Swit ebookow nr 5 rw2010

Page 1


REDAKCJA Redaktor naczelny: Maciej Ślużyński Sekretarz redakcji: Joanna Ślużyńska Skład i łamanie: Oficyna Wydawnicza RW2010 Zespół redakcyjny: Oficyna Wydawnicza RW2010 Współpraca: Magdalena Białek, Ciernik i Pokrzywnica, Kamil Czubek, Luiza Dobrzyńska, Marta Kor, Robert Drózd, Alicja Minicka, Tomasz Mitrowski, Robert Plesowicz, Paweł Pollak, Maciej Różalski, Robert Wieczorek, Agnieszka Żak.

ISSN 2300-5645

WYDAWCA Oficyna wydawnicza RW2010 Os. Orła Białego 4 lok. 75 61-251 Poznań marketing@rw2010.pl www.rw2010.pl Serdecznie zapraszamy do współpracy wszystkich recenzentów, blogerów, dziennikarzy, autorów, księgarzy i wydawców. Propozycje tekstów lub linki do tekstów należy nadsyłać na podany adres poczty elektronicznej. W sprawach reklamy w magazynie – prosimy o kontakt na podany adres poczty elektronicznej.


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Spis treści SŁOWO WSTĘPNE......................................................................................................5 Tadeusz Dołęga-Mostowicz: Kariera Nikodema Dyzmy, rozdział XIV (fragment). 6 Maciej Ślużyński: Nie rób tego sam!........................................................................7 Maciej Ślużyński: Garść definicji dla uporządkowania pojęć................................10 FELIETONY...............................................................................................................12 Paweł Pollak: Jak Novae Res na błędach ortograficznych poległo ........................13 Luiza Dobrzyńska: Co wolno w necie, a co grozi sądem........................................17 Alicja Minicka: Wydanie własnej książki...............................................................19 Luiza Dobrzyńska: Świt ery ebooków....................................................................21 Alicja Minicka: Pisarskie frustracje........................................................................24 Maciej Ślużyński: Od książki do... książki (z ebookiem po drodze)......................26 E-WYDAWCY............................................................................................................28 KONKURS NA POWIEŚĆ KRYMINALNĄ – etap pierwszy zakończony!.........29 WIEŚCI Z RYNKU.....................................................................................................33 Zmiany na rynku ebooków. Wydawcy sami obniżają ceny.....................................34 ANALIZY...................................................................................................................38 Paweł Pollak: 10 self-publisherskich mitów, czyli dlaczego nie powinieneś płacić za wydanie swojej książki ......................................................................................39 Robert Plesowicz: Wydajemy ze współfinansowaniem..........................................42 Robert Wieczorek: ROZPISANI.PL – analiza usług w serwisie.............................45 Robert Wieczorek: Fortunet – sposób na fortunę?..................................................50 Joanna Ślużyńska: Rent a publisher – jedyny taki system wydawniczy w Polsce..52 NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI.......................................................................................57 Premierowe tytuły oraz zapowiedzi........................................................................58 RECENZJE..................................................................................................................67 Ciernik i Pokrzywnica: na tropie... Tęsknoty Dariusza Kankowskiego..................68 3


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Magdalena Białek: Uważaj, o czym marzysz..........................................................71 Ciernik i Pokrzywnica: Marek Ścieszek, Na czeladniczym szlaku.........................74 Ciernik i Pokrzywnica: Antologia Ostatni dzień pary.............................................76 Tomasz Mitrowski: Świat za 300 lat.......................................................................78 WYWIADY.................................................................................................................80 Kamil Czubek: Rozmawiając z... Aleksandrem Kowarzem, autorem Samemu Boga Chwała ....................................................................................................................81 Marta Kor: Luźne Pogaduchy z Maciejem Ślużyńskim, selekcjonerem i wydawcą. .................................................................................................................................86 SELF-PUBLISHING...................................................................................................93 Agnieszka Żak: Rozpisani.pl – usługi dla self-publisherów od Grupy PWN.........94 Marta Kor: Samemu Bogu Chwała – Aleksander Kowarz .....................................98 OPOWIADANIA......................................................................................................101 Marek Ścieszek: Na czeladniczym szlaku.............................................................102 Dariusz Kankowski: Vapautan...............................................................................140

4


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

SŁOWO WSTĘPNE

5


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tadeusz Dołęga-Mostowicz: Kariera Nikodema Dyzmy, rozdział XIV (fragment) Tego wieczora miał przyjęcie u hrabiny Czarskiej, wdowy po Maurycym, ordynacie Kaszowickim, który pozostawił po sobie nieduży majątek i nieznaczny dorobek literacki pod postacią czternastu powieści, wydanych nakładem autora, i sześciu nigdzie, niestety, niegranych dramatów historycznych. Pani Czarska z tej racji uważała za swój święty obowiązek otaczać się literatami i nie było w Warszawie żadnego głośniejszego nazwiska literackiego, które by jednocześnie nie figurowało na liście gości jej salonu. Większość ich bywała tam nawet często, przychodząc z pustymi żołądkami, a wychodząc z dobrze naładowanymi i niosąc pod pachą przynajmniej dwa tomy dzieł nieboszczyka hrabiego Maurycego, by na następnej kolacji w alei Szucha móc podnieść wysoką wartość talentu zmarłego kolegi i wyrazić szczere oburzenie z powodu zapoznania tak świetnego pisarza. Jedynymi dwiema osobami w tym salonie, które demonstracyjnie ziewały podczas głośnego czytania sześciu dramatów historycznych, były panny Iwona i Marietta, siostrzenice pani domu. Dla nich bywało tu poza literatami sporo młodzieży z arystokracji. Gdy Nikodem przestąpił próg salonu, od razu poznał szereg osób, spotykanych czy to u pani Przełęskiej, czy u księstwa Roztockich, a co go bardzo speszyło, ujrzał też niemal wszystkie panie z owej diabelskiej nocy. Jedyną pociechą w tym względzie był brak panny Stelli, której wręcz bał się. Powitano go z radością, lecz i z szacunkiem. Szczególniej panie z Loży Gwiazdy Trzypromiennej z panią Lalą Koniecpolską na czele witały się z nim w ten sposób, że czuł się jeszcze bardziej zdetonowany. Było w ich wzroku coś, co zbyt jaskrawo przypominało mu ową piekielną noc. Oczyma szukały jego oczu, zachowując w ruchach jakąś dziwną powściągliwą rozwiązłość. Nikodem chętnie uciekłby stąd, gdyby nie przeświadczenie, że dzięki bytności u hrabiny Czarskiej rozszerzy swoje stosunki towarzyskie i znajdzie kilka nowych znajomości, które mogą pomóc mu w przyszłości. Pani Czarska od początku zaatakowała Dyzmę całym pęczkiem pytań, dotyczących wiekopomnych dzieł śp. jej męża. Nikodem, jak mógł, wywijał się, twierdząc, że zarówno „Kwiaty uczuć”, jak i „Śpiew słowika” czytał wielokrotnie. Na szczęście przybyły mu na pomoc panny Czarskie i pani Lala Koniecpolska, wobec czego zwolniony został z wysłuchania cytat wiekopomnych dzieł śp. Maurycego Czarskiego.

6


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Nie rób tego sam! Głównym tematem tego numeru naszego kwartalnika jest ogół zagadnień związanych z wydawaniem książek z tak zwanym „współfinansowaniem” bądź w innych systemach wydawniczych, z pominięciem tego najbardziej klasycznego, czyli gdy Autor wysyła maszynopis do wydawnictwa, a ono wydaje go w formie książki, inwestując własne pieniądze. W poprzednim numerze kwartalnika pisaliśmy o blaskach i cieniach self-publishingu; czy w sektorze rynku obejmującym książkę papierową jest miejsce również na samowydawanie-się? Niestety, nie. Ja osobiście znam tylko dwa przypadki, gdzie Autor został wydawcą swoich utworów w wersji książkowej; trzeba dodać, że został również ich sprzedawcą, producentem i marketingowcem. Te dwa znane mi przypadki (pozdrowienia dla Władysława Zdanowicza i Aleksandra Sowy) dowodzą, że w zasadzie można, ale trzeba być wybitnie uzdolnionym człowiekiem, nie tylko pisarzem, lecz również wszystkim innym po trochu. Czy zatem – skoro tradycyjna droga do publikacji zawiedzie – warto skorzystać z usług jakiejś firmy wydawniczej bądź wydawnictwa, oferujących pewną formę partycypacji w kosztach poniesionych przy pracy nad tekstem i druku? Moim zdaniem to jedyna droga, ale warto starannie dobrać sobie partnera. W dobie powszechnego dostępu do internetu żadna informacja się nie ukryje. Ofert na „wydanie ze współfinansowaniem” znajdziecie bez liku, ale szukając ich, natraficie też na ślady, które pozwolą Wam dokonać świadomego wyboru. Jeśli wybierzecie firmę RADWAN, to prędzej czy później traficie na grupę na Facebook.com „Pozwać wydawnictwo Radwan do sądu” (http://www.facebook.com/); jest to wprawdzie grupa zamknięta, ale liczy 121 członków, co daje wyobrażenie o skali i o tym, na co się porywacie... Jeśli zdecydujecie się na współpracą z NOVAE RES, to na pewno znajdziecie echa niedawnej dyskusji o jakości świadczonych przez tę firmę usług związanych z pracą nad tekstem; w tym numerze publikujemy dwa artykuły na ten temat, więc zanim podejmiecie decyzję o współpracy z nimi, przeczytajcie te teksty szczególnie uważnie. Jeśli wybierzecie wydawnictwo ASTRUM, to zapewne traficie na zablokowaną już wprawdzie stronę w serwisie dodajoszusta.pl albo na jedno z for dyskusyjnych z niezbyt przychylnymi opiniami o tymże przedsiębiorstwie (Wydawnictwo ASTRUM ???). Wybierając PSYCHOSKOK, możecie trafić na forum Gazety Wyborczej: wydawnictwo psychoskok – raczej negatywne odczucia i na podstawie dyskusji tam toczonej także wyrobić sobie jakąś własną opinię. 7


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

A zatem wybierając swojego przyszłego wydawcę, zasięgnijcie najpierw opinii z kilku źródeł. Łatwiej unikniecie rozczarowań. I oczywiście zachęcam gorąco do lektury piątego numeru kwartalnika Świtu ebooków; znajdziecie tu kilka ciekawych artykułów i analiz dotyczących firm wydających Wasze książki za Wasze pieniądze. Nie jest to oczywiście pełen obraz rynku, ale być może pozwoli Wam się lepiej zorientować w tym „who is who” i z kim można, a z kim raczej nie należy podejmować współpracy. Oczywiście ostateczna decyzja zawsze należeć będzie do Was.

8


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

9


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Garść definicji dla uporządkowania pojęć Warto pokusić się o ujednolicenie języka, którym będziemy się posługiwać w zamieszczonych w tym numerze tekstach, dlatego zacznijmy od kilku praktycznych definicji. Wydaniem klasycznym nazywać będziemy wydanie książki w trybie jak najbardziej tradycyjnym; Autor wysyła maszynopis do wydawnictwa (albo raczej – do kilku wydawnictw), przychodzi pozytywna odpowiedź, książka powstaje na koszt wydawcy (z pełnym zakresem usług), a Autor otrzymuje uzgodniony procent od ceny okładkowej. Zjawisko to niestety występuje jakby rzadziej ostatnio, a poza tym – jest z jednej strony banalne, a z drugiej – przeważnie nieosiągalne dla 99% piszących, więc zwróćmy po prostu uwagę, że jest, i pomińmy je dyskretnym milczeniem w dalszych rozważaniach. Na drugim biegunie znajduje się self-publishing w postaci czystej. Autor tworzy dzieło i potem publikuje je albo za darmo (nie dotyczy ceny utworu, tylko kosztów poniesionych!) jako ebook na jednej z dostępnych platform (virtualo.pl, wydaje.pl, rw2010.pl), albo jako „druk zwarty”, czyli znajduje drukarnię, gdzie drukuje swój utwór w takiej ilości egzemplarzy, na jaką go stać, i potem sprzedaje (czy raczej próbuje sprzedawać) samodzielnie, bądź obdarowuje swoim „dzieckiem” krewnych i znajomych, ku ich oczywistej radości. Ważne w tym przypadku jest to, że Autor wszystko robi zupełnie sam. Formą doskonalszą nieco tego wariantu jest self-publishing ze wspomaganiem. Autor staje się jednocześnie nadzorcą pracy innych osób, a więc zleca komuś ze znajomych zrobienie redakcji i korekty, innemu – konwersję na formaty właściwe czytnikom (jeśli to ebook), jeszcze innemu – skład i przygotowanie do druku (jeśli ma to być książka klasyczna). Cała reszta odbywa się tak samo jak w przypadku czystej postaci selfpublishingu, choć tu odpowiedzialność za ostateczny kształt dzieła rozkłada się (przynajmniej w teorii) na nieco więcej osób. Vanity press to forma najbardziej ułomna, a jednocześnie najbardziej rozpowszechniona wśród piszących i pragnących za wszelką cenę publikować to, co napisali. Autor ma tak wielką potrzebę opublikowania swojego dzieła, że znajduje firmę wydawniczą (nazywanie takich tworów „wydawnictwami” jest grubą przesadą), której zleca wykonanie szeregu usług związanych z publikacją, przy czym zaznaczyć wypada, że choć te usługi są płatne, to płaci się niewiele, ale też niewiele się otrzymuje w zamian („częściowa” korekta na przykład jest zjawiskiem dość powszechnym w tym modelu). Autor więc płaci za wydanie swojego dzieła pod „znakiem” jakiejś firmy, ale... stara się zapłacić jak najmniej, godząc się na formę daleką od doskonałości bądź uznając, że dzieło przez niego stworzone ma już formę bliską doskonałości, więc 10


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

żadna redakcja nie jest potrzebna, a korekta nawet fragmentaryczna w zupełności wystarczy, zaś projekt okładki jest sprawą drugorzędną, byle tylko nazwisko było napisane z przodu i jak największymi literami. Utwór tak przygotowany trafia do sprzedaży ogólnopolskiej, choć zazwyczaj dostępny jest tylko w księgarni internetowej prowadzonej przez „firmę wydającą”, a ponadto trafia do stu czy dwustu blogerów, którzy z reguły wyrażają swój głęboki zachwyt, co bardzo dobrze robi Autorowi, któremu przestaje być żal wydanych na publikację pieniędzy. Wydanie ze współfinansowaniem to kolejna metoda na ukazanie światu swojego wiekopomnego dzieła. W tym systemie Autor płaci więcej, ale też i zyskuje więcej, przynajmniej w założeniach. Bo dostaje jakąś część zysków ze sprzedaży utworu. O tym, jaki jest poziom tej sprzedaży, statystyki milczą, ale można podejrzewać, że szału nie ma... Jest za to znów zachwyt wielu blogerek i blogerów, którzy swoje entuzjastyczne recenzje publikują i linkują, gdzie się da. Również znajomi z fejsbuka piszą peany na cześć utworu i Autora, zachęcając do dalszej wytrwałej pracy i publikacji kolejnych dzieł, co znów Autorowi robi dobrze i wprawia go w zachwyt graniczący z euforią. Rent a publisher to usługa na rynku wydawniczym nowa i gwarantująca przynajmniej kilka rzeczy; dbałość o jakość publikacji, ogólnopolską dystrybucję do sieci i księgarni i odpowiednio wysoki zysk ze sprzedaży. Autor wprawdzie płaci za wszystko, ale jednocześnie cały zysk ze sprzedaży zasila jego konto bankowe. Stawki są porównywalne z tymi obowiązującymi w trybie współfinansowania, co w nieco dziwnym świetle stawia ową mityczną „połowę kosztów wydania”, jakie w trybie współfinansowania ma ponieść Autor. I na koniec druk na żądanie, czyli POD (print on demand). Aby być ścisłym – to w zasadzie nie jest oferta na wydanie książki dla Autora, tylko dla... czytelnika. To rozwiązanie stosuje się w sytuacji, gdy na przykład nakład jakiejś książki się wyczerpał, a klient chce zamówić druk na żądanie jednego egzemplarza dla siebie, albo książka ma tylko wersję elektroniczną, a czytelnik pragnie mieć wersję papierową i jest gotów za nią zapłacić.

11


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

FELIETONY

12


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Paweł Pollak: Jak Novae Res na błędach ortograficznych poległo Tekst pochodzi z blogu pawelpollak.blogspot.com

Internet huczy o tej sprawie, więc krótko dla tych, do których jednak huk nie dotarł: blogerka Post Meridiem opublikowała recenzję książki Adriana Bednarka pt. Pamiętnik diabła. Książkę pochwaliła, ale skrytykowała wydawnictwo Novae Res za nieadekwatną okładkę i przepuszczenie licznych błędów ortograficznych. Wydawnictwo, grożąc jej sądem, zażądało, skutecznie, usunięcia recenzji. Ocena internautów wypadła jednoznacznie, rolę czarnego charakteru przypisano tu Novae Res, i chociaż tę ocenę w pełni podzielam, to zanim powiem dlaczego, jednak dwie uwagi pod adresem pozostałych uczestników dramatu. Nie podoba mi się, że blogerka usunęła recenzję. Chcesz pisać krytycznie o innych, to miej odwagę tej krytyki bronić, a nie czmychaj w mysią dziurę, kiedy krytykowany tupnie nogą. Co do błędów ortograficznych, to wydawnictwo ich autorowi nie dopisało, sam je zrobił. Człowiek, który sadzi takie byki jak „masarz pleców”, „w przewarzającej liczbie”, „na razie niema” i stosuje związki frazeologiczne „rozejść się po łokciach”, nie powinien wydawać książek. Najpierw niech przeczyta ich na tyle dużo, by recenzent nie wskazywał, że „ilość błędów w tej książce jest po prostu żenująca”. Owszem, redakcja i korekta jest obowiązkiem wydawnictwa, ale ma to być szlifowanie tekstu, a nie poprawianie błędów usprawiedliwionych wyłącznie na poziomie trzeciej klasy podstawówki. Jeśli ktoś ma pisarskie ambicje, powinien najpierw opanować elementarny warsztat i znać na tyle gramatykę, frazeologię, ortografię i interpunkcję, by jego tekst nie raził odbiorcy, nawet jeśli nie zostanie zredagowany. Być może takie stanowisko prezentowały normalne wydawnictwa i Bednarek musiał udać się do „innowacyjnego” Novae Res, które za wydanie każe sobie płacić. I tak znowu znaleźliśmy się na poletku self-publishingu, gdzie o możliwości publikacji nie decyduje jakość tekstu, tylko stan finansów autora i gotowość wyłożenia przez niego kilku tysięcy złotych. Dla większości odbiorców jest oczywiste, że żadna redakcja tej powieści nie została przeprowadzona, komentujący zgodnie wskazują, że podobnie żenujący poziom opracowania tekstu jest w Novae Res normą, a nie wypadkiem przy pracy. Ale nie wydają się rozumieć, że wynika to z modelu biznesowego, bo Novae Res żadnym wydawnictwem nie jest, tylko firmą żyjącą z drukowania autorów za ich pieniądze. Z wydawaniem książek ma to mniej więcej tyle wspólnego, co płacenie za seks z uczuciami. W piśmie Krzysztofa Szymańskiego, dyrektora zarządzającego Novae Res, czytamy jednak, że „błędy rzeczywiście umknęły uwadze obydwu redaktorów, którzy opracowywali tekst” i w związku z tym został on skierowany „do dodatkowej korekty”. Do13


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rota Konkel, sekretarz redakcji informuje w wywiadzie dla Booknews, że tekst „właśnie przechodzi trzecią korektę”. Zwróćmy uwagę, że pracownicy „wydawnictwa” najwyraźniej nie odróżniają redakcji od korekty, co w świetle pretensji zgłoszonych w rzeczonym wywiadzie, że blogerka nie ma odpowiednich kompetencji, by pisać, o czym pisze, zakrawa na kuriozum. Oczywiście nie mam podstaw, by pana Szymańskiego czy panią Konkel oskarżać o kłamstwo. Skoro mówią, że tekst przeszedł redakcję i korektę (bo chyba to rozumieją przez uprzednie dwie korekty), mogę się tylko zastanawiać, jak to możliwe, że redaktor i korektor nie wyłapali błędów, które normalnie rzuciłyby się w oczy każdemu adiustatorowi nawet po wypiciu litra wódki i upadku ze schodów na głowę. Długo nad tym myślałem, ale w końcu rozwiązałem zagadkę. Novae Res najwyraźniej zatrudnia jako redaktorów Ukraińców uczących się polskiego, a jako korektorów niewidomych. I należy temu przyklasnąć: im więcej Ukraińców pozna polski, tym szybciej zintegrują się z Europą, a zatrudnianie niepełnosprawnych powinno być dla każdej firmy priorytetem. Ciekawa jest terminologia stosowana przez ekipę Novae Res: okazuje się, że pod adresem blogerki skierowali nie żądanie usunięcia recenzji, a jedynie „prośbę”. Prośba wsparta groźbą skierowania sprawy do sądu jest dosyć specyficzną prośbą, ale rozumiem, że w Novae Res na porządku dziennym są prośby w rodzaju „zrób, proszę, tę korektę, bo jak nie, to dostaniesz w zęby”. Zajmijmy się teraz tą dodatkową motywacją, jaką wydawnictwo postanowiło zachęcić blogerkę do spełnienia prośby, by nie informowała świata, że w Novae Res nie znają ortografii. Zapowiedzią sankcji karnych, zapowiedzią zgłoszoną, według pani sekretarz, absolutnie na marginesie obszernego maila, prawie przypadkiem, można powiedzieć, że pech, że się tam w ogóle znalazła, bo pani sekretarz skupiała się na czym innym, a według dyrektora zarządzającego zapowiedzią zgłoszoną przez panią sekretarz wskutek emocji. Jak rozumiem, emocji tak wielkich, że nawet w trakcie pisania obszernego maila nie zdążyły wygasnąć, ale o których pani sekretarz do czasu wywiadu zapomniała i dlatego o nich nie wspomina. Nie wiemy, jakim paragrafem Novae Res groziło blogerce, prawdopodobnie żadnym, bo nie ma takiego, który przy tej recenzji, nawet naciągając prawo, dałoby się wykorzystać. Novae Res liczyło zapewne na to, że blogerka o tym nie wie i się przestraszy. Jak widać, nie przeliczyło się. Tyle że grożenie komuś wziętymi z powietrza sankcjami prawnymi, żeby zmusić go do określonego zachowania i uzyskać określoną korzyść, wyczerpuje znamiona groźby karalnej. Dorota Konkel w wywiadzie mówi: „Blogerka wykroczyła poza ramy recenzji, (...) budując niezgodne z prawdą wnioski”. Jakie wnioski recenzentki są niezgodne z prawdą? Nie wiemy, bo pani Konkel, myśląc, że recenzja została usunięta tak, że nikt jej już nie przeczyta, nie widzi powodu, by swoje twierdzenia uzasadnić cytatami, a przeprowadzający wywiad dba o to, by nie stawiać niewygodnych pytań. „Do każdego naszego przedsięwzięcia podchodzimy w dobrej wierze, w tym również do współpracy z blogerami, która w moim założeniu [chyba „przekonaniu” – przyp. 14


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mój] nie powinna sprowadzać się do wylewania pomyj na wydawcę, nawet jeżeli w książce pojawią się niezamierzone usterki stylistyczne czy językowe”. Jakie pomyje Post Meridiem wylała na wydawcę? „W imię wolności słowa nie można np. kogoś obrażać lub komuś ubliżać (...)”. W jaki sposób blogerka obraziła wydawnictwo lub mu ubliżyła? W żaden. Czyli sekretarz wydawnictwa stawia blogerce nieprawdziwe zarzuty, co jest pomówieniem. Jeśli któraś ze stron tego konfliktu może w sądzie dochodzić swoich racji, to jest nią blogerka, a nie wydawnictwo. Twierdzeń, że bloger ma się trzymać jakichś wymyślonych przez Novae Res ram recenzji, komentować nie będę, bo wspaniale rozprawił się z nimi Paweł Opydo, który całą sprawę nagłośnił. Ciekawa jednak jest koncepcja ograniczania wolności słowa. Jeśli się z nią zgadzać, to może w ramach wyższych racji, niezaśmiecania półek księgarskich utworami grafomanów i ludzi, którzy na swój debiut powinni jeszcze sporo czasu zaczekać (nie z założonymi rękami, tylko szlifując warsztat), zakażmy działalności firm self-publishingowych, w tym Novae Res. Co pani sekretarz na to? Pan dyrektor w swoim piśmie twierdzi, że Novae Res wcale nie ubodło wytknięcie błędów ortograficznych, tylko „sformułowanie Recenzentki dotyczące sugerowania celowego działania Wydawnictwa [czemu dużą literą? – przyp. mój] na szkodę Autora”. Przeczą temu wynurzenia pani sekretarz, że jeśli ktoś nie ma odpowiednich kompetencji, to nie powinien krytykować. Mówi ona wprawdzie o typografii, ale jakoś śmiem wątpić, że krytyka zastosowania takiej, a nie innej czcionki tak do żywego dotknęła pracowników Novae Res, że postanowili zamknąć krytykującej usta. Co innego ośmieszające ich błędy ortograficzne. Pan dyrektor z panią sekretarz zapomnieli o podstawowej zasadzie, że jeśli się komuś wciska kit na dwa głosy, to najpierw trzeba uzgodnić wspólną wersję. I to mającą ręce i nogi, bo recenzentka, wytykając Novae Res, że przez wypuszczenie edytorskiego bubla zaszkodziło autorowi, wcale nie zarzuca wydawnictwu celowego działania: zastanawia się, „czy to nieuwaga, czy niedbalstwo” i dochodzi do wniosku, że „pewnie jedno i drugie”. Podsumowując, cała afera nie wzięła się z naruszenia wydawniczych standardów, nie była wynikiem odstąpienia od uznawanych norm (np. w wyniku nadmiernych oszczędności), tylko wynika z wewnętrznej logiki self-publishingu. Firmy self-publishingowe nie są nastawione na czytelnika, tylko na autora. Nie mają dostarczyć czytelnikowi pełnowartościowego produktu, czyli porządnie napisanej przez utalentowaną osobę, a następnie starannie przygotowanej do wydania książki, tylko wywołać u autora (zwykle niemającego predyspozycji do pisania) przekonanie, że taka właśnie książka została opublikowana. Do tego celu redakcja i korekta jest niepotrzebna, skoro kosztuje, a blogerzy i tak nie biorą tego pod lupę (zawodowi krytycy twórczością self-publisherów się nie zajmują). Maciej Ślużyński podał na Weryfikatorium, że sprawdził jakieś dwadzieścia recenzji tej książki i w żadnej o owych bykach ortograficznych nie było słowa. I dlatego recenzję Post Meridiem należało za wszelką cenę 15


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

usunąć. Bo pokazywała autorowi, że dostał coś, co wydawniczym standardom w żadnej mierze nie odpowiada. Negatywne recenzje blogerów przy książkach skierowanych rzeczywiście do czytelników zwykle wydawnictwa mało obchodzą, dlatego że zasięg tych recenzji jest ograniczony, a przełożenie na sprzedaż żadne. Co innego, jeśli tym docelowym klientem nie jest czytelnik, tylko autor, tu trzeba reagować. A że interes z etycznego punktu widzenia dość wątpliwy, to i zajmują się nim ludzie, którzy swoje cele usiłują osiągnąć przez zastraszanie krytyków. Tyle że to puste groźby; po moich wpisach Aleksander Sowa, Marta Grzebuła i Skajstop, udający pisarza moderator forum Wydawnictwa i ich obyczaje, gardłowali, że mnie pozwą, a ja jakoś tych pozwów nie mogę się doczekać. Zresztą jak bać się takich gróźb, kiedy grożący sam robi w portki do tego stopnia, że jak ów ostatni osobnik przysyła mi je pod pseudonimem. Ale kto wie, może coś się zmieni, więc, panie i panowie z Novae Res, czekam na żądanie usunięcia wpisu i pozew sądowy.

16


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Luiza Dobrzyńska: Co wolno w necie, a co grozi sądem Tekst pochodzi z blogu Stara panna i morze

Ten wpis powinien nosić tytuł „Recenzja, która stała się kamieniem obrazy”, ale jakoś mi to nie pasowało. No bo o co chodzi? O rozpętaną w sieci dyskusję nad tym, co wolno, a czego nie wolno, gdy pisze się o danym produkcie. W tym konkretnym przypadku produktem jest książka i to, jeśli wierzyć oceniającą ją blogerce, wcale niezła. Zresztą oto link do tej recenzji – co prawda dziewczyna usunęła ją pod naciskiem wydawnictwa, ale wujcio Google przechował: Pamiętnik diabła. Miła osoba prowadząca blog Post Meridiem zrecenzowała uczciwie dostarczoną jej książkę. Ponieważ nikt jej wcześniej nie przykazał, że ma się trzymać tylko treści, przy okazji skrytykowała okładkę i pracę korektora, który przepuścił ładne „kfiatki”, chociaż nie powinien. No i zrobiło się piekło, gdyż przedstawiciel wydawnictwa zażądał usunięcia recenzji pod groźbą podania do sądu. Inni blogerzy i portale ujęli się za pechową recenzentką, na przykład portal Spisek Pisarzy czy blog Zombie Samurai, i rozgorzała niezła dyskusja, która aż doprowadziła do złożenia oficjalnego oświadczenia przez przedstawicielkę wydawnictwa. Dla mnie to nic nowego. Miałam już do czynienia z sześcioma wydawnictwami, z których jedno nie dotrzymało podpisanej umowy w ogóle, a z pięciu pozostałych aż trzy groziły mi sądem. Jedno z nich nawet robi to nadal, wychodzi bowiem z założenia, że jest „żoną Cezara” i krytyka pod jego adresem to bluźnierstwo skrzyżowane ze zdradą stanu. Powiem szczerze, że gdyby nie pewien cudowny człowiek, który jest z wykształcenia prawnikiem, a zrządzeniem bogów moim przyjacielem, działalność tych wydawnictw doprowadziłaby mnie do załamania nerwowego. Jednak dzięki niemu wiedziałam, jak się bronić, a także co robić i czego mogę się obawiać, a czego nie muszę. Teraz jestem już bardziej świadoma, silniejsza, a przede wszystkim wiem, z kim się nie zadawać. Zastanawiam się poważnie, czy sytuacja, w której producent danej rzeczy – czy to jest książka, czy para adidasów – uważa, że wszystko da się załatwić pisemkiem od adwokata, jest dopuszczalna. Dla mnie to zakrawa na nękanie i pogróżki, jeśli za skrytykowanie sposobu działalności firmy wydawniczej otrzymuje się jakieś pisemka, zawiadamiające o możliwości wszczęcia postępowania sądowego na jakąś astronomiczną kwotę. A można go otrzymać nie tylko za recenzję czy artykuł, nawet za wpis na forum czy FB! Zakładając sytuację, w której na jakimś forum wypowiada się niezadowolony autor – a więc KLIENT – naturalną reakcją byłoby włączenie się do danego wątku przedstawiciela wydawnictwa. Powinien się on grzecznie przedstawić

17


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

i odpowiedzieć na zarzuty. Grożenie krytykantowi to mafijna metoda, jaka nie powinna mieć miejsca w cywilizowanym kraju. Autorzy wydający „ze współfinansowaniem” są to zazwyczaj desperaci, którzy wzięli kredyt lub jakoś inaczej zdobyli pieniądze na wydanie. Dostarczanie im w zamian za ich kasę produktu niepełnowartościowego – który następnie idzie do odbiorców i zniechęca ich tak do autora, jak i do wszystkich innych książek wydawnictwa – jest nieuczciwością i działaniem na szkodę klienta. Nic tego nie zmieni. Jeśli chodzi o inkryminowaną oficynę, to sama recenzowałam jej książki i nie spostrzegłam w nich takich wpadek, więc być może to była jednorazowa sprawa i oby tak. Ale w takim razie należało przeprosić i przyznać się do błędu, a nie straszyć Bogu ducha winną recenzentkę za to, że błędy wyłapała. Przeciwnie, należy się jej pochwała – może dzięki niej szefowie firmy przykręcą śrubę swoim korektorom. Cała ta przykra sprawa rozpętała na nowo dyskusję o granice wolności wypowiedzi. Niestety zacieśniają się one coraz bardziej, jak widać. Rozumiem, że nie wolno nikogo złośliwie obrażać ani zdradzać cudzych tajemnic. Ale żeby takie coś? Sama dostałam kiedyś wyjątkowo złośliwą recenzję na pewnym portalu literackim, gdzie recenzentka dosłownie wdeptała moją powieść w ziemię – i co, miałam się z nią sądzić? Może rzeczywiście aż tak się jej nie spodobała, a może prywatnie mnie zna i nie lubi? Nie wiem. Dostała książkę i miała prawo napisać o niej, co chciała. A ja mogłam jedynie skomentować to żartobliwie na FB. Na tym polega wolność słowa. A ja jednak wolę wolność niż zamordyzm, nawet jeśli sama bywam atakowana. Sądowne walczenie z niepochlebnymi opiniami – nawet niezasłużonymi – to efekt myślenia rodem z jakiegoś totalitarnego systemu. Mam nadzieję, że po tej aferze blogerzy nie zlękną się, bo jednak czytelnicy wolą miarodajną opinię od lukrowanej laurki. Książki są drogie. Lepiej wiedzieć, na którą warto wydać te kilkadziesiąt złotych, i w tym ma pomóc niezależna recenzja. Kto tego nie rozumie, nie może być recenzentem. A jeśli wydawnictwo nie chce krytyki dotyczącej strony technicznej, niech będzie bardziej skrupulatne. Quod era demonstrandum.

18


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Alicja Minicka: Wydanie własnej książki Tekst pochodzi z bloga Myśli o ludziach

Parę dni temu znajoma, wiedząc, że jestem autorką trzech powieści, zapytała mnie, jakie są szanse na wydanie własnej książki. Gdy powiedziałam, że każdy może wydać swój utwór, sądziła, że żartuję. Uświadomiłam sobie wtedy, jak mało na ten temat wiedzą potencjalni czytelnicy. Zresztą i moje, nie tak dawne, wyobrażenia bardzo odbiegały od rzeczywistości. Znajomej wyjaśniłam, że są różne wydawnictwa. Te tradycyjne rzadko wykazują zainteresowanie debiutantami. Są też takie, które wydają debiutantów, ale żądają od autora finansowego wkładu. Jest to tak zwane wydanie ze współfinansowaniem. Wydawnictwo zapewnia korektę, redakcję i inne elementy procesu wydawniczego, który przebiega na ogół sprawnie. Gorzej z promocją i reklamą. Są też wydawnictwa, które tak naprawdę są zwykłymi drukarniami i za określoną cenę wydadzą niemal wszystko. Używanie przez nie nazwy „Wydawnictwo” jest zdecydowanie nadużyciem. Z wydawnictw współfinansujących najwyższej ceny żąda chyba Poligraf – około dziesięciu tysięcy złotych. Autor, który zdecydowałby się wyłożyć własne pieniądze, musi się liczyć z wydatkiem rzędu kilku tysięcy złotych. Oprócz Poligrafu współfinansowanie oferują też między innymi: Novae Res, Black Unicorn, My Book, WFW, Radwan. W tym ostatnim wydana została w ubiegłym roku moja pierwsza powieść, kryminał Colette. Radwan wymaga, by autor wpłacił na konto wydawnictwa wadium. Jego wysokość zależy od ceny książki. Wadium jest w całości zwracane autorowi, gdy sprzedanych zostanie trzysta egzemplarzy. Zwrot następuje w trzech transzach, po każdej sprzedanej setce. Ja czekam właśnie na drugą wypłatę. Odpowiedź na pytanie, czy autorowi warto inwestować w takie przedsięwzięcie, nie jest jednoznaczna. To zależy od indywidualnych oczekiwań. Jeżeli jest gotów na ciężką pracę, związaną z samodzielną promocją i reklamą, to jak najbardziej. Bo licząc w tym zakresie jedynie na wydawnictwo, można się srodze zawieść. Szukając wydawcy dla mojej najnowszej książki, wysłałam zapytanie do kilkunastu wydawnictw. Spytałam, czy wydają ze współfinansowaniem. Nie chciałam na takie tracić czasu. Nie od wszystkich otrzymałam odpowiedź. Dla zainteresowanych podaję listę wydawnictw, które nie oczekują od autora, że dołoży się do wydania. Rzecz jasna, to nie wszystkie. Informuję jedynie o tych, o których sama wiem. Są to: WAB, Znak, Oficynka, Czarne, Prószyński i Spółka oraz Rebis.

19


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Na dzień dzisiejszy większość potencjalnych czytelników za „prawdziwą” książkę uważa jedynie tę drukowaną. E-booki traktowane są po macoszemu. Wielu autorów też nie jest przychylnie nastawionych do cyfrowych wydań. Natknęłam się na jednym z portali na dosyć zażartą dyskusję, w której prym wiodło dwóch wydających tradycyjnie pisarzy. Z wielką niechęcią wypowiadali się na temat self-publishingu. Doradzali wręcz pisanie do szuflady, zamiast pójścia tą, zgubną, ich zdaniem, drogą. Nie brałam udziału w tej dyskusji, ale z ciekawością ją śledziłam. Niektóre krytyczne uwagi uznałam za słuszne. Chociażby brak korekty i redakcji wydawanych w tej formie książek. Przyczyny są prozaiczne. Nie wszystkich autorów stać na te usługi. Z tych samych powodów problemem bywa okładka. Powinna być projektowana przez grafika, a nie „chałupniczo”. Reklama i promocja także daleko odbiegają od profesjonalnej. Można chyba śmiało stwierdzić, że pomimo nastawienia czytelników self-publishing jednak się rozwija. Nie zaprzeczają temu nawet najbardziej zagorzali jego oponenci. Różnice w rokowaniach dotyczą w zasadzie czasu, w jakim stanie się on konkurencją dla tradycyjnych, „papierowych” wydań. Jak to wygląda z punktu widzenia czytelnika, który z reguły jest przekonany o automatycznie lepszej jakości książek drukowanych? No cóż, traci wiele okazji. Istnieje coś takiego, jak magia znanego nazwiska. Poszukując ciekawej lektury, sama często jej ulegam. Większe szanse u potencjalnego czytelnika ma autor już poznany niż debiutant. Ale faktem jest też, że ci znani często nas rozczarowują. Zaczynają chałturzyć czy może za wiele od nich oczekujemy? Myślę, że nie ma jednoznacznych interpretacji. Z ciekawości pobrałam z RW2010 darmowy fragment powieści Wychodząc z mroku Dąbrówki Rosady (nazwisko chyba zupełnie nieznane). Byłam zachwycona, mimo iż romans historyczny nie należy do moich ulubionych gatunków. I „musiałam” przeczytać całość. Z tego, co wiem, książka wydana została jedynie w trybie self-publishing. Komentarze pod nią dowodzą, że nie tylko ja uległam jej czarowi. Prawda jest taka, że w dyskusjach o formach zapominamy nieraz o tym, co najważniejsze – o treści. Żadna forma wydania nie gwarantuje, że zawartość nas usatysfakcjonuje. Pamiętajmy o tym, poszukując ciekawej lektury.

20


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Luiza Dobrzyńska: Świt ery ebooków Pierwszy na świecie przedmiot, przypominający czytnik ebooków, został pokazany w oryginalnej serii Star Treka. Co prawda pokazywany tam gadżet był umieszczany na wysięgniku przy łóżku użytkownika, a nie noszony przez niego w torbie, spełniał jednak tę samą rolę co współczesny czytnik. Gene Roddenberry, twórca uniwersum Star Treka, przewidział nadejście ery powszechnej cyfryzacji słowa pisanego, choć trudno powiedzieć, czy naprawdę był jej zwolennikiem. W jednym z odcinków oryginalnej serii, Court Martial, widzowie mieli okazję ujrzeć starego prawnika, który uparcie korzystał z papierowych książek, twierdząc, że mają one duszę, której brak komputerom. Było to postrzegane jako grube dziwactwo – książki dawno odeszły do lamusa jako coś nieporęcznego, kosztownego, stwarzającego zagrożenie i zawalającego kąty. Ten pogląd zaczyna niejako wchodzić w życie właśnie teraz. Nie jest jeszcze może zbyt popularny, ale dajmy mu trochę czasu. Czytnik bardziej zbliżony formą do tego, co znamy, opisał Stanisław Lem w swoim Powrocie z gwiazd. Miał to być przedmiot nazywany „opton” – gdy ktoś chciał na nim czytać, lub „lekton” – gdy ktoś chciał słuchać. Według słów Lema przypominał on książkę, ale z jedną tylko, grubą kartką, na której po dotknięciu wyświetlały się kolejne strony. Mamy zatem już coś takiego jak ebooki i audiobooki. Co ciekawe, Lem opisał również nośniki danych, co prawda takie, których użycie byłoby wysoce kłopotliwe. W ujęciu pisarza były to bowiem małe kryształki kwarcu z zapisaną na nich treścią utworu. Pomysł naukowo dobry, jednak z tego typu „krystalicznym zbożem” byłyby problemy. Jak to opisać? Jak zabezpieczyć przed zgubieniem? Można jednak uznać, że to, co opisał nasz czołowy fantasta, jest jakby praprzodkiem literackim pendrive’ów i mikrokart pamięci. Ściąganie poszczególnych książek z ogólnie dostępnej sieci nie wpadło jakoś mistrzowi do głowy – chociaż czy na pewno? Opisana w Obłoku Magellana technologia trionowa przypomina właśnie skrzyżowanie internetu z globalną siecią drukarek 3D, więc i dla książek byłoby tam miejsce. Wystarczy połączyć jedno z drugim i voilà! Za najlepszych czasów Lema było to nie do pomyślenia, teraz jest nie tylko do pomyślenia, ale i do zrobienia. Obecnie czytniki weszły już na dobre do naszego życia. Wybierając się w jakąś podróż, nie musimy rozważać, którą książkę włożymy do torebki, bo możemy tam mieć całą swoją bibliotekę. Coś, o czym nie śniło się naszym przodkom. I, jak to zwykle bywa, dostęp do nowej technologii wywołał pewne kontrowersje. Czy mogąc utrwalać treść elektronicznie i wygodnie czytać ją na ekranie poręcznego urządzenia, powinniśmy nadal wydawać książki tradycyjną metodą? A może to ich zmierzch? To nie koniec. Czy ebook powinien kosztować tyle co książka tradycyjna? Niby dlaczego nie? Przecież klient dostaje tę samą treść. Niby tak, ale nie do końca. Po pierwsze, książka to wartość nie tylko duchowa, ale również estetyczny bibelot, który przyjem21


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nie mieć w domu. Żeby zachęcić do rezygnacji z tej przyjemności na rzecz ebooka, wydawca powinien jakoś „zanęcić”, a więc najlepiej obniżyć cenę – nie o dwa złote, a co najmniej o połowę. Odpada przecież coś takiego jak druk, magazynowanie, marża hurtowni i księgarń... [marże dystrybutorów na rynku ebooków wynoszą do 50% – przyp. red.] Tymczasem ceny ebooków sięgają cen książek papierowych, co jest grubym nieporozumieniem. Z powodów, które wymieniłam, nie jest to towar tak atrakcyjny, jak ładnie wydana książka tradycyjna, mimo niewątpliwych zalet. Przede wszystkim czytnik jest bardzo poręczny i odporniejszy na zniszczenie niż papier. Nawet gdy ulegnie uszkodzeniu, dane z niego można odzyskać i przenieść do nowego urządzenia. Czytelnik może sam powiększyć czcionkę do rozmiarów, jakich pożąda. No i ta wspaniała dostępność materiałów w sieci! Nie podnosząc tyłka sprzed komputera, można naściągać sobie tyle książek, ile by się w życiu nie przyniosło z żadnej wyprzedaży. Same zalety. A jednak... Przyznam otwarcie: wolę książki papierowe. Ich waga, zapach, szelest kartek, wygląd, to wszystko przemawia bardzo silnie do wyobraźni. Wydanie „tradycyjne” nadal nobilituje pisarza, który chce być czytany i zdobyć sobie niejaką renomę. To coś jakby różnica między posiadaniem własnej awionetki, a tłoczeniem się w pociągu PKP. Tak to właśnie wygląda w oczach większości ludzi. Sama wolę wydawać swe utwory na papierze. Mimo to doceniam też zalety elektronicznej publikacji i sama mam „na koncie” kilkanaście ebooków na platformie self-publishingowej wydaje.pl. Obserwując statystyki ich pobierania, doszłam do niezbitego wniosku, że dane na temat czytelnictwa w Polsce są błędne. Być może sondaże uwzględniają jedynie ilość kupionych książek, która rzeczywiście nie jest zbyt wielka – przyczyną nie jest nawet ich wysoka cena w stosunku do zarobków większości Polaków. Chodzi o to, że w ogóle trzeba coś płacić. Zrobiłam w swoim czasie eksperyment, który to udowodnił. Póki moje ebooki miały cenę 3, 4 czy 5 złotych, ich sprzedaż była znikoma, co ciekawe, nawet w porównaniu z tym, co wydaję w sposób tradycyjny. Ludzie wolą chyba płacić za to, co mogą wziąć do ręki i pomacać, nie za to, co jak za czarodziejskim zaklęciem przepłynie do ich mobilnego urządzenia. Mam wrażenie, że płacąc za książkę elektroniczną, czują się w pewnym sensie oszukani, bo dostają za swe nad wyraz realne pieniądze coś kompletnie niematerialnego. Gdy w końcu pozwoliłam ściągać swe ebooki za darmo, zaczęły „schodzić” w tysiącach egzemplarzy, potwierdzając moją teorię. Całkiem sporo czytelników miało ochotę i nadal ma, żeby czytać moje książki – problemem jest tylko odpłatność za ich użytkowanie. Ludzie na całym świecie lubią dostawać coś darmo, a taka postawa jest szczególnie widoczna w kraju, w którym ceny są na poziomie europejskim, zaś 80% pracowników ze swej pensji nie jest w stanie przeżyć od wypłaty do wypłaty. Więcej nawet – wrosła już ona w narodowy sposób myślenia i nawet gdy sytuacja przeciętnego szarego Kowalskiego ulegnie znaczącej poprawie (na co się zresztą nie zanosi), długo jeszcze żądza darmochy będzie dominować nad chęcią posiadania czegoś lep22


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

szej jakości, za to płatnego. Nie mogę niestety dokonać porównania, ilu czytelników kupuje moje książki w wersji papierowej, a ilu woli te same książki „ściągnąć”, gdyż te, które istnieją na platformie self-publishingowej, nie mają swej wersji papierowej i na odwrót. Wyjątkiem jest ostatnia moja książka, której wersja elektroniczna jest możliwa do ściągnięcia przez stronę wydawnictwa, wskutek problemów natury technicznej jest to jednak chwilowo bardzo utrudnione. Gdy zostaną one zlikwidowane, będzie można przypatrzyć się kwestii dokładniej. Niezależnie od tego, czy moje rozważania są błędne, czy nie, faktem jest niezbitym, że przyszłość rynku księgarskiego należy głównie do ebooków. Dziś może nam się to wydawać wnioskiem zbyt daleko idącym, nie zapominajmy jednak, że kiedyś nie wierzono w możliwość zastąpienia dyliżansów przez koleje żelazne.

