#
T E S T O S T E R O N
LOUNGE #115
|
PAŹDZIERNIK’ 2019
|
ZŁ
|
WWW.LOUNGEMAGAZYN.PL
B E Z C E N N Y
ISSN: 1899-1262
www.unicorn.org.pl
#
te s tos te ron
BARTOSZ BIELENIA
MI CHA Ł GA CE K
ANNA PUŚLECKA & RAFAŁ WYSZYŃSKI
Jego rola w filmie Boże ciało została uznana za jedno z tegorocznych odkryć, przynosząc aktorowi międzynarodowe uznanie.
Autor literatury grozy wspomina przedwojenne czasy, w których spirytystyka mieszała się z nauką, tworząc fantastyczną mieszankę dla pisarza i czytelników.
Organizatorz y KT W Fashion Week opowiadają, co zobaczymy w czasie największego polskiego wydarzenia mody w tym sezonie. Będzie się działo!
S T R .
S T R.
S T R .
1 4
30
5 0
REDAKCJA :
redaktor naczelny
zastępca redaktora naczelnego
red. działu Uroda
M A R CI N L EWIC K I marcin@loungemagazyn.pl
RAF AŁ STA NOWSKI rafal.stanowski@loungemagazyn.pl
A DRIA NA GOŁĘB IOWSKA adriana@loungemagazyn.pl
WSPÓŁPRACA:
Kuba Armata, Elena Ciuprina, Paweł Gzyl, Harel, Karolina Kowalewska, Katarzyna Kwiecień, Mateusz Lubczański, Michał Massa Mąsior, Julka Michalczyk, Daria Rogowska, Elvis Strzelecki, Rafał Urbanowicz, Artur Wabik, Malwa Wawrzynek, Agnieszka Żelazko.
OKŁADKA: fot: R obert Purwin | Mr Faceless
Skład graficzny: Filip Łyszczek
Wydawca: MADMEN Sp. z o. o. Redakcja Lounge Magazyn ul. Lipowa 7, 30-702 Kraków tel. (12) 633 77 33 info@loungemagazyn.p Drogi Czytelniku, jeśli zdecydujesz się na kontakt z redakcją Lounge, Administratorem Twoich danych będzie wydawca: spółka MADMEN sp. z o.o. z siedzibą w Krakowie przy ul. Lipowej 7, 30-704 Kraków, wpisana do rejestru przedsiębiorców pod numerem KRS 0000567296, posiadająca numer NIP: 6793113681, REGON: 3620577320, z którym możesz skontaktować się pod podanymi wyżej adresami, mailem i numerem telefonu. Twoje dane będą przetwarzane wyłącznie w celu komunikacji, a podstawą prawną będzie prawnie uzasadniony interes Administratora (art. 6 ust. 1 lit. f RODO).
Poglądy zawarte w artykułach i felietonach są osobistymi przekonaniami ich autorów i nie zawsze pokrywają się z przekonaniami redakcji Lounge. Redakcja nie odpowiada za treść reklam i ogłoszeń. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i przeredagowywania tekstów. Publikowanie zamieszczonych tekstów i zdjęć bez zgody redakcji jest niezgodne z prawem.
Dane, które nam podasz mogą zostać przekazane jedynie podmiotom, za pośrednictwem których odbywa się komunikacja jak np. Poczta Polska lub podmiotom, które obsługują nasz system informatyczne lub pocztowy, a przechowywać będziemy je tylko na czas korespondencji z Tobą. Przetwarzanie danych osobowych ma charakter dobrowolny, ale jest nam niezbędne do udzielnie Ci odpowiedzi. Masz prawo do żądania dostępu do nich, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia ich przetwarzania, do wniesienia sprzeciwu, przenoszenia ich. Możesz także wnieść skargę do organu nadzorczego.
Całostronicowe reklamy na stronach: 3, 5, 7, 11, 19, 22-27, 37-39, 41, 45, 53, 54-61, 79, 81, 83, 91, 93, okł. II, III, IV
3
na początek
DEMONY FAKE NEWS BUDZĄ SIĘ W HALLOWEEN Wbrew powszechnym opiniom słynne słuchowisko Wojna światów nigdy nie wywołało paniki w Nowym Yorku. Jednak reakcja ówczesnej prasy na nadaną z okazji Halloween 1938 roku audycję do dziś jest przedmiotem analiz nad rozchodzeniem się fałszywych informacji w mediach.
„SŁUCHACZE W PANICE! UZNALI RADIOWĄ AUDYCJĘ ZA FAKT, WIELU UCIEKŁO Z DOMU ZE STRACHU PRZED INWAZJĄ MARSJAN” Takim tytułem grzmiała „jedynka” prestiżowego New York Timesa, 31 października 1938 roku, dzień po tym, gdy stacja CBS nadała słuchowisko o inwazji Marsjan na Ziemię. W podobnym tonie alarmowały inne dzienniki, dziś uznawane za wzór medialnej rzetelności. Informacja o panice przeszła do legendy, ciągle jest wspominana w niektórych książkach. Sęk jednak w tym, że historia od początku do końca jest zmyślona. W epoce social mediów i wszechobecny trolli sam fakt puszczenia fałszywej informacji nie dziwi. Jak to się jednak stało, że dokonały tego największe amerykańskie redakcje prasowe?
nego Orsona Wellesa jest przykładem absolutnego kunsztu radiowego. Nawet dziś możemy odnieść wrażenie, że autentycznie słuchamy właśnie prowadzoną na żywo relację dziennikarza, który spodziewając się odkryć niedaleko Princeton meteoryt zostaje zaatakowany przez kosmitów. I rzeczywiście, niektórzy Amerykanie nie bardzo wiedzieli czego naprawdę są świadkami, gdyż w tamtych czasach wierzono w istnienie inteligentnego życia na Marsie. Co więcej, cały świat żył w strachu przed wojną i wielu zdezorientowanych słuchaczy myślało, że relacjonowana jest agresja hitlerowskich Niemiec. Na posterunkach policji i w redakcjach prasowych odnotowano więc szereg telefonów w tej sprawie, o czym relacjonowała telegraficznie agencja Associated Press.
POŚPIECH I UPRZEDZENIA NEWS NIE MUSI BYĆ PRAWDZIWY. WYSTARCZY, BY BYŁ WIARYGODNY A trzeba przyznać, że ten akurat był bardzo wiarygodny. Słuchowisko w reżyserii genial-
4
30 października 1938 roku wypadał w niedzielę. Wieczorem w redakcjach nie było zbyt wielu dziennikarzy, a terminy poniedziałkowego wydania goniły. Stąd depesze prasowe na chwytliwy, emocjonalny temat stanowiły bardzo dobry materiał do
obróbki. W pisanych na szybko tekstach „podekscytowani” Amerykanie stali się „spanikowanymi”; osobę, która przejechała się w okolicę zobaczyć co się dzieje zrobiono „korkami na autostradach”, zaś telefony na komisariaty uczyniono niemal wprowadzeniem stanu wojennego. Kreatywność i łatwowierność dziennikarzy wzmagała ich powszechna niechęć do radia, które odbijało gazetom sporo reklamodawców i - jak wówczas wierzono - miało być zagrożeniem dla ich dalszego istnienia. ISTOTA FAKE NEWSÓW W PIGUŁCE Fałszywy alarm wszczęty przez prasę był syntetycznym ujęciem tego, jak działa rozchodzenie się fałszywych informacji. Okazało się, jaką moc mają uprzedzenia nadawców, którzy podają dalej wygodne dla nich „fakty” bez głębszej weryfikacji oraz ukryte lęki odbiorców, pozwalające w słyszane bzdury wierzyć. W Halloween 81 lat temu prasa pierwszy raz wypuściła demona, który w epoce social mediów walczy już o panowanie nad światem. R A FA Ł U R B A N O W I C Z
wydarzenia zdj. mat. organizatora
MOTOROLA W KOSMOSIE 50 lat po lądowaniu na Księżycu, Motorola Solutions świętuje wielki skok wraz z astronautą z misji Apollo 15 – płk. Alfredem Wordenem Motorola Solutions przez dekady dostarczała sprzęt radiowy dla większości lotów kosmicznych. Historia innowacji wciąż się tworzy. To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości – to słynne słowa wypowiedziane przez astronautę, Neila Armstronga, które zostały przekazane na Ziemię w 1969 roku za pomocą przekaźnika S-Band, sprzę-
6
tu marki Motorola Solutions. Aby uczcić ten wyjątkowy kamień milowy w historii ludzkości i podkreślić znaczenie umiejętności pracy zespołowej, która umożliwiła osiągnięcie tego celu, Motorola Solutions z dumą powitała w krakowskim ośrodku badawczo-rozwojowym jednego z członków zespołu NASA – astronautę Apollo 15, płk. Alfreda “Al” Wordena. Al Worden był nie tylko częścią zespołu misji NASA Apollo, ale także pilotem modułu dowodzenia Endeavour oraz pierwszym człowiekiem, który zrealizował spacer w przestrzeni kosmicznej.
Wraz z Jackiem Drabikiem, dyrektorem zarządzającym Motorola Solutions Poland, 87-letni pilot NASA podzielił się osobistym doświadczeniem w kosmosie oraz podkreślił znaczenie pracy zespołowej, która pozwala na osiąganie wybitnych celów. Ponadto mówił o komunikacji o znaczeniu krytycznym i współpracy firmy Motorola Solutions z NASA, co pozwoliło na osiągnięcie tego wybitnego sukcesu oraz na ukończenie z powodzeniem następnych misji kosmicznych. Al Worden skupił się również na przyszłości misji kosmicznych i ulepszaniu technologii, aby umożliwić dalszą eksplorację kosmosu.
felieton
HELLO FROM THE OTHER SIDE Kościół w Polsce lubi, kiedy się o nim mówi. Wybitnie głupie wypowiedzi arcybiskupa Jędraszewskiego, zamiast jednać zwaśnionych Polaków, podsycają nienawiść. Ja mam i piękne doświadczenia związane z kościołem, i też takie wkurzające.
MICHAŁ MASSA MĄSIOR Michał Massa Mąsior - fotograf zajmujący się portretem i reklamą. Swój fach szlifował u boku Wojciecha Plewińskiego i Bruce’a Gildena. Wykładowca Krakowskich Szkół Artystycznych. Na łamach magazynu Lounge dzieli się swoimi przemyśleniami, nie tylko o fotografii madmassa.com
8
Pamiętam, kiedy moje lekcje religii nie odbywały się w szkole, a w zimnej salce katechetycznej w parafii Św. Piotra i Pawła w Krakowie. Chłód nieogrzewanego kościoła, mimo że proboszcz na każdej mszy św. zbierał pieniądze na jego ogrzewanie, hartował nas - dzieci przemian ustrojowych. Przygotowywał na nowe, trudne czasy, którymi miała być polityka zaciskania pasa i wiele lat dorabiania się społeczeństwa. Nasi rodzice wyjeżdżali za chlebem albo zamiast poprzednich ośmiu godzin (czy się stoi czy się leży, 1000 złotych się należy) spędzanych w często niepełnym wymiarze, pracowali dużo więcej. Nie mieli dla nas czasu. Kościół jeszcze wtedy stał po stronie obywateli, jednał ludzi jak nikt inny. W końcu miał wielki wkład w obalenie komunizmu. Wydawało mi się wówczas, że fajnie byłoby być ministrantem. Byli nimi moi starsi koledzy z podwórka, zapisałem się i ja. Szybko przez moich kumpli zostałem nauczony, że najlepszą rzeczą w byciu ministrantem jest dzwonienie podczas podniesienia, ono gwarantowało szacun pozostałych kumpli. Drugą ważną rzeczą jest zarobek po kolędzie. Jako najmłodszemu stażem dostał mi się jednak najgorszy rejon, prawie same meliny. Ale ksiądz odwiedza przecież wszystkich, nawet wykolejonych. Chodziłem zatem z kolegą na dwudzistostopniowym mrozie od drzwi do drzwi, informując o wizycie księdza. Ten był traktowany lepiej niż dobry wujek z Ameryki. Krótka modlitwa, po której my musieliśmy wychodzić na klatkę schodową (-20), a ksiądz zbierał koperty, jadł, pił i szedł do kolejnych drzwi. Krótka modlitwa i tak dalej. Trzeba
przyznać, że i o nas wierni katolicy nie całkiem zapominali. Zawsze skapnął jakiś banknot, który co piętnaście minut przeliczany rósł do kwot dość pokaźnych. W głowie pojawiały się zestawy produktów, które można by za nie kupić. Wszystko prysło, kiedy późną nocą kończyliśmy kolędę. Ksiądz kazał nam pokazać, ile zarobiliśmy. Przeliczył kesz, podzielił na pół. Dla niego jedna połowa, dla nas druga. Zapłaciłem wtedy pierwszy podatek (nazwałbym to bardziej haraczem) i powiedziałem sobie, że ministrantem już nie będę. Poskarżyłem wszystko mamie, która przyznając mi rację, ubolewała jednocześnie nad moim losem i faktem, że miesiąc wcześniej musiała zakupić nową komeszkę, która tym samym stała się niepotrzebna. Od tego czasu droga z domu do kościoła wydłużała się. Niby zasada obowiązkowej niedzielnej mszy obowiązywała, ale niespecjalnie mnie interesowało, co kaznodzieja mówił z ambony. Raczej dłużył mi się ten czas. W liceum poznałem księdza, który o wierze mówił trochę bardziej naszym, młodzieżowym językiem. Jednak zbyt mocno chyba chciał się z nami zakolegować, bo zamiast przybliżać nam wiarę, raczej nas od niej oddalał. Gwoździem do trumny był moment, kiedy po dość mocno zakrapianym wieczorze w jednej z krakowskich knajp, postanowił nam pokazać jak się sika na kościół Św. Wojciecha. Zachwiało to we mnie wiarę w jego szczerość i postanowiłem przyglądać się kościołowi katolickiemu z boku.
Gdzieś w międzyczasie pojawiło się Radio Maryja, z którym nikt się nie rozprawił. Jak świat długi i szeroki mieliśmy do czynienia z wieloma kradzieżami, napadami na banki. Niektóre z nich nawet romantyczne. Inspirują się nimi artyści i kolejni złodzieje. Jednak żyjemy w kraju, w którym w białych rękawiczkach jeden otyły facet żyje z ludzi, którzy sami, z własnej nieprzymuszonej woli fundują mu najdostatniejsze życie. Doprowadzili nawet do tego, że stał się on jednym z najbardziej wpływowych ludzi w kraju, jeśli nie najbardziej. Dzięki między innymi jego cynizmowi dzień 13.10.2019 może być dniem ostatnich wyborów w naszym kraju. I jeśli ktoś tego nie rozumie, bo został przekupiony za 500 złotych, które i tak zostały lub zostaną mu odebrane z nawiązką, to sprzedajmy nasz kraj po raz kolejny. Po co on nam, skoro nie umiemy go uszanować? Potem ktoś nam go odsprzeda na raty. Znowu będziemy się cieszyć wolnością. O właśnie - słowa wolność, jak się okazuje, nie rozumie minimum 46% Polaków. Opowiem Wam na małym przykładzie, na czym polega wolność. Jak jecie kukurydzę? Kroicie ją na dwa kawałki i nabijacie na patyk. jak w KFC? Czy kupujecie na ulicy i ogryzacie trzymając w obu rękach? A jak ogryzacie, to równo czy jak popadnie? Z masłem, solą? A może na słodko? Mam to totalnie gdzieś, podobnie jak większość z Was. Nigdy się nad tym nie zastanawialiście... Jednak mam ochotę jeść kukurydzę, jak mi się podoba i wara mojej władzy od tego, podobnie jak wara od dziennikarzy, kultury i wszystkiego innego, co niewygodne i kusi, żeby uregulować ustawą uchwalaną nocą....
wydarzenia
TOTOLOTEK BIZNES LIGA XXII GALA FINAล OWA
zdj. mat. organizatora
27.09.2019 Shine Club Krakรณw
10
felieton fo
NASZE ŻYCIE TO WIELKI KONCERT DISCO POLO t
ili p .F
z Łys
cze k
RAFAŁ STANOWSKI Z-CA REDAKTORA NACZELNEGO Kultura jest czymś, co nierozerwalnie wiąże społeczeństwo. Dlatego nie można jej rozcinać na wysoką i niską, na sacrum i profanum, na art i pop. Wszystko łączy się w jeden kanał komunikacyjny, w którym przenikają się dźwięki Madonny i Karlheinza Stockhausena, malarstwo Leonarda Da Vinci i szablony Banksy’ego, kino Murnaua i wizualne eposy Petera Jacksona. Moda, design, grafika dopełniają przekaz nadawany przez dźwięk, obraz czy ruch. Wszystko płynie, a my jesteśmy głęboko zanurzeni w kulturalnym nurcie.
Jakimś cudem włączyłem ostatnio TVP, której zwykle nie oglądam, bo jeśli chciałbym podziwiać co chwilę dokonania agencji reklamowych, wybrałbym się na przegląd reklamożerców. Ale włączyłem publiczną i patrzę – koncert na Stadionie Narodowym. Przemawiają ze sceny Ida Nowakowska i Maciej Kurzajewski, dowiaduję się, że zaraz wystąpią zespoły, które kocha cała Polska. No to patrzę, co to za big love. Patrzę i nie mogę uwierzyć – zaczyna się impreza disco polo.
I pal licho, gdyby to była jakaś impreza w remizie, na dożynkach czy innej arenie, na której spotykają się atawistyczne pragnienia rolników szukających żony. Ale to Stadion Narodowy, centrum miasta, kraju i Europy, wielka świecąca arena, która ma być jednym z symboli dumnego powrotu Polski do światowej ekstraklasy (nie tylko piłkarskiej, bo to jeszcze nie nastąpiło). I ten świecący stadion-duma-wszystkich-Polaków, gdzie podejmujemy gwiazdy tej rangi co Rolling Stones czy Beyonce, ta świątynia wyłożona biało-czerwonymi kolorami, tysiącami krzesełek, gdzie co jakiś czas objawia się nasz społeczny optymizm, ta ziemia niemal święta zostaje zadeptana przez fanów muzyki oderwanej od pługa. I pal licho, bo nawet mogliby tam grać sobie te bałwankaniki, których linia melodyczna jest prostsza niż „wlazł kotek na płotek”, mogliby zdzierać gardło do mikrofonu odśpiewując nową wersję „szła dzieweczka do laseczka”, i nawet by mi to nie przeszkadzało, gdyby występowali do tłumu krzesełek i pięciu niewydarzonych kolesi. Ale patrzę, najazd kamery na widownię, a tam wszystkie miejsca zajęte! Szpilki nie wetkniesz, telefony w ruchu, błyskają latarkami, bujają się do rytmu, zamknięte oczy, rozmarzone twarze, usta zastygłe w melorecytacji tych potwornych tekstów, które gwałcą inteligencję
12
i słownik języka polskiego. Tysiące ludzi, dla których disco polo to nie jest wyimaginowana bajka, lecz styl życia, lajf stajl. I pal licho, mogliby przyjść, zadeptać cały stadion, wypełnić go swoim fałszującym rykiem, wydobywającym się w rytm prymitywnych bitów wypluwanych przez automaty perkusyjne. Mogliby nawet ryknąć tak, że usłyszałaby ich Warszawa przy Placu Zbawiciela, wstrzymując na chwilę sączenie drinków i Prosecco. Ale stałoby się to raz, trwałoby krótko i zniknęło, przepadło, jak upiorna zjawa wypuszczona z zapleśniałej szafy. Ale nie, to wszystko odbyło się filmowane przez kamery Telewizji Polskiej, publicznego medium, które ma wielką, niepowtarzalną szansę, szansę o której marzą wszyscy dziennikarze w tym kraju – może realnie wpływać na światopogląd Polaków. To jest misja, dzięki której moglibyśmy zmieniać świat na lepsze, uwrażliwiać, rozwijać, rozbudzać wyobraźnię, wchodzić na wyższy level i zrobić upgrade Januszów i Grażynek. Pal to wszystko licho! Wiadomo, że to bajki, w które wierzą naiwni publicyści. Telewizja Polska, podobnie jak wiele innych mediów, poszła dawno temu na skróty. Zamiast podnosić poprzeczkę, jak niezapomniany Marian Eile i jego „Przekrój” (co kontynuuje pięknie obecna ekipa tego magazynu, tworząc
super wartościowe pismo), zamiast zmuszać czytelnika do rozruszania szarych komórek (a nie tylko muskułów), to na każdym kroku ułatwia mu się drogę, pozwala iść na skróty lub w ogóle nosi na rękach. W efekcie odbiorca dostaje najprostszy, rozwałkowany przekaz, który przypomina pozbawioną witamin papkę. Przeczytałem niedawno genialny wywiad z prof. Marcinem Królem, historykiem idei i filozofem. Powiedział: - Rośnie generacja analfabetów nie tylko intelektualnych, ale społecznych i moralnych. (…) Zmiana polega na tym, że nie czyta się książek, nie czyta się gazet, nie ogląda wiadomości, co oznacza nie tyle może degradację intelektualną, bo to za duże słowo, ale niesłychaną degradację świata wykształcenia. Wyższe idee zostały zastąpione przez hasła reklamowe, nakłaniające nas do miłej, choć kompletnie bezrefleksyjnej konsumpcji. I w pewnym momencie, pomiędzy lekturą gazetek promocyjnych, przestaje nas obchodzić to, co się dzieje. Nie rozmawiamy o wartościach, nie podejmujemy abstrakcyjnego myślenia, nie zastanawiamy się, co próbuje zmienić Greta, nad walącym się światem. Nasze życie zaczyna przypominać, to co zobaczyłem w telewizji – wielki koncert disco polo.
zapowiedzi
do 29.11 WROCŁAW
Pszczoły zamieszkają na dworcu
Są pracowite i stanowią bardzo ważną część ekosystemu – pszczoły, bo o nich mowa, już niedługo zyskają nowe „mieszkania”. Galeria BWA Wrocław Główny wraz z PKP S.A. ogłosili konkurs na stworzenie projektu ula, który stanie na dworcu Wrocław Główny. Planowana pasieka ma powstać na zielonych tarasach na piętrze dworca Wrocław Główny, gdzie już dziś rosną różne odmiany miododajnych roślin, które są przystankiem dla pszczół. Żeby stworzyć nowy dom dla pszczół, został
25.10
POLSKA
pracy opiekujących się nimi ludziom.
