Maja Novak: Karfanaum, czyli as killed (fragment powieści) Przekład: Wojciech Domachowski
[FRAGMENT 1]
Kamienna pustynia: długo moŜna by o niej opowiadać. MoŜecie mówić o Saharze, pustyni Gobi, Atakami albo Kalahari, ale Vlasta powiedziała kiedyś: „Jeśli chcesz zobaczyć, jak wygląda pustynia ludzkiego serca, musisz przyjechać do Karfanaum”. Ciągnie się kilometrami, aŜ po pusty horyzont. Pokryta jest kruchym kamieniem, czarnym jak pieprz. Jest tak czarna, Ŝe wydaje się granatowa. Kamienie mają róŜną wielkość i kształt. Jest ich takie mnóstwo, Ŝe zachodzą na siebie jak dachówki. Mają ostre krawędzie i jeśli stanie się na nie boso, moŜna zranić stopę. Nie zobaczysz tam pielgrzyma, konia, wojska, ani karawany. Nawet dla Camel Trophy jest za daleko. Kamienie przypominają naostrzone skorupy roztrzaskanej wazy. Przez pustynię prowadzi droga. Na wschód. Wokół biegnie duŜo mniejszych dróg, czasem bezpieczniej jest jechać właśnie nimi, bo na głównej jest pełno dziur i jadąc nią ciągle się podskakuje. Arabom nie przyjdzie do głowy, Ŝeby wyrównać półmetrowy pagórek, który przecina droga. Zostanie, jaki był, jakim go Allach stworzył. Arabowie, kurwa... Niebo ponad drogą stanowi bardziej interesujący element krajobrazu. Zajmuje większą część pola widzenia i wiosną gromadzą się na nim monumentalne cumulusy o złotych krawędziach. Na pustyni naprawdę widać, Ŝe niebo się zaokrągla. Jak miska. Nocą Wielki Wóz unosi się nad horyzontem, ogromny jak miasto. Gwiazdy są wielkie jak dłoń i zdaje się, Ŝe płoną. Tam, gdzie przy drodze tli się światełko cywilizacji, ludzie budują z kamieni ogrodzenia, które nie wiadomo, co właściwie ogradzają lub czyje mienie chronią. One teŜ są czarne, kamienie nie przylegają ściśle do siebie, dlatego ogrodzenia przypominają szczerbate uzębienie albo zmurszałą czarną koronkę. Im dalej na wschód, tym bardziej przypominają koronkę. Przypadkowo rozsiane, w końcu zupełnie znikają i wszystko, co pozostaje, to tylko kamień. Kamień, którego nie zrodziła ta ziemia, bo kilka centymetrów pod czarną powierzchnią ziemia jest pomarańczowa. Pylista i miękka. Mogłyby się w niej kąpać wróble, a psy, zadowolone, przewracałyby się z boku na bok. To ten sam piasek, który biblijne trąby powietrzne gnały przez pustynię, ognisty słup, który prowadził MojŜesza. A więc piasek jest pomarańczowy, a kamienie czarne. Bazalt. Na tej ziemi jest tak samo obcy, jak my – słoweńscy budowlańcy. Skąd się tu wziął? Ma báref, nie wiem. Niektórzy twierdzą, Ŝe jest to zastygła lawa pochodząca sprzed tysięcy lat, z erupcji podwodnego wulkanu. A więc kiedyś musiało tu być morze. MoŜliwe, nie mam pojęcia. Ale jedno wiem na pewno: jeśli chcecie się dowiedzieć, jak wygląda pustynia ludzkiego serca, to bazaltowa pustynia we wschodniej Jordanii jest miejscem dla was.
