Stanisław
KRYCIŃSKI
Grzegorz
LEŚNIEWSKI
BIESZCZADY TAM GDZIE OCZY PONIOSĄ
BIESZCZADY
BIESZCZADY TAM GDZIE OCZY PONIOSĄ
TEK ST
Stanisław Kryciński FOTOGR AFIE
Grzegorz Leśniewski oraz
Jacek Nawrot, Stanisław Kryciński, Ireneusz Jóźwik, Marek Myśliwiec
BIESZC
CZADY Wstęp
Zachód słońca na Połoninie Wetlińskiej, z widokiem na jaśniejący wierzchołek Caryńskiej
WOLNOŚĆ – TO PIERWSZE SŁOWO, KTÓRE KOJARZY MI SIĘ Z BIESZCZADAMI. STŁAMSZONY ŻYCIEM W MIEŚCIE, PRZYDUSZONY ATMOSFERĄ PRL-U, TU MOGŁEM JEJ ZAZNAĆ. WĘDRÓWKI Z PLECAKIEM I NAMIOTEM „GDZIE OCZY PONIOSĄ” – POZWALAŁY JĄ ODCZUĆ.
Szybko odkryłem, że szlaki turystyczne zupełnie mi nie odpowiadają. Wytyczone w latach 50. XX w., bez użycia starych map, często były bardzo niewygodne. Na szczyty, na które przed wysiedleniami wjeżdżano po siano wozami, teraz wiodły karkołomne ścieżki, zerodowane deszczami i stopami turystów. Wolałem wędrować starymi drogami, których sieć oplata do dziś Bieszczady. Po bukowym lesie można również swobodnie wędrować bezdrożami lub zwierzęcymi ścieżkami. To potęgowało uczucie wolności. Wody do picia dostarczały niezliczone strumienie, a miejsce pod namiot zawsze się znalazło. Gdy zaczynałem swoje bieszczadzkie wędrówki na początku lat 70. ubiegłego wieku, Bieszczadzki Park Narodowy jeszcze nie istniał, a gdy powstał w 1973 r. obejmował zaledwie najwyższe, połoninne partie masywów Halicza, Tarnicy, Krzemienia i Połoniny Caryńskiej.
Wiedziony chęcią poznania historii tych gór trafiłem w 1976 r. na roczny kurs w Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich w Warszawie. Jego ukoronowaniem był trzytygodniowy egzamin praktyczny w Bieszczadach, zwany „przejściem”, podczas którego sprawdzana jest wytrzymałość, wiedza i umiejętność poruszania się w terenie. W trakcie „przejścia” trzykrotnie urządzano nam zawody na orientację. W czasie jednych z nich mieliśmy pokonać pętlę rozpoczynająca się pod szczytem Rabiej Skały i wiodącą przez Dział, Wierch Muchanin, Jawornik, nieistniejący przysiółek Beskid, Płaszę i Dziurkowiec. Wyznaczony czas pokonania tej trasy wynosił około trzy i pół godziny. Oznaczało to konieczność pokonania jej części biegiem. Ja po górach biegać nie lubię, wolę rozkoszować się widokami. Gdy podchodziłem pod Jawornik, z jednej z podszczytowych polan pełnej rumianków,
5
WSTĘP
Duszatyn, tartak polowy, 1957 r.
Przełęcz nad Tyskową
12
koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i? – jakoś to będzie! No i było jak zawsze. Dla wielu skończyło się austriackim więzieniem, z którego uratowała patriotyczną szlachtę amnestia wymuszona przez Wiosnę Ludów. Wiosna Ludów przyniosła wolność galicyjskim chłopom. Z dniem 15 maja 1848 r. cesarz Ferdynand I zniósł pańszczyznę. Uradowani włościanie urządzali w swoich wsiach rodzinnych jej pogrzeby chcąc w ten sposób przypieczętować decyzję cesarza i upewnić się, że ta forma niewolnictwa już nie powróci. Pogrzeby pańszczyzny odbywały się w różny sposób. Za jej uosobienie uważano księgi powinności wobec dworu, w których zapisane były ilości i rodzaje prac jakie każdy mieszkaniec wsi miał wykonać na rzecz miejscowego majątku ziemskiego. Dlatego też sporządzano trumienkę, w której umieszczano te księgi. Kondukt wyruszał zwykle spod świątyni. Często za miejsce pochówku wybierano najbliższe sąsiedztwo zagrody zamieszkiwanej przez rodzinę, która miała odrabiać pańszczyznę w dniu jej zniesienia. Czasami kondukt docierał na skraj zabudowy wsi i tam zakopywano trumienkę. Innym miejscem były rozstajne drogi w granicach wsi. W niektórych wsiach kondukt udawał się na cmentarz, a na grobie pochowanej pańszczyzny stawiano nagrobek ze stosownym napisem. Czasami prócz ksiąg powinności zakopywano również sporządzony z tej okazji dokument lub jakieś atrybuty związane z pańszczyzną. W miejscu jej pochówku stawiano krzyż lub kapliczkę i często sadzono drzewo. W świadomości mieszkańców wsi odkopanie przedmiotów związanych z pańszczyzną równoznaczne było z jej przywróceniem. Dlatego też okładano klątwą każdego, kto by ważył się to zrobić. Co ciekawe, w pogrzebach tych brali udział księża. Zadziwia ich udział w tych na poły pogańskich praktykach jakim był pogrzeb przedmiotów. A do tego jeszcze ta klątwa. Krzyże bądź kapliczki ustawione na grobie pańszczyzny nie zawsze miały stosowne napisy. Natomiast nie ma wątpliwości, że miejsca te wryły się na trwałe w pamięć kolejnych pokoleń mieszkańców bieszczadzkich wsi. Równie powszechne było przekonanie, że odkopanie atrybutów pańszczyzny będzie równoznaczne z jej przywróceniem.
