A do tego, jak dowiedli wraz z Balthasarem i Ishmaelem, nawet czarodziej nie mógł uchronić się przed kulami. Ishmael – pomyślała. Tego mężczyzny, który nie był ani jej mężem, ani bratem, po trwającej zaledwie tydzień znajomości nie potrafiła wyrzucić z myśli bez względu na to, jaką cieszył się reputacją. Przyzwoitość nie pozwalała uznawać kogoś takiego jak Ishmael. Choć mężowi i córeczce Telmaine oraz jej samej ocalił życie. Ten właśnie mężczyzna rozpoznał w niej maga, którym sam był, i wyzwolił jej magię z krępujących ją całe życie okowów. To jego właśnie zaczęła kochać, choć zarazem ani odrobinę nie zmniejszyło to miłości, jaką darzyła 10
męża. Nie mogli z Balthasarem mieć lepszego sprzymierzeńca w tych dziwnych i niebezpiecznych czasach, zaś lord Vladimer i arcyksiążę nie mieli lepszego sługi. Ishmael był dziedzicem jednej z potężniejszych baronii Rubieży, gdzie cywilizowane ziemie graniczyły z regionami otaczającymi ostatnią fortecę starożytnych magów. Całe swoje dorosłe życie spędził, łowiąc grasujące bestie z Krainy Cienia, ale to Vladimer, a nie Ishmael, wpadł na to, że z tych zatrutych krain mogą wyłonić się mężczyźni i kobiety, którzy, stosując inteligentne intrygi, wzniecą w mieście chaos. Właśnie z tego powodu również i Vladimer stał się wrogiem Cieniorodnych, lecz w przeciwieństwie do Ishmaela nie był w stanie wyczuwać ich magii. Ona sama, Balthasar i Ishmael ocalili życie Vladimerowi, kiedy leżał bez świadomości pod wpływem czarów. Pociąg zachwiał się i zatrzymał. Telmaine z zadowoleniem chwyciła kasetę z przyborami do pisania i wstając, wetknęła ją sobie pod ramię oraz rozpostarła zmięte w trakcie podróży spódnice. Największą rozkoszą byłoby teraz zażyć kąpieli, nawet w arcyksiążęcym pałacu, gdzie kanalizacja była nieco przestarzała. Kąpiel i śniadanie z córkami byłyby najlepszą nagrodą i pokrzepieniem. Powrócił steward, by powiadomić ich, że peron wyłączono z ogólnego użytku. Lord Vladimer wsparł się na lasce, stając w drzwiach swej kabiny i niecierpliwie popędzał Telmaine, gestem nakazując jej, by ruszyła przodem. Telmaine zatrzymała się w drzwiach, ostrożnie omiatając peron swoim magicznym zmysłem, lecz dostrzegła jedynie obecność Ciemnorodnych. Magia ich wrogów była bowiem zbrukana w pewien charakterystyczny, odrażający sposób. Powietrze pełne gryzącego dymu z tętniących, otaczających ją pociągów pachniało znajomo. Stacja Bolingbroke była głównym węzłem komunikacyjnym Minhorne, a jej obszerne, szczelnie zamknięte sklepienie oraz trwający całą dobę zgiełk czyniły to miejsce centrum biznesu oraz klasy średniej Ciemnorodnych. 11
Telmaine wyciągnęła dłoń do stewarda, żeby podtrzymał ją na wysokim stopniu, i z dużą elegancją wysiadła z pociągu. Kiedy steward odwrócił się, chcąc pomóc lordowi Vladimerowi, Telmaine cisnęła wokół siebie sonem z dystynkcją, jakiej można by się spodziewać po damie, wyciszony rzut sięgał nie dalej niż z tuzin jardów wokół niej. Przypomniała sobie, że pierwsze słowa, z jakimi zwróciła się do Ishmaela, były reprymendą za zbyt energiczne posługiwanie się sonem, doskonalonym na potrzeby badania niebezpiecznych miejsc, lecz raczej nieodpowiednim dla eleganckiego towarzystwa. Myśląc o tym, czego by od niej oczekiwał, cisnęła sonem ponownie, wbrew swoim zahamowaniom. Dzięki temu dostrzegła dwóch mężczyzn zmierzających gęsiego ku nim, wyciągniętymi palcami dotykających boku lokomotywy, obok której szli. Obaj byli Ciemnorodni, nie było w nich nawet krzty magii, nie mieli też nic wspólnego z Cieniorodnymi. Jej zmysł magiczny podpowiadał jej, że wszystko z nimi w porządku. Mieli na sobie mundury inżynierów kolejowych. Jednak poznała ich. Mimo że twarzą w twarz stanęli jedynie na moment, a oparzenia na ich twarzach całkiem dobrze się zagoiły, nigdy nie zapomniałaby mężczyzn, którzy wypadli z domu jej męża, pozostawiając go umierającego i porwali starszą córkę, aby ich szantażować. Dostrzegłszy tchnienie jej sonu, przestali się skradać. Byli tak samo przygotowani na to, że zostaną nakryci, jak ona była zaskoczona. Nie miała w pogotowiu ani słowa ostrzeżenia. Chciała jednocześnie zawołać: „Nie!” i „Lordzie Vladimerze”, i „Hej, wy!”, i z tego powodu wydała z siebie zdławiony okrzyk. Wysonowała charakterystyczny ruch człowieka dobywającego broni; son przelewał się w przód i w tył; nie była w stanie stwierdzić, kto strzelił pierwszy. Wrzasnęła na samo wspomnienie grozy walki stoczonej z pierwszym Cieniorodnym napastnikiem, który zaatakował lorda Vladimera, i kiedy pistolety wypaliły ponownie, skulona rzuciła się na ziemię. 12
