Świt ebooków nr 6

Page 1


REDAKCJA Redaktor naczelny: Maciej Ślużyński Sekretarz redakcji: Joanna Ślużyńska Skład i łamanie: Oficyna Wydawnicza RW2010 Zespół redakcyjny: Oficyna Wydawnicza RW2010 Współpraca: Baribal, Leon Berg, Piotr Chmielewski, Katarzyna Chojecka-Jędrasiak, Ciernik i Pokrzywnica, Cirilla, Robert Drózd, Małgorzata Gwara, Aleksandra Jursza, Łukasz Kielban, Marta Kor, Kamil Leziak, Ksenia Olkusz, Maciej Parowski, Małgorzata Karolina Piekarska, Adam Podlewski, Paulina Poniewska, Ewa Chani Skalec, Aleksandra Smolarek, Łukasz Sporyszkiewicz, Paulina Stoparek, Dominika Szałomska, Jacek Wąsowicz. ISSN 2300-5645

WYDAWCA Oficyna wydawnicza RW2010 Os. Orła Białego 4 lok. 75 61-251 Poznań marketing@rw2010.pl www.rw2010.pl Serdecznie zapraszamy do współpracy wszystkich recenzentów, blogerów, dziennikarzy, autorów, księgarzy i wydawców. Propozycje tekstów lub linki do tekstów należy nadsyłać na podany adres poczty elektronicznej. W sprawach reklamy w magazynie – prosimy o kontakt na podany adres poczty elektronicznej.


Spis treści SŁOWO WSTĘPNE......................................................................................................5 Maciej Ślużyński: Rób to także sam!........................................................................6 Łukasz Kielban: Netykieta, czyli dobre obyczaje w sieci.........................................7 FELIETONY...............................................................................................................16 Robert Drózd: Targi Książki w Krakowie 2014 – w poszukiwaniu zapachu ebooków....................................................................................................................17 Łukasz Sporyszkiewicz: Targi Książki w Krakowie AD 2014, kilka refleksji.......25 Paulina Poniewska: Targi książki w Krakowie czyli e-book poszukiwany............29 Jacek Wąsowicz: Wielki Kszewiciel Kóltury, czyli „Warsztaty przekuwania Zła w Dobro”.................................................................................................................33 Małgorzata Karolina Piekarska: Tego się nie da na trzeźwo...................................39 E-WYDAWCY............................................................................................................49 KONKURS NA POWIEŚĆ KRYMINALNĄ – ogłoszenie wyników!..................50 Aneta Gonera: Wydawnictwo GONETA.................................................................51 WIEŚCI Z RYNKU.....................................................................................................58 Sprzedaż, wzrost, trendy – sytuacja na rynku e-booków w latach 2010–2014.......60 Robert Drózd: Test Kindle 7 generacji, czyli nowego Kindle Touch......................89 ANALIZY.................................................................................................................107 Aleksandra Smolarek, Piotr Chmielewski: Power Editor – poznaj najlepsze narzędzie reklamowe Facebooka ..........................................................................108 Katarzyna Chojecka-Jędrasiak: Cienie i blaski współpracy recenzenckiej...........127 Małgorzata Gwara: Kijem w mrowisko................................................................130 Joanna Ślużyńska: Rent a publisher – jedyny taki system wydawniczy w Polsce134 NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI.....................................................................................139 Premierowe tytuły oraz zapowiedzi......................................................................140 Tytuły w nowej szacie graficznej..........................................................................144 RECENZJE................................................................................................................151 Adam Podlewski: Piekło jak ZUS.........................................................................152 Kamil Leziak: Romuald Pawlak „Rycerz bezkonny”...........................................154


Paulina Stoparek: Księga imion zanurzona w zmysłach.......................................157 Ksenia Olkusz: Pełnia szczęścia............................................................................160 Ciernik i Pokrzywnica: Antologia „Tea-book. Fantastyka”..................................163 Ciernik i Pokrzywnica: Emma Popik „Wigilia Szatana”......................................167 Ewa Chani Skalec: „Mroczne dziedzictwo” Mariana Kowalskiego.....................170 WYWIADY...............................................................................................................172 Marta Kor: Luźne Pogaduchy z Katarzyną Bondą – pisarką o wielu obliczach – „Bo prawda ma wiele obliczy. Dokładnie tyle, ile stworzono postaci w literaturze”.........................................................................................................173 Leon Berg: „Całe życie piszę jedną książkę w odcinkach” – wywiad z Marcinem Królikiem...............................................................................................................184 Aleksandra Jursza: W tej książce jest 90% prawdy – wywiad z Andrzejem F. Paczkowskim.........................................................................................................190 Dominika Szałomska: Tworzenie książek, między odkurzaniem a robieniem obiadu – wywiad z Katarzyną Szewiołą-Nagel.....................................................193 Baribal, Ciernik i Pokrzywnica, czyli wywiad niezwyczajny...............................198 SELF-PUBLISHING.................................................................................................205 Ciernik i Pokrzywnica: Agnieszka Żak „Karaluch w uchu”.................................206 Cirilla: Przeczytałam: Władysław Zdanowicz. Misjonarze z Dywanowa. Cz. I. Pinky, czyli... szeregowy z zespołem Aspergera...................................................211 PROZA......................................................................................................................214 Władysław Zdanowicz: Sąd nad Leńczykiem (fragment powieści „Misjonarze z Dywanowa).........................................................................................................215 Joanna Łukowska: Państwo Tamickie. Rozdział pierwszy, czyli małżeństwo z rozsądku.................................................................................................................244 Romuald Pawlak: Rycerz bezkonny. Prolog.........................................................253 ESEJE........................................................................................................................277 Maciej Parowski: Kto się boi „Trzeciego cycka” Emmy Popik?..........................278 Maciej Ślużyński: Science fiction. Rozwój gatunku i terminologia.....................282


SŁOWO WSTĘPNE


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Rób to także sam! Głównym tematem szóstego już numeru naszego kwartalnika jest ogół zagadnień związanych z szeroko rozumianym promowaniem ebooków, czy – szerzej – literatury i literatów. Wiarygodne źródła podają, że w Polsce wydaje się prawie 35 tysięcy książek w ciągu zaledwie jednego roku (a przynajmniej rok ubiegły szczyci się takim wynikiem). Jednocześnie w badaniach i analizach wspomina się o znacznym obniżeniu średniego nakładu jednego tytułu. Dlaczego tak się dzieje? To proste. Rośnie z roku na rok ilość „firm wydawniczych” chętnych za pieniądze Autora wydrukować cokolwiek w formie druku zwartego, a związana z tym eksplozja self-publishingu, vanitypublishingu i innych działań za pieniądze autora jest faktem. Ale w przypadku wydawanie ze współfinansowaniem nie ma raczej mowy o nakładach jednorazowo przekraczających pięćset egzemplarzy, choć ilość pozycji na pewno może oszołomić. Możemy zatem założyć, że zdecydowana większość obecnych na rynku tytułów – to dzieła wydane przy mniejszym bądź większym zaangażowaniu ich twórców. I mowa tu nie tylko o zaangażowaniu finansowym. Ale również – a w kontekście tematów poruszanych w bieżącym numerze może nawet głównie – zaangażowaniu w działania promocyjne. Przy czym od razu ważne zastrzeżenie – nie zamierzamy opisywać ani zwyczajów wydawców, ani ich metod promowania pisarzy i książek, bo nie chcemy tu namawiać do zdradzania zawodowych sekretów. Nie zamierzamy też namawiać nikogo do wykupienia reklamy w telewizji TVN w okolicach jakiegoś bardzo popularnego programu o dużej oglądalności; to bez wątpienia dobra metoda promowania, ale... raczej mało kogo na nią stać. Chcemy przede wszystkim skupić się na możliwościach reklamy „darmowej” bądź bardzo niskobudżetowej. I chcemy napisać o tym, co możecie zrobić albo sami, albo z niewielką pomocą przyjaciół. Zacznijmy od początku, czyli od netykiety.

6


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Łukasz Kielban: Netykieta, czyli dobre obyczaje w sieci Tekst pochodzi z ebooka Netykieta – kultura komunikacji w sieci Dyskusje i komentarze

Łukasz Kielban, fot. Agnieszka Werecha z Ti Amo Foto Pracownia Fotograficzna

W Internecie nie widzimy, jak ktoś jest ubrany czy jaką ma mimikę, oceniamy go zatem po jego wypowiedziach i kulturze komunikowania się. Najczęściej to właśnie komentarze pod artykułami, toczone rozmowy na forach i dyskusje na czatach ujawniają poszczególne jednostki i pozwalają wyrobić sobie o nich opinię. Obok pisania e-maili, sztuka komentowania należy więc do najważniejszych umiejętności dobrze wychowanego internauty.

Już dawno minęły czasy przekonania o anonimowości w sieci, a jednak wciąż zdarza się, że obserwując styl, w jakim różne osoby się komunikują, zachodzę w głowę, czy zdają sobie sprawę z tego, że bliscy, znajomi albo przełożeni mogą z łatwością połączyć ich wypowiedzi z nimi samymi. Pamiętaj, że jak Cię widzą (lub czytają), tak Cię piszą i oceniają. Prawdopodobnie duża część Twojej aktywności w sieci umknie czujności znajomych osób, ale nigdy nie wiesz która. Lepiej od razu podnieść sobie poprzeczkę, niż robić to dopiero po wpadce. Zasady są w końcu łatwe do zapamiętania i każdy może im sprostać. Czy ten rozdział może się przydać w biznesie? Ależ tak! Działy marketingu nie mogą w dzisiejszych czasach ignorować potencjału, jaki drzemie w bezpośrednim kontakcie z klientem. Użytkownicy doceniają marki, które szukają swoich odbiorców w komentarzach do artykułów na ich temat albo na forach branżowych. Cenią też marki prowadzące własne blogi i profile w serwisach społecznościowych. Niemniej firmy te powinny przestrzegać poniższych reguł, by nie narazić się na poważne błędy czy zwykłe skasowanie własnego komentarza przez administratora serwisu. Styl Nie tylko sama treść wypowiedzi jest istotna. Powinieneś skupić się już na samej formie komentarza. Pisz klasycznie. Używanie SAMYCH KAPITAŁEK oznacza w sieci krzyk – stosuj tę formę z rozsądkiem albo unikaj jej w ogóle. Swego czasu modne było pisanie wielkimi i małymi literami naprzemiennie (CoŚ w TyM StylU), co wołało o pomstę do nieba. Na szczęście zdaje się, że ta moda przeminęła, ale gdyby przyszło Ci do głowy eksperymentowanie z taką formą – zaniechaj! Podobnie jest z emotikonami, czyli tzw. „buźkami”. Swego czasu był na nie szał. Dobrze, że 7


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

trochę się nam znudziły i powoli zaczynamy ich używać z umiarem. Są świetne do wyrażania emocji, ale ich nadmiar może czynić wrażenie infantylności wypowiedzi. Zawsze zastanów się, czy w danym miejscu zastosowanie emotikonu jest konieczne. Sam staram się ich używać jak najmniej, choć przyznaję, że to nieco utrudnia komunikację w Internecie. Przed dodaniem komentarza dobrze przemyśl, co chcesz zakomunikować i w jaki sposób to chcesz zrobić. Zadaj sobie pytanie, czy to jest dobre miejsce do zamieszczenia Twoich słów? W przypadku forum niekiedy lepiej rozpocząć nowy wątek niż odchodzić od tematu głównego. Po skończeniu przeczytaj jeszcze raz uważnie, co napisałeś. Zastanów się, czy oddałeś to, co planowałeś powiedzieć? Popraw błędy ortograficzne, gramatyczne i interpunkcyjne – pośpiech nie jest tutaj sprzymierzeńcem. Sprawdź, czy ewentualne linki są faktycznie konieczne. Ich bezmyślne użycie może negatywnie nastawić do Ciebie innych użytkowników. Komentarze, posty na forach czy wiadomości na czacie to uproszczona forma komunikacji, więc nie trzeba w niej stosować konstrukcji e-maila. Przywitać się czy pozdrowić można, ale nie jest to wymagane. Ze spokojem można przejść od razu do sedna sprawy, pisząc zwięźle i konkretnie. Krytyka Niektórzy są przeświadczeni, że serwisy internetowe są jak ulica, na którą może wejść każdy i wykrzyczeć, co mu się żywnie podoba. Te osoby żyją jednak w błędzie. Za każdym miejscem w sieci stoją ludzie, którzy włożyli w nie wiele wysiłku (i niekiedy pieniędzy). Obecni są tam też użytkownicy, którzy cenią sobie dane miejsce takim, jakim jest. Kiedy przychodzi ktoś z zewnątrz, przykładowo z zamiarem ostrego skrytykowania samego serwisu, jego autora albo czytelników, może być pewny, że jego komentarz zostanie bez skrupułów skasowany, a osoba, która go napisała, „zbanowana” (wpisana na czarną listę). I nie ma się tutaj czemu dziwić. Nikt nie będzie pozwalał, żeby ktoś mu ubliżał na jego własnym podwórku. Co więcej, autorom takich serwisów polecam kasowanie komentarzy użytkowników, którzy nie okazują szacunku dla danego miejsca. Za każdym razem gdy krytykujesz, powinieneś dobrze ważyć swoje słowa. Łatwo bowiem tutaj o zrobienie złego wrażenia. Musisz pamiętać o tym, że nadmiar krytyki, wulgaryzmów i narzekania (tzw. „hejterstwo”) skutecznie psuje atmosferę. Tak jest w realu i w sieci. Krytyczne komentarze mogą być usuwane też dlatego, że przyczyniają się do śmierci danego serwisu. Negatywna atmosfera w końcu przepędziłaby pozytywnie i neutralnie nastawionych użytkowników. Nawet jeśli nie zgadzasz się wypowiedzią, którą zamierzasz krytykować, pamiętaj, by szanować odmienne opinie i ich autorów. Sam przecież także oczekujesz szacunku wobec siebie i swoich myśli. Krytyka powinna zawsze być oparta na rzeczowych argumentach. Jeśli Cię na nie nie stać, zaniechaj komentarza. Jeśli natomiast zauważysz łamanie netykiety przez innego użytkownika, nie musisz czekać, aż moderator zareaguje. Możesz sam zwrócić uwagę. Pamiętaj jednak, że doprowadzenie do kłótni nie poprawi sytuacji. Postępuj tak, by niczego nie 8


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

żałować w wypadku, gdyby Twoi realni bliscy lub przełożeni zauważyli Twoją aktywność w internecie. Fora Fora to doskonałe miejsce na wymianę opinii oraz znalezienie praktycznych informacji i porad w wąskich dziedzinach. Niestety ich charakter i nadmiar obowiązków moderatorów sprawiają, że niektórych fora ewoluują w jaskinie jadu. Tym bardziej warto dbać o stosowanie powyższych zasad. Po rejestracji na forum przeczytaj, chociaż pobieżnie, regulamin i dział F.A.Q. (często zadawanych pytań). Unikniesz dzięki temu potknięć. Sprawdź też, czy jest wątek przeznaczony na przywitanie się. Forum to coś w rodzaju klubu. Wypada się przedstawić i pozdrowić innych. Przejrzyj forum też pod kątem relacji między użytkownikami. Niekoniecznie będą w użyciu formy grzecznościowe „Pan” i „Pani”. Z uwagi na to, że na forach zazwyczaj szukamy odpowiedzi na trapiące nas wątpliwości, należy zaznaczyć, iż nie są to kąciki szybkich pytań i odpowiedzi. Przed zadaniem pytania w nowym wątku należy poszukać odpowiedzi na własną rękę poprzez wbudowaną wyszukiwarkę albo przejrzeć dotychczasowe wątki. Zadawanie pytań, kiedy nawet nie sprawdziło się czy odpowiedź już padła jest zazwyczaj bardzo negatywnie odbierana. Relatywnie uprzejmą, acz nie zawsze dobrze zrozumianą reakcją na takie pytanie jest odpowiedź: „google.pl”, oznaczająca w łagodnym skrócie: „najpierw poszukaj odpowiedzi sam!”. Jeśli uzyskasz odpowiedź, podziękuj za nią. Fora nie są encyklopedią i ich użytkownicy chcieliby wiedzieć, czy ich rada Ci się przydała. W końcu zadali sobie trud, by coś napisać i Ci pomóc. Blogi i portale Na blogach i portalach często zostawiamy komentarze pod artykułami – chwaląc, krytykując, uczestnicząc w dyskusji albo dodając swoje pięć groszy do tematu. To również miejsce, w którym należy zachowywać się zgodnie z zasadami. Zadając pytanie autorowi artykułu albo krytykując go, uważnie przeczytaj to, co napisał i co wzbudziło Twoje zainteresowanie. Bywają pytania, na które odpowiada sam tekst, z kolei pewnych zarzuty w ogóle by nie było, gdyby komentujący czytał dokładnie. Łatwo w takiej sytuacji narazić się na śmieszność. Wiele osób korzysta z opcji komentarza do zwrócenia uwagi na błędy w tekście (np. błędy ortograficzne, interpunkcyjne). Z zasady miejsce to służy do prowadzenia dyskusji, a wytykanie błędów do niej nie należy. Jest to bardzo wartościowa informacja, lecz wykorzystywanie komentarzy do tego celu wygląda bardziej na publiczne wyśmiewanie niż na pomoc. Najlepszym wyjściem jest zrobienie tego poprzez wiadomość prywatną albo e-mail. Linki

9


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jeśli chcesz do swojej wypowiedzi dołączyć link, zastanów się, czy nie narusza on zasad danego serwisu, czy nie będzie szkodliwy dla innych użytkowników i czy w ogóle jest tam konieczny. Wiele firm próbuje wykorzystać cudze serwisy do zrobienia sobie darmowej reklamy i wrzucają gdzie popadnie linki do własnej witryny (zazwyczaj sklepu internetowego). To zwykły spam i takie działanie jest bardzo niemile widziane. Choć fora wyglądają na zwykłą zbieraninę ludzi zainteresowanych danym tematem (tym bardziej atrakcyjną dla marki, jeśli to ta sama branża), są tam osoby, które mają świadomość wartości swojego serwisu i nie pozwolą na partyzancką reklamę. Istnieją jednak pewne akceptowane sposoby. Wystarczy założyć profil marki (a nawet lepiej osoby, która będzie markę reprezentowała) i dodać w ustawieniach stopki link do swojego sklepu. Następnie wystarczy uczestniczyć w dyskusjach, rzetelnie pomagając użytkownikom. Oni sami zauważą, że dana marka jest warta uwagi i tym chętniej sprawdzą jej ofertę. To samo dotyczy portali i blogów. Nieuzasadnione (bo bardzo rzadko jest uzasadnione) wrzucanie linków do strony własnej firmy jest traktowane jako spam – i usuwane. Większość formularzy do komentowania posiada jednak rubrykę do wpisania własnego adresu URL. Jeśli go uzupełnimy, nazwa użytkownika komentującego będzie aktywnym linkiem. Wówczas działa ta sama zasada co na forach: rzetelne komentarze = zainteresowanie. Przestrzegam tylko przed podpisywaniem się nazwą serwisu lub firmy. Jesteśmy ludźmi i chcemy rozmawiać z ludźmi. Najlepszym pomysłem będzie użycie swojego imienia, imienia i nazwiska lub chociaż pseudonimu. Podpis Podpis to jeden z najważniejszych elementów wyróżniających nas w sieci. Nie wszyscy decydują się na używanie własnego imienia i nazwiska. Funkcję tę przejmują więc nicki, czyli pseudonimy. Wybierając nick, staraj się zadbać o to, by dobrze charakteryzował osobę, za jaką chcesz uchodzić. Spróbuj też sprawdzić, czy w danym serwisie ktoś nie używa podobnego. Dla wielu osób ich nick w sieci ma podobną wartość jak realne imię i nazwisko. Chociaż nie jest niczyją własnością, staraj się szanować prawo wyłączności danej osoby do jej nicku. Przynajmniej w serwisie, w którym funkcjonuje. Podszywanie się pod kogoś to zachowanie naganne! Zastanów się, czy w serwisie, w którym się rejestrujesz, nie powinieneś użyć swojego imienia i nazwiska. Z czasem Twoja działalność może pozytywnie wpłynąć na to, jak widzą Cię inni, również w realu. Poza tym nie będą Cię kusiły zachowania, których unikałbyś w rzeczywistości. Media społecznościowe Twój profil w serwisie społecznościowym to Twoja wizytówka. Na podstawie Twojego zdjęcia, informacji „o mnie”, Twoich publikacji i komentarzy inni użytkownicy wyrabiają sobie o Tobie opinię. To idealne miejsce, by pokazać się 10


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

z dobrej strony. Łatwo jednak się pogrążyć, działając bez namysłu. We współczesnym Internecie najwięcej interakcji między użytkownikami zachodzi właśnie w serwisach społecznościowych typu Facebook, Nasza-Klasa czy Twitter. To tam wirtualnie się spotykamy, komentujemy wydarzenia z naszego życia i dzielimy się ważnymi dla nas informacjami. W większości są to kontakty towarzyskie, które mają stanowić dla nas rozrywkę i odpowiednik spotkań w realu. Często są one też wykorzystywane do celów biznesowych. W jednym i drugim wypadku należy się trzymać pewnych zasad, tak samo zresztą jak w trakcie każdego spotkania z innymi ludźmi. Porządkowanie tych zasad względem konkretnych serwisów społecznościowych nie ma najmniejszego sensu. Pojawiają się one, stają się niezwykle popularne, a po kilku latach najczęściej świat o nich zapomina. Te natomiast, którym uda się przeżyć więcej niż parę sezonów, szybko się zmieniają i dostosowują do trendów i preferencji użytkowników. Wspomniane trendy i preferencje zmieniają się bowiem jeszcze szybciej. Nierzadko to, co bulwersowało nas trzy lata temu, jest dzisiaj zupełnie normalne, a to, co było normalne, jest obecnie nie do pomyślenia. Właśnie z tego powodu nie ma najmniejszego sensu spisywać zasad funkcjonowania na Facebooku, LinkedInie, Google+, Instagramie czy innych serwisach. Na szczęście obowiązują pewne ogólne wytyczne, które powinny sprawdzać się nawet w dłuższym okresie. Poznaj, zanim dołączysz Najlepiej poczytać na temat danego serwisu oraz zapoznać się z jego regulaminem jeszcze przed rejestracją. Większość z nas jednak tego nie zrobi, dlatego należy w pierwszej kolejności skupić się na zachowaniach bardziej doświadczonych użytkowników. Pozwoli to rozeznać się w tym, co w danym serwisie jest akceptowane, a co nie. Przykładowo spotkamy się z dużymi różnicami między serwisami biznesowymi (GoldenLine, LinkedIn), a czysto rozrywkowymi (MySpace, Fotka, Grono). Nie ma obowiązku należenia do wszystkich i zdecydowanie warto się zastanowić, jakiego typu kontakty nam odpowiadają i jaki cel chcielibyśmy osiągnąć. W niektórych serwisach nawiążemy relacje towarzyskie, w innych podzielimy się swoją twórczością, w jeszcze innych znajdziemy przyszłych współpracowników lub pracodawcę itd. Lepiej należeć do małego, ale dobrze do nas dopasowanego serwisu, niż do najpopularniejszego i narzekać na brak pokrewnych dusz. Uzupełnij swój profil Twój profil w serwisie społecznościowym to Twoja wizytówka. Wiele z udostępnianych tam informacji będzie widoczna publicznie. Dlatego musisz samodzielnie ocenić, które dane możesz bezpiecznie podać, a które lepiej zachować dla siebie. Warto poznać zasady ustawień prywatności w serwisie, żeby móc więcej udostępniać bliskim znajomym, trochę mniej dalszym, a tylko podstawowe dane – wszystkim zainteresowanym. Zadbaj też o schludną stronę wizualną Twojego profilu. 11


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przynajmniej Twoje zdjęcie profilowe powinno dobrze o Tobie świadczyć. W pełni wykorzystane możliwości personalizacji profilu będą budowały wizerunek profesjonalisty. Jeśli chcesz być rozpoznawany jako prawdziwy Ty, użyj rzeczywistych danych i swojego zdjęcia. Taki wybór będzie dla Ciebie pewnym argumentem, żeby przypadkiem nie ośmieszyć się nieprzemyślanymi publikacjami czy komentarzami. Łatwiej też będzie Cię znaleźć Twoim znajomym. Zostańmy znajomymi Po dołączeniu do danego serwisu zapragniemy zbierać kontakty. Czyste konto będzie zawsze wyglądało nieco pusto – nie tylko ze względu na brak udostępnianych treści, lecz również ze względu na brak „znajomych”, „obserwatorów” czy „śledzących”. Dodawanie tych użytkowników to ważna rzecz, ale łatwo tutaj o gafę. Niektóre serwisy pozwalają niejako „podglądać” publiczną działalność innych użytkowników. Zazwyczaj nazywa się to „obserwowaniem”. Tu nie ma ograniczeń. Jeśli interesuje Cię, co ma ktoś do powiedzenia, możesz go „obserwować”. Ta osoba specjalnie udostępnia pewne informacje całemu światu, więc nie będzie dociekać, kim jesteś i czego od niej chcesz. Pamiętaj, że na tego typu serwisach również Twoje publikacje mogą być domyślnie publiczne. W innych miejscach dodaje się „znajomych” lub „kontakty”. To często czynność wymagająca potwierdzenia również drugiej strony. Oznacza to, że klikając przycisk typu „dodaj do znajomych”, wysyłasz do danego użytkownika specjalną wiadomość z prośbą o potwierdzenie. Tym samym zwracasz uwagę tej osoby, która teraz musi Cię zweryfikować i zastanowić się, czy faktycznie się znacie. Jeśli w serwisie używasz własnego imienia i nazwiska lub powszechnie znanego pseudonimu, a zaproszenie wysłałeś rzeczywistemu znajomemu, nie ma najmniejszego problemu. Natomiast sprawa się komplikuje, gdy nie miałeś nigdy kontaktu z daną osobą albo Twój profil społecznościowy nie pozwala na identyfikację. Z zasady nie należy wysyłać tego typu zaproszeń obcym ludziom, gdyż mogą oni sobie nie życzyć, by osoby przypadkowe zawracały im głowę. Z kolei jeśli Twój profil nie zawiera prawdziwych danych, możesz nie zostać rozpoznany, a Twoje zaproszenie zignorowane. Wyjściem z tej sytuacji (i uprzejmą praktyką w każdym z powyższych wypadków) jest wysłanie wraz z zaproszeniem krótkiej wiadomości tłumaczącej, kim jesteś, skąd się znacie i w jakim celu chcesz się nawiązać kontakt. Jest to przydatne choćby po przelotnym poznaniu kogoś na jakimś większym spotkaniu. Ta druga osoba mogła o Tobie zapomnieć, ale chętnie doda Cię do „znajomych” – jedyne, czego potrzebuje, to krótkie wyjaśnienie. Pamiętaj też, że w serwisach społecznościowych liczy się jakość, nie ilość. Lepiej postawić na wąskie, ale bliskie grono niż na rzeszę nieznajomych, z którymi nie mamy nic wspólnego.

12


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Publikacje Na każdym z tych serwisów publikuje się określone treści. W dużej mierze to właśnie one będą wpływały na atrakcyjność Twojego profilu i zachęcały do „obserwowania” lub dodawania do „znajomych”. Co więcej, to, co publikujesz, kształtuje Twój obraz w oczach innych użytkowników. Dlatego zawsze powinieneś zastanowić się: „co mówi o mnie materiał, który zamierzam opublikować?”. Na każdej dobrej publikacji możesz zyskać, ale na nieprzemyślanej możesz wiele stracić. Ważne jest, by publikować zgodnie z kilkoma zasadami: – pisz poprawnie językowo, – publikuj tylko to, co faktycznie może zainteresować innych, – nie wysyłaj łańcuszków (kiedyś bawiły – dzisiaj kojarzą się ze spamem), – nie udostępniaj niesprawdzonych linków ani podejrzanych stron (mogą prowadzić do nielegalnych treści i ściągać wirusy na komputery czytelników), – staraj się nie publikować dzieł innych osób, a jeśli już to robisz, zawsze podawaj źródło, – nie udostępniaj informacji o innych osobach bez ich zgody (możesz im zaszkodzić). Niekiedy może pojawić się dylemat: „Jak często publikować?”. Choć pojawiają się różne odpowiedzi, nie można ostatecznie wybrać jednej. Jeśli publikujemy wartościowe treści, ludzie chętnie będą je przeglądali i nikomu nie będzie przeszkadzał ich lekki nadmiar. Są osoby bardzo popularne w różnych serwisach, które publikują często i wywołują żywe dyskusje. Nieumiejętne publikowanie może jednak doprowadzić do uznania nas za spamerów, czyli osoby zalewające innych użytkowników niechcianymi treściami. Osobiście nie nazwałbym tego złamaniem jakiejkolwiek zasady, gdyż takich użytkowników można zwyczajnie usunąć z własnej listy i zablokować, żeby nie widzieć ich działalności. Może znajdą się inni chętni do śledzenia ich poczynań. Niemniej lepiej unikać nadmiaru. Dobrym pomysłem będzie kontrolowanie zaangażowania innych osób w to, co publikujemy. Brak reakcji lub reakcje negatywne to znak, że coś robimy źle. Bezpośredni kontakt Większość serwisów społecznościowych oferuje też możliwość wysyłania komunikatów prosto do konkretnych osób. Odbywa się to najczęściej poprzez wiadomość prywatną, ale nie tylko. Prośba o dodanie do znajomych, o polubienie naszej strony, o dołączenie do wydarzenia, gry czy aplikacji, oznaczanie innych osób w komentarzach i publikacjach („tagowanie”) – to tylko niektóre ze sposobów, by bezpośrednio zaangażować konkretnego użytkownika. Adresat czasem może być nam 13


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wdzięczny za zwrócenie uwagi, jednak nadużywanie takich możliwości doprowadzi do rozdrażnienia i również może skutkować usunięciem natręta z listy i zablokowaniem go. Z tego typu interakcjami trzeba uważać najbardziej. Posłowie Netykieta ma wiele zasad, z których tylko część została poruszona w powyższej publikacji. Moim celem nie było jednak możliwie szerokie ujęcie tematu, a jedynie wskazanie kierunku, zgodnie z którym należy postępować. Moim zdaniem najważniejsza jest umiejętność przewidywania konsekwencji naszych działań. Wystarczy na moment wczuć się w odbiorcę naszego przekazu, by znacznie zmniejszyć ryzyko popełnienia błędu. Tradycyjne zasady dobrego wychowania są tutaj doskonałym punktem wyjścia. Z drugiej strony popełnianie błędów jest rzeczą ludzką. Mogą się zdarzać zarówno nam, jak i każdemu innemu. Żadna katastrofa nie nastąpi, jeśli sam się gdzieś potkniesz, i nie ma powodu do wszczynania awantur, gdy ktoś popełni gafę wobec Ciebie. Jak zwykle liczą się umiar, dystans i praca nad samym sobą.

14


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

15


FELIETONY


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Targi Książki w Krakowie 2014 – w poszukiwaniu zapachu e-booków Tekst pochodzi ze strony Świat Czytników

Mam dla Was relację z tegorocznych Targów Książki w Krakowie. Zbyt długa nie będzie, ale nie ma też wiele tego, co powinno nas interesować. Otwieram ten artykuł zdjęciem folderu reklamowego, wykonanym na stoisku Stowarzyszenia Przedsiębiorców Poligrafii. Bo targi w Krakowie były triumfem papieru. Tak jakbyśmy tkwili nadal głęboko w XX wieku – pytania na stoiskach wydawców o jakieś kody na e-booki albo o wersje elektroniczne kwitowano stwierdzeniem „o, my tutaj sprzedajemy tylko papier” albo „wersja elektroniczna kiedyś będzie, ale nie wiemy kiedy”. Stoiska e-bookowe Księgarnie e-bookowe były trzy. Woblink raczył kawą za zapisanie się do newslettera.

17


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W tle widać czytniki Kobo Glo, o których szczerze mówiąc, zapomniałem, ale nie były bardzo eksponowane. Z tego, co widziałem, zainteresowanie było spore – nie zdziwiłbym się gdyby w sobotę i niedzielę kawy zabrakło, porcji miało wystarczyć na dwa tysiące osób. :-) Publio było obecne w dwóch miejscach. Po pierwsze – akcja „Książka za książkę” w sali blisko holu wejściowego. Po dwóch dniach stosik był już naprawdę potężny.

18


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Za oddane książki papierowe otrzymywało się kody na e-booki, a po dodatkowe atrakcje (możliwość wzięcia udziału w konkursie), należało się pofatygować do głównego stoiska Publio.

Samo stoisko było częścią ogromnego obszaru Agory – no i niestety nieco ginęło pod okiem okładki książki „Religa”. 19


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

No i najmniejsze stoisko nowej księgarni Erido. Tam pewna innowacja – e-booki można było kupić bezpośrednio na stoisku przy pomocy dwóch przedstawicieli, którzy wgrywali je na pendrive.

20


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Niestety nie wiem, czy udało się sprzedać wiele tytułów, ale pewne zainteresowanie było. Wspominałem w zapowiedziach o stoisku Bezkartek – ale w czwartek i piątek widziałem tam wyłącznie audiobooki z innej firmy. Po wzięciu udziału w konkursie dostałem kod na audiobooka, który okazał się nieważny, no cóż... :-) Aktualizacja – zapomniałem wspomnieć o stoisku cdp.pl: ścianki z kodami QR prowadzącymi do księgarni i okresowo obecna pani rozdająca ulotki. Nawet usiąść na czym biedna nie miała... Inni swoich stanowisk nie mieli. Przedstawiciele jednej z księgarni powiedzieli mi wprost: jeśli mają wydać kilkadziesiąt tysięcy na obecność na targach (tyle może kosztować duże stoisko), to wolą wydać te pieniądze w inny sposób. O najciekawszym w sumie stoisku PocketBooka napiszę osobny tekst. Tutaj dodam, że firmie udało się dogadać z Publio i Erido – na stoiskach obu księgarni można było wygrać czytnik. Teraz wystąpienia Byłem tylko na dwóch. W czwartek poszedłem na ponadgodzinną prezentację Legimi, gdzie m.in. przedstawiono wyniki badania ankietowego, do udziału w którym niedawno zachęcałem. O tym będzie osobny wpis. Wystąpienie skierowane 21


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

głównie do wydawców zawierało też analizę rynku, opartą m.in. o badania pani Hui Li z uniwersytetu Pennsylvania, która na przykładzie modelu matematycznego powiązała ze sobą przychody z e-booków w zależności od ceny.

Opierając się na jej badaniach, Legimi przedstawiło tezę, że idealne jest obniżenie cen e-booków do maksymalnie 50% ceny książki papierowej – a schodzenie niżej powoduje negatywne efekty dla całego rynku, o czym pisałem w artykule o cenie 9,90 zł. W piątek wybrałem się na prezentację firmy elib.pl zatytułowaną „Tokio, Göteborg, Frankfurt – książka elektroniczna na świecie”. Liczyłem na to, że dowiem się, jak wygląda czytelnictwo i promocja e-booków w różnych krajach, tam gdzie odbywają się wielkie targi. Bo przecież np. taka Holandia może nas zaskoczyć, a każdy kraj podchodzi trochę inaczej do tej tematyki. Nie wolno nam patrzeć wyłącznie na to, co dzieje się u nas albo w Stanach. Okazało się, że prowadzący opowiadają raczej o tym, jak im się te imprezy zwiedzało, a co do książek elektronicznych – serwowali dość powierzchowne uwagi, że np. w Japonii nie widzieli czytników w sklepach z elektroniką (coś podobnego, Cyfranek widział). W połowie wyszedłem, ale z relacji Cyfranka, który wytrwał do końca, wiem, że prelegenci przewidują powrót „niełamliwego” DRM i to na tabletach, bo e-ink jest mało widoczny. No ale rzeczywistość swoje, a marzenia swoje.

22


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Podsumowanie

Ja na pewno nie żałuję wyprawy do Krakowa, choć szczerze mówiąc, na Targach kupiłem tylko dwie pozycje na stoisku Wydawnictwa M, a więcej wydałem na płyty w Galerii Krakowskiej, gdy zmierzałem na pociąg powrotny... Inna sprawa – podchodzę do pewnego wydawnictwa finansowo-prawnego, zainteresowany dwoma tytułami po 89 zł, i pytam, jaki dostanę rabat? 15%. Aha. To ja sobie mogę w podobnej cenie zamówić te książki przez internet i nie muszę ich wieźć ze sobą przez pół Polski... Liczą się też dla mnie spotkania z ludźmi z wydawnictw, księgarni, dystrybutorów, konkurencyjnych porównywarek :) oraz z blogerami – choćby wspomnianym wcześniej Cyfrankiem czy też Łukaszem z Bez Druku. Ciekawe jest dla mnie porównanie różnych perspektyw, słuchanie o planach i prognozach. Z pewnymi zapowiedziami wiążę spore nadzieje. Podejście branży książkowej jako całości do nowoczesnych technologii w trafny i niezamierzony sposób podsumowuje następujący status z Facebooka. To oczywiście nie jest wina branży, tylko organizatorów – jeśli na całych Targach jest dostępny jeden bankomat, a większość stoisk nie przyjmuje kart, efekt łatwo przewidzieć. Tak samo potrafię przewidzieć, co się stanie z wydawcami, którzy e-booków nie promują. Dlaczego tego nie robią? Książkę papierową pokazać jest po prostu 23


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

łatwiej. I dla zainteresowanych e-bookami papier jest wtedy nośnikiem reklamowym wersji elektronicznej. Ja sam obejrzałem parę tytułów, których teraz poszukam jako e-booka. Pokazanie książki elektronicznej oznacza pokazywanie przede wszystkim urządzenia, na którym ją odtwarzamy. A słyszałem też opinię, że gdy pewne stoisko miało ebooki na czytnikach w formie demonstracji, to... klienci chcieli kupować od nich właśnie te czytniki. Albo zalewali obsługę serią pytań technicznych: a jak wgrać, a jak otworzyć itd. W sumie czemu nie – ale to nie jest rozwiązanie dla każdego. Rozumiem zatem, ale nie usprawiedliwiam, bo w obecnej sytuacji e-booki czytają wyłącznie „już wtajemniczeni”. Jeśli wydawcy nie zaczną do wersji cyfrowych przyzwyczajać swoich najwierniejszych klientów – kiedyś to zrobi kto inny – i kto inny na tym zarobi.

24


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Łukasz Sporyszkiewicz: Targi Książki w Krakowie AD 2014, kilka refleksji Tekst pochodzi z blogu Bezdruku.pl Wnioski z tegorocznych Targów (zapraszam do subiektywnej relacji) są dla mnie przygnębiające. Ebooki nadal nie są poważnie brane pod uwagę przez wydawców. Poza chlubnym wyjątkami – Agora i Publio – wydawnictwa nie kwapią się do promocji tego formatu. Nasunęło mi to na myśl kilka refleksji. Obecny odwrót od ebooków świadczy o tym, że ten segment rynku książkowego nadal nie jest rentowny. Wydawcy, wydając ebooki, chcą jedynie pokazać, że potrafią. Ewentualnie byśmy my, e-czytelnicy, nie poszli po treści do Gryzonia. Książka Tokarczuk „Księgi Jakubowe”, mająca premierę podczas Targów, w analogu ma prawie 1000 stron. Od razu pojawiła się na rynku w formie elektronicznej. Jedna na stoisku Wydawnictwa Literackiego ta wersja się nie pojawiła. Tom „Ksiąg...” wydany jest przepięknie. Na półce też prezentuje się atrakcyjnie. Cóż z tego, jeśli korzysta (znaczy czyta) się z niego niezbyt wygodnie. Czytnik w tym przypadku, podobnie jak to ma miejsce ze wszystkimi grubymi książkami, znacznie ułatwia sprawę. Wydawnictwo, sprzedając tego typu pozycje w multiformacie (papier+mobi) oraz prezentując tytuł na czytniku, mogłoby skutecznie przekonać, że ebook=book. Próżno jednak było tego typu akcji szukać na Targach. Jakie są tego powody? Podejrzewam, że wydawnictwa boją się swoistej kanibalizacji papieru przez ebook, z którego, patrząc na specyfikę rynku, zysk jest o wiele bardziej iluzoryczny. Brak DRM powoduje praktycznie pozbawienie kontroli nad kopiami eksiążki. Kolejny powód to trwająca od kilku lat wojna cenowa powodująca zbicie marż. Nie chcąc się czepiać tylko Wydawnictwa Literackiego, zahaczę też o Znak, który chyba robi wszystko, by nie był kojarzony ze swą ebookową odnogą – Woblinkiem. Jak zwykle na Targach marki grupy kapitałowej ZNAK były na osobnych stoiskach: Znak, Wydawnictwo Otwarte oraz Woblink. Ten ostatni, zamiast promocji ebooków, promował... kawę. Czytelnicy mogli również kupić w promocyjnej cenie czytnik Kobo. Co z tego, jeśli stał on w bezpiecznej odległości od potencjalnych nabywców, 25


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

bez egzemplarzy prezentujących możliwości e-readera i przy okazji promujących eczytelnictwo. Przykro mi to pisać, ale obawiam się, że rynek ebooków w Polsce powoli zostaje zamykany w niszy. E-czytelnictwo nie ma wsparcia promocyjnego (nie piszę tutaj o promocyjnych cenach ebooków). Robert Drózd, redaktor największego polskiego blogu poświęconego ebookom, mówi, że liczba czytelników Świata Czytników zatrzymała się na pewnym poziomie i już nie rośnie. Przypomnę, że jest to miejsce, od którego większość ebookowiczów zaczyna swą przygodę z książką elektroniczną. Niedawno przeprowadzona została akcja promocji e-czytelnictwa przez serwis UpolujEbooka.pl Marcina Łukiańczyka (z pulą nagród wynoszącą wg moich obliczeń ok pięciu tysięcy złotych). Nagrody zostały pokryte przez organizatora z własnej kieszeni. Mogę się założyć, że e-Księganie (powiązane z wydawnictwami) nie były zainteresowane sponsoringiem tego typu wydarzeń. Z drugiej strony muszę przyznać, że nasza e-czytelnicza nisza naprawdę może czuć się doceniona. To my jesteśmy beneficjentami nieustannej wojny cenowej. Widać, że wydawcy nas szanują. Szkoda tylko, że nie robią nic, by było nas coraz więcej, a ebookowa nisza coraz większa. W kwietniu tego roku w Katowicach Uniwersytet Śląski zorganizował targi eKsiążki – Post Book. Impreza nie spotkała się z dużym zainteresowaniem ze strony branży. Nie ma się co dziwić. Na razie miejsce księgarni ebookowych jest na analogowych Targach. Po to, by prezentować zalety ebooków, e-czytelnictwa i e-sprzętu wśród miłośników literatury w tradycyjnej formie. Nie widziałem jeszcze, by ktokolwiek z wydawców starał się potencjalnym e-czytelnikom uzasadnić inwestycję 400 zł w czytnik, która się zwróci dzięki niższym cenom książek w postaci ebooków. Wspomniane „Księgi Jakubowe” na stronie Wydawnictwa Literackiego kosztują w papierze 59,42 zł. W ebooku 33,92 zł. Dokładając do tego promocje można śmiało napisać, że cena wersji elektronicznej stanowi połowę wersji papierowej.

26


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

27


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

A ponieważ czytać możemy niekoniecznie na sprzęcie do tego przeznaczonym, ale na wielofunkcyjnym tablecie czy smartfonie, które są niewiele droższe od czytnika, lektura e-książek może być naprawdę przyjemna i niedroga. Wiem, że trudno w realu promować coś, co fizycznie nie istnieje. Dla nas, przekonanych ebookowców, Targi Książki to była prawdziwa uczta, która odbywała się na stronach księgarni ebookowych. Ebookpoint, Publio, Woblink czy Virtualo naprawdę się postarały. Czytniki fanów ebooków mogły zostać obładowane podobnie jak torby czytelników wracających z Targów Książki ponurą ulicą Galicyjską. Dlatego nie martwię się o nas, ale o przyszłość rynku, który nie robi nic, by przygotować się na walkę z hegemonią Amazona. Przypominam, że moloch Jeffa Bezosa sprzedaje obecnie więcej ebooków niż książek tradycyjnych. Mnie polski model rynku ebooków, bez monopoli, bardzo się podoba, choć wydaje się zbyt rozdrobniony, by stawić czoło Amazonowi. Patrząc na podejście wydawców do ebooków, boję się, że po mitycznym otworzeniu sklepu Amazon.pl oddadzą rynek bez walki, wpychając nowych e-czytelników w łapczywe ramiona ekosystemu amerykańskiego sklepu Kindle Store. Zapraszam do komentarza Pauliny Poniewskiej z nowej porównywarki ebooków bookto.pl poświęconego książkom elektroniczny i ich obecności na Targach Książki

28


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Paulina Poniewska: Targi książki w Krakowie czyli e-book poszukiwany Wpis pochodzi z blogu BookTo.pl

To były moje szóste z rzędu Targi Książki, w których uczestniczyłam, jednak tym razem jako zwykły odwiedzający. Bardzo lubię to wydarzenie. Tylu wydawców, autorów i książek w jednym miejscu – coś wspaniałego. Każdy, kto choć raz uczestniczył w Targach, wie, o czym mówię. Osobiście polecam pierwsze dni targowe (czwartek, piątek), kiedy nie ma jeszcze tylu osób i można swobodnie przeglądać wystawione książki. Od dawna czytam głównie e-booki, ale lubię od czasu do czasu wejść do księgarni i „pomacać” papierowe wersje. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że żaden wydawca nie przygotował swojej oferty wydawniczej dla osób czytających e-książki. Nawet na stoiskach największych wydawców nie znalazła się choćby wzmianka, gdzie kupić ich książki elektroniczne, nie mówiąc już o jakiejś specjalnej ofercie dla e-czytelników. A jest nas przecież coraz więcej. Na pytanie, czy mogę u Państwa kupić e-booka, po krótkim szoku, dostawałam informację, że tak, ale nie tutaj, tylko przez Internet. Na pytanie, dlaczego Państwo nie informują o e-bookach na Targach Książki, większość wzruszała zrezygnowana ramionami. Jedna Pani z dużego wydawnictwa (nazwę zachowam dla siebie) powiedziała, że e-booki ich nie interesują i to nie jest ich priorytet. Tak. Co jakiś czas pojawiają się w mediach artykuły, raporty na temat e-czytelnictwa. W każdym z nich można znaleźć informacje, jak to szybko rynek e-booków się rozwija, wypowiedzi wydawców, że z roku na rok mają wyższe wpływy ze sprzedaży i jak to są z tego zadowoleni. Wydawałoby się, że wydawcy wreszcie przestali się bać „e-booka” i zaczęli traktować go jako uzupełnienie swojej oferty wydawniczej, a nie jak coś, co zabija im sprzedaż książki papierowej. Dlaczego zatem żaden z wydawców nie umieścił na stoisku nawet krótkiej informacji o swojej ofercie e-bookowej? Dla uzupełnienia dodam, że w Polsce jest ponad 500 wydawnictw, które sprzedają książki elektroniczne, a duża ich liczba była obecna na Targach w Krakowie. Nie rozumiem. Na pewno wielu wydawców głowiło się (a przynajmniej mam taką nadzieję), w jaki sposób ładnie i skutecznie wyeksponować e-booki. I pewnie poległo na tym zadaniu. Pokutuje bowiem przekonanie, że e-booki można sprzedawać tylko w sieci, a jak pokazywać, to też tylko na czytnikach czy tabletach. A jak wiadomo, na większości stoisk nie ma miejsca na kącik komputerowy z dostępem do internetu czy też wystawienie pokazowych tabletów i czytników. Takie rozwiązanie mogłoby z powodzeniem sparaliżować pracę całego stoiska, bo przecież ktoś musiałby 29


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

pilnować sprzętu i odpowiadać na liczne pytania odwiedzających: po ile ten czytnik? a jak się to czyta? A przecież nie każdy w wydawnictwie ma wystarczającą wiedzę na temat książek elektronicznych (i nie musi mieć). No i wreszcie wiązałoby się to z dużymi kosztami, które na pewno nie zwróciłyby się w postaci sprzedanych ebooków. Ale czy rzeczywiście nie ma innego rozwiązania? Prosto i tanio Zacznijmy od tego, jak wydawnictwo może informować o swojej ofercie e-bookowej tanim kosztem. Prostym pomysłem jest dodawanie do sprzedawanych książek papierowych materiałów POS (ulotki, zakładki, itp.), na których umieszczone są informacje, gdzie kupić e-booki. Dla zachęty można także umieścić jakiś kod rabatowy na całą lub wybraną ofertę. Po prostu co tylko dusza zapragnie. A jeżeli wydawnictwo ma ograniczony budżet, to zawsze może spróbować porozumieć się z którąś z e-platform, aby ta wzięła na siebie koszt druku materiałów promocyjnych w zamian za polecanie wyłącznie tej platformy, jako miejsca sprzedaży swoich książek elektronicznych. Po stronie wydawnictwa byłaby także ich dystrybucja (dodawanie ich do zakupionych papierowych egzemplarzy). Wydaje mi się, że każda z platform chętnie podjęłaby się takiej współpracy. W sumie relatywnie niskim kosztem e-księgarnie mogłyby dotrzeć do nowych odbiorców. I wszyscy byliby zadowoleni. Gratis z głową A dlaczego nie spróbować e-bookiem „podkręcić” sprzedaży książek papierowych? Dlaczego nie wydrukować na tychże ulotkach, zakładkach kodu na darmowego ebooka dodawanego do zakupów powyżej 50 zł. Albo do każdych! A jeżeli nowościami, którymi chwali się na targach wydawnictwo, są kontynuacje serii lub książki autorów, którzy wydali już kilka tytułów wcześniej, to do zakupionych nowości można dodawać za darmo e-booki z backlisty. Na pewno wydawnictwo wyróżniłoby się taką akcją na tle innych konkurencyjnych domów wydawniczych i do tego ściągnęłoby uwagę odwiedzających. A oto tu przecież chodzi. Zawsze to też jakaś promocja e-czytelnictwa. Sprzedawać e-booki na stoisku? Oczywiście, że tak! I wcale nie jest to takie trudne. Istnieje kilka możliwości. Czytelnicy płacą za e-booka przy kasie na stoisku i otrzymują „bilet”, na którym są wydrukowane 2 kody. Pierwszy to kod QR, który po zeskanowaniu umożliwia automatyczne ściągnięcie e-booka na tablet lub smartfon. Oraz drugi kod pozwalający na pobranie danej książki bezpośrednio ze strony platformy. Oszczędnym rozwiązaniem może być skorzystanie na stoisku z małej drukarki. Po co drukować „bilety” wcześniej, nie wiedząc, które tytuły się sprzedadzą? Drukarka, jeden bilet, dwa kody i dwie możliwości „dostarczenie” kupującemu e-booka. Proste. 30


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Oczywiście niezbędna jest współpraca z jedną z e-księgarń, która będzie odpowiedzialna za obsługę transakcji. Wydaje się, że e-platformy powinny chętnie wyrazić zgodę, tym bardziej że wiele z nich już uczestniczyło w podobnych akcjach, tak więc technologicznie są do tego przygotowane. Obcy na stoisku Jeśli wydawnictwo będzie miało naprawdę dobry pomysł na promocję swojej eoferty, czyli przewidziana jest akcja z dużym potencjałem i niekoniecznie sprzedażowa, a po prostu promująca e-czytelnictwo, to być może platforma nawet oddelegowałaby swojego pracownika do pomocy wydawnictwu w obsłudze akcji. Dla platform to dobra alternatywa dla ich obecności na Targach. Zamiast płacić za jedno miejsce wystawowe, mogą mieć kilka „e-punktów” umieszczonych na stoiskach różnych wydawnictw. Oznacza to dla nich łatwiejszy dostęp do potencjalnego e-czytelnika oraz dużo mniejszy koszt niż posiadanie odrębnego miejsca wystawowego. A pomysł wcale nie taki szalony. Wydawco, promuj e-czytelnictwo Powyżej podałam tylko kilka szybkich pomysłów, jak „sprzedać” e-booki na Targach Książki. Zdaję sobie sprawę, że parę z nich byłoby ciężko zrealizować przy obecnym rozwoju rynku i takim, a nie innym podejściu wydawnictw do e-booków. Na pewno każde działanie, nawet najmniejsze, podjęte przez wydawnictwo, to ogromny wkład w promowanie e-czytelnictwa w Polsce. Obecnie cały ciężar popularyzacji e-booków spada na e-platformy. Jest kilka organizacji – jak m.in.: Legalna Kultura, KBF – które od wielu lat wspierają rozwój tej dziedziny. Wiele dobrego, dla nas e-bookowców, robi blogosfera, gdzie toczą się czasem bardzo burzliwe dyskusję na temat wyższości e-booka nad papierem (przewrotnie zmieniłam kolejność). Jednak moim zdaniem zaangażowanie samych wydawnictw w promocję książek elektronicznych, eczytelnictwa jest małe, zbyt małe. Poza nielicznymi wyjątkami wydawnictwa ograniczają się do udzielenia platformom rabatu promocyjnego i tyle. E-book jest traktowany jako narzędzie do promocji książki papierowej. Szkoda. A przecież to one powinny być najbardziej zainteresowane rozwojem tego rynku. Mam nadzieję, że na kolejnych Targach, tym razem w Warszawie, coś się zmieni. Zobaczymy.

31


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

32


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jacek Wąsowicz: Wielki Kszewiciel Kóltury, czyli „Warsztaty przekuwania Zła w Dobro” Tekst pochodzi z blogu Autora

Dzisiejszy tekst piszę z nietypowego dla siebie miejsca, tj. z ziemi ojczystej, na którą zaniosło mnie – jako dziennikarza i pisarza – uczestnictwo w wydarzeniu kulturalnym pt. „LiteraTura II” w dniach 23-24 sierpnia 2014r. w uroczym dolnośląskim miasteczku Strzelin. Owo wydarzenie (zde)zorganizowane zostało przez Stowarzyszenie „Sztukater”, którego mózgiem jest (a przynajmniej był nim jeszcze tydzień temu) niejaki Krzysztof Kula, szerzej znany jako samozwańczy „Wielki K”. I choć poczynione na owej imprezie obserwacje są w większości kosmicznie pesymistyczne, jednak wierny swej zasadzie, by negatywy przekuwać w pozytywy, zapraszam Cię dziś, Drogi Czytelniku, na Warsztaty Przekuwania Zła w Dobro. Tytułem wstępu Jeśli nie zdążyłeś tego jeszcze zauważyć, Drogi, Uważny Czytelniku, Wąsowiczowskie pisanie to nie tyle peany na cześć wielkości naszego narodu, co raczej sposobność do dzielenia się z rodakami bardziej realistycznymi obserwacjami. Piać z zachwytu nad samym sobą umie każdy, za to na wytknięcie nam tego czy tamtego nie każdemu zwyczajnie starcza odwagi. Przysłowiowe wbijanie kija w (polskie) mrowisko stało się więc najpierw moim hobby, potem zawodowym zboczeniem, praktykowanym bezpiecznie (bo z odległości tysiąca mil) na wyspiarskiej emigracji, by skończyć jako sposób na dopłacanie do rachunków, o czym świadczy obecność mojego debiutu „100 kijów w mrowisko” w komercyjnych punktach handlu książkami na terenie Polski oraz krążenie niedobitków w Światowej Sieci Internetowej, zwanej z angielska www. Niemniej moi Czytelnicy pytają mnie co rusz: czy coś z takiego pisania wynika? A konkretniej: czy z tej – jak mogą myśleć – nagonki na Polaków wynika coś pozytywnego? Kochani, ależ owszem! Z niej wynikają, a przynajmniej wynikać powinny, same pozytywy! Tak też podchodzę do dzisiejszego tekstu – pozytywnie. Aczkolwiek swoje wspomnienia ze strzelińskiej „LiteraTury II” wolałbym okraszać samymi superlatywami (wtedy łatwiej byłoby o wyciąganie wspomnianych pozytywów), to obowiązek zawodowy, a przede wszystkim obowiązek moralny wobec bliźniego, dodał mi cywilnej odwagi, by opowiedzieć wszem i wobec, jak było – tym trudniejszym zadaniem się okaże, by wyciągnąć z tejże imprezy jakiekolwiek pozytywy. Ale do rzeczy, bo robi się ciut zafilozoficznie. 33


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Historia jednego plakatu

Załączony obrazek niesie dość hermetyczny przekaz, toteż należy tu zamieścić kilka zdań wyjaśnienia. Na kilka tygodni przed imprezą, w trakcie ustaleń przygotowawczych, zauważyłem, że Organizator nadal pracuje nad banerami online oraz plakatem informacyjnoreklamowym tejże imprezy. Znaczy się: banerów praktycznie zero, plakat jest na etapie ustalania „która wersja lepsza”. To wydało mi się dziwne, żeby wyrazić się oględnie. Ostatecznie, oprócz bycia osobą piszącą, jam grafik komputerowy i z zawodowego doświadczenia wiem, iż sierpień – biorąc pod uwagę naturę procesu produkcyjnego podobnych kampanii reklamowych – to miesiąc, w którym powoli zaczyna się składać materiały na kampanie bożonarodzeniowe, a nie na wydarzenie mające odbyć się za kilka tygodni! Tak czy inaczej, czym prędzej zakomunikowałem Sztukaterowi swoją chęć pomocy. Wszak „LiteraTura II” miała być imprezą charytatywną, czemu więc nie miałbym

34


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

charytatywnie włożyć w nią coś od siebie. Tak więc sporządziłem wersję plakatu, widoczną po lewej stronie (wersja „PRZED”). Jak natomiast impreza się skończyła, to widać po stronie prawej (wersja „PO”). Ale przejdźmy wreszcie do pozytywów. Pozytyw nr 1 Wspomniana „LiteraTura II”, za sprawą Organizatora, okazała się wielką organizacyjną klapą (a powyższy przykład z plakatem jest jego tylko niewielką składową). Lecz jakby tego było mało, Organizator wykazał się w ciągu owych dwóch dni nie tyle umiejętnością promocji czytelnictwa czy szeroko rozumianej kultury, co iście gwiazdorskim kunsztem w autopromocji swej niekompetencji, megalomanii oraz – niestety – zwykłego chamstwa. Niekompetencji, gdyż prawie żaden z zaplanowanych projektów (koncerty, spotkania autorskie, warsztaty artystyczne itp.) nie doszedł do skutku (a jeśli doszedł, to przy pustej sali); megalomanii, gdyż wspomniany Krzysztof K. utajniał wobec wszystkich uczestników swoje nazwisko, jednocześnie każąc mienić się „Wielkim K”; oraz chamstwem, gdyż niemal każdy z uczestników właśnie takiego określenia użył do opisania osobistej kultury tego „Wielkiego Kszewiciela Kóltury” (Wielki KaKa). Ale gdzie tu pozytywy, ktoś spytałby? Jak taką beznadzieję przekuć w cokolwiek dobrego? A jednak: te doświadczenia pozwalają mi teraz skutecznie ostrzegać instytucje kulturalne, brać pisarską oraz wszystkich innych rodaków przed współpracą z „Wielkim K” i z jego Pożal-Się-Boże Stowarzyszeniem o nazwie „Sztukater”. I nie, nie sądzę, by ostrzeganie przed brakiem odpowiedzialności społecznej było „kablowaniem” bądź – co zapewne zostanie mi zarzucone – sposobem na „zaistnienie”. Piszę to wszystko, gdyż głęboko wierzę, że dla człowieka brak dużej wtopy to niekiedy dużo większy pozytyw niż malutki sukces. Jeśli więc ktoś miałby z tego ostrzeżenia skorzystać – dobra nasza. Ku chwale Ojczyzny oraz Kultury. Pozytyw nr 2 Jak wspomniałem, brak kultury u „Wielkiego Kszewiciela Kóltury” zaobserwował (i podkreśla w swych relacjach) niemal każdy z uczestników „Wydarzeń Strzelińskich”. Jednak „niemal każdy” to „duża większość”, a „duża większość” oznacza z kolei, że była również „mała mniejszość”. I była ona, a jakże. Mniejszość, która w swym przewrotnym i koniunkturalnym sercu, skondensowane chamstwo Organizatora wobec koleżanek-autorek i kolegów-autorów potrafiła (i nadal potrafi) równoważyć swoim własnym interesikiem. Ostatecznie, ona kilka swoich książek na imprezie sprzedała, dobrą minę do złej gry zrobiła, starannie wyselekcjonowane zdjęcia z imprezy na swoich blogach tudzież fejsbukach poumieszczała, zaś wszystkie 35


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„niedoróbki” (wg nich mało istotne) skrzętnie przemilczała – więc co ją więcej może obchodzić? Dla jakiejś głupiej sprawiedliwości i odpowiedzialności społecznej nie będzie sobie przecież psuła image’u! Mniejszość może mała, ale niegłupia. I tak oto poznałem się na niektórych znajomych... Dodatkowo, jakby na ironię, twórczość jednej z Przedstawicielek Małej Mniejszości pełna jest frazesów o miłości, sprawiedliwości i-te-pe. Gdy trzeba, owa Przedstawicielka nie boi się stawać w obronie gloryfikowanych w swym pisaniu wartości. Człowiek aż chciałby uciec w jej świat pogoni za marzeniem bycia dojrzalszym, lepszym człowiekiem. Jednak co jest w rzeczywistości? W rzeczywistości ona najwyraźniej goni tylko za SWOIM marzeniem: zostać sławną! Po trupach do celu!!! I proszę, oto pozytyw nr 2: jakież to szczęście móc sprawdzić swoich znajomych „w praniu” (czasami ponoć dobrych znajomych) i skorygować swoje o nich mniemanie. Bo jeśli ktoś, dla swojego małego interesiku, przyklaskuje metodom działania Wielkiego Kszewiciela Kóltury; jeśli ktoś, znając jego pokrętny charakter, powściąga się od potępiania skutków jego nieobliczalności; jeśli wreszcie ktoś, wiedząc, jak wielką burzę sieje ów człowiek od lat już kilku (a wiedząc, bo piastuje w „Sztukaterze” pewne funkcje), mimo to taka osoba zlicza swoje osobiste plusy i minusy, i wychodzi jej, że więcej na współpracy ze „Sztukaterem” zyskuje, niż traci – takie osoby nie zasługują na inne określenie niż: kanalia. Ale dni tych „sztukaterowych kolaborantów” są policzone! W świecie Prawdziwej Kultury na metodzie „ważne to je, co je moje” daleko nie zajedziecie! I wreszcie... Pozytyw nr 3 Co „Wielkiemu K” oddać muszę, to możliwość poznania w Strzelinie wspaniałych ludzi, tj. uczestników w/w wydarzenia oraz Strzelinian; wszystkich nabitych przez „Sztukatera” w butelkę. Dzięki nim wszystkim, summa summarum, przyjazdu na Dolny Śląsk absolutnie nie żałuję. Dodatkowo wierzę, że nasza jakże polska cecha łączenia się we wspólnej niedoli, tu okaże się nie jedynym i nie najmocniejszym ogniwem łączącym nas na przyszłość. Mam też w pamięci kilka osób, które na strzelińskim Rynku pojawiły się głównie dla mojej osoby, by – jak to mawiają Anglicy – „put the face to the name”. To bardzo miłe z ich strony, a dla każdego autora budujące. Szczególnie zaś miło wspominam pewną panią w średnim wieku, Strzeliniankę, która na współorganizowany przeze mnie kabaret „Cali w bieli”, mający rozpocząć się o godzinie 18:00 na piętrze w Wieży, zaczęła wdrapywać się już na jakieś piętnaście minut przed czasem. Kursując między parterem a kabaretowym lokum, spotykałem ją na kolejnych piętrach, przystającą na każdym z nich na mały odpoczynek. Ostatecznie moja nowa fanka na kabaret dotarła o czasie, 36


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

później zostając nawet na moim mini-spotkaniu autorskim, biorąc w nim aktywny udział, zaś na drugi dzień zakupując wspomniane „100 kijów”. Składać takim Czytelnikom autograf na swojej pozycji wydawniczej to już nie tylko przyjemność, a zaszczyt. Trochę polemiki Wiem, wiem – znajdą się tacy malkontenci, którzy zakrzykną: „Skoro dzięki «Sztukaterowi» poznałeś tylu ponoć wspaniałych ludzi – dlaczego plujesz na kogoś, kogo powinieneś po rękach całować? Dlaczego nie docenisz ich pracy, może nie idealnej, ale pożytecznej DLA CIEBIE?”. Już sobie oraz malkontentom odpowiadam: logikę tego typu można o kant doopy rozbić, jako że to czysta demagogia. Stosując jej wykładnię, równie dobrze powinniśmy byli nie obalać PRL-u, bo to on nas wykarmił, to on nasze dzieci wykształcił, a jeszcze Hutę Katowice zbudował i Plan 6-letni zrealizował! Wybaczcie, Kochani Malkontenci, i proszę Was o chwilę refleksji: a co, gdyby po wojnie NIE NASTAŁA komuna, a inny ustrój? Może wtedy ten Inny Ustrój wykarmiłby nas nie na chlebie i salcesonie, a bułeczkach i kawiorze? Może ów Inny Ustrój nie przyznawałby punktów za pochodzenie, a za realny talent? Może to nie my emigrowalibyśmy po całym świecie za chlebem, a świat imigrowałby do nas? I może wreszcie Hutę Katowice zbudowano by szybciej, taniej i bardziej ekologicznie, a Plan 6-letni pyknięto w 3 lata? I tak samo jest ze „Sztukaterem”. Z reguły nie jestem zwolennikiem Bolszewickiej Szkoły Architektury, tj. zasady „zburzyć, zbudować od zera”. Niemniej w przypadku tego Stowarzyszenia bez wahania zrobiłbym wyjątek. Zrobiłbym, gdyż póki działa ono pod rządami „Wielkiego K”, niechby je rozwalcowano, zaorano i zrównano z ziemią – Kultura na tym absolutnie nie straci, a zapewne zyska, gdyż przyroda pustki nie lubi i na jego miejsce będzie miało szansę wskoczyć inne stowarzyszenie, a zaprawdę powiadam Wam, ludeczkowie: po „Wielkim K” choćby jeszcze większy potop – i tak wszystko będzie lepsze od „Sztukatera” pod wodzą „Wielkiego K”. Ale on już dla mnie nie wielki – on, w moich oczach, zdegradował się co najwyżej do „Malutkiego Ka”. Po ich owocach ich poznacie. Tak, siedzi we mnie złość i stąd owe epitety. Lecz ta złość jest nie tyle osobista, co społeczna. Społeczna, gdyż tylu jeleni, ilu Krzysztof zdołał zmobilizować do swojej wizji Kóltury, to chyba tylko Amber Gold i Bagsikowy ART B mogą z nim w liczbach konkurować. Niech więc „Sztukatera” w obecnym wydaniu ziemia pochłonie – ówcześnie ratując przed anihilacją nieświadomych, zmanipulowanych, być może nawet okłamywanych wolontariuszy tam się udzielających. Spotkałem ich 37


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w tamten weekend osobiście kilkoro. W ich oczach widziałem strach przed „Wielkim K”. W ich czynach widziałem totalne oddanie, którego nawet prawdziwy Wielki K, niejaki Kim Ir Sen, by się nie powstydził. Żołnierz nie ma myśleć – żołnierz ma służyć! Tytułem podsumowania Jak więc widzisz, Drogi Czytelniku, w życiu każdego z nas łatwo dopatrzeć się negatywów. Łatwo jest się nimi karmić, szczególnie gdy osoby pokroju Malutkiego Ka piachem w oczy sypią. Ale nie, nie będę się tu rozwodził nad szczegółami poszczególnych „wtop”. Jeśli ktokolwiek z Czytelników ma taką potrzebę, by zapoznać się z którąś z nich lub chciałby zweryfikować swoją wiedzę o „LiteraTurze II” z wiedzą jej bezpośredniego uczestnika – te osoby proszę o kontakt prywatny. I na zakończenie: „LiteraTura II” w Strzelinie to było wydarzenie wyjątkowe, i to wyjątkowe pod każdym względem, dosłownie. Niejednej osobie (w tym i mnie) przysporzyło wiele bólu, a zarazem – paradoksalnie – dało okazję do wielu „przypadkowych” radości i uniesień, a także sprawdzianów iście survivalowych. Jednak o ile ból jest nieunikniony, to już cierpienie jest zazwyczaj naszym własnym wyborem. Bo to od nas zależy, na jaką strawę przekuwać będziemy swoje negatywne doświadczenia. To od nas zależy, jakim myślom damy się zawładnąć: czy negatywnym, robiącym z nas ludzi zgorzkniałych, nieprzyjaznych i pełnych pretensji, czy myślom pozytywnym, robiącym z nas ludzi, którzy – choć piach nieraz sypie w oczy – umieją cieszyć się życiem. Dlatego wszystkim Wam, Drodzy Czytelnicy, którzy dobrnęliście do tego miejsca, pragnę życzyć jak największej ilości pozytywów, a jeśli już zdarzą się Wam negatywy, życzę Wam umiejętności przekuwania ich w pozytywne doświadczenia.

38


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Małgorzata Karolina Piekarska: Tego się nie da na trzeźwo... Tekst pochodzi z blogu W świecie absurdów

Uwaga! Przed przeczytaniem polecam nalać sobie do szklanki dowolnego alkoholu. Nie wiem co zalecić niepijącym. Sama piję rzadko i mało. Ale zdarzają się historie, których się nie da na trzeźwo. Nie na darmo mówią Rosjanie, że „bez wódki nie razbieriosz”. A więc uwaga. Bajka będzie długa! Siedzę na dworcu we Wrocławiu. Powinnam być jeszcze na festiwalu literackim, na który zaproszono mnie wiele, wiele tygodni temu. Dziś nawet miałam mieć spotkanie autorskie, ale... siedzę na dworcu. Wracam do domu. Dlaczego? Cofnijmy się do dnia, w którym mnie zaproszono... Byłam „zapisana”. Książka, która kończę, a na którą mam stypendium artystyczne MKiDN, pochłonęła mnie bez reszty. Dlatego, gdy zaproszenie przyszło, najpierw zastanawiałam się... przyjąć, nie przyjąć? Niby piszą, że wprawdzie nocleg w internacie, ale że zapewniają zakwaterowanie i wyżywienie, jednak dojechać muszę na własny koszt. Impreza nic mi nie mówi, choć to podobno druga edycja. Ale... w regionie, do którego mnie zapraszano, Ulubiony ma do załatwienia pewne rodzinne sprawy. Chciał wybrać się tam od dawna. Dlaczego więc nie jechać? Połączymy parę rzeczy, a przy okazji poznam nowych ludzi pióra. Kilka osób znam z Facebooka, ale większość nazwisk nic mi nie mówi, poza jednym. To wybitny brytyjski pisarz niezwykle w Polsce popularny. Myślę, że skoro on tam jedzie, to będzie w porządku impreza. Nie sprawdzam więc organizatora. Przyjmuję po prostu zaproszenie. Gdy po jakimś czasie odkrywam, że stypendium muszę rozliczyć wcześniej, niż myślałam, a co za tym idzie szybciej skończyć książkę, mam chwilę wahania. Przecież nie mam czasu. A i Ulubionemu wypadają pilne sprawy zawodowe, więc... na pewno ze mną nie pojedzie. Zastanawiam się, czy nie zrezygnować. Do imprezy trzy tygodnie. Ale jakoś mi głupio. Przecież obiecałam, tak ładnie zapraszali. Nie chcę być niepoważna. Jadę. Podejmuję jednak decyzję, że pojadę pociągiem. Odpocznę po drodze. A może i poczytam lub popiszę? Jestem przepracowana. Ostatnie tygodnie śpię po 3 godziny, pisząc często od siódmej rano do czwartej nad ranem dnia następnego z przerwami na posiłki. W pałacu w Oborach, czyli Domu Pracy Twórczej Fundacji Domu Literatury, niemal mieszkam. Dorobiłam się tam nawet swojej łapki na muchy. Festiwal Literacki ma być w weekend w małym miasteczku pod Wrocławiem. Przez ostatni tydzień koresponduję i z organizatorem, i z moim wydawcą, by połączyć jednego z drugim i żeby na festiwalu można było kupić moje książki. W środę dowiaduję się, że wyszły z Warszawy. W czwartek, że dotarły do Wrocławia do siedziby organizatora. W piątek rano opuszczam Obory. Pędzę na złamanie karku do domu, by chociaż ucałować moich chłopaków. Odwożę Ulubionego do pracy i wracam do domu. Nastawiam pranie, poprawiam pewne 39


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rzeczy w książce, maluję paznokcie, zmieniam wielką walizkę na małą walizeczkę, a kolorowe ubrania na białe, bo pisarze mają tam występować w białych strojach. Porzucam samochód na podwórku przed domem i wsiadam do pociągu. Organizatorzy mają mnie odebrać z dworca. W pociągu, choć to Intercity, nie działają kontakty, więc nie mam gdzie podładować komórki. Gdy dojeżdżam do Wrocławia, mam 5% baterii. Dzwonię do organizatora, że dojeżdżam. Mówię o problemie z telefonem. Słyszę, że zaraz oddzwoni wolontariusz. Wolontariusz oddzwania i mówi, bym jeśli mogę, wysiadła w Mikołajowie. Rozłącza się. Niestety pociąg akurat z Mikołajowa odjeżdża. Oddzwaniam do wolontariusza, że jednak będę na Dworcu Wrocław Główny, że o Mikołajowie powiedziano mi za późno. Wolontariusz nie odbiera telefonu. Dzwonię do organizatora. Komórka ma już tylko 1% baterii... Och... mogłabym długo opisywać jeszcze, jak z tableta, łącząc się z wi-fi na dworcu Wrocław Główny, piszę na FB, że proszę o odbiór. No ale po jakimś czasie wszystko się udaje. Z dworca odbiera mnie młody człowiek. Samochód rzeczywiście czeka. Nie jest to wprawdzie samochód organizatora, a innego uczestnika pisarza, który specjalnie na festiwal literacki przyjechał aż spod Londynu, ale jestem zmęczona. Nie analizuję tego. Jedziemy do siedziby organizatora. Jest 21:00... Tam mamy dostać kolację. Nie jestem specjalnie głodna, ale... kolega po piórze jest. Cierpliwie czekam, aż on coś zje. Przygotowywanie posiłku trwa ponad godzinę. W końcu i ja głodnieję i coś przekąszam. Cały czas czekam, by mnie, wymęczoną podróżą, wreszcie odwieziono tam, gdzie mamy nocować. Nagle okazuje się, że jeszcze musimy czekać na innego autora. Czekamy więc. Wraz z nami czeka jeszcze jedna pisarka. I tak... czekamy, czekamy, czekamy. Autor przyjeżdża z narzeczoną. Jeszcze i ich trzeba nakarmić. W międzyczasie wybija północ. Padam na twarz. Obserwuję, co dzieje się w biurze organizatora. Jestem w szoku, bo organizator, który prosi, by tytułować go „Wielkim K”, zachowuje się dziwnie. Jest dość agresywny. Ale może to przemęczenie? Dowiaduję się, że jego nazwisko jest tajne. Znam więc tylko imię. Dość pospolite. „Wielki K” strasznie pokrzykuje na pracujących dla niego wolontariuszy. Jak dla mnie mobbing, ale... nie mam siły na analizę. Jestem bardzo, ale to bardzo zmęczona. Nie analizuję też jego wielkich pretensji do 15 osób, które w ostatniej chwili zrezygnowały z przyjazdu wymawiając się podobno śmiercią chomika i innymi błahostkami. Nie mam siły. Jestem naprawdę bardzo, ale to bardzo zmęczona. W końcu położyłam się po 4-ej nad ranem, a wstałam o 7-mej... Gdy po północy ruszamy w kierunku miejscowości, gdzie mamy nocować w jakimś szkolnym internacie, słyszę jeszcze, że w pokoju będę z tym ostatnim przybyłym pisarzem i jego narzeczoną. Pokój ma mieć numer 107... To zapamiętujemy. Autostradą, która okazuje się płatna, a nikt nam tego nie powiedział, więc nikt z nas nie ma gotówki (na bramce przetrzepujemy torby, by wydłubać 1,20 PLN), dojeżdżamy na miejsce około 1:00 w nocy. Pokój 107 jest zajęty przez kogoś innego. Dostajemy inny. Ma numer 206. Moi współlokatorzy okazują się przemiłymi, niezwykle inteligentnymi i sympatycznymi ludźmi. To łagodzi i stres, i zmęczenie. 40


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zasypiam. Następnego dnia o godzinie 12:00 w centrum miejscowości festiwalowej ma rozpocząć się otwarcie imprezy. (Potem dowiaduję się, że o 14:00, zaś program dociera w moje ręce dopiero następnego dnia około g. 15.00. Był w internecie w formie jpg, ale dla mnie zbyt drobne literki). Na miejsce ma nas zawieźć specjalny autobus. Budzę się. Około dziewiątej w stołówce internatu ma być śniadanie. Coś tam jest. Coś dowożą. Coś jemy. Nie analizuję co, bo generalnie nic mi nie przeszkadza. Przecież uprzedzano, że warunki spartańskie. Takie są. Internat... A przemilczmy. Nagle dowiaduję się, że autobusu nie będzie. Na imprezę mamy dojechać we własnym zakresie. Z internatu do tej miejscowości jest 6 kilometrów. Pisarzy jest ok. 40. Są w różnym wieku. Nie wszyscy dysponują samochodami. Starsza pani ze spuchniętymi nogami strasznie narzeka. Jest jej przykro. Nie ma dla niej miejsca w żadnym z samochodów. A ma tu mieć kilka spotkań, warsztatów etc. Jest autorką kilkunastu książek. Pani wzdycha ciężko, ale ktoś mówi, że obok jest przystanek autobusu podmiejskiego. Jeździ raz na godzinę. Postanawiam jej towarzyszyć w drodze na przystanek. Idziemy więc sprawdzić, o której odjeżdża jakiś autobus. Na miejscu okazuje się, że za 40 minut, więc... zostajemy na przystanku. Pani narzeka strasznie. Na organizację. Na to, że coś obiecywano. Jest nie to, co obiecywano. Że są granice prowizorki. Gdzieś tam ją rozumiem, choć cały czas jeszcze myślę, że będzie lepiej... W końcu mówi się: „miłe złego początki”. Na pewno potem będzie lepiej. Po chwili jest lepiej. Do celu jedzie jeden z autorów, który ma w samochodzie dwa miejsca. Zabiera nas obie. Przyjeżdżamy. Jest jeszcze wcześnie, więc idziemy sprawdzić, jak to wszystko wygląda. Gdzie wieża, w której będą z nami spotkania? Gdzie szkoła, w której impreza będzie miała swój początek? Wygląda to wszystko słabo. Szkoła na razie jest niezbyt przygotowana na nasze przyjście. Wieża, gdzie mamy mieć spotkania, jest zamknięta. Na drzwiach krzywo naklejony plakat z naszymi nazwiskami. Ze starszą koleżanką po piórze idę do bankomatu, pod drodze oglądamy piękną kamienicę, potem kościół. Miasteczko robi wrażenie urokliwego, choć jest zupełnie wyludnione. Ale taka impreza! Tylu pisarzy w jednym miejscu... Wśród nich gwiazda brytyjskiej literatury. Może się zaludni? Wybija godzina rozpoczęcia festiwalu. Spotykamy się wszyscy w auli liceum. I tu... pierwszy szok. Poza nami autorami nie ma żadnej publiczności. Macham ręką. W sumie ważne, że są inni pisarze. Będę mogła przez ten czas pogadać z ciekawymi ludźmi. Poza tym... może na spotkania ktoś przyjdzie? W końcu są na rynku. W zabytkowej wieży. Spotkanie rozpoczynające imprezę nie zaczyna się. Siadam w kącie. Stawiam na tablecie pasjansa. W końcu przyjechałam tak naprawdę odpocząć. Pobyć z ludźmi. Złapać oddech. Za moment wrócę do Obór. Będę kończyć książkę. Zostały mi dwa rozdziały. Co ja się będę denerwować niedoróbkami organizacyjnymi? Po 20 minutach jedna z pisarek oznajmia, że w imieniu organizatorów ona nas powita. Najpierw proponuje, by każdy się przedstawił 41


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

i powiedział o sobie dwa zdania. Potem proponuje... zabawę. Dzieli nas na grupy, wręcza każdej z grup quizy literackie do rozwiązania. Starsze panie poetki z dużym dorobkiem są zgorszone. Co to za egzamin? Po co? Dopisz imię do nazwiska pisarza? Powiąż autora z książką? Zdjęcie z postacią? Mnie to nawet bawi. Żartuję, że jakbym nie zdała, to proszę zostawić na drugi rok w tej samej klasie. Rodzice i tak nie żyją. Wygrywa grupa któraś tam. Są nagrody rzeczowe. Połowa osób uciekła. Na dole dostajemy harmonogram całego festiwalu. Idziemy na rynek na nasze spotkania autorskie. Na rynku jest kawiarnia. Niestety bez kawy. Są soki i piwo. Stwierdzam, że właściwie tego się nie da na trzeźwo i kupuję jedno. Po 20 minutach przychodzi do nas główny, zagraniczny gość. Też na piwo. Rozmawiamy o literaturze, Polsce i wielu innych sprawach, jak miłość, seks, dojrzewanie. On jest specjalistą od tych spraw. W końcu on idzie do wieży, bo tam ma być z nim spotkanie. Jedno z wielu. (Dopiero potem dowiadujemy się, że przyszło 15 osób. Chyba sami inni pisarze). Wtedy jeszcze myślę, że skoro ma mieć tych spotkań kilka, to pójdę na następne. Muszę jeszcze ochłonąć. Jest z czego. Oto dowiaduję się, że spotkanie otwierające wyglądało tak nie dlatego, że tak zostało przez prowadzącą je zaplanowane, ale dlatego, że koleżanka autorka, którą nim obarczono na 5 minut przed rozpoczęciem, nie miała na szybko innego pomysłu. Te quizy, które nam zaserwowała, miała po prostu w bagażniku samochodu – zostały po imprezie, którą prowadziła, popularyzując czytelnictwo. Zostało jej kilka quizów i garstka nagród. Nie chciała robić przykrości organizatorowi, więc poprowadziła to spotkanie. Tak, jak jej wpadło do głowy. Nie do uwierzenia... A jednak! W tym momencie koło nas na rynku zaczyna się monodram jednej z autorek. Na ziemi stoi biurko, na nim lustro, obok na krześle siada mąż poetki i gra na gitarze. Publiczności zero. Kobieta jest twarda. Łapię więc za krzesło i... robię za publiczność. Za mną przesiadają się inni pisarze. Już wiemy, że musimy się wspierać. Krótki monodram może ogląda 5 osób. W połowie mini spektaklu między nami, czyli widownią, a zaimprowizowaną sceną na chodniku przechodzi jakiś miejscowy pan po piwko. Pisarka akurat przywdziewała pomarańczową pelerynkę i mówiła do swojego odbicia w lustrze coś o kolorach. Miejscowy spojrzał, jak na wariatkę i skomentował: – Jeszcze różową sobie załóż. Poszedł. Po piwko. Jest mi przykro w jej imieniu. Nie ma nikogo, kto by zablokował wędrówkę innych miejscowych mających nas w dupie, a chodzących między zaimprowizowaną sceną a równie zaimprowizowaną widownią. Tego się nie da na trzeźwo. Zamawiam drugie piwo. Do tego powoli zaczynam być głodna. Niedaleko jest pizzeria, ale... przecież organizatorzy obiecali posiłki. Nagle dowiaduję się, że od 14-tej w szkole, gdzie byliśmy na rozpoczęciu, będzie na nas czekało jedzenie. Mamy jednak nie schodzić się wszyscy naraz. Czekamy więc w kilka osób do 15-tej i idziemy. Na miejscu, w jednej z klas, jest kuchenka mikrofalowa. Na stołach, na 42


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

jednorazowych talerzach w workach na śmieci są zamarznięte kluski, a w innych pieczone nóżki kurczaka. Ktoś fotografuje worki, bo mu w domu nie uwierzą. Surówek nie ma. Nie ma pomidora, ogórka, cebuli – nic. Tylko mięso i kluchy. No i wegetariańska tarta. Jest mi wszystko jedno, aczkolwiek gdybym wiedziała, że nie będzie żadnego surowego warzywa, to bym kupiła coś w sklepie na rynku. Na ten brak surówek narzekają wszyscy. Jeszcze macham ręką. Może jutro będzie lepiej? Jedna z koleżanek poetek pałaszuje w tempie błyskawicznym swoją porcję kluchów, bo... za 7 minut ma spotkanie. Koło niej staje uśmiechnięty wolontariusz. – To ja je będę prowadził – mówi i spokojnie nakłada sobie na jednorazowy talerz kluchy i mięsko, a potem wsadza całość do mikrofalówki. Poetka wychodzi ze szkoły na spotkanie ze sobą. Uśmiechnięty wolontariusz czeka na posiłek. On się nie spieszy... W tej sytuacji w kilka osób decydujemy się pójść obejrzeć pewien romański zabytek tuż koło rynku. Przez ten czas wolontariusz powinien zjeść i przybyć na spotkanie, które ma prowadzić. Chcemy też tam być i wesprzeć koleżankę. Gdy dochodzimy do wieży na pięterku, w pustej sali siedzi autorka, obok niej jej przyjaciel, który przygrywa na gitarze, i wolontariusz, który ma prowadzić spotkanie, ale dziwnym trafem w trakcie tegoż spotkania co najmniej 3 razy wstaje i odchodzi od stolika, by pogadać przez telefon. Podobno z samym „Wielkim K”, którego od wczoraj nikt z nas nie widział. Jest mi wstyd, przykro itd., więc ja zadaję pytania poetce, zaczyna się nas zbierać grupka. I tak zbliża się pora, kiedy powinno się kończyć z nią spotkanie, bo ma się zacząć drugie, z moim współtowarzyszem niedoli, czyli zakwaterowanym ze mną miłym autorem z Małopolski. Niestety najpierw nie wiadomo, w której z sal, bo wszystkie są zajęte. Każdy siedzi nie w tej, w której miał być, przed publicznością składającą się z 2 lub 3 osób – innych pisarzy. Wolontariusz, który miał je prowadzić, gdzieś idzie (podobno do „Wielkiego K”) dowiedzieć się, gdzie ma być to spotkanie. Nie wraca już do nas. Oglądamy go dopiero wieczorem. Teraz ja stoję w sali na dole, gdzie przy rzutniku jeden z autorów samotnie czeka, aż ktoś przyjdzie. No przecież nie będzie gadał do ściany. Wprawdzie w sali jest jeszcze jedna pani, ale to jego dziewczyna, która przecież już to wszystko, o czym on ma mówić czytelnikom, dobrze zna. Pisarz nie wie, co ze sobą zrobić. Znów ja się odzywam i proponuję, żeby mówił nam, a my siądziemy na schodach. Znów zbiera się nas grupka. Spotkanie się odbywa. Dla nas. Dla innych pisarzy. W tym dla mojego kolegi współtowarzysza niedoli, który w tym czasie miał mieć swoje spotkanie, ale ponieważ jego wolontariusz zaginął w akcji, więc został z nami. Przecież nie wiadomo, gdzie to spotkanie ma się odbyć, i nie wiadomo w ogóle nic. W tym czasie zaczyna się kabaret, który zrobił jeden z autorów, angażując do niego innych twórców. Ja nie mam już siły. Kabaret widzę właściwie od wczoraj. Idę znów 43


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

na rynek. Na piwo, bo na trzeźwo się tego nie da. Tam na rynku przy stoliku z piwem odbywają się jeszcze dwa spotkania. Skoro można siedzieć pod parasolem, napić się złocistego trunku i spędzić miło czas, to czemu wracać do wieży, w której nie ma publiczności? Przy piwie słuchamy najpierw opowieści jednego z autorów o jego pracy nad książką, pracy scenarzysty filmowego, pracy nad sztukami i tak dalej... Potem rozmawiamy z drugim pisarzem. Moim współtowarzyszem niedoli z pokoju, tym, który miał mieć spotkanie i nie miał. Każdy z pisarzy, którzy przyjechali, choć ktoś powie, że nie są to nazwiska z pierwszej półki, jest fascynującą postacią. Są to ludzie pracowici, z pasjami, piszący różne rzeczy. Od wierszy dla dzieci, przez kryminały, powieści historyczne, eseje etnologiczne i tak dalej. Prywatne rozmowy przy stoliku wynagradzają wszystko. Rozmawiamy o Kaszubach, Śląsku, smokach, historii Polski, Ukrainie, języku itd. Mamy czas. W internacie możemy się pojawić dopiero po 22:00. Wcześniej jest on zamknięty na głucho. Dlatego przy stoliku piwnym spędzamy właściwie cały dzień, a ja... chyba pierwszy raz w życiu wypijam tego dnia aż 4 piwa. Jest to wprawdzie rozłożone w czasie, więc nie upijam się, ale jednak... dla mnie to naprawdę rekord. Po 22-giej idziemy na boczną uliczkę, gdzie ma czekać autobus, który odwiezie nas do internatu. Autobus jest, ale nie rusza. Będzie opóźnienie. Ktoś rzuca propozycję, by pójść do sklepu kupić piwo w nocnym, to w internacie jeszcze pogadamy, siedząc w stołówce. Mają ochotę na to zwłaszcza ci, którzy są kierowcami samochodów. W nocnym kupujemy różne rzeczy. Ja decyduję się na jedno piwo (swoje już tego dnia naprawdę wypiłam, więc wystarczy mi jedno) i półtora litra kwasu chlebowego. Wracam do autobusu. Nadal nie ruszył. Siadamy w środku, czekamy, rozmawiamy... aż tu nagle! Przed autobusem na ulicy rozgrywa się jakaś afera. Oto „Wielki K” jest popychany przez kogoś. Za moment dojdzie do bójki. Najpierw myśleliśmy, że to jakiś miejscowy menel. W kilkanaście osób wyskoczyliśmy z autobusu. Wtedy okazało się, że człowiek nie tylko nie jest miejscowym menelem, ale jest absolutnie trzeźwy. Ma wypieki na twarzy! Nie panuje już nad emocjami, bo oto wydarzyło się coś, co spowodowało, że coś w nim pękło. Dlatego krzyczy! To aktor. Przyjechał tu wraz z pewnym teatrem na zaproszenie „Wielkiego K”. Spektakl z jego udziałem miał się zacząć o 19:00. Zaczął się jednak z ponad pół godzinnym opóźnieniem, bo sala, w której występował, nie miała nagłośnienia. Zostało one wyniesione w inne miejsce, gdzie odbywał się koncert rockowy. Przecież nikt im tego nie zabierze w trakcie koncertu. Teatr ma poczekać, aż zespół przestanie grać. Spektakl musi poczekać. Aktor przeleżał więc na scenie golutki pod prześcieradłem pół godziny. Na widowni siedział jeden widz. Aktor zaś słyszał, że ma leżeć, bo za chwilę wszystko się zacznie. Chwila, jak to chwila. Trwała! Nie o to jednak był wściekły! I także nie o to, jak dopisała publiczność. Wściekły był, bo musiał być następnego dnia w Warszawie. Tymczasem nie miał transportu do Wrocławia, skąd odchodził jego pociąg. „Wielki K” zarzucił mu gwiazdorzenie. Dopiero potem dowiedziałam się, że 44


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

to ulubione słowo „Wielkiego K” i zarzut stawiany wszystkim, którzy mu nie przyklaskują. Każdy z nas, który nie godzi się na takie traktowanie, z jakim się spotyka tu niemal na każdym kroku – gwiazdorzy. Ja zacznę gwiazdorzyć za pół godziny. Gdy zmęczeni wylądujemy wszyscy w internacie. Na miejscu najpierw są pretensje, że zajęliśmy pokój 206, a nie 107. Jest afera! Jeszcze jestem spokojna. Cierpliwie tłumaczę, że nie jestem małą dziewczynką, a 107 było zajęte. Gdy przyjechaliśmy do internatu była 1:00 w nocy. Czy miałam budzić ludzi z tego pokoju i wyrzucać ich o 1:00 w nocy? Przyjęliśmy grzecznie pokój 206. Ale to jest dopiero preludium! Bo oto „Wielki K” pyta, czy mamy jakieś życzenia. Dziś myślę, że spytał o to, by zachować jakieś pozory. Pozory bycia dobrym organizatorem. Z życzeniem odzywam się ja. Skoro nikt nic nie mówi o tym braku surówek, a wszyscy narzekali, więc pytam. Czy mogłoby być trochę surowych warzyw do obiadu? Ogórków lub pomidorów? Mówię to łagodnie, ale „Wielki K” jest wściekły! I się zaczyna! Są wrzaski, ja gwiazdorzę, pada zarzut, że cały dzień się alkoholizowałam, a jest zakaz, bo to festiwal. Poza tym przyjechałam tu, to wiedziałam, że mam chodzić po rynku i zapraszać ludzi na imprezę. Wprawdzie nie wiem, kogo miałabym zapraszać w wyludnionym miasteczku, bo poza panem, który sprzedawał nam piwo i kilkoma menelami, dla których ono było największą wartością, nie widzieliśmy na rynku nikogo. Pomijam już, że o tym, że mam kogoś na coś namawiać, dowiaduję się dopiero teraz. Poruszam więc temat tego, jak wyglądały spotkania, na których byłam. Zwracam uwagę, że wszyscy piliśmy piwo – gość z zagranicy również, że mimo tego picia piwa nikt z nas nie jest pijany, bo my nie chlejemy, a sączymy. Co zresztą pić w knajpie, w której nie ma kawy? Rozmowa jest coraz bardziej nieprzyjemna. Stwierdzam głośno, że po tym, co tu widzę, to powinnam tak naprawdę jutro wyjechać. „Wielki K” mówi, że i bardzo dobrze, będzie miejsce po mnie wolne (sic!). To wszystko jest już powiedziane na najwyższych obrotach. On wrzeszczy, a i mnie też puszczają nerwy. Zwłaszcza gdy widzę, że facet nie zna słowa przepraszam. Nie ma sobie kompletnie nic do zarzucenia! Całym złem jesteśmy my! Gwiazdorzący autorzy, którym się we łbie poprzewracało. Zaczynam rozumieć aktora, który chciał go pobić. Słyszę jeszcze, że on ma nasze zdjęcia, że upubliczni coś w sieci, że zobaczymy siebie, jak wyglądamy, że cały czas jesteśmy nagrywani ukrytymi kamerami. A gdybym ja coś chciała o nim pisać na Facebooku, to mam pisać „Wielki K”. Wtedy podejmuje decyzję... Napiszę. Ale tu, na blogu. Tu nikt tego nie może skomentować. Nikt nie może podać jego danych personalnych, nazwy festiwalu, miejscowości, nazwisk innych pisarzy, tak jak ja frajerów. Za to każdy może przeczytać. Czytajcie więc dalej... jeśli jeszcze nie zwariowaliście. Polecam jednak łyknąć jakieś piwo. Bo to nie koniec!