Istotne jest również zapewnienie odpowiednich warunków
Projekty na konkurs można przesyłać do 29 listopada 2019 roku.
– Dodatkowym atutem projektów będzie nawiązanie do sąsiedztwa galerii sztuki i fakt, iż ule wraz z toczącym się w nich pszczelim życiem, będą widoczne podczas każdej kolejnej wystawy przez okna galerii sztuki współczesnej. Będą więc kontekstem, ale też autonomicznym dziełem sztuki – mówi Anna Mituś, kuratorka galerii BWA Wrocław Główny.
Ważna historia
Nagrodzony Złotymi Lwami Obywatel Jones, film Agnieszki Holland, wchodzi do kin. Scenariusz opowiada o walijskim
14
ogłoszony konkurs na projekt dizajnerskiego ula. Zadaniem uczestników będzie wymyślenie, według wytycznych ekspertów od pszczelego życia i fizjologii, wyjątkowego projektu. Dworcowy ul powinien uwzględniać optymalne wymagania życiowe pszczół funkcjonujących w warunkach miejskich – choroby, zachowanie roju wobec zanieczyszczenia środowiska, zmiany klimatu oraz ograniczoną podaży gatunków roślin.
dziennikarzu, który odkrył prawdę o Wielkim Głodzie w Rosji Radzieckiej lat 30. XX wieku. Agnieszka Holland podkreśla, że w tej historii zainteresował
ją zarówno wymiar polityczny, jak i osobisty. - Gdy Jones naświetlił okropieństwa dokonywane w imieniu reżimu Stalina, nikt nie chciał słuchać prawdy. Ani w Wielkiej Brytanii, ani na świecie. Nie było to po prostu w niczyim interesie mówi polska reżyserka. - W tym sensie prawda o Hołodomorze była fałszowana równie mocno, jak prawda o późniejszym Holocauście, także przez skorumpowany moralnie świat Zachodu. Wiedzieliśmy w trakcie zdjęć, że opowiadamy historię ważną i ponadczasową, ale dopiero po czasie zorientowałam się, jak aktualny jest „Obywatel Jones” w 2019 roku, w czasach
fake newsów, alternatywnych rzeczywistości, sprzedajnych mediów, tchórzliwych rządów i ludzkiego tumiwisizmu. Dzisiaj musimy opowiadać o ludziach pokroju Garetha Jonesa, zwłaszcza gdy na Ukrainie trwa wojna wywołana przez spadkobierców Stalina, a cała Europa boryka się z tysiącami wewnętrznych i zewnętrznych zagrożeń, przez co nie potrafi się zjednoczyć we wspólnych wartościach. W międzynarodowej obsadzie zobaczymy wschodzące zagraniczne gwiazdy, m.in. James Norton, Vanessa Kirby oraz Peter Sarsgaard. Fot. Kino Świat
Książka, która miała nie powstać
POLSKA
Po bestsellerowej sadze Cztery żywioły Saszy Załuskiej, Katarzyna Bonda rozpoczyna nową serię. Miłość leczy rany, to kryminał napisany z rozmachem, a zarazem książka, do której napisania wiele osób nie chciało dopuścić.
Rok 1994, Uralsk, Kazachstan. Kerej, młody wojownik, jogin o zjawiskowo białych włosach, staje przeciwko lokalnemu gangowi. Musi bronić swoich najbliższych. I honoru. Dla prawdziwego Kazacha utrata
honoru jest gorsza od śmierci. Ale Kerej nie ginie. Sam zabija siedem osób. Po tym co zrobił, aby przeżyć, musi wyjechać z kraju, zostawić rodzinę, zmienić tożsamość. Decyduje się na Polskę. Przybiera imię Igor. Miłość leczy rany, to wielowątkowa powieść o miłości i zbrodni, walce i nadziei, przepełniona tajemniczością i niejednoznacznością. Dwa plany czasowe i liczne wątki spaja opowieść o uczuciu Polki do uciekiniera z Kazachstanu. Ta historia wydarzyła się naprawdę, jest oparta na faktach, a jej bohaterowie mają swoje pierwowzory w rze-
czywistości. Lokalizacja, motyw zbrodni kazachskiego jogina, a także siła i wiara kobiety, która walczyła o swojego ukochanego – to wszystko zostało oparte na faktach.
zapowiedzi
30.10
Katarzyna Bonda zaczęła zbierać materiały do książki prawie dwie dekady temu. Chciała ją napisać jeszcze przed serią poświęconą Saszy Załuskiej, ale pojawili się ludzie, którzy postanowili do tego nie dopuścić. Grożono jej rodzinie, nagabywano ją, straszono. Autorka jednak nie odpuściła i po latach wróciła do tematu.
KRAKÓW
W krakowskim Bunkrze Sztuki można oglądać trzy bardzo ciekawe wystawy, które mówią wiele o współczesnym świecie: Incoming, Sanktuarium oraz Frukta i paszczęki.
• Richard Morse, autor Incoming, dotyka problemu, który od paru lat przeżywamy w Europie. Artysta w swojej pracy dokumentalisty i artysty tropi ślady i miejsca ludzkich dramatów. Fotografował zniszczenia w byłej Jugosławii, miasta po trzęsieniu ziemi w Iraku, Pakistanie i na Haiti, opuszczone pałace Saddama Husseina, rdzewiejące wraki samolotów, obozowiska uchodźców i życie rebeliantów w kongijskiej dżungli. Mosse w wielu pracach używa kamer termowizyjnych do poruszenia sumień Europejczyków i skłonienia nas do głębszego zastanowienia się nad tym nowym wyzwaniem cywilizacyjnym.
• Wystawa Sanktuarium jest pierwszą indywidualną prezen-
tacją twórczości Anny Sztwiertni w publicznej instytucji kultury. Artystka interesuje się duchowością i rytuałami, które przyczyniają się do jej rozwijania. Na czas wystawy artystka przekształca Galerię Dolną Bunkra w nową odsłonę legendarnego nowojorskiego Sanctuary Club, który działał w latach 1969–1972 w opuszczonym luterańskim kościele i był pierwszą tłumnie obleganą, pozbawioną zahamowań gejowską dyskoteką w Ameryce. Aranżuje podziemny labirynt, w którym za pośrednictwem obiektów, wideo oraz efektów dźwiękowych, świetlnych i cieplnych wiedzie od wrażeń sensualnych po doświadczenia czysto umysłowe. Przetwarza w nim motywy zaczerpnięte z chrześcijańskich obrządków, zabiegów uzdrowiskowych, formuł w duchu New Age oraz imprez rave i techno, rozwijając artystyczny, transowy rytuał, który pozwala wykroczyć poza doświadczenia codzienności.
• Kamil Kukla, autor wystawy Frukta i paszczęki, w wolnych chwilach buszuje po serwisach internetowych, takich jak Reddit czy 4chan. - Mogę zaspokoić w ten sposób dość wstydliwy głód treści, ogólnie rzecz ujmując, niepoprawnych, znajdujących się w strefie kulturowego wyparcia. (…) Różnej maści dewianci znajdują tam bezpieczną przystań z dala od restrykcji, jakie narzucają strzegące pruderii i politycznej poprawności wielkie portale społecznościowe. Ważną i witalną rolę odgrywają tu artyści tworzący obrazki „pożądaniowe”,
stanowiące wizualną reprezentację fantazji, które z przyczyn prawnych lub technicznych nie mogą się ziścić w prawdziwym życiu. (…) Pociągają mnie te dziwactwa uprawiane na obskurnych peryferiach kultury i ilustrowane przez bezimiennych twórców-amatorów. Tworzą oni obrazy zaspokajające podniety, które można by uznać za „chore”, będące w istocie najbardziej wstydliwymi i skrywanymi przed światem fantazjami najzwyklejszych nieboraków, których codziennie mijamy, z którymi współpracujemy i których ręce ściskamy - pisze autor wystawy.
Richard Mosse, kadr z Incoming #96, 2014
Dziwny jest ten świat
15
rozmowa zdj. Andrzej Wencel / Aurum Film
LUBIĘ ODDAĆ KONTROLĘ Młody, zdolny i… bardzo zapracowany. To słowa, które jak ulał pasują do Bartosza Bieleni, dzielącego swój czas pomiędzy kino i teatr. Nie tak dawno aktor Starego Teatru w Krakowie, dzisiaj związany z Nowym w Warszawie. Na wielkim ekranie grywał głównie zapadające w pamięć epizody, ale w Bożym ciele, Jana Komasy doczekał się roli, która sprawi, że będzie o nim głośno. Opisując go, jeden z krytyków teatralnych przekonywał, że jest tak samo chłopem, jak i kobietą, jak i przybyszem z kosmosu. Z Bartoszem Bielenią rozmawia KUBA ARMATA Na co dzień jesteś związany z teatrem, ale od jakiegoś czasu coraz częściej pojawiasz się na planie filmowym. Traktujesz te dwie rzecz y na równi czy to jednak teatr jest twoim domem? - Teatr jest moim domem w pełnym tego słowa znaczeniu. W zasadzie spędzam tam cały mój czas. Film natomiast chętnie odwiedzam. To też dwie różne materie, które trudno w jakiś sposób porównywać. Staram się jakoś to godzić, choć w pewnym momencie okazuje się, że czas jest niestety ograniczony. Rok ma 365 dni, doba 24 go-
16
dziny, a kiedyś przecież też trzeba odpoczywać. Nie powiedziałbym też, że póki co tych propozycji filmowych jest jakoś specjalnie dużo. To c i e k a w e , b o d o s t a ł e ś s i ę zarówno do PWST w Krakowie, jak i do łódzk iej Filmówki. O wyborze zadecydował ponoć rzut monetą.
- Wspaniale, to miasto moich marzeń. Miałem jakieś wyobrażenie na temat tego, jak się tam żyje i studiuje. Za czasów szkolnych w Krakowie byłem jedynie przejazdem. Pamiętam, że przemaszerowaliśmy przez Wawel i pojechaliśmy do Auschwitz. Tyle było moich wspomnień z Krakowa. Wszystko zatem zbudowane było na wyobrażeniu. I o dziwo spełniło się.
- Tak było, choć gdy znalazła się w górze, już wiedziałem, co chcę, aby wypadło.
O Krakowie mówi się, że jest miastem dość hermetycznym, zamkniętym.
Jak wspominasz czas spędzony w Krakowie?
- Dokładnie takie jest. Jednocześnie to miasto, w którym czas płynie inaczej, a i ludzie
Kraków to też dla ciebie doświadczenie pracy w Starym Te a t r z e . B o l a ł o c i ę t o , c o s i ę z nim stało, gdy zaczęły się perturbacje po zmianie dyrektora? - Było mi bardzo żal, ale też zdawałem sobie sprawę, że to se ne vrati. Wiedziałem, że po tym, co się wydarzyło, niemożliwe by było tak jak wcześniej. Miałem poczucie, że mógłbym utknąć w sentymentach, a tego bym nie chciał. Chciałbym się dalej rozwijać.
Upolitycznianie sztuki, czy to teatru, filmu cz y muzeów, to dziś bardzo niepokojące i coraz popularniejsze zjawisko. - Takich sytuacji jest przerażająco dużo. Trudno nawet dyskutować na ten temat, bo nie wiem, czy byłyby w ogóle jakieś kontrargumenty. Te miejsca rozpadają się na naszych oczach, są zarzynane. Widać to gołym okiem, sam zresztą tego doświadczyłem. Polityka jest częścią rzeczywistości, która nas otacza, więc trudno w ogóle się nią nie zajmować, ale intencjonalnie nikt w Starym nie starał się w żaden sposób kogokolwiek indoktrynować. Chodziło raczej o kreowanie wyobraźni. Tym eksplodowało dla mnie to miejsce. My młodzi spotykaliśmy się tam ze wspaniałymi, uznanymi aktorami i czuliśmy się absolutnie zaakceptowani. Wszyscy byli równi, doceniano naszą wyobraźnię, pojawiała się ciekawość związana z naszą perspektywą. I nagle odgórną decyzją zostało to zajechane. Moim zdaniem bez najmniejszego powodu. Powiew tej eksplozji dotarł do nas już z Wrocławia. Co więcej, co chwilę słychać kolejne, co powinno być alarmujące. Mam jednak nadzieję, że kryzysowe momenty pobudzają kreatywność i wykwitnie z tego coś
Scenariusze najczęściej są startem do badania historii. Poszukuję czegoś, co mnie zwyczajnie zaciekawi. Chwyci wyobraźnię albo będzie na tyle szalone, że poczuję ochotę, żeby się w to rzucić, pobawić się tym, poeksplorować.
rozmowa
odmiennie podchodzą do rzeczywistości. Nie wiem, czy to jest do końca dobre. To, co mnie najbardziej zaskoczyło, to że Kraków jest tak mały. Może nawet nie tyle mały, co bardzo ściśnięty. Wszędzie można dotrzeć w piętnaście minut piechotą albo w parę minut rowerem. Zaskoczyło mnie, że tu nikt się z nikim nie umawia. Wszyscy wiedzą, że prędzej czy później gdzieś się spotkają. To ma ogromne plusy, a tych gorszych stron za bardzo nie zauważyłem. Chyba tylko to, że trudno się schować, ale po prostu można nie wychodzić z domu. Warszawa tego nie ma. Wszyscy są daleko i nie mają dla siebie w ogóle czasu.
17
rozmowa pięknego. Każdy pożar użyźnia glebę. Szkoda jednak rzeczy, które pobudowaliśmy. Czy wartości, o których wspomniałeś, znalazłeś w Warszawie? - Takim miejscem jest Nowy Teatr. Chciałem tam być, bo jest bardzo progresywny, starający się eksperymentować i co ważne, niebojący się ewentualnej porażki. Również bardzo to lubię. Ludzie przewodzący temu teatrowi to osoby, które widzą, patrzą, oglądają, interesują się, dyskutują, zadają pytania. To mnie cieszy w obcowaniu z nimi i ciągle rozwija. Jestem wdzięczny za to, że ufają młodym ludziom, chcąc nas wziąć do siebie i zapytać: A wy co myślicie na ten temat?. Prz yglądając się twojej karierze filmowej, mam wrażenie, że to jeszcze nie jest etap przebierania w propozycjach, odrzucania scenariusz y. Cze go jednak w nich szukasz? - Scenariusze najczęściej są startem do badania historii. Poszukuję czegoś, co mnie
18
zwyczajnie zaciekawi. Chwyci wyobraźnię albo będzie na tyle szalone, że poczuję ochotę, żeby się w to rzucić, pobawić się tym, poeksplorować. Tak często jest w przypadku niewielkich epizodycznych ról, które odgrywałem. Dla czystej przyjemności wcielania się w dane charaktery. Co zatem chwyciło cię w Bożym ciele? - Nieoczywistość bohatera i duże pole do rozwoju postaci. Pomyślałem, że jakoś pasuję do tego charakteru. Choć trzeba pamiętać, że to Janek mnie wybrał. Poszedłem na casting, dostałem trzy sceny; była jedynie mowa, że to film, który robi Jan Komasa na podstawie jakiegoś scenariusza. Nie jestem w takim momencie, w którym przychodzi do mnie dużo tekstów z konkretną propozycją. Musiałem przejść przez normalny casting, siedzieć w kolejce, coś zaprezentować, żeby ktoś się w ogóle mną zainteresował. To trochę zmienia perspektywę w kontekście tego, co mnie w scenariuszu zainteresowało. Ciekawym materiałem wyjściowym, o czym wiedziałem, był fakt, że to historia kogoś, kto udaje księdza w małej miejscowości, mając w dodatku
za sobą kryminalną przeszłość. Pomyślałem: Spoko, zobaczymy. Ciekawe, jak to napisali. Później usiedliśmy sami nad scenariuszem i kombinowaliśmy. Wolisz mieć precyz yjne, jasne instrukcje od reżysera czy więcej miejsca dla siebie, pole do improwizacji? - To zależy od tego, z kim się pracuje. Od momentu i spotkania z drugim człowiekiem. Z tej chemii pomiędzy reżyserem a aktorem rodzi się też rodzaj pracy, jaki obieram przy danym materiale. Bardzo lubię oddać kontrolę. Myślę, że to pozwala mi jeszcze funkcjonować jako aktor. Jeśli czuję, że mogę i chcę zaufać, daję się prowadzić do tego stopnia, że nie patrzę nawet do podglądu. Z drugiej strony są też tacy twórcy, z którymi bardzo lubię funkcjonować na zasadzie konfliktu, który jest konstruktywny. To konieczny warunek, bo staram się unikać sporów, jeśli czuję, że doprowadzają wyłącznie do nieporozumienia i rozjazdu wyobrażenia na temat bohatera. Podobnie w teatrze. Jesteśmy gośćmi w czyimś świecie, który współtwo-
Jan Komasa i Boże ciało, to który z tych przypadków? - Z Jankiem pracowało się bardzo twórczo i konstruktywnie. Muszę mu oddać, a jestem za to niezwykle wdzięczny, że jest superzaangażowanym, uważnym człowiekiem. Czuć było, że mu zależy i oddaje się temu całkowicie. Pozostawił mi również na tyle przestrzeni, że naprawdę mogłem mówić to, co myślę i czuję podczas pracy. To d l a a k t o r a w a ż n a s p r a w a ? - Bardzo ważna. Oczywiście musieliśmy się zgadzać na jakieś kompromisy względem czasu, budżetu, wyobrażeń, wymogów scenariusza i wielu jeszcze innych rzeczy. Nie mogę powiedzieć, że postać Daniela to bezkompromisowa rola, ale myślę, że dużo w niej zostało ze mnie. Spotkanie, wymiana myśli czy
staci nie są wyobrażonymi charakterami funkcjonującymi na papierze czy w powieści. Dla scenarzysty to zapewne straszny ból oddać swoje wymyślone dziecko i zobaczyć później, jak jest przeżute i wyplute przez kolejne osoby. Do tego stopnia, że czasem można go nie poznać. Jest zresztą wiele przezabawnych sytuacji, kiedy aktorzy siedzą, czytają scenariusz i mówią: Nie, to jest bez sensu, co on w ogóle gada?. Mieliśmy i tu takie momenty (śmiech). Ponoć w teatrze nie jesteś wielkim fanem prób stolikowych, cz ytanych. Wolisz od razu przejść do działania. - Nie jestem fanem, bo ile można to robić. Ostatecznie i tak nasze przegadane wyobrażenia rozbijają się jak statek na mieliźnie o rzeczywistość i scenografię. Siedzimy, bajamy, wymyślamy, ale jednak trzeba wejść na scenę, bo tam wszystko się klaruje. Okazuje się, że rzeczywistość rządzi się troszkę innymi prawami niż nasza wyobraźnia. Lubię wchodzić z tekstem w przestrzeń,
Z jednej strony to sytuacje stresujące, ale chyba też niesamowicie kreatywne. - Musisz być bardzo otwarty na to, co przychodzi do ciebie w danym momencie. Być tu i teraz, bo nie pozostaje nic innego. To w ogóle ciekawe, że często pierwsze duble są najprawdziwsze. Jakby później coś się zużywało, było powtarzalne. Nawet jeśli jest precyzyjne, ciekawe, to w tym pierwszym jest coś lepszego, bardziej autentycznego. To chyba stan ciała, w którym reaguje ono na rzeczywistość w najbardziej naturalny sposób. Patrzy, obserwuje, zbiera bodźce, jest czujne. Gdy teraz rozmawiamy, nasze ciało reaguje podświadomie. Gdybyśmy szósty raz mówili o tym samym, to ciała zastygałyby coraz bardziej w tych samych kształtach.
rozmowa
rzymy często na równoprawnych zasadach. Ale jednak wciąż gośćmi.
Zapytałem cię na początku, czego szukasz w scenariuszu, i zastanawiam się, czy mi właśnie teraz nie odpowiedziałeś. Myślę o eksperymencie i braku lęku przed ewentualną porażką. - To byłoby fenomenalne, gdybyśmy się na to w polskim kinie częściej decydowali. Bardzo dużo jest jednak uzależnione od box office’u, w końcu filmy pochłaniają większe budżety niż spektakle teatralne. Porażka finansowa w tym pierwszym przypadku niesie za sobą konsekwencje biznesowe. Uważam, że w Polsce nie brakuje ludzi z wyobraźnią. Miło by było, gdyby raz na jakiś czas producenci się na to decydowali, ale po całości. Dziś najczęściej jest tak, że super, gdyby to był eksperyment, ale najlepiej taki, który wszyscy by chcieli oglądać (śmiech). Tymczasem awangarda się nie zajmuje box office’em. Trudno w ychodzi ci się z ról?
doświadczeń z drugim człowiekiem, to zawsze jakiś kompromis. Na tym polega zawód aktora? - Myślę, że kluczowym słowem jest „spotkanie”. W tak twórczej profesji, jaką jest tworzenie filmu czy spektaklu teatralnego, wszyscy musimy się dogadać. To nie jest dzieło, które powstaje z jednej osoby, a po-
żeby wiedzieć, gdzie co jest. Gdyby była taka możliwość w pracy nad filmem, gdzie mielibyśmy lokacje do dyspozycji i moglibyśmy dużo wcześniej popróbować, byłoby wspaniale. Niestety, najczęściej się to nie udaje. Dopiero kiedy przyjeżdżasz na plan, poznajesz kolejne miejsca. Nagle okazuje się jednak, że nie da się tego zrobić w taki sposób, jaki pierwotnie zakładaliśmy.
- Nie, choć z Danielem miałem problem, bo zrobiłem się taki troszkę cocky (zarozumiały - przyp. red.). Głównie ze względu na to, że przybrałem nieco kilogramów i spuchłem odrobinę po chodzeniu na siłownię. Taki trochę chojraczek się ze mnie zrobił. Szybko jednak mi to zeszło, kiedy się rozchorowałem i w ciągu dwóch tygodni wszystko straciłem. Rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię i powiedziała: Dobrze, Bartek, super, fajnie pompki robisz, ale może jednak niekoniecznie (śmiech). R o z m a w i a ł K U B A A R M ATA
19
film
CZAS NA ZMIANY Gdyby tematem rozmów podczas tegorocznej Gdyni, choć w połowie był poziom prezentowanych filmów, a nie wszelkiego rodzaju skandale, afery, personalne spory czy kontrowersje wokół procesu selekcji, już byłoby nieźle. 44. edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych zostanie w pamięci na długo. Szkoda jedynie, że z takich powodów. Śmiało można powiedzieć za Tomem Hanksem: Houston, we have a problem.