Coś z brzękiem uderzyło w znajdującą się za nią ściankę pociągu. Poczuła zapach potu, cisnęła sonem i dostrzegła mężczyznę stojącego zaledwie kilka kroków od niej. Zignorował to, że kurczyła się bezradnie, i mówił: – Przesuń się, głupia. To jego chcę dostać. Słyszała już kiedyś ten głos. Tyle że kiedyś wypowiedział słowa: „Powiedz Hearne’owi, że zwrócimy mu córkę dopiero wtedy, kiedy dostaniemy bękarty Tercelle Amberley”. Odzyskała córkę. Żeby tego dokonać, przeszła przez piekło. „Zdław ogień” – powiedział Ishmael di Studier, a ona tak właśnie zrobiła. I teraz, tak samo jak wtedy, wykorzystując całą swą magiczną moc, ścisnęła wyciągnięte ramię napastnika. Broń odleciała daleko; napastnik odwrócił za nią głowę, na jego twarzy malowało się przerażenie. Gdzieś za Telmaine rozległ się trzask, poczuła, jak coś gwizdnęło obok jej głowy. Mężczyzna stęknął, kolejny rzut sonu ukazał krótką strzałkę wystającą spod jego żeber. Mężczyzna odszukał ją po omacku, złapał i wyciągnął. Wtedy jego wargi rozwarły się, twarz wykręcił grymas niedowierzania i wściekłości. W końcu ostatecznie upadł na plecy. Jego nogi miotały się przez chwilę jak skoki królika, któremu skręcono kark, i padły w śmiertelnym nieładzie. Telmaine poczuła zapach krwi i odchodów, gdy trzewia i pęcherz mężczyzny wypuściły swoją zawartość. Słuch i son ukazały jej osobnika rozciągniętego tam, gdzie go po raz pierwszy wysonowała, dławiącego się krwią wypływającą z potrzaskanych płuc. Nie stanowił już dla nikogo zagrożenia. Powinna być zdenerwowana. Powinna odczuwać choć odrobinę litości wobec napastników. Ale wtedy przypomniała sobie, jak dotknęła zziębniętej od wstrząsu skóry Balthasara, poczuła pierwsze magiczne wrażenie ukazujące jej ogrom zadanych mu przez tych ludzi obrażeń. Przypomniała sobie krzyki porwanej Florilinde oraz własne przerażenie, kiedy w płomieniach stanął magazyn, w którym przetrzymywano dziecko. Telmaine 13
zrozumiała impuls skłaniający porządnych ludzi do plucia na pokonanych wrogów. Potem usłyszała stewarda, ponownie wzywającego pomocy, i wciąż jeszcze klęcząc, odwróciła się zbyt prędko, żeby martwić się, co może dostrzec. Ale lord Vladimer siedział – tak, siedział – w drzwiach wagonu, czujnie kręcąc głową, wrażliwy na dźwięk i son. Pierwsza, pełna absurdalnej ulgi myśl, która przyszła jej do głowy, była taka, że przez te swoje długie, niedbale rozstawione nogi Vladimer przypominał porzuconą w kąciku pokoju dziecięcego marionetkę. Jego prawe ramię zwisało wzdłuż boku. W lewej dłoni ściskał spoczywającą na kolanach laskę, kierując ją w stronę Telmaine. Dwóch na jednego – pomyślała Telmaine. A do tego dwóch na ofiarę zaatakowaną z zaskoczenia. Ishmael nie byłby jakoś szczególnie zdziwiony wynikiem tej utarczki. Telmaine podźwignęła się na nogi, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Jej znajomość etykiety, skądinąd wszechstronna, nie obejmowała podobnych sytuacji. Vladimer uderzył w nią mocno sonem i nieznacznie przesunął laskę. Nadal się nie ruszał, a Telmaine na próbę użyła magii, by wyczuć jego siłę witalną. Nagle zrozumiała, że choć Vladimer przeżył, to nie wyszedł ze starcia bez uszczerbku. Jego bezruch był spowodowany świadomością, że kolejny ruch przyniesie mu ból. Niepewnie zbliżyła się do niego o krok. Na peron z tupotem wbiegli ludzie i otoczyli Vladimera oraz konającego zamachowca, wykrzykując rozkazy, lecz nie zważając na żadne. Telmaine nagle usłyszała dochodzący z tyłu kobiecy głos i wydała uderzenie sonu na tyle silne, by przemawiająca cofnęła się. Kobieta, jak się okazało, była pracownicą kolei – jedną ze stewardes. Zatrudnianie ich było kontrowersyjną nowinką będącą wyrazem uznania dla rosnącej liczby przedsiębiorczych dam podróżujących w damskim towarzystwie, a nawet samotnie. Kobieta musiała powtórzyć pytanie, 14