45


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„Wielki K” ma dwoje obrońców. Jak to słusznie zauważa jeden z uczestników, to tak zwani „pożyteczni idioci”. Opowiadają, że może i jest to nieprofesjonalnie zorganizowane, ale ma swoje plusy. Ja mówię otwarcie. Poza poznaniem wspaniałych pisarzy i poetów, nie widzę innych plusów. Ale wolałabym poznawać tych ludzi w milszych okolicznościach. Co obrońcy zawdzięczają „Wielkiemu K”? Jednemu raz zrobił 6 spotkań autorskich. Wprawdzie wdzięczny pisarz nie dostał za nie pieniędzy, ale mógł zaprezentować się przed czytelnikami. (Następnego dnia inny autor, który był obecny na tych spotkaniach, opowiadał, jak „Wielki K” traktował promowanego przez siebie pisarza. Pomiatanie to mało powiedziane). Mnie ów pisarz zarzucił megalomanię i alkoholizm, bo przecież cały dzień spędziłam na piwku. Szkoda, że nie był na tych spotkaniach, na których ja byłam. No ale to taki drobny szczegół. Dla obrończyni „Wielkiego K” to okazja do sprzedaży własnych książek i rozdania autografów. Macham już ręką. Ze mną spotkanie miało być w niedzielę, ale podejmuję decyzję, że nie pójdę. Postaram się wyjechać najszybciej jak się da następnego dnia. Nie chcę jednak korzystać z niczego, co oferuje organizator. Dlatego pytam, kto następnego dnia zabierze mnie do Wrocławia? Dogaduję się z panami z pewnego wydawnictwa. Są podobnie jak ja, a może bardziej załamani. Miała być wielka impreza, na której mieli sprzedać masę książek. (Gdy impreza się kończy, okazuje się, że sprzedali ich kilkadziesiąt, więc nie zwróciła się nawet benzyna). Zostajemy jeszcze w stołówce internatu, gdzie ja dopijam swoje ostatnie (piąte) piwo kupione na wieczór, bo tego się naprawdę nie da wytrzymać na trzeźwo. Paradoksalnie alkohol rozwiązuje i innym języki. I tak... dowiaduję się, że wiele osób ma wrażenie, że organizator i firma, którą zarządza, to sekta z nim jako guru, bo działają jak sekta, a on zachowuje się jak sekciarz. To opinia tak dużej liczby osób, że coś w niej chyba naprawdę jest. (Ja twierdzę, że to psychopatyczna osobowość cierpiąca na narcyzm destrukcyjny, ale to szczegół). Dowiaduję się, czego kto był świadkiem. Czemu w miasteczku nie przychodzi do nas nikt? Dociera do mnie opowieść, że „Wielki K” wdał się w konflikt z władzami miasteczka. Ktoś widział pisane do „Wielkiego K” listy, w których burmistrz zarzucał mu, że zwyzywał jego pracowników, krzyczał wulgarnie itd. Cóż... nie dziwi mnie to. Ja też swoje usłyszałam i „Wielki K” na mnie też powrzeszczał. I jeszcze się obraził, że mi się to nie podoba. I zarzucił, że gwiazdorzę. Kiedy bym nie gwiazdorzyła? Gdybym zgodziła się na takie traktowanie. Dla niego ideałem są ludzie, którzy zgodzili się spać we dwójkę na jednym łóżku. W tym czasie do internatu przyjeżdża reszta aktorów. Są po kolejnym jakimś spektaklu. Wśród nich dobry kumpel Ulubionego. Od nich dowiadujemy się dalszego ciągu historii z aktorem, który o mały włos pobiłby „Wielkiego K”. Aktor zdążył na pociąg. Jednak tuż przed wejściem do pociągu dowiedział się od odwożącej go wolontariuszki, że „Wielki K”wylądował w szpitalu z krwotokiem. Wszystko przez wstrętnego gwiazdorzącego aktora. Aktor już nie gwiazdorzy. Mocno zdenerwowany 46


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dzwoni do kolegi z teatru i prosi, by się dowiedział o zdrowie „Wielkiego K”, bo przecież teraz aktor ma wielki stres, że taki był dla biedaka niedobry. Problem w tym, że gdy kolega z teatru odebrał tę informację, „Wielki K” stał na wprost niego i miał się dobrze. Na prośbę, by zadzwonił do aktora i uspokoił, że jednak nie leży w szpitalu z krwotokiem, powiedział, że nie leży, ale krwotok ma, bo ma hemofilię. Zaciągnął się przy tym ze trzy razy papierosem. Być może w celu zatamowania tego wewnętrznego krwawienia, ale pewna nie jestem, bo nie palę, więc nie wiem, czy to tak działa. Nikt z nas nie wierzy już chyba w nic, co mówi lub kiedykolwiek powiedział „Wielki K”. W nocy przyjeżdżają Norwegowie. Na zaproszenie „Wielkiego K” mieli mieć koncert. Jak się dowiadujemy, zagrali dwa utwory. Kazano im przerwać i wezwano policję, bo było za głośno. Cóż... heavy metal to nie jest plumkanie na pianinku. Norwegowie witają się z nami. Nagle wpada pani z obsługi internatu, grozi wezwaniem policji, bo pity jest alkohol, a to jest internat! „Wielki K” obiecał jej, że nie będzie alkoholu. Problem w tym, że nikomu z nas nie powiedział, że nie wolno nam raczyć się żadnym procentowym trunkiem. Pani z obsługi nie zwraca uwagi na to, że w internacie jesteśmy tylko my, nikt nic nie demoluje, nikt nie jest pijany, bo tego alkoholu nie mamy hektolitrów, a troszkę. Kładziemy się spać około 5 rano. Po wielu naprawdę obfitych dysputach o literaturze, sztuce, życiu i „Wielkim K”, o którym każdy ma już swoje zdanie. W większości podobne. Wśród opowieści była też relacja z reakcji gościa z zagranicy, czyli głównej gwiazdy festiwalu literackiego – poczytnego brytyjskiego pisarza. Otóż tym, co na festiwalu zobaczył, był zdegustowany. Rano pakuję walizkę. Na stołówce piję kawę, bo bez tego nie dam rady. Ale śniadania z produktów przywiezionych przez „Wielkiego K” nie dotykam. Trzy godziny spędzam przed internatem. Rozmowy i opowieści dalej się toczą. Autorka prowadząca spotkanie otwierające mówi, że usłyszała, że poprowadziła je źle. Powiedział jej to nieobecny na spotkaniu „Wielki K”. Skąd wie? Obejrzał sobie nagranie dokonane jakimiś kamerami. Co mu się nie spodobało? Miny autorki. Gdyby nie to, że nie mam zwyczaju pić dwa dni z rzędu, to bym pobiegła gdzieś po piwo, bo tego się nie da na trzeźwo! Matko! Po chwili dowiaduję się jeszcze, kto był świadkiem jakiej rozmowy „Wielkiego K” i z kim oraz jak „Wielki K” traktował pracowników Domu Kultury w festiwalowym miasteczku, jak straszył jakichś radnych tym, że ma takie znajomości, że nie wygrają kolejnej kadencji w wyborach samorządowych itd. Wysłuchuję opowieści o tym, że podaje się za członka trzeciego sektora (nie wiem, co to trzeci sektor), że za nim stoi ministerstwo (nie wiem jakie, może głupich kroków?) i coś tam jeszcze. Jeden z uczestników relacjonuje ze śmiechem, jak zadzwonił do domu opowiedzieć żonie o tym, co tu się dzieje, a żona

47


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

spytała, czy się nie upił przypadkiem, bo w takie rzeczy, które opowiada, to ona nigdy nie uwierzy. Wreszcie z miłymi panami z wydawnictwa jadę do miasteczka. Oni jeszcze pohandlują, a potem odwiozą mnie do Wrocławia. Ja nie chcę już uczestniczyć w festiwalu. Nie, nie obraziłam się. Uważam tylko, że skoro „Wielki K” poniekąd mnie z niego wyrzucił, to byłoby głupie, gdybym się teraz tam wciskała. Przede wszystkim jednak uważam, że branie w czymś takim udziału jest zgodą na to, że coś tak amatorskiego, zrobionego na najniższym poziomie, ma miejsce. Dlatego do 16-tej krążę po miasteczku, starannie omijając wieżę. Spotykam aktorów, którzy relacjonują dalsze wesołe historie, coraz bardziej absurdalne. Jem pizzę. Aż wreszcie... mili panowie z wydawnictwa odwożą mnie do Wrocławia. Nikt z organizatorów nie dzwoni z pytaniem, gdzie jestem. Gdy wybija godzina 17-ta, kiedy teoretycznie powinno być spotkanie ze mną, mój telefon milczy. (Dzwoni tylko raz jedna z autorek, by spytać, gdzie jestem, ale ona nie jest organizatorem). Telefon milczy aż do tej pory, kiedy za moment o 23:20 wsiądę w nocny pociąg do Warszawy. Czy na festiwalu sprzedała się choć jedna moja książka? Przyznam, że wątpię, by w ogóle została wyjęta z paczki. Gdy przed 18-tą wylądowałam na dworcu we Wrocławiu, miałam czas na analizę. Pisać? Nie pisać? Napisałam. Jak zwykle ogólnikowo, bez imion i nazwisk, bez rozwinięcia skrótu „Wielki K”, bo być może on myślał, że K jak Król, a moim zdaniem to K jak Kretyn lub Kabotyn. Choć przyznam, że byli tacy, którzy twierdzili, że K pochodzi od pierwszych liter zupełnie innych wyrazów i niekoniecznie parlamentarnych. Napisałam to, by nie zapomnieć. Napisałam też, by jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek z moich kolegów po piórze zostanie zaproszony na imprezę literacką, podczas której autorzy mają być ubrani na biało – niech uważa. Czarno to widzę. I tak na koniec wpisu. Wiem, że jest długi. Dziękuję tym, którzy doczytali do końca. Wypijcie za moje zdrowie i innych autorów. Daję słowo. Mam bujną wyobraźnię, ale tego nie zmyśliłam. To zdarzyło się naprawdę. Gdyby to była bajka – zakończyłabym ją słowami: „I ja tam byłam, miód i wino piłam”. Ale piłam tylko piwo, choć nie upiłam się. Jednak piłam, bo daję słowo, że kompletnie na trzeźwo, to się tego naprawdę nie dało przeżyć. PS Proszę trzymać kciuki za moją książkę. Gdyby nie ten wyjazd, już by była skończona.

48


E-WYDAWCY


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

KONKURS NA POWIEŚĆ KRYMINALNĄ – ogłoszenie wyników! Z dumą i przyjemnością mamy zaszczyt ogłosić zakończenie pierwszego konkursu organizowanego przez Oficynę wydawniczą RW2010. Był to konkurs otwarty na powieść kryminalną, którego szczegóły znajdziecie w regulaminie. Ale być może przyda się kilka dodatkowych słów wyjaśnienia. Udało nam się do bardzo aktywnej współpracy zaprosić pisarzy, którzy mają już na swoim koncie publikacje książkowe i zgodzili się zasiąść w jury naszego konkursu. To także oni (w pewnym sensie) fundują nagrodę główną. Zgodzili się na to, abyśmy wydali antologię składającą się z trzynastu opowiadań kryminalnych, a cały zysk z jej sprzedaży przeznaczyli na kampanię promocyjną dla osoby, która zostanie zwycięzcą naszego konkursu. Antologia „Kryminalna 13” ukazała się na początku roku 2014. Autorzy publikujący w niej swoje opowiadania ocenią nadesłane – i zakwalifikowane do finału przez kolegium redakcyjne – prace. To właśnie oni wybrali laureatów. I to oni przyznali nagrodę główną. Nasz sponsor, firmę pwn.pl, wszystkim autorom prac zakwalifikowanych do finału przekazała – za naszym pośrednictwem – skromny upominek, czyli Uniwersalny Słownik Języka Polskiego PWN na pen-drive. Medialny patronat nad konkursem objęła redakcja „Świtu ebooków”, serwis literacki „Książka zamiast kwiatka” oraz platforma „Maszyna do pisania”. Po długich i burzliwych obradach jury dość zgodnie ustaliło ostateczny werdykt. Miejsce pierwsze Krzysztof Golczak: Szczęściarz Miejsce drugie Sebastian Imielski: Szkoła Miejsce trzecie Grzegorz Bartos: Cukiereczek Wszystkim laureatom gratulujemy i... zaraz siadamy do pracy nad przygotowaniem tekstów do publikacji. Ebooki na wiosnę 2015 będą już w księgarniach! 50


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aneta Gonera: Wydawnictwo GONETA Książki elektroniczne to ciągle kontrowersyjny temat, dzielący społeczeństwo na tych, co już sięgają po e-booki, i na tych, którzy ciągle się im opierają, lubiąc szelest kart, choć w końcu przyznają, że wygodniejsza jest taka forma czytelnictwa, bo nie trzeba dźwigać woluminów, a jedynie jedno niewielkie urządzenie. W związku z tym, że proces produkcji e-booków jest krótszy o fizyczny wydruk danej książki, więc jest ich olbrzymia ilość na rynku. Krąży też dziwna teoria, że wydanie e-booka jest „za darmo”, a przecież każdą książkę trzeba przeczytać, zredagować, skorygować i jeszcze oprawić graficznie. Goneta produkuje tylko e-booki, więc koszt takiej produkcji jest pomniejszony tylko o należność za skład i druk. Wychodząc jednak naprzeciw oczekiwaniom autorów, zdecydowano, by w ofercie Gonety od jesieni 2013 roku pojawiła się również oferta druku na żądanie wybranych tytułów z oferty Gonety. Trudno jednak nie przeprowadzić prac redakcyjnych nad tekstem, gdyż niektóre – niestety – muszą być praktycznie napisane od początku. A żeby dobrze pisać, trzeba dużo czytać, i tu się koło zamyka. Czytajmy więc, i to dużo, ucząc się przy tym ładnie pisać, ale też nabierajmy wprawy w poprawnej wymowie podczas wypowiedzi w rozmowach towarzyskich. A że jest tak duża ilość pozycji książkowych, atakujących czytelnika z każdej strony – oferowana nawet przez operatorów sieci komórkowych – nie jest łatwo dokonać wyboru. Zmasowany atak na użytkownika sieci w postaci mejlingów, reklamy online, banerów różnego autoramentu, informacji w każdej przeglądarce nie ułatwia tego wyboru, a wręcz przeciwnie, nie ma przejrzystości. Jakże trudno przebić się przez ten zmasowany atak z jednym dobrym bestsellerem, to chyba wie już nie tylko każdy sprzedawca książek, ale także każdy czynny w sieci autor, nawet ten, który zaczyna dopiero swoją przygodę z machiną rynku wydawniczo-czytelniczego. Temat niniejszego „Świtu ebooków” jest intrygujący, oferujący księgarniom temat-rzekę, gdzie każdy wie, co powinien zrobić, ale trudność zaistnienia z tą jedną jedyną ciągle jest nie do pokonania. Goneta to niszowe wydawnictwo, które umożliwia debiut literacki wielu starszym i młodszym autorom, zachęcając do pochwalenia się napisanymi do tak zwanej szuflady tekstami. Zachęta polega na tym, że proponuje się im wydanie praktycznie bezpłatnie ich dzieł. Wielu z tych autorów wraca do Gonety z nadzieją na repetę zaistnienia w sieci z kolejnym swoim tytułem. Zainteresowanie jest ogromne. Proponujemy dziś zapoznanie się z dwoma autorami wydawanymi w Gonecie. Poniżej dwa wywiady i dwie niezwykłe książki różnych gatunków, choć zawsze

51


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w każdej fabule – tu też – człowiek, złożoność jego psychiki i emocji oraz jego oczekiwania od życia są najważniejsze. Wywiad z panią Dorotą Kuryło, autorką książki pt. „Wayang, znaczy cień”, przeprowadzony w dniu 11.03.2014 roku: Redakcja: Witam, Pani Doroto. Dziękuję za chęć rozmowy ze mną. Ogromnie się cieszę tym wydarzeniem. Jak Pani trafiła do Gonety? Dorota Kuryło: Witam i również się cieszę. A do Gonety trafiłam bardzo prozaicznie. Kiedyś, przeszukując na internecie wydawnictwa, natrafiłam na Wasze. Oferta wydała mi się atrakcyjna i tak się zaczęło. R.: Z tego, co wiem, to jest Pani podróżniczką. Pasjonuje się Pani poznawaniem ludzi, lądów, zwyczajów... D.K.: Być podróżniczką to duże słowa. Ale to prawda, że lubię podróżować i poznawać ludzi, choć niekoniecznie musi to być specjalnie daleko. Poznawanie egzotycznych krain, ludzi i ich obyczajów jest naprawdę fascynujące. R.: Książka „Wayang znaczy cień” opatrzona jest Pani poprzednim nazwiskiem. Wydana została prawie w przeddzień Pani ślubu. Okazało się, że Pani wybrankiem został pan Kuryło, brat podróżnika, znanego z niekonwencjonalnego sposobu podróżowania, rzucający wyzwania sobie i swojej wytrzymałości, którego nazwisko głośne było swojego czasu w telewizji z racji jednej z jego podróży. Czy zdarza się Pani czasem rodzinnie znikać gdzieś na szlaku w sobie tylko znanym kierunku? D.K.: Zgadza się, tuż przed wydaniem książki wyszłam za mąż za Zenona Kuryło, brata Piotra Kuryło, maratończyka i ultramaratończyka, który w 2011 roku przebiegł samotnie dookoła Ziemi, rok później pokonał samotnie kajakiem Wisłę pod prąd, a w zeszłym roku przejechał rowerem z Lizbony do Władywostoku. Jest laureatem KOLOS 2011 w kategorii WYCZYN ROKU za „Bieg dla Pokoju” dookoła świata. Razem z Piotrem jednak nie znikamy na żadnych szlakach – nie byłabym w stanie dotrzymać mu kroku. R.: „Wayang znaczy cień” to historia niespełnionej miłości, jakże pięknie opowiedziana i osadzona w niezwykłym otoczeniu indonezyjskich wysp. Często wizytuje Pani tamte rejony? D.K.: Niestety, takie podróże wymagają sporych nakładów i sporo czasu, a pracując i chcąc spełnić się w jakiś sposób również w wielu innych dziedzinach, nie pozostaje go zbyt wiele. 52


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

R.: Lubi Pani klimaty tropików? Stąd takie odległe miejsce jako tło do historii w „Wayangu...”. D.K.: Z natury jestem niepoprawnym zmarzluchem, tropiki są więc idealnym rozwiązaniem. Ale od zawsze fascynowały mnie inne kultury i od zawsze męczyły mnie utarte szlaki. Kiedyś moimi idolami byli Tony Halik i Arkady Fiedler, a od jakiegoś czasu dołączyli do nich Sonia i Alexandre Poussin oraz Tomek Michniewicz. R.: Proszę powiedzieć parę słów o tych ostatnich. D.K.: Sonia i Alexandre Poussin są małżeństwem francuskich podróżników. Alexandre wraz z przyjacielem przejechali na rowerze dookoła świata przez 35 państw, pokonując dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów. W 1997 roku przeszedł pieszo Himalaje. Sonia m.in. przemierzyła Indie i Półwysep Indochiński, była w Uzbekistanie i Tadżykistanie, była szefową ekipy uczącej francuskiego w mieście Ho Chi Minh. Wspólnie w ciągu trzech lat i trzech miesięcy odbyli pieszą podróż śladami pierwszego człowieka przez Afrykę, od Kapsztadu w RPA do Tyberiady w Izraelu. Motto Alexandre’a to „Podróżować, aby zrozumieć świat i go pokochać”. Tomek Michniewicz zaś jest m.in. dziennikarzem i podróżnikiem, autorem książek „Samsara. Na drogach, których nie ma” oraz „Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów”, nominowany do KOLOSÓW 2013 za wyprawę do Pigmejów Baka, żyjących w dorzeczu rzeki Dja na pograniczu kameruńsko-kongijskim. Są to prawdziwi podróżnicy, odkrywający prawdziwy świat. R.: „Wayang znaczy cień” to nie jedyna Pani książka, prawda? D.K.: Zgadza się, jest coś jeszcze, ale to już inna historia. R.: Wierzy Pani w przeznaczenie? D.K.: Myślę, że tak jak większość z nas – czasami tak, a czasami nie. R.: Bohaterowie Pani książki byli sobie przeznaczeni. Tak przynajmniej wynika z treści. Zbieg różnych okoliczności, spotkań, splot opisanych wydarzeń, które doprowadziły do podjęcia jakże ważnych życiowych decyzji. Czemu musiało się to tak tragicznie skończyć? Wszyscy kochamy happy endy. D.K.: Ktoś kiedyś mi powiedział, że w życiu nie ma przypadków, a wszystko, czego doświadczamy, czemuś służy. Wszystko ma swój czas. Jest pora na miłość, na ból, czasami jest to happy end, a czasami ludzki dramat. Ale czy Marta tak naprawdę nie była szczęśliwa? R.: Owszem, była i czytając Pani opowiadanie, nawet się jej zazdrości, a nawet chciałby się znaleźć na jej miejscu. Fantastycznie opisała Pani indonezyjskie 53


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zwyczaje i wierzenia. Taka egzotyka, ciekawa i wciągająca, ale bardzo realistyczna. Ile jest prawdy w tym, co Pani opisała? D.K.: Egzotyki, zwyczajów i wierzeń mogę powiedzieć, że około 99%. To naprawdę bardzo ciekawa i inna od naszej kultura. R.: Czy rzeczywiście nie ma już tamtej Indonezji? Tamtej, sprzed tsunami? D.K.: Cały świat się zmienia, nie tylko Indonezja. W miarę jak upowszechniane są zdobycze cywilizacji zachodu, świat egzotyczny stopniowo traci lub zubaża swoje tradycje kulturowe, a szkoda. Tego właśnie obawiali się i chcieli ocalić swój ukochany świat Daniel i Mark. Myślę, że tak jak w naturze nieodzowna jest różnorodność, tak naturalne są różnice kulturowe. Chronimy zagrożone gatunki, chrońmy więc i tradycje. R.: Czy według Pani Marta podróżowałaby, i to w tak odległy zakątek świata, gdyby jej ojciec nie był dyplomatą? Czy połknęłaby bakcyla podróżniczego, tej nikomu niezrozumiałej chęci poznawania i to wcale nie ze standardowymi przewodnikami i oficjalnymi wycieczkami? Ją toczył pęd ku poznaniu inności. D.K.: W dzisiejszych realiach nie jest to oczywiście niemożliwe, ale biorąc pod uwagę realia powieści, jest raczej mało prawdopodobne, chociaż... mamy przecież przykład Fiedlera... ale to już zupełnie inna bajka. R.: Czy Pani utożsamia się bardziej z niespokojną Martą, czy z jej leniwą przyjaciółką Ewą, która wreszcie doceniła i polubiła podróżnicze zapędy swojej przyjaciółki? D.K.: Zdecydowanie bliższa jest mi Marta. Jeszcze w okresie szkoły podstawowej fascynowała mnie kultura i historia starożytnego Egiptu, moim marzeniem wówczas była podróż śladami faraonów. Ale gdy stała się możliwa i rozpoczęła się era turystycznych procesji, taka wyprawa straciła dla mnie urok. Można powiedzieć, że nie lubię tłoku i utartych szlaków. R.: Jak by się to skończyło, gdyby nie tsunami? D.K.: Marta nigdy nie dokończyła zwiedzania Indonezji, tej zaczarowanej krainy z jakże bogatą kulturą. Pozostało jej jeszcze dużo do odkrycia. R.: Czy istnieje szansa na dalszy ciąg? W końcu jest Marianna, niezwykła Marianna, która dostaje drugą szansę dzięki powrotowi albo może raczej wyjazdowi na Bali. D.K.: Być może. Jeśli Marianna będzie chciała poznać dzisiejszą Indonezję... R.: Jakieś dalsze plany podróżnicze? Wydawnicze?

54


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

D.K.: Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie Mongolia, ale to plany na przyszłość. A z wydawniczych? Może historia bezdomnego Roberta, któremu los zsyła różne niespodzianki i popycha do Afryki? Zobaczymy. R: Jakie piękne plany. Mongolia to taki tajemniczy kraj. Niby coś wiemy, ale właściwie tak naprawdę to nic. Afryka też nie jest do końca przez nikogo poznana. Z ciekawością zatem czekamy na Pani decyzje wydawnicze i oby Pani plany rozwinęły się, bo może i Mongolia zagościłaby na kartach Pani książek? Dziękuję bardzo za rozmowę. D.K.: Dziękuję. Wywiad z panią Magdaleną Kułagą, autorką książki pt. „Uzdrowiciel. Cienie przeszłości”, przeprowadzony w dniu 24.07.2014: Redakcja: Pani Magdo, dziękuję za chęć rozmowy ze mną. Magdalena Kułaga: Ja również bardzo dziękuję za rozmowę. R.: Czy pisanie to Pani powołanie? M.K.: Myślę, że tak. Czasem żartuję, że jest mi do życia niemal równie potrzebne jak powietrze. R.: „Uzdrowiciel. Cienie przeszłości” to Pani debiut literacki? M.K.: Tak. R.: Czy ma Pani jeszcze w zanadrzu jakieś powieści? A może poezję? M.K.: Owszem. Napisałam jeszcze jedną powieść pt. „Nie zostawiaj mnie”, której fragmenty umieściłam na portalach literackich, m.in. na Allarte. Oprócz tego napisałam już kilkanaście opowiadań i pracuję nad nową powieścią. R.: A może Pani uchylić rąbka tajemnicy, o czym jest nowa powieść? M.K.: To skomplikowana historia dwóch przyjaciół, którzy niespodziewanie zostają wplątani w losy pewnego alternatywnego świata. Jest w tym magia, niezwykła królewska pieczęć i elementy naszego świata. To wszystko co mogę przekazać.

55


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

R.: Lubi Pani gatunek literacki, jaki Pani uprawia? Czy lubi Pani czytać tego typu teksty? Coś z pogranicza fantastyki i obyczaju. Czy może jednak coś mniej fantastycznego? M.K.: Ten gatunek lubię szczególnie, jednak nie ukrywam, że czytam także książki z innych gatunków. R.: Czyta Pani dużo? M.K.: Gdy tylko czas na to pozwala. Mniej niż bym chciała, ale tak. R.: Jaka jest Pani ulubiona książka? M.K.: To trudne pytanie. Mam ich kilka. Wszystkie są mi bliskie. Na pewno „Szczęście w mrokach” Lynn Flewelling, „Baśniarz” Antonia Michaelis czy „Elantris” Brandona Sandersona. Do nich wracam najczęściej. A to tylko część tego, co lubię czytać. R.: Co Panią najbardziej fascynuje, gdy tworzy Pani daną postać? W „Uzdrowicielu” jest ich wiele i każda ma inne cechy. Skąd Pani czerpie pomysły na swoje postaci? M.K.: Zabrzmi to może odrobinę niepokojąco, ale pomysły czerpię po prostu: obserwując ludzi. Czasem „podkradam” ich ulubione słowa czy gesty, by moje postacie stały się bardziej żywe. Nigdy jednak nie kopiuję kogoś w stu procentach. To raczej coś w rodzaju puzzli wszechświata. Składam postać z wielu fragmentów. Fascynują mnie możliwości z tym związane i myślę, że wielu piszących tak ma. W całej budującej się historii mogę wcielić się w kochanka, mordercę, uzdrowiciela, kurtyzanę, szaleńca, złodzieja czy królową. To najwspanialsze doznanie. R.: Życie w czasie zarazy to jak klęska i walka o przetrwanie. Walka o życie może wyłuskać z każdego dobra pokłady niespotykanego i nieoczekiwanego przez samo dobro zła. Ciekawe, że najwięcej dobra włożyła Pani w mieszkańców Domu Uciech. Czy to, że oni już otarli się o to zło, skłoniło Panią do takiej decyzji? M.K.: Dokładnie tak. Niektórzy z nich przeszli już w swoim życiu przez piekło. Chciałam pokazać, że taka droga nie zawsze prowadzi w stronę niegodziwości. Czasem człowiek ma w sobie więcej siły, niż mógłby podejrzewać. Jak bohaterscy ludzie z czasów wojen. R.: Czy Wiwan jako Uzdrowiciel ma jakiś pierwowzór, czy to czysto fikcyjna postać? M.K.: Jako uzdrowiciel – nie ma takiego pierwowzoru. Jako człowiek – tak. Ale to tajemnica. R.: Zabieg połączenia mentalnego bliźniaków jest niesamowity. Komplikuje nieco życie takiej parze, nie dając szansy na izolację uczuciową. Robi to wrażenie i budzi 56


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

współczucie. Świetnie też podnosi napięcie w Pani powieści. Czy spotkała się Pani kiedykolwiek z jakąś namiastką takiej więzi u ludzi? M.K.: Słyszałam wiele opowieści o bliźniętach. Ich więź jest niezwykła. R.: Bardzo podobała się Pani okładka do „Uzdrowiciela. Cienie przeszłości”. Czy uważa Pani, że oddaje kwintesencję opowiedzianej historii? M.K.: Oddaje naturę tytułowego bohatera. Jestem pewna. R.: Chciałaby Pani, żeby pojawił się taki tajemniczy Uzdrowiciel wśród nas? M.K.: Bardzo. Zbyt wiele jest wokół cierpienia, na które wciąż nie ma lekarstwa. R.: Czy będzie dalszy ciąg historii Oliwiera, Wiwana i jego przyjaciół? Sama jestem jej ciekawa. M.K.: Powstała już druga część. Jestem jednak wciąż ciekawa, jak tę historię przyjmą Czytelnicy. Dlatego do tej pory o tym nie wspomniałam. R.: Dziękuję Pani bardzo za poświęcony nam czas i za to wirtualne spotkanie. M.K.: Dziękuję również i pozdrawiam moich Czytelników. Zapraszamy do sklepu www.goneta.net

57


WIEŚCI Z RYNKU



ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Sprzedaż, wzrost, trendy – sytuacja na rynku e-booków w latach 2010–2014 Tekst pochodzi z portalu Innovation PR – tam znajdziecie pełną wersję raportu, z przypisami i w stosownym opracowaniu graficznym.

Wstęp Powstanie rynku e-booków w Polsce można datować na 2010 rok, kiedy Empik kupił udziały w firmie Virtualo, specjalizującej się do tej pory w rozwiązaniach IT do sprzedaży e-booków. Od tego czasu na rynku książek elektronicznych powstało kilkanaście nowych podmiotów, z których liczy się pięciu głównych sprzedawców econtentu. Virtualo należące do Grupy Empik posiada w swoim portfolio takie sklepy internetowe jak empik.com, Virtualo.pl i Gandalf.com.pl oraz dostarcza książki cyfrowe do dużych sklepów internetowych jak Merlin, Allegro, Apple oraz wyspecjalizowanych w e-bookach jak Legimi, Eclicto. Poza sklepami sprzedającymi w ramach sieci dystrybucji Virtualo na rynku e-booków ważną rolę odgrywają jeszcze: Publio.pl należące do Agora S.A., Woblink.com powiązany kapitałowo i organizacyjnie z wydawnictwem Otwarte i Znak, Nexto.pl, którego właścicielem jest e-Kiosk S.A. oraz Ebookpoint.pl należący do wydawnictwa Helion. Swoich sił na rynku próbuje również firma Olesiejuk z księgarnią ksiazki.pl oraz Azymut w sklepie Ravelo.pl. W latach 2010–2012 sprzedaż w sieci Virtualo notowała trzycyfrową dynamikę wzrostu sprzedaży. W 2013 i 2014 r. stopniowo dynamika stabilizuje się na poziomie dwucyfrowych wzrostów rok do roku i kontynuowanie obecnego trendu jest spodziewane również w następnych latach. Kluczowe dla dynamicznego rozwoju rynku było wprowadzenie w latach 2011–2012 znaku wodnego w miejsce niewygodnego DRM, formatu MOBI na czytniki Kindle oraz multiformatu. „Rok 2014 spodziewamy się zamknąć dwukrotnym wzrostem sprzedaży rok do roku, czyli wynikiem lepszym niż w roku poprzednim. Jest to wynik o prawie 400% lepszy od wskaźnika średniej dynamiki sprzedaży detalicznej z ostatnich 12 miesięcy raportowanego przez GUS dla całej sprzedaży wszystkich przedsiębiorstw” – mówi Robert Rybski, Prezes Virtualo. Rynek e-booków notuje zatem ponadprzeciętne w ujęciu procentowym wzrosty sprzedaży. Wszyscy uczestnicy rynku pracują nad osiągnięciem większej skali cyfrowego biznesu. „O tym, że nie jest to rynek łatwy, przekonały się firmy, które zainwestowały spore środki w wejście w biznes ebookowy bez żadnego rezultatu. Treści cyfrowe trzeba umieć sprzedawać i potrafi to robić kilka najmocniejszych podmiotów. Virtualo, jako pierwszy podmiot na rynku, zamknie rok 2014 na plusie, co jest dużym osiągnięciem w tej branży. Reguły gry 60


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zmienić może już tylko bardzo duży gracz z potężnym know-how i zapleczem technologicznym, wówczas mniejsi gracze wypadną z gry” – dodaje Prezes firmy. Według Virtualo w 2014 roku na rynku e-booków wszystkie podmioty sprzedające ebooki i audiobooki osiągną sprzedaż 40 mln zł. W szacunki wliczone są zarówno sprzedawcy detaliczni, podmioty sprzedające kontent specjalistyczny, wydawnictwa samodzielnie prowadzące sprzedaż e-booków oraz sprzedaż książek elektronicznych do firm, instytucji (w tym także bibliotek). Według szacunków Biblioteki Analiz, z którą Virtualo konsultowało posiadane dane, rynek e-booków może być wart nawet więcej niż wspomniane 40 mln zł (zgodnie z szacunkami Biblioteki Analiz wartość rynku e-booków w 2013 r. wynosiła 54 mln zł). Mimo ogromnej dynamiki rozwoju obecnie jednak coraz mniej realne wydają się być prognozy przedstawiane przez firmę PwC, która na przełomie 2012 i 2013 r. zapowiadała, iż w ciągu trzech lat (czyli w 2016 r.) polski rynek e-booków (wraz z podręcznikami) osiągnie wartość ponad 100 mln USD, czyli ponad 300 mln zł. Robert Drózd, właściciel niezwykle popularnego wśród e-czytelników serwisu ŚwiatCzytników.pl, w taki sposób opisuje wartość rynku e-booków: „Wydaje mi się, że słuszne są szacunki mówiące o kilkudziesięciu milionach złotych. To jest wciąż kropla w morzu sprzedaży papieru. Rynek e-booków rośnie zdecydowanie od paru lat, ale nie ma zdecydowanego impulsu, który pozwoliłby wyjść spoza tej kilkuprocentowej niszy”. Marcin Łukiańczyk, założyciel portalu UpolujEbooka.pl szacuje natomiast, że największe księgarnie w Polsce oferujące e-booki mogą wygenerować w 2014 r. przychód na poziomie od 32 do 35 mln zł. Z kolei Paulina Poniewska, założycielka nowego serwisu dla e-czytelników, Bookto.pl uważa, że: „rzeczywista wartość rynku e-booków w Polsce to około 20–25 mln złotych, ale potencjał jest o wiele, wiele większy. A skąd ta pewność? Ponieważ rynek czytników i tabletów rozwija się dużo szybciej, a na platformach miesięcznie rejestruje się kilka tysięcy userów (per platforma). Ale niestety nie zawsze to się przekłada na podobny procentowy wzrost sprzedaży e-booków”. A jak rynek oceniają sami wydawcy? Przede wszystkim podkreślają dynamiczny rozwój rynku, który nastąpił w ciągu ostatnich dwóch lat. Wydawnictwo Czarne, chcąc dostosować poziom cen do oczekiwań Klientów, obniżyło w zeszłym roku ceny e-booków o średnio 10–15%. „Z naszych obserwacji wynika, że sprzedaż na rynku e-booków wciąż charakteryzuje szybkie tempo wzrostu, co niezwykle nas cieszy. Nasza sprzedaż kształtuje się na poziomie satysfakcjonującym, ale oczywiście mamy apetyt na więcej” – mówi Anna Juszkiewicz, specjalista ds. produkcji, dystrybucji i promocji e-booków i audiobooków z wydawnictwa Czarne. Podobne zdanie na temat obrotu na rynku e-booków ma wydawnictwo WAB. Jak twierdzi Małgorzata Rzepkowska, odpowiadająca za publikacje elektroniczne i sklep internetowy Grupy Wydawniczej Foksal, wydawnictwo wciąż notuje wzrost 61


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sprzedaży na rynku e-booków, a wyniki są satysfakcjonujące. W podobnym tonie na temat rynku e-booków wypowiada się Magdalena Żelazowska, Brand Manager Harlequin Polska: „Obecnie poziom sprzedaży książek cyfrowych jest wciąż znacznie mniejszy niż poziom sprzedaż książek tradycyjnych, mimo to coroczne wzrosty sprzedaży e-booków są imponujące i bardzo obiecujące. Sprawiają, że poświęcamy temu formatowi coraz więcej uwagi i wiążemy z nim duże nadzieje na przyszłość”. Jak wynika z powyższych wypowiedzi, wydawcy coraz mocniej wierzą w rynek e-booków i coraz bardziej w niego inwestują. Dynamiczny rozwój, ogromna elastyczność i podatność na nowe rozwiązania są to cechy, które idealnie opisują polski rynek e-booków w 2014 r. – cztery lata od momentu jego powstania. Jak wygląda polski rynek e-booków? Wielkość rynku treści cyfrowych i dynamika jego wzrostu zależą m.in. od liczby urządzeń do czytania, które posiadają Klienci, liczby tytułów dostępnych w formie cyfrowej oraz od polityki cenowej. Czego pragną klienci czytający e-booki? Odpowiedź na to pytanie wydaje się dość prosta – dobrej ceny (zarówno jeśli chodzi o samą książkę, jak i o urządzenie do jej czytania, czyli przede wszystkim e-czytnik), szybkiego zakupu i wygody dostarczenia na urządzenia, na których mogą czytać. Jeszcze w 2010 r. rynek e-booków wyglądał zupełnie inaczej niż obecnie. Ogromną część oferty stanowiły e-booki w formacie PDF. Format EPUB stawał się coraz bardziej popularny, jednak MOBI był praktycznie niedostępny w polskich eksięgarniach. Czytelnik chcący kupić e-booka przed dokonaniem płatności musiał zdecydować, jaki format chce otrzymać. Nie było jeszcze mowy o multiformacie, a większość e-booków posiadało niewygodne i mało praktyczne zabezpieczenie DRM – czytelnicy na nielicznych jeszcze wtedy forach dotyczących e-czytelnictwa prześcigali się w wynajdowaniu sposobów na złamanie tego zabezpieczenia i swobodne korzystanie z zakupionej e-książki. Zmiany, które zostały wprowadzone na polskim rynku e-booków na przestrzeni 2011 i 2012 r., są właściwie ewenementem w skali Europy. Niewygodne zabezpieczenie Adobe DRM zostało zastąpione watermarkiem, czyli znakiem wodnym, który jest niewidoczny dla Klienta i nie wymaga od niego instalowania żadnych dodatkowych programów. Udostępniony został również format MOBI (odczytywany przez jeden z najpopularniejszych czytników na świecie – Kindle), a ogromna większość treści elektronicznych dostępna jest obecnie w opcji multiformatu – dzięki temu Klient płacąc za dany tytuł, otrzymuje każdy dostępny dla niego w danej chwili format (zazwyczaj jest to EPUB i MOBI, czasami również PDF). Znacznie poprawiła się również jakość samych e-booków. Firmy zajmujące się konwersją (w tym Virtualo) wypracowały skuteczne procesy sprawdzania poprawności plików oraz ich kompatybilności. „Najwyższa jakość przygotowanych przez nas elektronicznych publikacji i indywidualne podejście do każdego Wydawcy wyróżniają Virtualo na tle 62


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

innych firm świadczących podobne usługi. Specjalizujemy się m.in. w konwersji specjalistycznych publikacji naukowych. Jestem przekonana, że obecnie nie ma w Polsce bardziej doświadczonego zespołu w konwersji trudnej literatury naukowej niż zespół Virtualo” – mówi Justyna Banaszczyk, project manager w Dziale Konwersji Virtualo. Jedną z najistotniejszych kwestii wpływających na rozwoju rynku e-booków w Polsce jest polityka cenowa realizowana przez wydawców. Rynek kultury cyfrowej jest wprost stworzony do eksperymentów cenowych mających na celu znalezienie najlepszej ceny dla e-booków. W przestrzeni wirtualnej testowanie strategii cenowych nie jest skomplikowanym przedsięwzięciem logistycznym, a analityka webowa i raportowanie w czasie rzeczywistym dają możliwości niewystępujące na rynku książki tradycyjnej. Więcej informacji na temat polityki cenowej zamieszczonych zostało w drugiej części raportu. Badania rynku e-booków W maju 2014 roku Virtualo przeprowadziło dwa badania dotyczące rynku e-booków. Pierwsze z nich odbyło się w formie akcji promującej książki elektroniczne pod hasłem pierwszego ogólnopolskiego „Czytnikoliczenia” we współpracy z Burda Media oraz Allegro i miało na celu oszacowanie liczby urządzeń do czytania – eczytników oraz tabletów i smartfonów. W badaniu wzięło udział ponad 5500 osób, w prezencie na uczestników zabawy czekało 5000 e-booków wydawnictwa Burda Media. Jest to największe do tej pory badanie związane z liczbą czytników e-booków. Drugie badanie dotyczyło zjawiska piractwa internetowego i zostało przeprowadzone we współpracy z Instytutem GRAPE Uniwersytetu Warszawskiego. W ankiecie wzięło udział 1890 osób. Ilu jest e-czytelników? Uczestnicy akcji „Czytnikoliczenie” wypełniali prosty formularz, w którym określali rodzaj urządzenia, na którym czytają, liczbę przeczytanych książek, datę, od kiedy posiadają czytnik, oraz sposób czytania. Dodatkowo formularz zawierał również prostą metryczkę zawierającą pytania o płeć i wiek. Większość, czyli aż 67% uczestników akcji „Czytnikoliczenie” to osoby w wieku od 25 do 45 lat, 44% było w przedziale wiekowym 25–35 lat, a 23% od 36 do 45 lat. W badanej próbie stosunkowo niedoreprezentowana pozostała grupa młodszych e-czytelników w wieku od 19 do 24 lat. Wśród osób biorących udział w badaniu większość stanowili mężczyźni – 56% w porównaniu do 44% kobiet. Warto przypomnieć, że według badań Biblioteki Narodowej to „kobiety czytają więcej książek i oddają się lekturze z większą częstotliwością niż mężczyźni. Gdy badanych poproszono o wskazanie motywów, dla 63


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

których sięgnęli po czytaną książkę, kobiety częściej niż mężczyźni wskazywały relaks i rozrywkę, czytelnicy zaś częściej niż czytelniczki preferowali lektury służące ich rozwojowi i poszerzeniu wiedzy o świecie”. Jednak w przypadku przebadanej przez Virtualo grupy wśród e-czytelników dominują mężczyźni i możemy zakładać, że to oni stanowią obecnie większość e-czytelników. Taki podział na rynku e-booków komentuje Paulina Poniewska: „rynek ciągle się zmienia, ale zmienia się przede wszystkim e-czytelnik. Jeszcze 2 lata temu był to mężczyzna, miłośnik nowinek technologicznych, gadżeciarz, który kupował książki o komandosach, postaciach z gier komputerowych. Obecnie jest to bardziej świadomy czytelnik, który dostrzega zalety e-booków, czyli wygodę (setki książek na jednym urządzeniu), niskie ceny (liczne promocje) oraz nowe możliwości (e-booki wzbogacane o treści multimedialne, interaktywne). Nie ma już takiej dużej przewagi mężczyzn nad kobietami”. Możemy więc zakładać, że w ciągu kilku najbliższych lat liczba eczytelników i e-czytelniczek zacznie się wyrównywać. Początkowe różnice w tym zakresie mogą wynikać z faktu, że to mężczyźni zazwyczaj w większym stopniu zainteresowani są wszelkimi nowinkami technologicznymi, w tym również nowymi trendami związanymi z czytelnictwem (czyli e-bookami i e-czytnikami). Wraz z upowszechnianiem się e-czytników, tabletów i smartfonów oraz coraz większą dostępnością e-booków z wszelkich kategorii różnice te powinny powoli zanikać. Uczestnicy „Czytnikoliczenia” przeczytali łącznie imponującą liczbę ponad 250 tysięcy książek cyfrowych. W formularzu była możliwość zaznaczenia dokładnej daty otrzymania/zakupienia e-czytnika. Data ta została przez nas uznana za moment, w którym czytelnik zaczął czytać e-booki, a odpowiedzi zostały rozłożone proporcjonalnie do podanych dat. Skrajne i nierealistyczne deklaracje zostały zdyskwalifikowane. Wyniki pokazują, że każdy z uczestników badania przeczytał średnio 50 e-booków na przestrzeni różnej liczby lat. Zaledwie 2% osób rozpoczęło swoją przygodę z e-czytaniem przed 2009 rokiem, a 4% ankietowanych czyta na eczytniku od 2010 roku. 10% ankietowanych zaczęło czytać e-booki w 2011 roku, 29% w 2012, a aż 39% w 2013 roku. Odsetek uczestników badania, którzy kupili swój czytnik w 2014 roku, wyniósł 16% – trzeba jednak pamiętać, że badanie wykonywane było w połowie roku 2014 roku. Z uwzględnieniem upływu czasu i wielkości próby średnia ważona wyniosła 29,8 ebooków czytanych rocznie przez jednego e-czytelnika. Daje to wynik 2,5 książki na miesiąc. W badaniu czytelnictwa Biblioteki Narodowej kryterium dla „czytelników rzeczywistych” było 7 i więcej książek rocznie i tylko 11% Polaków tyle książek rocznie czyta. Tymczasem z prze-prowadzonych przez Virtualo badań wynika, że eczytelnicy czytają średnio 3 razy więcej niż czytelnicy papierowi, którzy są głównie „przedmiotem badania Biblioteki Narodowej”. Interesująco w tym kontekście przedstawiają się również dane Biblioteki Narodowej, z których wynika, że do lektury e-booków przyznało się 7% badanych, a do słuchania audiobooka – 6%. 64


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wynika z tego, że e-czytelnicy stanowią mniejszość wśród ogółu czytelników, jednak ta mniejszość tworzy swoistą elitę osób, które jak na polskie standardy czytają ponadprzeciętnie dużo. Jakie czytniki mają Polacy i ile ich jest? Według Roberta Drozda jedną z głównych przyczyn rozwoju rynku e-booków jest coraz większa liczba urządzeń do czytania. „Przyzwoite czytniki z papierem elektronicznym można ku-pić już za 200–300 złotych. Bardzo dobre za 600 złotych. Nie ma już więc bariery ekonomicznej czy technologicznej” – twierdzi Drózd. Podobne zdanie ma Iwona Kielak z wydawnictwa Wielka Litera: „Coraz więcej osób przekonuje się do czytników, chociaż nadal tablet jest wg mnie najczęściej wybieranym narzędziem. Dostępność tych urządzeń na pewno ma wpływ na wzrost sprzedaży na rynku publikacji elektronicznych. Do tego znaczne obniżenie cen tych urządzeń oraz dostępność i łatwość zakupu e-booków, rezygnacja z DRM-u – to są czynniki, które mają wpływ na rozwój tego segmentu”. Coraz większe zainteresowanie e-czytnikami potwierdzają też wyniki badań przeprowadzonych w połowie 2014 r. przez Virtualo. Spośród 5500 osób, które wzięły udział w „Czytnikoliczeniu” prawie 4000, czyli 73%, posiada czytnik Kindle. Właściwie ex aequo znalazły się firmy OnyxBoox z wynikiem 4,6% i PocketBook – 4,2%. 1,6% wybrało markę Prestigio, a 7,6% wskazało na jeszcze inne marki urządzeń. Tylko 6% e-czytelników z grupy biorącej udział w badaniu czyta na tablecie i zaledwie 3% na smartfonie. W ankiecie można było wskazać tylko jedno urządzenie. W badaniu przeprowadzonym przez Virtualo rok wcześniej na próbie 100 osób wśród 48% posiadających czytnik 60% wskazało również na czytnik Kindle. Dane o ogromnej popularności czytników marki Kindle na polskim rynku potwierdza również Jacek Weichert, product manager w Grupie Allegro: „Według danych Allegro, współorganizatora akcji „Czytnikoliczenie”, w 2013 roku co 10 minut sprzedawany był jeden czytnik. Najchętniej kupowanym modelem był czytnik Kindle Classic, a szczyt sprzedaży przypadł na grudzień, kiedy jeden czytnik sprzedawał się średnio co 4 minuty. Najbardziej popularną marką był Kindle, który wybierało około 70% kupujących”. To również Allegro, według respondentów ankiety, jest jednym z najpopularniejszych miejsc, w którym można kupić e-czytnik. Z danych zebranych podczas „Czytnikoliczenia” wynika, że 41% respondentów ankiety kupiło swój czytnik bezpośrednio od producenta na Amazon.com. 25% zaopatrzyło się na Allegro.pl, 20% skorzystało z usług innej strony internetowej, a 14% z marketu RTV/AGD.

65


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

O znajomość marek e-czytników zapytaliśmy również znanych i lubianych autorów w ramach akcji „E-book też książka” przeprowadzonej w kwietniu 2014 r. Poniżej prezentujemy ich odpowiedzi. Czy rozróżnia Pan/i różne marki czytników? Oczywiście, że rozróżniam, a jedną wyróżniam: Kindle (touch). Jestem w nim zakochany. Podsunął mi go reporter Piotr Lipiński, pisze reportaże historyczne, ale jest bardzo zdigitalizowany. Powiedział: „Idź tylko na dotyk, przyciski są staromodne i dla starych dziadów”. Uwierzyłem mu, nie żałuję. (Mariusz Szczygieł) Kilka rozróżniam, przynajmniej z nazwy, wyglądu, bo próbowałem się zorientować trochę, gdy kupowałem własne. Wciąż jednak pozostaję wierny marce Kindle – obecnie mam Paperwhite’a – i niespecjalnie śledzę zmiany na rynku. Musiałoby się wydarzyć coś, co zrazi mnie do produktu Amazona, a na razie, szczęśliwie, nic takiego nie miało miejsca. (Jakub Ćwiek) Przyznam szczerze, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. Wiem, że na rynku jest bardzo dużo modeli tych urządzeń. Osobiście korzystam z czytnika marki NOOK, którego dostałam rok temu w prezencie od męża. Nie lubię sprzętów naszpikowanych niepotrzebną elektroniką i funkcjami, z których nigdy nie skorzystam, więc bardzo prosty w obsłudze NOOK jest jak dla mnie idealny. (Katarzyna Berenika Miszczuk) Tak, bo sam powoli dojrzewam do zakupu czytnika, więc śledzę rynek. Jednak technologia rozwija się tak dynamicznie, że jeszcze czekam na taki czytnik, który zaoferuje mi nieco więcej funkcji typowo tabletowych. Mam na myśli pełną dotykowość, możliwości klawiaturowe, jak również dodatkowe funkcje tekstowosieciowe. (Marcin Wroński) Liczbę czytników w Polsce oszacowała również na potrzeby raportu o rynku ebooków zarówno firma PocketBook, jak i OnyxBoox. Maksym Zhelezniak, Szef Działu Sprzedaży PocketBook S.A. na obszar Europy Środkowej i Wschodniej, twierdzi, że obecnie polski rynek jest gotów przyjąć około 140 000 czytników ebooków rocznie, zaznacza też jednak, że wraz z popularyzacją e-czytelnictwa ta liczba w ciągu najbliższych lat na pewno będzie się zwiększać. „Firma PocketBook powstała w 2007 roku i w trzy lata później wprowadziła swoją ofertę na polski rynek. Od tej pory zainteresowanie czytnikami tej marki z wyświetlaczami E Ink stale rośnie. Dokładamy wszelkich starań, aby najnowsze produkty szybko trafiały w ręce użytkowników w Polsce. Obecnie PocketBook szacuje, iż jego udział tak istotnym rynku, jakim jest Polska, sięga 20%”. Jak twierdzi Maksym Zhelezniak, urządzenia firmy PocketBook mają być przede wszystkim wygodne w użytkowaniu i innowacyjne. To absolutne priorytety, z których firma PocketBook uczyniła swoje największe zalety. Latem 2014 r. na 66


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

polskim rynku pojawił się najnowszy model marki PocketBook-Aqua. Jest to pierwszy na świecie model całkowicie odporny na kurz i wodę – wręcz idealny do przetestowania podczas wakacyjnych pobytów nad morzem. Przy produkcji czytników PocketBook korzysta z technologii E Ink, która jest bezpieczna dla oczu i umożliwia czytanie nawet w pełnym słońcu. „Dbamy o to, aby użytkownicy mogli korzystać z czytników w każdej sytuacji – stąd najczęstszym rozmiarem jest popularne 6 cali. Na tylnej ściance naszych urządzeń znajduje się powłoka gumowa, dzięki której nie ślizgają się one w dłoni. Komfort czytników PocketBook to nie tylko ich wygląd. Wnętrza naszych urządzeń kryją w sobie baterie, które pozwalają na czytanie przez miesiąc bez konieczności ich doładowywania, a czytniki mieszczą w sobie do 2000 książek. To cała biblioteka w zasięgu ręki!” – podkreśla Zhelezniak. Najtańszy czytnik marki PocketBook – model Mini – można kupić już za 279,00 zł. Paweł Horbaczewski, właściciel firmy Arta Tech, dystrybutora czytników Onyx BOOX twierdzi natomiast, że obecnie cały rynek to ok. 200 000 e-czytników, z czego ok. 50% stanowią czytniki marki Kindle, 40% Onyx Boox i 10% – pozostałe marki. Z danych przedstawionych przez Arta Tech wynika również, że klientami najchętniej decydującymi się na zakup czytnika są osoby w wieku 30–50 lat, mieszkające w dużych miastach, posiadające wyższe wykształcenie i wysokie zarobki. Co wyróżnia czytniki Onyx BOOX od innych czytników dostępnych na polskim rynku? Według Pawła Horbaczewskiego takich wyróżników jest wiele. Wystarczy wspomnieć choćby o systemie Android z dostępem do milionów aplikacji i e-booków ze sklepu Google Play, który pozwala otwierać e-booki z wielu księgarni na eczytniku, np. Google Play Książki czy Amazon Kindle, najlepszym na świecie syntezatorze mowy IVONA™ czy zaawansowanej technologii przepływu tekstu dla plików PDF, która znacznie ułatwia odczytywanie tego formatu. Najtańszy czytnik marki Onyx Boox – model C65S Classic – można kupić już za ok. 269,00 zł. Cały czas jednak najpopularniejszymi urządzeniami do czytania wśród polskich eczytelników są czytniki marki Kindle, dostępne w zakresie cenowym od 300 zł do 600 zł. Używane urządzenia można kupić na Allegro już za 150 zł. Amazon jako pierwszy jeszcze w 2012 r. wprowadził na rynek model Paperwhite z podświetlanym ekranem, który umożliwia swobodne czytanie bez męczenia wzroku przy niewielkim oświetleniu z zewnątrz, a nawet w nocy. Warto podkreślić, że czytniki tej marki mają bardzo dobrą opinię wśród czytelników – doceniany jest przede wszystkim ich intuicyjny interfejs, łatwość obsługi, szybkość dostawy oraz niezawodna obsługa klienta. Swoje doświadczenie z reklamacją czytnika Kindle tak oto opisuje Robert Drózd: „W połowie grudnia 2012 r. zdecydowałem się zareklamować mój czytnik Kindle Keyboard 3G. Od początku bateria nie trzymała tak długo, jakbym tego oczekiwał – zaledwie do 10 dni, podczas gdy inni mówili o miesiącu. Bateria słabła coraz bardziej – ostatecznie przy włączonym 3G czytnik potrafił paść po niecałych 67


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dwóch dniach. Awarię zgłosiłem 6 grudnia 2012 r. za pośrednictwem czatu. Zaledwie trzy dni później, 9 grudnia, otrzymałem nowy czytnik”. Dla porównania warto przytoczyć badania z 2013 r. przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych, które uznawane są za jeden z najbardziej rozwiniętych krajów pod względem dostępności książek elektronicznych (rynek e-booków w Stanach Zjednoczonych stanowi ok. 27% całego rynku książki w tym kraju). Z badań opublikowanych przez Forbes.com wynika, że Amerykanie, podobnie jak Polacy, najchętniej czytają e-booki na czytnikach marki Kindle. I to właściwie jedyne podobieństwo. Na kolejnych miejscach pod względem popularności wśród czytelników ze Stanów Zjednoczonych znajduje się: Ipad, Kindle Fire (tablet), tablety z systemem operacyjnym Android oraz e-czytnik i tablet NOOK4. Na polskim rynku czytniki NOOK są właściwie niewidoczne, natomiast do czytania na jakimkolwiek tablecie przyznało się zaledwie 6% ankietowanych. Powstaje pytanie, czy wraz z upowszechnianiem się e-czytelnictwa oraz coraz większą dostępnością ebooków również u nas tablety zaczną piąć się w górę po szczeblach popularności wśród e-czytelników? Tablet staje się coraz popularniejszym urządzeniem domowym, z którego korzystają zarówno dorośli, jak i dzieci. Być może w najbliższych latach czytelnicy zamiast kupować e-czytniki, uznają, że tablet, który i tak jest w domu, wystarczy im do odczytywania e-booków. Na razie jednak pozycja e-czytników na polskim rynku pod względem popularności wśród e-czytelników wydaje się być niezagrożona. Jaki jest styl czytania e-czytelników? Kim jest e-czytelnik? Jak wskazuje bardzo wysoka średnia liczba książek czytanych przez ankietowanych, czyli aż 2,5 książki na miesiąc, polski e-czytelnik, to osoba ponadprzeciętnie oczytana. Pamiętajmy jednak też, że w badaniach tego typu biorą zazwyczaj udział osoby najbardziej aktywne – te, które dużo i często czytają. Z przeprowadzonych badań wynika, że 28% respondentów pod względem czytelnictwa to „maratończycy”, czyli osoby, które czytają dużo oraz długo i bardzo cierpliwie realizują swoją listę lektur. Są to raczej osoby, które „wiedzą, czego chcą”. Mają swoich ulubionych autorów i gatunek literacki, któremu są wierni. 24% wybrało opcję „pożeracza książek”, czyli osoby, która czyta w kółko i bez przerwy, nawet kilka pozycji w jednym momencie. 20% e-czytelników to „smakosze”, którzy raz na pewien czas czytają książki, na których im szczególnie zależy. 14% to „sprinterzy”, czytają bardzo intensywnie, nawet kilka pozycji jednocześnie, później mają dość – robią sobie kilkunastodniową przerwę i ponownie wracają do lektury. Zaledwie 4% ankietowanych to „autostopowicze”, czyli osoby, które czytają raz na pewien czas książki polecane przez znajomych lub media. 10% preferuje jeszcze inny styl czytania. 68


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Gdzie i jak czytamy? Na to pytanie odpowiedziały wyniki drugiego badania przeprowadzonego przez Virtualo we współpracy z GRAPE UW. Badanie nad piractwem wykonano w maju 2014 na próbie 1890 osób zawierało również pytania o nawyki czytelnicze Klientów sklepu Virtualo.pl. Czytamy przede wszystkim w czasie wolnym w domu (85%) lub dojeżdżając do domu/pracy (61%), czy na wakacjach (56%). Audiobooków za to najczęściej słuchamy, przemieszczając się. Klienci, którzy kupują i czytają e-booki, zdecydowanie najczęściej wykorzystują w tym celu czytnik e-booków (86%). Korzystają z niego zarówno osoby młodsze, jak i starsze. Znacznie mniej osób odczytuje e-booki na tablecie, komputerze (27%) lub telefonie komórkowym (14%). Wśród osób słuchających audiobooki największą popularnością cieszą się telefon komórkowy i odtwarzacz mp3. Dla większości klientów Virtualo (75%) kupienie e-booka lub audiobooka w księgarni internetowej jest najwygodniejszą metodą pozyskania książki elektronicznej, wygodniejszą niż „spiracenie” (tylko 15% wskazało, że łatwiej jest ściągnąć je z innych – potencjalnie nieautoryzowanych – źródeł internetowych). Za najmniej wygodne rozwiązanie czytelnicy uznali zakup e-booka w sklepie stacjonarnym. Pierwsza ogólnopolska akcja „Czytnikoliczenie” oraz badania przeprowadzone z instytutem GRAPE UW umożliwiły nam dotarcie do najbardziej „zaczytanej” grupy e-czytelników, czyli osób, które same siebie określiły mianem „pożeraczy książek” lub „maratończyków”. Przeciętny e-czytelnik czyta dużo – średnio ok. 30 książek rocznie. Jest to niewątpliwie związane z coraz większą dostępnością najnowszych tytułów w wersji elektronicznej oraz możliwością ich zamówienia o dowolnej porze dnia – w ciągu kilku sekund od dokonania płatności można już czytać zakupionego e-booka na czytniku. Polski rynek e-booków cały czas jest w fazie dynamicznego rozwoju, bardzo możliwe, że w ciągu najbliższych miesięcy profil e-czytelnika bardzo się zmieni. Czy tak będzie na pewno, pokażą wyniki drugiego ogólnopolskiego „Czytnikoliczenia”, które odbędzie się już w przyszłym roku. Wyzwania: Liczba tytułów, polityka cenowa, aktywność wydawców, autorów i sklepów Wyzwanie 1: Więcej tytułów. Do połowy 2014 r. w wersji cyfrowej dostępnych było prawie 35 tysięcy tytułów, a po wyłączeniu klasyki i tytułów niekomercyjnych – 20 tysięcy. „Nie jest to zły wynik, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że jest jeszcze bardzo dużo tytułów niedostępnych w wersji cyfrowej, na czym zyskują portale z nielegalnym 69


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kontentem” – komentuje Robert Rybski, Prezes Virtualo. Czytelnik, który nie znajduje poszukiwanej przez siebie książki w księgarni internetowej, bardziej skłonny jest odnaleźć ją na stronach z „pirackimi” e-bookami. Dlatego tak istotne jest, aby jak największa liczba książek dostępna była w wersji elektronicznej – zyskują na tym zarówno klienci, którzy otrzymują legalny, dobrej jakości plik, jak i wydawcy, których książki w mniejszym stopniu pobierane są z nielegalnych źródeł. Obecnie większość nowych tytułów wprowadzanych do sprzedaży pojawia się jednocześnie w wersji drukowanej i elektronicznej, jednak wiele książek wydanych przed 2010 r., czyli przed momentem, który uznajemy za początek rynku e-booków w Polsce, jest jeszcze niedostępna w formie e-booka. W wersji elektronicznej nie znajdziemy m.in. wielu e-booków zaliczanych do klasyki gatunku, np. „Ulissesa” Jamesa Joyca, książek Julio Cortazara czy Gabriela Garcii Marqueza. Dopiero w marcu 2014 r. do oferty zostały wprowadzone e-booki Helen Fielding (wy– dawnictwo Zysk i Ska) z kultowymi przygodami Bridget Jones. Od czerwca w wersji elektronicznej dostępna jest najgłośniejsza powieść Ericha Marii Remarque’a „Na zachodzie bez zmian” (Dom Wydawniczy Rebis), a od lipca – książki Katarzyny Grocholi (Wydawnictwo Literackie). Z drugiej strony ogromna większość tytułów najpopularniejszych autorów jest już dostępna w wersji elektronicznej. Wystarczy wspomnieć choćby: Dana Browna, Roberta Galbrighta (J.K.Rowling), Johna Grishama, Stephena Kinga, Joannę Bator czy Mariusza Szczygła. „Cały czas szukamy szans, aby wzrost na rynku e-booków notował wyniki trzycyfrowe. Bardzo uważnie analizujemy strukturę sprzedaży z wykorzystaniem narzędzi z obszaru business intelligence. Wyniki wskazują na to, że jedną z głównych blokad bardziej dynamicznego rozwoju rynku e-booków jest nadal słaba dostępność tytułów z tzw. backlisty” – dodaje Robert Rybski. Mimo wprowadzania nowych tytułów do oferty nie obserwujemy jednak dużej dynamiki wzrostu liczby digitalizowanych tytułów. W Niemczech aż 84 proc. wydawców oferuje czytelnikom swoje e-booki, w Polsce – około 1000, czyli około 30% wydawców, którzy regularnie wydają nowe publikacje i mają ich co najmniej kilkanaście. „Jeszcze trzy lata temu zakładaliśmy, że do 2015 roku na polskim rynku ukaże się 30 tys. tytułów komercyjnych, tymczasem jest ich obecnie 19 tys. Jeżeli klienci mają wybrać e-booki, muszą mieć większy, jeszcze wygodniejszy i dodatkowo legalny wybór. Dużo się udało osiągnąć, ale wiele pracy jeszcze przed nami, aby rynek był znacznie większy” – dodaje Robert Rybski. Wydawcy cały czas jednak pracują nad tym, aby coraz więcej ich e-booków (również tych z backkatalogu) dostępnych było w ofercie. Zapewnienie o renegocjacjach umów i chęci wprowadzenia kolejnych tytułów do oferty otrzymaliśmy m.in. od wydawnictw Harlequin Polska i Dom Wydawniczy Rebis. Małgorzata Rzepkowska z GW Foksal twierdzi, że wprowadzenie do oferty tytułów wydanych przed 2010 rokiem nie jest jednak prostym procesem – „stopniowo digitalizujemy back katalog. 70


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jednak jest to trudne przedsięwzięcie, wymaga bowiem pozyskiwania praw (nie tylko do treści, ale również ewentualnych ilustracji, zdjęć okładkowych etc.) oraz kompletowania materiałów do digitalizacji. PDF-y do druku nie nadają się do tego celu. Poza tym mamy ogromną ilość premier w planie wydawniczym. Teraz przygotowujemy edycję laureata Nagrody Nobla – Jean-Marie Gustave’a Le Clezio”. Nie możemy więc zakładać, że wszystkie tytuły danego wydawnictwa od razu dostępne będą również w wersji elektronicznej, a wprowadzenie do oferty tytułów opublikowanych w wersji drukowanej przed 2010 rokiem na pewno zajmie wydawcom przynajmniej jeszcze kilka lat. Jedną z istotnych kwestii pod względem dostępności tytułów jest też sama polityka wydawców dotycząca wprowadzania do oferty nowości. Od 2010 roku, kiedy e-book pojawiał się kilka czy nawet kilkanaście tygodniu po premierze wersji drukowanej, zaszły ogromne zmiany. Obecnie w większości przypadków e-book i wersja drukowana są dostępne już tego samego dnia. Nierzadko zdarza się też, że pojawienie się e-booka wyprzedza premierę wersji drukowanej. Tak było np. w przypadku najnowszej książki Janusza L. Wiśniewskiego opublikowanej przez wydawnictwo Wielka Litera pt. „Grand”. E-book w księgarniach internetowych empik.com i Virtualo.pl był dostępny już 14 maja 2014 r., premiera wersji drukowanej odbyła się tydzień później. Podobna sytuacja miała miejsce m.in. z e-bookiem „Trafny wybór” J.K. Rowling dostępnym przedpremierowo w e-księgarni Woblink.com. Na to, jak ważne jest wprowadzanie jak największej liczby tytułów w wersji elektronicznej do oferty wydawnictwa, zwraca również uwagę Piotr Matłoka z Domu Wydawniczego Rebis: „Moim zdaniem wydawcy, chcąc odnieść sukces na rynku e-booków, muszą jak największą część swojej oferty konwertować do wersji «e», nie bać się równoczesnego wydawania wersji tradycyjnej i elektronicznej, odpowiadać na potrzeby czytelników w kwestii poszerzania tzw. backkatalogu. Jednocześnie muszą też zadbać o właściwą jakość książek w wersji e-book. Długi czas ten element szwankował, a e-booki miały po prostu masę błędów wynikających ze słabej konwersji, co odstręczało od korzystania z nich. Obecnie wygląda to dużo lepiej”. Analizując listę bestsellerów empik.com, okazuje się, że spośród 100 książek najpopularniejszych na początku sierpnia 2014 r. ponad 70% była dostępna również w wersji elektronicznej, w tym największe hity takie jak „Zdrada” Paulo Coelho, książka wydana przez wydawnictwo Drzewo Babel, „Gwiazd naszych wina” Johna Greena wydawnictwa Bukowy Las czy „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął” Jonasa Jonassona wydawnictwa Świat Książki. Również Robert Drózd na swojej stronie ŚwiatCzytników.pl publikuje co miesiąc podsumowania dotyczące liczby najpopularniejszych tytułów w danym miesiącu dostępnych również w wersji elektronicznej (na podstawie listy bestsellerów Magazynu Literackiego KSIĄŻKI). Zgodnie z zestawieniem zaprezentowanym przez Roberta Drozda w lipcu 2014 r. w wersji elektronicznej dostępnych było aż 28 z 30 najpopularniejszych książek. 71


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zabrakło jedynie „Przepisu na sukces Ewy Chodakowskiej” wydawnictwa K.E.Liber (od września 2014 r. w wersji elektronicznej dostępna jest jednak inna książka autorki – „Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską”) oraz „Życie ma smak” Małgorzaty Kalicińskiej wydawnictwa Filia (w wersji elektronicznej dostępne są jednak wcześniejsze tytuły autorki, jest więc szansa, że również ten tytuł w najbliższym czasie będzie dostępny w wersji na e-czytnik). Cały czas zdarza się jednak, że wydawcy opóźniają premierę e-booka i wydają go po ok. 4–8 tygodniach od momentu premiery wersji drukowanej. Taką politykę ma m.in. wydawnictwo Prószyński Media czy Fabryka Słów. W tym kontekście warto też przypomnieć sprawę związaną z najnowszą książką Andrzeja Sapkowskiego pt. „Sezon burz”, wydaną pod koniec października 2013 r. przez wydawnictwo SuperNowa. Wydawca właściwie od początku zapowiadał, że książka ukaże się wyłącznie w wersji drukowanej, co wzbudziło ogromne niezadowolenie eczytelników. Mimo licznych telefonów i maili do wydawnictwa na rynku cały czas obecna była wyłącznie wersja drukowana, którą ktoś zeskanował, wrzucił do Internetu i... oto e-book był gotowy. Ostatecznie po tym wydarzeniu wydawnictwo zdecydowało się na udostępnienie oficjalnej wersji e-booka, jednak straty, które poniósł wydawca, nie wsłuchując się w głos czytelników chcących legalnie kupić książkę w wersji elektronicznej, są właściwie nie do oszacowania. Coraz mniej istotnym, jednak nadal aktualnym problemem pozostaje dostępność części tytułów wyłącznie w formacie EPUB z zabezpieczeniem DRM. W takiej wersji znajdziemy m.in. popularne książki Philippy Gregory wydane przez Książnicę czy tytuły Artura Pereza Revertego. Warto jednak podkreślić, że zastosowanie zabezpieczenia Adobe DRM nie wynika ze złej woli wydawcy czy dystrybutora, a z zapisów zawartych w umowach licencyjnych, które w niektórych wypadkach nie pozwalają wydawcy na zastosowanie zabezpieczenia watermark. Wyzwanie 2: Ile powinien kosztować e-book? Tyle, ile Klient chce zapłacić. Sklepy wyspecjalizowane w sprzedaży e-booków prowadzą bardzo aktywną politykę promocyjną, która ma na celu zachęcenie Klientów do czytania e-książek. Obok takich cech jak wygoda i możliwość szybkiego zakupu bardzo dużą rolę odgrywa również cena, która musi być korzystniejsza od ceny książki papierowej. E-booki są niestety opodatkowane 23% VAT-em, który percepcję ceny znacznie pogarsza. Virtualo przyznaje, że istnieje problem z dynamicznym wzrostem sprzedaży niektórych wydawnictw, które do swojej polityki cenowej podchodzą najbardziej konserwatywnie. „Najszybciej rośnie sprzedaż wydawnictw, które są w swoich działaniach odważniejsze. 10% rabatu na rynku cyfrowym nie spotyka się z wielkim zainteresowaniem klientów” – mówi Małgorzata Błaszczyk, marketing manager 72


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Virtualo. „Klienci oczekują zniżek rzędu 50 proc., gdyż według ich intuicji tyle powinien kosztować e-book. Wzrosty sprzedaży są generowane głównie wtedy, kiedy robimy duże akcje promocyjne. Sprawy nie ułatwia dodatkowo 23% stawka VAT, która sztucznie podnosi cenę, przez co w percepcji klienta jest ona jeszcze mniej atrakcyjna” – dodaje. Z ankiety sklepu Virtualo.pl przeprowadzonej na próbie 700 respondentów na początku 2013 roku wynika, że 70% klientów życzyłoby sobie, aby cena e-booka było o 50% niższa od ceny wersji papierowej. Tylko 11% respondentów wskazało odpowiedź, że zaakceptowaliby cenę o 10–20% niższą od ceny wydania papierowego, a na taką politykę cenową decydują się niektórzy wydawcy. Wśród 16% innych odpowiedzi najczęściej pojawiała się cena 9,90 zł. W sieci sprzedaży Virtualo średnia cena e-booka w najbardziej popularnej kategorii beletrystyka wynosi 19,90zł. Amazon premiuje natomiast zakres cenowy od 2,99 dolara do 9,99 dolara i ustanowił tym samym nową praktykę rynkową w USA, z którą długo walczyła wielka „wielka piątka” tamtejszych wydawców. Jednak bezskutecznie – większość sprzedawanego przez Amazon contentu mieści się w USA w tym zakresie cenowym. Warto posłuchać samych wydawców, którzy zwracają uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt kosztowy biznesu wydawniczego. Marek Dobrowolski, szef handlowy wydawnictwa Nasza Księgarnia i prezes zarządu Platformy Dystrybucyjnej Wydawnictw Sp. z o.o. na temat polityki cenowej wypowiedział się w ten sposób: „Oczywiście zdaję sobie sprawę z zasady obowiązującej w handlu, że produkt powinien kosztować tyle, ile skłonni są za niego zapłacić klienci. A mamy taką sytuację, wykreowaną przez nas wszystkich, że pogoń klientów za promocjami na ebooki wymusza bardzo znaczące obniżanie cen detalicznych. Kłopot w tym, że te ceny promocyjne nie mają nic wspólnego z kalkulacją kosztów na dany produkt – książkę, choć wydaną nie w wersji tradycyjnej, a elektronicznej. Gdybyśmy brali, wydawcy, pod uwagę przede wszystkim kalkulację kosztów, to książka elektroniczna nie powinna być tańsza od jej «siostry» drukowanej więcej niż 10–15%. Wydawcy obniżają ceny promocyjnie nawet na hity, evergreeny, nowości o 50% i więcej, bo traktują e-booki jako wsparcie sprzedaży książki tradycyjne. E-book staje się de facto nośnikiem reklamy książki drukowanej. Dystrybutorzy i specjaliści w zakresie analizy rynków elektronicznych bardzo długo sugerowali, że takie obniżki spowodują wielokrotne zwiększenie grupy docelowej, zainteresowanej kupnem książki. Że poszerzy to po prostu grupę odbiorców książek, w ogóle. Jak to się jednak ma z prognozowanym wzrostem sprzedaży e-booków, wspominałem już wyżej. Inna sprawa, już zupełnie kuriozalna, że część «specjalistów» często powtarza, że książka elektroniczna jest za droga, stąd stosunkowo słabe wzrosty sprzedaży. Równie dobrze można by uznać, że książka drukowana też jest w Polsce za droga, bo czytelnictwo mamy w kraju na wielokrotnie niższym poziomie niż dla przykładu w Czechach. A jaka jest rzeczywista cena książki zarówno cyfrowej, jak i drukowanej, po 73


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

uwzględnieniu wszystkich rabatów i promocji, widać gołym okiem. Sęk w tym, że na dłuższą metę taka polityka cenowa, z punktu widzenia ekonomiki całego biznesu, jest nie do utrzymania”. Anna Juszkiewicz z wydawnictwa Czarne dodaje: „wiemy, że czytelnicy chcieliby usłyszeć, że e-book powinien kosztować jak najmniej. Niestety jest to sprawa bardziej skomplikowana z punktu widzenia wydawcy. Na pewno dokładamy wszelkich starań, by Czytelnicy dostawali w swoje ręce świetny produkt – najlepszej jakości i w rozsądnej cenie, z reguły znacząco niższej niż cena egzemplarza papierowego”. W połowie 2014 r. wydawnictwo Harlequin Polska postanowiło być bardziej konkurencyjne cenowo i podjęło decyzję o długoterminowej obniżce cen większości swoich e-booków średnio o 33%. „Proponujemy czytelnikom częste rabaty i promocje cenowe, a jednocześnie szukamy dodatkowych, bardziej twórczych sposobów promowania e-booków. Aktywnie inwestujemy też w promocję formatu cyfrowego w mediach internetowych i tradycyjnych. Wsłuchujemy się w sygnały z rynku” – mówi Magdalena Żelazowska, Brand Manager z wydawnictwa Harlequin Polska. Jak dodaje: „co do polityki cenowej, to prawda, że przy e-booku nie ponosimy kosztu druku, jednak jest on tylko ułamkiem całkowitej ceny. Za ceną ebooka kryje się wynagrodzenie za pracę wielu ludzi, m.in. autora, redakcji, ko– rektora, grafika, pracowników wydawnictwa i dystrybutorów. Nie zapominajmy też o tym, że stawka podatku VAT na e-booki to wciąż 23%, a nie 5%, jak w przypadku książek papierowych. Dlatego e-book nie powinien kosztować mniej niż dwadzieścia kilka złotych. Radykalne obniżanie cen e-booków może być niebezpieczne dla rozwoju całego rynku, który nie będzie rentowny”. O „słusznej cenie” e-booków wypowiedział się również właściciel serwisu SwiatCzytnikow.pl, Robert Drózd: „dla miłośników książek ceny są w sam raz. Będąc odpowiednio cierpliwym, można trafić na bardzo ciekawe okazje i w zasadzie większość tytułów kupować po kilkanaście złotych. Dla osób, które przypadkowo zaglądają do księgarni z e-bookami, ceny mogą wydawać się za wysokie – bo patrzą najczęściej nie na promocje, tylko na ceny regularne, a te porównują z cenami książek papierowych. Jeśli przeciętny człowiek widzi e-booka za 26 złotych, a książkę papierową z wysyłką z tańszej księgarni ma za 22 złote – to pyta, o co tu właściwie chodzi”. Na pierwszy rzut oka dla wielu e-czytelników ta deklaracja może być zadziwiająca, gdyż to właśnie wśród osób odwiedzających regularnie serwis Roberta Drozda niejednokrotnie padały słowa krytyki w kierunku zbyt wysokich cen e-booków. Oznacza to jednak de facto, że ceny dla czytelników są odpowiednie tylko i wyłącznie w przypadku, gdy e-book z ceną regularną powyżej 20 zł dostępny jest w ramach promocji obniżającej jego cenę poniżej tej wartości.