Obywatel Jones, reż. Agnieszka Holland
Zaczęło się jeszcze przed festiwalem, kiedy wyszło na jaw, że w konkursowej stawce brakuje czterech tytułów rekomendowanych wcześniej przez Radę Programową. Wśród nich, jak się później okazało, najlepszego debiutu zdaniem jurorów, czyli Supernovej, Bartosza Kruhlika. Sprawa błyskawicznie nagłośniona została przez media, zjednoczone środowisko filmowe zagroziło bojkotem festiwalu, w efekcie wycofano się z tej krzywdzącej, politycznej decyzji. Jeżeli dodać do tego usunięcie w dziwnych okolicznościach z konkursu, w trakcie trwania samej imprezy (!), filmu Jacka Bromskiego ,Solid Gold, a następnie przywrócenie go, ale już bez udziału Telewizji Polskiej w roli koproducenta - polityki było aż nadto. Jeżeli ktoś myśli, że to koniec, grubo się myli. Najmocniejsze słowa wybrzmiały ze sceny gdyńskiego Teatru Muzycznego ostatniego dnia, podczas ceremonii wręczenia nagród. Zaczęło się od Dawida Ogrodnika, który odebrał zasłużony zresztą laur dla najlepszego aktora za główną rolę
20
w filmie Macieja Pieprzycy, Ikar. Legenda Mietka Kosza: - Możecie wyrzucać, nie wiem, ile filmów z tego festiwalu i przywracać ponownie, zabraniać nam wolności. Chciałem powiedzieć, że bez względu na to, czy macie 150 cm wzrostu czy 2 m, władza się kiedyś skończy - grzmiał ze sceny. Mocnych, zaangażowanych przemówień kierowanych w stronę władzy było tego wieczora więcej. Uhonorowany Platynowymi Lwami za całokształt twórczości Krzysztof Zanussi, odnosząc się do niedawnego zamknięcia studiów filmowych przekonywał, że tak w sztuce, jak i polityce populizm morduje wartości. Wreszcie laureatka Złotych Lwów za Obywatela Jonesa, Agnieszka Holland mówiła o wojnie, na którą władza poszła z kulturą i konieczności obrony przed cenzurą. Obiekcje wzbudził też werdykt gdyńskiego jury, choć w obliczu opisanych zdarzeń zszedł on raczej na drugi plan. Zdecydowana większość żelaznego faworyta do końcowego triumfu upatrywała w filmie Jana Komasy, Boże ciało. I trudno się dziwić,
bo polski kandydat do Oscara był zdecydowanie najlepszą propozycją w konkursowej stawce. Niektórzy mówili nawet o skandalu, choć ja aż tak mocnych słów bym nie użył. Na pocieszenie twórcy filmu wyjechali z Gdyni z kilkoma wartościowymi nagrodami, z tymi za reżyserię oraz scenariusz na czele. Od pewnego czasu na festiwalu panuje trend, by laurami obdzielić możliwie jak najwięcej tytułów. Tak było i tym razem, czego dowodem wyróżnienia dla Ikara…, Ukrytej gry, Łukasza Kośmickiego, Pana T., Marcina Krzyształowicza czy Piłsudskiego, Michała Rosy. Zaczęło się od kontrowersji i na niej się skończy, bowiem grająca w tej ostatniej produkcji drugoplanową rolę Magdalena Boczarska, odebrała nagrodę dla najlepszej aktorki… pierwszego planu. Taka właśnie była tegoroczna Gdynia. Chaotyczna, kłótliwa, przygnębiająca. Najwyższy czas na zmiany.
K U B A A R M A T A , Gdynia
film
FILMOWE STRZAŁY KUBY ARMATY SORRY WE MISSED YOU reż. Ken Loach Belgia/Francja/Wielk a Br ytania 2019 100’
UKRYTA GRA
zdj. mat. prasowe
reż. Łukasz Kośmicki Polska 2019 95’ Jeżeli myślimy o rasowym kinie szpiegowskim, od razu do głowy przychodzi nam Bond. Bez względu na to, czy był nim Roger Moore, Sean Connery, Pierce Brosnan czy Daniel Craig. Reżyserski debiut Łukasza Kośmickiego agenta 007 z piedestału na pewno nie zrzuci, ale wreszcie możemy pochwalić się światu, że coś w tej materii w najnowszym polskim kinie się ruszyło. Nie mam wątpliwości, a głośno mówi się o takich ambicjach twórców, że Ukryta gra sprawdzi się również poza granicami Polski. Opowieść o czasach zimnej wojny i rozgrywającym się w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki meczu szachowym pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim, zrealizowana została według najlepszych gatunkowych wzorców. Jest tu zatem miejsce na pełnokrwistych bohaterów, wartką, trzymającą w napięciu akcję, ale i przełamanie poczuciem humoru, za które w dużej mierze odpowiada postać kreowana przez Roberta Więckiewicza. Do tego świetne zdjęcia Pawła Edelmana, wspaniała scenografia laureata Oscara, Allana Starskiego i międzynarodowa obsada, z Billem Pullmanem na czele. Możemy się cieszyć, że w naszym kraju powstaje takie kino – łączące artystyczne ambicje, gatunkowy sztafaż z potencjałem komercyjnym. Premiera: 8 listopada Ocena: ����� 22
Jestem przekonany, że oglądając nowy film znakomitego brytyjskiego reżysera Kena Loacha, fani jego twórczości nie będą specjalnie zaskoczeni. Dwukrotny laureat canneńskiej Złotej Palmy wraca bowiem do tematów, którymi zajmuje się przez większość swojego zawodowego życia. Złośliwi przekonują, że od lat wciąż kręci ten sam film. Nawet jeśli tak jest, robi to naprawdę w godnym naśladowania stylu. Loach uchodzi za wybitnego portrecistę społecznych nierówności, wyczulonego na ludzką krzywdę. Bohaterowie jego filmów, wywodzący się zwykle z niższej klasy średniej, co rusz zmagać się muszą z systemem, który dobro i socjalne bezpieczeństwo jednostki stawia na ostatnim miejscu. Nie inaczej jest z Rickym z Sorry We Missed You. Mężczyzna próbuje wiązać koniec z końcem, rozwożąc na co dzień przesyłki kurierskie. Bezduszne warunki pracy powodują, że cierpi też na tym życie rodzinne bohatera. Loach zawsze odważnie staje po stronie słabszych, piętnując państwową administrację czy nastawionych wyłącznie na zysk prywaciarzy. Ten film pozwala nam także zrozumieć, jak ciężka bywa praca kurierów. Może za jego sprawą nieco łaskawszym okiem na nich spojrzymy, gdy nasza przesyłka nie dojdzie na czas. Premiera: 15 listopada Ocena: �����
PROCEDER reż. Michał Węgrz yn Polska 2019 137’
Siedem lat temu Leszek Dawid nakręcił film Jesteś Bogiem. Opowieść o legendarnej hiphopowej grupie Paktofonika i jej liderze Piotrze „Magiku” Łuszczu z miejsca stała się frekwencyjnym hitem, pokazując, jak mocno jesteśmy przesiąknięci tą subkulturą. Kto wie, czy tego sukcesu, przynajmniej w dużej mierze, nie powtórzy teraz Proceder, Michała Węgrzyna. Nawet nie tyle z uwagi na samą filmową materię, a raczej status bohatera, o którym postanowił opowiedzieć polski reżyser. Mowa o Tomaszu Chadzie, czołowym przedstawicielu nurtu ulicznego rapu. Osobie będącej dla młodszego pokolenia tym, kim Magik był dla dzisiejszych trzydziestolatków. Proceder jest poprawnie i dość klasycznie zrealizowaną biografią skomplikowanego, mocno pogubionego człowieka, któremu muzyka dawała ledwie krótkie chwile wytchnienia. Tej zresztą, w formie kolejnych kawałków Chady, stanowiących swoisty komentarz do ekranowych wydarzeń, jest w filmie sporo. To plus, podobnie jak wcielający się w głównego bohatera Piotr Witkowski, który moim zdaniem znacznie lepiej poradził sobie z rolą niż kilku jego bardziej doświadczonych kolegów po fachu. Solidne, choć trochę za długie kino, nie tylko dla fanów hip-hopu.
Premiera: 15 listopada Ocena: �����
23
teatr
LALKA BOLESŁAW PRUS / REŻ. WOJTEK KLEMM
Spektakle w październiku (16 - 19.10 br.) oraz w grudniu (19 - 21.12 br.) na Dużej Scenie Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.
Lalkę można: przytulić, ubrać, rozebrać, uczesać, pomalować, zbić, podpalić, zgubić, zapodziać, schować, głaskać, sprzedać, kupić, umyć, ukraść, rozpruć, pokochać, znaleźć, zwymyślać, potłuc, wyrzucić, oszpecić, okaleczyć, utopić, zakopać. Lalki nie można: ożywić, zranić, odchudzić, wychować, okłamać, urodzić, zarazić, zaniedbać, zniechęcić, wydziedziczyć, zagłodzić, zabić, nauczyć, oswoić, wyswatać, rozbawić, wzruszyć, podniecić, rozczulić, zgwałcić, zirytować, zadręczyć. Niektórzy sądzą, że lalki są bardziej ludzkie niż człowiek.
Na zdjęciach aktorki i aktorzy Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie: Karolina Kazoń, Natalia Strzelecka, Hanna Bieluszko, Mateusz Bieryt, Mateusz Janicki, Marcin Kalisz, Wojciech Skibiński. Zdjęcia: Bartek Barczyk Światło: Marta Heberle Stylizacja: Kinga Wiktoria Kowalska MUA & hair team: Katarzyna Słowiak, Anna Cieślik Irena Kowal i Katarzyna Warchoł Pomysł sesji: Edyta Sotowska-Śmiłek / Great Story Community
Partnerem spektaklu i sesji jest
24
25
teatr
Bywają wielkie zbrodnie na świecie, ale chyba największą jest zabić miłość
26
27
28
teatr
teatr
Nie jestem wolna od przesądów, ale ja jestem tylko kobietą, mam mózg lżejszy, jak utrzymują wasi antropologowie: zresztą jestem spętana stosunkami, nałogami i Bóg wie czym!... Gdybym jednak wierzyła w postęp jak pan, umiałabym otrząsnąć się z tych naleciałości, a choćby tylko uznać, że prędzej lub później kobiety muszą być równouprawnione…
29
30
fot. Matt Thorne
muzyka
muzyka
NICK CAVE
PIĘKNO W BRZYDOCIE Niektóre z nowych piosenek „ukazały” się Nickowi w snach podczas gorączki – mówi Susie Bick o premierowych utworach swego męża – Nicka Cave’a, które usłyszymy na początku października z płyty Ghosteen. Nic w tym dziwnego – całe życie i twórczość australijskiego wokalisty upływa jak w malignie. PRETENSJONALNY PUNK To starszy brat Tim zainteresował Nicka muzyką rockową – wszak był hipisem kontestującym wojnę w Wietnamie na przełomie lat 60. i 70. Rodzina Cave’ów mieszkała wtedy w małej mieścinie pod Melbourne. Najmłodszy z jej członków od małego sprawiał kłopoty: choć był zdolny, nieustannie wdawał się w bójki z rówieśnikami i nie potrafił się podporządkować szkolnej dyscyplinie. Idolem małego rozrabiaki był wtedy Ned Kelly, australijski Robin Hood, który skończył na szubienicy. Kiedy chłopak usłyszał po raz pierwszy Sex Pistols, od razu zakochał się w punku. Płyty długowłosego brata poszły w odstawkę, a marzeniem nastolatka stało się założenie własnego zespołu. Stało się to możliwe, kiedy Nick poznał w szkole Micka Harveya. Ten pierwszy stanął za mikrofonem, a ten drugi – złapał za gitarę. Choć kumple z klasy określali ich mianem „pretensjonalnych pedałów”, Nick i Mick zupełnie się tym nie przejęli, zaczynając grać jako The Boys Next Door. Piosenki w rodzaju Masturbation Generation czy Hitler Wasn’t So Bad nie miały szans na prezentację w radiu, ale sprawiły, że o grupie zrobiło się głośno w Melbourne. Na jej koncertach dochodziło do brutalnych bijatyk, a naćpani muzycy z trudem utrzymywali się na nogach. Cave eksperymentował bowiem z wszystkimi możliwymi używkami, ale szczególnie upodobał sobie heroinę. Pod jej wpływem często łamał prawo – i pewnego razu został aresztowany za kradzież. Kiedy siedział za kratami, jego ojciec zginął w wypadku samochodowym. HEROINOWE WIZJE Piosenki młodego wokalisty i jego kolegów stawały się z tygodnia na tydzień coraz bardziej posępne. Firmowała je już nowa nazwa zespołu – The Birthday Party, którą
Cave zaczerpnął z ulubionej Zbrodni i kary. Aby je zaprezentować szerszej publiczności, Australijczycy postanowili w 1980 roku wyjechać do Anglii. Tak też się stało: muzycy zamieszkali na punkowym skłocie i pozbawieni funduszy przymierali głodem. Kiedy jednak słynny didżej radia BBC One – John Peel – zaczął grać ich piosenki, wokół The Birthday Party zaczęło się gromadzić coraz więcej fanów. Dzika i brutalna muzyka zespołu wywoływała niespotykaną agresję: Cave tarzał się po scenie wyjąc jak potępieniec, a na widowni raz za razem wybuchały bijatyki. Narkotyki miały coraz większy wpływ na twórczość muzyków – wokalista opisywał w piosenkach swe heroinowe wizje, które porażały swą szpetną mocą. Cave nie obawiał się nawet szydzić ze swych fanów, dedykując ubranym na czarno gotom swą groteskową piosenkę, Release The Bats, z hasłem Sex, horror, vampire. Brnąc w ekstremalną brzydotę, chłopaki z The Birthday Party weszli w ślepą uliczkę. Nic więc dziwnego, że kiedy pojechali nagrywać kolejną płytę do Berlina Zachodniego, zespół poszedł w rozsypkę. Cave wcale się tym nie zraził - i postanowił rozpocząć solową karierę. Powołał do życia grupę The Bad Seeds, a na jej lidera wytypował Blixę Bargelda, niemieckiego muzyka, znanego z grającej na przemysłowym złomie industrialnej grupy Einsturzende Neubauten. PORUSZAJĄCE POSŁANNICTWA Pierwszą wielką miłością Cave’a była Anita Lane. Rudowłosa Australijka o jasnej cerze i głębokich oczach przyleciała z wokalistą do Londynu. Ich związek był daleki od oczywistości: para raz szalała za sobą, a kiedy indziej – skakała sobie do oczu. Ten emocjonalny rollercoaster był jednak inspirujący dla artysty – i stał się dlań natchnieniem do nagrania albumu From Her To Eternity. Płyta
zawierała bardziej komunikatywne piosenki niż te, które tworzył z The Birthday Party – i słychać w nich było echa folku i bluesa. Podczas pobytu w Berlinie Zachodnim piosenkarz zaczął studiować Biblię. Czerpał z niej tematy do swoich piosenek, co nie pozostało bez wpływu na jego duchowość. - Nie wydaje mi się, aby można było czytać tę księgę przez dłuższy czas, nie będąc jednocześnie poruszonym tym, co jest w niej napisane. Na mnie wiele z tych posłannictw oddziałało bardzo silnie – wyjaśniał Cave w Evening Standard. Być może to sprawiło, że jego piosenki stały się uspokojone i wyciszone, trafiając tym samym do szerszego grona odbiorców. Lektura Biblii nie powstrzymała jednak Cave’a przed grzesznym trybem życia: w 1991 roku został podwójnie ojcem, z tym że każde dziecko urodziła mu inna kobieta. Wokalista znalazł stabilną przystań dopiero u boku brytyjskiej modelki Susie Bick. Po ślubie w 1999 roku na świat przyszli synowie pary – Arthur i Earl. Rodzina zamieszkała w Brighton, a Nick skoncentrował się na pracy. The Bad Seeds tylko na tym skorzystali – dzięki sukcesom kolejnych płyt i koncertów, grupa dostała się do rockowej ekstraklasy. Życie australijskiego wokalisty nie uspokoiło się jednak na długo: cztery lata temu jego syn Arthur, mając we krwi LSD, spadł z nadmorskiego klifu w Brighton i zmarł na skutek odniesionych obrażeń. Cave nie poddał się rozpaczy i przekuł ból po stracie dziecka na przejmujące piosenki. Pomógł mu w tym najbliższy obecnie współpracownik z The Bad Seeds – skrzypek Warren Ellis. Echa tamtych wydarzeń na pewno powrócą teraz na Ghosteen.
PA W E Ł G Z Y L
31
książka
MROCZNE TAJEMNICE PODGÓRZA Kraków, lata 30. XX wieku. Czterech przyjaciół zainteresowanych spirytyzmem postanawia przeprowadzić eksperyment z udziałem medium. W tym celu zapraszają do miasta Oksanę Spielstein – młodą, atrakcyjną Żydówkę z Niemiec, posiadającą rzekomo zdolności nawiązywania kontaktu ze zmarłymi. Przyjazd dziewczyny zbiega się z okrutnym morderstwem. Tak w skrócie prezentuje się fabuła Głową w dół, najnowszej powieści Michała Gacka, pisarza grozy, prywatnie doktora psychologii, specjalizującego się się w psychologii klinicznej i rehabilitacyjnej. Swoimi opowiadaniami i poprzednią powieścią (Endemia, 2012) Gacek przyzwyczaił czytelników do horroru, tym razem jednak dostajemy kryminał historyczny, zaledwie doprawiony wątkami fantastycznymi. Obraz Krakowa trzeciej dekady XX wieku jest solidnie oparty na źródłach historycznych, a postaci – jak na psychologa przystało – mają ciekawe, złożone osobowości. Alkoholowe ekscesy i filozoficzne rozważania członków Klubu Dociekliwych Dżentelmenów zadowolą czytelników zarówno Marka Krajewskiego jak i Juli Zeh. Przy okazji wrześniowej premiery Głową w dół z Michałem Gackiem rozmawia Artur Wabik. Akcja powieści rozgrywa się w przeważającej części w krakowskim Podgórzu. Jaki jest Twój stosunek do tej dzielnicy? - Kilkanaście lat temu zamieszkałem przy placu Bohaterów Getta i bardzo szybko się z tą dzielnicą zżyłem. Z czasem zacząłem się interesować historią Podgórza. Jest tu bardzo wiele interesujących miejsc o fascynującej przeszłości. Zacząłem oglądać stare zdjęcia, albumy i opracowania dotyczące Podgórza. Pomysł osadzenia tu akcji powieści był więc czymś naturalnym. W którejś z recenzji Głową w dół napisano, że Kraków jest jednym z bohaterów tej książki. Ja bym powiedział, że nawet nie Kraków, ale Podgórze właśnie. To miejsce jest bardzo ważne dla tej opowieści. Czytając książkę starałem się określić czas akcji. Dzieje się to z pewnością po roku 1933, ponieważ wtedy oddano do użytku most Piłsudskiego,
32
którym bohaterowie co rusz przekraczają Wisłę. Z pewnością przed rokiem 1935, ponieważ w kawiarniach dyskutuje się o stanie zdrowia żyjącego jeszcze marszałka. Wspominasz też prace archeologiczne na kopcu Kraka, które rozpoczęto w roku
1934, co zawęża nam czas akcji. - Zastanawiając się nad osadzeniem tej opowieści w czasie, przeglądałem roczniki historii miasta. Szukałem konkretnego tygodnia, w którym nie wydarzyło się nic rewolucyjnego, co znacząco rzutowałoby na akcję powieści. Czerwiec 1934 roku
Twoi bohaterowie konsumują ogromne ilości alkoholu. Czy w źródłach są jakieś dowody na takie pijaństwo? - Być może jest to trochę przerysowane... ale tylko trochę. Z różnych źródeł historycznych wynika, że jednym z głównych problemów tego okresu był alkoholizm, także wśród dzieci. W niższych warstwach społecznych to nie było zaskakujące. Narkotyzowano się również eterem. Był bardzo popularny w górniczych społecznościach na Śląsku, m.in. do usypiania dzieci, ale nie tylko. Dziś nie mieści nam się w głowie, jak głębokie było rozwarstwienie społeczne
książka
Masz doktorat z psychologii. W powieści pojawia się sporo refleksji na temat psychiki ludzkiej. 85 lat temu ta dyscyplina była jeszcze w powijakach... - Istotnie, ale już wtedy przeprowadzano bardzo wiele ciekawych eksperymentów. Ponadto należy pamiętać, że psychologia wyrosła na gruncie filozofii. Te dyscypliny były na początku XX wieku bardzo mocno ze sobą związane. Kiedy czyta się starsze teksty, to widać, że nowe metody weryfikowania pewnych hipotez – programy komputerowe, statystyki – służą w zasadzie szukaniu odpowiedzi na wciąż te same pytania. Nauka w tamtym czasie nie potrafiła jeszcze precyzyjnie zobaczyć pewnych rzeczy. Wielu badaczy zajmowało się mediumizmem, spirytyzmem, szeroko rozumianą parapsychologią i byli przekonani, że wszystko to robią w ramach naukowej metodologii. Tak samo postępują moi bohaterowie.
Rozmawiał A R T U R WA B I K
Fot. Lesław Wabik
- Wielu tych rzeczy można dotknąć w bibliotekach, czytelniach. W tym zakresie szczególnie polecam czytelnię Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej przy ulicy Rajskiej. Oczywiście, nie z każdym z tych czasopism miałem fizyczny kontakt, ponieważ wiele z nich poddano już cyfryzacji. Praca z tymi materiałami wymaga dużej cierpliwości, ale można znaleźć wśród nich prawdziwe perełki. Dotarłem także do przedwojennej książki o chorobach wenerycznych – jest to naukowe opracowanie lecz z dzisiejszej perspektywy nieco zabawne. Czyta się to jak literaturę rozrywkową o dosyć groteskowym zabarwieniu.
i jak niski był poziom życia proletariatu. W niektórych rejonach Podgórza były całe ulice, gdzie strach było wejść, gdzie policja w zasadzie się nie zapuszczała. Jeśli chodzi o wyższe sfery, to tam też potrafiono bawić się z fantazją i w zasadzie bez umiaru. Dostępne były także kokaina i haszysz.
|
Jak wyglądała praca ze źródłami? Gdzie w Krakowie można dotknąć prasy sprzed 85 lat?