23


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Alicja Minicka: Pisarskie frustracje Tekst pochodzi z bloga Myśli o ludziach

Prawie każdy, kto pisze, marzy o wydaniu swojego tekstu, najlepiej w tradycyjnym trybie – na papierze. Jednym z czynników jest z pewnością odrobina szczęścia w postaci wydawcy, który przeczyta i dostrzeże potencjał nadesłanej książki. Jednak, ze względu na ilość propozycji, kierowanych do wydawnictw, szczególnie tych najbardziej renomowanych, spora część utworów pozostaje nieprzeczytana. Jest więc bardzo prawdopodobne, że szanse na wypuszczenie na rynek literackiego hitu niejednokrotnie przechodzą wydawnictwom koło nosa, a wielu autorów niepotrzebnie się zniechęca. Sytuacja jest w tej chwili trudna, nawet dla uznanych pisarzy. Znakomita większość autorów zdaje sobie z tego sprawę. Ale istnieje spora grupa takich, dla których nieudane próby wydania książki kończą się wielkim rozgoryczeniem. Poczucie niedowartościowania sprawia, że usilnie poszukują kojącej odpowiedzi na pytanie: „dlaczego inni, dlaczego nie ja?”. Niektórzy wprost deklarują, że ich dzieło jest na pewno lepsze od tych, które wydano. I narzekają na fatalny gust rozmiłowanych w kiczu (lub w chłamie, kreatywność w tworzeniu niewybrednych określeń jest wprost nieograniczona) czytelników. Podążając tym tropem, dochodzą do wniosku, że ich książka nie znajduje uznania u wydawców, gdyż są oni nakierowani na dogadzanie owym nieszczęsnym gustom. Kuriozalne jest rzucanie epitetów pod adresem książek, których się samemu nie czytało, ale na które „wypada” narzekać. Była moda na czytanie Coehlo, teraz jest moda na krytykowanie jego książek. Do dobrego tonu należy też utyskiwanie na Harry’ego Pottera (tej całej Rowling po prostu się udało). Obowiązkowo trzeba wyrazić pogardę i niesmak wobec Greya. Często „zniesmaczeni” przyznają, że nie czytali, bo przecież tacy koneserzy nie będą sięgać po kiepską lekturę. Typowy owczy pęd podszyty pospolitym snobizmem. Samo ukazanie się książki to dopiero pierwszy krok. Co miesiąc publikowane są setki nowych tytułów, zaistnieć jest naprawdę niełatwo. Niektórzy nonszalancko stwierdzają, że nie ma nic łatwiejszego niż zrobienie z książki, nawet kiepskiej, bestsellera. Przepisem na sukces jest zainwestowanie w reklamę. Tylko gdyby to było takie proste, wszyscy wydawcy żyliby bezstresowo i opływali w luksusy. Problem polega na tym, że czytelnik jest nieprzewidywalny. Ani tysiące bawiących się w znawców literackich, ani specjaliści od PR nie są w stanie ujarzmić potencjalnego odbiorcy.

24


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Myślę, że najważniejsze jest czerpanie radości z samego pisania. Sukces jest efektem wielu czynników, na niektóre zazwyczaj nie mamy zbyt dużego wpływu. Po napotkanych w sieci licznych wypowiedziach zawiedzionych autorów doszłam do wniosku, że lepiej się na nic nie nastawiać. Ale też nie rezygnować, jeżeli jesteśmy przekonani, że mamy czytelnikowi coś do zaoferowania. Chciałabym ponownie zwrócić uwagę na inne możliwości, oprócz stresującego dobijania się do tradycyjnych wydawnictw. Mam na myśli self-publishing. Może nie jest to idealne rozwiązanie, ale na pewno bardziej konstruktywne niż wylewanie frustracji na innych. Dzięki Internetowi jest sporo miejsc, gdzie można swój tekst umieścić i poddać go ocenie czytelników.

25


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Od książki do... książki (z ebookiem po drodze) Kiedy w roku 1994 Joanna Łukowska wysłała maszynopis książki Nieznajomi z parku (bo wtedy wysyłało się jeszcze maszynopisy) do trzech wydawnictw, nie spodziewała się tak szybkiej reakcji. Już po ośmiu dniach pierwsze z nich, Wydawnictwo Almapress, zaproponowało wydanie książki i zaprosiło Autorkę na podpisanie umowy. W dzień wyjazdu do Warszawy zgłosiło się drugie wydawnictwo zainteresowane publikacją, ale... spóźniło się o cztery dni. Książka ukazała się pod pseudonimem Joan Bowen (takie czasy były) w prestiżowej „białej serii” (obok dzieł Judith Krantz i Jude Deveraux) i rozeszła się w pierwszym nakładzie w ilości trzech tysięcy egzemplarzy. Niestety, wydawnictwo Almapress nie wystąpiło z inicjatywą dodruku, więc na osiemnaście lat zapadła cisza... W roku 2012, a więc po osiemnastu latach od ukazania się wersji papierowej, książkę jako ebook wydała Oficyna wydawnicza RW2010 z Poznania. I stał się cud – w ciągu osiemnastu miesięcy od rozpoczęcia dystrybucji Nieznajomi z parku stali się bestsellerem. Sprzedano ponad trzy i pół tysiąca licencji, co można uznać za wydarzenie; warto zaznaczyć, że w rankingu sprzedaży księgarni Empik.com tytuł znalazł się na piątym miejscu (sprzedaż w roku 2013), a wyprzedziły go trzy powieści E.L. James (tej od Greya) i Bezcenny Miłoszewskiego. Głos Wielkopolski Polsat

26


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Debiutujące na rynku w roku 2014 Wydawnictwo Sumptibus, będące „papierową wersją” Oficyny RW2010 nie miało więc problemu z podjęciem decyzji, jaką książkę wydać na inaugurację swojej działalności. Materiał trafił do drukarni na początku maja, a premiera przewidziana została na 24 maja 2014, czyli w dniu imienin Autorki.

Czy będziemy mieli bestseller? Trudno powiedzieć, ale zamówienia od dystrybutorów trzykrotnie przewyższyły planowany nakład, więc... wypada trzymać kciuki.

27


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E-WYDAWCY

28


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

KONKURS NA POWIEŚĆ KRYMINALNĄ – etap pierwszy zakończony! Z dumą i przyjemnością mamy zaszczyt ogłosić zakończenie pierwszego etapu pierwszego konkursu, organizowany przez Oficynę wydawniczą RW2010. Był to konkurs otwarty na powieść kryminalną, którego szczegóły znajdziecie w regulaminie. Ale być może przyda się kilka dodatkowych słów wyjaśnienia. Udało nam się do bardzo aktywnej współpracy zaprosić pisarzy, którzy mają już na swoim koncie publikacje książkowe i zgodzili się zasiąść w jury naszego konkursu. To także oni (w pewnym sensie) fundują nagrodę główną. Zgodzili się na to, abyśmy wydali antologię składającą się z trzynastu opowiadań kryminalnych, a cały zysk z jej sprzedaży przeznaczyli na kampanię promocyjną dla osoby, która zostanie zwycięzcą naszego konkursu. Antologia Kryminalna 13 ukazała się na początku roku 2014. Autorzy publikujący w niej swoje opowiadania będą oceniać nadesłane – i zakwalifikowane do finału przez kolegium redakcyjne – prace. To właśnie oni wybiorą spośród Was laureatów. I to oni przyznają nagrodę główną. Mamy także sponsora, firmę pwn.pl, która wszystkim autorom prac zakwalifikowanych do finału przekaże – za naszym pośrednictwem – skromny upominek, czyli Uniwersalny Słownik Języka Polskiego PWN na pen-drive. Medialny patronat nad konkursem objęła redakcja Świtu ebooków, serwis literacki „Książka zamiast kwiatka” http://kawiarenkakzk.blogspot.com/ oraz platforma „Maszyna do pisania” http://maszynadopisania.pl/. W tej chwili wszystkie nadesłane prace przechodzą etap selekcji w naszej Oficynie, tak aby do jurorów trafiły najlepsze teksty. Zaraz po zakończeniu tego etapu (na co według regulaminu mamy 60 dni, począwszy od 1 lipca) nawiążemy kontakt z Autorami wszystkich zakwalifikowanych prac, aby... przesłać im nagrody :-) W projekcie Kryminalna 13 udział wzięli i swoich opowiadań użyczyli: 1. Anna Klejzerowicz: Podwójny trup 2. Marta Guzowska: Okno na sklep komputerowy 3. Katarzyna Bonda: Suknia ślubna 29


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

4. Romuald Pawlak: Stary lód 5. Adrianna Michalewska: Trup na cmentarzu 6. Jacek Skowroński: Przelotka 7. Konrad Staszewski: Bilet w jedną stronę 8. Alicja Minicka: Strach 9. Katarzyna Rogińska: Śpiący policjant i samobójca 10. Iwona Mejza: Alibi 11. Agnieszka Krawczyk: Śmierć poety 12. Marcin Rusnak: Niezwykłe śledztwo doktora Junga 13. Agnieszka Hałas: Tajemnicze zniknięcie Bernadety

30


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Regulamin konkursu „Kryminalna 13” organizowanego przez Oficynę wydawniczą RW2010 Poznań 2014

1. Oficyna wydawnicza RW2010 ogłasza konkurs na powieść kryminalną. 2. Konkurs jest otwarty; mogą wziąć w nim udział wszyscy zainteresowani, po spełnieniu warunków z p. 3. 3. Warunkiem wzięcia udziału w konkursie jest nadesłanie do 30 czerwca 2014 roku na adres admin@rw2010.pl utworu spełniającego następujące kryteria: a) powieść kryminalna, b) objętość minimum 150 stron (240 000 znaków ze spacjami), c) dostarczona w formacie DOC, RTF, ODT, d) wysłana mailem na wskazany adres poczty elektronicznej, e) z załączonymi w treści maila danymi kontaktowymi Autora, oraz f) oświadczeniem, że jest to utwór oryginalny, niepublikowany i Autor posiada do niego pełnię materialnych praw majątkowych, i g) oświadczeniem, że przyjmuje do wiadomości oraz akceptuje regulamin konkursu. 4. Kolegium redakcyjne w dniach od 1 lipca do 31 sierpnia dokona wstępnej selekcji nadesłanych utworów, wyróżniając spośród nich te, które przy spełnieniu w/w kryteriów gwarantują jednocześnie odpowiedni dla potrzeb publikacji poziom literacki. 5. Wyróżnione utwory zostaną przekazane wszystkim jurorom, którzy wybiorą spośród nich zwycięzcę konkursu. 6. W jury konkursu zasiądą wszyscy autorzy opowiadań opublikowanych w towarzyszącej konkursowi antologii „Kryminalna 13”.

31


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

7. Nagrodą dla wyróżnionych w konkursie prac będzie możliwość ich publikacji w Oficynie wydawniczej RW2010, pod warunkiem zaakceptowania przez Autora standardowych warunków umowy wydawniczej. 8. Nagrodą główną dla zwycięzcy będzie publikacja utworu w Oficynie wydawniczej RW2010, połączona z kampanią promocyjną w mediach, o budżecie równym zyskom ze sprzedaży antologii „Kryminalna 13”. 9. Oficyna wydawnicza RW2010 zastrzega sobie prawo do innego podziału nagród, nieprzyznania nagrody głównej i odwołania konkursu w przypadku braku zainteresowania ze strony uczestników. 10. O wynikach konkursu poinformujemy 31 października 2014 roku na naszej stronie www.rw2010.pl i na stronie www.facebook.com/RW2010pl.

32


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

WIEŚCI Z RYNKU

33


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zmiany na rynku ebooków. Wydawcy sami obniżają ceny Tekst pochodzi z portalu Innovation PR

Wydawnictwo Harlequin MIRA, znane z charakterystycznej oferty skierowanej do kobiet, postanowiło zmienić swoją politykę cenową, aby sprostać oczekiwaniom klientów. To nie pierwszy taki przypadek. Takie zmiany wprowadziło wcześniej wydawnictwo Czarne i W.A.B. Co się dzieje na rynku ebooków? E-klient Czego pragną klienci czytający ebooki? Odpowiedź na to pytanie wydaje się dość prosta – dobrej ceny, szybkiego zakupu i przede wszystkim wygody dostarczenia na urządzenia, na których mogą czytać. Chociaż te oczekiwania nie wydają się trudne do zrealizowania, jednak nadal rynek ebooków nie spełnia części tych postulatów, mimo iż zmiany, które się dokonały, są właściwie ewenementem w skali Europy. Watermark, format MOBI oraz sprzedaż w opcji multiformatu, bo to wyróżnia polski rynek ebooków na tle innych europejskich, praktycznie spowodowały powstanie niewielkiego, ale coraz bardziej znaczącego rynku. Wcześniej ciężko było mówić o jakiejkolwiek istotnej statystycznie sprzedaży. Teraz rynek wygląda zupełnie inaczej i chociaż mamy do czynienia z dynamicznym rozwojem, nie jest on jednak kilkuset procentowy, jak życzyliby sobie wszyscy jego uczestnicy. Dlaczego tak się dzieje? Głównie dlatego, że polityka cenowa wydawców nadal jest dość zachowawcza i często zbyt mało elastyczna. Rynek kultury cyfrowej jest wprost stworzony do eksperymentów cenowych mających na celu znalezienie najlepszej ceny dla ebooków. W przestrzeni wirtualnej testowanie strategii cenowych nie jest skomplikowanym przedsięwzięciem logistycznym, a analityka webowa i raportowanie w czasie rzeczywistym daje możliwości niewystępujące na rynku książki tradycyjnej. Wydawcy bronią jednak cen swoich książek, a klienci w takich cenach nie chcą kupować (zwłaszcza wersji cyfrowych), dlatego kierują swoje wirtualne kroki na portal z futrzakiem. Dodatkowo wiele dobrych tytułów jest nadal w wersji cyfrowej niedostępne, a nie obserwujemy dużej dynamiki wzrostu liczby digitalizowanych tytułów. 84 proc. niemieckich wydawców oferuje swoje ebooki, w Polsce około 1000, czyli około 30 proc. wydawców, którzy regularnie wydają nowe publikacje i mają ich co najmniej kilkanaście. Dzieje się to za wolno i z pewnością hamuje dynamiczny rozwój rynku ebooków – komentuje Robert Rybski, prezes Virtualo. Jeszcze trzy lata temu zakładaliśmy, że do 2015 roku na polskim rynku 30 tys. tytułów komercyjnych, tymczasem jest ich obecnie 19 tys. Jeżeli klienci mają wybrać ebooki, muszą mieć większy, jeszcze wygodniejszy i dodatkowo legalny wybór. Dużo się udało osiągnąć, ale wiele pracy jeszcze przed nami, aby rynek był znacznie większy – dodaje. Piractwo 34


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w Polsce jest realnym problemem, ale jak wszystkie zjawiska związane z szarą strefą, ciężko oszacować jego skalę. Ile powinien kosztować ebook? Największy dystrybutor treści cyfrowych przyznaje, że jest problem z dynamicznym wzrostem sprzedaży wydawnictw, które do swojej polityki cenowej podchodzą najbardziej konserwatywnie. Najszybciej rośnie sprzedaż wydawnictw, które są w swoich działaniach odważniejsze. 10% rabatu na rynku cyfrowym nie spotyka się z wielkim zainteresowaniem klientów – mówi Małgorzata Błaszczyk, marketing manager Virtualo. Klienci oczekują zniżek rzędu 50 proc., gdyż według ich intuicji tyle powinien kosztować ebook. Wzrosty sprzedaży są generowane głównie wtedy, kiedy robimy duże akcje promocyjne. Sprawy nie ułatwia dodatkowo 23-proc. stawka VAT, która sztucznie podnosi cenę, przez co w percepcji klienta jest ona jeszcze mniej atrakcyjna – dodaje. Z ankiety sklepu Virtualo.pl przeprowadzonej na próbie 700 respondentów na początku 2013 roku wynika, że 70 proc. klientów życzyłoby sobie ceny o 50 proc. niższej od ceny papierowej. Tylko 11 proc. wskazało odpowiedź, że zaakceptowaliby cenę o 10-20 proc. niższą od ceny wydania papierowego, a na taką politykę cenową decydują się niektórzy wydawcy. Wśród 16 proc. innych odpowiedzi najczęściej pojawiała się cena 9,90 zł. W sieci sprzedaży Virtualo średnia cena ebooka w najbardziej popularnej kategorii beletrystyka wynosi 19,90zł. Amazon premiuje natomiast zakres cenowy od 2,99 dolara do 9,99 dolara i ustanowił tym samym nową praktykę rynkową w USA, z którą długo walczyła wielka „wielka piątka” tamtejszych wydawców. Jednak bezskutecznie – większość sprzedawanego przez Amazon contentu mieści się w USA w tym zakresie cenowym. Wzrost sprzedaży na rynku ebooków Robert Drózd, autor bloga Świat Czytników, skupiającego ponad sto tysięcy fanów e-czytelnictwa, ocenia w ten sposób: Trend jest cały czas wzrostowy, ale stabilizuje się – ebooki ruszyły mocno w roku 2012 wraz z upowszechnieniem czytników i coraz większą ofertą tytułów bez DRM. Teraz rynek czeka na dalsze impulsy. Natomiast liczba czytających ebooki nie wzrasta tak mocno, jak byśmy sobie tego życzyli. O „słusznej cenie” ebooków właściciel serwisu wypowiedział się w ten sposób: wybór e-booków ma często podłoże czysto ekonomiczne. Pożądana przez klientów wartość i cena e booka jest więc najczęściej konfrontowana z ceną formy papierowej. Istnieje konsensus, że ebook powinien kosztować nie więcej niż 60 proc. ceny książki papierowej – z tym, że czytelnicy nie patrzą na cenę na okładce, ale na to, za ile dzisiaj mogą dostać papier – często taniej. Warto posłuchać samych wydawców, którzy zwracają uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt kosztowy biznesu wydawniczego. Marek Dobrowolski, szef handlowy wydawnictwa Nasza Księgarnia i członek rady nadzorczej PDW, na temat polityki cenowej wypowiedział się w ten sposób: Oczywiście zdaję sobie sprawę z zasady obowią35


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zującej w handlu, że produkt powinien kosztować tyle, ile skłonni są za niego zapłacić klienci. A mamy taką sytuację, wykreowaną przez nas wszystkich, że pogoń klientów za promocjami na ebooki wymusza bardzo znaczące obniżanie cen detalicznych. Kłopot w tym, że te ceny promocyjne nie mają nic wspólnego z kalkulacją kosztów na dany produkt – książkę, choć wydaną nie w wersji tradycyjnej, a elektronicznej. Gdybyśmy brali, wydawcy, pod uwagę przede wszystkim kalkulację kosztów, to książka elektroniczna nie powinna być tańsza od jej „siostry” drukowanej więcej niż 10-15 proc. Wydawcy obniżają ceny promocyjne nawet na hity, evergreeny, nowości o 50 proc. i więcej, bo traktują ebooki jako wsparcie sprzedaży książki tradycyjne. Ebook staje się de facto nośnikiem reklamy książki drukowanej. Dystrybutorzy i specjaliści w zakresie analizy rynków elektronicznych bardzo długo sugerowali, że takie obniżki spowodują wielokrotne zwiększenie grupy docelowej, zainteresowanej kupnem książki. Że poszerzy to po prostu grupę odbiorców książek, w ogóle. Jak to się jednak ma z prognozowanym wzrostem sprzedaży ebooków, wspominałem już wyżej. Inna sprawa, już zupełnie kuriozalna, że część „specjalistów” często powtarza, że książka elektroniczna jest za droga, stąd stosunkowo słabe wzrosty sprzedaży Równie dobrze można by uznać, że książka drukowana też jest w Polsce za droga, bo czytelnictwo mamy w kraju na wielokrotnie niższym poziomie niż dla przykładu w Czechach. A jaka jest rzeczywista cena książki zarówno cyfrowej, jak i drukowanej, po uwzględnieniu wszystkich rabatów i promocji, widać gołym okiem. Sęk w tym, że na dłuższą metę taka polityka cenowa, z punktu widzenia ekonomiki całego biznesu, jest nie do utrzymania. Efekty sprzedażowe uzyskiwane przez PDW na rynku wydawniczym szef handlowy Naszej Księgarni komentuje w ten sposób: Mamy coraz większą ofertę, właściwie wszystkie nowości publikowane są również w wersji elektronicznej. Mamy wzrosty sprzedaży przekraczające poziom, który wynikałby tylko ze wzrostu oferty. Jednak te wzrosty są dalekie od prognoz, nie wspominając już o zyskowności całego biznesu epublishingowego. Anna Juszkiewicz z wydawnictwa Czarne dodaje: wiemy, że czytelnicy chcieliby usłyszeć, że ebook powinien kosztować jak najmniej. Niestety jest to sprawa bardziej skomplikowana z punktu widzenia wydawcy. Na pewno dokładamy wszelkich starań, by Czytelnicy dostawali w swoje ręce świetny produkt – najlepszej jakości i w rozsądnej cenie, z reguły znacząco niższej niż cena egzemplarza papierowego. Wydawnictwo Czarne obniżyło ceny ebooków o średnio 10-15 proc. w zeszłym roku i jest ze sprzedaży ebooków zadowolone: Z naszych obserwacji wynika, że sprzedaż na rynku ebooków wciąż charakteryzuje szybkie tempo wzrostu, co niezwykle nas cieszy. Nasza sprzedaż kształtuje się na poziomie satysfakcjonującym, ale oczywiście mamy apetyt na więcej. Wydawnictwo Harlequin MIRA postanowiło być bardziej konkurencyjne cenowo i podjęło decyzję o długoterminowej obniżce cen większości swoich ebooków śred36


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nio o 33 proc. Proponujemy czytelnikom częste rabaty i promocje cenowe, a jednocześnie szukamy dodatkowych, bardziej twórczych sposobów promowania ebooków. Aktywnie inwestujemy też w promocję formatu cyfrowego w mediach internetowych i tradycyjnych. Wsłuchujemy się w sygnały z rynku – mówi Magdalena Żelazowska, Brand Manager z wydawnictwa Harlequin MIRA. Jak dodaje: Co do polityki cenowej, to prawda, że przy ebooku nie ponosimy kosztu druku, jednak jest on tylko ułamkiem całkowitej ceny. Za ceną ebooka kryje się wynagrodzenie za pracę wielu ludzi, min. autora, redakcji, korektora, grafika, pracowników wydawnictwa i dystrybutorów. Nie zapominajmy też o tym, że stawka podatku VAT na ebooki to wciąż 23 proc., a nie 5 proc., jak w przypadku książek papierowych. Dlatego ebook nie powinien kosztować mniej niż dwadzieścia kilka złotych. Radykalne obniżanie cen ebooków może być niebezpieczne dla rozwoju całego rynku, który nie będzie rentowny. Sprzedaż ebooków w Polsce, chociaż nadal nie jest duża, wykazuje dużą elastyczność na działania promocyjne i aktywne działania w ramach polityki cenowej, co dla wydawców jest bardzo dobrym znakiem. Oznacza również to, że już czas przygotować i co najważniejsze testować strategię dla produktów związanych z kulturą cyfrową, która uwzględni potrzeby Klientów, Autorów i wydawnictwa oraz aktywne przeciwdziałaniu piractwu. Tylko aktywne i zaplanowane działanie przybliży wydawców do sukcesu. Niektórzy wydawcy już tak działają i znacznie wyprzedzają konkurencję.

37


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ANALIZY

38


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Paweł Pollak: 10 self-publisherskich mitów, czyli dlaczego nie powinieneś płacić za wydanie swojej książki Teksy pochodzi pawelpollak.blogspot.com

Napisałeś powieść i chcesz ją wydać. Przestudiowałeś fora, poczytałeś blogi, zapoznałeś się z opiniami o wydawnictwach i doszedłeś do wniosku, że opcja „ze współfinansowaniem” jest całkiem rozsądnym rozwiązaniem. Jeśli tak, to znaczy, że nabrałeś się na kilka mitów. Mit pierwszy: Współfinansowanie oznacza, że pokrywam część kosztów wydania. Oferty „ze współfinansowaniem” są tak skalkulowane, że płacisz wszystkie koszty wydania plus prowizję dla wydawnictwa. Problemem nie jest tylko to, że przepłacasz. Problemem jest to, że dla „wydawnictwa ze współfinansowaniem” owa prowizja, a nie sprzedaż książek stanowi główne źródło utrzymania. Z tego względu nie będzie mu zależało na sprzedaży twojej książki, a skoro tak, to jej solidne opracowanie uzna za zbędne. Podobnie jak promocję i szeroką dystrybucję. Właściciele „wydawnictwa” będą prowadzić jedynie pozorowane działania, by utrzymywać cię w przekonaniu, że wydanie u nich niczym nie różni się od wydania w normalnym wydawnictwie. Mit drugi: Normalne wydawnictwa są niechętne debiutantom, a te ze współfinansowaniem przyjmują ich z otwartymi rękami. Debiutant pukający do drzwi normalnego wydawnictwa występuje w zupełnie innej roli niż ten zapraszany do wydawnictwa ze współfinansowaniem. W tym pierwszym przypadku jesteś kandydatem na współpracownika, w tym drugim klientem. W tym pierwszym przypadku chcesz zarobić pieniądze, w tym drugim masz je wydać. Stąd odmienne traktowanie, a nie z rzekomego innego podejścia do debiutantów. Jeśli pójdziesz do banku założyć konto, pracownicy oddziału będą wokół ciebie skakać, jeśli zaniesiesz CV i podanie o pracę, nikt nie będzie rozkładał przed tobą czerwonych dywanów. Normalne wydawnictwa wcale nie zamykają się na debiutantów, co rusz pojawiają się nowe nazwiska na okładkach książek przez nie wydawanych. Tyle że musisz stworzyć bardzo dobry tekst, a wydawnictwo musi uznać, że na nim albo na następnych twoich książkach zarobi. Nie jest to proste zadanie, ale w każdej dziedzinie debiutanci mają pod górkę, skąd oczekiwanie, że akurat w literaturze będzie na ciebie czekała droga usłana różami? A wydawnictwa ze współfinansowaniem, by złowić klienta, cynicznie sugerują, że zwykłe trudności debiutu to coś nagannego, że powinno być łatwo i one rzekomo tę łatwość gwarantują. 39


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mit trzeci: Normalne wydawnictwa stawiają na znanych pisarzy i dlatego jako debiutant bez nazwiska nie mam szans. Nikt nie rodzi się znanym pisarzem. Obecni znani pisarze zaczynali jako nikomu nieznani debiutanci bez nazwiska, cierpliwie śląc teksty do wydawnictw i nie zrażając się odmowami czy w ogóle brakiem oddźwięku. Mit czwarty: Normalne wydawnictwa są zainteresowane celebrytami, a ja, niestety, w telewizji nie występuję, więc nie mam u nich czego szukać. To jest inny segment. Celebryta nie wchodzi ci w drogę, bo nie tworzy beletrystyki, nie umie, a ghostwritera nie wynajmuje, bo czytelnik nie jest zainteresowany fikcją stworzoną przez celebrytę, tylko tym, co ten zjadł na śniadanie i czy prawidłowo się wypróżnił. A jeśli wydawnictwo zarobi na celebrycie, to będzie miało środki na wydanie twojego debiutu. Mit piąty: Żeby wydać książkę, trzeba mieć w wydawnictwie plecy, bez znajomości ani rusz. Kiedy słyszę self-publisherów opowiadających, jakie to plecy i znajomości trzeba mieć, żeby wydać książkę bez współfinansowania, to Antoni Macierewicz, plotący smoleńskie banialuki, zaczyna mi się jawić jako całkiem rozsądny człowiek. W zawodzie pisarza nepotyzm nie istnieje, liczy się wyłącznie tekst i to, czy umiesz go napisać. Nic więcej. Nie ma znaczenia, ile masz lat, jak wyglądasz, czy jesteś chory, czy zdrowy, jak wypadasz w kontaktach z ludźmi. Łatwiej zostać pisarzem niż kelnerem, bo właściciel restauracji zapewne nie będzie chciał kelnera o wyglądzie Quasimodo; wydawca będzie patrzył na twój tekst, nie na ciebie. Pisarstwo to chyba jedyny zawód na świecie, w którym pozazawodowe kompetencje grają tak nieznaczącą rolę. Mit szósty: Skoro zadebiutować trudno, pierwszą książkę wydam ze współfinansowaniem, a potem, mając na koncie publikację, już normalnie. Sorry, ale na swoim koncie będziesz miał nie publikację, tylko czerwoną tabliczkę z ostrzeżeniem: uwaga, ten gość pisze tak słabo, że nikt go nie chciał wydać i musiał zapłacić za wydanie swojej książki. W kolejce do czytania wylądujesz za tekstami debiutantów, z dużymi szansami, że lektorzy nigdy do ciebie nie dotrą. Mit siódmy: Jest wiele przykładów ludzi, którzy sami sfinansowali wydanie swojej książki i odnieśli sukces. W innej epoce, w innych realiach, w innym kraju. Przez inne realia rozumiem też to, że między wydawaniem własnym sumptem a wydawaniem w wydawnictwie ze współfinansowaniem jest więcej różnic niż podobieństw. W Polsce XXI wieku żaden z autorów takiego wydawnictwa nie trafił na listę bestsellerów (a na taką listę trafia się u nas już z nakładem rzędu kilkunastu tysięcy), nie dostał nagrody literackiej ani nie był do niej nominowany, nie został dostrzeżony przez zawodowych krytyków. Owszem, sporo o takich publikacjach na blogach, bo wydawnictwa albo sami autorzy 40


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

chętnie udostępniają im swoje książki, ale to dlatego, że nie mogą się dostać do głównych mediów, a blogowe recenzje nie mają żadnego przełożenia na sprzedaż. Mit ósmy: Chcę zostać pisarzem, a publikacja w wydawnictwie ze współfinansowaniem mi to zapewnia. Sorry, ale uznać cię za pisarza, kiedy o wydaniu decydował nie poziom twojego tekstu, tylko to, czy byłeś w stanie za jego wydanie zapłacić, to tak, jakby powiedzieć, że facet, który korzysta z usług prostytutek, jest donżuanem, bo ma dużo kobiet. Mit dziewiąty: Wydanie ze współfinansowaniem to taki model, w którym książkę oceniają czytelnicy, a nie wydawcy. Twoimi czytelnikami będą twoi krewni i przyjaciele, koledzy z „wydawnictwa” i tacy blogerzy, którzy nie odróżniają języka polskiego od polskawego. A wydawca, stawiając ci wymagania co do poziomu tekstu, chroni cię przed ośmieszeniem się. Mit dziesiąty: W normalnych wydawnictwach wszystko zbyt długo trwa, te ze współfinansowaniem szybko odpowiadają, szybko wydają. Jeśli chcesz szybko widzieć efekty, zajmij się czyszczeniem sedesów. Pisarstwo to zajęcie dla długodystansowców.

41


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Plesowicz: Wydajemy ze współfinansowaniem W ostatnim numerze wspominałem co nieco o polskim rynku wydawniczym, bardziej skupiając się jednak na stronie, którą są czytelnicy, pomijając tych, bez których nie byłoby czego wydawać, czyli pisarzy. Jak powszechnie wiadomo wyżej wspomniani w Polsce nie mają lekko, chyba że są na przykład Sapkowskim. Pisarze dostają mały procent ceny okładkowej książki, przeważnie 2-4 zł. Kłamstwem byłoby, gdybym napisał, że resztę pieniędzy zabiera wydawca, bo tak nie jest, jednak, co dla mnie jest trochę dziwne, ten drugi zarabia więcej. I tak, rozumiem, że to wydawca ponosi większe koszty, bierze na siebie ryzyko, zajmuje się (lepiej lub gorzej) promocją książki i jej dystrybucją, ale przecież bez pisarza nie miałby czego promować... Do tego wszystkiego trzeba dodać ogromną ilość tytułów na rynku (wydawane jest około 34 tysiące rocznie). Wydawcy sięgają po znane nazwiska, które choć prawdopodobnie kokosów nie przyniosą, zapewniają stały poziom sprzedaży książek. Do debiutantów podchodzi się niepewnie, a czasem wcale. W niepewnych czasach wydawcom niezbyt uśmiecha się inwestycja w tytuły nowych pisarzy, bo te niosą za sobą ryzyko niskich lub zerowych wręcz zarobków, a to mogłoby przysporzyć masy kłopotów nawet większym graczom. A co, jeśli napisałeś książkę, jesteś przekonany o jej wartości i o przyszłym sukcesie sprzedażowym, a mimo to żaden wydawca, choć napastowałeś kilku lub nawet kilkunastu, nie chce wziąć na siebie ryzyka jej wydania? Możesz je wziąć na siebie, a właściwie trochę (całkiem?) odciążyć wydawcę, ale o tym dalej. Na polskim rynku istnieje kilkanaście wydawnictw, które za określone pieniądze wydadzą twoją książkę. I tak na dobrą sprawę oferta każdego z nich jest podobna, a cena oscyluje w okolicach kilku tysięcy złotych. I tak Wydawnictwo Radwan proponuje debiutantom trzy możliwości wydania 1 książki: 1) autor musi poręczyć za jakąś liczbę sprzedanych egzemplarzy (minimum 300 w ciągu 5 lat trwania umowy) i na poczet tego wpłaca wadium, czyli kaucję, która jest zwracana wraz z postępami sprzedaży; 2) autor zamawia określoną przez siebie ilość egzemplarzy i sam zajmuje się ich promocją; 1 Niezależnie od trybu wydania każda książka (jak twierdzi Radwan) przechodzi redakcję i korektę, zapewnione jest opracowanie graficzne, łamanie i skład oraz projekt okładki 42


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

3) autor może też pokryć całkowity koszt druku, a w zamian wydawnictwo zajmie się promocją książki, zostawiając 80% przychodu dla autora. Czyli co? Z pierwszej opcji może wyniknąć to, że jeśli nie sprzeda się ilość, za którą ręczyliśmy, nasza kaucja zostanie w rękach wydawcy, czyli na naszej książce nie zarobimy, a tylko zapłacimy grube pieniądze za redakcję, korektę itd., bo Radwan oferuje „druk na żądanie”, czyli książka jest drukowana dopiero po kupieniu egzemplarza przez klienta. W drugiej jest trochę korzystniej, jeśli znamy się na promocji, wtedy sami możemy zadbać o sprzedaż swojej książki, ale nie zapominajmy, że wydawca też musi coś na nas zarobić. Trzecia opcja jest też raczej dość ryzykowna, bo sprzedaż zależy od skutecznych działań marketingowych wydawnictwa, a z tym bywa różnie, a nierzadko ta promocja ograniczy się do informacji na stronie wydawnictwa. Warszawska Firma Wydawnicza proponuje jeden sposób wydania książki, ze swojej strony gwarantując korektę, redakcję merytoryczną i techniczną, skład i łamanie, projekt okładki oraz druk – oczywiście finansując wszystko z kieszeni chętnego autora. Plusem jest, że WFW podpisuje z autorem umowę licencyjną niewyłączną. To znaczy, że autor może starać się wydać swoją książkę także w innych miejscach, bo zachowuje do niej prawa autorskie. Wydawnictwo MyBook również proponuje autorowi wydanie książki w trybie „druk na żądanie”, z tym, że zakup papierowej wersji jest możliwy tylko w internetowej księgarni wydawnictwa. W innych księgarniach internetowych dostępne są tylko formaty elektroniczne książki. Autor otrzymuje 20% od sprzedanego egzemplarza papierowego i 40% od e-booka. Promocja książki sprowadza się do umieszczenia informacji w serwisie BiblioNETka.pl. Czyli dość licho. Jak widać z tych kilku przykładów, wydawnictwa które proponują wydanie książki ze współfinansowaniem, działają podobnie, a różnice są raczej znikome. Niektóre kuszą procentami, inne promocją, ale i tak wszystko sprowadza się do tego, by autor zapłacił za wydanie. Aż przypomina mi się „będzie pan zadowolony” Roberta Górskiego z Kabaretu Moralnego Niepokoju. Bo niestety prawda jest taka, że współfinansowanie jest tylko z nazwy, a wszystkie koszty pokrywa autor, liczący na wsparcie wydawnictwa. I może faktycznie jakieś otrzyma, wszak redakcja zrobiona zostanie, ale czy będzie profesjonalna? Gwarancji nie ma. Spójrzmy prawdzie w oczy, jeśli „normalny” wydawca chce zarobić na autorze, ilość sprzedanych egzemplarzy musi oscylować w okolicach dwóch tysięcy, mniej jest z reguły nieopłacalne, więc jeśli płatne wydawnictwo obiecuje, że zarobimy kokosy już przy 300 sprzedanych egzemplarzach, to chyba coś jest nie tak. Jeśli już naprawdę chcemy, by nasza książka ukazała się na papierze, warto zająć się tym samemu. Prywatnie zlecić redakcję i korektę, skład, łamanie, projekt okładki 43


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

profesjonalistom, samemu zająć się promocją i dystrybucją (lub też ją zlecić, ale to może być już droższa przyjemność). Jednak i jedna, i druga droga sprowadza się do jednego. Do promocji, bo nikt nie kupi książki, o której nawet nie słyszał. A w promocji, choć te są mimo wszystko dość marne w Polsce, przodują duże wydawnictwa, które potrafią zadbać o swoich autorów i swoje tytuły, bo naprawdę nie jestem przekonany do tego, że nawet jeśli książki z płatnych wydawnictw czasem trafią do księgarń, są rozchwytywane przez klientów. Polacy przecież mało czytają, a chcesz jeszcze liczyć na to, że sięgną po nikomu nieznanego autora z nieznanego wydawnictwa?

44


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Wieczorek: ROZPISANI.PL – analiza usług w serwisie Najnowszym, najmłodszym i najgłośniejszym w ostatnich dniach serwisem usługowym dla Autorów jest serwis rozpisani.pl, firmowany przez OSDW Azymut, spółkę powiązaną kapitałowo z firmą PWN S.A. Postanowiłem z ciekawości „skorzystać” z ich usługi, a przynajmniej – z darmowego kalkulatora takiej usługi, dostępnego na stronie po zarejestrowaniu się i wyrażaniu zgody na przetwarzanie danych osobowych i otrzymywanie informacji handlowych od firmy prowadzącej serwis. Oczywiście wziąłem sobie do serca informację podaną na stronie, że: „Kalkulator służy jedynie do obliczania szacunkowych kosztów produkcji publikacji. Wycena kalkulatora nie jest ofertą handlową w rozumieniu Kodeksu cywilnego. Obowiązująca jest oficjalna wycena dokonana przez operatora serwisu, która może się różnić od wyliczeń kalkulatora”. Przyjąłem, że „wydam” u nich swoją książkę o objętości 300 stron znormalizowanego maszynopisu i że oprócz tekstu nie mam nic, czyli niezbędny będzie pełen zakres usługi, włącznie z projektem okładki. Krok pierwszy – to zamówienie „usług edytorskich”, w skład których wchodzi korekta, redakcja, projekt okładki i skład do druku.

45


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wyszło mi, że przy moich założeniach za całość zapłacę 3 768 złotych netto, czyli po doliczeniu 23% VAT do wydania jest 4 634,64 złotych... za same usługi edytorskie. Czyli w przeliczeniu na arkusz wydawniczy – przy założeniu, że 300 stron tekstu po 1 800 znaków na stronie to 540 000 znaków, czyli 13,5 arkusza wydawniczego – daje to kwotę... 343,31 złotych za arkusz wydawniczy. Co ważne – w zasadzie można z tej usługi zrezygnować, ale... „Redakcja i korekta jest zalecana przy wydaniu każdej książki. Można je wykonać we własnym zakresie, lecz aby książka została skierowana do szerokiej dystrybucji, musi przejść pojedynczą korektę zamówioną w Rozpisani.pl”. Krok drugi – czyli wycena druku. Tu skorzystałem z domyślnych ustawień kalkulatora na stronie, nie kombinując za bardzo z rodzajem papieru, jego grubością i innymi rzeczami.

46


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jak widać wyraźnie – koszt druku to kwota 11,31 netto za egzemplarz. Czyli z VATem 5% to daje kwotę 11,88 złotych. Krok trzeci – to przygotowanie ebooka. Przygotowanie wersji elektronicznej (niestety, serwis nie podaje, w jakim formacie wyjściowym będzie ebook i czy tylko w jednym, czy we wszystkich trzech – pdf, epub i mobi) to koszt 180 złotych netto, czyli 221,40 z VAT-em.

47


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Krok czwarty – niestety nie do obliczenia bez kontaktu z Redakcją, czyli usługi marketingowe. Zakres tych usług jest podany w dość ogólnej formie, ale obejmuje konsultacje dla Autora jak może sprzedawać swoją książkę, zamówienie „profesjonalnie przygotowanej informacji prasowej” (choć nie wiadomo, kto i gdzie będzie ową informację wysyłał), promocję w internecie (całym zapewne...) i druk materiałów reklamowych.

Wartość usługi – bezcenna. Ale szczegółów można się dowiedzieć po konsultacji z Redakcją. Wreszcie krok piąty, czyli usługi dystrybucyjne. Przyjąłem, że wydrukuję jeden egzemplarz książki dla siebie, a do „szerokiej dystrybucji” przeznaczę tysiąc egzemplarzy. Cenę detaliczną książki „skalkulowałem” na 40 złotych, a ebooka – na 20 złotych.

48


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

A więc dystrybucja mojej książki będzie mnie kosztować... 15 269,31 złotych netto, w co wliczony jest również koszt produkcji ebooka. Czyli brutto do zapłaty będzie 16 743,42 złote. Funkcja kalkulatora na stronie daje również możliwość zrobienia podsumowania. I tu jest dla Autora informacja najprzyjemniejsza, czyli dodatkowo wyliczony został zysk ze sprzedaży.

49


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

I tu ciekawostka – wydając swoją książkę w nakładzie 1 000 egzemplarzy i sprzedając cały nakład, Autor może zarobić... prawie cztery tysiące!!! Dokładnie 3 840 złotych. A zakładając, że ebooka sprzedamy jeszcze dodatkowo dwieście licencji, to... hm, szkoda – za taką sprzedaż nie zarobimy ani złotówki... Trzeba przyznać, że to jest bardzo przyzwoity zysk. Tylko... pozostaje mieć nadzieję, że ten zysk to przychód minus poniesione koszty, bo inaczej znaczyłoby to, że do sprzedaży tysiąca egzemplarzy książki papierowej Autor... dopłaca 12 903,42 PLN... To się nie dzieje – pomyślałem... I przeliczyłem inaczej; zysk ze sprzedaży wyliczony to jakieś 14% ceny okładkowej. Przychód ze sprzedaży tysiąca egzemplarzy to 30 000 PLN. Koszt produkcji to 16 743,42. A zatem na sprzedaży całego nakładu zarobić można w sumie 13 256,58 złotych. Z tego odejmujemy honorarium (3 840 złotych) i wychodzi na to, że Autor zarabia prawie trzy razy mniej, niż... no, właśnie, niż kto? Kto zarabia na „mojej” książce prawie dziesięć tysięcy złotych??? Rozpisani.pl to serwis self-publishing. Nie występuje jako wydawnictwo, nie firmuje marką wydawniczą dzieła Autora. A zatem Autor jako self-publisher zarabia jedną trzecią tego, co platforma, przy czym musi na początku wyłożyć prawie siedemnaście tysięcy złotych, co mu się zwróci wyłącznie w sytuacji, gdy cały nakład zostanie sprzedany. Moim skromnym zdaniem – to naprawdę kiepski interes, który cały system wydawniczy plasuje w kategorii vanity press. Satysfakcja z faktu publikacji gwarantowana, satysfakcja finansowa – już niekoniecznie. Tym bardziej że z zarobionych trzech tysięcy pewnie trzeba będzie zapłacić coś za te mityczne „usługi marketingowe”.