74


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marcin Łukiańczyk, właściciel UpolujEbooka.pl i autor najbardziej zaawansowanych narzędzi do śledzenia cen na rynku e-booków, kwestię cen książek elektronicznych komentuje tak: „Kiedyś uważałem, że ceny powinny być na poziomie 10–15 zł i w tej cenie głównie kupowałem e-booki. Okazało się, że to zachłyśnięcie było złudne, kupiłem wiele e-booków tylko po to, aby je mieć, nie przeczytać. Teraz jeśli mam na coś ochotę, to po prostu kupuję w takiej cenie, jaka jest. Uważam, że 20–30% różnica w cenie pomiędzy cyfrową a analogową wersją jest wystarczająca”. Jak kształtują się różnice pomiędzy ceną katalogową a ceną promocyjną ebooków? Z danych Virtualo wynika, że obecnie najdroższe są książki z kategorii literatura faktu, do których zaliczamy m.in.: antologie, biografie, reportaże, literaturę podróżniczą. Przyznać jednak trzeba, że książki te również w wersji drukowanej mają dość wysokie ceny, a e-booki zazwyczaj są od nich o ok. 20% tańsze. Przykładem może być najnowszy e-book wydawnictwa WAB „Warszawa 1944. Tragiczne powstanie”, przypisany do literatury faktu, który kosztuje 55,99 zł (wersja drukowana dostępna jest w cenie 69,99 zł, czyli e-book jest tańszy o 20%), czy bestseller ostatnich miesięcy „100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku. Tom 1–2” pod redakcją Mariusza Szczygła (wydawnictwo Czarne). Tytuł ten w wersji elektronicznej podzielony jest na dwa oddzielne e-booki, z których każdy kosztuje 49,90 zł. Ta sama książka w wersji drukowanej sprzedawana jest „w pakiecie” za 159,00 zł (koszt dwóch e-booków to 99,80 zł, czyli wersja elektroniczna jest aż o 38% tańsza od wersji drukowanej). Najtańsze okazały się książki z kategorii literatura piękna (średnia cena e-booka w tej kategorii to 24,79 zł), jednak różnica między tą kategorią a fantastyką (średnia cena 25,62 zł) czy kryminałami (średnia cena 25,25 zł) jest niewielka i wynosi mniej niż 1,00 zł. Warto jednak zwrócić uwagę, że ze względu na specyfikę rynku e-booków ceny e-książek bardzo często obniżane są w ramach różnych akcji promocyjnych, a rabaty w przypadku każdej kategorii stanowią ponad 30% ceny katalogowej e-booka. Kupując wersję elektroniczną książki, czytelnik może więc zapłacić nawet 40–50% mniej, niż gdyby kupował jej wersję drukowaną. Co ważne, tak wysokie promocje w przypadku e-booków dostępne są często nawet kilka tygodni po premierze danej książki, co w wypadku wersji drukowanej zdarza się niezwykle rzadko. Wyzwanie 3: Promocja rynku e-booków, współpraca z Autorami. Rynek e-booków w Polsce jest jeszcze bardzo młody – żeby mógł w pełni rozwinąć skrzydła potrzebuje aktywnej promocji ze strony głównych podmiotów: wydawców, księgarń, a także portali zajmujących się czytelnictwem (i e-czytelnictwem). Robert Drózd twierdzi, że zbyt słabe promowanie e-booków jest właśnie jedną z głównych przyczyn hamujących rozwój rynku w Polsce. „Odnoszę wrażenie, że wydawnictwa traktują czytelników wersji elektronicznych jak zagrożenie dla sprzedaży papieru. 75


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mimo tego, że mają e-booki w ofercie, wcale tego nie komunikują. Warszawskie Targi Książki w maju 2014 były świętem papieru – większość wydawców nawet nie wspominała, że ma e-booki. Jak ma więc rozwijać się rynek, skoro główni gracze nie są nim zainteresowani? Uważam to za bardzo krótkowzroczne podejście, które może skończyć się tym, że za parę lat zapanuje Amazon, a polscy wydawcy będą ronili krokodyle łzy, podobnie jak to robi obecnie Hachette” – twierdzi Drózd. O małym zaangażowaniu wydawnictw w promocję e-booków (poza udzieleniem dodatkowego rabatu) wspomina też Paulina Poniewska z serwisu Bookto.pl. Promowanie e-booków na polskim rynku prez długi czas rzeczywiście było powiązane przede wszystkim z obniżką ceny na daną książkę. „Cena 9,90 lub rabat 50% na znany tytuł skutecznie kierowały uwagę czytelników na rynek e-booków. Był to jeden z najszybszych sposobów, aby zaznaczyć, że dany tytuł jest już dostępny i zainteresować nim klientów. Widzimy jednak, że czytelnicy oczekują obecnie czegoś więcej niż zwykłej promocji cenowej. Najlepiej jeśli tego typu promocja połączona jest z szerszymi działaniami zapewniającymi czytelnikom możliwość interakcji z ulubionymi pisarzami. I właśnie takie akcje promocyjne dla naszych klientów (obecnych i przyszłych) staramy się przygotowywać” – twierdzi Martyna Bednarczyk, Koordynator ds. marketingu w Virtualo. Jedną z pierwszych akcji Virtualo przeprowadzonych na dużą skalę było Ebook Fun Zone – event, który podczas Targów Książki w Krakowie w 2012 r. przyciągnął dziesiątki czytelników ebooków i audiobooków. Uczestnicy wydarzenia brali udział w quizie wiedzy – pytania dotyczyły rynku książki, najpopularniejszych autorów, e-booków i audiobooków. Zwycięzcy otrzymywali czytniki marki PocketBook, a pozostali uczestnicy – vouchery na e-książki ufundowane przez wydawnictwo Czarna Owca, Dom Wydawniczy Rebis, Wydawnictwo Literackie, Naszą Księgarnię, G+J (obecnie Burda Książki) i Bibliotekę Akustyczną. Event cieszył się ogromną popularnością wśród czytelników, a w maju 2013 r. została przeprowadzona jego druga edycja (tym razem za pośrednictwem specjalnej aplikacji na Facebooku). Również sami wydawcy coraz częściej zaczynają zauważać potrzebę promowania ebooków w inny sposób niż wyłącznie za pośrednictwem promocji cenowych. Przykładem takich działań mogą być np. billboardy wydawnictwa Albatros promujące najnowsze tytuły, na których znajduje się informacja, że książka dostępna jest również w wersji elektronicznej jako e-book i/lub audiobook. Na stronie wydawnictwa na karcie produktu także znajdziemy informację o tym, czy tytuł będzie dostępny jako e-book. Coraz częściej w ramach promocji danego tytułu wydawcy decydują się na udostępnienie darmowego fragmentu przed oficjalną premierą książki lub umieszczenie kodu QR prowadzącego do fragmentu e-booka na materiałach reklamowych (tak było m.in. w przypadku książki „Warszawa 1944. Tragiczne powstanie” opublikowanej przez wydawnictwo WAB). Wydawcy promują e-booki również przy okazji różnych wydarzeń kulturalnych (np. ulotki z kodami na 76


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

e-booki GW Foksal rozdawane podczas festiwalu OPENER). Kody umożliwiające dokonanie zakupu w promocyjnych cenach wybranych e-booków wydawnictwa Burda Media pojawiły się też ostatnio (lipiec–sierpień 2014 r.) w popularnych gazetach Focus i Claudia. Jeszcze w 2012 r. Empik wraz z wybranymi wydawcami udostępniał bundle – po zakupie wybranej książki w wersji drukowanej, czytelnik otrzymywał kod, dzięki któremu mógł pobrać ten sam tytuł również w wersji elektronicznej bez dodatkowych opłat. Warto też wspomnieć o ciekawej akcji organizowanej w 2014 r. przez Publio.pl, wydawnictwo SQN i firmę Lubella, podczas której do popularnych płatków śniadaniowych dla dzieci dokładane były kody umożliwiające darmowe pobranie biografii jednej z trzech gwiazd mundialu – Messiego, Ronaldo, Neymara. Co ciekawe, również sami autorzy coraz chętniej włączają się w liczne promocje ebooków. Virtualo już od kilku lat przeprowadza akcje promocyjne, w które zaangażowani są autorzy. Na Targach Książki w Krakowie w 2012 r. e-czytelnicy na stoisku Virtualo mieli możliwość spotkać się z autorami związanymi z Wydawnictwem Czarne – Jackiem Hugo-Baderem, który opowiadał o swojej najnowszej książce „Dzienniki kołymskie” i Andrzejem Dybczakiem, który promował e-booka „Gugara”. Pół roku później, w konkursie organizowanym z okazji Światowego Tygodnia E-Książki, uczestnicy mogli wygrać pakiet e-czytelnika, w którego skład wchodził zapas e-booków, ładowarka solarna umożliwiająca naładowanie czytnika w każdych warunkach oraz kubek termiczny z autografem Mariusza Szczygła i Jacka Hugo-Badera. Ciekawą akcję z udziałem autorów Virtualo zorganizowało również w kwietniu 2014 r. z okazji Światowego Tygodnia Książki. Udział w akcji wzięli popularni polscy pisarze: Mariusz Szczygieł, Magdalena Witkiewicz, Jakub Ćwiek, Katarzyna Berenika Miszczuk, Marcin Wroński, Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Beata Pawlikowska. Akcja przeprowadzona została pod hasłem „E-book też książka – przetestowane przez autorów”. Autorzy w ramach wirtualnego eventu otrzymali pytania, które sprawdzały, w jakim stopniu znane są im zagadnienia związane z rynkiem e-booków. Uczestnikom akcji udostępniliśmy odpowiedzi autorów – ich zadaniem było podanie imienia i nazwiska autora, który „kryje się” za poszczególnymi cytatami. Pytania: Czy odróżnia Pan różne marki czytników? Czy wie Pan jakie są formaty ebooków? Co to jest watermark? (A czym był DRM?) Co sądzi Pan o 23% stawce VAT na e-booki? Czy czyta Pan e-booki? Czy cieszy się Pan, że również Pana książki są dostępne w wersji e? Czy cieszy się Pan/i, że również Pana/i książki są dostępne w wersji e? Owszem, to poszerza krąg odbiorców. (Małgorzata Gutowska-Adamczyk) 77


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jasne, bo dzięki temu nie muszę ich dźwigać na spotkania autorskie i jeśli chcę coś publiczności przeczytać, to sięgam do czytnika. Szkoda, że w Czechach e-booki nie są tak popularne. I w dodatku nazywają się e-książki. Czesi, kiedy tylko mogą, to unikają obcych nazw. Są to wielcy patrioci języka, w przeciwieństwie do Polaków. Nawet komputer nie nazywa się u nich komputer. (Mariusz Szczygieł) Tak, bardzo się cieszę. Dzięki temu mam wiele czytelniczek spoza granic naszego kraju. Z Kanady czy ze Stanów. I piszą do mnie także mężczyźni, którzy kupili moje książki w formie e-booka. Coraz więcej osób czyta e-booki. Bo czyż to nie jest super, gdy wyjeżdżasz na wakacje i w każdej chwili możesz sięgnąć po nową książkę? (Magdalena Witkiewicz) Cieszę się, że moje książki dostępne są w takiej formie z jakiej korzystają czytelnicy. A że rynek e się rozwija, to radość dla mnie, że wydawcy idą z duchem czasu i oferują moje tytuły w takiej formie. (Jakub Ćwiek) Oczywiście, że cieszę się z tego powodu! Dzięki temu moje powieści mogą dotrzeć do szerszego grona odbiorców. (Katarzyna Berenika Miszczuk) Kilka tygodni po akcji „E-book też książka – przetestowane przez autorów”, w której udział wzięło ponad 1000 uczestników, Virtualo wraz z wydawnictwem Wielka Litera przygotowało akcję promocyjną pt. „Jak powstaje książka i e-book od kuchni”. Akcja została przygotowana z okazji premiery najnowszego e-booka Janusza L. Wiśniewskiego pt. „Grand”, a zaangażowany w nią był sam autor. Uczestnicy akcji mogli dowiedzieć się wielu interesujących szczegółów na temat procesu powstawania książki i e-booka oraz wcielić się w rolę redaktora lub pracownika działu marketingu i przygotować akcję promocyjną książki. Nagrodami były m.in. najnowsze e-booki Janusza L. Wiśniewskiego oraz antyramy z autografem autora. Pod względem angażowania autorów u wydawców w działania promocyjne uwagę przyciąga również Wakacyjna Lista Osobista organizowana przez Publio.pl. W 2014 r. odbyła się druga edycja listy. W każdej z edycji osoby związane z rynkiem książki – m.in. pisarze i blogerzy – polecali najciekawsze książki na lato. Wśród osób polecających znaleźli się m.in. laureat Paszportu Polityki 2010 r. Ignacy Karpowicz oraz Jakub Ćwiek. Mimo iż rynek e-booków nie jest jeszcze tak rozwinięty jak rynek książki drukowanej, zarówno księgarnie internetowe, jak i wydawcy, a coraz częściej również sami autorzy, widzą potrzebę aktywnej promocji e-booków polegającej nie tylko na udzielaniu rabatów i przyciąganiu nowych e-czytelników atrakcyjną ceną, ale przede wszystkim na działaniach nastawionych na edukowanie i informowanie o tej nowej formie czytelnictwa. Na pewno pomysłów na kreatywne akcje promocyjne w najbliższym czasie nie zabraknie, a o e-bookach i audiobookach będzie coraz głośniej. 78


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przeszkody i hamulce strukturalne Przeszkoda rynkowa nr 1: VAT na e-booki Zarówno dystrybutorzy jak i wydawcy z nadzieją spoglądają na kwestie obniżenia VAT-u na e-booki. W maju 2014 Virtualo wystąpiło z wnioskiem do Ministerstwa Finansów o udostępnienie informacji publicznej na temat postępu prac nad zrównaniem stawki podatku VAT-u książek papierowych i elektronicznych, czyli zmniejszenie jej z 23% do 5%. W odpowiedzi Ministerstwo Finansów zadeklarowało swoje jednoznaczne poparcie dla ujednolicenia stawki VAT na podobne towary i usługi dostępne w świecie online i fizycznym, czyli w tym również na książki w wersji drukowanej i elektronicznej. Niestety zgodnie z dyrektywą 2006/112/WE Polska oraz inne kraje członkowskie Unii Europejskiej nie mają na razie możliwości zmniejszenia stawki VAT na usługi elektroniczne. Warto zauważyć, że zgodnie z dyrektywą unijną e-booki dostarczane w wersji elektronicznej są traktowane właśnie jako usługa, a nie jako towar (taki status mają e-książki dostępne na nośnikach elektronicznych np. płytach oraz książki w wersji drukowanej), co jest główną przyczyną różnic w stawkach VAT na te produkty. Co więcej, zdaniem Ministerstwa Finansów zmniejszenie stawki VAT na e-booki do poziomu 5% w 2014 r. przyniosłoby straty w budżecie państwa na poziomie 30 mln zł. Jako podstawę do tych wyliczeń Ministerstwo Finansów przyjęło jednak dane opublikowane w 2012 r. przez Bibliotekę Analiz, które szacowały wielkość rynku na 50 mln zł. Autorzy oceniają stawkę VAT Wszyscy autorzy zapytani o opinię na temat wysokości stawki VAT na e-booki w ramach akcji „E-book też książka – przetestowane przez autorów” stwierdzili, że przeszkadza ona w rozwoju rynku. Obecnie VAT stanowi dużą część (można nawet stwierdzić, że zbyt dużą) ceny książki cyfrowej, co niestety ma niekorzystny wpływ na sposób postrzegania jej przez czytelników. Jak twierdzi Marcin Łukiańczyk: „Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że nasz nieszczęsny VAT (23%) jest jednym z elementów narzucających wyższe ceny, przez co hamuje rozwój tego rynku w Polsce”. Podobne zdanie na ten temat mają zarówno Paulina Poniewska, jak i Robert Drózd. Warto jednak dowiedzieć się, co o wysokości stawki VAT na eksiążki sądzą sami autorzy. Co sądzi Pan/i o 23% stawce VAT na ebooki? Jest podwójnie skandaliczna, po pierwsze dlatego, że różnicuje podatek na książki papierowe i elektroniczne, tak jakby e-booki były gorszymi książkami! Pamiętam, jak kilka lat temu dziennikarze bardzo słusznie nabijali się z promocyjnych cen m.in. jednej z moich książek, która w wersji papierowej była 79


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wbrew zdrowemu rozsądkowi tańsza niż w wersji elektronicznej. Ku konsekwencji, może by tak obłożyć innym VAT-em paperbacki, a innym książki w twardej oprawie? Innym szyte, a innym klejone? (Marcin Wroński) Wydaje mi się, że tak wysoka stawka VAT to kompletne szaleństwo! Z tego, co wiem, książki w wersji papierowej są objęte 5% stawką VAT. Nie wiem, jaki jest cel tak wysokiego VAT dla e-booków. Windowanie tej wartości na pewno nie sprawi, że papierowe książki zaczną sprzedawać się lepiej. (Katarzyna Miszczuk) Sądzę – źle, powinna być pięcioprocentowa, przecież e-book to też książka! (Mariusz Szczygieł) Jest skandalicznie wysoka! (Małgorzata Gutowska-Adamczyk) Parafrazując stary dowcip, jeśli mam pominąć brzydkie wyrazy to... nic nie myślę. A poważnie, uważam, że to przejaw rażącej ignorancji, brak świadomości i zacofanie ustawodawców. Książka to książka, niezależnie od nośnika, i tak właśnie powinna być traktowana. A o tym, jak ważne jest wspieranie czytelnictwa dla Państwa, mówić i tłumaczyć mógłbym długo. Także, podsumowując, odbieram to jako strzał w stopę. (Jakub Ćwiek) E-book to książka. Powinna być stawka taka jak na wszystkie książki. To książka każda jak inna. (Magdalena Witkiewicz) Stawka VAT na e-booki wynosząca 23% została jednogłośnie skrytykowana przez wydawców i autorów. Biorąc jednak pod uwagę odpowiedź Ministerstwa Finansów, należy niestety przyjąć, że zrównanie stawek VAT na książki nie dokona się szybko i książki cyfrowe będą dyskryminowane dalej przez co najmniej kilka kolejnych lat. Kwestię stawki VAT na e-booki poruszyła m.in. prof. Irena Lipowicz, Rzecznik Praw Obywatelskich, która w 2013 r. złożyła skargę w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego. Niestety jak na razie żadne działania podejmowane przez polityków ani inne podmioty nie przynoszą oczekiwanych skutków. Jest to bardzo niepokojący fakt, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę działania podejmowane przez inne ministerstwo, a dokładnej Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach „Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa na lata 2014– 2020”, którego głównym celem jest stwarzanie warunków do wzrostu czytelnictwa w Polsce. Niestety już teraz możemy stwierdzić, że 23% VAT na e-booki nie wpływa pozytywnie na rozwój e-czytelnictwa w naszym kraju. Przeszkoda rynkowa nr 2: piractwo Drugą bardzo istotną przeszkodą o charakterze strukturalnym, na który wpływ mogą mieć czynniki makro, takie jak odpowiednia legislacja, jest piractwo internetowe. Skalę zjawiska bardzo ciężko jest obecnie oszacować. Biblioteka Analiz w 2013 roku 80


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ogłosiła szacunki opiewające na 250 mln zł strat, które w wyniku piractwa corocznie ponoszą wydawcy. Według Krzysztofa Gutowskiego, project managera w firmie BookWatch zajmującej się antypirackim monitoringiem książek, na różnych polskich stronach internetowych dostępnych jest obecnie ok. 150 tys. tytułów książek (od skanów tytułów z XVIII wieku do tzw. „nieformalnych tłumaczeń”, czyli książek nieopublikowanych jeszcze w Polsce przez żadne wydawnictwo). Jednak, jak twierdzi Gutowski, na razie „nie ma wiarygodnych danych dotyczących skali pobierania książek z nielegalnych źródeł w Internecie. Z badań prowadzonych w ramach World Internet Project wynika, że większość Internautów (ponad 70%) w Polsce w 2013 roku ściągała pliki z Internetu, a zdarzyło się za nie zapłacić zaledwie kilkunastu procentom badanych. Książki są jednak, z kilku powodów, stosunkowo mało popularne wśród użytkowników ściągających nielegalnie treści. Według różnych wycinkowych badań stanowiły od 3 do 7% pobieranych pirackich treści (czasem wymieniane w kategorii «Inne» po filmach, pornografii, serialach, oprogramowaniu (w tym grach) i muzyce”. Piractwo internetowe wśród czytelników e-booków. Jak wygląda sytuacja z pozyskiwaniem książek spoza oficjalnych źródeł? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, Virtualo podjęło współpracę z Instytutem GRAPE Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. W ramach projektu iPiracy, mającego na celu zbadanie problemu piractwa wśród polskich Internautów przeprowadzono ankietę, w której udział wzięło 1890 klientów sklepu Virtualo.pl. „Badanie odbyło się w maju 2014 roku podczas trwania Warszawskich Targów Książki. Jego wyniki pokazują, że książki z nielegalnych źródeł może pozyskiwać nawet 50% czytelników”. Czy piraci są wśród nas? Jak dowiedzieć się, ile osób naprawdę pozyskuje książki z nieautoryzowanych źródeł? Najprawdopodobniej podczas badania (nawet anonimowego) wiele osób nie będzie chciało przyznać się do nielegalnego ściągania książek. Dlatego, aby mieć jak najdokładniejsze dane, w badaniu zastosowano metodę opracowaną przez matematyka z Harvardu Drazena Preleca. Metoda ta polega na zadaniu ankietowanemu pytania o ocenę skali występowania danego zjawiska. Odpowiadający na pytanie, bazując na własnym doświadczeniu, pośrednio udziela informacji o zachowaniu swoim oraz najbliższych osób z otoczenia (rodziny, znajomych, współpracowników itp.). Gdy pytano ankietowanych bezpośrednio o to, czy ściągają e-booki z nielegalnych źródeł, jedna trzecia badanych odpowiedziała twierdząco. Jednocześnie podczas pytania o skalę zjawiska sami ankietowani przekonani byli, że e-booki w ten sposób pozyskuje aż połowa klientów Virtualo. Ostrożnie można więc szacować, że 81


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w rzeczywistości to właśnie ok. 50% czytelników pobiera książki z nieautoryzowanych źródeł. Jednocześnie wyniki badania wskazują, że tak wysoki odsetek występuje jedynie wśród uczniów/studentów. Po przekroczeniu wieku młodzieńczego częstotliwość „poszukiwania” książek w Internecie znacząco spada. Nieznacznie częściej takich książek poszukują mężczyźni niż kobiety. Po książki z nielegalnych źródeł sięgają także częściej ci, którzy muszą oszczędzać na większe wydatki, oraz mieszkańcy średnich miast (50–200 tys.). Rzadziej niż e-booki „piracimy” audiobooki, przy czym różnica jest aż 2,5-krotna. Istotne jest, że zastosowana w badaniu metoda pozwala wykluczyć jako wyjaśnienie tej sytuacji mniejszą popularność audiobooków. Po prostu dźwiękową wersję książek częściej zdecydujemy się kupić – a rzadziej „wyszukujemy” w zakazanych rewirach Internetu. Na co pozwala polskie prawo autorskie? Drukujemy, kopiujemy, pożyczamy ebooki. Skąd pobierać e-booki, aby mieć pewność, że korzystamy z legalnych źródeł? Przede wszystkim warto korzystać ze sprawdzonych i znanych księgarni. Jeśli nie mamy pewności, czy dana książka pochodzi ze strony, która udostępnia autoryzowane pliki, można skorzystać m.in. z serwisu LegalnaKultura.pl, w którym znajdziemy listę esklepów dających dostęp do utworów z zachowaniem wszelkich praw przynależnych twórcom. Warto również wiedzieć, co możemy zrobić z zakupionym już e-bookiem, aby nie łamać prawa. Zakupione e-booki zabezpieczone watermarkiem można drukować, kopiować i użytkować w granicach tzw. użytku osobistego, który umożliwia osobie prywatnej korzy-stanie z utworu bez konieczności uzyskania zgody autora. Oznacza to, iż „e-booka możemy używać właściwie tak samo jak książkę papierową” – tłumaczy Małgorzata Błaszczyk, Marketing Manager w Virtualo. „Musimy jednak pamiętać, że działania podejmowane w związku z książką nie mogą łamać praw autorskich. Korzystanie z e-booka powinno odbywać się zawsze w granicach uzyskanej przez Klienta licencji. Zazwyczaj wynika to z treści regulaminu sklepu internetowego, w którym kupowany jest dany e-book. Nie możemy zatem kupionych treści elektronicznych wykorzystywać do celów sprzecznych z uzyskaną licencją (np. komercyjnych), zamieszczać ich bez pozwolenia wydawcy na różnych portalach, powielać czy sprzedawać. Każdy e-book i audiobook zabezpieczony jest watermarkiem, czyli unikalnym kluczem charakteryzującym osobę, która kupiła produkt w danym sklepie. Jeżeli książka zostanie zamieszczona w Internecie, wówczas odpowiedzialność za nielegalne rozpowszechnianie może ponosić osoba, do której przypisany jest watermark” – dodaje Małgorzata Błaszczyk Ciekawym zagadnieniem jest też wypożyczanie e-booków najbliższym osobom. W przypadku książek papierowych nie ma takiego problemu, gdyż jest tylko jedna 82


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kopia przedmiotu. W przypadku treści cyfrowych można wykonać nieskończenie wiele kopii. „Ustawodawstwo tak naprawdę nie nadąża za technologią, widać to wyraźnie na przykładzie samej definicji książki elektronicznej. Zgodnie z obowiązującym prawem e-book jest definiowany jako usługa i dlatego też VAT na książki elektroniczne wynosi 23%, a nie jak w przypadku książek papierowych – 5%. Pomimo braku stosownych przepisów, które regulują tę kwestię w sposób jednoznaczny, można przyjąć interpretację taką jak dla książek papierowych. Wynika z niej, że e-booka można udostępnić wraz z czytnikiem, na który dany e-book został pobrany, kręgowi osób pozostających z osobą, która dokonała zakupu e-książki, w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, czyli: rodzicom, rodzeństwu, dziadkom, małżonkowi, dzieciom, lub w stosunku towarzyskim, np. bliskim przyjaciołom” – dodaje Małgorzata Błaszczyk. Każdego roku powiększają się również zasoby e-booków należących do domeny publicznej, z którymi można zrobić właściwie wszystko – począwszy od kopiowania, po przygotowanie specjalnego wydania i sprzedawanie, a nawet tłumaczenia, oczywiście z zachowaniem praw tłumaczy. Warto przy tym pamiętać, iż autorskie prawa majątkowe zidentyfikowanego twórcy wygasają, co do zasady, po upływie 70 lat od śmierci twórcy utworu, a w przypadku utworów współautorskich – od daty śmierci ostatniego współtwórcy. Wygaśnięcie autorskich praw majątkowych nie pozwala jednak na dowolne wykorzystywanie wizerunku twórcy oraz jego imienia i nazwiska, gdyż prawa autorskie niemajątkowe nie wygasają nigdy. Odsprzedaż e-booków i czytnika z zawartością. Czy to możliwe? Zgodnie z obecnym stanem prawnym, odsprzedaż e-booka wydaje się być możliwa, lecz pod pewnymi warunkami. Na przykład wydaje się być zgodna z przepisami prawa sprzedaż e-książki wraz z urządzeniem, na które pierwotnie danego e-booka pobrano. Sprzedaż jednak samego e-booka, w drodze jego zwielokrotnienia, jest niemożliwa bez posiadania odpowiednich uprawnień uzyskanych w drodze licencji. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na konsekwencje nielegalnego rozpowszechniania e-booków. Za takie rozpowszechniania osobie to czyniącej grozi grzywna, kara ograniczenia wolności, a w skrajnym przypadku nawet kara pozbawienia wolności. Każdy e-book może być zabezpieczony watermarkiem, dzięki któremu dystrybutor lub księgarnia mają możliwość weryfikacji osoby, która daną książkę kupiła. Z tych samych przyczyn problematyczne jest wymienianie się ebookami między sobą, jeżeli nie pozostaje się z taką osobą w bliskim stosunku towarzyskim. Zupełnie inaczej ma się rzecz, jeżeli e-book ma być sprzedawany w sklepie. Wówczas wystarczy porozumieć się z firmami, które współpracują z wydawcami lub ich reprezentują, i przystąpić do integracji w zakresie technologii oraz procesu sprzedaży, oraz watermarkowania. Jedną z takich firm jest Virtualo, największy 83


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

polski dystrybutor, który współpracuje z takimi sklepami jak empik.com, Merlin.pl, Gandalf.com.pl i wiele innych. Walka z wiatrakami? Skuteczna walka z piractwem internetowym powinna polegać przede wszystkim na zwiększaniu świadomości odbiorców kultury w kwestiach związanych z prawem autorskim. W Polsce jednak nadal prowadzonych jest za mało działań edukacyjnych w tym względzie. Sugerowanym rozwiązaniem problemu może być też wprowadzenie systemu płaćile-chcesz (ang. pay-what-you-want, PWYW). W opinii połowy ankietowanych, którzy udzielili swojej odpowiedzi w badaniu prowadzonym w ramach projektu iPiracy, taki system pozwoli zapewnić godziwe wynagrodzenie twórcom. Jedynie co czwarty ankietowany przekonany jest, że faktyczne wpłaty będą zbyt niskie. Lepiej metodę PWYW oceniają mężczyźni. W skuteczność PWYW wierzą też „piraci” – wśród przeciwników PWYW ściąganie z Internetu okazało się wyraźnie rzadsze. Kwestię cen e-booków w kontekście piractwa porusza też Iwona Kielak z wydawnictwa Wielka Litera: „Jest wiele dyskusji w świecie wydawniczym, w których stawia się tezę, że piractwa by nie było, gdyby e-booki były zdecydowanie tańsze. Myślę, że rynek jest jeszcze za młody, a mentalność wielu jest taka, że jak można za darmo, to trzeba brać. Tacy czytelnicy nawet nie pomyślą o tym, że naruszają prawo autorskie. Wielka Litera stosuje antypiracką politykę. Skupiamy się przede wszystkim na kontrolowaniu zawartości serwisów ułatwiających udostępnianie plików i wysyłaniu do ich operatorów żądań usunięcia linków do ebooków rozpowszechnianych z naruszeniem prawa. W tej kwestii pomagają nam wyspecjalizowane firmy działające na rynku, których jest coraz więcej. O efektach trudno mówić, ciągle nie ma badań, które by jednoznacznie potwierdziły wpływ takiej działalności na zahamowanie piractwa”. Obecnie nie wypracowano jeszcze skutecznego systemu, który w znaczny sposób wpłynąłby na zmniejszenie popularności portali udostępniających nielegalne pliki. Na pewno jednak warte podkreślenia i docenienia są działania podejmowane w tym zakresie przez BookWatch. „Usunęliśmy ponad 600 tysięcy linków prowadzących do ponad 2500 tytułów książek, przyczyniliśmy się do zniknięcia kilku małych pirackich portali i napsuliśmy trochę krwi kilku dużym. Braliśmy udział w pracach Forum Prawa Autorskiego przy Ministrze Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jako jedyna polska firma zgłaszamy pirackie serwisy nielegalnie udostępniające polskie książki w Google Transparency Report. Przy obecnym stanie prawnym i nastawieniu wymiaru sprawiedliwości do przestrzegania praw własności intelektualnej to dużo. Największym problemem jest jak zwykle powolne lub żadne działanie polskiego wymiaru sprawiedliwości i zjawisko społecznej akceptacji zjawiska piractwa dóbr objętych ochroną praw własności intelektualnej” – twierdzi Krzysztof Gutowski. 84


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jednocześnie zapewnia też, że widzi wzrost zainteresowania ze strony wydawców problemem piractwa: „Z usług Bookwatch skorzystało już ponad 30 wydawców, obecnie współpracujemy z kilkunastoma, monitorując około tysiąca tytułów książek” – dodaje Gutowski. Z usług zewnętrznych firm walczących z piractwem internetowym korzysta m.in. Dom Wydawniczy Rebis. Według Piotra Matłoki: „Tak jak w przypadku innych dostępnych również cyfrowo produktów – gier, filmów, muzyki – piractwo w Polsce stanowi poważny problem również dla rynku książki. Walkę z tym zjawiskiem podejmujemy na kilka sposobów. Po pierwsze jesteśmy w grupie 15 wydawców skupionych w PIK, którzy złożyli pozew zbiorowy przeciwko Chomikuj.pl. Po drugie staramy się przy pomocy firm zewnętrznych usuwać z tego portalu nielegalne kopie naszych książek. A po trzecie staramy się możliwie szeroko poszerzać ofertę wydań e-bookowych, gdyż jednym z głównych argumentów osób korzystających z «usług» Chomikuj.pl jest brak możliwości zakupu legalnych wersji. Dajemy im więc taką możliwość”. „Piractwo internetowe, obok 23% VAT-u na e-booki, to główna przeszkoda w rozwoju legalnego rynku cyfrowej kultury – nie tylko książek, ale również muzyki i filmów” – mówi Małgorzata Błaszczyk, Marketing Manager Virtualo. „Jest to problem wszystkich rozwiniętych gospodarek, jednak niektóre kraje, jak Niemcy czy Francja, radzą sobie z nim lepiej niż Polska” – dodaje. Jak powszechnie wiadomo jeden z najpopularniejszych polskich serwisów umożliwiający przechowywanie i udostępnianie plików, mimo pozwu zbiorowego wydawców, ma się znakomicie i nic nie wskazuje na to, że sytuacja ulegnie zmianie w najbliższym czasie. Jak dowiedzieliśmy się od Pawła Woronowicza z Kancelarii WKB, która reprezentuje wydawców w sporze z portalem Chomikuj.pl, obecnie sprawa – wyłącznie w kwestiach proceduralnych – rozpatrywana jest przez Sąd Najwyższy. Jeżeli złożona przez reprezentanta wydawnictw skarga kasacyjna zostanie przez Sąd ten uwzględniona, sprawa przeciwko administratorowi portalu Chomikuj.pl będzie mogła zostać w końcu merytorycznie rozpoznana. Niemniej jednak na jej ostateczne rozstrzygnięcie trzeba będzie zapewne poczekać jeszcze kilka dobrych lat. Przyszłość – jak będzie? Strategia cyfrowa wydawnictw i sklepów. Virtualo stawia na nowoczesne narzędzia analityczne Od kilku lat na całym świecie obserwujemy wzrost znaczenia business intelligence – dane odgrywają coraz większą rolę w zarządzaniu i w zwiększaniu konkurencyjności firmy. Dzięki nowym technologiom i programom ich gromadzenie, przetwarzanie i analizowanie stało się przyjazne i łatwe w zastosowaniu. O zaawansowaną analitykę danych wzbogaciły się takie dziedziny jak sprzedaż, marketing, finanse, logistyka i wiele innych. Dzisiejsze decyzje biznesowe w coraz większym stopniu bazują na rzetelnych i obiektywnych danych oraz wskaźnikach.

85


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Podążając za światowymi trendami w biznesie bazującymi na wykorzystaniu systemów business intelligence, Virtualo stworzyło zestaw nowoczesnych narzędzi mających na celu wsparcie skutecznego zarządzania sprzedażą i promocją, szybsze wprowadzanie do sprzedaży produktów cyfrowych oraz przyjazne korzystanie z platformy współpracującym z dystrybutorem wydawnictwom. „Planujemy rozwój naszego systemu zarówno pod kątem użyteczności dla wydawcy, jak również różnych funkcji i opcji umożliwiających nowoczesne modele sprzedaży i promocji” – informuje Robert Rybski, Prezes Virtualo. „Jako lider rynkowy wyznaczamy standardy zarówno pod kątem bezpieczeństwa systemów informatycznych, jak i sposobów skutecznego zarządzania kategorią produktów cyfrowych” – dodaje. Self-publishing, czyli wydaj się sam. Nie sposób pisać o polskim rynku e-booków, nie wspominając o self-publishing. Zjawisko to tłumaczone jest na język polski jako „samopublikowanie”, które polega na tym, że autor bez wsparcia wydawnictwa przygotowuje i publikuje swoją książkę w wersji elektronicznej. Twórca e-booka jest w tym momencie nie tylko autorem, ale również zajmuje się korektą i redakcją książki, jej oprawą graficzną, konwersją (przygotowaniem książki w wersji elektronicznej w wybranych formatach – np. EPUB i MOBI), a po opublikowaniu książki stara się dotrzeć z książką do jak największej liczby czytelników za pośrednictwem działań marketingowych. Oczywiście autor na każdym etapie tworzenia książki może skorzystać z usług niezależnych specjalistów, którzy pomogą mu przy wybranych zagadnieniach. Cały czas jednak autor zdany jest przede wszystkim na siebie, swoją intuicję, doświadczenie i umiejętności. To wyłącznie od niego zależy, jaki ostatecznie kształt otrzyma przygotowana przez niego książka, a także do ilu czytelników dotrze i w jak wielu egzemplarzach się sprzeda. Virtualo, widząc ogromny potencjał na rynku self-publishingu oraz wychodząc na przeciw oczekiwaniom pisarzy, już w 2011 roku stworzyło jedną z pierwszych na polskim rynku platform dla niezależnych autorów. Za jej pośrednictwem twórcy ebooków mogą w szybki i łatwy sposób opublikować swoją książkę w wersji elektronicznej. Virtualo w żaden sposób nie ingeruje w treść publikacji, ważne jest jednak, aby nie łamała ona przepisów polskiego prawa. Osoba chcąca wprowadzić ebooka do oferty musi zaakceptować regulamin, w którym potwierdza m.in., że posiada prawa autorskie do danej książki. Cały proces rejestracji zajmuje nie więcej niż 5 minut. Obecnie na platformie Virtualo zarejestrowanych jest ponad 880 autorów, którzy opublikowali łącznie 1150 e-booków. Wśród pisarzy, których książki dostępne są w Virtualo w ramach self-publishingu, znajdują się m.in. Jacek Podsiadło (autor trzykrotnie nominowany do nagrody Nike) czy Piotr Lipiński, polski dziennikarz i reporter historyczny. E-booki wydawane przez niezależnych autorów cieszą się coraz większą popularnością, a część tytułów trafiła nawet do e-bookowej 86


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

topki sklepu empik.com (m.in. „Babskie fanaberie” Ani Witowskiej). O ogromnym potencjale, jaki kryje się w e-bookach niezależnych autorów, świadczą też coraz liczniejsze przykłady ze Stanów Zjednoczonych. Wystarczy wspomnieć choćby Amandę Hocking, która swoje książki wydawała w ramach self-publishingu. Obecnie jej tytuły, m.in. „Przywrócona”, „Rozdarta” czy „Zamieniona”, wydawane są na całym świecie (w Polsce przez wydawnictwo Amber). Na pewno przyszłość rynku ebooków jest też ściśle powiązana z rozwojem self-publishingu i z pojawianiem się coraz większej liczby autorów zdecydowanych na „samopublikowanie”. Nowe usługi – kody na e-booki, wirtualna wypożyczalnia dla klientów biznesowych. Nowymi usługami, których rozwoju należy się spodziewać, są kody na e-booki oraz wirtualna czytelnia e-booków wykonywana dla podmiotów B2B. Nowoczesne firmy od dłuższego czasu inwestują w dostarczenie wyjątkowej wartości swoim klientom w myśl zasady „overdeliver”. Content marketing staje się w Polsce coraz bardziej popularny, a e-booki są postrzegane jako wartościowy prezent dla klientów. Virtualo jako pierwsza firma na rynku stworzyła zaawansowane narzędzie do obsługi projektów związanych z kodami na e-booki i wirtualną czytelnią. Pierwsze projekty realizowane były dla Salonów Empik oraz empik.com. Z kodów Virtualo skorzystały również takie firmy jak Samsung, Egmont i Nasza Księgarnia. Kody na e-booki to wygodne rozwiązanie dla marketingowców, którzy organizują akcje promocyjne i konkursowe. Rozliczenie jest wygodne i przejrzyste, a jednostkowy koszt nagrody jest bardzo konkurencyjny w stosunku do nagród rzeczowych. W lipcu 2014 r. ruszył wakacyjny projekt Wirtualnej Czytelni Starbucks, pierwszy tego typu projekt content marketingowy i jednocześnie e-bookowy w Polsce, wykonany przez Virtualo. Wiele się ostatnio mówi o spadku czytelnictwa w Polsce, jednak zarówno w komunikacji miejskiej, jak i w popularnych kawiarniach widać setki ludzi z gazetami, książkami i czytnikami. Dodatkowo w kawiarniach Starbucks wiele osób korzysta z sieci Wi-Fi, jest to więc idealne miejsce na rozkoszowanie się kawą i czytanie e-booka. Wirtualna Czytelnia Starbucks będzie dostępna do końca października. Aby z niej skorzystać, wystarczy zalogować się do sieci Wi-Fi dostępnej w dowolnej kawiarni i wejść do czytelni ze strony Starbucks. Następnie pozostaje wybrać najbardziej interesującą książkę, która otworzy się bezpośrednio na urządzeniu w czytniku na przeglądarce. Dzięki temu nie ma konieczności ściągania specjalnych programów, rozwiązanie jest wygodne i łatwo dostępne. W czytelni można będzie przeczytać obszerne fragmenty takich książek jak: „Kto to Pani zrobił” Agaty Passent, „Złodziejska magia” Trudi Canavan, „Miłość rano, miłość wieczorem” Marii Nurowskiej, „Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę” Agnès Martin-Lugand czy „Dom na końcu świata” Åke Edwardsona. „Wirtualna czytelnia Starbuck to 87


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dopiero początek” – zapewnia Danuta Górnicka, dyrektor handlowy Virtualo i dodaje: „W planach mamy już projekty z kilkoma innymi partnerami, a także pomysły na kolejne akcje. Na razie nie chcemy zdradzać szczegółów, ale w najbliższym czasie o Virtualo będzie naprawdę głośno”. Podsumowanie Rynek e-booków w Polsce jest jeszcze bardzo młody, jednak już teraz wiemy, że ma ogromny potencjał. W ciągu ostatnich lat udało się wprowadzić wiele zmian (m.in. zastąpienie DRM wygodnym watermarkiem, wprowadzenie multiformatu), dzięki którym e-booki upowszechniły się w świadomości czytelników. Zmieniła się też polityka samych wydawców, którzy zaczynają traktować e-booka jako oddzielny „byt”, nie tylko jako wsparcie dla sprzedaży książki drukowanej. Ogromna większość książkowych nowości pojawia się jednocześnie w wersji elektronicznej. Zwiększyła się również dostępność urządzeń umożliwiających odczytywanie e-booków (czytników, smartfonów czy tabletów), a ich ceny są coraz bardziej przystępne. Czy popularność e-booków w Polsce będzie tak duża jak w Stanach Zjednoczonych – czas pokaże. Na pewno jednak w ciągu najbliższych lat popularność e-booków będzie się zwiększać, a rynek będzie rósł.

88


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Test Kindle 7 generacji, czyli nowego Kindle Touch Tekst pochodzi ze strony Świat Czytników

Przed Wami test nowego podstawowego modelu Kindle. Omówię jego najważniejsze funkcje i ocenię działanie w porównaniu z innymi czytnikami Amazonu. Test kieruję zarówno do osób, które znają już wcześniejsze modele Kindle, jak i do tych, dla których Kindle 7 będzie pierwszym czytnikiem. Zachęcam też do lektury artykułu o pierwszych wrażeniach. Ponieważ jednak sporo funkcji nowego Kindle jest takich samych jak w Paperwhite, nie jest to tak rozbudowany test jak w przypadku tamtego czytnika – czasami będę odsyłał do innych artykułów. Kwestia nazwy Jak wspominałem nieraz, Amazon swój podstawowy model nazywa po prostu „Kindle” – co stanowi problem, gdy chcemy powiedzieć, o który konkretnie czytnik nam chodzi. Ostatnio jednak sami stwierdzili, że coś robili nie tak – bo na stronach pomocy i na koncie Amazonu piszą już o „Kindle 7th generation”, podobnie przy opisie okładek.

89


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zdecydowałem się więc na sporą woltę i nowy dotykowy model Kindle będę nazywał „Kindle 7”, choć argumenty za nazwą „Kindle Touch 2014” też były poważne. Wygląd i wykonanie Kindle 7 jest stosunkowo lekki (191g) – na ten moment wagą ustępuje jedynie nieprodukowanemu w tym momencie Kindle Classic; również nowy Kindle Voyage z obudową z magnezowego stopu będzie nieco lżejszy. Natomiast wygląd sprawia dość masywne wrażenie. Postukajmy w obudowę od tyłu, usłyszymy momentami głuchy odgłos – tak jakby w środku było dużo miejsca. Zresztą widać, że czytnik jest wyraźnie grubszy – na zdjęciu od góry: Classic, Paperwhite i K7.

Tył obudowy jest dość kanciasty, co chyba miało przypominać tablety Kindle Fire. Czarny plastik z tyłu obudowy jest bardziej chropowaty (z wyjątkiem gładkiego logo Amazonu), z przodu gładki – co niestety przekłada się na zbieranie odcisków palców, choć w stopniu nieco mniejszym niż w Paperwhite.

90


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Strasznie dziwnym pomysłem jest dla mnie umieszczenie napisu „kindle” pod ekranem w gładkim kolorze czarnym – jest on czasami niewidoczny, chyba że akurat odbija się w nim słońce...

Posiadaczy innych modeli Kindle zdziwi sporo miejsca pod ekranem – miejsca, którego nie zajmują np. żadne przyciski. 91


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W praktyce jednak to nie przeszkadza – a i ułatwia czytanie – możemy np. trzymać czytnik od dołu i tylko przesuwać kciukami na ekran w celu zmiany stron. Do nowego Kindle powinny pasować nieoficjalne okładki do poprzednich modeli, szczególnie te, gdzie czytnik przypinamy na rogach – ja np. używam wciąż testowanej kiedyś Amazon Basics. Udało mi się wcisnąć K7 do okładki dla Paperwhite firmy Tuff-Luv (kupiłem kiedyś, okazała się słaba, więc o niej nie pisałem), ale wybudzanie magnesem nie działało. Nie wiem, czy tej funkcji w czytniku jednak nie ma, czy też zmieniono lokalizację czujnika. Ale raczej to drugie – bo w opisie oficjalnej okładki mowa o wybudzaniu jest. Oficjalne okładki do innych Kindle nie pasują – tam czytnik się wciska i musi być idealne dopasowanie. Ekran i czytelność W nowym Kindle pozostawiono stary ekran w technologii Pearl i rozdzielczości 800×600. Dzisiaj są już lepsze ekrany – ale te Amazon zachował dla wyższych modeli. Porównałem wygląd tekstu na kilku czytnikach: Paperwhite (ze światełkiem na zero), nowy K7, Classic oraz Keyboard.

92


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

I tu z samym Classic.

Kindle 7 ma wyraźnie jaśniejszy ekran od moich Classica i Keyboarda – ale tutaj pamiętajmy, że Classic miał różną jakość ekranu. W pierwszym artykule pisałem o tym, że nowy czytnik przypominał mi ekranem Kindle Touch, ale ponieważ Classic/Keyboard mają aktualizację oprogramowania poprawiającą kontrast – to pewnie w porównaniu z nimi wypadnie gorzej. Zobaczmy zatem, jak wygląda tekst w powiększeniu. Kindle Classic:

93


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kindle 7:

Litery w Classic są rzeczywiście nieco grubsze i mniej postrzępione niż w nowym Kindle. Ale w praktyce te różnice wielkie nie są. To raczej ja, przesiadając się z urządzeń o większej rozdzielczości (Paperwhite, After Glow, Lynx), zauważyłem nagle schodki, których wcześniej przez parę lat korzystania z Keyboarda nie widziałem... Zbieranie odcisków – na ekranie nie jest zauważalne, chyba że na ekran światło pada pod ostrym kątem. Codzienne czytanie Książkę trzeba otworzyć, więc będziemy często przebywali na ekranie głównym – otwarta, pozostanie otwarta po uśpieniu i wybudzeniu czytnika. Nowe generacje Kindle, począwszy od pierwszego Paperwhite, łączą dostęp do naszych książek na czytniku oraz do wszystkich plików w chmurze Amazonu. Widzimy to w formie zakładek na ekranie głównym – na czytniku (On Device) mam 31 plików, w chmurze (Cloud) ponad 1600.

94


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W chmurze widać znaczki przy e-bookach, które są też na czytniku – nie mają ich pozycje, które trzeba dopiero ściągnąć (tu: Tygodnik Powszechny). Na ekranie widzimy także przykład kolekcji – czyli sposób na organizację e-booków o danej tematyce lub – jak w tym przypadku – do przeczytania na październik. Otwieramy książkę – co jak zwykle na Kindle następuje natychmiast i czytamy. W przypadku czytników dotykowych sposoby na zmianę stron są dwa. Albo przesuwamy palcem po ekranie, albo dotykamy go w określonej strefie. Przypomnę dwa ekrany z przewodnika.

95


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dotknięcie ekranu pośrodku i po prawej zmienia stronę do przodu, dotknięcie po lewej – do tyłu. Przesunięcie działa w obrębie całego ekranu. Pragnę rozprawić się z mitem, że czytnika dotykowego nie można obsługiwać jedną ręką. Ja, często jadąc z Paperwhite komunikacją miejską, trzymam go jedną ręką (bo drugą trzeba się trzymać poręczy) i bez problemu zmieniam strony. Jeśli np. trzymamy czytnik w lewej dłoni, do przejścia w przód wystarczy przesunąć kciukiem parę 1–2 centymetrów poza krawędź i przesunąć go po ekranie do siebie. Czy procesor, który jest szybszy o 25% niż w Classic i pierwszym Paperwhite oraz o 50% niż w Keyboard, ma jakieś znaczenie w praktyce? Na filmie zobaczycie porównanie szybkości zmiany stron w Kindle 7 ze starszym Kindle Classic. Nowy czytnik zmienia strony nieco szybciej, choć ważniejsze jest to, że ekran niemal cały czas pozostaje czytelny – z kolei litery na Classicu przy zmianie kilku stron z rzędu zaczynają się zlewać, bo Classic najpierw wyświetlał nową stronę, a potem kasował starą. Tekst możemy dostosować, aktywując menu (dotykamy górnego obszaru ekranu) i wybierając znaczek Aa.

96


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W stosunku do starszych wersji Kindle mamy tu, podobnie jak w Paperwhite, do wyboru sześć krojów. Na ekranie o mniejszej rozdzielczości najlepiej prezentują się Caecilia, Futura i Helvetica. Warto też dodać, że ustawienia interlinii – „line spacing” – w przeciwieństwie do Classic/Keyboard nadają się do użytku, bo tam bywały zbyt wąskie. Nie zmieniła się natomiast kwestia marginesów – jedyne używalne to te najmniejsze, choć i tak można by je zmniejszyć. Paperwhite nie miał dostępnej metody zmniejszenia marginesów bez jailbreaka i tak samo jest najpewniej z Kindle 7. Jeśli chodzi o baterię – trudno z góry wyrokować; na razie, po tygodniu korzystania z cały czas włączonym WI-FI, jeszcze jej nie doładowywałem. Funkcje dotyczące czytania Jeśli ktoś przesiadł się na Kindle 7 z modelu Classic czy jeszcze Keyboard – zostanie zaskoczony liczbą nowych funkcji, dotyczących nawigacji oraz obsługi książek. Większość z nich miała swoją premierę rok temu wraz z Paperwhite II.

97


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Time To Read – w dolnym lewym rogu ekranu widzimy czas, jaki pozostał do ukończenia książki lub rozdziału.

Ten gadżet bardzo lubię – pozwala się zmobilizować przed końcem rozdziału i pomaga odpowiedzieć na pytanie, czy jest szansa, że dzisiaj dobrniemy jeszcze do końca powieści bez ryzyka zaspania jutro do pracy. Fakt, nie zawsze działa idealnie, ale i tak się przydaje. Tryby działania „Time To Read” zmieniamy, dotykając lewego dolnego rogu. Możemy też wyłączyć w ogóle pokazywanie postępu w książce – to dla tych, którzy chcą się udać na nieznane wody i nie chcą, aby czytnik im cokolwiek podpowiadał. :-) 98


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Spis treści oraz podkreśleń – w starszych Kindle należało wybrać Menu – Go To – i wreszcie Table of Contents. Tutaj aktywujemy menu – klikamy Go To i pojawia się spis treści, a w drugiej zakładce nasze podkreślenia i notatki. Spis treści może być dwupoziomowy.

Same podkreślenia dodaje się bardzo sprawnie – poprawienie zaznaczenia ułatwiają uchwyty. Połączony słownik i Wikipedia – dotknięcie słowa otwiera nam słownik, z możliwością podejrzenia też definicji w Wikipedii.

99


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tu przykładowo definicja z wgranego na czytnik słownika Oxford, ale możemy też przełączać się między słownikami, które mamy. Oczywiście działają też słowniki angielsko-polskie, takie jak bumato.pl albo ling.pl. Kindle w przypadku polskich książek obsługuje polską Wikipedię – tu przykładowo zaznaczyłem frazę – nazwę króla Gruzji – i po wybraniu z menu Wikipedii wyświetliła się definicja.

100


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przypisy w wyskakującym okienku – koniec ze skakaniem do końca książki.

101


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Okienkowe przypisy działają w większości polskich książek – albo coś Amazon poprawił w oprogramowaniu, albo książki są złożone lepiej, ale ostatnio spotykam się bardzo rzadko z sytuacją, gdy Kindle nie rozpoznaje przypisu. PageFlip – wizualna nawigacja po książce, którą wywołujemy, przesuwając palcem od dolnej krawędzi. Możemy podejrzeć sąsiednie strony oraz nawigować między rozdziałami i przejść szybko do wybranego miejsca w książce. Daje to brakujące w ebookach uczucie kartkowania.

Warto dodać, że Kindle 7 podobnie jak Paperwhite nie ma już skrótu znanego ze starszych modeli do skoku między rozdziałami. Zastępuje go właśnie PageFlip. Zakładki – w Kindle Keyboard/Classsic bardzo rzadko korzystałem z zakładek. Powodem była utrudniona nawigacja – trzeba było wejść do Menu – View Notes and Marks – i wtedy przeglądać je z naszymi podkreśleniami. Teraz zakładki dodajemy znacznie szybciej. Wystarczy dotknąć prawego górnego rogu. Pokaże się opcja dodania nowej zakładki oraz... szybki podgląd wszystkich istniejących (podobny jak w PageFlip). Możemy sobie zatem zrobić swój własny, niezwykle wygodny spis treści.

102


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zakładki oraz PageFlip to jedyne funkcje, gdzie mniejsza rozdzielczość Kindle 7 wpływa na komfort korzystania. Tekst w okienku podglądu jest zdecydowanie mniej czytelny – choć da się zorientować w jego treści. Wyszukiwanie – z ekranu głównego możemy przeszukać całą zawartość czytnika oraz chmury. Tę funkcję niedługo Amazon ma jeszcze udoskonalić, więc na pewno ją opiszę w osobnym artykule. Czasopisma – w przypadku czasopism w formacie MOBI (np. Gazety Wyborczej) – tu nadal działa skrót do przechodzenia między artykułami (przesuwamy góra/dół); pozostałe funkcje bardzo podobne jak w starszych modelach. Przeglądarka internetowa – nie zmieniła się w zasadzie od czasów Kindle Keyboard – nadal jest to silnik Webkit. Będzie działała szybciej ze względu na procesor, będzie też oczywiście łatwiej obsługiwać strony dotykowo, ale – jak pisałem w artykule o internecie na czytnikach – jest to funkcja, którą należy traktować awaryjnie lub np. do sprawdzenia linku, który znajduje się w książce. Dokładne omówienie tych funkcji znajdziecie w moich testach Paperwhite II, który ma w tym momencie niemal identyczne oprogramowanie: Test – część II – nawigacja po książce Test – część III – czytanie, wyszukiwanie, podkreślanie, słownik 103


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Test – część IV – PDF, czasopisma, Internet Są jeszcze takie funkcje jak integracja z serwisem Goodreads, Kindle FreeTime, czyli udostępnianie czytnika dzieciom, X-Ray (indeks książek kupionych w Amazonie); albo dopiero zapowiadane jak WordWise. Nie omawiam ich tutaj, bo są mniej istotne dla polskiego czytelnika Czytanie plików PDF Obsługa PDF nigdy nie była w Kindle najlepsza na świecie, ale warto wspomnieć o kilku sprawach. Kindle ma tryb kolumnowy – jeśli czytamy tekst w dwóch kolumnach (lub jedną wąską kolumnę), wystarczy dwa razy szybko dotknąć kolumny, aby powiększyć ją do szerokości całego ekranu. Oto przykład z Magazynu Literackiego książki – normalnie tekst w kolumnach jest kompletnie nieczytelny, po dotknięciu to zupełnie co innego.

Kolejne dotknięcia po powiększeniu sprawiają że „wędrujemy” po stronie zgodnie z ustawieniami kolumn. To akurat działa różnie (szczególnie gdy kolumny są nieregularne), czasami lepiej po prostu przesuwać.

104


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ku swojemu zaskoczeniu stwierdzam, że pliki PDF działają tu szybciej niż w Paperwhite. Możliwe, że chodzi o nowszą wersję oprogramowania, która została jakoś zoptymalizowana. Kindle ma tryb landscape – wybierając z menu „Landscape mode” można więc przekręcić ekran do poziomu – wtedy szerokość książki automatycznie dopasuje się do wysokości ekranu. Oto trzy ekrany pod rząd.

Nie ma natomiast możliwości dowolnego przekręcania ekranu w cztery strony świata, jak to było w klawiszowych modelach Kindle. Tryb landscape działa tylko wtedy, gdy mamy otwartą książkę (MOBI lub PDF) – po powrocie do ekranu głównego, wraca orientacja pozioma.

105


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W książkach PDF działają: spis treści, zakładki, podkreślenia i słownik – tak jak w książkach MOBI. Możemy też ustawić pięć poziomów kontrastu, od bardzo lekkiego do bardzo mocnego, ułatwia to czytanie np. mniej wyraźnych skanów. Kindle nie ma trybu reflow, czyli możliwości powiększenia tekstu w PDF, co sprowadza się przy „konwersji w locie” do formy tekstowej. Można za to wysłać plik PDF na e-mail naszego Kindle z tematem „Convert” i na czytnik dostaniemy przekonwertowany plik MOBI – jakość tej konwersji jest zbliżona do tego, co inne czytniki mają w trybie przepływu, choć oczywiście korzystanie jest utrudnione. Podsumowanie Po tygodniu korzystania z Kindle 7 zmieniłem trochę zdanie na jego temat. Początkowo traktowałem ten czytnik jako taki „okrojony” Paperwhite – czyli model posiadający wszystko, co ma droższy model, ale bez nowego ekranu. Skupiałem się więc na ewidentnej wadzie. Jednak parę godzin czytania sprawiło, że zwróciłem uwagę na funkcje, bez których nie wyobrażam sobie już dzisiaj korzystania z Paperwhite, i odkryłem, jak duża zmiana czeka osoby przesiadające się ze starszych modeli. I jeszcze coś – poza brakiem światełka czytanie nie różniło się od tego na Paperwhite. Bardzo mnie cieszy, że wszystkie nowe Kindle będą obsługiwane tak samo, bo to ułatwia pisanie o nich. My zaś mamy teraz dość prosty wybór: jeśli potrzebujemy oświetlenia – wybierzmy Kindle Paperwhite, jeśli nie – to Kindle 7 może być całkiem udanym następcą poprzednich podstawowych modeli tego czytnika.

106


ANALIZY


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aleksandra Smolarek, Piotr Chmielewski: Power Editor – poznaj najlepsze narzędzie reklamowe Facebooka Tekst pochodzi z serwisu SocialMediaNow

Power Editor, to najbardziej zaawansowane narzędzie reklamowe Facebooka. Umożliwia dokładniejsze skierowanie naszych reklam do ściśle określonej grupy docelowej. Jego funkcjonalność pozwala na więcej działań niż zwykły Menedżer Reklam, który polecany jest osobom zaczynającym swoją przygodę z reklamową stroną na Facebooku. Power Editor powstał dla tych, którzy chcą osiągać jeszcze lepsze efekty z działań marketingowych na FB. Kto powinien z niego korzystać? Z Power Editora powinny korzystać osoby zainteresowane rozbudowaniem swoich działań marketingowych na Facebooku. PE jest bowiem rozszerzeniem dla Menedżera Reklam, który w zupełności wystarcza do tworzenia podstawowych reklam, kierowania ich do grupy docelowej, stworzonej np. z zainteresowań, czy do określania celu kampanii reklamowej. Power Editor pozwala na znacznie więcej. Jest idealnym narzędziem dla profesjonalistów i wszystkich tych, którzy tworzą wiele kampanii reklamowych jednocześnie. To przede wszystkim znaczna oszczędność czasu, możliwość kopiowania wielu kampanii i zmiany tylko niektórych parametrów. Jak zacząć? Aby rozpocząć pracę w Power Editorze, należy posiadać przeglądarkę Google Chrome i aktywne konto reklamowe na Facebooku. Do narzędzia możemy „wejść” poprzez bezpośredni link (https://www.facebook.com/ads/manage/powereditor) lub wybierając go z listy opcji (po lewej stronie), która znajduje się w Menedżerze Reklam. Następnie klikając przycisk „Pobierz do aplikacji Power Editor”

108


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

i wybierając nasze konto reklamowe, pobieramy istniejące kampanie. Po ich załadowaniu możemy rozpocząć pracę w Power Editorze. WAŻNE: Zawsze należy pobierać dane do PE, a następnie załadowywać zmiany, by nasza praca została zapisana i przeniesiona do Menedżera Reklam.

Lewy panel: Po lewej stronie PE, znajdziemy panel, dzięki któremu możemy przefiltrować swój widok, wybierając (niedawno zmodyfikowane, niedawno przesłane, nieprzesłane, aktywne, wstrzymane, kończące się za 3 dni, zaplanowane, zaczynające się za 3 dni zakończone lub wszystkie) kampanie, zestawy reklam bądź znaczniki.

Kampanie, Zestawy reklam, Reklamy: Panel w górnej części PE prezentuje podział na Kampanie, Zestawy oraz Reklamy stworzone przez nas w Menedżerze Reklam (i/lub PE). Na poziomie Kampanii ustalamy cel, który chcemy osiągnąć. Zestawy Reklam (których może być kilka) powinniśmy kierować do innej grupy docelowej (1 zestaw – 1 grupa docelowa), a w Zestawie należy stworzyć kilka różnych reklam, po to, żeby przekonać się, które z nich są najlepsze dla wybranej grupy docelowej. Ikony pod tymi elementami pozwalają kolejno na: dodanie nowej (Kampanii / Zestawu Reklam / Reklamy), Zduplikowanie, Cofnięcie ostatnio wykonywanej czynności, Usunięcie elementu, Zapisanie grupy docelowej oraz Eksport wybranych elementów z pliku lub ich Import do pliku. Widok prezentowany po kliknięciu, zależeć będzie od opcji, którą wybierzemy. Po kliknięciu w dany element w okienku poniżej wyświetlą się szczegóły na jego temat. 109


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Okno tworzenia nowych reklam lub edycji istniejących: Po wybraniu opcji „Reklamy” zobaczymy listę stworzonych przez nas reklam, a po kliknięciu jednej z nich będziemy mogli ją edytować.

Okno edycji wygląda inaczej niż w Menedżerze Reklam i podzielone jest na trzy sekcje: 1) Materiał reklamowy, gdzie ustawiamy nazwę reklamy, decydujemy, dla którego fanpage’a ją tworzymy (jeżeli jest to post – wybieramy ten, który chcemy 110


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

promować), a także wybieramy jej lokalizację (prawa strona / środek / urządzenia mobilne). 2) Grupa docelowa, gdzie określamy grupę odbiorców, jej lokalizację, wiek, płeć, język, zainteresowania, zachowania, kategorie ogólne oraz połączenia z innymi stronami. 3) Optymalizacja i wybór cen, gdzie decydujemy o rodzaju płatności (CPC – koszt za kliknięcie / CPM – koszt za wyświetlenie / Koszt 1000 wyświetleń – możliwość ręcznej konfiguracji kosztów za konkretne akcje) oraz o statusie reklamy (Aktywna / Wstrzymana / Usunięta). Tworzenie reklamy od początku: Poniżej prezentujemy mini-instrukcję tworzenia całej kampanii od podstaw. Celowo pomijamy szczegółowe tworzenie reklamy, ponieważ jej ustawienia (poza układem) wyglądają tak jak w Menedżerze Reklam. Pierwszym krokiem jest utworzenie nowej Kampanii Reklamowej. W tym celu przechodzimy do widoku Kampanii i klikamy +. Następnie w okienku, które się ukaże, ustawiamy szczegóły naszej kampanii.

111


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nadajemy naszej Kampanii nazwę, wybieramy rodzaj zakupu oraz określamy cel, który chcemy osiągnąć dzięki reklamom utworzonym w tej kampanii. Wśród celów do wyboru, znajdują się: – kliknięcia powodujące przejście do witryny; – konwersje w witrynie; – aktywność dotycząca postu na stronie; – polubienia strony; – instalacje aplikacji dla urządzeń przenośnych; – aktywność w aplikacji mobilnej; – instalacje aplikacji komputerowej; – aktywność w aplikacji komputerowej; – skorzystania z oferty; – reakcje na zaproszenia na wydarzenia; – wyświetlenia filmu. Po najechaniu na wybrany cel ukaże nam się małe okienko z szerszym opisem, które ma pomóc reklamodawcy w jak najlepszej optymalizacji. Po wybraniu klikamy niebieski przycisk Utwórz. Po zatwierdzeniu zobaczymy okno z informacjami dotyczącymi naszej kampanii. Następnym krokiem jest nowy Zestaw Reklam w utworzonej Kampanii. Aby tego dokonać, klikamy przycisk Wyświetl zestaw reklam, znajdujący się w prawym górnym rogu, a po ujrzeniu pustego ekranu ponownie wybieramy +, dzięki któremu otworzymy okno tworzenia nowego Zestawu Reklam. W nim wybieramy kampanię, dla której ma być utworzony zestaw reklam (lub tworzymy nową), oraz nadajemy nazwę dla naszego zestawu, a następnie zatwierdzamy przyciskiem Utwórz. W wyświetlonym oknie decydujemy o budżecie dziennym dla reklam i przechodzimy do kolejnego kroku.

112


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

113


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Następnie kolejno konfigurujemy reklamę. Wybieramy fanpage, piszemy nagłówek, treść reklamy, dodajemy grafikę, określamy lokalizację, w następnej zakładce ustalamy grupę docelową, a w ostatniej wybieramy rodzaj kosztów reklamy. Po zakończeniu klikamy na górze przycisk Załaduj zmiany i czekamy, aż nasza nowo utworzona kampania z zestawem reklam i reklamami zostanie załadowana oraz zatwierdzona.

Co wyróżnia power editor? Poza tworzeniem zwykłych reklam PE posiada zaawansowane funkcje; dzięki nim możemy utworzone reklamy jeszcze lepiej dostosować do naszej firmy i grupy docelowej, do której kierujemy reklamowy komunikat. Power Editor jako pierwszy otrzymuje ulepszenia i nowości reklamowe. Dzięki temu osoby na bieżąco korzystające z tego narzędzia mogą szybciej wdrożyć i przetestować nowe rozwiązania reklamowe Facebooka. Jak w każdym przypadku, wszelkie zmiany najszybciej otrzymują użytkownicy z językiem ustawionym na 114


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

English US. Poniżej najważniejsze zalety, które udowadniają, że Power Editor to narzędzie wielu możliwości. Tworzenie grup zapamiętywanie.

docelowych,

podobnych

grup

docelowych

oraz

ich

Narzędzie PE pozwala stworzyć nam i zapisywać grupy docelowe. Możemy zapisać grupę docelową podczas tworzenia reklamy lub stworzyć ją zupełnie na nowo, wpisując pożądane przez nas parametry. Poza podstawową grupą, tworzoną z zainteresowań, możemy tworzyć niestandardową grupę odbiorców oraz podobną grupę odbiorców. Żeby stworzyć grupę docelową należy kliknąć przycisk Zarządzanie reklamami nad lewym panelem i wybrać opcję Odbiorcy. Po przejściu do panelu odbiorców, klikamy Utwórz grupę odbiorców, a następnie decydujemy, jaki rodzaj chcemy stworzyć.

Zapisana grupa docelowa – to grupa odbiorców, którą tworzymy poprzez określanie takich samych parametrów, jak robimy to podczas konfigurowania reklamy. Są to: lokalizacja, wiek, płeć, język, dane demograficzne, zainteresowania, zachowania, kategorie ogólne oraz połączenia z innymi stronami. Po stworzeniu takiej grupy wybieramy po prostu opcję Załaduj zmiany, a podczas robienia reklam, w sekcji

115


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Grupa Docelowa, klikamy Skorzystaj z istniejącej grupy docelowej i wybieramy nazwę utworzonej wcześniej grupy.

Niestandardowe grupy odbiorców – to grupa odbiorców utworzona przy pomocy zewnętrznych narzędzi i plików. Reklama kierowana jest bezpośrednio do osób, których dane znajdują się w załadowanym pliku, a nie według ich zainteresowań. Może to być na przykład baza mailowa, ID naszych klientów lub osób, które korzystały ze stworzonej przez nas aplikacji. Aby dodać niestandardową grupę docelową, należy wybrać taką opcję w wysuwanym panelu, a następnie kliknąć Niestandardowa grupa odbiorców – plik danych, nadać nazwę, określić rodzaj i wczytać wcześniej przygotowany plik tekstowy z mailami. Aby kierować swoje reklamy do tej grupy odbiorców, należy w sekcji reklamowej, w okienku Niestandardowe grupy docelowe wpisać nazwę utworzonej wcześniej grupy.

116


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

117


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Podobni odbiorcy – to grupa docelowa, która umożliwia dotarcie do nowych użytkowników, którzy mogą być zainteresowaniu przedmiotem działalności naszej firmy, ponieważ przypominają osoby z listy klientów, których już pozyskaliśmy. Możemy utworzyć taką grupę na podstawie fanpage’a, który prowadzimy, lub na podstawie utworzonej przez nas (i opisywanej powyżej) Niestandardowej grupy odbiorców. 118


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aby utworzyć taką grupę, wybieramy trzecią opcję z panelu, następnie podajemy źródło oraz kraj, a także decydujemy, czy zależy nam na osobach zweryfikowanych przez podobieństwo, czy przez zasięg. Na końcu klikamy przycisk Utwórz grupę odbiorców. Lista wszystkich grup docelowych będzie zawsze dostępna w sekcji Odbiorcy. Również z tego miejsca, możemy od razu utworzyć reklamę, dla wybranej przez nas grupy docelowej, bez konieczności wyszukiwania jej w głównym panelu przygotowywania reklamy.

119


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Posty oraz Dark posty (posty księżycowe) Power Editor umożliwia rozszerzone tworzenie postów na nasz fanpage. Mogę być one opublikowane lub nie. Wybierając tę drugą opcję, tworzymy tzw. post księżycowy, który wygląda jak zwykły wpis na Facebooku, jednak nie jest on widoczny na fanpage’u. Możemy go natomiast promować dokładnie tak, jak zwykły post. Pozwala na prezentację swojej oferty w formie np. postu ze zdjęciem, bez „zaśmiecania” własnej tablicy typowo ofertowymi wpisami. Jest świetną alternatywą dla reklam, kiedy mamy odbiorcy do przekazania więcej treści niż pozwala na to zwykła reklama. Żeby utworzyć post lub post księżycowy, musimy kliknąć na nazwę naszego konta reklamowego na górze Power Editora, a następnie wybrać opcję Zarządzanie stronami. Po lewej stronie znajdziemy listę naszych fanpage’y, a na środku listę postów, które znajdują się na wybranym fanpage’u oraz panel, który umożliwia nam: – utworzenie postu; – opublikowanie postu; – odwrócenie wprowadzonych zmian; – utworzenie reklamy dla wybranego postu; po kliknięciu zostajemy przeniesieni do panelu w Power Editorze, gdzie będziemy mogli stworzyć reklamę dla wybranego postu; – odświeżenie listy postów; – pokazanie reklam, które przenosi do widoku reklam stworzonych dla danego postu.

Aby utworzyć post, klikamy przycisk Utwórz post, a następnie w wyświetlonym oknie decydujemy, jaki rodzaj postu chcemy utworzyć. Może to być post z linkiem odnoszącym do zewnętrznej strony, post ze zdjęciem, film lub zwykły post tekstowy. Każdy z postów może zostać opublikowany lub być wyżej opisywanym Dark Postem.

120


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Osoby z Power Editorem po polsku muszą tworzyć nowy post z poziomu Zarządzania Stronami. Po ostatnich zmianach użytkownicy korzystający z ustawień językowych na English US mogą tworzyć post z poziomu panelu reklamowego w PE. Po wypełnieniu pól wybranego rodzaju postu zaznaczamy, czy ma być on postem opublikowanym na stronie, czy użytym wyłącznie jako reklama. Kończymy tworzenie postu, wybierając przycisk Utwórz post.

121


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Po zatwierdzeniu nasz post ukaże się na liście wszystkich postów. Po kliknięciu przycisku Opublikuj, zostanie dodany na wybranym fanpage’u. Jeśli chcemy utworzyć dla niego reklamę (np. promować go do fanów naszej strony), wystarczy kliknąć przycisk Utwórz Reklamę. W przypadku kiedy post ma być tylko reklamowy (czyli Dark Post), przy jego konfiguracji zaznaczamy opcję „Ten post zostanie użyty jako reklama”, a po zatwierdzeniu przechodzimy do tworzenia reklamy.

Różnica między postem opublikowanym a reklamowym widoczna jest po zatwierdzeniu, na liście postów. Dark Posty posiadają po lewej stronie symbol księżyca, który informuje nas o tym, że dany wpis nie jest opublikowany na stronie i widoczny będzie tylko wtedy, kiedy włączymy dla niego promocję.

Po najechaniu na utworzony post możemy podejrzeć, jak będzie wyglądał w Aktualnościach na komputerze, w Aktualnościach na urządzeniach mobilnych lub w kolumnie po prawej stronie.

122


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Po utworzeniu wybranego wpisu (jak i po każdej czynności w PE) należy załadować zmiany. Dodawanie przycisków Call To Action. Przyciski Call To Action, to takie, które zachęcają do interakcji przy okazji dodania postu (lub postu księżycowego) z linkiem lub filmu. Żeby dodać przycisk do postu podczas jego tworzenia, wystarczy w sekcji „Wezwanie do działania” wybrać jeden z kilku dostępnych wariantów (Kup teraz / więcej informacji / Zarejestruj się / Zarezerwuj teraz / Pobierz), a następnie kontynuować edycję postu. Dodanie przycisku sprawdzi się idealnie, np. kiedy chcemy zachęcić odbiorców do zakupu naszego produktu i kierujemy ich na stronę sklepu, lub prowadzimy zapisy na jakieś wydarzenie. Wpis z przyciskiem będzie prezentował się tak:

123


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Masowe edytowanie reklam. To jedna z najważniejszych zalet Power Editora. Edycja wielu reklam naraz, w jednym miejscu. Nie musimy edytować każdej reklamy osobno, a następnie jej zatwierdzać. W Power Editorze możemy wykonać dowolną ilość działań i dopiero na samym końcu załadować wszystkie zmiany. Jest to niezwykle przydatne, kiedy testujemy różne rodzaje reklam czy odmienne grupy docelowe. Dzięki masowej edycji nie musimy za każdym razem wchodzić na nowo do narzędzia. Przy edytowanej reklamie lub nowej, która nie została jeszcze załadowana, pojawi się plus, który będzie sygnalizował, że ta kampania lub jej elementy wymagają kliknięcia przycisku Załaduj zmiany.

Tagi/ Znaczniki. Drobnostka, ale dla osób przygotowujących wiele kampanii jednocześnie – bardzo przydatna. W Power Editorze mamy możliwość grupowania naszych kampanii, dodając do nich znaczniki. W lewym panelu nawigacyjnym zostanie utworzony folder dla każdego tagu/znacznika/etykietki. Kampania może mieć jeden lub wiele znaczników, ale może też nie mieć ich wcale.

124


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Żeby utworzyć znacznik dla kampanii lub dodać kampanię do określonego (utworzonego wcześniej) tagu, należy kliknąć symbol etykietki na górze strony i wpisać wybraną przez nas nazwę, a następnie kliknąć Zastosuj. Utworzona etykieta pojawi się w lewym panelu głównego widoku Power Editora i umożliwi sortowanie kampanii według znacznika właśnie.

125


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

PODSUMOWANIE Chociaż wiele osób unika Power Editora ze względu na jego zawiłość, zachęcam, by odłożyć wątpliwości na bok i rozpocząć działania w tym narzędziu. Pozwala ono wejść na wyższy poziom zaawansowania reklamowego na Facebooku. Dzięki lepszej organizacji, mnogości funkcji i wielu ułatwieniom Power Editor stanowi narzędzie, którego warto używać. Jak wiadomo, nic zrobi się samo, dlatego też samo używanie PE nie gwarantuje sukcesu, ale pozwala nam na lepsze dotarcie do specyficznych grup docelowych, a także na oszczędność pieniędzy i czasu.

126


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Katarzyna Chojecka-Jędrasiak: Cienie i blaski współpracy recenzenckiej Tekst pochodzi z blogu Kącik z książką Na temat współprac recenzenckich powiedziano wiele, a kłócono się jeszcze więcej. To temat-rzeka, jak dotąd niewyczerpany i ciągle wzbudzający wiele kontrowersji. Większość osób prowadzących książkowy blog ma na swoim koncie współpracę z wydawnictwami lub portalami – stałą bądź też jednorazową (z pewnością dotyczy to także blogów o innej tematyce, ale akurat osobiście poruszam się jedynie po blogosferze związanej z literaturą i tylko o niej mogę się wypowiedzieć z sensem). Niektórzy dążą do nawiązania takiej współpracy za wszelką cenę, dla innych jest to przyjemny dodatek do prowadzonej przez siebie działalności. To sprawa indywidualna, więc ile osób, tyle punktów widzenia tej kwestii. Zalety i wady nawiązania współpracy z wydawnictwem Chyba najoczywistszą zaletą jest możliwość otrzymywania darmowych egzemplarzy książek. W tym momencie z pewnością część z Was zazgrzyta zębami, że w końcu nie otrzymujemy ich tak całkowicie za darmo, że ich przeczytanie i napisanie opinii to praca, która wymaga wynagrodzenia. Innymi słowy, pojawia się stały punkt sporny, czy bloger powinien otrzymywać wynagrodzenie za pisane przez siebie recenzje. To akurat temat na dłuższą dyskusję i niekoniecznie na tym chciałabym się dzisiaj skupić. Nie da się jednak ukryć, że gdyby nie nawiązanie współpracy, często nie mielibyśmy okazji do przeczytania wielu książek, zwłaszcza nowości – gdy wchodzę do księgarni ceny mnie porażają. Tak, istnieją biblioteki, owszem, można poszperać na półkach u znajomych, ale to jednak nie to samo, co przeczytanie własnej książki w dniu premiery albo jeszcze przed nią. Ponadto wiele wydawnictw ułatwia także kontakt z niektórymi pisarzami, co także jest bardzo miłym akcentem. Niestety niektórzy (zarówno blogerzy, jak i czytelnicy) wychodzą z założenia, że nawiązanie współpracy z wydawnictwem wymusza wpadanie w zachwyt i wartość merytoryczna recenzji takich „darmowych książek” znacząco spada. Innymi słowy – jeśli piszesz w superlatywach o powieści, którą otrzymałeś od wydawnictwa, to z pewnością popełniasz cukrowatą laurkę i jesteś wazeliniarzem. Nie da się ukryć, że nie dzieje się tak bez powodu. Część blogerów, zwłaszcza tych młodych i początkujących, boi się skrytykować otrzymaną książkę w obawie przed zerwaniem współpracy. I w ten sposób tworzy się błędne koło, którego ofiarą padają ci piszący szczerze. 127


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Prywatne zachwyty i psioczenie Kącik z książką powstał blisko trzy lata temu; w tym czasie nawiązałam współpracę z wieloma wydawnictwami, portalami i agencjami reklamowymi. Część z nich była tymczasowa, inne trwają bez zgrzytów niemal od początku mojej działalności w blogosferze, jeszcze inne wygasły samoistnie bądź zakończyłam je, bo okazało się, że mamy z daną instytucją odmienne punkty widzenia na niektóre sprawy. Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi przemyśleniami o tym, co mnie w owych kontaktach urzekło, oraz o tym, co zirytowało. Nie będę szafowała nazwami ani nazwiskami, osoby zainteresowane (o ile to przeczytają) z pewnością rozpoznają się w niektórych punktach. Doceniam: – Traktowanie mnie jak człowieka, a nie maszynkę do pisania tekstów. Uwielbiam podejście osób odpowiedzialnych za kontakt z recenzentami w niektórych wydawnictwach i portalach – wiadomości, które są skierowane bezpośrednio do mnie, a nie do szerokiego grona anonimowych osób (zaczynających się najczęściej „Drogi blogerze/blogerko”), wymianę wrażeń z lektury, czasem prywatne żarciki. – Odpowiadanie na maile, zwłaszcza po wysłaniu przeze mnie tekstu lub linków. Rozumiem, że wszyscy jesteśmy zajęci, ale dzięki zwykłemu „Dziękuję za tekst” mam pewność, że moja wiadomość nie trafiła do spamu. – Czytanie mojego blogu i informowanie mnie o tym w stylu „Dzisiaj zajrzałem na Pani stronę i naprawdę spodobał mi się tekst o...”. Od razu człowiekowi wyskakuje banan na twarzy. – Przyjęcie na klatę negatywnej recenzji książki i nie obrażanie się za nią. Nie lubię: – Wiadomości pisanych hurtowo do nie wiadomo jakiej ilości osób. I nie chodzi tu wcale o propozycję zrecenzowania danej książki, bo to nie jest dla mnie problem. Przykładowa sytuacja sprzed kilku dni: otrzymałam wiadomość od pewnej pani z wydawnictwa X, w której prosi, by wiadomości do niej zawsze podpisywać imieniem i nazwiskiem, a nie pseudonimem z blogu. Dla mnie to oczywiste, robię tak od zawsze, a poza tym blog też piszę pod swoim nazwiskiem, więc „o co kaman”? – Bałaganu, bo nie wiem, jak inaczej nazwać sytuację, gdy co kilka dni otrzymuję od jednego wydawnictwa propozycję zrecenzowania tej samej książki, i to od różnych osób. Na każdą odpowiadam twierdząco, zwracając uwagę, że już pani X lub pan Y pisali do mnie w tej sprawie, po czym mija miesiąc i okazuje się, że żaden egzemplarz do mnie nie dotarł. 128


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Wysyłania książek listem zwykłym, mimo że za każdym razem proszę o przesyłkę poleconą lub paczkę. Nie jest to moje widzimisię – połowa zwykłych listów ginie gdzieś po drodze... (o moich przygodach z Pocztą Polską już pisałam). – Wymagania, by moje teksty pojawiały się również na pierdylionie innych stron. Zawsze wrzucam fragmenty na Lubimy Czytać, ale jak raz dostałam wiadomość, w której pewien pan żądał umieszczenia ich na 8 (słownie ośmiu) wymienionych stronach, to ciśnienie lekko mi się podniosło. Swoją drogą, nie wiem, czy odpowiedzialni za promocję ludzie są świadomi tego, że pozycjonowanie takich tekstów spada, a poza tym sama nie lubię wszędzie natykać się na dokładnie te same recenzje. – Żądania ode mnie umieszczania na stronie banerów lub zapowiedzi. I to dosłownie żądania w formie „proszę zrobić to i to do dnia tego i tego”. Na szczęście zdarzyło się raz i po dość gwałtownej reakcji z mojej strony więcej się nie powtórzyło. Wiele wydawnictw zgłasza się z prośbą o udostępnienie czegoś, wtedy najczęściej uprzejmie informuję, że takich treści nie zamieszczam, natomiast forma rozkazująca jest dla mnie niedopuszczalna i niekulturalna. Pomimo pewnych zgrzytów jestem bardzo zadowolona z obecnej formy współpracy, zawsze mogę wybrać dokładnie to, co mnie interesuje, pisać w formie, jaka mi odpowiada, a na koniec podzielić się wrażeniami. Mam szczęście, że zwykle trafiam na otwartych ludzi, dla których książki to nie tylko praca, ale i pasja. A jakie są Wasze doświadczenia w tej kwestii?