To s t a m t ą d c z e r p a ł e ś i n f o r macje o obyczajach, języku epoki? - Tak, niezwykle istotne było dla mnie pokazanie jak moje postaci podchodzą do pewnych idei, pojęć; jakim językiem o nich rozmawiają. Chciałem, żeby wyczuwalna była ówczesna mentalność, żeby bohaterowie byli realistyczni. Kopalnią inspiracji są dodatki do Ilustrowanego Kuriera Codziennego. W okresie międzywojennym zainteresowanie okultyzmem było bardzo duże, więc niezwykle poważnie podchodzono do tej tematyki. Raz w tygodniu do dziennika dodawano taki dodatek metafizyczny, jak dziś powiedzmy „Wysokie Obcasy”, w którym były opisane najnowsze badania Franza Mesmera, czy na przykład zdjęcia dłoni duchów, odciśniętych podczas seansu.
Okładka: Wydawnictwo IX
wyszedł mi sam, w naturalny sposób. Cała fabuła dzieje się w ciągu 9 dni. Każdy rozdział to jeden dzień z życia bohaterów. Sprawdziłem je dokładnie w prasie z epoki. Zresztą wszystkie artykuły, które czytają bohaterowie, pochodzą dokładnie z tych dni. Podczas pracy nad tą książką zdałem sobie sprawę, jak pewne tematy w prasie pozostają nadal aktualne, pomimo upływu 85 lat. Nawet główne narracje polityczne są wciąż takie same. Społeczeństwo straszy się pewnymi rzeczami – wówczas Niemcami, Żydami, dziś na przykład uchodźcami.
Michał Gacek (po prawej) i Ar tur Wabik
33
Chanel No 5
34
artysta
RITA ZIMMERMANN Wszystkie stany nierealności Twórczość Rity Zimmerman zawieszona jest między sztuką, modą oraz onirycznym eskapizmem. W swoich działaniach artystycznych łączy kolaż, video, fotografię i performance. Jej niezwykłej wyobraźni dały się uwieść takie marki, jak Gucci, Maciej Zień, Design Hotels (H15 Boutique Hotel) czy Warner Music.
00000001
Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie zabiera nas w niezwykłą, wyestetyzowaną podróż, nasyconą wieloma symbolami – nic dziwnego, jest przecież entuzjastką mody, o czym można przekonać się, odwiedzając jej Instagram @zimmermannrita. Niezwykłe kolaże, wykonane tradycyjną metodą papier-nożyczki-klej pokazują, jak wielka siła drzemie nadal w „analogowej” twórczości. Wbrew temu, co powszechnie dziś sądzimy, wirtualna
rzeczywistość nie stała się jedyną atrakcyjną dla odbiorcy formą wyrazu. Siła kryje się bowiem nie w technice, lecz przede wszystkim w wyobraźni artysty, który potrafi odkleić siebie i nas od namacalnych przyzwyczajeń. Te wielowymiarowe prace, które uciekają od oczywistości i poszerzają horyzonty, uwiodły również innych artystów. Prace Rity zostały wykorzystane w projektach
mody, doskonale sprawdzając się jako print na tkaninie. Mogliśmy się o tym przekonać, oglądając tegoroczną kolekcję Macieja Zienia, Mojo - artystka przetworzyła swoje prace, przenosząc je na projekty krawieckie, nawiązując do motywu przewodniego kolekcji, którym był magiczny talizman. W 2018 roku Zimmermann współpracowała także z Karoliną Miko przy okazji jej kolekcji pokazanej na festiwalu Open’er.
35
artysta
James Dean
36
artysta Situation 5
Współtworzyła też projekt HullHair, Piotra Hulla, tworząc autorską pelerynę fryzjerską. Współpracowała także z markami Gucci czy zespołem Clean Bandit (oprawa graficzna albumu What Is Love?). Rita pracuje od pewnego czasu nad trzema cyklami – American Dream, Seduction oraz Saving Dreams. W tych trzech pojęciach kryje się zresztą egzemplifikacja jej działań artystycznych, rozpiętych między klimatem niczym z surrealnych filmów Davida Lyncha
(kłania się Zagubiona autostrada), dźwiękami Nicka Cave’a oraz transcendentalnym odlotem z lat 70. Podobnie jak ówcześni artyści, Zimmermann wybiega poza stany naszej świadomości i matematyczne wymiary (choć, jak mówi, tworzenie kolażu jest dla niej trochę procesem naukowym), poszukuje sensu istnienia w spotkaniu człowieka z panteistyczną naturą, podąża ścieżkami prowadzącymi w niezbadany, ale uwodzący nas metafizyczną przestrzenią kosmos. Jej sztuka jest niczym nieograni-
czony słownik symboli, w którym można się zaczytać, odbywając fascynującą podróż ścieżkami wydrążonymi w imaginacji. Podążając nimi, słuchamy opowieści Rity Zimmermann o jej niezwykłych snach, w których realność, niczym w literaturze Philipa K. Dicka, okazuje się tylko jednym z wielu stanów naszej (nie)świadomości.
R A FA Ł S TA N O W S K I
37
artysta Fear of falling
One night in NYC Meathead
Self service
Dream 20 (artist studio)
38
miasto
NOWE MIEJSCE SPOTKAŃ W GDYNI Miasto. Żywa i stale zmieniająca się tkanka łącząca ludzi, nadająca im tożsamość oraz określająca ich przynależność. Milczący świadek historii. Niezwykle plastyczna materia przez wieki udoskonalana przez człowieka na deskach kreślarskich. Burzliwe dzieje naszego kraju wywarły duży wpływ na obecny kształt naszych miast. Najlepiej obrazują to przedwojenne plany zagospodarowania przestrzeni, które były wyraźnym odzwierciedleniem ówczesnych idei architektonicznych. Jako przykład niech posłuży Gdynia i jej Śródmieście. Niezwykle ciekawie prezentuje się plan rozwoju miasta z lat 1926 – 1938, na którym wyraźnie zaznaczony jest… rynek. Dla niektórych Gdynian będzie z pewnością zaskoczeniem fakt, że w miejscu dzisiejszego styku ulic Władysława IV, Armii Krajowej oraz Stefana Batorego miało bić serce Gdyni. Był to ukłon urbanistów w stronę tradycji obecnej w europejskich miastach, już od początku średniowiecza, zgodnie z którą wytyczano plac w jego centralnej części. Wokoło rynku powstawały najważniejsze budowle, takie jak ratusz – siedziba władz miejskich oraz kościół, wokół którego koncentrowało się życie religijne mieszkańców. Rynek otaczały zwykle wysokie kamienice zamieszkiwane przez najbogatszych mieszkańców. W parterach kamienic gromadziły się sklepy i warsztaty rzemieślnicze. Centralny plac to nadal w wielu miastach przestrzeń reprezentacyjna – łącząca
40
bogactwo usług oraz miejskie życie, kulturalne i towarzyskie. Aleksander Wallis, polski socjolog, opisuje centrum miasta z socjologicznego punktu widzenia jako
obszar skupiający w swoich granicach przebieg kilku podstawowych społecznych procesów: przekazu informacji, poznawczych, społecznej realizacji prestiżu,
Dlaczego zatem budowniczy Gdyni nie zrealizowali pierwotnego planu stworzenia rynku? Najsilniejszy wpływ miała sytuacja polityczna, która nastała po 1949 roku, realizująca nowe założenia idei socrealizmu. Jacek Janik w artykule Historia miast polskich w pigułce pisze: (…) W efekcie nieliczne pozostałości przedwojennej tkanki miejskiej (np. w Warszawie czy Wrocławiu) ulegają wyburzeniom lub przeobrażeniom. Preferuje się układy osiowe, centralizację, zmienia siatkę ulic i masowo wywłaszcza działki oraz zmienia strukturę własności, niszczy przedwojenne kamienice lub detale na ich fasadach, buduje monumentalne gmachy, aleje, a nawet całe miasta od podstaw (Nowa Huta czy Tychy). Polskie miasta miały być sprawniejsze logistycznie, gdyż miało to wpływ na dynamiczny rozwój gospodarczy, dlatego też ulica Władysława IV, przez którą
miałby przebiegać ówczesny rynek, została przedłużona aż do ulicy 10 Lutego.
Plac Unii integralną częścią nowoczesnego i przyjaznego miasta.
Czy zatem we współczesnej Gdyni jest miejsce na plac w centrum miasta, który łączyłby mieszkańców oraz był przestrzenią spotkań i odpoczynku? Promyk nadziei pojawia się patrząc na wizualizacje najnowszego projektu Grupy Inwestycyjnej Hossa – Placu Unii, który położony będzie w pobliżu miejsca planowanego niegdyś rynku. Już sama nazwa projektu nawiązuje do idei zjednoczenia i integracji, czyli zgodnie z założeniami funkcji placu. Mieszkańcy wspólnie tworzą miasto, nadają mu charakterystyczne cechy, dzięki dogodnym warunkom do interakcji.
Najbliższe otoczenie inwestycji, to kwintesencja miejskiego stylu życia: wielość restauracji, kawiarnie, puby, kluby, sklepiki i galerie, Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej, Gdyńskie Centrum Filmowe oraz miejsca wielu letnich wydarzeń plenerowych. Centrum Gdyni to także miejsce dla aktywnego spędzania czasu. Tylko kilka kroków dzieli Plac od nadmorskich parków i wzgórz, bulwarów, mariny i miejskiej plaży. Obecnie możemy obserwować proces budowy Placu, który na chwilę obecną został wzniesiony na wysokość drugiego piętra. Budowa inwestycji, zgodnie z planem, zakończy się w I kwartale 2021 roku, i wtedy będziemy mogli się cieszyć efektami nowego placu w Śródmieściu. Cieszy fakt, że powstają w Gdyni projekty z poszanowaniem historii i kultury miasta, zgodnie z jego genius loci. Nasz świat nieustannie się zmienia, miasta również. Współcześni twórcy miast oraz inwestorzy coraz lepiej rozumieją potrzebę tworzenia humanistycznej przestrzeni, która sprzyja rozwojowi społecznemu i wygodnemu życiu mieszkańców.
Architektura Placu Unii obrała formę modernistycznych kamienic, nawiązując zarazem do najlepszych gdyńskich tradycji projektowania. Wyznaczone przez cztery kamienice wnętrze Placu obejmuje kilkaset metrów kwadratowych najwyższej jakości przestrzeni. Jej charakter tworzyć będą otulone zielenią elementy małej architektury takie jak fontanny, rzeźby miejskie, oryginalne meble i oświetlenie. Poszerzone chodniki, otwarte przejścia, podcienie uczynią
miasto
selekcji i podejmowania decyzji, społecznej identyfikacji i społecznej integracji. Rynek, jako centralny plac, nadal jest obszarem wymiany myśli, najważniejszych wydarzeń kulturalnych oraz spotkań. Ludzie żyjący blisko niego nastawieni są na obecność, aktywność oraz tworzenie kolorytu miasta.
41
felieton
OPUŚĆ BEZPIECZNĄ PRZYSTAŃ
fot. rawpixel.com | Pexels
Kiedyś czytałem notkę biograficzną Gerarda Waya z My Chemical Romance. Zwróciłem w niej uwagę na jedną bardzo istotną rzecz – koleś stworzył własną kreskówkę, którą próbował nawet sprzedać stacji Cartoon Network, jednak ta nie była zainteresowana projektem. Gerard żył wtedy, jak na artystę przystało – w piwnicy swojej matki tworzył sztukę z nadzieją, że taki tryb egzystencji będzie dla niego idealny. Wszystko zmieniły zamachy z 11 września 2001 roku. Artysta postanowił wówczas opuścić „ciepły rodzinny k**widołek” i założyć zespół.
42
Pierwsza piosenka, jaką napisał, czyli Skylines and Turnstiles poświęcona była właśnie tym tragicznym wydarzeniom. Nie ma wątpliwości co do faktu, że trudności zmieniają człowieka. Nie jest to mimo wszystko aksjomat, bowiem czasem prozaiczny fakt poczucia zamknięcia i braku rozwoju może być przyczynkiem do zmian w życiu każdego z nas. Do pewnego stopnia rozumiem Gerarda. Sam długi czas żyłem w przeświadczeniu, że podbiję świat zza komputera, pisząc artykuły na zlecenie w swojej sypialni. Byłem idealistą z głową pełną marzeń. Najpierw jednak chciałem być muzykiem rockowym, DJ’em, porzucić dotychczasowe życie i zwiać do Kalifornii, gdzie zdobywałbym serca niewiast, jednocześnie udzielając wy-
wiadów, pływając w basenie i co pewien czas jeżdżąc na rozdania nagród MTV. Szybko jednak wybiłem to sobie z głowy i udałem się na studia. Tam zrozumiałem pierwszą smutną prawdę o świecie, w którym przyszło mi żyć – człowiekiem wykształconym, genialnie wyedukowanym może być robotnik budowlany, a absolwent szkoły wyższej lub uniwersytetu zaledwie posiadaczem papieru, który najwyżej przyda mu się w toalecie. Pojęcie intelektualisty również straciło dla mnie znaczenie, wszak możesz być oczytany, wygłaszać oratoria, pisać eseje, a być życiowym kretynem. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że romantyczne wyobrażenie o relacjach damsko-męskich, przyjaźni i wiara w ideały runęły w mig. Czy to jednak oznacza, że świat to miejsce zepsute, a człowiekowi niedaleko do świni?
Łatwo jest mówić o millenialsach, że są rozpuszczeni, roszczeniowi, zepsuci, ale czemu nikt nie zajrzy głębiej do ich świata. Gdyby tego dokonał, zrozumiałby, że zblazowane hipsterki pijące kawę w modnych kubkach to tylko wierzchołek góry lodowej.
felieton
W pewnym sensie tak – żyjemy na jednym wielkim polu bitwy, gdzie ojcowie strzelają do synów, a dziewczyny szanującym ich chłopcom mówią, żeby (i tu pada ładne słowo, które pominę). Niestety, to nie plac zabaw. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla nas. Choć sam zdawałem sobie z tego sprawę, to jako naiwny 20-latek chciałem dalej żyć bajkami. Zawiedziony postanowiłem zbudować sobie bezpieczną przestrzeń. Traf chciał, że miałem możliwość podjęcia pracy zdalnej. Pisałem sobie artykuły, wstawałem, kiedy chciałem, wierzyłem, że to droga do szczęścia. Mimo wielu pozytywnych aspektów (współpraca z fajnymi ludźmi, Marta pozdrawiam), czułem, że zatrzymałem się w miejscu. Długo szukałem nowej drogi, aż pojawiła się możliwość nauki radiowego rzemiosła. Nagle człowiek, który uważał się za kiepskiego technicznie, wypłynął na głęboką wodę i okazało się, że jego umiejętności w kwestii realizacji dźwięku na fonii nie są takie najgorsze. Zacząłem wierzyć w siebie i zrozumiałem, że potrzebowałem nowych wyzwań. Nie chodziło o to, żeby było łatwo – jesteśmy na ziemi, by się uczyć, co nie przeszkadza temu, by praca była dla nas przyjemnością. I tu dochodzimy do drugiej strony medalu – brutalność i zło to tylko połowa tego, co nas otacza. Jeśli człowiek zajrzy głębiej, to w jednej chwili okaże się, że nie wszyscy są źli, nie każdy myśli tylko o kasie i fejmie, a pasja może być motorem do tworzenia naprawdę wyjątkowych rzeczy. Moje pokolenie padło ofiarą transformacji – nie tej politycznej, lecz mentalnej i technologicznej. Byłem bowiem ostatnim rocznikiem, który nie zdawał matmy na maturze oraz jednym z ostatnich, który zamiast o nowych mediach, na studiach dziennikarskich podczas zajęć informatycznych uczył się wypełniania tabelek w Excelu. Załapałem się również na koniec pewnej epoki – epoki tabu. Dziś obnoszenie z mentalną pornografią jest normą. My, dzisiejsi 30-latkowie musieliśmy sami uczyć się pewnych rzeczy, zmierzyć z mitem o szybkim ułożeniu sobie życia zawodowego i osobistego, kredytami, wynajętymi mieszkaniami itp. Wielu z nas nauczyło to pokory, innych wkurzyło, ale wszyscy mieliśmy motywację do działania, by coś zmienić. Łatwo jest mówić o millenialsach, że są rozpuszczeni, roszczeniowi, zepsuci, ale czemu nikt nie zajrzy głębiej do ich świata. Gdyby tego dokonał, zrozumiałby, że zblazowane hipsterki pijące kawę w modnych kubkach to tylko wierzchołek góry lodowej. Młodzi zakładają własne fir-
44
my, nie boją się stawiać warunków, chcą czegoś ponadprzeciętnego. Najłatwiej jest kogoś zaszufladkować, trudniej namówić do dialogu i szczerze przyznać, że my zbyt łatwo zrezygnowaliśmy z marzeń, bo starsi mędrcy wmówili nam, że się nie da albo że ich nie dogonimy. Mam wrażenie, że młodsze pokolenie ma w tej kwestii większą odwagę niż my, kiedy byliśmy w ich wieku. Wniosek? Nie o PESEL tu chodzi, lecz o umiejętność czerpania z życia wiedzy, poznawania jego smaków i rozkoszowania się nimi. Zamiast zastanawiać się, po prostu próbować, sprawdzać, nie przesadzać z analizowaniem, bo to prosta droga to skrajnego pesymizmu. Reasumując, oto lista rzeczy, których nauczyłem się, zbliżając się do trzeciej dekady egzystencji: • Nie powinno się dzielić na pokolenia (bo za moich czasów było lepiej, ci młodzi są tacy źli itd.) – po owocach działań poznamy ludzi, nie po metryce • Warto otworzyć się na świat – zamknięcie się w czterech ścianach to regres, ucieczka od problemu, a nie poszukiwanie jego rozwiązania • Czas jest sędzią sprawiedliwym – zakładanie, że za rok osiągnę daną rzecz, nie ma sensu. Sam pamiętam, jak snułem plany, kiedy, co i jak, ale w praktyce nic z tego wychodziło. Lepiej po prostu robić swoje, nie mając zbyt wygórowanych oczekiwań. Cierpliwość i nadzieja to podstawa • Gonienie króliczka nie ma sensu – szpanowanie drogimi zabawkami lub próba udawania kogoś innego na siłę, nie przyciągnie do naszego życia prawdziwych przyjaciół, a tym bardziej rozsądnych partnerek. Lepiej więc wycofać się z wyścigu, zainwestować w zainteresowania, podróże, robić to, co nas kręci. To też moment, kiedy pojęcie miłości przestaje się sprowadzać się do infantylnych zjawisk hormonalno-poznawczych, a staje się synonimem partnerstwa, odpowiedzialności, dawania drugiej osobie wsparcia. Krótko mówiąc, przestajesz marzyć o dziewczynie z okładki, a zaczynasz o tej z sąsiedztwa • Asertywność to podstawa – zbyt wiele razy mówiłem „tak”, więc teraz mówię „nie”. Wbrew pozorom, umiejętność odmawiania to ogromny przywilej w czasach, kiedy „wszyscy robią wszystko”, zwłaszcza to,
I tu dochodzimy do drugiej strony medalu – brutalność i zło to tylko połowa tego, co nas otacza. Jeśli człowiek zajrzy głębiej, to w jednej chwili okaże się, że nie wszyscy są źli, nie każdy myśli tylko o kasie i fejmie, a pasja może być motorem do tworzenia naprawdę wyjątkowych rzeczy. na co nie mają kompletnie ochoty, motywując tego typu zachowanie strachem przed odrzuceniem, utratą szansy na ciekawą znajomość, pracę, awans itp. • Przyznanie się do niewiedzy i błędu to mniejszy obciach od udawania supermena intelektualisty (jeśli dojdzie do tego jeszcze pan złota rączka, który wierzy w to, że naprawi wszystko samemu, to już w ogóle kanał) • Odpoczynek jest bardzo ważny. Pora na podsumowanie: dzisiejszy 30-latek to nowy 18-latek – wygląda młodo, lecz ma inny rozum. Nie jest już tak naiwny, jakim bywał kilka lat temu, zdaje sobie sprawę z faktu, że „pod górkę” to stały element ludzkiej egzystencji, ale wie również, że największe szczęście kryje się w prostych rzeczach, które ma na wyciągnięcie ręki. Wiem, co mówię – sam kiedyś dałem się wkręcić w bajkę o istnieniu wyłącznie ciemnej strony świata. Postanowiłem jednak się przełamać, widząc, jak wiele czasu zmarnowałem na powtarzaniu tych samych błędów. Żaden specjalista nie pomoże osobie, która sama nie próbuje się zmienić. Warto więc wziąć się w garść, wyjść z domu, spojrzeć na niebo i zawalczyć o siebie. Gwarantuję, że zaczniesz wtedy dostrzegać piękno, którego wokół nas nie brakuje.
E LV I S S T R Z E L E C K I
felieton
OD M ODY NIE UCIEK NIESZ
MALWA WAWRZYNEK
46
W filmie Diabeł ubiera się u Prady jest takie słynne i często powtarzane już zdanie o tym, jak ignorancja Andrei co do różnorodności dwóch niebieskich pasków przekłada się na ignorancję wobec mody w ogóle. Gdyby Miranda Priestly żyła naprawdę (w swojej postaci, a nie w postaci Anny Wintour), byłaby najlepszym i najskuteczniejszym wykładowcą mody. Krótko, szybko i bardzo dobitnie potrafi przedstawić cykl, który dla wielu z nas nadal pozostaje nie tyle tajemnicą, ile błahostką, którą nie warto sobie zawracać głowy. Tymczasem większość z nas już stroi się w zwierzęce wzory, w sztuczne futra, w kratę i w kolorowe wzory. Dlaczego? Bo tak dyktuje moda.