50


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Wieczorek: Fortunet – sposób na fortunę? Wydawnictwo Poligraf oferuje Autorom system wydawniczy, nazwany przez siebie „Fortunet”. Niestety na stronie nie ma możliwości samodzielnego obliczenia kosztów wydania książki, więc musiałem się zarejestrować, aby otrzymać poradnik, z którego zaczerpnąłem garść informacji na temat rzeczywistych kosztów wydania i dystrybucji. Najpierw tytułem wstępu kilka słów o tym, co to jest System Wydawniczy Fortunet? Cytuję z nadesłanych materiałów: „System Wydawniczy Fortunet to szczególny rodzaj współpracy z Wydawnictwem Poligraf, który ma na celu wydanie interesującej Cię książki i wprowadzenie jej na rynek księgarski. W największym skrócie: Ty inwestujesz swoje pieniądze, a Poligraf swoją wiedzę, umiejętności i doświadczenie. Ty, jako że ponosisz ryzyko finansowe, otrzymasz 75% wszystkich wpływów, a Poligraf 25%. Wydawnictwo Poligraf nie żąda licencji wyłącznej. Oznacza to, że jeśli wydałeś już swoją książkę np. w postaci e-booka albo skorzystałeś już z oferty wydawnictwa, które korzysta z druku na żądanie – możesz wydać książkę w Systemie Wydawniczym Fortunet. To inaczej niż w przypadku wydawnictw tradycyjnych, które żądają wyłączności”. A poniżej – zestawienie wyliczenia kosztów i zysków: „Jaki będzie Twój zysk? W Systemie Wydawniczym Fortunet poniesiesz wszystkie koszty związane z wydaniem Twojej książki, ale to Ty zarobisz najwięcej, jeśli masz dobrą książkę. Otrzymasz z każdego sprzedanego egzemplarza 75% ceny zbytu wydawnictwa. Jeśli zatem cena detaliczna książki wynosi 35 zł – Ty otrzymasz 13,13 zł (35 zł – 50% /marże handlowe hurtowni i księgarni/ = 17,50 zł /cena zbytu wydawnictwa/; 17,50 zł – 25% /wynagrodzenie Wydawnictwa Poligraf, jako organizatora Systemu Wydawniczego Fortunet/ = 13,13 zł). Jeśli zdecydujesz się na pierwszy nakład w wysokości np. 1000 egz. – Twoje koszty przy książce, która będzie liczyła np. 200 str. objętości – wyniosą 10200 zł, a więc 10,20 zł/egz. (pamiętaj, że koszt wydania następnego 1000 egz. będzie już dużo niższy, w naszym przykładzie: 5700 zł). Zarobisz zatem 2,93 zł na każdym sprzedanym egzemplarzu już przy pierwszym nakładzie bez żadnej łaski ze strony Wydawcy! (13,13 zł – 10,20 zł = 2,93 zł)”. Podsumowując – książka o objętości 200 stron zostanie nam wydrukowana w nakładzie tysiąca egzemplarzy za ponad dziesięć tysięcy złotych. Na jej sprzedaży zarobimy zaś (pod warunkiem sprzedania całego nakładu, oczywiście) 2 930 złotych (po odliczeniu kosztów poniesionych na samym początku).

51


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ale książki o objętości dwustu stron nie da się sprzedać z powodzeniem za detaliczną cenę 35 złotych – to po pierwsze. Wydawnictwo pobiera jeszcze 25% zysku ze sprzedaży – to po drugie. Po trzecie – kwestia dystrybucji. Na stronie jest informacja, że „Książki wydawane przez nas są dystrybuowane poprzez Empiki, sieci księgarskie, księgarnie niezależne i markety w całej Polsce”. Nie ma tylko informacji, że to Empik i sieci decydują o tym, co wezmą do dystrybucji, więc na pewno sprzedaż książki odbywać się będzie tylko poprzez stronę www „wydawcy”. Po czwarte – rozbawiła mnie informacją, że „w cenie wydania książki jest podwójna korekta. Jesteśmy <normalnym>, profesjonalnym wydawnictwem”, bo to wcale nie jest normalne, profesjonalne wydawnictwo, tylko drukarnia (w dodatku sakramencko droga), a o jakości tej „podwójnej korekty” miałem się okazję przekonać osobiście w dwóch książkach wydanych w tym systemie wydawniczym i powiem tak; można było tę korektę zrobić gorzej, ale to byłoby naprawdę bardzo trudne... Czyli za ponad dziesięć tysięcy otrzymujemy swój tekst, wydrukowany w tysiącu kopii, bez znaczącej ingerencji korektorów, a na pewno – bez żadnej redakcji. I sprzedajemy go praktycznie sami, bo o działaniach reklamowych czy promocyjnych nie ma ani słowa.

52


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Joanna Ślużyńska: Rent a publisher – jedyny taki system wydawniczy w Polsce System wydawniczy „rent a publisher” jest autorskim rozwiązaniem, opracowanym i wdrożonym przez Wydawnictwo Sumptibus. Chciałabym w kilku słowach wyjaśnić, na czym polega i dlaczego jest lepszy niż proponowane do tej pory usługi w tym sektorze rynku wydawniczego. Opis systemu Przede wszystkim – to NIE JEST wydawanie książek ze współfinansowaniem. We współfinansowaniu, praktykowanym obecnie przez kilkanaście „firm wydawniczych”, chodzi mniej więcej o to, że Autor ma zapłacić „połowę” kosztów i dostać „połowę” zysków ze sprzedaży. Czyli Autor otrzymuje propozycję wydania swojej książki, ale musi zapłacić na przykład... jedenaście tysięcy złotych, czyli ową mityczną „połowę”. W zamian za to firma drukuje jego książkę w nakładzie trzystu egzemplarzy i sprzedaje ją w swojej księgarni internetowej. Czyste szaleństwo po prostu. O „jakości” takiej publikacji wolę się publicznie nie wypowiadać, ale jest naprawdę dobrze, jeśli jakiś korektor zechce poprawić w nadesłanym tekście choćby co poważniejsze literówki. Redakcja nie występuje nawet w postaci szczątkowej. Otóż z naszych wyliczeń wynika, że kwota jedenastu tysięcy złotych jest całkowicie wystarczająca do tego, aby W CAŁOŚCI sfinansować wydanie książki o objętości trzynastu arkuszy wydawniczych w nakładzie tysiąca egzemplarzy, wraz z projektem okładki, redakcją, podwójną korektą, składem, łamaniem, korektą drukarską, drukiem i dystrybucją do księgarń. Ponadto cały zysk ze sprzedaży tak przygotowanej pozycji trafia do Autora, a zatem przy sprzedaży pierwszego nakładu kwota ta zwraca się w całości, dając również pewien niewielki zysk, na poziomie 20-30% inwestycji początkowej. Dlatego jeśli macie już wstępne dane z rynku i zastanawiacie się, z której nadesłanej oferty skorzystać – to chociaż ZAPYTAJCIE, czy nie możecie dostać więcej za swoje pieniądze. Mówiąc krótko, czy zamiast „wydawać ze współfinansowaniem” nie warto za te same pieniądze... „wynająć wydawcę”. Jest jeden haczyk... O trudnych sprawach należy mówić na samym początku i bez owijania w bawełnę. System „rent a publisher” nie jest z punktu widzenia osoby nadsyłającej tekst systemem idealnym. Tkwi w nim pewien haczyk. 53


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W przeciwieństwie do firm wydawniczych wydających ze współfinansowaniem wszystkie nadesłane teksty i z tego żyjących (całkiem nieźle, sądząc po ilości tytułów w ofercie) Wydawnictwo Sumptibus jest zwyczajnym wydawnictwem. Wydawanie w trybie „rent a publisher” nie jest naszym głównym zadaniem i nie na tym opiera się model biznesowy przedsięwzięcia. Zakładamy, że książki wydawane w tym trybie po pierwsze nie będą odstawać od innych pozycji z naszej oferty oraz że nie będą stanowić więcej niż 10-15% naszych tytułów. Jakie to rodzi konsekwencje? Przede wszystkim tekst przed zakwalifikowaniem do prac redakcyjnych musi przejść normalny proces selekcji, czyli zostaje przekazany do przeczytania co najmniej dwóm recenzentom zewnętrznym i jednej osobie z działu redakcji. My po prostu szukamy przede wszystkim dobrych tekstów. Dlatego zawsze rezerwujemy sobie prawo do odmowy wydania, jeśli zdaniem naszych selekcjonerów tekst jest nieoryginalny, źle napisany, banalny, nie mieści się w profilu naszego wydawnictwa lub z innych względów. Chcemy wydawać utwory, co do których my sami będziemy przekonani, bo tylko do takich utworów uda nam się przekonać naszych dystrybutorów i naszych Czytelników. Tu nie widzimy możliwości pójścia na skróty. Wszystkie nadesłane teksty przechodzą przez etap selekcji, podczas którego jedna osoba z działu redakcji wydawnictwa i dwoje recenzentów zewnętrznych wspólnie oceniają potencjał tekstu, jego słabe i mocne strony, konstrukcję fabuły oraz ewentualny zakres prac redakcyjnych w obrębie koniecznych zmian kompozycyjnych i stylistycznych. Praca nad tekstem Po przejściu przez etap selekcji następuje faza pracy nad tekstem. Przyznaję szczerze, że nie mogę zrozumieć, jak firmy wydawnicze działające obecnie na rynku mogą tak bardzo lekceważyć ten etap pracy nad publikacją. Ale jeszcze bardziej mnie zdumiewa, że sami Autorzy nie przywiązuję do tej kwestii najmniejszej wagi. Bo sądząc po poziomie znanych mi tekstów – nikogo w obecnym układzie nie interesuje JAKOŚĆ i ostateczny efekt. Stąd w większości publikacji znaczna ilość literówek, błędów ortograficznych i składniowych, nieporadności językowych, niezamierzonych efektów komicznych i najzwyklejszych w świecie „baboli” językowych. W systemie „rent a publisher” za punkt honoru stawiamy sobie, by takie rzeczy się nie zdarzały. Źle przygotowany tekst nigdy nie będzie się dobrze sprzedawał w formie książki bądź ebooka, choć tolerancja czytelników dla tej drugiej formy podania tekstu wydaje się większa. 54


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W naszym wydawnictwie etap ten jest najważniejszy w całym procesie i obejmuje ogół prac związanych z redakcją tekstu. Ostateczna wersja tekstu zostaje wysłana do Autora w celu jej akceptacji bądź wprowadzenia własnych uwag i poprawek. Istnieje możliwość wysłania maszynopisu do zaakceptowania z poprawkami w trybie rejestracji zmian, co znacznie ułatwia pracę Autorowi. W proponowanym przez nas rozwiązaniu dopiero w fazie drugiej zakładamy korektę prowadzoną niezależnie przez dwie osoby, pod nadzorem zespołu redakcyjnego. Wprowadzenie zmian w tej fazie nie wymaga akceptacji Autora. Ponadto plik po składzie i łamaniu przechodzi dodatkową korektę w drukarni, która pozwala dostosować tekst do wybranego formatu strony i wyeliminować ewentualne błędy składu oraz dostosować format tekstu do obowiązujących zasad. Zaznaczam z całą mocą – na tym etapie nie przewidujemy żadnej taryfy ulgowej i tekst jest poprawiany do skutku. Pracuje nad nim co najmniej dwoje korektorów, redaktor, co najmniej dwie osoby przy składzie i potem trzeci korektor. W przypadkach szczególnych wątpliwości zapraszamy także do współpracy osoby kompetentne w kwestiach redakcji merytorycznej. Dystrybucja Praca nad okładką – ZANIM przystąpimy do pracy nad tekstem, ale już po podpisaniu umowy – pozwala nam zaoszczędzić czas i zoptymalizować wszystkie koszty związane z produkcją. Po etapie selekcji jesteśmy przygotowani do zrobienia projektu okładki, napisania tekstów i... zebrania zamówień od dystrybutorów na podstawie posiadanych już materiałów. Dzięki temu w momencie, gdy praca nad tekstem dobiegnie końca, wiemy dokładnie w jakich księgarniach książka będzie dostępna i jaki pierwszy nakład będziemy drukować. Oraz – oczywiście – ile to wszystko będzie Ciebie, Drogi Autorze, kosztować. Koszt wydania Twojej książki w systemie „rent a publisher” możemy podać dopiero po zapoznaniu się z treścią i uzgodnieniu szczegółów dotyczących wolnych terminów, zakresu pracy nad tekstem, sugerowanego nakładu, rodzaju działań promocyjnych i kwestii dystrybucji. Promocja Zakres działań promocyjnych proponowanych w systemie „rent a publisher” jest bardzo szeroki i obejmuje między innymi przygotowanie i druk materiałów POS, założenie strony www, założenie fan page, konkurs na Facebook.com, kampanię reklamową na Facebook.com, wysyłkę książki do blogerów-recenzentów, wysyłkę materiałów do mediów, mailing i przygotowanie oraz publikację wywiadu z Autorem. 55


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Korzyści Korzyści ze współpracy z nami są cztery. Po pierwsze – Autor wydaje książkę w normalnym wydawnictwie. Po drugie – książka otrzymuje odpowiednią formę poprzez naprawdę staranną pracę nad tekstem. Po trzecie – książka trafia do normalnej dystrybucji i jest dostępna we wszystkich dobrych księgarniach i sieciach, takich jak Matras czy Empik. Po czwarte – Autor otrzymuje cały zysk netto w postaci honorarium za swoją pracę. O kwotach ciężko rozmawiać ogólnie, ale przyjmujemy w założeniach, że sprzedaż w granicach siedmiuset egzemplarzy powinna przynieść całkowity zwrot inwestycji Autora.

56



ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI

58


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Premierowe tytuły oraz zapowiedzi Dawid Juraszek: JEDWAB I PORCELANA, tom 3 CZERWONY PTAK Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy, orientalna, drogi prapremiera

O Chinach nikt jeszcze w Polsce tak nie pisał Powieść drogi – drogi wiodącej przez labirynty przeznaczenia i przypadku, przez mroczne tajemnice ludzi i bóstw, przez obce krainy rodem z mitów i annałów, przez zakamarki skrywanych namiętności i rwących się do urzeczywistnienia marzeń. Powieść orientalna – orientalna nie tylko w treści, ale i w formie. O Chinach nikt jeszcze w Polsce tak nie pisał. Cesarstwo Środka to miejsce, gdzie ścierają się siły ludzkie i moce nadprzyrodzone, gdzie niebezpieczeństwo nigdy nie jest daleko, a przygoda zawsze zaskakuje. Pośród bitewnego zgiełku, upiornych nawiedzeń i cielesnych pokus bakałarz Xiao Long zmaga się z własnymi demonami i samym sobą. Jedwab i porcelana to opowieść o Chinach i Chińczykach, opowieść jak ze snu – snu, z którego trudno się otrząsnąć. Jej bohatera, pisarza sądowego Xiao Longa, czytelnicy mieli okazję poznać już w 2009 roku dzięki wydanej przez Fabrykę Słów powieści Biały Tygrys. Teraz prezentujemy ciąg dalszy, dotąd niepublikowany. Trzecia zupełnie nowa część przedstawia jeszcze bardziej niezwykłe przygody bakałarza, zmagania z losem, przeznaczeniem, istotami z tego i nie z tego świata. W trzecim tomie sagi, pod tytułem Czerwony ptak, na bakałarza znowu czyhają groźne siły, a droga wiedzie go w obce mu strony. Czekają także na niego nowi ludzi, nowe wyzwania oraz pokusy, które wystawią Xiao Longa na kolejne próby, z którymi tak strasznie nie chce mu się mierzyć.

59


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dawid Juraszek: JEDWAB I PORCELANA, tom 4 CZARNY ŻÓŁW Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy, orientalna, drogi prapremiera

O Chinach nikt jeszcze w Polsce tak nie pisał Czwarta część pod tytułem Czarny żółw to znowu spotkania z groźnymi siłami – ze świata ludzi i spoza niego. To wędrówka w obce strony, gdzie wiodą bakałarza niezbadane ścieżki. Trafi do więzienia, spotka buntowników, ujrzy podniebną armię, będzie obłaskawiał upiora... Niestety to już koniec opowieści o Xiao Longu i jego niesamowitych perypetiach. Jak przystało na ostatni tom, coś musi się skończyć – ale może coś innego właśnie się zaczyna... Antologia: SZABLĄ I WĄSEM Oficyna wydawnicza RW2010 antologia sarmacko-fantastyczna Szablą i wąsem, ogniem i mieczem, kontuszem i dworkiem

Prawdziwych Sarmatów już nie ma. Co się nam ostało? Ognie i miecze, potopy, Wołodyjowskie pany... Wilcze gniazda, diabły łańcuckie, samozwańce.... Charakterniki, szubieniczniki i licho wie, co jeszcze... No i fajnie, ale czy fikcyjni Sarmaci muszą być wszyscy na jedno kopyto? Szablą i wąsem to zbiór opowiadań polskich autorek i autorów, którzy Sarmacji nadmierną rewerencją nie darzą i opowiedzieć chcą o niej inne, świeższe historie. Od latających machin królowej Ludwiki, przez patriotyzm diabła Boruty, po alternatywne oblężenie Jasnej Góry – ten zbiorek bez czołobitności wyciąga z legendy i historii Sarmacji to, o czym wciąż warto snuć opowieści.

60


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Radek Lewandowski: YGGDRASIL. STRUNY CZASU Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantastyczna

Jak będzie wyglądał nasz wszechświat za setki lat? A jak mógł wyglądać tysiące lat temu? Autor, próbując odpowiedzieć na te pytania, w fascynujący, pełen rozmachu sposób łączy naukę z mitologią, a historię z fantastyką. Losy bogów, istot bogom podobnych, sztucznej inteligencji, zbiorowej świadomości oraz ludzi z różnych rzeczywistości przeplatają się i wpływają na siebie. Towarzyszą im walka, podstęp i niecodzienne sojusze, odwieczna nienawiść, zawsze żywa miłość i nadzieja, która pozwala przetrwać, choć wszechświat wokół się rozpada. Struny czasu opisują zmagania kilkudziesięcioosobowej średniowiecznej społeczności, przeniesionej przypadkowo i bezpowrotnie w okres paleolitu środkowego, w czasy gdy po ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały olbrzymie stada reniferów, dzikich koni i ciągnących w ślad za nimi drapieżników. Potężne mamuty nie miały godnych siebie przeciwników, z wyjątkiem mrozu i prymitywnych słabo uzbrojonych łowców, którzy równie często występowali w roli myśliwego co ofiary. Wraz z mieszkańcami wioski, w przeszłość zostaje przeniesiony niewielki oddział Wikingów, najemników, których Thor wystawił na najcięższą próbę w drodze do Walhalli. Temporalni podróżnicy, a wraz z nimi cała ludzkość, stają w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa. Radek Lewandowski: YGGDRASIL. EXODUS Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantastyczna

Akcja sagi Yggdrasil toczy się zarówno w okresie ziemskiego paleolitu, wśród mamutów, tygrysów szablozębych i neandertalczyków, jak i w odległej przyszłości, w której ludzkość staje do nierównej walki z wrogiem, zdającym się przewyższać ją pod każdym względem. Wola przetrwania jest jednak potężną i zaskakującą bronią, a ludzkość przyparta do muru staje się groźnym i nieobliczalnym przeciwnikiem. W drugim tomie sagi pod tytułem Exodus śledzimy dalsze losy Eryka Eryksona, syna konunga szwedzkiego Eryka 61


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zwycięskiego i słowiańskiej Świętosławy, w którego życie wmieszali się naukowcy z trzydziestego stulecia; co gorsza, efekt ich eksperymentu wymknął się spod kontroli twórców. Po bitwie z dzikimi w Dolinie walka wikińskiego księcia trwa dalej – młody wojownik musi stawić czoła przysłanej z mroków kosmosu przedwiecznej sztucznej inteligencji. To karkołomne zadanie będzie ledwie początkiem drogi ludzkości, a jej kolejnymi etapami są kosmiczne bitwy, zniszczone galaktyki i... niespodziewani sojusznicy. Dzięki tym ostatnim szanse na przetrwanie wzrosną, ale tylko odrobinę. Marcin Orlik: PIASKOSPANIE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść science fiction

Słodkich snów... Witaj w świecie, w którym granica między jawą a snem nie istnieje – witaj w piaskospaniu. Czym jest piaskospanie? Zdarzyło ci się tuż po obudzeniu mieć to dziwne wrażenie, że rozmawiałeś z kimś we śnie, czując jednocześnie, iż rozmowa odbyła się naprawdę? Przeżywałeś przygody, których nie można doświadczyć w rzeczywistości, a przecież kryły w sobie ten szczególny okruch realności dowodzący prawdziwości twoich przeżyć? Jeśli tak, może właśnie zdarzyło ci się piaskośnić... Anna Rybkowska: NELL, tom 1 i 2 Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa, romans Natalia czy Nell?

On nazywa ją Nell. I jak nikt inny budzi w niej coś, czego się nie spodziewała, czego nie chciała, czego się lęka i o czym nie może przestać myśleć. Czy będzie umiała się temu oprzeć? Dla dobra rodziny. Dla spokoju własnej duszy... A co z rozbudzonym ciałem? Bajkowa historia, która staje się dramatem. Obyczaj, który przeistacza się w zmysłowy thriller o opętaniu. Opo-

62


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wieść o miłości, odpowiedzialności, pożądaniu, które niszczy, ale właśnie dzięki niemu życie nabiera barw, smaku, zapachu. Natalia czy Nell? Który ze światów wybierze... Agnieszka Korol: NIEGRZECZNA KSIĘŻNKICZKA Oficyna wydawnicza RW2010 bajka dl dzieci

Była sobie nieznośna królewna... Niegrzeczna księżniczka to panna niepokorna i przebojowa, robiąca wokół siebie mnóstwo zamieszania. W takiej pannie zakochuje się pewien odważny rycerz, latający na tęczoskrzydłym smoku. Po ślubie lądują razem w jego zamku. Pod wpływem rad wiedźmy Idy księżniczka łagodzi nieco swój charakter, uczy się czarodziejskich słów: dzień dobry, proszę, dziękuję, przepraszam i do widzenia. Próbuje też swoich pierwszych czarów, przez co pakuje się w kłopoty. Razem z rycerzem, smokiem, wiedźmą i krasnoludkiem przeżywa przygody, ucztuje i uczy się żyć wspólnie z nimi. Piękne ilustracje i okładkę wykonała Jolanta Jaworska. Emma Popik: Tajemnice Emilki Oficyna wydawnicza RW2010 powieść dla dzieci

Zadawaj pytania i szukaj odpowiedzi Kto porzucił kotki pod płotem? Kim są sieroty europejskie? Czemu chłopcy się biją? Dlaczego bibliotekarz w ciepły dzień chodzi w szaliku? Kto mieszka w dzikim sadzie? Kto rozmawiał pod oknami dziwnie trzaskającym głosem? Co ukrywa Babcia? A Jolka? Co znaczy grzeczność Nuli? Jaki naprawdę jest Aki? Co trzyma w swojej wielkiej torebce pani Rysia? Może dobre wychowanie? Czy bliźnięta mogą być zupełnie do siebie niepodobne?

63


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Te i wiele innych pytań zaprząta Emilkę, która podąża od jednej przygody do drugiej, od jednego sekretu do drugiego. Błądzi, myli się, ale w końcu szeroko otwiera oczy, a pojawiające się na jej drodze przeciwności i niebezpieczeństwa pokonuje własną wytrwałością i uporem. Martyna Goszczycka: ODRODZENIE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy, horror, tom 1

Jedynie poświęcenie prowadzi do odrodzenia Przedświat demonów i Zaświat nimf, barwne aury i Zwierciadła Duszy, boginie stworzone przez alchemika i bezduszne reguły Syndykatu Skrytobójców, Sny, które przerażają i fascynują zarazem. Oto świat, w którym dorasta młody demon Haru – uczy się, jak przeżyć i jak zabijać, walczy, by zostać uczniem okrutnej białowłosej. A może jest lub stanie się dla niej kimś więcej? Może on też czegoś nauczy piękną Plage... Odrodzenie to mroczna powieść fantasy, pełna przemocy, śmierci, scen walki, ale także kipiących emocji, rodzących się uczuć. Autorka to absolutna debiutantka, która bez kompleksów, za to z rozmachem wprowadza nas w swój świat wyobraźni. Martyna Goszczycka: POTĘPIENIE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy, horror

Każdy dar może prowadzić do potępienia Drugi tom Sagi Wizji Paradoksalnych: Potępienie. Plage znika z Przedświatu, Haru znowu zostaje porzucony. Jedyne, co albinoska mu po sobie zostawiła, to list, w którym wyjaśnia, czemu musiała odejść. Jasnowidz desperacko próbuje znaleźć sposób, by dotrzeć do białowłosej – co nie będzie, proste, bo wróciła do Zaświatu. Jedyną nadzieją młodego demona jest Eliara, która zdaje się wiedzieć dużo więcej od niego. Jednak medyczka, mimo swojej przyjaznej natury, 64


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wcale nie jest skora do pomocy i uparcie unika Haru. Śledzenie Eliary i skłonienie jej do współpracy to dopiero początek problemów... Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. PIERWSZE SPOTKANIE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść sf, fantasy, tom 1

Od teraz wszystko się zmieni Powieść przygodowo-fantastyczna, w której akcja goni akcję i roi się od tajemnic. Czterech chłopców wyrusza w rejs, który na zawsze odmieni ich życie. Zaczyna się od katastrofy morskiej, następnie wybucha wulkan, a potem napięcie stale rośnie. Jak u Hitchcocka, Spielberga, Verne’a i... Makuszyńskiego – razem wziętych. Młody autor, w swoim powieściowym debiucie, funduje nam fantastyczną podróż, pełną przygód, zwrotów akcji, gwałtownych emocji i wzruszeń. Czytelnik, zasiadając do lektury, rusza w jazdę bez trzymanki razem z młodymi bohaterami. Czekają ich: walki, ucieczki, dziwne spotkania, wędrówki w czasie i przestrzeni, zmagania z przeznaczeniem, a przede wszystkim szukanie drogi do prawdy o sobie samym... Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. MARTWY CHŁOPIEC Oficyna wydawnicza RW2010 powieść sf, fantasy, tom 2

I znowu wszystko się zaczyna W drugiej części powracają znani nam z Pierwszego spotkania bohaterowie. Wydaje się, że chłopcy zapomnieli o wydarzeniach sprzed roku, że wrócili do codzienności. Tymczasem młodych przyjaciół czeka kolejna niebezpieczna, pełna przygód podróż, przed nimi kolejne tajemnice do odkrycia. Nieoczekiwanie podejmą się misji odnalezienia starożytnych artefaktów. W trakcie okaże się, że ich los jest nierozerwalnie związany z wydarzeniami z odległej przeszłości oraz tajemniczymi Dziećmi Stulecia, które według przepowiedni mają ocalić świat przed zagładą. 65


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Będą pościgi, ucieczki, walki, trudne wybory i nieprzewidziane spotkania. Oraz anioły... A kim jest Martwy Chłopiec? Koniecznie musisz się dowiedzieć! E. M. Thorhall: ZAMEK LAGHORTÓW wydawca: RW2010 powieść fantasy, romans, tom 1

Ta opowieść wciąga i pochłania. Pierwszy tom cyklu Zbrojni. Młodziutka Kyla, uciekając przed niechcianym ślubem, trafia pod opiekę Sir Eryka i jego żony Lady Lyanny. Poznaje zamek, jego mieszkańców, nawiązuje przyjaźnie, uczy się fechtunku, odkrywa prawdę o swoim pochodzeniu. Wiele się wokół niej dzieje. Wszyscy zdają się lubić i akceptować jasnowłosą podopieczną Laghortów, prócz jednej osoby: ponurego, opryskliwego Morhta. Ten pochodzący z Varthenu surowy i oschły dowódca najemników z jakiegoś powodu od samego początku nie znosi dziewczyny i nie zamierza jej pobłażać. Panna drażni go, irytuje i wzbudza niezrozumiały dla niego samego gniew. Kyla znosi jego zachowanie do czasu... E. M. Thorhall: HANDLARZE NIEWOLNIKÓW wydawca: RW2010 powieść fantasy, romans

Ta powieść ekscytuje i niepokoi Drugi tom cyklu Zbrojni. Jak potoczyły się dalsze losy dzielnych zwiadowców i ryzy Sir Eryka? Muszą mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami losu czy wiodą spokojny i nudny żywot na zamku? Nuda na pewno nie czeka czytelnika. Tym razem autorka odważyła się na znacznie więcej niż spokojne opisy przyrody i okolic zamku, na śledzenie turniejów czy relacje z dworskich intryg. 66


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dzieje się sporo. Na początek szarą zamkową codzienność ożywia duże i radosne wydarzenie, jakim są zaślubiny jednego ze zbrojnych. Co nie znaczy, że dalej będzie sielankowo. Uzbrojona grupa handlarzy ludźmi napada świtem na jedną z wiosek należących do Sir Eryka. Na ratunek uprowadzonym wyrusza drużyna pod dowództwem Morhta. Czy i tym razem surowy Vartheńczyk poradzi sobie z każdą przeciwnością i niespodzianką? A może wręcz przeciwnie – może z jakiegoś powodu stchórzy i ucieknie? A Kyla? Co ta dziewczyna ma wspólnego z półumarłymi istotami? Jaką więź ją z nimi łączy? Okażą się sojusznikami czy wrogami? Niespodziewane zwroty akcji, czarny humor, zbrojni, rozpustne dziewki, gildia łotrów, przemoc i gwałt, miłość i magia, barbarzyńcy i... dhampir. Co tu, na ciemnika, robi dhampir?

67


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

RECENZJE

68


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: na tropie... Tęsknoty Dariusza Kankowskiego Tekst pochodzi z bloga Leniwiec literacki

Ciernik: Przyznam, że gdy zacząłem czytać Tęsknotę Dariusza Kankowskiego, mocno się zdziwiłem. Pomyślałem sobie: co to w ogóle ma być? Fantastyka dla dzieci? Romansidło dla sfrustrowanych gospodyń domowych? Pokrzywnica: Nic z tych rzeczy! He he! A teraz, po przeczytaniu całości, jak myślisz: co to było? Ciernik: To było coś przypominającego film Źródło jednego z moich ulubionych reżyserów, Darrena Aronofsky’ego. Podobna tematyka, podobny pomysł. Ale muszę przyznać, że Tęsknotę czytało mi się lepiej, niż oglądało Źródło. Pokrzywnica: Ja dawno nie czytałam książki, której tytuł byłby aż tak mocno i głęboko zrośnięty z treścią. Zbiór składa się z dziewięciu opowiadań, które wchodzą ze sobą w dialog. Jest w nich sporo przemilczeń, niedomówień i czasem teksty się wzajemnie uzupełniają, dopowiadają tę pustkę, a czasem nie. Ale kiedy nie ma żadnych wyjaśnień i wskazówek, kiedy zostaje tylko milczenie, wtedy, jak joker, wkracza tytuł. Bo wszystko się tam wokół tęsknoty kręci, snuje i zawija, ale z imienia ona zostaje nazwana tylko raz – na okładce. Ciernik: Całość bardzo ładnie się rozwija – od baśni dla dzieci, przez romantyczno-kobiece klimaty, nagłe wybuchy brutalności na pograniczu kryminału i horroru, prozę epistolarną, aż po rewelacyjne zamknięcie – znów w klimacie fantastyki. Przez tekst płynie się gładko, a opowieść nie nudzi. Pokrzywnica: Mnie się struktura Tęsknoty skojarzyła z płytą muzyczną – niby zbiór odrębnych utworów, ale splecionych ze sobą klimatem, sensem i powracającymi motywami. Ma też w sobie coś z mitu opowiadanego w różnych wariantach i w różnych epokach, ale zawsze z tym samym sednem. Wciąż jesteśmy w kręgu tych samych bohaterów, wciąż pojawia się (w tym czy innym miejscu, prędzej czy później) pustka, która zmusza nas, żebyśmy przypomnieli sobie tytuł całości. I wciąż powraca nóż. Pięknie budowany klimat – a to baśniowy, a to romantyczny, a to przypowieściowy – a potem bezwzględne przejścia do... prawie reportażu. I wtedy ten nóż. Ciernik: Gdybym wierzył w karmę, powodującą uwikłanie w cykl narodzin i śmierci z powracającym „nieprzerobionym” motywem, to właśnie tak bym to sobie wyobra69


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

żał. Ktoś zadał kiedyś komuś innemu cierpienie i oto teraz musi wciąż ten scenariusz powtarzać, nawet nie będąc tego świadomym. Ale chyba nie trzeba aż tak górnolotnych, religijnych interpretacji. To przecież nasz zwyczajny, ludzki los. I to nie jest wina jakiegoś grzechu pierworodnego, tak po prostu jest. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak odgrywać cierpliwie te swoje scenariusze? Pokrzywnica: A może to nie żadne scenariusze i nie żadne kary za grzechy? Może to jest uporczywie powracające wspomnienie traumy? Może to odgrywanie wciąż tej samej historii w różnych wariantach jest powolnym, lecz nieuchronnym, wyzwalaniem się od niej? Ciernik: To byłaby bardziej optymistyczna interpretacja. I bardziej przerażająca zarazem. Ta pierwsza wydaje się chyba jednak łatwiejsza do przyjęcia, nawet jeśli jest ucieczkowa, niczym te tańce z elfami na początku książki. Ciekawe, że to już kolejna z czytanych przez nas książek, o której można sobie wyrobić błędną opinię, jeśli się do niej podejdzie standardowo, na zasadzie: przeczytam pierwszy akapit, no dobra, pierwszą stronę, i na tej podstawie zdecyduję, czy chcę czytać dalej. Ryzykowne posunięcie autora. Nie zdziwiłbym się, gdyby tym początkiem zraził do siebie wielu potencjalnych czytelników, przekonanych, że to pozycja nie dla nich. Pokrzywnica: Może właśnie o to chodziło? Może autor chciał mówić do odbiorców cierpliwych, do takich, którzy potrafią zaufać i dać się poprowadzić? Może nie zależało mu na przemądrzalcach, którzy wszystko wiedzą najlepiej po pierwszym akapicie? Z pewnością miałby tych czytelników więcej, gdyby zdecydował się na inny początek. Ale nie wiem, czy odważyłabym się w tym przypadku nazwać to posunięcie błędem. Bo przejście, które potem następuje, jest piorunujące – tylko czy ktoś, kto nie dał się uwieść elfom, odebrałby prawidłowo tę zmianę? Zrozumiał ją, tak jak zrozumieć należy? Wydaje mi się, że to jest po prostu książka nie dla wszystkich. To jest książka dla ludzi wrażliwych na tyle, że potrafiliby wysłuchać zmyślonej opowieści dziecka – z całą jej naiwnością. I zarazem dla ludzi na tyle mocnych, żeby umieli słuchać dalej, kiedy dziecko nagle zaczęłoby opowiadać o rzeczach strasznych i, co najgorsze, prawdziwych. Ciernik: Biorąc pod uwagę sposób poprowadzenia całości, sądzę, że autor zrobił to świadomie i doskonale wiedział, jakie mogą być konsekwencje. Tak zdecydował i pewnie miał swoje powody. Pokrzywnica: Książka poszła w RW2010. Czy to znaczy, że przeszła przez ręce redaktora? Ciernik: Pewnie tak, bo pozycje puszczone w tej oficynie nie w ramach SP przechodzą redakcję. Ale któż pełnił tę zaszczytną funkcję? Tego się nie dowiemy, bo nie zostawił śladu w postaci imienia i nazwiska. Redaktor-widmo. 70


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pokrzywnica: Ach, tak. To ja tylko chciałam powiedzieć temu widmu, że mu się nieco przysnęło w jednym miejscu i puściło coś takiego: „Takie są te osiemnastoletnie idiotki. Po jednej nocy zrobią dla ciebie wszystko. Tylko co ich pociąga w starszych facetach? Co ich pociąga we mnie...”. Ciernik: Oj, a może to był redaktor, który dał się skusić na tę zbrodniczą ideologię gender...? No dobra, miało nie być o religii. Obiecałem, więc klnę się na swe ciernie, że tego się będę trzymał...

71


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Magdalena Białek: Uważaj, o czym marzysz Tekst pochodzi z portalu Creatio fantastica Szum fal, ciepły piasek, krótkie spodenki i relaks na łonie natury... Tak, już wkrótce niektórych z nas to czeka. Gdyby tak razem z przyjaciółmi trafić na bezludną, tropikalną wyspę i odpocząć od szarej codzienności... To wydaje się idealnym wakacyjnym scenariuszem. Zamykamy więc oczy i błąkamy się w wyobraźni po dalekich lądach i oceanach. Następnie sięgamy po powieść Re-Horachte. Pierwsze spotkanie, aby podsycić w sobie marzenie... I wtedy okazuje się, że z tą wyspą to wcale nie tak kolorowo. Może się przecież zdarzyć, że nie jest ona tak do końca bezludna, że znajduje się na niej czynny wulkan, że jest się cały czas obserwowanym, a w konsekwencji można wylądować w maszynie czasu lub w kosmosie... Może się również zdarzyć, że jest się trzynastolatkiem i nie do końca poznało się samego siebie. I to jest dopiero problem. Nie spodziewałam się wiele po Re-Horachte, zwłaszcza że to debiutancka powieść Dariusza Kankowskiego. Ot, historyjka o grupie młodzieży, która przeżyła katastrofę statku, trafiła na tropikalną wyspę i musi szybko dorosnąć, by radzić sobie w trudnych warunkach. Przy okazji jakiś wątek romantyczny i dużo hasełek o sile przyjaźni. Jednak już po kilkudziesięciu stronach przeżyłam najmilszy rodzaj czytelniczego rozczarowania. Najmocniejszą stroną powieści jest niewątpliwie tempo akcji. Autor nie pozwala bohaterom długo zabawić w jednym miejscu, cały czas zmusza ich do walki i ucieczki, a im bliżej końca, tym mniej chwil wytchnienia. Pobyt na wyspie okazuje się bowiem jedynie początkiem drogi, która wiedzie poprzez prehistorię, starożytność, przyszłość, miasto duchów, laboratorium rodem z horroru, przestrzeń kosmiczną, obcą planetę i zakamarki umysłu aż do miejsca poza czasem i przestrzenią... Nie znajdziemy w tej powieści rozległych opisów, dialogów o niczym ani szczegółowej prezentacji polityki i geografii fikcyjnych światów. Ani jednej niepotrzebnej sceny, ani jednego niepotrzebnego słowa (nie licząc niewyjaśnionych tajemnic, o których prawdy dowiemy się najprawdopodobniej w kolejnych częściach Re-Horachte). Czytając ostatnie dwieście stron, łapałam się na tym, że przeskakiwałam niektóre opisy i wypowiedzi, byle tylko dowiedzieć się, co stanie się dalej. Powieść składa się z czterech części – każda jest poświęcona innemu bohaterowi. W ten sposób poznajemy historię z punktu widzenia każdego z czterech chłopców: 72


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Michała, Krystiana, Radka i tajemniczego Darka. Na początku trudno jest odróżnić jednego od drugiego, jednak wraz z rozwojem fabuły coraz wyraźniej zarysowują się ich indywidualne charaktery. Pod wpływem przeżytych doświadczeń zmieniają się relacje bohaterów, a oni sami uczą się pokonywać swoje słabości i doceniać z pozoru nudne życie, które wiedli przed podróżą. Piękna jest metamorfoza z typowych nastolatków („Mam gdzieś konsekwencje” – mówi Michał, decydując się wejść na szczyt wulkanu) w gotowych do poświęceń młodych ludzi, niewahających się oddać życie za wolność swoich przyjaciół. Opisy przeżyć są na tyle przekonujące, że cierpimy razem z bohaterami, odczuwamy ich strach, wściekłość i rozżalenie, a także te nienazwane emocje, które towarzyszą snom, wizjom i doświadczeniom metafizycznym. Nie da się zakwalifikować Re-Horachte do jednego stylu czy gatunku. Jest to coś więcej niż powieść przygodowa dla młodzieży, ale nie do końca powieść psychologiczna; fantasy styka się tu z science fiction, mamy trochę mrocznej baśni i psychodelicznego horroru, trochę wątków historycznych, może nawet trochę postapo. Można zakwalifikować tę powieść do Bildungsroman, a stworzenie z fragmentu tekstu piosenki zespołu Nightwish osobnego wątku dodaje do listy gatunków także songfic. Myślę, że to żonglowanie klimatami jest raczej zaletą niż wadą, bo działa tu zasada: „dla każdego coś miłego”. Niektórym jednak to rzucanie bohaterów w różne światy i żonglowanie klimatami może się wydać nieudolne. Trzeba być naprawdę utalentowanym pisarzem, by umieścić w jednej powieści drużynę piłkarską z Msześwicic, dinozaury, Hannibala, ZSRR, magicznego skarabeusza, wampira i planetę Zibda – i żeby nie wyszła z tego parodia. Trzeba być naprawdę utalentowanym albo... zdawać sobie sprawę z tego, jak te wszystkie elementy razem brzmią. Wydaje mi się, że autor zdaje sobie sprawę – chłopcy często czują nierealność i absurdalność sytuacji, w jakiej się znaleźli, porównują światy do gry komputerowej czy filmu. Ten dystans do „zmiksowanych” realiów sprawia, że historia wydaje się być raczej zaczerpnięta z koszmaru niż z komedii. Czasem jednak autor korzysta ze starych, oklepanych motywów – a szkoda, bo wyobraźnię ma bogatą. Proroctwa, wybrańcy, teksty o przeznaczeniu... to wszystko już było. Niektóre sceny pozostawiają niemiłe wrażenie kwiatka do kożucha, bo ich podniosłość nie pasuje do sytuacji. Na szczęście niewiele jest tych „kwiatków”. Można by się było też przyczepić do takich drobiazgów, jak nadanie akadyjskiej królewnie japońskiego imienia, zdolność dinozaura do odczuwania rozżalenia, brak wyrazistych bohaterek czy denerwująca tendencja autora do wstawiania naukowych zwrotów tam, gdzie to kompletnie nie pasuje („Dopiero teraz otworzyło się przed Michałem spektrum implikacji tego przypuszczenia” – scena rozmowy trzynastolatków). Uważam jednak, że na tle spektakularnej całości są to jedynie drobiazgi i prędko się o nich zapomina. 73


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wcale nie trzeba trafiać na tropikalną wyspę, by odpocząć od szarej codzienności – Re-Horachte daje taką możliwość. Dariusz Kankowski, świadomie lub nie, postępuje jak czarny charakter własnej powieści – zabiera twój umysł w stworzone przez siebie światy i już wiesz, nieszczęsny czytelniku, że (tak jak bohaterowie) nie wrócisz do domu, dopóki nie wytrwasz do końca przygody i nie wyłączysz czytnika e-booków o czwartej nad ranem. Tak więc, gdybyś mógł zabrać na bezludną wyspę tylko jedną rzecz, polecam powieść Re-Horachte. Pierwsze spotkanie.