129


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Małgorzata Gwara: Kijem w mrowisko Niedawno na forum jednej z facebookowych grup wdałam się w dyskusję na temat tego, kto jest pisarzem i kiedy można to z czystym sumieniem stwierdzić. Z uśmiechem na ustach wtykałam kij w mrowisko i czekałam na efekty. Broniłam swojego stanowiska, że pisarz to nie tylko ten, kto coś wyda, ale także wyrobione nazwisko. Takie, które od razu wywołuje w czytelnikach pozytywne emocje na sam widok książki na półkach księgarskich lub w którymkolwiek internetowym kanale dystrybucji. Twórczość takiej osoby cechuje unikalny styl, oryginalne podejście do tematu oraz jakość, co tu nie mówić. Dlatego też kwestionuję sens kolejnych tworów będących kopiami Conana Barbarzyńcy, Apokalipsy serwowanej przez anioły czy też samotnej dziewoi kochanej (bądź też traktowanej jak piesek na trawniku) przez anioła i diabła. Treść podobna do poprzedników, zmieniają się za to imiona bohaterów, krain, niekiedy pojawiają się nowe postacie, ale główna oś fabularna pozostaje taka sama lub złudnie podobna do poprzednika. A jednak tego typu książki są wciąż publikowane, bardzo często za pieniądze ich autorów. Mój interlokutor we wspomnianej grupie stwierdził, że takie książki są wydawane, ponieważ ludzie wciąż chcą czytać piękne baśnie o smoku więżącym księżniczkę, która zostanie uratowana przez potężnego i pięknego rycerza na białym koniu. Chcą się wzruszać za sprawą miłości nadnaturalnej, pragną podróżować u boku herosa po krainie ogarniętej wojną i przywracać jej ład oraz porządek. To dało mi do myślenia. Bardzo poważnie, nie ukrywam. Podejrzewam, że tym tekstem mogę dość brutalnie zakręcić kilka razy wspomnianym kijkiem w świecie mrówek. Ponieważ w mojej głowie zaświtała pojedyncza myśl będąca odpowiedzią na – wydaje się – oczywiste stwierdzenie faktu przez mojego rozmówcę. Czy rzeczywiście powstaje wiele wtórnych historii tylko dlatego, że czytelnik chce je czytać? A może dlatego, że to właśnie autor chce zaistnieć, zobaczyć swoje nazwisko na okładce książki i zdobyć sławę, idąc ścieżką tak wiele razy przecieraną, że aż śliską. Bo temat też robi się śliski. Kręcę sękatym kolejną rundkę, idę w największe ekstremum, w „vanity”. Wyobraźcie sobie sytuację, w której szczęśliwy autor właśnie skończył pisanie swojego „wiekopomnego dzieła”, postawił ostatnią kropkę i – brońcie bogowie – nie odłożył tekstu na jakiś czas, nie powrócił do niego, o nie. Bohater radosnym truchtem ruszył do swojego „wydawcy”, czyli firmy trudniącej się wydawaniem książek za pieniądze. Wydał kilka tysięcy, zapłacił za „korektę i redakcję” oraz szeroko zakrojoną promocję. Oczywiście wyrzucił pieniądze w błoto, o czym przekonał się jakiś czas po premierze swojego „odnawiającego oblicze ludzkości” dzieła. Sława nie przyszła, nie było spotkań autorskich, plotkarska sąsiadka spod piątki się nie zainteresowała. Pełna klapa. Ale trzeba działać. Skoro „wydawnictwo” zawaliło, 130


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

trzeba wziąć sprawy we własne ręce, prawda? Trzeba szukać kanałów promocji samodzielnie. Trzeba znaleźć kolejną ścieżkę. Ta przychodzi łatwo. Jest przecież kanał promocyjny, który z dnia na dzień robi się coraz silniejszy, coraz mocniej wpływa na opinię odbiorców. Tak, blogosfera. Chwyta zatem nasz autor klawiaturę w dłoń i wyrusza do mitycznej krainy zwanej Internetem. Wyszukuje w niej nazwy blogów osób czytających książki, zachwycających się książkami i gderających o książkach. „To jest to!”, zapewne myśli w chwili, gdy redaguje maila z propozycją recenzji swojego tekstu. Pisze kilka słów zachęcających, czasem pochwali autora blogu za unikalny styl, regularność prowadzenia, ładny wygląd strony. To pułapka, takiego sformułowania jako blogerka książkowa mogę użyć w ciemno w większości przypadków wiadomości, które otrzymuję. Wiem, że nie wszyscy mnie za to polubią, ale oduczyłam się zabiegać o względy każdego, kto tylko się do mnie odezwie. Cenię sobie szczerość, a nie radosne blogerkowe „dali mi ksionszke, to jakakolwiek by nie była, to pozytyw, może dadzom wiencej”. Dlatego też jeśli coś w moim odczuciu nie jest warte polecenia, piszę o tym. Nie silę się na sztuczne wyszukiwanie pozytywów w książce, której jedyną zaletą jest okładka. Ale to nie o mnie miało być. Przenieśmy na nowo uwagę na autora „vanity”, uszczęśliwionego częściowo, wszak widzi już swoje nazwisko na okładce książki, ale co z tego, skoro kilka półek w jego domu ugina się od książek otrzymanych od „wydawcy”. Rozesłał zatem „pisarz” (nazywajcie go pisarzem! wydał książkę!) egzemplarze recenzenckie blogerom i czeka na recenzje. Być może otrzymał od kilku nastolatek pozytywy, bo szpan dostać książkę, można się w gimnazjum lub liceum polonistce pochwalić, że jest się poważnym recenzentem i współpracuje się z nieznanym autorem, pomaga mu się wybić. Samonapędzająca się machina, ale nie o niej. Wyobraźmy sobie, że jednak bloger się pokusi o kilka szczerych słów. Napisze coś, co zadziała na autora jak kubeł zimnej wody, być może zupełnie pozbawi złudzeń o sławie, chwale i tłumie mdlejących przy księgarskich półkach groupies. Wytknie sztampę, na światło dzienne wyciągnie nieudolny język i brak korekty oraz redakcji, a przecież za te dwa ostatnie autor płacił! Przyjrzyjmy się zatem autorowi „vanity” uświadomionemu. Krytykę może przyjąć do wiadomości i przemilczeć. Może także podziękować za szczere słowa i zapytać blogera, co można zrobić, by wytkniętych błędów nie popełniać. Brzmi jak odległa fantastyka, ale spotkałam się z takimi reakcjami. Polecałam wówczas „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” Stephena Kinga oraz cykl felietonów Feliksa W. Kresa. Zdarzało się, że nanosiłam swoje uwagi na tekst, poprawiałam błędy, by uświadomić autorowi, o co mi chodzi. Robiłam coś, za co pieniądze wziął ktoś inny, a z zadania się nie wywiązał. Internetowo uścisnęliśmy sobie z autorem dłonie, rozeszliśmy się w pokoju. 131


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tylko że nie zawsze jest tak pięknie, wie o tym praktycznie każdy bloger – jeśli nie z własnego doświadczenia, to z tekstów pisanych przez „kolegów”. Autor może się po prostu wkurzyć, bo recenzent „nie wywiązał się z powierzonego mu zadania”. Podobno bloger ma promować, a nie pisać szczerze, w końcu dostał książkę. Głupi jakiś, że nie zauważył tego faktu, że transakcja jest wiązana! Książka za pozytywną recenzję! Dlatego też kiedyś, gdy wystawiłam niezbyt przychylną ocenę jednej książce, objawiona mi została „prawda”, że nie mam racji, bo jestem brzydka. Zbyłam to wzruszeniem ramion. W końcu sam autor też Misterem Universe nie ma szansy zostać, a jego logika kuleje. Z mody wyszło już przekonanie, że w pięknym ciele piękny duch. Są jednak przypadki ciekawsze, zapewniam. W trakcie wędrówki po blogosferze spotkałam się z autorem wystawiającym recenzentowi recenzję recenzji, ponieważ omawiający nie odczytał „dzieła” tak, jak życzył sobie tego autor. Sama zostałam posądzona, że nie przeczytałam książki, ponieważ nie recenzuję tekstu otrzymanego, a jakiś inny. Zapytałam rezolutnie, czy w takim razie szanowny „tfurca” wysłał mi tekst swojego kolegi, ale dostało mi się po głowie, że nie rozumiem tekstów pisanych po to, by objaśnić trudne zagadnienia prostaczkom, i sama powinnam czytać jedynie książki kucharskie i pichcić, bo do niczego innego się nie nadaję, skoro piszę recenzje przed okresem i po kawie. Mało tego. Szanowny vanity-publisher uznał, że spotkamy się w „sadzie”. Nie używał w ogóle polskich znaków (jak słodko), przez co otworzył więcej możliwych kanałów interpretacji. Na polskie jabłka poszło embargo, w mediach mówili o konieczności zwiększenia spożycia owoców, no to sad. Jak nie kawa, to herbata, jak nie urok, to okres. Lubię iść w ekstrema. Szczególnie, że świat mi niezawodnie przykładów dostarcza. Co prawda teraz nie przyjrzę się autorce „vanity”, ale próżnością grzeszącą. Kathleen Hale, brytyjska autorka książki „No one else can have you” zrobiła coś, co może śnić się po nocach niejednemu książkowemu recenzentowi, czy to profesjonaliście (mam tu na myśli osobę kierunkowo wykształconą), czy też blogerowi. Jej tekst otrzymał wyjątkowo niepochlebną notę, jedną gwiazdkę na pięć możliwych na Goodreads. I pal go w sześć, gdyby autorka wytłukła kilka obelg w kierunku osoby opiniującej. Choćby nawet najbardziej obraźliwych, nie Pikusiów, że pisze recenzje pod wpływem przedmiesiączkowych nerwów. Pani Hale poszła dalej. W poszukiwaniu informacji o blogerce kopała wszędzie: na Instagramie, na Facebooku, w innych możliwych kanałach. W końcu odkryła, że recenzentka ukrywa przed światem swoją prawdziwą twarz, o czym radośnie zaświergotała światu. Pochwaliła się również, że pozyskała domowy adres swojej krytyczki i udała się do niej, by spojrzeć jej w oczy. Skutek? Blogerka zawiesiła działalność, a w sieci wybuchła gorąca dyskusja między zwolennikami a przeciwnikami postępku pani Hale. I rozumiem, że za autorką ujęło się stowarzyszenie wzajemnie głaskających się po łebkach autorów, które na celu ma przekonanie recenzentów, że jeśli książka jest kiepska, nie powinno się krzywdzić 132


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

autora i publikować negatywnej recenzji. Nie zdziwiło mnie poparcie dla sprawy ze strony pani Rice, która w moich oczach zdążyła już wiele stracić swoim nawróceniem po „Kronikach wampirów” i powrotem do mrocznego tematu, chyba dlatego, że jej religijne książki nie osiągały celów sprzedażowych. Tylko czy rzeczywiście tak jest? Czy wolno traktować autora jako człowieka specjalnej troski i oszukiwać go samymi pozytywnymi recenzjami, czy być szczerym? A jeśli być szczerym, to czy obawiać się ataku wściekłego jak tur autora? Zostawię Was z tymi przemyśleniami. Wyjmuję swój kij, zawieszam na nim tobołek i idę dalej.

133


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Joanna Ślużyńska: Rent a publisher – jedyny taki system wydawniczy w Polsce System wydawniczy „rent a publisher” jest autorskim rozwiązaniem, opracowanym i wdrożonym przez Wydawnictwo Sumptibus. Chciałabym w kilku słowach wyjaśnić, na czym polega i dlaczego jest lepszy niż proponowane do tej pory usługi w tym sektorze rynku wydawniczego. Opis systemu Przede wszystkim – to NIE JEST wydawanie książek ze współfinansowaniem. We współfinansowaniu, praktykowanym obecnie przez kilkanaście „firm wydawniczych”, chodzi mniej więcej o to, że Autor ma zapłacić „połowę” kosztów i dostać „połowę” zysków ze sprzedaży. Czyli Autor otrzymuje propozycję wydania swojej książki, ale musi zapłacić na przykład... jedenaście tysięcy złotych, czyli ową mityczną „połowę”. W zamian za to firma drukuje jego książkę w nakładzie trzystu egzemplarzy i sprzedaje ją w swojej księgarni internetowej. Czyste szaleństwo po prostu. O „jakości” takiej publikacji wolę się publicznie nie wypowiadać, ale jest naprawdę dobrze, jeśli jakiś korektor zechce poprawić w nadesłanym tekście choćby poważniejsze literówki. Redakcja nie występuje nawet w postaci szczątkowej. Otóż z naszych wyliczeń wynika, że kwota jedenastu tysięcy złotych jest całkowicie wystarczająca do tego, aby W CAŁOŚCI sfinansować wydanie książki o objętości trzynastu arkuszy wydawniczych w nakładzie tysiąca egzemplarzy, wraz z projektem okładki, redakcją, podwójną korektą, składem, łamaniem, korektą drukarską, drukiem i dystrybucją do księgarń. Ponadto cały zysk ze sprzedaży tak przygotowanej pozycji trafia do Autora, a zatem przy sprzedaży pierwszego nakładu kwota ta zwraca się w całości, dając również pewien niewielki zysk, na poziomie 20-30% inwestycji początkowej. Dlatego jeśli macie już wstępne dane z rynku i zastanawiacie się, z której nadesłanej oferty skorzystać – to chociaż ZAPYTAJCIE, czy nie możecie dostać więcej za swoje pieniądze. Mówiąc krótko, czy zamiast „wydawać ze współfinansowaniem” nie warto za te same pieniądze... „wynająć wydawcę”. Jest jeden haczyk... O trudnych sprawach należy mówić na samym początku i bez owijania w bawełnę. System „rent a publisher” nie jest z punktu widzenia osoby nadsyłającej tekst systemem idealnym. Tkwi w nim pewien haczyk. 134


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W przeciwieństwie do firm wydawniczych wydających ze współfinansowaniem wszystkie nadesłane teksty i z tego żyjących (całkiem nieźle, sądząc po ilości tytułów w ofercie) Wydawnictwo Sumptibus jest zwyczajnym wydawnictwem. Wydawanie w trybie „rent a publisher” nie jest naszym głównym zadaniem i nie na tym opiera się model biznesowy przedsięwzięcia. Zakładamy, że książki wydawane w tym trybie po pierwsze nie będą odstawać od innych pozycji z naszej oferty oraz że będą stanowić nie więcej niż 10-15% naszych tytułów. Jakie to rodzi konsekwencje? Przede wszystkim tekst przed zakwalifikowaniem do prac redakcyjnych musi przejść normalny proces selekcji, czyli zostanie przekazany do przeczytania co najmniej dwóm recenzentom zewnętrznym i jednej osobie z działu redakcji. My po prostu szukamy przede wszystkim dobrych tekstów. Dlatego zawsze rezerwujemy sobie prawo do odmowy wydania, jeśli zdaniem naszych selekcjonerów tekst jest nieoryginalny, źle napisany, banalny, nie mieści się w profilu naszego wydawnictwa lub z innych względów. Chcemy wydawać utwory, co do których my sami będziemy przekonani, bo tylko do takich utworów uda nam się przekonać naszych dystrybutorów i naszych Czytelników. Tu nie widzimy możliwości pójścia na skróty. Wszystkie nadesłane teksty przechodzą przez etap selekcji, podczas którego jedna osoba z działu redakcji wydawnictwa i dwoje recenzentów zewnętrznych wspólnie oceniają potencjał tekstu, jego słabe i mocne strony, konstrukcję fabuły oraz ewentualny zakres prac redakcyjnych w obrębie koniecznych zmian kompozycyjnych i stylistycznych. Praca nad tekstem Po przejściu przez etap selekcji następuje faza pracy nad tekstem. Przyznaję szczerze, że kompletnie nie umiem zrozumieć, jak firmy wydawnicze działające obecnie na rynku mogą tak kompletnie lekceważyć ten etap pracy nad publikacją. Ale jeszcze bardziej mnie zdumiewa, że sami Autorzy nie przywiązuję do tej kwestii najmniejszej wagi. Bo sądząc po poziomie znanych mi tekstów – kompletnie nikogo w obecnym układzie nie interesuje JAKOŚĆ i ostateczny efekt. Stąd w większości publikacji znaczna ilość literówek, błędów ortograficznych i składniowych, nieporadności językowych, niezamierzonych efektów komicznych i najzwyklejszych w świecie „baboli” językowych. W systemie „rent a publisher” za punkt honoru stawiamy sobie, by takie rzeczy się nie zdarzały. Źle przygotowany tekst nigdy nie będzie się dobrze sprzedawał 135


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w formie książki bądź ebooka, choć tolerancja czytelników dla tej drugiej formy podania tekstu wydaje się większa. W naszym wydawnictwie etap ten jest najważniejszy w całym procesie i obejmuje ogół prac związanych z redakcją tekstu. Ostateczna wersja tekstu zostaje wysłana do Autora w celu jej akceptacji bądź wprowadzenia własnych uwag i poprawek. W proponowanym przez nas rozwiązaniu dopiero w fazie drugiej zakładamy korektę prowadzoną niezależnie przez dwie osoby, pod nadzorem zespołu redakcyjnego. Wprowadzenie zmian w tej fazie nie wymaga akceptacji Autora. Ponadto plik po składzie i łamaniu przechodzi dodatkową korektę w drukarni, która pozwala dostosować tekst do wybranego formatu strony i wyeliminować ewentualne błędy składu oraz dostosować format tekstu do obowiązujących zasad. Zaznaczam z całą mocą – na tym etapie nie przewidujemy żadnej taryfy ulgowej i tekst jest poprawiany do skutku. Pracuje nad nim co najmniej dwoje korektorów, redaktor, co najmniej dwie osoby przy składzie i potem trzeci korektor. W przypadkach szczególnych wątpliwości zapraszamy także do współpracy osoby kompetentne w kwestiach redakcji merytorycznej. Dystrybucja Praca nad okładką – ZANIM przystąpimy do pracy nad tekstem, ale już po podpisaniu umowy – pozwala nam zaoszczędzić czas i zoptymalizować wszystkie koszty związane z produkcją. Po etapie selekcji jesteśmy przygotowani do zrobienia projektu okładki, napisania tekstów i... zebrania zamówień od dystrybutorów na podstawie posiadanych już materiałów. Dzięki temu w momencie gdy praca nad tekstem dobiegnie końca, wiemy dokładnie, w jakich księgarniach książka będzie dostępna i jaki pierwszy nakład będziemy drukować. Oraz – oczywiście – ile to wszystko będzie Ciebie, Drogi Autorze, kosztować. Koszt wydania Twojej książki w systemie „rent a publisher” możemy podać dopiero po zapoznaniu się z treścią i uzgodnieniu szczegółów dotyczących wolnych terminów, zakresu pracy nad tekstem, sugerowanego nakładu, rodzaju działań promocyjnych i kwestii dystrybucji. Promocja Zakres działań promocyjnych proponowanych w systemie „rent a publisher” jest bardzo szeroki i obejmuje między innymi przygotowanie i druk materiałów POS, założenie strony www, założenie fan page, konkurs na Facebook.com, kampanię reklamową na Facebook.com, wysyłkę książki do blogerów-recenzentów, wysyłkę 136


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

materiałów do mediów, mailing i przygotowanie oraz publikację wywiadu z Autorem. Korzyści Korzyści ze współpracy z nami są cztery. Po pierwsze – Autor wydaje książkę w normalnym wydawnictwie. Po drugie – książka otrzymuje odpowiednią formę poprzez staranną pracę nad tekstem. Po trzecie – książka trafia do normalnej dystrybucji i jest dostępna we wszystkich dobrych księgarniach i sieciach, takich jak Matras czy Empik. Po czwarte – Autor otrzymuje cały zysk netto w postaci honorarium za swoją pracę. O kwotach ciężko rozmawiać ogólnie, ale przyjmujemy w założeniach, że sprzedaż w granicach siedmiuset egzemplarzy przynieść powinna całkowity zwrot inwestycji Autora.

137



NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Premierowe tytuły oraz zapowiedzi Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. MARTWY CHŁOPIEC Oficyna wydawnicza RW2010 powieść sf, fantasy, tom 2 I znowu wszystko się zaczyna W drugiej części powracają znani nam z „Pierwszego spotkania” bohaterowie. Wydaje się, że chłopcy zapomnieli o wydarzeniach sprzed roku, że wrócili do codzienności. Tymczasem młodych przyjaciół czeka kolejna niebezpieczna, pełna przygód podróż, przed nimi kolejne tajemnice do odkrycia. Nieoczekiwanie podejmą się misji odnalezienia starożytnych artefaktów. W trakcie okaże się, że ich los jest nierozerwalnie związany z wydarzeniami z odległej przeszłości oraz tajemniczymi Dziećmi Stulecia, które według przepowiedni mają ocalić świat przed zagładą. Będą pościgi, ucieczki, walki, trudne wybory i nieprzewidziane spotkania. Oraz anioły... A kim jest Martwy Chłopiec? Koniecznie musisz się dowiedzieć!

K.A. Kowalewska: PIJANY SKRYBA Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa z wątkiem sensacyjnym Maciej, Sylwek i Mario kontra bardzo źli ludzie. W kręgach, w jakich obraca się Maciek, znajomość sztuk Szekspira nie dodaje punktów do siły. Raczej bierze się za to w mordę, podobnie jak za znajomość rosyjskiego, hiszpańskiego, obyczajów towarzyskich, zasad nakrywania do stołu oraz za dar pisania kwiecistych listów. Wszystkie te umiejętności Maciej Borowski wyssał z mlekiem arystokratycznej matki. W bursie ciągnęło się to za nim jak smród z kibla na stacji PKP. Ale gdy skończył studia, zapakował cały ten savoir vivre w karton i stał się Maćkiem, kumplem Mario. Bycie Maćkiem to łatwizna. Wystarczy żyć ze spadku, mieć dobrze zbudowanego kumpla, wracać do domu nad ranem i podrywać dziewczyny o dziwnym głosie. Aha, i wypiąć się na rodzinę. Lecz gdzieś w środku imprezy, gdzieś między Brzeską a Targową, ktoś robi Maćkowi kuku, ktoś okrada jego mieszkanie, ktoś zostawia mu list. A to dopiero początek kłopotów. Wyjście z tarapatów ma zapewnić makieta, latynoska córka polskiego Amerykanina i podróż do przeszłości. Kto wygra bitwę na kury? Co skrywa pudełko od przekupki ze Zgierza? Co łączy punk

140


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rocka z wojskiem polskim? Kim jest człowiek w gumofilcach? Jak klątwa voodoo działa na odległość? Co można ukryć w męskich spodniach? Na te i inne pytania odpowie Maciek i jego ekipa komorników. W szalonej powieści, pełnej ciętego humoru, dziwnych przypadków i nagłych zwrotów akcji.

Martyna Goszczycka: POTĘPIENIE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy, horror Każdy dar może prowadzić do potępienia Drugi tom Sagi Wizji Paradoksalnych: „Potępienie” Plage znika z Przedświatu, Haru znowu zostaje porzucony. Jedyne, co albinoska mu po sobie zostawiła, to list, w którym wyjaśnia, czemu musiała odejść. Jasnowidz desperacko próbuje znaleźć sposób, by dotrzeć do białowłosej – co nie będzie, proste, bo wróciła do Zaświatu. Jedyną nadzieją młodego demona jest Eliara, która zdaje się wiedzieć dużo więcej od niego. Jednak medyczka, mimo swojej przyjaznej natury, wcale nie jest skora do pomocy i uparcie unika Haru. Śledzenie Eliary i skłonienie jej do współpracy to dopiero początek problemów...

E. M. Thorhall: HANDLARZE NIEWOLNIKÓW II tom cyklu ZBROJNI Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy, romans Ta powieść ekscytuje i niepokoi Jak potoczyły się dalsze losy dzielnych zwiadowców i ryzy Sir Eryka? Muszą mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami losu czy wiodą spokojny i nudny żywot na zamku? Nuda na pewno nie czeka czytelnika. Tym razem autorka odważyła się na znacznie więcej niż spokojne opisy przyrody i okolic zamku, na śledzenie turniejów czy relacje z dworskich intryg. Dzieje się sporo. Na początek szarą zamkową codzienność ożywia duże i radosne wydarzenie, jakim są zaślubiny jednego ze zbrojnych. Co nie znaczy, że dalej będzie sielankowo. Uzbrojona grupa handlarzy ludźmi napada świtem na jedną z wiosek należących do Sir Eryka. Na ratunek uprowadzonym wyrusza drużyna pod dowództwem Morhta. Czy i tym razem surowy Vartheńczyk poradzi sobie z każdą przeciwnością i niespodzianką? A może wręcz przeciwnie – może z jakiegoś powodu stchórzy i ucieknie?

141


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

A Kyla? Co ta dziewczyna ma wspólnego z półumarłymi istotami? Jaką więź ją z nimi łączy? Okażą się sojusznikami czy wrogami? Niespodziewane zwroty akcji, czarny humor, zbrojni, rozpustne dziewki, gildia łotrów, przemoc i gwałt, miłość i magia, barbarzyńcy i... dhampir. Co tu, na ciemnika, robi dhampir?

DO DIABŁA Z BOGIEM Autorzy: G. Piórkowski, B. Dzik, S. Truchan, H. Fronczak, K. Cisowska, A. Dominiczak, P. Ciećwierz, J. Maciejewska, I. Vizvary, D. Juraszek Oficyna wydawnicza RW2010 antologia opowiadań fantastycznych Opium dla ludu w 10 odsłonach Do diabła z bogiem... Ale którym bogiem? Do jakiego diabła i po co? Dziesięciu autorów tej fantastycznej antologii odpowiada na dziesięć różnych sposobów – nigdy jednak na klęczkach. Czy pisarze zajmujący się fantastyką mogą pisać o religiach? Zbiór opowiadań, który prezentujemy, dowodzi, że nie tylko mogą, ale powinni! Efekt konfrontacji wiary z rozumem, przeszłości z przyszłością, magii z fantazją może Was zaskoczyć. I prędzej czy później niektórzy z was dojdą do wniosku, że to wszystko jest... fikcją.

NIEDOCZEKANIE Autorzy: K. Kochański, H. Fronczak, P. Hytroś, I. Kowalczyk, P. Karbowski, S. Truchan, M. Żytowiecki, D. Juraszek Oficyna wydawnicza RW2010 Gdyby babcia alternatywnych

miała

wąsy,

czyli

antologia

historii

Co by było, gdyby było inaczej, niż jest? Historie alternatywne to doskonała pożywka dla wyobraźni i niezły sposób na odreagowanie niepowodzeń jednostek i zbiorowości. Bo przecież gdyby wtedy, dawno temu, coś potoczyło się inaczej, to dzisiaj wszyscy byliby zdrowi, bogaci i szczęśliwi. Albo i nie... Niedoczekanie... Od alternatywy na parę, przez gwiezdnych wojowników i nieśmiertelne dynastie, po kolonializm na odwrót – antologia ośmiu historii alternatywnych z podniesionym czołem odpowiada na pytanie: Co by było gdyby?

142


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ŚWIATY RÓWNOLEGŁE Autorzy: M. Binkowska, K. Rupiewicz, S. Gonera, K. Kubacka, S. Cholewa, H. Strokowska, M. Pawełczyk, A. Trybuła, I. Surmik, A. Głomb, A. Kańtoch Oficyna wydawnicza RW2010 antologia opowiadań fantastycznych Sekcja literacka ŚKF w akcji Jaki los czeka małą dziewczynkę i jej ojca osamotnionych w postapokaliptycznym zimowym świecie? Czy genetycznie udoskonalony detektyw rozwiąże sprawę brutalnych morderstw? Co wydarzyło się na L'Isle d'Escargot, jak kończy się przywołanie ducha Chopina i kim naprawdę jest syn śląskiego alchemika, który od najwcześniejszego dzieciństwa ma wrażenie, że wszyscy prócz niego żyją z jakąś straszną tajemnicą? W „Światach równoległych” znajdziemy opowiadania zarówno autorów znanych i nagradzanych, jak i debiutantów. Znajdziemy SF twarde i humorystyczne, grozę, groteskę, kryminał oraz fantasy w różnych odcieniach. Wszystkie te teksty łączy jedno – udowadniają one, że jeśli szukać gdzieś literackich talentów, to przede wszystkim w Śląskim Klubie Fantastyki.

143


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tytuły w nowej szacie graficznej Piotr Mrok: LUBELSKA MASAKRA KOTEM PODWÓRKOWYM Oficyna wydawnicza RW2010 powieść sf, sensacja, przygoda, humor, pastisz, horror Dariusz jest nastoletnim pisarzem. Ma głowę pełną marzeń, ale też kompleksów. Spotkanie z bratem w jednej z lubelskich kawiarni staje się dla niego początkiem obłędnej przygody. Oczywiście gra idzie o miłość, bo o cóż innego warto walczyć? Na drodze chłopaka staje zakonnica i wielki gość w białym kapeluszu, przy którym Kuba Rozpruwacz to niewinna pensjonarka. Darek otrzymuje od tajemniczej pary propozycję nie do odrzucenia. Rozróba ma szeroki zasięg. W sprawę zamieszani są faszyści, elfy, agenci służb, zombie, centaury, młodociani czarodzieje, fanatycy religijni i wielu innych. A że na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone, wolno używać nawet kotów. Acz potem można żałować. Darek w swoich literackich fantazjach, zawsze zdobywa ukochaną Basię i triumfuje nad znienawidzonym nauczycielem. Czy będzie jednak umiał stawić czoła swoim lękom, przemierzając wraz z bandą odmieńców iście kafkowski świat, gdzie trzeba zabijać, by przetrwać, i wciąż od nowa unikać śmierci? Czytelniku, jeżeli wierzysz w swoje poczucie humoru, czytaj i daj postaciom tej niezwykłej, szalonej powieści szansę na lepsze życie.

Piotr Mrok: OLIMPIADA SZALEŃCÓW Oficyna wydawnicza RW2010 zbiór opowiadań sf Rozejrzyj się. Olimpiada trwa. Musisz zdecydować czy weźmiesz udział, czy tylko kibicujesz? Może pognasz ulicami miasta w szaleńczym maratonie, ścigany przez futrzaka o mentalności Świętej Inkwizycji? Lubisz strzelać do faszystów? Świetnie, mamy dla Ciebie odpowiednią dyscyplinę. A może wypad na Kapitol z wizytą w baraku, pardon, u Baracka? Jeśli masz dzieci, nie czytaj tekstu „Junior i ośmiu gniewnych”. Lepiej żyć w nieświadomości. A jak nie masz, to od niego zacznij, koniecznie. UWAGA! Osobom pozbawionym dystansu do świata i do siebie po lekturze „Olimpiady szaleńców” może się pogorszyć. Pisząc te opowiadania, autor znajdował się w amoku bezkarnej szczerości, a to znaczy, że nie zawracał sobie głowy tabu i podobnymi bzdurami. Pamiętajcie, ostrzegaliśmy. A wszystkim radosnym wariatom życzymy dobrej zabawy. 144


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Żytowiecki: MÓJ PRYWATNY DEMON Oficyna wydawnicza RW2010 Mrożący krew w żyłach kryminał paranormalny Chicago, 1939 rok. Miastem wstrząsa seria mordów. Tajemniczy zabójca zbiera krwawe żniwo wśród pracujących dziewcząt, pozostawiając charakterystycznie okaleczone ciała. Przywrócony do służby detektyw Ezra ma mało czasu, żeby rozwiązać zagadkę. Najpierw jednak musi zmierzyć się ze swoimi demonami – być może sam jest bardziej niebezpieczny niż wszyscy zbrodniarze świata. Od brudnych zaułków Chicago, po kraniec wszechświata... Kryminał fantastyczny, jakiego jeszcze nie było. „Do tego, co znamy i lubimy u Chandlera czy Hammetta, Żytowiecki dodaje od siebie tajemniczą sprawę klątwy Rudego Śniegu i ciekawie ukazaną walkę światła i ciemności. Jest duszno, mrocznie i ciężko – tego nie czyta się łatwo, ale nie znaczy to także, że nie jest to przyjemna lektura”. (Wirtualna Polska)

Maciej Żytowiecki: SZUJE, MĄTWY I STRACEŃCY Oficyna wydawnicza RW2010 zbiór opowiadań fantastycznych Od kryminału po urban fantasy. Od science-fiction po dramat. Jedenaście fantastycznych tekstów i jeden autor. Latająca wyspa plemienia Wilg i Polska okresu PRL-u. Mroczne zaułki Chicago i obca planeta zamieszkana przez nadistoty. Nieodległa przyszłość i czasy barbarzyńców. Poznań i tajemnicza Asylea, gdzie osiadł pewien upiór. Trzymajcie się mocno. Jedenaście opowiadań. Dziesięciu bohaterów. A wszyscy to szuje, mątwy albo straceńcy. „W swoich światach, których Żytowiecki kreuje w zbiorze kilka, rządzi akcja, suspens, specyficzny czarny humor oraz pewien cynizm, a może tylko znajomość życia... „Szuje, mątwy i straceńcy” to świetny zbiór. Plik fantastycznych obrazów prosto z bogatej wyobraźni pisarza, z całą paletą charakterów, postaw, a przede wszystkim pełnokrwistych (nawet gdy pozbawionych życia) postaci wyrywających się z kart powieści na świat”. (Joanna Łukowska)

145


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aneta Rzepka: SONATA O MARZENIACH Oficyna wydawnicza RW2010 powieść dla młodzieży Znajdę cię w wielkim mieście, wśród zwykłych zmagań... Czasem nawet porządna, miła, dobra dziewczyna zrobi coś niemądrego. Natalia Klimek wraca wzburzona z wywiadówki. Nauczycielka poinformowała ją, że jej córka, klasowy skarbnik, przywłaszczyła sobie pieniądze, wpłacone przez kolegów na ubezpieczenie. Natalia nie wierzy, nie mieści jej się to w głowie, ale... Iza przyznaje się do kradzieży. Zarazem odmawia odpowiedzi na pytanie, dlaczego to zrobiła. Co się za tym wszystkim kryje? Jaką rolę odegrała w całej sprawie kapryśna Dominika? Czy pomoże kuzynce pozbyć się etykietki złodziejki? Zwłaszcza że Izie tak bardzo zależy na dobrej opinii w oczach Łukasza... Izę i Dominikę dzieli bardzo wiele. Jedna jest osobą życzliwą, otwartą na świat, potrafiącą czerpać radość z małych rzeczy. Druga to egoistka, która lubi błyszczeć i nie zważa, kogo zrani w drodze do celu. A jednak obie szukają w życiu tego samego: miłości, akceptacji, poczucia bezpieczeństwa; obie wierzą w spełnienie marzeń, nawet jeśli się z tym nie zdradzają.

Aneta Rzepka: MAGIA KASZTANA Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS powieść dla młodzieży Nie wierzysz w talizmany? Nie musisz. Wystarczy, że pozwolisz działać magii... Po śmierci rodziców życie Kamili całkowicie się zmienia. Musi opuścić dom, przyjaciół, ukochaną wieś i przeprowadzić się do stolicy, by zamieszkać z ciotką, której nie zna. Ma nadzieję, że kiedyś wróci do domu, ale świat pędzi do przodu, pozbawiając ją złudzeń. W pokonywaniu codziennych trudności pomaga jej... kasztan i uczucie do chłopaka o kasztanowych oczach. Małgosia jest realistką twardo stąpającą po ziemi. Kocha, mocno i szczerze, niestety bez wzajemności. A układ koleżeński to dla niej za mało. Próbując uciec przed uczuciem, pakuje się w spore kłopoty. Ofiarowany przez przyjaciółkę kasztan budzi uśmiech niedowierzania, lecz wbrew rozsądkowi przyjmuje talizman, bo kto wie...

146


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Edward Zyman: GDY KRZYWE JEST PROSTE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść dla młodzieży W życiu jak matematyce: jeżeli idzie za łatwo, zapewne robisz coś źle. Siedemnastoletnia Caroline Prajs urodziła się w Kanadzie. W wieku dwunastu lat wyjechała wraz z rodzicami do Polski. Jest więc dość rzadkim przypadkiem emigrantki, której sytuacja stanowi odwrócenie losów znacznej części współczesnej polskiej młodzieży. „Gdy krzywe jest proste” to wartka, pełna uroku, humoru i wzruszeń opowieść o relacjach rodzinnych młodej bohaterki i jej trudnej adaptacji do odmiennych warunków i nowego środowiska. Żywa narracja i dowcipne dialogi wprowadzają czytelnika w świat życiowych problemów nastolatków oraz niełatwe dylematy ich pierwszych młodzieńczych miłości.

Joanna Łukowska: WYBORY Oficyna wydawnicza RW2010 zbiór opowiadań dla młodzieży Gdy dorastasz, rodzice wciąż traktują cię jak dziecko, zarazem każą podejmować życiowe decyzje. Zbiór siedmiu pełnych ciepła i humoru nowelek, opowiadających o dorastaniu, przyjaźni, miłości i podejmowaniu decyzji: tych błahych i tych na całe życie. Coś dla młodszych i starszych, dla dziewcząt i chłopaków, dla wszystkich, którzy nie wstydzą się swoich uczuć. Tytułowe „Wybory” to historia rozgrywki między prymuską Zosią a nonszalanckim Antkiem Romanem, dwojga imion, z których jedno jest nazwiskiem. Oboje, nieco wbrew sobie, zostają wmanewrowani w wybory na przewodniczącego samorządu szkolnego. Kto wygra? A może inne wybory okażą się dużo ważniejsze...

147


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Emma Popik: TAJEMNICE EMILKI Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS Zadawaj pytania i szukaj odpowiedzi. Opowieść o wrażliwej, ciekawej świata dziewczynce, która nawet nie podejrzewa, jak wiele zmieni w jej życiu jedno wydarzenie, jeden sekret. Emilka zaczyna inaczej postrzegać świat wokół siebie. Próbując rozwikłać zagadkę kociąt, poznaje tajemnice innych. Zaczyna zadawać pytania, których wcześniej nie zadawała. I widzi rzeczy, na które przedtem nie zwracała uwagi. Wiele pytań zaprząta Emilkę, która podąża od jednej przygody do drugiej, od jednego sekretu do drugiego. Niepostrzeżenie kształtuje się charakter Emilki – staje się coraz silniejsza, odważniejsza i pewniejsza siebie. Zdobywa wiedzę, jak odmawiać, gdy nie chce czegoś zrobić, i jak nie przejmować się tym, na co nie ma wpływu.

Monika Gabor: UWAGA NA MARZENIE Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS powieść obyczajowa Trzy różne kobiety, trzy różne historie. Podglądamy miłosne i życiowe perypetie trzech przyjaciółek. Każda z nich jest inna, każdej przytrafia się coś innego, każda inaczej reaguje. Iza, kobieta aktywna zawodowo, również prywatne życie bierze we własne ręce, dokonując wyborów na przekór wszystkim i wszystkiemu. Dąży do celu, którym jest szczęście, nie słuchając rad i nie bacząc na konsekwencje. Marta to przeciwieństwo Izy – domatorka spełniająca się w roli żony i matki. Rozwód jest dla niej szokiem, zarazem początkiem zmian. Jak wpłynie na nią rozpad rodziny? Czy będzie umiała jeszcze komukolwiek zaufać? Julia wiedzie życie, o którym marzy każda z nas. Kochający mąż, mądra córka, satysfakcjonująca praca... Gdzie tkwi haczyk? Czy traumatyczne dzieciństwo wypłynęło na wybór zawodu? Czy można być jednocześnie lojalną przyjaciółką, kompetentnym psychologiem i uczciwym człowiekiem? A gdy trzeba wybrać...

148


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E. M. Thorhall: Zamek Laghortów I tom cyklu ZBROJNI Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS Powieść fantasy, romans paranormal Ta opowieść wciąga i pochłania. Akcja, turnieje, dworskie obyczaje, intrygi, zjawy, dziwne istoty, rodzące się uczucie, którego obie strony się wypierają, humor, barwny język, plastyczne opisy – to wszystko znajdziemy w pierwszym tomie cyklu powieściowego autorstwa E. M. Torhall. Młodziutka Kyla, uciekając przed niechcianym ślubem, trafia pod opiekę Sir Eryka i jego żony Lady Lyanny. Poznaje zamek, jego mieszkańców, nawiązuje przyjaźnie, uczy się fechtunku, odkrywa prawdę o swoim pochodzeniu. Wiele się wokół niej dzieje. Wszyscy zdają się lubić i akceptować jasnowłosą podopieczną Laghortów, prócz jednej osoby: ponurego, opryskliwego Morhta. Ten pochodzący z Varthenu surowy i oschły dowódca najemników z jakiegoś powodu od samego początku nie znosi dziewczyny i nie zamierza jej pobłażać. Panna drażni go, irytuje i wzbudza niezrozumiały dla niego samego gniew. Kyla znosi jego zachowanie do czasu...

149



RECENZJE


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Adam Podlewski: Piekło jak ZUS Recenzja pochodzi ze strony WTF Wykrot

„Po stronie mroku” to zbiór opowiadań Agnieszki Hałas. Może należałoby dodać „piekielnych”, bo niemal wszystkie teksty w tym tomie są powiązane settingiem Autorki, jej własną wizją zaświatów, zwłaszcza tzw. Dołu. Jak dotychczas znałem tylko jedną powieść Hałas (recenzowaną na tej stronie przez WTFM) oraz kilka jej opowiadań. „Dwie karty” mnie nie zachwyciły (mniej więcej z powodów opisanych przez Macieja), w krótszych formach znalazłem więcej przyjemności. Ale stare opowiadania fantasy, zamieszczone na stronie FantastykaPolska.pl nie mogą się równać z zawartością zbioru. „Po stronie mroku” jest po prostu dobrym koszykiem opowieści, poprowadzonych z konsekwencją i pomysłem. Dodajmy: pomysłem może zakrojonym skromniej, ale na pewno mniej kiczowatym niż piekło i niebo Mai Lidii Kossakowskiej. Ba! Nawet wizja wiecznego potępienia, jako kawkowsko-zusowskiego koszmaru administracyjnego jest ciekawa teologicznie. Ale my nie o teologii, a innych szatanach, czynnych na kartach zbioru, o czym poniżej. I – dodajmy! – tom wydała RW2010, więc cena książki, czy to ebooka, czy papierowego kodeksu, jest niska. Za cenę jednego kebabu warto udać się na wycieczkę krajoznawczą w dziwaczne, ale efektownie opisane zaświaty. Wiara, nadzieja, miłość – 7/10 – Dobre opowiadanie, infernalno-obyczajowe, udane bardziej jako wprowadzenie do świata niż samodzielna opowieść. Artysta – 9/10 – Krótki tekst, ale perełka tomu. Minimalna ilość liter potrzebnych do przekazania dobrego konceptu. Chleb i krew – 8/10 – Ditto. Hałas potrafi napisać tekst długi, ale najlepiej sprawdza się w jednostrzałowych, telegraficznych opowieściach, takich zwykle mówionych wieczorem, ściszonym głosem przy kominku. Bo z tym kojarzy mi się „Chleb i krew”. Dwa księżyce – 7/10 – Dobre, wymuskane opowiadanie. Mnie nie zachwyciło, chyba z powodu braku atrakcyjnego dla mnie bohatera. Trybiki, kukiełki – 8/10 – Dobra, krótka i niedopowiedziana historia. 152


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Powrót do ogrodu – 6/10 – Bardziej niż opowieść, obrazem wyobraźni. Mnie nie przekonał. Po stronie mroku – 8/10 – Proste, przewidywalne opowiadanie. Ale formułą Hałas tym razem zadziała jak należy, może dzięki dość wyraźnie zarysowanym bohaterom. Ale zbaw nas od złego – 7/10 – Dobrze napisana opowieść, z której nic nie wynika, ale i nic wynikać nie musi. Smutek, żal, trochę nadziei, okrągłe zdania. Białe miasto – 8/10 – Dobre zbliżenie autorki do magicznego realizmu i przesiąkniętego deszczem Lublina. Opowieść znów przewidywalna, ale znów przyjemna. Rytuał piasku – 6/10 – Poprawne, ale jakieś nijakie opowiadanie, którego koniec jest wypisany na pierwszej stronie. Strzyga Maszka – 7/10 – Tekst tchnący starszymi opowiadaniami (i powieściami) autorki. Chyba dobry, ale jadący na bardzo już zmęczonej kobyle tormentowobułhakowskiego klimatu. Ostatnie piętro – 8/10 – Kolejna pocztówka fantastyczna, widok wyobraźni bardziej niż historia. Ale udany i – co ważne – zaskakujący widok. Średnia ocen: 7.4/10 Agnieszka Hałas: PO STRONIE MROKU Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS Pytaj w swojej księgarni

153


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kamil Leziak: Romuald Pawlak „Rycerz bezkonny” Recenzja pochodzi z blogu Velirand

Rzadko się zdarza, że zagłębiając się w treść tomu, który chcę zrecenzować, doznaję tak wielkiego zaskoczenia, jak miało to miejsce w przypadku „Rycerza bezkonnego”. Pierwszy raz natknąłem się na tę pozycję jakiś rok temu i... zupełnie ją zignorowałem. Ot, zwykła powieść niszowego autora, jakich w tradycyjnych i cyfrowych księgarniach znajdują się setki, jeśli nie tysiące. Tytuł wprawdzie nieco mnie zaintrygował, jednak nie na tyle, by wzbudzić sympatię i zachęcić do dalszej lektury. Zmieniło się to dopiero pod koniec stycznia, gdy podczas testowania oferty Legimi wpadła mi w oko znajoma okładka. Ponieważ książka nie była zbyt długa, stwierdziłem, że mogę poświęcić jej jeden zimowy wieczór. Usiadłem wygodnie w fotelu i zacząłem czytać. I opadła mi szczęka. Zanim jednak poznacie przyczyny mojej reakcji, pozwolę sobie przybliżyć Wam nieco sylwetkę autora. „Rycerz bezkonny” to stosunkowo krótka (270 stron), ale niezwykle przyjemna w lekturze powieść fantasy Romualda Pawlaka, autora niezbyt znanego, lecz dysponującego świetnym warsztatem literackim, przewyższającym wielu poczytniejszych polskich pisarzy. Karierę twórczą rozpoczął wprawdzie w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, jednak dopiero w latach dziewięćdziesiątych dał się poznać szerszemu gronu czytelników jako autor opowiadań publikowanych na łamach takich magazynów, jak: Feniks, Nowa Fantastyka czy Magia i Miecz. Jego pierwsza powieść, opisująca alternatywną wersję historii podboju Ameryki Południowej przez Francisco Pizarra, nosiła tytuł „Inne okręty” i ukazała się w 2003 roku. Rok później został wydany „Rycerz bezkonny”, a w latach 2005–2008 trylogia „Pogodnik trzeciej kategorii”. Pawlak nie ogranicza się jedynie do fantastyki, w jego dorobku można znaleźć również powieści dla dzieci („Miłek z Czarnego Lasu”) oraz obyczajowe („Póki pies nas nie rozłączy”). „Rycerz bezkonny” to humorystyczna opowieść o losach angielskiego rycerza Fillegana z Wake, który nieszczęśliwym zrządzeniem losu stracił zarówno swojego wiernego rumaka Bucefała, jak i rodzinny majątek, który z powodu długów ojca został przejęty przez wierzyciela, w osobie przebiegłego kupca Ayermina. Będąc szlachcicem bezdomnym i bezrobotnym, Fillegan podróżuje po całej Europie, 154


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

podejmując się różnych, nie całkiem legalnych lub całkiem nielegalnych zleceń, do których można zaliczyć np. nadawanie tytułów szlacheckich zwykłym kupcom i nowobogackim mieszczanom. Jedno z takich zleceń sprawia, że bezkonny rycerz przybywa pieszo do Florencji, w której ma pasować na rycerza seniora rodu kupców, zapewniając jemu i jego synom szlachecki rodowód. Problem jednak w tym, że senior rodu zabrał się był z tego łez padołu dobry tydzień przed przybyciem rycerza. Pomysłowy syn, pragnąc mimo wszystko przejąć schedę po ojcu i tytuł szlachecki, postanawia zmumifikować zwłoki ojca domowymi metodami... To tylko początek zwariowanej, lecz świetnie skomponowanej fabuły, która – wbrew pozorom – niewiele ma wspólnego z czarnym humorem, a jeszcze mniej z makabrą czy groteską. Autor prowadzi czytelnika przez gąszcz zabawnych sytuacji i historii związanych z niezaspokojonymi ambicjami Fillegana, który – poza odebraniem rodzinnego majątku wierzycielowi – pragnie również zrealizować wielkie marzenie swojego ojca, zakładając w Wake hodowlę... wielbłądów bojowych (sic!). Los nie szczędzi mu jednak prób, raz po raz zmuszając go do weryfikacji planów i zajęcia się bieżącymi problemami (przykładowo: jak w niezauważony sposób pozbyć się z pokoju miski pełnej gadającego i niezwykle żarłocznego mchu). Aby dopomóc szczęściu, Fillegan zostaje zatem kolejno: świeckim inkwizytorem, magiem, medykiem, alchemikiem, filozofem. W każdej profesji odnosi pewien sukces, często dzięki przypadkowi, rzadziej – dzięki własnym umiejętnościom. Najważniejszą zaletą powieści „Rycerz bezkonny” jest jednak nie fabuła, lecz język. Pawlak mistrzowsko posługuje się stylizacją językową, jego warsztat literacki jest dopracowany, a pióro lekkie. Kolejne rozdziały tej krótkiej skądinąd książki czyta się z prawdziwą przyjemnością, a tytułowy bohater od pierwszej strony zyskuje naszą szczerą i dozgonną sympatię, niezależnie od wszelakich perypetii. Ubawiły mnie zwłaszcza wyraźne i zarazem prześmiewcze nawiązania do kanonu fantastyki, zarówno polskiej, jak i zagranicznej. Przykładowo, giermek Fillegana ma na imię Duendain (brzmi znajomo?), w powieści pojawia się również wszędobylski trubadur i miłośnik wdzięków płci przeciwnej, a jeden z autorów starożytnego traktatu magicznego zwie się... Kabanossus. To oczywiście nie wszystko, zachęcam Was jednak do samodzielnego sprawdzenia, co jeszcze oferuje Wam ta książka. A oferuje naprawdę wiele. Gorąco polecam! Od Redakcji: Komercjalizacja literatury fantastycznej, którą obserwujemy w ostatnich latach, to zjawisko dla czytelnika masowego być może pożądane, ale dla samego zjawiska – szkodliwe. Powielanie sprawdzonych po wielokroć schematów, przewaga akcji nad konfabulacją, przewaga siły wszelkiego rodzaju nad finezją w jakiejkolwiek postaci, humor przaśny i rubaszny, miast dyskretnego uroku z odrobiną choć inteligencji, porażająca konieczność puenty w każdym zdaniu, w miejsce płynnie rozwijającej się 155


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

fabuły oraz powierzchowność opisów i zatrważający brak psychologii postaci w połączeniu z trywialną i wydumaną historią bez zakorzenienia w czymkolwiek – to największe grzechy współczesnej masowej literatury fantastycznej. Dlatego dziękować należy wszystkim dobrym duchom za Romka Pawlaka. Romuald Pawlak: RYCERZ BEZKONNY Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS Pytaj w swojej księgarni

156


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Paulina Stoparek: Księga imion zanurzona w zmysłach Tekst pochodzi z blogu Moonbloger Jonasz – imię męskie pochodzenia hebrajskiego. Wywodzi się od rdzenia ‫ ינה‬oznaczającego gołębia. W mowie potocznej oznacza człowieka, który przynosi kłopoty innym, sam wychodząc z nich bez szwanku.

(Wikipedia) Nie wiem, kim jest Natasza Orsa. Media milczą na jej temat, a w sieci znalazłam tylko jej profil fejsbukowy, który mówi tyle, co nic. Jednak na okładce jej książki „W świecie Jonasza” można przeczytać, że za tym oryginalnym imieniem i nazwiskiem kryje się polska pisarka, dotąd znana czytelnikom za sprawą zupełnie innego rodzaju literatury, co w przypadku omawianej teraz powieści oznacza książki inne niż erotyczne. Autorka jest więc równie tajemnicza co Goddard, główny bohater Gry Jerzego Kosińskiego. I chociaż nie rozpaliła moich zmysłów do tego stopnia, do jakiego kiedyś udało się to temu polskiemu pisarzowi żydowskiego pochodzenia, z pewnością nie ma się czego wstydzić. Początek powieści Orsy jest dość banalny. Ona nieufna i niewinna, on tajemniczy i zmysłowy. Spotykają się na imprezie, na którą bohaterkę siłą wyciąga jej przyjaciółka. Monika broni się rękami i nogami przed tym, aby dać się uwieść Jonaszowi, co – jak łatwo się domyślić, jej się nie uda. Dość szybko para bohaterów nawiązuje znajomość natury erotycznej, co dla niej, rozwódki, która do tej pory współżyła tylko z jednym mężczyzną, byłym mężem, jest niczym wstąpienie do jednej wielkiej krainy zmysłowości. Jonasz bowiem jest doświadczonym i wytrawnym kochankiem, który otwiera przed Moniką świat seksu, o którym dotąd nie miała pojęcia... Jednak ta sielanka dość szybko zaczyna się psuć. Jonasz okazuje się mężczyzną bardzo despotycznym, w napastliwy sposób domagającym się miłości, a na dodatek prowadzącym ciemne interesy. Monika, osoba bardzo niezależna, ostrożna i stroniąca od wizji stałego związku, zaczyna się zastanawiać, czy kontynuować tę coraz bardziej niebezpieczną znajomość... W Sieci spotkałam się z opiniami, że „W świecie Jonasza” jest niczym „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, tylko że umieszczone na naszym rodzimym podwórku. Nie wypowiem się na temat, na ile te dwa tytuły są do siebie podobne, ponieważ nie znam powieści E. L. James, natomiast o rzekomej swojskości mogę napisać tyle, że 157


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

czytelnicy, którzy odbierają powieść Orsy jako „bzykanko po polsku”, najwyraźniej nie do końca ją pojęli. Autorka bowiem, chociaż wspomina o Polsce, to mam wrażenie, że wymieniając w rozmowach bohaterów chociażby Łódź, czyni to na zasadzie, aby było. Docelowo i tak umieszcza akcję w miejscowości no name, z której wątłego opisu możemy się jedynie domyślić, że chodzi o duże miasto, a ta umowność z kolei jest środowiskiem jak znalazł dla symboli, o których za moment. Jedynym jak dla mnie synonimem polskości jest trzecioplanowa postać gosposi Jonasza, pani Stanisławy, której imię jest staropolskie, a jej gościnność wręcz przysłowiowa. Pozostali istotni bohaterowie mają imiona albo nietypowe, albo symboliczne. I tak imię Jonasz oznacza (w potocznym języku) tego, który przynosi kłopoty innym, sam wychodząc z nich bez szwanku; natomiast Monika znaczeń ma kilka, z których jednak można wyciągnąć wspólny mianownik oznaczający ni mniej, ni więcej kogoś pojedynczego, samotnego, odosobnionego (do dziś we Włoszech zakonnica zwana jest monaca, a w niektórych dialektach monica). Zastanawia też imię przyjaciółki głównej bohaterki, Nadii, które wzięło się od rosyjskiej Nadieżdy, czyli w przełożeniu na polski – Nadziei. Zresztą już słowo „Jonasz” zawarte w tytule powieści zwróciło moją uwagę, a zagłębienie się w lekturę tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z powieścią, która może i ma skusić czytelnika obietnicą seksualnych opisów, ale pod tą skorupą erotyki tak naprawdę jest tworem wysoce symbolicznym. Symboliczna jest już sama relacja niezależnej kobiety, można powiedzieć quasifeministki, z despotycznym mężczyzną, który pragnie w pełni kontrolować ją i jej życie, przy czym jest to ukazane w ten sposób, że momentami „W świecie Jonasza” zbacza z terenów przynależnym erotyce, przybierając wyraźne odcienie thrillera. Nie mamy jednak do czynienia z fabułą odwróconego „Fatalnego zauroczenia” (Fatal Attraction, 1987, reż. Adrian Lyne), a z próbą przemycenia przez autorkę wojny płci, symbolu kobiety próbującej się wyzwolić spod patriarchatu, a także symboliki złotej klatki. Natomiast w chwilach szczególnie mocnego zaangażowania w powieść Orsy – a takich momentów, wynikających głównie z powodu, nazwijmy to, „długich rąk” Jonasza, było sporo – odnosiłam wrażenie, że autorka usiłuje, w całkiem udany zresztą, bo dość przerażający sposób, nawiązać do polityki totalitaryzmu. Oczywiście dopuszczam możliwość, że nadinterpretuję pewne treści, jednak mając w głowie wspomnienie chorobliwej potrzeby kontroli głównego bohatera i jego jaskrawą wręcz nerwowość w momentach, gdy kochanka próbuje zrobić coś po swojemu – trudno mi się oprzeć podobnej interpretacji. I bynajmniej nie dałam się nabrać na częściowe usprawiedliwienie tego obsesyjnego pilnowania niebezpieczną „pracą”, jaką wykonuje Jonasz. Wręcz przeciwnie, ponieważ w tym „zawodowym” wątku pojawia się postać stojąca nad głównym bohaterem – jego nietytułowany szef o rosyjskim imieniu (i wschodnim zaśpiewie), Wasil, co właściwie rzecz biorąc, mówi samo za siebie. Czyli wracamy do symboliki imienia, a mój tekst niejako zatoczył koło. 158


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Koło zatacza również powieść Orsy, z tym, że jest ono nie do końca oczywiste i mniej dosłownie skonstruowane niż zazwyczaj ma to miejsce w sztuce filmowej. Pozostawia niedosyt, jak to słusznie zauważył autor recenzji cytowanej na okładce. Okładce, która z miejsca przyciąga wzrok wizerunkiem nagiej kobiety odwróconej do czytelnika plecami. To kolejny – tym razem ze strony wydawcy – świadomy lub nie, symbol, który według mnie ma za zadanie ukazać kobiecość w ogóle, tak aby poprzez brak twarzy, przy jednoczesnej wyraźnej sylwetce w kształcie klepsydry, żeńskim czytelniczkom łatwiej było się z treścią książki i symboliczną bohaterką utożsamić. A co z tym seksem? – zapytają ciekawscy. Jest, w dość sporej, chociaż nieprzesadnej ilości. Obecne jest także przeklinanie podczas intymnych chwil, jednak bynajmniej nie ma ono znamion rynsztoka, ponieważ całkiem znośnie jego obecność autorka tłumaczy. A czy jest... hm... gorąco? Powiem tak: ja już jestem dużą dziewczynką, na dodatek żyjącą w szczęśliwym związku z mężczyzną, więc wypieków na policzkach i dekolcie nie dostałam, chociaż nie ukrywam, że o tak zwanych momentach czytało się przyjemnie. Nieco raziła mnie za to płycizna psychologiczna i dość częste myślowe powtórki bohaterki (książka ma narrację pierwszoosobową żeńską), która ostatecznie i tak postępowała wbrew swoim zamierzeniom. Ale, jak wspomniałam wyżej, dla mnie „W świecie Jonasza” to powieść symboliczna, przypowieść nieomal, a w takim przypadku psychologia bohaterów nie ma obowiązku być podparta znajomością literatury specjalistycznej. Polecam tym, którzy w literaturze erotycznej poszukują czegoś więcej.

Natasza Orsa: W ŚWIECIE JONASZA Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS Pytaj w swojej księgarni

159


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ksenia Olkusz: Pełnia szczęścia Ludzie uwielbiają nienawidzić. Obrzucać błotem. Insynuować, podejrzewać, deprecjonować, dręczyć słabszych; słowem: taplać się w błotku i obrzucać nim kogo popadnie. Bo taka akurat fantazja. Kiedy zaś wydaje się, że gorzej już być nie może, nagle dzieje się coś, co sprawia, że świat jawi się jako kłębowisko żmij i próżno w nim szukać choćby jednej dobrze usposobionej istoty. Tymczasem jednak okazuje się, iż nie wszyscy – na całe szczęście – postrzegają rzeczywistość jako ponurą, szarą konstrukcję, po której piętrach snują się smętne, sfrustrowane typy. Osobą, której udało się zdjąć owo negatywne odium, jest Joanna Łukowska, autorka książki „Państwo Tamickie”, na którą składa się dwadzieścia tekstów, tworzących historię pewnej niezwykle sympatycznej pary. Zresztą słowo „sympatyczny” jest najwłaściwszym do opisania zarówno atmosfery, jak i głównych bohaterów, sytuacji, z których wychodzą zwycięsko, małych rodzinnych potyczek, zwieńczonych satysfakcjonującym odbiorcę zakończeniem. Lektura „Tamickich” niewątpliwie powoduje skutki uboczne: czytelnik bezwiednie i bezustannie się uśmiecha, wybuchy radosnego chichotu bywają donośne (acz najzupełniej uzasadnione), a wskaźnik poczucia satysfakcji pokazuje wyraźny wzrost. Dzieje się tak za sprawą tytułowych małżonków, których relacje ze światem są na ogół bardzo pozytywne i autentycznie szczere. Poznajemy ich w momencie, kiedy związek nabiera nowego wymiaru – Joanna i Maciej stają się małżeństwem, po czym zostają wrzuceni w wir „dorosłego” życia. Nabywają mieszkanie, doczekują się potomstwa, borykają się z rodzinnymi problemami, studiami i pracą. Są. Bywają niebotycznie zadowoleni, mają chwile załamań, popełniają błędy, dokonują mądrych wyborów – jednym słowem istnieją w sposób pełnowymiarowy. Nawet gdy zdumiony odbiorca znajduje rysy na nieomal nieskazitelnych charakterach, także jest usatysfakcjonowany, bowiem przewaga cech pozytywnych daje niekiedy asumpt do stwierdzenia, że postać jest po prostu sztuczna. W tekstach Łukowskiej tak nie jest. Autorka bardzo szczerze pokazuje prawdę o swoich bohaterach, nie ukrywa ich słabości, nie próbuje także w sposób delikatny o tym opowiedzieć. Po prostu to robi. Joanna i Maciej są naturalni, a przy tym niezwykle sympatyczni (jak rzekłam, tego słowa po prostu nie można uniknąć!). Wprawdzie inni bohaterowie na ich tle zyskują dość karykaturalnych rysów, lecz konsekwencja, z którą stosowany jest ten zabieg, 160


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

pozwala domniemywać, że jest to po prostu twórczy zamiar. Podobna predylekcja sprawia, że tło oraz drugo- i trzecioplanowi bohaterowie stanowią doskonałe uzupełnienie pary Tamickich, służąc jednocześnie jako wyśmienity przegląd typów charakterystycznych. Mamy więc zadufanego w sobie ojczyma Joanny, jej ekscentryczną, nieco zbyt apodyktyczną matkę, sąsiada-nieudacznika o zawziętości liczonej chyba w kilotonach i wiele innych wyróżniających się osobowością, poglądami czy zachowaniem postaci. Narracja prowadzona jest w taki sposób, żeby jak najbardziej przybliżyć czytelnika do odczuć, wrażeń i emocji każdej z przedstawionych osób. Narrator prowadzi odbiorcę, wskazuje mu elementy istotne, wykłada motywację czy sposób myślenia poszczególnych postaci. Łukowska z ogromną łatwością unaocznia poszczególne punkty widzenia; niekiedy czyni to dość naiwnie, ale zawsze w – znów to słowo – sympatyczny sposób. Niektóre teksty, będące po prostu obrazkami z życia, odnoszą się nie tyle do sytuacji jednostkowych, lecz stanowić mogą egzemplifikację aspektów nieco bardziej uniwersalnych, jak śmierć czy dobro. „Państwo Tamickie” ma jeszcze jedną niepodważalną zaletę, a jest nią ogromna dawka humoru: tego sytuacyjnego, lecz również i werbalnego. Kreśląc kolejne sytuacje, Łukowska czyni to z niebywałym wyczuciem, rozważnie dawkując elementy humorystyczne. Dlatego choćby spotkanie Joanny z młodocianym przestępcą, jest i mrożące krew w żyłach, i zabawne jednocześnie. Wątpliwość budzi we mnie tylko jedna kwestia: otóż wszystkie te obrazki osadzone zostają w klimatach realistycznych (tak, nawet ten z duchem!), z ogromną dbałością o szczegóły, z pietyzmem dotyczącym ukazywania przemian tak świata, jak i bohaterów. Dlaczego więc autorka zdecydowała się na zwieńczenie całego zbioru tekstem, który nijak się ma do tego, do czego przywykł czytelnik przez poprzednich dziewiętnaście rozdziałów/opowiadań? Jest to bowiem rzecz wychodząca poza konwencję całości, a zawarta w niej dawka elementów fantastycznych niweluje, a przynajmniej podważa, całą dotychczasową wiarygodność bohaterów. Owszem, ma wartość w wymiarze dydaktycznym, jednakowoż to, co pouczające, nie zawsze bywa trafione artystycznie. I tak też jest w tym wypadku, bowiem tekst ostatni zaburza po prostu płynność przekazu, a zamiast stać się wisienką na czytelniczym torcie, budzi zdumienie i rozczarowanie. Bo happy end happy endem, ale dlaczego w takim stylu? Bardzo przypominającym, proszę darować, amerykański cukierek filmowy zrealizowany na okoliczność pochwały Bożego Narodzenia. Moja rozpacz nad tym drobnym fragmentem uroczej całości nie niszczy jednak ogólnego pozytywnego wrażenia, które pozostawia po sobie książka. To rzecz godna polecenia, lektura przyjemna, bywa – pouczająca; zadowoli wrażliwców, czytelników poszukujących miłych doznań estetycznych, a przede wszystkim tych, którzy chcą 161


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mieć do czynienia z – znowu TO słowo – sympatycznymi bohaterami i dużą dawką optymizmu, okraszonego wszak stosowną szczyptą goryczy. Joanna Łukowska: PAŃSTWO TAMICKIE Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS Pytaj w swojej księgarni

162


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Antologia „Tea-book. Fantastyka” Tekst pochodzi z blogu Leniwiec literacki Upolowane: Antologia „Tea-book. Fantastyka”, e-book

Ciernik: Pamiętasz „Tea-booka. Prozę”? Wielbiciele herbaty wypuścili na pastwisko nowego, tłustego zwierza: antologię „Tea-book. Fantastyka”. To była całkiem fajna wakacyjna lektura. Pokrzywnica: O, tak. Gruby, włochaty bizon w kilkunastu smakach. Ciernik: A co Ci smakowało najbardziej? Bo mnie chyba... kręgosłup. Wiem, dziwna część ciała do zjedzenia, ale nie będę się przecież wypierał. Tak, najbardziej mi smakowały teksty Agaty Sienkiewicz, a więc szefowej całego przedsięwzięcia. To inteligentne, pełne wyobraźni opowiadania. Jednak było w nich też coś, czego moja męska wojownicza dusza nie potrafi pojąć, ale o tym może później. Pokrzywnica: Ha! „Przeze mnie droga...” Agaty Sienkiewicz! Niesamowite opowiadanie! Ale „Storrada” Magdaleny Pasik też smaczna – obrazowa, dużo historycznych szczegółów i jeden bardzo aktualny problem: co się dzieje z naszą tożsamością, gdy zmieniamy miejsce pobytu, kulturę, obyczaje, religię? Czy to my wybieramy sobie bogów, czy oni nas? Temat rzeka. W ogóle ciekawa sprawa, bo w poprzednim „Tea-booku”, tym z podtytułem „Proza”, prym wiedli raczej panowie. A tutaj, w „Fantastyce”, kobiety porozstawiały towarzystwo (a to nie byle jakie towarzystwo przecież!) po kątach. Ciernik: To prawda. Większość facetów albo poszła w płyciznę, albo są jacyś tacy... sztywni. Kobiety zaszalały i z emocjami, i z niezwykłymi bohaterami. „Przeze mnie droga...” – świetna, oniryczna, niesamowita, oryginalna. Ale mnie również podobało się „O klatkach, godności i gołych rękach”, w którym autorka zrywa z tak eksploatowanym w antologii motywem fantastyki... katolickiej? Chrześcijańskiej? Biblijnej? Nie wiem do końca, jak ją określić, ale chodzi o nurt mocno inspirowany mitologią chrześcijańską. A u Agaty Sienkiewicz jest inaczej: niby mamy rycerzy i czarownice, walkę ze złem, ale tak naprawdę to walka patriarchatu z matriarchatem, uporządkowanej męskości z nieokiełznaną i chaotyczną kobiecością, a to wszystko w świetnym wykonaniu, z ciekawymi bohaterami i żywymi, a nie kwadratowymi dialogami. 163


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Podobało mi się też „Wszędzie dobrze, ale...”. To tekst odmienny od dwóch poprzednich, ale również ciekawy. Zastanowiło mnie, że w dwóch opowiadaniach pojawia się pewien wspólny motyw – gwałt. A także przemiana, która dokonuje się poprzez ten gwałt. To mnie zatrzymało nad tymi tekstami, sprawiło, że zostały one we mnie na dłużej. Pokrzywnica: „O klatkach, godności i gołych rękach” przypomina mi nieco książkę Krystyny Kwiatkowskiej „Prawdziwa historia Morgan le Fay i Rycerzy Okrągłego Stołu”. Obie autorki pokazały nieco inny obraz wiedźmy niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, i nieco inną wersję znanych legend. „Wszędzie dobrze...” odbieram z kolei jako rodzaj odpowiedzi, może nawet dyskursu z opowiadaniem Jarosława Grzędowicza „Piorun”. Zło w tych opowiadaniach przybiera bardzo podobną formę, ale punkt widzenia narratora jest zupełnie inny. Może ktoś kiedyś pokusi się o analizę porównawczą tych dwóch utworów, byłaby na pewno ciekawa. Wracając jednak do „Przeze mnie droga...” – to jest wielowarstwowa opowieść i rodzi mnóstwo pytań. W takim najprostszym, najbardziej oczywistym odczytaniu to fantastyczna metafora zrozumiała dla każdego, kto kiedykolwiek bywał na jakimkolwiek forum literackim: problematyka twórczości i jej oceny przez innych. Ale jeśli zejdziemy głębiej... to przecież mowa o życiu. Czy tworzenie to jest to samo co życie? Czy jest obok życia? Czy jedno i drugie rządzi się tymi samymi prawami? Ciernik: Chyba tak. Jako twórcy (sztuki lub życia) jesteśmy przede wszystkim kopistami. Na początku (etap grafomana/dziecka/nastolatka) jesteśmy w stanie stworzyć coś własnego, osobistego i czasami ma to swój urok, ale jednak od razu widać, że jest to bardzo niedoskonałe. Grafomania kojarzy mi się w tym kontekście z takim etapem jeszcze przed buntem. Bawimy się wtedy, upajamy własną twórczością, nawet jeśli to jeden wielki kicz i tak naprawdę tylko zabawa. Jednak jest w tym taka fascynująca, dziecięca szczerość. Pokrzywnica: Ten etap reprezentuje w opowiadaniu Rusałka. Ale zauważ, że główny bohater – nie. On rozwija się zupełnie inaczej. Jeżeli to opowieść o życiu, to on jakby... nigdy nie był dzieckiem! Od samego początku respektuje prawa rządzące światem. Przychodzi i czerpie wiedzę od starszych i mądrzejszych. Powiedziano (zapisano w regulaminie?), że tak powinien się rozwijać, więc tak się rozwija. Czy on będzie kiedykolwiek artystą? Czy na zawsze pozostanie kopistą? A jeśli chodzi nie o twórczość, tylko o życie, to czy czeka go dobre, spełnione życie? Czy bunt jest niezbędny? I czy niezbędne jest wytyczanie własnych ścieżek (a jeśli Rusałka będzie do końca tworzyła te wzruszające bohomazy i nigdy nie pójdzie dalej, nie rozwinie się, bo odrzuca rady bardziej doświadczonych)? Czy można spokojnie podążać cudzymi śladami tak długo, aż one się zwyczajnie skończą i całkiem naturalnie wyjdziemy na równinę? 164


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik: Ale przecież wszyscy od samego początku respektujemy prawa rządzące światem! Nawet jeśli eksperymentalnie włożymy palce do kontaktu, to po pierwszym porażeniu zaczynamy respektować prawa rządzące gniazdkiem! W spełnione życie nie wierzę. W dobre – tak, ale nie w spełnione. A co do kopisty... Czy kopista nie jest artystą? Pokrzywnica: No właśnie? I kolejna sprawa: relacje. Życie, jak wiadomo, między innymi z nich się składa. A tworzenie? Kiedy tak naprawdę się tworzy: w samotności czy we współpracy? Czy różni twórcy miewają różnie, czy tu jednak istnieją jakieś prawa uniwersalne? Na tym najprostszym poziomie, kiedy widzimy takie wydarzenia jak w opowiadaniu, na przykład konflikt, cierpienie, agresję, ból, to mówimy: „Oj, daj spokój, to tylko forum”. Ale co powiedzieć na kolejnych poziomach? „Oj, daj spokój, to tylko sztuka”? „Oj, daj spokój, to nic ważnego, to tylko... życie”?! Być może jedyne, jakie masz. Ciernik: Dla mnie tekst Agaty Sienkiewicz jest jak sen i dlatego interpretuję go jak sen: motyw z budową domów oznacza pracę z psychiką. Bliżej mi tu do życia niż do sztuki (w głowie jednak mam takie rozróżnienie – sztuka jest nieżyciowa, nawet jeśli tworzenie jej i radzenie sobie w życiu mają wiele wspólnych cech, a proces czasami bywa podobny). Najpierw jest życie ze swoimi podstawowymi potrzebami, a dopiero później może na tym wyrosnąć sztuka. To taka wznosząca się spirala z coraz ciaśniejszymi zwojami. Dolne okręgi spirali to podstawowe potrzeby, a wyżej pojawiają się kolejne, coraz bardziej wysublimowane, cieńsze zwoje związane ze sztuką. Na samym szczycie mamy duchowość. To wszystko zachodzi na siebie w górnych i dolnych partiach, gdzie ma pewne części wspólne. Budowanie domów kojarzy mi się właśnie z pracą z psychiką, z dojrzewaniem, rozwojem. Czy można żyć „czyimś” życiem, iść „cudzymi” ścieżkami i być szczęśliwym? Pewnie tak. Jeśli nie będzie się zadawać zbyt wielu pytań, które komplikują spacer. Czasami zastanawiam się, czy jest w ogóle coś takiego jak własna ścieżka. Mam wątpliwości. Chyba że uznamy, iż własną ścieżką jest to, co poskładaliśmy ze ścieżek innych osób (w opowiadaniu mamy podglądanie innych domów). W tym sensie wszyscy jesteśmy kopistami. Być może świadome życie (sztuka?) pojawia się właśnie wtedy, gdy jesteśmy w stanie przyznać się sami przed sobą, że kopiujemy. Pokrzywnica: Dla mnie dom symbolizuje To, Co Zostało Stworzone. W tym najoczywistszym odczytaniu to będzie po prostu fragment tekstu wrzucony na forum pod ocenę innych. W tym głębszym – skończone dzieło, które znajdzie odbiorców albo nie. A najgłębiej, w życiu... cóż, w życiu ocenie innych podlega właściwie wszystko, nawet to, czego wcale pod ocenę nie poddawaliśmy. Ale ci inni i tak się wtrącą, i tak będą nas nauczać i pouczać, a każdy na własną modłę i pod własny gust. 165


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

I co? Podporządkować się bezkrytycznie? Ale komu, skoro te docinki i porady wykluczają się wzajemnie? No to może buntować się, demonstracyjnie olewać wszystko i wszystkich i trwać niewzruszenie przy swoim? Ale co, jeśli to błąd, jeśli to droga do katastrofy? Lepiej uczyć się na cudzych błędach, czy na własnych? Jak odróżnić, czy taka postać jak Wera chce dla nas dobrze, czy robi nam krzywdę? A może załatwia tylko własne sprawy i my jej w ogóle nie obchodzimy? Może nas tak naprawdę też nikt nie obchodzi i załatwiamy tylko własne sprawy? A może rzeczywiście jesteśmy kopistami i to wcale nie przeszkadza nam być artystami, bo chodzi o to, żeby stworzyć fantastyczny... kolaż? Ciernik: Mnie się właśnie coraz bardziej wydaje, że chodzi o to ostatnie. Że to zawsze jest kolaż. Że zawsze kopiujemy, nawet jeśli troszkę zmieniamy. Bo owi inni to cała sfera kultury, wszyscy ci, którzy byli przed nami i kopiowali poprzedników oraz rówieśników, tak samo jak robimy to my. A czasami trafia się Gwiazda, geniusz, którego nikt nie rozumie, ale który popycha to wszystko w jakimś nowym kierunku. I nikt nie wie, dlaczego taka Gwiazda zabłyśnie ani kiedy się spali we własnym ogniu, ale wszyscy wiedzą, że się w końcu spali i czekają. I patrzą, ale nie obojętnie. Bo ta Gwiazda przeczy prawu rozwoju poprzez kopiowanie, ale paradoksalnie również je ustanawia i podtrzymuje. A jak Gwiazda się w końcu wypali, to potem znowu zaczyna się kopiowanie, kroczek po kroczku do góry, powoli, bez szaleństw...

166


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Emma Popik „Wigilia Szatana” Tekst pochodzi z blogu Leniwiec literacki Upolowane: Emma Popik „Wigilia Szatana”, e-book

Pokrzywnica: Czytanie tego zbioru opowiadań było jak słuchanie Baby Jagi w chatce w głębi lasu. Baby, która już wie, że ją zaraz wsadzimy do pieca, zepchniemy w czeluście piekieł, ale chce nas jeszcze przedtem czymś zaczarować, coś przekazać, zanim definitywnie minie jej czas. Podoba mi się sposób, w jaki Emma Popik po wielokroć przetwarza mity (szczególnie mit o wygnaniu z Raju) i bajki (szczególnie tę o Jasiu i Małgosi). Ciernik: Tak, ale przyznasz, że dość dołująca ta Baba. Pięknie, że widzi przyszłość, ale dlaczego tylko w czarnych (albo brudnych, czerwono-popielatych) kolorach? No, czasem zdarzy się w tych wizjach jakieś heroiczne, żywe maźnięcie. Pokrzywnica: Bo Baba Jaga jest zarazem Kasandrą. Nie słodzi, tylko ostrzega. Robi to, chociaż wie, że wróżby i tak nic nie zmienią. Przelewa te mity i bajki jak magiczny napar z jednego naczynia do innego. Pokazuje wciąż to samo, tylko w innym kształcie. I uświadamia nam, że pijemy ten napój codziennie – wciąż z tego samego kubeczka, dlatego wydaje nam się, że wszystko o nim i o jego właściwościach już wiemy. A to jedynie przyzwyczajenie. Baba daje nam się napić z muszli, drewnianej miski i zwierzęcego rogu. I wtedy ten napar smakuje inaczej. Nie jak oranżada, ale jak prawdziwa magiczna mikstura, po której kręci się w głowie i mamy halucynacje. Ciernik: To ciemne, ciężkie bajki. Ciekawie jednak przebiega linia podziału między dobrem a złem: złe są zawsze instytucje, systemy i automaty, nawet jeśli te ostatnie występują pod postacią ludzi, natomiast dobre są wszystkie istoty przebywające blisko ziemi, uczuć i prawdy. Nawet jeśli jest to Szatan. Pokrzywnica: A wiesz, że kompletnie się nie zastanawiałam, kto jest dobry, a kto zły? W ogóle problem dobra i zła wydawał mi się w tych opowieściach drugorzędny. Bo one nie są moralizatorskie. Tam nie ma prostego: bądź taki lub owaki, rób to czy tamto. Nie o dobro i zło chodzi, tylko o możliwości i ich konsekwencje – dokąd zaprowadzi dana droga, jaki mit może nam w tej drodze towarzyszyć i jaką formę wtedy przyjmie? 167


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik: A ja, oprócz prorokowania i czarowania, widziałem tam też moralizowanie – całą serię ostrzeżeń przed tym, co może się stać, jeśli dalej będziemy się źle, jako gatunek, zachowywać na tym kawałku wszechświata, który dostaliśmy. To znaczy, jeśli będziemy nadal ingerować w prawa natury, bawić się w Boga, wywyższać się ponad tych, którzy zdają się być niżej niż my, konsumować bez opamiętania... sporo tego, co opowiadanie to morał. Pokrzywnica: Tak to czytasz? Jako: „Nie rób tego!”? Ja to czytam jako: „Patrz, co można znaleźć, posuwając się dalej tą ścieżką:. Bez żadnych jasnych wytycznych, czy posuwać się należy, czy też nie. Wręcz miałam wrażenie, że w optyce Baby Jagi to wszystko jest nieuniknione, tak po prostu będzie i tyle. A Baba wie, że pójdzie do pieca, tylko nie wiadomo, czy ona zazdrości Jasiowi i Małgosi, że przeżyją, czy może to raczej oni powinni zazdrościć jej, że umrze. W „Wigilii Szatana” nie ma żadnej opcji „zamiast”! Ciernik: Ale zauważ, że te wszystkie postapokaliptyczne wizje i wersje rzeczywistości są takie nie z powodu kataklizmów naturalnych, ale z powodu naszej ludzkiej działalności. Już samo to implikuje moralizowanie w tych opowiadaniach, nawet jeśli zawoalowane. Tam są zazwyczaj podane powody tego, co się stało i dlaczego tak się stało. Najciekawiej to chyba wyszło w opowiadaniu „Zapakować w pudełko”. Ten tekst fajnie gra na dualizmie ludzkiej natury. Pokrzywnica: Nie mogę go znaleźć... Ciernik: Właśnie. Ten brak spisu treści jest dobijający. Ja muszę wejść w opcję Content, żeby zobaczyć poszczególne teksty. A tytuły opowiadań w tym zbiorku jakoś nie zapadły mi w pamięć. Ten tekst jest o zwierzętach zamkniętych w specjalnym ośrodku i o polowaniu. Pokrzywnica: A! On gra na nierozłącznej parze Eros – Thanatos. Nie istnieje jedno bez drugiego. A dualizm mamy w większości opowiadań w „Wigilii Szatana” i to całkiem ciekawie i różnorodnie pokazany: niby patologiczna, a jednak zadziwiająco mocna emocjonalnie rodzina żyjąca z pomocy społecznej, upośledzony sprzątacz w starciu z geniuszem (tu mocno pachniało „Kwiatami dla Algernona” Daniela Keyesa) albo ten czytający przybysz, który przynosi miasteczku zagładę. W ogóle motyw czytania obsesyjnie powraca. Podobnie jak motyw wody. Czytanie jest jak woda, ale rzeki mogą wyschnąć, a studnie zostać skażone. Może to też jest nieuniknione? Ciernik: Ciekawe, że jednak pomimo mocnego apokaliptycznego straszenia, większość tych tekstów kręci się wokół tworzenia kultury, w szerokim kontekście: robią to ludzie jako gatunek, albo jednostki, które zyskują świadomość. Wydaje mi się, że to jedyny wspólny mianownik wszystkich opowiadań w tym zbiorze. Zyskiwanie świadomości, które wydaje się naszym ludzkim przeznaczeniem, oraz 168


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zagrożenia z tym związane. Bo to przecież zawsze wiąże się z odejściem od świata natury (wygnanie z Raju!), a więc w pewnym sensie z zaprzeczeniem jej, i kiedyś musi skończyć się Apokalipsą i powrotem do stanu pierwotnego. Cykl się domyka. Teraz znowu możemy (musimy?) sięgnąć poza naturę. Ta cykliczność jest tutaj kluczem, według mnie. To taki Nietzscheański Wieczny Powrót. Pokrzywnica: Albo buddyjska wielka kalpa. Ciernik: Ta emancypacja nie zawsze się udaje, ale mimo wszystko pokazane jest starcie natury (czasem ślepej) z powstającą świadomością. Jeśli przyjmiemy taki klucz, kompletnie nie dziwi wybór patrona dla całego zbiorku. Mamy tu bowiem prometejską wersję historii Szatana, nie jako Księcia Ciemności, ale jako Lucyfera, Tego, Który Niesie Światło. Światło świadomości, owoc z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego. Pokrzywnica: Tak. Takie są wizje przyszłości, mity i baśnie Baby Jagi, która częstuje nas magicznym naparem. Czarodziejskie ułudy, majaki? A może nie?

