1
W razie potrzeby Jerry Dermott z ręką na sercu mógłby przysiąc, że nigdy nikogo świadomie nie skrzywdził, więc nie zasługuje na śmierć. Ale to go nie uratowało. Była połowa marca w Boise, w Idaho. Zima niechętnie ustępowała, lecz na szczytach wysokich gór otaczających stolicę stanu wciąż zalegał śnieg i nadal wiał od nich przenikliwy wiatr. Przechodnie na ulicy kulili się w ciepłych płaszczach, gdy z budynku legislatury przy West Jefferson Street 700 wyszedł kongresmen stanowy. Pojawił się w okazałym wejściu do Kapitolu i oddalając się od ścian z piaskowca, zszedł schodami na ulicę, gdzie czekała już na niego limuzyna. Pozdrawiając, jak zwykle, uprzejmym skinieniem głowy policjanta stojącego pod kolumnami portyku, zauważył, że Joe, od wielu lat jego wierny kierowca, obchodzi samochód, by otworzyć tylne drzwi. 17