W drugiej połowie XVII w. wsie bieszczadzkie w dużym stopniu były wyludnione. Przyczynił się do tego głównie najazd wojsk księcia siedmiogrodzkiego Jerzego Rakoczego, który w porozumieniu ze Szwedami chciał zagarnąć południowe ziemie Rzeczypospolitej. Brak rąk do pracy spowodował, że część zbójników została wykotcami. Zajmowali się oni uprowadzaniem chłopów ze wsi szlacheckich za ich zgodą i osadzaniem ich we wsiach królewskich, takich jak Wołosate.
─
Biwak pod Chryszczatą, 1957 r.
Wolność ponad wszystko, tym razem w wydaniu szlacheckim, ukochała sobie szczególnie szlachta ziemi sanockiej. O ile jeszcze w XVI w. całe Bieszczady znajdowały się w ręku kilku rodzin, to już w kolejnym stuleciu rozdrobnienie własności ziemskiej było znaczne, a w XVIII w. jeszcze się pogłębiło. Powiedzenie „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” w ziemi sanockiej nabierało szczególnego sensu. Tutejszą szlachtę, w dużej części wywodzącą się z wojowniczych kniaziów, którzy za zasługi wojskowe dopuszczeni zostali do szlachectwa, było niezwykle łatwo sprowokować. Procesowano się o podział spadku, ustalenie własności, granice włości itp. Niezliczone zajazdy na sąsiednie dwory, rozstrzyganie sporów z bronią w ręku, egzekwowanie wyroków sądowych na czele zbrojnej gromady – to codzienność tych stron w czasach I Rzeczypospolitej. Niezwykle barwnie opisał to Władysław Łoziński w swym dziele Prawem i lewem. Książkę tę, napisaną na podstawie akt sądowych z ziemi sanockiej i przemyskiej czyta się niczym świetny kryminał. Dowiadujemy się z niej, że każdy dwór w tych stronach był ufortyfikowany, otoczony wałem ziemnym z palisadą lub parkanem i strzeżony przez zbrojną czeladź. Również w XIX w., już w czasach zaborów, te szlacheckie tradycje były bardzo żywe. Zaowocowały między innymi udziałem w próbie powstańczego zrywu w lutym 1846 r., który był niemal zupełnie nie przygotowany. Wszystko odbyło się zgodnie z mickiewiczowskim Szabel nam nie zabraknie, szlachta na
13
24
25
Baligród, cerkiew z I połowy XIX w., polichromia Smolnik nad Sanem, greckokatolicka cerkiew z końca XIX w., w typie bojkowskim, w 2013 roku wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, od lat 70. XX w. pełni rolę kościoła rzymskokatolickiego
40
41
Tworylne, styczniowy zachód słońca
52
Wilk (Canis lupus) – symbol bieszczadzkiej wolności
Ryś (Lynx lynx) – jego podobizna widnieje w herbie Bieszczadzkiego Parku Narodowego
53
54
55
Połonina Wetlińska, widok na Smerek
Połonina Wetlińska, jedno ze stanowisk lilii złotogłów (Lilium martagon L.)
68
Ostatnie popołudniowe promienie nad Wetlińską
Zachód słońca nad Wetlińską
69
86
87
Rawki, widok z Połoniny Caryńskiej
110
Widok na Połoninę Caryńską
111
Goryczka trojeściowa (Gentiana asclepiadea L.) – typowa roślina górska
Widok na Halicz
Jesienny Krzemień
Halicz, widok na Sokoliki
126
127