169


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ewa Chani Skalec: „Mroczne dziedzictwo” Mariana Kowalskiego Recenzja pochodzi z blogu Dune Fairytales

Nigdy wcześniej nie trafiłam na żadne dzieło Mariana Kowalskiego. Teraz – kiedy wiem już, jak wiele napisał, jak wiele stworzył – zdaje mi się to dziwne. Czy warto zapoznać się z pozostałymi jego utworami? Nie wiem. Na pewno jednak mogę Wam polecić „Mroczne dziedzictwo”, które na kilka dni (miałam na wakacjach mało czasu na czytanie) zaniosło mnie nad Bałtyk... Morze pełne tajemnic, starych legend i baśni opowiadanych z dziada, pradziada. Morze, które zabrało na zawsze niejednego śmiałka i które potrafi być równie piękne, jak przerażające. Przymorze, które kiedyś należało do Krzyżaków i gdzie przed wiekami na stosach płonęły czarownice... Akcja powieści do pewnego momentu toczy się dwutorowo. Daniel jest niemieckim dziennikarzem. Osiągnął pewien sukces, jest szanowany, znany, całkiem nieźle zarabia. Co dokładnie było powodem wyjazdu do niewielkiego miasteczka, w którym odbywała się konferencja o bytach nadprzyrodzonych, nie ma większego znaczenia. Liczy się to, że w Weil der Stadt spotkał Ją. Rudowłosą. Piękną, pociągającą, tajemniczą polską rzeźbiarkę, która postanowiła stworzyć pomnik Sydonii, skazanej wieki temu na straszliwą śmierć na stosie – za czary. Różni ich niemal wszystko, a jednak Daniel nie potrafi wyrzucić z głowy wspomnień dotyczących Ognistowłosej. Całkowicie zawładnęła jego umysłem. Nie potrafi pracować, nie może się skupić, popada w coraz większą niełaskę u pracodawcy. I można by mu współczuć, gdyby nie to, że biedną Irenę spotyka znacznie więcej przykrości. Ból zdaje się być wpisany nie tylko w życie tej pięknej kobiety, ale niemal w krew płynącą w jej żyłach. Jaki udział mają w tym wszystkim przybyli z dalekich kazachskich stepów teściowie? Jakie mroczne dziedzictwo w sobie noszą? Szalejący z pragnienia Daniel, szalejąca ze strachu i nawiedzana przez duchy Irena, ogarnięty szaleństwem poszukiwania skarbu wikingów Emil – mąż Ireny... Tragedia za tragedią. Wiele śmierci, wiele niewyjaśnionych tajemnic. Cmentarz kryjący niejeden sekret. I pewna książka, która może okazać się ważniejsza, niż by się zdawało. Wszystko to w urokliwym majątku Wedlów, gdzieś niedaleko Niechorza. Jeśli strony elektronicznej książki mogłyby wydzielać zapach, „Mroczne dziedzictwo” pachniałoby (śmierdziało?) strachem. Napięcie, ciarki na plecach i ciągła niepewność, co dalej. Te uczucia towarzyszyły mi podczas czytania tej niesamowitej powieści. Powieści napisanej pięknym językiem, przemyślanej w każdym szczególe, przyciągającej niczym magnes. 170


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dodatkowym atutem „Mrocznego dziedzictwa” jest zróżnicowana narracja. Historię Daniela poznajemy dzięki jego własnej opowieści. Narracja trzecioosobowa pojawia się w przypadku dziejów Ireny. Kiedy bohaterowie są razem – bywa różnie. Bardzo podoba mi się pomysł napisania takiej historii. O Pomorzu, o naszych mitach, naszych legendach, postaciach z przeszłości, które na wieki zapadły w lokalną pamięć, a o których dzisiejsza, podlegająca coraz większej globalizacji Polska zdaje się nie pamiętać. Nieczęsto się to zdarza, ale... nie mam żadnych negatywnych uwag dotyczących tej książki.

171


WYWIADY


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marta Kor: Luźne Pogaduchy z Katarzyną Bondą – pisarką o wielu obliczach – „Bo prawda ma wiele obliczy. Dokładnie tyle, ile stworzono postaci w literaturze”. Wywiad pochodzi z blogu MK Czytuje

We wstępie do tych pogaduch muszę się Wam do czegoś przyznać. Pani Kasia była jedną z pierwszych autorek, która zgodziła się wziąć udział w Luźnych Pogaduchach. Cały dzień cieszyłam się jak małe dziecko i traktowałam to jako rodzaj wewnętrznej nobilitacji, wyższy level w ukochanej grze lub bardziej czytelniczo: zdobycie ukochanej powieści, której nakład został wyczerpany. Dodatkowym bonusem był fakt, iż zakochałam się w jej powieściach: Polskie Morderczynie oraz Pochłaniaczu i po prostu chciałam ją poznać bliżej, a właściwie poznać jej podejście do życia, spojrzeć na pewne sprawy jej oczyma. Pani Katarzyna zachwyca mnie swoim profesjonalizmem i drobiazgowością oraz misternie utkanymi postaciami. Zdecydowanie nie mogę patrzeć na nią obiektywnie, więc zapraszam Was na tę niezwykle subiektywną i pasjonującą rozmowę. MK: Czym dla Pani są książki? KB: Górnolotnie odparłabym, że to karma dla ducha. Ale tak naprawdę książka, a raczej zawarta w niej opowieść, jest mi potrzebna dla zachowania higieny psychicznej. Czytając, najlepiej odpoczywam. Nie znaczy to wcale, że lubię książki łatwe, lekkie czy też proste opowieści. Przeciwnie. Im trudniejszy temat, im bardziej zmusza mnie do refleksji, angażuje, im większy wachlarz emocji uruchamia, także tych, których nie chcę przeżywać w rzeczywistości, a jedynie wirtualnie, na kartach powieści, tym po skończeniu odczuwam głębszy katharsis. Można powiedzieć, że są dla mnie jak powietrze. I nigdy nie żal mi na nie pieniędzy. To także najdoskonalszy prezent. Daję je każdemu. Jeśli chodzi o mnie to także nigdy nie jest mi żal wydanych pieniędzy na książkę, bardziej jest mi żal, że muszę się ograniczać. Czy od zawsze chciała Pani pisać? Co Panią do tego skłoniło? Czy dziennikarstwo przyczyniło się do Pani wyborów dotyczących tematyki powstałych książek?

173


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tak. Mogę się już przyznać, choć kiedyś nie miałam śmiałości. Wydawało mi się to zbyt bezczelne. Chciałam pisać, opowiadać, chciałam, by ludzie mnie słuchali. Ale nigdy nie czułam się kimś wyjątkowym, wieszczem, nie mam syndromu Boga, nie jestem od nikogo mądrzejsza ani bardziej doświadczona. Owszem, w trakcie pracy dziennikarskiej spotkałam tysiące ludzi, bardzo różnych, także odmiennych kulturowo czy religijnie. To jakby się miało nie jedno, ale siedem żyć. Ten bagaż doświadczeń i umiejętność rozmowy, postrzeganie człowieka jako najciekawszego elementu jest z pewnością podyktowane moim dawnym zawodem. Czy poznając tyle różnych „ludzkich twarzy”, ich religii, kultur, zachowań, przyzwyczajeń – człowiek nabiera więcej dystansu do świata i siebie? A może uodparnia się na pewne zjawiska – jak wojna, morderstwa czy przemoc? Człowiek nie jest w stanie uodpornić się na zło. Przemoc, agresja tworzą wyłom w rzeczywistości, są jak błąd w systemie, a jak w każdej uszkodzonej matrycy błąd sam nie znika, lecz się multiplikuje. Nie da się jednak skutecznie pracować za pomocą zepsutego urządzenia. Poszukiwanie takich „errorów”, których skutki są widoczne po jakimś czasie jako czyste „zło”, jest moim zdaniem najciekawsze. Kiedy się sięgnie głębiej, widać, że zaczęło się od drobiazgu. Wierzę, że literatura jest właśnie po to: by pokazywać innym te terrory, ciemną stronę mocy, zło właśnie – paradoksalnie należy pokazywać, rozbierać na czynniki pierwsze, by ukazywać dobro i jego siłę, bo uważam, że zło to nieodłączny element naszego sposobu działania (zaliczam tutaj także drobne kłamstewka, oszustwa czy „niewinne” zatajenie prawdy). Z całą pewnością nie doszukiwałabym się tutaj żadnych metafizycznych sił. Nie wierzę w diabła z rogami i ogonem. To mitologiczne patrzenie i tworzenie symboli, które mają na celu nasze oswojenie z materią. Mając kontakt z bardzo wieloma ludźmi, z różnych kultur, religii, poziomów społecznych, wykształcenia etc., tak naprawdę widzi się, że pewne rzeczy występują na poziomie „zwierzęcym” – są wpisane w nasze zachowania, inne zaś są nabyte, wyuczone, podpatrzone, skopiowane lub najzwyczajniej w świecie są naszym kagańcem (jak np. religia, zasady moralne czy choćby savoir-vivre). Człowiek jest zwierzęciem, kieruje się instynktem, czuje i działa czasami jak istota zbudowana po prostu z ciała i flaków. Zaspokaja swoje potrzeby, dąży do utrzymania poziomu życia, dobiera sobie partnera, rozmnaża się. To naturalne, żeby przetrwać, walczy. Ale już to – z jaką klasą i czy uczciwie – zależy od jego nabytych przyzwyczajeń (znów – religia, zasady moralne czy choćby savoir-vivre). Jednakowoż tym, co odróżnia nas od innych zwierząt, jest „słowo” (a więc mowa i umiejętność artykułowania myśli, planów, ale i mataczenie, kłamstwa, kombinacje) oraz myślenie (planowanie, strategia, realizacja 174


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ambicji, marzeń, aspiracje). Kiedy w grę wchodzą „złe motywacje”, zwykle nasza dzika natura (nasza wewnętrzna bestia, którą każdy z nas posiada, i większość nad nią panuje) wygrywa z człowiekiem „rozumnym”. Ten dysonans jest nieunikniony, nie wolno się ani przed tym wzbraniać, ani też demonizować. Czy istnieje jakiś wymarzony temat, za który się Pani jeszcze nie zabrała? Jest ich bardzo wiele, mam bazę danych, taki swoisty sejf, w którym siedzą i czekają tematy, którymi się zajmę. Nie używam wszystkiego jednocześnie. Nie potrafię powiedzieć że jest jeden taki temat. Martwię się raczej, czy zdążę zabrać się za to wszystko, co planuję dla moich czytelników. Życie jest krótkie, a świat taki piękny, ciekawy (nawet jeśli mówimy o sytuacji krytycznej, jaką jest przestępstwo i wina) – więc obym miała tylko siłę i zdrowie, by jak najwięcej wziąć na warsztat. Bardzo lubię zdanie: Kryminał nie jedno ma oblicze. Jakie oblicza Pani w nim widzi? Uprawiam powieść kryminalną. Dla mnie moment zbrodni jest jedynie kluczem, który sprawia, że szkatułka się otwiera i na jaw wychodzą wszelkie schowane głęboko sekrety. To dla mnie jest wyzwanie, by wydobyć je na światło dzienne. Być może też dlatego moje książki to po prostu wielowątkowe powieści. Jeśli ktoś oczekuje szybkiej akcji, prostej intrygi i szpanu, niech czyta kogoś innego. Staram się od lat, by moje nazwisko kojarzyło się ludziom z grubą, psychologiczną powieścią, jaką jest dziś kryminał. Wychodzę z założenia, że opowieść, taka klasyczna, z czasów plemiennych była właśnie o tym, bardzo często zawierała w sobie wątek kryminalny, od niego się zaczynała lub nim kończyła. Te wszystkie dzieła, które przeszły do historii literatury, które są zwykle na liście lektur, zawierają w sobie najwyższą stawkę, czyli śmierć. Tak naprawdę nie interesuje mnie śledztwo, odkrywanie, maskowanie – robię to, żeby budować napięcie, ale to jedynie struktura. Moje książki są o czymś innym. Dotykam zawsze jakiegoś tematu, który nie jest ani związany ze zbrodnią, ani z wielką aktualną aferą, lecz – zwłaszcza takie lubię najbardziej – to zwykle kameralna historia, która ma znaczenie dla jednego człowieka, a co za tym idzie dla jego świata. Jeśli jest to prawdopodobne, daję szerszy kontekst opowieści, bo książka nie ma na celu informowania, od tego są gazety, media ogólnie, ale ma za zadanie budzić emocje. Pochłaniacz to na przykład książka o kilku dzieciakach, które uruchamiają spiralę zła, ponieważ kiedy się jest młodym, wydaje się nam zwykle, że świat leży u naszych stóp i nie znamy słowa lęk. Potem się to zmienia, nawet bardzo. A trupy, śledztwo, nawet sama postać detektywa – to jedynie 175


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przewodnik po świecie, o którym wam opowiadam. Kryminał dziś wielką literaturą jest i można przezeń powiedzieć więcej niż za pomocą jakiegokolwiek gatunku. Właśnie! Jak opisałaby Pani swoją najnowszą serię powieści, której Pochłaniacz jest pierwszą częścią? „Pochłaniacz” jest pierwszą częścią cyklu Cztery żywioły Saszy Załuskiej składającego się z czterech tomów. Każdemu patronuje inny żywioł: POWIETRZE, ZIEMIA, OGIEŃ i WODA. W każdym bohaterka rozwiązuje inną zagadkę kryminalną, korzystając z innej metody kryminalistyki. Tom pierwszy cyklu, któremu patronuje żywioł powietrza, wprowadza czytelnika w tajemnice osmologii – nauki o zapachach. Jednocześnie czytelnik stopniowo odkrywa tajemnicę Saszy, której przeszłość będzie głównym tematem ostatniego tomu serii. Wszystkie cztery części stanowią całość, nie dlatego, że łączy je kompozycja Iching (żywioły), ale tak naprawdę to tetralogia o Saszy. Chciałam, by polski czytelnik dostał merytorycznie zbudowaną, profesjonalną serię, taką jakie pojawiają się na rynku zagranicznym. Dopracowaną w każdym detalu, nie dlatego, że to powieść z wątkiem kryminalnym (oczywiście intryga jest misternie dopracowana – to pisarskie abecadło, jeśli chodzi o ten gatunek), ale byśmy trzymali kciuki za bohaterkę, za Szaszę. To dla jej postaci napisałam „Pochłaniacz” i kolejne części. Bo zanim zabrałam się za robotę, najpierw wszystko wymyśliłam, i choć wy na razie znacie tylko POWIETRZE, ja od początku znam całość, bo tak traktuję ten cykl. To novum w myśleniu o pisaniu na polskim rynku. Zwykle bohater tworzy się stopniowo, autor nie poświęca mu aż tyle uwagi. Ja pracuję nad moimi książkami jak projektant, poświęcam dużo czasu na myślenie, lubię tak pracować. Sam zapis jest tylko wisienką na torcie – przyjemnością. Czyli nigdy nie pisze Pani powieści, nie znając jej zakończenia? Zawsze rozpoczyna je Pani czymś w rodzaju konspektu z zakończeniem, by dopiero później budować inne elementy powieści, dopracowywać je? Tak, nie da się napisać dobrej powieści kryminalnej bez konspektu. To niemożliwe. Jeśli ktoś uważa inaczej, proszę podać mi jego nazwisko, chętnie go wysłucham. Inna rzecz, że współcześni autorzy kryminałów już dawno przestali pytać: „kto zabił”. Dziś interesuje nas coś zupełnie innego. A mianowicie świat, w jakim żyjemy, tajemnice do odkrycia, połączenia między ludźmi. Mnie osobiście tylko taka powieść 176


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„kręci”. Prosta intryga nudzi mnie, zawsze tak miałam. Nie znaczy to wreszcie, że po napisaniu planu nie zmieniam go. Abdejtuję do znudzenia, aż historia się ułoży. Historia potrzebuje czasu, a pisarz musi być pewien, w którym kierunku chce iść. Między innymi dlatego też potrzebuję bardzo dużo czasu na tzw. myślenie, co z zewnątrz wygląda, jakbym nic nie robiła. Nic bardziej mylnego. Sasza jest dla mnie niezwykle złożoną postacią, pełną niewiadomych, a jednocześnie mam wrażenie, iż wiem o niej wiele. Dlatego tak nie mogę się doczekać kolejnych części serii. Czy traktuje Pani postacie fikcyjne jak realne? Czy nadaje im Pani ten status, by potem przeżywać z nimi rozterki? Ja zdecydowanie, czytając, właśnie tak reaguję na dobrze skonstruowanego bohatera, ale jestem ciekawa jak to wygląda w Pani przypadku – jako pisarki? Postać literacka to maska, którą pisarz zakłada samemu sobie w zależności od sytuacji fabularnej. Nie ma znaczenia jego płeć ani to czy operuje akurat twarzą kobiety bądź mężczyzny. Za tą fasadą ukrywa się zawsze serce autora. Między wierszami zaś wyczytać można to, co autor sądzi o świecie i jakim go naprawdę widzi. Wiek, status zawodowy, społeczny bohatera to też kamuflaż. Pisarz jest jak projektant, reżyser i wojskowy w jednym. Ubiera modelkę według własnej wizji, stawia ją w określonej scenerii, zmusza do działania i – co najważniejsze – buduje kontekst sytuacji. Nie znaczy to wcale, że osobiście wielbi kolor czerwony lub tkaninę typu tweed. Wybrał te dwa detale, bo pasują do jego wizji twórczej. Jego głównym celem jest chęć opowiedzenia światu doniosłej historii (nie musi być spektakularna, kameralną jest o wiele trudniej opowiadać), ale czytelnik musi się nią przejąć. Dlatego pisarz winien wiedzieć, jaką prawdę nam przedstawia. Kierować naszą uwagę na to, co wzbudzi głęboką refleksję po lekturze, a nie tylko w jej trakcie. Bo prawda ma wiele oblicz. Dokładnie tyle, ile stworzono postaci w literaturze. Na pierwszy rzut oka stworzyć postać literacką jest łatwo. Każdy nasiąknięty opowieściami (książkowymi, filmowymi czy też teatralnymi) człowiek, obdarzony nietuzinkową wyobraźnią, to potrafi. Bierzemy garść z tego, szczyptę z kogoś innego, kilka szczegółów podpatrzonych gdzieś kiedyś i jest! Tak się niektórym wydaje. Tym, którzy mówią, że najtrudniej jest pisać o sobie. Bo to oznacza zdjęcie masek i pokazanie własnej twarzy; odsłonięcie się, ujawnienie, prezentacja emocjonalnego golasa. Pewnie ktoś zaraz powie: jakiej to wymaga odwagi, siły lub hartu ducha. Bzdura! Osobiście w fabule mierzi mnie rekonstrukcja wydarzeń, dokładnie odzwierciedlanie istniejących osób. Ja, która jestem maniaczką dokumentacji, 177


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sprawdzam najdrobniejsze detale, zanim pozwolę im zaistnieć w książce jako rozwiązania dramaturgiczne. Dlaczego więc mierzi? Ponieważ sztuką jest nie odzwierciedlanie, ale przetwarzanie. Tym artysta różni się od choćby historyka czy dokumentalisty. W pisaniu o sobie 1:1 węszę zaś najdoskonalszą maskę ze wszystkich, ale też najbardziej pokrętną. Kreację, która ma na celu oszukanie wszystkich, a zwłaszcza samego siebie, aby pisarz wydał się czytelnikowi lepszym (lub gorszym) człowiekiem, niż naprawdę jest. Po co? To zwykły przerost sztuki nad treścią. Kryminalistyka i profilowanie to niesamowicie interesujące zagadnienia. Jakie publikacje poleciłaby Pani zainteresowanym tym tematem? Skąd czerpie Pani inspiracje dotyczące tych zagadnień i co Panią skłoniło do sięgnięcia po tego typu wątki? Mogłabym podać listę, ale byłaby ona nieskończenie długa. Mam specjalne miejsce w biblioteczce wydzielone na publikacje naukowe, z których korzystam. A po napisaniu kolejnej książki ich przybywa. To nie jest tak, że ja sobie coś tam googluję. Bez sensu, to nie dokumentacja. Solidnie się napełniam wiedzą, nie tylko czytając, ale przede wszystkim rozmawiając z ekspertami, by zrozumieć zjawisko, i potem dopiero wymyślam opowieść. Byłabym świetnym naukowcem, mam do tego dryg. Kiedy mam bliźniaków, mam o tym kilkanaście publikacji, kiedy piszę o alkoholizmie – to samo. Mafia – szukam ludzi związanych z tematem. Harfa – OK. Muszę ją nie tylko zobaczyć, ale dotknąć jej i posłuchać opowieści harfistki. Kryminalistyczne rzeczy dochodzą naturalnie, interesują mnie nowe metody, kryminalistyka w ogóle. W jednej z książek dotarłam do planów architektonicznych budynku, innym razem potrzebowałam przekopać się przez akta w IPN. Nie szczędzę na to czasu ani pieniędzy. To mój psi obowiązek. Ja mam za zadanie solidnie wykonać tę robotę, by czytelnik nie musiał w trakcie lektury się zastanawiać, a miał wyłącznie przyjemność (także poznawczą). Tak uważam i to się raczej nie zmieni. Literatura faktu czy jednak fikcja? Co Pani bardziej odpowiada? Zdecydowanie fabuła. Czyni pisarza wolnym. Ale dokumenty także lubię, bo lubię wyzwania, pojedynki i zdejmowanie masek. Niestety na razie mam tyle pracy z książkami fabularnymi, że raczej nieprędko zajmę się książką dokumentalną, choć tego nie wykluczam. Ulubieni pisarze? Polscy czy zagraniczni? Kobiety, mężczyźni? 178


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie ma znaczenia płeć. Czytam właściwie wszystko. Także kolegów, nawet jeśli mi się nie podoba. Chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia. Ale mam swoją krótką „półeczkę” (niżej lista). To, co naprawdę mnie bierze, to grubaśne powieści niekryminalne. Uwielbiam zanurzać się w opowieści wielowątkowej, całkowicie „odklejając się” od rzeczywistości. Myślę, że do tego zmierzam. Tak pragnęłabym pisać. Ale nie jestem na tyle bezczelna, by zafundować sobie takie wyzwania. Jeszcze nie jestem gotowa. Czekam, aż się wykształcę, rozwinę i może kiedyś sprawie sobie taką poprzeczkę. Na razie staram się dobrze wykonywać swoją robotę jako autorka powieści kryminalnych. „Middlesex”, Jeffery Eugenides „Wyznaję”, J. Cabre „Królowa południa”, Arturo Pérez-Reverte „Król szczurów”, James Clavell „Pani Bovary”, Gustave Flaubert „Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakov „Karnawał”, Gerhart Hauptmann „Sedno sprawy”, Graham Green „Sexus”, Henry Miller „Sto lat samotności”, Gabriel García Marquez Ulubiony cytat, sentencja, wiersz? Tylko jeden? Podam dwa. „Spotkanie to zetknięcie się dwóch biegunów. Subiektywnym biegunem jest sam człowiek w trakcie tworzenia. Biegunem obiektywnym jest świat – jest to spotkanie artysty lub naukowca ze światem. Jedno wpływa na drugie i żadnego nie można zrozumieć, jeśli drugie zostanie pominięte. Tworzenie jest procesem, działaniem – w szczególności procesem, w którym dochodzi do wzajemnego związku pomiędzy jednostką i jej światem”. („Odwaga tworzenia”, Rollo May) Polecam każdemu tę książkę. Jest piękna i nie tylko o pisaniu, ale o twórczości. Każdy z nas ma bowiem w sobie artystę. 179


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

I drugi: „Dlaczego jest tak, że najlepsze pomysły nachodzą mnie z rana, podczas golenia?” (Albert Einstein) Jak Pani odbiera dzisiejszy rynek czytelniczy? Polacy czytają mniej, a może nie jest tak źle? Jak to wygląda w Pani otoczeniu? Jest bardzo dobrze. Nie wierzę w zapaść czytelnictwa. A Polacy szczególnie dużo czytają i to rodzimej literatury. Uważam, że bardzo dobrze, że rynek jest zróżnicowany, że jest miejsce i na prosty romans, i na wielką literaturą, trudniejszą. Kryminał ma się bardzo dobrze, to apogeum gatunku, tak to czuję, biorąc pod uwagę nawet wyniki sprzedaży. Jeszcze dziesięć lat temu miałam kłopot ze znalezieniem wydawcy, bo polscy wydawcy prestiżowi nie chcieli wydawać powieści kryminalnych, dziś reprezentując dokładnie ten sam gatunek, jestem autorką bestsellerową, a nawet sprzedażowo w Polsce zdystansowałam zagranicznych mistrzów. Już ustawia się kolejka agentów zagranicznych, by mnie tłumaczyć. Nie uważam, że ludzie nie czytają, skoro zaledwie trzy tygodnie od premiery „Pochłaniacza” jestem na najwyższych miejscach top listy. Można dyskutować z decyzją jury, która przyznaje nagrody, można też mówić, że krytycy się nie znają (co nie jest prawdą, a zresztą z krytyką się nie dyskutuje, każdy oceniający ma pełne prawo mnie złajać, ja zawsze przyjmę to z honorem, jak dobrą lekcję do odrobienia), ale czytelnik i tak wie najlepiej. Ma do wyboru teraz bardzo wiele powieści, miliony, jeśli nie miliardy, a wybiera moją książkę. Nie wydałby tych 40 złotych, jeśli nie chciałby jej mieć, czytać, trzymać na półce. Ci wszyscy, którzy uważają, że jest zapaść, nie mają racji; zresztą są jeszcze biblioteki, miejsca przekazywania książek, ich wymiany, to generuje naprawdę masę ludzi, od maturzystów po emerytów. Czytamy i będziemy czytać jeszcze więcej, zwłaszcza w dobie szaleństwa mediów interaktywnych, wirtualnych informacji typu „szok,skandal” i obrazkowych plastikowych seriali nastawionych na prostą sensację. Książka bowiem, jak powiedziałam wyżej, jest w stanie nas zatrzymać i zmusić do przemyślenia, nic – żadna inna sztuka, film czy serial – nie ma takiej siły. A biorąc pod uwagę, jak rozwija się sprzedaż ebooków, audiobooków, mamy do czynienia tylko z przestawieniem się na inną formę książki, choć ja jestem orędowniczką papieru, gdyż on nie umiera nigdy! Inne pasje poza pisaniem?

180


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zawiodę panią. Tylko rozmawianie z ludźmi (obsesja:) – czyli zdobywanie nowych opowieści. Macierzyństwo, rodzina, przyjaciele, normalne życie. Nuda. Może nadmiernie kolekcjonuję obuwie i sukienki (uwielbiam je mieć, nie muszę ich nosić). Sporo podróżuję, bo podróże kształcą, otwierają na nowe wartości, dają dystans do świata, choć jestem stuprocentową pracoholiczką i zwykle każdą chwilę i tak poświęcam na dokumentację. Kucharka ze mnie beznadziejna (kiedyś zapomniałam do sernika dodać mąki i od tej pory spasowałam, Bonda i garnki to oksymoron), słoń nadepnął mi na ucho, nie chce Pani oglądać moich rysunków, podobnie jak nosić rzeczy, które sama bym uszyła. Guzik wszyję, owszem, ale nie daję gwarancji, że nie krzywo (mam zaprzyjaźnioną i sprawdzoną doskonałą krawcową). Jak widać, tak naprawdę do niczego poza pisaniem się nie nadaję. Ale nie przejmuję się, wychodzę z założenia, że albo robisz coś dobrze, albo wcale. Tego się trzymam. Tradycyjnie już pytam autorów o ich wymagania dotyczące recenzji/opinii zarówno jako czytelników, jak i twórców danych publikacji. Czego Pani szuka w recenzjach? Jakie powinny zawierać elementy, a jakich nie? Nie wiem, nigdy nie zajmowałam się pisaniem recenzji i szanuję każdą opinię. Najbardziej interesuje mnie subiektywne spojrzenie autora recenzji. To, jak dane dzieło zostało odebrane, jak dane dzieło wpłynęło na odbiorcę. Jeśli książka się nie podobała, ale osoba to dobrze umotywuje, wierzę jej. Nie lubię też, kiedy ktoś zamiast pisać o swoich odczuciach, opowiada mi treść. Odbiera mi wtedy całą zabawę. Treść chcę odczytać sama, jako czytelniczka danej pozycji, ale pomaga mi fakt, jeśli ktoś pisze, że ta książka go wzburzyła, wstrząsnęła lub przy niej zasypiał, bądź go denerwowała (i dlaczego). Zawsze lubiłam konkret i osobiste spojrzenie, nawet jeśli byłoby ono kontrowersyjne czy bałwochwalcze. Jest ono bowiem całkowicie subiektywnym spojrzeniem tej osoby i pomiędzy wierszami chcę dostrzec człowieka, który przeczytał daną książkę lub obejrzał dany film. Co Panią najbardziej cieszy w wypowiedziach czytelników? Kiedy mówią, że mnie nienawidzą, bo czytali non stop i nie byli w stanie się oderwać od mojej powieści, rzucili inne obowiązki, nie spotkali się z narzeczoną/ym, oddali dzieci pod opiekę dziadkom, kiedy realny świat przestał dla nich istnieć na rzecz fabuły, którą dla nich przygotowałam. Kiedy doceniają włożony trud, kiedy zadają pytania. Kiedy wreszcie mówią mi, że kochają moje książki, bo jest tak, jakbym opowiadała tę historię tylko im, w tajemnicy. Bo jest tak intymna. Tak jest w istocie. 181


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Komunikuję się z jednym człowiekiem, z którym podczas lektury mam intymny związek i faktycznie zdradzam im na ucho tajemnice. Jaki świat fikcyjny lub realny jest Pani wymarzonym? O cholera! Taki, w jakim żyję! Nie zmieniłabym ani jednej rzeczy. Zna Pani ten odcinek Pingwinów z Madagaskaru: „Skarb Czerwonego Wiewióra”? Chodzi tam o to, by ten skarb znaleźć i... zniszczyć. Szybko okazuje się, że żaden z bohaterów nie chce tego zrobić, bo ma swoje idealne wizje świata, marzenia, aspiracje, które mogłyby być spełnione, gdyby skarb pozostał. Tylko najgłupszy Król Julian konfrontuje się ze swoim marzeniem i okazuje się, że w jego życiu nic by się nie zmieniło, gdyż on jako jedyny żyje, jak chce, i ma dokładnie wszystko, czego pragnie. Tu i teraz. Jestem Królem Julianem. Jestem szczęśliwa. Bo szczęście to nie coś niedoścignionego, coś, co nas spotka, będzie kiedyś. Szczęście to dobre i głębokie przeżywanie każdej chwili. Niekoniecznie jest przyjemne, te negatywne aspekty życia mają o wiele większe znaczenie, gdyż nas uczą całkiem nowych rzeczy, dają nowe kompetencje, rozwijają. Ja to nazywam wiedzą, czego się chce i czego się nie chcą, w uproszeniu: to bycie „blisko siebie”. Ja jestem, bardzo wiele lat zajęło mi, by nauczyć się tego bronić. Ale się opłaca. Tego sobie, Pani i Państwu życzę. Serdecznie pozdrawiam Czytelników Pani strony i życzę udanych wakacji (nie zapomnijcie o dobrej lekturze!) Katarzyna Bonda I ja dziękuję przepięknie za te pogaduchy. Zainteresowanych powieściami Pani Kasi odsyłam do zakupów, recenzji i informacji o tych publikacjach. Według mnie najwięcej o książkach danego autora świadczą opinie osób, które nie lubią lub nie czytają danego gatunku literackiego; i tak jak kocham kryminał, tak nie przepadam za literaturą faktu, ale Polskie Morderczynie to jedna z niewielu książek z tego gatunku, która po prostu mną wstrząsnęła i spowodowała, iż pragnęłam poznać inne powieści Pani Kasi. Pozdrawiam Was Ciepło!

182


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

katarzynabonda.pl

183


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Leon Berg: „Całe życie piszę jedną książkę w odcinkach” – wywiad z Marcinem Królikiem „Drzewo różane” to debiut powieściowy Marcina Królika. W 2013 roku ukazał się w wersji elektronicznej nakładem oficyny wydawniczej RW2010. Teraz, z okazji planowanej edycji papierowej, rozmawiamy z autorem o... – Zanim zaczniemy, od razu muszę zastrzec, że nie będzie to dla mnie łatwa rozmowa. Od napisania „Drzewa” upłynęło już ponad dwa lata. Sporo się w tym okresie zmieniło. Jestem już innym człowiekiem. Nie jakoś diametralnie, ale na tyle innym, że poniekąd straciłem z tą książką emocjonalny kontakt. Innym literacko? – Tak, to też. Na pewno gdybym wziął tę historię na warsztat dziś, podszedłbym do niej inaczej. Zresztą ten przełom dokonywał się we mnie już w trakcie pisania, co – mam wrażenie – odbiło się w treści. A jak byś to pokrótce zdefiniował? – Najoględniej mówiąc, gdy zaczynałem „Drzewo”, moją intencją było przede wszystkim opowiedzenie ciekawej, zajmującej historii. Takiej historii – powiedziałbym nawet – mięsistej, w stylu anglosaskim. W ogóle wtedy dość silnie wzorowałem się na amerykańskich prozaikach, zwłaszcza na Faulknerze. Marzyła mi się taka epopeja z wyrazistymi postaciami, z gąszczem wątków, gęstą atmosferą prowincji. Uważałem, że jeśli dobrze to wykonam, to się sprzeda, zachwyci ludzi. Ale stopniowo opowiadacz ustępował penetratorowi. Nacisk przesunął się z zabawy na problem. Czy więc stąd wziął się zarzut w jednej z recenzji o postmodernistyczne ciągoty? O to, że na początku stworzone przez ciebie sylwetki przekonują swym realizmem, a później stają się pretekstowe? – Możliwe. Ale ja nie chciałbym odnosić się do opinii recenzentów. Ani tym bardziej polemizować z nimi. To nie jest rola pisarza. W procesie czytania najpiękniejsze jest to, że dzieło w zetknięciu z odbiorcą za każdym razem rodzi się od nowa. Z chwilą, gdy autor stawia ostatnią kropkę i wypuszcza tekst w świat, przestaje on należeć do niego. Oczywiście nie mam tutaj na myśli praw autorskich. Nie, nie, piractwa nie popieramy. No dobrze, ale skupmy się na samej powieści. Przedstawiasz w niej dwie równoległe historie. Jedna z nich to dramat kobiety, która poroniła dziecko. Druga zaś to losy starego Żyda, który utracił rodzinę podczas wojny...

184


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Ba, cały swój żydowski świat! No właśnie. Te wątki się u ciebie zazębiają, co między innymi dosyć obrazoburczo wyraża okładka wydania cyfrowego. Skąd taki pomysł? Chciałeś zszokować, wywołać kontrowersję? – To może sięgnijmy do źródeł. Bezpośrednim impulsem do napisania „Drzewa” były dzieje Żydów z mojego rodzinnego miasta, którymi żywo się zainteresowałem. W ogóle książkowy Cisów to jest moja miejscowość zakodowana niemal w stosunku jeden do jednego. Ten długi rozdział, w którym młoda badaczka szkicuje zarys obecności Żydów na cisowskich ziemiach, też jest w zasadzie skopiowaną syntezą tego, co wiadomo o Żydach w Mińsku. Poza drobnymi, naprawdę kosmetycznymi zmianami, które wymusiły względy fabularne. To mnie autentycznie wciągnęło. Zafascynowało i jednocześnie przeraziło, że cały świat, cały kosmos, może tak po prostu zniknąć, zostać wymazany z ludzkiej pamięci, z kultury. O tym tak w gruncie rzeczy chciałem napisać! Jakoś wyrazić tę moją grozę. A skąd w takim razie ten motyw poronienia? Przejmujący zresztą. – Chyba po to, żeby stworzyć odbicie, jakoś poszerzyć horyzont symboliczny. W ogóle zasadą konstrukcyjną „Drzewa” jest labirynt luster. Chciałem, żeby poszczególne aspekty się w sobie przeglądały, zwielokrotniały się i aktualizowały w nowych kontekstach. Na początku sądziłem, że to będzie po prostu dobra zabawa. Później, gdy nastąpiło to pęknięcie, o którym już mówiłem, postanowiłem tego chwytu użyć, żeby nadać tym poszczególnym cząstkom wymiar uniwersalny. Tak, to się szczególnie rzuca w oczy, gdy piszesz o ponadczasowości zła. Początkowo trudno było mi zrozumieć, po co zatoczyłeś aż tak zamaszysty krąg. Od linczów na czarnoskórych na Florydzie, po pogromy Żydów w przedwojennej Rzeczpospolitej. Od ludobójstwa w Rwandzie, po toksyczną rodzinę bohaterki. – Chciałem wykazać zbieżność pewnych mechanizmów okrucieństwa. Tak na pozór skrajnie odmienne doświadczenia, a jednak się spotykają. Znów powracamy do luster. Istotny w twojej powieści wydaje się też element opłakiwania straty. Wszyscy bohaterowie na swój sposób muszą się z nią zmierzyć. – Zgoda. Zawsze trzeba odprawić egzekwie. To naturalna ludzka potrzeba. W ogóle pierwotnie książka miała nosić tytuł „Ćwiczenia z utraty”, ale niestety ubiegła mnie Agata Tuszyńska. Ale ja tam mówię o czymś jeszcze: o skutkach braku takiego opłakania, o wypieraniu go, o – jak nazwałem jeden z rozdziałów – kulturze milczenia. Uważasz, że współczesność trywializuje utratę? 185


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Na pewno utrudnia jej dogłębne przeżycie. Śmierć została przemielona w trybach popkultury. Spłaszczyliśmy ją. Utraciliśmy umiejętność radzenia sobie z nią. U mnie przykładem takiego kalectwa jest Bartek, mąż Pauliny. On najpierw tego dziecka w ogóle nie chciał, a teraz usiłuje przejść suchą nogą nad jego brakiem. Także nad fizyczną utylizacją jego szczątków w szpitalnym piecu do spalania odpadów. Ofiarą, choć innego rodzaju, jest także sama Paulina, która przechodzi bolesną i nie do końca skuteczną psychoterapię, a potem usiłuje zorganizować pogrzeb usuniętego płodu. I odbija się od kolejnych ścian. – Tak. Nikt nie chce jej zrozumieć, pomóc. Mieć z tym cokolwiek wspólnego. I każdy znajduje sobie jakąś wymówkę. Nawet ksiądz. Czym, nomen omen, mocno mnie zszokowałeś. Przecież Kościół katolicki tak obstaje za obroną życia od poczęcia... – To jest fikcja. Choć częściowo posklejana z prawdziwych opowieści. Ale kulis mojego researchu wolę nie zdradzać. To nie ma znaczenia dla książki. Podobnie jak i to, ile autora jest w jego pracy. Chcę jeszcze wrócić do tego domniemanego postmodernizmu... – Nie jestem postmodernistą! Każdy ma prawo odczytywać mój tekst, jak chce, ale jeśli ja tu mam cokolwiek do powiedzenia, to stanowczo dementuję jakiekolwiek moje związki z tym nurtem. Owszem, używam niekiedy postmodernistycznej poetyki, ale w konkretnych celach. Nie no, jasne. Chodziło mi o co innego. O obecność w twojej książce literatury. O literaturę w literaturze, powieść w powieści, szkatułkowość. – Tak, Bartek jest niespełnionym pisarzem. Pisze o Philipie Rosenie, który odwiedza miasto swego dzieciństwa. – Ale Phil naprawdę przyjeżdża. Został zaproszony na otwarcie obserwatorium astronomicznego. Tak, tylko że nie do końca wiadomo, na ile jest prawdziwy, a na ile stanowi produkt wyobraźni Bartka. – Jest i tym, i tym. Widzisz, z tą literaturą to jest tak: Bartek usiłuje napisać Wielką Powieść i ponosi klęskę. Potem próbuje znów i – kto wie – może mu się uda, bo w końcu znalazł Temat. To jest w jakimś sensie metafora niezdolności współczesnej zbanalizowanej kultury do wyrażania rzeczy istotnych. Ja tak to sobie tłumaczę. Ja sam chciałbym być kimś, kto pisze o takich sprawach. Kto nie tylko zapewnia parę godzin mniej lub bardziej udanej rozrywki, ale stara się zgłębiać rzeczywistość. Literatura w znacznej mierze z tego obszaru zdezerterowała. Argumenty handlowe 186


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zastąpiły wartości. Największym komplementem, jakim dziś obdarza się pisarza, jest to, że jest sprawny warsztatowo. W ogóle nie mówi się o tym, co chciał przekazać. Ludzie, jeśli już w ogóle biorą książkę do rąk, chcą przy czytaniu odpocząć, a nie rozdrapywać rany. Mają na głowie kredyt, zrzędliwego szefa, wywiadówki... – Literatura musi też czasem zaboleć. Do cholery, ile jeszcze można strawić bajeczek o smokach, elfach i ekscentrycznych detektywach? To jest puste! Efektowne, ale puste, robione po nic. Pisarze oddali świat walkowerem. Pisarz dziś nie jest już twórcą, tylko dostawcą usługi. Ma schlebiać albo zapewnić parę godzin odlotu. To mnie irytuje! Nie chcę być taki. Niedawno Mario Vargas Llosa ubolewał, że demokracja niszczy intelektualistów, bo nie powstają dzieła, które by wynikały z buntu, z chęci zerwania masek rzeczywistości. Jest wygodnie, bezpiecznie i nijako. – I miał rację. Popieram w stu procentach. No tak, ale czy nie boisz się, że takie zaangażowanie może odbyć się kosztem jakości? – Pisarz, każdy pisarz, powinien być przede wszystkim porządnym rzemieślnikiem, a dopiero w dalszej kolejności czymś innym. Chodzi o to, żeby to rzemiosło i chęć zarobienia paru groszy nie stały się szklanym sufitem, powyżej którego nie sięgnie. Nie widzę absolutnie żadnych przeszkód, by ważna książka nie miała być jednocześnie najzwyczajniej dobrą książką. To naprawdę nie musi się wykluczać. Ale ja, jeśli miałbym postawić na szali sukces komercyjny i ważność – termin mało szczęśliwy, ale naprędce nie umiem wymyślić adekwatniejszego – to raczej wybiorę to drugie. Przy czym – żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie chodzi mi o jakieś nabzdyczanie się, programowy elitaryzm czy coś podobnego. Ja mówię o takiej elementarnej wolności twórczej, nieuzależnionej od rynkowej hegemonii. A ty uważasz się za dobrego rzemieślnika? – Nie wiem. Staram się, jak mogę. Uczę się, podpatruję. Wbrew pozorom czytam sporo tzw. literatury wagonowej. Ona wcale nieźle ćwiczy w komunikatywności. Inny kultowy Latynos, Marquez, chyba kiedyś nawet gdzieś powiedział, że, paradoksalnie, sporo zawdzięcza popkulturze. A jakich w takim razie masz mistrzów? – Oj, wicher ich jest. Uwielbiam Bukowskiego, Celine’a, Millera. Miałem okres intensywnego pochłaniania bitników. Podniecał mnie Stachura. Czuję się też poniekąd spadkobiercą Gombrowicza... Ty chyba żartujesz! Gombrowicza? 187


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– A dlaczego nie? Nie widzę żadnych podobieństw. – No bo czerpanie nie musi się opierać na podobieństwach formalnych. Raczej idzie o podejście. Gombrowicz pokazuje, jak stać się niezależnym. Nie muszę małpować jego frazy, żeby się do niego przyznawać jako do mentora. A tak w ogóle to ja jestem kulturowym kundlem. A, to ciekawe. Możesz rozwinąć? – Jestem typowym dzieckiem transformacji. Zanim zacząłem kulać się z Gombrowiczem czy z Proustem (którego nawiasem mówiąc do tej pory nie pokonałem), miałem już za sobą sagę o krwiożerczych krabach Guya N. Smitha, sporo czytadeł Stephena Kinga, od pyty filmów z kaset VHS i pisemek w rodzaju „Fantastyki” czy „Feniksa”. Zanim zapoznałem się z ambitnym kinem europejskim, zasysałem amerykańską gumę dla oczu na Polsacie. Jezuniu, jak się wtedy czekało na sobotę! Moje pierwsze literackie próby to były kawałki grozy. Kiedy byłem w liceum, napisałem dwa opasłe thrillery garściami zżynające z Thomasa Harrisa. To wszystko się gdzieś tam we mnie teraz maceruje, uciera. Gdzieś na tym styku rodzi się w bólach mój język. Może stąd się bierze to mylne wrażenie postmodernistyczności. Czyli w najbliższych latach możemy się od ciebie spodziewać masy naprawdę różnorodnych utworów? – Dobrze by było. Mam pierdyliard pomysłów i jeśli przed przekroczeniem tęczowego mostu uda mi się zrealizować choćby ich promil, będzie genialnie. Niestety muszę selekcjonować. U mnie to wygląda trochę jak taka lista plików do ściągania w kliencie p2p. Ściągałeś kiedyś? No, ja też nigdy – ehe, ehe – kumpel mi tylko opowiadał. W każdym razie część z nich stoi, dopiero łączy się z serwerem i nigdy może nie zacząć się pobierać. Inne ledwo co ciurkają. A jeszcze inne idą jak burza. Znikoma część z nich już się pobrała. Na przykład „Drzewo różane”. Ale im więcej pozycji na liście, tym wolniej. – Niestety. Nadmiar pomysłów jest równie szkodliwy jak ich brak. Ale jednak czasem coś tam schodzi. Opublikowałem trochę opowiadań, książkę reporterską, całkiem sporo dziennikarki. Ogólnie... dzieje się. Nie pogubisz się? – Ja całą swoją pisaninę traktuję jako jedność. Cały czas piszę jedną książkę, która niekiedy przyjmuję postać felietonu prasowego lub postu na blogu, kiedy indziej prozy, a zdarza się, że poezji. Choć to akurat z rzadka i niechętnie. Bywa nawet, że zmienia się w wywiad. 188


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Okej, to dzięki za tę rozmowę. – Nie ma sprawy, polecam się na przyszłość. Cześć, pracy.

189


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aleksandra Jursza: W tej książce jest 90% prawdy – wywiad z Andrzejem F. Paczkowskim Wywiad pochodzi z blogu Wszystko od nowa

Aleksandra Jursza: Przeszedł Pan z RW2010 do EBOOKOWO. Jakie były przyczyny? Andrzej F. Paczkowski: Ciężko stwierdzić. Chyba jedynym powodem było moje oczekiwanie co do kontynuacji książki Bo moje siostry. Miała być wydana, potem się okazało, że jednak nie, bo ktoś się w niej pogubił... Nie odszedłem jednak ze złości, tylko zrozumiałem, że dla mnie nie ma tam przyszłości, bo nie jestem dość dobrym autorem... Współpraca z RW2010 jak dotąd była dla mnie najlepszą i żałuję że się skończyła. Ale to właśnie Maciek Ślużyński sprawił, że zwykły człowiek z marzeniami nagle stał się pisarzem, za co jestem mu wdzięczny. Mieszka Pan w Czechach... moda czy miłość? Tak. W Czechach. W pięknej Pradze. Oczywiście miłość, jak inaczej. Ale nie tylko ta do człowieka, ale również do samego miejsca. Pokochałem to miasto od pierwszego wejrzenia. Nie znam człowieka, którego Praga by nie oczarowała. Wszyscy chcą tu wracać, a ja już nie muszę chcieć, bo ja tu po prostu zamieszkałem... W pewnym momencie wydawało mi się, że chciał Pan napisać studium „dlaczego niektórzy faceci nienawidzą kobiet”. Niestety nie, jest to mylne wrażenie. Książka powstała jako medykament na moją duszę. Potrzebowałem napisać tę historię, bez głębszego wchodzenia w umysł człowieka. Wydawało mi się, że najlepiej będzie opisać tylko czyste fakty. Nie miałem ochoty rozpisywać się i starać przekazać czytelnikowi rozebranego na części mózgu głównego bohatera z jego czarnymi myślami. Miało być szybko i miało pokazywać świat, w jakim opisane osoby wyrastały. Miał być, że tak napiszę tylko „konkret“, bez pier...lenia (przepraszam za wyrażenie). W książce zabrakło mi tej drugiej, kobiecej strony. Dlaczego siostry były niemiłe dla braciszka? Celowo Pan okroił punkt widzenia? Tak, zabrakło, ponieważ książka nie miała pokazywać żadnej innej strony. To oczami Romka śledzimy rozwój sytuacji. Czy mógł on wiedzieć, jakie kierują nimi pobudki? 190


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Siostry go nienawidziły, to była czysta prawda, którą miał czytelnik przyjąć za zwykły fakt. Tak samo jak ten, że jabłko rośnie na drzewie. Po prostu. Czemu one go nienawidziły? Bo był jeden, bo tylko jemu dyndał fiut między nogami, bo matka go bardziej kochała? On po prostu sam, jako człowiek, nigdy nie rozbierał ich zachowania na części. Nie to nie, nienawidzisz mnie, to ja nienawidzę ciebie. Basta. Czy inspirację do „Bo moje siostry” wziął Pan z otoczenia, z ludzi, którzy Pana otaczali? Oczywiście! Na szczęście sam nie wyrastałem w takich warunkach, ale sytuacje te były z moim życiem bardzo silnie związane. Jak już kiedyś się przyznałem, w tej książce jest dziewięćdziesiąt procent prawdy. Wspomnę tu o jednej sprawie. Ostatnio wydałem ebooka „Na złość” i powaliła mnie na kolana krótka recenzja oburzonej kobiety (dziewczyny?), która również mieszka na wsi i nigdy z „takim“ zachowaniem się nie spotkała w rodzinie. Ale, proszę państwa, na świecie tysiące rodzin mieszka na wsi i nawet nie wiedzą, że sto metrów dalej ktoś się zapija na śmierć, bije i poniża drugiego człowieka. Ja poznałem wiele rodzin, gdzie dzieją się takie rzeczy, że gdyby się ludzie dowiedzieli, to włosy by im dęba stanęły. A to normalna rzecz, bo tam, gdzie się leje alkohol strumieniami, nie może być inaczej. I to, że matka wyśmiewa się z ojca i to samo robią dzieci dzieje się naprawdę... Wszystkie moje książki „Ta głupia”, „Na złość”, „Bo moje siostry” oraz „Teraz rozumiem swoją matkę” mają swoje prawdziwe odzwierciedlenie w realnym świecie. Matka-pijaczka: temat tabu. Kobiety niosące przemoc to jeszcze większe tabu. Skąd pomysł na tak trudne tematy w książce? Może stąd, że matka-pijaczka była matką mojej matki i mojego ojca. Jak widać, dobrali się oboje. Pomysł wyszedł z mojego wnętrza. Wszystkie książki, których tytuły podałem wyżej, musiały ze mnie wyjść. Potrzebowałem spokoju w duszy. Ja jestem bardzo wrażliwy na ludzkie cierpienie i przez długie lata siedziało to we mnie, zadając mi ból. Co prawda są to krótkie książeczki, ale taki był zamiar: napisać szybko i na temat, i zakończyć ten etap. Zrobiłem tak. Teraz wydam ostatnią książkę z tamtego okresu „Bo mój ojciec”, kontynuację „Bo moje siostry”. To historia opowiedziana przez syna bohatera z pierwszej części. Zobaczymy świat jego oczami, tęsknotę dziecka za ojcem, nierozumienie świata, biedę i płacz matki, z czym małe dziecko nie potrafiło sobie poradzić. Niestety to nie koniec takich historii, mam w planie dwie kolejne. To dziwne, ale ja przyciągam do siebie osoby, które miały ciężkie życie. Jedna książka będzie o chłopcu, którego nienawidził ojciec, bił i poniżał, o morderstwie, do jakiego doszło w ich domu, i alkoholu. Druga o narkomanie i alkoholiku, który w przypływie szału i zaćmienia umysłu gwałci matkę.

191


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Bohaterowi dał Pan cień szansy na odbicie się od dna. A jednak jej nie wykorzystał – chodziło Panu o rozbudzenie w czytelniku refleksji: za wszystko przyjdzie nam płacić, czy też bardziej: przemoc, która dotyka człowieka tak bardzo, może w niego wejść tak bardzo, że nie jest już w stanie wyzwolić się z jej pęt? Tak. Dałem mu szansę, bo również ten człowiek miał ich w życiu wiele. Ale nie chciał z nich skorzystać. Dlaczego? Bo on tego po prostu nie umiał zrobić. Niektórzy ludzie są po prostu nieprzystosowani do życia w społeczeństwie i nic tego nie zmieni. Ci ludzie zatracają się nie tylko w sobie, ale gubią się w życiu. Dziś żal mi tych ludzi, bo to smutne dusze. Bo unieszczęśliwiają nie tylko siebie ale też innych. Chciałem tu jednak przekazać jedno: jeżeli czynisz komuś zło, zawsze za to zapłacisz. Boję się jednak, że pomimo wielkiej wiary w tę refleksję, nie działa to tak we wszechświecie. Społeczeństwo u Pana nie hamuje patologii, wręcz przeciwnie. Tak jakby stawiał Pan tezę: rozbudza ono zło w człowieku... Społeczeństwo samo w sobie jest dziwnym tworem, gdzie każdy stara się pilnować swojego tyłka. Jeżeli komuś się nie udaje, jest dobrze, wtedy nam się to podoba. Jeżeli się udaje, masz przesrane. Społeczeństwo zawsze ma i będzie miało ludzi, których będzie wytykać palcami. Po co hamować patologię, kiedy lepiej na nią nie patrzeć, nie zauważać jej. A zło? To sprawa oczywista, że jeśli otacza nas z każdej strony, rośnie w siłę. Ale... zdarzają się wyjątki.

192


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dominika Szałomska: Tworzenie książek, między odkurzaniem a robieniem obiadu – wywiad z Katarzyną Szewiołą-Nagel Wywiad pochodzi z blogu My breathing, My vision, My life...

Każdy autor jest inny, jeden ma dziwne zwyczaje, inny pisze nawet wtedy, gdy nad uchem hałasuje mu młot pneumatyczny, ale jeszcze inny, tak jak Katarzyna Szewioła-Nagel, pisze nocą, w ciszy i spokoju. Kobieta przesympatyczna, wesoła, pracowita, a do tego z wielką wyobraźnią, dzięki której może tworzyć. Jej opowieści przenoszą nas do innego świata i pozwalają się oderwać od rzeczywistości. Jesteśmy wtedy wolni i za to powinniśmy podziękować, bo nie każda książka posiada taki dar i nie każda osoba potrafi taki dar dobrze wykorzystać. Kiedy zaczęło się Twoje pisanie? Twoja pierwsza historia? Pisać zaczęłam już w podstawówce. Należałam do grona tzw. „nieśmiałych”. Zatem pisanie pozwalało mi wyrażać emocje. Na początku pisałam, jak większość dzieciaków, pamiętnik. Potem zaczęły powstawać bardzo infantylne wierszyki. Zaczęło się to zmieniać, gdy zafascynowana powieściami Karola Maya, które podtykał mi pod nos ojciec, postanowiłam pisać opowiadania o tematyce westernowej. Oczywiście wychodziło to nieudolnie, ale dawało mi wiele szczęścia. Mogłam być sama ze sobą i czułam się dobrze. Bezpiecznie. Czym zajmujesz się oprócz pisania książek? Nie jestem kimś wyjątkowym. Nie mam zbyt interesującego życia. Przede wszystkim jestem matką i kurą domową. Zajmuję się wszystkimi tymi nudnymi pracami, którymi trzeba się zająć. Choć ta rola bywa czasem trudniejsza niż pisanie. Pojawiam się też jako wolontariusz na katowickich imprezach. Dobrym przykładem jest tegoroczna impreza „Zombie Escape” organizowana przez grupę larpową Liveform, gdzie pomagałam jako charakteryzatorka. Czasem wspieram też środowiska LGBT w organizacji happeningów. Od tego roku jestem związana ze Śląskim Klubem Fantastyki i staram się uczęszczać na spotkania literackie, po to tylko, by doskonalić swoje pisarskie umiejętności. Myślę, że za jakiś czas zadomowię się w fandomie na tyle, iż będę mogła powiedzieć coś więcej na temat mojego członkostwa. Na razie są to początki, ale ufam, że rozwinie się to w dobrym kierunku.

193


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Książka „Mroki” to coś nowego na rynku, przy tych wampirach i aniołach. Czemu wybrałaś elfa i magię? Opowieść „Mroki” nie jest niczym świeżym. To kolejne fantasy, stworzone przez niszowego autora, któremu się wydawało, że ta historia może się komuś spodobać. Lecz nie mnie oceniać. Ocenią mnie czytelnicy. Rynek jest przesycony wampiryzmem i książkami typu paranormal romance. Nie mówię, że są złe, ale mnie nudzą. Skuszona przez moje zafascynowane tym nurtem koleżanki, przeczytałam kilka tego typu pozycji i stwierdziłam, iż nie jest to literatura dla mnie. Oczywiście nie neguję cudzych gustów, każdy czyta, co chce. Osobiście wolę klasyków, od fantasty po pozycje historyczne czy popularnonaukowe. Chętnie czytam też relacje korespondentów wojennych lub zapiski ze spraw kryminalnych. Dlaczego magia, czyli fantasy? Gdyż tego typu literatura daje szerokie spectrum możliwości. Autor ma pole do popisu. Może stworzyć świat, w którym sam chciałby zaistnieć. To taki chrzest bojowy dla wyobraźni. A elf? Lubię elfy, są enigmatyczne, pełne gracji, a zarazem pasji. To istoty, które można modelować według własnej woli, nie niszcząc przy okazji ich obrazu postrzeganego przez czytelników. Moje elfy są dumne ze swojego pochodzenia, mają swoją historię. Są też na tyle wrażliwe, by zafascynować sobą odbiorcę. Który bohater sprawił Ci najwięcej trudności? I czemu? Żaden. Każdy ma swój niepowtarzalny charakter. W „Mrokach” nie ma miejsca na płaskie postaci. I każdy prowadzony jest tak, żeby ewoluować na oczach czytelnika. Mamy zatem zlepek przeróżnych osobowości, od irytujących po zabawne i tajemnicze. Każdą kreację rozpisywałam osobno, nadając jej odpowiedni wydźwięk w trylogii. Czy mi się udało? O to mogę pytać jedynie tych, którzy mają już za sobą lekturę mojej książki. Kolejne części „Mroków” już się piszą? Kiedy możemy się ich spodziewać? Tak, piszą się i są napisane. II tom jest już w korekcie. Planuję więc premierę na wiosnę. Co mogę powiedzieć. Bywam nieprzewidywalna. Moi bohaterowie są nieprzewidywalni. Pamiętam, jak jedna czytelniczka wypomniała mi, że: „Brakuje jej rozwiniętego wątku miłosnego”. I z tego powodu oceniła książkę bardzo nisko. Bardzo mi (nie) przykro, nie piszę romansów. I nie mam zamiaru. Każda odrobina uczucia pomiędzy bohaterami, zalążki miłości – mają jakiś cel. Oczywiście 194


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zaspokoję głód czytelników i wprowadzę wątek miłosny, pokusiłam się nawet o bardzo wyraźne zarysowanie emocji, jakie temu towarzyszą. Zaś tomem III mam zamiar zaskoczyć wszystkich. Połączę w nim wszystkie elementy i drobne wskazówki, jakie umieszczałam w dwóch częściach. Dlatego „Mroki” trzeba czytać bardzo uważnie, gdyż można przeoczyć wiele bardzo istotnych szczegółów, które mogą się na pozór wydać błahe. Książka jest tak przemyślana, by zaskakiwać. Czy mi się uda? Zobaczymy Co zmieniło się w Twoim życiu po wydaniu książki? Zasadniczo niewiele. Nadal jestem taka jak przedtem. Z tym wyjątkiem, że dzięki pisaniu poznałam masę fajnych i interesujących ludzi, którzy okazali się bardzo inspirujący. Teraz wiem, że gdybym się nie przełamała i nie wydała „Mroków”, ominęłoby mnie bardzo wiele. I może nadal się potykam i przewracam, ale mogę liczyć na bezinteresowne wsparcie tych, których poznałam dzięki mojej grafomanii. Największe marzenie, jakie masz w tej chwili? Marzenia fajna sprawa. Zawsze je miałam. Były prozaiczne i według niektórych łatwe do osiągnięcia. Ale to, co dla innych jest czymś normalnym, mnie przychodziło z niemałym wysiłkiem. A o czym teraz marzę? O tym, by być szczęśliwą. By moje dzieci wyrosły na porządnych ludzi. By moje przyszłe małżeństwo było zgodne, a ciąża przebiegła spokojnie. Marzy mi się zdrowy dzieciak i przespane noce. I oczywiście pomiędzy tą nudną prozą życia przewijają się wątki związane ściśle z moim pisaniem. Chciałabym, by II tom „Mroków” został dobrze przyjęty, a tworzenie III tomu przebiegało lekko i przyjemnie. Nie marzę o sławie, bogactwie czy rzeszach fanów. Pragnę, aby moje bazgrolenie zwyczajnie się ludziom podobało:) Czy pisząc, dajesz upust emocjom, czy masz inny na nie sposób? Raczej nie. Podchodzę do tego z dystansem. I choć niektóre sceny wymagają zwiększonego napięcia i skupienia, to raczej pozostaję chłodna. To postaci fikcyjne w fikcyjnym świecie, które nijak się mają do rzeczywistości. Są tworami mojej wyobraźni, a to, co z nimi zrobię (a uwielbiam się pastwić nad moimi bohaterami), to już wyłącznie wynik planu oraz pomysłu. Teksty, które wychodzą spod twoich palców, czyta ktoś jako pierwszy? Jakaś bliska osoba? Pierwszy tom czytał mój przyjaciel Michał, słuchałam jego sugestii i zniosłam krytykę. Drugi był pisany bez konsultacji z nikim. Dopiero po ukończeniu i wstępnym doszlifowaniu tekstu dostały go dwie osoby. Markietanka, czyli Anna Ciesielska, oraz autorka „Niewolnicy” Anna Chaudiere. Obie miały za zadanie wyłapać drobne błędy i napisać przedpremierowe recenzje. Potem tekst powędrował 195


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

do edytora. Obu paniom drugi tom się bardzo spodobał, czego efektem są zamieszczone na fp recenzje. Jeśli kogoś interesują, zapraszam do przeczytania. Gdy piszesz np. drugim tom „Mroków”, to robisz przerwy na inne teksty? Masz tak, że jednocześnie piszesz dwie książki, czy wolisz skupić się na jednej? „Mroki” pisane są po fragmencie. Pisząc pierwszy, skrobałam też trzeci i drugi. Łącząc tym sposobem wątki według zamierzonego planu. Oczywiście plan jest bardzo elastyczny i czasem ulega zmianom. Tak jest na przykład teraz, kiedy wpadłam na zupełnie inny zamysł ukazania baronowej oraz... Ha, tego Wam nie powiem. Tworzę też fanfiki oraz opowiadania konkursowe, i nie tylko. Do tego jestem członkinią sekcji literackiej Śląskiego Klubu Fantastyki i dzięki nim mam zamiar pisać coraz lepiej. Korzystając z doświadczenia oraz dobrych rad. Grupa zrzesza pasjonatów, którzy mają większe lub mniejsze doświadczenie i sukcesy literackie. Bardzo liczę się z ich zdaniem. Krytyka spotyka nas na każdy kroku. Spotkałaś już się z tą destrukcyjną? Oj, tak krytykowano mnie chyba zawsze. Zdążyłam do tego przywyknąć. Jednak przejmuję się wyłącznie tą krytyką, która coś ze sobą niesie. Wytyka błędy w taki sposób, że będąc nowicjuszem i grafomanem, jestem w stanie się poprawić. Niestety spotkałam się również z masą obraźliwej krytyki, zupełnie moim zdaniem niepotrzebnej. Dla mnie bezcelowym jest obrażanie autora pod względem jego fizyczności, a taka też mi się zdarzyła. Zdaje sobie sprawę z moich ułomności, zatem po co drążyć. Tekstu też nie szczędzono – teraz się uodporniłam. Choć na początku było to dla mnie trudne do przełknięcia, a nawet – bolesne. Jednak do takich rzeczy trzeba zwyczajnie przywyknąć. Masz jakieś zwyczaje, gdy zaczynasz pisać? Prozaiczne. Przygotowuję sobie dzbanek miętowej herbaty, puszczam ulubioną muzykę. To twórczość Pana Inona Zura. A konkretnie ścieżki dźwiękowej z gry, którą faworyzuję ponad wszystkie, czyli Dragon Age. No i wtedy mogę pisać. O ile korekty i edycje tekstów robię w dzień, tak tworzę w nocy. Mam wtedy ciszę i spokój. Dzieci śpią, a ja podążam ścieżkami mojej wyobraźni. Jaka jesteś poza wirtualnym światem? Jestem kurą domową. Przede wszystkim jestem matką i dbam o dom. Niestety nie mam stałej pracy. Jestem freelancerem. No i piszę. Nie śmiem nawet marzyć o tym, by tym sposobem zarabiać na życie. Nie jestem Kingiem. A jaka jestem prywatnie? Ciężko powiedzieć. Trzeba by było zapytać moich znajomych i przyjaciół. Może moich dzieci. Jestem skromna i mało wymagająca. Jestem też minimalistką, nienawidzę zakupów, dodam, wszelakich. Nie lubię się malować ani być sztucznie miła. Jestem szczera i mówię, co myślę. Nie potrafię kłamać, a to może być czasem 196


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wadą. Oczywiście jestem typową skorpionicą... pamiętliwość mnie kiedyś wykończy. Nie oceniam też innych. Dla mnie liczy się człowiek, a nie to, jak wygląda, czy jest biedny, czy bogaty. Jeśli potrafię z kimś konstruktywnie dyskutować, to wiem, że jestem w stanie znaleźć z nim wspólny język, choć niekoniecznie mamy podobne poglądy. Dalsze plany na nowe książki po trylogii „Mroków”? Tak. Powstanie coś. Na razie nie zdradzę. Niemniej mogę wspomnieć, że po raz kolejny zanurzę się w klimatach fantasy. Tym razem jednak stworzę bohatera skrajnie dobrego, który będzie pod wpływem wydarzeń w jego życiu ewoluował tak, że na końcu czytelnicy będą mu życzyli jak najgorzej. Będzie to jedna książka, bez kontynuacji. Plan już mam, tytuł też, nawet znalazłam zdolną rysowniczkę, która stworzy okładkę. Oczywiście będę się starała tę książkę wydać w normalnym wydawnictwie, a nie poprzez współfinansowanie. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Na razie to plan. Masz już jakieś postanowienia noworoczne? Nigdy ich nie mam. Nigdy też nie planuję niczego z większym wyprzedzeniem. Postanowienia noworoczne zostawiam niepoprawnym marzycielom. Ja jestem realistką. Jeśli mam coś sobie zakładać, zawsze jest to poparte konstruktywnym działaniem i skrupulatnie notowane. W tej kwestii jestem bardzo zorganizowana i dążę do wyznaczonego celu konsekwentnie, nie przebierając w środkach. Oczywiście nie po trupach, nie przesadzajmy. Takich planów to ja nie mam. Nie lubię krzywdzić innych. Upór to moja zaleta. Gdybym nie była uparta, pewnie niczego bym nie osiągnęła. Wszystko, co posiadam, to moje „krew, pot i łzy”. Niemniej tym, którzy takie postanowienia z racji nowego roku sobie wyznaczają, życzę wytrwałości. Oby Wam się udało osiągnąć wymarzone cele.

197


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Baribal, Ciernik i Pokrzywnica, czyli wywiad niezwyczajny Tekst pochodzi z blogu Leniwiec Literacki

Baribal: Witajcie, Cierniku i Pokrzywnico. W imieniu moim, niedźwiedzim, jak i wszystkich zwierząt z literackiej dżungli, życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy istnienia Leniwca! Pokrzywnica: Dziękujemy! Rozgość się, Baribalu! Baribal: Nie przybyłem tu jednak tylko po to, by składać życzenia. Bez owijania w związki frazeologiczne: interesuje mnie wszystko to, co czytelnicy Leniwca chcieliby wiedzieć, ale wstydzili się zapytać. Ciernik: Nie, no co Wy! Nie wstydźcie się! Baribal: Zazwyczaj pierwsze pytanie w wywiadzie dotyczy przeszłości, początków, źródeł. Ja jednak chcę porządek odwrócić i spytać o przyszłość. Jakie plany ma Leniwiec na nadchodzące miesiące i lata? Macie już rozpisany projekt podboju świata czy raczej chwytacie dzień z epikurejską radością? Ciernik: Ja chwytam dzień, tak jak rozwielitki w moim stawie. Od planów jest Pokrzywnica. Ona ma ich z osiemdziesiąt na każdą okazję. Pokrzywnica: Z epikurejską radością podbijamy... e, nie. Z epikurejską radością dajemy się podbijać. I potem się zastanawiamy, czy czujemy się dostatecznie podbici, czy jeszcze nie. Baribal: Jasne. Ktoś planuje podbój świata, by oglądać rozwielitki mógł ktoś. A jak wyglądają zwyczaje łowieckie w Waszym zakątku dżungli? Czaicie się jak Eskimos nad przeręblem, czy może aktywnie szukacie swych zdobyczy? Ciernik: Polowania wyglądają podobnie jak próby podboju świata. Czasami ofiara nawinie się sama, czasami musimy się nieźle nachodzić, czaić się cierpliwie całymi dniami, a i tak nie zawsze uda się złowić coś odpowiednio kalorycznego. Pokrzywnica: Każdy łowca ma swoje sposoby. Ja rzucam się na to, co wyda mi się z jakiegoś powodu interesujące. A te powody są przeróżne: czasem zachęci mnie opis w księgarni (nie powinien być zbyt gładki i sztampowy, musi w nim być coś oryginalnego), czasem opinie na Lubimy Czytać (lubię, kiedy są sprzeczne, jeżeli jednemu odbiorcy książka się podoba, a innemu zupełnie nie, to nabieram ochoty, żeby sprawdzić i wyrobić sobie własne zdanie). Niekiedy zaintryguje mnie udostępniony darmowy fragment, a kiedy indziej znam już jakieś utwory danego autora i jestem ciekawa, co tym razem wymyślił. Z tego powodu lubię też antologie – jeżeli ktoś zamieścił opowiadanie w antologii i ono mi się podobało, to są duże 198


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

szanse, że zaryzykuję kupno jego książki. Jestem pamiętliwa. Nazwiska tych autorów, którzy zrobili na mnie wrażenie, zostają mi w głowie na długo. Ciernik: Tak. Opisy książek to ważna sprawa. Ja jeszcze zwracam uwagę na tematykę, musi mi być jakoś bliska, albo na odwrót – totalnie mi obca. Z tym, że w drugim przypadku Pokrzywnica nie zawsze chce się zgodzić na konsumpcję takiej zdobyczy. Może to i dobrze, bo nigdy nie wiadomo, czy z takich lektur wynieślibyśmy coś pozytywnego, a przecież czas nie jest z gumy. Baribal: Cenicie sobie różnorodność i swobodę. Dietę, jak zauważyłem, też macie różnorodną. E-booki, antologie, self-publishing... Ciernik: Pewnego razu upolowaliśmy nawet słuchowisko! Baribal: A czy są jakieś kąski, po które sięgacie z największą przyjemnością? Jeśli tak, to co Wam w nich najbardziej smakuje? Ciernik: Mój dziadek zwykł mawiać niezbyt ładnie: „w dużej ilości nawet czekolada może zbrzydnąć, a co dopiero...” (i tutaj wstawiał nieładne słowo, ale każdy chyba może użyć własnego zamiennika). I chyba mnie też zaszczepił to podejście, ponieważ mnie najbardziej cieszy płodozmian. Ale zauważyłem jedną rzecz: ciągnie mnie do fantastyki. Jakoś podejrzanie często szukam w tych rejonach. Jednak z przykrością muszę przyznać, że w większości przypadków czuję się rozczarowany fantastycznymi pozycjami, które upolujemy. I wtedy zwykłem pytać sam siebie: dlaczego mnie do tego ciągnie? Czy to nie jest tylko tęsknota za czasami młodości, gdy fantastyki czytało się dużo? Wydaje mi się, że tak. Na szczęście Pokrzywnica proponuje bardzo urozmaiconą dietę. Pokrzywnica: Mamy dział Smakowite Kąski i tam umieszczamy na liście te książki, które nam się najbardziej podobały. Zauważyliśmy jedną prawidłowość: jeżeli autor pisze o tym, co mu naprawdę leży na wątrobie, tkwi cierniem w sercu, drąży mózg i wypełnia życie, to pisze dobrze. Oczywiście musi mieć odwagę, bo to musi być pisanie uczciwe. I musi mieć chociaż jakieś podstawy warsztatu, dysponować środkami, żeby to przekazać. Ale wtedy, obojętnie czy to jest tradycyjnie wydana książka, czy dzieło selfpublishera – jest to ciekawe, coś zostawia nam, odbiorcom – w umyśle, w sercu. To jest grunt: pisać o tym, co danego autora naprawdę porusza do kości. My na to mówimy: pisanie flakami. Ciernik: Tak. Pisanie o pasji, pisanie o tym, co boli lub cieszy, pisanie, które zbliża do jakiejś prawdy o człowieku, takie, w którym czytelnik może zobaczyć sam siebie – to nas kręci. Natomiast nie kręcą nas zręcznie napisane fabułki. To stanowczo za mało. Podejrzewam, że przeciętnemu czytelnikowi to może wystarczyć, ale jeśli ktoś prowadzi blog o książkach, to same fabułki szybko się nudzą.

199


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pokrzywnica: Ta „fabułkowatość” może być zresztą źródłem Twego, Cierniku, rozczarowania fantastyką. Bo prawdziwa fantastyka też musi kryć w sobie tę prawdę o człowieku, inaczej staje się czystą rozrywką – bawi, ale nie porusza, nie skłania do refleksji. Zabawa jest, owszem, fajna, ale najlepiej, jeśli oprócz zabawy jest jeszcze coś. Ciernik: Oczywiście, że tak. Ale w ramach SP na prawdziwą, dobrą fantastykę bardzo trudno trafić. Najwięcej jest dzieł pisanych przez młodych, niezbyt oczytanych ludzi, którzy nie mają zbyt wiele do powiedzenia, a jeśli mówią, to za pomocą filmowych obrazów, klisz i skrótów. Baribal: Mam nadzieję, że w swoich przyszłych łowach napotkacie jak najwięcej takich smakowitych flaczków. Z tego, co miałem okazję u Was czytać, różnie jednak z poziomem bywa. Przejdźmy jednak do aktu konsumpcji, gdyż każdy Wasz posiłek nie jest jedynie daniem, ale wręcz ucztą, z całą socjologiczną otoczką. Dzielicie się upolowaną zdobyczą i uzupełniacie dyskusją między sobą. Z czego narodziła się taka idea literackiego spożycia? Ciernik: Narodziła się z naszych rozmów. My często tak ze sobą rozmawiamy na różne tematy. Pewnego dnia zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego ludzie już nie rozmawiają o książkach, dlaczego te rozmowy zostały sprowadzone do wymiany suchych informacji: podobało się, fajne, słabe... Dlaczego ludzie boją się mówić o tym, co im dana książka zrobiła, jaką strunę w nich poruszyła? Poczuliśmy, że my chcemy tak rozmawiać, że się nie wstydzimy i że w tym tkwi nasza siła. Pokrzywnica: Dodam jeszcze jedno: my się bardzo od siebie różnimy. Mamy odmienne poglądy właściwie na wszystko. Odmienne przemyślenia, inne temperamenty, inne doświadczenia. Właściwie jesteśmy parą przeciwieństw (od płci zaczynając, a na indywidualnych upodobaniach kończąc). Zgadzamy się właściwie tylko w jednym: że różnorodność jest dobra, że dyskusja, dzielenie się obserwacjami z różnych punktów widzenia – to jest wartość. Jest w tym życie, energia, rozwój i wiedza. I to jedno podobieństwo wystarcza, żeby chciało nam się rozmawiać, czytać to samo i zastanawiać się: ciekawe, co też mój blogowy partner o tym sądzi? Baribal: Czyli można powiedzieć, że forma wyrosła organicznie z wymiany opinii na temat czytanych tekstów, literatury w ogólności. Swoją drogą, ja tak wyraźnie tych przeciwieństw w Waszych konsumpcyjnych dialogach nie widzę. Być może to właśnie przez tę magiczną moc rozmowy, która sprawia, że różnice między ludźmi się zacierają. Odmienne opinie jednak rzeczywiście się zdarzały. Czy macie w pamięci taki przypadek, gdy Wasze zdania na temat jednego tekstu były diametralnie różne? Ciernik: Był jeden taki tekst. Mnie się podobał bardzo, Pokrzywnicę odrzucał. Nie znaleźliśmy płaszczyzny porozumienia. Dyskusja nie została opublikowana. 200


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pokrzywnica: Nie została opublikowana, ale nie ze względu na różnicę zdań, bo to akurat było rewelacyjne – wyszedł nam naprawdę wspaniały, ognisty spór. Nie opublikowaliśmy jej z innych względów, pozaliterackich. Ciernik: A tak przy okazji: pamiętasz, jak się ta książka nazywała? Bo w sumie możemy ją polecić. Może kogoś zainteresuje, to kawał dobrej lektury. Pokrzywnica: No, nie wiem, czy ja bym ją chciała polecać. Ale niech będzie: podam tytuł i nic więcej nie powiem. Nabieram wody w dziób. To było „Pod prąd” Krzysztofa Jaworskiego. Baribal: To dopiero zachęta dla czytelników! Rozmowy o tekstach i ogólnie wydobywanie ich z morza wydawniczych bytów jest bez wątpienia Waszym głównym celem. Pamiętajmy jednak, że oprócz łowów i pracy, ważna jest też zabawa. Na blogu prowadzicie, oprócz dyskusji, także zabawy literackie, drobne okazje do ćwiczenia warsztatu lub po prostu rozwinięcia pewnego pomysłu. Jak się narodziła ta idea? Pokrzywnica: Szczerze? Chcieliśmy mieć trochę oddechu. Dla siebie, dla czytelników. Od czasu do czasu coś innego. Wiesz, różnorodność... Ciernik: A kto wie, być może ze Zwierzęcych Zabaw powstanie kiedyś coś więcej. Myślimy o tym. Baribal: Droga Pokrzywnico, poruszyłaś tu ważką kwestię, która mnie zainteresowała: ile czasu zajmuje Wam przygotowanie nowego wpisu? Lektura, dyskusja, przygotowanie materiału do posłania w świat? Ciernik: Z oczywistych względów lektura zajmuje najwięcej. W natłoku spraw i zainteresowań nie zawsze łatwo znaleźć na nią czas. Sama dyskusja trwa krótko, tak jak i późniejsza obróbka tekstu. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, zamykamy się w tydzień. Dodam, że przy niektórych pozycjach sporo czasu zajmuje mi wyłuskanie tego, co we mnie one poruszyły. Czuję, na przykład, że książka czegoś ważnego dotknęła, ale nie do końca wiem czego i z jakiego powodu. Wtedy taki tekst trochę błądzi po moich zwojach mózgowych, aż w końcu nastąpi odpowiedni błysk: AHA! Pokrzywnica: Najtrudniej bywa z e-bookami selfpublishingowymi, bo tam czasem jest tyle błędów, że trudno przez nie przebrnąć. Dlatego wciąż dopominam się o redakcję i korektę, bo na tym selfpublisherzy często oszczędzają, a błędy bardzo przeszkadzają w czytaniu. Naprawdę bardzo. Do dyskusji siadamy, kiedy oboje czujemy się gotowi, czyli mamy jakieś przemyślenia i wyrobione zdanie o książce, 201


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ale zdarza się, że dyskusja się rozwija i rozwija, i potem musimy ciąć, bo zrobiłby się kilometrowy wpis. Baribal: Wynika z tego, że czasem i ofiara potrafi się przyczaić i dziabnąć triumfującego, zdawałoby się, drapieżnika! I nie mam tu na myśli stawania w gardle wywołanego niedoborami redakcji i korekty. Chodzi raczej o ukryty w tekście pazur, który potrafi drasnąć w najmniej spodziewanym momencie. Ciernik: Bywa, że książka zaskakuje. Na początku wydaje się, że nic specjalnego w niej nie ma, ale w dyskusji rozmówca zaczyna przed nami odsłaniać jakieś zupełnie nieznane krajobrazy, szczegóły, których nie zauważyliśmy i... mamy wtedy ochotę przeczytać jeszcze raz, na nowo. A czasami lektura pozwala na fajne dryfy w inne tematy, wtedy dyskusje bywają naprawdę dziwne i potem mamy twardy orzech do zgryzienia, jak je przyciąć i co zostawić. Dlatego namawiamy wszystkich, żeby dyskutowali, zamiast kisić się w swoich wygodnych światopoglądowych i intelektualnych beczkach! Książki są po to, żeby o nich rozmawiać! Baribal: To prawda. Rozmowa wyciska z tekstu więcej niż sama lektura. A ja chciałbym wyciągnąć z Was jeden sekret: dlaczego jesteście właśnie Ciernikiem i Pokrzywnicą? Skąd właśnie te zwierzęta jako Wasze awatary? Swoje zwyczaje i cechy ładnie opisujecie na stronie, ale ja chciałbym poznać ducha, który stał za takim wyborem. Pokrzywnica: Cóż, z charakteru naprawdę przypominam tego ptaszka. Szperam, buszuję w wysokiej trawie, lubię smakowitą, soczystą literaturę. Ale larwą też nie gardzę. Nigdy nie wiadomo, co z niej wyrośnie. Przecież nawet najpiękniejszy motyl był kiedyś niepozorną poczwarką! Ciernik: A ja nie powiem! Baribal: Jaki obraz tekstów wydawanych własnym sumptem maluje się przed Waszymi oczyma na podstawie doświadczeń? Czy jest to światek piszących flakami, którym zabrakło dobrej opieki redakcyjnej, czy może większość stanowi kliszę? A może jest jeszcze zupełnie inaczej? Pokrzywnica: Często słyszy się powtarzane bezrefleksyjnie: selfpublishing to nic dobrego. Chcieliśmy się przekonać, czy to prawda. I okazuje się, że to nie jest do końca prawda. Bywają, owszem, zdobycze niejadalne. Ale od czasu do czasu trafiają się naprawdę niezłe książki wydane w ten sposób. Nie warto ufać bezkrytycznie obiegowym sądom, ale sprawdzać samemu. Problem jednak w tym, że czytanie selfpublishingu to jest jazda po bandzie. Możesz trafić na coś, co nie broni się pod 202


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

żadnym względem, a możesz kupić pełnowartościową książkę, która w niczym nie ustępuje tym wydanym tradycyjnie. Na przykład „Kosowo” Edyty Niewińskiej – dobrze napisana i dobrze zredagowana współczesna powieść obyczajowa, która naprawdę daje do myślenia. „Mężczyźni bez przyczepności” Marcina Osikowicza – na pozór zbiór anegdotek o jeżdżeniu na motorze dla hobbystów, a tak naprawdę – świetna powieść o byciu mężczyzną w dzisiejszym świecie. Albo Krzysztof Bielecki i jego „Defekt pamięci” – aż trudno w skrócie opowiedzieć, co to za książka, ale robi z mózgiem czytelnika przedziwne rzeczy. Albo rozmaite przedsięwzięcia literackie wydawnictwa (absolutnie nietradycyjnego) Pies Łańcuchowy... To, co można wyszperać poza tradycyjnym obiegiem, bywa naprawdę bardzo różne, niekiedy przerażająco słabe, niekiedy rewelacyjne. Ciernik: Największą siłą i zarazem największą słabością SP jest jego... zróżnicowanie. Tam jest dosłownie wszystko! Ale z tego powodu przedzieranie się przez te propozycje to istna męczarnia. Są platformy SP, na których widok dostaję mdłości. Na przykład znalezienie czegokolwiek sensownego na wydaje.pl to niesamowite szczęście. Przekopanie tych ton gruzu jest cholernie czasochłonne. Ale taka jest idea SP, więc chyba nie da się tego uniknąć. Pisanie flakami samo w sobie nie jest ani wadą, ani zaletą. Można pisać głową, na zimno, i na pewno takie pozycje również znajdą swoich oddanych fanów. Pewien autor powiedział kiedyś: pisz flakami, poprawiaj głową. Właśnie tego ostatniego brakuje większości pozycji SP. Ale ja nie jestem aż tak drobiazgowy w tej kwestii, mnie te błędy aż tak bardzo nie rażą jak Pokrzywnicę. Jeśli książka złapie mnie za serce bądź za jaja, nie zwracam uwagi na literówki, a nawet babole mi nie przeszkadzają. Najgorzej, kiedy treść jest byle jaka, a do tego mamy jeszcze błędy. I takich pozycji jest niestety większość. Ale też nie oszukujmy się: w książkach wydawanych przez wydawnictwa wcale nie jest dużo lepiej. W epoce ciągłego cięcia kosztów książki wydawnictw mają coraz więcej błędów, oszczędza się na okładkach (jakiś czas temu pewna blogerka zrobiła zestawienie książek z tymi samymi okładkami – robi wrażenie). A treść? No cóż, jak dla mnie, jest tak sobie. Baribal: W dyskusjach na temat wydawania często pojawiają się bardzo ostre zarzuty wobec SP. Wygląda jednak na to, że problem kryje się bardziej w nadprodukcji tekstów, w ilości stron, znaków i liter, przez które trzeba się przekopać, żeby dotrzeć do czegoś wartościowego. Ciernik: Tak, problem w ilości. Ale tutaj właśnie zjawiamy się my! Znamy ścieżki w tej dżungli! Baribal: Być może to kwestia istnienia wydawnictw SP, które zwyczajnie oszukują swoich klientów, może wchodzą w grę inne czynniki ludzkie, ale SP nie ma dobrej prasy. 203


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik: To dwie różne sprawy. Nie ma czegoś takiego jak wydawnictwa SP. SP to zaledwie platformy wydawnicze. One niczego nie obiecują, więc o oszustwie nie ma mowy. No chyba że masz na myśli dosyć bandycki procent, jaki pobierają za to, że możesz swój (podkreślam to słowo, bo te platformy biorą to, co im dajesz i w to nie ingerują) produkt wystawić w ich platformie. Zazwyczaj biorą za to 50%. Drugą sprawą są wydawnictwa w rodzaju POD. Te często obiecują gruszki na wierzbie oraz wymagają od autora sporego wkładu finansowego za to, że wydrukują mu na przykład 300 egzemplarzy książki, po czym go z nimi zostawią. Baribal: Cóż, życzę Wam zatem udanych polowań, samych świetnych tekstów do omawiania i rosnącego zbioru aktywnych użytkowników. Ciernik: Dzięki! I dzięki za to, że przyczłapałeś w tak duszny dzień do naszego legowiska! Baribal: Nawiedzenie Waszego legowiska było dla mnie przyjemnością. Najważniejsze, że spędzając z Wami czas na miłej rozmowie, nie wyświadczyłem Wam niedźwiedziej przysługi. Pokrzywnica: Dziękujemy. z Niedźwiedziami!