Coroczny „miesiąc mody”, wrzesień, właśnie dobiegł końca. Ci, którzy interesują się modą z zawodu lub z pasji, kilkukrotnie mieli okazję podskoczyć z wrażenia w tramwaju, na domowej kanapie lub w innym miejscu, w którym przyszło im oglądać najlepsze propozycje na sezon wiosna/lato 2020. Te osoby jednak zaliczają się do znacznej mniejszości. Reszta nie zawraca sobie głowy i codziennego rytmu życia tym, co ktoś pokazał na wybiegu w odległym Nowym Jorku, w drogim Paryżu, czy w dziwacznym Londynie. Kolekcja Moschino inspirowana Picasso jest dla nich tak nudnym tematem, jak irytująca i niespodziewana konfiguracja kanałów telewizyjnych przed odpaleniem ulubionego programu. Pozostają obojętni na modę i nie ma w tym nic złego, w końcu dla wielu to trywialna dziedzina, targowisko próżności i wylęgarnia pseudo influencerów, którym po prostu nie chce się przyzwoicie pracować. Nie da się jednak zaprzeczyć temu, że nawet moja dziewięćdziesięcioletnia babcia wie, że w tym sezonie króluje pantera, cętki i wężowa imitacja skóry. A to oznacza, że to, co działo się na wybiegu we wrześniu, dotknie ją już za kilka długich zimowych miesięcy, kiedy pojawi się pierwsze wiosenne słońce.
Zanim te pantery i węże trafiły do szaf wielu kobiet, które obecnie mijam na ulicy, pojawiły się w kolekcjach prezentowanych pół roku temu, w lutym i w marcu podczas tygodni mody w Londynie, Paryżu, Nowym Jorku i Mediolanie. Uparte trwanie przy tym, że to, co dzieje się tam, nie ma żadnego przełożenia na to, co dzieje się na ulicy w Krakowie, jest dokładnie tym, co zaprezentowała Andrea, zanim Miranda poraziła ją swoim dosadnym wykładem i elektryzującym spojrzeniem pełnym modowej pogardy. Nie przyklaskuję tu tej pogardzie, ale przyklaskuję uświadamianiu o tym, że ubrania w Zarze nie biorą się znikąd. Kupujemy je tak chętnie dlatego, że przez ostatnie miesiące media zadbały o to, aby utrwalić w naszych głowach trendy, których początek sięga właśnie tych lutowo-marcowych kolekcji. Tam odbywa się premiera, a następnie magazyny, celebrytki i influencerzy dbają o to, aby nasza świadomość skutecznie zakodowała fakt, że na jesień trzeba kupić płaszcz, sukienkę lub choćby apaszkę w zwierzęcy print. Bo to jest modne i na topie. Potem dziwnym trafem przy okazji polowania na skarpetki, zauważamy w Zarze, czy w innym H&M taki właśnie płaszcz, czy sukienkę, całkiem przecież podobne do tego, co widzieliśmy w gazecie lub na którymś tam portalu. Za-
pominamy więc o skarpetkach i kupujemy rzecz w lamparci wzór i czujemy się jak gwiazdy wybiegu. To samo w tym sezonie dzieje się ze wspomnianą kratą, która zaleje nas na jesienno-zimowych ulicach, ze sztucznym futrem, ubraniami rodem z lat 80 oraz z mocnymi kolorami, które może, ale tylko może, przebiją się przez zawiesinę smogu. Tak oto cykl mody, o którym wspomniała Miranda, trwa jeszcze dłużej i zahacza też o grudniowe wyprzedaże, nową dostawę do second handów w okolicy stycznia i lutego oraz o szafy tych osób, które w zwierzęcym princie będą paradować również w przyszłym roku, nawet jeśli zostanie on ogłoszony „trendem, o którym musisz już zapomnieć”. I tak oto właśnie wrześniowy miesiąc mody, który właśnie się skończył i nie pozostawił najmniejszego śladu zainteresowania na moich znajomych, już wkrótce wkroczy do ich szaf w czasie wiosennego odświeżania garderoby, zapewne w dużej mierze w postaci ubrań w stylu lat 70. Tych, co uparcie odcinają się od wszelkich trendów i określają się mianem modowych hipsterów informuję, że ubieranie się w rzeczy całkowicie niemodne, wręcz odklejone od modowej rzeczywistości również jest obecnie jednym z największych offowych trendów. Od mody nie uciekniesz.
newsy Anna Konieczna zdjęcia:
SENTYMENTALNA PODRÓŻ NA CAPRI Najnowsza kolekcja Sandry Stachury zabiera nas w sentymentalną podróż, w której dominują klimat włoskiego wybrzeża, klasycystyczna architektura oraz atmosfera kończącego się lata. Absolwentka Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru oraz finalistka konkursów Łódź Young Fashion, Off Fashion i Cracow Fashion Awards prezentuje swoją pierwszą kolekcję pret-a-porter – Resort 2020. Sandra Stachura błysnęła dyplomową, konceptualną kolekcją Deep Space. Przyniosła jej ona uznanie w czasie konkursów Łódź Young Fashion (finał), Off Fashion (2. miej-
48
sce) oraz Cracow Fashion Awards (finał, 2. miejsce), była też prezentowana w czasie KTW Fashion Week w Fabryce Porcelany w Katowicach. Absolwentka SAPU otrzymała możliwość pokazania swoich projektów w czasie prestiżowego Fashionclash Festivalu w Maastricht w Holandii, gdzie spotkały się z przychylnym przyjęciem ze strony publiczności i dziennikarzy. Kolekcją Resort 2020 Sandra Stachura debiutuje jako projektantka mody użytkowej z artystycznymi ambicjami. Każdy z projektów kryje w sobie pewien twist, czy to kolorystyczny, czy konstrukcyjny, nadając
rzeczom indywidualny, niepowtarzalny styl. Są to dyskretne i eleganckie zabiegi, które nie dominują nad sylwetką, takie jak oryginalny, plisowany tył sukienki czy efektowne wycięcie z przodu. Pomysły Sandry zdradzają jej fascynację włoskim designem. Projektując kolekcję Resort 2020 przywołałam z pamięci wspomnienia z podróży do Portofino i na wyspę Capri, a przede wszystkim niezwykły klimat tych miejsc - mówi Sandra Stachura, absolwentka SAPU. - Włochy są mi niezwykle bliskie estetycznie i emocjonalnie, jestem zakochana w tamtejszej modzie, designie i architekturze. Chciałabym przenieść ich magiczną energię do Polski.
newsy zdjęcia: Michał Massa Mąsior
KLASYKA ZMIESZANA ZE STREETWEAREM Kolekcje krakowskiej marki ZAŁUCKA KUCZERA, tworzonej przez laureatkę Złotej Nitki Medialnej z 2016 roku, kładą nacisk na styl i funkcjonalność. Pozostają ponadczasowe i eleganckie, czerpiąc jednocześnie z estetyki modnego wciąż streetwearu. True Blue – taki tytuł nosi nowa kolekcja na jesień i zimę 2019. Proponuje klasyczne formy - płaszcze, kurtki, garnitury, sukienki inspirowane szczegółem i kolorem obrazów mistrzów malarstwa holenderskiego. Ubrania zyskują nowoczesny sznyt poprzez technologiczne rozwiązania, funkcjonalne tkaniny, przeskalowanie oraz detal. W wy-
branych projektach ZAŁUCKA KUCZERA zestawia tkaniny nowe, zaawansowane technologiczne z klasycznymi materiałami i dodatkami. Wykorzystuje wełny z membraną chroniącą nas przez wiatrem i wilgocią, bawełny z wodoodpornym pokryciem czy cupro – naturalną tkaniną zastępującą jedwab. Materiały sprowadzane są z całego świata, wiele elementów jest tworzonych ręcznie, jak na przykład ręcznie malowane spodnie.
York Fashion Week, KTW Fashion Week oraz Cracow Fashion Week. Produkty marki powstają w Krakowie dostępne są aktualnie w butikach w Amsterdamie, Utrechcie i Warszawie.
Projektantka ukończyła krakowską SAPU, kolekcje prezentowała m.in. podczas New
49
newsy zdjęcia: Piotr Narewski
ULICZNE MUNDURY
50
Nowa kolekcja JBV, czyli marki Jacob Birge Vision, inspirowana jest modą lat 90. Jest to miks streetwearu z modą żołnierską - główną inspiracją kolekcji były uniformy... Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA) .
Aby pokazać ubrania w ruchu, Jacob zaprosił do współpracy tancerza break dance - Artema Kryvde, który jest głównym bohaterem filmu promocyjnego, a także kampanii.
Uwagę zwraca nadruk pszczoły wykorzystany w kolekcji, który okazuje się elementem personalnym i wiąże się z nazwiskiem projektanta. Bartnik (Birge) w dawnej polszczyźnie oznaczał pszczelarza. Do tego motywu nawiązują kolory kolekcji: żółte fluo, czarny, piaskowy i biały. Ubrania bawią się krojem modnego nadal streetwearu, pokazując, że ulica nadal dyktuje trendy.
Jacob Birge wygrał kilka lat temu polską edycję programu Project Runway. Dzięki temu jego marce udało się przebić do szerszej świadomości, mediów oraz na wybieg londyńskiego fashion weeka.
newsy zdjęcia: Andrzej Sieńkowski, asysta: Magda Góra
MODA NIE MOŻE NISZCZYĆ ZIEMI Moda jest jednym z najbardziej eksploatujących Ziemię przemysłów. Przypomina o tym nowa kampania zrealizowana przez Fashion Revolution Poland, oddział międzynarodowej organizacji walczącej m.in. o poszanowanie dla ekologii w tej branży. Według danych UNFCCC szacuje się, że przemysł modowy jest odpowiedzialny za 10% globalnej emisji dwutlenku węgla, która według prognoz ma wzrosnąć jeszcze o ponad 60% do 2030 r. Coraz częściej więc slogany ogłaszające kolekcje ubrań „inspirowanych naturą” bardziej pobudzają do refleksji niż zachęcają do zakupów. Poja-
wia się bowiem zasadnicze pytanie: blisko przyrody, czy przeciwko niej? Najnowsza kampania Fashion Revolution Poland chce odzwierciedlić moment, w którym obecnie znajduje się branża mody. Chwilę, w której produkcja ubrań stała się ważniejsza od zachowania równowagi w środowisku. Jak długo będziemy świadkami wykorzystywania Ziemi przez przemysł odzieżowy? Czy może etap, na którym jesteśmy, okaże się wkrótce punktem zwrotnym? Promowanie zrównoważonego systemu nie musi wiązać się z końcem z mody. Wręcz przeciwnie
– może stać się ono początkiem nauki empatii i partnerstwa, która pozwoli nam nie tylko na powrót do jedności z przyrodą, ale i z własną naturą.
51
rozmowa
KT W 2018, fot. Radek Nawrocki
Moda pokochała Katowice KTW Fashion Week w Fabryce Porcelany w Katowicach rozgrzewa emocje u entuzjastów mody nie tylko ze Śląska, nie tylko z Polski, ale z całego świata. Kilkadziesiąt pokazów włącznie z wielkimi kreacjami haute couture, gwiazdy, młodzi gniewni, wykłady i warsztaty – to wszystko obędzie się już od 10 do 13 października. O 3. edycji wydarzenia opowiadają Anna Puślecka – dyrektor kreatywna KTW oraz Rafał Wyszyński – pomysłodawca i dyrektor wydarzenia, rozmawia Rafał Stanowski
Aniu, przede wszystkim – jak się czujesz? Wykryto u Ciebie raka piersi, z którym walcz ysz od k ilku miesięc y, przy okazji upominając się publicznie o sprawy związane z leczeniem tego rodzaju chorób w Polsce. Jak Ci się udaje łączyć leczenie, organizowanie fashion weeka i akcję społeczną?
52
- Gdybym czuła się bardzo źle, pewnie dzisiaj nie rozmawialibyśmy na temat KTW. Były takie momenty, gdy nie miałam siły wstać z łóżka, było bardzo ciężko, mogliśmy się komunikować tylko przez Messengera. Na szczęście Rafał Wyszyński jest cudownym człowiekiem, który rozumie moją sytuację i stara się maksymalnie mi pomagać. Miałam plan B, zastępstwo, gdyby mój stan zdrowia nie pozwolił na pracę przy organizacji KTW, ale na szczęście nie trzeba było go uruchamiać.
Podziwiam cię, bo organizacja KT W to ogromny wysiłek i stres! AP: - Praca z artystami, bo do takich należą projektanci, nie należy do najłatwiejszych, ale rozumiem ich jak nikt inny, bo mam magistra sztuki i dyplom z aktorstwa. Od dwudziestu trzech lat działam w mediach, posiadam mnóstwo kontaktów, lubię kre-
je się, że niemal wszyscy chcą regularnie przyjeżdżać do Katowic.
Rafale, pamiętam jak dwa lata temu spotkaliśmy się w Fa b r yc e Po rc e l a ny, by d y skutować nad pomysłem stworzenia tu nowego wydarzenia dotyczącego polsk iej mody. W ciągu dwóch lat wyrosło ono na lidera wśród pokazów mody nad Wisłą. Czy sądziłeś, że w 2019 roku będziesz tu, gdzie jesteś teraz?
Te g o r o c z n y p r o g r a m m a w i e l e mocnych punktów, by wymie n i ć t y l k o p o k a z y M M C , To m a sza Ossolińskiego czy Macieja Zienia. Mamy też mocną falę gości z zagranicy, którz y przywiozą nowe, świeże spojrzenie na modę.
RW: - Od początku w Fundacji Giesche zakładaliśmy, że chcemy stworzyć coś dużego, o czym będzie się szeroko mówić. Takie są zresztą prawa dzisiejszego marketingu, ludzie lubią, jeśli coś jest największe, najszybsze, najmocniejsze. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się jednak tak dużej przychylności ze strony branży mody, która uchodzi za dość specyficzną i niełatwą w zaprzyjaźnianiu się. Tymczasem okazu-
AP: - Bardzo się z tego cieszę, bo przyjdą tak znaczące osoby, jak Arianna Casadei – wnuczka założyciela słynnej marki butów, która teraz przejmuje stery kierowania firmą czy Massimiliano Giornetti – były dyrektor kreatywny Ferragamo, wykładowca włoskiej Polimody. Aniu, czy to spojrzenie na Italię wynik a z Twoich blisk ich kontaktów z tym krajem? AP: - Tak, częściowo tam mieszkam, często bywam zawodowo, współpracuję z włoski-
mi markami. To wynik moich długoletnich kontaktów, dzięki którym udaje mi się dotrzeć do uznanych osobowości. Zagraniczni projektanci pojawią się też na wybiegu, podobnie jak rok temu. Nie chciałam pokazać projektantów z Zachodu, to byłoby zbyt oczywiste. Odkryłam niezwykle ciekawych twórców z Gruzji, ojczyzny Demny Gvasalii, gdzie działa świetnie Tbilisi Fashion Week - to duet Blikvanger, który zaprezentujemy w sobotę. Do tego mamy jeszcze dwa ciekawe pokazy zagraniczne, z Węgier przyjedzie Kata Szegedi, a z Ukrainy marka Bobkova.
rozmowa
ować i tworzyć. Zapracowałam sobie na ten sukces i cieszę się z niego.
Włochy uważane są za jedną z ojczyzn świata fashion. Jak traktuje się tam modę znad Wisły, która nie ma tak mocnych tradycji? AP: - Jesteśmy dla nich trochę egzotyczni, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pamiętajmy, że od kilku lat na świecie trwa moda na coś, co określa się „post soviet”. Oni przyjeżdżają tu i na pewno szukają in-
Anna Puślecka i Rafał Wyszyński fot. Radek Nawrocki
53
Joanna Horodyńska oraz Ilona Majer i Rafał Michalak (MMC) KT W 2018, fot. Radek Nawrocki
rozmowa spiracji, nowego spojrzenia, które często mają nasi projektanci. Polacy mają w sobie artystyczny pierwiastek, który potrafi uwieść ludzi ze świata. Wystarczy spojrzeć, jaką estymą cieszy się twórczość Grotowskiego, Kieślowskiego czy Sasnala.
się namówić dwójkę wybitnych projektantów, którz y od dłuższego czasu milczeli, by zaprezentowali nowe kolekcje na KT W – będą to Agnieszka M a c i e j a k i To m a s z O s s o l i ń s k i .
RW: - Mam nadzieję, że nasze wydarzenie będzie rosło z edycji na edycję. Marzę, by stało się znaczącym fashion weekiem nie tylko w Polsce, ale i całej Europie Centralnej. Oczywiście nie mam złudzeń, że Paryż nagle odkryje Katowice, ale chciałbym, by udało nam się zbudować międzynarodowy brand. Myślę, że jest wiele do zrobienia również w Polsce, gdzie wiele osób i firm lubi się ogrzać w cieniu mody, ale gdy trzeba wyłożyć pieniądze na organizację pokazów, odwraca wzrok.
RW: - Tomek pochodzi ze Śląska, bywał zawsze na naszym wydarzeniu, mam wrażenie, że się zaprzyjaźniliśmy. Teraz startuje z kolekcją ready to wear i cieszę się, że zgodził się ją pokazać premierowo na KTW, i to przed otwarciem nowego atelier w Warszawie.
Mam jednak wrażenie, że miasto Katowice zwiększa swój udział w KTW? RW: - Na szczęście tak, ale niestety to nie jest poziom wsparcia, jakiego przed kilku laty Łódź udzielała swojemu tygodniowi mody. Katowice mają wpisany design w strategię rozwoju miasta, więc jestem optymistą. Poza tym miło się czyta, gdy media piszą o nas jako stolicy polskiej mody. Patrząc na punkty programu i listę gości można śmiało powiedzieć, że zrobiliście furorę. Ja mam pytanie, jak udało
54
AP: - Tomek jest trochę i mentorem, i new genem, czyli wpisuje się w nasze hasło. 26 lat temu na Śląsku pokazał swoją pierwszą kolekcję, więc to znakomity moment na powrót. On ma wielki sentyment do Katowic, cały czas obserwuje, jak zmienia się jego miasto, ludzie, tutejsza moda. Zobaczył, jak wyglądały dwie edycje KTW, a potem powiedział mi: Mała, pokażę się następnym razem. Z Agnieszką Maciejak połączyło nas wydarzenie Flesz Fashion Night. Agnieszka zaprosiła mnie, bym została jej muzą, gdyż ceni moje działania w walce o lepsze warunki leczenia dla kobiet chorujących na raka. Ponieważ znamy się od dawna, natychmiast się zgodziłam. Stworzyła dwie piękne suknie, w których wystąpiłam na Fleszu i balu TVN. Od dawna brakowało mi jej pokazów, więc podczas przymiarek zaproponowałam jej udział w KTW.
Przed nami jeszcze jeden wyjątkowy pokaz – Adam Leja zgodził się pokazać modę ze swojej słynnej kolekcji! AP: - I to jaką modę! Na wybiegu – bo to będzie to pokaz, a nie prezentacja – zobaczymy wspaniałe kreacje Chanel, Diora, Paco Rabanne, YSL czy Thierry’ego Muglera, a więc prawdziwą haute couture. To będzie wydarzenie bez precedensu, jakiego nie widzieliśmy dotąd w Polsce. KTW odbywać się będzie przede wszystkim w pięknej Fa b r yc e Po rc e l a ny, a l e p o r a z pierwszy poszerzacie obszar działania o Galerię Katowicką. Jak to będzie wyglądać? RW: - Cieszę się, że nie rywalizujemy, tylko łączymy siły. Galeria Katowicka organizuje u siebie wydarzenie, w czasie którego zobaczymy część projektantów KTW, natomiast w Fabryce Porcelany zobaczymy pokazy wybranych najemców butików. Do końca roku w Galerii będzie również działał oficjalny butik KTW, w którym będzie można kupić kolekcje od „naszych” projektantów, m.in. MMC, Ossolińskiego czy Pilawskiego. To wszystko pokazuje, że Katowice doskonale rozumieją się z modą. Rozmawiał: Rafał Stanowski Lounge jest patronem medialnym KT W Fashion Week
Jesienne o(d)krycia w Galerii Krakowskiej Ekspansja koloru, pełnia uśmiechów, nonszalancki luz i wielkomiejski szyk – brzmi jak jesień? Tak! I to w zupełnie nowej (bardzo modnej!) odsłonie. Bo kto powiedział, że to najbardziej szara i depresyjna pora roku? W najnowszym Lookbooku Galeria Krakowska odkrywa nowe oblicze jesieni – z nutką letniego optymizmu, wiosennej świeżości i zimowego okrycia. Z wybuchu tej mieszanki powstały nowe przyjaźnie – sportowe bluzy polubiły się z eleganckimi płaszczami, spódnice z adidasami, a ciepłe czapki z przeciwsłonecznymi okularami. Okrywamy się jesienią, odkrywając jej magiczną stronę. Bo to właśnie magia koloru daje natchnienie do modnych połączeń. A Wy, czym się zainspirujecie?
Modele: Fryzury: Makijaż Stylizacje: Zdjęcia: Koncepcja:
56
Luiza Kowal, Anna Zarańska, Adrian Banaś, Przemysław Płaczek Jean Louis David | Galeria Krakowska Salon Firmowy Estée Lauder / Clinique | Galeria Krakowska Klaudiusz Iciek Robert Purwin | MR FACELESS PR Inspiration
Bluza: H&M PÅ‚aszcz: Hugo Boss Peek & Cloppenburg
|
57
PRZEMEK Garnitur: McNeal | Peek & Cloppenburg Bluza: H&M Czapka: Hugo Boss | Peek & Cloppenburg Buty: Joop! | Peek & Cloppenburg
LU I Z A Sukienka: Hera Płaszcz: Patrizia Ar yton Buty : Wojas Okulary: Dita | Noble Optic House
ANIA Sukienka: Hera Mar ynark a: Patrizia Ar yton Pasek: Patrizia Ar yton Buty : Wojas Okulary: Cazal | Noble Optic House
58
ADRIAN Bluza: Anthony Morato | Peek & Cloppenburg Spodnie: Hugo Boss | Peek & Cloppenburg Płaszcz: Hugo Boss | Peek & Cloppenburg Buty: Just Cavalli | Peek & Cloppenburg Okulary: Dita | Noble Optic House
ADRIAN Bluza: Anthony Morato | Peek & Cloppenburg Spodnie: Hugo Boss | Peek & Cloppenburg PĹ‚aszcz: Hugo Boss | Peek & Cloppenburg Buty: Just Cavalli | Peek & Cloppenburg Okulary: Dita | Noble Optic House
ANIA Sukienka: Hera Mar ynark a: Patrizia Ar yton Pasek: Patrizia Ar yton Buty : Wojas Okulary: Cazal | Noble Optic House
59
ADRIAN Garnitur: Joop! | Peek & Cloppenburg Bluza: Review | Peek & Cloppenburg Buty : Just Cavalli | Peek & Cloppenburg LU I Z A Bluza: Peek & Cloppenburg Spodnie: Patrizia Ar yton Buty : Wojas PĹ‚aszcz: Weekend MaxMara
60
PRZEMEK Spodnie: Tigha | Peek & Cloppenburg Bluza: Antony Morato | Peek & Cloppenburg Kurtka: Antony Morato | Peek & Cloppenburg Buty : Joop! | Peek & Cloppenburg Okulary: Cazal | Noble Optic House ANIA T-shir t: Week end M axM ara Spรณdnica: Molton Mar ynark a: Patrizia Ar yton Pล aszcz: Molton Buty : Wojas Pasek: Hera Okulary: Dita | Noble Optic House
61
ANIA T-shir t: Week end M axM ara Spódnica: Molton Mar ynark a: Patrizia Ar yton Płaszcz: Molton Buty : Wojas Pasek: Hera Okulary: Dita | Noble Optic House PRZEMEK Spodnie: Tigha | Peek & Cloppenburg Bluza: Antony Morato | Peek & Cloppenburg Kurtka: Antony Morato | Peek & Cloppenburg Okulary: Cazal | Noble Optic House
ANIA T-shir t: Week end M axM ara Spódnica: Molton Mar ynark a: Patrizia Ar yton Płaszcz: Molton Buty : Wojas Pasek: Hera Okulary: Dita | Noble Optic House ADRIAN Spodnie: Joop! | Peek & Cloppenburg Bluza: Review | Peek & Cloppenburg Buty : Just Cavalli | Peek & Cloppenburg
62
ANIA Sukienka: Weekend MaxMara Płaszcz: Molton Buty : Wojas Okulary: Thierry Lasry | Noble Optic House
LU I Z A Suk ienk a: Patrizia Ar yton Kardigan: White House Buty : Wojas Okulary: Céline | Noble Optic House
63
świadoma moda Pexels fot. rawpixel.com |
JAK ZIELONY JEST ODZIEŻOWY GREENWASHING? Branża odzieżowa ma się świetnie, choć duże i znane marki borykają się z problemami. Ich miejsce zajmują firmy nie tyle mniejsze, co szybsze, jeśli chodzi w premiery kolekcji, produkcję, dostawę ubrań. A szafy klientów nie są z gumy, więc coraz większa część ich zawartości szybko kończy na śmieciach lub w spalarni.