zanim Telmaine – którą słuch nadal zawodził po tak bliskiej strzelaninie – usłyszała i zrozumiała, co do niej mówiono. – Czy pani zechciałaby może odpocząć w damskiej poczekalni? A może potrzebuje pani doktora? Czy ktoś na panią czeka? Telmaine wymijająco wskazała dłonią w kierunku, z którego dochodził głos Vladimera, wyjaśniając tym samym, dlaczego nie mogła opuszczać peronu. Vladimer mówił właśnie cierpko: – To tylko ramię, przestańcie brać miarę na mary i zabezpieczcie teren. Poślijcie gońca na najbliższy posterunek policji. Niech tu kogoś sprowadzi. Byłby bardziej przekonujący, gdyby jego głos nie był rozdygotany i drżący. Telmaine to doskonale rozumiała; sama gotowa była trząść się w tym grobowym chłodzie… Na słodką Imogenę. Są tutaj. W kłębie ciepłego powietrza, delikatnego jak podmuch zza drzwi wiodących do nagrzanego pokoju, spod podwozia lokomotywy i wagonu towarowego wykwitł ogień. Pierwsze okrzyki były równie niepewne i ciche jak płomienie. Drzwi lokomotywy i wagonu towarowego otworzyły się z trzaskiem, a ludzie wypadali z nich na peron, ostatni popychali tych przed nimi, by wysiadali w biegu. Pierwszy z uciekinierów wywlekał innych, rannych lub nie. Obecność Cieniorodnych ulotniła się jak tchnienie wiatru. Wydawało się, że łapali oddech przed podjęciem większego wysiłku, a Telmaine dane było usłyszeć, jak dyszeli. Odwróciła się w stronę, z której dochodził dźwięk, na skraju zasięgu sonu dostrzegła mglistą postać. Pomyślała, że to młoda istota, ubrana jak mężczyzna, stojąca na uboczu, wydzielająca chłód, skażenie i tryumf. Cieniorodny machnął ramieniem w ich stronę w uroczystym geście godnym aktora lub mówcy. Jakiś mężczyzna zawołał: – Odsuńcie się od pociągu! Krzyczał z surowym akcentem Rivermarch, jak asystujący Ishmaelowi aptekarz, który podobnie jak Ishmael ocalał 15
z piekła, jakie zniszczyło dziewięć kwartałów Rivermarch, a które z pewnością rozpętali Cieniorodni. Nie – pomyślała Telmaine – nie zrobisz tego. W płonącym magazynie tylko odsunęła płomienie; teraz zaś sięgnęła z całą potęgą swej magii i wyrwała ogień z zarzewia mieszczącego się w płonącej lokomotywie i owinęła go wokół Cieniorodnego. Nie odważyła się na żadną wymianę słów czy myśli; spróbowała czegoś podobnego z istotą znajdującą się przy łożu Vladimera i o mały włos nie przypłaciła tego utratą zmysłów. Kiedy płomienny wir objął Cieniorodnego, ów krzyknął łamiącym się głosem dorastającego chłopca. Son Telmaine ukazał go szaleńczo miotającego się wśród drżących płomieni; ogień falował i wydymał się wokół niego, gdy go odpychał z siłą większą, niż się tego spodziewała. Doszedł ją podmuch gorąca i oleisty opar. Groza spalenia dodała jej sił, by jeszcze bardziej zacieśnić płomienny wir; nie potrafiła inaczej zareagować. Wówczas uderzył w nią chłód i coś obrzydliwego, a jego magia natychmiast zdławiła ogień. Cieniorodny zataczał się jeszcze w miejscu przez moment, a kiedy znużeni ludzie zaczęli zbierać się wokół niego, zaskrzeczał coś wulgarnego pod jej adresem i potykając się, umknął. Pociąg i wagon trawił ponury, lecz naturalny ogień. Gęstniejący dym wypełniał zamkniętą stację. Pod Telmaine nagle ugięły się nogi. Stewardesa bezskutecznie ciągnęła ją za ramię, kiedy ona zapadała się we wzburzony kłąb spódnic, próbując złapać oddech. W tej nagłej potrzebie na ratunek ruszyło jej dwóch mężczyzn, którzy podtrzymali ją i lekceważąc zasady dobrego wychowania, ponieśli ją, mijając nadbiegających strażaków dźwigających wiadra i sikawki.
TELMAINE – Co właściwie wydarzyło się na stacji? – zapytał Vladimer. Ostatnie słowa wypowiedział chrapliwie, bo powóz podskoczył na bruku. Vladimer obrał męczącą trasę do pałacu ar16