74


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Marek Ścieszek, Na czeladniczym szlaku Tekst pochodzi z bloga Leniwiec literacki

Upolowane: Marek Ścieszek Na czeladniczym szlaku, ebook Pokrzywnica: Po ciężkostrawnej dziczyźnie pora na lekką przekąskę! Ciernik: Owszem. Na czeladniczym szlaku to propozycja na jedno mlaśnięcie. Pokrzywnica: Niedługo, niekrótko, lecz w sam raz. A jaki fajny język! Ciernik: Stylizowany na staropolski, przez co na początku było mi trudno czytać, ale kiedy już się oswoiłem, to odkryłem, że ta stylizacja bardzo pomaga wczuć się w klimat opowieści. Pokrzywnica: Ja miałam poczucie, że chwilami ten język jest jednak przekombinowany, że autor „za bardzo chce” i lepiej by było, gdyby czasem nieco odpuścił. Niektóre zdania są tak pokrętne, że można się w nich zaplątać, gubiąc kapcie, na przykład: „Odziany niemal we wszystkie wspomniane produkta, mający żywo w pamięci pouczenie jejmości, iż w przyszłości będzie musiał za wszystko zapłacić, brnął niebożę przed siebie”. Albo: „Sławetni, stare capy grzejący pewnie teraz odleżyny w dalekim Asse i śmiejący się w kułak, że on, Alojz Bąk, musi odmrażać sobie kuśkę na trakcie, przyjęli najgrubszą dawkę klątw”. Czy też: „Zaciśnięta na uchwycie kufla dłoń zdumiewała Alojza najbardziej – był to bowiem kułak kogoś, komu nie nastręczyłoby najmniejszych trudności jednym uderzeniem rozbić łeb piętnastocetnarowemu turowi”. Ciernik: A bohaterowie? Mnie się bardzo spodobała postać drugoplanowa – łysy Barnaba. Tajemniczość i siła, niby nic wielkiego, trochę kliszy, ale wyszło ciekawie. I spokojnie wystarczyło, bo to przecież literatura rozrywkowa, a do tego opowiadanie, więc niczego bardziej skomplikowanego nie oczekiwałem. Pokrzywnica: Główny bohater też jest całkiem udany – taki prostaczek, po którym nie wiadomo, czego się spodziewać. Ciernik: Ja mam z nim mały problem. Też czuję, że jest w nim jakiś potencjał i to jest fajne, bo dobrze rokuje. Człowiek chce poznać dalsze przygody, żeby sprawdzić, czy rokowania się sprawdziły. Dobry chwyt marketingowy – stworzenie bohatera na 75


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tyle „czystego”, żeby czytelnik mógł te swoje oczekiwania na niego projektować, ale na tyle „jakiegoś”, żeby poczuł z nim kontakt. Sprytne i niełatwe, ale tutaj się chyba udało. Ale czy w tym opowiadaniu bohater przechodzi jakąś przemianę? I czy w ogóle powinien, według Ciebie? Pokrzywnica: To opowiadanie jest wstępem, zachętą do powieści Pola śmierci Marka Ścieszka, i tak je należy traktować – jako uwerturę. Mimo to uważam, że swego rodzaju przemiana bohatera tutaj następuje, bo on kończy tę przygodę inaczej... hm... wyposażony. I zawdzięcza to nie zbiegom okoliczności, lecz własnemu działaniu. Teraz mamy ochotę się dowiedzieć, co on z tymi przedmiotami uczyni. Ale muszę przyznać, że na mnie najmocniej zadziałała inna pułapka: połknęłam zarzucony przez autora haczyk w postaci błędnych Rycerzy Zakonu Smoka. Zostali ukazani tylko przez chwilę i są tak tajemniczy, że natychmiast udzieliła mi się ciekawość głównego bohatera. Ja też chciałabym bliżej poznać tych rycerzy! Ciernik: A ja przez cały czas miałem wrażenie, że bohater jest nieco pretekstowy, drugorzędny w stosunku do fabuły, co zbliża trochę całość do literatury erpegowej, czyli: nieważny bohater, ważny quest. Ale może to efekt uboczny krótkiej formy tekstu. Mam nadzieję, że w Polach śmierci dostaniemy już nie tylko przygodę, ale również bohater stanie się osobą z krwi i kości. Pokrzywnica: Tak, akcja trochę przesłoniła bohatera. Do tego jeszcze drugoplanowy Barnaba, który go przytłoczył... Ciernik: He he! Najbardziej to on go przytłoczył w stajni! Ta scena pozostawiła mnie głęboko zadziwionym i rozweselonym – kilkunastoletni chłopiec tarzający się wraz z potężnym, łysym rycerzem po podłodze? To jest... eee... kontrowersyjne! Pokrzywnica: No, widzisz! Na czeladniczym szlaku jako zasadzka na czytelnika sprawdza się doskonale. Kupimy Pola śmierci? Ciernik: Kupimy! I pożremy! Będziemy bezlitośni!

76


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Antologia Ostatni dzień pary Tekst pochodzi z bloga Leniwiec literacki

Upolowane: Antologia Ostatni dzień pary, ebook Pokrzywnica: Zbiorek opowiadań Ostatni dzień pary to plon konkursu ogłoszonego z okazji zeszłorocznego Krakonu. W związku z tym obowiązkowo musiał pojawić się w tekstach Kraków, obowiązkowe były klimaty steampunkowe lub postapo i obowiązkowy limit znaków: 10 000. To sporo ograniczeń i przyznam, że to mnie, jako czytelniczkę, uwierało. Zwłaszcza kłuł mnie ten niewygodny limit: ani naprawdę krótko, ani przyzwoicie długo. Trudny dystans. Ciernik: Mnie też to przeszkadzało. Wydaje mi się, że to głównie z tego powodu mamy w antologii sporo tekstów z całkiem ciekawymi pomysłami, ale jakoś nieciekawie rozwiniętymi. Pokrzywnica: A do tego brak różnorodności stylistycznej. Nie dość, że ograniczenia tematyczne i limit znaków, to jeszcze autorzy piszą dość podobnie. Ciernik: To taki „przezroczysty” styl, pozbawiony indywidualności. Utwory „szybko się czyta” – dla niektórych to zaleta, dla mnie raczej wada, szczególnie w przypadku antologii, bo efekt jest taki, że zapominam, co i czyjego autorstwa właśnie czytam. Pokrzywnica: A stylem (oszczędnym stylem!) można było sporo wygrać przy tym limicie znaków. Nie każdy autor jednak potrafi rozwinąć ciekawy pomysł, ograniczając zarazem opisy, kwiecistość i wylewność, a tutaj trzeba było tak zrobić. Niewielu autorów sobie poradziło. Na pewno udało się to jurorom konkursu, Annie Kańtoch i Krzysztofowi Piskorskiemu, którzy dorzucili do antologii swoje opowiadania. Komu jeszcze? Ciernik: Nieźle spisali się Ida Żmiejewska, Adam Podlewski, Bartosz Szczygielski i Kornel Mikołajczyk, chociaż jego utwór pewnie nie spodoba się co wrażliwszym czytelnikom. Pokrzywnica: Dni naszej hańby Bartosza Szczygielskiego to moim zdaniem najlepsze opowiadanie w całym zbiorze. Podobały mi się też Apokanibalipsa Kornela Mikołajczyka i Ostatni dzień pary Karoliny Cisowskiej. Oraz oczywiście Małpiarnia Krzysztofa Piskorskiego i Królewskie dzieci Anny Kańtoch.

77


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik: Tworząc na szybko tę swoją listę najlepszych, zastanowiłem się, dlaczego akurat te zostały mi w pamięci. Chyba powód jest prosty – one mają w sobie coś więcej niż tylko fajny pomysł. Mówią coś o ludziach, szukają jakiejś prawdy. Wydaje mi się, że dla w miarę wyrobionego czytelnika same fajne pomysły to stanowczo za mało, szczególnie w erze darmowych antologii. Potrzeba czegoś jeszcze, jakiejś odrobiny głębi. Pokrzywnica: A nie miałeś déjà vu przy czytaniu Radioaktywnego bluesa Pauliny Kuchty? Mnie to opowiadanie do złudzenia przypomina zwycięski tekst z Horyzontów Wyobraźni 2009 czyli Kołysanki dla umarłych Marcina Rusnaka. Ciernik: Tak, oba te teksty dość mocno czerpią z gry Fallout – może stąd to podobieństwo? Pokrzywnica: Możliwe. Czerpanie inspiracji z gier albo filmów jest ryzykowne. Można powielić schemat. Chyba że ktoś potrafi znane motywy przerobić naprawdę mocno na własną modłę. Ciernik: Chciałem jeszcze zwrócić uwagę na kwestię, którą już niejednokrotnie poruszaliśmy: puszczanie na świat literackich wcześniaków. Ten zbiorek pokazuje kolejne oblicze wcześniactwa: ebook jest nie do końca poprawny technicznie. Nie wiem, jak na Twoim czytniku, ale na moim Nooku wersja epub nie radziła sobie z ilustracjami, które wyświetlała albo za wcześnie, albo za późno, a tak czy inaczej – na tekście. Jedno opowiadanie nawet z tego powodu opuściłem, bo ilustracje były tak ciemne, że zasłoniły prawie całą stronę tekstu, co przy tak krótkich utworach podważa w ogóle sens czytania. A można było wysupłać niewielką kwotę i zlecić stworzenie epuba specjalistom. Bardzo wiele firm w Internecie świadczy takie usługi. Pokrzywnica: U mnie z ilustracjami było wszystko w porządku, ale stała się inna dziwna rzecz: ebook na czytniku otworzył się raz. I potem już nigdy więcej. Musiałam kończyć czytanie epuba na monitorze. Pierwszy raz coś takiego widziałam: żeby ebook raz się otworzył, a potem nie chciał. Nie wiem jednak, czy to wina ebooka, czy też czytnika. Ale za to trzeba pochwalić pracę korektora. Zdarzyło się, co prawda, kilka niewyczyszczonych powtórzeń, ale wielkich byków w tym zbiorku nie ma. Ciernik: Tak, od strony redakcji i korekty Ostatni dzień pary prezentuje się całkiem przyzwoicie, zwłaszcza na tle rozmaitych książek wydawanych selfpublishingowo, które wpadły ostatnio w nasze pazurki i płetwy. Czymś jeszcze się wyróżnia? Pokrzywnica: Ma ładną okładkę. Ciernik: I tytuł... Pokrzywnica: ...który jednak nie do wszystkich opowiadań pasuje. Niektórym zabrakło... pary. 78


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tomasz Mitrowski: Świat za 300 lat Tekst pochodzi z bloga pamietnikzksiazek.blogspot.com

Nie znam się na science fiction. Pociesza mnie jednak fakt, że w ogóle mało kto zna się na tym, jak będzie wyglądał nasz świat w roku 2368, do którego zabiera nas Przemek Angerman – autor Tożsamości Rodneya Cullacka – dystopii o mocnym zabarwieniu filozoficznym. Przedstawiana w książce wizja przyszłości, w której ludzkość zdążyła już stoczyć (w granicach własnego gatunku) kosmiczne wojny i posiadła umiejętności niemal dowolnego manipulowania nie tylko organizmem, lecz także umysłem człowieka, jest zaiste przerażająca. Znalazłem w niej motywy ze znanych filmów: Faceci w czerni czy Matrix, ale najważniejszym filmowym odniesieniem będzie tu z pewnością Truman show – opowieść o świecie do szczętu zmanipulowanym, o człowieku, który wbrew własnemu przekonaniu żyje nie swoim życiem. Tu także mamy do czynienia z bohaterem poszukującym własnej tożsamości, próbującym zajrzeć pod powierzchnię rzeczywistości, która w futurystycznym ujęciu Angermana jest niczym innym jak technologicznie upgradeowanym totalitaryzmem; straszniejszym, bo zdolnym tworzyć ludzi, będących nieświadomymi niewolnikami, ochoczo spełniającymi zamierzenia tyranów w przekonaniu, że determinują ich jedynie własne dążenia. Wśród literackich odniesień znajdzie się więc i Orwell ze swoim Rokiem 1984 i Aldous Huxley z Nowym wspaniałym światem. Wśród postaci Tożsamości Rodneya Cullacka są oczywiście dwójmyślący. Są też i tacy, którym do życia wystarczy odurzenie się ogólnodostępnymi substancjami psychoaktywnymi lub po prostu gładkie przełykanie propagandowej papki międzygalaktycznej telewizji. Richard Zonga – główny bohater i zarazem narrator – próbuje odkryć prawdę, stara się za wszelką cenę odnaleźć swą prawdziwą tożsamość i uświadomić pozostałym ofiarom manipulatorskiej władzy, na czym w istocie zasadza się ich bałwochwalcza i zarazem wiernopoddańcza relacja z wszechpotężną Matką. Jego odkrycia zaprowadzą czytelnika daleko poza granicę naukowych i literackich rozważań o przyszłości. W powieści Przemka Angermana stają się bowiem niezwykle sugestywną materializacją naszych dzisiejszych lęków. Jedyne, co przeszkadzało mi w lekturze, to nadgorliwość autora, skłaniająca go do wkładania w usta Richarda Zongi wielu konkluzji, spostrzeżeń i wniosków, które w moim przekonaniu należałoby pozostawić inteligencji i empatii czytelnika. 79


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„Czy to nie przebiegłe – zbudować takie więzienie, którego krat nie widzisz? Co więcej, gdy ktoś próbuje coś o nim powiedzieć, jesteś gotowy go zabić, gdyż wydaje ci się, że atakuje on twoją wolność. Do końca będziesz bronił siebie, swojej wolności i swojej osobowości. Do ostatniej kropli krwi. Tyle tylko, że ta osobowość nie jest twoja. Podmieniono ją na wygodną dla nich...” Za książkę i miłą dedykację dziękuję Przemkowi Angermanowi.

80


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

WYWIADY

81


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kamil Czubek: Rozmawiając z... Aleksandrem Kowarzem, autorem Samemu Boga Chwała Tekst pochodzi z bloga kamilczytaksiazki.blogspot.com Rozmawiając z... to cykl wywiadów z ludźmi kultury. Nie będą to sztuczne rozmowy z typowymi pytaniami, a luźne pogaduchy o książkach, inspiracjach, przemyśleniach. Dowiecie się, jakimi ludźmi są autorzy książek, które czytacie – co robią w życiu, dlaczego piszą, jaki gatunek jest ich ulubionym i jaki wpływ na ich twórczość mają najbliżsi. Cykl zaczynam rozmową z Aleksandrem Kowarzem – autorem książki Samemu Bogu Chwała, której recenzję mogliście przeczytać kilka dni temu [KLIK]. Autor okazał się przesympatycznym człowiekiem, lubującym się w klasycznej fantastyce, nie bojącym się mówić to co myśli. Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do przeczytania mojego pierwszego wywiadu :) Na początku chciałem powitać Szanownego kolegę, fana fantastyki. Jak to się u Pana zaczęło? Skąd zainteresowanie fantastyką, a książkami w ogóle? Zainteresowanie literaturą zaszczepiła we mnie mama. Gdy byłem dzieckiem często mi czytała. Pierwszą książką, jaką przeczytałem samodzielnie była powieść na podstawie filmu E.T., a pierwszą samodzielnie kupioną były Opowieści z Narnii. Myślę, że to mogło mieć jakiś wpływ na zainteresowanie fantastyką... W jednym z wywiadów z Panem, przeczytałem o Pana sympatii do twórczości Tolkiena. Władca Pierścieni to lektura ponadczasowa, dająca nam obraz prawdziwego zła i zwycięskiego dobra, pełna symboli i alegorii. Co urzekło Pana najbardziej? Czy ta miała wpływ na to jak Pan teraz w swojej twórczości kreuje rzeczywistość? Tolkien wykreował wspaniały świat, pełen magii i tajemnic. Sam twierdził, że nie stworzył Śródziemia, jedynie odnalazł je w starych mitach i legendach, ale to jednak jego wyobraźnia powołała do życia wszystkich bohaterów i pchnęła ich na wyprawę pełną niebezpieczeństw. A co mnie najbardziej urzekło za pierwszym razem... Nie potrafię tak do końca odpowiedzieć na to pytanie. Powieść pochłonęła mnie całkowicie i bez reszty od pierwszych stron, wprost nie mogłem się od niej oderwać do samego końca. Najbardziej fascynująca jest sama podróż. To, jak wraz z bohaterami poznajemy świat w którym żyją, a który do tej pory kończył się dla nich dosłownie o kilka kroków od domu. A wszystko przez mały pierścień, znaleziony dawno temu 82


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w jaskini... Ale chyba najbardziej zafascynowali mnie Czarni Jeźdźcy, którzy swym pojawieniem się wywrócili do góry nogami życie spokojnej krainy... Odpowiadając na drugie pytanie, Władca Pierścieni zdecydowanie ma wpływ na to, jak kreuję rzeczywistość. Podobnie jak każda inna książka jaką przeczytałem, każdy film jaki obejrzałem i moje własne przeżycia. Jakaś część zawsze zostaje w człowieku, nieuświadomiona, i wpływa na postrzeganie rzeczywistości. Oraz, w przypadku pisarzy, na sposób, w jaki przelewamy ją na papier. Pozwolę sobie zadać najbardziej popularne pytanie skierowane do pisarzy – skąd czerpie Pan inspiracje, co najbardziej motywuje Pana do pisania? Przyznam szczerze, że momentami czułem się jakbym czytał jedną z powieści Dana Browna. To zabawne, bo ja, czytając Kod Leonarda, czułem się, jak bym miał do czynienia z przerobioną Samemu Bogu chwała... Mówiąc serio, pierwszą wersję SBC napisałem będąc jeszcze w liceum. Wyglądała nieco inaczej, była krótsza, ale sam szkielet powieści pozostał niezmieniony. Ośmieliłem się nawet wysłać maszynopis do wydawnictwa Prószyński i S-ka. Oczywiście nie byli zainteresowani, ale przynajmniej dostałem odpowiedź. Ponoć nawet nieźle się to czytało... Inspiracje pojawiają się najczęściej z odwiecznego pytania „co by było, gdyby?”. Co by było gdyby w Polsce znaleziono skarabeusza pochodzącego ze starożytnego Egiptu? Co by było, gdyby Kościół posiadał dziś władzę, jaką dysponował w średniowieczu? Oczywiście dochodzą do tego zasłyszane historie, własne przeżycia, zainteresowania... Do pisania motywuje mnie to samo, co do czytania. Chcę zobaczyć, co będzie dalej. Z tym, że proces jest dłuży, trudniejszy, często żmudny i bolesny. Poza tym odczuwam wewnętrzny przymus pisania, po prostu źle się czuję, gdy zbyt długo nie piszę. Każdy pisarz ma swój sposób na wenę – różnie z nią to jest. Czy ma Pan takie miejsce, w którym może się Pan wyciszyć i pisać? Czy jednak należy Pan do grona osób, które każdy pomysł spisują na kartkę papieru i później próbują wplątać do opowieści? Mam dwa miejsca, w których lubię pisać. Pierwszym z nich jest mój gabinet (ostatnio współdzielony z żoną). Zamykam drzwi, puszczam muzykę, która pasuje do mojego obecnego nastroju i piszę. Czasem nie wychodzi i trzeba dać sobie spokój, ale w przeważającej ilości przypadków uda mi się spłodzić chociaż kilka sensownych zdań. Drugim miejscem jest herbaciarnia, gdzie przy filiżance herbaty (albo trzech) mogę się na jakiś czas odciąć od rzeczywistości i wsiąknąć w fabułę powieści. 83


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Powracając do Pana ostatniej książki, powiem Panu szczerze, że w trakcie czytania Samemu Bogu Chwała kilkukrotnie łapałem się na tym, że zachwycam się stylistycznym i koncepcyjnym profesjonalizmem powieści, zwłaszcza, że to Pan ją opracował i poddał korekcie. Religia to temat popularny, lecz skąd u Pana zainteresowanie takim tematem? Dziękuję. Religią interesuję się od czasów liceum, zwłaszcza wierzeniami ludów starożytnych, co widać w Rydwanie, ale i współczesnymi systemami wiary. Szczególnie interesujące są dla mnie mity narosłe wokół zakonu templariuszy, czemu dałem wyraz w SBC. Pierwsza Pana powieść Rydwan Bogów została wydana na papierze, natomiast Samemu Bogu Chwała tylko i wyłącznie w formie elektronicznej. Jaki był tego powód? Powód jest prozaiczny. Po prostu żadne z wydawnictw, do których wysłałem SBC, nie było zainteresowane wydaniem. Rydwan Bogów miał więcej szczęścia, trafiając do wydawnictwa Zysk i S-ka. A nie uważa Pan, że tematyka SBCH jest dość kontrowersyjna w naszym kraju, które kiedyś było prawdziwym przedmurzem chrześcijaństwa – może to był powód, przez który wydawnictwa nie chciały wydać książki? Nie obawiał się Pan, że będzie trudno taką powieść wydać? Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się. Liczyłem na to, że skoro udało się wydać Rydwan, to teraz będzie tylko łatwiej. No cóż, pomyliłem się. Poza tym o wiele bardziej kontrowersyjna książka wspomnianego już Dana Browna sprzedała się świetnie. Wydawnictwa nie miały żadnego problemu z tematyką. Dan Brown to marka, którą chcą wszyscy, co by nie napisał, to i tak zostanie wydane, nie patrząc na treść i styl.. niestety. Zatem nigdy nie było chwili słabości, w której chciał Pan zmienić swoją koncepcję fabuły, tak aby była społecznie akceptowalna, a co za tym idzie łatwiejsza w wydaniu? Jak wiemy są tematy, które społeczeństwo uważa za mocno kontrowersyjne, a przez co wydawnictwa takowych unikają, bo się ich po prostu boją. Zacytuję Sapkowskiego. Na spotkaniu autorskim powiedział, że do danej książki pasuje jedna fabuła, a jeśli historia się z nią kłóci, zmienia się historię, a nie fabułę.

84


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Więc nie, nie miałem zamiaru nigdy przerabiać fabuły, aby się komuś przypodobać. Jest tak, jak miało być. Lubię takie podejście, autor powinien trzymać się swojego zamysłu i nie zmieniać go pod naciskiem wydawcy. A co Pan sądzi w takiej sytuacji o polskim rynku wydawniczym, mamy kilka dobrych wydawnictw, kilka słabszych, ale gdzie w tym tłoku umieścić debiutantów? W zeszłym roku w Polsce wydano dwadzieścia siedem tysięcy tytułów. To ogromna konkurencja, dla debiutanta bez wyrobionego nazwiska właściwie nie do przeskoczenia. Nawet jeśli jakieś wydawnictwo zdecyduje się zainwestować w publikację, to w promocję już nie koniecznie. Być może łatwiej jest tym, którzy zaczynają od krótszych form. Publikacje w e-zinach, potem w czasopismach i dopiero wtedy powieść. Piszę „może”, gdyż sam nie jestem mistrzem krótkich form i nie udało mi się do tej pory opublikować żadnego opowiadania. Ale nazwisko kojarzone już z jakimiś publikacjami na pewno ma większe szanse. Mówi się, że dobry produkt sprzeda się sam. Otóż nieprawda. Choćby był najlepszy na świecie, nie sprzeda się, jeśli nikt o nim nie usłyszy. Kandydat na debiutanta musi się uzbroić w cierpliwość. Nawet jeśli książka jest dobra (cokolwiek to znaczy...), nie oznacza, że automatycznie zostanie wydana. Wiele zależy choćby od indywidualnego gustu redaktora, na którego biurko trafi... Ja przez ponad dwa lata szukałem wydawnictwa, które byłoby zainteresowane Rydwanem. Gdyby rynek ebooków był wtedy bardziej rozwinięty, być może wydałbym w ten sposób również Rydwan Bogów. Cieszę się, że tego nie zrobiłem. Wielokrotnie podkreśla Pan rolę swojej małżonki przy tworzeniu SBCH, sama książka jest nawet Jej zadedykowana. Pięć lat to szmat czasu na napisanie powieści, zwłaszcza gdy większość polskich autorów wydaje książki taśmowo, licząc na łatwy i szybki zarobek. Co działo się przez te pięć lat? Żona służyła mi wsparciem i pomocą przez cały proces powstawania książki i jej późniejszej korekty. Bez niej nawet nie ukazałaby się jako ebook. To właśnie ona namówiła mnie na taką formę publikacji. Te pięć lat to okres od momentu postawienia pierwszego znaku, do chwili publikacji ebooka. Samo napisanie zajęło mi około dwóch lat. Później bezskuteczne próby znalezienia wydawcy, kolejny rok powieść przeleżała w szufladzie, a ostatnie pół zajęło mi ostateczne przygotowanie do publikacji. W tym czasie wiele się wydarzyło. Urodził się mój syn, przeprowadziliśmy się do innego domu, który wciąż remontuję, poza tym pracuję na etacie. Na pisanie nie mam tak dużo czasu, ile bym chciał. Jakie ma Pan plany, czy poszukuje Pan inspiracji i nowych tematów do następnej powieści, a może już je Pan znalazł? 85


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Inspirację znalazłem i obecnie piszę kolejną powieść. Mam też pomysł na kolejną, więc przez następne lata będę miał co robić. Chciałbym kiedyś spróbować sił w innych gatunkach, na przykład napisać kryminał. Co z tego wyjdzie, czas pokaże. No i na koniec proszę powiedzieć, czego moi Czytelnicy mogą Panu życzyć w tej bliższej, jak i dalszej przyszłości? No cóż, nie ukrywam, że obecnie najbardziej chciałbym zobaczyć SBC na półkach księgarń. A moim wielkim marzeniem jest uczynić z pisania sposób na życie. Mieć tyle czasu na pisanie, ile bym chciał, móc po prostu żyć z pisania. Oby się spełniło! Dziękuję bardzo za poświęcony mi czas i życzę dalszych sukcesów! Niech posypie się góra lajków dla autora i jego fanpage’a! [KLIK] Zapraszam do czytania jego książek, bo są naprawdę godne uwagi :)

86


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marta Kor: Luźne Pogaduchy z Maciejem Ślużyńskim, selekcjonerem i wydawcą. Tekst pochodzi z bloga mkczytuje.blogspot.com Już ponad rok temu założyłam bloga, ale dopiero po jakimś czasie zaczęłam odrobinę interesować się społecznością czytelniczą na różnych portalach, wydawnictwami – ogólnie całym przemysłem czytelniczym. Trafiłam na grupę FB „Czytamy polskich autorów” i tam poznałam pana Macieja. Podczytywałam jego posty oraz jego wypowiedzi w dyskusjach, i zawsze uczyłam się czy dowiadywałam czegoś nowego, dzięki czemu wyrabiałam sobie zdanie na tematy wcześniej mi nieznane. Nic więc dziwnego, iż zaprosiłam pana Maciej Ślużyńskiego do Luźnych Pogaduch i kolejny raz moja wiedza wzrosła. Wręcz paliłam się do dyskusji, do której i Was zapraszam. Selekcjoner, wydawca, osoba, która ma własne zdanie i wie, jak osiągnąć zamierzone cele. Ta wymiana myśli była dla mnie przyjemnością, a Was zapraszam na Nasze Pogaduchy i mam nadzieje, że także na tym skorzystacie. Czym dla Pana są książki? Emocjonalnie? Czymś, co towarzyszy mi od czterdziestu lat; pierwszą dorosłą książkę dostałem na siódme urodziny i... przepadłem. Pragmatycznie? Najprostszym sposobem na polepszenie życia we wszystkich jego aspektach. Racjonalnie? Sposobem zarabiania na to życie. Ulubiony gatunek literacki? Obecnie? Każda dobrze napisana książka jest moim ulubionym gatunkiem. Nie, to nie kokieteria, tylko stwierdzenie faktu. Czytam prawie wszystko; fantastykę, sf, kryminały, horrory, powieści obyczajowe, biografie, także poezję i dramaty, choć tych ostatnich na rynku jest coraz mniej jakby... Z zawodowego obowiązku sięgam nawet po dzieła celebrytów wszelkiej maści, choć muszę przyznać, że jest to dla mnie najtrudniejsza lektura, zwłaszcza jeśli celebryta rzeczone dzieło popełnił własnoręcznie... Ulubieni autorzy? Polscy czy zagraniczni? Idole? Obecnie? Każdy dobrze piszący... I wcale nie wymiguję się od odpowiedzi, ale po prostu bardzo długo musiałbym wymieniać. A krótko – zagraniczni to: Cecil Scott Forester, James Clavell, John Irving, Harlan Coben, Lee Child, Frederick Forsyth, Agatha Christie, Raymond Chandler, Earl Stanley Gardner, Stieg Larsson i moje najnowsze odkrycie, czyli Robert Galbraith, w tej konkretnej odsłonie, choć autorkę cenię także za cały cykl o Harrym Potterze. Z polskich... wolałbym uniknąć odpowiedzi na to pytanie, bo mógłbym niechcący kogoś pominąć. Ale tak bezpiecznie wspomnę 87


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

o Januszu Głowackim, którego cenię za jego dramaty i zdrowe podejście do życia, jakie prezentuje w swojej prozie, i o Marcinie Ciszewskim, którego czytam wszystko, co popełni, i ciągle jestem zaskakiwany. Ulubiony cytat, sentencja, wiersz? Norwid i wiersz Pielgrzym: Przecież i ja ziemi tyle mam, Ile jej stopa ma pokrywa, Dopókąd idę!... Ebooki, audiobook czy wersje papierowe książek? Wszystko, co się nadaje do czytania, w dowolnej formie – bo dla mnie najważniejsza jest treść. Nie jestem jakimś fetyszystą książkowym, nie szaleję na punkcie zapachu farby drukarskiej i szelestu kartek. Wolę dobrze napisaną historię, którą przeczytam w taki sposób, żeby było mi najwygodniej poznać ją w całej rozciągłości, w dogodnym dla mnie miejscu i czasie. Jak odbiera Pan dzisiejszy rynek czytelniczy? Polacy czytają mniej, a może nie jest tak źle? Jest gorzej niż kiedyś. Ale tu przyczyna według mnie tkwi przede wszystkim w tym, że jakość książki spada z roku na rok, a co za tym idzie – spada jej elitarność. Bo dawniej elitarność książki była najsilniejszym magnesem dla czytelników, dzięki czemu elitarność przyczyniała się do egalitarności. Teraz mamy zjawisko odwrotne – książka jest egalitarna, bo po pierwsze każdy może napisać i w ten czy inny sposób wydać książkę, a po drugie można ją kupić wszędzie, czyli w księgarni, kiosku, markecie i necie. Tylko że wbrew pozorom zwiększenie egalitarności nie wpłynęło na elitarność. I choć książek wydaje się więcej, to czyta i kupuje coraz mniej... Mnie osobiście odpowiada fakt, iż książkę mogę kupić wszędzie i w różnych formach. Natomiast co do wydawanych publikacji, jeśli uważa się, iż powieść nie jest dobra i tak jest odbierana, to czemu zostaje wydana? Chodzi mi o wydawnictwa, a nie self-publishing. Teoretycznie to właśnie one mają pracowników, którzy wybierają książki, prowadzą selekcję. I teraz nie wiem, czy te osoby nastawione są tylko na zysk, czy myślą o książkach bardzo subiektywnie, a może nie traktują poważnie czytelnika? Choć z drugiej strony mamy więcej czytelników literatury popularnej, która ma dostarczać rozrywki. Ja sama czytam ponieważ kocham, ale wolę książki, które przenoszą mnie do innych światów, rzeczywistości – jednym zdaniem odrywają od codzienności niż powieści tzw. litera88


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tury ambitnej. Czytuję ją, ale posiadając sporo własnych problemów, nie koniecznie chcę zastanawiać się nad sensem życia czy choćby przeżywać intensywnie problemy innych. Dlatego nie uważam, iż literatura popularna jest czymś złym. Może złotym środkiem byłaby właśnie większa jej selekcja? Selekcja to słowo-klucz. I wiele wydawnictw ją przeprowadza, choć różne są kryteria oceny i dopuszczenia do publikacji. Jeśli Autor sam płaci za wszystko, to czasami wystarczy stwierdzenie, że „tekst od biedy da się czytać” i sprawdzenie błędów spellcheckerem w Wordzie. Jeśli płaci wydawca – wtedy kryteria są zupełnie inne. Jak wydanie książki oraz ogólnie rynek wydawniczy wygląda w Pana oczach? Bardzo dobrze i bardzo źle jednocześnie. Dobrze – bo w tej chwili praktycznie każdy może wydać książkę. Źle – dokładnie z tego samego powodu. Dobrze – bo wydawnictwa uginają się od nadsyłanych tekstów. Źle – bo w natłoku tekstów przeciętnych mogą „zginąć” te bardziej wartościowe. Dobrze – bo dostęp do literatury obcej jest praktycznie nieograniczony, a nowości światowe ukazują się u nas z niewielkim opóźnieniem. Źle – bo dzięki temu otwarciu na świat nic nie chroni autorów rodzimych, którzy walczą wraz ze swoimi wydawcami z bardzo silną i dobrze dofinansowaną konkurencją. Dobrze – bo jest w tej chwili całe mnóstwo wydawnictw, wydających praktycznie wszystko i w każdym możliwym wariancie finansowym. Źle – bo niektóre z tych wydawnictw wydają wyłącznie za pieniądze i wyłącznie dla pieniędzy, nie dbając ani o autora, ani o książkę, ani o czytelnika. Ja także ubolewam nad faktem, iż nasi polscy pisarze poprzez gorsze PR nie mogą odpowiednio zaistnieć, a wiele książek jest naprawdę godnych uwagi. Choć promowanie czytelnictwa w Polsce ogólnie leży. Według mnie zwykła reklama współfinansowana z UE ze znanym młodym aktorem dużo by pomogła, by młodych ludzi zainteresować książkami, aby czytanie stało się modne. Było trendy. Promocja książki to temat na osobną rozmowę. Tu wystarczy powiedzieć, że zasadniczo zjawisko to w Polsce po prostu nie występuje na taką skalę, która mogłaby coś zmienić, choć różne jednostkowe akcje są prowadzone; ale z marketingowego punktu widzenia bez jasnego przekazu skoncentrowanego na konkretnym odbiorcy i odpowiedniego budżetu reklamowego żadna tego typu akcja jednostkowa nie zmieni nic, poza poprawą samopoczucia bardzo nielicznych decydentów. „Widać” Pana w różnych miejscach: grupie na FB Czytamy Polskich Autorów, w Wydawnictwie RW2010, Sumptibus – co może mi Pan o nich powiedzieć? 89


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

To są świetne miejsca! Można porozmawiać, poczytać o nowościach, podyskutować ze specjalistami i czytelnikami, podzielić się swoimi uwagami i refleksjami. A poważnie – grupa dyskusyjna Czytamy Polskich Autorów to prawie cztery tysiące osób w jednym miejscu, które mogą bez skrępowania i bez tematów tabu rozmawiać o polskiej literaturze współczesnej. Fan page Oficyny wydawniczej RW2010 stara się prezentować nowości i aktualności ze świata ebooków. Strona Sumptibus zaś to miejsce, gdzie udostępniamy informacje o książkach. Jest jeszcze grupa dyskusyjna Porozmawiajmy o ebookach, której tematyki nietrudno się domyślić. Co według Pana jako wydawcy, selekcjonera powinna zawierać książka, którą autor pragnie wydać? To bardzo proste pytanie. Powinna zawierać sprawnie opisaną dobrą historię opowiadającą losy wiarygodnych bohaterów, z którymi czytelnik będzie się mógł w jakimś sensie identyfikować. A jakie według Pana w tej chwili książki sprzedają się najlepiej? W tej chwili według mnie prym wiedzie szeroko rozumiana literatura kobieca; przy czym ja pod tym określeniem rozumiem książki pisane z myślą o kobietach jako głównych odbiorcach i – przeważnie – pisane także przez kobiety. Przy czym tutaj spektrum gatunków literackich jest dokładnie tak samo szerokie, jak w literaturze ogólnej, może poza kilkoma wyjątkami, jak na przykład literatura wojenna albo poradniki wędkarskie. Przyczyny są trzy – ten segment i ten rodzaj czytelnika (czytelniczki) był w latach ubiegłych trochę zaniedbywany, ma odpowiednią siłę nabywczą i czas oraz potrzebę czytania. A w tak rozumianym przeze mnie pojęciu „literatura kobieca” mieszczą się i kryminały Katarzyny Bondy, i powieści Anny Klejzerowicz, i romans Joanny Łukowskiej, i fantastyka Agnieszki Hałas. A z tych bardziej znanych i najbardziej popularnych – wszystko od przygód Greya i Bridget Jones, poprzez Dom nad rozlewiskiem, na powieściach Grocholi kończąc. Jak z Pana perspektywy powinna wyglądać dobra „recenzja/opinia” – jej składowe? Dobra dla kogo? Dla autora czy dla czytelnika? To pierwsze – wiadomo. To drugie – zupełnie nie wiadomo. Według mnie dobra recenzja to taka, po której przeczytaniu czytelnik będzie wiedział, czego się może po utworze spodziewać, a nie będzie wiedział, jak się kończy opowiadana historia. Cechy składowe? Trzy najważniejsze: osadzenie dzieła w kontekście, na przykład wśród innych utworów literackich, gatunku, kręgu kulturowego; wskazanie rzeczy w utworze zdaniem recenzenta wartościowych i tych wymagających poprawy; oraz własna refleksja na temat utworu. Żadnego streszczania! Chodzi o wrażenia z lektury, przemyślenia na jej temat i dostrzeżenie szerszej perspektywy, a nie informację „kto zabił”. 90


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Uważam, że stwierdzenie, iż „dobra recenzja to taka, po której przeczytaniu czytelnik będzie wiedział, czego się może po utworze spodziewać, a nie będzie wiedział, jak się kończy opowiadana historia” jest najlepszą definicją i ja zawsze tego po recenzji oczekuję. Jakie cechy powinien mieć potencjalny recenzent i jego strona? Jedną. Wiarygodność. Recenzent powinien być szczery, niezależny w swoich opiniach i umieć pisać. Recenzje tworzone przez osoby nieumiejące pisać są tak samo częstym zjawiskiem, jak książki wydane przez osoby charakteryzujące się podobnym problemem. Zależność od jednego bądź kilku wydawców skutkuje utratą wiarygodności ze skutkiem natychmiastowym. A w najgorszym przypadku – straszeniem sprawą w sądzie, jeśli wydawca uzna, że recenzent się „nie wywiązał”. Bloger recenzujący powinien budować swoją wiarygodność na swoich tekstach, a jeśli ma zarabiać – to nie na pisaniu na zlecenie dobrych recenzji niedobrych książek. No właśnie wiarygodność – czym ona jest? Osobiście uważam, że nie jesteśmy zależni od nikogo, dopóki nie robimy wszystkiego, by tego kogoś zadowolić, by utrzymać współpracę w tej materii za wszelką cenę. Wiarygodność to stopień zaufania do treści zamieszczanych na blogu. Im jest on wyższy, tym większa jest wiarygodność blogera i prowadzonego przez niego bloga. Wiarygodność buduje się miesiącami i latami, a traci czasami jednym wpisem. Dlatego warto zawsze przemyśleć każdą propozycję współpracy i warunki tejże, bo nie warto ryzykować budowanej przez długi czas wiarygodności i narażać jej na szwank dla – często dość iluzorycznych – korzyści materialnych. Wiarygodność kosztuje więcej i jest więcej warta... Czym dla „recenzja”?

Pana

w dzisiejszych

czasach

jest

Niestety na skutek mnogości blogów recenzenckich i co za tym idzie obniżenia ogólnej jakości tworzonych w określonych warunkach recenzji ich znaczenie według mnie jest w tej chwili niewielkie. I żeby nie było nieporozumień – bardzo nad tym faktem ubolewam, bo rzetelne recenzje wiarygodnych blogerów są bardzo ważnymi drogowskazami dla tysięcy czytelników. Opowiem krótko, jaki model współpracy zaproponowała blogerom Oficyna wydawnicza RW2010; bardzo chętnie współpracujemy ze wszystkimi zainteresowanymi, udostępniamy im wszystkie nasze utwory, nie wymagamy pisania recenzji „dobrych” ani dotrzymywania żadnych terminów, natomiast bardzo chętnie publikujemy linki do recenzji na naszej stronie na Facebooku oraz zamieszczamy najciekawsze 91


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

z nich w wydawanym przez nas kwartalniku Świt ebooków, którego nakład przekracza sto tysięcy dla każdego numeru. Nie narzucamy nic, dajemy wszystko, co możemy. I jeszcze nigdy w ciągu ponad trzech lat nie zdarzyły się żadne nieporozumienia między nami a blogerami. Co najważniejsze – w wyniku tej współpracy dostajemy wyłącznie szczere recenzje, co jest dla nas wielką wartością. Choć nie zawsze są to recenzje pochlebne dla wydawanych przez nas utworów... Myślę, że to bardzo dobre podejście do sprawy. Dla mnie recenzja w dzisiejszych czasach uzyskuje inne znaczenie niż typowa szkolna czy słownikowa formułka i choćbym nie wiem jak się starała przy jej pisaniu, to zawsze będzie to subiektywna opinia o danym utworze. Jedni lubią długie opisy w książkach, inni nie – ważne jest, aby każdy z nas to zauważał, szukał miejsc i osób, które preferują podobną tematykę czytelniczą, a nie krytykował, wręcz mieszał z błotem książkę fantastyczną, gdy fantastyki nie czytuje. Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? Subiektywizm recenzji jest jej największą zaletą! Recenzent nie musi pisać rozprawy naukowej, zajmując stanowisko obiektywne, czyli w zasadzie nie zajmując żadnego. Recenzent na blogu powinien za to podzielić się z czytelnikiem swoją refleksją na temat przeczytanej książki. Jeśli razem ze swoimi czytelnikami „nadają na jednej fali”, to można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że to, co podoba się blogerowi, spodoba się także czytelnikowi jego bloga. Zastanawia mnie także inna kwestia; w dzisiejszych czasach wszystko, co szokuje, jest kontrowersyjne, ostre przyciąga ludzi, a ja osobiście nie lubię postępować w ten sposób. Nie jestem w stanie zmieszać utworu czy autora z błotem, tak jak to przykładowo robi wiele osób ze znaną serią erotyków EL James. Mogę napisać o jej niedociągnięciach, ale wolę to robić w bardziej stonowanym stylu, osobiście dla mnie bardziej kulturalnym, z poszanowaniem drugiej strony, a jest to traktowane różnie – często jakbym nie potrafiła wyrazić konkretnego stanowiska. Co Pan myśli o takim podejściu? Poza tym czy używanie zwrotów „to najgorsza książka, jaką w życiu czytałem, gniot” – jest czymś poprawnym? Wiele osób żąda wręcz, by recenzje były obiektywne, ale takie zdania świadczą o tym, iż recenzja nigdy nie będzie obiektywna. Powtórzę – recenzja ma być subiektywna. Recenzja jest zawsze pewnego rodzaju interpretacją utworu, przepuszczeniem go przez filtr „pierwszego czytającego”. A używanie określeń w stylu opisanym powyżej jest... no cóż, po prostu dziecinne. I nastawione na wywołanie reakcji zupełnie innego typu. Dzieło literackie może szokować i burzyć schematy – recenzja tego robić nie powinna.

92


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Inne pasje poza pisaniem? Malarstwo? Gotowanie? Mistyka? Fotografia? Szycie? Dwie. Pierwsza – łowienie ryb. Coś, co najbardziej przypomina wydawanie książek. Albo chodzi się ze spinningiem i poluje na okazję, albo siedzi się z wędką gruntową, nęci i czeka, aż okazja sama nadejdzie. Druga to rośliny doniczkowe ze szczególnym uwzględnieniem hodowli miniaturowych drzew bonsai. Coś, co najbardziej przypomina pracę z debiutującym autorem; pielęgnuje się, sadzi, podlewa, dogląda, przesadza... I czeka cierpliwie, aż coś pięknego z tego wyrośnie.

93


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

SELF-PUBLISHING Reaktor prowadzący działu: Maciej Różalski

94


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Żak: Rozpisani.pl – usługi dla self-publisherów od Grupy PWN Tekst pochodzi z bloga agnieszkazak.wordpress.com Self-publishing w Polsce nieźle się ostatnio rozruszał. W tym roku swoje usługi zaczął oferować Sumptibus, mamy też Wydać Książkę, a dziś po miesiącu oczekiwania wystartowała strona Rozpisani.pl, należąca do Grupy PWN. Pierwsze informacje o nowym portalu dla autorów niezależnych pojawiły się ponad miesiąc temu i z początku wzbudziły średni entuzjazm – strona jeszcze nie działała, a jej wygląd i hasło reklamowe odrzucały. Mnie osobiście najbardziej nie spodobała się „maskotka” w postaci zmyślonego autora Jana Rozpisanego. Wolałabym, żeby w tak poważnej sprawie jak wydanie własnej książki kontaktował się ze mną prawdziwy człowiek, wszystko jedno pisarz czy PR-owiec z Facebooka, ale jednak przedstawiciel serwisu, nie narysowany byt wirtualny. Na całe szczęście na nowej stronie Rozpisanych maskotki nie ma, są za to konkrety – plusik za reklamowanie książki Emerytura nie jest Ci potrzebna Jacka Borowiaka, a także pokazanie innych autorów. Dzięki temu widać, że w serwisie coś się dzieje, ktoś z niego korzysta i ma to jakiś sens. Moim zdaniem warto prezentować przykłady najpopularniejszych autorów i chwalić się, że to właśnie dzięki danemu serwisowi odnieśli sukces. Ale przejdźmy do najważniejszego, czyli tego, co serwis oferuje. Rozpisani.pl przedstawiają się tak: Zespół profesjonalistów wydawniczych, z wieloletnim doświadczeniem w publikowaniu, promowaniu i sprzedaży książek. Portal rozpisani.pl powstał z inicjatywy Grupy PWN i należy do spółki OSDW AZYMUT, jednego z największych dystrybutorów na rynku wydawniczo-księgarskim. Autor może zamówić praktycznie każdą usługę – korektę, redakcję, projekt okładki, przygotowanie tekstu do druku. Wydrukować można nie tylko książkę, ale też różne materiały promocyjne, np. zakładki. Można albo wydrukować partię książki, odebrać ją i sprzedawać samemu, albo od razu przekazać serwisowi do dystrybucji. E-książka w formacie ePub i Mobi jest przygotowywana na platformie i-Format i „będzie miała system zabezpieczający nielegalne kopiowanie”. Nie do końca wiem, co to oznacza, ale dziś już się DRM-u nie stosuje, więc mam nadzieję, że chodzi o znak wodny. Można też zamówić marketing – reklamę w mediach społecznościowych, przygotowanie materiałów promocyjnych czy konsultacje marketingowe dla tych, którzy chcą zgłębić temat i dowiedzieć się, jak skutecznie samemu się reklamować. 95


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przy dystrybucji zatrzymajmy się na dłużej: Platforma Rozpisani.pl, która jest częścią Grupy PWN i jednej z największych sieci dystrybucyjnych na rynku książki – OSDW Azymut, wprowadza swoje tytuły do ogólnopolskiej i międzynarodowej sieci sprzedaży. Twoja książka może pojawić się w ofercie takich księgarni, jak: Amazon, Merlin, Empik, Ravelo, Gandalf i wielu innych. Współpracujemy z blisko sześcioma tysiącami odbiorców instytucjonalnych (księgarnie stacjonarne, internetowe, biblioteki, sieci księgarskie, sieci handlowe). W samych księgarniach Grupy PWN i księgarniach hostingowych OSDW Azymut gwarantujemy dotarcie z informacją o Twojej publikacji do ponad dziesięciu milionów ludzi kochających książki. Nie dziwi Empik, Merlin czy Gandalf, ale Rozpisani.pl oferują umieszczenie książki... w Amazonie! Nie wiem, na jakiej dokładnie zasadzie to działa, ale prawdopodobnie Rozpisanych, jako dystrybutora/wydawcę, nie obowiązuje zasada nieprzyjmowania utworów w języku polskim. Jeśli Rozpisani.pl naprawdę oferują dystrybucję e-booka w Amazonie bez zbędnych ceregieli i problemów oraz bez lęku przed tym, że nasza książka w każdej chwili może zostać usunięta – to ja chętnie skorzystam! Na stronie znajdziemy też porady pisarskie i marketingowe dla autorów, przygotowane przez Jana Rozpisanego <zgrzyta zębami>. O ile same porady są mocno ogólnikowe, o tyle przydać się może słowniczek terminów – autor zamawiający po raz pierwszy druk swojej książki może nie rozumieć różnych drukarskich terminów, które mogą się na jego drodze pojawić. Przede wszystkim chciałabym podkreślić, jak bardzo cieszy mnie, że polscy autorzy mogą wybierać między coraz to nowszymi i ciekawszymi serwisami. Profesjonalizacja rynku jest potrzebna, gdyż self-publishing wciąż kojarzy się ze słabo napisanymi, byle jak przygotowanymi ebookami. Dziś niechlujni „pisarze” nie mają już wymówki – usługi redaktorskie czy projekt okładki można zamówić bardzo łatwo, a kto się zżyma na wydawanie pieniędzy, niech pamięta, że najpierw trzeba troszeczkę zainwestować, by móc potem zarabiać. Dużo łatwiej dziś też wydrukować własną książkę, co zaciera kolejną granicę między autorem „prawdziwym” a tym niezależnym. Na razie największą przeszkodą do przeskoczenia dla self-publisherów jest dystrybucja, choć reklamowana przez Rozpisanych Emerytura nie jest Ci potrzebna jest dostępna w Empiku, co oznacza, że z odpowiednią pomocą i z tym można sobie poradzić. A co do odpowiedniej pomocy – naprawdę nie widzę już żadnej różnicy między książką wydaną przez wydawnictwo a przez self-publishera. Jeśli obie przeszły redakcję, korektę, zostały profesjonalnie złożone i wydrukowane, obie mają porządne okładki i są do kupienia w dużej księgarni. Różnica jest chyba tylko taka, że po róż96


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nych wydawcach spodziewam się różnych rzeczy i książki wydane przez jednych biorę w ciemno, a od drugich – omijam szerokim łukiem.