Wpadnij

204

jeszcze

kiedyś!

Uwielbiam

gadać


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

SELF-PUBLISHING

205


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Agnieszka Żak „Karaluch w uchu” Tekst pochodzi z blogu Leniwiec Literacki

Upolowane: Agnieszka Żak „Karaluch w uchu”, e-book Pokrzywnica: Rybo, ratuj! Złapałam się na haczyk! Ciernik: Coś takiego! Mnie to się nigdy nie przydarzyło! I co teraz? Pokrzywnica: Widzisz ten tam Weryformat? Oni zastawiają pułapki na ptaszki! Z czwartego numeru coś sterczało, smakowite takie, wiesz... Nazywało się „Kot śpi na szafie”. Ciernik: Wiem! To było opowiadanie Agnieszki Żak? I Ty to nieopatrznie wepchnęłaś do dzioba, tak? Pokrzywnica: Tak! A żebyś wiedział, jakie było dobre! Wciągnęło mnie całkiem, a teraz... sam widzisz... Mam „Karalucha w uchu”! Ciernik: Co za pomysł! Karaluchy należy zjadać, a nie wsadzać do uszu! Pokrzywnica: Tak, połknąć go można szybko, tylko co potem? Ten „Karaluch” jest tyleż świetny, co ponury – zupełnie jak niektóre dzieła fantastyki rosyjskiej. Dobra książka? Bardzo dobra! Ale polecić ją komuś? Chyba tylko ogarniętym wątpliwościami samobójcom, żeby im pomóc skoczyć z mostu. Ciernik: Bez przesady! Takie gatunki jak bizarro czy gore mają się świetnie, rzesze fanów wciąż rosną, a większość z mostów nie skacze. Pokrzywnica: Ale „Karaluch w uchu” to nie jest gore. I to nie jest proza dla fanów gatunku. To są dobrze napisane i bardzo inteligentne opowiadania dla wszystkich wielbicieli fantastyki, tylko przeraźliwie smutne. Ani strzępka nadziei, ani światełka w tunelu, ani nawet fatamorgany. Ciernik: A gdzie tam: przeraźliwie. Pierwsze opowiadanie jest całkiem zabawne. W drugim ponurość przykrywają inne zalety. Trzecie poraża świetną wizją postapo. Jedynie czwarte mnie nie przekonało, ale żeby zaraz „przeraźliwy smutek”?

206


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pokrzywnica: Zalety! W tym sęk! Te teksty mają zalety – wciągają, przemawiają do emocji, intrygują i nie są upstrzone błędami (a to, jak wiemy, norma w selfpublishingu). I to wszystko tylko podkreśla ich ponurość. Ciernik: Mnie się bardzo podobały „Miejskie potwory” – świetne opowiadanie w klimatach urban fantasy. Bardzo sprawnie i nieszablonowo pokazana relacja między mistrzem i uczniem (a może ojcem i synem?) czy też raczej schyłek tej relacji, gdy mistrz okazał się przede wszystkim człowiekiem ze swoimi słabościami, a uczeń nie potrafi tego zaakceptować. Młody nie może znieść swojej bezsilności w obliczu śmiertelności mistrza. Zaskoczyło mnie, jak ładnie autorka przedstawiła zadaniowy sposób myślenia facetów, którzy postawieni w sytuacji bez wyjścia, zaczynają się gubić, frustrować, walczyć na oślep z kimkolwiek, wcale nie z tymi, którzy są winni całej sytuacji. Pokrzywnica: A mnie urzekło opowiadanie „Lwy morskie”. Urzekło, ale zarazem zmroziło do szpiku kości. Żadnej nadziei. A jednak człowiek pozostaje człowiekiem, a dziecko – dzieckiem. Może nawet właśnie te dzieci są bardziej ludźmi niż dorośli. Jednak to im nic nie pomoże, bo wszystko się skończy dokładnie tak, jak skończyć się musi. Bardzo smutne, ale i bardzo piękne opowiadanie. Ciernik: Fajne, niesamowicie klimatyczne, ale jest w nim pewna niekonsekwencja: skoro śmierć zapomniała o tym miejscu, to dlaczego ludzie, mimo to, umierają? Jak na przykład człowiek-łóżko? Pokrzywnica: Właśnie! Ciekawe... Ciernik: Nieco mniej podobało mi się pierwsze, tytułowe opowiadanie. Wciąż czekałem, że się jakoś rozkręci, a tu zakończenie byle jakie. Ale i tutaj jest coś godnego pochwały: świetna wizja lasu i przewrotne poczucie humoru: „Nosiła głowę wysoko, dumnie stąpając przez obornik...”. Podobała mi się też główna bohaterka, Ruda, z jednej strony najbardziej ludzka ze wszystkich, a z drugiej – najbardziej nieludzka. Pokrzywnica: U Agnieszki Żak nawet nieludzkie zombie jest ludzkie. Za to człowiek – potworny. I ona w bardzo specyficzny sposób opisuje ciało: rozpadające się, chore, zdeformowane, niszczone na wszelkie sposoby (od szpadla po zarazę), pożerane. Zauważyłeś, że w tych opowiadaniach zawsze ktoś chrząka, smarka, charczy, pluje flegmą? Krwi nie ma tam dużo, za to mnóstwo jest brudu, smrodu i ropy. Ciernik: Zauważyłem. Od szpadla po zarazę, przez widelce i scyzoryki w uchu. Autorka mówi, że świat jest brzydki, a my jesteśmy workami na kości i flaki. Mam tutaj skojarzenie z pewnymi buddyjskimi praktykami polegającymi na tym, żeby sobie wyobrażać wszelkie obrzydliwości ciała, a to w celu nieprzywiązywania się do 207


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niego, bo jak wiadomo, według buddyzmu źródłem cierpienia jest właśnie przywiązanie, między innymi do ciała. Te teksty to takie medytacje nietrwałości i tego właśnie brudu. Pokrzywnica: Tylko że w opowiadaniach z tego zbioru bohaterowie, owszem, ciągną za sobą ciało jak wielki, brudny, niepotrzebny ogon, ale (może z wyjątkiem „Lwów morskich”, gdzie jest wprost mowa o duszy) nic poza nim nie ma. Kto zatem ten ciężar dźwiga? Chwilami wydawało mi się, że te potwory – pasożyty wczepiające się pazurami w serca są bardziej żywe niż ludzie. Takie zwierzęce. Las był żywy. Ale ludzie? Jakoś nie bardzo... Ciernik: Czytając to opowiadanie, pomyślałem, że takie wynaturzenia pojawiają się, gdy łańcuch narodzin i śmierci (śmierć przecież o nich zapomniała) zostaje zatrzymany. To jest to, co próbujemy robić w dzisiejszych czasach. Oszukać śmierć, czas, choroby, zatapetować, udawać, zostać na zawsze dzieckiem. Pokrzywnica: Ale cokolwiek robimy, to te flaki i brud są prawdziwe. Jednak tak samo prawdziwe są przecież słowa Sarahy: „To tu, w tym ciele, płyną święte rzeki: tu są słońce i księżyc, a także wszystkie cele pielgrzymek. (...) W żadnej świątyni nie czułem się tak błogo, jak we własnym ciele”. Warto pamiętać o obu stronach medalu. Uzupełnienie Ciernik: „Karaluch w uchu” okazał się kolejnym, po „Kocie na sznurku”, ebookiem, którego dostaliśmy w wersji niepełnej. Selfpublisherzy nie mają lekkiego życia. Jak nie problemy (bo brak, to jednak problem) z redakcją lub korektą, to trudności z formatowaniem. W tradycyjnym wydawnictwie o techniczną poprawność e-booka dbają (a przynajmniej powinny) osoby znające się na formatowaniu tekstu pod różne czytniki. Nie chodzi tu tylko o dwa podstawowe formaty: .mobi dla Kindle’a oraz .epub dla innych czytników, ale również samego .epuba trzeba przetestować właśnie pod kątem poszczególnych czytników, jakimi mogą dysponować potencjalni odbiorcy. Dla autora wydającego samodzielnie to może być kłopot, a potem jest to kłopot także dla czytelnika. Pokrzywnica: Przy „Kocie na sznurku” łatwiej było odkryć, że coś jest nie tak, bo opowiadanie Agnieszki Hałas urywało się w połowie. Na szczęście problem został szybko naprawiony i e-book rozesłano odbiorcom w poprawionej wersji. Z „Karaluchem w uchu” sprawa była bardziej skomplikowana, bo okazało się, że kupiłam egzemplarz, w którym brakowało aż dwóch opowiadań! Jedynie przeglądając uważnie spis treści (czego, przyznaję samokrytycznie, nie zrobiłam), można było się zorientować, że czegoś brak. A był to brak spory, bo dwa teksty z sześciu to jedna trzecia książki! Na szczęście autorka, przeczytawszy naszą dyskusję, domyśliła się, że dwa teksty przemilczeliśmy, przytomnie zareagowała i dosłała nam poprawiony egzemplarz. Istnieje jednak ryzyko, że ktoś z czytelników 208


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nadal ma „Karalucha w uchu” tylko z czterema opowiadaniami, choć powinno być ich sześć. Ciernik: O ile wiem, to na platformie, z której korzystaliśmy, e-book został już podmieniony, ale gdyby któryś z naszych czytelników zastanawiał się, o jakich opowiadaniach z „Karalucha...” my właściwie teraz rozmawiamy, to najwyższy czas, żeby skontaktować się z autorką choćby poprzez Facebooka i poprosić o dosłanie pełnej wersji. Pokrzywnica: A ja już wiem, dlaczego autorka zapytała przede wszystkim o „Zmęczenie” – ono wyjaśnia pewną kwestię, nad którą zastanawialiśmy się w tamtej dyskusji. I pewnie po tym poznała, że tego tekstu nie czytaliśmy. Natomiast nie dziwię się, że nie zapytała o drugi zagubiony: „Strachy z dzieciństwa”. To akurat najsłabsze opowiadanie w całym zbiorze. Składa się z dwóch części i, o ile pierwsza ma swój urok, mówi coś prawdziwego o dzieciństwie, przywołuje jakieś wspomnienia dawnych koszmarów, o tyle ta druga jest, moim zdaniem, zupełnie nieudana, trąci uproszczeniem i sztucznością. Ciernik: „Strachy z dzieciństwa” są rzeczywiście słabe. Jednak podobało mi się w nich pokazanie bezkompromisowego sposobu myślenia dzieci. Co ciekawe, Michałek bardzo przypomina chłopaka z opowiadania „Karaluch w uchu”, a główna bohaterka znowu jest czarownicą. Tym razem wszyscy są po równo źli: dzieci, zwierzęta, potwory. Natomiast „Zmęczenie” aż się prosi o wydłużenie go do powieści! Klimat zawieszonego, zapętlonego w koszmarze miasta, detektyw, z jednej strony dosyć obcy, a z drugiej pokazany tak, że od razu poczułem do niego sympatię, martwiłem się o jego los. Powolne popadanie w obłęd, odrealnienie. No i oczywiście to, co Agnieszka Żak lubi najbardziej – brud, flegma i inne wydzieliny też tu są, chociaż w niewielkiej ilości. Jednak znowu nie przemówiło do mnie zakończenie. Pokrzywnica: To opowiadanie przypominało mi klimatem (a trochę też kreacją głównego bohatera) film „Bezsenność” w reżyserii Christophera Nolana. Tylko w opowiadaniu Agnieszki Żak zamiast białych nocy mamy szare dni. W końcówce „Zmęczenia” znajdujemy odpowiedź na pytanie, dlaczego ciało musi podlegać upodleniu: bo owo upodlenie i cierpienie oczyszcza duszę. To wydało mi się takie... średniowieczne i dla mnie nieprzekonujące. Mam wrażenie, że narrator całego zbiorku jest dotknięty jakimś rodzajem ślepoty i konsekwentnie nie dostrzega niektórych aspektów fizycznej egzystencji. Ale trzeba przyznać, że opis tytułowego zmęczenia jest naprawdę dobry. Ładnie grają szczegóły, uczucie przytłoczenia niepostrzeżenie narasta aż do finału. Opowiadanie świetne, tylko właśnie ten finał trochę rozczarowuje, coś tam się za prosto, za łatwo potoczyło.

209


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik: Niestety końcówki to słaba strona wielu tekstów z tego zbiorku. Nie ma dobrych twistów, brakuje też zakończeń otwartych, zasiewających w umyśle czytelnika jakieś nietypowe spojrzenie na to, co się wydarzyło. O ile Agnieszka rewelacyjnie panuje nad klimatem, całkiem nieźle nad psychologią i relacjami między bohaterami, o tyle teksty wydają się często niedomknięte, niepełne, zakończone w niesatysfakcjonujący mnie sposób. Przykładem rzeczywiście jest to „średniowieczne” odwołanie do oczyszczenia duszy, kompletnie niewystarczające odbiorcy chociaż troszeczkę oczytanemu. Bo to, że narrator ma fiksację na punkcie dualizmu brudnego ciała i czystej duszy, to jeszcze przecież nic złego. Problem w tym, że czytelnikowi to się jakoś nie udziela...

210


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Cirilla: Przeczytałam: Władysław Zdanowicz. Misjonarze z Dywanowa. Cz. I. Pinky, czyli... szeregowy z zespołem Aspergera Recenzja pochodzi z blogu Lunarna

Po książkę sięgnęłam po ożywionej internetowej wymianie zdań na temat sposobów wydawania książek w Polsce. Sięgnęłam, aby porównać (jakąś) powieść wydaną samodzielnie przez autora do (innych) powieści wydanych przez Znane i Bardzo Uznane Wydawnictwa. Tyle wszak ostatnio było dyskusji o poziomie lektur wydawanych w wersji self, pół self i fuck yourself, czyli vanity. Tytuł. Nieoczywisty i pobrzmiewający zachęcająco, budząc skojarzenia z takimi pozycjami mega literatury światowej jak „Muzykanci z Bremy” czy „Chłopcy z Placu Broni”. Okazało się, że dobrze kombinowałam, bo okładka jak najbardziej militarna. Interesująca graficznie. Oszczędna, symboliczna. Co prawda, pojawił się we mnie pewien rodzaj niedowierzania, że oto mogę mieć przed sobą powieść mówiąca o wojsku? Wojnie? Misjach? Mundur na okładce wyglądał na współczesny. Zaintrygowało mnie to. Wszak ostatnimi autorami piszącymi o polskim orężu byli Janusz Przymanowski i Mieczysław Moczar, zaś współcześnie wydawane pozycje dotyczą raczej reaktywowania wiedzy o Żołnierzach Wyklętych i prostowania zagmatwanych podziałów w Armii Krajowej. Nie przypominam sobie żadnej książki o współczesnej polskiej armii. Nic nie wiem o Autorze. Mogę zgadywać, że w wojsku był, na misjach był, a jak nie był, to koledzy bywali. Jeśli zaś obie te hipotezy są błędne, to może ma Autor dar jakiś prekognicji. Wiem jednak, że takiej książki o Wojsku Polskim jeszcze nigdy nie czytałam. Gratuluję odwagi. Do tej pory monopol na obrazowanie współczesnej wojskowej rzeczywistości posiadał tylko reżyser Pasikowski. Zaś prawa do wizerunku żołnierza, zarówno w kraju jak i na misjach, aktor Bogusław Linda. Misjonarze z Dywanowa przebijają kinowe wizerunki i stereotypy. Zatem podsumuję: akcja powieści rozgrywa się w środowisku zawodowych żołnierzy najczcigodniejszej III, IV, itd. Rzeczpospolitej, zarówno w kraju jak i w Iraku, gdzie prowadziliśmy (my znaczy kraj) misje stabilizacyjne. Co więcej – symultanicznie akcja się rozgrywa. To warte podkreślenia. Już pierwsze przeczytane zdania 211


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zainteresowały mnie, a historia wciągnęła. Dobrze obmyślana intryga, wykorzystująca zasadę, że w wojsku „sztuka jest sztuka” stanowi doskonałą podstawę rozwinięcia całej serii nieprawdopodobnych, wydawałoby się, wydarzeń i ich konsekwencji. Nieprawdopodobnych, lecz możliwych sytuacji i zbiegów okoliczności. Ofiarą tychże staje się szeregowy Piotr Leńczyk. Szeregowy biorący udział w misji stabilizacyjnej na środkowym Wschodzie. Ot chłopak. Głupi jakby trochę i gapowaty. Bulimik z konsekwencją realizujący swój życiowy priorytet, jakim jest napełnienie żołądka, i ten właśnie priorytet powoduje niezliczone tarapaty w życiu szeregowego. Nie tylko w jego życiu. Szeregowy Leńczyk ma jedną wadę – zwykle mówi to, co myśli. Wprost. Czasem przecząc sobie w dwóch następujących po sobie sytuacjach. I robi to, co w danym momencie wydaje mu się właściwe. Domyślacie się, że ten zestaw demokratycznych narowów niekoniecznie pasuje do instytucji totalitarnych i mocno zhierarchizowanych. Lecz szer. Leńczyk z pewnością nie jest głupi. O nie! Samobójcza szczerość wskazywałaby raczej na zespół Aspergera z całym zestawem właściwych choremu zachowań. Myliłby się również ktoś, kto uważałby, że Leńczyk jest zdemoralizowany, że nie szanuje przepisów i ustaleń. Szeregowy wie, co jest dobre, a co złe. Rozróżnia białe i czarne. Odcienie szarości szeregowego denerwują. Czuje się bezradny w relatywizmach. Relatywizmy stara się eliminować. Chce, aby rzeczy miały sens. Rozkazy zaś rozumie wprost. Co do słowa. Bez zbędnych nadinterpretacji. Wyobraźcie sobie przez chwilę siebie w roli dowódcy szeregowego Leńczyka. Zapewniam, że może tej wyobraźni nie starczyć. Przekonacie się o tym, czytając. Teraz wprost od serca. Od dawna tak nie „wyłam” ze śmiechu, czytając książkę. Takie paroksyzmy aż do łez wywołały we mnie tylko przygody Zyzia Gnackiego z „Adelo zrozum mnie” Niziurskiego, ale to jeszcze w czasach licealnych, a potem już tylko niektóre fragmenty prozy Vonneguta czy Irvinga. I taka jest ta książka – jak liberalna literatura amerykańska. Nie ma świętości, nie szanuje się szarż, stanowisk, nie zamiera w czci. Autor prowadzi doskonale poprzez dialogi. Jest mistrzem obserwacji i opisu, oddając pełnię humoru sytuacyjnego. Podczas lektury przeleciały mi przez myśl nawiązania do Irvinga, Haska, Kirsta, Vonneguta, Hellera, a nawet Gombrowicza i Fredrowskiej Zemsty. Lecz obraz, jaki z powieści się wyłania, jest tragiczny – wojsko nie kultywuje swoich starych, mądrych lub głupich zasad. Wojsko afirmuje i socjalizuje postmodernistyczny globalizm. Armia jest niczym innym jak „cholerną” korporacją, a TEWO zna każdy, kto w jakiejkolwiek korporacji pracuje. Zasady panujące w Wojsku są niebezpiecznie podobne do tych królujących w korporacjach. Na tyle podobne, że czytelnik może poczuć się zaniepokojony następującą myślą: „mnie najwyżej wyleją z roboty, ale tamci mogą przecież zginąć”. To raczej groteska niż komedia. Tylko odpowiednia dawka cynizmu i ironii pozwala przetrwać. Scena Sądu nad Leńczykiem, festiwale „ego” dowódców – palce lizać. Historia rozkazu i rower – jak w prozie Irvinga. 212


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Książka posiada niezwykły walor dydaktyczny polegający na przypomnieniu struktury organizacji, jaką jest Wojsko Polskie. Stopnie, plutony, funkcje. Ład i porządek? O nie. Nawet tu można zwariować. Polubiłam porucznika Rutkowskiego, pokochałam kaprala Zalewa, a starszego chorążego P_E uwielbiam. Lecz do tej beczki miodu muszę wlać łyżkę dziegciu. W powieści znaleźć można fragmenty genialne. Perełki. Brylanty. Lecz są tam również mielizny. Mielizny dygresyjne i mielizny akcji. Nie wnoszą one wiele do klimatu. Nawet nieco go psują. Mielizny akcji polegają na tym, że czytelnik rozbestwiony brawurowymi fragmentami po prostu potyka się o jakąś dłużyznę i jest niezadowolony, choć być może fragmenty owe są jak najbardziej uzasadnione. Jestem zwolenniczką cięć, ale tym razem nie proponuję cięcia. Nie odniosę się też do języka i poprawności, pomimo że Autor nie uniknął kilku zgrzytających miejsc (powtórzenia, następstwo czasów), a to jest dla czytelnika męczące, gdy musi wrócić wzrokiem i sprawdzić, czy dobrze zrozumiał to, co przed chwilą przeczytał. Dlaczego nie poprawić i ściąć? Wyznaję zasadę, że dobrej historii nie da się popsuć przez drobne wpadki. Gdyby ich nie było, byłoby lepiej, gdyby zmieniona została nieco konstrukcja, a mielizny usunięte, byłoby cudownie, ale też proszę pamiętać, że wtedy być może byłaby to już historia moja, a nie napisana przez Autora. „Misię” spodobała. Bardzo. Polecam, kupię kolejne tomy. Różnica pomiędzy ZiBUW a Selfpublisherem jest taka, że ten drugi ma absolutną wolność, co w przypadku Misjonarzy jest zaletą, wielką zaletą a nie wadą.:) PS Chociaż niektóre piętrowe przekleństwa i metafory zasługują na Nobla, to za dużo tych kurew. Wszak to beletrystyka, a nie reportaż

213


PROZA


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Władysław Zdanowicz: Sąd nad Leńczykiem (fragment powieści „Misjonarze z Dywanowa) Pułkownik Batura był potężnym, ponurym mężczyzną, który kroczył przez służbę bez uśmiechu na twarzy i z determinacją prawnika, który wie, czego chce. A chciał niewiele, zaś po przylocie do Iraku jeszcze mniej. Nie chciał ryzykować swoim życiem w sprawach, które w żaden sposób nie mogły mu pomóc w dalszej karierze. Traf chciał, że właśnie on był tą odpowiedzialną osobą z DSWMS i ani przez moment nie wątpił, że decyzja o jego wyjeździe na misję naprawdę nie była przypadkowa i bezosobowa. Co prawda osobiście złożył podanie, ale dano mu do zrozumienia, że jest to zabieg czysto medialny i nigdy tak dobry fachowiec nie będzie musiał nakładać hełmu. Dziwnym trafem jego wniosek nie tylko został zaaprobowany, ale jeszcze w trybie pilnym oddelegowano go do dyspozycji dywizji w Iraku. Oczywiście nie wierzył w zbieg okoliczności, choć nie należało twierdzić, że był osobą niewierzącą. Podejrzewał, że wpływ na jego wyjazd miały osoby, które najnormalniej w świecie źle mu życzyły i obiecywał sobie, że znajdzie sposób, aby się na nich odegrać. Domyślał się, że chodzi o osoby, które raził jego powrót na łono Kościoła i jego ostentacyjna religijność, której nie ukrywał. Właśnie rozgrywał sam ze sobą partię szachów, co było jego głównym zajęciem podczas misji – nie przepadał za czytaniem książek, poza prawniczymi. Raz próbował skończyć „Paragraf 22” Hellera, ale tak był zniesmaczony opisami w niej zawartymi, że postanowił nie zaglądać więcej do książek beletrystycznych. Miało to tę zaletę, że nie przeczytał rozprawy prawniczej opisanej przez Hellera i dzięki temu nie zdawał sobie sprawy, jak często sam jest bliski groteskowemu opisowi. Tego dnia wszystko wywróciło się do góry nogami, a zaczęło się niewinnie, gdy został wezwany przed oblicze radcy prawnego w ambasadzie w Bagdadzie, gdzie miał do swojej dyspozycji osobny gabinet. Radca prawny nie miał dla niego wiele czasu, nie miał też o nim dobrego zdania i wszelkie kontakty starał się ukrócić do niezbędnego minimum. Tak też postąpił w tej sprawie. Przekazał mu tylko polecenie od szefa sztabu dywizji, aby natychmiast spakował się i pojechał z najbliższym konwojem do bazy Camp Echo i załatwił szybko oraz sprawnie sprawę szeregowego Leńczyka podejrzanego o popełnienie przestępstwa WKK, artykuł sześćset czterdziesty siódmy. Do dokumentów nie zostały dołączone żadne protokoły ani wyjaśnienia, wszystko miało być przygotowane na miejscu. W pierwszym momencie pułkownik poczuł przypływ adrenaliny. Nareszcie zaczęło się coś dziać podczas nudnej służby, co da mu okazję pokazać się i przypomnieć o sobie odpowiednio wysoko postawionym osobom. Z drugiej strony – nie za bardzo odpowiadał mu wyjazd w teren. Nie żeby od razu czuł lęk, ale zawsze istniał jakiś procent niepewności, co może się zdarzyć podczas wyjazdów. Co do 215


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

jednego był zdecydowany – nie będzie stosował żadnych taryf ulgowych i skoro szeregowy popełnił przestępstwo, a tego był pewny, to musi ponieść zasłużoną karę. W końcu nie bez powodu rozkazano jemu, głównemu pracownikowi DSWMS w Iraku, zostawiać prowadzone sprawy i jechać przez tereny zagrożone atakami terrorystycznymi, aby na miejscu okazywało się, że ktoś przesadził. Wojsko nie zajmuje się głupstwami, więc skoro szeregowy został oskarżony, to na pewno jest winny, a on musi tylko wydać wyrok. Sam wyjazd nie był najgorszy, bardziej przerażający był strach, jaki mu towarzyszył w trakcie drogi. Co prawda trasa z Bagdadu do Camp Echo to tylko półtorej godziny jazdy autostradą, ale sam przejazd przez ulice Bagdadu był mocno stresujący. Pułkownik ani przez chwilę nie odważył się wyjrzeć, żeby zobaczyć, jak wygląda współczesna ulica bagdadzka. O tym, co dzieje się na zewnątrz ambasady, wiedział z kolejnych przekazów telewizyjnych oraz opowiadań innych pracowników ambasady i nie były to informacje zachęcające. Od przyjazdu do Iraku ani razu nie przekroczył bramy ambasady bez wyraźnego rozkazu. Nie czuł takiej potrzeby. Od początku źle się czuł na prowincji, jaką była baza Camp Echo. Nie podobały mu się przede wszystkim stosunki, jakie w niej panowały. Dowódca bazy nie okazał należnego mu szacunku, nie znalazł dla niego czasu i odesłał do swego zastępcy podpułkownika, który z wyraźną niechęcią oddał mu do dyspozycji swój gabinet, ale z góry zaznaczył, że obrady komisji dyscyplinarnej odbędą się w osobnej sali, którą dopiero przygotowują. Miał się tym zająć kapitan Kwidzyński, którego akurat nie było w sztabie, bo szukał nowego kierowcy dla swojego przełożonego. Zdziwienie pułkownika spotęgowała wiadomość, że oskarżony odbywa normalną służbę wartowniczą, że nie przygotowano do tej pory żadnego oficjalnego oskarżenia i nie ma żadnych akt sprawy, poza ogólnikowym raportem o spowodowaniu przez oskarżonego bezpośredniego narażenia zdrowia dowódcy bazy. Jak się okazało, do tej pory nie przedstawiono oskarżonemu oficjalnych zarzutów i nikt nie wiedział dokładnie, o co tu właściwie chodzi. Informacje były enigmatyczne: szeregowy Leńczyk przemycił na teren obozu IED, czym spowodował zagrożenie życia. Podpułkownik Jagoda nie był zachwycony, gdy dowiedział się, że będzie w składzie komisji, z kolei kapitan Kwidzyński zgłosił się do komisji na ochotnika, widząc w tym szansę na zwrócenie na siebie uwagi i z zadziwiającym zapałem przystąpił do działania. Na salę prac komisji został przystosowany jeden z kontenerów i polegało to na wstawieniu do środka dwóch stołów, trzech foteli dla komisji oraz czterech krzeseł. Jedno przeznaczono dla kaprala, któremu przypadło zadanie stenografowania rozprawy, dwa kolejne dla oskarżonego, którego w trybie pilnym ściągano właśnie ze służby, i jego obrońcy – porucznika Rutkowskiego, który postanowił zachować postawę neutralną, czyli odpowiadać wyłącznie na pytania, jakie będą kierowane bezpośrednio do niego. Czwarte krzesło czekało na starszego chorążego P_E, któremu pułkownik Batura przydzielił rolę oskarżyciela, a które stało

216


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

puste, bo chorąży P_E z powodu niedopatrzenia ze strony kapitana Kwidzyńskiego nie został o tym fakcie powiadomiony. Czas oczekiwania na przybycie szeregowca Leńczyka komisja spędziła na rozmowie z obrońcą, co spowodowało, że przewodniczący komisji nie przewidywał żadnych kłopotów z doprowadzeniem sprawy do właściwego końca. Po godzinie nerwowego oczekiwania i wypiciu czterech kaw, w drzwiach pokazał się szeregowy Leńczyk, choć trudno było w nim rozpoznać zastraszonego oskarżonego. Wkroczył do pomieszczenia bez obowiązkowej obecności żandarma... i uzbrojony. – Szeregowy Leńczyk melduje się na rozkaz! – zameldował, stając na środku pomieszczenia, bo nie za bardzo wiedział, dlaczego został tu wezwany. W pierwszym odruchu chciał zameldować się swojemu bezpośredniemu przełożonemu, ale widząc same wyższe szarże, stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli zrobi to bardziej ogólnie i nikomu, jak przypuszczał, nie podpadnie. – No tak – przewodniczący komisji przyjrzał mu się spod hełmu, bo kapitan lojalnie go ostrzegł, że zdarza się czasami ostrzał bazy i na wszelki wypadek lepiej być przewidującym. Nie wspomniał o tym, że ostrzał zdarza się wyłącznie nocą, ale nie widział takiej potrzeby. Pułkownik nie był uszczęśliwiony z powodu hełmu, tak samo jak z kamizelki, która skutecznie ograniczała jego ruchy i powodowała, że po raz kolejny nerwowo spojrzał na zegarek. Inni przez wzgląd na przewodniczącego siedzieli w podobnych strojach i przeklinali w duchu kapitana, że wyrwał się z ostrzeżeniami, choć wystarczało przebywać w kamizelce, a hełm trzymać pod ręką. Pułkownik postanowił, że zrobi wszystko, aby jeszcze dziś wrócić do ambasady i był gotowy odpowiednio skrócić rozprawę, gdyby tylko uznał to za słuszne. – To wy jesteście oskarżeni – stwierdził krótko, siadając w środkowym fotelu i dając znak, żeby wszyscy zajęli swoje miejsca. – To możemy zaczynać. – Przepraszam, ale o co chodzi? – stropił się szeregowy i spojrzał ze zdziwieniem na swojego dowódcę, który wzruszył tylko ramionami, po czym usiadł na krześle ustawionym przed komisją i wskazał mu dłonią drugie krzesło. – Szeregowy, zwracajcie się do sądu – rozkazał przewodniczący. – I proszę tytułować pana pułkownika panem pułkownikiem – zaznaczył kapitan Kwidzyński, uśmiechając się przychylnie do przewodniczącego. – Ale o co tu chodzi, panie pułkowniku? – spytał Leńczyk, patrząc na przewodniczącego i nie za bardzo wiedząc, jak ma się zachować i co zrobić z bronią, którą na wszelki wypadek przesunął na plecy, aby nie przeszkadzała. – Otrzymałem rozkaz stawić się w tym pomieszczeniu i nie wiem o co chodzi. – Panie pułkowniku! – zwrócił mu uwagę kapitan, wskazując ruchem głowy na przewodniczącego komisji. – Proszę tytułować pana pułkownika panem pułkownikiem. – Panie pułkowniku – poprawił się zaskoczony szeregowy.

217


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Jesteście oskarżeni! – zaczął dostojnie przewodniczący, przekładając dwie leżące przed nim kartki – O popełnienie przestępstwa przez naruszenie paragrafu sześćset czterdziestego siódmego... – O kurwa! Przepraszam, ale... – przerwał mu szeregowy, kiwając z niedowierzaniem głową. Zastanawiał się nawet, czy na pewno nie śni, bo do tej pory nie wiedział, że jest o coś oskarżony. – Jakim cudem... – Nie przerywać! – krzyknął do niego przewodniczący i uderzył nerwowo dłonią w blat stołu. Uderzenie było tak silne, że zabolała go ręka i poczuł złość na upierdliwego szeregowego, walnął więc jeszcze raz, mocniej. Ręka zabolała jeszcze bardziej i poczuł w sobie rosnącą złość. – Cholera, mówiłem, żeby mi nie przerywać! Ile razy można o to prosić? Głusi jesteście czy co?! – No właśnie, szeregowy! – Kapitan był na swoim stanowisku i tylko podpułkownik Jagoda przyglądał mu się podejrzliwie, zdziwiony jego nadskakiwaniem pułkownikowi z DSWMS. – Proszę się nie odzywać, jak pan pułkownik nie pozwoli. – Kapitanie – przewodniczący nie był zadowolony, że ktoś uzurpuje sobie prawo do wygłaszania jego tekstów. – Pana też to obowiązuje. – Tak jest, panie pułkowniku – pośpieszył z zapewnieniem kapitan. – Przepraszam, panie pułkowniku – Leńczyk próbował wykorzystać chwilę ciszy, jaka zapadła po deklaracji kapitana. – Czy mogę się dowiedzieć, o co tu chodzi? – Panie pułkowniku! – przypomniał mu kapitan. – Panie pułkowniku – poprawił się Leńczyk, ale o wiele ciszej. – Dosyć tego! – Przewodniczący był coraz bardziej zdenerwowany, nawet chciał ponownie uderzyć dłonią w blat, ale przypomniał sobie, czym to się uprzednio skończyło i w ostatniej chwili powstrzymał ruch ręki. – Co za dom wariatów! – W sprawie formalnej – zgłosił się podpułkownik Jagoda, któremu nie zależało na popieraniu dążeń dowódcy bazy do pogrążenia jednego z żołnierzy. Nie interesował go powód, dlaczego żołnierz został postawiony przed komisją dyscyplinarną, ale wystarczył mu fakt, że tego chce dowódca bazy, aby mieć akurat przeciwne zdanie. Nic nie cieszyło go bardziej, niż możliwość utarcia nosa swojemu przełożonemu. – Panie podpułkowniku Jagoda! Pana także obowiązują zasady poprawnego zwracania się do przewodniczącego sądu – zwrócił mu uwagę przewodniczący, któremu nie podobało się takie bezosobowe wtrącanie się do prowadzonej przez niego sprawy. – Proszę zwracać się do mnie, uwzględniając mój stopień służbowy. – O kurwa, ale dupek – wyrwało się podpułkownikowi, ale od razu podniósł ręce w geście przeprosin, gdy przewodniczący spojrzał na niego z oburzeniem. – Sorry, wyrwało mi się. – Panie pułkowniku – przypomniał mu kapitan.

218


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Pierdol się, kapitanie – wymamrotał cicho podpułkownik i stwierdził, że może będzie lepiej, jak przestanie się odzywać. W każdym razie na tym etapie rozprawy. – To o co chodzi w tej sprawie formalnej? – odezwał się po minucie przewodniczący, patrząc na podpułkownika z wyrzutem, że tracą przez niego cenne minuty. – Ma pan jakieś wątpliwości? – Mnie się pan pyta? – zdziwił się podpułkownik Jagoda, zastanawiając się, do kogo padło tak bezosobowe pytanie. Po czym, widząc, że kapitan chce ponownie otworzyć usta, szybko dodał: – Panie przewodniczący. – To chyba jasne – przewodniczący był zły, że wybrał na swego zastępcę kogoś tak upierdliwego jak podpułkownik, ale było już za późno, aby dokonywać zmian. – Przecież nie tego idiotę – wskazał wzrokiem na kapitana, który obserwował ich obu, gotów zareagować, gdyby wymagała tego sytuacja. – Skoro w sprawie formalnej – zaczął wolno podpułkownik Jagoda. – Jak się mam w końcu do pana zwracać? Panie pułkowniku czy panie przewodniczący? – Obie formy są poprawne – poinformował go pułkownik przewodniczący i z wyższością spojrzał na zachwycone oblicze kapitana, który skwapliwie przytaknął głową. – Panie pułkowniku – zwrócił uwagę podpułkownik Jagoda. – Skoro mamy się zwracać do siebie poprawnie i służbowo, to obowiązuje to wszystkie strony... – Ależ ja jestem pułkownikiem – zdziwił się pułkownik, nie orientując się, o co tu chodzi podpułkownikowi. – A ja jestem podpułkownikiem – upierał się podpułkownik. – Skoro mamy się odzywać poprawnie, to proszę mnie także właściwie tytułować. – Panie pułkowniku – zwrócił mu uwagę kapitan, ale nikt na to nie zareagował. – Ale ja jestem przewodniczącym komisji – pułkownik nie zamierzał tak łatwo skapitulować.– I to mnie należy się szacunek. – A ja jestem vice, jak się domyślam? – Panie pułkowniku – podrzucał swoje kapitan Kwidzyński. – Ale ja jestem pana przełożonym! – Ale tylko teraz, na czas trwania tej pojebanej komisji! – podpułkownik dokładnie naśladował przewodniczącego. Jak ten mówił głośniej, to i on podnosił siłę głosu. – Służbowo panu nie podlegam! – Z punktu widzenia prawa jest akurat odwrotnie – zaperzył się pułkownik, sięgając po leżący na stole kodeks. – Zaraz panu to przeczytam! – Sądy są podobno niezależne! – podpułkownik miał swoją wizję sądownictwa wojskowego. – I przewodniczący nie ma prawa wpływać na pozostałych sędziów. Zresztą to nie jest przedmiotem obrad tej komisji. – Panie pułkowniku – podpowiedział odruchowo kapitan, nie za bardzo wiedząc, za kim powinien się ująć. Przewodniczący był wyższy stopniem, ale znając życie, on nadal pozostanie w bazie i będzie miał kontakt z podpułkownikiem Jagodą.

219


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Panie pułkowniku – dodał patrząc na podpułkownika Jagodę, sądząc że w ten sposób będzie neutralny, albo będzie mógł za takiego uchodzić. – Milcz, debilu! – krzyknęli jednocześnie na kapitana, który skulił się w fotelu. Kapral w tym czasie wykonywał swoje zadanie, czyli notował słowo w słowo wypowiedź każdego z członków komisji i oskarżonego, który bezradnie rozglądał się wkoło, nie wiedząc, co tu się dzieje. A to, co się działo, w każdym razie dla niego, wyglądało bardziej na nocne zmory niż rzeczywistość. – Przepraszam – odezwał się drżącym głosem szeregowy. – Czy mogę wyjść, żeby panowie mogli ustalić, jak się będziecie do siebie zwracać? – Proszę nam nie przerywać, szeregowy! – zwrócił mu uwagę przewodniczący. – Nie dość, że jesteście winni przestępstwa, to jeszcze robicie sobie z nas żarty?! – Wcale nie robię sobie żartów – zaprzeczył szeregowy, szukając pomocy u swego dowódcy. Ten siedział nieruchomo na krześle i z uporem wpatrywał się w ścianę za komisją, unikając jego wzroku. – Nie przerywajcie panu pułkownikowi! – rozkazał kapitan Kwidzyński. – Tak jest – potwierdził szeregowy. – I dodawajcie „panie pułkowniku” – przypomniał mu kapitan. – Tak jest, panie pułkowniku – przytaknął odruchowo Leńczyk, patrząc na niego. – Nie jestem pułkownikiem! – zwrócił mu uwagę kapitan Kwidzyński, ale widać było, że z powodu pomylenia stopnia nie był zbyt obrażony na szeregowego. – Tak jest, panie kapitanie. – Kapitanie, dość tych wygłupów – przewodniczący miał już dość tej wymiany wzajemnych uprzejmości. – Mieliście się nie wtrącać! – Nie wtrącałem się, panie pułkowniku – oznajmił kapitan. – Napominałem tylko oskarżonego, że odzywa się niezgodnie z regulaminem, a wobec tego może być oskarżony o nieregulaminowe zwracanie się do przełożonych bez zezwolenia!... Panie pułkowniku! – dodał po wymownej chwili ciszy. – Kapitanie, zamknij się wreszcie. To rozkaz! – To jest niedozwolone wpływanie na decyzje członków komisji, panie przewodniczący – niespodziewanie odezwał się podpułkownik Jagoda. – Wnioskuję do pana przewodniczącego o zwrócenie uwagi panu pułkownikowi na niestosowne zachowanie i zapisanie tego do protokołu. Takie wpływanie jest niezgodne z regulaminem. – Boże, z kim ja muszę pracować?! – przewodniczący uniósł głowę do góry i dostrzegł nad sobą dziurę w suficie po szrapnelu. Przypomniał sobie, że nie ma za dużo czasu do powrotu patrolu do ambasady. – Zamknijcie się wreszcie! Mamy sprawę do załatwienia i to ja jestem przewodniczącym! Nie mogę zwracać uwagi sobie samemu! Przypomniał sobie o istnieniu kaprala protokolanta i zawiesił na nim wzrok. – Tego proszę nie protokołować – odezwał się do niego. 220


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Już za późno... zapisałem – stwierdził z powagą kapral, zachowując kamienną twarz. – Kazał mi pan zapisywać każde, najdrobniejsze nawet słowo – przypomniał, aby nie było żadnych wątpliwości, jak odpowiedzialnie traktuje swoją pracę. – Panie pułkowniku – szepnął teatralnie w jego kierunku kapitan. – Panie pułkowniku – kapral zapisał w protokole podpowiedź kapitana. – Wykreślcie to – rozkazał przewodniczący, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Wykreślam, panie pułkowniku – zameldował kapral i wykreślił: „panie pułkowniku”, ale wpisał: „wykreślcie to – powiedział pułkownik Batura”. – Co tam piszecie? – zainteresował się przewodniczący, bo tamten robił to dłużej niż powinien. – Wykreślcie to, panie pułkowniku – odpowiedział kapral, nie tracąc spokoju i cały czas gorączkowo nadążając z zapisaniem każdego wypowiedzianego na sali słowa. – Wykreślcie wszystko poza „Jesteście oskarżeni z paragrafu sześćset czterdzieści siedem” – rozkazał pułkownik. – I następnym razem słuchajcie dobrze, co do was mówię. Zrozumiano? – Kto jest oskarżony z paragrafu sześćset czterdzieści siedem? – zdziwił się kapral protokolant, podnosząc z przestrachem głowę. – Ja? – Nie wy! On! – kapitan oskarżycielsko wskazał dłonią szeregowego Leńczyka. – Aha. To ma przerąbane – kapral spojrzał ze współczuciem na szeregowego. – Ale czy mogę zabrać głos w sprawie formalnej? – Panie przewodniczący – zwrócił mu uwagę kapitan. – Kapralu, cały czas złośliwie zapominacie o właściwym zwrocie. W przypadku sprawy formalnej zwracać się macie do przewodniczącego komisji! – Kurwa, spokój! – rozdarł się zrozpaczony przewodniczący. – Co to za cyrk? O co tym razem wam chodzi? Jaka sprawa formalna?! – Chcę zameldować, że nie mogę wszystkiego wykreślić, panie przewodniczący! – Dlaczego, kurwa, nie możecie, jeśli każę wam to zrobić!? – zapytał pułkownik Batura. – Jestem najwyższym rangą oficerem w tym pomieszczeniu i to ja tu dowodzę! Więc nie pier... mówcie, co mogę a czego nie! Macie jakieś sensowne uzasadnienie swojej głupoty? – Chciałoby się... – mruknął do siebie podpułkownik Jagoda. – Tytan myśli twórczej, psia jego mać, robiony na próbę i zapomniany wyskrobać. – Melduję, że cały przebieg komisji jest nagrywany – kapral wskazał na dyktafon stojący na jego biurku. – I w przypadku nieścisłości pomiędzy nagraniem a formą pisemną ustalenia komisji mogą zostać uchylone na korzyść oskarżonego. – Panie przewodniczący – podpowiedział kapitan. – Co za debil to wymyślił?! – spytał pogrążony w smutku i beznadziei pułkownik Batura. – Co za skurwysyn podpisał ten debilny paragraf?

221


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Melduję, że pan prezydent, sejm i senat, panie pułkowniku – zameldował donośnie kapral, z szacunkiem wpisując kolejne słowa do protokołu. – Chyba nawet rząd i minister z Ministerstwa Obrony Narodowej musieli to parafować, ale tego nie jestem pewny na sto procent. Sprawdzę to i wpiszę, jako uzupełnienie do protokołu. – Nie piszcie tego! – krzyknął pułkownik, podrywając się ze swego fotela. – Piszcie! – rozkazał podpułkownik Jagoda, uśmiechając się triumfalnie. – Protokół musi być zgodny z nagraniem! Takie są wymagania protokołu! – O co wam chodzi? – zdenerwował się przewodniczący, podchodząc do podpułkownika. – Macie coś do mnie? – O prawdę – odpowiedział podpułkownik, wytrzymując jego wzrok. – Myślałem, że wszystkim nam chodzi o prawdę. Mimo, że to pan jest od prawa i sprawiedliwości. – Panie pułkowniku – chciał powiedzieć kapitan, ale zamilkł, napotykając spojrzenie przewodniczącego, który wyraźnie balansował na granicy rozstroju nerwowego. – Kurwa, o jaką prawdę?! – zdziwił się przewodniczący, opadając bezsilnie na fotel i sięgając po filiżankę z kawą. – Coś się wam pojebało... „Panie pułkowniku” – zwrócił mu uwagę w myślach kapitan. – Jesteśmy tu po to, żeby skazać tego tu szeregowca – kontynuował z rozpaczą w głosie pułkownik, wskazując na Leńczyka palcem. – I jak tak dalej pójdzie, to nie zrobimy tego do końca misji! – Nie można mnie ukarać – szepnął cicho szeregowy Leńczyk. – Co powiedzieliście? – zapytał przewodniczący. – Powiedźcie to głośno! – Ale co, panie pułkowniku? – spytał zaskoczony Leńczyk. – To, co mamrotaliście pod nosem! – Nie pamiętam, panie pułkowniku. Ja jestem już głupi... – A co, chcielibyście, abyśmy to my byli głupi?! – pułkownik poczuł przypływ energii. – Takiego wała, niedoczekanie wasze! – jego wzrok zatrzymał się na obrońcy oskarżonego. – Poruczniku, wy siedzieliście najbliżej oskarżonego. Co on tam mamrotał? – No, nie wiem – porucznik Rutkowski stanął na baczność. – Jestem jego obrońcą, więc nie wiem, czy mogę? – Przede wszystkim jesteście oficerem! – zwrócił mu uwagę pułkownik Batura. – A oficer nigdy nie kłamie. Świadomie... – dokończył po chwili. – Rozkazuję wam powiedzieć, co on tam mamrotał pod nosem! – Nie można mnie oskarżyć – powtórzył z ociąganiem porucznik i usiadł na swoim krześle, wzruszając ramionami i unikając wzroku szeregowego. – A kto was chce oskarżyć? – zdziwił się pułkownik. – Nie mnie, jego! – porucznik, wstając, wskazał dłonią na Leńczyka. – Ale powiedzieliście mnie – upierał się przewodniczący komisji. – A ja was się pytałem, co powiedział oskarżony! Nie interesują mnie pana durne poglądy! 222


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– To mówię: „Nie możecie mnie oskarżyć”! – odpowiedział porucznik, ponownie wstając ze swego miejsca. – Kurwa, przecież nikt was nie oskarża! – denerwował się przewodniczący. – I nie wstawajcie za każdym razem na baczność, bo mnie cholera weźmie! Co on powiedział?! – Nie możecie... – porucznik zauważył, jak przewodniczący unosi oczy do góry – mnie, czyli jego, oskarżyć. – wskazał dłonią na szeregowca – Powtórzyłem dokładnie słowo w słowo, co powiedział oskarżony. Przecież o to pan pytał. – Panie pułkowniku – zwrócił mu uwagę kapitan Kwidzyński. – No i właśnie – przewodniczący zatarł ręce, zadowolony, że w końcu doszli do sedna sprawy. – Co mieliście na myśli, oskarżony, mówiąc, że nie możemy was oskarżyć i ukarać? – Kiedy, panie pułkowniku? – To ja zadaję tu pytania, a nie wy, szeregowy – upomniał go przewodniczący. – Wy macie tylko odpowiadać na zadane pytania. Czy to jasne? – Tak jest, panie pułkowniku. Ja tylko nic z tego... – Macie odpowiadać wyłącznie na zadane pytania. Czy to tak trudno zrozumieć? – Nie, panie pułkowniku. Ja... – Znowu to samo – żachnął się przewodniczący. – Szeregowy, ustalmy raz na zawsze nasze wzajemne relacje. Ja, to znaczy, my! – wskazał dłonią na skład sądu – jesteśmy tu po to, aby zadawać wam pytania, a wy, żebyście na nie odpowiadali. Czy to jasne? – Tak, panie pułkowniku. Ale... – Żadne „ale”! – rozdarł się przewodniczący. – W wojsku nie istnieje słowo „ale”! Czy to doszło wreszcie do waszej mózgownicy?! – Tak jest, panie pułkowniku. – Więc, po co was tu sprowadzono? – Żebym odpowiadał na pytania. – Właśnie o to mi chodziło! – przewodniczący uśmiechnął się i rozparł na fotelu. – Więc wracajmy do meritum sprawy. Co mieliście na myśli, mamrocząc pod nosem, że nie możemy was ukarać?! – Nie jestem pewny, czy użyłem dokładnie takich słów – odezwał się Leńczyk. – Głośniej – zwrócił mu uwagę pułkownik. – Nic nie słyszę! – Głośniej, szeregowy, pan pułkownik nie słyszał waszej wypowiedzi – wtrącił się kapitan Kwidzyński, posyłając nieśmiały uśmiech w stronę pułkownika. – Tak jest, panie kapitanie. – Nie mówcie do mnie, mówcie do pana pułkownika. – Tak jest, panie kapitanie. – Kurwa, ile razy mam wam tłumaczyć, że macie to powiedzieć do pana pułkownika, a nie do mnie?!

223


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Ale co, panie kapitanie? Przecież cały czas powtarzam „panie kapitanie”, więc o co panu chodzi? – Nie zadawajcie pytań! – kapitan Kwidzyński stał się nerwowy, wyczuwając na sobie wzrok przewodniczącego. – To my jesteśmy od zadawania pytań! Wy macie odpowiadać! I nie zadawać żadnych pytań, bo to my jesteśmy od tego! – Ale co? – zdziwił się szeregowy Leńczyk. – Przecież już to powiedziałem! – Panie przewodniczący! – podpowiedział mu wściekle kapitan i odwrócił się w stronę pułkownika. – Wnioskuję, panie pułkowniku, o postawienie oskarżonemu dodatkowego zarzutu nieregulaminowego zwracania się do przełożonego i zadawania głupich pytań, które nie są odpowiedziami. Może to zdyscyplinuje szeregowego do odpowiadania na zadane pytania. – Jestem przeciw – zaznaczył podpułkownik i ponownie zajął się grą w kółko i krzyżyk, jak zauważył to kapral protokolant. – A ja wyjątkowo zgadzam się z panem podpułkownikiem – odpowiedział przewodniczący i spojrzał karcąco na kapitana Kwidzyńskiego. – Kapitanie, zabieracie głos w sprawach, na których się nie znacie. Zanim coś powiecie, proszę nabrać powietrza w płuca i policzyć do dziesięciu, może wtedy nie będziecie tu pierniczyć głupot. – Upieram się, aby mój wniosek został zaprotokołowany – czerwień na twarzy kapitana wskazywała na jego determinację. – Jestem członkiem komisji i mam prawo do swego zdania. Oraz do zadawania pytań. – Popieram – odezwał się podpułkownik Jagoda, czym wprowadził w zdumienie przewodniczącego – Nawet, jeśli to jest debilne zdanie, w co nie wątpię, kapitan Kwidzyński ma do tego prawo. Tak przewiduje regulamin – wyjaśnił swoje stanowisko. – Przecież wiem! – zdenerwował się przewodniczący i wskazał dłonią na protokolanta. – On i tak wszystko zapisze, nawet wasze największe głupoty! – Wypraszam sobie, panie pułkowniku – podpułkownik odłożył długopis i spojrzał na niego z wyższością. – Nie życzę sobie, aby jakiś malowany żołnierz zza biurka i książek prawniczych obrażał moje poglądy. Poza tym to pana komisja, więc to pana problem. – Zgadzam się z panem pułkownikiem Jagodą – poparł go kapitan.– To są nasze poglądy i mamy do tego prawo. Proszę to zaprotokołować! – Tak jest – kapral protokolant nawet nie podniósł głowy. – Panie kapitanie, znowu pominęliście regulaminowy zwrot, kapralu – zwrócił mu uwagę kapitan. – Was także mam oskarżyć o nieregulaminowe zwracanie się do zwierzchnika? Na pewno tego chcecie, kapralu?! – Na czas komisji podlegam bezpośrednio przewodniczącemu, panie kapitanie – poinformował go z satysfakcją w głosie kapral. – Skarżąc mnie, oskarża pan bezpośrednio przewodniczącego o to, że nie potrafi zapanować nad przebiegiem prac

224


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

komisji. Trzeba będzie powołać specjalną komisję, która zajmie się tą sprawą. Czy na pewno pan tego chce, panie kapitanie? – No, dobra – kapitan wycofał się rakiem. – Nie o to mi chodziło, ale proszę... – Kapitanie, po raz ostatni zwracam panu uwagę, że zachowuje się pan w sposób bezmyślny – pułkownik z coraz większą irytacją spoglądał na swoich pomocników. – Zabraniam panu zwracania się do kogokolwiek w tym pomieszczeniu i zadawania jakichkolwiek pytań. Czy pan to zrozumiał?! A do pana podpułkownika Jagody proszę się zwracać zgodnie ze stopniem, czyli panie podpułkowniku. Abyśmy od razu wiedzieli, do kogo pan się akurat odzywa. Czy to jasne? – Tak jest, panie pułkowniku. – Jest to sprzeczne z prawem i obyczajem, panie pułkowniku – poinformował podpułkownik, sięgając po długopis. – Nie może pan pozbawić kogokolwiek ze składu komisji prawa do zadawania pytań. Panie przewodniczący, proszę o pouczenie pana pułkownika, że przekracza swoje uprawnienia i zaprotokołować mój sprzeciw wobec takiej postawy. A po drugie, zwyczajowo się mówi do podpułkowników pułkowniku – zaznaczył. – Tak samo, jak do podporucznika, poruczniku! I najgorszy szwej w jednostce wie o tym doskonale! Może w Warszawie są inne zwyczaje? – Odmawiam, panie przewodniczący! – wyrwał się kapitan Kwidzyński, czując poparcie ze strony podpułkownika. – Proszę zanotować mój sprzeciw! – Czego pan znowu odmawia? – pułkownik był blady na twarzy. – O co tu, kurwa, chodzi? – Odmawiam prawa do nie zadawania pytań, to znaczy zabraniania mi prawa do zadawania pytań – poprawił się natychmiast kapitan i spojrzał z wdzięcznością na podpułkownika. – Do końca posiedzenia komisji mam prawo do zadawania każdego pytania, jakie uznam za stosowne. Tak jest w regulaminie. I pana podpułkownika Jagodę będę tytułował pułkowniku, bo tak każe zwyczaj. – Potwierdzam – stwierdził z satysfakcją podpułkownik i ponownie zajął się grą. – Dom wariatów... Skoro jest tu nas dwóch pułkowników, to lepiej, żeby od razu było wiadomo, do kogo zwraca się niedouczony kapitan – podpułkownik Jagoda nie zareagował, więc przewodniczący uznał, że ta sprawa jest załatwiona, pozostała jeszcze jedna. – Ponadto przewodniczący i pułkownik to jedna i ta sama osoba, nawet najgorszy debil to zauważy – stwierdził bezradnie przewodniczący i przestał się interesować członkami swojej komisji, a skupił uwagę na nieszczęśliwym szeregowcu Leńczyku, który z coraz większym zdziwieniem przyglądał się członkom komisji. – Więc wracajmy do meritum sprawy. Co mieliście na myśli, mamrocząc, że nie możemy was ukarać, szeregowy?! – Nie jestem pewny, czy właśnie to powiedziałem, panie pułkowniku – stwierdził cicho, ale na tyle głośno, że przewodniczący skinął przytakująco głową. – Zarzucacie swojemu dowódcy, że kłamał?! – zdziwił się przewodniczący. – Ależ, skąd. Mówię tylko, że nie pamiętam, co mamrotałem... – Ale mamrotaliście? – upewnił się przewodniczący. 225


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Coś tam mamrotałem, ale nie wiem, co... – Ale wasz dowódca twierdzi, że powiedzieliście to... – Ale ja tego nie pamiętam... – Czego nie pamiętacie? – Kiedy powiedziałem to, co powiedziałem, choć nie pamiętam, abym mamrotał... – Panie pułkowniku – przypomniał o swoim istnieniu kapitan Kwidzyński. – A zresztą to wasza sprawa. – No dobra. Nie pamiętacie, ale nie zaprzeczacie, że coś takiego mogliście powiedzieć? – drążył dalej pułkownik. – Kiedy? – Co „kiedy”? I dlaczego znowu zadajecie pytania, przecież my jesteśmy od tego! – Kiedy miałem to powiedzieć, skoro nie pamiętam, żebym to powiedział, panie pułkowniku? – Mieliście już więcej nie zadawać pytań! – Przepraszam, panie pułkowniku, ale chyba nie rozumiem, o co tu chodzi. – Nie rozumiecie, ale powiedzieliście? – Skoro nie rozumiem, to jak mogłem powiedzieć? – Znowu zadajecie pytania? Jak możemy dojść prawdy, skoro notorycznie zadajecie pytania zamiast odpowiadać na pytania! – Nie rozumiem pytania, panie pułkowniku. – Jakiego pytania?! – Czy rozumiem, co mamrotałem, choć ja tego nie pamiętam – szeregowy bezradnie rozglądał się wkoło. – Nie rozumiem, o co chodzi. Więc jak mogę odpowiedzieć na pytanie, skoro go nie rozumiem? – Znowu odpowiadacie mi pytaniem?! – Przepraszam, panie przewodniczący, ale nie wiem, co mam odpowiedzieć. Nikomu nie powiedziałem, że nie można mnie ukarać. – O... – Pułkownik rozchmurzył się na twarzy. – Więc mówicie, że nie mówiliście, a nieoficjalnie mówiliście? – Nic nikomu nie mówiłem, panie pułkowniku. – I tu kłamiecie, szeregowy – przewodniczący oskarżycielsko wskazał palcem na porucznika Rutkowskiego, który już nie próbował nadążyć za tokiem myśli pułkownika. – Ten oto oficer słyszał wasze mamrotania! On jest świadkiem, że kłamiecie i on was oskarża! Sami wpadliście w swoją śliską pułapkę. Złapaliśmy was na gorącym uczynku i teraz już się nam nie wywiniecie. – To porucznik nie jest moim obrońcą? – zdziwił się szeregowy. – A właściwie, o co jestem oskarżony? – Nie zmieniajcie tematu i nie zadawajcie głupich pytań! – wtrącił się kapitan Kwidzyński. – Porucznik jest świadkiem, że mamrotaliście to pod nosem. 226


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Jak może być świadkiem czegoś, o czym ja nic nie wiem? – Znowu zadajecie pytania, szeregowy. Czy myślicie, że jesteśmy tępi i nie widzimy waszych pokrętnych prób zwalenia winy na innych? – spytał kapitan. – Na nikogo nie próbuję zwalać winy, panie kapitanie. Bóg mi świadkiem, że to jest jakieś nieporozumienie. – A co ma do tego Bóg? – zainteresował się przewodniczący. – Skoro nie pamiętam, co mamrotałem, to tylko Bóg może poświadczyć, że pan porucznik dobrze słyszał i jak było naprawdę. – Odwołujecie się do Boga? – Ja tam jestem z bidula, panie pułkowniku, do nas Bóg nigdy nie zachodził, bo po drodze stały inne, ciekawsze i bogatsze domy. – Grzeszycie, szeregowy – ostrzegł go przewodniczący. – To jest wbrew przykazaniom. – Ja tam w Boga od dawna nie wierzę. Nigdy się mną nie interesował, to i ja przestałem przed nim bić pokłony, panie pułkowniku. – Każdy ma prawo błądzić, ale zawsze można wrócić na łono Kościoła. Trzeba tylko przeprosić za grzechy wobec Kościoła i się pokajać. – Kto grzeszył, ten niech przeprasza i się kaja. Ja nie czuję takiej potrzeby, żyłem według zasad, jakie wyznaję i nie czuję, że powinienem kogokolwiek przepraszać. – Jesteście ateistą czy niepraktykującym? – dociekał przewodniczący. – Nie widzę sensu w pana pytaniu. – Przypominam wam, że to wy jesteście od odpowiadania, a nie od tłumaczenia, dlaczego zadaję właśnie takie pytanie, a nie inne. – Powiedziałbym, że jestem niepraktykującym agnostykiem. – Oj niedobrze. Bardzo niedobrze – stwierdził złowróżbnie pułkownik. – Zawsze uważałem, że to ja decyduję o swoim światopoglądzie. – Oczywiście – przyznał po chwili namysłu pułkownik, wyraźnie zmienionym i ostrym tonem. – Nikt wam tego nie zabrania. – Więc dlaczego pan pułkownik powiedział, że to niedobrze? – Znowu pytacie, szeregowy. A uważacie, że nie mogłem tak powiedzieć? – Oczywiście, że nie, bo jak pan sam powiedział, to jest moja sprawa. To ja decyduję, czy to jest dla mnie dobrze, czy nie. Nikomu nie wolno tak powiedzieć, a już szczególnie urzędnikowi państwowemu, bo przecież jest pan takim urzędnikiem. – Zbaczacie z tematu, szeregowy – zauważył kapitan, zerkając w kierunku pułkownika przewodniczącego. – To nie jest meritum sprawy, która nas interesuje. – Przepraszam, panie kapitanie, ale pan pułkownik ma zastrzeżenia do mojego światopoglądu, a ja mam prawo do swobodnego wyboru, zagwarantowane w konstytucji. Bo przecież konstytucja jest najważniejszym aktem prawnym w naszym kraju, prawda? 227


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Nikt temu nie zaprzecza – słodko, ale złowieszczo powiedział pułkownik. – Prawda, szeregowy? Bo ja nic o konstytucji nie mówiłem, kurwa. – Pozwoli pan, że wyrażę inne zdanie. Pan pułkownik... – Co to za insynuacje?! – odezwał się pułkownik podniesionym głosem. – To wy, szeregowy, zaczęliście się powoływać na Boga, nie ja. Ja nie jestem Bogiem, żebym słyszał, co tam też mamroczecie pod nosem! – Właśnie o to mi chodzi, panie pułkowniku – Leńczyk pozwolił sobie na uśmiech. – Skoro nikt dobrze nie słyszał, co ja tam mamrotałem pod nosem, to nie można twierdzić, że powiedziałem to, a nie na przykład coś innego. – Ale to wy powoływaliście się na Boga, mimo że, jak twierdzicie, jesteście niewierzący. To was stawia w złym świetle, jeśli chodzi o szczerość. – Agnostyk to nie znaczy niewierzący – stwierdził cicho podpułkownik Jagoda. – Panie pułkowniku – kapitan Kwidzyński przypomniał o swoim istnieniu. – Nie bądźcie tacy mądrzy, szeregowy. To nie ja zacząłem ten temat z Bogiem – pułkownik był lekko zdenerwowany i nie potrafił tego ukryć. – To nie ja się na niego powoływałem, a teraz próbuję odwrócić wszystko do góry ogonem – zakończył nieskładnie. – Może ma pan rację – Leńczyk spojrzał na kapitana i odczytał z ruchu jego ust przypomnienie – ...panie pułkowniku. Ale ja nie chodzę do kościoła i może Bóg nie dosłyszał, że mam wątpliwości wobec jego szacownej osoby. A skoro nie usłyszał, to nie zrobił nic, aby zabronić mi powoływania się na swoją moc i wiedzę. Czy to panu wystarczy? – Panie pułkowniku – podpowiedział kapitan Kwidzyński, ale już dokładnie wszyscy mieli jego podpowiedzi powyżej czubka głowy. – Proszę odzywać się zgodnie z regulaminem do pana przewodniczącego. – Myślicie, że jesteście tacy mądrzy, szeregowy? – pułkownik chętnie wstałby ze swojego fotela i pochodził po sali, ale zdawał sobie sprawę z niestosowności takiego zachowania. Gdyby był oskarżycielem, to mógłby rozruszać swoje kości, ale jako przewodniczący musiał siedzieć za stołem, dlatego zawsze wolał być prokuratorem. – Prawicie nam same banialuki i myślicie, że w ten sposób uratujecie swoją dupę? – A przed czym mam ją ratować, panie pułkowniku? – Ja zwariuję! On znowu zadaje pytania! Ile razy mam wam mówić, że macie tylko odpowiadać?! – Przecież odpowiadam, ale nie wiem, o co panu chodzi? – To znowu pytanie! – podkreślił kapitan. – Poza tym znowu nie było: „panie pułkowniku”! – Zamknijcie się, kapitanie – zwrócił mu uwagę podpułkownik. – Pan przewodniczący nie potrzebuje naszej pomocy.

228


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Bo i nie potrzebuję – żachnął się pułkownik, patrząc z rosnącą nienawiścią na szeregowca Leńczyka, dupowatego porucznika i tych z Bożej łaski, przebacz im Boże, członków komisji dyscyplinarnej. – Sam wszystko załatwię. – Życzę szczęścia – uśmiechnął się podpułkownik i zajął się ponownie grą w kółko i krzyżyk. Nawet chciał zaproponować wspólną grę kapitanowi, ale od razu zrezygnował, bo jakoś nigdy z nim nie mógł przegrać, więc nie było sensu z nim grać. – A więc wracając do naszej sprawy. Jesteście oskarżonym... – Nic o tym nie wiem... – Nie przerywajcie! – wściekł się pułkownik. – Zanim cokolwiek powiem, to już mnie zagadujecie! Tak nie można pracować! Ile razy można wam zwracać uwagę? Szeregowy Leńczyk wzruszył ramionami i siedział cicho na swoim krześle. – Dlaczego milczycie? – zwrócił się do niego pułkownik. – Bo nie mam nic do powiedzenia, panie pułkowniku. – Więc nie zaprzeczacie – ucieszył się przewodniczący. – To jest jakiś postęp w naszej sprawie. – Proszę mi wybaczyć, ale ja nic nie wiem o żadnej sprawie, panie pułkowniku. Więc nie mogę zaprzeczać w sprawie, o której nie mam żadnego pojęcia. – Co?! – wściekł się po raz kolejny przewodniczący. – Rozpatrujemy waszą sprawę prawie od dwóch godzin i wy śmiecie mówić, że nic nie wiecie o tej sprawie?! Robicie ze mnie wariata? – Nie muszę, panie pułkowniku. – A może twierdzicie, że kłamię?! – Nie, panie pułkowniku. – Z tego jest wniosek, że wy jesteście pyskatym skurwielem. – Nie, panie pułkowniku. – Twierdzicie, że kłamię? – Nie, panie pułkowniku. – To o co wam chodzi? – Jestem niewinny, panie pułkowniku – stwierdził z rozpaczą. – No właśnie, szeregowy Leńczyk – do rozmowy włączył się podpułkownik, odkładając długopis na blat stolika i ziewając. – Może dla dobra wszystkich przyznacie się do błędu, my was ukarzemy i każdy zadowolony pójdzie dalej swoją drogą. Po co mamy tracić niepotrzebnie czas. Co wy na to? – Tak będzie najlepiej dla wszystkich – poparł podpułkownika kapitan Kwidzyński, kiwając ze zrozumieniem głową. – Przyznajcie się i wszystko rozejdzie się po kościach. – Nie mogę, panie kapitanie. Wszyscy jęknęli z bólem i z niedowierzaniem spojrzeli po sobie.

229


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Dlaczego nie możecie, szeregowy? – dociekał przewodniczący, któremu już zaczynało być wszystko obojętne, chciał tylko jak najszybciej zakończyć sprawę i wyjechać wreszcie z tego przeklętego miejsca. – Możecie nam to wytłumaczyć? – Bo nie wiem o co chodzi – stwierdził w miarę spokojnie Leńczyk. – Stałem na blokadzie, gdy przyjechało MP i kazało mi natychmiast stawić się w tym pomieszczeniu. I to wszystko, co wiem. Nic z tego nie rozumiem. – Szeregowy, moja cierpliwość jest na wyczerpaniu! – pułkownik wstał z fotela i zaczął spacerować po pomieszczeniu, powodując, że każdy, kto chciał go obserwować, musiał okręcać głowę, co wcale nie było łatwe. – Jeśli nie przestaniecie kręcić, to obiecuję, że tak się wam dobiorę do dupy, że pożałujecie każdego dnia spędzonego w wojsku. Co tu, kurwa, nie jest do zrozumienia? – Wszystko, panie pułkowniku. – Jakie, kurwa, wszystko?! – rozdarł się pułkownik, zatrzymując się. – Pojebało was?! Jakie wszystko?! Przecież sprawa jest prosta, jesteście oskarżeni o złamanie paragrafu sześćset czterdziestego siódmego, a my proponujemy wam polubowne załatwienie tej nieprzyjemnej historii. Wy się przyznacie, a my... Obiecuję wam, że zastosujemy wobec was złagodzenie kary. Wszyscy będą zadowoleni, dowództwo dostanie odpowiedni dokument, odhaczą w swoich archiwach sprawne załatwienie sprawy i nie będzie o czym pamiętać. Jeśli jednak będziecie się upierać, że jesteście niewinni, to obiecuję wam najwyższą możliwą karę, jaka tylko będzie możliwa w waszym przypadku. Na pewno was... zdegradujemy! – Z czego? – zdziwił się szeregowy Leńczyk. – Panie pułkowniku – podpowiedział mu z naganą w głosie kapitan Kwidzyński. – Jak to, z czego? – zdziwił się przewodniczący komisji, nie zwracając uwagi na podpowiedź kapitana. – Ze stopnia wojskowego, oczywiście! A z czego można was zdegradować?! – To jest jeszcze niższy stopień niż szeregowy? – wtrącił kapral protokolant i spojrzał na kapitana, nic sobie nie robiąc z jego dezaprobaty, że znowu pominął stopień przewodniczącego. – Owszem – oderwał się od swoich rozmyślań podpułkownik Jagoda i błysnął pomysłem. – Załatwimy mu awans na kaprala protokolanta i od razu zdegradujemy do szeregowca. Wojsko jak chce ukarać, to zawsze znajdzie sposób. – O czym pan, kurwa, mówi?! – zdziwił się przewodniczący, patrząc na niego jak na wariata. – Jaki awans na kaprala?! O co panu chodzi?! – Panie pułkowniku – podpowiedział cicho kapitan. – To był, kurwa, żart – wyjaśnił spokojnie podpułkownik, uśmiechając się z satysfakcją, że wyprowadził z równowagi przewodniczącego. – Żeby uspokoić atmosferę. On... – wskazał na Leńczyka –... jest szeregowcem i nie może go pan zdegradować. „Panie pułkowniku” – podpowiedział w myślach kapitan.

230


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Ale chyba tylko na misji? – spytał z nadzieją w głosie przewodniczący i spojrzał na oskarżonego. – Jaki macie stopień wojskowy? – Szeregowy. Wszyscy przewidująco spojrzeli na kapitana, który bezradnie wzruszył ramionami i zamilkł, zanim pomyślał, żeby coś powiedzieć. – Nie tu, kurwa, tylko w normalnej jednostce! – zdenerwował się pułkownik. – Szeregowy – powtórzył Leńczyk. – O kurwa – tylko tyle mógł z siebie wydobyć przewodniczący. – Nie, kurwa, tylko szeregowy – zwrócił mu uwagę szeregowy Leńczyk. – A kto powiedział „kurwa”? – zdziwił się pułkownik. – Pan, panie pułkowniku – odezwał się ze stoickim spokojem podpułkownik. – To można zresztą sprawdzić w protokole. – Ale ja mówiłem „kurwa” jako przerywnik! – spojrzał na protokolanta. – Chyba żeście tych wszystkich kurew nie pisali?! – Pisałem, panie przewodniczący – przytaknął protokolant. – Sam pan powiedział, że mam zapisywać każde słowo. – O kurwa! – stwierdził bezsilnie pułkownik, opadając na fotel. Po minucie zebrał się na tyle, że mógł przedstawić swoją propozycję oskarżonemu. – Skoro nie mogę was zdegradować, sami widzicie, że nie mogę was dotkliwie ukarać. Jeśli jednak nie przyznacie się do popełnienia przestępstwa, to stanę na głowie, aby was przykładnie ukarać. Na pewno karnie odeślę was z misji, obciążymy was kosztami transportu z przynależnych poborów, oczywiście nastąpi relegacja z wojska z utratą prawa do emerytury i najwyższy możliwy wyrok w sprawie, jaki będę mógł wam przepisać. To jest moja ostateczna propozycja. A jeśli się zgodzicie, to odpowiednio do waszej winy potraktuję was ulgowo. Macie minutę na podjęcie decyzji. – Przepraszam bardzo – odezwał się niespodziewanie głos od strony drzwi. – Kto tu, kurwa, znowu przeszkadza?! – pułkownik spojrzał w tę stronę i dostrzegł żandarma z opaską na rękawie wchodzącego do środka. – No, nareszcie zjawił się ktoś do pilnowania oskarżonego. Jeśli liczycie, że nie wspomnę o tym w raporcie do dowództwa dywizji, to jesteście w błędzie. Nie spotkałem jeszcze bazy, w której byłby taki bałagan. Kto tutaj rządzi służbami bezpieczeństwa? Już ja się postaram, aby długo tu nie popracował, karierowicz jeden. – Starszy chorąży żandarmerii Roman R... – zameldował się nowy przybyły. – To ja jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo wewnętrzne bazy Echo, panie pułkowniku. – Wszyscy na niego mówią P_E – cicho poinformował przewodniczącego kapitan Kwidzyński, który, widząc chorążego, od razu stracił resztki dobrego humoru. – P_E to skrót od „Prawie Emeryt”. To właśnie on miał być oskarżycielem w sprawie szeregowca – wskazał głową na Leńczyka. – A, pan oskarżyciel. Bardzo mi miło, że w końcu raczył się pan pojawić – odezwał się sarkastycznie pułkownik. – Trochę późno, bo właśnie kończymy 231


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

posiedzenie komisji. Wszystko jest już jasne i co najwyżej wysłucha pan wyroku, więc jak widzicie, chorąży, nie byliście nam niezbędni. – Proszę wybaczyć, panie pułkowniku, ale nie zostałem poinformowany o pana pobycie w bazie, a poza tym nikt mnie nie uprzedził, że zostałem wyznaczony na oskarżyciela w posiedzeniu komisji dyscyplinarnej. Domyślam się, komu te przeoczenia zawdzięczam – spojrzał wymownie na kapitana Kwidzyńskiego. – Pan kapitan zapewne zapomniał do mnie wysłać SMS–a. – To znaczy „short message service? – upewnił się przewodniczący, chcąc pokazać pozostałym, że doskonale zna angielski i wie o co chodzi – Po angielsku może i tak, ale w wojsku, ten skrót oznacza – Szybki Młody Szwej. – oznajmił z ponurą miną P_E, nie spuszczając z oczu kapitana. – To najszybszy sposób przekazywania informacji w bazie. – Kazałem poszukać pana i powiadomić – kapitan Kwidzyński próbował wyjaśnić, że dopełnił swoich obowiązków i nie czuje się winny. – Pan podpułkownik jest świadkiem. – Nic nie wiem, nie było mnie wtedy w dowództwie – stwierdził podpułkownik Jagoda, zerkając wymownie na zegarek. – Odkąd pozbawiono mnie kierowcy, sam muszę się przemieszczać po bazie, a to zajmuje mi sporo cennego czasu. – Panowie, szkoda tracić czas na zbędne gadanie – wtrącił przewodniczący komisji. – Trzeba jak najszybciej zakończyć tę paranoidalną komisję i zająć się ważniejszymi sprawami. No, oskarżony, podjęliście decyzję? – Proszę wybaczyć, ale ja w sprawie formalnej – wtrącił P_E, rozglądając się po sali. Zdziwił się, widząc, że szeregowy Leńczyk nadal jest w posiadaniu broni. Uśmiechnął się i przysiadł na ostatnim wolnym krześle. Nie śpiesząc się, zdjął hełm z głowy, odłożył na kolano i wytarł spocone czoło. – O co znowu chodzi, chorąży? – pierwszy nie wytrzymał pułkownik, patrząc na niego z rosnącym zniecierpliwieniem. – Co to za sprawa formalna? – W sprawie... – zaczął P_E i zaczął szukać w kieszeni swojego notesu, gdzie wszystko zawsze zapisywał. – W jakiej sprawie? – denerwował się pułkownik, bo jakoś nie widział związku szukania czegoś przez żandarma ze sprawą, którą prowadził. – Formalnej, panie pułkowniku – zaznaczył P_E, otwierając swój notes. – A dokładnie uchybień w działaniu pańskiej komisji. – Wypraszam sobie, żeby jakiś chorąży pozwalał sobie na komentarze wobec osoby pułkownika! – zdenerwował się przewodniczący. – To podważanie autorytetu oficera w obecności ... – spojrzał na oskarżonego – szeregowego! – Nie trzeba było robić głupot – cicho stwierdził P_E. – To niby gdzie popełniłem uchybienia, sierżancie w stopniu porucznika?! – spytał złośliwie przewodniczący, chcąc pokazać, że on także zna różne powiedzonka żołnierskie. Zwłaszcza te o chorążych. – Wykażcie mi chociaż jedno, to osobiście wystąpię do waszego przełożonego o wysłanie was na studia prawnicze. 232


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Sprawa pierwsza, panie pułkowniku – zaczął mówić wolno P_E, uśmiechając się pobłażliwie. – Zwrócił się pan pułkownik do szeregowca Leńczyka, mówiąc do niego „oskarżony”. Według przepisów szeregowy nie jest oskarżony, ponieważ – jak widzę – jest w posiadaniu broni. Chyba, że wysoka komisja tego nie zauważyła i nieświadomie naraziła się na niebezpieczeństwo. – To pana wina, chorąży! – zdenerwował się pułkownik na wzmiankę o broni kuląc się odruchowo w fotelu. Teraz dopiero zauważył, że rzeczywiście oskarżony ma przy sobie broń. Nigdy dotąd nie znalazł się w tak niezręcznej sytuacji i mógł sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby na przykład oskarżony stracił cierpliwość, albo postanowił wziąć sprawiedliwość w swoje dłonie. – Rozbrojenie oskarżonego należy do obowiązku szefa żandarmerii, a pan tego nie wykonał! O tym także będę musiał wspomnieć w raporcie. – Żeby kogoś aresztować, muszę otrzymać polecenie od zwierzchnika lub przewodniczącego sądu lub komisji dyscyplinarnej – punktował P_E. – Jak zapewne pan wie, niczego takiego nie otrzymałem. W każdym razie od pana. – Dowódca MP jest uprawniony do samodzielnego podejmowania takich decyzji – wtrącił podpułkownik Jagoda, który w równym stopniu nie przepadał za dowódcą bazy, jak i za chorążym z MP. Traktował ich jednakowo, więc występując przeciwko P_E, występował przeciwko generałowi i to mu już wystarczało. – Mógł pan to zrobić, nie czekając na polecenie od przełożonego. – Ale tylko wtedy, gdy uznam to za konieczne – P_E nie dał się wpędzić w kozi róg. – Według mojej oceny sytuacji nie nastąpiło nic, co mogłoby spowodować, że musiałbym aresztować szeregowego. Jak widzę, zachowuje umiar i spokój, co tym bardziej mnie przekonuje, że dokonałem słusznej decyzji. Zresztą, podziwiam jego spokój. – W takim razie proszę go aresztować. Teraz! – Pułkownik starał się nie tracić spokoju, patrząc w uśmiechniętą twarz chorążego. – Załatwimy to i będziemy mieli sprawę z głowy. Szkoda czasu na próżne gadanie. – Oczywiście, panie pułkowniku – przyznał rację P_E, ale nie ruszył się ze swojego miejsca. – A na jakiej podstawie mam go aresztować? – Artykuł sześćset czterdziesty siódmy wojskowego kodeksu karnego – zadysponował pułkownik. – A o jaki paragraf chodzi dokładnie, panie pułkowniku? – Jak to, jaki paragraf? – zdziwił się pułkownik, patrząc na niego z niedowierzaniem. – To wszystko jedno, proszę go aresztować i rozbroić. – Przepraszam, panie pułkowniku, ale się nie rozumiemy – P_E nie tracił spokoju. – Jak pan zapewne wie, prawo wymaga dokładności i precyzji. Muszę wiedzieć dokładnie, co pan zarzuca szeregowemu, a wskazanie artykułu nie jest precyzyjne. Artykuł o którym pan wspomniał obejmuje przestępstwa przeciwko obowiązkowi pełnienia służby wojskowej, zasadom dyscypliny wojskowej, postępowania z podwładnymi, obchodzenia się z uzbrojeniem, pełnienia służby 233


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wojskowej... – Kolejne wyliczenia podkreślał odliczeniem na palcach. – Jest tego sporo, a ja nie wymieniłem jeszcze kilku, na przykład przestępstwa przeciwko mieniu wojskowemu. – Nie musi mnie pan uczyć, dobrze wiem, co jest w artykule sześćset czterdziestym siódmym – pułkownik był wściekły, że byle chorąży robi mu wykład z prawa. – Pan się zapomina, chorąży. Nie jestem dzieckiem i sam wiem najlepiej, co trzeba zrobić. – Wcale w to nie wątpię, panie pułkowniku – zaznaczył chorąży, ale nie poczuwał się do wstania ze swojego krzesła. – Ja zawsze przestrzegam regulaminów. – Dlaczego pan nie wykonuje swoich obowiązków? – odezwał się kapitan Kwidzyński, patrząc wyczekująco na P_E. – Przecież rozkaz był wyraźny! Natychmiast aresztować szeregowego! – Nie otrzymałem sensownej informacji, na podstawie którego paragrafu mam go aresztować... – grzecznie odpowiedział P_E, ale bez uśmiechu na twarzy. – Poza tym, w tym szczególnym przypadku, proszę o wydanie rozkazu na piśmie. – Zaraz to załatwimy – pośpieszył się kapitan Kwidzyński, sięgając po kartkę papieru. – Panie przewodniczący, jaki mam wpisać paragraf? – Według regulaminu jest do tego potrzebny odpowiedni formularz i akceptacja dowódcy bazy – zgasił jego entuzjazm P_E. – Takie są przepisy, a ja jestem znany z ich przestrzegania. Odpowiedni formularz jest w tajnej kancelarii, gdyby chciał pan wiedzieć dokładnie, kapitanie. Szef tajnej kancelarii jest w tej chwili... – spojrzał wymownie na zegarek na ręku – na obiedzie. Sądzę, że będzie uchwytny za jakieś dwie godziny. – Utrudniacie nam pracę zamiast pomagać – naskoczył na niego pułkownik. – Wszędzie ta biurokracja, czy już niczego nie można zrobić bez papierków? Skoro miał pan być oskarżycielem, to dobrze pan wie, o co jest oskarżony szeregowy Leńczyk. Mam chyba rację, prawda? – Ja do tej pory nie wiem – odezwał się niespodziewanie Leńczyk, patrząc z nadzieją na P_E. – Może wreszcie dowiem się, o co tu chodzi z tym cyrkiem. – Moment! – P_E patrzył ze zdziwieniem na komisję, Leńczyka i porucznika Rutkowskiego, który najchętniej schowałby się w mysią dziurę. – Czy ja dobrze słyszałem, że komisja nie przedstawiła do tej pory zarzutów szeregowcowi?! – To pan miał taki obowiązek, ale pana nie było – odpowiedział nerwowo pułkownik, przeklinając w duchu chorążego. Miał tej bazy powyżej dziurek w nosie. – Skoro pana nie było, nie chcieliśmy tracić niepotrzebnie czasu. – Chce pan powiedzieć, że prowadził pan posiedzenie komisji bez przedstawienia zarzutów szeregowemu? – powtórzył P_E, nie mogąc wyjść ze zdziwienia. – Przecież to wbrew regulaminowi i sztuce prawnej! – To była taka luźna rozmowa – pośpieszył z wyjaśnieniem kapitan, co spowodowało kolejne zdziwienie P_E. – Chcieliśmy to załatwić polubownie.

