Nowy Jork
Był niegdyś stolicą „Nowego Świata”. Do jego portów przypływały statki pełne emigrantów z Europy – przeludnionej, wstrząsanej społecznymi i narodowymi konwulsjami. Był wrotami wolności, a obecnie jest czymś w rodzaju monstrualnego tygla, w którym anonimowi badacze eksperymentują na żywej tkance społecznej. Tak czy owak, miasto wykształciło w sobie przez stulecia niezwykle zróżnicowane, wzajemnie od siebie zależne formy. Szczególnie interesujący jest kontrast pomiędzy ulicami, placami, parkami, skwerami, infrastrukturą sklepów, hoteli i mieszkań Nowego Jorku a tym, co kryje się w jego podziemiach. Z zewnątrz Nowy Jork jest wspaniały, ogromny i różnoraki, pełen światła i pompy. To wizytówka Ameryki, powielana w tysiącach filmów i informacji telewizyjnych, kolorowy wizerunek faktycznej, choć niekoronowanej stolicy USA. Ale istnieje równie ogromne, po części niezwykle funkcjonalne, niezbędne, ale jednocześnie straszne, mroczne, dziwaczne, zaskakujące, nędzne i nieznane podziemne wnętrze tego miasta. Niektórzy znajdują w tym zestawieniu po11
dobieństwo do dwoistości natury ludzkiej, w której duchowość i cielesność są skazane na współtrwanie od urodzenia do śmierci. Bo przecież z jednej strony jest to okazywana powierzchowność, obyczaje, sposób bycia człowieka dostosowany do konwencji obowiązujących w jego otoczeniu, a z drugiej pełne sprzeczności, zagadkowe, miotane psychicznymi wstrząsami, czasami niebezpieczne, nie zawsze dobrze mu służące ego. Mieszkańcy podziemnego świata nie mają wiele wspólnego z tymi, których widujemy na powierzchni. Nie znaczy to jednak, że ich życia nie przeplatają się wzajemnie. Ludzkie losy w ogóle przebiegają niesłychanie różnymi drogami, w których oczywistość często łączy się z wątkiem sekretnym, jawność z tajemnicą. Ludzie tworzą najrozmaitsze mimikry, maski i przez to nie tylko celowo, ale i mimowolnie zacierają swoje ślady. Historia Jeroma Wilsona jest tego najlepszym przykładem. Jego życie pełne niespodziewanych zwrotów i zdarzeń, karkołomnych planów i wyczynów, sukcesów, niepowodzeń lub zaniechań przebiegało bowiem jednocześnie na powierzchni oficjalności, jak i w sferze działań niezgodnych z obowiązującymi normami społecznymi – w podziemiu. * HARVARD Jest lipiec roku 1994. Jerome Wilson – student Wydziału Nauk Medycznych Harvardu – przysłuchuje się wykładowi na temat wstrząsu, czyli traumy. Treść wykładu jest nagrywana. 12
Profesor Bert Lauthman, znany z oryginalnego sposobu tłumaczenia sekretów nauki, mówi: „Ciekaw jestem, kto z państwa wie, co to jest koloid? Nikt? No proszę! A przecież wasze matki, drodzy moi, przed karmieniem was z butelki potrząsały nią, aby mleko zmieszało się z rozgotowaną kaszką. W rezultacie prostego zabiegu pożywne drobiny utrzymywały się w mleku jako zawiesina, zanim nie wyssaliście ostatniej porcji. Koloid – upraszczając – jest stanem płynnej substancji, w którym cząsteczki naładowane takim samym ładunkiem elektrostatycznym, wzajemnie się odpychając, trwają w stanie zawieszenia. Model koloidu można zastosować w celu zobrazowania stosunków między politykami, finansjerą i gangsterami. Te quasi-elity identycznie pożądają władzy i bogactwa, chociaż sposób ich działania jest na ogół różny. Są przeciwnikami: bezustannie usiłują wypchnąć konkurentów z miejsc zajmowanych przez nich w społecznej zawiesinie. W podobny sposób w skłóconych wewnętrznie narodach większość obywateli walczy ze sobą o namacalne dobra lub pozycję. Koloid jest jednak stabilny mimo wstrząsających nim walk. Wstrząsy tylko wzmacniają siły utrzymujące jego cząstki w ogólnie niezmiennym położeniu. Ale uderzenie z zewnątrz – globalny krach geofizyczny, biologiczny lub społeczny – może rozbić naczynie z zawiesiną, zniszczyć stan koloidu. Prędzej czy później powstaje nowa forma – inny system albo nawet inna cywilizacja, której składowe cząstki społeczne znowu przyjmują stan zawieszenia. 13