97



ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marta Kor: Samemu Bogu Chwała – Aleksander Kowarz Tekst pochodzi z bloga mkczytuje.blogspot.com

Od Atlantyku po rzekę Bug Europa została podzielona na prowincje i okręgi. Najbardziej liczącym się okręgiem został Rzym. Władzę w Watykanie sprawuje Rada Apostołów wraz z Papieżem. Jak do tego doszło? Lata wcześniej miasta Europy spłonęły w trakcie trwania Dżihadu, a pośród zgliszczy powstał nowy świat – Nowy Porządek, na którego czele stanął Kościół. Zyskał on niewyobrażalną władze, a ci, którzy się mu sprzeciwiają, są ścigani, tępieni, zabijani. Każdy, kto nie zgadza się z prawem Kościoła, jest buntownikiem, terrorystą, heretykiem. Gwardia zwana żołnierzami Kościoła jest bezlitosna i bezgranicznie wierzy w swoje powołanie. Ateron Kern jest jednym z nich; ku chwale Chrystusa wraz z przyjaciółmi z jednostki ma za zadanie zlikwidować heretycką sektę Katarów, lecz akcja nie idzie po myśli dowódców i żołnierzy – wielu z nich ginie. Kern jako ocalały postanawia wyrównać rachunki, dokonać zemsty, lecz jego wybory powodują, iż trafia w sam środek większej i bardziej rozległej wojny, która rozgrywa się od wielu lat. Świat, w który wnika jak i misje, które zostają mu powierzone mają o wiele głębsze dno niż myślał i są o wiele bardziej niebezpieczne. Jakie plany ma Kościół względem świata i swoich wiernych? Kto jest wrogiem, a kto przyjacielem? Czy zbliża się kolejna wojna? Pytań jest wiele, a odpowiedzi czekają na ich odkrycie... Samemu Bogu Chwała to sensacja i thriller z wątkami fanatycznymi i kryminalnymi umieszczony w postapokaliptycznym świecie pełnym niewiadomych, lecz bardzo klimatycznym, trzymającym w napięciu. Książkę czytało mi się szybko i z ogromną przyjemnością, choćby z powodu wartkiej akcji. Świat przedstawiony w tej historii jest mroczny, ostry i okrutny niczym średniowieczna Inkwizycja. Bohaterowie są ludźmi z krwi i kości – posiadają wady i zalety, nie są kuloodporni i co najważniejsze popełniają błędy, ale i mają serca. Mimo nowoczesnej broni i technologii to dla mnie nadal historii o ludzkich charakterach, ich wadach, przywilejach i obsesjach – chęci władzy, kontroli i posiadania.

99


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Samemu Bogu Chwała jest powieścią, która ukazuje nam alternatywną rzeczywistość – co by było gdyby? – ale to także fantastyką, w której nie zabrakło tajnych organizacji i tajemnic, które zdecydowanie mogą zaszkodzić wpływowym jednostkom. Znajdziemy w niej dobrze znane intrygi, spiski i tajemnice związane z kościołem katolickim. Zakończenie mocno zaskakuje, przeraża i pobudza wyobraźnię – najmroczniejsze z jej obliczy. Podsumowując Samemu Bogu Chwała to historia z wartką akcją, świetnie przedstawionym postapokaliptycznym światem, tajemnicami i tajnymi organizacjami, która zadowoli każdego lubującego się w tej tematyce i takim osobom je polecę.

100



ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

OPOWIADANIA

102


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marek Ścieszek: Na czeladniczym szlaku I Najgorszą pogodę, jaką tylko można sobie wyobrazić, wybrał na podróż Alojz Bąk, w prostej linii potomek Alojza Bąka z Asse, pierwszego mistrza ciesielskiego w tej rodzinie. Wytłumaczeniem tak głupiej decyzji mogło być to, że właśnie w tym paskudnym czasie wypadł mu termin wędrówki czeladniczej. Odpowiedzialność spoczywała nie na jego barkach, lecz na przygarbionych grzbietach ławy mistrzowskiej cechu ciesielskiego miasta stołecznego Asse. To właśnie piątka sławetnych wezwała Alojza przed swe oblicza na wyzwoliny, wyznaczając początek wędrówki na styczeń. Nieszczęsny Alojz musiał czymś podpaść sławetnym, oj, musiał. Przeklął więc młody Bąk mistrzów cichcem, by nie słyszeli, ale poszedł. Nie mógł postąpić inaczej. Bez wędrówki czeladniczej nie dostąpiłby w przyszłości wyniesienia do godności mistrza, a jedynie to gwarantowało mu bezpieczną przyszłość. Nie będąc mistrzem, było się nikim, a Alojz, syn Alojza, wnuk Alojza, nie czuł się nikim. Był kimś! Kochana jejmość mistrzowa wyposażyła go w trzy pary ineksprymabli na zmianę, grube zimowe spodnie, pięć par wełnianych skarpet, wełniane zgło, koszulę, kubrak, szubę z takimże podbiciem. Dodała czapę z tego samego surowca, szal i rękawice, po czym bez ceregieli wypchnęła za drzwi. Odziany niemal we wszystkie wspomniane produkta, mający żywo w pamięci pouczenie jejmości, iż w przyszłości będzie musiał za wszystko zapłacić, brnął niebożę przed siebie. Z każdym kolejnym krokiem pęczniało mu w myślach upiorne przeświadczenie, że nie tylko sławetnym musiał się czymś narazić, skoro i boska Pogoda wyraźnie zagięła nań parol. Dopóki nie przyszła mu na myśl taka ewentualność, klął równo wszystkich. Sklął zatem praszczura Bąka, że wybrał sobie tak niewdzięczny fach, dając jednocześnie początek głupiej rodzinnej tradycji. Sklął kolejnych, następujących po pierwszym Alojzie Alojzów, że w ogóle zdecydowali się grząźć w rzeczony idiotyzm. Przy okazji dostało się ojcu, który nie tylko nie przerwał trwającej już bez mała półtora stulecia monotonii, lecz jeszcze rzemieniem wymusił na nim jej kontynuację. Sobie też nie odmówił, że po niemal półgodzinnym ojcowskim wymuszaniu i tygodniowym leczeniu się po tymże, nie postanowił jednak bryknąć w świat, wybrawszy sobie dogodniejszą porę roku. Sławetni, stare capy grzejący pewnie teraz odleżyny w dalekim Asse i śmiejący się w kułak, że on, Alojz Bąk, musi odmrażać sobie kuśkę na trakcie, przyjęli najgrubszą dawkę klątw. Kiedy tylko pomyśli, że mógłby kisić teraz ogóra w którymś ze stołecznych zamtuzów, bądź pospołu z bracią w czeladniczej gospodzie, czego do tej pory, jako dochodzący, nie mógł... Kiedy tylko pomyśli, ach! Przeklął na koniec mistrzównę Matyldę, która mimo apelów z jego strony, nie oddała mu się w przeddzień wyprawy. Na Pogodę bluźnić się nie ośmielił.

103


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zdusiwszy w sobie rozdrażnienie, pokonywał w milczeniu zaspę po zaspie. Pomrukiwał jeno od czasu do czasu, gdy stanęła mu na drodze wyjątkowo duża hałda. Nie pomagała mu gryząca w odkryte policzki i nos milionem ostrych ząbków zawierucha. Jednego nie mógł darować sobie tu i teraz, za co w myślach ganił się najsrożej, mianowicie tego, że kiedy aura uczyniła się zdecydowanie niesprzyjającą wędrówce, nie zatrzymał się w którymkolwiek z pozostawionych za plecami miast. Choćby w tym ostatnim, jak mu tam... Rodle. Co prawda miasteczko było zaledwie dupnym gródkiem i nie posiadało ani jednej czeladniczej gospody, to przecież miał przy sobie kilka groszy, stanowiących część wyprawy wypłaconej mu ze skrzynki czeladniczej w Koźle. Za dwa grosze przenocowałby w zwykłej karczmie, a za pięć pewnie i cały tydzień mógłby zostać, jeśliby zaszła konieczność. Nie musiałby nawet jeść, ale wierzył, że coś tam by mu jednak dano nieodpłatnie, choćby skórkę od chleba. Oczywiście, mądry Bąk po szkodzie. Czy zaspy nie robią się coraz wyższe? Pewnie tak, skoro śnieg nie przestaje sypać ani na chwilę. W takiej zaspie, pierwszej z brzegu, mógłby zasnąć, a rankiem by się już nie wygrzebał. O ile w ogóle by się obudził. Czy nie w Rodle właśnie usłyszał fragment opowieści o pewnym biednym głupku, którego znaleziono zamarzniętego na kość pod przykrywą śnieżną? A może tylko wyobraźnia podsunęła podobną historię, bo coś mu się tam po łbie kołacze, że zamarzniętemu na imię było Alojz. Brr! Otrząsnął się czym prędzej z podszeptów wybujałej imaginacji. Gdyby się – nie pozwólcie mu na to bogi – zatrzymał, prawdopodobnie już by nie ruszył dalej. Lepiej zająć myśli czymś cieplejszym. Mistrzówną Matyldą, dajmy na to. Uśmiechnął się, ale natychmiast się naburmuszył. Wredna franca! Myślałby kto, że taka cnotliwa. Małoż to razy widział ją, jak chyłkiem wymykała się z czeladniczej gospody? Małoż to?! A co mogła tam robić, jak nie to właśnie, czym trudniły się wszystkie inne, które tam widywał? Poczekaj no, wywłoko, jeszcze przyleziesz i będziesz się łasić, kiedy wrócę do domu. I to ty będziesz wonczas chciała, a ja powiem słowo w słowo, co mi powiedziałaś, tylko że dodam do tego kilka słówek od siebie. Tak dumając, marząc i planując, zahaczył stopą o coś, czego nie powinno być na środku traktu, a co tkwiło gdzieś na dnie zaspy. Zarył nosem w zimny jak siedem nieszczęść puch. Wrzasnął, przestraszony nie na żarty, ale śnieg skutecznie stłumił krzyk. Zdało mu się, że ucapił go za kostkę sam Rohatyn, zły demon z dalekich, skutych lodem fiordów Północy – czy to możliwe, że są gdzieś daleko miejsca zimniejsze jeszcze, niźli to? Do otwartej na oścież paszczęki dostał się zbity śnieżny knebel, na kilka strasznych chwil odbierając mu oddech. Jął się szarpać, pokwikując przy tym jak złapany we wnyki warchlak. Kopał nogami, podczas gdy młócące naokół dłonie raz po raz uderzały w owo coś, co tkwiło niewidoczne tuż przed jego nosem. Odepchnął się wreszcie od narzucającej się uporczywie twardości i wstał. 104


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciemno było, nadto śnieg utrudniał widoczność, ale coś tam się jednak przed nim jawiło, niewyraźne, szarawe. Alojz czknął. Dopiero teraz rozpoznał, o co się potknął. W stercie wszechobecnej puszystej białości, zagrzebany przez sypiący z nieba śnieg, teraz w niewielkim stopniu odkryty przez czeladnika, leżał koń. Właściwie to z zaspy wystawał fragment zadniej nogi, na trzy piędzi powyżej pęciny. Zdumienie Alojza nie miało granic. Przełamawszy skostnienie członków, zbliżył się na krok ku sterczącemu kopytem ku górze znalezisku i poskrobał się w czuprynę pod przechyloną wskutek sensacji czapą. Martwy koń na nocnym trakcie, przysypany dodatkowo śniegiem, nie trafia się znowu aż tak często, by zapomnieć i podjąć marsz. Nad tym się należy zastanowić, i to, ho-ho, poważnie. Tak też uczynił. Zastanowiwszy się, padł na klęczki i jął oburącz odrzucać śnieg. Gdzie koń, tam musi być człowiek. Człowieka, okazało się wkrótce, nie było przy trupie wierzchowca. Zapomniawszy się w dziele, grzebał więc Alojz, posuwając się zakosami coraz dalej od skamieniałego na kość truchła – zaspa była spora, do tego łączyła się z serią kolejnych, również godnych penetracji. Jeśliby, naiwny, podniósł głowę, snadnie by się przekonał, że do przepatrzenia ma cały trakt, z jego oczu niknący już po kilku stopach, ale ciągnący się dziesiątkami mil. Od najbliższej ludzkiej sadyby dzieliły go mile trzy z małym hakiem, czyli jakiś miesiąc grzebania w śniegu na czworaka. Mordęga przedłużała się, ale Alojz nie ustawał. Coś mu nakazywało szukać, pomimo podszeptów rozsądku, mimo coraz wyraźniejszej świadomości, że wielka akcja odśnieżania nie przyniesie pożądanego efektu. Na klęczkach posuwał się coraz dalej i dalej. Już nie czuł dłoni i stóp, spod szala wystawała mu cała twarz, paląca żywym ogniem, podniecenie było jednak silniejsze od niewygody. Oślepiany sypiącym nieustannie śniegiem, brnął coraz dalej i dalej. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął krzyczeć. Ludzi, nadciągających z tego samego kierunku, również nie zauważył. Dopóki sami nie spostrzegli jego. Usłyszał głosy, bez wątpienia ludzkie, oraz ujadanie psów. – Do mnie, bracia – dobiegło go wołanie. Wnet wołano już zewsząd. – Chłopcze. Ej, mały. Nie śpij. Otrząsnął się i spojrzał przytomniej. Stojącym tuż nad nim był człek w szarym odzieniu, z koniuszkami wąsisk gdzieś za uszami. Ten sam, który przed chwilą przestał go przepytywać, po czym oddalił się ku swoim mocodawcom i szeptał coś, gestykulując. Teraz wrócił. – Głodnyś? Alojz skinął głową, dostatecznie gwałtownie, by wąsatemu nie pozwolić na wątpliwości. 105


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Karczmarzu – zakrzyknął wąsacz, oddalając się. – Małemu też dajcie. Odwdzięczył się spojrzeniem. Rzeczywiście, w brzuchu aż burczało mu z głodu. Kiedy jadł ostatnio? Nie pamięta. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Za chwilę zacznie jeść, tylko to się w tym momencie liczyło. Już patykowaty właściciel traktierni sunie ku niemu z misą kaszy suto zaprawionej skwarkami, dymiącej i pachnącej na kilka jardów. To samo jedzą panowie rycerze, z którymi Alojz tu przyjechał, zatem za króciutką chwilkę stanie się im równy. Kasza okazała się nektarem i ambrozją w jednym, a skwarki sprawiły, że musiał mocno wziąć się w karby, aby nie załkać ze wzruszenia. Niestety wszystko, co dobre, kończy się szybko. Zanim się spostrzegł, skończyła się kasza. Znad pustej miski spojrzał na karczmarza tak tęsknie i tak sugestywnie, że ten, jeśli tylko inteligentniejszy od muła, winien natychmiast przynieść dokładkę i to dwakroć obfitszą. Chudzielec okazał się mułem. Wprawdzie przyniósł mu jeszcze gliniany kubek pełen mleka, ale pustą misę odebrał i Alojz nie zobaczył jej już więcej. Bąk westchnął i siorbnął z kubka. Ciesz się tym, co ci dano, pomyślał filozoficznie. Wiesz to przecie, kiedy znów dane ci będzie zakosztować darmowego jadła? Za mlekiem z zasady nie przepadał, milsze mu było wino z czeladniczych zapasów, mimo to nie uronił z kubka ani kropli. Mało tego, dopóty trzymał kubek nad zadartą gębą, dopóki nie dotarło doń, że prędzej wyleci stamtąd złoty dukat niźli kropla białego trunku. Jeszcze nienasycony, ale już i niegłodny, bawiąc się pustym kubkiem, wsłuchał się w prowadzoną przy najbliższym stole rozmowę panów rycerzy. Konwersacja tyczyła spraw, których nie rozumiał, w szybkim więc czasie się znudził. Zwróciwszy się wyprostowanymi nogami w stronę jaśniejącego płomieniem kosza, jednego z czterech ustawionych we wszystkich kątach, umościwszy się wygodniej na swym niskim zydelku, zapatrzył się w bijący żar. Zmęczenie wraz z namiastką sytości sprawiły, że nie wiadomo kiedy zachrapał. – Uważaj, konusie! Do przytomności przywiodła go sójka w bok. Podskoczył i natychmiast oklapł. Przed nim wznosił się, niczym wieża, podparty pod boki młodzian, wyglądający na starszego odeń niewiele więcej jak trzy lata. – Uważaj, co robisz. – Ruchem głowy wskazał leżący na podłodze kubek. Alojz podniósł go natychmiast i obtarł rękawem. – Jakoś tak sam wypadł – próbował usprawiedliwić się głosem z lekka drżącym, w głowie mu bowiem błysnęło, że za chwilę zostanie wyrzucony na zewnątrz. Myśl o tym sprawiła, że zmartwiał. – Widzę. Wyrostek odebrał mu kubek, ale nie odchodził. Przyglądał się badawczo przez dłuższy czas, w końcu pokiwał z niedowierzaniem głową. – Co też cię podkusiło – mruknął – aby wyruszyć na trakt w taką pogodę. 106


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Alojz nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami. Znudziło mu się już to pytanie. Samo w sobie było całkiem rozsądne, ale powtarzaniem do znudzenia, raz za razem, już dawno pozbawiono je należytej mocy. Nie dziwota więc, że czeladnik ciesielski poczuł pierwsze ukłucie gniewu. Wzruszył ramionami raz jeszcze i prychnął. Co go podkusiło, aby pchać się w taką pogodę na trakt? Było to pierwsze pytanie, które zadano mu jeszcze tam, opodal końskiego truchła, a które powtórzono dwie godziny później, już w błogim cieple. Wraz z tym tutaj, usłyszał je już bodaj po raz dziesiąty. Może nawet setny? – Co cię podkusiło, pędraku, aby pchać się w taką pogodę na trakt? Zdurniałeś czy życie ci niemiłe? Pytania nie zadano mu tonem głośniejszym od normalnego choćby na jotę, ale Alojz i tak zgarbił się na dźwięk wypowiedzianych słów. W głosie mówiącego dosłyszał nie tylko niedowierzanie, ale i przyganę, żeby nie powiedzieć potępienie. Stojący nad nim mężczyzna nie pytał, lecz rugał. Zupełnie jakby sam nie wyłonił się z tego białego pandemonium, panującego za ścianami traktierni. Dopiero teraz, w świetle łuczyw oraz koszy z płonącymi bierwionami, Alojz mógł się mu przyjrzeć dokładniej, mimo że ostatnie godziny spędzili na jednym koniu, w jednym siodle. Był to mąż średniego wzrostu, niesłychanie szeroki w barach. Chociaż do najwyższych z pewnością się nieklasyfikujący, to samym widokiem potrafił zasłużyć sobie na o wiele większy szacunek aniżeli wielu przewyższających go rozmiarami. Choćby karczmarz był odeń wyższy, ale wzrost nie dawał mu najmniejszej nad łysoniem przewagi. W ogromnych łapskach nawet by nie zdążył zakwilić. Łysy łeb sprawiał cokolwiek śmieszne wrażenie, do tego dochodziły długie wąsiska, owinięte wokół małżowin usznych. Tylko komu przy zdrowych zmysłach przyszłoby na myśl się zaśmiać? Szary kubrak skrywał szerokie piersi, teraz rozchełstany, ujawniał lniane zgło, nad lamówką którego czerniła się kędzierzawa kępka. Zaciśnięta na uchwycie kufla dłoń zdumiewała Alojza najbardziej – był to bowiem kułak kogoś, komu nie nastręczyłoby najmniejszych trudności jednym uderzeniem rozbić łeb piętnastocetnarowemu turowi. Wlepiający w ową pięść wzrok Alojz zastanawiał się głupawo, na ile też stóp wzlecieć by mogła jego własna chudzieńka głowinka, jeśliby tamtego naszła ochota w nią trzasnąć. Mężczyzna w szarym odzieniu nie sprawiał na szczęście wrażenia, jakby zamierzał go trzasnąć. Stał nad nim, z jedną ręką zaciśniętą na uchwycie kufla, z drugą natomiast głęboko schowaną w kieszeni. Przybrana przezeń poza świadczyła o całkowitym odprężeniu. Pociągnąwszy solidnie z kufla, pokręcił z niedowierzaniem głową i zacmokał śmiesznie. – Tylko głupiec wyruszyłby w taką pogodę na trakt. Co ciebie podkusiło, aby to uczynić? Może jesteś głupi, hę? Nie wstydź się. To nie wstyd mieć lekki przechył. Świat byłby niesłychanie nudny, gdyby zaludniali go wyłącznie ćwiki i mądrale. Dla 107


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kontrastu muszą istnieć i tacy, co na styku stycznia i lutego wyruszają samotnie na trakt. Ale ty chyba głupi nie jesteś? Alojz poczerwieniał. Nie odpowiedział. Nie wiedział, czy ma potwierdzić brak głupoty, czy zaprzeczyć wyrażonej wątpliwości, zacisnął więc tylko wargi i głębiej odetchnął przez nos. – Pewnie – mruknął łysy wąsacz. – Pewnie, że nie. Naiwny może tak, ale nie głupi. Ja głupca potrafię rozpoznać z daleka. Nie nastręcza mi najmniejszych trudności wyłowić wprost z tłumu jednego bądź więcej głupich. Ty taki nie jesteś. Ale na trakt wyruszyłeś, mimo że nie powinieneś. Cóż to, miałeś może chwilowe zaćmienie umysłu, hę? Jako że i tak się mogło zdarzyć. Czasami człowiek przez całe życie omija kałużę, ale nadchodzi taki moment, że postanawia w nią wdepnąć, ot tak. Alojz zapatrzył się we własne ciżmy. – No tak. Bywają tacy, którzy za mądrych uważani, czynią głupie rzeczy, jak choćby pewien mój znajomy alchemik. Sika do tych swoich retort, przepuszcza przez jakieś cudaczne filtry i wypija uzyskany specyfik, prawiąc, że od tego rozumu przybywa. Ja co prawda nie zauważyłem, aby mu od jego trunków przybyło czegoś więcej aniżeli żółci na gębie, sinizny pod oczami i smrodu z ust, ale nie mówię nic. Teraz też nic nie powiem. Nie opieprzę cię, żeśmy cię w lutym musieli ściągać z traktu, jak kogo głupiego. Jeśli pytam dlaczego, to nie dlatego, aby mnie to jakoś szczególnie obchodziło. Alchemik, zapytany czemu nie żłopie oleju z siemienia, od którego podobno też rozumu przybywa, otrząsnął się ze wstrętem i wyjawił, że w życiu by tego obrzydlistwa do ust nie wziął. Czasami wiedza jest bardziej niezrozumiała aniżeli jej brak. – Kiwasz mi tu głową, żeś nie głupi – podjął po chwili zadumania wąsacz – ani też, żeś nie miał chwilowego zaćmienia rozumu. Nadto nikt cię nie zmusił do brnięcia w śnieg. Tamten zaś – ruchem głowy wskazał piętro traktierni, gdzie w jednej z izb złożono wydobytego wprost z zaspy nieznajomego wędrowca – nie jest ci towarzyszem. Chyba że jest? – Nie, panie – Alojz powtórzył to, co powiedział już wąsatemu tam, na trakcie. – Nie znam go. Potknąłem się tylko o jego konia. – Pamiętam. Nie znasz go. Choć po prawdzie, nie zdziwiłbym się, jeśliby coś tam jednak was łączyło, jakieś drobne chociażby pokrewieństwo. Wspomniany alchemik ma syna, Banko mu na imię. Wyimaginuj sobie, mądry chłopak. Szkolą go na książęcego skrybę. Otóż ten Banko ma w zwyczaju malować na ścianach zamkowych cudaczne, nieludzkie zberezeństwa. Ludzi różnych płci, ale i tych samych. Do tego zwierzęta. Nie chcę wiedzieć dlaczego. Miast zadekować się w jakiej gospodzie na tydzień, bądź dwa, by przeczekać wieję, twój kmotr z zaspy, jak i ty, polazł w świat. Ledwie go odratowano, ledwie uratowano odmrożone członki. – Wy też jesteście w drodze. Łysy spojrzał na Alojza, a ten z miejsca pożałował odwagi. Chyba jednak jest głupi, jeżeli powiedział coś podobnego komuś takiemu, jak stojący przed nim dry108


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

blas. Jednak tamten nie ucapił go ogromną garścią za gardziel i nie zdławił w nim życia, choć Alojzowi wydawało się, że tak właśnie uczyni. Łysy nie tylko nie ukarał jego durnej śmiałości. Łysy prychnął wesoło. – Masz słuszność. Nam też musiało zbyć na rozumie, bośmy w drodze, miast w jakim grodzie grzać dupy i kisić kuśki. Tylko że my, mój drogi, śmiały braciszku, mamy powód, i to nie byle jaki, aby grząźć w śnieżną kurzawę, aby nie zwlekać, czekając, aż minie. A ty? Jakiż miałeś powód? Zresztą, nieistotne. Nie moja to sprawa. Gdybyś to ty mnie zapytał o powody naszej wyprawy, nie odpowiedziałbym, więc i ja już nie będę pytać o twoje. Jakie by nie były, należą wyłącznie do ciebie. Zamilkł, odwrócił się na chwilę i przyjrzał bawiącym przy stole arystokratom. Rycerzy było siedmiu, jak jeden mąż odzianych w jednakowe skórzane kubraki, poznaczone brązowymi smugami od zbroi, poprzecierane w wielu miejscach, ba, tu i ówdzie nawet dziurawe. O tym, że są to przedstawiciele rycerskiego rzemiosła, nie ciury jakie, świadczyły ich wyniosłe miny oraz arystokratyczne maniery, przystające bardziej do królewskich komnat niż izb ukrytej głęboko w lesie traktierni. Cała siódemka siedziała przy jednym stole, jedząc kaszę ze skwarkami z siedmiu mis, popijając winem z cynowych kubków i tocząc przy spyży przyciszone rozmowy. W głębi, przy sąsiednim stole, pożywiała się grupka niżej urodzonych, prawdopodobnie pachołków, bardziej pewne, że pasowanych knechtów. To w ich towarzystwie właśnie przebywał łysy, zanim podszedł do Alojza. Młody Bąk przez dłuższy czas obserwował knechtów, jedzących to samo co panowie rycerze, tylko że z jednej wspólnej misy. Miast wina, z glinianych kubków ciągnęli piwo. Napatrzywszy się, uwagę ponownie skierował na siódemkę szlachetnie urodzonych. Ich jednakowe, smagłe, jakby z kamienia ciosane oblicza były nieodgadnione dla wymęczonego czeladnika. W ich oczach trudno by dopatrywać się jakichś przesłań na przyszłość. Zresztą było dlań obojętne nie tylko, o czym mówią, ale i o czym myślą. Znów zaczął odczuwać głód i tylko widok ich poruszających się żuchw, gdy jedli, oraz podskakujących grdyk, gdy pili, nie był dlań obojętny. W śmiałych wyobrażeniach widział siebie samego, jak siedzi pośród nich i pospołu pożywia się ponad miarę i ponad przyzwoitość. Jeśliby się wysilił, byłby w stanie wyobrazić sobie błogi, cudowny smak kaszy, suto zaprawionej skwarkami. Czyż istnieje wspanialszy? Poczuł na sobie wzrok łysego, chrząknął i wbił spojrzenie w podłogę. – Jak się zwiesz – ozwał się tamten i poruszył wąsami – bom zapomniał? – Alojz Bąk, panie. – I jesteś... – Czeladnikiem ciesielskim, panie. – Tak. To pamiętam. Pytam, skąd, a nie kim jesteś. – Z Asse, panie. – Byłem tam raz, albo dwa – zadumał się łysy. – Niebrzydkie miasteczko. – Tak, panie. Całkiem ładne. 109


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Łysy skinął głową. – Co robisz tak daleko od domu? Czemu nie siedzisz u mamy, a plączesz się po świecie? – Jestem czeladnikiem. Wędruję... – A tak, pamiętam. Zdaje się, że coś mi tam już mówiłeś na ten temat. Zdaje się, że... Przerwał na dźwięk głosu jednego z rycerzy odwrócił się i bez słowa odszedł. Alojz został sam na sam z głodem grającym mu na kiszkach coraz żywszego marsza. – No? – rzucił agresywnie młodzian. – Co wam to dało? Alojz poczuł gniew, wysunął podbródek do przodu i zjeżył się bojowo. – Niby co? – odburknął, bynajmniej nie pokornie. – No, żeście poleźli na trakt w najgorszy do tego czas. Chyba wam zbyło na rozumie. – Jakim „wam”? – Przecie, że nie mnie. Tobie i temu, co na górze nie może jeszcze dojść do siebie. – Nie jesteśmy razem. – Akurat. Bąk wzruszył ramionami i mruknąwszy coś pod nosem, odwrócił odeń twarz w stronę ciepła bijącego od kosza. Zbyty młodzian zacisnął usta, widać było, że kusi go, aby strącić czeladnika z zydelka, ale tylko posapał chwilę i poszedł. Alojz tymczasem odwrócił uwagę od kosza i zapatrzył się w okno. Tam, za świńską błoną służącą jako osłona przed mrozem, coraz bardziej szalała zamieć. Nikt, absolutnie nikt nie miał już najmniejszych wątpliwości, że czas, nim przestanie szaleć, będzie liczony – jeśli nie w tygodniach, to naprawdę w wielu godzinach. Tylko wyjątkowo naiwni mogliby sądzić, że jeszcze tego samego dnia, gdy do świtania pozostało mało czasu, wyruszą w dalszą drogę. Alojz nie łudził się ani trochę.

Cztery długie dni. Dokładnie tyle trwała śnieżyca, zanim umilkła na dobre. Na dobre, bo parę razy mogło się wydawać, że już-już przestanie śnieżyć, lecz był to jedynie pozór; po chwilowym względnym uspokojeniu żywioł wzmagał się na nowo. Przez cztery dni, chcąc nie chcąc, musiał młody Bąk błąkać się po ciasnych pomieszczeniach traktierni. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki ogrom przewala się tuż za lichymi drewnianymi ścianami jego tymczasowej leśnej ostoi, nie grymasił więc i nie szukał dziury w całym. Nie rwał się do podjęcia wędrówki, choć z całej duszy tego właśnie pragnął. Dusił się w traktierni, jakby zamknięto go w skrzyni, ale czekał. Zanim jego cierpliwość została nagrodzona, przez cztery długie dni borykał się z małymi przeciwnościami, które podsyłał mu złośliwy bóg losu ludzkiego, Rod. Zmagał się z nimi dzielnie. 110


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Już trzeciego dnia, niedługo po świtaniu, którego się mógł tylko domyślać, zrozumiał, kogo powinien się obawiać najbardziej, kto w tym małym wszechświecie w swym własnym mniemaniu rozdawał karty. Spał na stryszku, jako że wszystkie izby zostały przydzielono rycerzom, ich knechtom, owemu pozostającemu wciąż poza świadomością nieznajomemu, którego wyratowali z zaspy, oraz dwóm kupcom z dalekiego wschodu, których takoż unieruchomiła zawieja. Nie narzekał jednak, trudno bowiem aby psioczył na los, jeśli w tak koszmarnym położeniu znalazł się jednak ktoś, kto opłacił mu nie tylko dach nad głową, ale i zapewnił pełny żołądek. Na stryszku, dzięki zmagazynowanej zapobiegliwie przez traktiernika słomie, było nie tylko ciepło, sucho i wygodnie, ale wręcz przytulnie. Po prawdzie myszy śmigały wśród źdźbeł słomy jak szalone, w nocy zaś gryzły uparcie drewnianą podłogę, hałasując i przeszkadzając w zaśnięciu, ale i z myszami dało się jakoś wytrzymać. Najbardziej Alojza przerażały pająki i inne pełzające poczwary. Dopóki jednak czeladnik dumnego ciesielskiego cechu nie myślał o nich, dopóki nie podjudzał wyobraźni obrazami wpełzających mu przez sen do uszu insektów, dopóty wszystko było w porządku. Pierwsza noc dłużyła się niczym cała czeladnicza wędrówka. Raz, że spać poszedł dość późno; dwa, że przez długi czas nie mógł zasnąć, wsłuchując się w kakofonię chrobotów, pisków i tajemniczych szelestów; trzy zaś, że kiedy już udało mu się zasnąć, przyśnił mu się koszmar, w którym główną rolę odegrał ogromnych rozmiarów skorek. Alojz obudził się z panicznym krzykiem i natychmiast jął świdrować palcem wnętrze ucha, w gorącym pragnieniu wydobycia zeń intruza. Do rana już nie zasnął. Wcześnie też usłyszał krzątaninę na dole. Pojął, że czas nocnego wypoczynku zastąpiony został dziennym znojem. Zrozumiawszy to, wygrzebał się ze słomy, otrzepał ze źdźbeł, odział i ruszył ku drabinie, sterczącej ponad otoczony z trzech stron balustradą otwór w podłodze. Poniżej czekała go niespodzianka, której się nie spodziewał. Czwarty od dołu szczebel drabiny poddał się naporowi jego lewej stopy i pękł z trzaskiem. Nieszczęsny Bąk runął na podłogę najwyższego z pięter mieszkalnych, czyniąc przy tym niemały łoskot i jeszcze więcej wrzasku. Tylko temu, że żadna z nóg nie zaplątała się między szczeble drabiny, zawdzięczał, że nie skończył ze skomplikowanym złamaniem, którego nie dałoby się już złożyć jak należy w ukrytej w leśnej głuszy traktierni. Siedząc na podłodze i masując stłuczoną kość ogonową, miał szczerą chęć rozpłakać się, coś go jednak powstrzymało. Tym czymś okazał się szyderczy śmiech, jaki rozbrzmiał gdzieś blisko i ścichł w oddaleniu. Czeladnik rozejrzał się, ale niepodobieństwem było dostrzec wesołka. Szczebel został podpiłowany, ale o tym Alojz jeszcze nie wiedział. Nie mógł wiedzieć, że stał się obiektem bezmyślnej złośliwości, która miała trwać jeszcze długo i napsuć mu sporo krwi, zanim się wreszcie skończy. Trochę trwało, zanim pojął, jak mało jest w tym wszystkim przypadku. 111


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Drugi incydent nastąpił tego samego dnia, zaledwie dwie godziny po pierwszym, i wciąż nie dał mu do myślenia. Przecież tylko wyjątkowy paranoik mógłby podejrzewać jakieś złe działanie, nie zaś zwykły przypadek, ewentualnie nieuwagę, w zdarzeniu, które stało się jego udziałem. Oto zydel, na którym przysiadł naprzeciw gorejącego żarem kosza, przechylił się raptownie na jedną ze stron, przy wtórze suchego trzasku pękającej nogi. Alojz rymnął na podłogę, stopą trącił kosz tak nieszczęśliwie, iż ten przewrócił się, gubiąc dokoła skry. Żar rozprysł się po zasłanej słomą podłodze, przywodząc na myśl garść rozrzuconych rubinów, iskrząc i błyszcząc się ślicznie. Zajęła się słoma, od słomy płomień przeskoczył na nogawice spodni czeladnika. Alojz zawył przejmująco, zerwał się z podłogi i jął podskakiwać, usiłując ugasić płonące odzienie. Krzywdy nijakiej nie doznał, zanim bowiem płomień dotarł do ciała, został ugaszony piwem z gąsiora przez jednego z knechtów. Tyle tylko, że solidnie się wystraszył, takoż łysy natarł mu uszu. Nim dzień się skończył, przypadki zdumiewającego pecha, odbieranego jako gapiostwo czeladnika, dałoby się policzyć na palcach dwu dłoni. A to ucho w kubku z mlekiem się urwało, a to poślizgnął się na rozlanej na podłodze tłustej plamie, a to wreszcie poparzył niespodziewanie zbyt gorącym posiłkiem. Ewidentnie czyjaś zła wola maczała w tym wszystkim palce. A mimo to nasz czeladnik wciąż nie zdawał sobie z tego sprawy, rugany za każdym razem przez traktiernika bądź knechtów i przepędzany z miejsca na miejsce. Kolejne dni nie przyniosły poprawy. Musiało wydarzyć się coś, co dało mu wgląd w rzeczywisty obrót rzeczy. Trzeciego dnia, w przeddzień ustania śnieżycy, Alojz wstał wyspany. Przestały go wreszcie dręczyć koszmary sprzed dwóch nocy, nawet chrobot myszy ustał w cudowny sposób. Zapewne przeniosły się chrobotać gdzieś niżej. W radosnym nastroju zszedł do głównej izby. Tam, zjadłszy finansowane przez Barnabę – owego łysego osiłka – śniadanie, zajął się tym, co od tych paru dni pozwalało mu jakoś przetrwać czas bez zanudzenia się na śmierć. Mianowicie, obserwacją grupy rycerzy. Jak co dzień panowie rycerze zasiedli do stołu razem. Wspólnie uporali się z podanym przez usłużnego traktiernika jadłem, by po posiłku przy winie omówić sprawy, o których Bąk nie miał zielonego pojęcia, a które dręczyły go coraz uporczywszym zainteresowaniem. Bąk zastanawiał się, kim też rzeczona siódemka jest, skąd pochodzi, dokąd zdąża. Interesowało go wszystko. Zdarzyło mu się zapytać o to Barnabę, z którym zaprzyjaźnił się w międzyczasie. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się i poinformował go, że im mniej wie, tym lepiej dla niego. W oczywisty sposób słowa Barnaby, miast zdusić, wzmogły jedynie ciekawość. Siedząc przy koszu, puszczając bąki w malutki zydel, radował się Bąk sytością oraz ciepłem bijącym od podsycanego regularnie przez syna traktiernika żaru. Starając się nie słuchać wyjącego za oknami wietrzyska, łowił uchem strzępki rycerskiej rozmowy. Drobne, niepozwalające mu niestety zaspokoić rozpalonej ciekawości. 112


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W dziele owym zapamiętał się tak dokumentnie, że nie widział i nie słyszał niczego więcej. Nie zwrócił uwagi na syna traktiernika, który po raz kolejny pojawił się z szufelką żaru w jednej i pogrzebaczem w drugiej ręce. Ten zaś, jak gdyby nigdy nic, wzruszył pogrzebaczem przygasły nieco żar, po czym dorzucił świeżego. Odchodząc, obdarzył czeladnika szybkim zerknięciem spod powiek, tak sugestywnym, że Bąk, gdyby tylko je dostrzegł, z pewnością zmartwiałby ze strachu. W oczach chudzielca czaiła się przepastna głębia czystej jak kryształ złośliwości. On to właśnie od kilku dni zastawiał na Bąka drobne pułapki. Własnoręcznie podpiłował szczebel drabiny i nogę zydla, spreparował ucho kubka, aby we właściwym momencie się oderwało, rozlał olej na drodze czeladnika. On również podgrzał polewkę niemal do stanu wrzenia i zaserwował gościowi. On wreszcie wymyślił coś, co ukoronuje wszystkie drobne figle, przyćmi je swym blaskiem. Wspaniałe zakończenie równie wspaniałej serii. Ale jeszcze nie teraz. Zbyt wcześnie. Zapatrzony w rycerzy i zasłuchany Alojz nieświadomie podkulił wyprostowane nogi, gdy syn traktiernika, odchodząc, złośliwie trącił je butem. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, mimo że normalnie nie obeszłoby się bez reakcji. Nie widział i nie słyszał niczego, co zakłócić by mogło jego skierowaną wyłącznie w jednym kierunku percepcję. Niedługi czas potem pojawiła się gromada pachołków oraz knechtów. Między nimi Alojz dostrzegł Barnabę, człeka, którego obecności na trakcie nijak nie można było przecenić, tak dzięki sile, jak i obyciu. Po spóźnionym śniadaniu pierwsi wrócili do swych zwyczajowych zajęć, drudzy zaś przy osobnym stole zajęli się własnymi sprawami. Barnaba skinął przyjaźnie Alojzowi łysą głową i gestem przywołał go do siebie. – Jak, chłopcze? – zagaił, kiedy Bąk siedział już naprzeciw niego. – Dobrze ci się spało? Czeladnik przytaknął. Pytanie było retoryczne, służyło jako przywitanie, nie wymagało więc odpowiedzi. – Pomożesz? Czeladnik bez słowa przejął odeń skórzany troczek, jakiś fragment końskiej uprzęży. – Smaruj tak, jak ci wczoraj pokazałem – mruknął Barnaba, zajęty wecowaniem klamer. – Wcieraj sadło mocno, z ikrą. Nie licząc przyciszonych rozmów rycerskiej siódemki, szumu wiatru za oknem oraz skwierczenia gotowanych w kuchni potraw, przez dłuższy czas słychać było jedynie pisk smarowanej skóry. Mdły zapach świńskiego sadła wiercił w nosie. Alojz czuł na sobie baczny wzrok Barnaby. – Coś się stało – usłyszał wreszcie – żeś tak zwiesił nos na kwintę? Wzruszył ramionami i zaprzeczył ruchem głowy. Barnaby to nie zwiodło. Zbyt starym był wróblem, aby dał się zbyć byle wzruszeniem ramion. 113


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Chodzi o przerwę w twej wędrówce, tak? – mruknął znad wecowanego troczka, oceniając jednocześnie, jak błyszczy w świetle kaganka. – Chciałbyś już wrócić na trakt? – Tak. – No cóż, mój chłopcze. Jeśli tak, to chyba cię zawiodę, jeśli powiem, że posiedzisz tu ładny kawałek czasu. Kto wie, czy nie do marca. Alojz poderwał głowę i sapnął zaskoczony. – Jak to? Przecież śnieżyca nie potrwa długo, nie? Kiedyś musi przestać padać, ale... Zabrakło mu słów. – Pewnie niedługo. Masz słuszność. Ale śnieg na trakcie zostanie, pieszo nie zajdziesz w nim daleko. Świeży śnieg, zalegający na trakcie jest nie mniej groźny od padającego. Alojz spochmurniał, zirytowany jął mocniej trzeć trok. Barnaba nie przestawał go obserwować, wyglądał na zamyślonego. W pewnej chwili przechylił się w kierunku chłopca i mrugnął okiem. – Nie załamuj się. Jakoś to będzie. Nie załamuj się. Łatwo powiedzieć komuś takiemu, kto samym wyglądem przepędza problemy. Człek o aparycji Barnaby mógł sobie twierdzić, że jakoś to będzie, ale nie Alojz. Nie młody Bąk, który odkąd pamięta, zmuszony był przełamywać piętrzące się, jakby na złość, na jego drodze problemy. Czeladnik wiedział swoje; jeśli nawet śnieżyca ustanie, to przyjdzie taki mróz, że nawet wszystkie części garderoby podarowanej mu przez jejmość mistrzową nie pomogą. Albo przyjdzie mu zanudzić się w tym zapomnianym przez bogów miejscu na śmierć, albo nie bacząc na nic, podejmie wędrówkę i zamarznie w drodze. Dwie równie wspaniałe perspektywy, jedna lepsza od drugiej. Barnaba nie objawił mu wcale przyczyny, dla której Słońce kręci się wokół Ziemi, a gwiazdy z pluskiem nie spadają do Morza Mędrców, choć nikt ich do firmamentu nie poprzybijał ćwiekami. Może z tytułu niskiego urodzenia nie czeka go w życiu nic szczególnie radosnego, co nie oznacza, że nie będąc arystokratą, jest głupcem, któremu należy tłumaczyć życie. Zacisnąwszy usta w wąziutką, białą kreskę, pochylił się nad preparowanym trokiem. Widząc to, mądry Barnaba nie powiedział więcej słowa. Dzień trzeci wymuszonego odpoczynku wlókł się niemożliwie. Gdyby nie tajemnica towarzysząca rycerskiej siódemce, którą starał się nieprzerwanie rozwikłać, młody Bąk zanudziłby się na śmierć. Bezczynność momentami doskwierała mu nieomal boleśnie, sprawiając, że gotów był odziać się i wyjść na trakt choćby zaraz, na przekór zawiei. Szczęściem miał swoich rycerzy oraz Barnabę. Pierwsi roztaczaną tajemniczą aurą pozwalali mu jakoś przetrwać w jednym miejscu. Drugi natomiast jeszcze tego samego wieczoru okazał się darem zesłanym Alojzowi przez bogów. Wieczór. Gdybyż ciesielczyk wiedział, co ze sobą niesie. Gdybyż tylko wiedział. Zapewne uciekłby w lutowy koszmar, nie tracąc czasu na skompletowanie na 114


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

grzbiecie całej odzieży. Ów wieczór, trzeciego dnia pobytu w traktierni, nadszedł niczym lesawik, cicho, niepostrzeżenie, by z nagła jednym skokiem dać o sobie znać. Zmęczony całodziennym czuwaniem, Alojz tuż po wieczerzy postanowił pójść spać wcześniej niż zazwyczaj. Pożegnawszy się z knechtami, zwłaszcza z Barnabą, odebrawszy solidną porcję życzeń dobrego snu, ruszył na stryszek. Powłócząc odrobinę nogami, zamyślony dotarł do drabiny łączącej ostatnie piętro ze strychem. Jak przez mgłę pamiętał, że trzeba się wysilić, aby z czwartego od dołu szczebla wdrapać się bezpośrednio na szósty. Dokonał tego bez problemu, bez udziału świadomości, jak gdyby wszystko to, co go otaczało, tkwiło w jakiejś równoległej rzeczywistości. Myślał o wielu rzeczach: o swej wstrzymanej wędrówce, mistrzównie Matyldzie, nieprzychylności Pogody. Przede wszystkim o tajemniczej gromadzie, z którą wskutek pogodowych koincydencji przyszło mu spędzać czas. Strych przywitał go nieprzeniknionymi ciemnościami; nie przeszkodziło mu to jednak dotrzeć do legowiska po omacku – przyzwyczaił się już do tego, że tylko w godzinach południowych można tu cokolwiek zobaczyć. Dotykając dłońmi znajomych przedmiotów, bez trudu omijając przeszkody, dotarł gdzie należy. Opadł na kolana, wcisnął się pomiędzy użyczone mu przez traktiernika kożuchy i nagarnąwszy oburącz słomy, westchnął z lubością. Zdało mu się, że coś usłyszał, jakiś chrobot, ale tylko się uśmiechnął. Towarzyszących mu od początku myszy się nie bał, zaś na robactwo znalazł sposób – kulki wełny wciśnięte głęboko do uszu. Jeszcze przez jakiś czas było mu zimno, jak to w nowym, nieogrzanym miejscu. Niebawem jednak ciepło jęło rozchodzić się niespiesznie po całym ciele, aż uczyniło mu się błogo. Uśmiechnięty, wyciągnął ręce do sennych rojeń. Nie nadeszły jednak, nie utuliły Bąka do snu. Nawet poprzez zaporę z wełny i naciągniętego aż po czubek głowy kożucha, Bąka ponownie dobiegły tajemnicze dźwięki, tym razem jednak nie zbył ich jak poprzednio. Tak nie hałasowały myszy, dobrze o tym wiedział, bo po zaczopowaniu uszu, mysi chrobot za każdym razem przestawał dlań istnieć. Alojz wychylił się spod kożucha i słomy, wyłuskał palcami zatyczki z małżowin i wsłuchał się w paletę typowych dla wszystkich strychów świata dźwięków. We względnej ciszy wyraźnie dawało się wychwycić skrzyp starych desek i krokwi, szelest drobnych stworzeń oraz świst wiatru na zewnątrz. Stan ten trwał przez długi czas; już, już, Alojz poczynił odpowiednie starania do powrotu do stanu poprzedniego, gdy naraz dłonie zmierzające z wełną ku uszom zastygły w pół drogi. Usłyszał coś i, bogowie Pandemonium, nie były to wcale myszy. Chrobot dobiegł z niedaleka i zabrzmiał tak, jak gdyby czyjeś ostre, ale o wiele większe od mysich pazury tarły o deski. Zimny prąd przeszedł ciesielczykowi wzdłuż kręgosłupa. Wybity już na dobre z senności, Bąk jął świdrować wzrokiem czerń doskonałą stryszku, bez powodzenia starając się coś zeń wychwycić. Choćby cień czarniejszy od otoczenia, który mógłby rozpoznać i na tej podstawie określić grożące mu niebezpieczeństwo. Czy to kot?