[FRAGMENT 2]
Śpiewali, jakby robili to od urodzenia. Śpiewali, jak gdyby tylko czekali, Ŝeby zacząć. Siedzieli szeroko rozkraczeni, w dŜinsach z obciętymi tuŜ pod krokiem nogawkami albo w luźnych płóciennych szortach, które nie zakrywały niczego. Z nagim torsem lub w podziurawionych podkoszulkach – takich dziur nawet sieć rybacka by się nie powstydziła. Śpiewali boso albo w rozczłapanych klapkach, w rozciągniętych swetrach nieokreślonej barwy, które bęben pralki ostatni raz widziały w domu, w Bośni albo Medjimurju, śpiewali ubrani w niebieskie drelichy, śpiewali, mając na sobie wszystkie te upaprane, połatane łachy, które „na budowę jeszcze się nadają”. Nie zwaŜając na wiatr i piasek, szef załogi codziennie zjawiał się na sajcie w świeŜo wyprasowanej koszuli i krawacie. Z czasem nauczyliśmy się tego równieŜ Matjaž i ja. Nie pytajcie, ile ukradkowych uśmiechów musieliśmy ścierpieć, nim załoga się przyzwyczaiła. A oni dalej śpiewali, jakby z muszkami pod szyją stali przed ministrem kultury. Co tam przed ministrem! Przed Kučanem1! Wszyscy go lubili. Kučana. To była chwila triumfu Vlasty. Śpiewała mocnym, dźwięcznym głosem. Papieros zamiast batuty słuŜył jej do wyznaczania taktu. Po gołych torsach, między kosmykami włosów, spływały im struŜki potu. Byli czerwoni na twarzy – wszyscy oprócz Tadeja, który przed laty poparzył twarz kwasem – przede wszystkim powodowała to palinka, lecz równieŜ uniesienie. Kiedy śpiewali, marszczyły się im nosy i czoła; nie podejrzewałem, Ŝe ludzka twarz moŜe się aŜ tak marszczyć. Mogłem im policzyć zęby, tak szeroko rozdziawiali gęby. Wystarczyłoby palców obu rąk. Na palcach obu rąk zliczyłby je nawet Huso, któremu piła tarczowa obcięła kciuk. Śmierdzieli, mieli skołtunione włosy i brud za paznokciami. Co z tego – Vlasta była w siódmym niebie, a załoga śpiewała, co tu duŜo mówić, pięknie: Za svaku dobru riječ kaj dati si je znala... Ja napuštam najmiliju dragu, te divne noči i taj Sombor grad...2 Potem płynnie przeszli w moll: Zbierają się chłopcy z ziemi krańskiej...
Milan Kučan – w latach 1986-1990 przewodniczący Słoweńskiej Partii Komunistycznej. 25. czerwca 1991 r. ogłosił niepodległość Słowenii i został pierwszym prezydentem kraju. Podczas swojej kadencji (1991-2002.) przeprowadził pomyślnie proces prywatyzacji gospodarki i przygotowań Słowenii do wejścia do UE i NATO. 2 chorw. (dialekt kajkavski) – w wolnym tłumaczeniu: Za kaŜde dobre słowo, które potrafiłaś dać… Zostawiam swą najmilszą tej cudownej nocy, i moje miasto Sombor… 1
[FRAGMENT 3]
W tym samym tygodniu Judycie udał się niesamowity wyczyn: jednego z rekrutów doprowadziła przed sąd wojskowy. Było to tak: kiedy szła do warsztatu stolarskiego, Ŝeby zawołać cieślę, z którym ktoś chciał rozmawiać przez telefon, umundurowany Arab, opierający się o przyjemnie nagrzaną ścianę Zamku, syknął: sharmuta. Jak wiadomo, sharmuta to tyle, co kurwa. Judyta nie mrugnęła okiem, nawet nie zwolniła kroku. Kiedy wracała, Arab wciąŜ tam stał i znów zachciało mu się być wulgarnym. MoŜe Judycie wydało się, Ŝe znów coś mruknął. Nie zatrzymując się, skręciła pod kątem prostym i wparowała do kancelarii Shalabiego. Wchodząc, odepchnęła dwóch uzbrojonych w pistolety maszynowe straŜników, którzy strzegli wejścia do