Pani, młoda damo w trzecim rzędzie... Tak... Pani zastanawia się, czy nie pomyliła sali. Bo to, o czym mówię, wydaje się jakąś tam socjologią, podczas gdy panią gładko brzmiącymi frazesami uwiódł Hipokrates. Niech mi pani da również odrobinę nadziei. Zarówno sala, jak drzwi, przez które chcę państwa wprowadzić w krainę wiedzy, są właściwe. Traumatologia współczesna postrzega organizm człowieka w jego środowisku, podobnie jak socjologowie postrzegają ludzi w społeczeństwie, a astrofizycy ciała niebieskie w kosmosie. Bo model funkcjonowania złożonego organizmu, społeczeństwa i kosmosu, w ogólnej koncepcji opiera się na równowadze koloidu! Izolowane, jednostkowe życie człowieka nie istnieje. Człowiek jest częścią całości – kontynuacją życia przodków i reagującym składnikiem społeczeństwa. Nie są to czcze frazesy! Ludzkość tkwi w ekosystemie Ziemi, a wraz z nią jest częścią wszechświata. Wszystko, z czego składa się taka ludzka cząsteczka: krew, płyny ustrojowe, ale także układ wegetatywny zdrowego człowieka i jego psychikę cechuje stan równowagi, typowy dla wzorca koloidu. Więc żeby zrozumieć, co to jest wstrząs, czyli trauma, nie możemy tracić z oczu porównań. Pamiętajmy, że nic, czemu podlega człowiek, żaden bodziec, nie oddziałuje tylko na niego i nie wynika wyłącznie z tego, co się w nim dzieje. Nasuwa się więc pytanie, czy aby ludzkość, mniej lub bardziej bezwiednie, nie kopiuje reguł życia społecznego ze wzoru, wedle którego Twórca skonstruo14
wał organizmy poszczególnych istot. Rozważania na ten temat pozostawmy jednak socjologom. Ale też zanim zaczniemy mówić o istocie wstrząsu, zarówno takiego, który pomaga człowiekowi kumulować energię i motywuje go do życia, jak i takiego, który uszkadza organizm lub powoduje zanik jego życiowych funkcji – przyjrzyjmy się bez uprzedzeń, na co takie wstrząsy oddziałują. Uświadommy sobie, że wstrząs, gdziekolwiek miałby przyczynę i epicentrum, działa na mniej lub bardziej stabilny układ zdrowego organizmu i nie odnosi się wyłącznie do zewnętrznej powłoki człowieka, skóry, mięśni, zarówno gładkich, jak prążkowanych, naczyń krwionośnych oraz organów wewnętrznych, ale tak, jak to jest w społeczeństwie, w równym stopniu angażuje moce psychiczne, którym przede wszystkim zagraża. Moi drodzy! Wiemy, jak wielką rolę w ich kształtowaniu i trwaniu odgrywa poczucie codziennego bezpieczeństwa. Zwykli, szarzy ludzie przynajmniej cieszą się jego pozorami. Jesteśmy, co prawda, nic nieznaczącym roztworem społecznym, ale o tym na ogół nie wiemy. Niżej od nas jest tylko dno, a na nim ci, którzy nie chcą lub nie mogą pogodzić się z zastanym układem, a nie mają dość siły lub chęci, żeby stać się jedną z jego elitarnych cząstek. To drobiny uwolnione z sił wiążących społeczeństwo, odrzucone przez wszystkich lub też wszystko odrzucające. Przerażające wytrącenia społecznego koloidu wegetujące w podziemiach, w ciemności, albo jego fusy pozostające w odosobnieniu. 15