115


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Czy może coś innego, tysiąckroć bardziej krwiożerczego, co nie przyszło tu na górę, aby zadowolić się smakiem myszy, lecz kruchością wyśmienitego, ludzkiego mięsa? Chrobot nie ustawał. Teraz jakby jeszcze bliższy. Alojz Bąk, syn Alojza, wnuk Alojza, w prostej linii prapotomek pierwszego Alojza Bąka z Asse, poczuł, jak przerażenie sączy mu się do umysłu, a stamtąd przenosi się na wszystkie członki ciała. Wydał pierwszy, zduszony jęk. Sekundę później jęk przerodził się we wrzask, gdy coś włochatego otarło się o jego przedramię. Potężnym wymachem odepchnął to coś od siebie, nie przestając przy tym wrzeszczeć jak opętany. Istota – nie miał już najmniejszych wątpliwości, że coś się tu jednak kręci, i nie jest to bynajmniej wytwór jego wybujałej wyobraźni – zasyczała wściekle. Niewidoczna dlań, lecz słyszalna i wyczuwalna bardziej, niżby chciał, rzuciła się nań z agresją. Zakotłowało się, dłonie Alojza zacisnęły się na długiej sierści, jednocześnie ogromna siła niemal wyłamała mu ręce ze stawów. Coś usiłowało go dopaść, najgorsze było to, że Alojz nie miał pojęcia, co takiego próbowało go właśnie zjeść. Słyszał tuż przed twarzą syczenie oraz kłapanie zębiskami. Czuł na policzkach i szyi krople ciepłej śliny. Odór sierści oraz oddechu bestii doprowadzał go na skraj obłędu, jednocześnie ostre pazury szarpały mu odzienie. Nie przestawał wrzeszczeć. Skądś, jakby z odległego wszechświata, dobiegły go inne dźwięki, swojskie. Ludzkie krzyki. Pojawiło się światło, przed którym umykały nierozpoznawalne cienie władające strychem. Gwałtowne szarpnięcie wydarło istotę z dłoni Bąka. Mimo to nie przestawał krzyczeć, czując między zaciśniętymi palcami wyrwaną sierść. Tupot oraz kotłowanina przeniosły się dalej, w głąb strychu. Alojz słyszał ludzi, rozpoznawał rzucane przez nich klątwy, chwilę potem uderzenie otwartą dłonią w twarz sprawiło, że zakrztusił się i umilkł. Cisza była czymś nienaturalnym, niczym rozkwitły kwiat na środku wypełnionego martwymi ciałami pobojowiska. Tuż nad nim, w świetle dzierżonych przez uzbrojonych knechtów pochodni, stał w rozkroku Barnaba. Na jego łysej czaszce tańczyły czerwone blaski. Czerwień skapywała również z ostrza miecza. – Żyjesz, mały? – Głos wąsacza był poważny, a troska autentyczna. Zza jego szerokich pleców wyłonił się rozeźlony traktiernik, w jego oczach gorzała złość. Zatrzymał się naraz. Kłapnął zębami, ale nie powiedział nawet słówka. Wszyscy obecni, łącznie z Alojzem, trącym palący żywym ogniem policzek, wpatrywali się w skulony kłąb szarości, spoczywający o krok od najbliższego legara. Traktiernik pierwszy przełamał milczenie. – Zębacz? – wystękał. – Ale jak to? Alojz nie słuchał. Zogromniałymi pod wpływem przerażenia źrenicami przewiercał drgającą w ostatnich konwulsjach, a mimo to wciąż szczerzącą nań kły istotę. – Co to takiego? – wyszeptał trwożnie. Barnaba pokazał w uśmiechu zęby, ale był to bardzo dziwny grymas, w którym próżno by szukać wesołości. Głos, kiedy się odezwał, również brzmiał dziwnie.

116


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Bełt, chłopcze. Masz nieliche szczęście, żeś jeszcze w jednym kawałku. Dziwna sprawa, że tutaj, wśród ludzi, nie w leśnej głuszy. Nasz miły gospodarz pewnie znajdzie wyjaśnienie, co bełtający ścieżki wędrowcom demon leśny robi w jego przybytku. Pod stalowym spojrzeniem wąsacza traktiernik niemalże schował głowę między ramionami. – Jest oswojony, panie – pisnął. – I zupełnie nieszkodliwy. – Widać to jak na dłoni.

W taki oto sposób przyszło Alojzowi spędzić owe ciepłe dni, dzielące go od zasypanego przez śnieg traktu, w małej, skrytej w samym środku lasów i wzgórz traktierni. Pocieszeniem mogła być dlań świadomość, że jednak udało mu się przeżyć bezrozumną agresję. Satysfakcją natomiast to, iż młodociany łotrzyk, sprawca jego przeżyć, do samego końca pobytu Alojza nie opuścił już garkuchni. Niebawem miał się dla ciesielczyka stać niczym więcej jak przykrym wspomnieniem. Dało się słyszeć nawet na strychu, gdzie opatrywano drobne rany oraz skaleczenia Bąka, głośne razy oraz jeszcze głośniejsze obietnice poprawy – dla jego uszu brzmiały jak najpiękniejsza muzyka. Jakby w nagrodę za przeżyte cierpienia następnego dnia przestało sypać. II Ognisko, przy którym siedział było jednym z dwóch rozpalonych na potrzeby drużyny przemierzającej podgórskie obszary Terii. Jak się łatwo domyśleć, nie przy nim wieczerzali panowie rycerze. Razem z nocą nadszedł mróz, jakiego nie doświadczyli w czasie wędrówki. Sprawił, że nosy oraz policzki towarzyszy zgodnie nabrały jednolitego śliwkowego koloru. Ogień dawał ciepło, ale nawet Alojzowi, siedzącemu w bezpośredniej bliskości płomieni, raz po raz chłodne ciarki przelatywały po obleczonym w pokłady wełny i futer grzbiecie. Co tu dużo gadać. Zimno było jak jasna cholera. Wciśnięty pomiędzy Barnabę oraz drugiego rosłego knechta, Bąk kontemplował migoczącą tuż przed nim jasność. Myśli błądziły wciąż wokół tych samych kwestii, dokonując prób udzielenia odpowiedzi na dręczące go pytania. Bezowocnych, niestety. Nic nie przychodziło mu do głowy, żaden pomysł. Nawet sytość po świeżo zakończonej wieczerzy nie dodała mu polotu. Wszystkimi kończynami tkwił w błogiej niewiedzy. Próby wydedukowania czegoś z prowadzonych przy ognisku rozmów knechtów niewiele mu dały, prócz konstatacji, że cokolwiek ich czekało, nie stanowiło pretekstu do zaprzątania uwagi jakimiś tam przydługimi rozważaniami, tudzież planami. To, że coś ich czekało, i to w niedalekiej przyszłości, było jasne jak słońce. Tylko co, do diaska! 117


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie miał racji Barnaba, tam, w traktierni. Niewiedza to okropna rzecz, dużo okropniejsza niż najstraszliwsza z mądrości. Wypoczęty na ciele, wyczerpany wewnętrznie, zbierał się w sobie, by trącić Barnabę w bok i zażyczyć sobie wszelkich wyjaśnień, jakich tylko wielkolud byłby mu w stanie udzielić. Pragnienie wiedzy stało się celem nadrzędnym, wyparło z umysłu wszelkie inne drobne chęci i zamiary. Pomimo tego nieszczęsny ciesielczyk wciąż nie potrafił znaleźć w sobie dość woli, aby zadać to najprostsze z pytań: „O co tu chodzi?”. I siedziałby tak pewnie do sądnego dnia, dławiony przez przeciwstawne żądze, gdyby Barnaba sam nie spostrzegł jego rozterek. Położył wielką dłoń na jego ramieniu i zajrzał mu w oczy. – Nic ci nie jest, chłopcze? Chory żeś może, albo zdrożony? Bąk pokręcił przecząco głową, oczami przewiercając ziemię tuż przed stopami, gryząc wargę i sapiąc, jakby do jego piersi przyssał się dusiołek. Barnaba nie dał się zwieść. – Akurat – mruknął. – Mów zaraz, co się stało. – Nic się nie stało – burknął ze złością Alojz. – Tylko... Zamilkł i wzruszył ramionami. – Tylko co? – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, gdzie idziecie i po co wam cały ten rynsztunek? Westchnął. Wreszcie wyrzucił z siebie to, co dusiło go od wielu dni. Co zrozumiałe, natychmiast poczuł ulgę. Podniósł wzrok i wpił się spojrzeniem w szare oczy Barnaby. Ten tymczasem się uśmiechnął. – Ciekawski z ciebie ptaszek – zauważył po dłuższym zastanowieniu. – No cóż, jeśli tylko o to idzie, to mogę zdradzić ci co nieco; czego zresztą sam dawno powinieneś się domyśleć, jeśli w mózgownicy masz coś więcej niźli powietrze. Nawiasem mówiąc, zdaje mi się, że już kilkakroć mnie o to pytałeś. – I za każdym razem zbywałeś mnie byle czym. – Widocznie miałem powód. No, no... – Pokiwał głową łysoń z przyklejonym do warg pobłażliwym grymasem, typowym, gdy się ma do czynienia z rozkoszną naiwnością. – Jaki ciekawski, myślałby kto. Co chcesz wiedzieć? Pytaj. – Gdzie idziecie? – Przed siebie. – Nie żartuj. Pytam poważnie. – Nie żartuję. Naprawdę idziemy przed siebie i rzadko się zatrzymujemy, a jeśli już, to na krótko, czasami bardzo krótko. Potem idziemy dalej. – Gdzie? – Już powiedziałem. Przed siebie. – Skąd jesteście? – Zewsząd. I znikąd. – Nie rozumiem. 118


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Już tłumaczę. Ja na ten przykład pochodzę z Księstwa Olch, z samej Olszanki, ale już dawno przestałem być Olszaninem. – Nie rozumiem. Jeśli jest się kimś, to do końca. – Mylisz się, braciszku. Nie zawsze jest się kimś, jak to określiłeś, do końca. Bywają sytuacje, które czynią z ludzi bezdomnych. – A ty jesteś bezdomny? – Bez najmniejszych wątpliwości. Choć nie do końca. – Nie rozumiem. – Zdaje się, że w ogóle bardzo mało rozumiesz. Przyszedłem na świat jako Olszanin, ale w wyniku pewnych zaszłości pozbawiono mnie obywatelstwa. Zatem stałem się bezdomny. Ale moim domem jest trakt, są lasy i pola, które od wielu, naprawdę wielu lat przemierzam. Czyli aż tak do końca bezdomny nie jestem. Rozumiesz teraz? – Chyba tak. – Cieszy mnie to niezmiernie. Prócz mnie jest wśród nas kilku jeszcze, dla których domem są puste przestrzenie i gdyby przyszło co do czego, nie mieliby gdzie wrócić. Ci zaś spośród nas, którzy bezdomni nie są, wybrali takie życie sami i szczerze wątpię, aby zechcieli je zmienić z powrotem na stały dom. Bo to w gruncie rzeczy bardzo piękne życie. Rozumiesz więc, co miałem na myśli, mówiąc, żeśmy są zewsząd i znikąd? – Rozumiem. Włóczycie się bez celu, bo lubicie się włóczyć. – Wolałbym, abyś raczył używać innych określeń. Włóczą się proszalne dziady, my zaś przemierzamy świat wzdłuż i wszerz. Przemierzamy świat, pojąłeś? My się nie włóczymy. Wędrujemy. I z całą pewnością, możesz mi wierzyć lub nie, mamy swój cel. – Gdzie on jest? – Można by powiedzieć, że wszędzie, gdzie tylko da się coś złapać. Czasami zaś nigdzie, bo bywa, że czas pomiędzy jednym zadaniem a drugim ciągnie się w nieskończoność. – O jakich zadaniach mówisz? – O różnych. Najprzeróżniejszych. Tych, którym tylko my możemy podołać. – My, czyli kto? Kim jesteście? Co to za zadania, które wykonujecie? – Mówisz, że rozumiesz, a w gruncie rzeczy gówno, za przeproszeniem, do ciebie dociera. Spójrz tam. Co widzisz? – Rycerzy. – Rycerzy. A my tu zebrani, przy tym ognisku, to kim niby jesteśmy, hę? Pastuchami nierogacizny? Na czym może polegać nasza praca, chłopcze? Do czego służy broń, o którą pytałeś na początku, owe miecze, lance, topory? Sam przyznasz, że chyba nie do czesania wełny. Alojz wytrzeszczył ślepia i otworzył usta, nie powiedział jednak ni słowa. Przynajmniej nie od razu. Najsampierw powiódł wzrokiem po przysłuchujących się ich 119


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rozmowie knechtach, potem ogarnął spojrzeniem rycerzy przy sąsiednim ognisku, na koniec ponownie wrócił do Barnaby. – Rozumiem – rzekł głosem drżącym z nieukrywanej emocji. – Już wiem, kim jesteście i co robicie. – No? Zamieniam się w słuch. – Jesteście najemnikami. Jedni ludzie najmują was na drugich. Dlatego was tak dużo i po to wam tyle broni. Barnaba przez dłuższy czas milczał, jakby przetrawiając to, co właśnie mu zakomunikowano. W końcu wstał, wygładził odzienie i odszedł od ogniska w kierunku wozu. Zanim jednak odszedł, powiedział młodemu Bąkowi coś, co sprawiło, że ten zgłupiał do reszty: – Wiesz co, chłopcze? Myślałem, żeś mądry, ale ty jesteś tylko zwykłym, małym, durnym włóczęgą. Nie chce mi się z tobą gadać.

Wyglądało na to, że nieopatrzne słowa Alojza dotknęły Barnabę. Ale był to pozór. W rzeczywistości siłacz nie okazał się pamiętliwy i już następnego dnia wędrówki dał czeladnikowi jasno do zrozumienia, że się nie gniewa. Często doń podjeżdżał i zagadywał. Śmiał się z jego naiwności względem niektórych faktów, jak choćby twierdzeń, jakoby zasypany śniegiem człowiek mógł przeżyć nawet do tygodnia, byle mu powietrza nie zabrakło. Czasami do rozmów wtrącał swoje trzy grosze nieznajomy z wozu, gbur i ponurak, ale takoż mający swoje zdanie na różne tematy. Na przykład usiłował przekonać obydwu, że zamrożonego na kość wędrowca nawet po wielu miesiącach, by nie powiedzieć latach, można roztopić i ten, odtajały, będzie żył jak gdyby nigdy nic. Może tylko trochę chudszy z powodu długotrwałego niespożywania posiłków i bardziej koślawy z winy przydługiej nieruchawości. Barnaba kwitował podobne sensacje głośnym rechotem, potem odjeżdżał, bądź do przodu, bądź też do tyłu, ale po pewnym czasie wracał i znów dyskusja rozbrzmiewała na nowo. W ten sposób wędrówka zleciała im szybko i w miarę niemonotonnie. W Mello, do którego dotarli nieco po południu, czekał na nich posłaniec. Był to osobnik odziany pysznie, a zatem ktoś znaczny. Może nawet jakiś hrabia, jak dumał obserwujący go z boku Alojz. Do drużyny zbliżył się pieszo, kiedy zatrzymali się przed gospodą i niespiesznie zeskakiwali z wierzchowców, ale pańskie spojrzenie mówiło jasno, że nie jest byle kim. Będąc zaś nie byle kim, od razu zagadał do rycerzy, na knechtów nawet nie racząc rzucić okiem. Czeladnik nie słyszał, o czym traktuje rozmowa, ale zobaczył, jak obcy wyciąga z kieszeni w rękawie opasany na czerwono pergaminowy zwój i podaje go najznaczniejszemu spośród rycerskiej siódemki. Potem w ośmiu znikli wewnątrz gospody, pozostawiając wszystko na głowie knechtów. Do Bąka, stojącego samotnie przy wozie z rycerskim sprzętem, podszedł Barnaba. Przez chwilę nic nie mówił, wreszcie jego szeroka dłoń spoczęła na ramieniu chłopca. 120


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Masz jakieś specjalne plany na przyszłość, tę najbliższą? Chodzi mi o to, czy zamierzasz pozostać w Mello jakiś czas, czy ruszasz w dalszą wędrówkę. Alojz rozejrzał się i zastanowił. Znajdowali się na skraju głównej drogi, przecinającej obwarowany gród na dwie w miarę równe części. Jeden z jej wylotów stanowiła brama, przez którą wjechali z należną tak licznej i godnej drużynie pompą, drugą zamykał przeciwległy do bramy fragment palisady. Po obu stronach drogi widoczne były rzędy budynków, dodatkowo poprzedzielanych tu i ówdzie znacznie węższymi uliczkami. Siedziba tutejszego kasztelana nie odbiegała wyglądem od reszty miejskiej zabudowy, a jeśli się czymś różniła, to jedynie większymi rozmiarami. Za budulec posłużyło w znacznej mierze drewno, w pozostałej zaś części zwykłe polne kamienie. Ocena Mello pod względem znaczenia nie wypadała korzystnie – ot, niewielki leśny gródek, usytuowany gdzieś na skraju cywilizacji. Raczej nie należało się spodziewać, aby działał tu jakiś prężniejszy cech; jeśli już, to co najwyżej drwali albo kamieniarzy. O istnieniu czeladniczej gospody w Mello też nie było co marzyć. Nie zastanawiając się więc zbyt długo, wzruszył ramionami. – Chyba pójdę dalej. Może gdzieś tam – ruchem podbródka wskazał siniejące na horyzoncie góry Graniczne – jest jakieś większe miasto. Barnaba spojrzał we wskazanym kierunku. – Miast jest wprawdzie kilka, ale w większości to takie same pipidówki jak to, w którym teraz jesteśmy. Największe, spoglądając wprost na zachód, to Altenburg, siedziba hrabiego Nivellen. Tobie jednak odradzałbym kierunek na Altenburg. – Dlaczego? – Bo dalej są już tylko dzikie góry i granica z Zorite. Ty zaś powinieneś poruszać się w obrębie Środka, tak chyba nakazuje regulamin cechu. Najlepszym dla ciebie byłby kierunek północny, ku źródle rzeki Pacjencji, ku miastu Wici. A może i dalej, nad morze, powiedzmy do Golłapu, względnie Lutoli. A tak w ogóle, chłopcze, to od dawna źle idziesz, bo już w Rodle powinieneś pójść nie na Mello, a na Vanadę. Stamtąd naprawdę już niedaleko do stolicy. Tylko że... – Co? – Wiesz, chłopcze. Trochę głupio wracać, kiedy zaszło się już tak daleko. No i na drodze do Vanady niechybnie trafiłbyś z powrotem do owej zacnej traktierni, w której cię tak wspaniale ugoszczono. Ha, widzę twą minę. Jak mniemam, powrót nie wchodzi w rachubę? – Raczej nie. – No już, rozchmurz się. Nikt nie każe ci wracać. To była tylko drobna sugestia. Zresztą, wiesz co? Mam dla ciebie propozycję. My w ciągu godziny, najwyżej dwóch, powinniśmy podjąć przerwany kierunek. Pójdź z nami. W Scorso – to takie miasteczko niedaleko stąd, w którym trakt się rozdziela na trzy kierunki – znajduje się cel naszej podróży. Jedź z nami do Scorso. – Ale, Barnaba... – Słucham. 121


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Nie będę wam przeszkadzał? – Nie bądź głupi. Do tej pory jakoś nam nie przeszkadzałeś. Ze Scorso jeden ze wspomnianych kierunków, jak w mordę strzelił, wiedzie wprost na północ, do Wici. A co Wici, to Wici. Wiadomo, stolica, nie jakieś nędzne zadupie. W Wici popróbujesz szczęścia w zawodzie. Poza tym... Zamilkł na chwilę. Dokończył ze słynnym już uśmieszkiem: – Poza tym w Scorso znajdziesz odpowiedź na wszystkie swoje wątpliwości. Dowiesz się, kim jesteśmy i co tak naprawdę robimy. Zaręczam, że nie mordujemy ludzi. Więc jak? Odpowiedź mogła być tylko jedna.

Zanim z gospody wyszli panowie rycerze wraz z człekiem o hrabiowskim wejrzeniu, zaś wypoczęte konie ponownie okulbaczono, zanim opuszczono Mello i skierowano się w prostej linii na Scorso, do stojącego przy swoim wierzchowcu Barnaby podszedł nieznajomy, któremu kilka dni wcześniej uratowali życie. Minę miał zakłopotaną, Barnaba wniósł z tego, że albo chce mu podziękować, albo poprosić o zezwolenie na przyłączenie się do kompani. Już pierwsze słowa grubasa utwierdziły go we własnej domyślności. – Panie rycerzu – stęknął. – Chciałbym podziękować za uratowanie życia. – Polecam się na przyszłość. – Czy sprawiłoby wam kłopot, jeślibym się przyłączył? Zdaje się, że droga nasza jest wspólna, przynajmniej do następnego miasteczka. – Żaden kłopot. Zawsześmy radzi towarzystwu. Obcy westchnął, ucapił oburącz dłoń Barnaby i potrząsnął nią kilkakroć. – Dziękuję raz jeszcze. Barnaba skinął tylko głową, obserwował go, jak idzie w kierunku swego zszerszeniałego rumaka, w końcu prychnął ubawiony. – Cudak – mruknął pod nosem. Niedługo potem w drzwiach gospody pojawiła się rycerska siódemka; trza się było zająć przygotowywaniami do drogi. Zakrzątnięto się raz dwa, z właściwą komuś, kto na podróżach spędził lwią część życia, wprawą. Zanim by kto zdołał policzyć do stu, już kopyta końskie po raz kolejny załomotały o dyle przerzuconego ponad fosą zwodzonego mostu, tym razem tego drugiego, przeciwnego. Do Scorso dotarli jeszcze tego samego dnia, tuż po zmierzchu. Z miejsca też udali się do najbliższej gospody; po wieczerzy zaś wszyscy zgodnie porozchodzili się, gdzie kto miał spać – panowie rycerze do izb, pozostali, w tej liczbie i Bąk, do stajni. Podniecenie wywołane nadchodzącym dniem długo nie pozwalało Alojzowi zmrużyć oczu. Przewracał się z boku na bok, wiercił, sapał. Zanim koniec końców zasnął, sporo się namordował. Sen również miał nielekki. Dręczyły go liczne, następujące jeden po drugim koszmary, w których goniły go jakieś poczwary, bądź też sam 122


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przybierał postać czegoś krwiożerczego i pędził za ofiarą. Dziwne i straszne to były mary, o których zapomniał, na szczęście, natychmiast po przebudzeniu. Wszedł w nowy dzionek bardzo wcześnie, na długo przed świtaniem, ale i tak nie wstał jako pierwszy z kompani. Prawdę powiedziawszy, wstał ostatni. Na dziedzińcu gospody wrzało.

Panował tutaj nielichy jak na tak wczesną porę rozgardiasz. Ludzie kłębili się przy wozach – część w niekompletnym odzieniu, część jednakże już odziana. Ciesielczyk wytrzeszczył oczy. Nie mógł wprost uwierzyć, że patrzy na tych samych ludzi, z którymi tu przybył, skrajnie różnych aniżeli zapamiętał. Zbieranina wygodnie ubranych, uzbrojonych w lekką broń włóczykijów, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zmieniła się w ciężkozbrojne komando, armię niemalże. Ci, nie do końca odziani i uzbrojeni, znajdowali się w mniejszości, ale i oni już kończyli nakładać, co kto tam miał do nałożenia: pancerz, kolczugę albo zwykły, ale za to wygodny kubrak. Widok był zaiste wspaniały. Uwagę przyciągała rycerska siódemka, w identycznych zbrojach, skrzących się mimo braku słońca, jakby je wykonano ze złota. Jednakowe, krwistoczerwone płaszcze łopotały z lekka na wietrze. Na płaszczach pyszniły się wspaniałe smocze łby, wyszyte srebrnymi nićmi. Wszystko w postaciach panów rycerzy było wspaniałe, wszystko olśniewało. Alojz nie mógł oczu oderwać. Stał jak wkopany w ziemię i patrzył, upajając się widokiem drużyny szykującej się do tajemniczego zadania. Rycerze zdawali się nie dostrzegać całego zamieszania, skupieni nad jakąś niezrozumiałą dla czeladnika czynnością. Stali na uboczu, nie biorąc udziału w rozgardiaszu. Wyglądało, jakby się modlili, co sugerować by mogły opuszczone , skupione twarze, przymknięte powieki oraz poruszające się usta. Być może tak właśnie było. Być może wznosili modły do któregoś z licznych bóstw stanu rycerskiego, prawdopodobnie do Jaruna. Alojz chłonął zafascynowanym spojrzeniem malowniczą grupkę, z ustami otwartymi nieprzystojnie, z wypiekami na policzkach. W takim stanie dostrzegł go Barnaba. – Zamknij usta, chłopcze – rzekł, zaszedłszy go z boku. – Wyglądasz, jak łowiący ćmy gacek. Chłopiec posłuchał rady. – To już? – zapytał schrypniętym głosem. – Już. Za niedługi czas zrozumiesz, czym się zajmujemy. Niestety nie wszystko będziesz mógł zobaczyć. Zostaniesz tutaj. – Jak to? – Kwestia bezpieczeństwa. Ale nie martw się. I tak zobaczysz wystarczająco dużo; wystarczająco, aby zrozumieć. Tymczasem stój, gdzie stoisz, i nie narzucaj się. Nie przeszkadzaj w przygotowaniach. Oni tego nie lubią. 123


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Alojz nie dociekał, o kim Barnaba mówi. Nie musiał. Ten zaś odszedł w kierunku gromady knechtów, wmieszał się w tłum. Chłopiec pozostał sam, nie na długo jednakże. – Wiesz może, dzieciaku, co tu się wyprawia? Głos dobiegł go zza pleców. Odwrócił się. Był to ów grubas, wyratowany przezeń z zaspy, od kilku dni wędrujący wspólnie z drużyną. Ewidentnie poranny harmider wyrwał go ze snu. – Hej, mówi się do ciebie. Młody Bąk wzruszył ramionami. Nie odpowiedział. Grubas tymczasem przestał trzeć oczy, przeciągnął się i ziewnął rozdzierająco. Naraz wytrzeszczył ślepia i zastygł w groteskowej pozie, z otwartą gębą i rozłożonymi ramionami. – Cholera – mruknął wreszcie. – To o nich mówili kmiotkowie. Patrzył wprost na rycerzy, więc właśnie ich musiał mieć na myśli. – Wiecie, panie, kim oni są? – Tak, dzieciaku. Przynajmniej tak sądzę. Słyszałeś o zakonie błędnych rycerzy spod znaku smoka? Pewnie, że nie, bo skąd. Sam się dowiedziałem o nich ledwie miesiąc temu. Ja, który przewędrowałem świat niemalże wzdłuż i wszerz, dowiedziałem się o nich od bandy leśnych smolarzy z głuchej prowincji. Zamilkł. Ale i Alojz przestał go słuchać, choć mówił ciekawe rzeczy. Pośród rycerzy nastąpiła zmiana w zachowaniu. Do tej pory stojący obliczami do siebie, zaprzestali modłów, popodnosili też głowy. Ów, którego Bąk przyzwyczaił się już traktować jako przywódcę, skinął ręką w stronę drużyny, od której natychmiast oderwał się Barnaba. Przyciszona rozmowa pomiędzy obydwojgiem nie trwała długo, zaraz potem rozległ się krzyk: „Na koń!” i harmider się wzmógł. Rycerzom przyprowadzono wierzchowce, na które zaraz powsiadali. To samo uczyniła reszta. Jedynie dwójka spośród knechtów nie dosiadła jeszcze swych koni. Podczas gdy wszyscy zastygli jakby na jakimś obrazie, oni ściągnęli z wozu beczkę i poturlali ją bliżej grupy. Wyższy przyłożył do szpuntu mosiężny kran i jednym wprawnym ruchem wbił drewnianym młotkiem szpunt do środka. Niższy kopnął się do wozu po sakwojaż; ze środka jął wyciągać gliniane kubki i rozdawać je reszcie. Płyn, którym zostały napełnione, był krystalicznie przejrzysty. Żaden z wojowników nie pił, póki nie napełniono wszystkich naczyń. Dopiero wtedy rozległ się gromki okrzyk Barnaby: – Oby nam się darzyło! Zagrały jednym głosem gardła, zagrzechotała wypalona glina rozbijana z całej siły o twardy grunt. Alojz podrapał się w czubek głowy. – Co oni robią? Grubas zerknął nań i wzruszył ramionami. – Ze świerczka się urwałeś, dzieciaku? Strzemiennego nigdy nie widziałeś? Piją strzemiennego, a więc ruszają na łów. 124


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Na łów? – Co to? Echo? Alojza zniechęciła wreszcie ta jego opryskliwość. Burcząc pod nosem, odszedł na bok. Jednocześnie liczna gromada konnych z głośnym stukotem podków uderzających o twardy miejski grunt ruszyła z kopyta w kierunku widocznej w dali bramy. Alojz, nie czekając, pobiegł ile sił w nogach za nimi. Brama była otwarta na oścież, ale natychmiast po tym, jak ostatni zbrojny zniknął po drugiej stronie, jęła się z hałasem łańcuchów zamykać. Zanim ciesielczyk doń dobiegł, zawarła się na głucho. Aroganckie spojrzenie uzbrojonego po zęby strażnika sprawiło, że odwrócił się na pięcie i zmienił kierunek marszu. Za nim cichło echo galopady, przed nim miasteczko powoli budziło się ze snu. Ponad nim jaśniał wczesny jak nowo narodzone dziecię dzień. Przez chwilę nie wiedział, co ze sobą począć, w końcu podążył na powrót do stajni. Skoro nie ma dlań miejsca przy Barnabie, przynajmniej się prześpi.

Obudził się, gdy do stajni weszła dziewka karczemna, rumiana od mrozu panującego na zewnątrz, i zawodząc piskliwie jakąś melodię, jęła hałasować blaszaną konwią. Alojz, śniący na stryszku o niebieskich migdałach, zerwał się gwałtownie, płosząc dziewkę. Rychło jednak dostrzegła go. Poznawszy zaś, że żaden z niego wacht ani trajan, zrugała go niewybrednymi słowami i rzuciła weń wiszącym pod ręką zgrzebłem. Nie trafiła. Jej wyzwiska długo jeszcze słyszał, które słała, idąc wąską, usłaną śniegiem jak kobiercem, uliczką. Wkrótce umilkły w dali. Było wczesne, mroźne lutowe popołudnie. Od opuszczenia grodu przez drużynę mogło minąć co najwyżej siedem godzin. Niestety nie spodziewał się wczesnego powrotu, zatem musiał sobie jakoś zorganizować czas. Postanowił zwiedzić Scorso. Reprezentacyjność nie była główną zaletą miasteczka. Do palety zalet nie wchodziły również obszerność, foremność czy choćby szczątkowa elegancja. Licha zresztą była to paleta. Alojz już po dotarciu do następnej przecznicy stwierdził, że nie zamieszkałby w Scorso za żadne skarby świata, nawet gdyby miał tu swą siedzibę najprężniejszy cech ciesielski w zamieszkałej przez ludzi części świata, zaś tutejsza gospoda – najbogatszy zapas piwa. Nie ubierając oceny w nieprzynależne jej szatki – miasteczko było po prostu szpetne. Obchód wąskich uliczek nie trwał długo, a wynudził się przy tym Bąk do imentu. Wracając, ziewał nieustannie, nie potrafiąc przezwyciężyć wywoływanej przez nudę senności. W ten sposób dotarł ponownie przed wrota karczmy, z podwórca której rozpoczął zwiedzanie. Dopiero na dziedzińcu zatrzymał się raptownie, zaciekawiony widokiem rzeszy ludzkiej, jaka się tam zebrała. Tłum wypełniał przestrzeń wewnątrz czworokąta karczemnych budynków; ponad ludzkimi głowami widać było jedynie ściany gospody oraz ramię żurawia stu125


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dziennego sterczące wysoko ku górze. Zaintrygowany czeladnik zaczął przebijać się w kierunku drzwi prowadzących do karczmy. Szło mu ciężko; zanim dotarł, gdzie planował, zarobił kilka solidnych kuksańców, a także kilkakroć dowiedział się, że jest szczeniakiem, gówniarzem i że jego matka dogadza innym za pieniądze. Jak również tego, że pewnie sam jest owocem matczynej kurewskiej profesji. Już na przedzie ciżby, otaczającej przedproże, doszło doń, że do środka się nie dostanie, choćby nie wiadomo jak się starał. Oto bowiem w samym wejściu, w progu drzwi, stał karczmarz we własnej osobie, w towarzystwie znanego już Alojzowi eleganta, wyciągającego właśnie oba ramiona w stronę tłumu, jakby zamierzał własną osobą powstrzymać napór prących bezmyślnie rzesz. – Gdzie się pchasz, dzieciaku? – powstrzymał Bąka groźny głos karczmarza. – Nie widzisz, że zamknięte? Bąk wycofał się niechętnie i ponownie przyłączył do tłumu. Nie odstąpił jednakże od jego czoła na krok, pojmując, że jeno tu dowie się przyczyny zbiegowiska. Wznoszący ramiona w górę elegant usiłował przekrzyczeć hałas, ale szło mu niewyraźnie. Ludzie dyskutowali, wołali sami do siebie, jak też i w stronę elegancika, przekrzykiwali się nawzajem; skutek tego był taki, że gwar uniemożliwiał zrozumienie czegokolwiek. – Ludzie... – pruł gębę poczerwieniały elegant. – Ludzie, słuchajcie. Uciszcie się, do stu demonów! Tymczasem gwar wzmagał się. Widoczne było rozdrażnienie, ażeby nie powiedzieć: złość. Na kogo, bądź na co, Alojz nie bardzo jeszcze rozumiał. Elegant zachrypł już, a tłum nadal brzęczał, jak poruszony kijem rój szerszeni. Albo wywabiony hałasem z dziupli rokitnik. Dopiero gdy z samego tłumu ozwały się apele o ciszę, gdy tych uspokajających tonów jęło się pojawiać się coraz więcej, brzęczenie jakby zmalało. Aż po kilku chwilach opadło niemal zupełnie. Jeszcze tylko w kilku miejscach jakieś pojedyncze głosy dawały znać o sobie, ale i te wkrótce wspólnym wysiłkiem uspokojono. Powiało ciszą. Pokraśniały elegant westchnął i poprawił kołnierz kożuszka, jakby mu zawadzał przy oddychaniu. – Tak dobrze – rzekł karcącym głosem. – O wiele lepiej. O co wam chodzi, ludzie? O cóż ten wrzask? Tłum zaszemrał, ale tylko na moment. Gdzieś zza pleców Alojza rozległ się wyraźny krzyk: – Zali nie wiecie? Dyć o stworę. O cóż by innego? – Cóż z tą stworą? – Elegant uczynił zdziwioną minę. – Nie rozumiem. Ot, stwora, i cóż? – Wam łatwo mówić – zakrzyknął ten sam głos – bo siedzicie sobie za murami zamku. A my? Co z nami? Dołączyło się kilka nowych, z których zwłaszcza jeden dało się słyszeć nad wyraz wyraźnie, jako że grzmiał niczym grom Peruna. 126


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Dobrze prawi – huczał rzeczony gromki głos. – Dobrze. Siedzicie w zamku i nic nie robicie, a bestia tymczasem na nas wyładowuje bezecną agresję. To na nasze chaty puściła dwa miesiące temu czerwonego kura, to z naszych sadyb wywlekała dziatki i niewiasty i unosiła do swych jaskiń. I wywleka, i unosi po dziś dzień. A wy cóżeście przez ten czas zrobili, aby temu zaradzić, aby bestii dać odpór? Nic. Bo i nic was to nie obchodzi. – Nie wolno wam tak mówić – uniósł się elegant. – Ilu wojów kasztelańskich w tym czasie oddało życie w waszej obronie? – W naszej? – zaśmiał się ten sam krzykacz. – To dobre. Nie w naszej, bo my nie mieliśmy nic z raptem dwóch wypraw naszego jaśnie wielmożnego pana kasztelana. Jak stwora biła w nas, ubogich, tak bije nadal. A kasztelan z dworem jak siedział w swym zamku, tak i siedzi. – Kimże jesteś, kmiocie, że śmiesz się tak odzywać? – Nikim. I dlatego nic nie robicie. Nie robicie nic, bo wszyscy dla was jesteśmy nikim. Nie tylko gmin, ale i prawe mieszczaństwo, płacące, jak przykazali bogowie, podatki do kasy kasztelanowej. Za co, pytam, płacimy? Co my z tego mamy? Ady tylko to, że kasztelan ma na remont murów, aby stwora nie dobrała się i do niego. A gdyśmy poszli doń dzisiaj, to nas hajducy sprzed murów przepędzili. Czy najął w tym czasie kogo, aby stworę ukatrupił, skoro sam nie potrafi? – Jak nie najął? – wrzasnął elegant. – A Brodaty Yurgen? A rycerz Winrych z Koegell? A kilku innych? I co wy na to? W tłumie zaszemrało. Śmiały głos zabrzmiał jeszcze bardziej gromko: – Nie próbujcie sobie z nas robić szutków, łaskawy panie, bośmy zbyt zdeterminowani. O Brodatym Yurgenie słyszelim, a i widzielim później to, co z niego zostało. Czyli brodę na skrawku skóry. Tak. Pamiętamy, bo jako jedyny poszedł na bestię. A pozostali wymienieni przez waszmość pana, byli, i owszem, dopóki nie wywiedzieli się, na co mają iść z mieczem. – Dobrze mówi! – Tak. Dobrze. Poszedł tylko jeden. Przez ten cały czas, od kiedy bestia zalęgła się w naszych jaskiniach, był tylko ten. Nie licząc dwóch rejz kasztelańskich. A pachołków, którzy jakoby zginęli w czasie onych rejz, to nam, panie, nie przypominajcie, bo mniej ich poszło w piach, niźli tych spośród nas, których zżarła bestia. Tłumem ponownie poczynał rządzić hałas. Ale głos grzmiącego krzykacza dobiegał nawet poprzez ogólny rejwach. – I co dalej? Jak długo jeszcze będziemy ginąć? Elegant sapał niczym pobudzony buhaj, niemalże tocząc ślinę. – O to, że jaśnie pan kasztelan nic nie czyni, nie róbcie swarów, bo czyni, i to więcej niżbyście sądzili. Za czyim to, powiedzcie, staraniem do naszego grodu przybyli rycerze spod znaku smoka? Jego właśnie. I za jego pieniądze poszli właśnie na stworę.