234


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Proszę mi wybaczyć, ale od jakiego momentu prowadzone jest protokołowanie posiedzenia komisji? – zainteresował się P_E, wstając i podchodząc do protokolanta. – Bo według regulaminu, gdy protokolant zaczyna swoją pracę, posiedzenie jest oficjalne i nie może być zawieszane. – Od samego początku, panie chorąży – kapral protokolant przekazał efekty swojej pracy P_E i ze skrywanym zadowoleniem przyglądał się, jakie to spowodowało zamieszanie w gronie komisji. – Zgodnie z rozkazem pana pułkownika zapisuję każde słowo od momentu pojawienia się na sali szeregowca Leńczyka. – Panie przewodniczący, zgodnie z regulaminem, proszę o kilka minut czasu na zapoznanie się ze stenogramem posiedzenia. – Przecież pan wie, że nie mogę tego panu odmówić! – stwierdził wściekle pułkownik i sięgnął po paczkę papierosów. – Ale uważam, że niepotrzebnie tracimy czas. Wszyscy wiemy, o co jest oskarżony szeregowy Leńczyk. – Ja nie wiem! – zaprzeczył Leńczyk i po raz pierwszy uśmiechnął się do P_E. – Nikt mi tego nie chciał powiedzieć. – Szeregowy, nie róbcie z siebie idioty! – pułkownik wściekle zdusił papierosa w popielniczce. – Przecież wszyscy wiedzą! – Pan też, panie pułkowniku? – zainteresował się P_E, podnosząc wzrok znad kartek papieru. – Może mi pan przybliżyć sprawę? – Robi pan z siebie idiotę, chorąży. Ma pan w ręku wszystkie dokumenty! – wrzasnął pułkownik. – Proszę sobie przeczytać! – Panie pułkowniku – P_E nie tracił spokoju. – Może jestem ślepy, ale nie widzę żadnych dokumentów. Widzę pismo z naszej bazy, które informuje, że szeregowy Leńczyk popełnił nieumyślne wykroczenie służbowe... i dopisek długopisem, że być może naruszył artykuł sześćset czterdziesty siódmy WKK... Być może! – zaznaczył głośno. – Nie widzę opisu popełnionego przestępstwa, a przecież to jest podstawa do zwołania komisji. Powiem panu prywatnie, że takiego opisu nie było od początku tej sprawy. Dlatego jestem ciekawy, czy pan zna problem konfliktu... – No, wiecie... – pułkownik spojrzał na podpułkownika Jagodę, następnie na kapitana i po chwili namysłu rozłożył bezradnie dłonie. Doszedł do wniosku, że to może być ze strony chorążego nowa sztuczka i postanowił, że tym razem nie da się w nią wpakować. – Znam zarysy sprawy, ale dokładnie to może powie o nich mój zastępca – wskazał na podpułkownika. – Ja jestem spoza waszej bazy i mogę coś przeoczyć, a on na pewno wie dokładnie, o co został oskarżony szeregowy. – Ja tam nic nie wiem – odezwał się podpułkownik, sięgając po kolejnego papierosa. – Nie mam czasu na głupoty, zajmuję się planowaniem i logistyką, ktoś musi to wszystko trzymać w garści. Zostałem do komisji przydzielony decyzją przewodniczącego – wskazał na pułkownika – wbrew swojej woli i tracę tu tylko swój cenny czas. Miałem tu spełnić rolę obiektywnego sędziego, który może mieć nowe spojrzenie na problem, ale do tej pory komisja nie zdążyła jeszcze dojść do meritum sprawy. Od początku twierdziłem, że najpierw trzeba oskarżonemu 235


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przedstawić zarzuty, ale to obowiązek przewodniczącego – zaciągnął się papierosem, unikając wściekłego spojrzenia pułkownika. – To on tu rządzi, jak nam powiedział. – Przecież jak wszedłem, to pan pułkownik proponował coś oskarżonemu – zauważył nieśmiało P_E, zerkając na zdenerwowanego przewodniczącego. – To by znaczyło, że doszliście do jakiegoś ustalenia. Czy się mylę, panie podpułkowniku Jagoda? – Nie – przyznał niechętnie podpułkownik. – Sam byłem tym zdziwiony, ale to nie ja jestem przewodniczącym komisji i nie muszę znać się na prawie tak dobrze, jak pracownik DSWMS – bez skrupułów wskazał na pułkownika, który zgromił go spojrzeniem i obiecał w duchu wyrównanie rachunków w przyszłości. – To jego działka, ja tu jestem tylko na przystawkę. – To może pan kapitan wie, o co chodzi z tym oskarżeniem? – P_E zwrócił się w stronę kapitana Kwidzyńskiego, który niecierpliwie kręcił się w swoim fotelu. – Był pan świadkiem tego zdarzenia? – Oczywiście, że wiem. Wszyscy w bazie opowiadają, że... – Przepraszam, kapitanie – wszedł mu w słowo chorąży P_E. – Pan chyba nie zrozumiał pytania. Czy pan wie, o co jest oskarżany szeregowiec i czy był pan świadkiem tego mitycznego wydarzenia? – Oczywiście, że nie, ale wszyscy mówią... – Przepraszam, kapitanie – po raz kolejny P_E nie pozwolił skończyć kapitanowi Kwidzyńskiemu. – Czyli pańska wiedza oparta jest na tym, co mówią inni. I uważa pan, że można to traktować, jako dowód w sprawie? – Oczywiście, że tak! – potwierdził zdenerwowany kapitan i postanowił, że tym razem nie pozwoli, aby P_E przerwał mu w połowie. – Skoro wszyscy tak mówią, to musi być prawda! Szeregowy przemycił na teren bazy IED i spowodował zagrożenie... – Widział to pan, prawda? – przerwał mu P_E, oddając kartki kapralowi. – Czy się mylę? – Osobiście nie, ale wszyscy... – Wszyscy to nikt konkretny – przerwał mu P_E, odchodząc od stołu. – Ale skoro pan twierdzi, kapitanie, że jeśli wszyscy coś mówią, to musi być prawda, to jak mam rozumieć taką sytuację? Oczywiście teoretyczną – zastrzegł od razu. – Wszyscy w bazie twierdzą, że pan łamie rozkaz o nie spożywaniu alkoholu na terenie bazy. To jest prawda, czy pomówienie? – Wypraszam sobie te insynuacje! – zdenerwował się kapitan, a u podpułkownika wywołało to tylko uśmiech na twarzy i skinięcie głową z uznaniem dla P_E. – Od razu powiedziałem, że to rozważanie teoretyczne. Prawda, panie pułkowniku? Chciał nie chciał, przewodniczący musiał przyznać mu rację skinięciem głowy. – A więc to prawda czy pomówienie? 236


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Oczywiście, że pomówienie! – To proszę mi wytłumaczyć, czym się różni jeden przypadek od drugiego. Wszyscy mówią, a my mamy wierzyć w jednym przypadku, a w drugim negować? Dlaczego? – Trzeba to udowodnić i znaleźć świadka, wtedy nie będzie żadnych wątpliwości – kapitan patrzył z uśmiechem na porucznika Rutkowskiego, pewny, że tym razem złapał P_E za rękę. – I my mamy takiego świadka w tym pokoju. Porucznik Rutkowski, jego dowódca, może to potwierdzić! – Jest mały kłopot, panie kapitanie – P_E nawet się nie zmieszał, usiadł na swoim krześle i nadal się uśmiechał do komisji. – Pan porucznik występuje tutaj jako obrońca a w związku z powyższym, zgodnie z regulaminem, nie może odpowiadać jako świadek, a już szczególnie oskarżenia. Ktoś tu czegoś nie dopilnował. – Ale jako oficer musi udzielić prawdziwych wyjaśnień – upierał się pułkownik. – Owszem, ale co może nam powiedzieć? – zastanawiał się głośno P_E. – Że ktoś postawił totem przed pomieszczeniem, które zajmował jego oddział. Że sam wydał rozkaz swoim podwładnym, że muszą totem wymyślić i wyznaczył bardzo krótki termin realizacji, po czym przestał się tym interesować. To każe nam się zastanowić, czy część winy nie spada bezpośrednio na niego... Porucznik Rutkowski spojrzał na niego z nieukrywanym przerażeniem. Sam do tej chwili nawet się nie zastanawiał nad takim aspektem sprawy i nagle uświadomił sobie, że to może źle wpłynąć na jego dalszą karierę wojskową. To go zaniepokoiło. – Pomińmy tę okoliczność, poza faktem, że porucznik nie był obecny podczas stawiania totemu czy jak to chcemy nazwać, więc nie widział, kto tak naprawdę go postawił – ciągnął P_E. – W tym momencie, jako świadek nie może nam niczego wyjaśnić, poza opisem, jak totem wyglądał. Ważne jest, że winę wziął na siebie szeregowy Leńczyk, ale tak naprawdę nie wiadomo, kto go tam postawił. Może być tak, że komisja go ukarze, choć będzie niewinny. Zastanawiam się, czy rzeczywiście jest sens strzelać do wróbla z armaty. – Co chce pan przez to powiedzieć, chorąży? – spytał podpułkownik, który od co najmniej pół godziny żałował, że sprawa nabrała takiego kształtu. – Ma pan jakąś propozycję? – Uważam, że ktoś nadużył swoich uprawnień, bo cała sprawa od początku powinna być rozpatrywana wyłącznie jako wykroczenie, a nie przestępstwo. Gdyby ktoś nie zamieścił swojej... hmmm... głupiej uwagi o przekroczeniu artykułu sześćset czterdziestego siódmego WKK, nie znając dokładnie okoliczności, nie byłoby całej sprawy. – Chce pan powiedzieć, panie chorąży, że notatka była idiotyczna? – spytał kapitan Kwidzyński, po którym trudno było się spodziewać czegoś innego. – Ale ją podpisał... – zamilkł skarcony wzrokiem przez podpułkownika Jagodę. Podpułkownik na wszelki wypadek wolał się nie przyznawać, kto jest autorem odręcznej notatki, choć zdawał sobie sprawę, że P_E dobrze wie, czyj podpis pod nią 237


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

figuruje. Hołdował zasadzie, że lepiej siedzieć cicho, niż wychylać się bez sensu, a ponieważ P_E nie wymienił go imiennie, to nie ma powodu, aby bronić swojej decyzji. – Nigdy nie oceniam uwag oficerów wyższego stopnia, jako idiotycznych – oznajmił P_E, powoli artykułując poszczególne słowa. – Nie pozwala mi na to regulamin ani moje przekonanie, że każdy z nas chce jak najlepiej odbyć swoją służbę. Nie wiem, dlaczego ktoś podjął taką decyzję, być może został wprowadzony w błąd, albo nie przeczytał dokładnie tego, co podpisywał. Nie wiem i nie mam zamiaru tego drążyć. Teraz musimy wspólnie znaleźć wyjście z tej głupiej sytuacji. Dla mnie sprawa jest prosta. To tylko wykroczenie i nie podlega służbom DSWMS. – Reasumując, chce pan powiedzieć, że niepotrzebnie przyjechał do nas pułkownik Batura? – Podpułkownik czuł się zobowiązany poprzeć wywód P_E. Zresztą wcale mu ten zarozumiały pułkownik z DSWMS nie przypadł do gustu, więc tym mniejsze miał opory. Co innego, jeśli chodzi o postępowanie kapitana, z nim obiecał sobie odpowiednio porozmawiać. – Jakie pan widzi wyjście z tej niezręcznej sytuacji? – Nie wiem, czy pan przewodniczący się zgodzi... – P_E przyglądał się pułkownikowi, któremu nie podobało się, że jakiś zwykły krawężnik z MP próbował go naprostować i nie ukrywał swojej rezerwy wobec jego inicjatywy – ale mam pewne sugestie, jak można to zakończyć. – No, słuchamy, słuchamy – pułkownik postanowił się odezwać. – Jakie to mądre sugestie ma dla nas pan chorąży – nie potrafił pohamować złośliwości. – Panie pułkowniku, mogę je zachować dla siebie, jeśli pan tego chce – odpowiedział P_E, obiecując sobie, że nie da się sprowokować. – Ale zgłoszę się na obrońcę szeregowego i przedstawię uchybienia proceduralne, do jakich podczas komisji doszło i gwarantuję panu, że pana przełożony nie będzie zadowolony z efektów pańskiej pracy. – Aby być obrońcą, trzeba mieć wykształcenie prawnicze – zauważył pułkownik. – P_E jest majorem służby czynnej i ma skończone studia prawnicze – poinformował go z satysfakcją podpułkownik Jagoda, pochylając się nad jego uchem. – Już dawno byłby równy stopniem z panem, ale jest pryncypialny i nie uznaje układów, dzięki temu parę razy spadł z list do awansu. – Wcale nie chciałem pana urazić, panie majorze – pułkownik szybko wycofał się ze swojej wyniosłej postawy. To była jedna z jego zalet, jeśli chodzi o rozpoznawanie godnych siebie przeciwników, a nie miał zamiaru walczyć z kimś, kto mógłby z nim walczyć jak równy z równym. – Jeśli tak to pan odczuł, to bardzo pana przepraszam. – Na misji jestem w stopniu starszego chorążego i proszę tak się do mnie zwracać – powiedział z naciskiem P_E. – Regulaminowo...

238


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Oczywiście, panie starszy chorąży – pośpieszył z zapewnieniem pułkownik. – To co pan proponuje? – spytał przymilnie, uśmiechając się do niego. – Uważam, że najlepszym wyjściem będzie stwierdzenie, że sprawa szeregowego Leńczyka nie kwalifikuje się do postawienia mu zarzutów popełnienia przestępstwa w oparciu o artykuł sześćset czterdziesty siódmy wojskowego kodeksu karnego, a nosi wyłącznie znamiona wykroczenia. – Wtedy karę ustala dowódca oddziału – wtrącił domyślnie przewodniczący. – Czy to nie za mało? – kapitan Kwidzyński miał wątpliwości. – Może jednak komisja ukarze go jakoś? Na przykład zakazem opuszczania obozu do końca misji. – zaproponował niespodziewanie. – To byłaby nagroda, panie kapitanie – zwrócił uwagę P_E. – Na wieść o takiej karze, jutro co drugi żołnierz z oddziałów patrolujących przytarga do bazy IED i będzie się domagał, aby ukarać go w identyczny sposób. Mamy dość żołnierzy w logistyce, nam są potrzebni ludzie do pracy poza bazą! – Czasami się zastanawiam, jakim cudem dostał pan awans na kapitana – zauważył cierpko podpułkownik, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Bo chyba nie z powodu swojej wiedzy? A może chce pan sprawdzić, jak się żyje poza granicą obozu? P_E, nie potrzebujecie jakiegoś niezbyt rozgarniętego kapitana do konwojowania transportów? P_E pominął milczeniem propozycję podpułkownika, choć gdyby miał jakiś wpływ, to najchętniej obu odesłałby do kraju i od ręki przeniósł do rezerwy: – Jeśli komisja ukarze szeregowego Leńczyka, to będzie musiał zostać jakiś ślad z posiedzenia. Wtedy, gdy szeregowy odwoła się od kary, cała sprawa ponownie nabierze życia. Wówczas światło dzienne mogą ujrzeć rzeczy i protokoły, których lepiej, żeby nikt postronny nie poznał. Chociażby stenogram z obrad komisji. – Przecież szeregowy przywiózł na teren bazy IED – upierał się kapitan udając, że nie dostrzega spojrzeń pozostałych członków komisji. – Jego koledzy mogą to potwierdzić.... – Jego koledzy są w tej chwili na akcji – P_E podniósł wymownie oczy do góry, aby określić, co myśli o kapitanie: – Otrzymaliśmy informację, że terroryści planują atak moździerzowy na naszą bazę i nikt nie będzie ich specjalnie ściągał. Gdyby się pan upierał i zyskał poparcie innych członków komisji, to pan przewodniczący musiałby zostać u nas dłużej niż planował i niepotrzebnie narażałby się na niebezpieczeństwo. Sam pan rozumie, kapitanie, jakie zamieszanie by zapanowało, gdyby wyższy oficer DSWMS został ranny na terenie bazy. Albo gdyby zdarzyło się coś jeszcze gorszego – zaznaczył dobitnie, zerkając wymownie na zegarek. – Za pół godziny odjeżdża ostatni transport do Bagdadu, którym pan pułkownik mógłby się zabrać. Następny odjedzie jutro, więc nie mamy zbyt dużo czasu. – Zauważył błysk w oku pułkownika i wiedział już, że dobrze trafił. Wyżsi oficerowie nie przywykli ryzykować bez sensu, dla samej idei. – Zresztą inna decyzja komisji oznacza postawienie szeregowego przed sądem, a wtedy będą potrzebne dowody, których nie 239


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mamy. Totem został zniszczony przez saperów, nie spisano nazwisk świadków, więc tak naprawdę nie mamy nic... A protokół z dzisiejszego posiedzenia komisji będzie odczytany na korzyść szeregowca... – Ja jednak uważam... – kapitan miał wątpliwości. Pułkownik przypomniał mu jednak, kto ma wyższą rangę i tu rządzi: – Kapitanie, przestańcie błaznować! Propozycja pana chorążego jest słuszna i powinniśmy ją zaakceptować, a pan nie ma tu nic do gadania. – Chciałbym przypomnieć, że członek komisji ma prawo do własnych... – Kapitanie, czy naprawdę jesteś taki głupi, czy tylko nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? – spytał zniecierpliwiony podpułkownik, przeklinając go w duchu. – Powiem tak prosto, że bardziej już nie można. Stulcie pysk i siedźcie cicho! Zrozumiano? – Tak jest, ale... – Kurwa twoja mać! – podpułkownik Jagoda nie wytrzymał. – Zamknij natychmiast pysk albo od jutra będziesz zapierdalał na konwojach! – Panowie, spokojnie – mitygował wszystkich przewodniczący. – Komisja już podjęła decyzję i uważam sprawę za zakończoną. Zwrócił się w stronę protokolanta: – Proszę przygotować protokół końcowy o następującej treści... – spojrzał zachęcająco w stronę P_E, który podpowiedział: – Komisja w składzie... Proszę tu podać stopnie, nazwiska i stanowiska służbowe członków komisji... Informuje, że sprawa szeregowego Leńczyka nie kwalifikuje się do postawienia zarzutów popełnienia przestępstwa w oparciu o artykuł sześćset czterdziesty siódmy wojskowego kodeksu karnego, a nosi znamiona wykroczenia... Szeregowy powinien być ukarany przez dowódcę oddziału, któremu bezpośrednio podlega. – Myślę, że starczy – odezwał się pułkownik, wstając z fotela i podchodząc z wyciągniętą dłonią do P_E. – Nie ma co się rozpisywać, panie majorze. Przepraszam, panie chorąży. Chcę podziękować za pomoc. A tak między nami, czy kaseta i protokół z tego posiedzenia zostaną zniszczone? – spytał z niepokojem w głosie. – Oczywiście, panie pułkowniku – zapewnił P_E. – Skoro protokół nie przewiduje dalszej sprawy, to wszystko zostaje na poziomie wykroczenia, a w takim przypadku nie ma powodu magazynować zbędne papiery. Prawda, kapralu? – zwrócił się do kaprala, który kończył druk oświadczenia, korzystając z laptopa i drukarki. – Trzeba podpisać i uznaję sprawę za załatwioną. – Tak jest – zapewnił odruchowo kapral, nie wnikając, o co pyta P_E. Zresztą o cokolwiek pytałby starszy chorąży, to on nie widział problemów w tym, aby to wykonać. P_E znany był z tego, że nigdy nie prosił dwa razy. – Panie chorąży – zwrócił mu uwagę kapitan Kwidzyński, zdenerwowany, że jak zwykle nie dodał stosownego stopnia swego rozmówcy. 240


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Wal się – mruknął do siebie kapral, zajmując się stosownym oświadczeniem komisji. – Proszę tu podpisać – wskazał miejsce kapitanowi. – Panie kapitanie – dodał za niego kapitan. – Nawet jak mamroczecie, musicie dodawać „panie kapitanie”! – Co tam mamroczesz? – spytał podpułkownik Jagoda podchodząc do stołu, aby złożyć swój podpis pod sprawą, której najpierw nadał tok, a teraz ją kończył. – Nic – zapewnił głośno kapitan. – Panie pułkowniku – zwrócił mu uwagę kapral, mamrocząc pod nosem. Kapitan chciał zganić go wzrokiem, ale kapral był pochłonięty wskazywaniem, gdzie członkowie komisji powinni złożyć podpis. Kapitan zdał sobie sprawę, że nic tu nie osiągnie i podszedł do przewodniczącego, który w geście zrozumienia dla zwykłych mas żołnierskich zmierzał w kierunku szeregowca Leńczyka. – No, szeregowy! – patrzył na niego z wyczekiwaniem, choć nie miał zamiaru uścisnąć mu dłoni, chciał odpowiednio zmotywować go do dalszej służby. – Tym razem wam się upiekło, ale uważajcie, następnym razem nie będziemy już tacy pobłażliwi. Potraktujcie to jako ostrzeżenie i dobrze wykonujcie swoje zadania. My, oficerowie, dbamy o was jak tylko możemy, a wy często robicie nam wbrew. Tak nie może być, musicie się bardziej starać i wtedy czeka nas, to znaczy was, też – poprawił się natychmiast – nagroda, medale, wyróżnienia. Jest o co się starać, choć nasza służba jest niebezpieczna. Rozumiecie to, prawda? – Tak jest – szeregowy Leńczyk nie za bardzo wiedział, czego od niego chce pułkownik, ale to nie było warte zastanawiania się. – Panie pułkowniku – podpowiedział mu kapitan Kwidzyński, który właśnie stanął obok niego. – Znowu zapomnieliście. – skarcił go. – Panie pułkowniku – powtórzył jak echo Leńczyk. – Przestańcie z tym panem pułkownikiem – wyrwało się pułkownikowi. – Tak jest. – Panie pułkowniku – przypomniał mu kapitan. – Dodawajcie „panie pułkowniku”! – O kurwa! – wyrwało się pułkownikowi, gdy spojrzał na ścianę za stołem komisji, której przewodniczył. – Co to za burdel?! – wskazał palcem przed siebie. – Dlaczego w tym pomieszczeniu nie wisi na ścianie krzyż?! – Krzyż? – zdziwił się P_E, patrząc na niego zaskoczony. – Chciał pan powiedzieć godło państwowe. Orzeł i flaga... – podpowiedział. – To też! – denerwował się pułkownik, że przerywają mu w pół słowa. – Ale nie ma krzyża. Przecież ta sala nie spełnia wymogów regulaminowych. – Bez godła rzeczywiście mógłby się ktoś przyczepić – potwierdził P_E. – Ale krzyż! – upierał się przy swoim pułkownik. – Jak to się mogło stać?! – Kapitan przejdzie się do jakiegoś magazynu i zaraz coś przyniesie. Z tego co wiem, to ksiądz kapelan wyjechał do Babilonu, zresztą nie pozwoli zdjąć krzyża ze ściany kaplicy, więc trzeba szukać w magazynie – uspokajał P_E, uśmiechając się. – 241


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tylko nie wiem, czy będzie właściwy, bo nikt go nie poświęcił. No ale... To co? Zaczynamy wszystko od początku? – upewnił się i od razu dodał: – Ale wtedy nie ma szansy, żeby pan zdążył na ostatni konwój do Bagdadu. – Panie pułkowniku – podpowiedział mu cicho kapitan Kwidzyński. – Znowu zapominacie o stopniu pana przewodniczącego. – Darujmy sobie, mam już dość tej waszej bazy...– stwierdził z rezygnacją pułkownik zastawiając się, jakim cudem nie zauważył braku krzyża od pierwszej chwili. I czy ma to zaliczyć jako grzech – wart spowiedzi – czy tylko, jako przeoczenie w sytuacji wojennej, w jakiej niewątpliwie się znalazł. Najważniejsze było znowu znaleźć się u siebie w ambasadzie i tam przemyśleć sprawy, które pozwolą mu udowodnić przełożonym swoje poświęcenie służbie. Kwadrans później wszystko już było zakończone. Szeregowy Leńczyk podszedł do chorążego, który jako ostatni opuszczał kontener i stanął przed nim na baczność. – Czego? – spytał P_E marszcząc brwi. – Znowu coś spieprzyliście? – Chciałem podziękować, panie chorąży – powiedział z drżeniem w głosie Leńczyk. – Gdyby nie pan, to jak nic wsadziliby mnie do aresztu, a może i gorzej. – To nie mnie dziękuj, tylko tym panom – odpowiedział po chwili ciszy P_E. – Gdyby nie szli na skróty i przestrzegali regulaminu, nie zrobiłbym nic, żeby wyciągnąć cię z tego bajzlu, w jaki sam się wpakowałeś. Ale jestem profesjonalistą, a oni popełnili tyle błędów i złamali tyle punktów regulaminu, że nie mogłem postąpić inaczej. Wiedz, że uważam cię za winnego wszystkich spraw, o jakie byłeś oskarżony, ale oni chcieli zrobić to samo, ale bez poszanowania przepisów. Więc musiałem ich bronić, a przez to także takiego gnojka jak ty i nie jestem z tego powodu dumny. A teraz zasuwaj do swojego oddziału, bo przywalę ci pałą przez dupę. Spierdalaj – dodał o wiele ciszej, obserwując jak odchodzi.

242


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

243


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Joanna Łukowska: Państwo Tamickie. Rozdział pierwszy, czyli małżeństwo z rozsądku – Musicie się pobrać. Im szybciej, tym lepiej – ni z gruszki, ni z pietruszki to zdumiewające oświadczenia popłynęło z ust Grażyny Strzelskiej; twarz pani Grażyny zdradzała tyle emocji co kamień, ton jej głosu sugerował, że mówi o pogodzie, a zaskakujące słowa skierowała do swojej córki i jej chłopaka. Joanna i Maciej pomyśleli wówczas dokładnie o tym samym. Często im się to zdarzało, taka wspólnota myśli i skojarzeń – było to równie zaskakujące, co fascynujące; w każdym razie oszczędzali na słowach. Teraz też wymienili jedynie wiele mówiące spojrzenia. Jego, lekko spłoszone, pytało: „Naprawdę... m u s i m y ?”. Jej spoczęło na nim z pewnym pobłażaniem i uspokajająco odpowiedziało: „Nie, wedle moich informacji, nie”. Chłopak odetchnął z ulgą. Za wcześnie. Spektakl zdumiewających oświadczeń trwał dalej. – Zresztą – kontynuowała pani Grażyna, nie zmieniając tonu – my też musimy się pobrać. Nawet jeszcze szybciej. Teraz nawet Joanna, którą własna matka nazywała „zimną, nieczułą istotą”, wyglądała na z lekka wstrząśniętą. Mówiąc „my”, pani Grażyna – wdowa od pięciu lat – miała na myśli siebie i Remigiusza Grzelaka, postawnego lekarza dermatologa, z którym spotykała się od roku. Nie żeby dorosła córka miała coś przeciwko raczkującemu rodzeństwu albo macierzyństwu po czterdziestce, ale małe dzieci są jednak dość męczące, a pani Grażyna – pracownik naukowy i wykładowca na Akademii Ekonomicznej – była osobą bardzo zajętą. Gdy Joanna już się pogodziła z myślą, że za jednym zamachem zostanie obdarowana nowym tatusiem i nieletnim rodzeństwem, pani Grażyna wyskoczyła z kolejną rewelacją. – Jest szansa na mieszkanie dla was! Młodych jakby ktoś ukłuł szpilką. – Co?! Ale jak...? Kiedy, kto...? – Remigiusz ma książeczkę mieszkaniową. Jeżeli uzupełni wkład, to przydział mógłby być na dniach. Ale żeby przepisać członkostwo na Aśkę, ona musi być jego rodziną. Dlatego najpierw musimy się pobrać my z Remigiuszem, potem wy, żeby dostać przydział na M-3, bo jako osobie samotnej Asi przysługiwałaby tylko kawalerka. Jeszcze nie wiemy, czy Remigiusz przypadkiem nie będzie cię musiał, córcia, adoptować i czy wy nie będziecie się musieli szybko starać o potomka, żeby dostać większy metraż, ale to już szczegóły techniczne...

244


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mgła niezrozumienia wreszcie się rozwiała! W roku 1987 nikt się nie dziwił skomplikowanym zabiegom, jakie trzeba było przeprowadzać, ani konszachtom, w jakie trzeba było wchodzić, żeby dostać mieszkanie. Joannie i Maciejowi nawet w głowie nie postało protestować przeciwko szybkim zaręczynom i rychłemu małżeństwu. W końcu znali się od ponad czterech lat i kiedyś (w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości) zamierzali się pobrać. Teraz ta przyszłość, za sprawą książeczki mieszkaniowej Remigiusza, sama się określiła. Zaś mieszkanie jest tak samo dobrym powodem do ożenku jak każdy inny, a nawet lepszym. Bo można żyć bez ślubu, ale bez mieszkania nie jest to już takie proste... Zima, łącznie z Gwiazdką i sylwestrem, upływała pod hasłem rozmów z „osobami, które coś mogą i wiedzą”, szykowania licznych dokumentów oraz zakrojonych na średnią skalę przygotowań do dwóch ślubów i jednego wesela. – Może pobierzemy się w tym samym dniu, co? Wtedy będziemy sobie mogli zrobić jedno wspólne wesele – wymyśliła na poczekaniu Joanna. – Nie, nie! – sprzeciwiła się natychmiast jej matka. – Ze względów taktycznych najpierw ja muszę wyjść za Remika, musi upłynąć trochę czasu, choćby ze trzy miesiące, potem dopiero ty wyjdziesz za Maciusia. Ponieważ forsy nie starczy na dwa wesela i wkład mieszkaniowy, dlatego – zadecydowała pani Grażyna – wy je będziecie mieli. Wam się należy, jesteście młodzi i po raz pierwszy bierzecie ślub, hm... mam też nadzieję, że po raz ostatni, a my z Remikiem... to recydywa, zadowolimy się więc kameralnym przyjątkiem. Tak też zrobili. Pani Grażyna zyskała nowego męża, nowe nazwisko – Grzelak, a do domu na Lecha, do domu kobiet, wprowadził się mężczyzna. Wspólne pożycie okazało się trudną próbą. Remigiusz Grzelak cierpiał bowiem na nieuleczalną pedanterię, co chorobliwą bałaganiarę Joannę doprowadzało do szału. Pani Grażyna zaś miotała się między mężem a córką, łagodząc awantury i starając się nie dopuścić do zbrodni w afekcie. Jak w ten kocioł wkraczał jeszcze Maciej ze swoją skłonnością do nabijania się ze wszystkiego, to tylko się powiesić albo... wyprowadzić. Działania na froncie robót mieszkaniowych ruszyły z kopyta. Wkład został uzupełniony, wstępna lokalizacja zlokalizowana na osiedlu ZMP, książeczka mieszkaniowa przepisana. Na szczęście nikt nikogo nie musiał „ucórczać”, gdyż wedle prawa dwudziestoletni obywatel jest za stary i nie nadaje się do adopcji. Pozostawała kwestia metrażu. Żeby dostać M-3 Joanna Strzelska musiała mieć męża. Żeby dostać M-4 Joanna Strzelska musiałaby się wykazać dwójką dzieci; jedno ewentualnie dałoby się załatwić, ale takie rozwiązanie zdecydowanie nie satysfakcjonowało Spółdzielni. Ponieważ o bliźniaki nie jest tak łatwo jak o męża, Joanna i Maciej z bólem serca w ogóle zrezygnowali ze starań w tym względzie, zgodnie oświadczając, że nie są chytrzy i zadowolą się M-3. Lepszy rydz niż nic. 245


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Poza tym, żeby tak znowu rwali się do rodzicielstwa, i to jeszcze przed ślubem, też nie można powiedzieć. Piękny, sierpniowy poranek. Chmurki jak śnieżnobiałe baranki, ożywczy zefirek pląsa wśród liści, słoneczko promienieje całą gębą, jakby wiedziało, że dzisiaj jest Wielki Dzień! Krótko mówiąc, pogoda dopisała, podobnie jak humor pewnej pannie młodej. Od samego rana Asieńka była radosna niczym skowronek. Biegając po domu i szykując się do zamęścia, śpiewała na cały głos: „Jak dobrze wstać skoro świt, jutrzenki blask duszkiem pić...”, i ulubiona fraza: „Dzisiaaaaaaj odnajdę, odnajdę siebie samą, dzisiaaaaaaj na pewno, na pewno wyjdę za mąż... hi, hi!”, którą to frazą drażniła swoją zalataną matkę. O wpół do dziesiątej zjawił się oblubieniec i zaraz zamknął się w łazience. Zamierzał nacieszyć się tym przybytkiem zawczasu. Blady i spocony nieustannie zastanawiał się, czy w Urzędzie na pewno jest ubikacja oraz jak to zrobić, żeby sobie nie narobić wstydu na tych wszystkich dywanach i marmurach, przed tymi wszystkimi ludźmi. Maciuś autentycznie cierpiał; cierpiał na ból istnienia i rozstrój żołądka. Leciało z niego górą i dołem. Krótko mówiąc, miał stracha, że hej! Gdy o dziesiątej pojawił się Andrzej Mazur, świadek oraz przyjaciel, wystarczyło, że usłyszał żałosne odgłosy, dobiegające z łazienki, by jego też zaczęło ściskać w dołku. – Maciej, wyłaź stamtąd, cholera! – wrzasnął, waląc pięścią w drzwi wucetu. – Co ty jesteś, facet czy gumka od majtek?! – Jeżeli chciał w ten sposób wejść cierpiącemu na ambicję, to chybił. Kompletnie. – Gumka... dzisiaj zdecydowanie gumka... – dobiegł słabiutki jęk z okolic sedesu. – Maciusiu, Maciusiu! – zaświergotała okrutna narzeczona. – Dzisiaj nasz ślub, czyżbyś zapomniał? Wyjdź stamtąd, kochanie, goście już się zbierają, już czekają... Przecież nie dam rady wyjść za ciebie, kiedy ty siedzisz tu, a ja będę tam, z urzędnikiem, twoją mamą, tatą, ciociami... hi, hi! – O, Jezu, zaraz się... Umieram! – Aśka, wynoś mi się stąd! Nie denerwuj Maciusia! Ja mu pomogę, biedakowi... – włączyła się do akcji niezawodna pani Grażyna. – Już nastawiłam wodę, zaparzę ci ziółka. Zobaczysz, jak wypijesz, to ci zaraz przyjdzie – zapewniała przez drzwi. – Tak, tak – dorzuciła swoje podstępne trzy grosze oblubienica – zaraz ci przejdzie wszystko, na amen, nawet ochota do życia. Ja ci radzę, Maciej, ty lepiej nie pij tych ziółek! Chciałabym choć parę dni nacieszyć się stanem małżeńskim. – Aśka, ostrzegam cię, ty się natychmiast uspokój! – próbowała okiełznać swą niesforną córkę pani Grażyna.

246


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Co tu się dzieje? – dobiegło tubalne pytanie od strony drzwi wejściowych. Doktor Grzelak właśnie wrócił z kwiaciarni; wściekły, bo bukiety jeszcze nie były gotowe. – No co tu się, u diabła, dzieje?! – Remigiuszu, ratuj! – Pani Grażyna rzuciła się w objęcia męża. – Maciuś zamknął się w kibelku – zameldowała – i nie chce wyjść, Aśka mu dokucza, a Andrzejkowi chyba też zaczyna się robić, hm, nieszczególnie. Remigiusz uratował sytuację. Kazał tłumowi się rozstąpić i przez szparę pod drzwiami wsunął do łazienki listek tabletek. – Co to było, co mu dałeś? – koniecznie chciała się dowiedzieć pani Grażyna. – Żeby mu nie zaszkodziło... – Nie zaszkodzi, nie zaszkodzi, w takiej sytuacji Oxazepam nikomu nie zaszkodzi... Po dziesięciu minutach Maciej Tamicki wychynął zza drzwi łazienki, pomachał ręką na dzień dobry i ostatecznie opuścił bezpieczne schronienie. – Witaj, kochanie, jak ślicznie wyglądasz – zagaił do narzeczonej. – Dobra, dobra, nie podlizuj się teraz – burknęły śliczności. – Zachowujesz się, jakby cię kto zmuszał do tego ślubu. Nie chcesz, to nie, wypchaj się! Jeszcze możesz zrezygnować. – Joanna wyglądała na obrażoną. – Cholera, przecież wiesz, że to nie moja wina! Wiesz, że jak się denerwuję, to momentalnie brzuch mnie boli i dostaję sraczki. – Nie tłumacz się przed nią. – Pani Grażyna ujęła zięcia pod rękę. – Jak się czujesz? Za parę minut wyjeżdżamy. – Jak...? – Maciej wsłuchał się w siebie. – Obleci. Tylko załatwmy to szybko, zanim te piguły przestaną działać. Dziewiętnastego sierpnia 1988 o godzinie jedenastej czterdzieści w Urzędzie Stanu Cywilnego na Starym Rynku, w obecności świadków oraz licznie zgromadzonej publiczności, Joanna Strzelska i Maciej Tamicki wstąpili w związek małżeński. Przy okazji dowiedzieli się, że stali się najmniejszą komórką społeczną, czyli rodziną. Być komórką fajna rzecz, zwłaszcza społeczną, ale Maciej miał pewne zastrzeżenia co do przystojnego mistrza ceremonii, który nieustannie mrugał, szczerzył zęby i wyraźnie podrywał Aśkę. No bezczelnie podrywał mu... żonę! Około godziny szesnastej Asia i Maciej zamienili się rolami. W domu rodzinnym pana młodego, na Świętego Rocha, przed lustrem w przedpokoju Maciej Tamicki zakładał muszkę. Uśmiechał się. Na ślub cywilny zużył cały zapas zdenerwowania i teraz nic go już nie ruszało. Ani kościelny za godzinę, ani pokpiwający starszy brat Przemysław, ani drzemiący w sypialni ojciec (bo go „kopyt” rozbolał), ani popłakująca po kątach matka. Ręce przestały mu się trząść, strach przestał wiązać supły na przełyku, a żołądek uspokoił się wreszcie na tyle, że łaskawie pozwolił mu zjeść kromkę chleba.

247


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej zapiął guziczek czarnej muszki, poprawił rogi kołnierzyka-stójki, odstąpił krok, wziął z rąk pochlipującej rodzicielki marynarkę. Na koniec przeczesał palcami średniego jeżyka i założył okulary. – No, jestem gotowy. Możemy jechać z tym koksem. – Oj, synku, synku! – zaczęła zawodzić Barbara Tamicka, niczym nie ustępując zawodowej płaczce. – Porzucasz dom, odchodzisz, tracę cię! – Maman, co ty gadasz? – Przemek, obżerający się w najlepsze chlebem z kiełbasą, ujął się za młodszym bratem; żal mu się zrobiło Młodego, który zdążył już wyczerpać wszelkie rozsądne argumenty, a i tak nie przekonał ich matki, że dzisiaj odbywa się ślub, nie pogrzeb. – Czemu ryczysz? Przecież on się żeni, a nie idzie na wojnę. – Młody... – Maciej odrobinę zasępiony wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. – Powiedz, ale tak szczerze, czy ty nie uważasz, że ja wyglądam... dziecinnie, jakbym szedł do Pierwszej Komunii? – Dokładnie, Młody, tak uważam, jeżeli już szczerze sobie rozmawiamy. – No właśnie, żeni się! To jeszcze gorzej, niżby szedł na wojnę. Porzuca dom, tracę... – Trudno, nic nie poradzę, że w garniturze mi nie do twarzy. – Pan młody wzruszył ramionami. – Do Komunii czy do ślubu, jestem gotowy. – Ojejku jej! – Łzy jak groch płynęły po pyzatej twarzy pani Barbary. – Maman, na Boga, przestań! Młody niczego nie porzuca, zapewniam cię, że jeszcze tu wróci. – Choćby po rzeczy – mruknął Maciej, chowając chusteczkę do kieszeni spodni. W tym samym czasie w domu panny młodej na osiedlu Lecha Joanna Strzelska stała na środku dużego pokoju, a mama pomagała jej się ubrać w białą suknię. Asia obróciła się, przejrzała w lustrze, przeszła parę kroków, próbując, jak jej pójdzie z tym całym trenem, wróciła przed lustro i jęknęła. – Ohyda, wyglądam ohydnie... i rajstopy mi trzasły! – Ależ skąd, córuchno, ślicznie, wyglądasz prześlicznie, a rajstop kupiłam na zapas trzy pary – uspokoiła córkę przewidująca mama. – Teraz usiądź, upnę ci włosy. Upięła brązowe włosy, założyła wianek, przypięła spinkami welon. – Jakaś ty piękna... – Jezu, nie idę! – krzyknęła Joanna, prawie rozpłaszczając nos na powierzchni lustra. – Ja dzisiaj nigdzie nie idę! To nie mój dzień, wyglądam fatalnie! Te włosy, ten sterczący wianek... i zobacz! Prawe ucho mi odstaje. Koniec. Ślubu nie będzie! – Będzie, będzie – zapewnił wszystkich doktor Grzelak. – Wesele w Lizawce już się szykuje, wódka się chłodzi, bukiet dostarczony i zapłacony, suknia założona, wianek upięty, goście czekają. Jazda, panna, ale już! Jazda do kościoła i bez histerii, bo pacha zdejmę... I znowu Remigiusz Grzelak uratował sytuację. 248


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dziewiętnastego sierpnia o godzinie siedemnastej, w kościele pod wezwaniem Chrystusa Najwyższego Kapłana, Joanna Maria Strzelska i Maciej Jarosław Tamicki w obliczu Boga i przy wtórze rozpaczliwych szlochów Barbary Tamickiej zawarli święty i nierozerwalny związek małżeński. Trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy, głosem równym i dźwięcznym przyrzekli sobie miłość, wierność i że się nie opuszczą aż do śmierci. W głębi serca obiecali sobie również uczciwość, przyjaźń i że nigdy nie stracą poczucia humoru, które to cechy oboje stawiali ponad wszelkie bogactwa i zaszczyty tego świata. Maciej i Joanna stali się mężem i żoną. Jedynym zgrzytem w całym tym morzu szczęścia był fakt nieobecności na weselu kogokolwiek ze strony pana młodego. Poza bratem Macieja, który pojawił się mocno spóźniony i zły. Zwlekano już dość długo z rozpoczęciem świętowania, więc teraz z tym większą niecierpliwością oczekiwano relacji z tego, co się dzieje i właściwie dlaczego. Ale Przemysław nie chciał nic powiedzieć, zanim się przedtem nie napije wódki. Postawiono przed nim trzy pełne kieliszki i talerzyk z ogórkami. Patrzono w skupieniu, niemalże wstrzymując oddech, jak wychyla jeden kieliszek, drugi, zagryza ogórkiem, wypija trzeci, przekąsza dwoma ogórkami... Wreszcie Przemek otarł usta, uśmiechnął się przyjaźnie i oświadczył uspokajająco: – A teraz to na pewno wam nic nie powiem. I zabawa się zaczęła... Odpowiedni dokument czym prędzej dostarczono do Spółdzielni, która zaocznie przyznała już M-3 na podstawie papierka z Urzędu Stanu Cywilnego potwierdzającego, że związek ma zostać zawarty wtedy i wtedy. W podróż poślubną Państwo Młodzi wybrali się na cały jeden dzień do Warszawy, gdzie Maciej miał jakieś sprawy techniczne do załatwienia. Sprawy związane były z Radiem Studenckim Afera, w której Tamicki był redaktorem naczelnym, a że miały charakter techniczny, nie wzbudzały w nim wielkiego entuzjazmu. Postanowił jak najszybciej się z nimi uporać, zaś resztę upojnego dnia (byle do 16.20, żeby zdążyli na pociąg powrotny) poświęcić wyłącznie swojej małżonce. Chodzili po stolicy, oglądali wystawy, gwarne ulice i brudne domy. Współczuliby ludziom, którzy muszą tu mieszkać, gdyby o nich pomyśleli, ale w tym momencie nie obchodziła ich reszta społeczeństwa, zwłaszcza stołecznego. Było lato, piękna pogoda, a oni szli sobie wolno Nowym Światem, trzymając się za ręce i nie zważając na zabieganie, hałas i śmieci wokół... Na obiad wybrali się do restauracji chińskiej Szanghaj, gdzie po raz pierwszy w życiu jedli bambusa, wydając na niego porażającą sumę siedmiu tysięcy złotych!

249


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Po powrocie z podróży poślubnej małżonkowie o niczym innym nie marzyli, jak o miesiącu miodowym we własnym domu. Dlatego, by choć otrzeć się o to marzenie, pojechali na Żegrze, gdzie wiło się ich słodkie gniazdko. Niestety, sądząc z postępu prac budowlano-wykończeniowych, musieli pogodzić się z faktem, że na ten miesiąc miodowy przyjdzie im jeszcze ze dwa miesiące poczekać. Pomylili się o marne cztery miesiące (co wobec marazmu panującego wówczas w budownictwie mieszkaniowym było i tak tylko małym poślizgiem). Czekali pół roku, zanim wreszcie mogli się wprowadzić do upragnionego mieszkania. Co ciekawe, młodzi Tamiccy czekali na swój dom oddzielnie. Decyzję taką, nad podziw dojrzałą, podjęła Joanna. – Nie, Maciusiu, twoje układy z moją mamą są za dobre, by je głupio niszczyć przez jeden nieprzemyślany krok. Zbyt kocham was oboje i zbyt kocham siebie, by skazywać nas na mieszkanie razem pod jednym dachem. I to z Remigiuszem. A co do pomysłu, żebyśmy zamieszkali na Rocha, z twoimi rodzicami i z twoim bratem kawalerem, to wybacz, ale to jest pomysł do bani. Po miesiącu dowiedziałabym się o sobie takich rzeczy, o jakie w życiu bym siebie nie podejrzewała. Tak więc Maciej został u swojej mamy, a Joanna – u swojej. I znowu pani Grażyna miotała się między córką a mężem, łagodząc awantury i nie dopuszczając do zbrodni w afekcie. Blok na osiedlu ZMP rósł wolno, niespiesznie przybywało mu pięter... I wciąż nie można się było doliczyć tego dwunastego. Kiedy w listopadzie odbyło się pierwsze spotkanie z przyszłymi lokatorami, na Lecha panowała już atmosfera grożąca wyładowaniami, czy wręcz burzą z piorunami. Maciej i Joanna polecieli na „spęd mieszkańców” jak na skrzydłach. Zebrani – w wieku różnym, okutani w kurtki, boby i płaszcze – byli bardzo przejęci i onieśmieleni. Potraktowano ich jednak łaskawie; pożartowano, że wniosek o telefon to najlepiej składać zaraz po urodzeniu; ostrzeżono, by nie wykonywać żadnych poważnych prac wykończeniowych – żadnych płytek, kafelków, tapet, boazerii – zanim blok nie przestanie „pracować” i nie „osiądzie”, jak należy; co najważniejsze, nie obiecano niczego konkretnego, nie podano żadnego wiążącego terminu, choćby w przybliżeniu, kiedy to szesnastka zostanie oddana do użytku; rozstawano się więc z uczuciem niedosytu z jednej strony i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku nieinformowania o tym, co i tak zmieni się jeszcze dziesięć razy – z drugiej. Młodym, za każdym razem gdy przejeżdżali tramwajem przez pętlę na Żegrzu, z której doskonale widzieli swój blok – teraz już ze wszystkimi szesnastoma piętrami – wydłużały się miny, że nadal nie ma okien, a barierki na balkonach są tylko do połowy. Po Nowym Roku szesnastka nabrała rumieńców. Opleciono ją przewodami, ubrano w instalację gazową. Miała już okna i balkony. Działały windy. W lutym na 250


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

chybcika malowano sufity, kładziono wykładziny, instalowano wanny, sedesy i kuchenki. Na szesnastego lutego 1989 roku Joanna Tamicka dostała wezwanie. Miała wraz z mężem stawić się o jedenastej na osiedlu ZMP, w bloku numer dwa, na parterze, przy windach, po odbiór kluczy. Hurrraaa!!! Stawili się punktualnie, z mamą Grażynką i Remigiuszem. Joanna Tamicka, jako główny lokator, musiała podpisać protokół zdawczo-odbiorczy, zgadzając się tym samym, że: mieszkanie posiada dwa pokoje, korytarz, łazienkę, kuchnię, piwnicę i loggię; potwierdzając jednocześnie obecność: wanny, baterii przy wannie, umywalki z baterią, zlewozmywaka z baterią, miski ustępowej, sedesu, spłuczki z armaturą, ośmiu gniazdek wtyczkowych zwykłych, czterech gniazdek wtyczkowych z uziemieniem, trzech włączników zwykłych, trzech włączników seryjnych, jednego przycisku, jednego dzwonka elektrycznego, dwóch opraw z kulą mleczną, kuchenki czteropłomieniowej z piekarnikiem, czterech kompletów kaloryferów, drzwi płytowych pełnych, drzwi z małą szybą, trojga drzwi z dużą szybą, trzech par okien zespolonych z wietrznikiem; zgodnie przystając na płytki PCW w kuchni, lenteks w pokojach i na korytarzu, vinigum w łazience, farbę klejową na ścianach i sufitach, a lamperię (olejną) w kuchni i łazience; oraz z radością konstatując istnienie gniazda AZART, sznura R+TV i korytka do kwiatków. Podpisała bez czytania. I dostali klucze. Do pierwszego własnego, choć spółdzielczego mieszkania. Gdy tylko pracownik Administracji zniknął z horyzontu, a teściowa z teściem zajęli się oglądaniem i sprawdzaniem, czy wszystko działa, Maciej złapał żonę za rękę, tę z kluczem, i zaciągnął do łazienki. Miał tutaj schowany szampan radziecki, o pojemności 0,33 litra, zakręcany. Nonszalancko, jednym ruchem, pozbył się nakrętki, wypił spory łyk, wciągając w siebie połowę zawartości butelki i podał Asi ze słowami: – Twoje zdrowie, żono, i naszego nowego pięknego mieszkania z dwoma pokojami, kuchnią, lenteksem, gniazdkami i tak dalej. Joanna wzięła butelkę. Upiła równie potężny haust, dopijając szampana prawie do końca, i odpowiedziała: – Twoje zdrowie, mężu, i naszego nowego pięknego mieszkania z korytarzem, sznurem R+TV, sedesem i korytkiem do kwiatków. Potem się pocałowali. Zamierzali żyć długo i szczęśliwie. I wprowadzili się jeszcze tego samego dnia. Po tygodniu jeden z domokrążców, których dziesiątki kręcą się po świeżo oddanych do użytku budynkach, zapukał do pewnych drzwi... Otworzyła mu młoda dziewczyna w dżinsach i koszulce bawełnianej. 251


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Komiwojażer chrząknął i zapytał: – Czy jest ktoś starszy w domu? Joanna nie obraziła się. – Maciej, ktoś do ciebie! – zawołała męża. Wszak był od niej starszy o rok. – Słucham? – Młody mężczyzna, który się pojawił, acz miły i w okularach, nie wzbudził w domokrążcy należytego szacunku. – Ja... ten... – Sprzedawca się zmieszał. – Czy... no, czy z którymś z rodziców mógłbym rozmawiać? Tamiccy spojrzeli na siebie. Może istotnie wyglądali na rodzeństwo. Oboje młodzi, szczęśliwi i spod znaku Strzelca. Jak bliźnięta. Nawet jeżeli ona miała perkaty nos, pyzate policzki i chochliki w uśmiechu, a on szczupłą twarz o wąskim, długim nosie i cienkich wargach kpiarza. – Z którymś z rodziców? – upewniła się Joanna i uśmiechnęła się szeroko; chochliki objęły całą jej twarz. – Ale my już nie mieszkamy z rodzicami, proszę pana. Mieszkamy u siebie. – Znowu się uśmiechnęła, prezentując w całej okazałości dołeczki w policzkach. – To wy.... to znaczy, państwo, sami mieszkacie tu i... – plątał się akwizytor. – Tak – odparł Maciej. – Więc rozumie pan, obowiązki wzywają. Musimy trochę pomieszkać, żeby nabrać wprawy. – Po czym objął żonę ramieniem i zamknął drzwi tuż przed nosem osłupiałego komiwojażera. Ich własne, dorosłe drzwi!

Joanna Łukowska: PAŃSTWO TAMICKIE Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS Pytaj w swojej księgarni

252


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Romuald Pawlak: Rycerz bezkonny. Prolog Zapewne nikt nie spodziewał się, jak brzemienny w skutki okaże się edykt rajców miasta Florencja wydany w roku pańskim 1322, a zakazujący pasowania zwłok. Kim byłby Fillegan z Wake, gdzie by zawędrował, gdyby nie uchwała florenckich rajców? Może sczezłby w jakimś wykrocie? Pewne wydaje się, że to w murach Miasta Róż odwrócił się jego zły los... Hodia von Tuttenberg, „Dole i niedole Fillegana z Wake, czyli Zarys dziejów Europy i świata”

Śnił się Filleganowi prawdziwy koszmar. Niby nie należało podejrzewać w tym niczego dziwnego – na jawie zdarzają się bardziej paskudne historie. A jednak rycerz był przekonany, że to nie sen, lecz wizja. I to z gatunku zwiastujących przyszłość mroczną i odległą. Takie dopadały go nie częściej niż raz na parę miesięcy – zwykle po wielkim pijaństwie, którego nie zaznał od ponad tygodnia, bo nie miał za co! Cleuqi. Nazwa ta wypłynęła z pamięci, budząc dreszcz strachu i obrzydzenia. To tam pewien człowiek niegodnego imienia otworzy wrota Złu. Rozpęta się prawdziwe piekło, w którym rozum ustąpi przed szaleństwem, krowy przestaną dawać mleko, a Książę Ciemności powoła swą armię, ludzi zamieniając w wilkołaki, harpije i talibany. Albo i nie. Fillegan nie zamierzał sprawdzać, czy tak się stanie. Prorocze wizje mogły być jedynie wynikiem potężnego kaca. Na wszelki wypadek należało się od tego miejsca trzymać z daleka. Wiercąc się na sianie i przeciągając dla rozgrzania mięśni, rycerz zastanawiał się melancholijnie, czy Cleuqi to – przypadkiem – nie owa cudowna akwitańska wieś, gdzie ubiegłego roku tak słodko barłożył sobie z małoletnią Lucyndą. Niby nazwa inna, ale nową można wymyślić z dnia na dzień. Westchnął ciężko: przyjdzie omijać Lucyndę, ten wciąż piękniejący klejnot. A szkoda, bo cóż niewinne dziewczę mogło mieć wspólnego z tamtym idiotą? Fillegan z niesmakiem skrzywił usta: cham na zawsze pozostanie chamem, choćby go w obecności samego króla pasować na rycerza. Boże, co też za koszmar go dopadł w snach! Wspomnienie Lucyndy na słodką chwilę rozjaśniło mrok spowijający duszę mężczyzny. Zaraz jednak znów ogarnęły go ciemne barwy rzeczywistości. Nawet gdyby wyobraził sobie ciężki trzos złota we własnej dłoni, w niczym nie zmieniało to faktu, że w gospodzie nim nie zapłaci. Nasz bohater był spłukany. Pozostawał chwilowo rycerzem zarówno bezkonnym (Bucefał, jego wierny karus, zdechł właśnie, nie wytrzymawszy trudów rycerskiego żywota i kłód rzucanych pod kopyta), jak i bezdomnym. Zamczysko w Wake razem z okolicznymi włościami dostało się w łapska kupca Ayermine’a, który przejął majątek rodzinny za długi. Poczynione zresztą nie przez Fillegana, lecz jego ojca. 253


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ten ubzdurał sobie zyski z hodowli wielbłądów i wziął na to od kupca kredyt. Lecz, jak powszechnie wiadomo, wielbłąd to bydlę uparte, złośliwe i do ujeżdżania słabo się nadaje, do walki zaś – o czym marzył rodzic naszego rycerza – przyuczyć się go nikomu nie udało. Zyski nigdy się nie pojawiły, a na łożu śmierci ojciec przekazał w spadku Filleganowi jedynie bezkresne niebo nad głową oraz ostatnią mądrość życiową, ledwie pół słowa wypowiedzianego w chwili śmierci. „Kur...”, tak się zaczynała owa esencja życiowego doświadczenia. Do tej pory nie udało się Filleganowi rozszyfrować jej ostatecznego sensu. „Kursy walut znaj”? „Kurdupel z ciebie”? „Kurdiuki hoduj”? Pozostawało to równie wielką tajemnicą, jak cel, w którym Opatrzność rzucała go tu i tam, pozornie zupełnie bez celu, zawsze jednak w porę, w najgorszej godzinie, dając jakiś ochłap do jedzenia i kąt do spania. Miał więc przeczucie, że życie jego ma sens, choć dotąd nieodgadniony. Z trudem wrócił do rzeczywistości. Stodoła z sianem okazała się miejscem mało gościnnym. Dach przeciekał, w nocnej porze coraz to rzeźwiły Fillegana z głębokiego snu lodowate fontanny. Przez szpary w ścianach ziąb swobodnie docierał do wnętrza stodoły, kąsając mdłe ciało rycerza. Szczurów i myszy, ubitych przed snem, uzbierało się na pryzmę wysoką do pół uda. A w dodatku dostęp do niej wczorajszego wieczoru musiał sobie wyrąbywać mieczem pośród natrętnego chłopstwa. Stękał więc teraz, pokonując kurcze i zbierając porzucony dobytek oraz odzienie. Wreszcie narzucił na grzbiet lichą, rzadko plecioną kolczą tunikę, na to opończę, i tak okryty wyszedł na dwór, powitać nowy dzień. Gospodarz, rosłe chłopisko okutane w szmaty koloru rozkładającej się myszy, wciąż mókł na zewnątrz z widłami w ręku. Niemal dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej wczoraj pozostawił go Fillegan. Na widok wychodzącego ocknął się z niespokojnego snu, widły zakreśliły niewielki łuk w powietrzu. – Nie, dobry gospodarzu – rycerz niedbale zasalutował mu mieczem – nie mam ochoty na poranne ćwiczenia. I pozostawiając skonsternowanego chłopa własnemu losowi, podążył w stronę traktu wiodącego ku Florencji. Opuścił go wczorajszego wieczoru w poszukiwaniu darmowego noclegu, pora była jednak powrócić na właściwą drogę. Albowiem to właśnie tam, w Mieście Róż majaczącym na horyzoncie, pewien kupiec, Carcassian, postanowił wzorem świętego Franciszka z Asyżu rozdać część swego majątku biednym. W szczególności zaś – Filleganowi. Należało się z owym zacnym człowiekiem spotkać, nim się rozmyśli albo popełni jakiś inny, niewybaczalny błąd, choćby zbędną mu sakiewkę florenów przeznaczając na walkę z niewiernymi. Jakby na potwierdzenie prawa Fillegana do odrobiny szczęścia przestało padać i zza chmur wyjrzało słońce.

254


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

*** Trakt, którym podążał, wiódł do dzielnicy raczej biednej, gdzie dominowali marni tkacze i farbiarze, wszystko najniższego sortu. A jeszcze wymieszane to było z piekarstwem najgorszego autoramentu, z gatunku takich, co to do mąki dokładają mielonej słomy, trocin i suszonego tataraku. San Spirito zamieszkiwali głównie robotnicy zatrudnieni w tych podłych manufakturach i próżno by tu szukać jakiejś elegancji czy świetności. Serce Florencji, miasta artystów, kupców handlujących z całym światem i książąt Kościoła, biło po drugiej stronie rzeki. By się do niej dostać, trzeba by jednym z trzech majestatycznych mostów przekroczyć Arno. Tam jednak zmierzaj, kędy sakiewka twoja w nabitą kabzę się przemieni, powiada stare rycerskie zawołanie. Rycerz pokornie maszerował niemal pustym traktem w stronę tej marności nad marnościami. Raz czy dwa wyprzedziły go wozy, na które nie udało mu się zabrać, on z kolei prześcignął pielgrzymów poruszających się niczym energiczny ślimak. Ich kostury mlaskały w koleinach rozmokłego traktu niby mieszadła w dzieżach z ciastem na chleb. Starając się wędrować nieco suchszym i bezpieczniejszym skrajem drogi, Fillegan zastanawiał się, kogo, za ile (bowiem kwota obiecywana nie zawsze pokrywała się z wypłaconą, jak nauczyło go życie) oraz – pardon – w jakiej konsystencji przyjdzie mu pasować delikwenta tym razem. To bowiem różnie bywało. Czasem świeżo pasowany rycerz dosłownie wprost rozpływał się ze szczęścia. Ostatnimi czasy interesy szły raczej kiepsko. Zdarzały się, owszem, chwile tłuste, ale najczęściej rycerz głodował i sypiał pod drzewem albo w jakimś zakamarku pośród skrzyń z towarem. Florencja, ku której zmierzał wytrwale, choć nie bez przeszkód, miała być wybawieniem po chudych tygodniach spędzonych w Pistoi. Ach, Bucefale, karusie ty mój – rozmyślał Fillegan, miarowo stawiając kroki – gdybyś doczekał tej chwili... Niestety, to właśnie w drodze do Florencji wierzchowiec ostatecznie odmówił dalszej egzystencji na tym łez padole. Kto wie, może było to z jego strony ostateczne poświęcenie wobec swego pana? Ten jednak nie zdołał go docenić. Mówiąc wprost, konina wydawała mu się zbyt słodka. Wziął więc tylko podkowę na szczęście i pomaszerował dalej, w nieznany, okrutny świat. Toskania słynie z łagodnych, lesistych pagórków, pośród których wiją się drogi tej krainy mlekiem i miodem płynącej. Trakt wiodący do Florencji zakręcił wokół jednego z takich wzniesień, może nieco bardziej imponującego od pozostałych, zwieńczonego odsłoniętą, biało lśniącą w słońcu skałą porozszczepianą niby korona. Fillegan poczuł nieprzepartą ochotę ułożenia kilku strof wiersza na cześć złotych florenów czekających na końcu tej drogi.

255


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zebrał już nawet pierwsze słowa w myśli, ze dwa razy w czasie tej poetyckiej ekstazy potykając się o wystające kamienie, kiedy znienacka, na dziesięć kroków przed nim, wyskoczyło z leśnej gęstwiny czterech zbójców z kijami i sztyletami w ręku. Rycerz zaklął szpetnie i odwrócił się w pośpiechu... Niestety, drogę ewentualnej ucieczki odcinało mu dwóch innych rabusiów. A pielgrzymi dotrą tu pewnie o zmierzchu. W samą porę, żeby zmówić modlitwę za jego udręczoną duszę, choć bardziej by się Filleganowi przydały ich solidne kostury. – Dawaj sakiewkę – zażądał herszt bandy, występując o krok przed swoich ludzi i wyciągając rękę w stronę potencjalnej ofiary. Jego twarz, przecięta szkaradną blizną zbiegającą od prawego ucha (którego nie posiadał), przez policzek, ku kącikowi ust, kazała odrzucić nadzieję na łagodną naturę i usposobienie skłonne do negocjacji. – Oddasz grzecznie, ujdziesz z życiem. Nie pójdzie po dobrej woli, obedrzemy trupa. No to jak będzie? Być może, gdyby Fillegan miał przy sobie jakąś marną sakiewczynę, to by ją oddał w imię świętego spokoju i dla wspomożenia ubogich. A tak, cóż... Jakoś nie ufał swemu darowi przekonywania. Bo i któż rozumny by uwierzył, że rycerz poza mieczem ma tylko to, co nosi na grzbiecie? Zresztą miecz, jego narzędzie pracy, też mogli mu odebrać... i czym by wtedy pasował? Brzozową różdżką? Na szczęście poza odebraniem mu lub nieodebraniem nieistniejącej sakiewki – co rodziło zresztą fascynujące sprzeczności logicznej natury – istniała trzecia możliwość. Swego czasu jedna z tych wizji, napadających Fillegana niby febra w wilgotną pogodę, zaprowadziła go na jakieś całkiem heretyckie ziemie, gdzie mnisi, zamiast w zgodzie z prawem bożym modlić się, wyrabiać ser, uprawiać winnice albo chociaż poczciwe żyto, robili... – Uii aaa uh! – Energicznym ruchem wbił miecz w ziemię przed sobą i uwolnione dłonie złożył gestem zapamiętanym u jednego z tych bezbożnych mnichów. Następnie rozsunął je powoli, kończąc wszystko jeszcze jednym głośnym okrzykiem. Zbóje popatrzyli na siebie niepewnie. Gdzieś ponad głowami ludzi zaświergolił ptak, głośnym cuk, cuk obwieszczając urbi et orbi, że on też ma tu coś do powiedzenia. – E, no co ty? – z wahaniem odezwał się herszt bandy. Rozejrzał się, czy krzyki nie ściągnęły jakichś ciekawskich, ale ku utrapieniu Fillegana trakt wciąż pozostawał pusty. – Walcz jak człowiek, dobra? W odpowiedzi rycerz spojrzał na niego z niesmakiem, wsparł dłonie na rękojeści miecza i... wyskoczył w powietrze! Niezbyt wysoko, bo jego wrodzona ciężkość zaraz ściągnęła go z powrotem na ziemię, ale sztuczka, kolejna z podpatrzonych u mnichów-heretyków, wywarła na zbójach stosowne wrażenie. Widać nie zetknęli się dotąd z takim stylem walki. – Jam jest Fillegan z Wake, mag ponadczasowy, artysta-wizjoner i kat na heretyków, choć tonsury nie noszę – obwieścił możliwie najbardziej pewnym siebie 256


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

głosem, starając się przy okazji nadać mu lekko grobowy ton. – Jakoż sybaryta i poliglota, ale tego pewnie nie zrozumiecie. Jakoż i faktycznie nie zrozumieli. Z ich min można było wyczytać, że z całej tej płomienistej tyrady wyłowili jedynie słowo „mag”. – Za to, przyjaciele, wszyscy w lot pojmiecie – ciągnął Fillegan, podnosząc głos, żeby mogli go dobrze usłyszeć – że zamienię was w zwierzęta, jeśli stąd zaraz się nie wyniesiecie. Konkretnie w wielbłądy. Macie pojęcie, jaka to straszna bestia, taki wielbłąd? Zbóje ze strachem patrzyli na swego herszta. Być może nie bardzo wiedzieli, co to jest wielbłąd, ale z pewnością dużo słyszeli na temat czarów zamieniających w słup soli, oślizgłą ropuchę, kulawego psa albo miejskiego głupka gadającego od rzeczy, którego każdy może kopnąć w tyłek. Herszt długą chwilę przyglądał się wspartemu o miecz mężczyźnie. Wreszcie splunął na ziemię. – My, prości zbóje, z czarownikami nie zadzieramy – rzekł ze złością podszytą lękiem. – Idź swoją drogą, nam też pozwól odejść i rabować zwykłych ludzi. Rycerz postukał mieczem o cholewę buta, popatrzył na rzezimieszków, jakby chciał zapamiętać ich twarze. Odwracali głowy, ukradkiem czyniąc znak krzyża albo inne gesty mające odpędzić urok. – To idę – odparł wreszcie. – Ale dobrze radzę, niech na tej drodze wasza noga więcej nie postanie. Jakoś musiał przecież wrócić do Pistoi, prawda? Zbóje skupili się w jednym miejscu, a kiedy Fillegan zrobił kilka kroków, już za jego plecami zaszeleściły krzaki – rozpłynęli się w lesie. Tylko energiczne „cuk, cuk” mieszające się z przekleństwami dowodziły, że Toskania to piękne miejsce do życia i układania namiętnych poezji. – Ufff! – Fillegan wytchnął powietrze z płuc. – Kiedyś ubiją, jak amen w pacierzu... Następnych kilkadziesiąt kroków w stronę sakiewki pełnej florenów poświęcił na przypomnienie sobie początku tego poematu w stu pieśniach i finalnym piętnastowersowym sonecie na dokładkę, który układał, zanim napadli go zbóje. Lecz szczęście do przygód nie opuszczało go tego rześkiego poranka. W krzakach na skraju drogi ponownie zaszeleściło, budząc w duszy poetycko rozmarzonego Fillegana czterech jeźdźców Strachu. Uniósł miecz... i opuścił go zaraz, bowiem z gąszczu wyjrzał młody chłopak. Nie wyglądał na zbója, raczej na niemotę kryjącą się w chaszczach przed rzezimieszkami. Nie miał chyba więcej niż szesnaście lat, w jego ruchach wciąż widać było pewną niezgrabność. – Wyście są naprawdę Fillegan z Wake, panie? – spytało chłopię. Widząc potakujące skinięcie głową, młodziak wylazł na trakt, po drodze otrzepując się z liści. – Czekałem na was, panie, ale ci zbóje, niech ich zaraza... Naprawdę jesteście magiem? – gadał z przejęciem, wytrząsając z czarnej czupryny liście i gałązki. – Bo 257


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kupiec Carcassian kazał wypatrywać rycerza, a wy, panie, wybaczcie śmiałość, na rycerza nie zanadto... Na maga także nie wyglądacie... i gdyby nie tak niezwykłe odparcie napaści, pewnie bym i przegapił... Fillegan opanował cisnący mu się na usta szereg przekleństw w różnych językach. – Rycerzem, magiem, artystą, inkwizytorem jestem – rzekł gniewnie – a za chwilę wymierzę ci kopniaka, durniu, więc pewnie jeszcze i nieposkromionym gwałtownikiem. Czy kupiec Carcassian kazał ci straszyć i obrażać wszystkich podróżników zmierzających do tego wspaniałego miasta, czy tylko szlachetnych rycerzy chcących ulżyć cierpieniu niespokojnych dusz? W odpowiedzi młodziak zrobił dwa kroki w tył, na skraj traktu, prawie w to samo miejsce, z którego wyłonił się chwilę wcześniej. Fillegan westchnął z rezygnacją. – Jak cię wołają? – Duendain, panie. – Chłopak skłonił się dwornie, z ulgą pojmując, że nieznajomy nie zamierza ćwiczyć na nim czarnoksięskich praktyk. – Ale już niedługo. Mam zamiar jeszcze przed trzydziestką zostać mości Duendainem Capodimonte, szanowanym obywatelem Republiki Florenckiej, otoczonym żonką, wiankiem dzieci i cudem odnalezionych przyjaciół. Dopraszających się wsparcia lub pożyczki. – Duendain uśmiechnął się krzywo. – Bo to wiecie, panie rycerzu, nic tak nie odświeża pamięci przyjaciół, jak widok pękatej sakiewki. Fillegan uśmiechnął się z lekką aprobatą i ruszył w stronę miasta. Chłopak podążył za nim, trzymając się przezornie dwa kroki z tyłu. Naraz Fillegan zatrzymał się gwałtownie i odwrócił, niemal wpadając na Duendaina. – A czy ten Carcassian, którego mam pasować, to nie Żyd aby? Bo ja Żyda na rycerza pasować nie będę! Młodzieniec cofał się przed nim, nie zważając, że wchodzi w cuchnącą kałużę. W jego oczach pojawił się strach, jakby zobaczył przed sobą Dominika Guzmana we własnej osobie. – Florentczyk z dziada pradziada, pobożny, że drugiego takiego ze świecą próżno by szukać. Tyle że lichwiarz – mówił szybko, połykając końcówki słów. – A wiadomo: Żydom lichwa dozwolona, nasi zaś w ukryciu muszą, bo to niechrześcijańskie i Kościół przecie zakazuje... Niepotrzebnie się, panie, żołądkujecie. Fillegan odetchnął z ulgą. – Tak samo mówił ten Montepaschi, ale mnie już nieraz próbowano oszukać. Ja tam do żydowskiej nacji nic nie mam, ale... wyobrażasz sobie rycerza w jarmułce? Chłopak parsknął śmiechem. Zaraz jednak spoważniał. – Wy, panie, zadaliście już swoje pytanie... – zaczął. – Teraz ja chciałbym zapytać, czy... 258


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Rycerz wzniósł oczy do nieba. Jakby w odpowiedzi jakaś chmura przesłoniła słońce. Stanowczo niebiosa zbyt często dawały mu znaki. – Pytaj, tylko krótko, bo cię mieczem pomacam! Za gadanie mi nie płacicie. – Zbójom mówiliście, żeście mag-wizjoner – zaczął Duendain. – To czemu, panie, nie przewidzieliście, że oni będą tam stali i nie ominęliście ich? Fillegan oparł miecz na ramieniu i szybciej ruszył traktem w stronę miasta, zmuszając swego młodego towarzysza do energiczniejszego stawiania kroków. Lecz jego nadzieje, że Duendain skupi się na marszu, okazały się płonne. Chłopak całym swoim zachowaniem okazywał, że milczenie rycerza uważa za niesprawiedliwe. Wzdychał przy tym, jakby od rozstrzygnięcia tej kwestii zależało czyjeś życie. Wreszcie Fillegan miał dość. – Po pierwsze, powiedziałem: mag ponadczasowy i artysta-wizjoner – uściślił, przystając, aby zrównać krok z Duendainem. – A po drugie, gdyby wszystko chcieć przewidzieć, świat byłby nudny. Moje wizje zwykle sięgają daleko w przyszłość, nie na dwa pacierze do przodu. Im dalej, tym wyraźniej. Jeszcze nie sprawdzałem, czy mi sumiennie zapłacicie, ale mam nadzieję... Duendain speszył się nieco. Zapewne nie takiego biegu rozmowy oczekiwał. Miał przed sobą człowieka, jak mniemał, bywałego w świecie – i o ten świat zamierzał pytać, tymczasem w gruncie rzeczy to ów obcy przepytywał go bezlitośnie. – Panie – zauważył wreszcie – to nie ja będę ci płacić, tylko kupiec Carcassian. Fillegan przewrócił oczyma. – Chryste, ja tu mówię, że sakiewka lub dwie trafią do mojej kieszeni, a ty, chłopcze, domagasz się prawniczej precyzji. – Bo ja, panie, jestem tylko przewodnikiem. – Duendain spojrzał w stronę coraz bliższych murów miejskich i wystających ponad nie kościelnych wież. – Płacić, wyjaśniać i podejmować was honorami to będzie Carcassian. – Dobra, pojmuję. – Rycerz skinął głową. – Ale jak coś nie wypali i tak zjem cię żywcem. – Spojrzał groźnie na chłopaka. Ten tylko wzruszył ramionami. – O wa – mruknął – jak coś nie wypali, to ja sam zjem się żywcem, bo mnie Carcassian na zbity pysk wywali, kopniakiem w rzyć na do widzenia częstując. Wy, panie rycerzu, zrobicie swoje i pójdziecie w świat, a ja muszę z nim mieszkać i pracować dla niego, bo mnie rodzice samego ostawili na tym świecie. Już bym wolał czasem umartwiać się w augustiańskim klasztorze nad przepiórką w sosie truflowym, niż obcować z tym... tym... kupcem! – Duendain w ostatniej chwili ugryzł się w język, tnąc ostre słowo na końcu języka. Rycerz spojrzał na niego z nieco większą sympatią. Odkąd Ayermine przejął Wake za długi, Fillegan nabrał utajonej niechęci do kupieckiego plemienia, chociaż zarabiał na jego pysze i próżności. Zaprzysiągł sobie, że kiedyś Ayermine’owi odpłaci, choć nieubłagane fakty były takie, że na razie przekroczył Kanał, aby tu, na kontynentalnej ziemi, z dala od sromoty, szukać chleba. I zarabiał od paru lat, 259


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

chwytając się wszelkich możliwych sposobów. Nadawanie szlachectwa umarłym wcale nie było najbardziej obrzydliwym spośród nich. A niechęć do kupców rosła. Tymczasem wstęga traktu doprowadziła ich wreszcie do zajazdu, szerokiej, przysadzistej chałupy, przed którą tłoczyły się wozy i ludzie. – Dalej to już wszystko w rękach kupca Carcassiana. – Duendain odetchnął z ulgą. Fillegan miał przeczucie, że chłopak się myli. Jednak nie podzielił się tą myślą, bo nie chciał zostać obdarzony jeszcze jednym przydomkiem: „ponury”. *** Carcassian czekał na nich w głównej sali, popijając rozwodnione wino i skubiąc plaster sera. Siedział samotnie przy jednym ze stołów, leniwym spojrzeniem wodząc po klienteli tej nieco szemranej przydrożnej gospody. Już na pierwszy rzut oka ten wspólnik w ryzykownym interesie okazał się kupcem z krwi i kości. A nawet bardziej chyba z tego drugiego, bo wbrew obiegowemu wizerunkowi spasionego kupca, Carcassian był wysoki, żylasty i kościsty. Pociągłą twarz miał gładko wygoloną, wzrok bystry, a gesty zdecydowane, gdy wstawał, aby powitać rycerza. – Nie tak mi was opisywał signiore Montepaschi – rzekł cierpko, gdy Fillegan zbliżył się na wyciągnięcie ręki. – Postura i rysopis niby te same, ale gdzie ten blask świetlisty otaczający niby aureola? Gdzie strój pyszny, zbroja wyszmelcowana, wierzchowiec niby tur krzepki? Coś za dużo na was przydrożnego kurzu, panie, jak na znamienitego rycerza. Orszaku też jakoś nie dostrzegam – zakończył kwaśno, dowodząc, że wino zagryzane kęskami mozzarelli miast łagodzić, tylko wzmaga surowość obyczaju. Fillegan z irytacją przygryzł wargę. Zaraz tu dojdzie do dantejskich scen – pomyślał. – Mam nadzieję, że przynajmniej podczas rozmowy o pieniądzach szacowny kupiec Montepaschi nie popadał w poetyckie uniesienia – odparł uszczypliwie, siadając naprzeciw Carcassiana. – Spróbowałby tak jeden z drugim pojeździć w pełnej zbroi, to by nie gadał o stroju pysznym, tylko skupił myśli, jak tu bezpiecznie z wierzchowca zejść i rozdziać się z żelaznego kaftana. Nie moja wina, że waszego znajomego imaginacja poniosła. Ja tu nie do bitwy, tylko do interesu mam podobno przystąpić. Kupiec gestem odesłał w diabły Duendaina, rozejrzał się po sali, czy ktoś nie podsłuchuje. Nie było jednak komu nadstawiać ucha. Kilku podróżnych, którzy zajmowali przeciwległy kąt sali, licytowało między sobą, kto pierwszy pójdzie z młodą szynkareczką na górę. Ta czekała cierpliwie, kusząc stopniowo odsłanianymi wdziękami, a szynkarz, niespecjalnie widać zainteresowany rozmową sukiennika z mocno zakurzonym podróżnym, czuwał nad powodzeniem bardziej intratnego interesu. 260


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Zatem, w zaufaniu poznawszy sprawę od Montepaschiego, przystajecie, panie, na udział w tym przedsięwzięciu? – spytał półgłosem Carcassian. Rycerz nachylił się ku kupcowi, sięgając jednocześnie po kawałek sera. – Postanowiłem was wydać za podwójną stawkę – szepnął. I włożył ser do ust. Carcassian stężał nagle niby karp w galarecie. Gdzieś zniknęła jego pewność siebie i lekceważenie wszystkich spoza cechu, magistratu i biskupiego pałacu. – Żartowałem przecież. – Fillegan przełknął ser i uśmiechnął się szeroko. – Obaj byśmy na tym stracili, panie kupiec. Ja też dalej chciałbym głowę nosić na karku, a nie pod pachą. Tylko więcej szacunku by się przydało. Planował uwinąć się w try miga, floreny wziąć i czym prędzej opuścić miasto. Pistoia może nie tak wielka, nie tak świetna, ale tam zajęcie, którym się trudnił, przynajmniej legalne, do lochu nie wsadzą. Gdyby nie wysokość zapłaty, nigdy by tu nie trafił. A że ogólnie ostatnimi czasy italijskie klimaty zrobiły się niezdrowe, Fillegan zamierzał osierocić te ziemie, powędrować do Lyonu, Paryża czy nawiedzić alemańskie ziemie. Carcassian położył dłoń na szorstkim blacie stołu. Drżała. – No, to sobie pożartowaliśmy, signiore Fillegan, a teraz chciałbym obejrzeć wasze papiery – rzekł szorstko, z urazą w głosie. – Wierzę, rzecz jasna, że Montepaschi dobrego człowieka wybrał, jednak przekonać się wolę samemu. Rycerz uśmiechnął się krzywo i sięgnął do podróżnej sakwy. – A proszę. – Wyłożył dokumenty na stół. Z ironicznym uśmieszkiem przyglądał się skupieniu, z jakim Carcassian zaczął studiować dokumenty. Oczywiście nie były to autentyki. Tamte spoczywały na dnie Kanału, niedaleko normandzkich plaż, razem ze statkiem, którym przeprawiał się na kontynent. Jednak te przedstawione kupcowi podrobione zostały nienagannie. Mnich-fałszerz użył nawet robaków i odstanej kociej uryny, aby nadać im pozór starości. Wrażenie było piorunujące – i Fillegan zachował brata Acsona z Melku w życzliwej pamięci. W dłoni kupca pojawił się zaokrąglony kawałek szkła. Szkiełko i oko skupiły się na dolnej, najbardziej zniszczonej części większego z pergaminów. Fillegan skorzystał tymczasem ze sposobności, że handel żywym towarem w drugim końcu sali dobiegł końca i na koszt kupca, który tylko machinalnym skinięciem głowy potwierdził transakcję, zamówił u szynkarza, który z konieczności sam wziął się do usługiwania gościom, miskę mięsiwa w rosole. Ledwie jedzenie pojawiło się na stole, rycerz przystąpił do niszczącego dzieła, z rozkoszą oblizując palce z tłuścizny. Wreszcie skończyło się i jadło, i studia Carcassiana. – Mam wątpliwości. – Kupiec podniósł zmęczony wzrok. Zabiję knociarza – jęknął w duchu Fillegan, odsuwając pustą miskę na skraj stołu. – Własne księgi każę pisać, zamiast fałszować cudze pergamina! – Mam wątpliwości – ciągnął dalej sukiennik – czy zaiste reprezentujecie, panie, tak świetny ród, jak by sobie tego życzył mój ojciec. Nie tylko nie dostrzegam tu