Zwykli ludzie żyją najczęściej na powierzchni jasnych dniem i nocą miast, gdzie konieczną pomoc mają na telefon. Albo na wsi, w jakiej takiej zgodzie z naturą, gdzie są mniej narażeni na traumę psychiczną. Chroni ich nieświadomość oraz prawo liczb w loterii losu, na której nie grają i dlatego omijają ich zarówno wielkie wygrane, jak tragiczne niespodzianki. Obroną przed zagrożeniami bywa także szczególna atmosfera pewnych miejsc – taka, jaką odnajdziecie w moim rodzinnym Wiedniu. Pozostał w nim ślad istnienia dynastycznego koloidu Habsburgów, który przez wieki zapewniał stały układ kilkudziesięciu milionom ludzkich drobin. Wojny oszczędziły to miasto. Pozostało cesarsko wielkie, nieproporcjonalne w porównaniu z terytorium otaczającego je państwa. Być może za kilkanaście wieków Wiedeń będzie dla uczonych zagadką, podobnie jak dzisiaj Cusco – opuszczone azteckie miasto, wzniesione na niedostępnym płaskowyżu i otoczone dżunglą. Puste naczynie, z którego los wylał żywą społeczną zawiesinę. Żeby zrozumieć, dlaczego istniały takie miasta i jacy ludzie je zamieszkiwali, trzeba prowadzić prace archeologiczne, dostawać się do podziemi, rozkopywać cmentarze i grzebać w reliktach, które powstały przy udziale świadomości ludzi żyjących setki, jeżeli nie tysiące lat temu. Czasami przy tej okazji dowiadujemy się czegoś o nas samych. Tak, o nas samych! Ponieważ kwestia tego, kto jest kim w świecie gubiącym autorytety, tradycję, trwałe wartości, 16
w świecie pchanym w nieznane pędem postępu nakręcanego przemożną siłą zysku, pozostaje otwarta, a jej tłumaczenie – mgliste. Mimo wysiłków genialnych jednostek, ludzkość przez tysiące lat nie znalazła odpowiedzi na podstawowe pytania: W jakim celu egzystuje? Czy tożsamość człowieka jest stała? Kto naprawdę wie, kim jest, a zwłaszcza do czego zmierza? W jaki sposób tego dociekać? Zainteresowanym tą ostatnią kwestią rekomenduję hipotezę Franciszka Bacona sformułowaną jeszcze w okresie późnego renesansu. Myśliciel proponował, żeby nie brać pod uwagę wyrażanych przez człowieka poglądów, a nawet efektów działań, ponieważ prawda o jego naturze spoczywa ukryta w głębi krętych korytarzy i jam, w mrocznych zakamarkach psychiki, podobnie jak prawda o ziemi zawarta jest w jej wnętrzu, a nie na rozświetlonej powierzchni. A wracając do Wiednia... Na razie – moi drodzy – to miasto trwa jako miejsce egzystencji pokoleń. Bezpieczny, prawdziwy dom, tak jak stylowe kamienice na Ringstrasse zbudowane po zburzeniu niepotrzebnych murów obronnych, w drugiej połowie XIX wieku. Sam Franciszek Józef, cesarz epoki, raczył tam nadzorować wznoszenie domów. Nic się w nich nie zmieniło. Mieszkańcy są dziedzicami mieszczańskich rodów, mają te same nazwiska i zajęcia, co ich antenaci. Prowadzą życie godne i unormowane. Kilka razy w tygodniu wizyta w kawiarni, takiej jak Schottenring na rogu Börsergasse, oazy spoko17
ju gwarnego i hałaśliwego Ringu, w niedzielę obiad w restauracji przy Rathausplatz, ukrytej w ogromnych podziemiach ratusza – żebyście wiedzieli, jak smacznie tam podają... Prater lub wyprawa autem do podnóży Alp. Od ponad stu pięćdziesięciu lat nie wydarzyło się tam nic, co wykraczałoby poza uświęcony tradycją tok zdarzeń, wiodący ludzi od szczęśliwych narodzin do spokojnego zgonu. Można postawić hipotezę, że mamy do czynienia z zachowaniem części warunków panujących w roztworze owego społecznego koloidu, pomimo że wylało się już z naczynia na skutek krachu w historii Europy. I że przetrwały zewnętrzne formy tego naczynia. Część skorupy. Nie znaczy to jednak, że nie zdarzają się tam niebezpieczne wydarzenia. Możni, polityczno-finansowo-gangsterskie elity pomiatają szaraczkami, jak chcą… Dobrze, panie Wilson, jeżeli pan rzeczywiście musi, może pan wyjść”. * Student Jerome Wilson najprawdopodobniej dochodzi do wniosku, że usłyszał to, co najważniejsze. Nie wie, że wiele lat później wnętrze jednej z kamienic Ringstrasse najpierw zauroczy go spokojem, a później będzie scenerią jego osobistego dramatu. Teraz jednakże od pozostawania w bezruchu świerzbią go mięśnie pożądające codziennej dawki fizycznego wysiłku. Wymyka się chyłkiem z sali wykładowej i zmierza prosto do siłowni. Gdyby posłuchał dalszej części wykładu, dowiedziałby się czegoś o sobie samym. 18