127


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Wiemy. Wiemy – krzyknął całkiem kto inny. – Widzieliśmy, jak przybyli. Zbrojna zgraja rycerstwa. Przyjechali jak te pany, z końskich grzbietów patrzyli, jakby na pył na drodze. Z wieczora przybyli, a dwóch, to żem słyszał, że już się do dziewek naszych na rynku zdążyło dobrać. Jeszcze tego samego wieczora. Żeby na bestię tacy szybcy byli, jak na owe dziewki. – Nie gadajcie głupot. Ci rycerze nie psują dziewek. Na całym świecie znani są z prawości. – Toż ja i nie o rycerzach prawię, a o ich pachołkach. Wiem, bo sam widziałem, jak ten z przechodniów, który dziewek próbował bronić, w łeb żelazną rękawicą dostał. – Jeśli prawdą jest, co mówicie, pan kasztelan wyciągnie konsekwencje. Co zaś do rycerzy, to sami przyznacie, że przybyli na wezwanie, choć drogi zawiane i mróz taki, że koniom kopyta pękają. Przybyli i skoro świt ruszyli w bój. Tylko patrzeć, jak bestia legnie. – Może legnie, a może nie. – Dobrze prawi – dał się ponownie słyszeć ów gromki głos. – O polowaniach to mi nie mówcie, bo co nieco o nich wiem, choć sam na nich nie zwykłem bywać. Panowie rycerze uganiają się po lasach i polach. Tu ustrzelą królika, tam kuropatwę. Jak Dziewanna zdarzy, to i niedźwiedzia wyliniałego uda się zakłuć. Tyle tylko że najwięcej trofeów z tych gonitw, to się objawia w okolicznych wioskach, jakieś trzy kwartały później. – Już mówiłem – zezłościł się nie na żarty elegant – że ci rycerze nie z takich, co okoliczne dziewki bałamucą. To są poważni panowie, szlachta i w dodatku błędna, a więc i religijna. Więcej oni o modłach myślą niźli o rzeczach przyziemnych. – Niech tylko nie błądzą tak po okolicy do usranej śmierci. Elegant wzruszył ramionami. Na tym podobne uwagi nie chciało mu się już odpowiadać. W tłumie tymczasem znów jął się wzmagać gwar, znów poczęto gestykulować i nawzajem się przekrzykiwać. Elegant westchnął, spojrzał błagalnie na karczmarza. Ten dłubał palcem w nosie, a dojrzawszy spojrzenie, przewrócił białkami oczu i otarł palce o fartuch. Rozległ się gwizd tak przenikliwy, że tłum w jednej chwili zamilkł zaskoczony. Alojz aż podskoczył ze strachu. – Cichajcie – zawołał karczmarz. – Jaśnie wielmożny pan chce coś powiedzieć. Elegant skinął głową w podzięce. – Ludzie. Dobrzy mieszkańcy Scorso. Sprawa przedstawia się następująco: kasztelan sprowadził do miasteczka grupę zbrojną, trudniącą się gromieniem bestii podobnych do naszej. Mają oni na swym koncie dostatecznie wiele sukcesów, abyśmy nie mogli pokładać w nich nadziei. Udajcie się zatem do swych domów i czekajcie. Cóż nam da, że będziemy tu stać i nawzajem się przekrzykiwać? Że obrzucać się będziemy oskarżeniami? To są prawdziwi fachowcy. Dajmy im czas, niech pokażą, co potrafią. 128


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tłum zafalował, tu i ówdzie ozwały się ciche głosy. Nikt już nie krzyczał, nikt nie wymachiwał rękami. Niebawem pierwsi poczęli opuszczać dziedziniec karczmy, za nimi udali się następni. Wkrótce na podwórcu został już tylko Alojz. Młody Bąk wycofał się do stajni, gdzie pomiędzy dobrami trzymał garść sucharów otrzymanych od Barnaby. Zgłodniał, a coś mu mówiło, że w karczmie nie wyżebrze ni okruszyny. Dopóki Barnaba nie wróci z wyprawy, będzie się musiał zadowolić smakiem sucharów. Zastanowi się przy okazji, co pocznie, kiedy już opuści rycerskie towarzystwo. Bo przecież nie będzie im towarzyszył wiecznie. Już w stajni, zagrzebany pomiędzy snopkami słomy we własne bety, z twardym niczym płaski kamień sucharem w ustach, przywołał wspomnienie szturmującego gospodę, rozzłoszczonego tłumu. Teraz już pojmował wszystko. Już nie był głupim, niedopuszczonym do tajemnicy dzieciakiem. Stwór przybyły wprost z czeluści Zamętu od pewnego czasu prześladuje mieszkańców Scorso, atakuje ich i porywa. Puszczanie chat z dymem sprawia mu wyraźną przyjemność, a więc nie jest to z pewnością jakieś pierwsze z brzegu bydlątko. Żaden upir, żadna chała czy marena. Ogniem plują smoki. Coś jeszcze? Alojz nie wie. Za smokiem przemawia też agresywność, nienasycona żarłoczność i moc. A przecie już w samym jego mianie znać siłę. Wystarczy, że kto usłyszy o władcy przestworzy, a ochota do walki wycieka zeń jak serwatka z obleczonej w tkaninę gomółki twarogu. Na takiego olbrzyma, Alojz jest tego pewien, nie wystarczy jeden rycerzyna na chudej chabecie. Do tego potrzeba wyspecjalizowanej w walce z bestiami Zamętu drużyny, liczącej co najmniej dziesięciu uzbrojonych po zęby wojów. Albo i więcej. Tak. Ciesielczyk czuł całym sobą, że właśnie rozwiązał dręczącą go tak długo zagadkę. – Smok – wyszeptał, czując, jak z podniecenia policzki płoną mu żywym ogniem. Najprawdziwszy pan jaszczurów.

Upłynąć musiało kilkanaście kolejnych godzin, zanim nadeszła upragniona chwila. Przeleciał do końca dzień, minęła niemal bezsennie noc. Następny dzionek zaś był dla czeladnika ciągnącą się wieki torturą. Ale każda udręka ma swój koniec, a cierpienie bywa nagradzane. Do Scorso przybył posłaniec, chłopaczyna, który wymknąwszy się niepostrzeżenie, zanim jeszcze drużyna opuściła miasteczko, teraz wracał triumfalnie i przynosił wieści. Wrócił konno. W tamtą stronę wyruszył pieszo, zatem ten fakt mógł dawać do myślenia. Rychło rzucone zostało światło na wszelkie kwestie sporne. Chłopaczek, na oko dwunastoletni, trzymał uzdę wierzchowca i opowiadał, a otaczający go tłum, nie tylko dzieci, gęstniał z każdym słowem. Z upływem chwil wieść szła dalej i dalej, zahaczając o kolejne chaty. Ludzie wybiegali na ulice i pędzili przed siebie, na dziedziniec karczmy, gdzie zatrzymał się dzieciak. Czemu tam, a nie w zamku kasztelana? Być może dlatego, iż właśnie stamtąd wyruszyła drużyna 129


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

pogromców. W niedługim czasie dziecię utonęło w ścisku tak ogromnym, że musiano co niektórych przywoływać siłą do umiaru, aby go nie zadeptali. Otrok tymczasem zdawał się nie zwracać uwagi na skalę poruszenia, jakie wywołał. Wyglądał na nielichego ćwika i musiał nim być, jeśli dokonał rzeczy, o których właśnie opowiadał. Dawid – takie bowiem nosił imię – bez zbędnych oporów wyjaśniał, jak to wymknął się z grodu, zanim drużyna ruszyła na łów, słusznie się domyślając, że tuż po tym bramy zostaną zamknięte do odwołania. Szedł pieszo, zatem musiał wysforować się daleko naprzód, aby panowie rycerze, kiedy już go nieświadomie dopędzą, nie zostawili pieszego za bardzo w tyle. Rozumował niczym dorosły, będąc wszak tylko dzieckiem. Na miejsce rozprawy przybył w idealnym momencie. Panowie rycerze właśnie wstrzymywali swe rumaki na wprost wejścia do jaskiń, o których wiedziano, że kryją bestię. W pobliżu ziało chłodną tajemnicą mnóstwo zakamarków, w których dało się ukryć, i niezauważonemu przez nikogo można było obserwować walkę. Prześlizgnął się więc wśród załomów skalnych i licznych, porastających zbocza krzaczków i padł plackiem. Samemu będąc niewidocznym, miał na oku całe pole, na którym za chwilę miało dojść do bitwy na miecze i ogień. – I co, widziałeś wszystko? Pytającym był szeroki w ramionach mieszczanin ze śmieszną czapą na głowie. Stojący tuż obok Alojz rozpoznał jego gromki, gruby głos. Sam słuchał dzieciaka z wypiekami na policzkach, jednocześnie czując niewyobrażalną wręcz zazdrość, i złość, że jemu samemu odebrano możliwość statystowania przy bitwie, a ten oto bąk widział wszystko, w najdrobniejszym detalu. To niesprawiedliwe. Mały Dawid pokiwał głową. Policzki i nos miał czerwone od mrozu, kiedy mówił z ust buchały obłoczki pary. – Tak, proszę pana – potwierdził. – Widział żem wszystko. Wszyściutko. Najsampierw to jeden rycerz, taki całkiem łysy i z takimi, o, ponakręcanymi na uszy wąsiskami, podjechał konno ku samej pieczarze i zeskoczył z konia. Przywoławszy ręką dwóch innych, razem nazbierali suszu i rozniecili ogień. Od tego ognia przypalili pięć pochodni. Zaraz też pięciu z pochodniami wlazło do jaskini i z tej jaskini nie wychodzili bardzo długo. – Jak długo? Chłopiec wzruszył ramionami. Ten w śmiesznej czapie prychnął zniecierpliwiony. – Czy to ważne? Cichajcie, ludziska, nie przeszkadzajcie. No, mów, mały. – Dyć mówię. Weszli i nie wychodzili bardzo długo. Reszta panów rycerzy, co pozostała na zewnątrz, pochowała w tym czasie wierzchowce i jęła wyczekiwać, dzierżąc miecze w gotowości. Alojz słuchał, nie mogąc sobie darować, że to nie on stoi teraz w niedbałej pozie, z uzdą końską w garści, snując opowieść, której słucha bez mała półtorej setki lu-

130


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dzi. Łowił łapczywie uszami wieści, będąc fizycznie w Scorso, lecz oczyma wyobraźni biorąc udział w walce z bestią. Zgodnie z opowieścią małego Dawida rycerze poza pieczarą nie czekali długo. Może ćwierć godziny, a może nawet nie. Rozległ się naraz jakiś okropny grzechot, szczęk i rumor, i przy wtórze wrzasków z pieczary wybiegło tych pięciu, którzy mieli bestię wypłoszyć. Ledwie zdążyli. Wypadłszy, jęli krzyczeć coś do tych na zewnątrz i gwałtownie gestykulować. Mały jednak nie słyszał za dobrze, o co idzie, bowiem z czeluści jaskini dobył się ryk straszliwy, a zaraz po nim słup ognia na bez mała dziesięć sążni. Rycerze krzyczeli coś do siebie, pachołkowie zaś usiłowali się przegrupować. Dawid jest niemal pewien, że kilku próbowało umknąć, bo ów łysoń, co krzesał wprzódy ogień, ryczał strasznie na nich, wygrażał pięściami, a jednemu ciurze to nawet dał po pysku. Właśnie wielki łysek sprawił, że wszyscy uspokoili się nieco i stanęli na powrót w jako tako ogarniętym ordynku, zwarci i gotowi, gdy bestia wylazła z groty. Była ogromna, z paszczą po brzegi wypełnioną zębiskami, którą kłapała straszliwie. Ślepiami to zaś tak łypała na wszystkie strony, że aż dreszcze człeka brały. Dawid nie rozwlekał się z opisem stwory, jako że ta wielokroć już ukazywała się w Scorso i nie znalazłoby się w miasteczku dziesięciu osób, które by nie widziały jej przynajmniej raz. Smok ogromniasty to był, i tyle – zakończył opis mały. Rycerze nie zasypiali gruszek w popiele, rzucili się na bestię z mieczami ze wszech stron, wspomagani przez drużynę. Stwora zaś zgrzytała zębiskami, ziała ogniem, machała długim ogonem, godząc nim w tych, co jej dostęp do jaskini zagrodzili. Ale też i nie wyglądało na to, aby chciała czmychnąć. Walczyła srodze, ciskała się i zwijała jak fryga, a ludziska otaczający ją zewsząd mocno musieli się natrudzić, aby umknąć sprzed jej paszczy czy pazurów. Walczyli długo, bardzo długo. I ginęli. Tłum zafalował, jakby przeszedł przezeń mroźny powiew wiatru. – Ginęli, powiedziałeś? – Jak? Mów, chłopcze, wszystko. Przecież mówi. Ginęli z łap potwora. Wprawdzie mętlik był tak ogromny, że nie widział wszystkiego dokładnie, ale potem, już po walce, obejrzał sobie pole bitwy. Przepatrzył pobojowisko wzdłuż i wszerz, i wie, co i jak. – Po walce? Więc zwyciężyli? Pokonali bestię? A jakże. Wszak smoczysko było tylko jedno, a ich cała zbrojna gromada. Pobili smoka na śmierć, nie dając mu pardonu. A że nie obyło się bez strat również wśród nich, niech świadczy, z jak krwiożerczym bydlęciem przyszło im mieć sprawę. A śnieg to na prawie pięćdziesiąt sążni wokoło zdeptany został oraz zbrukany posoką. – Ilu zginęło? Dawid nie potrafił powiedzieć, przez chwilę przyglądał się swoim rozcapierzonym przed oczyma palcom, w końcu wzruszył ramionami. Kilku. 131


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– A co z Barnabą? – zapytał Alojz. – Tym łysym, co ogień krzesał. Żyw? Żyw. Dziw, gdyby on miał nie być żyw. Toć on właśnie najżywiej się ruszał i najwięcej się do pogromienia bestii przyczynił. Alojz odetchnął pełną piersią. Wielki kamień spadł mu z serca. Dawid tymczasem kontynuował. Dostrzegli go już po walce, kiedy nieopatrznie potrącił stopą jakiś kamień, a ten z gruchotem stoczył się aż do rycerskich stóp. Zanim chłopak zdążył powiedzieć „a”, już go knechty wyciągali z ukrycia i nieśli jak kociaka przed oblicza panów rycerzy. Bał się, że zostanie ukarany, ale ci naradzili się tylko, dali mu wierzchowca jednego z tych, którzy polegli, i nakazali jechać do miasta. Potrzebne są wozy, mówili. Jak największy, drabiniasty, na bestię, oraz jeden zwykły, wymoszczony sianem i skórami, dla martwych i rannych. Ma się śpieszyć, i to jeszcze powiedzieć w mieście, że potrzeba im medyka. – Więc czemu, bąku, nie mówisz tego od razu? Wszak mówi. Panowie rycerze żądają wozów i medyka. Zakrzątnięto się sprawnie. Wprawdzie powadzono się, kto da wozy i poprowadzi je w góry, jako że każdy chciał jechać, ale wkrótce się okazało, że bezpodstawnie. O wszystkim poinformowany został w międzyczasie kasztelan. Pachołkowie nie wypuścili za bramę wehikułów należących do mieszczan, które pojawiły się przy kordegardzie w liczbie tuzina z hakiem. Z zamku wyjechały za to wozy kasztelańskie, i to właśnie one niebawem przekroczyły bramę miejską i szybko znikły w pobliskim lesie z oczu zgromadzonych na murach ludzi. Towarzyszył im medyk oraz poczet zbrojnych w barwach rządcy grodu. Tłum na karczemnym dziedzińcu rozpłynął się niczym mgła. Alojz ponownie został sam. III W mieście zapanowało wielkie święto. Wystrojeni jak na odpust mieszkańcy wylegli na główną ulicę, łączącą bramę wjazdową z tą prowadzącą do kasztelańskiego zamku. Rozbrzmiewały śmiechy, radosne krzyki i śpiewy, grały kapele. Z drzwi kamienic wysypywała się kolorowa ludzka fala, dołączając do przybyłej z zaułków i odleglejszych miejsc. Z okien powiewano barwnymi chustami. Bawiono się na całego. Alojz już dawno opuścił gościnną stajnię i wmieszał się w gawiedź. Teraz stał w pewnym oddaleniu od bramy, w pierwszym rzędzie. Przed sobą miał tylko halabardnika, jednego z wielu pilnujących porządku w mieście, na ten wyjątkowy świąteczny czas ubranego w kaftan o tak jaskrawych barwach, że niemal lśnił w jasnym słońcu – bardziej niż gwardzistę przypominał teraz trefnisia. I jak wszyscy, absolutnie wszyscy, wpatrywał się w rozwartą na oścież bramę. Tam już niedługo pojawią się wozy. Czekał na Barnabę, ale tak naprawdę paliła go żądza ujrzenia smoka, bestii rodem z najciemniejszych czeluści Zamętu. Martwego, lecz nadal budzącego grozę. 132


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Z każdą chwilą napięcie stawało się coraz większe, teraz niemal rozsadzało go od wewnątrz. Zobaczy najstraszliwszego z jaszczurów. Tylko to się w tej chwili dla niego liczyło – reszta, jak wędrówka czeladnicza, jak brak pomysłów na zdobycie pożywienia, zeszła na dalszy plan. Tłum tymczasem wył, śpiewał, tańczył, bawił się. Gdzieś tam, w oknie wieży zamkowej widocznie pojawił się kasztelan, bowiem od strony zamku zaczęto krzyczeć na jego cześć. Tłum podjął pean i już niedługo skandowało całe miasto: – Niech żyje jaśnie wielmożny pan kasztelan! – Niech żyje jaśnie wielmożna pani kasztelanowa! Jak dużo zmieniło się od wczoraj, kiedy to ten sam tłum złorzeczył swemu panu, posuwając się nawet do oskarżeń i gróźb. Wystarczyło kilkanaście godzin, aby diametralnie odmieniły się zapatrywania ludu. Teraz władyka był im obrońcą, umiłowanym ojcem. Teraz go wielbili, gotowi dać mu w zamian własne życie. Nieprzerwanie grały dudy, piszczałki świergoliły, aż uszy bolały, tarabaniły bębny. Na główny plac Scorso wyniesiono pięć wielkich beczek piwa, ufundowanych przez miejscowego browarnika. Czuć było wspaniały aromat opiekanego na żywym ogniu tura. Szykowała się huczna zabawa. Tu i tam rozlegały się pojedyncze krzyki, niezwiązane z czekającym miasteczko świętem, niewiele mające wspólnego z rozpanoszoną wszędy radością: – Złodziej! Łap złodzieja! Oraz inne: – Jak stąpasz, ciemięgo! Uważaj, abym ja nie musiał cię nastąpić! – Gdzie z łapami, stary lubieżniku! Za własną się rzyć, capie, ucap! Miasteczko weszło w stan euforii i nic już nie mogło przeszkodzić ogólnej zabawie. Nawet tym podobne incydenty. Wyraźnie jednak, nawet pod przykrywką rozpasanej radości, dało się wyczuć pełne napięcia wyczekiwanie. Nie tylko Alojz łaknął widoku martwej bestii. Właściwie wszyscy tutaj mieli większe prawo do oczekiwania na przyjazd wyzwolicieli, bo niby kogo stwór ów w nieprzystojny sposób gnębił długimi miesiącami? Teraz, uwolnieni od jego obecności, mieli pełen przywilej spojrzenia na powaloną bestię, martwą, nareszcie martwą. Co zaś do Alojza, to powodowała nim wyłącznie ciekawość. Tak satysfakcja mieszczan, jak i dociekliwość Bąka, długo wystawiane na próbę, zostały nareszcie nagrodzone. Od strony bramy, sprzed machikuł rozległy się krzyki, słyszalne nawet poprzez kakofonię wielu dźwięków, mimo to nierozpoznawalne. Przenoszone jednak dalej i dalej, podawane z ust do ust, dotarły wreszcie w pobliże ciesielczyka, i natychmiast sprawiły, że zadrżał. Jadą! Jadą wozy! Tłumy napierające na kolorowych halabardników jęły falować, na podobieństwo poruszonych wichurą traw. Poczęły wyciągać się ku górze szyje, oczy zaś wślepiać w stronę, z której spodziewano się pojawienia wyzwolicieli. Mimo to wciąż się nie pojawiali. Potrzeba było długich minut, aby usłyszano wreszcie frenetyczny krzyk 133


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

stojących najbliżej bramy oraz ujrzano luby widok pierwszych jeźdźców wyłaniających się z szyi bramnej. Na przedzie, jak się należało spodziewać, jechała konno siódemka rycerzy, odzianych w te same zbroje, w których potykali się z bestią. Dumne sylwetki, wyprostowane w siodłach, pańskie spojrzenia, wreszcie łopocące na wietrze szkarłatne płaszcze z naszytymi srebrną nicią wizerunkami smoków sprawiły, że mieszkańców Scorso ogarnęła euforia. Pierwsze szeregi ludzkie naparły na halabardników, ci jednak twardo stali na nogach, nie pozwolili porwać się ludzkiej fali. Mimo to z tłumu wybiegła naraz jakaś niewiasta. Zanim najbliższy halabardnik zdołał ją zatrzymać, podbiegła do pierwszego z rycerzy, o którym Alojz wiedział, że przewodzi reszcie, i truchtając obok jego wierzchowca, wyciągnęła doń ręce. Rycerz przechylił się nisko w jej stronę i pozwolił młodej mieszczce objąć się i pocałować w policzek. Ludzie poczęli bić brawo, by kilka chwil później ponownie wchłonąć w swoje szeregi zapłonioną z ekscytacji kobietę. Za rycerzami, którzy jak się okazało nie ponieśli w bitwie uszczerbku, takoż konno i z takąż samą heroiczną postawą sunęła liczniejsza kawalkada rycerskich knechtów oraz pachołków najętych w Scorso przez Barnabę. Jego samego dojrzał Alojz na ich czele. Uśmiechał się do tłumów i machał do nich ręką. Dalej sunął zwykły, prosty wóz z rannymi. Dopiero za nim ten większy, na który czekali wszyscy. Wóz był drabiniasty, a więc szeroki i pojemny, a jednak ledwie mieścił się na nim ogromny łeb bestii. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą ludzie krzyczeli i wiwatowali ku czci rycerzy oraz ich drużyny, chwilę później na widok martwej stwory niemal zamierał wszelki dźwięk. Słychać było jedynie nikłe, pełne lęku szepty oraz głośne wdechy. Bowiem stwora rzeczywiście robiła wrażenie. To, że była ponad wszelką wątpliwość martwa, nie zdejmowało z ludzi pierwotnego lęku, jaki budziła, będąc jeszcze żywą. Bestia. Jeszcze do niedawna terroryzująca ludne miasteczko, teraz pozbawiona zdolności do siania terroru raz na zawsze. Alojz czuł, jak przestrach sączy mu się do serca; bał się, lecz nie potrafił odwrócić wzroku. Smok przyciągał jego uwagę, nie tylko swym ogromem, ale przede wszystkim wspaniałą, mroczną potęgą, mocą wywodzącą się wprost z wnętrza ziemi. – To on – szeptano wokół Bąka. – To ten, który tyle nam napsuł krwi. Wóz niespiesznie przedefilował przed zalęknionym tłumem, aż znikł poza bramą zamku, za nim zaś kilkunastu konnych knechtów wysłanych po ukatrupionego już smoka przez jaśnie wielmożnego pana kasztelana. Zatrzaśnięto bramę oraz opuszczono solidną żelazną kratę, dając koniec widowisku. Lud zaczął bawić się sam. Małe górskie miasteczko w oczach Alojzowych zyskało nagle na atrakcyjności. Przy wtórze muzyki, w świetle wielkich ognisk rozpalonych na środku ryneczku, jedząc bez umiaru pieczonego tura i pijąc do utraty przytomności miejscowe mocne piwo, bawiono się do białego świtu. Oszołomiony całym tym wesołym bajzlem, Bąk uciekł do swej stajennej ostoi na długo przedtem, zanim jeszcze się rozjaśniło. Miał 134


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dość; przejedzony, napojony, niemal ogłuchły od śpiewów i muzyki, myślał wyłącznie o odpoczynku. W stajni, ledwie głowa dotknęła posłania z wilczej skóry rozesłanej wprost na słomie, zapadł w mocny, zasłużony sen.

Intruz zaszedł go znienacka, kiedy klęcząc na posłaniu, Alojz dokonywał przeglądu swoich skarbów, poddając je małej inwentaryzacji. Musiał stać tak niezauważony, przyglądając się spode łba Bąkowi. Kiedy się odezwał, czeladnik mało nie wyskoczył ze skóry. Odwrócił się gwałtownie. Intruzem okazał się grubas wyratowany przezeń z zaspy. – Wyjeżdżam, mały – poinformował go dziwnym głosem. Widząc, że Bąk nie zamierza komentować, ani tym bardziej żegnać go, podjął natychmiast: – Wyjeżdżam, bo pewne sprawy nie pozwalają mi dłużej zabawić w Scorso. Zanim jednak wyjadę, chciałbym pożegnać się, a także... Chciałbym podziękować za uratowanie życia. Oni się tam bawią, na zamku, i bawić się będą jeszcze długo. Przekaż im ode mnie, że dziękuję za to i za wszystko inne. Przekażesz? Alojz skinął głową, i powrócił bez słowa do przepatrywania sakwy. Jednak grubas nie odchodził. Mimo że nie odwracał się, wciąż czuł obecność intruza. – Wiem też – usłyszał jego głos – kto w rzeczywistości znalazł mnie w śniegu, na wpółmartwego, i dzięki komu tak naprawdę nadal żyję. Bąk przerwał grzebanie pośród swych mizernych skarbów, zerknął niepewnie przez ramię. Grubas patrzył gdzieś w bok i gryzł wargę. Znać było po jego postawie i zachowaniu, że nie przywykł dziękować. – Dowiedziałem się o tym jeszcze od tamtego traktiernika, wiesz którego. W drodze byłem dla ciebie dość nieprzyjemny, ale taki już jestem. Za to przepraszać nie zamierzam. Chcę natomiast, abyś przyjął pewną rzecz, dowód na to, jak daleki jestem od niewdzięczności. Odwrócił się na chwilę i sięgnął za drewnianą zabudowę sąsieka. Wyjął stamtąd coś, na widok czego oczy Alojza uczyniły się wielkie i okrągłe niczym koła młyńskie. – Na – mruknął grubas. – To za uratowanie życia. Po czym, nie mówiąc więcej ni słowa, wykręcił się na stopie i wyszedł, pozostawiając ciesielczyka sam na sam z przeogromnym zdumieniem. – Narty – powiedział Barnaba, obracając je w dłoniach i przypatrując się im z każdej strony. – Całkiem solidna robota. Nie ludzka, o nie. Widać, że maczały w tym paluchy koboldy. I on ci to podarował? Alojz potwierdził ruchem głowy. 135


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Nie spodziewałem się, że stać go na podobny gest – mruczał łysy pogromca smoków, nie przestając podziwiać wspaniałego prezentu. – Po każdym, ale nie po nim. Po kimś takim, jak nasz znajomy niedoszły sopel, mógłbym się raczej spodziewać, że coś weźmie, niźli da. A tu masz, niespodzianka. I to jeszcze jaka. Prawdziwie królewska siurpryza. Spójrz, chłopcze, jaka kunsztowna robota. Musiał się solidnie wykosztować. Podziękowałeś mu, mniemam? – Nie zdążyłem – zasromał się Bąk. – Wyszedł, zanim przywróciło mi mowę. Zaraz wyjechał ze Scorso. Mówił, że mu śpieszno. – No, nie masz się czego wstydzić. Wstyd dobry jest dla eterycznych panien z królewskiego fraucymeru, nie dla wędrującego czeladnika. Śpieszno mu było, to i wyjechał, zanim mu podziękowałeś. Wielka mi rzecz. Ale że... No, no. Zacmokał z uznaniem, odkładając nareszcie narty na bok, ale nie odwracając od nich wzroku. – Jeździć na nartach umiesz? – Nie. – No to się nauczysz. To najdogodniejsza pora roku do nauki. Tym bardziej że niebawem przyjdzie nam się pożegnać. – Jak to? – Zwyczajnie. Zabawimy tu jeszcze dzień, góra dwa, i ruszamy dalej. – Przecie mogę jechać z wami. Barnaba uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. – Niestety nie, mój chłopcze. Choć przyznam, że nie miałbym nic przeciw temu, abyś nam trochę potowarzyszył. – Więc czemu nie mogę? – Bo nasza droga jest nieustającym pasmem krwi i przemocy. A twoja prowadzi zupełnie ku czemu innemu. Nie wolno nam cię narażać. – Nie boję się. Mogę walczyć z każdą bestią Zamętu. Nauczę się. Choćby ze smokiem. – Doprawdy? A to dopiero. – A tak – zaperzył się czeladnik. – Choćby i z tym ostatnim. Mogliście mnie wziąć ze sobą. Przydałbym się. Co mi tam smok jaki? Barnaba przyglądał mu się z dziwnym uśmieszkiem, w końcu odparł: – To nie był smok. – Nie smok? – Nie. To był żmij. – Ale... – Alojz zająknął się. – Myślałem, że żmije nie istnieją. Oczy powiększyły mu się naraz dwukrotnie, przełknął ślinę. – Co chciałeś powiedzieć? – Wszyscy mówili, że to smok – wydukał Bąk. – I tu właśnie leży smok... znaczy się, chciałem powiedzieć: żmij pochowany. Problem w tym, że i nam wszyscy mówili, że idziemy na smoka. Wyobraź więc sobie 136


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nasze zdumienie, kiedy już w pieczarze, oko w oko z bestią, przekonaliśmy się, przeciw czemu nam przyszło stanąć. Bo widzisz, chłopcze, czym innym zupełnie jest występować przeciwko największemu nawet smokowi, którego pokonanie nie jest wielką mecyją, jeśli się wie jak, a całkiem czym innym jest potykanie się ze żmijem. Wiesz, cóż to takiego żmij? – Tak... To znaczy, nie bardzo. – A widzisz. Każdy słyszał, mrowie widziało, ale wie naprawdę niewielu. Zamęt nie wydał na świat nigdy stworzenia większego i bardziej niebezpiecznego niźli żmij. Mówię, rzecz oczywista, wyłącznie o tych stworach, których środowiskiem naturalnym jest ziemia, nie woda. Bo w morzu żyją stokroć większe i stokroć bardziej krwiożercze, takie, którym nawet nie nadano nazw, tak diabelnie paskudne to cholery. Takie, których nawet jeszcze nie odkryto. Ale jeśli chodzi o lądowe bestie, to cesarzem wśród tychże jest właśnie żmijowy pan przestworzy. Smok mógłby mu co najwyżej szlifować szpony. Smok to jaszczur, choć niezwykły. Ale żmij jest istotą boską. Nie słyszałeś o nim, to i nie wiesz, że osobiście stworzył go Weles, w skutek zakładu z Nyją, władcą mrocznych dziedzin, monarchą Zamętu oraz Pereplutem, królem mórz i oceanów. Poszło o to, który z nich stworzy bestię najstraszliwszą, taką, której nie oprze się żadna inna. Tak powstał żmij. Ale Weles zakładu nie wygrał, ani nawet Nyja, który na kreowaniu poczwar zjadł zęby, ze swoją ażdachą. Bo ażdacha to taki mniejszy żmij, skrzydlaty, zionący jadem, nie ogniem, rozmiarami podobny do smoka. Wygrał Pereplut. Wiesz, jak się zwie stworzenie, które ulepił z oceanicznej ziemi? Kraken. I wiesz co? Jest tylko jeden Kraken – na tym polegała nagroda w zakładzie. Ażdachy i żmije wypełniają przestrzeń jak długa i szeroka, ale oceany mają tylko jednego Krakena. Zamyślił się. Krótko. – Potrzeba naprawdę wielu umiejętności, przede wszystkim pychy i arogancji, aby porwać się na dzieło któregokolwiek z bogów. – Czy to oznacza, że gdybyście wiedzieli od początku, że to żmij, nie poszlibyście w góry? – Nie. Czy to nam pierwszyzna bić się ze żmijem? Poszlibyśmy, pewnie, że byśmy poszli, wprzódy jednak odpowiednio się przygotowawszy. My zaś do samego końca przekonani byliśmy, że idziemy walczyć ze smokiem. I jak na smoka żeśmy się przygotowali. – A wielka to różnica pomiędzy smokiem a żmijem? – Ha! Mniej więcej taka, jak miedzy koalą a grizzly. – Czym a czym? – W zwierzyńcu zdarzyło ci się kiedy być? Zresztą, nieważne. Możesz mi wierzyć, że różnica jest duża. Smoka byśmy przywieźli na wozie w całości, tu sam widziałeś, jak było. Ledwie się łeb żmijowy przecisnął przez bramę. Wprawdzie każdą bestię Zamętu można ukatrupić, w ten czy inny sposób. Nawet Krakena, choć do tej pory nie znalazł się nikt, komu by się to udało. Jednak przygotowanie i świadomość 137


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tego, z czym przyjdzie się bić, dają do rąk znacznie pewniejszy oręż. Nas wprowadzono w błąd, czym nieomal wytrącono z dłoni oręż jakikolwiek. Dlatego, kiedy już pojęliśmy, co za małą chwilę wyskoczy z pieczary, znalazło się kilku w naszym gronie, którzy zamierzali prysnąć. Tych trzeba było przywrócić do rzeczywistości. – Piorąc po pysku? – Słyszałeś? – Barnaba wyszczerzył zęby. – Ha! Na tęgich pachołów wyglądali ludzie kasztelana, a zlękli się i krzyczeć poczęli. Trzeba było więc temu, co krzyczał najgłośniej, dać na uspokojenie, aby reszty nie zbałamucił. A co, żal ci go? Alojz wzruszył ramionami. Nie odpowiedział. To mu przypomniało o małym Dawidzie, który dostąpił przywileju statystowania przy walce. Zamierzał wypomnieć to Barnabie, który zabronił mu jechać ze sobą, ale teraz, po zastanowieniu, zaniechał. Barnaba jednak przyglądał mu się, a w jego spojrzeniu Bąk spostrzegł zrozumienie, i to go w jeszcze większy wbiło żal. Barnaba dał dowód swej domyślności. – Masz do mnie uraz, że nie wziąłem cię ze sobą? – A co mi tam – skłamał Bąk. – To dobrze. Bo już się bałem. Znów zapadło milczenie. Długie, które przerwał wesoły śmiech Barnaby. – Aby udowodnić ci sympatię, jaką do ciebie żywię, powiem ci coś, o czym wie naprawdę niewielu. Wiesz, po czym poznaliśmy, że to nie smok czeka na nas na końcu jaskini? Znów się począł śmiać. Tym razem dłużej. – Po gównie wewnątrz groty, w które wdepnął jeden z nas. Gówno smocze wygląda i śmierdzi zupełnie inaczej. A to śmierdziało wypisz wymaluj jak gówno żmija. Nieszczęsny, uwalał się aż po szyję. – Jak można wdepnąć w coś tak dużego? – Zapytaj go o to. Alojz próbował zachować powagę, aby pokazać mu, że jednak chowa doń urazę, ale już chwilę potem śmiał się razem z wielkoludem. Kulali się po polepie, okładając nawzajem po ramionach jak dzieci, i rechotali, aż łzy im ciekły.

Śnieg nie padał już od wielu dni, również mróz jakby zelżał. Wprawdzie wiał wiatr, tworzący tu i ówdzie całkiem spore śnieżne kurzawy, ale było to niczym wobec niedogodności sprzed ponad tygodnia. Szusujący pomiędzy zaspami Alojz, z każdą kolejną milą pozostawioną za plecami, dochodził do coraz wyraźniejszej wprawy. W drodze, odkąd pożegnawszy rycerskie towarzystwo, opuścił Scorso, był już drugi dzień i wciąż nie potrafił nadziwić się i nacieszyć, jak bardzo podarowane przez grubasa narty ułatwiały mu wędrówkę. Normalnie nie uszedłby pewnie nawet dziesięciu mil, a dzięki nartom właśnie co opuścił Pogórze Niedźwiedzie i w zawrotnym tempie oddalał się od przygranicznego gródka, zwącego się Sowia Dziupla. Trakt, wiodący teraz na północny wschód, stanowił stworzoną przez człowieka grani138


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

cę pomiędzy puszczą Gereonu, hrabstwa, w którym obecnie się znajdował, a rzeczką Pacjencją. Był to bardzo prosty trakt, wiodący bezpośrednio do Wici, nigdzie po drodze się nierozgałęziający i tylko w kilku miejscach odchodzący nieco dalej od Pacjencji, ale po mili, dwóch powracający w bezpośrednie jej pobliże. Do stolicy Terii nie pozostało mu więcej jak dwa dni jazdy, o ile zachowa dotychczasowe tempo. A jemu szło przecie coraz lepiej. Od paskudnego nastroju sprzed kilku dni, sprzed pamiętnej przygody z bełtem oraz wyratowania ze śniegu grubasa, ten obecny różnił się, jak dzień może się różnić od nocy, a radość od smutku. Jak obiecująca przyszłość od braku perspektyw. U podstaw różnic legła nie tylko poprawa pogody, ale także inna już zupełnie pozycja materialna Alojza. Odpychając się kijkami i sunąc wprost w białą puszystą dal, uśmiechnął się na wspomnienie swoistej odprawy, jaka towarzyszyła rozstaniu z rycerską drużyną. Pożegnaniom wtórowały pełne sympatii poklepywania, życzenia szerokiego gościńca i czeladniczego szczęścia, jak też moc dobrych rad i pouczeń. Jak zachować się, kiedy na bezludziu opadnie go horda wilków, względnie ukąsi go żmija. Albo co zrobić, gdy wywęszy go leszy. Po kolei żegnał się niemal z każdym z knechtów, rycerzy i pachołków. Rzecz jasna, nie wszystkimi, jeno z tymi, z którymi w międzyczasie połączyła go kumoterska więź. Aż doszło do pożegnania z Barnabą. Barnaba wprawdzie nie oznajmił niczego, czego by mu nie powiedzieli inni, ale w przeciwieństwie do tamtych odciągnął go na bok i sięgnął za pazuchę. – Masz – rzekł bez wdawania się w szczegóły. – Niechaj to chroni cię od głodu i niedostatku. W podarowanej mu skórzanej sakiewce doliczył się później dwudziestu koron w srebrze i aż się zachłysnął na widok niespodziewanego majątku. Dla porównania – narty, nad wartością których zachwycał się uprzednio sam Barnaba, nie kosztowałyby więcej jak pół korony. – To zaś niechaj cię uchroni od rzeczy stokroć gorszych. Już pierwszy prezent napełnił go radością. Drugi sprawił, że nieomal wyrosły mu skrzydła. Był to kosztowny sztylet o wąskiej, obustronnie ostrzonej klindze, z kościaną rękojeścią wysadzaną srebrnymi ćwiekami. – Nie byle jakiego materiału użyto do osadzenia w nim stali – poinformował go siłacz. – To kieł. Smoczy kieł. Wprawdzie nie my go ubiliśmy, ale nie ma znaczenia, kto dokonał dzieła. Ważne jest tylko to, że ma w sobie zaklętą siłę. Moc ochrony przed niebezpieczeństwem. Oby ci służył dobrze. Bąk też w to wierzy. Nawet teraz, kilkadziesiąt godzin od rozstania, wciąż przyłapuje się na tym, że dłoń zaciskająca się na kijku mimowolnie trąca przypiętą do pasa pochewkę, jakby dla upewnienia się, że sztylet wciąż tam jest. Że nie zgubił go po drodze.

139


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Teraz, mobilny, majętny i orężny, nie miał już jakichkolwiek wątpliwości. Dotrwa do końca czeladniczej wędrówki, wypełni obowiązek i zda mistrzowski egzamin. Pokaże tym każdemu, kto tylko zechce wiedzieć – sławetnym, braci czeladniczej, jegomość mistrzowi, a nawet mistrzównie Matyldzie – że kto jak kto, ale on, Alojz Bąk, syn i wnuk kolejnych, następujących jeden po drugim Alojzów Bąków, doprowadzi do końca każdą sprawę, nawet tę najtrudniejszą. Nawet taką, która dla innych jawiłaby się niemożliwą do wykonania. Bo przecież dla niego nie ma odtąd rzeczy niemożliwych.

140


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dariusz Kankowski: Vapautan Jezioro

Wędrowiec zatrzymał się nad jeziorem. Drzewa rosły tu rzadko, ale znajdujące się po północnej stronie jeziora wzniesienie pokrywał już gęsty las. Dalej ciągnęły się równie zielone wzgórza, a na horyzoncie majaczyły ciemne szczyty gór. Trawa była niska i wędrowiec nie miał kłopotu ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na postój. Usiadł pod drzewem i rozpiął koszulę. Dzień był upalny, ale lato miało się już ku końcowi i myśl o wędrówce przez góry jesienią nie uśmiechała mu się. Wyjął ze skórzanej torby chleb, odkroił kawałek i zjadł, żując powoli. Przez ostatnie miesiące przyzwyczaił się do bardzo skromnych racji żywnościowych; mógł teraz długo wytrzymywać bez posiłku, czasem nawet ograniczając się do kilku kawałków chleba w ciągu dnia. Przez ostatnią dobę szedł nieprzerwanie, tylko raz zatrzymując się na posiłek. Był wyczerpany. Miał zamiar przespać się kilka godzin i wyruszyć wraz z zachodem słońca. Chłód nocy pozwoli mu iść dłużej bez zmęczenia, ale za to ciemność spowolni marsz. „Och, gdybym chociaż miał jeszcze konia” – pomyślał. Ale ten zdechł zaledwie dwa dni przed przybyciem wędrowca do Kautta, ostatniej ludzkiej osady na jego szlaku. „Zbliża się jesień – pocieszał się. – Podróż za dnia nie będzie tak męcząca. A potem przyjdzie zima – pomyślał z ironią – której prawdopodobnie nie przeżyję”. Wstał i podszedł do brzegu, zarośniętego nieznanymi mu różowymi kwiatami. Napił się wody i napełnił bukłak. Tafla jeziora była niemal płaska, nieznacznie tylko mąciło ją stadko łabędzi, sunących powoli w zwartej grupie po drugiej stronie zbiornika. Wędrowiec przyglądał się ptakom. Pozazdrościł im ich wolności, ich dzikości, dzięki którym podlegały jedynie samej naturze. Życie było dla nich jedynym obowiązkiem, jedynym wyzwaniem i jedyną misją. Za tą wolnością wędrowiec tęsknił, z każdym dniem tułaczki coraz dotkliwiej odczuwając jej brak. Spojrzał na północ, zastanawiając się, jakie stworzenia spotka w górach. Nienawidził postojów. Kiedy szedł, skupiał się całkowicie na drodze i na otoczeniu. Kiedy się zatrzymywał, nawiedzały go ponure myśli, od których nie potrafił się uwolnić; dręczyły go wspomnienia, o których pragnął zapomnieć. Ułożył się między korzeniami drzewa i nasunął kapelusz na twarz. Ale pomimo zmęczenia sen długo nie przychodził. Zdał sobie sprawę, że ani razu nie zażył porządnego snu, od kiedy opuścił Kautta. Przybył tam przed kilkoma dniami, późnym wieczorem. W gospodzie zamówił pokój na jedną noc, po czym kupił piwo i usiadł samotnie przy stole w rogu. Szybko 141


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

domyślił się, że miasto rzadko odwiedzają goście z obcych stron, bo pomimo pijackiej wrzawy zbyt często dosięgały go ukradkowe spojrzenia. Dwaj bardowie śpiewali i grali na lutniach. Na środku sali tańczyła młoda dziewczyna; ładna, chociaż w łachmanach. Rozbawione towarzystwo krzyczało wesoło, przyglądając się wdzięcznym ruchom tancerki. Najbardziej pijani goście bez oporu klepali dziewczynę, gdy tylko znalazła się w zasięgu ich rąk. Ci, którzy mieli już problemy z wymierzeniem odpowiedniej siły, popychali ją, śmiejąc się głośno i rubasznie z jej potknięć. Dziewczyna dzielnie znosiła zaczepki i tańczyła dalej, jakby nic się nie stało. Wędrowcowi zdało się, że kiedy zasiadł przy stole, krzyki nieco ucichły. Dokończył piwo i ruszył do baru. Gospodarz, stojący za ladą i śmiejący się wraz z towarzystwem, był z pewnością najlepiej poinformowaną osobą w mieście. By nie zwracać na siebie uwagi, wędrowiec szedł wzdłuż ściany. Przedarłszy się przez opary dymu z fajek, odstawił kufel na ladę. – Dziękuję – rzucił w kierunku gospodarza. Ten tylko kiwnął głową w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od przedstawienia. – Co może mi pan powiedzieć o Vapautanie? Gospodarz odwrócił się ku niemu jak rażony strzałą. Spojrzał ze zgrozą na przybysza, zapominając o pozostałych gościach. Wędrowiec spokojnie czekał na odpowiedź. – Kim jesteś? – burknął właściciel gospody, a jego twarz przybrała zarazem zdumiony i obrażony wyraz, jakby pytał: „Dlaczego mnie bijesz?”. – Po co chcesz to wiedzieć? – Jeśli wiesz cokolwiek o tym miejscu, powiedz mi. – Nic nie wiem. – Gospodarz pokręcił energicznie głową, ale pod naporem spojrzenia wędrowca nachylił się nad ladą i rzekł cicho: – Vapautan to niebezpieczna kraina. Żyją tam tylko demony i dzikie bestie. Nie wiem, co cię tam kieruje, ale na twoim miejscu brałbym nogi za pas i wracał do domu. To powiedziawszy, odwrócił się i ostentacyjnie zaczął wycierać naczynia. Wędrowiec nie ustępował. – Vapautan leży niedaleko, zaledwie kilka dni drogi stąd. Ktoś z Kautta na pewno odwiedzał to miejsce. Jeśli nie chcesz o nim rozmawiać, wskaż mi kogoś, kto tam był. Gospodarz odłożył naczynia. – To nie jest miejsce, z którego się wraca. Odwrócił się i oparł kościste ręce na ladzie. Jego wąsy zadrgały lekko w nerwowym tiku. Rozejrzał się po sali, ale nikt z gości nie patrzał w ich kierunku – wszystkich zajmowała zabawa. Po silniejszym uderzeniu dziewczyna upadła na podłogę. Salwa śmiechu niemal zagłuszyła głos gospodarza: – Tak, zapuszczano się tam kilkakrotnie. Ale nikt nie wrócił. Zamyślił się, jakby przywołując jakieś wspomnienie, a po chwili dodał: 142


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Opowiadają różne historie, jedną straszniejszą od drugiej. To nawiedzona ziemia. Rób, co chcesz, ale jeżeli życie ci miłe, omijaj Vapautan z daleka. – Skoro są opowieści – zauważył wędrowiec – to są i ludzie, którzy je opowiadają, którzy widzieli Vapautan. Gospodarz westchnął. Występ zakończył się, bardowie ukłonili się i zamówili piwo. Pewien gruby, pijany w sztok mężczyzna udał się z tancerką na górę. Obsłużywszy klientów, gospodarz wrócił do wędrowca i rzekł cicho: – Mój ojciec wybrał się tam przed wielu laty, ale gdy wrócił, nie był już taki jak wcześniej. Oszalał. Opowiadał różne historie, dziwne, poplątane, bezsensowne. Cały czas miał strach w oczach. Majaczył. Umarł przed upływem miesiąca. Reszta opowieści to legendy z dawnych czasów. – Czy to prawda, że tą krainą rządzi czarownik? – Podobno Vapautan ma władcę, ale kimkolwiek on jest, na pewno nie jest człowiekiem. Proszę, nie wspominaj już tutaj o tym miejscu – zakończył gospodarz żałosnym tonem. – Dobrze. Dziękuję. Teraz, gdy nic nie odciągało uwagi gości od przybysza, ich spojrzenia stały się zbyt natarczywe. Niektóre były wrogie, inne nieco przestraszone, ale wędrowiec wiedział, że jego ciemna południowa cera rzucała się w oczy nawet najbardziej pijanym mężczyznom. Gdy tylko wejdzie na górę, otoczą gospodarza, by dowiedzieć się, czego chciał nieznajomy. Z grona mężczyzn namiętnie ćmiących fajki – którzy wyprodukowali większość dymu unoszącego się pod sufitem – podniósł się barczysty wyrostek i podszedł do baru, kiwając się na boki. – Czy ten południowiec sprawia jakiś problem? – zapytał gospodarza, mierząc nienawistnym spojrzeniem wędrowca. – Spokojnie, Kulkuri – rzekł gospodarz, wyraźnie przestraszony, że w gospodzie dojdzie do kolejnej bijatyki. – Ten pan jest tu tylko przejazdem, jutro odejdzie. – Nie chcę cię tu jutro widzieć – warknął Kulkuri, grożąc wędrowcowi palcem, i wrócił do swoich kompanów. – Lepiej udam się już do pokoju, bo cudzoziemcy nie są tu chyba mile widziani. Rano odejdę. Czy dostanę tu gdzieś konia? – Nie mamy wielu koni. Wędrowiec podejrzewał, że gospodarz kłamie, bo tak odseparowana od świata osada z pewnością potrzebowała koni. Uznał jednak, że i tak nikt nie zechciałby mu sprzedać wierzchowca. Pożegnał się więc z gospodarzem i wszedł po schodach na piętro. Po drodze minął zataczającego się grubasa, który w opuszczonych spodniach próbował doczłapać się do latryny. Przez korytarz przebiegła naga tancerka, zakrywając się swoimi łachmanami. Zerknąwszy przelotnie na wędrowca, zniknęła za drzwiami.