kancelarii, jakby byli wahadłowymi drzwiami. W krótkich słowach streściła Shalabiemu całe zajście. InŜynier rezydent nie chciał wierzyć. Podszedł za nią do miejsca, w którym według słów Judyty miał miejsce incydent – arabski rekrut rzeczywiście podpierał ścianę, paląc papierosa. MoŜe był to ten sam Ŝołnierz, a moŜe nie. To, Ŝe Judyta nie odróŜniała Arabów od siebie, w tym momencie nie miało Ŝadnego znaczenia. Palec wskazujący wbiła w Ŝołnierza. – Coś ty jej powiedział? – zapytał Shalabi. śołnierz wzruszył ramionami: – Co niby miałem jej powiedzieć? PrzecieŜ nie zna arabskiego. To go pogrzebało. Następnego dnia Shalabi zadzwonił do Judyty i uroczystym głosem oznajmił, Ŝe sąd wojskowy w trybie przyśpieszonym skazał wskazanego przez nią Ŝołnierza na trzy miesiące aresztu. Kiedy dowiedzieliśmy się o bohaterskim wyczynie sekretarki, powoli zaczęliśmy wierzyć, Ŝe Słowenia faktycznie się usamodzielni. Oprócz Ljuba, który podczas urlopu w Słowenii naoglądał się telewizji i naczytał gazet, kierownictwo operacyjne świadomie nie zawracało sobie głowy kwestią niepodległości. Na piątym i na siódmym kare, przykryty białymi płachtami nabrzmiewał tynk; wewnętrzne ściany przynajmniej trzydziestu budynków były ospowate, jak gdyby wariat ze śrutówką ostrzelał je od wewnątrz. Wszystkie zebrania dyrekcji z podwykonawcami i nadzorczymi poświęcone były tylko temu. To nam zresztą najbardziej odpowiadało. Przyszłość była cholernie mglista. Z prawnego punktu widzenia byliśmy w Karfanaum tylko wykonawcą decyzji dyrekcji rezerw i zaopatrzenia, i nikt nie chciał rozmyślać o tym, jak bardzo skomplikuje się nasze Ŝycie, kiedy zostaniemy odcięci od Belgradu, Ante Markovicia3 i magistra Jabuki, który od dziewięciu dni pokornie zastępował na sajcie dyrekcję. Co więcej – przynajmniej osiemdziesiąt procent naszych na budowie to nie byli Słoweńcy – albo byli to nie-Słoweńcy, jeśli wolicie. Tak czy inaczej, większość z nich była niepiśmienna i raczej było im to obojętne. A my bez nich nie dalibyśmy rady. Istniały jeszcze inne problemy, o których wolałem nie myśleć. – Krwią spłyną małŜeńskie łoŜa – prorokował w czasie jednej z popijaw trochę Ante Marković (ur. 1924 r.) – w latach 1986-88 prezydent Socjalistycznej Republiki Chorwacji, od 1989 do 1991 r. premier Jugosławii. 3
bardziej od innych pijany, prawosławny, z chorwackiej Liki, którego Ŝona była muzułmanką. – Daj spokój – uciszaliśmy go. Na czwartkowe wieczory pieśni i tańca nikt juŜ nie zapraszał Tonka z Koprivnicy4, po tym jak wypiwszy kilka głębszych, rozczulił się i zaczął chlipać: – Prowadź nas Franjo5, będziemy zarzynać Serbów – szef załogi i najbliŜszy sąsiad chwycili go pod pachy i, wierzgającego chudymi nóŜkami, wyprowadzili za drzwi. Naprawdę nie potrzebowaliśmy tego. W odróŜnieniu od zamkowych mudirów, którzy byli w siódmym niebie, nie wierzyliśmy, Ŝe w Ŝyciu zwykłego śmiertelnika niepodległość cokolwiek zmieni. Dlatego unikaliśmy rozmów o czerwcu i, jak wszyscy zwykli, cięŜko doświadczani ludzie, wierzyliśmy, Ŝe widmo niepodległości rozwieje się nad Karfanaum, jeśli tylko będziemy wytrwale udawać, Ŝe go nie zauwaŜyliśmy.
4 5
Koprivnica – miasto w środkowej Chorwacji. Franjo Tuñman (1922-99.) – generał, historyk wojskowości. W latach 1990-99 prezydent Chorwacji.