261


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

karolińskich korzeni, ale nawet z angielskimi królami jesteście, panie, skojarzeni w stopniu bardzo odległym... by nie rzec, żadnym. Fillegan westchnął przeciągle. To samo powiedział mu Acson, kiedy proponował rycerzowi wzmocnienie fundamentów rodu. Wstał i sięgnął po dokumenty. – Do widzenia, mości kupcze – rzekł, zwijając pergaminy w ciasny rulon. – Zaraz, no zaraz, na kulawego Merkuriusza – ten powstrzymał go szybko. – Na targu się, panie, nie znacie? Rycerz włożył dokumenty do sakwy. – Umówieni byliśmy na dwadzieścia pięć florenów. Carcassian tylko westchnął na tak jawne lekceważenie reguł wolnego rynku. Wreszcie zrezygnowany skinął głową. – Widzę, że jesteście gotowi, panie, no to chodźmy. Miejmy to już za sobą. Rycerz po wyżerce czuł się błogo rozleniwiony, nie chciało mu się już nigdzie chodzić. Raczej wzorem rzymskich patrycjuszy ległby teraz na jakimś łożu i trawił, dumając nad obrotami sfer niebieskich. Niestety, kupiec nerwowo przestępował z nogi na nogę. No i nabawię się niestrawności – pomyślał Fillegan, podążając za nim w stronę wyjścia. Tymczasem cudownym zrządzeniem opatrzności odnalazł się Duendain. Z mocno zafrasowaną miną wyminął swego pryncypała i zmierzał w stronę rycerza, otwierając usta jak ryba. Już miał coś rzec, nachylając się ku niemu, gdy do porządku przywołał go kułak Carcassiana. Kupiec złapał chłopca za ubranie i wypchnął przed siebie, sycząc obelgi pod nosem. Wreszcie wszyscy znaleźli się przed gospodą. Powodem, dla którego Duendain niby szczur próbował uciec w jakąś ciemną norę, było pięciu mężczyzn – w dość gwałtownym tonie sprzeczających się z woźnicą, siedzącym na koźle wielkiego wehikułu pełnego beczek z winem. Jeden z nich, przewodzący w sporze, miał na twarzy szkaradną bliznę ciągnącą się przez cały policzek. Co chwila uderzał dłonią w bok wozu, podkreślając w ten sposób wagę używanych argumentów. Fillegan rozpoznał przywódcę tej grupki. Uśmiechnął się okrutnie, w jego oczach zalśniła mściwa satysfakcja. Wciąż pozostawał niezauważony przez rozgorączkowanych zbójów – i postanowił to zmienić. Wyjął miecz i podszedł na trzy kroki do wozu. – A witam, witam – zaczął ciepło. – Humory dopisują? Dyskusja bardzo żywa, jak widzę, może się włączę na chwilę? Fillegan z Wake, do usług. Woźnica spojrzał na niego i otworzył usta niby jakiś wiejski głupek, do cna otumaniony. Rycerz uniósł tymczasem rękę do czoła, jakby chciał się podrapać... i reszta interlokutorów w pośpiechu, przeszkadzając sobie wzajemnie, zapragnęła poszukać mocniejszych argumentów w pobliskim lesie. Na czoło stawki natychmiast wysforował się biegacz ze szramą. 262


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Carcassian razem ze swoim pomocnikiem przyglądali się tej scenie w osłupieniu. – No, panie kupiec, coście tacy zaskoczeni? – z krzywym uśmiechem spytał Fillegan, wracając do nich. – Czyż nie wspominałem, że prawdziwa bestia retoryczna ze mnie? Duendain pierwszy się opanował. W przeciwieństwie do kupca rozumiał, co się naprawdę wydarzyło. Albo przynajmniej tak uważał. – Więc jednak jesteś magiem, panie? – rzekł z podziwem. – Pogoniłeś ich, gdzie pieprz rośnie... Rycerz uśmiechnął się półgębkiem. – Lepiej, żebyś nie wiedział, chłopcze. Czego nie wiesz, to i nie wyśpiewasz inkwizycji, prawda? – dodał z wilczym uśmiechem. Carcassian patrzył na Fillegana w zadumie, coś w sobie ważąc. – Bandyctwo samo tu rośnie, panie rycerzu – stwierdził wreszcie. – Jak za długo postoimy, to nie starczy nas do wyplewienia zielska. Lepiej stąd idźmy jak najprędzej. *** Brama w trzecich murach, pod którą podprowadził ich Carcassian, była niewielka i zrujnowana, bo kto by rozbudowywał albo choćby tylko odnawiał mury i strażnice w biednej, nieważnej dzielnicy, w kwartałach pospólstwa przylegających do rzeki, cuchnących i zaniedbanych. A niechby i jaki najeźdźca domy sobie wziął i podpalił albo zburzył, a proszę bardzo, na zdrowie, mniej by było chamstwa, a wyczyszczone z biedoty i ich byle jakich domostw i manufaktur ziemie na nowo by się zagospodarowało, może i z większym niż dotąd pożytkiem. Co innego dzielnice po drugiej stronie Arno, gdzie mieszkali patrycjusze i wszyscy porządni obywatele Republiki. Tam mury były remontowane, pieniędzy nie brakowało. Nic więc dziwnego, że obaj strażnicy lenili się, wystawiając twarze ku słońcu. Opowiadając sobie sprośne kawały, zaniedbywali służbę jak zwykle. Czasem ktoś przeszedł, zapłaciwszy myto, czasem puścili bez opłaty albo zamiast do skrzynki, pieniądze schowali do sakiewki. Te wielkomiejskie obyczaje Fillegan doskonale rozumiał, bo we wszystkich miastach istniały beznadziejnie marne dzielnice (zwykle było ich więcej niż tych dobrych), i na własnej skórze miał okazję poznać słabości tych miejsc i ludzi, tam głównie spędzając czas. Kiedyś, gdy już Wake stanie się sławnym na cały świat miastem, zaklinał się w marzeniach, ludzi nie będzie się wpuszczać wcale, zanim nie znajdzie nieprzekupnych strażników. Bo to, że będzie tam panem i władcą, nie podlegało dyskusji w tych planach. Na widok Carcassiana strażnicy ożywili się lekko. – No i jak, polepszyło się ojcu? – spytał życzliwie jeden z nich, z troską spoglądając na kościstego mężczyznę. Duendain natychmiast jął podrygiwać,

263


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wstrząsany tłumionym chichotem, póki Carcassian nie spojrzał na niego tak, że chłopak zakrztusił się, niemal na śmierć dławiąc śliną. – Wciąż bez zmian, mości Papageno. Ani się pogorszyło, ani poprawiło. – Kupiec zrobił zafrasowaną minę. – Widzi mi się, że jak nie ma spodziewanej poprawy, to mimo tych wszystkich proszków, upuszczeń krwi oraz modlitw u świętego Merkurego Bóg jednak zechce go wkrótce powołać do swego kupieckiego cechu. Wewnątrz trzeciego – ostatniego, licząc od środka – kręgu murów zabudowa była gęstsza niż poza murami, gdzie tylko z rzadka stały jakieś chałupy. Gęstsza nie znaczy jednak równa i prawdziwie miejska, jak choćby w Paryżu. W dali widać było kwartały domów, tu jednak, gdzie stali, kozy szczypały trawę, której wcześniej nie wyjadły krowy. Fillegan z trudem odpędził myśl, że lepsze podgrodzie ma nawet Wake, jeżeli tylko Ayermine nie dokonał tam rewolucji. Bo może zamkowe lochy przerobił na magazyny, a ludzi rozpędził na cztery wiatry? Carcassian w milczeniu zmierzał w stronę najbliższego kwartału domów. Może i straszyły gdzieniegdzie szramami po odłupanych cegłach, może i wierzeje były tylko w niektórych oknach, ale wreszcie przypominało to miasto. Może nie Florencję, nawet nie St. Denis, raczej podrzędne Pinetoux. Ale zawsze – miasto. Choć z drugiej strony nieco Filleganowi mina zrzedła, gdy pojął, że nie obierają kierunku na którąś z licznych kościelnych wież. Mogło to znaczyć tylko jedno: nie zmierzają w stronę żadnego pobliskiego cmentarza, jak to zwykle bywało. Wizja pełnej sakiewki skłaniała go jednak do podążania za Carcassianem, nawet gdyby kupiec prowadził go wprost w odwiedziny u Szatana. Zresztą, gdyby ten zechciał zostać z jego poręki szlachcicem, płacąc florenami, uprzejmie proszę – myślał rycerz. Może i w piekle szlachectwo jest w cenie? Koncept ten zdawał się prowadzić wprost na stos dla heretyków, ale mimo to wydał mu się dosyć zabawny. Tymczasem weszli w jedną z ciasnych uliczek, potem w drugą, trzecią, wreszcie Fillegan całkiem się pogubił w tej plątaninie. Nieuważnym spojrzeniem błądził po ścianach i okiennicach domów przypominających kwadratowe, przysadziste wieże, aż naraz jego spojrzenie zatrzymało się gwałtownie. To samo zrobiło jego ciało, rycerz stracił nad nim panowanie, uwięziony spojrzeniem w jednym punkcie. Nie miała chyba jeszcze piętnastu lat, wyglądała na dziewczę młode i niedoświadczone, a także – zamknięte w klatce, wyglądające wolności przez to wąskie okienko w grubych murach. Patrzyła na niego, uśmiechając się smutno. Jej ciemne oczy zdawały się pochłaniać całe światło, niby jakaś fascynująca czeluść... Skądś nadpłynęło imię Beatrycze, niepodzielnie opanowując umysł rycerza. Już w myślach dźwigał kopię, by skruszyć mury wieży, już spinał konia do boju niby święty Jerzy... W ostatniej chwili kupiec mocno go szarpnął, ściągając niemal na mur, poza trajektorie trzech turkoczących wozów, które przemknęły obok niczym ekskomunikowane demony i pognały dalej. 264


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Uważajcie, panie, to wielkie miasto, można zginąć pod kołami! – rzekł szorstko, z wyraźną ironią. – I sto wozów da się w ruchliwy dzień naliczyć na tej drodze! – Carcassian zdawał się tak dumny z przytoczonej liczby, jakby tych sto wozów równało się co najmniej tysiącowi okrętów wojennych, które mogła wystawić znienawidzona Republika Wenecka. – Dziękuję – odparł rycerz, dyskretnie spoglądając w górę. Tam jednak były tylko zamknięte okna, widok Beatrycze zdawał się być jedynie chorobliwym złudzeniem, mirażem powstałym pod wpływem słońca i kurzu. Nie pierwszy to raz, gdy nieomal zginął z powodu dziewczęcej urody... W końcu dotarli do dwupiętrowej kamienicy zamieszkiwanej przez kupca. Niczym specjalnym nie wyróżniała się ona z szeregu, może poza jednym: w dwóch miejscach pozostały resztki farby po jakichś napisach, zapewne złośliwej treści. Carcassian załomotał w ciężkie, wzmocnione żelazem odrzwia, krzyknął na służbę. Zaraz ktoś wyjrzał przez okienko na piętrze, a po chwili drzwi się otworzyły i znaleźli się w ciemnej sieni. Kupiec odetchnął z wyraźną ulgą, ledwie przestąpili próg i masywne podwoje zamknęły się za nimi. – No, najgorsze mamy chyba za sobą – rzekł. – Jeszcze chwila i wreszcie będę mógł odetchnąć, mości Filleganie. Bo to ciężar nieznośny, uwierzcie... – Carcassian rozluźniał się z każdą chwilą. Rycerz postanowił wykorzystać sytuację. – Napiłbym się czegoś – zasugerował. Znał bowiem dobrze ten gatunek człowieka, jakim byli kupcy. Po skończonej robocie powie taki: – Miedziaki w garść i wynocha. Ani me, ani be, ani dziękuję, tylko fora ze dwora. Klasa średnia, psia ją mać. A jeszcze we łbach im się poprzekręcało i myślał taki jeden z drugim, że walnięcie parę razy mieczem i parę pergaminowych świstków trzymanych w kufrze pod łóżkiem czyni go równym księciu Bawarii czy diukowi Normandii. Carcassian w milczeniu i z wyraźną niechęcią skinął głową i poprowadził rycerza w głąb domu, po drodze cichym głosem wydając dyspozycje służbie. Rozsiedli się w jednym z pokoi, urządzonym w typowym italijskim, mieszczańskim stylu, do którego Fillegan nabrał odrazy, kiedy niemal to samo zestawienie zobaczył w kolejnym domu, jakby odciśnięte z tej samej mennicznej prasy. Meble – oczywiście gedanijskie albo ikeańskie. Na ścianie albo kilim abbakański, albo grafika mistrza Kłussaka, z nieodłącznymi końmi na pastwisku (zapewne artysta kochał te istoty miłością platoniczną i ślepą, bo z końską anatomią był na mocny bakier). Świece na stole osadzone w lichtarzu utrzymanym w stylu rat deco, czyli z trzymającymi miseczki wątłymi postaciami bardziej przypominającymi powykręcane artretyzmem szczury niż ludzi. Dalsze oględziny przerwało wreszcie pojawienie się dzbana i kielichów, wniesionych przez starą służącą. Na widok rycerza uniosła brew w wyrazie dezaprobaty, postawiła naczynia na stole i skłoniwszy się Carcassianowi, wyszła z pokoju. 265


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– No, to nielekko tu macie z biskupami – zaczął Fillegan, gdy już spłukał pierwszy kurz – skoro na radzie miejskiej wymogli zakaz pasowania nieboszczyków... Kupiec spochmurniał jeszcze bardziej. Bawił się swoim kielichem, wodząc palcem po krawędzi szkła. – Do samego pasowania to by się tu niejeden florentczyk znalazł, signiore Fillegan – odparł cierpko. – Rajców można kupić, dla nieboszczyka ojca uchwałę na jeden pacierz uchylić. Ale ojciec, świeć Panie nad jego duszą, z handlu suknem był niezadowolony, to i po cichu lichwą się trudnił. I jak przyszło co do czego, to się okazało, że jednak wcale nie tak po cichu, skoro wszyscy o tym wiedzą. A nikt tu nie zaryzykuje równoczesnego narażenia się rajcom i Kościołowi – ciągnął kupiec, całkiem już ponury. – Zwłaszcza Kościołowi, bo ten na lichwę cięty jak na mało co. I jakby się sprawa wydała, to taki florentczyk życia już by w mieście nie miał, obywatelstwo odebrane, może by i do więzienia trafił albo na galery? Na szczęście Montepaschi mi was wyszukał w odpowiednią porę. – Westchnął, przysuwając sobie dzban z winem. Napełnił kielich i wypił zawartość jednym długim łykiem. – Chodźmy, panie rycerzu, chodźmy wreszcie, bo mnie to wyczekiwanie na szczęśliwy finał całkiem zjada. Kończmy, płaćmy i potem pijmy. Ja stawiam. Fillegan z niechęcią wstał od stołu. Jeszcze by wypił kielich czy dwa. – To gdzie delikwent, znaczy ojciec? Carcassian wskazał podłogę. – Tam. Ruszyli w stronę wewnętrznego, ciemnego podwórca, gdzie ukryte były schody do piwnic. Jak spod ziemi wychynął Duendain z pochodnią i łuczywem. Oj, będziesz ty wkrótce „mości Capodimonte”, będziesz – pomyślał Fillegan z zazdrością. Duendain był niby młody wilk, gotów na wszystko, byle odnieść sukces. – A jak zdołałeś utrzymać tajemnicę? – spytał kupca. – I co z pogrzebem? Carcassian wzruszył ramionami, walcząc z zardzewiałym zamkiem osadzonym w grubych dębowych drzwiach. Ten stawiał opór, jakby od jego nieugiętości zależało czyjeś życie. – A mogłem – odparł krótko. – Jakby od dochowania sekretu zależał los spadku w znacznej wysokości, też byś się wysilił i potrafił, panie Filleganie. Tyle, że udziałowców w schedzie po rodzicielu zrobiło się więcej... – dodał z niewesołą miną. – Świat całkiem zeszedł na psy, nikt za darmo w język gryźć się nie będzie. Przerwał, zaklął z irytacją, bo zamek nie puszczał. – Tuż przed śmiercią ojca dogadałem się z zaprzyjaźnionym padre od świętej Kunegundy Patataj. Dał namaszczenie, dziś, jak wszystko dobrze pójdzie, da drugie, oficjalne. Krypta w kościele u niego też już wykupiona. Tylko spełnić synowski obowiązek, spadek wziąć i... – Carcassian mocnym szarpnięciem odemknął drzwi i pierwszy zniknął w mrocznym wnętrzu.

266


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jak się okazało, zeszli do katakumb nie gorszych niż te watykańskie, tyle że ciaśniejszych. Spiralnymi schodami podążali coraz niżej, mijali drzwi wiodące do tajemnych pomieszczeń, omiatali wilgotne ściany z pajęczyn, depcząc w ciemnościach nieostrożne gryzonie, a nawet truchło jakiegoś nietoperza, który znalazł w tych podziemiach sen wieczny zamiast zimowego. Śmierć tego ostatniego przywiodła Fillegana do pewnej ponurej konstatacji. Wciśnięty pomiędzy prowadzącego kupca a Duendaina był właściwie bezbronny, skazany na ich łaskę. A co będzie, jeśli ci dwaj zechcą – po dopełnieniu ceremonii – w tymże ciasnym korytarzyku zlikwidować niewygodnego świadka? Pomacał rękojeść miecza, próbując sobie dodać otuchy, ale przybyło jej tyle co nic, a za drugim sięgnięciem trafił nie na miecz, tylko na szorstką ścianę i zdarł sobie skórę z knykci. Byli już chyba w połowie drogi do ostatniego kręgu piekieł, gdy sukiennik zatrzymał się wreszcie przed kolejnymi drzwiami. Oświetlił je, westchnął ciężko i odwrócił się do schodzących za nim. – Duendain, zostań tu – nakazał chłopakowi. – A my chodźmy, panie, miejmy to już za sobą. I... – zawahał się na moment, przez jego twarz przemknął chmurny cień, choć może była to tylko iluzja spowodowana chybotaniem płomienia świecy – nie dziwcie się niczemu. My tu, w mieście, łatwego życia nie mamy. Zdało się, że w słowach Carcassiana pojawił się tłumiony jęk. Kupiec sięgnął po kolejny klucz, po czym pchnął drzwi. Weszli do niewielkiego pomieszczenia przypominającego kryptę, choć raczej wyglądem niż zapachem, bowiem takiego smrodu, jaki tu panował, Fillegan nigdy dotąd nie doświadczył – a miał stosowne porównanie, bowiem pośród rozlicznych peregrynacji mógł pochwalić się i tą, która zawiodła go na paryski Pere Lachaise, gdzie niejedną noc spędził w towarzystwie flecisty Chopininiego. Gruźlica odebrała muzykowi życie, a procesująca się o majątek część rodziny – czująca się pokrzywdzoną w rozdziale tych kilku solidów, które zostały po zmarłym – wzięła serce w zastaw, póki ich roszczenia nie zostaną zaspokojone. Choć więc flecista spoczywał w krypcie razem ze swoim ukochanym instrumentem, to jęki dobiegające z trumny zdawały się świadczyć, że wciąż mu czegoś brakuje do ciszy wiecznego odpoczynku. Pomieszczenie było niemal puste, choć kiedyś musiało tu leżakować wino w beczkach. Wciąż widać było ślady i podłużne wyżłobienia w posadzce pod ścianami. Pośrodku stał jakiś mebel, w chybotliwym świetle pojedynczej świecy przypominający łoże. Dopiero gdy wzrok przyzwyczaił się do półmroku, a może po prostu kupiec zapalił odpowiednią liczbę świec na ścianach, Fillegan pojął, że ogląda nakrytą białym płótnem... trumnę na katafalku. Carcassian przeżegnał się zamaszyście i zsunął materiał z trumny. Potem targnął wieko i odstawił je na bok, pod ścianę.

267


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Rycerzowi, który pochylił się ku jej wnętrzu, zaparło dech. Miedziana skrzynia niemal po brzegi wypełniona była płynem o ciemnej orzechowej barwie, skrzepniętym w nieruchomą powierzchnię. To stąd roznosił się ów koszmarny zapach. Nieboszczyk, nawet jeżeli spoczywał w środku, nie był widoczny. – Trzeba go wyjąć. – Fillegan odstąpił pod ścianę, gdzie wonie były nieco słabsze albo też wentylacja lepsza. – Nic żeście nie przygotowali? To jak mam wykonać swoją robotę? Carcassian miał minę długo bitego psa, który w dodatku wie, że jest winny. – Wybaczcie, panie, dlatego nie uprzedzałem – stęknął. – Ojciec chciał zostać pasowany, zanim całkiem się rozejdzie, ale zmarło mu się nieoczekiwanie szybko, ta sprawa z lichwą nie pozwoliła mi spełnić jego woli od ręki... Znajomy, który kiedyś popadł w podobne tarapaty, doradził mi cudowny konserwant, tylko składniki chyba zmieszałem w złych proporcjach. – Kupiec zasępił się i zamilkł. Fillegan podszedł do trumny i przyjrzał się zawartości. Nieboszczyk nadal spoczywał w głębinach tajemniczego roztworu, z których nie wystawał nawet czubek nosa. – Będziesz pasował, panie rycerzu? – Carcassian wydawał się zaniepokojony milczeniem swego gościa. Fillegan z niechęcią skinął głową, wciąż obchodząc trumnę ze zwłokami. Lepiej bym zrobił – pomyślał – wracając do Wake i obdarzając szlachectwem zabite przez Ayermine’a wielbłądy. Wizja wielbłądów-rycerzy rozrzewniła go. W kącikach oczu poczuł łzy... A może to nie wielbłądy, tylko wspomnienie rodzinnego Wake? W każdym razie chwilę zeszło, zanim przypomniał sobie o pytaniu Carcassiana. – Jak tylko go wyjmiemy. A z dokumentami to co, pewnie będziesz chciał daty wstecznie stawiać, co? – Wrócił do rzeczywistości, przestawiając się na handlowe myślenie. – Bo do przestępstwa się przecież nie przyznasz...? Sukiennik skinął głową. – Czy to moja wina, że rajcy pozamieniali się na łby z baranami? – odparł, ciężko wzdychając. – Jak świat światem, kupowało się szlachectwo, choć raczej za życia, nie po śmierci. Inna sprawa, jak świat światem, kupiec był kupcem, a włościanin włościaninem, jeden drugiemu rzadko wchodził w paradę i dopiero te nowe czasy wszystko powywracały do góry nogami. Sami widzicie, panie, co to się porobiło – gorzko rzekł Carcassian. – Heretyka z grobu wykopać tylko po to, żeby go ceremonialnie na stosie spalić wolno, a nawet zaleca się, tak gadają biskupi. A zwyczajnego, próżnego i majętnego kupca nie wolno. I gdzie tu logika? Wzruszył ramionami, machnął z rezygnacją ręką. – No i przyjdzie mi, jak już zrobicie swoje i bezpiecznie znikniecie z widoku, odkryć schowane w skrytce papiery, że ojciec dobre dwa lata temu został rycerzem i szlachcicem, tylko z jakichś tajemniczych powodów albo starczej demencji zapomniał i domagał się tego w testamencie ode mnie. Urzędnicy w magistracie nie 268


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

takie dziwa widywali, więc za parę florenów przymkną oko, i wtedy obaj z ojcem wreszcie odetchniemy. Fillegan wciąż przypatrywał się trumnie. A precyzyjniej rzecz biorąc, usiłował przebić spojrzeniem ciemną powierzchnię płynu. Pobieżna analiza ujawniła jedynie ogromnego pająka, który utopił się przy krawędzi i sterczał groteskowo z odnóżami wystającymi ponad powierzchnię. Nieboszczyka nie udało się wyłowić spojrzeniem. – A on tam chociaż jest? – spytał z powątpiewaniem, odsuwając się nieco od skrzyni, którą od wewnątrz, na granicy poziomu wypełniającej ją cieczy, pokrywały jakieś zielonoszare wybrzuszenia i liszaje. – Papiery wystawić nie problem, jednak co do ramion, wolałbym wiedzieć, że ojciec pański je posiada, rozumiesz, Carcassian... Kupiec wzruszył ramionami. – Przecież i tak go pochowam. Rycerzu, na upartego potrzebny jest mi papier, resztę czynię dla spokoju ducha... Ale ma ramiona – rzekł uspokajająco, tonem, który tylko potwierdził obawy Fillegana. – To znaczy, miał jeszcze jakieś dziesięć dni temu – dodał, zagryzając wargę. – Zresztą, jeśli wierzyć w to, co się wyrwało Duendainowi podczas tej zawieruchy przy gospodzie, jesteście magiem. Może byście przywrócili ojca do stanu używalności? Zapłacę. Lepiej by się... Rycerz nigdy się nie dowiedział, co kupiec miał na myśli. Przepadła też niebywała wprost szansa zdarcia z niego ostatnich pasków skóry, odebrania mu jego krwawicy, czyli wyłuskania wszelkich zaskórniaków. O, Fillegan nie byłby gorszy w sztuce uprawiania magii od innych. Miałby takie same koszty i wyniki. A sukiennik uwierzyłby we wszystko. Oczyma szczerej wiary dojrzałby elefanta tam, gdzie człek niezainteresowany z trudem zauważy mrówkę. Jak wszystkie piękne aspekty rzeczywistości, ten cudowny sen został zdradziecko przerwany krzykami i łomotami, które rozległy się gdzieś ponad ich głowami w czeluści korytarza wiodącego do krypty. Carcassian zbladł i szeroko otworzył usta, jakby łapiąc oddech. Fillegan, złorzecząc, położył dłoń na rękojeści miecza. Jeżeli to zbóje, zamierzał walczyć. W ciasnym pomieszczeniu można się było napaści opierać długo, czas wystarczający, aby hałasy sprowadziły straż miejską. Albo chociaż jakiegoś zaniepokojonego sąsiada. Założywszy, że kupiec miał takich, którzy nie zechcą przyłączyć się do rabunku. – Da się te drzwi zamknąć od wewnątrz? – Rycerz przysunął się do nich i lustrował je uważnym spojrzeniem. Metalowe pasy, tworzące kratę, były zbyt rzadko ułożone, ale – na Boga! – przecież był to skład z winem, nie warownia. Nawet nie prawdziwa krypta zabezpieczona przed cmentarnymi hienami. Kupiec potwierdził jego obawy. – Nie, panie, lepiej będzie się nam bronić w korytarzu. Tam, razem z chłopakiem, trochę ich natniemy, zanim zdołają się nam dobrać do skóry. Duendaina jednak w korytarzyku nie zastali. Poszedł na górę, sprawdzić – pomyślał Fillegan. Sam w każdym razie by tak postąpił. Jeżeli nowina okaże się 269


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dobra, chłopak mógł się spodziewać, że coś mu skapnie, nawet od takiego sknery jak jego pan. Jeżeli zła – łatwiej uciec. Tymczasem na schodach rozległy się głosy. Rycerz mocniej ujął miecz. – Tu są, panowie! – rozległ się nieco przytłumiony głos Duendaina. – Hej, panie Carcassian, panie rycerzu, mamy niezapowiedzianych gości! Odwiedzili nas strażnicy miejscy! Wściekły Fillegan opuścił miecz. – Psiakrew! Tych tylko nam brakowało! – zaklął ze złością. Oczyma wyobraźni już dostrzegał siebie w tutejszych kazamatach. W jednych kajdanach kupiecprzestępca, w drugich rycerz-odszczepieniec. Piękne towarzystwo. Będą mogli sobie razem przez najbliższych parę lat zgłębiać karolińskie korzenie rodu Wake oraz tajniki hodowli wielbłądów! Stąpanie nasiliło się i wkrótce w świetle świecy niesionej przez idącego przodem Duendaina pojawił się oficer straży miejskiej, a za nim dwóch jego ludzi. Wszyscy razem weszli do piwnicy, skrzywili się, gdy dotarł do nich obrzydliwy fetor. Na twarzy Carcassiana wyraźnie widać było niepewność i strach. Fillegan zaś poprzysiągł sobie, że jeżeli wyjdzie cało z tej historii, wróci kiedyś do Wake i wzniesie przydrożną kapliczkę z wizerunkiem wielbłąda. Mogą mieć swoje kapliczki ze świątkami prości wieśniacy, mogą mieć swoje święte dęby druidzi, to czemu nie miałby powstać kult dromaderytów wędrownych? Może nawet da się na nim zarobić parę groszy? – Niccolo Carcassian, syn Bartolomea, sukiennik? – zaczął oficjalnym tonem oficer, podczas kiedy jego ludzie stanęli po obu stronach drzwi i zamarli w niemym bezruchu. Gdy kupiec skinął głową, oficer tym samym beznamiętnym tonem kontynuował: – Nazywam się Gucci. Dotarł do nas donos, że wespół z ojcem lichwę uprawiacie. A lichwa zakazana. Rada dzielnicy przysłała mnie, by to wyjaśnić. Rycerz dyskretnie odetchnął. Kupiec za to, niby legendarny chamalaijon, zmienił się na twarzy, poczerwieniał mocno. – Ani ja, ani mój oj... – Tu urwał, dotarło do niego, jak niebezpiecznie jest powoływać się na zmarłego. – Lichwa jest zakazana, i ja to wiem – zakończył więc nieporadnie. Dowódca straży rozglądał się po pomieszczeniu. – W istocie, jest zakazana prawem, ponadto grzech to ciężki. – Jego spojrzenie omiatało puste ściany, aż wreszcie zatrzymało się na trumnie. – Dlatego rada wysłała nas, by to sprawdzić. Nikt na razie nie formułuje zarzutu, rozumiesz, Carcassian? – Gucci podszedł do trumny, spojrzał na nieruchome lustro zgęstniałego płynu. – Was, kupców, w ogóle raczej dziwne trzymają się obyczaje, zmuszające do kontroli. Trumnę wypełniłeś zepsutym winem? Po co? Fillegan z Carcassianem wstrzymali oddechy. Tymczasem oficer nachylił się i wyciągnął palec w stronę trumny, jakby chciał skosztować tego, co uważał za wino... ale dostrzegł pająka, odchylił się ze wstrętem i chwyciwszy za miecz, 270


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

próbował go wyłowić. Wreszcie mu się to udało, gdy zewłok owada znalazł się na czubku ostrza, Gucci wyjął miecz z płynu. – Na sto głów baranich! – Spojrzał w zdumieniu na głownię miecza, która zaczęła się dymić. Machnął ostrzem, rozwiewając wokół smużki dymu. – Co wy w tej trumnie macie, kwas jakiś? – Skwaśniało mocno – przytaknął sukiennik słabym głosem. – To może ja pójdę na górę po jakąś rekompensatę, panie oficerze? – No myślę! – warknął oficer. Długą chwilę w zamyśleniu przyglądał się trumnie, wreszcie odwrócił wzrok w stronę ignorowanego dotąd Fillegana. – Skąd to drogi prowadzą do naszej Republiki? – zagadnął. – Bo z wyglądu wnoszę, żeście nietutejszy? – Z Wake, w Anglii – odparł rycerz, nieco zdziwiony, że Gucci jednym spojrzeniem rozpoznał w nim obcego. Ale, jak widać, straże zachowywały tu należytą republikańską czujność. – Trzeba poznawać świat, nieprawdaż? – A pewnie. – Gucci z uznaniem skinął głową. – Nasza Florencja w tym świecie to prawdziwa perła, warta dostrzeżenia. Powiadają, że zobaczyć i umrzeć. – Oficer stuknął pozostałością miecza w podłogę. – Mniemam, że z zachwytu. Tymczasem na schodach rozległ się straszliwy rumor. To Carcassian wracał w pośpiechu na dół, nie bacząc, że może sobie połamać nogi. – No, jestem – rzekł, powstrzymując sapanie. W ręku trzymał sporej wielkości mieszek. Podał go oficerowi. Ten niemal niezauważalnym, wypracowanym gestem wsunął go w kieszeń kaftana. – To teraz słuchaj – zaczął z życzliwością Gucci. – Nas tu dzisiaj nie było. Przyjdziemy jutro o świcie, aby z zaskoczenia sprawdzić, czy wasza rodzina trudni się lichwą czy nie. Jak coś znajdziemy, na przykład kompromitujące papiery, sam sobie będziesz winien, pojmujesz? Kupiec ponuro skinął głową. – Zacznę hodować pająki, jak już nie będę czym miał płacić ła... to jest podatków. Gucci po raz pierwszy uśmiechnął się szeroko. – Nie polecam. Nasze lochy mimo wszystko bezpieczniejsze od kościelnych. – Razem ze swoimi ludźmi oraz odprowadzającym ich Duendainem zniknął w korytarzu. – Montepaschi twierdził, żeś wizjoner, co to w przyszłość sięga jak ja, nie przymierzając, po jabłko – rzekł sarkastycznie Carcassian, odczekawszy, aż kroki Gucciego i jego ludzi ucichną. – Szkoda, że tego najazdu nie zdołałeś przewidzieć, nerwów i majątku mi zaoszczędzić. Przyszli po łapówkę. I jutro też wezmą do kieszeni, psiakrew! Fillegan wzruszył ramionami. Nie powiedział kupcowi, że im dalej w przyszłość, tym wizja jaśniejsza, a jak z tego wynika, szanse przewidzenia czegoś na dzień naprzód oceniał jako zerowe. 271


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Nie wszystko da się wyłowić z rzeki przyszłości, tyle śmiecia niesie. Całkiem jak wasze Arno – odparł metaforycznie. – Przeoczyłem ich, fakt. Widzę za to powódź, obracającą wniwecz to miasto. Kupiec roześmiał się ponuro. – No, strasz mnie potopem. Wiesz chociaż, kiedy? Może bym się w porę wyniósł? Rycerz udał, że się koncentruje. Może uda się wyłudzić jeszcze parę groszy? – Widzę, że miasto nawiedzi straszliwa powódź. Mury będą upadać, freski odklejać się od ścian, wielka tragedia spadnie na ludzi. Ale moje proroctwa nie mają daty. To może być dziś, jutro albo za tysiąc lat. – Jak nie potrafisz podać daty, to psu na budę twoje przepowiednie – wycedził z gryzącą ironią Carcassian. – Arno wylewa co paręnaście lat, odkrycia nie dokonałeś. Wracajmy do ceremonii, w końcu po to tu przybyłeś. Fillegan odwrócił się w stronę trumny wypełnionej zagadkowym płynem. – Wiesz co, kupcze – przyznał wolno – jakoś nie czuję się na siłach dzisiaj pasować. Zjadłbym coś, w gospodzie posiedział... – Strach odpędził... – zjadliwie dociął sukiennik. – I zwiał czym prędzej, psia twoja mać. – Prosty rycerz ze mnie. Kłopoty mi niepotrzebne – odparł szczerze Fillegan. – Lepiej spać pod gołym niebem, niż mieć nad głową sklepienie więziennej celi. Carcassian spojrzał mu prosto w oczy, przetarł dłonią spocony kark. – Dorzucę jeszcze trochę grosza, bo co mam robić – rzekł ochryple. – Niech będzie moja strata, dam trzydzieści złotych. – Trzydzieści? – obruszył się rycerz. – Trzydzieści to sobie... – Trzydzieści złotych florenów – uciął dyskusję kupiec, sięgając pod kaftan, żeby się podrapać. – Słyszę Duendaina, przy nim nie będę dyskutować. Bierz, co daję, albo idź precz. Rycerz westchnął z niechęcią. – I pomyśleć, że za chwilę staniemy się sobie równi. Ja, potomek cezarów w bocznej linii... – Bardzo bocznej – warknął sukiennik, spoglądając na chłopaka, który wszedł do środka. – Nie marnujcie czasu, panie. Cały dzień dziś tracę na załatwienie tej sprawy, interesu pomocnik pilnuje, a jak palnie jakąś głupotę? To jeszcze bardziej stratny będę... Za dużo tego wszystkiego na mojej głowie. – A jak zamierzacie to zrobić? – zainteresował się Fillegan. – Bo po tym, jak Gucci stracił miecz, to ja wolę być daleko stąd, kiedy będziecie nieboszczyka ojca przygotowywać do ceremonii. Carcassian uśmiechnął się lekko. Wyszedł na chwilę z krypty, wrócił z niewielkim oskardem. Podszedł do przeciwległej ściany i przyklęknąwszy, kilkakrotnie silnie uderzył w podłogę, odsłaniając mroczną czeluść.

272


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Świętej pamięci ojciec uważał, że nie zaszkodzi ostatnie, puste, pomieszczenie zamurować. Tam spuścimy konserwant. Wspólnymi siłami przechylili trumnę, uważając, by ani kropla nie prysnęła w ich stronę. – Czyńcie swą powinność, rycerzu – wystękał Carsassian, gdy opróżniona z płynu trumna spoczęła z powrotem na katafalku. Dołączył do Duendaina, który za drzwiami opróżniał żołądek. Również Fillegan z trudem panował nad skurczami trzewi. Nieboszczyk znajdował się wciąż w stanie pozwalającym na rozpoznanie w nim majętnego kupca. Zachował ludzkie cechy, w rysach pociemniałej twarzy wciąż dostrzec można było godność i pewien majestat. Lecz woń, jaką wokół siebie roztaczał, była gorsza od zapachu piekielnej siarki. Rycerz uniósł miecz w drżącej ręce. I nadał Bartolomeo Carcassianowi, kupcowi za życia, szlachectwo i wprowadził do stanu rycerskiego w niebie – chociaż nie bardzo wiedział, na co mu tytuł i zaszczyty tam, gdzie ponoć wszyscy są sobie równi. Po czym wyszedł z krypty i dołączył do Carcassiana i Duendaina, którzy akurat przeżywali nawrót szarpiących sensacji. – Z papierami to już jakoś pójdzie – rzekł kupiec w chwilę później, ocierając usta. – Duendain, zaprowadź pana rycerza na pokoje, ja tylko pogaszę świece i dołączę. *** Pełna sakiewka mile ciążyła w kieszeni kaftana, a nogi nieco zawodziły Fillegana w marszu, bo na sam koniec gospodarz okazał się człowiekiem niezbyt może hojnym, ale i nie skąpym, wina dla uleczenia żołądkowych boleści nie pożałował, a do jedzenia małe co nieco także się znalazło. Jakoś wyplątał się z miejskiego kwartału i dotarł do bramy, a nawet bez trudu przekroczył ją, opuszczając Florencję, odprowadzany leniwym spojrzeniem strażników zagłębionych w żywej dyskusji na temat wdzięków pewnej różanolicej Floriny. Z prawdziwą ulgą opuszczał to miasto. Być może warto je było zobaczyć i umrzeć, ale Fillegan miał w tej kwestii odmienne zdanie: lepiej je zobaczyć i żyć. A to wcale nie wydawało się takie pewne, wolał więc nie czekać, aż uszczęśliwiony Carcassian dotrze do magistratu. Zastanawiał się nawet, czy nie zakupić za część florenów Bucefała Drugiego, jakiegoś wiernego karusa, który w ostateczności gotów będzie oddać życie za swego rycerza. Jednak wciąż nie mógł zdobyć się na rozstanie z nowiutkimi złotymi monetami. Ostatecznie, do Pistoi droga niedaleka, letnia pogoda dopisywała, wino przyjemnie szumiało w głowie... Trapiła go jedynie myśl, że fatalnie przegapił okazję do wzbogacenia się. Otóż, będąc już dość daleko od miasta, całkiem nie w porę uświadomił sobie, że paryscy 273


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

akademicy mogliby wysupłać parę groszy za recepturę tego tajemniczego konserwantu, w którym sukiennik pławił swego ojca. Zaiste niezwykłą substancję sporządził kupiec, skoro ciało nieboszczyka, ze dwa tygodnie w niej spoczywające, lepiej się miało od głowni miecza mającej kontakt z cieczą ledwie przez chwilę. Kto wie, może dałoby się znaleźć jakieś zastosowanie tego wynalazku w sztuce wojennej albo przemytniczej? – Psia! – zaklął. Nie, nie wróci do miasta. Carcassian może trafić na zły humor urzędnika w magistracie albo Gucci coś odkryje, albo Kościół znajdzie jakiś pretekst do kasaty majątku... Nie, lepiej nie cofać się z obranej drogi. A kupca trzeba zachować w pamięci, skontaktować się za jakiś czas, kiedy sprawa przyschnie. Tylko czy ten będzie pamiętał, gdzie w recepturze Montepaschiego popełnił błąd? Bo inaczej sekret tej niezwykłej substancji, szybciej zjadającej miecze niż ludzkie ciało, może zaginąć na wieki! *** Toskania słynie z łagodnych, lesistych pagórków, pośród których wiją się drogi tej krainy mlekiem i miodem płynącej. I kiedy trakt wiodący do Pistoi zakręcił wokół jednego z takich wzniesień, może nieco bardziej imponującego od pozostałych, zwieńczonego odsłoniętą, biało lśniącą w słońcu skałą porozszczepianą niby korona... – Fillegan poczuł nieprzepartą ochotę ułożenia kilku strof wiersza na cześć złotych florenów bezpiecznie spoczywających w sakiewce. Poetyckie frazy jęły się unosić nad jego głową niby aureola, kontrapunktowane słodkim cuk, cuk ptactwa... kiedy naraz posłyszał dobiegające z tyłu głośne szelesty. Odruchowo chwycił się za kieszeń kaftana. Tym razem miałby co oddać w imię świętego spokoju i dla wspomożenia ubogich, jednak pokojowe myśli ustąpiły nagle brutalnej chęci mordu każdego, kto zechciałby mu odebrać z takim trudem zdobytą zawartość sakiewki. Dopiero po sekundzie dotarło do niego, że zbóje tym razem mogą chcieć nie jego florenów, lecz życia! Mógł ich nasłać Carcassian, ten zaś miałby motyw. Mówiąc wprost: bardzo dobry motyw. Lasy i bagna Europy pełne były takich milczących motywów. A trakt, jak zwykle, był pusty. Fillegan wyjął miecz, spodziewając się najgorszego. Nie uciekał, bo pamiętał, że poprzednim razem zbóje odcięli mu drogę z obu stron, co pewnie było tutejszym obyczajem. Już wolał potykać się na ubitej ziemi. Krzaki szeleściły coraz głośniej po lewej stronie. Wreszcie wyłonił się z nich... zziajany Duendain. – Biegłem na skróty, byle was dogonić, panie – wydyszał. – A ty tu czego? – zdumiał się Fillegan, wsuwając miecz do pochwy, bo raczej należało wątpić, aby kupiec wysłał chłopaka w roli mordercy. – Znowu mnie straszysz. Carcassian zapomniał wypłacić mi premię? Przegapił coś w papierach? 274


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

A może cię wygnał? No, tego się należało po nim spodziewać – dodał z ironicznym uśmiechem. Tak, o kupcach miał wyrobione zdanie... Duendain skrzywił się w grymasie nieskrywanej złości. – Sam odszedłem. Przy nim do niczego nie dojdę, tylko się wrzodów i gonki nabawię. Chcę zostać rycerzem i magiem, panie, jak wy. Chcę wędrować z wami. – Chłopiec spojrzał z nadzieją na Fillegana. Rycerz roześmiał się głośno, plasnął dłońmi o uda. – A to dobre – rzekł, gdy już się uspokoił. – Pieniądze masz? Nie masz. No to cię nie pasuję. Zresztą – dodał, ironicznie przyglądając się wciąż zasapanemu chłopakowi – młody jesteś, możesz poczekać. A ja wędruję samotnie. Lepiej się przyłącz do jakiegoś handlarza winami albo terminuj u medykusa. Nie oglądając się, ruszył dalej. Duendain towarzyszył mu niby cień, pozostając o dwa kroki w tyle. I tak zmierzali w stronę Pistoi, póki za nimi nie rozległ się głośny turkot wozów. Rycerz zszedł na sam skraj traktu, obejrzał się na młodziaka – ten jednak zniknął, musiał wskoczyć na jeden z wehikułów. Kolumna sześciu wozów wkrótce zniknęła za zakrętem. No i z Bogiem – pomyślał Fillegan. Nie potrzebował towarzysza darmozjada. Miło było posłuchać nieprzerywanego niczyim gadulstwem śpiewu ptactwa, ułożyć jakiś rym... pomacać trzydzieści złotych monet przez kaftan... dojrzeć do decyzji zmarnowania paru groszy na jakieś jadło... – Nie jesteście aby głodni, panie? – spytał Duendain, odklejając się od pnia drzewa, za którym się ukrywał, czekając, aż rycerz pokona zakręt. – Bo jakby co... – Szybkim ruchem zza pleców wyciągnął upieczonego kurczaka. Fillegan odmówił gniewnym ruchem głowy. Był wściekły, bo chłopiec zmaterializował się ze smakowicie pachnącym mięsiwem niby diabeł czekający, aż rycerzowi zacznie kruczeć w brzuchu i będzie gotów podpisać cyrograf. – Jedzcie, panie, bo się zmarnuje. Sam nie dam rady. – Chłopak ponownie podsunął pieczyste w jego stronę. – No, jakby się miało zmarnować, to owszem. – Rycerz w podzięce skinął głową i urwał soczyste od tłuszczu udko. Zaczął jeść. Nigdy nie miał zbyt silnej woli. A jeszcze sobie pogłoduje. To akurat było proste do przewidzenia, nie wymagało żadnych proroczych wizji. – Sami widzicie, panie, na giermka się nadam – rzekł Duendain po chwili, ocierając usta. – I wiem takie rzeczy, że ho! Niejeden by chciał znać podobne sekrety. Na przykład Carcassian ma skrytkę w suficie. Jakby co... Fillegan spojrzał na niego niby strofująco, ale bacznie nadstawiając ucha. – Prawdziwy szlachetny rycerz nie rozmawia z pełnymi ustami... – rzekł jednak. – Ja naprawdę umiem nie tylko kraść kury – odparł (z pełnymi ustami) Duendain. – A rycerzem jeszcze nie jestem – dodał przytomnie. – Nie to co wy, panie... Filleganowi kęs kury stanął w gardle. 275


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Będziesz pościć przez trzy dni – zarządził, pokonując dławienie. – Kandydaci na rycerza muszą przejść ciężkie próby. Duendain wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. Trzymał w ręku resztki kurczaka i nie wiedział, co z nimi zrobić. – To mam zacząć od zaraz? Rycerz zaprzeczył nieznacznym ruchem głowy. – Zaczynasz od jutrzejszego świtu. A na razie – popatrzył na pieczyste w ręku – zadbaj, dobry giermku, o moje jutrzejsze śniadanie. Do Pistoi droga niedaleka, lecz zapewniam, o pustym żołądku jestem nieznośny i rankiem droga będzie się nam dłużyć niczym wyprawa Marco Polo. Duendain nie czekał na dalszy ciąg proroctw swego nowego pryncypała, już biegł w stronę kolejnych nadjeżdżających wozów, które turkotały gdzieś za zakrętem, jeszcze niewidoczne. Dotarło do niego, że na kradzionych kurczakach i postach się nie skończy, że trafił z deszczu pod rynnę. Ale będzie to ciekawe życie. Taką przynajmniej miał nadzieję.

Romuald Pawlak: RYCERZ BEZKONNY Oficyna wydawnicza RW2010 (ebook) Wydawnictwo SUMPTIBUS Pytaj w swojej księgarni

276


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ESEJE

277


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Parowski: Kto się boi „Trzeciego cycka” Emmy Popik? Nie będę ukrywał, że miałem swój skromny udział w odkryciu twórczości Emmy Popik. Czasopismo Fantastyka zamieściło w marcowym numerze roku 1983 jej pierwsze opowiadanie „Mistrz”. Zostało ono później zaliczone do stu najlepszych polskich opowiadań i ukazało się w jubileuszowej antologii „Co większe muchy” (1992) grupującej najlepsze opowiadania z pierwszej dekady istnienia pisma (Fantastyka i Nowa Fantastyka). W roku 1986 ukazał się pierwszy zbiór opowiadań autorki: „Tylko Ziemia” i książka uznana została za najlepszy debiut roku w ramach swego gatunku. Popik drukowała w Fantastyce, w Nowej Fantastyce oraz w Science Fiction Fantasy i Horror, magazynie prowadzonym przez Roberta Szmidta. Wydała zbiory opowiadań: „Bramy strachu”, „Genetyka bogów” i „Plan”. Jest również autorką książki dla dzieci „Wejście do baśni”, przetłumaczonej na japoński przez Krystynę Hirayama. Opowiadania sf tłumaczyła na japoński i zamieściła w czasopismach Michiko Tsukada. Zawodowo Emma Popik związana była głównie z dziennikarstwem jako redaktor naczelna Nowego Kuriera Nadbałtyckiego, czasopisma Wydziału Edukacji Urzędu Miejskiego w Gdańsku, redaktor prowadząca Gazety WPiA UG, pełniła również funkcję redaktora w wydawnictwie i przez czas krótki zajmowała się pracą dydaktyczną. Tyle bogatego życiorysu. Zapytana, dlaczego pisze, Autorka odpowiada: „Pisarstwo jest posłannictwem, szczególnego rodzaju służbą dla człowieka, z tego więc względu piszę o tym, co jest dla mnie ważne. I choć jest to fantastyka naukowa, staram się mówić o sprawach aktualnych, dziejących się teraz, na naszych oczach”. Rzeczywiście, Emma Popik umiejętnie wyczuwa głębokie i podskórne trendy, które są dla wielu niewidoczne, dopóki w pewnym momencie nie wybuchną z wielką siłą. Najlepszym przykładem jest choćby opowiadanie „Telerodzinka”, zamieszczone w jej pierwszej książce „Tylko Ziemia”. Motyw w nim opisany ujawnił się później jako ekshibicjonistyczna „zabawa”, znana pod nazwą Big Brother, i kontynuowana w jej kolejnych wariantach, coraz bardziej podglądających osobiste życie uczestników. Z kolei o zbiorze „Trzeci cycek” Autorka mówi: „Chciałam ukazać sytuację człowieka postawionego wobec wielkich i groźnych sił. System społeczny czy inteligentna technika – nieważne – pod spodem kryje się to samo: oszustwo i manipulacja. Bohaterowie moich opowiadań nie zdają sobie z tego sprawy, żyjąc beztrosko i korzystając z rzekomych dobrodziejstw otaczającego ich świata. Aż docierają do momentu krytycznego, w którym system zabiera im wolność, tożsamość i to, w co wierzyli. I naraz jednostka musi się zmierzyć z czymś ponad jej siły. Każdy z bohaterów stacza swoją własną walkę, by stać się istotą ludzką i dowiedzieć się, 278


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kim jest. Oto moje przesłanie dla współczesnego świata. Gdybym miała pisać dla rozrywki, nie chciałoby mi się wziąć pióra do ręki”. Na szczęście dla czytelników Autorce „wciąż się chce” – wróciła do pisania i znów zmusza nas do samodzielnego myślenia, i znów budzi w nas... strach. Zanurzając się w twórczość Emmy Popik, można bowiem odnieść wrażenie, że wkracza się w świat rodem z filmów Szulkina. Ta sama dziwność, mroczność, zagubienie, przeznaczenie zdające się być silniejsze od woli, życie sprowadzone do przetrwania – wśród ruin, śmieci, w pustce kosmosu, w pułapce losu, powtarzającego się wciąż i wciąż, w uścisku narzuconego odgórnie systemu albo... we własnym domu, którym rządzi komputer. Światy z opowiadań Emmy Popik budzą lęk. Człowiek zredukowany jest w nich do roli trybu w machinie. System decyduje, jak osobnik ma żyć, kochać, grzeszyć, odbywać pokutę. Rodzi się pytanie: skąd ten strach, skąd wypływa poczucie zagrożenia? Zdumiewające, biorąc pod uwagę, że to opowiadania z gatunku science fiction, czyli pozornie niemające nic wspólnego z prawdziwym życiem. Czy na pewno? Czy trzeci cycek z tytułowego opowiadania nie może wyrosnąć każdemu, skoro nawet środki chemiczne są „inteligentne”? I nagle wraz z tą „niechcianą naroślą” zmienia się nasze postrzeganie rzeczywistości, my się zmieniamy, a raczej szerzej otwieramy oczy, widząc więcej, dalej, jaśniej. Naraz dostrzegamy, że nie jesteśmy trybem, ale jednostką, której odebrano wolną wolę, marzenia, tożsamość, szansę. Kto lub co jest tym bezlitosnym manipulatorem? Jak z nim walczyć? Czy w ogóle się da? I czy musi to być walka na śmierć i życie? A może wystarczy jedna buntownicza myśl...? Ferment wątpliwości, zaczyn niezgody na zastaną rzeczywistość – to łączy opowiadania ze zbioru „Trzeci cycek”. Tom rozpoczyna tytułowe opowiadanie, którego bohater-bohaterka nie wie, kim naprawdę jest. Nie potrafi nawet zadać takiego pytania. Świadomość Feler śpi, a ona sama staje się rzeczą i jak przedmiot jest traktowana. Przez błąd-przypadek odnajduje drogę do własnej seksualności i kobiecej tożsamości, i już nie chce, żeby było jak wcześniej, choć nowa tożsamość może łączyć się bólem, gwałtem, samotnością odrzucenia, a nawet ze śmiercią. Natomiast jako „znawca” Emmy Popik stwierdzam, że opowiadanie, którym zamknęła tom, wyróżnia się na tle innych. Autorka potwierdza: „Istotnie, jest to opowiadanie delikatne i kobiece. Niektórzy powiedzą, że nie pasuje do mnie, pisarki noszącej portki i patrzącej na totalitarne światy z męskiego 279


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

punktu widzenia. Ale jestem kobietą, w spodniach czy bez. „Sama jasność” to tekst niosący nadzieję i pozostawiający czytelnika z pozytywnym nastawieniem. To także mój manifest: kobieta wie, czego potrzebuje, co lubi, a czego nie znosi, ma świadomość własnych pragnień i siebie samej. Wcześniej czy później każda z nas to odkrywa. Obie moje bohaterki, ta z „Trzeciego cycka” i ta z „Samej jasności”, również dochodzą do owego stanu wyzwolenia, ale jakże odmiennymi drogami. Jedna organizuje działania, druga poddaje się biegowi zdarzeń – osiągając zrozumienie poprzez okrutne doświadczenia. Niemniej obie podejmują decyzję”. Motywem przewodnim opowiadań zamieszczonych w tomie „Trzeci cycek” jest właśnie kwestia prawa do wyboru własnej drogi, bycia sobą na własnych warunkach, prawa do prawdy. A z drugiej strony zbiór przedstawia opowieści ludzi stłamszonych, kontrolowanych przez władzę, układ, system, program. Aura niemożności, uwikłania, przymusu, wielkiego oszustwa, a przede wszystkim wszechobecnej manipulacji towarzyszy czytelnikowi podczas lektury „Trzeciego cycka” cały czas. I znowu wraca sprawa lęku. Czy ów cyniczny determinizm, ta nieustająca podległość sile wyższej – czym by ona nie była i czym by się nie kierowała (najmniej dobrem jednostki) – przerażają najbardziej? Chyba Emmie Popik udało się coś więcej niż nas po prostu nastraszyć bezduszną strategią różnorakich demiurgów. Opisywane przez Autorkę historie nie dzieją się odtąd – dotąd. Nie zaczynają się wraz z lekturą, nie kończą wraz z jej przerwaniem. One trwają cały czas, gdzieś tam, bez względu czy patrzymy, czy nie, wywołując tym samym mocno niepokojące wrażenie realności. Jakbyśmy zajrzeli komuś przez okno, wniknęli w kosmos jego dziwnego domu, i choć poszliśmy dalej, nie potrafimy zapomnieć o tym, co wiedzieliśmy. Czytelnik włącza się w pewnym momencie opowieści, stając się odkrywcą danego świata, nierzadko wraz z bohaterem, którego wiedza na temat otaczającej go rzeczywistości była niepełna lub opierała się na fałszywych przesłankach. To właśnie budzi największe obawy. Bo czy my znamy niuanse świata, w którym egzystujemy? Czy nie zdarza nam się szeroko otwierać oczu ze zdumienia, gdy czarne okazuje się białym? Łatwo utożsamiać się z bohaterem, nierozumiejącym świata wokół, któremu tylko się wydawało, że go zna i jest szczęśliwy. Historie z „Trzeciego cycka” zakotwiczają się w głowie, sumieniu, sercu, potrząsając naszym samozadowoleniem i budząc strach podejrzeniem, że nam też mogłoby się coś podobnego przytrafić. Bliźniaczego nie pod kątem fantastycznej treści, ale realnych emocji, poczucia osaczenie, oszukania, zmanipulowania. Więc się bójmy, wszyscy, może ten strach nas wyzwoli... W książce krytycznej „Czas fantastyki” (1990) tak podsumowuję pisarstwo Emmy: „Czytając Popik, doznajemy tego szczególnego zadowolenia, jakiego dostarcza rzecz 280


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niechby ponura, ale konsekwentna i dobrze zrobiona”. W wydanej 20 lat później pracy „Małpy Pana Boga. Słowa” podobnie pozytywnie sumuję literacką robotę Emmy oraz najciekawszych autorek i autorów z jej pokolenia: „Fantastyka nie jest już spetryfikowaną, rozpoznawalną na pierwszy rzut oka konwencją. Projektuje przyszłość, reinterpretuje przeszłość, bawi się w eksperyment literacki, podsuwa rzeczywistości zwierciadła gorzkiej alegorii. Zaczyna mówić artystycznym językiem o człowieczym losie i powinności, o Bogu i diable, o władzy. Jest wreszcie głosem w obronie słabych i okaleczonych (także nienarodzonych). Zyskuje to wszystko naprawdę znakomity kształt artystyczny w opowiadaniach i powieściach Marka Huberatha, Krzysztofa Kochańskiego, Marka Oramusa, Jacka Inglota, Grażyny Lasoń, Emmy Popik”. Tę ocenę z radością powtarzam w przypadku tomu opowiadań ze zbioru „Trzeci cycek”. Emma Popik: TRZECI CYCEK Oficyna wydawnicza RW2010 Wydawnictwo SUMPTIBUS Pytaj w swojej księgarni

281


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Science fiction. Rozwój gatunku i terminologia Tekst poniższy stanowi wstęp do pracy magisterskiej, pisanej w roku 1990, a obronionej w roku 1991. Promotor: prof. Antoni Smuszkiewicz.

Najsilniejszych bodźców literaturze science fiction dostarczyła literatura spekulatywna, dlatego też niektórzy krytycy czuli się zmuszeni szukać źródeł tego gatunku w prapoczątkach literatury fantastycznej i utopijnej. Przymusowi temu towarzyszyła również chęć nobilitacji science fiction, chęć udowodnienia, że wywodzi się ona od starożytnych myślicieli, a nie od „pulp fiction”1. Pierre Versins, znany krytyk szwajcarski, podczas wystawy science fiction w Bernie w roku 1967 przedstawił swoją „Tableau chronologique”, gdzie spróbował prześledzić dzieje science fiction od czasów prehistorycznych. Według Versinsa początki gatunku sięgają... 2 000 r. p.n.e. – z tego okresu mianowicie pochodzą anonimowe egipskie utwory, w których krytyk ten dopatruje się elementów sf. Chronologicznie następnym dziełem jest „Gilgamesz”, babiloński poemat epicki, zawierający około trzech tysięcy wersów zapisanych pismem klinowym (pierwsze opracowanie około 1 800 r p.n.e.)2. Kolejne kroki Versinsa to „Odyseja” (ok. 800 r. p.n.e.) i „Politea” Platona (427–347 r. p.n.e.). Z faktem, że Versins zalicza do swojej historii sf dzieło Lukiana z Samosaty „Varia historia” („Historia prawdziwa”, 180 r. n.e.) zgadzają się także inni krytycy 3. Jeszcze inni autorzy twierdzą, że początkiem drogi jest „Utopia” Tomasza Morusa (1516 r.) lub „Nowa Atlantyda” Franciszka Bacona (wyd. Pośmiertne 1627 r.). Pierwszym ze znanych utworów, w którym występuje przeniesienie akcji w przyszłość, jest „Rok 2240” Sebastiana Merciera („L’an 224” wyd. 1772 r.). Satyryczne odmiany szkiców polityczno-społecznych, tak istotne dla współczesnej sf, po raz pierwszy odnajdujemy w „Podróżach Guliwera” Jonatana Swifta („Gulliver’s Travels”, wyd. 1726 r.). Z dwóch elementów – nowych odkryć w naukach biologicznych oraz wynalazku powieści gotyckiej – powstał „Frankenstein” Mary Shelley (1818 r.); według Briana Aldisa od tej właśnie powieści zaczyna się science fiction 4. Także Sam Moskowitz przyznaje Mary Shelley miano pierwszej autorki science fiction, choć jednocześnie stwierdza, że: „całokształt wpływu Poego na science fiction jest niemożliwy do 1 Termin oznaczający groszowe powieści science fiction na najniższym poziomie. 2 Od „Gilgamesza” rozpoczyna swoją „Drogę do science fiction” (antologię) James Gunn, wykładowca sf na uniwersytecie stanowym w Kansas. 3 M.in. Bruce Franklin, Sam Moskowitz i Kingsley Amis; warto tu zauważyć, że „Varia historia” jest pierwszym opisem podróży na inną planetę. 4 J. Gunn: Droga do science fiction, Warszawa 1985, t. 1, s. 184. 282


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ustalenia”5. Bardzo wysoko cenił Poego także Hugo Gernsback, wydawca pierwszego magazynu science fiction6. „Mellonta Tanta” Poego jest najprawdopodobniej pierwszą autentyczną powieścią o przyszłości, zawiera bowiem ważną świadomość, iż „przyszłość będzie tak różna, że wszystko, co teraźniejsze, zostanie zapomniane, będzie przekręcone, a najczęściej błędne”7. O Juliuszu Verne James Gunn pisał, że był to „Francuz, bez którego nie można się obejść”8. Jego pierwsza powieść, „Pięć tygodni w balonie” (1863 r.), była początkiem jego kariery literackiej, sam Verne zaś był drugim z pisarzy wskazanych przez Gernsbecka w roku 1926, gdy ten dawał przykłady utworów, jakie ma zamiar umieszczać w Amazing Stories”. Trzecim autorem szczególnie przez Gernsbecka poważanym był Herbert George Wells, nie bez racji zwany ojcem współczesnej fantastyki naukowej. Znaczenia jego „Wehikułu czasu” (1895 r.) nie sposób przecenić, tym bardziej że powieść ta stanowi przykład jednej z pierwszych antyutopii i przyczyniła się do powstania najlepiej artystycznie i merytorycznie dopracowanej odmiany science fiction. Pierwsza połowa XX wieku, okres rodzących się totalitaryzmów, obfitowała w antyutopie. Poczynając od powieści „My” Eugeniusza Zamiatina (1924 r.), artystycznie może niezbyt dopracowanej, ale zawierającej wiele ważnych sugestii, poprzez „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxley’a (1932 r.), aż do „1984” George’a Orwella (1948 r.) – te trzy powieści wytyczyły nurt, do którego bezpośrednio nawiązywali później liczni autorzy. W tej krótkiej historii science fiction świadomie pominąłem utwory polskich autorów. Przedstawienie polskiego dorobku na tym polu wymaga bowiem osobnego wątku. W opracowaniach polskich krytyków9 przeważa opinia, że narodziny polskiej fantastyki naukowej przypadają na okres pozytywizmu, choć odzywają się też głosy, że Krasickiego „Orespes” rozpoczyna historię polskiej sf, że Mickiewicza „Historia przyszłości” jest świadectwem nowej epoki w dziejach europejskiej fantastyki czy że Sztyrmera „Frenofagiusz i frenolesty” także zaliczyć należy do science fiction. Ale to dopiero pozytywizm przynosi utwory świadczące o oryginalności polskich rozwiązań literackich. 5 Op. cit., s. 221. 6 jw. 7 Op. cit., s. 223. 8 Op. cit. s. 257. 9 Handke, Smuszkiewicz i inni. 283


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Oto Teodor Tripplin utworem „Maskarada w obłokach, czyli podróż nadpowietrzna nad Morze Północne”, opublikowanym w roku 1856, wyprzedził o siedem lat „Pięć tygodni w balonie” Verne’a. Oto Sygurd Wiśniowski, podróżnik i dziennikarz, na szesnaście lat przed pojawieniem się „Niewidzialnego człowieka” Wellsa opublikował nowelę pod tytułem „Niewidzialny” (1881 r.), opartą na tym samym pomyśle i temacie. I wreszcie Bolesław Prus, wykorzystujący elementy fantazji w paryskim epizodzie „Lalki”, a „Faraonem” wyprzedzający przemyślenia na temat politycznych uwarunkowań pracy naukowej takich autorów, jak H.G.Wells, K.Lassawitz czy W.Morris. Początek XX wieku zapowiada jedno z największych dokonań polskiej fantastyki naukowej – trylogię księżycową Jerzego Żuławskiego („Na srebrnym globie” 1903 r., „Zwycięzca” 1910 r., „Stara Ziemia” 1911 r.). W cyklu tym autor skompromitował utopię egalitarną, dowodząc, że społeczna reglamentacja i powszechny utylitaryzm są wbrew niezdeterminowanej naturze ludzkiej. Ponadto Żuławski porusza pierwszoplanową dla dwudziestowiecznej fantastyki naukowej kwestię, dowodząc, że wiedza „nie jest zjawiskiem apolitycznym, że może rodzić pragnienie destrukcji, a gromadzona tylko dla samej siebie prowadzi do zwyrodnienia, nihilizmu skrytego za pozorami naukowości”10. Trylogia księżycowa wywarła ogromy wpływ na polska fantastykę naukową – wiele zawdzięcza jej „Miasto światłości” Mieczysława Smolarskiego (1924 r.), powieść zadziwiająco podobna w swej wymowie i rozwiązaniach artystyczno-merytorycznych do „Nowego wspaniałego świata” Huxley’a, opublikowanego sześć lat później. Do pokrewieństwa z Żuławskim przyznaje się nawet Stanisław Lem, czołowy pisarz polski w okresie po drugiej wojnie światowej. Książkowy debiut Lema (powieść „Astronauci”) przypada na rok 1951, dlatego też ten rok przywykło się uważać za datę powstania współczesnej polskiej science fiction. Na lata sześćdziesiąte przypada najbardziej płodny okres twórczości Lema. Początek lat siedemdziesiątych przynosi zmianę warty; wprawdzie nie pojawia się fenomen literacki na miarę Lema, zaś jego gwiazda nadal jeszcze świeci dość jasno, lecz na początku dekady debiutują pisarze tej miary co Adam Wiśniewski-Snerg, Bohdan Petecki i inni. Ale istotną zmianę w obliczu powojennej polskiej science fiction przynosi dopiero połowa lat siedemdziesiątych, kiedy to najciekawsze pozycje fantastyki naukowej „mieszczą się w kręgu trudnych problemów socjologicznych, są systemem wczesnego ostrzegania, poszukują odniesień do teraźniejszości, ukazując tę ostatnią w formie literackiej aluzji, metafory”11. 10 A. Niewiadowski: Polska fantastyka naukowa 1945 – 1985, Warszawa 1987, s. 11. 11 Op. cit., s.17. 284


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wyraźnej reorientacji problemowej dokonuje Janusz Andrzej Zajdel, stając się ojcem duchowym nurtu aluzyjnego, który współtworzą z nim Edmund Wnuk-Lipiński, Marek Oramus i Maciej Parowski. Radykalnie zmienia się sposób prognozowania – Lem w „Kongresie futurologicznym” ujął swoją prognozę w ramy halucynogennego snu, z którego – jak z koszmaru – budził się Ijon Tichy. „Teraz furtka ocalenia nieodwołalnie się zatrzaskuje. Człowiek budować będzie coraz doskonalsze systemy oparte na hasłach «szczęścia powszechnego», a w gruncie rzeczy podporządkowujące wszystkich obywateli mechanizmom bezimiennej władzy, równaniom w dół celów i norm kulturowych, centralnemu informowaniu w myśl aktualnie obowiązującej ideologii”12. W tym krótkim szkicu o rozwoju gatunku pojawiło się wiele terminów ów gatunek określających, znacznie więcej zaś się nie pojawiło. Bardzo trudno jest bowiem zdefiniować gatunek, który wciąż ewoluuje, do którego prawie każdy z pisarzy wnosi coś nowego. Mnogość terminów wynika także z tego, iż każdy krytyk stara się ustalić własne wyznaczniki gatunku, bądź to na zasadzie negacji już istniejących definicji, bądź też na zasadzie rozwijania definicji istniejących, bądź też na innych zasadach, trudnych niekiedy do określenia. Wszystkie te trudności i nieporozumienia spowodowane są tym, że „science fiction” jest nazwą gatunku literackiego dokładnie w takim samym stopniu, w jakim termin „proza” może być nazwą na przykład oświeceniowej powiastki filozoficznej lub powieści psychologicznej. Istotę tego problemu trafnie wyjaśnia Vera Graaf, pisząc, że „ścisłe zdefiniowanie pojęcia science fiction jest dosyć trudne, a to dla jego licznych, często całkowicie różnych interpretacji. Niektórzy krytycy science fiction kładą nacisk na aspekt naukowo-techniczny, inni natomiast za najistotniejszy uważają element fantazji”13. Jeżeli do tych trudności dodamy jeszcze aspekt historyczny i weźmiemy pod uwagę to, że science fiction było nazywane w oświeceniu „podróżami księżycowymi”, w pozytywizmie – „romansami naukowymi” (przy czym słowo „romans” znaczy tyle co „powieść”), w odniesieniu do Verne’a – „niezwykłymi podróżami”, w przypadku Wellsa – „naukowymi opowieściami na jedno posiedzenie”, że termin „science fiction” powstał dopiero w roku 1929 za sprawą Hugo Gernsbacka i że termin ten wyparł używane wcześniej nazwy, takie jak „invention stories” (opowiadania o wynalazku), „off-trail stories” (opowieści spoza szlaku), „impossible stories” (opowieści nieprawdopodobne), „different stories” (inne opowieści), „pseudoscientific stories” (opowieści pseudonaukowe) i wiele innych, oraz że jeszcze później pojawiły się inne nazwy, jak choćby „speculative fiction”, „literatura spekulatywna”, 12 Op. cit., s.18. 13 V. Graaf: Homo futurus, Warszawa 1975, s.9. 285


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„spekulacja realistyczna” i wiele, wiele innych, zaś sama science fiction dorobiła się kilkunastu odmian, takich jak „hard core”, „space opera”, „social fiction” i inne – zatem, jeżeli te wszystkie elementy zechcemy wziąć pod uwagę, to obraz terminologicznego chaosu będzie pełen. James Gunn stwierdził kiedyś, że „cała historia sf to zrazu powolne posuwanie się w kierunku jej definicji; a gdy już pytanie o definicję doczekało się odpowiedzi, rozpoczął się dalszy ruch, tym razem w kierunku odśrodkowym”14. „Złotym wiekiem” science fiction nazwał Isaac Asimov lata 1938–5015; jego zdaniem był to nie tylko okres wyjątkowego rozkwitu gatunku, ale także – okres jednomyślności autorów i krytyków co do ram gatunkowych. Wszyscy doskonale wiedzieli, czym jest science fiction; były nią utwory publikowane w „Astounding”. Supremacja tego czasopisma była istotną cechą lat czterdziestych, podobnie jak istotną cechą była supremacja Johna Campbella nad „Astounding”. Początkowo Campbell definiował sf, umieszczając w swoim miesięczniku te, a nie inne opowiadania; jednocześnie co jakiś czas podejmował próby teoretycznego ujęcia definicji science fiction. W roku 1952 napisał: „Literatura piękna to jedynie zapis naszych marzeń; science fiction składa się z nadziei, marzeń i obaw (bowiem niektóre marzenia senne są koszmarami) społeczeństwa o podbudowie technicznej”16. Jeszcze konkretniej ujął to w swoim eseju „Nauka tworzenia fantastyki naukowej”, gdzie stwierdził: „żeby jakieś dzieło należało do science fiction [...], musi podjąć uczciwy wysiłek proroczej ekstrapolacji znanych faktów. [...] Prorocza ekstrapolacja może czerpać z licznych źródeł, a znajduje zastosowanie w wielu dziedzinach. Dziś jeszcze (rok 1974 – przyp. mój) nie uznajemy socjologii, psychologii i parapsychologii za «prawdziwe» nauki ścisłe; dlatego zamiast przewidywać przyszłe efekty stosowania dzisiejszych nauk społecznych, winniśmy antycypować r o z w ó j n a u k i (podkr. Autora) socjologii... Z drugiej strony fizyka jest dziś już nauką ścisłą i przewidywania muszą być oparte na znanych danych istniejącej nauki”17. Wskazania Johna Campbella stały się kodeksem sf, nienaruszalnymi prawami gatunku, cytowanymi kolejnym pokoleniom pisarzy i krytyków. Podobnie jak Campbell, również Colin Wilson w swojej definicji na pierwszy plan wysuwa wyobraźnię, stwierdzając, że „celem science fiction nie jest oczyszczenie ludzkiej wyobraźni, lecz jej wyzwolenie. Wyzwolenie to dokonuje się nie przez litość 14 J. Gunn: Droga... t.3, s.9. 15 Chodzi oczywiście o USA. 16 J. Gunn: Droga..., t.3, s.9. 17 Loc. cit. 286


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

i strach, lecz przez próbę wywołania zdumienia i podziwu... Spekulacje w połączeniu z elementami naukowymi nabierają pewnej wiarygodności” 18. Także Sam Moskowitz w swojej definicji kładzie nacisk na czynnik fantastyczny: „Science fiction jest rodzajem literatury fantastycznej dającej się poznać po tym, że ułatwia czytelnikowi «umyślne pozbycie się wątpliwości», gdyż swoje fantastyczne spekulacje na temat wiedzy przyrodniczej, przestrzeni, czasu, nauk socjalnych i filozofii odziewa się w szaty naukowej wiarygodności”19. Robert Heinlein z kolei większy nacisk kładł na naukę, nie zaś na fantastykę, uważając, że science fiction oznacza „[...] realistyczne spekulacje o możliwych przyszłych wydarzeniach, mocno oparte na gruntownej znajomości świata i dzisiejszego, i minionego, i pełnym zrozumieniu istoty i znaczenia metody naukowej”20. Bardzo podobnie argumentował Kingsley Amis: „Science fiction jest określonym rodzajem prozy epickiej, przedstawiającym sytuacje tak, jak ona w rzeczywistości nie mogła mieć miejsca. Przyjmuje się raczej hipotetyczną sytuację, biorąc za podstawę jakieś odkrycie w nauce lub technice, bądź w pseudonauce lub pseudotechnice, a które to odkrycie może być ludzkiego lub pozaludzkiego pochodzenia”21. Natomiast Hans Jurgen Krysmanski widzi w science fiction „zmyślony dialog z naukową przyrodniczą hipotezą”22, gdyż „swoją maksymalną wiedzą przyrodniczą w popularyzatorski sposób kwestionuje aksjomat «wyjątkowej rzeczywistości» i spekulacje możliwościami na bazie dzisiejszego naukowego obrazu świata”23. Tylko nieliczni krytycy zgadzają się na kompromis; zalicza się do nich Michel Butor, zwięźle określający science fiction jako literaturę, „która bada zasięg możliwego i to w ramach tego, co nam nauka pozwala dostrzec”24. Na gruncie polskiej krytyki sf trudnej sztuki uporządkowania terminologii podjął się paręnaście lat temu Antoni Smuszkiewicz25. Jak sam zaznaczył, „zdefiniowanie fantastyki nie jest zadaniem łatwym, ponieważ granice zjawiska, które się tym 18 Cytuję za: V. Graaf: Homo futurus, s.10. 19 Cyt. jw. 20 Cyt. jw. 21 Cyt. jw. 22 Cyt. jw. 23 Cyt. jw. 24 Cyt. jw., s.11. 25 A. Smuszkiewicz: Fantastyka i jej główne odmiany. Próba uporządkowania terminologii, „Kwazar” 1987, nr 32, ss. 68-77. 287


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

terminem określa, są płynne i trudne do wyznaczenia w sposób niebudzący wątpliwości”26. Druga trudność według Smuszkiewicza polega na tym, że termin „fantastyka” bywa używany na określenie pojęć, które – choć zbliżone do siebie – sytuują się w zakresach znaczeniowych niepokrywających się całkowicie, czyli że „fantastyka” oznaczać może w różnych ujęciach albo „pewien typ twórczości literackiej w swoisty sposób budujący świat przedstawiony dzieła literackiego (W. Ostrowski, R. Handke)”27, albo gatunek literacki (R. Caillois, T. Todorov), albo wreszcie „specyficzny czynnik paragenologiczny, odgrywający istotną rolę w rozwoju różnych gatunków (A. Zgorzelski)28. Pierwsze definicje za podstawę wyróżnienia utworów fantastycznych brały proste porównania empirycznej rzeczywistości z fikcyjną rzeczywistością dzieła literackiego; próbowano określać fantastykę jako „rozmyślne przedstawienie rzeczy niemożliwych, tzn. sprzecznych z naszym doświadczeniem życiowym i naszą wiedzą o świecie”29. W taki właśnie sposób sformułował swoją definicję Celestyn Skołuda: „Fantastyka na terenie literatury jest to fikcja, przedstawiona w kategoriach emocjonalnych, która dąży do niezwykłości, niecodzienności, dziwności i wybiega poza rzeczywistość empiryczną”30. Jedyna zaleta tej definicji (oraz innych podobnych do niej) jest próba ujęcia przy pomocy jednej kategorii wszystkich zjawisk, które w odbiorze powszechnym intuicyjnie traktuje się jako fantastyczne. Ale ta tendencja prowadzi do zbytniego rozszerzenia granic definiowanego obszaru; to z kolei przyczynia się do zbyt małej precyzyjności terminu. Ponadto definicje tego rodzaju pozostają w jawnej sprzeczności z autonomicznością dzieła literackiego, prowadząc z jednej strony do utożsamienia fantastyki z fikcją literacką, z drugiej zaś – do traktowania jako fantastyczne zjawisk, których wprawdzie empiria nie potwierdza, ale które, jako obiekty wiary w danym kręgu kulturowym, za fantastyczne uznane być nie mogą. Najbardziej sensowną i w zasadzie wystarczającą do opisu dzieł fantastycznych jest propozycja rozpoznawania fantastyki poprzez porównanie dwóch technik tworzenia fikcyjnej rzeczywistości w utworach literackich. Zwolennikami tej koncepcji są m.in. Witold Ostrowski, Ryszard Handke i Antoni Smuszkiewicz. W myśl ich sugestii fantastyka stanowi specyficzny typ twórczości literackiej, która celowo przedstawia świat w sposób tak odmienny od przyjętych wyobrażeń o rzeczywistości, że nie da 26 Op. cit., s.68. 27 Loc. cit. 28 Loc. cit. 29 Op. cit., s. 69. 30 C. Skołuda: O fantastyce w literaturze, „Ruch Literacki”, 1960, z.3, s. 189. 288


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

się go w żaden sposób identyfikować z obrazami kreowanymi w utworach realistycznych, czyli niefantastycznych. W świecie przedstawionym utworów fantastycznych znajdują się zatem takie elementy, które co prawda nie odpowiadają obowiązującym w danym kręgu kulturowym kryteriom prawdopodobieństwa, ale przede wszystkim – co jest wyróżnikiem decydującym – nie występują w tekstach realistycznych. Ale prawdopodobieństwo tych elementów nie jest tylko wynikiem subiektywnych odczuć odbiorcy; jest przede wszystkim rezultatem konfrontacji świata przedstawionego w danym utworze z doświadczeniem czytelniczym zdobytym w czasie lektury tekstów realistycznych. W tej koncepcji bowiem punktem odniesienia dla fantastycznego świata fikcji literackiej nie jest świat rzeczywisty, lecz „model świata uogólniający i ucieleśniający wzorce literackiej mimesis, występujące w fabułach typu realistycznego”31. Nie jest zatem ważne, czy jakiś element świata przedstawionego, traktowany w izolacji od rzeczywistości tekstowej, wydaje się czytelnikowi całkowicie zmyślony, prawdziwy lub prawdopodobny; ważne jest natomiast, jak ów element traktowany jest w konkretnym dziele literackim. Na początku lat osiemdziesiątych pojawiła się inna, oryginalna koncepcja, której autorem jest Andrzej Zgorzelski. Według jego propozycji fantastyka nie jest ani typem czy odmianą literatury, ani też gatunkiem literackim, lecz „czynnikiem paragenologicznym”32, który musi się pojawiać w różnych gatunkach. Nie miejsce tu na rozwijanie szczegółów tej kontrowersyjnej propozycji, choć warto może zaznaczyć, że Zgorzelski, ustalając nowe linie podziału, wyodrębnia w gatunkach tradycyjnie już uznanych (dotyczy to zwłaszcza baśni i science fiction) zbiory utworów fantastycznych i niefantastycznych; najbardziej szokujące w tym podziale jest to, że Zgorzelski nie zalicza do utworów fantastycznych ani „Opowieści o pilocie Pirxie” Lema, ani „Nowego wspaniałego świata” Huxley’a, ponieważ świat przedstawiony jest w przypadku tych utworów światem od początku do końca jednolitym i zupełnie zwyczajnym dla jego mieszkańców. Fantastyka naukowa (science fiction) wyróżnia się spośród innych odmian fantastyki (f. baśniowej i f. grozy) tym, że zastosowany tu sposób motywowania zjawisk fantastycznych, pojawiających się w świecie przedstawionym, polega na zachowaniu pozorów myślenia naukowego. Zatem fantastyka naukowa „zachowuje tożsamość tylko pod warunkiem nadania swym zmyśleniom najsłabszych choćby pozorów naukowości i zaopatrywania wszystkich prezentowanych cudowności w naukowe i pseudotechnologiczne motywacje”33. W związku z powyższymi ustaleniami narracja 31 R. Handke: Polska proza fantastyczno-naukowa. Problemy poetyki, Wrocław 1969, s.20. 32 A. Zgorzelski: Fantastyka. Utopia. Science fiction, Warszawa 1980, s.21. 33 R. Handke: Baśń a fantastyka naukowa, (w:) Baśń i dziecko, red. H. Skrobiszewska, Warszawa 1978, s.76. 289


ŚWIT EBOOKÓW NR 6 R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w utworze fantastycznonaukowym musi być prowadzona w taki sposób, aby czytelnik odniósł wrażenie, że wszystkie fantastyczne zjawiska zostały w sposób racjonalny wytłumaczone. Rzecz jasna – fenomeny fantastyczne nie mogą być wyjaśnione w sensie naukowego wyjaśnienia świata empirycznego, dlatego też istnieje tu dbałość jedynie o pozory prawdopodobieństwa, o pseudonaukowy sposób interpretacji zjawisk fantastycznych i o logikę pseudomotywacji. Początkowo fantastyka naukowa opiewała przede wszystkim fantastyczne środki techniczne, które w świecie utworów ukazywały ogrom swych możliwości w służbie człowieka. Ale bardzo prędko fantastyka odeszła od zachwytu nad rozwojem nauki i techniki oraz od optymistycznych wizji przyszłości, a zaczęła stawiać pytania o konsekwencje postępu technicznego. Dwa sposoby wykorzystania nauki i techniki – pierwszy, chwalący geniusz człowieka i bezpieczny byt ludzkości, wywodzący się wprost z utopii; drugi, skłaniający do głębszych refleksji nad kierunkami rozwoju cywilizacyjnego, nawiązujący do antyutopii – wykształciły się na początku naszego wieku. W obu przypadkach przyszłościowa nauka i technika stanowiły centralny motyw literacki i zarazem konieczny element konstrukcyjny utworów. Dopiero później zakres tematycznych zainteresowań poszerzył się na tyle, że pseudowynalazki techniczne sprowadzone zostały do roli rekwizytów. Współczesna fantastyka naukowa nie odchodzi wprawdzie od nauki, ale coraz mniejszą wagę przywiązuje do nauk przyrodniczych i technicznych, poświęcając coraz więcej uwagi naukom humanistycznym i społecznym.

290


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.