143


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wszedł do swojego pokoju i natychmiast rzucił się na łóżko, nie zdejmując ubrania. Zasnął jednak dopiero, gdy ucichła wrzawa na dole. Opuścił Kautta wczesnym rankiem. Zaopatrzył się w prowiant, wydając tym samym resztę pieniędzy. – Możesz jeszcze zmienić decyzję – powiedział mu gospodarz na odchodnym. Wędrowiec zbył go milczeniem. – Kiedy na swojej drodze zobaczysz jezioro, zatrzymaj się tam, prześpij się. Przemyśl wszystko. To ostatnie miejsce, z którego będziesz mógł zawrócić. – Dziękuję – odparł szczerze wędrowiec i opuścił gospodę. Gdy wychodził na zewnątrz, drogę zastąpiła mu niewolnica, która poprzedniej nocy tańczyła dla miejscowych. Padła przed nim na kolana. – Zabierz mnie ze sobą, panie! – prosiła, szarpiąc jego spodnie. – Dokądkolwiek się udajesz, zabierz mnie stąd! Patrząc w jej nieszczęśliwe oczy, wędrowiec poczuł litość. Przypomniał sobie, jak traktowano wczoraj dziewczynę i przez moment zapragnął zabrać ją ze sobą. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, gdyż podróż z nim przyniosłaby jej jedynie śmierć. Dziewczyna natomiast nie zdawała sobie z tego sprawy i łkając u jego stóp, krzyczała: – Mogę pracować, mogę...! Ale nie zdążyła powiedzieć, co jeszcze może, bowiem w tej chwili pojawił się gospodarz i zagnał ją do tawerny. Przeprosił za zamieszanie i jeszcze raz pożegnał cudzoziemca. Wędrowiec odszedł, odprowadzany przez ciekawskie spojrzenia miejscowych, którzy pomimo wczesnej pory śledzili zza okien jego odejście. Cieszył się w duchu, że opuszcza tę ksenofobiczną osadę, choć wiedział, że niedługo będzie za nią tęsknił. Trzy dni szedł samotnie, nim dotarł do jeziora, o którym wspomniał gospodarz. Teren wciąż się wznosił, prowadząc go ku wzgórzom; porastały go rzadkie lasy, ciche i opustoszałe. Prócz ptaków nie usłyszał i nie dostrzegł żadnych zwierząt. Nie spotkał ani jednego człowieka. Powoli zaczynał odczuwać gorzki smak samotności. Wcześniej towarzyszył mu przynajmniej koń, teraz jedynym towarzyszem był jego własny cień. Zgodnie z radą zatrzymał się nad jeziorem, ale namysł nie był mu potrzebny, bo swoją drogę wybrał dawno temu. Podobnie jak w trakcie poprzednich krótkich postojów, nie mógł zasnąć. Leżał w cieniu drzewa, a umysł wbrew jego woli przywoływał obrazy z przeszłości. Wspomniał wizytę w Kautta, gdzie po raz ostatni usłyszał ludzki głos. A potem odpłynął w jeszcze odleglejsze czasy, poprzedzające wyprawę, które stopniowo zacierały się w jego pamięci. Tęsknił za tamtymi dniami, a ta tęsknota unosiła się w wieczornym powietrzu niczym krzyki orłów w górach.

144


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wstał, gdy świat spowiły ciemności. Spojrzał na ciche, mroczne wzgórza, a wówczas po raz pierwszy w czasie tej wędrówki poczuł autentyczny strach. Jezioro stanowiło punkt graniczny, za nim rozpościerała się dzika i tajemnicza kraina Vapautan – miejsce, do którego zmierzał od tak wielu dni. Odegnał złe myśli i ruszył na północ.

Bębny W ciszy rozbrzmiewała symfonia strachu. Przypadkowe odgłosy były jedynie tłem: cykanie świerszczy, bliższe i dalsze trzaski gałęzi, pohukiwanie sowy. Każdy najmniejszy szelest liści rozlegał się donośnie. Najgorsze były jednak szepty, które przyszły wraz z bębnami. Wędrowiec ostrożnie stawiał każdy krok. Dotarł do partii lasu tak gęstej, że panowała w niej niemal całkowita ciemność. Wydawało mu się, że zmierza wciąż na północ, ale gdy zatrzymał się na moment i rozejrzał, nie był już tego pewien. Wiele razy wędrował w nocy, ale takiego mroku się nie spodziewał. Postanowił poczekać, aż poranne słońce wskaże mu właściwą drogę. W dziewiczym lesie trudno było jednak o miejsce, w którym mógłby się zatrzymać. Usiadł pod rozłożystym drzewem, starając się nie zasnąć w obawie przed żyjącymi w puszczy stworzeniami. Wsłuchał się w nienaturalnie głośne leśne dźwięki. Wtedy to rozległy się tępe uderzenia bębnów. Początkowo odległe, wydawały się wędrowcowi jedynie echem w jego głowie, zwiastunem nadchodzących snów. Ale rozbrzmiewały coraz głośniej, aż wreszcie nie mógł ich dłużej ignorować. Wstał. Cały las dudnił; powietrze drżało w rytmicznym pulsie, niczym krew w gigantycznym sercu. Stłumione uderzenia dochodziły z różnych stron. Coś go otoczyło. Wokół w równych odstępach zapaliły się wątłe światełka, niczym krąg gwiazd. Zaczęły szeptać. Szepty mieszały się z dudnieniem bębnów i wzmacniały je. Wdzierały się do mózgu wędrowca. Nie potrafił się im przeciwstawić – a nie mógł ich po prostu zlekceważyć, musiał zachować czujność. Potem zmieniły się w rozdzierające głowę wrzaski. Powstrzymywał się, aby nie krzyknąć z bólu. Wszytko nagle ucichło. Światła zgasły, pozostało tylko jedno. Wędrowiec ruszył w jego kierunku. Czuł się osłabiony. Do światła prowadziła go wąska ścieżka wydeptana przez zwierzęta. W gąszczu paproci spoczywało martwe ciało. Zbliżył się do niego. Wyciągnął z gęstwiny starego mężczyznę w podartej i poplamionej krwią zielonej szacie z lnu, typowej dla jego rodaków. Szybko przekonał się, że mężczyzna żyje, choć oddech miał płytki, urywany i z pewnością nie zostało już w nim wiele życia. Nie było dla niego nadziei – z rany w boku wypłynęło mnóstwo krwi. Wędrowiec zastanawiał się, kim jest ten mężczyzna i co się mu stało, jeżeli rzeczywiście pochodził z południa. Ale ten wówczas wzdrygnął się, wciągnął gwał-

145


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

townie powietrze, a potem rzygnął krwią – i na wędrowca spojrzały martwe oczy jego ojca. Bicie bębnów rozległo się na nowo; dołączyło do niego jeszcze więcej szeptów. Ciało starca rozsypało się w rękach wędrowca. Krzyknął i rzucił się biegiem przez leśny gąszcz, starając się uciec przed odgłosami rozsadzającymi mu czaszkę. Nieświadomie kierował się ku światłu. Szepty ucichły, kiedy dotarł do porosłego mchem kamiennego ołtarza. Zatrzymał się przed nim, próbując opanować drżenie. Błyszczący kamień u szczytu wysokiego krzyża był źródłem światła. Małe wgłębienie w ołtarzu wypełniała woda. Wędrowiec obmył w niej twarz. Zamieniła się w krew. Krople, które upadły na kamienną płytę, wypełniły wyryte w niej rowki. Szkarłatem zajaśniały litery: ZAWRACAJ Usłyszał ryk. Schował się za ołtarzem, modląc się, by nadchodząca bestia nie odnalazła go. Coś rzuciło na niego cień; zadarł głowę. Stał przed nim jego ojciec, ociekający krwią. Wyciągnął w kierunku wędrowca rękę trzymającą pęk siwych włosów – jego własnych włosów, odciętych przez morderców. Starzec spoglądał na syna z wyrzutem. Z nienawiścią. Wędrowiec zapłakał. Nie potrafił tego wytrzymać. Pragnął zawrócić. Kolejny ryk bestii rozdarł widmo ojca, które ulotniło się w powietrzu niczym mgła. „To nie moja wina, nie moja wina” – powtarzał w duchu wędrowiec, łkając w cieniu ołtarza. Lecz bębny odgrywały własną melodię: – Łżesz, łżesz, łżesz... Nie przeze mnie zginął. – Łżesz, łżesz, łżesz... Wiatr zawył w gałęziach. Przerażony wędrowiec rzucił się do ucieczki. Biegnąc jak oszalały, przebrnął przez pas zarośli i wpadł na polanę pokrytą trupami. Zabrakło mu tchu. Gdzie nie spojrzał, leżały martwe, poszarpane ciała. Trawa poczerwieniała od krwi. Niektóre zwłoki były rozczłonkowane, odcięte kończyny leżały w nieładzie, często daleko od reszty ciała. Wiele z nich miało wydłubane oczy i odcięte włosy. Zimne powietrze rozlało się w płucach wędrowca; targnął nim spazm. Znał ich wszystkich. Padł na kolana. Zakrył twarz dłońmi i zapłakał, aż zabolało go gardło. Znajome twarze, martwe twarze. Bestia przypomniała o sobie rykiem. Zbliżała się. Zbierając resztki sił, wędrowiec wstał i pobiegł przez pole trupów. 146


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Łżesz, łżesz, łżesz... Szybko dotarł pod osłonę drzew, lecz tam czekała na niego pułapka. Potknął się o wystający korzeń i upadł na twarz. Poczuł ucisk wokół kostek. Przewrócił się na plecy i spostrzegł, że korzenie drzewa owijają się wokół jego nóg. Kolejne dwa pędy złapały go za nadgarstki i unieruchomiły ramiona. Drzewo pociągnęło go ku sobie. Przywarł do starego, próchniejącego pnia, nie mogąc wyrwać się z uścisku morderczej rośliny, która owinęła się wokół jego klatki piersiowej. Tymczasem nadeszła bestia. Łamiąc mniejsze drzewa i depcząc krzewy, powoli zbliżyła się do swojej ofiary. Jej oczy jarzyły się w mroku niczym dwa księżyce. Rozwarła pysk, ukazując rząd długich jak miecze kłów. Jej piekielny smród przyprawiał o mdłości. Próbował rozpaczliwie uwolnić się z więzów, ale pędy tylko mocniej wbijały się w jego żebra. Bestia rzuciła się na niego. Bębny umilkły.

Pustelnik Wędrowiec ocknął się w niewielkiej grocie. Nieopodal płomień ogniska oświetlał surowe wnętrze. Zrzucił z siebie stary, wypłowiały koc i wstał; zakręciło mu się w głowie, oparł się ręką o ścianę. Bolały go wszystkie kości. Kiedy zawroty ustały, przyjrzał się dokładnie jaskini. Na ziemi leżały szmaty, podobne do koca, którym był przykryty. Ognisko powoli gasło. Podniósł swój kapelusz, ale nigdzie nie znalazł torby. Wyszedł na zewnątrz. Zmierzchało. Długie cienie, rzucane przez kamienie i nierówności, rozlewały się po trawiastym stoku. W dole rozległy las kołysał się delikatnie. Morze ciemnej zieleni pokrywało wzniesienia. Niebo miało pomarańczową barwę, w której tonął nawet księżyc na wschodzie. A więc dotarł wreszcie do tych gór, które obserwował tam, z dołu, z okolic jeziora. Ale kiedy to było? Dwa dni temu? Tydzień? Nie pamiętał, jak tu trafił – niejasne, urywane wspomnienia mieszały się z sennymi majakami. Pomyślał, że może z powodu głodu zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Za mało jadł ostatnio i za bardzo nadwyrężał siły. Na dodatek nie wiedział, gdzie zostawił torbę, w której przechowywał cały prowiant. Może wszystkie zapasy już się skończyły. Może przygotował sobie tę jaskinię, aby w niej umrzeć. Lecz mimo tych wszystkich ponurych myśli nie czuł strachu. Cisza wieczoru i chłodny powiew wiatru działały na niego uspokajająco. Widok był tak rozkosznie idylliczny, że zupełnie przestał przejmować się swoją misją. Chwila, gdy obejmował wzrokiem Vapautan, rozciągała się w wieczność. – To piękna ziemia – usłyszał głos z lewej strony – ale zimna i okrutna. 147


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W jego kierunku zmierzał mężczyzna, niosący w jednej ręce gałęzie, a w drugiej dwa martwe króliki. Pogwizdując, wszedł do jaskini, wrzucił kilka gałęzi na żarzące się ognisko i cisnął resztę obok, po czym usiadł na skórzanym kocu. – Miło widzieć cię przytomnego – rzucił wesoło. – Spałeś cały dzień. Jak się czujesz? Wędrowiec wszedł za nim do jaskini i usiadł naprzeciw. Płomienie wesoło zatańczyły w ognisku. – Nie wiem... Nic nie pamiętam. Jak się tu znalazłem? Mężczyzna w zielonym stroju uśmiechnął się szeroko. – Masz niesamowite szczęście, że znalazłem cię w tym szalonym lesie. W przeciwnym razie pewnie zgniłbyś tam jak wielu innych – najpierw, oczywiście, doprowadzony do obłędu. Na pewno jesteś głodny. Zaraz będziemy mieli pyszną wieczerzę. Wyciągnął z kurtki długi, szeroki nóż i zabrał się za oprawianie królików. Wędrowiec zastanawiał się, czy fakt, że rozmawia z tym dziwnym człowiekiem, nie jest oznaką obłędu. – Jak mnie znalazłeś? – Widziałem, jak niedźwiedź cię obwąchiwał. Widocznie uznał, że jesteś martwy, skoro cię nie tknął. I ja tak początkowo myślałem, kiedy niedźwiedź już odszedł. Prawie nie oddychałeś. I wyglądałeś jak trup, he, he. Pomyślałem, że jak zabiorę cię do siebie, to może przeżyjesz. Masz cholerne szczęście! – dodał, śmiejąc się głośno. – Niedźwiedź... – Wędrowiec przypomniał sobie sen, w którym próbowała go pożreć ogromna bestia. – Nic nie rozumiem. Pamiętam, że przeprawiałem się przez ten las... ale nie wiem, co się tam stało. Dlaczego straciłem przytomność. Jakieś... dziwne sny... – To szalone miejsce. – Siwowłosy pokiwał głową z powagą. – Ogłupia ludzi. Nie da się go przejść, nie dostając przy tym pomieszania zmysłów. Właściwie... wszyscy tam giną. Mówiłem, że masz cholerne szczęście! – Roześmiał się. Wędrowcowi trudno było zrozumieć, co tak bardzo cieszyło tego mężczyznę. Czuł się coraz bardziej skonfundowany. – Sądziłem, że w Vapautanie nie ma żadnych ludzi... – Też tak myślałem, ha, ha! A poważnie, jesteś pierwszą żywą osobą, którą tu widzę. – Ale jakim cudem ty tu trafiłeś? Jak przeszedłeś przez las i zachowałeś rozum? – Pierwszy raz ktoś nazywa mnie normalnym! No cóż, słyszałem opowieści o Vapautanie, więc nie byłem tak głupi, żeby próbować przedostać się przez las w ciągu jednej nocy. Zajęło mi to wiele miesięcy. Posuwałem się bardzo powoli. Chciałem, żeby Vapautan mnie zaakceptował. Nie wpuszcza nikogo, kto próbuje wedrzeć się do niego siłą. A może też miałem szczęście, he, he.

148


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ustawił nad ogniskiem prowizoryczny ruszt z kilku badyli i nabił nań obdarte ze skóry i wypatroszone króliki. Zapach pieczonego mięsa szybko rozprzestrzenił się po całej jaskini. Wędrowiec poczuł jeszcze większy głód i pragnienie. – Czy teraz, gdy przeszedłem przez las, Vapautan również mnie zaakceptował? – To się okaże, przyjacielu, to się okaże. Wędrowiec próbował złożyć w sensowną całość wspomnienia i to, co usłyszał od swojego wybawcy. Wszystko, co pamiętał, wydawało się być snem; lecz nadal bolały go żebra, wciąż pamiętał uścisk rośliny. – Od jak dawna tu mieszkasz? – O, przestałem liczyć dni już dawno. Czasami wydaje mi się, że jestem tu od zawsze. – A czarownik, który rządzi tą ziemią? Czy to prawda, co o nim mówią? Podobno ma moc... podobno potrafi dokonać wszystkiego. – Mówisz o Vuortenie? Nigdy go nie widziałem. Stary trep w ogóle nie wychodzi ze swojego zamku. Może już dawno nie żyje. Albo wygrzewa się w gorących południowych krajach. Ja bym tak zrobił, gdybym potrafił dokonać wszystkiego, hehehe. Już gotowe. Podał wędrowcowi nóż, by mógł odkroić sobie kawałek mięsa. – Tamten niedźwiedź poszarpał torbę, którą miałeś ze sobą i zeżarł to, co było w środku. Ale może to i dobrze, bo z pewnością nie miałeś przy sobie niczego równie dobrego, heh. Wędrowiec łapczywie zjadł kawałek mięsa. Już po pierwszym kęsie, gdy poczuł ciepło pieczeni na języku, a tłuszcz przyjemnie oparzył mu dziąsła, poczuł się dużo lepiej. – Masz przy sobie wodę? – zapytał, na co jego towarzysz wybuchnął śmiechem. – Lepiej, przyjacielu, lepiej! Najlepszej jakości wino prosto z Kautta! – rzekł, wyciągając z tobołu butelkę. – Proszę, skosztuj. – Odwiedzasz Kautta? – zapytał zdziwiony wędrowiec, odbierając butelkę. – Tak... Ach, wiem, co masz na myśli. Nie wiedzą, że mieszkam tutaj. Nie mówiłem im, bo i tak mają mnie za dziwaka. Sprzedaję to, co upoluję tutaj, i mam na wino. Ale nie tylko. Uważaj. To mówiąc, wyciągnął fajkę i odrobinę tytoniu zawiniętego w kawałek tkaniny. – Mam tylko jedną fajkę, ale pozwolę ci skosztować. O tych pijakach z Kautta można mówić wiele, lecz tytoń mają przewyborny. Wędrowiec posmakował wina i uznał, że nigdy nie pił lepszego. Przypomniał sobie, kiedy ostatnio spożywał ten trunek – w swoim rodzinnym mieście. – Przyszedł chyba czas, abyś wyjawił swe imię, skoro mam się z tobą podzielić fajką. Słońce zaszło i już tylko ogień oświetlał pieczarę. Wędrowiec milczał. Od tak dawna nie używał imienia, że niemal zatarło się ono w jego pamięci. Nie chciał go

149


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wymawiać, gdyż należało do dawnych czasów. Od kiedy opuścił dom, nazywany był po prostu cudzoziemcem lub południowcem. – Rozumiem. Nie masz imienia. Wiem coś o tym... tak, wszyscy z czasem tracimy imię. Ja sam stałem się tylko pustelnikiem, jakich wielu. Ale jedynym w Vapautanie, haha! Zapalił fajkę i wypuścił z ust kółko z dymu. Odetchnął z błogim wyrazem twarzy i zapytał: – A więc czemu szukasz Vuortena? – Nie powiedziałem, że go szukam. – Mogę więc zapytać, dlaczego postanowiłeś wybrać się do Vapautanu, ale podejrzewam, że sprowadza się to do tego samego. Wędrowiec nigdy nie zdradził nikomu celu swojej podróży. Nie znalazł jednak powodu, by ukrywać go przed mieszkańcem Vapautanu. Przed kimś, kto ocalił mu życie. – Wysłano mnie, abym odnalazł czarownika i nakłonił go do pomocy moim rodakom. Od lat dręczą nas najeźdźcy i jeżeli nie uzyskamy wsparcia, zostaniemy niewolnikami Turvatulty. Próbowaliśmy wszystkiego... pozostała nam tylko wiara w legendarnych magów za górami. – Wysłano tylko ciebie? – Miałem... kilku towarzyszy. Ale droga była trudna. – Od jak dawna jesteś w drodze? – Przestałem już liczyć dni – odparł wędrowiec, uśmiechając się cierpko. – A więc od dawna. Nie myślisz czasami, że... tam, skąd pochodzisz... jest już po wszystkim? Że za późno na jakikolwiek ratunek? – Każdego dnia – odparł wędrowiec, zastanawiając się, czy to wino skłania go do zwierzeń. Cieszyło go jednak, że znalazł kogoś, komu mógł wyjawić swoje problemy. – Czasami... czasami śni mi się, że wracam. I widzę ich wszystkich martwych. Pole trupów. Zamilkli obaj, wpatrując się w płomień. Pustelnik dołożył kilka gałęzi. – Ale nie mam innego celu – ciągnął wędrowiec. – Dlatego robię to, co mi kazano, nawet jeżeli nie ma już nadziei. Nie wiem, co będzie potem. Nie mam do czego wracać. Moja rodzina zginęła podczas walk. Nawet jeżeli najeźdźcy zostawią nas w spokoju, a ja wrócę bezpiecznie do domu – dla mnie to już nie będzie to samo. Magiczna moc alkoholu przywróciła setki wspomnień. Na kilka chwil wędrowiec powrócił do domu, przypomniał sobie uczucie ciepła i miłości. Oparł się jednak tej sile, by wrócić do niej dopiero wtedy, gdy wypełni – lub nie – powierzone mu zadanie. – A ty? – zapytał. – Co ciebie sprowadziło do tej przeklętej krainy? Pustelnik długo nie odpowiadał. Stracił wesołość, prawdopodobnie z powodu opowieści wędrowca. Przyglądał się uważnie, jak ten przegryza mięso, a potem rzekł:

150


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Wygnano mnie z mojego miasta. Długo szukałem dla siebie miejsca, aż znalazłem je tutaj. Nie pytaj o szczegóły. Wędrowiec przytaknął. Nie czuł urazy do pustelnika, że się przed nim nie otworzył. – A Vapautan wcale nie jest przeklęty. Po prostu dobrze broni swych granic, nie pozwala wejść byle komu. Im dłużej ludzie nie będą tego świadomi, tym lepiej dla tej krainy. Być może stanie się kiedyś ostatnim miejscem niesplamionym przez ludzkie żądze. Zjadł ostatni kawałek królika, schował butelkę i zawinął się w koce. – To prawda, że żyją tu kruki o dziobach twardszych niż kamienie. Niedźwiedzie tak silne, że łamią największe drzewa, i orły, które na nie polują. No i rosomaki, najgorsze z tych wszystkich bydlaków, cholernie sprytne. Ale wystarczy przestrzegać kilku prostych zasad, żeby przeżyć: ufać własnym siłom i zmysłom, ufać wiatrowi i strzałom, ufać ogniowi, a przede wszystkim ufać pustelnikowi! Wybuchnął śmiechem i ułożył się do snu. – Wiem, gdzie leży siedziba Vuortena. Jak tylko będziesz czuł się na siłach, możemy tam wyruszyć. *** Wybrali się w podróż o świcie. Pustelnik podarował wędrowcowi sztylet o długim i szerokim ostrzu. – Na pewno nieraz ci się przyda – rzekł. – To najważniejsza rzecz potrzebna tutaj do przetrwania. Szli zarówno w dzień, jak i w nocy, zależnie od kaprysów pogody. Chcąc odwdzięczyć się za pomoc, wędrowiec sam nosił torbę z rzeczami pustelnika. Ten zgodził się, ale wziął łuk, kołczan ze strzałami i drugi sztylet. Zatrzymywali się na sen, gdy znajdowali odpowiednie ku temu pieczary. Sypiali na odkrytym terenie tylko wówczas, gdy nie było innego wyjścia. Przechodząc przez niższe partie gór, zatrzymywali się na dłużej w lasach, by zapolować. Pustelnik nauczył wędrowca, jak podkradać się do zwierzyny, jak najlepiej ją zabijać, wreszcie jak ją wypatroszyć i upiec. Wędrowiec doskonalił się przy nim w strzelaniu z łuku. Ich łupem padały zające, króliki, sarny i jelenie, czasem nawet dziki. Podobnie jak tytoń, wino szybko się skończyło, ale na tyle często napotykali strumienie lub mniejsze jeziora, że ich bukłaki były zawsze pełne. Gdy nie polowali, pustelnik gwizdał, podśpiewywał pijackie piosenki i śmiał się w głos. Jego humor udzielał się wędrowcowi. Z pewnością był to najekscentryczniejszy towarzysz, jakiego poznał, ale bardzo szybko zżyli się ze sobą. Nie pytali się nawzajem o przeszłość. Cieszyli się wspólną wędrówką. Zdarzało im się napotkać olbrzymie zwierzęta, o których wspomniał pustelnik podczas ich pierwszego spotkania. Często wysoko nad nimi szybowały orły, rzucając na górskie stoki ogromne cienie. Nocami budziły ich ryki niedźwiedzi. Nigdy jednak żadne zwierzę nie zaatakowało podróżników. Gdy wędrowiec głośno zastanawiał się 151


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nad tym faktem, pustelnik odpowiadał, że: „Vapautan cię zaakceptował”. Ale te słowa nie uspokajały południowca. Bo dlaczego w takim razie Vapautan pozwalał im zabijać zwierzęta? Idąc razem, nie mieli czasu myśleć o przeszłości. Zdarzały się jednak momenty, kiedy wędrowiec samotnie podziwiał piękno krainy o zachodzie słońca lub podczas nocy, tuż przed zaśnięciem, gdy nawiedzały go wspomnienia – opanowywała go wtedy melancholia, rezonująca wśród samotnych gór jak echo. Gdy szedł, czuł się szczęśliwy. Lecz coraz bardziej dręczyła go świadomość nadchodzącego końca, zbliżania się do celu, którego tak naprawdę nie chciał osiągnąć. Nieustanna wędrówka nadawała sens jego życiu. Jej koniec będzie końcem wszystkiego. Wkrótce pozostawili za sobą lasy i znaleźli się w odkrytym, górzystym terenie, gdzie trudniej było o pożywienie. Wędrowali wzdłuż grzbietów ostrych jak brzytwy. Przecinali lodowato zimne, lśniące strumienie, w których się odświeżali. Dni robiły się krótsze i zimniejsze. Pustelnicze koce stopniowo przestały im wystarczać, nie grzejąc wystarczająco w mroźne noce. Pewnego wieczoru, gdy spadł pierwszy śnieg, pustelnik wskazał wędrowcowi wyniosły, spiczasty szczyt. Ten dopiero po kilku chwilach uważnego wpatrywania się dostrzegł, że taki kształt nadaje mu wieża wzniesiona z czarnego kamienia. – To tam. Dom Vuortena. Stary cholernik nie mógł sobie znaleźć bardziej niedostępnego miejsca. – Może lubi spać w mrozie – mruknął wędrowiec, szukając miejsca na spoczynek. Spodziewał się, że pustelnik opuści go teraz, ale okazało się, że chce go odprowadzić aż do samej wieży. Był mu za to wdzięczny z całego serca, bowiem nawet sine od zimna usta nie odbierały humoru Vapautańczykowi. Niczego więcej wędrowiec nie potrzebował w tych ostatnich chwilach. Dotarli na miejsce dwa dni później o zmroku. Cały ostatni dzień zabrała im wspinaczka po niemal pionowym, oblodzonym stoku. Śnieg sypał gęsto, wiał silny wiatr, gdy więc wspięli się na szczyt, byli głodni, zmarznięci i u kresu sił. Stali po kolana w śniegu, wpatrując się w bramę, która dzieliła ich od wieży. Jej sklepienie było potężne, wysokie, podparte z obu stron bryłami ciemnych skał, wielokrotnie wyższe od człowieka. Na kamieniach widniały bruzdy, wyżłobione przez wiatry i deszcze. – To magiczna brama – rzekł pustelnik. – Vuorten dobrze chroni swą siedzibę. – Jak więc mamy przez nią przejść? Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? Wzrok pustelnika zaniepokoił go. Nie pozostał w nim nawet cień dawnej wesołości, a jedynie melancholia, będąca jakby odbiciem duszy wędrowca. – Ty przejdziesz bezpiecznie. Ale ja nie. Cokolwiek się wydarzy, zaufaj mi i przeprowadź mnie przez bramę. Tylko o to cię proszę. – Dlaczego? – Zaufaj mi.

152


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wędrowiec bał się tego, co skrywało spojrzenie pustelnika. Do tej pory zawsze mu ufał i nigdy się nie zawiódł. Postanowił i tym razem zawierzyć jego słowom. Kiwnął głową; ruszyli ramię w ramię ku wieży. Gdy przechodzili pod łukowatym sklepieniem, pustelnik jęknął i potknął się. Wędrowiec zbliżył się, by mu pomóc, lecz ten odepchnął go od siebie. Zadrżał gwałtownie. Jego ubranie pociemniało, ręce skurczyły się, twarz wydłużyła, siwiznę zastąpiły gęste, czarne włosy. Na jego miejscu stał teraz skulony wilk – tylko oczy pozostały po poprzedniej postaci. Wędrowiec przyglądał się uważnie zwierzęciu, które nie poruszało się i nie spuszczało z niego wzroku. „Zaufaj mi”. Odwrócił się i przeszedł przez bramę. Wilk szedł równo z nim, jak pies posłuszny swemu panu. Kiedy już znaleźli się w połowie drogi między bramą a wieżą, pustelnik odzyskał ludzką postać. Spojrzeli na siebie. Wędrowiec milczał, czekając na wytłumaczenie. – Przepraszam cię, przyjacielu, że musiałem to przed tobą ukryć. Przepraszam, że nie pozwolę ci wypełnić misji, ale twoja sprawa jest od dawna przegrana. A ja muszę zabić Vuortena.

Vuorten Wiatr umilkł; płatki śniegu opadały pionowo, powoli jak puch. Wszystko inne wokół wędrowca zastygło, spokojne i oczekujące, jakby na przekór burzy szalejącej w jego głowie. Jedna myśl dudniła jak grom – myśl o stracie przyjaciela. Głos pustelnika zdradzał zdenerwowanie. – To Vuorten mnie tutaj uwięził. On zamienił mnie w demona, snującego się bez celu po ziemi. Przybyłem tu wiele lat temu, by tak jak ty prosić o pomoc. Ale Vuorten nie spełnia próśb. Jest przesiąknięty złem. Gardzi ludzkimi problemami. Bawi go cudze cierpienie. Za moją śmiałość skazał mnie na wieczne więzienie w Vapautanie. Jego granice mogę przekroczyć jedynie pod zwierzęcą postacią. – Dlaczego przyprowadziłeś mnie aż tutaj? – Słowa z trudem wydobywały się z gardła wędrowca. – Czyżby ciebie także bawiło cierpienie? – Nie, przyjacielu. To ty mnie tu przyprowadziłeś. Czekałem setki lat, by komuś udało się dotrzeć do Vapautanu. Żyłem nadzieją na możliwość zemsty, aż wreszcie zacząłem wątpić, że ten dzień nadejdzie. Nie mogłem sam przekroczyć bramy Vuortena. Ktoś musiał mnie przez nią przeprowadzić. Dzięki tobie w końcu tutaj dotarłem. Nie mogłem ci niczego zdradzić wcześniej, bo nie zgodziłbyś się na to. – Jak masz zamiar zabić czarownika? – On nadal jest człowiekiem... w przeciwieństwie do mnie. Nieważne, jak go zabiję, ważne, że mam ku temu sposobność. Szczerze mówiąc, wątpię, czy mi się uda.

153


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ale spróbuję mu zadać choć odrobinę tego bólu, na jaki on mnie skazał; będę próbował tak długo, aż go zabiję albo sam zaznam ukojenia w śmierci. – Nie mogę ci na to pozwolić. On jest moją jedyną nadzieją. – Pogódź się z tym, że dla twoich rodaków nie ma żadnej nadziei! A nawet gdyby istniała, Vuorten ci nie pomoże! Opuść ten kraj i zamieszkaj z dala od wszelkich problemów, ułóż sobie życie, póki jesteś młody. Albo dołącz do mnie, pomóż mi go zabić. Wraz z nim umrze ciążąca nade mną klątwa. Wtedy razem opuścimy tę przeklętą ziemię. – Nie mogę zrezygnować. Nie tutaj, u bram jego domostwa. – Ostrzegam cię, przyjacielu, że nie przyniesie to niczego dobrego. Nie licz na to, że Vuorten cię wysłucha. Zamieni cię w widmo, które będzie żyć jedynie wspomnieniami. „Zatem już jestem widmem” – pomyślał wędrowiec. – Ty nie wiesz, jak to jest – rzekł pustelnik. – Wieczna samotność i świadomość jej wieczności. Wyobraź sobie: żywisz się, bo bez jedzenia głodujesz, jak każdy. Ale nie czujesz smaku. Każdy posiłek jest przykrym obowiązkiem. Nie możesz nawet odebrać sobie życia, bo wszystkie rany natychmiast się goją. Cholerna nieśmiertelność. Pytałeś, dlaczego nie atakowały nas zwierzęta. Bo one wiedziały, kim jestem, co we mnie siedzi. I bały się tego demona. Wędrowiec pamiętał, jak pustelnik przyglądał się mu podczas posiłków – jak kontemplował każdy kęs towarzysza. Mówił prawdę, ale mimo że rozumiał sytuację Vapautańczyka, nie mógł zawrócić z obranej ścieżki. – To ponad moje siły – ciągnął pustelnik. – Chcę to wreszcie przerwać. W ten sposób nie można żyć. Więc pomóż mi albo zejdź mi z drogi... – Nie. To była trudna decyzja, lecz inna nie wchodziła w grę. Natarli na siebie równocześnie. Wędrowiec przewrócił pustelnika na ziemię, lecz ten zaraz zepchnął go i obrócił się, a gdy znalazł się nad nim, zamienił się w wilka. Podróżnik chronił twarz przed ugryzieniami zwierzęcia, które zaczęło wściekle kąsać jego ręce i szarpać ubranie. Wyciągnął sztylet i wbił go w brzuch przeciwnika. Wilk zaskomlał i padł obok niego. Wędrowiec wstał i przyglądał się, jak krew zabarwia śnieg. Wilk leżał na boku, dysząc ciężko z wywieszonym jęzorem, coraz wolniej i słabiej. Więc jednak był śmiertelny. – Miałeś rację – rzekł podróżnik, czyszcząc sztylet o rękaw. – Przydał się. Ruszył w kierunku wieży, starając się oczyścić umysł z myśli. „Zapomnij o tym, co się stało. Jesteś już u celu. Dotarłeś tu i tylko to się liczy. Minęło dużo czasu, ale dopiąłeś swego. Nie myśl o krwawiącej ręce. Vuorten jest blisko”. Schował sztylet i pchnął drewniane drzwi. We wnętrzu ledwie dostrzegł zarys pierwszych kilku stopni schodów, prowadzących spiralnie w górę. Wspiął się po nich, uważnie stawiając każdy krok i błądząc dłońmi po zimnych, kamiennych ścianach. 154


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Serce biło mu jak szalone, a lewa ręka płonęła żywym ogniem po starciu z wilkiem. Ale ból nie miał dla niego żadnego znaczenia. W pewnym momencie poczuł, jak na jego karku rozbijają się zimne krople. Sięgnął ręką w ciemność nad sobą i dotknął mokrego, drewnianego sufitu. Palce przypadkiem natrafiły na zapadkę. Wędrowiec wstąpił na jeszcze jeden stopień i pchnął obiema rękami klapę. Zobaczył nad sobą ciemność, ale innego rodzaju – ciemność nocnego, zachmurzonego nieba. Śnieg wpadał przez otwarty właz. Obawiając się, że nie znajdzie tam czarownika, wędrowiec szybko podciągnął się i wyszedł przez otwartą klapę na dach wieży. Najpierw zobaczył jedynie ogień unoszący się w powietrzu. To on roztapiał cały śnieg, który opadał na dach. Magiczny płomień nie gasł i nie posiadał źródła. Za nim, na pozłacanym krześle, siedział drobny starzec. Jego broda, w przeciwieństwie do krótkich nóg, sięgała mokrej podłogi. Oczy miał zamknięte i nie poruszał się – wydawał się pogrążony we śnie. Żaden płatek śniegu nie spadał na niego – wszystkie roztapiały się w powietrzu. Radość wędrowca tłumił pewien niepokój. Dlaczego Vuorten siedział w tym dziwnym miejscu? Zastanawiał się też, czy starzec na pewno śpi, ale nim zbliżył się o krok, czarownik otworzył oczy. – Witaj, wędrowcze. Czekałem. Jego głos był szorstki i słaby; nawet w panującej ciszy, niemal wibrującej w uszach, wędrowiec ledwo go dosłyszał. Czy to była ta potężna istota, o której mówiono nawet w najdalszych zakątkach świata? Jego wargi prawie się nie poruszały, gdy mówił, a oczy patrzały tępo przed siebie, jakby był ślepy. – Czy ty jesteś Vuorten? – Tak mnie teraz nazywają – odparł starzec, lecz wędrowiec nie miał pewności, czy było to stwierdzenie, czy pytanie. – Przybyłem prosić cię o pomoc... – Słyszałem wiele próśb, przed laty. Lecz żadna nie była warta mojej pomocy. Zamieszkałem w Vapautanie, by tylko nieliczni mieli prawo wypowiedzieć życzenie. W ciągu tysiąca lat zjawił się tylko jeden nikczemnik. Lecz jego prośba była równie zła jak on sam. Teraz twoja kolej. Wypowiedz życzenie. Wędrowiec opowiedział więc Vuortenowi historię swojego miasta, ale nim skończył, czarownik przerwał mu: – Nie ma już twojego grodu, a jego mieszkańcy polegli lub zostali niewolnikami. Za późno na ratunek. Ale to nie jest prośba, z którą przyszedłeś i na którą ja czekałem tysiąc lat, na którą warto poświęcić całą moją moc. Wypowiedz to jedno doskonałe życzenie, które układałeś w myślach każdej bezsennej nocy. Wędrowiec zadrżał, lecz nie z zimna. Wypełniło go ciepło, a gardło ścisnął ból. Oczyma wyobraźni – tak wyraźnie jak nigdy dotąd – ujrzał w swych ramionach dziewczynę, uśmiechniętą, szczęśliwą, kochającą. Jej biała sukienka lśniła czystością, nie splamiona krwią, jak w jego snach. 155


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie zdawał sobie dotąd sprawy, że tego właśnie pragnął, jednak Vuorten miał rację – nieświadomie modlił się o to od lat. Ale czy naprawdę o tej samolubnej żądzy mówił czarownik? Czy było to życzenie doskonalsze od chęci uratowania setek ludzkich istnień? Otworzył usta, ale nie potrafił wymówić tych słów. To był niedojrzały, egoistyczny kaprys. „Wskrześ ją. Wskrześ ją dla mnie”. Ciszę rozdarł ryk. Nim wędrowiec zdążył zareagować, ciemna sylwetka przeskoczyła płomień i rzuciła się na Vuortena. Starzec nawet nie krzyknął, gdy rosomak przegryzł mu gardło. Podróżnik złapał zwierzę i zrzucił je z czarownika. Wściekły rosomak skoczył na niego, zaczął gryźć i drapać. Wędrowiec odparowywał ataki, ale z rannym ramieniem nie mógł sprostać przeciwnikowi. Nie mógł też pomóc sobie sztyletem, gdyż wiedział, że nie zabije zwierzęcia – oczy rosomaka, wypełnione szaleńczym śmiechem, były oczami pustelnika. – Mówiłem ci – rzekł rosomak, przybrawszy ludzką postać. – On nie przyjmie żadnego życzenia. Przestań go bronić. Wędrowiec nie słuchał. Cisnął w niego sztyletem, ale ostrze tylko musnęło ramię demona. Zaczęli się ze sobą mocować, ale żaden z nich nie mógł uzyskać przewagi nad przeciwnikiem. Pustelnik ponownie przemienił się w rosomaka. Ugryzł podróżnika w kostkę i zacisnął szczęki. Nie myśląc o rozdzierającym bólu, wędrowiec użył wszystkich sił, aby złapać i unieść drapieżnika. Zrzucił demona z wieży; długie, przeciągłe skomlenie urwało się nagle. Vuorten zsunął się z krzesła. Wędrowiec złapał go, ale nie mógł nic poradzić na jego ranę – krew wypływała szybko, a wraz z nią życie. Tak samo trzymał przed laty ojca. Dopiero teraz spostrzegł złote kajdany, którymi starzec przykuty był do krzesła. – Zabij mnie... Wędrowiec drżał z rozpaczy. Czy czarownik nie mógł uratować się przed śmiercią? Czy nie przewidział, że pustelnik przybędzie, by go zabić? Czy on, wędrowiec, przebył całą drogę tylko po to, by zobaczyć jego śmierć? – Przebij moje serce... – szepnął Vuorten, dławiąc się krwią. – Otrzymasz... moją moc. Coś na kształt promyka nadziei zajaśniało w duszy wędrowca, ale szybko przysłonił go strach. Wiele pytań dręczyło podróżnika, wiedział jednak, że już nie pozna na nie odpowiedzi. – Uderz... albo moc przejdzie na demona. Wędrowiec podniósł leżący nieopodal sztylet i wbił go w pierś starca. Twarz czarownika rozjaśniła się. Wyszeptał ostatnie słowo, którego wędrowiec nie dosłyszał. Pod wpływem silnego podmuchu wiatru jego ciało rozpłynęło się. Znikły też kajdany i ślady krwi na dachu. Zgasł płomień.

156


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

*** Wędrowiec klęczał u stóp krzesła, nie myśląc o niczym. Upuścił sztylet. Nie poczuł żadnego dreszczu, fali ciepła czy chłodu, niczego, co świadczyłoby, że otrzymał moc Vuortena. Czarownik oszukał go. Zakpił z niego. Tylko po co? Potem przyszedł smutek. Wędrowiec wspomniał dziewczynę, ale nie potrafił już przypomnieć sobie jej twarzy. Zdał sobie sprawę z ucisku na nadgarstkach i kostkach. Zobaczył na rękach kajdany pozbawione zamka. Wówczas zrozumiał. Moc Vuortena była jego przekleństwem... Zakrył twarz dłońmi i zapłakał. Krzyknął z rozpaczy i sięgnął po sztylet. Ale kajdany trzymały mocno. Nie mógł dosięgnąć broni. Spojrzał na własną rękę, wyciągniętą w bezsilnym geście i niemal zabrakło mu tchu. Była zdrowa, a plamy krwi zniknęły z rękawa. Rozbłysło światło i pojawił się nowy płomień, znacznie większy i jaśniejszy od poprzedniego. Wędrowiec spojrzał na nieskazitelnie czyste dłonie. Jeżeli nawet ukryła się w nich ta legendarna moc, to czy mógł wypowiedzieć życzenie dla siebie samego? Usiadł na krześle, zamknął oczy i próbował przypomnieć sobie imię dziewczyny. Nie pamiętał. Usiłował wyłowić z otchłani pamięci własne imię, ale jego również nie znalazł. Tylko jedno rozbrzmiewało w jego głowie: Vuorten. Vuorten. Tak musiał się nazywać. Chciał wymówić życzenie, ale zapomniał słów, jakie powinien dobrać. Wydawało mu się, że musi na coś czekać. Że przyjdzie ktoś, kto zna właściwe słowa. Ułożył się więc najwygodniej jak mógł na krześle i zdrzemnął się. Na pewno obudzi się we właściwym czasie. Chłodny wiatr owiał jego ciało i umilkł. Płatki śniegu opadały pionowo, powoli jak puch. Wszystko wokół czarownika zastygło, spokojne i oczekujące, tak jak on. Opowiadanie pochodzi ze zbioru „Tęsknota”.

157


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.