[FRAGMENT 4]
Odcinek od kina do basenu Zaki pokonał biegiem. Zatrzymywał się, podskakiwał w miejscu i nagle zmieniał kierunek, jakby zapomniał, dokąd biegł. Trzęsły mu się kolana i pewnie by upadł, gdyby nie wymachiwał rękami jak wariat. Wyglądał, jakby nas nie widział. Jakby niczego nie widział. Szwarceneger miękko niczym kot zeskoczył z platformy i jednym skokiem pokonał dzielącą ich odległość. Zaki rzucił mu się w ramiona. Niemal go przewrócił. Szwarceneger trzymał go jak snop siana. – Sidi, sidi, – bełkotał Zaki – szkło, szkło... mnóstwo szkła. Morze szkła. Środkowe drzwi są rozbite, mówię ci, sidi, rozbite w drobny mak, wszystko leŜy na podłodze. Pavle bég się nie rusza, leŜy pośród rozbitego szkła, mnóstwo szkła, sidi, jest białe jak śnieg i jasne jak gwiazdy. Pavle bég nie Ŝyje, sidi, szkło poderŜnęło mu gardło. Powiem ci: byłem w Bejrucie i wiem, wystarczy, Ŝe raz spojrzę i juŜ wiem, Ŝe człowiek nie Ŝyje. – Zatrzymać betonowanie! – rozdarł się Głuchy Abu. – Zwariowałeś?! – Szwarceneger i puścił Zakiego. Palestyńczyk kucnął, objął się ramionami i rozdziawiwszy gębę zaczął kiwać się w tył i w przód. – Dobra, masz rację, nie zatrzymuj betonowania, ale ktoś musi tam jechać, Ŝeby sprawdzić, co właściwie się stało – darł się Głuchy Abu. – Dobra, ale jeden wystarczy – odparł Szwarceneger. – Chcesz go tam zostawić? Wyciągaj ludzi z dołu i poślij do kina! – Skoro nie Ŝyje, nie ma sensu tracić czasu. Ktoś moŜe go przypilnować do jutra. – Szwarc! MoŜe jest tylko ranny! Musimy mu pomóc! Ty w ogóle nie masz pojęcia, ty nie rozumiesz, co tu się działo! Musimy jechać po niego, ktoś musi rzucić na to okiem, zanim rezydent znów wszystko zafałszuje! – Przypomniawszy sobie zniewagę, której doświadczył pod meczetem, Głuchy Abu prawie się rozpłakał. – śeby nikt mi się stąd nie ruszał! Martw się o basen! JuŜ teraz brakuje nam ludzi! Zostaliśmy bez szefa sektoru, do kurwy nędzy, rozumiesz, co to znaczy?! – Szwarc, jesteś człowiekiem czy nie?! – zrozpaczonym głosem wrzasnął Głuchy Abu. – Po prostu poślij tam kilku ludzi, o nic więcej cię nie proszę! – Zamknij ryj! – zagrzmiał Szwarceneger. – Ktokolwiek przeszkodzi w dokończeniu betonowania, jutro kaŜę go rozstrzelać! – wycedził Sajed Shalabi. Spojrzałem na niego i zrozumiałem, Ŝe nie Ŝartuje. – I co teraz? – wypalił szef załogi. – Kurwa, betonuj! – wściekł się Szwarceneger i zazgrzytał zębami. Szef załogi wyprostował się i spojrzał na niego wyzywająco. Wszyscy teraz patrzyli na nich dwóch. Jeszcze chwila i stałoby się coś, czego w Karfanaum jeszcze nie widzieliśmy. W napiętej atmosferze przeszywający krzyk z dna dołu rozładował napięcie.
Szwarceneger, szef załogi, Głuchy Abu i rezydent jak oparzeni rzucili się do balustrady. TuŜ przede mną Ljubo zamachał rękami, zachwiał się, plecami odbił od brzegu dołu i z głośnym plaśnięciem spadł na dno basenu. Szybko schowałem się za plecami gapiów. – Kurwa…! Przerwać betonowanie! – Szwarcenegerowi załamał się głos. Ale Pišta, który siedział w szoferce betoniarki, z powodu hałasu nie usłyszał go. MoŜliwe zresztą, Ŝe był juŜ zbyt pijany by słyszeć cokolwiek, a juŜ na pewno nie patrzył w lusterko wsteczne, dlatego wypuścił kolejną porcję miękkiego betonu prosto na nieprzytomnego Ljuba. Teraz juŜ tylko łydki i pięty wystawały nad powierzchnię. Sajed Shalabi wydał z siebie dźwięk przenikliwy niczym mewa. W jednej chwili wszyscy zamilkliśmy. Przez głowę, niczym błyskawica, kaŜdemu z nas przemknęła myśl, Ŝe olimpijski basen sztabu generalnego JAF nieodwracalnie będzie miał pęknięcia.