25 lipca przestał istnieć dom mody Sonia Rykiel. Firma, która jeszcze rok wcześniej świętowała 50-lecie działalności, musiała ją zakończyć. Klienci po prostu odpłynęli. Choć na pracę brandu z pewnością wpłynęła śmierć projektantki, zniknięcie marki jest kolejnym przejawem szerszego trendu. Fast fashion zbiera swoje żniwo. W sierpniu problemy finansowe dotknęły sieć luksusowych domów towarowych Barneys New York. Wcześniej, bo w kwietniu, z nieciekawą sytuacją musiał zmierzyć się brand Roberto Cavalli, który trafił pod skrzydła developera z Dubaju. W marcu z kolei głośniej zrobiło się o kłopotach Diesla oraz Pretty Green – brandu męskiej odzieży i obuwia, założonego w 2009 roku przez Liama Gallaghera, byłego wokalistę zespołu Oasis.
64
Lista jest całkiem długa. Niemalże nie ma miesiąca, by znana marka odzieżowa nie borykała się z widmem bankructwa. Złe zarządzanie? Za wysoka marża? Nietrafianie w gust klientów? Nie do końca. Moda ewoluowała. Jej szybki rozwój w latach 80. i 90., kiedy marki luksusowe stały się nieco bardziej dostępne, przerodził się w demokratyzację mody. Najlepszym tego przykładem są znane nazwiska projektujące dla sieciówek. Najgłośniejszym chyba przypadkiem jest stworzenie kolekcji dla H&M przez Karla Lagerfelda w 2004 roku. Ale taka demokratyzacja plus rosnący pęd życia mają jeszcze inne skutki. Sprawiają, że marki starają się przyspieszać szycie i wprowadzanie na półki nowych kolekcji. Wydaje się, że klienci tego właśnie oczekują. Z raportu KPMG wydanego pod koniec 2018 roku wynika, że Polacy coraz częściej
kupują ubrania, które szybko się zużywają. 32 proc. badanych stwierdziło, że kupują odzież raz na dwa, trzy miesiące. 20 proc. robiło to przynajmniej raz w miesiącu, a niewiele mniej, bo 18 proc. - nie rzadziej niż dwa, trzy razy w miesiącu.
W nieco starszym, bo przeprowadzonym trzy lata temu badaniu McKinsey stwierdza, że przeciętny konsument kupuje o 60 proc. więcej odzieży niż jeszcze w 2000 roku. Nosi ją o połowę krócej. W ciągu następnych dziesięciu lat konsumpcja odzieży wzrośnie o kolejne 63 proc. Rynek jest prężny, ale ważnej roli nie odgrywa na nim np. recykling. Mniej niż 1 proc. całej światowej produkcji materiałów odzieżowych jest ponownie wykorzystywany.
Może więc o środowiska prawdziwie dbają te firmy, które oferują ubrania szyte na miarę, a nawet… naprawiają już sprzedane sztuki? Tak robi np. Patagonia, która chce, by sprzedany element garderoby służył jak najdłużej.
To ostatnie zmienić chce (a patrząc pod kątem wizerunkowym – powinna) Zara (Inditex) – jedna z prekursorek fast fashion. Ogłosiła, że do 2025 roku będzie używać wyłącznie materiałów naturalnych, otrzymanych w ramach zrównoważonego rozwoju lub zrecyklingowanych. Nieźle jak na firmę, która produkuje rocznie 450 milionów elementów garderoby i ma 500 nowych wzorów tygodniowo. Brzmi pięknie, ale jest praktycznie nie do wykonania. Recykling materiałów wymaga znacznie większych nakładów finansowych, więcej transportu i energii niż dotychczasowa produkcja. Łatwiej jest zatrudnić szwaczki na drugim końcu świata, a zanieczyszczenia wylać do rzeki. Najczęściej do Tarum (Indonezja), która nosi niechlubne miano najbardziej zanieczyszczonej rzeki świata. Mówi się, że aby wyprodukować jednego T-shirta, trzeba zanieczyścić 2700 litrów pitnej wody. Na parę jeansów przypada 10 000 litrów. Szersze spojrzenie na dane jeszcze bardziej każe spodziewać się katastrofy. Branża tekstylna jest odpowiedzialna za emisję 1,2 miliarda ton dwutlenku węgla. To oznacza, że podgrzewa planetę bardziej niż lotnictwo i transport morski razem wzięte. Szacuje się, że 35 proc. mikroplastiku unoszącego się w oceanach wzięło się z ubrań wykonanych z materiałów syntetycznych. To nie tylko kwestia produkcji, ale i częstego prania ubrań.
świadoma moda
A z czym faktycznie wiążą się takie obniżki? Są możliwe dzięki wykorzystaniu pracowników w fabrykach, które unikają inspekcji i nie są zrzeszone. Wydawałoby się, że takie zjawisko nie powinno mieć miejsca w Europie. Tymczasem, by zaoszczędzić na transporcie i ograniczyć jego czas do minimum, niskobudżetowe szwalnie otwiera się znowu na Starym Kontynencie. „Guardian” donosi, że stawki wynoszą tam zaledwie trzy funty za godzinę – o wiele za mało w stosunku do płacy minimalnej.
Boohoo jednak nie pozostaje w tyle, jeśli chodzi o deklaracje o recyklingu. Podjęło się wytworzenia odzieży z plastiku poddanego temu procesowi. 95 proc. jej składu to poliester, reszta to elastan. Wprowadziło też T-shirty z bawełny i przerobionych butelek. Ceny utrzymują się poniżej 25 funtów. Powyżej – słynna reklama Patagonii: Nie kupuj tej kurtki. Firma nakłania, żeby nie sprawiać sobie nowych ubrań bez wyraźnej potrzeby. A gdy już potrzeba zaistnieje, decydować się na trwałe modele, które posłużą przez lata. Tak jak właśnie kurtka R2 tej marki.
Pozostaje tylko zastanowić się, ile w tym ekologii, a ile greenwashingu, czyli ekościemy.
Ale to nie trwałość przekonuje klientów, tylko cena. Brytyjska firma Boohoo, prawdziwy czempion nurtu fast fashion, wprowadziła na rynek sukienkę, której cena wynosiła pięć funtów. Później została obniżona do czterech. Konkurencja pod szyldem Missguided promowała bikini za jednego funta. Strona internetowa nie wytrzymała naporu klientów. W specjalnym komunikacie firma tłumaczy, że „dokłada się” do każdego kompletu, bowiem jest to prezent na „10-lecie równouprawnienia kobiet”.
Artykuł pierwotnie opublikowany w serwisie Marketing przy Kawie | www.marketingprzykawie.pl
M AT E U S Z LU B C Z A Ń S K I ***
Mateusz Lubczański - absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, na co dzień pisze o wszystkim, co związane z motoryzacją. Zafascynowany nowoczesnymi technologiami, fotografią oraz rynkiem gier komputerowych. W wolnym czasie (którego ma coraz mniej) przechodzi kolejne gry RPG lub nadgania serialowe zaległości.
65
te sto ste ron Fotograf: DOMINIKA WIŚNIK Modelki: ANNA KRASNOPEROVA (SPP Models) i SARA TARNICKA Stylizacje: MARCELINA GLASSE i butik PIECE OF K8 Makijaż: KATARZYNA BORGOSZ i AGATA RZEPA Włosy: ANETA STOPA Studio Bema, Wrocław
66
gar nitur, k oszula: Zara buty: Geox pierścionki: 10 Decoart k a p e l u s z : N e w Yo r k e r
67
bluzka: Acephala spodnie: Outfit Format pasek: DKNY buty: Reserved
koszula: ESTby ES. kolczyk: 10 Decoart pasek: Reserved zakolanรณwki: Gatta szpilki: Ryล ko
68
body: La Senza majtk i: Triumph marynarka: Kulta kolczyki: New Look buty : Venezia
69
70
garnitur: Pako Lorente pierścionek: JBF Art
71
72
bluzka: ESTby Es. spรณdnica: Zara naszyjnik, bransoletka: 10 Decoart buty: Ald
sukienka, pasek: Zara kolczyki: 10 Decoart buty: Kazar
73
74
historia mody
historia mody
KARTKA Z MODOWEGO KALENDARZA: MAŁE, WIELKIE ZMIANY Początek XX wieku przyniósł zmiany w kobiecej modzie. Nie tylko wybrzmiały dążenia emancypacyjne, nowoczesny styl życia, uprawianie sportu, ich wejście na rynek pracy, ale także trudy wojennych czasów. Te czynniki sprawiły, że przeobrażeniom uległy nie tylko obyczaje, ale też ubiory.
Wiele zmian ma swój początek w męskiej szafie. Jak przeczytamy w „Bielizna, futra i Bracia Jabłkowscy, Jeziorskiej i Łęczyckiej, od końca XIX wieku kobiety zaczęły nosić tzw. kostiumy krawieckie składające się z żakietu (inspirowane krojem męskiego tużurku), spódnicy oraz kamizelki. Ich nazwa pochodzi z procesu produkcji - były szyte przez krawca męskiego. Choć część bluzek nawiązywała jeszcze do poprzedniej epoki, to inne odnosiły się do męskich koszul z przypinanym sztywnym kołnierzykiem. Początkowo zmiana kanonu niekoniecznie przypadła do gustu Polkom - szczególnie zreformowana wersja stroju autorstwa Belga, Henryka van de Veldego, okrzyknięta wtedy jako moda przyszłości - na wzór męskich ubrań.
Lata 20. to przejęcie przez kobiety męskich zawodów, a zatem strój codzienny musiał ulec zmianie. Długość do połowy łydki, kobieca figura ukryta pod luźną sukienką z obniżoną talią - to podstawowe elementy pasujące do chłopięcej figury w dwudziestoleciu międzywojennym. Kapelusze stały się mniejsze, gorsety przestały być niezbędną, choć okrutnie niewygodną częścią damskiej szafy. Wzorce czerpano z podróży zagranicznych, szczególnie do Francji i Anglii. Później nastąpił powrót do bardziej kobiecych sylwetek, a panowie z kolei dążyli do uproszczeń wzorem angielskich dżentelmenów, starając się podkreślić smukłość figury.
Informacje o tym, co, kiedy i jak nosić pojawiały się poradnikowych książkach czy czasopismach np. Bluszcz oraz ze świata filmu i strojów aktorek. Już w latach 30. w Warszawie organizowano też pokazy mody! Zofia Raczyńska - Arciszewska prowadziła kawiarnię Sztuka i moda, Bracia Jabłkowscy mieli swój Dom Towarowy, wcześniej Polacy mogli ubierać się także w Domu Mody Bogusława Herse. Zmian inspirowanych męską szafą było, a właściwie jest - więcej. Kolejne - w następnej kartce z kalendarza!
K ATA R Z Y N A K W I E C I E Ń
Ale to nie tylko kobieca garderoba przybrała inne szaty! Anna Sieradzka w Peleryna, tren i konfederatka. O modzie i sztuce polskiego modernizmu przywołuje za to zmiany w męskim stroju młodopolskiej cyganerii. Pojawiały się nie tylko elementy folklorystyczne, wiejskie, ale także peleryny i fontazie - przeciwstawiające się oficjalnej modzie na sztywne kołnierzyki. Peleryny spełniały właściwe dwie funkcje. Pierwsza, bardzo praktyczna, wynikała z tego, że w tamtych czasach to moda męska rządziła się bardziej sformalizowanymi regułami. Stylizacje musiały być dopracowane. A że artystyczna bohema nie należała do najbogatszej warstwy społecznej, to pod taką peleryną mogli skryć niezbyt modny czy wręcz zniszczony strój. Z kolei polskie artystki niechętnie adaptowały stroje emancypantek, bardziej skupiały się na indywidualizmie. Wszyscy swoim strojami wyrażali deklarację ideologiczną. 1913 to rok, w którym suknie damskie uległy skróceniu nad kostkę, dzięki czemu widać było całą stopę z bucikiem.
75
wydarzenia
JESIENNE POKAZY MODY
zdj. mat. organizatora
28-29.09.2019 Silesia City Center Katowice
76
uroda
KOSMETYCZNE TRENDY Męska pielęgnacja to niełatwa sprawa! Bo Panowie - jeśli już o urodę dbają, to mają bardzo sprecyzowane i wysokie wymagania. Dlaczego? A dlatego, że używają jedynie tego, czego potrzebują i tego co faktycznie działa. Krem do twarzy? Jeden, ale dobry! Podobnie z produktami do mycia, nawilżania itp. Panowie są też bardzo konkretni w swoich chciejstwach. Pytani jakich kosmetyków używaliby, najchętniej odpowiadają: nietłustych, ani klejących, szybko wchłaniających się, nie pachnących landrynkami i niekoniecznie różowych, no i takich, żeby jeden był do wszystkiego. Ja jeszcze dodałabym od siebie: koniecznie z napisem only for men! :) Drogie Panie, poniżej przedstawiam zestawienie produktów, które przypadną do gustu Waszym mężczyznom, ale i Wam olbrzymią przyjemność sprawi podkradanie im tych cacuszek!
@ADRIANAGOLEBIOWSKA
3
1.ONLYBIO Szampon i Żel 2w1 dla Mężczyzn Twój facet będzie zachwycony, bo tym żelem umyje całe ciało i włosy bez obawy o podrażnienia, a dzięki olejowi sezamowemu skóra będzie również nawilżona. Zawiera 99% składników pochodzenia naturalnego, jest wegański, bez parabenów, silikonów, parafiny i olejów Mineralnych.
1
Pojemność: 200 ml., cena: ok 16 zł
2. ELITE SPA rękawica do peelingu Myślę, że nie wszyscy Panowie wiedzą, co to peeling do ciała i znaczna większość nawet dla miłości swojego życia za żadne skarby nie nałoży na siebie cukru, czy soli! Ale taka drapiąca rękawica używana zamiast gąbki może bardzo przypaść do gustu Twojemu partnerowi , a Ty pokochasz ją za działanie antycellulitowe! Pojemność: 1 szt., cena: 20 zł
3. BIELENDA CBD CANNABIDIOL Emulsja do mycia twarzy nawilżającodetoksykująca cera mieszana i tłusta Faceci zdecydowanie chętniej użyją kosmetyków z olejkiem z nasion konopii niż na przykład z olejkiem różanym! Ta emulsja genialnie wycisza niedoskonałości i reguluje wydzielanie sebum. Opakowanie z pompką jest bardzo poręczne, a sam kosmetyk pomimo właściwości detoksykujących nie ściąga i nie wysusza skóry. Bardzo udany produkt unisex o “męskim” zapachu. Pojemność: 150g. Cena: 16zł
78
2
uroda
4. DERMIKA 100% FOR MEN Wygładzający skórę krem przeciw zmarszczkom 40+ dzień/noc Jeśli już uda się przekonać chłopaków do używania kremu do twarzy, to umówmy się, że to będzie jeden krem i na dzień i na noc. Dlatego ważne żeby był świetny i dobrze spełniał swoją rolę. Ten od Dermiki nie tylko nawilża, napina skórę, działa przeciwzmarszczkowo, stymuluje produkcję kolagenu, to jeszcze wzmocnia barierę ochronną skóry którą może osłabić codzienne golenie.
4
Pojemność: 50 ml. Cena: 55 zł.
5. ORIGINS, Plantscription Anti-aging Eye Treatment, Krem pod oczy
5
Ten krem pod oczy jest po prostu genialny, a jego działanie widać od razu, dlatego nikogo nie trzeba długo namawiać do używania go. Widocznie niweluje “kurze łapki”, cienie oraz linie pod oczami, a nawet opadające powieki! Pojemność: 15 ml. Cena: 199 zł
6. SEPHORA COLLECTION, Maseczka do twarzy w sztyfcie Ze względu na łatwość aplikacji i brak konieczności “babrania się”, jest spora szansa, że nawet najbardziej oporne egzemplarze sięgną po tę maseczkę. Węglowa maska złuszczająco oczyszczająca potrzebuje zaledwie pięciu minut, by rewelacyjnie oczyścić i wygładzić skórę. Pojemność: 25g. Cena: 39 zł.
7. Gosh HYGGE krem do rąk i ciała
6
Wyrobienie sobie nawyku natłuszczania rąk nie należy do najłatwiejszych, ale może w tym pomóc ustawienie balsamu zaraz obok mydła, lub na nocnym stoliku. Opakowanie z pompką zyska uznanie nawet najbardziej leniwych, ponieważ można je obsłużyć jedną ręką! Nietłusta, ale mocno nawilżająca formuła od Gosh pachnie świeżo i naturalnie. Wśród składników znajdziecie głownie te pochodzenia naturalnego takie jak masło shea, olej jojoba, organiczny olej ze słoneczników i witaminę B3. Pojemność: 500 ml. Cena: 43 zł.
7
8. Captain Fawcett balsam do ust Jesień, zima i przeziębienie to największy wróg zadbanych ust, także tych męskich, a może szczególnie tych, dlatego, że faceci nie lubią pomadek. No chyba że nie będzie się świeciło, kleiło, nie będzie tłuste, będzie bezbarwne i będzie pachniało “po męsku”. Takie właśnie jestbalsam od Captain Fawcett i myślę, że prócz męskich ust skradnie też serca niejednej babki. No i ten zapach rozmarynu, mięty pieprzowej i cytryny jest obłędny, a skład lepszy niż niejednej kobiecej pomadki! Pojemność: 10 ml. Cena: 37 zł
8 79
testujemy kosmetyki
Podkład Mineralny SPF 10 Ecoloré Velvet Soft Touch Róż mineralny Ecoloré Eve’s Eden O mineralnych kosmetykach do makijażu słyszałam dużo i głównie bardzo dobrze, ale nigdy nie było mi z nimi po drodze. Pewnie głównie dlatego, że u mnie makijaż ustępuje miejsca pielęgnacji i poświęcam mu zdecydowanie mniej uwagi, i czasu. Słyszałam też, że “minerałki” nie są najłatwiejsze we współpracy i potrzebują trochę wprawy, te plotki też skutecznie odciągały w czasie nasze pierwsze spotkanie. Jednak kiedy poszłam na krakowskie ekotyki stwierdziłam, że to najlepszy moment, żeby się przemóc, bo są Panie specjalistki, które dobiorą idealny odcień, bo dowiem się jakich narzędzi potrzeba i nauczę tym zachwalanym cudem posługiwać. Tak rozpoczęła się moja przygoda z marką Ecolorè i mineralnymi kosmetykami w ogóle.
WYGLĄD I APLIKACJA Podkład: ����� Róż: ����� Zarówno podkład jak i róż został zamknięty w przezroczystych, plastikowych, pojemniczkach, wyposażonych w małe sitko ułatwiające wydobycie odpowiedniej ilości produktu. Na obu wieczkach znajdziecie logo firmy, na podkładzie w żółtym, na różu w różowym kolorze. Dodatkowo wewnątrz opakowania znajduje się blokada , która
80
uniemożliwia wysypanie się kosmetyków. Jak już wspomniałam powyżej to właśnie aplikacja potrafi przysporzyć najwięcej kłopotów z tym typem produktów. Zacznijmy od tego, że skóra przed nałożeniem kosmetyków mineralnych powinna być czysta i nawilżona, mam wrażenie, że dobór kremu nie powinien być przypadkowy! U mnie najlepiej sprawdził się lekki krem na dzień, który wchłaniał się dość szybko, nie pozostawiając tłustego filmu, ale z olejami w składzie. Wtedy podkład miał najlepszą przyczepność, pięknie „wchodził” w skórę, stapiał się z nią i zastygał na cały dzień. Jak
wygląda aplikacja? Po użyciu odpowiedniego kremu otwieramy podkład, przekręcamy blokadę i na wieczko wysypujemy odrobinę produktu. Następnie gęstym pędzlem nabieramy niewielką ilość, strzepujemy nadmiar nad wieczkiem i stemplującym ruchem nakładamy na twarz, by następnie kolistymi ruchami rozpocząć wcieranie minerałków w buzię - efekt krycia możemy pogłębiać kolejnymi warstwami. Aplikacja trwa dłużej niż w przypadku tradycyjnego podkładu, no i dopóki nie nabierzemy wprawy, będziemy robić trochę bałaganu. W przypadku różu, aplikacja wygląda iden-
testujemy kosmetyki
tycznie, tyle tylko, że polecam nabierać go odrobinę mniej i mocniej rozcierać, żeby nie osiągnąć przerysowanego efektu.
