Tatjana T. Jamnik
Spomiędzy Łapię minuty spomiędzy. Gdy mała zaśnie i on jest w pracy. Muszę być szybka. Skuteczna. Nie ma czasu na wahanie, na przemyślenia, na czarne myśli. Chociaż czasem mnie najdzie, żeby się im oddać. Po prostu wyłączyć się i żyć jeszcze tylko dla świata wewnętrznego. Porządnie się rozpłakać. Nawyć do syta. Wszystko rozwalić. Potłuc, co się tylko da potłuc. Uciec gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Ale trzeba się wziąć w garść. Trzeba się aktywować. Być czynną. Skuteczną. W dbaniu o rodzinę również można się spełniać. Trzeba tylko trochę wysiłku. Oglądam trawę dla kota, którą kupiłam w doniczce, bo nie miałam czasu czekać, aż wyrośnie. Nasiona na wszelki wypadek tez kupiłam. Dziwna ta trawa. Usycha, chociaż regularnie ją podlewam, nie za dużo, nie za mało. Tylko dwa pędy się zielienią. Wczoraj nożycami kuchennymi ścięłam uschnięte łodygi. Żeby tyle energii nie szło na marne, żeby się mogła bardziej poświęcić tym dwóm, co kwitną, żeby ją może naszło, by znów się cała zazieleniła. I nic. Sztuczna trawa, co ja się w ogóle dziwię. Której kot nawet nie tknie. Kiedyś będę musiała tam na obrzeże parku, gdzie rośnie prawdziwa kocia trawa. Ostra. Parę razy przyniosłam ją kotu z biegania i pożuł ją ze smakiem. Łopatkę i nóż wziąć. Żeby odciąć od razu cały pas murawy. Ale po co ja to teraz piszę. Przecież nie mam całego dnia. Mała w każdej chwili będzie znów na nogach i on przyjdzie głodny z pracy. Trzeba się zebrać. Sprawy najpierw przemyśleć, a następnie je systematycznie wykonać. Być skuteczną. Realizować się. Z odrobiną dyscypliny wszystko można. Pisać o ważnych sprawach, rozmyslać o ważnych sprawach. Unieść się ponad te przyziemne. Banalne. Uboczne. Skok w drugi wymiar. Prawdziwe życie. Rozwój intelektu. Studia. I pisanie. Pisanie… Chciałam napisać rozdział o Gombrowicza i Kundery podejściu do istnienia. Do czego zbierałam materiały ostatnie kilka miesięcy. I nie wychodzi mi. Ale zostawmy to teraz. Trzeba się wziąć w garść. Przywołać do porządku. Skoncentrować się i zacząć. Byle byśmy byli zdrowi. I mieli co jeść. I gdzie mieszkać. I żebyśmy byli szczęśliwi. Dużo warunków. Żebym była szczęśliwa. Zamiast pisać ten – jak by to w ogóle nazwać? Dziennik? – byłoby lepiej i ogólnie z większa korzyścią dla wszystkich, a już najbardziej dla mnie, gbybym się poświęciła badaniom, studiom, trenowała swoje szare komórki w zdyscyplinowanym myśleniu. Ścisła nauka. Namacalna. Chociaż w kwestii humanistyki można by dyskutować. Ale lepiej nie teraz. Nie jestem wystarczająco w formie. Podszkolona jeszcze mniej. Wszystko, co przeczytam, natychmiast wylatuje mi z glowy. Czuję jeszcze tylko ślad, jakiś blady cień, który jest całkiem bez treści, pusty. Jakby się tylko otarło o mnie. Dyscyplina. Ciężka praca. Mózg ci totalnie skisł. Wszystkie połączenia od teorii literatury ci się przerwały.Pustka w głowie. Kura domowa. Jak to pięknie potrafią ujać Polacy. Nawet polski zapomniałaś. Pamiętasz tylko takie banalne frazy. Kura. Domowa. Przy przekładaniu też. Jak tylko się natkniesz na trochę bardziej skomplikowaną konstrukcję myślową, zawieszasz się. Mózg ci się zacina już przy opisach technicznych, a przecież jeszcze najłatwiej jest poszukać słownictwo techniczne. Po
prostu wyguglasz. Ale ty się zawieszasz. Zacinasz. Może w ogóle straciłaś zdolność logicznego myślenia i spełzłaś w dół drabiny Darwina. Może jesteś już o wiele niżej niż kura. Ameba. Która udaje, że jest czymś innym. Wieczorem, gdy przychodzi do domu, ubierasz się w uśmiech. Odrzucasz gorycz, która cię zżera, gdy jesteś sama w domu. Czasem się zapominasz i jesteś smutna przy dzieciach. Może specjalnie, żeby mieć potem spokój. Bo tylko wtedy przestają rozrabiać i są cicho jak myszki. Bo wiedzą, że to na poważnie, że mamusia jest smutna. I że może być zła, bardzo zła. Że zawyje i głośno się rozpłacze. Mamusiu, nie płacz. Mamusiu, obiecuję, że nie będę już niegrzeczny. A mała tylko krzyczy przez łzy: mamusiu, mamusiu, mamusiu… Nie, muszę się wziąć za siebie. Każdy kawałeczek ułożyć z osobna. Przecież dam radę. Czemu w ogólę się skarżę, niektórym to dopiero ciężko. Mają chorobę w rodzinie, są na ulicy, nie mają co do ust włożyć. Nię żyją w harmonii. Wziąć się w garść. Zdyscyplinować się. Być skuteczną. Dobra, teraz naprawdę. Witold Gombrowicz… Już już, już idę! Tłum. Karolina Bucka.