DZIAŁANIE
KONSYSTENCJA, ZAPACH I KOLOR
Jak już wspominałam to moje pierwsze doświadczenia z mineralnymi kosmetykami do makijażu, więc nie mogę porównać produktów Ecolorè do innych tego typu. Podkład ze względu na swoją konsystencję świetnie sprawdzi się nie tylko w przypadku tłustych i mieszanych, ale również suchych i wrażliwych cer. Pomimo możliwości budowania krycia, mam wrażenie, że posiada raczej średni poziom maskowania. Oczywiście, aby uzyskać pełne krycie możemy dołożyć kolejną warstwę podkładu, ale w moim odczuciu wygląda to mało naturalnie. Przy zbyt dużej ilości kosmetyku niestety możemy uzyskać efekt maski, bo produkt nie zblenduje się dobrze i jeśli jest go za dużo lubi wejść w rozszerzone pory, podkreślając je. Nie sądzę, żeby podkład był w stanie przykryć znaczne zmiany skórne czy trądzik, ale z drugiej strony będzie rewelacyjny dla właśnie takich cer, ze względu na swoje właściwości antybakteryjne i oddychające. Nie zapcha, a dodatkowo nawet pomoże w leczeniu! Niesamowicie podobało mi się satynowe wykończenie, które podkład pozostawiał na skórze. Jestem zwolenniczką delikatnego makijażu, nie mam większych problemów z cerą, a niespodzianki wyskakują bardzo rzadko, dlatego na podkład nie nakładałam już żadnego pudru, zupełnie nie było takiej potrzeby! Buzia była przepięknie rozświetlona, wygładzona, miało się wrażenie wypoczętej i zdrowej skóry! Nie zgodzę się z opinią, że makijaż mineralny jest niewidoczny, widać, że mamy nałożony produkt, ale jest to bardzo subtelny, elegancki look. Zebrałam dużo komplementów na temat mojej cery, kiedy używałam tych dwóch kosmetyków! Podkład - jeśli zostanie odpowiednio nałożony - potrafi bez poprawek przetrwać cały dzień! Mam tendencję ścierania podkładów z twarzy, przez dotykanie jej, tu tego problemu nie było! Róż Eve’s Eden bardzo spodobał mi się, nie tylko ze względu na nietypowy odcień ale również przez małe rozświetlające drobinki. Miałam nadzieję, że będzie to produkt typu 2 w 1, i o ile funkcja różu jest spełniona w stu procentach, to drobinki gdzieś uciekają i ten efekt rozświetlenia jest bardzo delikatny, a szkoda! Róż podobnie jak podkład utrzymuje się swietnie, pięknie możemy nim wymodelować kości policzkowe. Jedna warstwa daje naturalny dziew-
Podkład: ����� Róż: ����� Obydwa produkty mają sypką, bardzo delikatną konsystencję i są bezzapachowe. Miałam tą przyjemność, że odcienie zostały dla mnie wybrane przez specjalistę marki, podczas prezentacji na wspomnianych już ekotykach. To niezwykle ważne, a w przypadku kosmetyków mineralnych kluczowe, by kolor podkładu był świetnie dobrany, w innym wypadku nie stopi nam się idealnie ze skórą. Moim odcieniem jest 02 Nude i jest to przepiękny blady odcień z żółtymi podtonami, który nie ciemnieje w ciągu dnia i nie ściera się z twarzy aż do demakijażu! Róż Eve’s Eden to obłędny, brudny odcień różu z kroplą brzoskwini. Bardzo długo szukałam takiego właśnie koloru, a ten dodatkowo posiada w sobie rozświetlające, ale nie tanie i nie nachalne drobinki. Produkty te przypadną do gustu minimalistkom, bo można nimi zbudować cały makijaż! U mnie róż gościł także na powiekach i spisywał się tam na medal, pamiętajcie tylko, żeby na powieki nałożyć wcześniej bazę.
SKŁAD Podkład: ����� Róż: ����� Jak na dobre kosmetyki naturalne przystało, produkty ecolorè mają fantastyczne składy. Znajdziecie w nich mikę, dwutlenek tytanu, tlenek cynku, kaolin, sterynian magnezu, tlenek cyny i krzemionkę. Mika oprócz nadawania pudrom lekkości, ułatwia ich rozprowadzanie, a skórze nadaje delikatny błysk, który nie tylko ożywia, ale również optycznie wygładza zmarszczki. Tlenek cyny natomiast powleka mikę i odbija światło w sposób który podbija kolory. Kaolin, czyli biała glinka jest sprzymierzeńcem cery tłustej, ze względu na swoją zdolność absorbowania wilgoci i tłuszczy, a tlenek cynku prócz antybakteryjnej funkcji sprawdza się również jako doskonały, naturalny filtr UVA i UVB.
82
Podkład: ����� Róż: �����
częcy rumieniec, ale za pomocą kolejnych warstw możemy ten efekt zintensyfikować.
STOSUNEK CENY DO JAKOŚCI Podkład: ����� Róż: ����� Za 10 g podkład zapłacicie ok 70 zł, trzeba zauważyć, że jest to kosmetyk, który zastąpi Wam również puder, a w moim przypadku również korektor. Posiada filtr przeciwsłoneczny i jest bardzo wydajny. Pełnowymiarowy róż ma pojemność 4 g i kosztuje ok. 40 zł. Gdyby efekt rozświetlenia był mocniejszy uznałabym to za świetną okazję, ale w tej samej cenie znajdziemy inne róże, które tą funkcję spełniają. Jednak to ciągle atrakcyjna cena za bardzo dobry, naturalny róż o przepięknym kolorze!
OCENA KOŃCOWA Podkład: ����� Róż: ����� Ocena podkładu i różu od Ecolorè, to właściwie ocena kosmetyków mineralnych w ogóle, ponieważ to moje pierwsze spotkanie z nimi. Jestem absolutnie zachwycona efektem, jaki możemy tymi kosmetykami wyczarować. Bardzo eleganckie wykończenie makijażu, piękne odcienie podkładów których jest kilkanaście i bez wątpienia każdy znajdzie idealny dla siebie odcień! Trwałe, naturalne, a do tego wszystkiego o właściwościach pielęgnacyjnych, pozwalające skórze oddychać! Jest tylko jedno “ale”, choć będzie ono dotyczyć tylko takich leni jak ja. Czas. Nakładanie kosmetyków mineralnych trwa, robienie poprawek w ciągu dnia nie jest łatwe, a sama aplikacja wymaga wprawy. Jednak nawet największy makijażowy ignorant może polubić ten rytuał, bo efekt jest wart każdej minuty! W moim przypadku te kosmetyki rozbudziły jakąś cudną, dziecięcą radość z malowania się, ale pomimo wszystkich niezaprzeczalnych plusów, jeśli rano nie dysponuję odpowiednią ilością czasu, nie porywam się na makijaż kosmetykami mineralnymi, bo z nimi co nagle to po diable.
e n l a n o sj e f o r P a n k ę i p e z c i obl W PROGRAMIE WYDARZENIA:
• 10 SESJI EDUKACYJNYCH – gorące tematy branży beauty: Stylizacja rzęs i paznokci, make-up, zaawansowana pielęgnacja, makijaż permanentny, medical beauty, podologia, trychologia estetyczna, biznes i rozwój osobisty, edu – pierwsze kroki w biznesie beauty, kosmetologia w praktyce – najnowsze zabiegi pielęgnacyjne i aparaturowe. • Ponad 90 paneli dyskusyjnych, wykładów, pokazów i warsztatów z ekspertami-praktykami z Polski, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Kanady, Ukrainy, Francji, Włoch i USA. • Solidna dawka profesjonalnej wiedzy i urodowych inspiracji.
W CZĘŚCI TARGOWEJ CZEKA NA WAS:
fot: Karolina Harz, make-up: Marcin Szczepaniak, modelka: Marzena More, stylizacja: Eliza Łazarczyk, włosy: Michał Piłatowski
• ponad 600 najlepszych polskich i światowych marek kosmetycznych • branżowe premiery i specjalne oferty cenowe • inspiracje, nowości i zakupowe szaleństwo
Najlepsze ceny biletów i karnetów
do 4 listopada
SPONSOR:
SPONSOR STREFY NAILS:
PARTNERZY:
www.lne.pl
uroda
URODOWY ZERO WASTE Niemal do znudzenia, przy każdej możliwej okazji zamęczam Was kosmetycznymi inspiracjami, jak dbać o urodę, nie szkodząc przy tym planecie. Naturalne kosmetyki, odpowiedzialne kupowanie i recykling mogą znacząco wpłynąć na stan środowiska. Ale co z kosmetykami, które zalegają pochowane w szafkach, bo nie spełniły swojej funkcji, bo uczuliły? Zużyć się nie da, wyrzucić szkoda, oddać nie ma komu? Oczywiście każdy kiepski krem do twarzy może zastąpić nam krem do rąk, czy do stóp, ale nawet najbardziej nieudany krem, za który zapłaciliśmy sporo, będzie zwyczajnie szkoda w ten sposób zużyć. Poniżej przygotowałam dla Was mały przewodnik jak spożytkować kosmetyczne buble.
ŻEL POD PRYSZNIC / PŁYN DO KĄPIELI Jeśli zdecydujesz się na zmianę swojego myjadła na super naturalne lub zwyczajnie Twój nowy żel pod prysznic jest zbyt rzadki, uczula Cię, albo jego zapach Cię drażni nie wyrzucaj go! Z powodzenie sprawdzi się jako detergent do mycia podłóg, a intensywny zapach kosmetyków do mycia może dodatkowo zastąpić odświeżacz powietrza! Nie jesteś zadowolona z olejku do mycia? Twoja drewniana podłoga umyta nim zyska piękny połysk, możesz nim również wypolerować drewniane meble, dzięki czemu kurz będzie się rzadziej osadzał! ODŻYWKA / MASKA DO WŁOSÓW Znalezienie idealnej odżywki do włosów często niesie za sobą niezliczoną ilość prób. Co zrobić z tymi kosmetykami, które nie sprawdziły się na Waszej głowie? Nie wszystkie włosy na Twoim ciele są tak bardzo wybredne, bo też nie wszystkie są maltretowane koloryzacją, stylizacją i tym podobnymi. Maski do włosów są genialnymi produktami do golenia! Maska zmiękcza włoski i ułatwia depilację, a przy tym znacząco zmniejsza podrażnienia skóry. Natomiast odżywka do włosów potrafi uratować wełniany sweter, który skurczył się w praniu. Namocz sweter, wystarczy tak, by woda go przykrywała i dodaj sporo odżywki do włosów, Pozostaw na kilka minut, by odżywka zmiękczyła wełnę, naciągnij go do porządanego kształtu, odciśnij wodę i wysusz na płasko.
84
SZAMPON Uczulający szampon możesz wykorzystać do mycia pędzli, pamiętaj tylko, żeby je po takiej kapieli dobrze wypłukać. Mocno nawilżające szampony potrafią pozostawić na pędzlach osad, który może wpłynąć na makijaż, lub reagować z innymi produktami. PEELING Jeśli peeling nie sprawdza się na twojej twarzy, oczywiście możesz zrobić nim masaż ciała, ale nie zapominajcie też o skórze głowy! Peeling skóry głowy wspaniale pobudza krążenie i stymuluje wzrost nowych włosów! Może też pomóc w pozbyciu się łupieżu i w regulacji wydzielania sebum. PODKŁAD Zbyt ciemny, czy za jasny podkład możesz zmiksować z innym odcieniem i w ten sposób dać mu drugie życie, to oczywiste, ale co jeśli kosmetyk nie służy i szkodzi naszej cerze? Zmieszaj go z balsamem i stwórz swój autorski krem bb do ciała, który pozwoli ukryć niedoskonałości i ujednolicić koloryt. OLEJE Z olejami sprawa również nie należy do najłatwiejszych. Oleje potrafią albo za słabo nawilżać, albo obciążyć nadmiernie włosy, wchłaniają się też zdecydowanie dłużej niż na przykład balsamy do ciała i pomimo ich zbawiennego wpływu na skórę, często idą w odstawkę na rzecz produktów “łatwiejszych w obsłudze”. Ale przy niewielkim nakładzie pracy możemy skorzystać
z drogocennego nawilżenia i to w trybie express. Wystarczy do pustego opakowania wsypać gruboziarnistą sól, lub cukier i zalać niechcianym olejem. Taki domowy peeling jest genialny do stóp, dłoni i całego ciała, bo oprócz właściwości zdzierających widocznie ujędrni i nawilży skórę. PŁYN DO DEMAKIJAŻU Nie musisz wyrzucać płynu do demakijażu, czy płynu micelarnego nawet jeśli Cię uczula i nie jesteś w stanie używać go do twarzy. Sezon jesienno-zimowy nie jest najłatwiejszy dla naszych kurtek, szalików i wszystkiego co styka się z naszą wymalowaną twarzą. Płyn micelarny pozwoli usunąć plamy pudru z kołnierzyków i ubrań w szybki sposób bez konieczności zapierania. KREM Przesuszona skóra dłoni i pięt przyjmie każdy krem, nawet ten za kilka stówek :) Dzięki nietrafionym kremom do twarzy wyrobiłam sobie jeden z najlepszych urodowych nawyków, zaczęłam systematycznie kremować szyję i dekolt. W normalnych okolicznościach zawsze z lenistwa, lub pośpiechu nie skupiałam się zbytnio na nawilżaniu tych rejonów, wychodząc z założenia, że jeszcze nie potrzebuję, bo skóra jest napięta i nie muszę się o nią specjalnie troszczyć, ale po kolejnym nietrafionym kremie do twarzy wklepanym w te rejony widzę, znaczną różnicę w kondycji tej bardzo delikatnej skóry. No i jest to zdecydowanie lepszy pomysł niż zużycie go do pielęgnacji stóp. ADRIANA GOŁĘBIOWSKA
wydarzenia
EKOTYKI Targi Kosmetykรณw Naturalnych
zdj. mat. organizatora
21-22.09.2019 Paล ac Czeczotka Krakรณw
86
mysł z y m za pobud
y
Galeria Krakowska, I piętro ul. Pawia 5, 31-154 Kraków tel. 12 628 72 52 restauracja@miyakosushi.pl www.miyakosushi.pl dołącz do nas
fot. grycan.pl
newsy
NAJSKRYTSZE MARZENIA WEGAŃSKIEJ DUSZY Polska marka produkująca lody zdecydowała się na wprowadzenie do oferty roślinnych lodów. Na razie tylko w trzech smakach, ale mimo to oferta wygląda niezwykle atrakcyjnie. Smak nr 1, czekoladowe z ziarnami kakaowca i z kawałkami czekolady, robione na bazie mleka kokosowego i ryżowego, słodzone ksylitolem i syropem daktylowym. Drugi - wanilia na bazie mleka kokosowego i ryżowego, z dodatkiem orzechów nerkow-
ca, wanilii bourbon, słodzone ksylitolem i syropem z agawy. Ostatnim smakiem jest ukochane przez wszystkich wegan, masło orzechowe. Na bazie mleka kokosowego, palonych i mielonych orzeszków archaidowych, słodzone ksylitolem i syropem daktylowym. Jak widać, lody będą nie tylko wege, ale też zdrowsze niż zwyczajne. Na deser - opakowania są w pełni papierowe. Czego chcieć więcej?
fot.giapo.com
Po długich miesiącach skrupulatnego relacjonowania wszystkich wegańskich wynalazków i ulepszeń, jakie wprowadzają do swoich ofert słynne międzynarodowe marki, mogę z radością powiedzieć, że nadszedł czas kiedy my, Polacy, nie musimy już czekać na „odpowiednik” zagranicznych, wegańskich smaczków. Do akcji wkroczył Grycan.
LODY TAKIE, ŻE PALCE LIZAĆ Pozostając w tematyce lodowej, w końcu nikomu nie zaszkodzi krótkie wspomnienie lata, oto kolejny zaskakujący projekt. Innowacje są w końcu jednym z filarów świata XXI wieku. Lody, jakie są, każdy widzi - w pudełku, na patyku, w rożku, ewentualnie w pucharku. Zawsze podaje się je tak samo, a idąc do lodziarni, nikt nic więcej nie
88
oczekuje. W końcu najważniejszy jest smak. To właśnie postanowiła zakwestionować nowozelandzka lodziarnia Giapo. Opracowała alternatywną metodę serwowania tego deseru. Lody od Giapo możesz zjeść... prosto z palca. Rożki zostały wykonane z podwójnej warstwy wafla i zabezpieczone czekoladą – tak, aby nie stopić się na palcu. W ten
sposób możemy wybrać kilka smaków (przykładowo 5, po jednym na każdy palec) i cieszyć się nimi jednocześnie, a nie po kolei, jak to bywało dotąd. Pytanie tylko, czy walory estetyczno-technologiczne nie przewyższają tych smakowych…
newsy fot. sakwabag.com
PLASTIK TO PRZESZŁOŚĆ, POZNAJCIE SAKWĘ Niedawno rozpoczęła się wielka rewolucja w dziedzinie ekologii. 1 września weszło w życie prawo, wedle którego wszystkie torebki plastikowe w supermarketach mają być płatne minimum 20 gr. + VAT. Zmniejszenie zużycia plastiku to już nie kaprys, tylko konieczność. Zdaniem ekologów i aktywistów, wprowadzona zmiana nie
wystarczy jednak, by zobaczyć poprawę. Konieczne są kroki bardziej radykalne. Opinię tę podziela Katarzyna Buc, założycielka marki Sakwabag. Firma produkuje wielorazowe, ekologiczne woreczki, które mamy nosić ze sobą do sklepu, aby nich przenosić owoce czy warzywa. Jednorazowe, plastikowe “zrywki” pozostają bowiem, mimo
zmiany w prawie, bezpłatne. Na chwilę obecną wielorazowe sakiewki można kupić w ponad 70 sklepach z żywnością ekologiczną w całej Polsce, tak, by każdy, kto chce być bardziej eco, mógł swobodnie wprowadzić tę zmianę w swoje życie. Czy to realna szansa na przemianę ekologiczną Polaków? Miejmy nadzieje, że tak.
Restauracja Taco Mexicano Kraków , ul. Poselska 20 tel.: 12 421 54 41 www.tacomexicano.pl
MEKSYKAŃSKA LEGENDA W CENTRUM KRAKOWA.... ZAPRASZAMY DO SPRÓBOWANIA NOWYCH DAŃ IDEALNYCH NA CHŁODNE DNI... Choriqueso z salsą blanca o dowolnej ostrości Ognisty Fajitas Monterrey z kurczakiem i grillowaną papryczką jalapeńo A na deser oryginalny meksykański sernik z polewą truskawkowo-pomarańczową
OD PONIEDZIAŁKU DO PIĄTKU W GODZINACH OD 12 DO 18 ZAPRASZAMY NA HAPPY HOURS!
89
szpilki w kuchni
UGRYŹ SWĄ MĘSKOŚĆ Cała prawda o testosteronie Bogowie, Herosi, Rycerze – Bohaterowie Wszechczasów. Większość w męskiej odsłonie. Dlaczego tak? Wiele kart historii opowiada o cnocie męstwa i odwagi, bohaterstwie w walkach, aktach miłości pełnych pieszczot o długich, łóżkowych przepychankach. Historia w pełnym obrazie buduje i przedstawia hierarchię płci w oparciu o męską dominację i jej siłę fizyczną, której my kobiety zmuszone byłyśmy się poddać. To wszystko zasilane niepokornym, męskim hormonem.
zdjęcia: arch. autorki
TESTOSTERON – Nadzienie męskości Od zawsze wiadomo było, że testosteron jest hormonem wpływającym na szeroko rozumianą męskość. Jest generatorem m. in. siły i sprawności seksualnej. Choć do tej pory myśleliśmy, że to właśnie on odpowiada za typowe męskie zachowanie, to dziś poznajemy jednak nieco inną prawdę. Najnowsze badania mówią, że to żeński estrogen, produkowany w niewielkich ilościach przez testosteron, wzmacnia męski kościec oraz serce. Żeński czynnik jest zapalnikiem testosteronu. Jego deficyt w ciele mężczyzny staje się powodem niepłodności. Można stwierdzić, że to żeńskie hormony tworzą z facetów prawdziwych macho. Tak czy inaczej jesteśmy od siebie zależni. Z pewnością powinniśmy to dostrzec i o to dbać.
nieBOSKI Hormon Są w życiu dwie główne rzeczy, którym nie jesteśmy w stanie zapobiec: bieg czasu oraz śmierć. Mamy natomiast bezpośredni wpływ na wypełnienie swojego czasu doświadczeniami oraz w pewnym sensie decydujemy o długości swojego życia. Codziennie świadomie wybieramy to, co jemy i jak spędzamy czas. Wiemy co jest dla nas dobre, a co szkodzi naszemu zdrowiu. Z każdą chwilą możemy dokonać wyboru. To ja jestem za siebie odpowiedzialny! Podobnie jest z testosteronem. Choć zawsze wydawał się boskim hormonem, to jest niestety zwykłym śmiertelnikiem, z historią okresu świetności. Tylko czas nie jest jego sprzymierzeńcem, wszystko inne to kwestia naszej wiedzy, decyzji i odpowiedniej profilaktyki.
90
Wiadomo, że wpływ na poziom testosteronu w organizmie mają takie czynniki jak: waga, wiek, ruch i kondycja. Mężczyźni zmagający się z nadwagą i otyłością z pewnością zauważą u siebie zmniejszoną chęć na seks, a przede wszystkim - gorsze samopoczucie, dlatego tak ważne jest pilnowanie prawidłowej diety i aktywności fizycznej. Im starszy mężczyzna, tym niższy poziom hormonu i mniejszy przyrost jego stężenia, nawet po bardzo intensywnych ćwiczeniach, a także odpowiednio dobranej diecie. Pewne decyzje trzeba podjąć w czas! Zrób to dziś! To od Ciebie w dużej mierze zależy czy przedłużymy mu żywotność, czy pozwolimy uśpić w chwale krótkich epizodów.
Uwierzysz, jeśli spróbujesz
dząc je stale w konsekwentnej diecie osiągniesz rezultaty już po kilku tygodniach. • produkty, które są źródłem pełnowartościowego białka (mięso drobiowe i chude czerwone mięso, nabiał, jajka) • produkty bogate w kwasy omega-3 i 6, czyli głównie ryby morskie, takie jak śledzie, makrela, łosoś, tuńczyk, dorsz czy szprot oraz owoce morza – ostrygi i krewetki. Są uznawane za afrodyzjaki nie tylko ze względu na wysoką zawartość cynku, fosforu, magnezu i potasu, ale również za wyrafinowany smak • zielone warzywa, takie jak brokuły, sałata, szpinak, kapusta, natka pietruszki, szparagi, brukselka. Zawierają mnóstwo przeciwutleniaczy, które spowalniają procesy starzenia i znacznie poprawiają jakość męskiego nasienia • nasiona i orzechy, a w nich pestki dyni, słonecznika, orzechy włoskie, nerkowce i migdały; wspaniałe źródło beta-karotenu oraz cynku • przyprawy, takie jak gałka muszkatołowa, imbir, goździki i chili, czosnek, kardamon; które mają bardzo silne właściwości rozgrzewające, powodują lekkie przekrwienie narządów płciowych i wspomagają krążenie krwi • owoce – brzoskwinie, ananasy, jeżyny, maliny, jagody, morele i pomarańcze, figi, które są lekkostrawne i pożywne. Dodatkowo sprawią, że sperma będzie słodsza. • CUKIER – wróg testosteronu! Dzięki wprowadzeniu do kuchni chociaż części z tych składników z pewnością poprawi się wigor każdego faceta. Jeśli szukasz inspiracji jak je zastosować już dziś, przedstawiam 3 proste przepisy na afrodyzyjne dania, które zasmakują największym twardzielom.
Poniżej przedstawiam listę bezcennych produktów dostępnych dla każdego. Je-
K A R O L I N A K O WA L E W S K A
Czy będzie Cię stać? Bądź twardy, życie jest jedno! Pamiętaj! Odpowiedni poziom testosteronu, to zdrowe serce, niezawodna kondycja, równowaga emocjonalna, optymizm na życie, siła i ogólna witalność. Odpowiedni poziom testosteronu, to przede wszystkim dobre nawyki żywieniowe i aktywność fizyczna.
Włącz je już dziś i stań się rycerzem nocy! Osobiście polecam cudowne afrodyzjaki, których moc jest nieoceniona. Na talerzu doskonałego kochanka powinny jak najczęściej gościć jaja, szparagi, owoce morza, awokado, wołowina, seler w każdej postaci, smardze, pstrągi, sardynki, orzechy włoskie i czekolada. W starożytnej Grecji silnie działającym i praktykowanym afrodyzjakiem była również marchewka bogata w witaminy C i E oraz beta-karoten.
SKŁADNIKI (2 PORCJE):
• polędwica z dorsza (400g) • pęczek zielonych szparagów • 200g czarnego ryżu • 1 papryczka chili • 2 cebule szalotki • 200 ml czerwonego wytrawnego wina • pół łyżeczki szafranu • 3 żołtka • 2 łyżki białego octu winnego • 150g masła • 0,5 pęczka posiekanego estragonu • świeżo zmielony pieprz, sól, oliwa Ryż ugotować w osolonej w stosunku 1:2. (25- 30 min). Zagotować wodę na szparagi, dodać cukier i sól. Szparagi obrać (odłamać twardą końcówkę) i zblanszować przez 3-4 min. Posiekać szalotkę i podsmażyć na odrobinie oliwy. Gdy się zeszkli, do-
dać posiekaną papryczkę chili, ryż oraz szafran. Wszystko delikatnie podsmażyć, dolać wino, gotować aż cały alkohol odparuje. Całość doprawić solą i świeżo zmielonym pieprzem. Drugą szalotkę posiekać. W rondelku zagotować ocet z szalotką, estragonem i łyżką wody. Gotować, aż płyn zmniejszy objętość o połowę. Wystudzić. Roztopić masło, musi być gorące. Żółtka ubić ze szczyptą soli. Gdy zwiększą objętość i staną się białe, cienkim strumieniem dolewać gorące masło. Ubijać aż sos stanie się kremowy. Na koniec dodać odparowany ocet z szalotką i estragonem. Doprawić świeżo zmielonym pieprzem. Polędwicę z dorsza podzielić na 2 kawałki, oprószyć solą i pieprzem i usmażyć na kilku łyżkach oliwy. Szparagi podsmażyć na grillowej patelni. Całość serwujemy oprószone świeżo zmielonym pieprzem.
szpilki w kuchni
POLĘDWICA Z DORSZA, CZARNY RYŻ Z NUTĄ SZAFRANU, ZIELONE SZPARAGI I SOS BERNEŃSKI
PROSTE I SZYBKIE ZIELONE CURRY Z KREWETKAMI I JAŚMINOWYM RYŻEM SKŁADNIKI (2 PORCJE):
• opakowanie surowych krewetek (10-12 sztuk)
• puszka mleka kokosowego • 150g groszku cukrowego • 1 marchewka pokrojona w słupki • 1 szalotka, 2 ząbki czosnku • pół papryczki chili, mały kawałek imbiru • 2 trawy cytrynowe • 2 łyżki zielonego curry • sok z limonki • łyżeczka brązowego cukru • sos sojowy • kilka listków świeżej kolendry • pół czerwonej papryki • ryż jaśminowy do podania • 2 łyżki oleju rzepakowego
Krewetki obrać z pancerzy, zamarynować w posiekanej kolendrze i kilku plasterkach posiekanego chili. Odstawić. W rondelku podsmażyć posiekany czosnek, imbir i chili. Dorzucić pokrojoną w pióra szalotkę i zeszklić. Dołożyć pastę curry i całość jeszcze chwilę podsmażyć. Wlać mleko kokosowe, wrzucić zgniecioną trawę cytrynową, zagotować. Do garnka dorzucić marchewkę, paprykę, a po 4 minutach - groszek cukrowy. Krewetki grillować na rozgrzanej grillowej patelni z odrobiną oleju rzepakowego. Gdy warzywa zmiękną (mają być al dente) dorzucić krewetki, doprawić całość cukrem, sosem sojowym i sokiem z limonki. Podawać z ugotowanym jaśminowym ryżem. Całość posypać listkami kolendry.
SAŁATKA Z MELONEM, SZYNKĄ PARMEŃSKĄ, TRUSKAWKAMI I GORGONZOLĄ SKŁADNIKI (2 PORCJE):
• mix sałat (roszponka, rukola, sałata rzymska, radicchio, szczawik)
• 100g sera gorgonzola • 10 plastrów szynki parmeńskiej • kawałek melona • wiórki sera pecorino • garść pestek słonecznika • kilka truskawek
SOS: - łyżeczka musztardy dijon - ząbek czosnku - łyżeczka miodu -sok z połowy pomarańczy - oliwa - sól i świeżo zmielony pieprz
Wszystkie składniki, oprócz oliwy, wrzucamy do miseczki, mieszamy rózgą. Cienkim strumieniem wlewamy olej i mieszamy, aż powstanie lśniąca i gęsta emulsja. Pestki słonecznika prażymy na rozgrzanej patelni, aż staną się lekko brązowe. Sałaty mieszamy z sosem, melona owijamy plastrami szynki. Serwujemy z pokrojonymi truskawkami, pokruszoną gorgonzolą, dekorujemy wiórkami pecorino i pestkami słonecznika. 91
fotografia kulinarna
ZDJĘCIA, KTÓRE PODRAŻNIAJĄ PODNIEBIENIE Jedzenie dla Artema Haranina jest czymś więcej, niż tylko potrawą do konsumpcji. Fotografowane przez niego dania przypominają dzieła sztuki, swego rodzaju współ-
92
czesną martwą naturę, która syci nie tylko zmysły smaku i powonienia, ale przede wszystkim nasz wzrok. Zobaczcie zdjęcia,
które udowadniają, że fotografowanie kulinariów może być sztuką. @artem85ways
PROSECCO
IS ALWAYS THE ANSWER AND WE HAVE GOT PROSECCO!
ZAPRASZAMY CIĘ DO WYPRÓBOWANIA NASZEJ NOWEJ LINII PIW I WIN
eco life
JEDZENIE INTUICYJNE
fot. rawpixel.com / Pexels
Ważne jest dla mnie świadome podejście do jedzenia oraz jedzenie intuicyjne. Co to dokładnie znaczy? Jest wiele zakorzenionych mitów i zasad, których trzymamy się nawet nieświadomie. Nie są dobre, jedyną zasadę którą warto kierować się w swojej diecie jest zdrowy umiar. Mam nadzieję, że ten wpis przybliży Wam ideę jedzenie intuicyjnego.
94
1. POZBĄDŹ SIĘ PRZYWIĄZANIA DO DIETY Szczególnie kobiety mają takie przekonanie, że muszą schudnąć. Wyjście z błędnego koła diet, których jest mnóstwo, jest niezbędne. Popularne diety w dłuższej perspektywie nie są realne do wprowadzenia na całe życie. To powinno dać nam do myślenia. Krótkotrwałe diety nie są dobrym rozwiązaniem, lepiej nauczyć się jeść zdrowo i poradzić sobie w problemem sezonowego tycia. Utrzymanie stałej wagi nie jest takie trudne, kiedy jesteśmy zdrowi, poznamy zasady funkcjonowania organizmu i jemy tyle ile potrzebuje organizm. Nie czytaj artykułów o kolejnych dietach cud, niskokaloryczne diety nie działają. Może szybko schudniesz, ale jeszcze szybciej odzyskasz stracone kilogramy. To nie jest warte poświęcenia. Diety powodują, że metabolizm zwalnia, a Ty obsesyjnie myślisz o jedzeniu.
2. NIE BÓJ SIĘ GŁODU To uczucie można oswoić, w zasadzie powinniśmy jeść dopiero w momencie kiedy czujemy głód. Zanim pojawiło się przetworzone jedzenie, które zaczęliśmy spożywać w nadmiarze to właśnie głód wyznaczał kolejne posiłki. Twoje ciało wymaga odpowiedniej dawki energii i węglowodanów, żeby prawidłowo funkcjonowało. Niedobór kalorii jest mniej dotkliwy niż ich nadmiar, szczególnie tych pochodzących ze słodyczy czy bardzo tłustych potraw. Głód nie powinien nas zaskakiwać, jeśli wiesz że będziesz dłużej poza domem weź coś ze sobą. Możesz spakować lunch box, albo przekąski jeśli obiad będzie czekał na ciebie w domu.
4. ZRÓB RESET I NIE PODĄŻAJ UTARTYMI SCHEMATAMI Nie jedz po 18, owoce tylko w pierwszej połowie dnia, węglowodany tuczą, takich mitów krąży wiele. Nic z tego nie jest prawdą, dieta jest bardzo indywidualną sprawą. Tyje się głównie z powodu nadwyżki kalorii, jabłko czy banan przed snem nie zaszkodzą. Nie kieruj się zasadami kreowanymi przez kulturę diet, która ciągle się rozkręca. Przemysł nastawiony na odchudzanie jest jednym z najbardziej dochodowych. Fajnie gdyby udało się schudnąć raz na całe życie, ale do tego konieczna jest zmiana nawyków żywieniowych.
3. NIE DZIEL JEDZENIA NA DOBRE I ZŁE Nic nie jest czarno-białe. Nawet na zdrowiej diecie możesz czasem zjeść czekoladę, lody i nie do końca zdrowe desery/potrawy. Często to niedozwolone kusi najbardziej. Wzbudza poczucie straty i tęsknoty za czymś czego nie możemy spróbować. Łatwo może przerodzić się to w zachcianki, czy niekontrolowane obżarstwo. Uleganie pokusie daje poczucie winy, to błędne koło. Jeśli masz ochotę na coś słodkiego zjedz coś dobrego, kontroluj porcje i nie jedz słodyczy każdego dnia. Zdrowy umiar sprawdza się najlepiej.
5. DOBRZE SIĘ ODŻYWIAJ Odnajdź przyjemność w jedzeniu zdrowych potraw i naucz się przygotowywać ulubione potrawy w roślinnej odsłonie. Nie musisz całkowicie zmieniać diety na wegańską, ale jedz więcej warzyw i owoców. I jak najmniej przetworzonego jedzenia. Najlepsze posiłki to te przygotowane w domu z dobrych składników. Zdrowe odżywianie nie odbiera smaków, wręcz przeciwnie, odkryjesz ich znacznie więcej. Przetworzone jedzenie odbiera nam energię. Dieta nie musi być doskonała, żeby była zdrowa. Najważniejsze, żeby więcej miejsca zajmowały w niej zdrowe produkty.
Żelazko w kuchni
JADALNE CHWASTY Byłam ostatnio na spacerze edukacyjnym z Małgorzatą Kalembą-Dróżdż, która – oprócz tego, że napisała mnóstwo książek o smakowitych drzewach i jadalnych chwastach – to jeszcze potrafi pięknie opowiadać o tym, czy można zjeść jesion, ile czasu trzeba moczyć żołędzie, by udało się pozbyć tanin i dlaczego warto sfermentować liście mirabelki (na przykład wkładając je do zmywarki w zamkniętym słoiku) a później zrobić z nich aromatyczną herbatę. Do tej pory sądziłam, że jeśli wykorzystuję w mojej kuchni podagrycznik, bluszcz kurdybanek i kwiaty czarnego bzu, to jestem super.
Podczas spaceru z Gosią przecierałam oczy ze zdumienia i próbowałam tylu dziwnych przysmaków, że wrażeń wystarczy mi na kilka lat. Jadłam smażone liście szczawiu w słodkim syropie (całkiem niezłe), mazidło z czeremchy i ciasteczka zrobione między innymi z mąki „żołędziowej” (pycha!). Ponieważ przyszła jesień, miło coś ugotować i poeksperymentować. Postanowiłam zacząć od czegoś prostego, raczej spokojnego. Zrobiłam typowe ciastka owsiane, ale z dodatkiem żurawiny i… jarzębiny, a później gęsty i aromatyczny sos do makaronu, w którym wykorzystałam jajka, czosnek,
96
śmietankę, zmiksowane brokuły, a pod koniec dodałam trochę pudru… sosnowego. Puder sosnowy wykorzystywałam już wcześniej do czekolady i ciastek, teraz zrobiłam słoną wersję. Przepisy – zarówno na ciastka owsiane, jak i sos znajdziecie w mojej nowej książce kulinarnej, która ukaże się w kwietniu 2020 roku, więc na razie nie będę ich zdradzać! Tymczasem zapraszam Was na typowe jesienne śliwki z anyżową śmietanką, pokruszonym ciasteczkiem i odrobiną wanilii. PS. Wracając do herbaty z liści mirabelki, która ponoć pachnie i smakuje obłędnie.
Zgodnie z radą Małgorzaty, trzeba zerwać trochę liści, a następnie „zmęczyć” je tarmosząc w palcach. Później trzeba je sfermentować np. włożyć do słoika i zostawić go w nagrzanym samochodzie na cały dzień lub (również w zamkniętym słoiku) włożyć je do zmywarki i nastawić na standardowe mycie naczyń. Chodzi o to, by zarówno w aucie, jak i w zmywarce działała na nie wysoka temperatura. Później takie liście suszymy (jak zwykłą liściastą herbatę) i zalewamy wrzątkiem. Pozdrawiam Was jesiennie!
Żelazko w kuchni
ŚLIWKI ZAPIEKANE Z WANILIĄ, PODAWANE Z KRUSZONYM CIASTECZKIEM I ŚMIETANKĄ Te śliwki zawsze poprawiają mi humor, a zwłaszcza jesienią. Dni stają się krótsze, a człowiek – nie wiedzieć kiedy – przykleja się do fotela, swojego psa, książki, herbaty i… czegoś słodkiego. Śliwki z nutą wanilii pachną obłędnie już podczas zapiekania. A oto przepis!
SKŁADNIKI:
P R Z YG OTO WA N I E:
• ½ kg śliwek (najlepiej węgierek) • ½ szklanki wody • 1 łyżka masła • 1 łyżeczka cukru waniliowego • 4 duże herbatniki • 2 łyżki śmietanki kremówki • 1 łyżka serka ricotta • 1 łyżeczka miodu (lub więcej) • 2 łyżki ziołowo-anyżowego likieru Sambuca (lub więcej, jeśli lubicie ten smak) • Odrobina cynamonu
Śliwki płuczemy, drylujemy, kroimy na mniejsze kawałki (wedle uznania). Układamy w naczyniu żaroodpornym, podlewamy wodą i roztopionym masłem, posypujemy cukrem waniliowym i cynamonem. Pieczemy ok. 30 min. w temperaturze 200 st. C. Następnie studzimy, dodajemy pokruszone herbatniki i śmietankę anyżkową. Żeby ją zrobić miksujemy serek ricotta, śmietankę, 1 łyżeczkę miodu (lub więcej, w zależności od tego czy
wolicie słodszą, czy mniej słodką wersję) i likier anyżowy Sambuca (uwielbiam go!). Podajemy w miseczkach lub pożeramy od razu, jeszcze ciepłe.
97
na koniec
DZIAŁ MĘSKI Dawno, dawno temu, gdy nie było ani Facebooka, ani Googla, a homo sapiens komunikowali się przez telefony stacjonarne lub - o zgrozo - twarzą w twarz, podjęłam pierwszą męską decyzję w życiu. Postanowiłam zmienić szkołę. O ile sama procedura nie była zbyt skomplikowana, a rodzice nieletniej Harel bardzo pomocni, o tyle w przeddzień pierwszego gościnnego występu zmroziło mnie ze strachu. Nie bałam się ani nowych ludzi, ani całego procesu udowadniania, że dobrze się uczę (zmora nowych uczniów). Ja po prostu nie wiedziałam, jak chcę wyglądać.
HAREL Kr ytyk mody, autorka bloga HARELBLOG.PL
Mogłam być „starą sobą” i dać sobie spokój. Ale mogłam też zostać „kimś innym”, bo nikt mnie nie znał! I znów: po raz pierwszy w życiu stanęłam przed dylematem, co na siebie włożyć. Dziś sięgnęłabym po sprawdzony „mundurek”, ubrania, w których czuję się zawsze bosko. W wieku lat trzynastu bez większych oporów powędrowałam do… szafy taty. Wcześniej raczej nie sięgałam po męskie ubrania, eksplorując garderobę mojej mamy, ewentualnie swoją własną (o wiele mniej wówczas atrakcyjną). W niedzielę, dnia 14 listopada 1993 roku wyciągnęłam zieloną męską bluzę, za dużą o trzy rozmiary, kilka flanelowych koszul podobnej wielkości i norweski sweter. Do jedynych dżinsów, jakie wtedy posiadałam, wszystko pasowało jak ulał. Buty? Czarne trapery, których nie powstydziłaby się dziś żadna skandynawska marka. Przed lustrem stanęła nowa Harel (wówczas nawet jeszcze nie Harel!), zdecydowana, odważna, może trochę schowana, lecz męskim akcentem świetnie zakamuflowana. Strzał w dziesiątkę: poniedziałek nie dość, że przeżyłam, to jeszcze zupełnie odrzuciłam myśl o tym, czy wyglądam ok i czy spodobam się nowej klasie. Tak jakby ciuchy miały dodatkową moc, niwelowały stres i dyskomfort. Coś co wydawało się jednorazowym wyskokiem, okazało się ratunkiem w niejednej sytuacji. Po epizodach z zamszowym
98
płaszczem mojego dziadka, pożyczonych od kumpla z liceum sztruksach czy ukłuciach zazdrości na widok „Jordanów”, które w żeńskiej wersji wówczas nie występowały, doszłam do wniosku, że te wszystkie działy męskie to rzecz umowna. Gdzie można znaleźć najlepszą białą koszulę albo ramoneskę? Oczywiście, z nielicznymi wyjątkami, gdy pojawia się takie pragnienie, w pierwszej kolejności udaję się do działu męskiego. W sieciówkach to już zasada: koszule mają znacznie lepszy skład i gęstość. Z kolei kurtki czy płaszcze - krój, który znacznie bardziej mi odpowiada, niż pomyślane o kobietach taliowane historie, którymi obowiązkowo mamy podkreślać „walory swojej sylwetki”. Sklepy vintage? Wiadomo - jedwabne, flanelowe, a nawet wełniane koszule męskie są bezkonkurencyjne. Buty? Tu na szczęście moda zunifikowała nasze płcie i różnice się pozacierały (nawet gdy facet ma ochotę na szpilki, znajdzie je znacznie łatwiej niż jeszcze parę lat temu). Kiedyś kolekcje uniseks były raczej ostrożne, choć niewątpliwie wspaniałe. Wspomnieć można choćby jesienno zimowe propozycje Ani Kuczyńskiej z 2010 roku z wełnianymi garniturowymi spodniami czy wełnianym płaszczem (który zresztą mam do dziś), uszytymi tak, by nie zastanawiać się nad własną płcią. Trzy lata później szwedzka marka Weekday wypuściła kolekcję S/HE - swoistą
układankę męsko żeńskich elementów, w której nawet spódnice i sukienki dawały radę. Tu podczas męskiego tygodnia mody Prada puściła na wybieg kilka modelek, tam Alexa Chung przyznała, że najchętniej zamieniłaby się na szafę z Mickiem Jaggerem (swoją drogą, ukradła mi ten pomysł!) - i nagle to moje częściowo męskie ubieranie przestało być dziwactwem, a nawet stało się trochę modne! I żeby było jasne: dziwactwem, ponieważ bardziej przypominałam Jeffa Lebowskiego niż Annie Hall. Do czego dążę? A do tego, że skoro moda może sobie czerpać skąd chce, to dlaczego my mielibyśmy robić inaczej? Nie znoszę, jak ktoś mi każe podkreślać kobiecość (cokolwiek to znaczy) albo ubierać się stosowniej do swojego wieku (znów: cokolwiek to znaczy). Niedawno znajoma pochwaliła mi się fantastyczną kurtka znalezioną w dziale… dziecięcym. Czy to coś zmienia? Tymczasem, gdy słyszę lub czytam kolejną dyskusję nad tym, która płeć z którą ma sens, a która z którą nie ma albo że ktoś wygląda jak facet, chociaż nim nie jest i odwrotnie, sprawdzam raz po raz w kalendarzu, czy aby na pewno mamy rok 2019. Od kiedy wyrażanie siebie stało się tematem mało potrzebnej i mocno krytycznej dyskusji? Temat, niestety, zostawiam otwarty…
JEŚLI WIDZISZ TU TEN MALUTKI NAPIS, POMYŚL ILE OSÓB ZOBACZY TU TWOJĄ WIELKĄ REKLAMĘ! SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI!