Swit ebookow 02 rw2010

Page 1


REDAKCJA Redaktor naczelny: Maciej Ślużyński Sekretarz redakcji: Joanna Ślużyńska Skład i łamanie: Oficyna Wydawnicza RW2010 Zespół redakcyjny: Oficyna Wydawnicza RW2010 Współpraca: Awiola, Magda Barwińska, Ciernik, Robert Drózd, Agnieszka Hałas, Ewa „Oksa” Jeznach, Stanisław Karolewski, Marcin Łukiańczyk, Robert A. Mason, Alicja Minicka, Piotr Mrok, Tomasz Mróz, Pokrzywnica, Paweł Pollak, Emma Popik, Łukasz Sporyszkiewicz, Alicja Szulborska, Kinga Tutkowska, Władysław Zdanowicz, Agnieszka Żak. ISSN 2300-5645

WYDAWCA Oficyna wydawnicza RW2010 Os. Orła Białego 4 lok. 75 61-251 Poznań marketing@rw2010.pl www.rw2010.pl Serdecznie zapraszamy do współpracy wszystkich recenzentów, blogerów, dziennikarzy, autorów, księgarzy i wydawców. Propozycje tekstów lub linki do tekstów należy nadsyłać na podany adres poczty elektronicznej. W sprawach reklamy w magazynie – prosimy o kontakt na podany adres poczty elektronicznej.


Spis treści SŁOWO WSTĘPNE......................................................................................................5 Maciej Ślużyński: Kilka słów o nakładach ebooków................................................6 FELIETONY.................................................................................................................8 Robert Drózd: Amazon wejdzie do Rosji? Jak e-czytają Rosjanie?..........................9 Łukasz Sporyszkiewicz: Czy potrzebny jest nam Amazon?...................................12 Marcin Łukiańczyk: Porównanie tablet vs czytnik ebooków..................................16 Stanisław Karolewski: Świt ebooków – zmierzch wolności...................................18 Dwa słowa gwoli wyjaśnienia i riposty...................................................................20 A. Mason: 111000011..............................................................................................21 Agnieszka Żak: Co czwarty warszawiak czyta e-książki?......................................26 E-WYDAWCY............................................................................................................29 Maciej Ślużyński: Oficyna wydawnicza RW2010 – jacy jesteśmy........................30 RW2010: Nasze hity literatury kobiecej..................................................................32 WIEŚCI Z RYNKU.....................................................................................................37 Paweł Pollak: Ożywianie dzieła, czyli wydawnictwo nie z tej ziemi.....................38 NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI WYDAWNICZE..........................................................43 Premierowe tytuły LATA 2013................................................................................44 Zapowiedzi JESIENI 2013......................................................................................48 RECENZJE..................................................................................................................53 Maciej Ślużyński: Komisarz Wątroba – bohater naszych czasów..........................54 Ewa „Oksa” Jeznach: Analiza porównawcza, czyli dwupak. Recenzje Dwóch kart i Pośród cieni.......................................................................57 Piotr Mrok: Co ty wiesz o studiowaniu, czyli recenzja Księgi studenckiej.............62 Dwugłos, czyli Ulica Abrahama Joanny Łukowskiej w dwóch odsłonach recenzenckich..........................................................................................................64 Agnieszka Żak: Jest taka ulica............................................................................64 Kinga Tutkowska: Ta historia mnie urzekła........................................................65 Magda Barwińska: Anime w książce, książka w anime... Recenzja Odrodzenia Martyny Goszczyckiej.........................................................67


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Żak: Zmysły płatają bohaterom figle. Recenzja zbioru Maski............................................................................................69 Kinga Tutkowska: Dreszcze, czyli każde opowiadanie to jakby urywek dłuższej historii......................................................................................................................71 Kulturalna blogerka: Wojna, rycerze i miłość, czyli blaski średniowiecza w fantastycznym wydaniu...........................................................................................73 Alicja Minicka: Poetyka morza. Recenzja Strażników zmarłych Mariana Kowalskiego............................................................................................................75 Ciernik i Pokrzywnica: Bogowie uchowajcie mnie od takich kobiet! – dialog recenzja Kosowa Edyty Niwińskiej.........................................................................76 WYWIADY.................................................................................................................80 Co leży na Wątrobie? Wywiad z Tomaszem Mrozem.............................................81 Alicja Szulborska: Zdecydowałam się skupić na obozie „tych złych”, czyli rozmowa z Martyną Goszczycką.............................................................................83 Maciej Ślużyński: Dwa wywiady, a właściwie jeden... a właściwie to nie było żadnego wywiadu....................................................................................................88 E-MMA Popik: O ebookach................................................................................89 Władysław Zdanowicz: Monolog niepokornego.................................................95 SELF-PUBLISHING.................................................................................................104 Agnieszka Hałas: Czy self-publishing to dobry wybór? – wywiad z Tomaszem Przewoźnikiem......................................................................................................105 Awiola: Recenzja powieści Piotra Molendy Worn................................................108 OPOWIADANIA Tomasz Mróz: M1, M2, M3.......................................................................................110 M1 – 1986..............................................................................................................111 M2 – Koniec lenistwa............................................................................................127 M3 – Opowieść przedwigilijna, czyli życie jest piękne........................................135

4


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

SŁOWO WSTĘPNE

5


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Kilka słów o nakładach ebooków. Dane z rynku ebooków mówiące o osiąganych nakładach, czyli – wyrażając się precyzyjniej, bo ebook jako taki nakładu nie posiada – ilościach pobranych licencji, są jak na razie dość mało wiarygodne, często niezbyt optymistyczne, a nierzadko zawyżane dla potrzeb reklamy bądź zaniżane z innych względów. Dlatego chciałbym przedstawić garść informacji dotyczących tego konkretnie zagadnienia, wraz z podaniem źródeł. A Czytelnicy i ewentualni – nie do końca jeszcze zdecydowani na publikację w tej formie – Autorzy niech sami osądzą, czy jest dobrze, średnio, źle, czy zgoła fatalnie. Najpierw kilka danych ogólnych, abyśmy wyrobili sobie pojęcie o zjawisku, które wreszcie doczekało się określenia „rynek ebooków w Polsce”. „Według Łukasza Gołębiewskiego, prezesa Biblioteki Analiz, firmy, która analizuje rynek książki w Polsce, w 2012 roku ebooki (na polskim rynku jest ich około 7-8 tys.) przyniosły wydawcom około 2% wszystkich wpływów ze sprzedaży książek. Wpływy ze sprzedaży przyniosły około 50 mln zł, ale dynamicznie rosną, w przeciwieństwie do przychodów ze sprzedaży książek papierowych, które się w Polsce kurczą”.1 Dla porównania w USA w tym samym roku elektroniczne książki przyniosły wydawcom już prawie 23% wszystkich przychodów (a jeszcze rok temu było to niecałe 17%). Ale nie ma co porównywać, no, może tylko po to, aby poprawić sobie humor stwierdzeniem, że niedługo i u nas będzie lepiej. Natomiast szacunek wielkości rynku (wolumen sprzedaży 50 mln zł) jest jakąś informacją. A teraz o nakładach, z podaniem przykładów. Po pierwsze – ebooki darmowe. Dla rynku w sensie finansowym nie są to dane miarodajne, ale niezwykle interesujące. Pierwsza polska darmowa antologia opowiadań 31.10. Halloween po polsku zadebiutowała w październiku 2011 roku. W czerwcu 2013 (czyli 20 miesięcy od premiery) na oficjalnej stronie zbioru zakomunikowano, że pobranych zostało ponad 15 000 licencji! Jeszcze ciekawiej wypadła antologia Słodko gorzko. Opowiadania o miłości, która zadebiutowała w lutym 2012 roku, a na koniec sierpnia 2013 roku (czyli 19 miesięcy od premiery) zanotowaliśmy ponad 30 000 pobrań! I dla porównania – pierwszy numer naszego magazynu Świt ebooków w ciągu kwartału czytelnicy pobrali ponad 1 200 razy (tylko w naszym serwisie www.rw2010.pl – pobrano prawie 400 licencji). A zatem w przypadku publikacji darmowych „poziom sprzedaży” od 10 do 50 licencji dziennie nie stanowi – jak wynika z powyższego zestawienia – rezultatu 1 http://www.ekonomia.rp.pl/artykul/1006753.html

6


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niemożliwego do osiągnięcia. Choć nie ukrywajmy – trzy wymienione tutaj tytuły stanowią zdecydowaną czołówkę. W przypadku publikacji płatnych sytuacja wygląda nieco gorzej, zarówno ze względu na ilości pobrań, jak i na... dostępność danych. Tu możemy jako przykładem posłużyć się tylko jedną wiarygodną informacją – w ciągu 9 miesięcy (od grudnia 2012 do sierpnia 2013) ebook Joanny Łukowskiej Nieznajomi z parku pobrano ponad 1 500 razy, co daje średnią ponad 6 pobrań licencji dziennie. To prawdopodobnie jeden z lepszych wyników sprzedaży w chwili obecnej na naszym rynku, jeśli chodzi o polskich pisarzy. Biorąc pod uwagę dane z rynku książek papierowych nie są to może ilości szokująco imponujące. Ale chyba to pierwszy krok w bardzo dobrym kierunku, czyli w kierunku „american way of life”. Czego oczywiście wszystkim serdecznie życzę.

7


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

FELIETONY

8


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Amazon wejdzie do Rosji? Jak e-czytają Rosjanie? Tekst pochodzi z portalu www.swiatczytnikow.pl.

Na anglojęzycznych blogach pojawiły się plotki, że Amazon bliski jest uruchomienia swojego sklepu w Rosji. Podobno finalizują umowy z miejscowymi dostawcami treści. Piotr Kowalczyk z serwisu Ebookfriendly zwrócił moją uwagę na infografikę opublikowaną w serwisie Russia Beyond The Headlines. Co tam jest ciekawego? • 70% czytelników książek w Rosji sięga po wersje elektroniczne – statystyka tak wielka, że aż trudna do przyjęcia. • Spośród nich 42% korzysta po prostu z komputera domowego, ale aż 38% sięga po czytnik ebooków, tylko 21% po tablet. • Aż 92% ściąga po prostu książki z netu – a tylko 15% kupuje. W artykule z serwisu Publishing Perspectives mamy kilka dodatkowych statystyk: • Rosyjski rynek legalnych ebooków w 2012 osiągnął 250 milionów rubli, czyli około 24 mln złotych. Jest to wciąż tylko 1% całego rynku książki. Warto 9


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zwrócić uwagę, że polski ebookowy rynek oceniany bywa na 50 mln złotych, co nie tylko wg mnie jest zawyżone. • Władymir Charitonow z rosyjskiego stowarzyszenia wydawców ocenia, że ebooki czyta w Rosji 20-22 milionów ludzi! Co ciekawe – jak dodał w komentarzach – większość wcale nie mieszka w Moskwie i Petersburgu, a na prowincji. • Według wydawnictwa Ekimo 95% ebooków ściąganych w Rosji to wersje pirackie, co przekłada się na wirtualną stratę w wysokości 4 milardów rubli (to oczywiście taki sam SF jak 250 milionów straty w Polsce). • Wśród rosyjskich serwisów z ebookami 60% rynku ma Litres. Dodatkowo w komentarzach pod artykułem kilka osób z Rosji zwraca uwagę na to, że podstawową przyczyną piractwa jest po prostu brak treści. Rosjanie zorganizowali się sami – istnieją ogromne serwisy internetowe, które zawierają niemal każdą wskanowaną książkę. Tak więc łatwo sięgnąć po już opublikowany materiał, gorzej z jego kupieniem. Brakuje też czytnikowego ekosystemu – najczęściej trzeba po prostu ściągnąć plik i wgrać go przez USB. Miejscowy potentat próbuje wprowadzić tani czytnik Litres Touch zintegrowany ze swoim sklepem. Jak traktować plotki o wejściu Amazonu do Rosji – nie mam pojęcia. Podobno zatrudnili już dyrektora operacyjnego tamtejszego oddziału i podpisują umowy z wydawcami. Ale z naszej perspektywy dobrze wiemy, że dopóki nie wejdą, to nie ma nic pewnego. :-) Amazon do tej pory Rosję traktował jak „czwarty świat”. Był to jeden z niewielu krajów, gdzie... nie można zamówić Kindle. Na stronie wersji international po wybraniu „Russian Federation” zobaczymy smutny komunikat: Można było za to korzystać z Kindle for PC oraz sklepu Kindle.

10


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

To, że od ignorowania tego rynku Amazon miałby przejść od razu do otwarcia tam oddziału, nieco dziwi. Biorąc jednak pod uwagę te 20-25 milionów e-czytelników, kasa wręcz leży na ulicy i firma Bezosa może się po nią schylić.

11


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Łukasz Sporyszkiewicz: Czy potrzebny jest nam Amazon? Tekst pochodzi z blogu www.bezdruku.pl.

Kilka miesięcy temu w tekście Trudne początki ebooków w Polsce pokusiłem się o subiektywny opis rozwoju rynku publikacji elektronicznych w Polsce. Pozwolę sobie wrócić do moich wspomnień związanych z kolejnymi etapami rozwoju e-publikacji w kraju nad Wisłą. Pierwszą książką, z której przy pomocy Poradnika ściągnąłem DRM był zakupiony w Nexto.pl Cmentarz w Pradze Umberto Eco. Po ogłoszeniu na blogu Świat Czytników tutorialu, jak ściągać zabezpieczenia, pierwszą księgarnią, która odpowiedziała pozytywnie na apel Roberta było właśnie Nexto.pl. Przedstawiciel tej firmy zapewnił, że postara się jak najszybciej pozbyć się DRM na rzecz przyjaznego znaku wodnego. Nie była to prosta operacja, bo wymagała renegocjacji umów z wydawcami na zmianę formatu dystrybucji elektronicznej. Oferta ebooków ze znakiem wodnym nie była bogata i ograniczała się głównie do małych wydawnictw. Pierwszym było nieistniejące już wydawnictwo Fox Publishing. Po Nexto.pl do ataku ruszyło empikowe Virtualo.pl, potem ebookpoint.pl Helionu. Na rynku zaczęło się pojawiać coraz więcej tytułów i wydawnictw „watermark friendly”. Pierwsza część rewolucji dobiegała końca. Druga wiązała się z plotkami o wejściu do Polski ogólnoświatowego hegemona internetowej sprzedaży tradycyjnej i elektronicznej, czyli amerykańskiego Amazona. Polski rynek księgarski, podczas Targów Książki we Frankfurcie w listopadzie 2011, na sugestię jednego z dyrektorów Amazon.com, że jego firma planuje wejście do Polski w pierwszym kwartale 2012, zareagował pełną mobilizacją. Baza dostępnych w Polsce ebooków zaczęła się dynamicznie powiększać. Czytniki Amazon Kindle dosłownie wylewały się ze stron Allegro. Powstawać zaczęły specjalistyczne sklepy internetowe, które dystrybuowały czytniki na Polski rynek. E-readery zaczęły być nagrodami w konkursach, ofertami Grouponu lub były rozdawane jako prezent za korzystanie z karty kredytowej (mBank). Trafiły nawet na półki polskich hipermarketów. Prasa opiniotwórcza, blogi technologiczne opublikowały wiele artykułów, spekulując o dacie startu (wrzesień 2011, grudzień 2011, wiosna 2012) – od kiedy będą dystrybuowane tradycyjne książki i płyty Amazon (Lipsk, nowo otwierane centrum dystrybucyjne w Polsce) oraz kto będzie partnerem amerykańskiego potentata (merlin.pl, wielki dystrybutor książek Olesiejuk). Najwięcej przesłanek wskazywało na Agorę SA, wydawcę Gazety Wyborczej, której drugi polski tytuł prasowy pojawił się w Kindle Store. Premierze tytułu na platformie Amazona towarzyszyła 12


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

intensywna kampania w mediach Agory, łącznie z okładką jednego z numerów Gazety zawierającą powiększone zdjęcie czytnika Kindle 3 Keyboard. Poza tym,koncern z Czerskiej zorganizował promocję kuponową pozwalającą nabyć czytnik w niższej cenie. Na łamach Gazety opublikowano cykl artykułów poświęconych rynkowi ebooków i rozważających ich wyższość/niższość wobec tradycyjnych książek. Przypominały one „wykłady profesora mniemanologii stosowanej” Jana Tadeusza Stanisławskiego O wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiejnocy, ale potęgowały plotki o partnerstwie Agory. Co ciekawe w tekstach publicystów Wyborczej nie padała nazwa innych czytników poza Kindle. Wszystko miało wyjaśnić się w maju 2012 wraz ze startem e-księgarni Agory, której nazwę pilnie strzeżono. Na konferencji ogłaszającej start Publio.pl zaczęto pytać o Amazon i współpracę z nim Agory SA. Przedstawiciel pionu „internet” koncernu ogłosił, że takiego partnerstwa nie ma. Dodał także, że nie były prowadzone żadne rozmowy z koncernem Jeffa Bezosa na temat formalnej współpracy. Trop, na który także ja się nabrałem, okazał się błędny. O rychłym wejściu mogły także świadczyć pojawiające się w Kindle Store miesięczniki W drodze czy Tygodnik Powszechny. Po zagoszczeniu w Kindle Store tych czterech polskich tytułów prasowych (Polityka, Gazeta Wyborcza, W drodze, Tygodnik Powszechny) Amazon zamknął dostęp dla innych gazet. Poza tym usunął inne książki opublikowane w języku polskim. Niepoprawni optymiści żywili bezpodstawną nadzieję, że wycofanie „polskich” książek z oferty Amazona jest przygotowaniem księgarni do startu w Polsce. Oczywiście nie okazało się to prawdą. Amazona w kraju nad Wisłą mimo dwuletnich spekulacji nie ma do dzisiaj. Dalsze rozważania typu „wejdzie, nie wejdzie” do Polski przypominają wróżenie z fusów. Zastanówmy się jednak: czy Amazon.pl jest nam jeszcze potrzebny? Myślę, że tak, ale jedynie jako dystrybutor czytników ebooków lub treści na tradycyjnych nośnikach. Amazon ze swoim know-how, europejskim zapleczem dystrybucyjnym i szybkością działania nawet w modelu sklepu internetowego może stanowić godną przeciwwagę dla sklepów z elektroniką użytkową czy księgarni typu Empik. Nas jednak interesuje rynek publikacji elektronicznych. Tutaj jest zgoła odmienna sytuacja. Polscy e-wydawcy odrobili lekcje i pod wpływem samych plotek wzorowo przygotowali się do ofensywy giganta zarówno pod względem oferty, jak i w aspekcie technologicznym. W sieci mamy największe wydawnictwa i prawdziwą wojnę cenową między nimi. Większość oficyn nie ogranicza swojej oferty do jednej księgarni. Oczywiście są tacy, którzy pewne tytuły mają u siebie „na wyłączność” (np. ofertę Znaku kupimy/otrzymamy tylko w Woblink.com), ale większość stawia na prawdziwą konkurencję i otwarty rynek. Czytelnicy zalewani są promocjami dnia, 13


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

pakietami książek, ofertami okolicznościowymi (literatura romantyczna na walentynki, a historyczna w rocznicę stanu wojennego czy wybuchu Powstania Warszawskiego) i mnogością formatów. Polskie księgarnie nie tylko dobrze skroiły swoją ofertę pod czytelnika, ale także technologicznie przygotowały się do walki o klienta z oczekiwanym najeźdźcą. Obecnie nie tylko możemy kupić niezabezpieczone cyfrowo książki, ale także wysłać je bezpośrednio po zakupie z pozycji księgarni na nasz Kindle lub do cyfrowej biblioteczki „w chmurze” oferowanej choćby przez Amazon. Tego typu usługa jest dostępna np. w Virtualo.pl, Publio.pl, Nexto.pl, a ostatnio w Woblinku. Można też kupić ebook bezpośrednio przez czytnik. Specjalną stronę stworzyło internetowe ramię Grupy Kapitałowej Znak, która pozwala nabyć książki z ich księgarni za pomocą aplikacji webowej. Co prawda najlepiej ten sposób działa na czytnikach typu touch, ale jeśli ktoś się uprze, to i na klasycznym da radę kupić i pobrać książkę. Mamy też ofertę Nexto.pl, który na wzór Amazon.com pozwala na zakup (i zapłatę) ebooka dosłownie jednym kliknięciem. Czegóż nam trzeba więcej? Na rynku są obecne już trzy porównywarki cen ebooków. Jedna stworzona przez autora Świata Czytników, druga bardziej złożona, mająca niedawno premierę upolujebooka.pl, trzecia natomiast to eboo.pl, która posiada także wyszukiwarkę prasy (dziękuję Maciejowi Haudekowi za informację o tej ostatniej). Mamy także innowacyjne produkty, jak dostęp do książek za stałą opłatą oferowaną przez Legimi. Rozdrobniony rynek e-księgarni powoduje zdrową konkurencję. Amazon chwalony jest za jakość obsługi, jednak jako właściciel Kindle Store jest bezwzględny wobec wydawców i self-publisherów. Zachowuje się jak klasyczny monopolista. Na polskim rynku e-książek obecnie nie ma miejsca na Kindle Store. Jedyne, czego w segmencie rynku ebooków potrzebujemy, to samego czytnika. Na tym rynku Kindle jest praktycznie bezkonkurencyjny: świetny ekosystem pozwalający bez problemu kontynuować lekturę książki na różnych urządzeniach ze sprawną synchronizacją (o tym, jak trudne to zadanie, możemy się przekonać korzystając z „Czytaj bez limitu” Legimi). Kindle, poza możliwościami synchronizacji i obsługi, bije wszelką e-inkową konkurencję także ceną. Empik, mimo kilku prób wejścia z własnymi urządzeniami, nie odniósł sukcesu, a jakość ich wykonania i wygoda korzystania raczej zniechęcały do e-czytania (vide pierwszy czytnik oferowany przez nich – Oyo). Polski rynek ma potencjał, o czym świadczy zainteresowanie inwestorów. Małe, lecz dzielne Nexto.pl zyskało potężnego właściciela, czyli kolportera prasy Ruch SA, a Empik stał się współwłaścicielem księgarni Virtualo.pl. O ile jednak w pierwszym z tych przypadków nie widzę synergii, o tyle drugi projekt jest dosyć twórczo

14


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rozwijany w salonikach, gdzie można kupić vouchery uprawniające do ściągnięcia ebooków z księgarni. Nie chcę Kindle Store w Polsce, chociaż bardzo bym sobie życzył samego Amazon.pl w innych segmentach rynku niż ebooki. Patrząc na ceny płyt brytyjskiego sklepu i możliwość wysyłki ich za darmo do Polski za zakupy o wartości 25 funtów, czyli około 120 złotych, mógłby on stanowić poważną konkurencję dla coraz bardziej monopolizującego rynek Empiku. Choć w dużych miastach ma on konkurencję w postaci Saturna, Media Markt czy ostatnio odświeżonego Matrasu, to w mniejszych miastach franczyzowe salonki Empiku są jedynym miejscem, gdzie można nabyć książki czy płyty w tradycyjnej postaci. Tutaj realna konkurencja jest wręcz wyczekiwana. Rynek ebooków, panie Bezos, poradzi sobie bez pana, choć nie bez pańskiego czytnika. Polski rynek e-publikacji przeszedł dwa poważne przełomy: pierwszym było pozbycie się DRM jako zabezpieczenia ebooków i zastąpienie go przyjaźniejszym watermarkiem. Drugi przełom nastąpił z regularnie powiększającą się ofertą tytułów w postaci elektronicznej. Czy nastąpi trzeci etap rewolucji? Nie zastanawiałem się nad tym do chwili usłyszenia opinii wypowiedzianej przez dyrektora Woblink.com, który w rozmowie dla bezdruku.pl stwierdził, że kolejny przełom może się wiązać z rozdrobnionym rynkiem ebooków. Sam przyznał, że obecnie nie ma impulsu, który rozpocząłby ten proces, a takim mogłoby być... wejście Amazon do Polski.

15


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marcin Łukiańczyk: Porównanie tablet vs czytnik ebooków Chciałbym w kilku zdaniach zwrócić uwagę na inne aspekty aktualnie toczącej się „wojny” dotyczącej urządzeń, na których warto czytać ebooki. Dlaczego akurat o tym piszę? Prowadząc największą w Polsce porównywarkę cen ebooków UpolujEbooka.pl, czytałem i słyszałem wiele opinii na ten temat. Teraz chciałbym głośno wyrazić swoją. Mniej więcej w 2010 roku zobaczyłem u siebie w domu, że kończy mi się miejsce na książki. Układanie ich na półce już nie wchodziło w rachubę, miejsce pod biurkiem też było zajęte, a w pokoiku syna pod parapetem również brakowało wolnej przestrzeni. Podjąłem wówczas męską decyzję: kupuję tablet, od dziś czytam książki tylko na tablecie. Pierwszy mój wypasiony tablet to Archos 10.1 za około 1800 zł, bo przecież co za wariat kupi ipada do czytania książek za prawie 3 tys zł:)! Dorwałem się do kilku darmowych ebooków z sieci oraz kilku pdfów z różnymi podsumowaniami i zacząłem czytać. Minęła godzina i pomyślałem: „Jak ludzie mogą czytać na czymś takim ebooki? Przecież to niewygodne (tablet jest ciężki) i oczy bolą (tak jakby latarka świeciła w oczy)”. Oprócz tych wad odkryłem mnóstwo innych, ale to inna historia i dotyczy oprogramowania, które nie do końca można było traktować poważnie odnośnie czytania ebooków w tych czasach. Wróciłem do czytania „papieru”, póki jeden z moich znajomych (nie pamiętam który, ale mówię: „Dziękuję”) nie pokazał mi, jak działa program ibooks w ipadzie. Opadła mi szczęka, pozbierałem zęby z podłogi i po raz kolejny dotarło do mnie, że „nie stać mnie na kupowanie tanich rzeczy”. Chodzi o to, że kupiłem, chcąc oszczędzić, tablet za 1800 zł, który służy (do tej pory) moim dzieciom za telewizorek oraz do katowania angry birds:), a i tak zainwestowałem w zakup ipada, czyli 1800 zł teoretycznie wyrzuciłem w błoto. Od tamtej pory zmieniłem swoją ulubioną księgarnię z Heliona na Ebookpoint, skąd pobierałem wersje elektroniczne, które były idealne dla mojego lśniącego ipada. Mogłem na nich łatwo robić notatki, kopiować tekst, zaznaczać ważne fragmenty – po prostu robić to wszystko, co robiłem na papierowych wersjach, ale tutaj było to dużo wygodniejsze. A najważniejsze okazało się to, że książki elektronicznej nie pożycza się znajomym na tzw. wieczne nieoddanie:), więc wszystkie notatki pozostawały moje i nie ginęły.

16


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W takiej postaci czytałem przez długi czas, aż przypadkiem trafiłem na artykuł Roberta Drozda ze „Świata Czytników”, w którym zachwalał czytniki elektroniczne typu e-ink. W skrócie można powiedzieć „na tablecie nie czytamy ebooków, czytamy je na czytniku ebooków:)”. Wiele argumentów wskazywało na to, że rzeczywiście taki czytnik może być świetnym rozwiązaniem; dlatego kupiłem swojego pierwszego Kindla w 2012 roku. Załadowałem ostatnio zakupioną książeczkę z wydawnictwa Onepress i zacząłem czytać. Pierwsze schody pojawiły się, gdy chciałem zrobić notatkę do tego, co przeczytałem. Grrrrrrr... ile ja się namęczyłem, aby to zrobić!:( „Kochanie, mam dla ciebie świetny prezent...” – mniej więcej tak brzmiało zdanie, skierowane do mojej ukochanej małżonki, którym podsumowałem moją pierwszą przygodę z czytnikiem ebooków. Pomyślałem sobie, że czytając książki o marketingu, social mediach, programowaniu, zarządzaniu ludźmi, i chcąc robić na takim urządzeniu notatki, nie będę miał żadnej frajdy z czytania. Wracam do ipada. Dużym plusem korzystania z ebooków na ipadzie było to, że mając nierzadko pół godziny wolnego czasu, mogłem wyjąć iphona z kieszeni i kontynuować lekturę, którą czytałem na tablecie. Wszystko dzięki synchronizacji urządzeń w chmurze – po prostu wygoda na wyciągnięcie ręki. Tak, na 3,5-calowym wyświetlaczu da się czytać ebooki:), nie jest to mistrzostwo świata, ale moim zdaniem dobrze zagospodarowałem te pół godziny. Czytnika Kindle tymczasem używała moja żona, która byłaby z niego zadowolona, gdyby nie fakt, że przydałoby się czasami oświetlenie, tak jak w tablecie. Ostatnio doszedłem do wniosku, że czas kupić kolejny czytnik, ale tym razem z podświetleniem. Kupiłem najnowszą wersję Onyx Boox i62hd, wrzuciłem na niego Wyścig z czasem. Pierwsza godzina minęła, druga, trzecia, LOL, naprawdę super się czytało, szczególnie że w ciemnym pomieszczeniu włączyłem podświetlenie. Czytnik ebooków nareszcie spełniał swoje zadanie: był lekki, wygodny, a książka, która nie wymagała robienia notatek, idealna nadawała się do tego, aby w miękkim fotelu z uśmiechem na twarzy chłonąć przygody Johna „analityka z CIA”. Z perspektywy czasu i obcowania z ebookami już od przeszło trzech lat mogę powiedzieć, że nauczyłem się wreszcie z nich korzystać tak, aby w pełni rozkoszować się tym, co mam, oraz stwierdzić, że zarówno tablet, jak i czytnik są idealne do czytania... określonych ebooków. Wszyscy, którzy wykłócają się, na czym lepiej się czyta, niech dokładnie przeanalizują, co czytają i na jakim urządzeniu. Od momentu zakupu Onyxa i62hd wrzucam na niego książki, które czytam w wolnym czasie, dla relaksu. Pozostałe pozycje, które służą mi do rozwoju osobistego, czytam na ipadzie. Ipad daje dużą swobodę przy robieniu notatek i łatwego dostępu do tej wiedzy. Podsumowując, uważam, że: gdy czytasz dla relaksu, to na e-czytniku, a gdy czytasz, by się rozwijać, to na tablecie. 17


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Stanisław Karolewski: Świt ebooków – zmierzch wolności Skamieniałem. Wcześniej się zapisałem, a podczas jednego z pierwszych spotkań: całkiem znieruchomiałem. A było to tak: jako nowo przyjęty do wrocławskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich karnie udałem się na 1041 Czwartek Literacki, czyli spotkanie autorskie z Beatą Andrzejczuk. Głównym tematem wydarzenia, prócz prozy pani Andrzejczuk, okazały się jednak nie książki, a ebooki, e-czytniki, palmtopy, i podobne wynalazki. I właśnie dlatego ruszyć się zupełnie nie mogłem – z wrażenia, bo okazało się, że pisarze są do tych wynalazków przychylnie nastawieni. Żaden z nich zdaje się nie dostrzegać ponurej przyszłości, jaką nam ta elektronika zwiastuje. Oglądałem radosne twarze nieświadome tego, że swymi uśmiechami przywołują kres wolnego świata. Nie trudno wyobrazić sobie, że olbrzymia promocja ebooków wkrótce przyniesie sukces. Przyczyni się do tego także fakt, że brak kosztów związanych z drukiem i wydaniem papierowym może znacząco obniżyć cenę zakupu licencji na czytanie tekstu. (Bo już przecież nie: cenę książki). Europa pogrążona w coraz to większym kryzysie wreszcie masowo sięgnie po tę formę czytelnictwa, czego następstwem będzie zamknięcie drukarń, firm przygotowujących skład, dostarczających papier itd. – słowem, zniszczona zostanie infrastruktura pozwalająca na wydawanie książek papierowych. Ponadto społeczeństwo przywyknie do tej formy czytelnictwa tak bardzo, że powrót do papieru okaże się praktycznie niemożliwy. Tak jak dziś nikt już nie wraca do ręcznego przepisywania ksiąg. I właśnie wtedy pisarze pożałują swoich uśmiechów sprzed lat. Okaże się bowiem, że ten, kto dostarcza oprogramowanie obsługujące te wynalazki, jest zarazem naczelnym cenzorem. Tak jak dziś firma Google powoduje bankructwa firm, usuwając ich strony z wyników wyszukiwania, czy firma Facebook, która w jeden dzień kasuje strony-fanpage przeciwnych opcji politycznych lub tropi niepoprawne słowa. Tak samo będzie z ebookami. Pisarze produkujący niepożądane treści nie będą mogli być czytani za pomocą czytników z przyszłości. Ba, możliwa będzie także modyfikacja tekstów wydanych lata temu; i tak Al-Kaida, która teraz jest największym wrogiem Świata Zachodniego, i zawsze nim była, parę lat później stanie się największym przyjacielem, którym zawsze była. Nikt też nie sprawdzi, co premier obiecywał w kampanii wyborczej lub jakie poglądy miał dwadzieścia lat temu, bo śledząc elektroniczne wydania z tamtych czasów, za każdym razem okaże

18


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

się, że głoszą to samo, co aktualna polityka, choćby nam nasza pamięć podpowiadała co innego. Gdy przeczytałem Rok 1984 Georga Orwella, zafrapowało mnie pytanie: w jaki sposób fizycznie zmieniana jest treść podręczników i starych książek. Czy są zbierane i mielone, a potem na nowo drukowane, by zmienić w nich jedno lub dwa słowa? A jak ważne potrafią być dwa słowa, pokazała niezwykła kariera wyrażenia: „lub czasopism”. Widocznie twórców totalitarnego systemu, który właśnie usiłuje domknąć bramy, również frapował problem niemożności wprowadzenia cenzury wstecznej. Dlatego powstały ebooki.

19


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dwa słowa gwoli wyjaśnienia i riposty Od Redakcji: Autor zaprezentował w powyższym tekście swoje własne zdanie, a my tylko udostępniliśmy łamy naszego magazynu, aby tekst opublikować. Nie ze wszystkimi tezami przedstawionymi się zgadzamy; prawdę mówiąc, nie zgadzamy się z żadną tezą tu zaprezentowaną, ale... strach przed nazwaniem nas ober-cenzorem okazał się silniejszy;-) Gwoli riposty powiemy tylko, że Autor zapomniał o spisku właścicieli tartaków, mającym na celu kontrolę treści zawartych w książkach papierowych. A już na poważnie, to wydawcy i dystrybutorzy decydują o losie utworu – wydać czy nie wydać, publikować czy nie publikować – a nie producenci nośników czy oprogramowania do nich. I ważą na jednej szali komercję, a na drugiej artyzm. Dzieje się tak bez względu na formę wydania książki. Acz śmiemy twierdzić, że właśnie publikacje elektroniczne stwarzają pisarzom niepokornym i pomijanym z różnych powodów przez wydawców papierowych szansę na zaistnienie – właśnie ze względu na mniejsze koszty oraz dużo mniejszą cenzurę. Mamy tu oczywiście na myśli wydawnictwa, które zarabiają na wydawaniu i sprzedaży książek, a nie na autorach. A co do modyfikowania treści, które poszły w świat netu. Co raz pojawiło się w sieci, nigdy z niej nie zniknie... Zawsze gdzieś wypłynie i odbije się czkawką, jeżeli autor ma się czego wstydzić.

20


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

A. Mason: 111000011 Tekst pochodzi z portalu Fahrenheit.

Witam siebie w XXI wieku. Pierwszym wieku Nowej Ery. Papier umarł. Wiem, wiem, to nieprawda. Umarł jedynie mój sentyment do papieru. Jeszcze niedawno potrafiłem polecieć do „Taniej Książki” i kupić tam kilka pozycji naraz. Dziesięć, dwanaście lat temu na każdej wyprzedaży organizowanej przez biblioteki zaopatrywałem się w kilkanaście książek. Wszystkie egzemplarze powinny być sprzedawane za złotówkę lub dwie, ale ze względu na to, że robiłem „hurtowe” zakupy niepopularnej wówczas literatury (fantastycznej), miałem zniżki – książka za grosik, dwa, trzy, pięć, dziesięć, piętnaście... dwadzieścia, pięćdziesiąt... A jednak, ostatnimi czasy, jeden po drugim, na śmietnik wyniosłem kilka dużych (i co gorsza pełnych) worków książek. Od zupełnie kiepskich pozycji, które wypadałoby spalić (by nie narazić nikogo na ich przeczytanie), a które trzymałem z powodu mojego „archiwizującego” charakteru, po całkiem dobre powieści i klasykę klasyki. Wychodząc z domu, nawet nie kryłem się z tym, co miałem za chwilę uczynić. Chyba liczyłem na to, że trafi się jakiś starszy pan, który zapyta, co ja robię... i wyrwie mi z rąk ów skarb, którego zamierzałem pozbyć się bez skrupułów. Nikt się nie napatoczył, nikt nie zakrzyknął w proteście. Niestety? A przecież jeszcze jakieś parę lat temu na samą myśl o wyrzucaniu książek na śmietnik zapałałbym świętym oburzeniem i domagałbym się piorunów z jasnego nieba trafiających w „wandala kultury” (oczywiście pioruny winny ominąć biblioteczki tegoż). Dziś przeważają we mnie względy czysto praktyczne – po kilku przeprowadzkach i kupieniu niewielkiego mieszkania szybko zaczęło brakować miejsca. Ostatnia zmiana lokum była katorgą – ja i dwóch wynajętych pomocników przez kilka godzin przenosiliśmy księgozbiór z jednego mieszkania do drugiego. W dodatku choroba ojca znacznie ograniczyła jego możliwości utrzymania porządku w rodzinnym domu. Książki tylko się kurzą, zajmują miejsce. Zabrać ich wszystkich do siebie nie sposób. Oddać? Fajnie, tylko kto by je wziął? Biblioteki nie chcą już starej beletrystyki, nawet za darmo. 21


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przyznaję, jestem leniwy. Nie chce mi się szukać i znajdę tysiąc powodów, żeby się nie wysilać przy likwidacji księgozbioru. W domu zostaną więc tylko te tytuły, które z ojcem lubimy, oraz te, które najbardziej lubiły świętej pamięci moja mama i siostra, no i rzecz jasna wszystkie prezenty, książki podpisane przez autorów itp. W moim umyśle coś się zmieniło po zakupie dobrego czytnika ebooków. Na początku był to gadżet, na który zachorowałem. Szybko okazało się, że jego możliwości i jakość przerosły moje oczekiwania. Zapach papieru, szelest kartek, możliwość fizycznego obcowania z egzemplarzem? To wszystko okazało się jedną wielką bujdą na resorach! Nieszkodliwy fetysz, z którego skutecznie się wyleczyłem. To prawda, papierowe książki mają swoje zalety. Mają także wady. Podobnie jak ebooki. Oba te rodzaje książek mają za to jedną cechę wspólną, dosłownie identyczną – treść. I tylko ta się liczy, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, to znaczy tylko tyle, że książek nie czyta, że jest przede wszystkim kolekcjonerem tychże. Tak, zdarzają się książki, zbiory poezji, albumy czy dzieła ze skomplikowanym układem graficznym, gdzie ważne jest także, jak to wszystko wygląda. Dzisiejsze ebooki i wyświetlacze czytników w takich przypadkach nie sprawdzają się niemal wcale. Dziś. Rozwój techniczny pozwala przypuszczać, że dosyć szybko do użytku zostaną wprowadzone urządzenia z dobrymi, kolorowymi wyświetlaczami, potrafiące bezproblemowo „łyknąć” pdf-y i pochodne formaty. Po co więc komu książka w papierowym wydaniu? Żeby kurzyła się na półce, żeby zajmowała miejsce, żeby ładnie wyglądała? Jedynym argumentem przemawiającym za „tradycyjną” książką jest możliwość jej czytania w wannie. Ale i to jest do przeskoczenia pod względem technologicznym. Z ciekawostek – niedawno widziałem filmik z czytnikiem, którego ekran można wyginać (co prawda w stosunkowo niewielkim zakresie, ale już niedługo będzie można nie tylko wirtualnie, ale i fizycznie zagiąć rogi e-kartek). Przez lata wmawiano nam, że książka to jest coś ważnego. Opowiadano historie o ich paleniu, o tym, że książki pomogły i pomagają przetrwać naszej kulturze. I jakoś rzadko kto zająknął się, że mówi nie o fizycznych egzemplarzach, a o przekazywanych przez nie treściach. Bo dotąd ważne treści nieodmiennie związane były z drukiem. Wiele w tym względzie zmieniły telewizja i radio, ale to są odmienne media i dopiero upowszechnianie się ebooków naprawdę zmienia nasz sposób myślenia o książkach. Mimo wszystko ebooki tak naprawdę nie są żadnym wielkim przewrotem technologicznym (co próbują wmówić fascynaci i... przeciwnicy e-książek), pozwalają za to ludziom na oddzielenie treści od nośnika. Coraz mniej osób pamięta o czymś takim jak płyty gramofonowe, taśmy i kasety magnetofonowe, kasety VHS. 22


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Głównie audiofile, videofile i inni „nekrofile”. A przecież i tak dziś słuchamy oraz oglądamy „klasykę”, tylko że w formie cyfrowej. Kiedy ostatnio usłyszałem, że w pewnej firmie zakazano korzystania z pamięci USB i nakazano używania dyskietek, bo „na nich nie zmieści się wirus”, to omal nie padłem z wrażenia. To dopiero dla pracowników musiał być „powrót do przeszłości”. Co prawda dyskietki nie są takim głupim pomysłem, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka, ale z zupełnie odmiennych względów bezpieczeństwa niż ewentualne wirusy. Co ciekawe e-książki, czy raczej e-treści, funkcjonują już od dziesiątek lat. Książki były przenoszone na kasetach, na dyskietkach... tych dużych takich, miękkich... jak im tam było? A! „A:\”. I tych mniejszych: „B:\”. Czy ktoś z Was pamięta, że już w pierwszych numerach Fahrenheita można było znaleźć opowiadania w formie plików rtf, a później nawet całe numery w pdf-ach? O tym, jak istotnymi stały się e-treści, niech świadczy fakt, że ten e-artykuł czytacie z e-strony, e-www, przez e-http. Możliwe, że przyswajacie sobie te literki z e-kranu e-czytnika ebooków! E-co ja tu chciałem napisać? @, już wiem. Mamy tu do czynienia nie z rewolucją, a z cichą e-wolucją, która już się dokonała i dokonuje. Nie wiem jak wy, ale ja już od dawna przyswajam sobie więcej treści w formie elektronicznej niż w papierowej. Począwszy od wiadomości (tzw. newsów), które czytam z portali internetowych na komputerze stacjonarnym lub przez telefon, przez podczytywane w formie ebooków tygodniki i dwutygodniki (typu Wprost, Polityka, Dwutygodnik), po „pełnowartościowe” e-książki. Doszło nawet do tego, że o ile nie zależy mi koniecznie-koniecznie na jakiejś nowości, to czekam, aż w jakiś czas po wydaniu papierowym pojawi się jego elektroniczny odpowiednik. Podobnie fotografie. Jak się tak zastanowić, to wychodzi mi, że także zdjęć o niebo więcej oglądam w internecie niż w albumach i na wystawach. Muzyka? Radia nie słucham, a wszystkie nowo zakupione płyty CD natychmiast konwertuję na mp3. Filmy – też tylko na ekranie monitora, bo telewizora nie „zaposiadowywuję”. Zresztą i tak analogowa TV to już przeżytek, a interesujące i wartościowe programy można znaleźć już to na oficjalnych stronach www stacji RTV, już to na YT. Uczciliśmy wejście w XXI wiek hukiem fajerwerków tylko dlatego, że to była ładna data w kalendarzu. Bez tego huku nawet byśmy się nie zorientowali, że coś się zmieniło. Ostatnio bardzo popularne są obrazki: Jeśli pamiętasz... (tu wstaw jakąś staroć w rodzaju płyty gramofonowej, gumy Donald, pokemonów itp.), to żyłeś w zajefajnych czasach. Przyznaję, i mnie się łezka w oku kręci przy tych wspomnieniach. Ale to tylko niewiele warte wspomnienia. Za to ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że niczym „biblijny” Ojciec Modestus patrzę na komputer, telefon, lodówkę czy mikrofalówkę i „zatycha mnie z wrażenia”. Nawet rwanie zęba,

23


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

po dwudziestu latach unikania dentystów jak ognia, okazało się wcale sympatycznym przeżyciem. Dobre znieczulenie. Postęp. Postęp jest czymś, co mnie niezmiernie i niezmiennie cieszy. Nawet jeśli przy okazji niesie ze sobą opłakane skutki. Przykładem może być nauka i szkolnictwo. Coraz trudniej mi zrozumieć dzisiejszą młodzież. Miewam wrażenie, że jest coraz głupsza. Miewam, bo mi to wrażenie ostatnio przechodzi. Nawet jeśli takiemu nastolatkowi łatwiej znaleźć wuwuzelę niż Wenezuelę, to przeciętny dzieciak już dziś dorównuje mi na przykład w prędkości pisania na klawiaturze komputera. Umiejętność, którą ja zdobywałem przez niemal dwie dekady, oni już dziś mają opanowaną w stopniu co najmniej dostatecznym. Może nie potrafią dodać do siebie dwóch liczb, odnaleźć na mapie politycznej Polski i Ukrainy, nie wiedzą, ile planet ma nasz układ (ja w sumie też nie jestem pewien), posiadają za to inne umiejętności i wiedzę. Coś się zmieniło, ale wcale nie na gorsze. Jest inaczej. Jak wtedy, kiedy myśliwych wyparli hodowcy, którzy nie musieli umieć tropić i skradać się za zwierzyną. Trudno się z tym pogodzić, ale taka jest rzeczywistość. Ludzie „poprzedniej epoki” mogą chwalić się wszechstronną wiedzą, oczytaniem, erudycją, osiągnięciami i... nic ponad to chwalenie. Im już ta wiedza nie jest potrzebna, a młodzieży potrzebny jest zaledwie jej wycinek. Podstawowym narzędziem każdego, starego i młodego, stał się pasek adresu w przeglądarce internetowej, za pomocą którego łatwo i szybko dotrze do potrzebnej mu wiedzy. Chciałoby się zakrzyknąć: „Oj niedobrze! Niedobrze!!! Lepsze jutro już było, a jutro będzie futro”. Tylko po co? Nieco przebrzmiała afera z ACTA (o której ostatnio w Fahrenheicie wspominał w swoim felietonie Adam Cebula) pokazała jedno – jest już za późno. Ludzkość postąpiła o trzy kroki naprzód, a niektórzy ciągle myślą, że o jeden lub o dwa (w zależności, czy jest się za, czy przeciw ACTA). Jeśli pominąć oczywiste patologie, to obraz rysuje się jasny – czegoś w prawie autorskim nie ogarniamy, brakuje nam wszystkim szerszego spojrzenia i przede wszystkim doświadczenia. Zdajemy sobie sprawę, że i tak jesteśmy o krok do tyłu. I takie same odczucia mam w stosunku do książek. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jesteśmy gotowi na wyrzucenie papieru na śmietnik historii; jeszcze lepiej wiem, że dzisiejsze ebooki to krok do przodu, który w zasadzie już na starcie okazuje się zbyt małym, niewystarczającym. Ale ja makulatury nie mogę, a przede wszystkim nie chcę już trzymać. Dlatego proszę was, nie ukamienujcie mnie! Bo mam jeszcze do wyniesienia na śmietnik przynajmniej sto kilkadziesiąt pozycji, z fantastyką włącznie, i nikt inny za mnie tego nie zrobi.

24


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

25


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Żak: Co czwarty warszawiak czyta e-książki? Czy w ciągu ostatnich trzech miesięcy mieszkańcy stolicy mieli czas na czytanie książek lub/i ebooków? Virtualo opublikowało dosyć zaskakujące wyniki ulicznej sondy – spośród 504 przepytanych warszawiaków aż 20% przyznało, że czyta zarówno książki papierowe, jak i elektroniczne. Kolejne 3% stwierdziło, że czyta tylko e-książki. W sumie prawie co czwarty przepytany czyta ebooki! W życiu nie spodziewałabym się takiego wyniku. (Badanie Virtualo – lipiec 2013). Oczywiście pod uwagę należy wziąć niereprezentatywność tego wyniku – warszawiacy przepytywani byli na ulicy czy w komunikacji miejskiej i łatwo domyślić się, że w ankiecie chętniej brali udział ci, którzy rzeczywiście książki czytają. Nijak też grupa ankietowanych ma się do struktury ludności stolicy. Badań dotyczących e-książek jest jednak tak mało, że i tym warto się przyjrzeć. Na pytanie, czy w trakcie ostatnich trzech miesięcy ankietowany przeczytał książkę w jakiejkolwiek formie, twierdząco odpowiedziało aż 87% badanych. I tak 64% przebadanych osób czyta książki papierowe, 20% – i papierowe, i elektroniczne, a 3% – tylko elektroniczne. Kolejne 10% nie czyta książek w ogóle, a 3% zadeklarowało lekturę sporadyczną. 51% czytelników ebooków to kobiety – także z badań Biblioteki Narodowej dotyczących czytania w ogóle wynika, że kobiety czytają minimalnie częściej niż mężczyźni. Czym zajmują się czytelnicy ebooków? Po e-książkę najczęściej sięgają studenci (36%), specjaliści niższego i średniego szczebla z branż takich jak marketing, finanse, służba zdrowia, nieruchomości (21%) oraz uczniowie (powyżej 15. roku życia) – 19%. W sumie 56% osób, które zadeklarowały, że czytają ebooki, ma 15-24 lata. Kolejne 23% to osoby w wieku 25-34 lata. Następny przedział, czyli osoby w wieku 35-44 lata to 12% czytających e-książki. Czytelnicy w wieku 45-54 i powyżej 55 stanowią odpowiednio zaledwie 5% i 4% wszystkich przepytanych czytelników e-książek. Na jakich urządzeniach czytamy ebooki? Ciekawe są dane dotyczące używanych przez ankietowanych urządzeń do czytania eksiążek. Spośród 100 osób posiadających takie urządzenia 48% posiada czytnik ebooków – a wśród nich 60% to różne Kindle. Na drugim miejscu są laptopy i komputery stacjonarne – korzysta z nich 43%. Na tabletach czyta 30%, a na telefonach komórkowych – 24%. Popularne jest korzystanie z chmury, czyli wygodnego czytania na dwóch lub więcej urządzeniach – najpopularniejsza

26


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kombinacja to czytanie na czytniku i tablecie, czytniku i smartphonie oraz na komputerze i tablecie. W jaki sposób pozyskuje Pan/Pani ebooki? Jeszcze ciekawiej robi się przy pytaniu o to, skąd e-czytelnicy biorą lektury. Aż 43% respondentów przyznało, że pobiera je z serwisów chomikopodobnych. Osobiście myślałam, że procent ten będzie niższy. Są to przede wszystkim osoby młode, chodzi więc zapewne – moim zdaniem – o kwestie finansowe i przyzwyczajenie do korzystania z tego typu serwisów oraz tego, że kulturę ma się za darmo. Virtualo wyraziło z kolei w podsumowaniu obawę, że te osoby w dorosłym życiu dalej będą korzystać z takich serwisów zamiast z księgarń. A z księgarń korzysta 28% przepytanych czytelników e-książek. Kolejne 17% pożycza lub dostaje ebooki od rodziny i znajomych, a 10% pobiera tylko tytuły udostępniane za darmo, głównie klasykę. Jakie gatunki literatury Pan/Pani preferuje? Virtualo sprawdziło też, po co czytelnicy książek tak papierowych, jak i elektronicznych najczęściej sięgają – najwięcej wskazań, bo 21%, otrzymała fantastyka. 19% przebadanych wybiera kryminały, a literaturę faktu – 16%. Również 16% sięga po literaturę piękną, a 12% wskazało powieści, książki psychologiczne, ezoteryka, kulturoznawstwo, etnografia. 8% wskazało na książki związane z edukacją. Czytelnicy książek papierowych i elektronicznych wybierali kategorie książek w podobny sposób. Virtualo przytacza też kilka najczęściej powtarzanych tytułów czytanych książek: trylogia Greya, Bezcenny, Gra o tron, Wielki Gatsby oraz Steve Jobs. Często pojawiały się również Metro 2033, Wiedźmin oraz Władca pierścieni, Kod Leonarda da Vinci i najnowsze kryminały. Jaka jest przyszłość książek? Ankietowanych pytano też, jak widzą przyszłość książki – 52% uznało, że przyszłość należy do książki elektronicznej, a większość ludzi będzie posiadać czytnik. Kolejne 31% uważa, że książka papierowa w przyszłości wciąż będzie bardziej popularna od ebooka. 8% stwierdziło, że ludzie przestaną czytać w ogóle, aczkolwiek dwukrotnie częściej taką odpowiedź podawali ci, którzy już teraz nie czytają. Kolejne 7% uważa, że przyszłość mają zarówno ebooki, jak i książki papierowe. Jak podsumowuje Virtualo: Z analizy danych zebranych przez firmę Virtualo wynika, że typowy e-czytelnik dużego miasta to: młoda kobieta w wieku 15-25 lat, studentka, która najchętniej czyta fantastykę i kryminały. Do czytania używa głównie czytnika, często na przemian z tabletem. Zwykle czyta w zaciszu domowym, a w czasie podróży komunikacją miejską zwykle towarzyszy jej czytnik Kindle. E-czytelniczka korzysta głównie z 27


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nielegalnych źródeł pozyskiwania treści, chociaż czasami również je kupuje. Wierzy, że przyszłość książki należy do wygodnych czytników i ebooków. Pełny raport z ankiety znaleźć można tutaj – do pobrania jest podsumowanie oraz poszczególne wykresy.

28


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E-WYDAWCY

29


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Oficyna wydawnicza RW2010 – jacy jesteśmy W maju 2011 roku powstał serwis self-publishing www.rw2010.pl. Dość szybko jednak doszliśmy do wniosku, że self-publishing nie jest tym, czego oczekują polscy autorzy i polscy czytelnicy. Dlatego już w sierpniu podpisaliśmy pierwsze umowy wydawnicze z publikującymi w naszym serwisie autorami i zespół redaktorów oraz korektorów, wspierany przez grafików i programistów, przystąpił do wytężonej pracy. W grudniu tego samego roku zadebiutowaliśmy jako Oficyna Wydawnicza RW2010, wprowadzając na rynek od razu dwanaście tytułów. Wydajemy przede wszystkim książki w wersji elektronicznej (ebooki) w trzech formatach: epub, mobi i pdf. Do końca 2011 roku mieliśmy już na koncie 17 tytułów, w tym 8 powieści, 4 zbiory opowiadań, 3 tomiki poezji i 2 poradniki. W połowie września 2013 roku możemy pochwalić się wydaniem prawie siedemdziesięciu pozycji, co pozwala nam przestać już mówić o sobie jako o „najmniejszym polskim wydawnictwie”. Wśród publikujących u nas autorów są między innymi Andrzej Rodan, Emma Popik, Romuald Pawlak, Marek Hemerling, Katarzyna Szewczyk, Jacek Skowroński, Agnieszka Hałas, Dawid Juraszek, Aneta Rzepka, Marian Kowalski, Edward Zyman i Joanna Łukowska, Andrzej W. Sawicki, . Zadebiutowali u nas, Katarzyna Woźniak, Dariusz Kankowski, Tomasz Mróz, Piter Murphy, Martyna Goszczycka, Marek Ścieszek, Grzegorz Krzyżewski, Piotr Mrok, Marcin Orlik. A kolejne debiuty już czekają. Czym różnimy się od tradycyjnych wydawnictw „papierowych”? Wyłącznie jednym – formą naszych publikacji. Co odróżnia nas od innych działających na rynku wydawnictw elektronicznych? Przede wszystkim – sposób pracy z autorem i jego tekstem. Każdy nadesłany do nas „maszynopis” (trochę dziwne określenie w stosunku do materiałów nadsyłanych drogą elektroniczną, ale nie znalazłem lepszego) jest czytany w całości. Nie wymagamy konspektów, streszczeń, wydruków jedno- bądź dwustronnych; wystarczy, że plik dostarczony zostanie do nas w wersji elektronicznej jako dokument tekstowy. Każdy nadesłany tekst jest przez nas kwalifikowany możliwie jak najszybciej i jeśli zyska uznanie naszej Redakcji (w razie wątpliwości – prosimy dodatkowo o pomoc w ocenie nadesłanego materiału współpracujących z nami recenzentów), proponujemy podpisanie umowy. Potem przystępujemy do prac związanych z redakcją, korektą, redakcją merytoryczną, drugą korektą, projektowaniem okładki i uzgadnianiem wielu innych szczegółów związanych z wydaniem utworu. Bardzo staramy się nie nadużywać cierpliwości współpracujących z nami autorów, dlatego konsultujemy z nimi 30


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wyłącznie ważne kwestie związane przede wszystkim z zagadnieniami merytorycznymi i staramy, aby cały proces przebiegał szybko i sprawnie. Po zatwierdzeniu przez autora ostatecznej wersji tekstu przystępują do pracy nasi redaktorzy techniczni, dział składu i dział konwersji – i wkrótce ebook jest gotowy do premiery. Równolegle pracujemy nad planem marketingowym wspierającym sprzedaż i opracowaniem pakietu materiałów prasowych, tak aby w momencie, gdy utwór trafi już do czytelników, równolegle wystartowała akcja mailingowa i inne działania promocyjne, skierowane do recenzentów, prowadzone w serwisach społecznościowych, wśród zaprzyjaźnionych dziennikarzy, blogerów i w internetowych serwisach literackich. Premiera zawsze ma miejsce w naszym serwisie, ale już tydzień później, dzięki podpisanym umowom z dystrybutorami treści elektronicznych, ebook trafia do sieci dystrybucyjnych i księgarń internetowych. Jednocześnie przygotowujemy pakiet działań w zakresie promocji sprzedaży, który zwykle wdrażamy nie wcześniej niż w trzy do sześciu miesięcy od momentu premiery. Ale najważniejsza różnica polega na tym, że po podpisaniu umowy wszystkie nasze działania na rzecz utworu i autora są bezpłatne. Nie mamy stawek za arkusz redakcji, stronę korekty, skład tekstu w całości, okładkę i nadanie numeru ISBN, choć wiemy, że takie praktyki nie są obecnie w Polsce rzadkością. My tak nie robimy, nie robiliśmy i nigdy robić nie zamierzamy. Staramy się pracować jak „zwykłe” wydawnictwo, choć chyba trzeba w dzisiejszych czasach powiedzieć, że jesteśmy pod tym właśnie względem zupełnie niezwykli. Druga różnica – to sposób rozliczeń z naszymi Autorami. Bez względu na cenę detaliczną, koszty dystrybucji i inne koszty związane z „produkcją” ebooka, Autorzy współpracujący z nami zawsze otrzymują honorarium będące połową zysku, jaki osiąga nasza oficyna ze sprzedaży utworu. Również od tej reguły nie ma wyjątków, a na pewno nie takich, które działają na niekorzyść Autora. Różnica trzecia, może nie aż tak wielka, ale chyba ważna; zawsze odpowiadamy na maile i zawsze odpisujemy Autorom, informując ich o naszych decyzjach i propozycjach. Od tej reguły również nie ma wyjątków. I różnica czwarta, ostatnia, ale wcale nie najmniej ważna. Wstyd się może przyznać, ale... nie mamy określonego zbyt rygorystycznie profilu wydawniczego. Głównym kryterium naszych ocen jest jakość tekstu i autentyczność emocji w nim zawartych.

31


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

RW2010: Nasze hity literatury kobiecej Joanna Łukowska: NIEZNAJOMI Z PARKU wydawca: RW2010 e-premiera: zima 2012 romans współczesny

Historia trudnej miłości On jest bogaty, doświadczony, nieufny. Ona – wrażliwa, introwertyczna, pełna kompleksów. Oboje niosą bagaż trudnego dzieciństwa. Po raz pierwszy spotkali się w parku. Wtedy też po raz pierwszy od niego uciekła... Nieznajomi z parku to w równym stopniu opowieść o miłości, jak i o nienawiści. To historia mężczyzny, który nie potrafi ufać, i kobiety, która nie umie walczyć o to, w co wierzy. Debiut prozatorski autorki, wydany pod pseudonimem Joan Bowen. Książkę opublikowało wydawnictwo Almapress w 1994 roku. W pewnych kręgach romans ten uchodzi za powieść kultową i obowiązkową lekturę każdej romansoholiczki. Ewa Bauer: W NADZIEI NA LEPSZE JUTRO wydawca: RW2010 e-premiera: lato 2012 powieść obyczajowa, romans

Czy w poszukiwaniu miłości wolno wszystko? Historia młodej kobiety, która pragnie być szczęśliwa. Mimo przeciwności i osobistych tragedii Anna wciąż wierzy, że prawdziwa, uczciwa miłość istnieje. Jej losy przeplatają się z losami dwóch innych kobiet, których życie również nie układa się jak w bajce. Bohaterowie przechodzą metamorfozy, podejmują różne – nie zawsze słuszne – decyzje. Emocje wiodą tu prym. W odwiecznej walce dobra ze złem marzenia ścierają się z rzeczywistością, a pragnienia z sumieniem. 32


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Joanna Łukowska: OD PIERWSZEGO DOTYKU wydawca: RW2010 e-premiera: luty 2013 zbiór opowiadań, romans, erotyk, obyczaj

Poczytaj, a odzyskasz wiarę w miłość. Miłość wszystko wybaczy, tłumaczy, przeczeka? Tęsknimy za miłością romantyczną, pełną pasji, ogarniającą duszę i ciało... Ale może lepsza jest miłość z rozsądku? Czy pożądanie wystarczy? A czy związek bez namiętności przetrwa? Czy miłość kiedyś się kończy? Narratorów, próbujących odpowiedzieć na te pytania, dzielą: wiek, płeć, wykształcenie, temperament, doświadczenia, oczekiwania. Wspólnym mianownikiem jest miłość. Od pierwszego dotyku, spojrzenia, słowa, żartu... Piter Murphy: TRZY wydawca: RW2010 e-premiera: zima 2011 powieść obyczajowa, romans

Trzy kobiety, trzy osobowości, trzy różne światy. Trzy różne kobiety, na pozór szczęśliwe, czy raczej pogodzone z losem. Wiele je dzieli, ale być może równie wiele łączy... Historia o nieśmiertelnej prawdzie – że to, czego szukamy, najczęściej znajduje się w najmniej spodziewanym miejscu. Opowieść o miłości, odwadze, o marzeniach, które czasami się spełniają, i o wierze, która czyni cuda. Marta, Ewelina i Maria zapraszają do swojego życia. W tej powieści mieszają się ich historie, łącząc w jedną, która przyjmuje zaskakujący obrót.

33


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E. M. Thorhall: ZAMEK LAGHORTÓW wydawca: RW2010 data e-premiery: lato 2013 romans fantasy

Ostrzegamy: ta opowieść wciąga i pochłania. Nie będziecie się mogli doczekać ostatniej strony, a potem będziecie żałować, że to już koniec. Akcja, turnieje, dworskie obyczaje, intrygi, zjawy, dziwne istoty, rodzące się uczucie, którego obie strony się wypierają, humor, barwny język, plastyczne opisy – to wszystko znajdziecie w I tomie powieści z cyklu ZBROJNI pod tytułem: Zamek Laghortów. Młodziutka Kyla, uciekając przed niechcianym ślubem, trafia pod opiekę Sir Eryka i jego żony Lady Lyanny. Poznaje zamek, jego mieszkańców, nawiązuje przyjaźnie, uczy się fechtunku, odkrywa prawdę o swoim pochodzeniu. Wiele się wokół niej dzieje. Wszyscy zdają się lubić i akceptować jasnowłosą podopieczną Laghortów, prócz jednej osoby: ponurego, opryskliwego Morhta. Ten pochodzący z Varthenu surowy i oschły dowódca najemników z jakiegoś powodu od samego początku nie znosi dziewczyny i nie zamierza jej pobłażać. Panna drażni go, irytuje i wzbudza niezrozumiały dla niego samego gniew. Kyla znosi jego zachowanie do czasu... Aneta Rzepka: GRA O DUSZĘ wydawca: RW2010 e-premiera: zima 2011 erotyk dark fantasy

Czasem miłość boli naprawdę Zmysłowo-brutalna opowieść o młodej kobiecie, która zakochuje się w najmniej odpowiednim mężczyźnie i pada ofiarą zmyślnie uknutego spisku. Doskonała kumulacja emocji, cierpienia oraz erotyki nie pozwala na przejście obok tekstu obojętnie. Wątek nieba i piekła oraz walki dobra ze złem wbija powieść w nurt fantasy, miłość nadaje jej barwy romansu, a wiarygodność psychologiczna postaci oraz realizm opowieści sprawiają, że tekst jest na wskroś współczesny.

34


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Natasza Orsa: W ŚWIECIE JONASZA wydawca: RW2010 e-premiera: lato 2013 powieść erotyczna

Intymna podróż w poszukiwaniu miłości Monika wkracza w pełen erotyki świat Jonasza. Mężczyzny tajemniczego, niebezpiecznego, który działa na nią jak żaden inny dotąd. Nie pojmuje, co się z nią dzieje. Nigdy tak nie reagowała, nigdy nie była tak bezwstydna. Śmiałe seksualne doświadczenia są dla młodej kobiety fascynującą, choć nieco zatrważającą nowością. Zwłaszcza że Jonasz, wprowadzając kochankę w świat zmysłów i żądzy, ma swój cel. Chce niewiele i bardzo dużo zarazem. Nie broń się przede mną – żąda – i... kochaj mnie. Ale zraniona, nieufna Monika boi się miłości. Czy spotka ją za to kara? Katarzyna Szulc-Kłembukowska: 365 SPOSOBÓW JAK USZCZĘŚLIWIĆ KOBIETĘ wydawca: RW2010 e-premiera: lato 2013 poradnik nie całkiem poważny

Przewodnik po duszy niewieściej Zbiór pomysłów, które powstały na bazie pragnień i doświadczeń wielu kobiet. Porady w nim zawarte są uniwersalne i mogą z nich korzystać mężczyźni w różnym wieku i stadium zaangażowania w związek. Bierzemy również pod uwagę, że 365 sposobów trafi w ręce kobiet. Czytelniczkom sugerujemy, by wybrane pomysły podsunęły swoim panom. Satysfakcja gwarantowana. Liczymy, że poradnik posłużył wam znacznie dłużej niż rok, a to, czego się dzięki niemu nauczycie, pozwoli wam na stworzenie związku bliskiego ideałowi.

35


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

MACIERZYŃSTWO BEZ LUKRU 2 wydawca RW2010 e-premiera: wiosna 2013 Antologia matek-blogerek

Odczarowujemy zaklęcia związane z macierzyństwem. Tym razem matki-blogerki wzięły na warsztat popularne mity, stereotypy i banały związane z macierzyństwem. Czy dziecko cementuje związek? Czy jeden uśmiech dziecka wynagradza wszystko? Czy serce matki jest najlepszym drogowskazem? Czy matka ma zawsze rację? Jak to jest z dżinsami sprzed ciąży? Autorki odniosły się do poszczególnych stwierdzeń w oparciu o własne przemyślenia i doświadczenia. Poprosiły także o komentarz panią psycholog pracującą z kobietami. Matki-blogerki postanowiły pokazać macierzyństwo z różnych stron, szczególnie tych mniej kolorowych, a także zachęcić kobiety do szczerych rozmów o byciu matką. Jednak głównym celem wydania tej antologii jest pomoc choremu chłopczykowi. Podobnie jak w przypadku pierwszej części, wszystkie Autorki zrezygnowały z honorariów, by pomóc dwuletniemu Mikołajkowi, który cierpi na rdzeniowy zanik mięśni typu 1. Cały dochód Autorek i Wydawcy, pochodzący ze sprzedaży niniejszego ebooka, trafi na konto Mikołajka w Fundacji Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”. Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą” ul. Łomiańska 5, 01-685 Warszawa 41 1240 1037 1111 0010 1321 9362 Bank PeKaO SA Oddział 1 w Warszawie tytuł wpłaty: 13401 Kamiński Mikołaj-darowizna na pomoc i ochronę zdrowia

36


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

WIEŚCI Z RYNKU

37


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Paweł Pollak: Ożywianie dzieła, czyli wydawnictwo nie z tej ziemi Tekst pochodzi z blogu Paweł Polak o tym i owym.

Przeglądając długą listę pisarzy, którzy mieli brać udział we wrocławskiej imprezie literackiej LiteraTura, natrafiłem na takich, którzy publikowali w nieznanym mi wydawnictwie Evanart. Zajrzałem na jego stronę, by przekonać się, że to żadne wydawnictwo, tylko firma publikująca za pieniądze autorów. Organizatorzy LiteraTury nastawili się na zaproszenie jak największej liczby pisarzy, ale pójście w ilość odbyło się nie tyle kosztem jakości, co faktów. Bo należy jasno powiedzieć, że osoba wydająca w takiej firmie żadnym pisarzem nie jest. Gdyby była, to o możliwości zostania pisarzem przesądzałoby posiadanie kilku tysięcy złotych, a nie talentu i umiejętności pisania. Ponieważ odłożenie kilku tysięcy jest daleko łatwiejsze niż zapisanie z sensem i poprawnie po polsku dwustu stron, liczba pisarzy w naszym kraju bez trudu mogłaby sięgnąć paru milionów. Nie skreślam osób publikujących „ze współfinansowaniem”, jak to się eufemistycznie nazywa, chociaż autor zwykle musi pokryć wszystkie koszty, w których mieści się również zysk takiego parawydawnictwa. Część z nich potrafi pisać, ale nie ma większego pojęcia o rynku wydawniczym ani cierpliwości potrzebnej w tej branży, w której funkcjonuje się nie w perspektywie miesięcy, tylko lat. I do normalnego wydawnictwa udają się dopiero wtedy, kiedy boleśnie na własnej skórze przekonają się, że publikacja w takiej firmie nie ma nic wspólnego z prawdziwym wydaniem książki. Dopóki jednak do takiego normalnego wydawnictwa się nie udadzą i nie zostaną w nim przyjęci, są najwyżej kandydatami na pisarzy. Bo spora grupa self-publisherów to czystej wody grafomani, których płody zawsze i wszędzie będą lądować w redaktorskich koszach. I chociaż na LiteraTurze większość uczestniczących rzeczywiście miała za sobą publikację kwalifikującą ich do miana pisarza, to jednak nie wszyscy, a „twórczość” niektórych jednoznacznie dowodzi, że Bozia poskąpiła im umiejętności wypowiadania się po polsku na piśmie. Nie mam natomiast wątpliwości, że żadnych kandydatów na pisarzy nie ma wśród „publikujących” w Evanarcie, bo jeśli takiego self-publishera nie odstrasza, nazwijmy to, mocno oryginalna polszczyzna, na jaką natyka się na stronie tego „wydawnictwa”, to znaczy, że jego mózg jest niekompatybilny z językiem polskim. Firmie , tchnienie życia dały dwie artystyczne dusze,pisarki, które po wielu doświadczeniach wiedzą doskonale jak ożywić dzieło i pokazać go światu [układ spacji i przecinków oryginalny].

38


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Owe artystyczne dusze to Ewa Matusz i Anna Pliszka, a ustalenie tego faktu wymaga pewnych poszukiwań, bo nazwisk na stronie nie podają. Obie panie mają w swoim dorobku po całej jednej książce, opublikowanej właśnie systemem „autor buli”. Ale już są pisarkami. Jeszcze nigdy w historii świata zostanie pisarzem nie było takie proste. Nie wiemy, jak po wydaniu jednej książki można mieć wiele doświadczeń. Chyba że chodzi o to, że panie pielgrzymowały do dziesiątek wydawnictw, trupów nikt nie chciał, panie się jednak uparły i znalazły rozwiązanie, jak swe dzieła reanimować: wyłożyły własną kasę. Wtedy zgoda, wiedzą, jak ożywić dzieło, ale nie wiedzą, że jest ono rodzaju nijakiego. Nie przeszkadza im to na tej samej podstronie reklamować swoich usług redaktorskich. Przede wszystkim wydajemy książki , które wydają się być dobre oraz ciekawe. Nie zamykamy się w określonych ramach stylu [układ spacji i znaków interpunkcyjnych oryginalny] . Grafomani mają niesamowitą zdolność do upychania „w określonych ramach stylu” dużej liczby błędów z niezamierzonym elementem humorystycznym. Panie wydają książki, które się wydają. Nie być. Wydają się dobre i ciekawe. Naszą misją jest popieranie talentów i pomoc w przedzieraniu się wśród gąszczu ogromnej konkurencji na rynku. Tną maczetą, że aż wióry lecą. Nie obiecujemy nierealnych rzeczy, jak robi to niestety większość wydawnictw pozostawiając gdzieś w kącie wydaną książkę i rozglądając się już za kolejnym"klientem". (...) U nas nie ma" klientów" a jedynie są Artyści -Ludzie z nieprzeciętnymi duszami . Konkurencja jest be (niestety), my cacy. Oni szukają jeleni, z których zedrą kasę, a książkę postawią do kąta, my kasę bierzemy z obrzydzeniem, bo nas interesują Artyści. Nie zwykli artyści z jedną duszą, tylko Artyści z kilkoma nieprzeciętnymi. Możesz dzięki Wydawnictwie Evanart wydać swoją książkę .Co więcej – nie musisz się znać na niuansach wydawniczych – my zajmiemy się wszystkim od strony technicznej. No i chwała Bogu, że „dzięki Wydawnictwie Evanart” ze stroną techniczną nie będzie żadnych problemów. Nie wiadomo tylko, kto się zajmie językową. Kiedy już panie poprą nasz talent i odkryją u nas dusze (posiadanie dusz i talentu potwierdzamy przelewem na kilka tysięcy), wydadzą naszą książkę. Po wydaniu: Oboje czekamy na efekt. Oboje? Artysta i wydawnictwo? Artysta i panie? 39


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Efekt będzie taki, że nasze dzieło wyjrzy poza opłotki: Zajmujemy się rozpowrzechnianiem dzieł zagranicą: Niemcy, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone. Całe szczęście, że za tą granicą nie mówią po polsku. Nasze wydawnictwo pojawia się na targach książki , co świadczy samo to o prestiżu Evanartu. Tak. Co świadczy samo to. Specjalizujemy się również w wydawaniu Ebook-ów i ich sprzedaż. Gdyby Artysta nie zarobił na tradycyjnej książce, zawsze może nadrobić na „sprzedaż ebook-ów”. Ale szanse na zarobienie na wydrukowanych egzemplarzach są: Dnia 07-11 br książki wydawnictwa Evanart pojadą sprzedawane do księgarni i dystrybutora Pod Zegarem. O to spis książek które na pewno tam się ukarzą: „Pojadą sprzedawane”. My myślimy, że twórczynie Evanartu były w poprzednim wcieleniu redaktorkami, które zmieniały autorom teksty po uważaniu, i dlatego zostały tak srodze ukarane. Twoja książka zaistnieje na przeróżnych targach bądź festiwalach książki gdzie my zaprezentujemy się. Panie prezentują się też na żywo? Ponieważ założycielki wydawnictwa uważają się za pisarki, oferują Artystom niesamowitą usługę o nazwie „Opiniowanie i Eskorta Dzieła” [ortografia oryginalna]. Na czym polega eskortowanie dzieła? Artysta będącyw trakcie pisania , może u nas zasięgnąć opinii czy jego styl jest dobry, czy "idzie" w odpowiednią stronę. Jeśli idzie w złą, panie, mające, jak widać, wszelkie po temu kwalifikacje, będą go eskortować, żeby poszedł w dobrą. Na przykład w taką: Powstaje coraz więcej wydawnictw, artysta jest narażony na szereg pułapek, które czyhają na niego idąc do wydawnictwa. Co za wredne pułapki! Zasadziły się nie w samym wydawnictwie, tylko po drodze do niego. Ogromne-wyrwane gdzieś z kosmosu ceny druku, ilość często bardzo mała wydrukowanych dzieło 200-300 sztuk.

40


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mamy wrażenie, że z kosmosu przyleciały nie tylko ceny druku. Przypomnijmy: panie stosujące składnię „ilość mała wydrukowanych dzieło” uważają się za pisarki. Co więcej, uważają się za pisarki piszące poprawną polszczyzną, bo wtedy nie zamieściłyby zastrzeżenia: Nie przyjmujemy tekstów ortograficznym-rażące

niepoprawnych

pod

względem

stylistycznym

i

Ale jeśli dostarczymy tekst nierażąco niepoprawny stylistycznie i ortograficznie, dostaniemy dobrą umowę, gdy tymczasem w innych wydawnictwach: Sama umowa, niekiedy napisana tak , „wygodnie” dla wydawcy, że po wydruku praktycznie już go nic nie obowiązuje, żadna promocja,jak prawdziwa umowa z korzyścią dla pisarza powinna wyglądać a jak nie. Nie ma to jak przejrzyste wyrażanie myśli. Gdyby jednak Artysta nie był przekonany, że panie z Evanartu są właściwą eskortą, te starają się go zachęcić, wmawiając mu, że z pewnością jest drugą Rowling albo Masłowską. Kiedy okazało się, że wydanie pierwszej części przygód Harrego Pottera w 1997 roku było absolutnym hitem na skalę światową, a autorka książki – Joanne Rowling – oraz wydawnictwo Bloomsbury zarobili na niej górę pieniędzy, inne wydawnictwa, które odrzucały wcześniej twórczość Rowling. Dalej myśl popłynęła w głowie, ale na papier już nie trafiła. Grafomani zwykle mają tyle do powiedzenia, że nie wszystko zdążą zapisać. Podobna sytuacja miała miejsce w Polsce. Książkapt. „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” Doroty Masłowskiej , która na początku pukała do wielu drzwi wydawnictw by po latach zdobyć miano kultowej książki. Ciekawe, że akurat Masłowska, która książką jednak nie jest, tak zapładnia wyobraźnię grafomanów. Czy utożsamiają jej młody wiek (w chwili debiutu) z nieumiejętnością pisania (co często jest zasadnym założeniem) i dostrzegają w tym własną szansę: nieważne, co i jak piszesz, bo sukces pisarski to kwestia szczęśliwego trafu? Masłowska stała się swego rodzaju bóstwem grafomanów, a o bóstwach bez żenady tworzy się mity: młoda pisarka do żadnych drzwi nie pukała, od początku współpracowała z Dunin-Wąsowiczem. Bardzo czesto tak jest , że zaistnienie graniczy z cudem a czas pokazuje że nawet ktoś z pozoru bez szans może stworzyć książkę kultową.

41


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie wiemy wprawdzie, dlaczego niby Masłowska z pozoru była bez szans, ale przecież pisać każdy może i wiadomo, że czasami człowiek musi, bo inaczej się udusi, a panie Matusz i Pliszka po prostu niestety mają talent.

42


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI WYDAWNICZE

43


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Premierowe tytuły LATA 2013 Dawid Juraszek: JEDWAB I PORCELANA, TOM I i II Powieść drogi – drogi wiodącej przez labirynty przeznaczenia i przypadku, przez mroczne tajemnice ludzi i bóstw, przez obce krainy rodem z mitów i annałów, przez zakamarki skrywanych namiętności i rwących się do urzeczywistnienia marzeń. Powieść orientalna – orientalna nie tylko w treści, ale i w formie. Jej bohatera, bakałarza Xiao Longa, czytelnicy mieli okazję poznać już w 2009 roku dzięki wydanej przez Fabrykę Słów powieści „Biały Tygrys”. wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 powieść fantasy

Tom I: Biały tygrys Czasem człowiek chce dobrze, a wychodzi mu jak zwykle... Ale w przypadku Xiao Longa owo „jak zwykle” bynajmniej zwykłe nie jest, bo oznacza spotkanie z nieznanymi a groźnymi siłami i podróż w obce a niebezpieczne strony. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła... przygody! Tom II: Niebieski smok Młody bakałarz wciąż pakuje się w kłopoty, grążące utratą pracy, honoru, zdrowia, a nawet życia. Co krok trafia na jakąś sprawę, w której mieszają siły z tego i nie z tego świata. W trakcie swej podróży po pięknym, groźny i fascynującym Państwie Środka otrzymuje od losu aż nadto błogosławieństw i kar. W kluczowych momentach coś nieustannie podstawia mu nogę – albo podaje pomocną dłoń... Groźne siły i obce strony znane z pierwszego tomu nie odpuszczają... Ale czy odpuści Xiao Long? Trudno byłoby mu się dziwić, bo wbrew jego wysiłkom – a może właśnie przez nie? – napięcie narasta.

44


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tomasz Mróz: FABRYKA WTÓRÓW wydawca: RW2010 e-premiera: lato 2013 kryminał paranormalny, fantastyka

Komisarz Wątroba na tropie Wielki, ponury budynek w centrum miasta. Nikt w okolicy nie wie, co się tam mieści, i nikt tego wiedzieć nie chce. Ci, którzy dostali się do wnętrza dziwnej budowli, znikają, by po jakimś czasie powrócić – ale zupełnie odmienieni. Strażnik Instytutu przegania natrętów, lecz jeśli już ktoś pozna tajemnicę, nie ma odwrotu. Co się wydarzyło setki lat temu na dalekiej Syberii? Kim jest człowiek w czarnej pelerynie biegnący do tramwaju? Czy można przekazać swe życie komuś innemu? Fabryka wtórów to powieść kryminalna z elementami thrillera i science-fiction, tradycyjnie dla serii z Komisarzem Wątrobą, okraszona dużą dawką humoru i kpiny. Komisarz swoim zwyczajem nie daje za wygraną, dopóki nie dotrze do istoty problemu. Kasia Szewczyk i Jacek Skowroński: MASKI wydawca: RW2010 e-premiera: lato 2013 zbiór opowiadań grozy, thriller, horror

W labiryncie umysłu rodzą się potwory... Maski to zbiór siedmiu przesyconych grozą historii, w których prawda i fałsz grają z czytelnikiem w ciuciubabkę. Nic nie jest oczywiste, zdrowy rozsądek może okazać się zdrajcą, a szaleństwo – błogosławieństwem. Po lekturze czytelnik zastanowi się sto razy, nim sięgnie po lukrowane pączki, nie zmruży oka, nocując w hotelu, i dowie się, do czego potrafi być zdolny człowiek kochający literaturę... ponad życie.

45


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dariusz Kankowski: PŁACZ PRZODKÓW wydawca: RW2010 e-premiera: lato 2013 powieść fantasy, horror

I nie żyli długo ani szczęśliwie... Król spotyka dziewczynę z rasy niewolników, którą natychmiast pragnie pojąć za żonę, by spłodzić z nią dziedzica. Ale to nie bajka, tyko początek horroru. Ciemiężeni Gi toczą beznadziejną walkę o wyzwolenie spod władzy swoich okrutnych panów, K’Anu, i ich bezlitosnego władcy, który z chwilą narodzin stał się panem całego znanego świata. Darem, który Neill otrzymał od Wszechrodziców, jest władza nad wszelkimi żywymi stworzeniami. Nikt nie może się mu sprzeciwić. A jednak Liść, prosta dziewczyna z ludu, to zrobiła. To historia walki o wolność i własną duszę, mroczna fantasy opowiadająca o odkrywaniu prawdy o bogach, przeznaczeniu i ludzkich uczuciach. Czy miłość jest silniejsza od przyjaźni, a pożądanie od lojalności? Czym uciszyć płacz przodków, wciąż rozbrzmiewający w głowie? E-MMA Popik: NA ZAWSZE PIĘKNI I MŁODZI wydawca: RW2010 e-premiera: lato 2013 zbiór opowiadań hard sf

Jaka jest cena nieśmiertelności

E-MMA Popik – Mistrzyni Małej Apokalipsy – funduje nam pełną przygód i emocji podróż w czasie i przestrzeni. Ofiarowujemy czytelnikom sprawdzoną hard sf. Prezentowane opowiadania – ostre, znaczące i niezmiennie ciekawe – ukazywały się w Fantastyce, Nowej Fantastyce, Science Fiction, Fantasy and Horror oraz w osobnych wydaniach książkowych; wśród nich Mistrz – uznany za jedno ze stu najlepszych polskich opowiadań. Wierzymy, że tą literacką 46


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ucztą zadowolimy zarówno wyrafinowanych smakoszy, jak czytelników lubiących po prostu dobrą, „męską” prozę, pełną akcji, przygód, mięsistych scen, ale niepozbawioną refleksji. Trudne pytanie brzmi: Do czego to wszystko prowadzi? Jaka jest cena naszej nieśmiertelności? Szokujące wydarzenia, nowe światy i fascynujące pomysły – oto recepta na doskonałe opowiadania!

Maciej Żytowiecki: SZUJE, MĄTWY I STRACEŃCY wydawca: RW2010 e-premiera: lato/jesień 2013 zbiór opowiadań fantastycznych

Dark fantasy po męsku Od kryminału po urban fantasy. Od science-fiction po dramat. Jedenaście tekstów i jeden autor. Latająca wyspa plemienia Wilg i Polska okresu PRL-u. Mroczne zaułki Chicago i obca planeta zamieszkana przez nadistoty. Nieodległa przyszłość i czasy barbarzyńców. Poznań i tajemnicza Asylea... Jedenaście opowiadań. wszyscy to szuje, mątwy albo straceńcy.

47

Dziesięciu

bohaterów...

A


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zapowiedzi JESIENI 2013 Maciej Żytowiecki: MÓJ PRYWATNY DEMON wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 kryminał fantastyczny

Kryminał nie z tej ziemi Chicago, 1939 rok. Miastem wstrząsa seria mordów. Tajemniczy zabójca zbiera krwawe żniwo wśród pracujących dziewcząt, pozostawiając charakterystycznie okaleczone ciała. Przywrócony do służby detektyw Ezra ma mało czasu, żeby rozwiązać zagadkę. Najpierw jednak musi zmierzyć się ze swoimi demonami – być może sam jest bardziej niebezpieczny niż wszyscy zbrodniarze świata. Od brudnych zaułków Chicago, po kraniec wszechświata... Kryminał fantastyczny, jakiego jeszcze nie było. Nina A. Neumann: ZIEMIĄ WYPEŁNISZ JEJ USTA wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 powieść fantastyczna

Gdy Łowca staje się ofiarą Królewskie miasto nie zasypia nigdy. Łowca poluje na samotne kobiety, by podzielić się ich ciałami z rzeką. Ta noc będzie dla niego wyzwaniem – z prześladowcy stanie się ofiarą. Utarty schemat życia Łowcy rozsypie się w pył, gdy mężczyźnie przyjdzie zmagać się z podobną mu, choć o wiele potężniejszą istotą – estrią. Ina, polska szlachcianka, egzystuje od wieków pod postacią żydowskiego demona, czuje jednak, że jej czas dobiega końca. Wybrała Łowcę na powiernika swojej historii, a nawet kogoś znacznie więcej... 48


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Hałas: W MOCY WICHRU, III tom cyklu Teatr węży wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 powieść dark fantasy

Nie liczcie na szczęśliwe zakończenie. W świecie po Skażeniu, gdzie czarny dar czyni cię wyklętym i ściganym, każda maska, każda nowa tożsamość mogą zagwarantować bezpieczeństwo tylko przez krótki czas. Marshia Lavalle, która przez lata służyła Otchłani, musi się zmierzyć z konsekwencjami – i płaci wysoką cenę. Krzyczący w Ciemności jeszcze nie wie, że przypomnieli sobie o nim wrogowie z poprzedniego życia. Anavri musi nauczyć się posługiwać darem, którego nienawidzi. A w jednym z miast nad Zatoką Snów grasuje morderca. Co łączy tragedię, jaka rozegrała się przed laty w mieście ogarniętym zarazą, z człowiekiem w stroju błazna, który zabija kobiety lekkich obyczajów? I czy można wygrać z nieubłaganą logiką mówiącą, że w życiu czarnego maga każda więź prędzej czy później musi zostać zerwana? Martyna Goszczycka: POTĘPIENIE wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 powieść dark fantasy

I oto doczekaliśmy się. Po Odrodzeniu wkrótce pojawi się drugi tom Sagi Wizji Paradoksalnych: Potępienie. Plage znika z Przedświatu, Haru znowu zostaje porzucony. Jedyne, co albinoska mu po sobie zostawiła, to list, w którym wyjaśnia, czemu musiała odejść. Jasnowidz desperacko próbuje znaleźć sposób, by dotrzeć do białowłosej – co nie będzie, proste, bo wróciła do Zaświatu. Jedyną nadzieją młodego demona jest Eliara, która zdaje się wiedzieć dużo więcej od niego. Jednak medyczka, mimo swojej przyjaznej natury, wcale nie jest skora do 49


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

pomocy i uparcie unika Haru. Śledzenie Eliary i skłonienie jej do współpracy to dopiero początek problemów... E-MMA Popik: WIGILIA SZATANA wydawca: RW2010 e-premiera: lato 2013 zbiór opowiadań hard sf

Kiedy szatan zbawia świat Kolejny rewelacyjny zbiór E-MMY Popik – Mistrzyni Małej Apokalipsy Kolejny smakowity kąsek dla pasjonatów dobrej fantastycznej prozy i mocnej hard sf, wgryzającej się w mózg i przepalającej trzewia. Tym razem autorka wprowadza nas w świat, który zostanie zbawiony przez... Szatana. Chcesz takiej apokalipsy, takiego końca i nowego początku? Nie chcesz? A jeżeli żadna inna wyższa siła się nie kwapi? Jeżeli Opatrzność odwróciła się od świata i ludzkości? Anna Rybkowska: NELL, część 1 i 2 wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 powieść obyczajowa, romans

Nell to opowieść o kuszeniu, o uleganiu diabłu, ale nie rogatemu biesowi z jarmarcznych przedstawień, a Mefistofelesowi – postaci złożonej, cierpiącej, doświadczonej, symbolizującej siły rozpadu, niskie żądze, erotyzm, destrukcję. Diabeł z książki Rybkowskiej to prawdziwy znawca życia, ludzkiej natury, pragmatyczny przedstawiciel racjonalizmu. Historia dojrzałej kobiety zaczynająca się jak zabawny, zmysłowy romans powoli przeistacza się w mroczny, duszny dramat psychologiczny z zapowiedzią nieuchronnej zbrodni. 50


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marcin Orlik: PIASKOSPANIE wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 powieść science fiction

Lewy nie zna swojego imienia. Nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Nie wie nawet, czy posiada ciało. Jedyne, co zna i czego jest pewien, to piaskospanie. Moment, kiedy na twarzy czuje chłodny dotyk miękkiego piasku, by po chwili zobaczyć Miasto. Tam dowiaduje się, jakie przewidziano dla niego zadania; tam ludzie, którzy mają nad nim władzę, wydają polecenia. Głównym zadaniem Lewego jest przesłuchiwanie więźniów. Razem z Prawym wchodzą do cudzych snów, by wyciągać z nich informacje. Ale przesłuchując, można czasem dowiedzieć się za dużo... Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. ANIOŁ wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 powieść science fiction, tom II

W drugiej części powracają znani nam z Pierwszego spotkania bohaterowie. Młodych przyjaciół czeka kolejna niebezpieczna, pełna przygód podróż, przed nimi kolejne tajemnice do odkrycia. Nieoczekiwanie podejmą się misji odnalezienia starożytnych artefaktów. W trakcie okaże się, że ich los jest nierozerwalnie związany z wydarzeniami z odległej przeszłości oraz tajemniczymi Dziećmi Stulecia, które według przepowiedni mają ocalić świat przed zagładą. Będą pościgi, ucieczki, walki, trudne wybory i nieprzewidziane spotkania. Oraz anioły...

51


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Radosław Lewandowski: YGGDRASIL. STRUNY CZASU wydawca: RW2010 e-premiera: jesień 2013 powieść fantastyczna

Struny czasu opisują zmagania kilkudziesięcioosobowej średniowiecznej społeczności, przeniesionej przypadkowo i bezpowrotnie w okres paleolitu środkowego, w czasy gdy po ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały olbrzymie stada reniferów, dzikich koni i ciągnących w ślad za nimi drapieżników. Potężne mamuty nie miały godnych siebie przeciwników, z wyjątkiem mrozu i prymitywnych słabo uzbrojonych łowców, którzy równie często występowali w roli myśliwego co ofiary. Wraz z mieszkańcami wioski, w przeszłość zostaje przeniesiony niewielki oddział Wikingów, najemników, których Thor wystawił na najcięższą próbę w drodze do Walhalli. Temporalni podróżnicy, a wraz z nimi cała ludzkość, stają w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa.

52


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

RECENZJE

53


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Komisarz Wątroba – bohater naszych czasów W ramach wstępu – parę słów o autorach. Pozwólcie, że najpierw parę słów o autorze, czyli o mnie. Skromnie, szczerze i bez zadęcia. Jestem już od dawna po dobrej stronie czterdziestki. Kiedy w czasach licealnych moi koledzy zachwycali się Witkacym, odważnie przyznawałem, że nie mam pojęcia, o co chodzi w 622 upadkach Bunga. Topora wtedy trochę czytałem, bo krótkie. Z kryminałów – Agatę Christie, z fantastyki – Tolkiena, z science-fiction – Zajdla, Asimova, z prozy obyczajowej zaś – nic kompletnie. Nie te czasy. Za to komiksy z Kapitanem Żbikiem mam wszystkie do tej pory. Teraz słów kilka o Autorze, czyli Tomaszu Mrozie. Też skromnie, szczerze i bez zadęcia. Powiem wprost: nie znam człowieka. Nie wiem, co czytał w czasach swojej młodości, choć mocno podejrzewam, że nie to, co ja (może z wyjątkiem Żbika, chociaż też nie na pewno). Nie wiem, kim jest na co dzień. Właściwie nic o nim nie wiem, poza jednym: dobrze pisze, skubany. Chociaż gdybym miał napisać w jednym, dwóch zdaniach, „co pisze”, miałbym nielichy kłopot. Ale w większej ilości zdań spróbować mogę. A zatem: Po pierwsze – kryminał. Tomasz Mróz pisze powieści kryminalne. To fakt pierwszy, niepodważalny. Każda z trzech jego powieści ma zdecydowany główny wątek i jest to wątek kryminalny. Dowody? Szary cień na wątku kryminalnym stoi; zagadka tajemniczej śmierci, śledztwo, wyjaśnienie tajemnicy po latach. Przejście A-8 to kryminał z elementami politycznego thrillera, z bandą arabskich górników wyposażonych w karabiny i pistolety maszynowe. Fabryka wtórów to kryminalna zagadka tajemniczych zniknięć ludzi i równie tajemniczych ich „odzniknięć”, wsparta śledztwem ze wszystkimi elementami, których w powieściach kryminalnych zabraknąć nie może. Dodajmy do tego kapitalne obrazki z codziennego życia komendy policji, przeplatane akcjami „w terenie” w wykonaniu głównych bohaterów, dorzućmy dedukcję, której nie powstydziłby się Sherlock Holmes, a także redukcję i indukcję, czasami nawet aż

54


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

po obdukcję, i zamknijmy temat „zawsze rozwiązaniem zagadki”, a będziemy pewni – to są kryminalne historie. Po drugie – fantastyka. Fantastyka, ale w bardzo specyficznym i bardzo szerokim tego słowa znaczeniu, jest stale obecna w dziełach Tomasza Mroza. Czego tu nie ma? Nie ma elfów, smoków i krasnoludków. Ale jest wszystko inne: podróże w czasie i przestrzeni, moce czyste i nieczyste, magia, skarby ukryte, klonowanie i znikanie, magiczne bronie i obrona przed nimi, duchy, metafizyka i inne fizyki. Właściwie ciężko rozstrzygnąć, czy więcej tu kryminalnych, czy fantastycznych historii. To może tak: bez fantastycznych wstępów i niemniej fantastycznych niekiedy zakończeń mielibyśmy do czynienia z klasycznym kryminałem. A tak mamy wartość dodaną. I prawdopodobnie dzięki elementom fantastycznym tym lepiej ukazuje się trzecia warstwa obecna we wszystkich powieściach. Ukazuje się i lśni – moim zdaniem – światłem przeczystym. I to jest tychże powieści strona najmocniejsza. Po trzecie – powieść obyczajowa. Kryminalne historie z fantastycznym wkładem są bowiem osadzone w doskonale zbudowanym i plastycznie ukazanym świecie jak najbardziej realnym, jak najbardziej swojskim, by nie rzec – przaśnym. Ale nie jest to przaśność wiejskiej proweniencji – to przaśność miejska, jeśli nie wielkomiejska nawet. Dobra, tu przesadziłem – miasteczkowa, choć nie małomiasteczkowa. Tu się zatrzymam na czas dłuższy. I postaram się być poważny przez chwilę, bo rzecz jest tego naprawdę warta. O ile uważam, że Tomasz Mróz świetnie porusza się w obszarach, o których mówiłem poprzednio, czyli w „fantastyce kryminalnej”, o tyle śmiem twierdzić, że w dziedzinie prozy obyczajowej jest po prostu Mistrzem. Postacie drugoplanowe, czyli „ławeczkowa trójca”, oraz wszelkie sceny z nimi w roli choć na chwilę głównej – to jest coś, co w książkach Mroza kocham i cenię najbardziej. Nie wypada mi pytać, w jakich środowiskach Autor obraca się na co dzień, ale nie wierzę, że to wszystko są zmyślenia! Wnikliwa obserwacja z dogłębną 55


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

penetracją, najpewniej pod przykrywką, albo nawet bez takowej – owszem. Ucho czułe na niuanse współczesnego języka ze sfer około-sklepowych, w połączeniu z doskonałym wyczuciem sensu istnienia owych postaci i sensu ich bytu codziennego – tak, to widać, słychać i czuć. A co najważniejsze – Autor sam docenia owych „mistrzów drugiego planu”. Docenia – bo tak naprawdę to oni właśnie w każdej z trzech powieści „ratują świat”. Bohater główny, czyli komisarz Wątroba, ma w nich dzielnych pomocników, oparcie w chwilach trudnych, ratunek w sytuacjach beznadziejnych i wsparcie moralne prawie zawsze. W Morfologii bajki Proppa funkcja baśniowego „pomocnika” jest potraktowana jako wsparcie zaledwie, zaplecze dla głównego bohatera. U Mroza „pomocnik zbiorowy” jest drugim głównym bohaterem, kołem ratunkowym, liną pomocniczą, poręczą i barierką ochronną. I w mordę też potrafi dać, jak się okazuje. Na odrębny akapit zasługuje tutaj także posterunkowy Chwiejczak, ulubiony bohater wszystkich pań po lekturę sięgających. I on w roli pomocnika, postaci ważnej, choć drugoplanowej, sprawdza się nad wyraz dobrze i dzielnie wspiera komisarza Wątrobę w zbożnym dziele tropienia przestępców. Po czwarte – bohater naszych czasów. Już trochę podprowadziłem pod postać głównego bohatera, więc teraz pozwólcie państwo, że przedstawię: oto On, komisarz Wątroba, przez bardzo duże „W” na początku. To jest Superman, heros, kapitan Żbik i James Bond. Oczywiście – toutes proportions gardées – stąd moje dookreślenie, że to jest bohater naszych czasów. Bo co tu kryć – jakie czasy, tacy bohaterowie. Komisarz Wątroba jest wielki. Dosłownie i w przenośni. Jest oryginalny. Niepowtarzalny. Zabójczo niekiedy skuteczny, obdarzony instynktem łowcy i nosem rasowego śledczego. Imponuje i szokuje. Rozwiązuje kryminalne zagadki, które porucznika Borewicza przyprawiłyby o zawrót głowy. Skromnością Wątroba nie grzeszy, ale nie wynika to z zadufania, lecz z trzeźwej oceny własnej osoby. Na zakończenie. Zebrawszy wszystkie wymienione przeze mnie składniki w jedną, zgrabną całość, otrzymujemy dzieła zupełnie wyjątkowe. Autentyczne i mistyczne, żartobliwe i poważne, nostalgiczno-liryczne i werystyczno-klasyczne. I dlatego powiadam – warto poznać wszystkie światy komisarza Wątroby. Warto się w nie zanurzyć. Ta lektura nikogo nie pozostawi obojętnym, a po jej zakończeniu każdy stanie się trochę innym człowiekiem.

56


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ewa „Oksa” Jeznach: Analiza porównawcza, czyli dwupak. Recenzje Dwóch kart i Pośród cieni Teksty pochodzą z portalu fan-dom.pl

Dwie karty autorstwa Agnieszki Hałas, zgrabnie wpisują się w moje preferencje. Powieść rozpoczyna informacja o ogólnych założeniach świata Zmroczy, która stanowi osłonę przed Otchłanią oraz magiczną pozostałość ofiarowaną ludziom przez dawno już nieobecnych bogów. Dualistyczny charakter magii objawia się tu poprzez jej podział na wzbudzającą szacunek oraz nie mniejszy strach – srebrną, a także czarną – wyklętą, przerażającą i mogącą powodować szaleństwo u jej posiadacza. Ja wiem, że gdzie światło, tam i mrok, ale przypisane tym magicznym sferom kolory wcale nie odwzorowują jednoznacznie ich dobrego bądź złego charakteru. Co się zaś tyczy bogów, to może i ogłosili fajrant, lecz demony z Otchłani nieprzerwanie rywalizują pomiędzy sobą oraz knują intrygi, które mogłyby zaowocować tłumem potępionych dusz w dominium poszczególnych królestw. Główne wydarzenia mają swoje miejsce w Shan Vaola nad Zatoką Snów, gdzie władzę stanowią srebrni magowie, określani ogólnie jako Elita, sprawujący pieczę nad zachowaniem równowagi Zmroczy, czyli Ekwilibrium. Nie pojawia się zbyt wiele scen ukazujących dokładnie naturę, cele oraz zorganizowanie tychże magów, ale otrzymane informacje wystarczają, aby stwierdzić, że dobroduszni czarodzieje to z nich żadni. Może i bronią miasta przed wpływami zachwiania równowagi, ale w praktyce interweniują jedynie w sytuacjach, które mogłyby do powyższego doprowadzić. Trudno się do takiego rozumowania przyczepić, problem jednak stanowi fakt, że mają monopol na obronę oraz działania zbrojne. Arystokracja zawsze sobie poradzi, a srebrni nie pogardzą wpływami i zapłatą, lecz biedota zgromadzona w obskurnych domostwach i Podziemiach miasta nie ma co liczyć na nadprogramową pomoc. Radzą sobie więc tak, jak potrafią, niejednokrotnie mając na swą działalność ciche poparcie Elity. Coś przecież musi równoważyć dzielnice splendoru i dostatku w Shan Vaola. O przepychu to my akurat niewiele się dowiemy, ponieważ akcja dzieje się w przeważającej części właśnie w Podziemiach oraz w jego okolicach. To tutaj toczy się prawdziwa walka o przetrwanie, nie tylko z czynnikiem ludzkim, ale również z 57


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tak prozaicznymi problemami jak choroby i zakażenia, brak pożywienia i leków, groźne istoty kryjące się w dolnych poziomach Podziemi oraz trujące wylewy do kanałów – resztki po wątpliwie etycznych eksperymentach srebrnych. A wszystko to połączone jest nierozerwalnie z wszechobecnym brudem, wszami i smrodem. Od razu zakochałam się w tym miejscu. Zarys uniwersum już mamy, czas więc przedstawić jego bohaterów. Na najważniejszego z nich natykamy się w dość niepozorny sposób, ot, grupa odmieńców znajduje na plaży „niewyględnie” prezentującego się osobnika z ranami na twarzy, któremu ewidentnie nie do końca sprawnie zaskakują trybiki w głowie. Podczas okresowych przebłysków świadomości zdradza on swoją tożsamość – Brune Keare, niedługo po tym wyznaniu otrzymuje on drugie imię – Krzyczący w Ciemności, a otaczający go ludzie i inne kreatury szybko zdają sobie sprawę, że za jego osobą kryje się o wiele więcej sekretów oraz – mroczna magia. Bohater ten, jak się okazuje, cierpi na zanik pamięci, a poziom wiedzy oraz mocy, jakimi dysponuje, nie zachęcają większości postaci do nawiązania z nim bliższej znajomości. W tym przypadku prawdziwym okazuje się być stwierdzenie, że lepsze zło znane niż nieznane. Uzdolniony Krzyczący, który zadomawia się na stałe w Podziemiach, wydaje się być bezpieczniejszym rozwiązaniem dla szukających ratunku niż srebrni, o praktykach których krążą historie mrożące krew w żyłach. W pewnym momencie zaczęła mnie nawet ta cała sytuacja zastanawiać. Bo niby skąd on tych wszystkich nieboraków bierze? Jeszcze trochę i zacznie się o nich potykać. I sam Brune, taki samotnik pragnący spokoju, a jednak zawsze skory do pomocy, no facet do rany przyłóż, a wyrośnie ci na niej jeszcze stokrotka. Dlatego z przyjemnością odnotowałam uzasadnienie powyższych zachowań bohaterów, które zostało zawarte na początku drugiego tomu cyklu, czyli Pośród cieni, a mające swoje źródło w samej naturze czarnej magii. Pozostanę na chwilę przy temacie naszych nieszczęśników, ponieważ spodobał mi się niezmiernie cały szereg wątków obyczajowych, związany właśnie z perypetiami Krzyczącego, próbującego pogodzić potrzebę zaaklimatyzowania się w Shan Vaola z jego notorycznymi działaniami na rzecz biedoty. Poznajemy dzięki temu, w mniejszym lub większym stopniu, szeroką gamę postaci pobocznych, które nie są jakimiś marionetkami błąkającymi się bez celu, lecz porządnie nakreślonymi charakterami, za którymi zawsze kryje się jakaś historia. Szczególną uwagę należałoby tu zwrócić na innego czarnego maga-żmijkę, Marshię Lavalle, której jak dotąd za cholerę nie mogę do końca rozgryźć, ale wszystko przede mną, prawda? Jednakże poprzez wielość i różnorodność bohaterów otaczających Brune, wypada on jakoś tak – ugodowo i za porządnie. Jak na mój gust powinno się go uczynić bardziej wyrazistym, trochę więcej sarkazmu i zgorzknienia i od razu wszystko jest na miejscu.

58


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Styl autorki jest bardzo przystępny, prosty, lecz o bogatym słownictwie, oraz idealnie podkreślający opisywaną rzeczywistość. Nie jest on może obfity w całe strony opisów czy też w kwieciste porównania, ale i tak wystarczająco sugestywnie działa na wyobraźnię Czytelnika. Najbardziej zapadł mi w pamięć fragment, w którym Brune myśli o unoszącym się w pokoju charakterystycznym i mdłym smrodzie choroby. Zaledwie kilka słów, ale mną wzdrygnęło. Dwie karty posiadają natomiast jedną i dość istotną, jak dla mnie, wadę, która na szczęście nie spowodowała, że zarzucałam czytanie na dłuższe odstępy czasu. Chodzi o formę, w jakiej przedstawione zostały przygody Krzyczącego. Średnio przepadam za opowiadaniami, a książka ta przypomina mi właśnie taki zbiorek. Gdzieś do połowy powieści bardzo silnie rośnie napięcie, później następuje rozwiązanie pewnej intrygi, co skutkuje oczywiście konsekwencjami w dalszych wydarzeniach; po czym emocje opadają i w skrócie: życie toczy się dalej. W jeszcze kilku kolejnych momentach ponownie przewracamy szaleńczo kartki, a potem znów: life goes on. Osobiście wolę, kiedy dominuje nadrzędny wątek, dzięki czemu wyraźnie odczuwam, że mój protagonista oraz poboczne postacie dążą do jakiegoś określonego celu, zaś końcowe strony lektury usadzają mnie skutecznie na fotelu/łóżku/kanapie, każąc mi tam siedzieć i czytać, aż historia powiedzie mnie do zaskakującego finiszu. I to jest mój największy zarzut wobec pierwszego tomu – wybijanie z rytmu, a tym samym spadek napięcia. Z tego, co się orientuję, autorka przez swój wrodzony perfekcjonizm postanowiła uporządkować opowieść o Krzyczącym w Ciemności oraz dwójce pozostałych żmijów właśnie poprzez trylogię Teatr Węży. Stąd niektóre opowiadania spośród dostępnych wcześniej w SFFiH, Feniksie oraz w zbiorku Między otchłanią a morzem (2004) zostały w formie podrasowanej włączone do pierwszego oraz drugiego tomu (Pośród cieni) cyklu. Na podstawie komentarzy internautów można się dowiedzieć, że jednym średnio się nowa odsłona spodobała, zaś inni bardzo chwalą sobie obydwie książki. Niestety nie jestem w stanie się do tego odnieść, zbiór opowiadań z 2004 jest praktycznie niedostępny, dlatego spotkałam się z Brunem po raz pierwszy właśnie poprzez Dwie karty. Mogę jednak potwierdzić, że jest to konsekwentnie poprowadzona historia, dobrze przemyślana oraz zwyczajnie wciągająca. A to wszystko dzięki naprawdę ciekawej kreacji świata, niejednoznaczności występujących tu postaci oraz nieco ponuremu nastrojowi, towarzyszącemu życiu codziennemu w Zatoce Snów. Niewątpliwą wisienką na torcie jest również fakt, że po zakończeniu lektury mamy pewność, iż przed nami czai się jeszcze porządna dawka tajemnic, tylko czekających na ich rozwikłanie.

59


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W swojej drugiej powieści – Pośród cieni – Agnieszka Hałas ponownie przenosi nas do ciemnych i dusznych Podziemi miasta Shan Vaola, które Brune upodobał sobie na siedzibę alchemiczną plus miejsce zamieszkania w jednym. Po raz kolejny uderzyło mnie to, jak plastyczny i spójny świat powstał w wyobraźni autorki. Weźmy taką magię, dla przykładu. Rządzi się ona bardzo określonymi prawami, gdzie pomoc udzielona przez maga nigdy nie będzie miała charakteru pro bono, czy sam darczyńca tego sobie życzy, czy nie. Gdzie każda magiczna czynność równa się zmniejszeniu sił życiowych, stąd potężnego przeciwnika należy, kolokwialnie rzecz ujmując, załatwić w jak najkrótszym czasie. Gdzie, co mi się najbardziej podobało, stosowanie magii bez znajomości tychże zasad może się skończyć tragicznie, a sama nauka, mająca na celu poznanie większości zagadnień, jest identyczna jak w przypadku lekarza – nigdy nie ustaje. Dodam tylko, że jest ona skomplikowana i zawiera w sobie mnóstwo odgałęzień, jak teoria snu, alchemia, teleportacja, czary obronne, lecznicze, bojowe oraz wiele, wiele innych. W kręgu bohaterów natomiast poznajemy głębiej osobowości dwóch innych żmijek – bardzo inteligentnej i wciąż enigmatycznej Marshii Lavalle oraz młodziutkiej Anavri. Muszę przyznać, że pomimo całej tej glorii doświadczenia i mądrości Marshii niezmiernie mnie ona irytuje. Po prostu arogancja i wyniosłość w jej wykonaniu mierzi mnie niemal w każdej scenie z jej udziałem. O Anavri trudno się coś więcej powiedzieć; w dziewczynie ledwo obudził się dar, co przy okazji pozwala Czytelnikowi na wgląd w sam tenże proces. A nie wygląda on na przyjemny. Nie bez przyczyny większość ludzi tak bardzo obawia się wykrycia u siebie i u bliskich objawów tego skażonego daru. Dodajmy do tego propagandę srebrnych oraz ich prewencyjną misję wytępienia wszystkich czarnych talentów, a panikę mamy zapewnioną. W takich czasach niezwykle ciężko poradzić sobie z przemianą, zwłaszcza gdy nie ma się u boku nikogo, kto pomoże przetrwać i pokieruje w nowym życiu. Wracając do głównych uczestników przedstawienia, w Krzyczącym w Ciemności nowe wydarzenia także wywołały pewien oddźwięk. W recenzji pierwszego tomu marudziłam, że jego postać wydaje mi się zbyt ugładzona, w tej natomiast porzucam całkowicie swoje wymysły. Być może jest to kwestia przyzwyczajenia, zżycia się z bohaterem – nauczyłam się go w pełni akceptować. Osobiście skłaniam się ku temu, że Brune jest zwyczajnie coraz bardziej zmęczony swoimi brakami we wspomnieniach, nagonką na jego osobę oraz niepewnością co do wpływu daru na stan jego umysłu, co inni bardzo usłużnie próbują mu podpowiedzieć. Trudno jednak 60


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

o zachowanie niezmąconego spokoju, kiedy ktoś ciągle grzebie ci w pamięci. W przeciwieństwie do Krzyczącego dowiadujemy się o nim całkiem sporo, lecz uzyskane odpowiedzi prowadzą do kolejnych pytań. Jak dla mnie – tym lepiej, wiadomo przynajmniej, że trzeci i ostatni tom serii będzie również miał coś do zaoferowania w tym zakresie. Pośród cieni jest nieco krótszy od swojego poprzednika, a jednak każde z miejsc, które mieliśmy okazję odwiedzić wcześniej, zostało jeszcze pełniej przedstawione. Inne wymiary, sfery, Otchłań, siedziba Elity, a także bogate, również pełne sekretów, dzielnice. Trochę mniej w związku z tym poświęcono miejsca perypetiom mieszkańców slumsów, a tym samym pracy Krzyczącego na rzecz ludu, lecz nie odczuwa się tego negatywnie. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Nikt nie myślał, on sam zapewne też nie, że ten sprzyjający status quo pozostanie w takiej formie przez lata. Sieć pułapek oraz zagrożeń zaczyna się zagęszczać wokół niego, co powoduje, że oto nadszedł czas na poważne decyzje. Atmosferze powyżej wspomnianego niebezpieczeństwa sprzyja również forma prowadzenia opowieści przez autorkę. Nadal wyczuwa się delikatne podobieństwo do zbioru opowiadań, lecz tym razem już nic nie było w stanie wytrącić mnie z rytmu – ani poboczne wątki, ani spowolnienie tempa akcji. Dzieje się tak dlatego, że niemal na każdym kroku jakaś myśl, słowa bądź zachowanie bohaterów przypominają nam o tym, że wróg wciąż o nas pamięta, a chwilowe poczucie spokoju możemy przypisać jedynie zjawisku ciszy przed burzą. Pod pewnymi względami uważam Pośród cieni za lepszy tom niż „jedynkę”. Wciąż mam w pamięci sceny z poprzedniczki, gdzie Brune dokładał wszelkich starań, aby ustatkować się w lochach Podziemi i choć na jakiś czas uzyskać spokój. Sceny, w których zawierał najbardziej szczere i trwałe przyjaźnie, na jakie stać osoby walczące o przetrwanie i w miarę godne życie każdego dnia, oraz niepewne alianse z mniej przychylnymi mu osobnikami. A jednak kontynuacja cyklu bardziej wciąga, nie pozwala się oderwać od lektury oraz, w moim odczuciu, ukazuje nam Krzyczącego w Ciemności już nie jako obserwatora zachodzących zdarzeń, który jest skłonny udzielić pomocy każdemu będącemu w potrzebie, lecz uczestnika, który koniecznie musi wybrać którąś stronę barykady, niejednokrotnie samemu zwracając się o wsparcie.

61


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Piotr Mrok: Co ty wiesz o studiowaniu, czyli recenzja Księgi studenckiej Najlepszym okresem w życiu człowieka są studia. Nigdy przedtem ani nigdy potem nie ma już takiej wolności i radości życia. Sami sobie sterem, okrętem i balangowiczem. To ostatnie zwłaszcza. Oczywiście jest też sesja i niemiła pani z dziekanatu, ale pomińmy te drobne niedogodności minutą ciszy. Studia rządzą. Marcin Orlik doskonale to rozumie i czytając jego Księgę studencką, co kartkę żałowałem, że nie przeżyłem tego wszystkiego, bo byłem, co tu kryć, kujonem. Nie mieszkałem na stancji, w której miałbym burdel zamieszkany przez demon Bajzelhausa, z którym trzeba walczyć na kacu, by znaleźć cokolwiek. Nie prześladowała mnie wredna sąsiadka z dołu, której przeszkadza, gdy studenci za głośno oddychają, o spacerowaniu po podłodze już nie wspomnę. Nie byłem też na biwaku studenckim, z zajefajną paczką kumpli i plecakami pełnymi alkoholu, którego trzeba bronić jak niepodległości przed skrzydlatymi złodziejami. Za to doskonale pamiętam wykładowców, którym się odklejała rzeczywistość, i jak trzeba było walczyć ze snem przez półtorej godziny; biblioteki, w których przesiadywało się do późnego wieczora, i najlepszych przyjaciół studenta: kserokopiarki. Gorzej, gdy kserokopiarki dostaną szału i to dosłownie. Opowiadanie o kserokopiarkach to moje ulubione. „Total brutal i full of zasadzkas”. Czapki z głów, panie autorze. Ta książka to kupa wspomnień, podszyta fantastyką zwidowo-balangową level master of bimber, pędzony na nodze od krzesła. Z każdej strony wylewa się klimat luzu i niekończącej się imprezy. Orlik ma niesamowitą zdolność wykrzywiania rzeczywistości za pomocą swojego zwariowanego umysłu i czyni to bez wysiłku, tak naturalnie. Opowieść o przygodach studenckich, którą nam serwuje, nie jest mniej pasjonująca niż saga o Indianie Jonesie. Dowiadujemy się między innymi, jak nazywa się mityczny stwór, który podkrada alkohol, oraz gdzie rosną taśmy klejące. Myślę, że wiedzą o zastosowaniach taśmy klejącej i papieru toaletowego Orlik mógłby zadziwić MacGywera.

62


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Polon i Radek, czyli główni bohaterowie, to studenci z krwi i kości. Rano nie pamiętają imprezy, na egzaminy uczą się kwadrans przed, a w ich żyłach płynie ileś tam promili krwi, rozcieńczonej w alkoholu. Są postrachem kadry uczelnianej, ale nie można się ich pozbyć czy oblać na egzaminie, bo znają sposoby na wszystko i poradzą sobie w każdej sytuacji, i to z właściwym dla siebie flegmatycznym wdziękiem. Mają oczywiście potężną broń, która w ich rękach jest niczym arka przymierza: śmiercionośna i pełna wiedzy. Mowa o Vademecum Studenta, stworzonym przez doświadczonych studentów, w oparciu o wieloletnie badania. Tam znajduje się teoria o wrednych sąsiadkach: czym się żywią, gdzie żerują i jak z nimi walczyć, oraz szczegółowa klasyfikacja kadry uczelnianej. Podejrzewam, że można by wydać samo Vademecum, bez opowiadań, i zrobiłoby niezłą furorę. Normalnie czasem płakałem ze śmiechu, wywołując lekkie zaniepokojenie współpasażerów w autokarze. Rany, ja naprawdę mógłbym opowiadać o zbiorze Orlika bardzo długo. Przeczytałem go jednym tchem w podróży z Lublina do Warszawy. Potem przeczytałem go w Warszawie po raz drugi, a w Lublinie po raz trzeci. Szaleństwo. Tego się nie da przestać czytać, podobnie jak nie da się przestać jeść orzeszków solonych, dopóki puszka nie zrobi się pusta. Napisane mega lekkim językiem, wypełnione po brzegi schizolskimi pomysłami, tryskające humorem. Niczego więcej nie można wymagać od literatury. Aż żal, że się skończyło. Na szczęście wiem z dobrych źródeł, że zbliża się tom drugi. Yes, Yes, Yes. I tym optymistycznym akcentem kończę i lecę czytać ponownie. Orlik, a spróbuj nie napisać tomu trzeciego...!!!

63


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dwugłos, czyli Ulica Abrahama Joanny Łukowskiej w dwóch odsłonach recenzenckich Agnieszka Żak: Jest taka ulica... Jest taka ulica, która powstała dzięki determinacji, sile marzeń i wielkim pragnieniom. Leży pomiędzy bogatym city Nowego Yorku a ubogimi slumsami. Pnie się do góry, najpierw nieśmiało, a potem już odważnie, niczym most między dwoma światami. Zanim jednak nabierze swej świetności, pewien ciekawski, żydowski chłopiec będzie musiał na nią dotrzeć, pokonując długą drogę aż z Niemiec. Książka składa się z dwóch części. Pierwsza dotyczy młodości Abrahama Zimmermana – żydowskiego chłopca żyjącego w XVIII w., który jest ciekawski, żądny świata i wiedzy. Mały Abraham uwielbia rysować, czytać książki, poznawać wynalazki i wszystko to, co inne. Na poczynania dziecka niechętnie patrzy jego ojciec, ortodoksyjny Żyd, sprytny i mający rękę do handlu oraz pieniędzy, ale uprzedzony względem sztuki, nauki i gojów. Chłopak nic jednak sobie nie robi z niezadowolenia ojca i zaprzyjaźnia się z Angusem McGregorem, Szkotem, właścicielem księgarni, który „miał tytuł doktora nauk przyrodniczych, a w chwilach wolnych bawił się w filozofa”. Przyjaźń to nietypowa, bo McGregor mógłby być ojcem, jeśli nawet nie dziadkiem Abrahama. Szkot stara się odpowiadać na lawinę pytań chłopca, podsyca jego pasje i podsuwa mu książki do czytania. Jednocześnie ukrywa przed nim pewną wiedzę, gdyż uważa, że Abraham jest na nią jeszcze za młody; poza tym powinien sam stopniowo dojść do pewnych wniosków i poznać świat. McGregor stara się więc być przyjacielem odpowiedzialnym, z którym z jednej strony Abraham może dzielić swoje pasje, wątpliwości i ciekawość świata, a z drugiej – nie podpowiada mu gotowych rozwiązań, nie podejmuje za niego ważnych życiowych decyzji, które należą do Abrahama i jego ojca. Autorce niezwykle ciekawie udało się przedstawić tę nietypową, pełną sprzeczności przyjaźń pomiędzy zupełnie różnymi ludźmi. Druga część książki zrobiła na mnie trochę gorsze wrażenie. Oto dorosły już Abraham wyrusza w podróż do Ameryki, by spełnić swoje marzenia. Ledwo jednak rozkręca biznes, akcja gwałtownie przyspiesza. W paru zdaniach dowiadujemy się, co stało się z dziećmi głównego bohatera, szczegółów realizacji marzeń Abrahama 64


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nie poznajemy, a zamiast tego skaczemy pięć pokoleń w przód. Śmierć Abrahama „pierwszego” przedstawiona zostaje niczym nekrolog w gazecie, z kolei śmierć jego potomka Abrahama „piątego” jest koszmarnie przegadana. Abraham „piąty” pozostawia po sobie niemały rodzinny majątek, który przejąć ma jego jedyny syn – niezdecydowany, niepotrafiący określić, czego tak naprawdę pragnie, skonfliktowany z rodziną. Jego ojciec przed śmiercią chce nakierować syna na właściwą drogę, pomóc mu zdobyć się na odwagę, by zrobił wreszcie coś ze swoim życiem. To kolejna ciekawa relacja w książce, z tym, że rozmowa mężczyzn dłuży się i miejscami jest męcząca. W drugiej części zabrakło mi też realiów z części pierwszej. Autorka pokrótce, ale jednak, wprowadza historyczne postaci żydowskie, ważne nie tylko dla Żydów, oraz podstawy dagerotypii i fotografii, którymi fascynuje się młody Abraham. Czytelnik ma dzięki nim okazję poszerzyć swoją wiedzę i wczuć się w czasy, w których rozgrywa się akcja. W drugiej części takich smaczków zabrakło, historia w ogóle nie ma tła. Ulica Abrahama to przede wszystkim optymistyczna opowieść o podążaniu za własnymi marzeniami – by nigdy się nie poddawać, by mieć odwagę podjąć ryzyko i spróbować, by wciąż poszukiwać, bo gdy tylko odnajdziemy swoje miejsce i cel, życie nabierze sensu. A droga bohaterów do celu wcale nie jest prosta, bo dziecięca fascynacja nie zawsze od razu przekłada się na osiągnięcia w dorosłym życiu – czasem potrzeba długich lat, by zrozumieć, czego się pragnie i odnaleźć szczęście. Joanna Łukowska pokazuje jednak, że warto próbować. I to właśnie w tym pozytywnym przesłaniu – mimo wszystkich niedoskonałości powieści – tkwi siła tej książki.

Kinga Tutkowska: Ta historia mnie urzekła Tekst pochodzi z blogu Dwie pasje i tysiące marzeń

...Nikt z mieszkańców nie wiedział, jak naprawdę nazywała się ich ulica...* Czy zastanawialiście się kiedyś nad historią ulicy, na której mieszkacie? Ja nie mam takiego problemu, bo nie mieszkam na ulicy:), ale historię nazwy swej wioseczki znam, ot co. Jakiś czas temu poznałam także dzieje jednej z ulic Nowego Jorku. I mimo że zapewne ulica ta wcale nie istnieje, jej historia urzekła mnie od początku do końca. A wszystko zaczyna się w XIX-wiecznym Berlinie, gdzie w rodzinie żydowskich kupców przychodzi na świat Abraham. Dziwne dziecko, wiecznie ciekawe świata, zadające tysiące pytań, zastanawiające się nad rzeczami, które jego rodzicom i 65


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rodzeństwu nie przyszłyby do głowy, nie mówiąc już o odpowiedziach na nie. Jednym słowem chłopak zupełnie nie przystawał do świata ortodoksyjnych Żydów. Cóż więc z takim zrobić..? Skoro jest inteligentny, sprytny i ciekawy świata – wyślijmy go na studia, jako rabin uspokoi się, co więcej da powód do dumy całej rodzinie Zimmermanów. Tylko co zrobić z jego przyjacielem, starym Szkotem McGregorem, u którego przesiaduje w księgarni całymi dniami i próbuje odnaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania? I cóż z tego, że rodzina miała plan. Abraham posiadał marzenia i tak bardzo pragnął, by się spełniły, że na nic się zdały studia (na których odkrył prawdziwą, tę drugą twarz judaizmu) i ożenek z cichą kochającą Izebel. I tak dopiął swego. Wyjechał z Europy, osiedlił się w Nowym Jorku i został znanym na całym świecie fotografem. Ale na tym nie koniec. Historia Abrahama to tylko połowa opowieści. Ród Zimmermanów w Stanach Zjednoczonych rozrastał się, ale minęło wiele lat i pokoleń, nim na świat przyszedł kolejny bujający w obłokach potomek o tym samym imieniu. Na dodatek jedyny spadkobierca całej fortuny ojca. Czterdziestoletni Abraham bez przyszłości, bez marzeń, bez perspektyw na przyszłość. Nieustanne zmartwienie całej rodziny, zwłaszcza ojca, który na łożu śmierci przeprowadza z synem najważniejszą rozmowę w ich wspólnym życiu. Rozmowę, która niespodziewanie zmieni bieg historii i spowoduje, że imię Abraham znów będzie brzmiało dumnie! Wspaniała historia! Pełna poczucia humoru, radosna, ale też refleksyjna. I niech nie zwiedzie was podtytuł na okładce – żadne tam love story. Żadna saga rodu ani historia ulicy. Nic z tych rzeczy. To przede wszystkim opowieść o przyjaźni i miłości rodzinnej. Książka składa się z dwóch części, i w każdej z tych części najważniejszym momentem jest rozmowa, długa, szczera i przełomowa. A reszta to tylko tło. Bardzo ciekawe i interesujące, ale jednak tylko tło. Polecam wszystkim! I chyba będę musiała zmienić zdanie na temat książek Joanny Łukowskiej. Do tej pory uważałam, że Pierwsza z rodu: Znajda była jej najlepszą powieścią. Od dziś jest nią Ulica Abrahama. Niecierpliwie czekam na więcej takich przeżyć! ...I wreszcie są ulice, które biegną przez sam środek twojego serca...* * Cytaty to pierwsze i ostatnie zdanie z powyższej książki.

66


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Magda Barwińska: Anime w książce, książka w anime... Recenzja Odrodzenia Martyny Goszczyckiej. Recenzja pochodzi z parechwilwytchnienia.blogspot.com.

Odrodzenie opowiada o dwóch jakże różnych światach: Zaświecie i Przedświecie. Jeden zamieszały jest przez nimfy, które tutaj wcale nie są łagodne. Drugi należy do demonów. Historia skupia się na młodym demonie – Haru Saruku, który został oddany przez rodzinę do Syndykatu. W mrocznym i ponurym miejscu młode demony, o odpowiednich predyspozycjach, szkoli się na zabójców. Nie każdy z nich dożywa ukończenia nauki. Haru, tak bezdusznie potraktowany przez najbliższych, nie może się pogodzić ze swoim przeznaczeniem. Jednak do ciężkich warunków oraz brutalnego szkolenia można przywyknąć i nie wydają się już aż tak przerażające. Chłopak śni o pewnej dziewczynie, obserwując w wizjach jej życie. Kim okaże się nieznajoma? Czy Haru zakończy szkolenie? Jak potoczą się jego losy? Opis bardzo mnie zainteresował, postanowiłam więc sięgnąć po tę książkę, będącą debiutem autorki, która ma niewiele ponad 20 lat. Na początku bardzo się wciągnęłam w opowieść. Byłam ciekawa zarówno świata przedstawionego, jak i historii, która odkrywała się na kartach książki. Po jakimś czasie zaczęłam mieć mętne skojarzenia. Zaczęłam widzieć niektóre sceny w specyficzny sposób, ale nadal nie mogłam się zorientować, co dokładnie się dzieje. W końcu po przeczytaniu połowy zrozumiałam. Czytałam książkę, ale widziałam sceny z filmu anime. Nie wiem, czy tylko ja jestem tak spaczona, czy autorka również należy do fanek animacji japońskiej, niemniej było to bardzo ciekawe doświadczenie. Dodatkowo zarówno główny bohater, jak i jego wróg, mają bardzo japońskie nazwiska i obaj walczą za pomocą katan, japońskich mieczy. Osobiście jest to dla mnie duży plus, choć się tego nie spodziewałam. Natomiast w połowie czytania pojawił się minus. Ze sceny na scenę jest coraz więcej krwi, brutalności i zabijania. Być może jestem już za stara na tego typu książki, jednak osobiście zaczęły mnie zniesmaczać opisy treningów czy walk. A już do kresu wytrzymałości dotarłam podczas sceny przesłuchania zdrajcy przez Plage (głównodowodzącej skrytobójców). Obdzieranie żywcem ze skóry i tym podobne

67


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

praktyki opisano tak plastycznie, że naprawdę trzeba mieć mocne nerwy. To niestety sporo ujmuje tej pozycji w moich oczach. Odrodzenie jest pierwszym tomem dłuższego cyklu, który dopiero wprowadza w niuanse świata oraz życia głównego bohatera. Jest to książka ciekawa, choć nadal nie wiem, czy sięgnę po kolejny tom z powodu zawartej w niej brutalności. Sam język oraz historia są ciekawe i jak na debiut bardzo interesujące. Być może jestem za delikatna na tego typu literaturę. W sumie sama do końca nie mogę określić swojego stosunku. Z jednej strony duży plus, z drugiej – duży minus, i nie wiem, czy się zerują, czy jednak w którąś stronę szala się przechyli... Jeden punkt dam na zachętę, z racji debiutu. Osoby lubiące dark fantasy zachęcam do sięgnięcia po Odrodzenie. Z chęcią porównam wrażenia.

68


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Żak: Zmysły płatają bohaterom figle. Recenzja zbioru Maski Zacznę nietypowo, bo od końca, czyli ostatniego opowiadania w zbiorku Kasi Szewczyk i Jacka Skowrońskiego. Wyspa urzeka spokojnym klimatem, prowadzoną powoli, w nienarzucający się sposób historią. Zresztą nastrój tego opowiadania dobrze pasuje do jego postaci. Pragnąca uciec przed codziennością kobieta zabiera do swojego miejsca odpoczynku i odosobnienia autostopowicza. Podróżują niby razem, ale oddzielnie, dotrzymując sobie towarzystwa, ale nie przeszkadzając wzajemnie. Nie odzywają się do siebie. Między tą dwójką nawiązuje się jednak natychmiastowe porozumienie – pasują po prostu do wyspy, na której się znaleźli. Oczywiście w historię wkracza okrutna rzeczywistość, przypominając, że wyspa nie jest oderwana od reszty świata... a zakończenie zaskoczy. Jak zresztą wszystkie zakończenia w tym zbiorku, bo Maski skonstruowane są tak, by nic nie było jasne, a czytelnik nie mógł się domyślić ani finału, ani intencji bohaterów, którzy często okazują się kimś innym, niż w pierwszej chwili się wydawali. Tytułowe Maski oraz osadzone w tych samych realiach Prawo ostatniej nocy są mieszaniną snu i jawy, w której łatwo się zgubić. Paweł, mąż Wiktorii, pracuje w hotelu, gdzie wzdycha do koleżanki i unika nielubianego szefa, jednocześnie szpiegując zdradzającą go żonę. Zmarły ojciec ostrzega Pawła, że „ona idzie po niego” – i rzeczywiście, Paweł spędza upojną noc z kobietą w halloweenowej masce. Tylko czy to wydarzyło się naprawdę? Paweł wpada najpierw pomiędzy kobiety, a następnie w spiralę niezrozumiałych wydarzeń i wydaje się, że popada w coraz głębsze szaleństwo. A może wcale nie, może wszystko jest w porządku? Właśnie taki poplątany i niejasny jest klimat Masek. Z kolei Labirynt zaczyna się klaustrofobiczną sceną pełną absurdalnego lęku, jaki bez potrzeby budzi się w człowieku nocą w pustym mieszkaniu. Kalina nie może zasnąć, zmęczona po części nadmiarem alkoholu i papierosów, a po części bliżej nieokreślonym strachem. Spokoju nie dają jej trzeszcząca podłoga, bulgoczące rury i inne najzwyczajniejsze w świecie dźwięki starej kamienicy, które w nocy stają się wyolbrzymione i przerażające. Kalinę dręczą też koszmary o niezamkniętych drzwiach do mieszkania. I choć opowiadanie zboczyło w niezbyt satysfakcjonującą

69


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mnie stronę czarnych mszy i obrzędów ku czci Szatana, to jednak przez większość czasu utrzymuje napięty nastrój grozy i bardzo dobrze się czyta. Trochę spokojniejsze są Krople lodu – opowiadanie o... kreowaniu literackiego bestsellera. Z początku wydaje się jednak przygnębiającą opowieścią o nieudanym małżeństwie. Beata kocha Tomka, ale jest zmęczona wyrzeczeniami i kłopotami finansowymi. Jej chory psychicznie mąż wymaga ciągłej opieki i drogich leków, Beata zapożycza się więc, pracuje ciężko i żyje w skromnej kanciapie. Historia jest jednak znacznie bardziej zagmatwana, gdyż w rzeczywistości przedstawia skomplikowaną manipulację i dążenie do celu za wszelką cenę. Nie zawodzi nieprzewidywalne zakończenie. Pod krzyżem świętego Andrzeja porusza temat przełamywania własnych lęków. Anna i Paweł, gdy byli dziećmi, lubili bawić się przy torach kolejowych. Pewnej nocy spotkali tam pijaka, a gdy następnego ranka dowiedzieli się, że człowiek ten zginął po pociągiem, zaczęły dręczyć ich upiorne wizje. Paweł z wiekiem przemógł się i opuścił rodzinne miasteczko, ale Anna pozostała w nim uwięziona – każda wylotówka z miasteczka przecięta była przez tory. Opuszczona przez przyjaciela Anna znajduje sobie własny sposób na odreagowanie związanych z pociągami lęków. Na koniec pozostawiłam tekst Jej obraz, gdyż wydał mi się zbyt poplątany, a przez to niezrozumiały. O ile w pozostałych tekstach niepewność i niedopowiedzenie przyjmowałam z przyjemnością, tak tym razem autorzy chyba przesadzili i zwyczajnie nie jestem w stanie powiedzieć, co się dzieje w tym opowiadaniu. Zbiorek gromadzi teksty, w których nic nie jest oczywiste, a zmysły płatają bohaterom figle. Autorzy bawią się z czytelnikiem w kotka i myszkę, myląc tropy. Do końca nie wiadomo, kto tu jest dobry, a kto zły i – co najgorsze – kto jest normalny, a kto przekroczył cienką granicę szaleństwa. A zresztą, może to żadna różnica?

70


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kinga Tutkowska: Dreszcze, czyli każde opowiadanie to jakby urywek dłuższej historii Tekst pochodzi z blogu dwie pasje i tysiące marzeń

Bardzo lubię twórczość literacką Joanny Łukowskiej. Przygodę z autorką rozpoczęłam rewelacyjną Pierwszą z rodu: Znajda z gatunku fantastyki, potem sięgnęłam po jej powieści obyczajowe. A ostatnio wpadł mi w ręce ebook z opowiadaniami pt. Dreszcze. Jak spisuje się Łukowska w krótkich formach...? Ciekawie, bardzo ciekawie:). Nie będę przytaczać tu choćby jednego z opowiadań (jest ich ponad trzydzieści, sami więc rozumiecie). Tematy, które autorka podejmuje w historiach, są tak różnorakie, barwne, klimatyczne, niekiedy niesamowicie infantylne, innym razem dojrzałe i przemyślane, że podczas lektury nie nudziłam się ani trochę. Każde opowiadanie to jakby urywek dłuższej historii, który ma nas zachęcić do poznania jej dalszej części, no właśnie, tylko dalszej części nie ma... Początkowo trochę mnie to denerwowało, ale potem odkryłam niesamowitą rzecz – sama zaczęłam sobie dopowiadać, co mogło dziać się przedtem czy potem. Uważam to za ogromną siłę zbioru. Kolejnym atutem jest niezmiennie ciekawy styl pisania autorki. Od początku polubiłam sposób tworzenia przez nią dialogów, a nade wszystko narrację. Niewielu polskich pisarzy powoduje, że zatapiam się w lekturze na dłuższą chwilę i nie słyszę nawet płaczu własnego maleństwa, które leży tuż obok mnie:), a Joanna Łukowska to potrafi. Żadnego zbytniego patosu i udziwnień, po prostu mam wrażenie, jakbym słuchała ciekawych historii opowiadanych przez koleżankę przy kawie. Łukowska podejmuje często dosyć trudne i skomplikowane tematy, takie jak niezrozumienie na linii rodzice – dorastające dzieci, molestowanie seksualne, znęcanie fizyczne lub psychiczne nad partnerem. Ale nie brakuje też kilku śmiesznych i radosnych opowiadań, historii z duchami i proroczymi snami w roli głównej. A że większość historii liczy nie więcej niż 7-8 stron, jeśli któraś z nich nam nie podchodzi tematycznie, nie musimy się z nią męczyć, w kilka minut przechodzimy do następnego tematu. Bardzo polecam wszystkim tę lekturę, zwłaszcza w ciepłe letnie dni, nad morzem czy innym akwenem wodnym. Usiądźcie wygodnie, zatopcie się w lekturze i oddajcie się 71


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

totalnemu lenistwu wraz ze zbiorem opowiadań Joanny Łukowskiej. Jak tak zrobiłam i nie żałuję!

72


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kulturalna blogerka: Wojna, rycerze i miłość, czyli blaski średniowiecza w fantastycznym wydaniu Recenzja pochodzi z bloga: www.qltura.blogspot.com

Zamek Laghortów, jest pierwszą częścią cyklu Zbrojni, który składa się z czterech tomów opowiadających o grupie najemników, którzy służą Sir Erykowi i jego żonie Lady Lyannie. Zbrojni, jak zapowiada sam autor, to cykl lekki, łatwy i przyjemny, utrzymany w średniowiecznym, nieco mrocznym klimacie. Turnieje rycerskie, zamki, polowania w dzikich ostępach, walki zwaśnionych królestw – to tylko niektóre wątki, jakie serwuje nam pisarz, o tajemniczym pseudonimie E.M. Thorhall. Fanom fantastyki jest znany z kilku opowiadań takich jak: Kuzyn czy Vartheńczyk. Świetnie rozumie średniowieczne klimaty. Wszak sam pisarz interesuje się odległymi wiekami średnimi. Jak sam o sobie pisze, lubi książki fantastyczne i obyczajowe, nieobcy jest mu świat Wikingów. Łatwo się o tym przekonać, gdyż Zamek Laghortów to połączenie fantastyki, powieści obyczajowej i kroniki życia rycerzy-zwiadowców, nierzadko bezwzględnych i okrutnych. Główną bohaterką powieści jest siedemnastoletnia Kyla, córka rycerza i najemnika Darhera, która tylko pozornie nie pasuje do tego świata. Nie zna swoich rodziców: ojca traci jeszcze przed narodzinami, a wkrótce po porodzie umiera jej matka. Kyla mieszka w wiosce Vinryd u wujostwa, ale nie ma u nich lekkiego życia. Dziewczyna znosi upokorzenia do czasu, aż opiekunowi każą jej wyjść za mąż. Wybrankiem okazuje się dużo starszy karczmarz, który nie stroni od alkoholu. Kyla postanawia uciec. Błąkając się po lesie, spotyka tajemniczą zjawę. Swoim krzykiem alarmuje grupę zwiadowców, którzy cudownym zrządzeniem losu odnajdują dziewczynę. I tak oto nastolatka trafia pod opiekuńcze skrzydła Sir Eryka, pana na tytułowym Zamku Laghortów. Tam zostaje rozpoznana, a dzięki pierścieniowi – rodzinnej schedzie – poznaje historię swojego rodu, ojca wojownika i matki, która dała jej życie, poświęcając własne. Nieco przesłodzona historia? Dalsze losy dziewczyny są nierozerwalnie związane z zamkiem i okolicą. Polowania, uczty, zaloty ze strony rycerzy – to główne wątki powieści toczącej się w Iltarii, krainie rządzonej przez króla Berona. Niejasno, w kilku zdaniach, została opisana wojna, jaką prowadził władca z sąsiadującym 73


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

państwem Varthen, którym rządzi despota Roben. Dodaje ona nieco mroku i tajemnicy średniowiecznej sielance. Mam nadzieję, że niedopowiedziany, potraktowany trochę po macoszemu wątek zostanie lepiej opisany w następnych tomach. Wszak seria nosi znamienny tytuł Zbrojni. Akcja Zamku Laghortów skupia się na perypetiach Kyli. Zgodnie z zapowiedzią autora czyta się ją lekko, łatwo i przyjemnie. Nie jest to fantastyka najwyższych lotów. Nie spotkamy się z tolkienowskimi opisami światów, postaci czy wojen, ani z humorem Sapkowskiego. Niemniej każdy lubiący fantastykę powinien sięgnąć po tę serię. Dlaczego ? Książka potrafi wciągnąć, zainteresować od pierwszej do ostatniej strony, choć niektóre wątki wydają się nieco prozaiczne. W powieści spotkamy pozytywnych bohaterów, negatywne postaci i niejednoznaczne charaktery, jak choćby mroczny Morht, który nie przepada za Kylą, a jego zachowanie wzbudza irytację nawet u najbardziej wytrwałego czytelnika. Taki podział dodaje smaczku całej powieści i wprowadza zamieszanie w pozornie sielankowym życiu zamku. Wiele wątków w powieści urwano, nie rozwinięto. W mojej opinii najciekawsze sprawy, takie jak konflikt zwaśnionych królestw, rola magów czy tajemnicze stwory, zwane nektosami, zostały pominięte, przemilczane lub poświęcono im dwa-trzy zdania opisu. Czytając kolejne strony, w zawrotnym tempie poznajemy nowe wydarzenia, które mijają bez echa na następnych kartach powieści. Na szczęście to tylko pierwsza część cyklu Zbrojni i mam nadzieję, że rozpoczęte wątki wyjaśnią się później. Czyżby ten zabieg miał zachęcić czytelników do lektury kolejnych tomów? Jeśli tak – to był udany, bo po lekturze Zamku mam ochotę na więcej i liczę, że się nie zawiodę. Oczywiście książka ma kilka mankamentów. Prosta fabuła, której momentami brakuje polotu, język, który ani trochę nie przystaje do czasu akcji i znaczna rola kobiet w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Któryż średniowieczny rycerz godziłby się brać niewiastę na krwawe polowanie?! Niemniej od Zamku Laghortów oczekiwałam rozrywki i nie zawiodłam się. Dobrze się bawiłam, czytając o kolejnych perypetiach bohaterki. Mimo prostej fabuły książka stawia wiele pytań, a po jej zakończeniu niemal każdy czytelnik będzie się zastanawiał, co dalej... Mam nadzieję, że drugi tom rozwieje owe wątpliwości.

74


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Alicja Minicka: Poetyka morza. Recenzja Strażników zmarłych Mariana Kowalskiego Recenzja pochodzi z bloga www.mysli-o-ludziach.blog.onet.pl

Sądzę, że przyszłość należy do książek cyfrowych, jednak nadal częściej sięgam po wydania tradycyjne. Może podświadomie ulegam mocno rozpowszechnionej opinii na temat ich „lepszości”. Ebooki mają jednak pewną bezdyskusyjną przewagę nad książkami „papierowymi”. Nie trzeba na nie czekać, gdy zamówienie składane jest przez Internet. Bardzo to doceniłam po przeczytaniu dema zbioru opowiadań Mariana Kowalskiego. Darmowy fragment zawiera część pierwszego z nich Hebanowa rzeźba. Musiałam natychmiast zamówić całość, by poznać zakończenie tej historii. Strażnicy zmarłych to tytuł całego zbioru i jednocześnie najdłuższego opowiadania, z tropikami w tle i niesamowitą sensacyjną fabułą. Zawiera ono wszystkie elementy, które mnie najbardziej w prozie Mariana Kowalskiego zaintrygowały. Szczególną uwagę przyciągnęły niezwykłe opisy morza, które jest nie tylko tłem, ale niemal równorzędnym bohaterem. Odnosiłam wrażenie, że Autor opisuje żywą istotę, bardzo sobie bliską. Nie znalazłam informacji o samym Marianie Kowalskim, ale nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że jest lub był marynarzem2. Określenie „poetyka morza” bardzo do tej książki pasuje. Jest ona idealną lekturą także dla wielbicieli literatury marynistycznej, kochających opowieści o morskich przygodach, najlepiej w jakiejś egzotycznej scenerii. Wątki sensacyjno-kryminalne stanowią dodatkową atrakcję. Przyznam, że po przeczytaniu darmowego fragmentu byłam pewna, że mam do czynienia z klasycznym kryminałem. Myliłam się. W tej książce jest wiele gatunków, które przeplatają się nawzajem, tworząc trudną do zaszufladkowania fascynującą kompozycję. 2 Z biografii Mariana Kowalskiego: „Urodzony w Wielkopolsce, wychowany na Dolnym Śląsku, związany ze Szczecinem, by mógł czuć bliskość morza. Ono inspirowało pierwsze jego powieści, opowiadania, słuchowiska, utwory sceniczne. Skończył wrocławskie studia polonistyczne, pracował w oświacie szkolnej oraz w szkolnictwie wyższym. Pływał na statkach handlowych jako chief praktyki”.

75


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Bogowie uchowajcie mnie od takich kobiet! – dialog recenzja Kosowa Edyty Niwińskiej Tekst pochodzi z Leniwiec literacki. Ciernik i Pokrzywnica na tropie.

Upolowane: Edyta Niewińska KOSOWO wydawca: E-bookowo

Ciernik: Co powiesz o Kosowie Edyty Niewińskiej? Smakowało? Pokrzywnica: To jest naprawdę dobrze napisana książka. Przekonująco, przejmująco i bez byków. Znalazłam raptem jedną literówkę! Ciernik: A treść? Burza w żołądku, co? Jest tak przekonująco, że kilka razy miałem ochotę odłożyć Kosowo na półkę, mamrocząc zaciekle: „Bogowie, uchowajcie mnie od takich kobiet!”. Pokrzywnica: Bohaterka przeraża – to fakt. I właśnie dlatego warto, a nawet trzeba, tę książkę przeczytać! Bo to jest świetnie napisany portret mimozy-pijawki, zdjęcie rentgenowskie takiego psychicznego alergika, który był chroniony przed wszelkimi emocjami „żeby traumy nie miał” i w efekcie nie jest w stanie poradzić sobie samodzielnie z żadnym uczuciem. A wiesz, jak ta książka jest reklamowana? Jako „portret własny współczesnych trzydziestolatków, pogubionych w poszukiwaniu tej jedynej miłości, w którą i tak nie wierzą”. Jeżeli to jest rzeczywiście portret trzydziestolatków, a nie jakiegoś pojedynczego ewenementu, to... czeka nas inwazja słabych jak ameby mimozpijawek. Jak my to przeżyjemy? Ciernik: Jęczysz teraz jak stara babcia. Chociaż nie! Ty mamroczesz jak Świetlicki: „Kiedyś było lepiej, kiedyś było inaczej...”. Idealizujesz przeszłość. Pokrzywnica: No, ale przecież było inaczej! Choćby seks. Popatrz, jaki paradoks: nigdy wcześniej tak nie było, że wszystko wolno – nieważne, jaka warstwa społeczna, kolor skóry, płeć – każdy z każdym może stworzyć związek. Teraz wolno. I cóż z tego, skoro ludzie nie potrafią? Ciernik: Seks w tej książce jest w bardzo ciekawy i dobitny sposób... pomijany. Spodziewamy się go przez cały czas, ale tak naprawdę, jest go zastanawiająco mało. Pewnie to też znak naszych czasów. Wszystko jest rozerotyzowane, nawet lekarstwa na hemoroidy sprzedaje się za pomocą aluzji do seksu, więc w końcu przestał on być 76


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

czymś wartościowym. Poza tym, skoro nie potrafimy się otworzyć na innych ludzi, to niby jakim cudem mamy mieć satysfakcjonujące życie erotyczne? Seks zostaje sprowadzony do miałkiego masturbowania się czyimś ciałem. Coraz więcej jest związków, w których seksu w ogóle nie ma. Zazwyczaj partnerzy tłumaczą to zmęczeniem (że praca na kilka etatów, dom, dzieci itp.), ale może tak naprawdę u źródła tego braku leży strach przed ciężkim zadaniem otwarcia się na drugą osobę? Pokrzywnica: Lęk przed jakimkolwiek otwarciem. Nawet przed otwarciem się na samego siebie... Ciernik: To samobiczowanie się Anielki, bohaterki Kosowa, jest irytujące i jednocześnie hipnotyzujące. Przyciąga i odpycha równocześnie. Ona ma problem z samoakceptacją albo w ogóle z samopoznaniem. Prawdziwe, głębokie samopoznanie owocuje samoakceptacją, a ta kobieta nie zna dostatecznie samej siebie. Myślę, że ona nie jest wyjątkiem. Kosowo to jest rzeczywiście portret zbiorowy. I prawdziwy. Teraz nawet faceci są podobni do Anieli. Nadchodzą czasy bezwolnych, uzależnionych od innych, emocjonalnych kalek, sparaliżowanych strachem przed odpowiedzialnością i życiem w ogóle, a przede wszystkim kalek z mniejszymi lub większymi problemami psychicznymi. Pokrzywnica: Zgadzam się, że z mężczyznami dzieje się to samo. Kto wie, czy nie mocniej nawet. Żyjemy w kulturze, która gloryfikuje przyjemność. Ma być łatwo i przyjemnie. Wysiłek, obowiązek, honor, wyrzeczenie – to nie są obecnie popularne wartości. A przecież nasze blizny, krzywdy i upokorzenia budują nas tak samo jak chwile przyjemności. Mimoza nie nauczyła się znosić bólu, korzystać z chwil cierpienia dla własnego rozwoju. I dlatego stała się pijawką – niech decyzje podejmują inni, niech konsekwencje ponoszą inni, ona będzie tylko korzystać. Ja jej wierzę, że ona się tego bólu panicznie boi. Nie ma odporności. Jest jak ktoś, kto wychowywał się w sterylnym środowisku i jego organizm nie radzi sobie nawet z katarem. Ona niby zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest. Ale ta wiedza do niczego nie prowadzi, niczego nie zmienia. Ta wiedza służy Anieli wyłącznie do wymyślania samousprawiedliwień. Ciernik: A może ona ma rację? Może takie niemal religijne postrzeganie bólu jako wartości jest głupotą i absurdem? Co nas nie zabije, to nas wzmocni? A gdzie tam! Co mnie nie zabije, to mnie pozostawi ze szramami na psychice! Po co mi to? Pokrzywnica: Ja myślę, że człowiek, który nie umie znieść bólu czy przykrych doświadczeń, który nie potrafi przyjąć trudnych emocji, ma automatycznie amputowaną zdolność kochania. Bo kiedy kochamy, to wystawiamy się na cios skoncentrowanego życia – musimy być gotowi przyjąć i ból, i wstyd, i niepewność, i strach, i rozczarowanie, i trudności rozmaite. Jeżeli tego nie umiemy, nie zostaliśmy do tego przygotowani, oczekujemy tylko słodyczy, to świat nas zawiedzie. Dlatego

77


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

warto sobie pozwolić te blizny i szramy zostawić. One są dowodem na to, że żyjemy naprawdę. Ciernik: Ale po co Aniela ma się starać, skoro i tak zawsze znajdzie się jakiś „tatuś”, który podejmie za nią decyzje i weźmie na siebie konsekwencje? Ta symbioza jest bardzo ładnie pokazana w książce. Bohaterka przez cały czas przyciąga takich „tatusiów” obu (a w zasadzie: trzech) płci. W ten sposób każdy realizuje swoje potrzeby i wszyscy są zadowoleni, nawet jeśli mają nerwicę, depresję i myśli samobójcze... A całkiem serio: jeżeli oczekujemy tylko słodyczy, to nie tyle świat nas zawiedzie, ile zawiodą nas ludzie, a każde ich działanie niezgodne z naszymi słodkimi oczekiwaniami będziemy traktowali jako złośliwy atak na naszą osobę, no bo przecież ciągle cierpimy na chorobę drobiu: jajajaja... Pokrzywnica: No właśnie. Tam nikt się z nikim nie liczy. Każdy myśli tylko o sobie, zaspokaja tylko własne potrzeby. Bo „tatusiowie” płci wszelakiej wcale bohaterce tak naprawdę nie pomagają. Opiekują się nią, bo jest im z tym fajnie, bo mogą się czuć silni, dobrzy i potrzebni. I ona o tym wie: „Ja, moje, dla mnie, z mojego powodu, przeze mnie, dla mnie, ode mnie... Zaimek osobowy powtarzany we wszelkich możliwych konfiguracjach zastąpił ukochany niegdyś przez świat brzęk monety”. Ciernik: A gdy już człowiek wybuduje jajeczną twierdzę, to musi jej zaciekle bronić, bo czuje, że skorupka krucha i ciągle zagrożona. Jakże to musi męczyć! Pokrzywnica: Co ciekawe, nie tylko główna bohaterka, ale wszyscy w Kosowie są skupieni tylko na „ja”. Gdyby komukolwiek na Anielce zależało, tak naprawdę zależało, to ten ktoś starałby się uczynić ją silniejszą, szukałby w niej tej siły i wzmacniał. Ale jej dobro w rzeczywistości nikogo nie obchodzi. I ona, choć nie chce tego głośno przyznać, przecież jednak o tym wie. Ciernik: Smutna to książka. Dobra, ale smutna. Im starszy jestem, tym wyraźniej dostrzegam, że w tym kierunku idziemy. Chociaż może to tylko moje filtry odsiewają pozytywy? Może wcale nie jest tak źle? A może jest źle, ale w innym sensie? Wydaje mi się, że kultura obecnych nastolatków i dwudziestokilkulatków jest jednak bardziej hedonistyczna i mniej refleksyjna, nawet jeśli te refleksje miałyby być tylko depresyjnym nurzaniem się we własnym „ja”. Z takiego nurzania jednak zawsze płynie jakaś nauka, czegoś można się dowiedzieć. A bez żadnej refleksji, cóż, nie da się iść do przodu. Pokrzywnica: Wszyscy, czy to kobiety, czy mężczyźni, zaczynamy się zachowywać jak księżniczki: najważniejsze, żeby nas akceptowano i kochano. Oczekujemy dowodów, pewności, że tak jest (a to przecież niemożliwe, o tym nie da się nikogo zapewnić, przekonać, to zawsze jest akt wiary, akt zaufania!) i dopiero wtedy, być może, łaskawie obdarzymy kogoś jakimś strzępkiem uczucia. Albo, jak Anielka, usprawiedliwimy się, że nic nie możemy dać, nawet tego strzępka, bośmy tacy delikatni i znerwicowani. Bo my mamy w głowie Kosowo. A że innym takie Kosowo 78


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

swoim postępowaniem robimy, to już nam do tej biednej, obolałej głowy nie przychodzi. No i najgorsze: jeżeli coraz więcej będzie takich mimozowatych, pijawkowatych księżniczek Anielek płci obojga, to kto, u diabła, będzie je wszystkie kochał? Kto będzie za nie dźwigał cały ciężar życia? Ciernik: Bogowie, sprawcie, żebym to nie był ja. Już bym chyba wolał jajo znieść.

79


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

WYWIADY

80


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Co leży na Wątrobie? Wywiad z Tomaszem Mrozem Maciej Ślużyński: Dlaczego piszesz? Tomasz Mróz: Od czasów licealnych ciągnęło mnie do różnych inicjatyw artystycznych: gra w zespole, rymowane wygłupy, śmieszne rysuneczki itp. Pisałem również teksty piosenek wykorzystane w nagraniach grupy SASSY. Po skończeniu szkół liczba okazji typu performersko-happeningowego zdecydowanie spada, ludzie są zajęci rodziną i karierą; dlatego zacząłem więcej pisać. Pisanie jest dla indywidualistów – a ja na szczęście lubię pracować sam – można je przerywać, wznawiać, zmieniać pomysły i nie potrzeba do tego pomieszczenia, instrumentów i innych nawiedzonych kompanów, którym trzeba tłumaczyć zawiłe koncepcje artystyczne. Poza tym każdy Polak przechodzi w szkole kilkunastoletni kurs czytania i pisania po polsku, więc jestem do tej czynności świetnie przygotowany, jak kilkadziesiąt milionów moich rodaków. Jednocześnie nie zaprzeczam, że patrzę na swoje książki jak na potencjalne komercyjne hity, uwielbiam miłe recenzje, jak również widok okładki mojej książki powyżej ostatnich miejsc na półkach e-księgarni. Kto to jest komisarz Wątroba? Komisarz Wątroba to przede wszystkim kolega, ktoś, kogo trochę lubię, komu trochę zazdroszczę ciekawego życia i o kim zawsze chętnie posłucham plotek. Może wydawać się beznadziejny: gruby jak beczka, przekupuje komisję, żeby zaliczyła mu obowiązkowe testy sprawnościowe, wszelką robotę papierkową zwala na podwładnych, przede wszystkim Chwiejczaka, nie ma oporów, żeby przywłaszczyć sobie cudzą własność, ma humorki i sypie wkoło złośliwościami. Ale posiada też kilka pozytywnych cech: szczerość, dowcip, a co najważniejsze zależy mu, żeby znaleźć rozwiązanie spraw, których się podejmuje. Zwykle pakuje się w niezłą kabałę, ale przecież o to chodzi w literaturze tego typu. Skąd się wzięli Stalowy Kazek, Pająk i Marian? Wspomniana trójka to ja z moimi kolegami w naszych wizjach sprzed 25 lat. Tak jak twórcy z przełomu XIX i XX wieku interesowali się życiem i postawami życiowymi chłopstwa, tak my interesowaliśmy się menelstwem. Była to idylliczna wizja filozofujących intelektualistów na wiecznym rauszu, którzy nie uznają konwenansów społeczeństwa konsumpcyjnego, sypią anegdotami i widzą życie jako jedno pasmo zabawy, przeplatane żartobliwymi przekleństwami i bijatykami. Jako że 81


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rzeczywistość jest inna, delikatnie mówiąc, dlatego opisałem tych ludzi tak, jak chciałbym, żeby się zachowywali. Dodam dla uspokojenia publiki, że mój tryb życia różni się od bytowania trzech wyżej wymienionych postaci. Do jakiej kategorii należy twoja najnowsza powieść Fabryka wtórów? Chciałbym umieć odpowiedzieć jasno na to pytanie. To wszystkim ułatwiłoby życie. Niestety mam we krwi skłonność do ciągłych zmian i mieszania wszystkiego. Grając popularne piosenki przy ognisku, nierzadko wprawiałem współbiesiadników w zdumienie nowatorską interpretacją znanych utworów. Fabryka wtórów to zatem kryminał z elementami thrillera i sf. Tak, tego się trzymajmy. Skąd wziąłeś pomysł na sceny w szpitalu psychiatrycznym. To czysta fikcja. Nigdy nie byłem w szpitalu psychiatrycznym, ale mogę sobie wyobrazić, że pobyt tam jest dla niektórych bardzo nudny i szukanie atrakcji znajduje się na porządku dziennym. Myślę również, że istnieje grupa ludzi, która znalazła w szpitalach psychiatrycznych azyl, bądź dobrowolnie, bądź zmuszeni przez los. A historia Nowaka vel Marlekoniewa, który ukrywa się w psychiatryku i leżąc większość dnia w letargu, kieruje przez swojego wtóra wielką organizacją mieszczącą się w budynku oddalonym o kilka kilometrów, może się przecież zdarzyć dosłownie każdemu. Kim jesteś? Co robisz? Mam 40 lat, nie mam wąsów ani brody. Jestem Ojcem-Mężem-Polakiem-Katolikiem, z teczką w dłoni pędzę co dzień o ósmej do pracy „na zakładzie”. Urodzony na Górnym Śląsku zmieniłem miejsce pobytu na Dolny Śląsk i tłumaczę teraz wszystkim, że Katowice to super miasto. Ale to raczej syzyfowa praca. Kiedy nie piszę, nie pracuję i nie zajmuję się dziećmi, wtedy... śpię, czyli robię jedną z lepszych rzeczy, jakie dał nam Bóg.

82


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Alicja Szulborska: Zdecydowałam się skupić na obozie „tych złych”, czyli rozmowa z Martyną Goszczycką. Tekst pochodzi z blogu Laboratorium myśli.

Alicja Szulborska: Ilekroć sięgam po konkretną książkę, jedno z pierwszych pytań, jakie mam do autora, dotyczy gatunku. Dlaczego fantasy? Martyna Goszczycka: Odkąd pamiętam miałam słabość do tego gatunku. Fascynował mnie świat, w którym rzeczy niemożliwe stają się rzeczywistością. Szukając czegoś do czytania, najczęściej sięgałam po pozycje z tego nurtu. Myślę, że dzięki książkom innych autorów tworzących fantasy zapragnęłam wykreować swój własny świat w takim klimacie. Z myślą o kim powstała powieść Odrodzenie? Jest to powieść skierowana do osób, które szukają czegoś nowego i wyrazistego. Czemu mówię: czegoś nowego? Przecież motyw zabójców to nic oryginalnego. Sądzę jednak, że przybliżyłam ten temat na tyle mocno, iż stał się czymś niecodziennym i innym niż dotychczas. Czemu mówię: czegoś wyrazistego? Ci, którzy sięgną po moją powieść, z pewnością zwrócą uwagę, że jest ona pełna przemocy i śmierci, ale także wielu silnych emocji. Kieruję powieść nie tylko do osób o mocnych nerwach i żołądkach, ale także do tych, którzy chcą przeżyć coś emocjonującego. Jestem ciekawa, ile czasu zajęła ci praca nad powieścią, począwszy od pojawienia się pomysłu, przez sam proces pisania, a skończywszy na pracy redakcyjnej? Musiałabym zacząć od tego, że Odrodzenie przechodziło wiele metamorfoz, zanim stało się tym, czym jest teraz. Zanim zdecydowałam się na spróbowanie swoich sił w wydawnictwie, pisałam do szuflady. Tworzyłam przeważnie opowiadania i powieści, które miały tych samych bohaterów (oczywiście też przechodzących pewne metamorfozy), ale pojawiających się w innych realiach. Zanim ukształtowałam świat i bohaterów do formy obecnej w Odrodzeniu, minęło kilka lat. Natomiast jeśli chodzi o sam proces pisania połączony z pracą redakcyjną zajął on niecały rok, około dziesięciu miesięcy. Skąd pomysł na Sagę Wizji Paradoksalnych, której pierwszą częścią jest powieść Odrodzenie? Jak już wspominała, zanim zdecydowałam się stworzyć Sagę Wizji Paradoksalnych, w mojej głowie było wiele innych pomysłów, które przechodziły nieustanne 83


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

metamorfozy. Ciągle się zmieniały, wciąż dodawałam do nich coś nowego. Kształtowałam wiele światów, które stanowiły połączenie mojej własnej wyobraźni z inspiracjami czerpanymi z innych książek. Pierwszym autorem, który mocno mnie zainspirował, był Andrzej Sapkowski, potem było wielu innych. Saga Wizji Paradoksalnych to tak naprawdę połączenie masy pomysłów, które zbierały się w mojej głowie przez lata. Czym się inspirowałaś, tworząc Zaświat i Przedświat, w których toczy się akcja powieści? Zawsze interesowały mnie światy równoległe, a do stworzenia Przedświatu i Zaświatu natchnęła mnie pewna autorka. Chodzi o Licię Troisi, która pokazała nam Świat Wynurzony oraz Świat Zanurzony. Działają na zupełnie innej zasadzie niż Zaświat i Przedświat i nie można ich do końca określić mianem światów równoległych, ale to była moja inspiracja. We wstępie pojawia się cytat z „Kronik Nimf”, a wraz z rozwojem akcji czytelnik dowiaduje się, że jedną z głównych bohaterek nimfa Lodu – Plage. Po pierwsze chciałabym się dowiedzieć, dlaczego akurat nimfy wybrałaś na bohaterki swojej powieści. Po drugie jestem ciekawa, dlaczego złą postać, a dokładniej mówiąc zawodową morderczynię, uczyniłaś pierwszoplanową bohaterką swojej powieści? Jeśli chodzi o nimfy, to sprawa może wydawać się nieco absurdalna. Zaczęło się od tego, że po prostu spodobało mi się określenie „nimfa”, tak, samo słowo. Spotykałam się z nim często, zapadło mi w pamięć, utkwiło w głowie i wreszcie postanowiłam je wykorzystać. Stworzyłam nimfy podług własnych wyobrażeń, nadałam im pewne charakterystyczne cechy, dodałam historię i umieściłam w mojej powieści. Natomiast co do Plage – uczyniłam ją główną bohaterką, bo taka zła postać ma wiele do pokazania. Dzięki niej czytelnik zapozna się z czymś odbiegającym od normy, z czymś, co nie powinno mieć miejsca – bo postępowanie Plage z pewnością właściwe nie jest. Odrodzenie opowiada o treningu zabójcy, z tym, że w twojej książce mamy do czynienia ze szkoleniem demonów. Rekrutuje się ich w młodym wieku do Syndykatu, który zajmuje się ich „wychowaniem”. Warunki i sposób szkolenia przypominają trochę wychowanie spartańskie. Dlaczego postanowiłaś stworzyć historię o mordercach, skrytobójcach i zabójcach? Podobnie jak w przypadku Plage postanowiłam pokazać życie morderców, bo tacy bohaterowie są barwniejsi. Oczywiście nie twierdzę, że postacie pozytywne są nudne i mają mało do zaprezentowania; wszystko zależy od umiejętności autora. Jednak zdecydowałam się skupić na obozie „tych złych”; pragnęłam przedstawić go z bliska, 84


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

od środka, wyciągając z niego, ile się da. Poza tym nie chciałam tworzyć kryształowych postaci. Wolałam skupić się na przedstawieniu błędów, jakie popełniają, i na doświadczeniach, jakie dzięki tym błędom zbierają. Haru Saruku – jeden z głównych bohaterów Odrodzenia – zostaje odtrącony przez rodzinę ze względu na swoją inność. W ten sposób pojawia się w powieści wątek niechcianego syna i zemsty. Interesuje mnie jednak coś innego. Haru odkrywa, że jest jasnowidzem paradoksu. Skąd pomysł? Do stworzenia jasnowidza paradoksu zainspirowała mnie bliska osoba, która kiedyś podzieliła się ze mną swoim zdaniem na temat jasnowidzów. Wywiązała się ciekawa rozmowa, dzięki której w mojej głowie zaczął klarować się nowy pomysł, a potem... wyobraźnia zrobiła swoje. Pozostańmy jeszcze przy postaci Haru. Za sprawą tego bohatera i jego śnienia czytelnik ma do czynienia z akcją, która toczy się dwutorowo; w rzeczywistości Haru i w jego snach. Skąd pomysł, aby właśnie w ten sposób wprowadzać czytelnika w świat nimf i Syndykatu, Zaświatu i Przedświatu? Tworząc jasnowidza paradoksu, nadałam mu pewne charakterystyczne cechy, a ponieważ szukałam sposobu na to, by jak najlepiej przedstawić dwa światy, uznałam, że sny będą rozwiązaniem zarówno intrygującym, jak i pozwalającym na jasny przekaz. Natomiast jeśli chodzi o same sny – jasnowidz kojarzony jest z wizjami, ja chciałam to nieco rozwinąć i dlatego oprócz wizji, jasnowidz paradoksu otrzymał także zdolność nietypowego śnienia. W Odrodzeniu pojawia się wątek związany z pojęciem strachu. Syndykat uczy, że nie wolno czuć strachu, który jest słabością, jest zły. Adeptów szkoli się także, jak z bólu czerpać siłę. Strach, a raczej jego brak oraz brak skrupułów i uczuć stają się śmiertelną bronią. Co było dla ciebie inspiracją w tworzeniu tych zabójczych potworów, jak pozwolę sobie nazwać wszystkich uczniów Syndykatu? Inspirację czerpałam z wielu źródeł, z książek, z filmów, z muzyki. Mogłabym wymienić wiele tytułów, bo niemal w każdej historii pojawia się jakiś „zabójczy potwór”. W muzyce najbardziej twórczy wpływ miał na mnie zespół 65 Days Of Static. Nie mogę powiedzieć, że coś konkretnego natchnęło mnie do stworzenia w książce takiego światu. To po prostu zbiór wielu inspiracji, których doświadczałam. Chciałabym się dowiedzieć, czym inspirowałaś się, tworząc postać Bibliotekarki, która jest jedną z moich ulubionych bohaterek Odrodzenia? Mam takie, może nieuzasadnione, przekonanie, że w każdej powieści fantasy musi pojawić się jakaś tajemnicza biblioteka. Jest to bardzo klimatyczne miejsce, które posiada swój własny charakter. Niektóre biblioteki mogą dawać poczucie 85


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

bezpieczeństwa, a inne wzbudzać niepokój. Sami bibliotekarze też kryją wiele tajemnic. A ja nie mogłam pozwolić, aby stworzona przeze mnie biblioteka ucierpiała z powodu jakieś zwykłej i nudnej bibliotekarki. Dlatego ta postać jest bardzo niejednoznaczna, niepozorna, a jednocześnie szalona. Czym inspirowałam się, tworząc Bibliotekarkę? Można powiedzieć, że samym miejscem, z którym była związana, czyli z biblioteką. Kiedy można oczekiwać kolejnego tomu SWP? Prace nad kolejnym tomem trwają już od jakiegoś czasu i jeśli nie spotkam na swojej drodze żadnych przeszkód, to całkowite przygotowanie powieści powinno zająć kilka miesięcy.

86


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

87


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Dwa wywiady, a właściwie jeden... a właściwie to nie było żadnego wywiadu... Kilka słów tytułem wyjaśnienia – wpadłem na szatański pomysł, aby przeprowadzić jednoczesny, polemiczny i ostry wywiad z dwojgiem autorów: Emmą Popik i Władysławem Zdanowiczem. Przy pomocy znanego serwisu społecznościowego zrobiliśmy trzyosobową ustawkę, z której... nie udało mi się, mimo szalenie ciekawej dyskusji, „uskładać” sensownego wywiadu. Ale zaproszeni goście stanęli na wysokości zadania i nadesłali swoje „zdania odrębne”, które niniejszym z dumą prezentujemy, oddając w pierwszej kolejności głos Pierwszej Damie Polskiej Fantastyki, a zaraz potem Pierwszemu Polskiemu Self-Publisherowi.

88


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E-MMA Popik: O ebookach Skoro piszę książki z gatunku fantastyki naukowej, jestem wręcz zobligowana wydawać je w formie ebooków. Jest to bowiem forma nowocześniejsza w stosunku do książki papierowej, wymagająca użycia nowoczesnych narzędzi. Trudno sobie wyobrazić pisarza, i to sf, stukającego pracowicie w klawisze maszyny do pisania i wkręcającego wałkiem papier z kalką w trzech kopiach. Nie wiem nawet, czy taką maszynę można dostać, a nawet jeśli można, to skąd wziąć granatową kalkę? Pamiętam – jakiś czas temu rozmawiałam z kolegami po piórze i wielu wyrażało się z lekceważeniem, wręcz z pogardą, o używaniu komputera w pracy literackiej. Pytano mnie, czy mogę sobie wyobrazić poetę piszącego wiersze na komputerze lub choćby na maszynie? W ich mniemaniu osoby piszące na komputerze były czymś w rodzaju dostawców rozrywki niskiego rodzaju, a nie prawdziwymi literatami, którzy oczywiście do stworzenia książki potrzebują odpowiedniej atmosfery, natchnienia i narzędzia. Nie tak znowu dawno takim narzędziem dla prawdziwego pisarza była maszyna do pisania. A dla poety oczywiście pióro, raczej nie długopis, i papier, najchętniej w postaci arkusza, a nie zeszyt czy notes. Tak sobie wyobrażaliśmy, co przystoi pisarzowi i czyni go twórcą prawdziwym. Czyżby narzędzie? Zgodnie z naszymi przyzwyczajeniami i stereotypami myślowymi – tak właśnie jest. Teraz wszyscy piszą książki na komputerze i to jest zupełnie naturalne. Szkoda marnować czas na przepisywanie całej strony, wykręciwszy ją wcześniej z maszyny, skoro na klawiaturze komputera wystarczy nacisnąć jeden klawisz, by skasować pomyłkę. Jeszcze kilka lat temu wydawnictwa domagały się od autorów egzemplarzy na papierze, zaznaczając, że nie przyjmują książek w postaci elektronicznej. Teraz jest dokładnie odwrotnie: nie należy wysyłać kopii papierowych. Najwyraźniej redaktorzy nauczyli się czytać z ekranu. Mam osobiste wspomnienia związane z maszyną do pisania. Kiedy przygotowywałam do druku swoją pierwszą książkę Tylko Ziemia, na biurku, po lewej stronie maszyny do pisania leżał wysoki stos brudnopisów opowiadań, a po prawej stronie – teksty przepisane na czysto. Mój dziesięcioletni syn, zafascynowany komputerami, powiedział, że kiedyś na moim biurku będzie stał tylko komputer. Uśmiechnęłam się życzliwie, wcale mu nie wierząc; nie umiałam sobie tego zupełnie wyobrazić, nie sądziłam, aby to było możliwe. A teraz właśnie tak jest, i to od dwudziestu przeszło lat: na biurku leży tylko laptop. Nie wyobrażałam sobie pisania książki bez sporządzania notatek i zeszyty wydawały mi się konieczne, ale teraz wszelkie zapiski, brudnopisy, pomysły, motywy i plany scen zapisuję w pliku. Na pytania znajomych, czy wydałam nową książkę, odpowiadam twierdząco: „Tak, nawet dwie, w wydawnictwie RW2010, są to ebooki”. Na ich twarzach pojawia się 89


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wyraz rezerwy. Wyjaśniają, że nie wyobrażają sobie, by mogli czytać z ekranu. Lubią bowiem książkę dotykać, otwierać, wygładzać kartki, upaja ich dotyk papieru, podobno lubią zapach farby drukarskiej (nie wiedzą chyba, o czym mówią), no i w ogóle do czytania musi być specjalna atmosfera: fotel, lampa. I znowu stereotyp oraz przyzwyczajenie. Nowe pokolenie, wychowane od małego z komórkami, iPhone’ami i tabletami nie ma takich przyzwyczajeń. Będą robić to, co widzimy na telewizyjnych reklamach: siedzi w pokoju cała rodzina i każdy trzyma na kolanach laptopa, każdy zajęty swoją zabawą, pracą albo – czytaniem książek. Nie będą tęsknić do szelestu kartek, nie pomyślą nawet o zapachu farby. Obecnie mamy ebooki, które pod względem treści są takie same jak książki papierowe; potrzebują tylko innego nośnika. Napisałam dawno temu powieść sf, którą być może zainteresuje się moje wydawnictwo. Wcześniej nie starałam się o jej wydanie, gdyż pewien krytyk, przeczytawszy ją, powiedział, że choć zna moją bujną fantazję, tym razem przesadziłam. W mojej powieści bohater trzymał czarny prostokąt, z którego wyskakiwały sześciany z literami, obrazkami, filmami i muzyką. Postacie literackie mogły mówić, a w trakcie lektury w tle pojawiały się opisywane pejzaże. I co, tak bardzo się pomyliłam? Takie książki będziemy mieli w niedalekiej przyszłości, a może nawet jeszcze ciekawsze, choćby takie, do których da się wejść i przeżywać z bohaterem przygodę, a wszystko za jedyne dziesięć złotych, wydane w kiosku na rogu. Uważam więc, że zżymanie się na książki elektroniczne to walka z postępem, która jest z góry skazana na przegraną. Ebooki niosą ze sobą zbyt wiele udogodnień. Nie wspominam o oszczędzaniu drzew, bo papier można wytwarzać z różnego materiału. Ale... żeby kupić książkę, muszę pojechać do księgarni, szukać miejsca do zaparkowania, chodzić po sklepie i przeglądać półki. Oczywiście, to jest przyjemne, jeśli mamy dużo czasu, ale jeżeli chcemy szybko się zapoznać z jakąś publikacją, wystarczy kliknąć. Wczoraj, w środę, kupiłam papierową książkę przez Internet. Wygodne, bez wychodzenia z domu, ale dotrze do mnie dopiero w poniedziałek. Mówimy o ludziach, którzy chcą sobie poczytać coś do poduszki, ale pomyślmy o pracownikach naukowych, którzy potrzebują danych czy informacji. Mogą szybko je zdobyć, a efekty poszukiwań nie zajmą im całej półki. Ostatnio widziałam w księgarni uniwersytetu grube książki naukowe w sztywnych okładkach. Były naprawdę ciężkie. Ile ich zmieścisz do teczki albo plecaka? A to wertowanie tysiąca stron? O cenie nie wspomnę. Ebooki – umożliwiające szybkie zdobycie i zmagazynowanie dużej ilości wiadomości na małym urządzeniu mieszczącym się w kieszeni – wkrótce staną się niezbędnym narzędziem dla dziennikarzy, studentów i uczniów.

90


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ta oszczędność zaczęła się zresztą wcześniej: studenci i uczniowie kserowali niektóre strony, by nie czytać całej książki. Wzbudzało to oburzenie. Ale jeżeli ktoś chce się dowiedzieć czegoś o stylach ogrodów czy o przemianach w tragedii, nie musi czytać wszystkich książek na ten temat – zwłaszcza gdy musi oddać referat za dwa tygodnie i chce poznać szczegółowo tylko jeden konkretny temat. Nie zmarnuje masy czasu na czytanie kobyły i będzie mógł przystąpić do opracowywania kolejnych naukowych zagadnień. To praktyczne i efektywne. Poza tym, co również istotne, ebooki oszczędzają miejsce w domu. Kupowałam książki całe życie. Trzymam je w dużym pokoju, w segmencie zajmującym całą ścianę. Mam biblioteczkę w swoim gabinecie, w którym właśnie piszę na pustym biurku, bo tak lubię. Posiadam jeszcze dwa segmenty z książkami w niewielkim pokoju i kilka półek na ścianach w holu, a na nich książki leżą stosami; no i jest jeszcze piwnica, w której udało mi się wreszcie zainstalować solidne półki i wstawić dwie biblioteczki, więc książki nie tkwią w kartonach. Ale jak z nich zetrzeć kurz? No i jak znaleźć potrzebną książkę? Ja pamiętam, gdzie leży każdy tom, ale znam osoby, które stosują oryginalne metody, by się nie pogubić w labiryncie swego księgozbioru. Na dysku komputera mam natomiast kilkadziesiąt tysięcy książek w katalogu Books. Łatwo je mogę przejrzeć według autorów lub tytułów. Cenię również nową metodę publikacji nazywaną self-publishing. Każdy, kto ma takie pragnienie, może wydać swoją książkę. Słyszałam wiele drwin na temat takich autorów. Bo czy każdy może zostać pisarzem? Oczywiście – nie każdy. A jeżeli ktoś pragnie przelać swoje doświadczenia życiowe na papier lub ekran, cóż w tym złego? W XVII wieku zapanowała moda na pamiętniki typu silva rerum, czyli las rzeczy. Autorzy pisali o wszystkim, co ich ciekawiło, często mieszając, jak to się mówi, groch z kapustą, podawali relacje ze zwykłych czynności dnia codziennego. A teraz te książki są cenionymi dokumentem epoki, gdyż tamten czas minął bezpowrotnie; świat jest inny, codzienność również. Współczesne książki, pisane przez „zwykłych ludzi”, mogą również stać się ogromnie wartościowym zapisem czasu. Ta forma posiada również inną wartość. Kiedy byłam redaktor naczelną czasopisma Wydziału Edukacji Urzędu Miejskiego w Gdańsku, publikowałam wiersze nauczycieli i uczniów. Kiedyś swoje wiersze przesłała sekretarka z pewnej szkoły. Nadawały się do druku, więc poświęciłam im całą stronę. Zaniosłam również wiele egzemplarzy autorce. Dumna i zadowolona, powiedziała, że zatrzyma je dla swoich dzieci. Niech zobaczą, że ich matka nie była zwykłą sekretarką, ale poetką. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak ważna była dla niej ta publikacja. Nadała jej życiu blask i wartość. Z pewnością tak samo cenne okażą się ebooki self-publisherów. Z pewnością panie redaktorki z wydawnictw książkowych odesłałyby te maszynopisy z adnotacją, że nie nadają się do druku, o ile w ogóle raczyłyby dać jakąkolwiek odpowiedź. 91


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ale ileż radości i satysfakcji przyniesie taki ebook autorowi! Na pewno będzie opowiadał o nim przyjaciołom i rodzinie. Co więcej – stanie się jego prywatną terapią. Czytamy książki dla skanalizowania emocji. Identyfikujemy się z bohaterem, mamy ulubioną postać, żyjemy jej życiem, myślimy jej umysłem, przeżywamy jej sercem i często używamy jej słów i gestów. Napisanie własnej książka pozwoli zatem autorowi wyrzucić wszystko, co mu leży na wątrobie, co go męczy. Stworzy postaci i sytuacje, aby pokazać, co czuje i myśli. Pozwolę sobie powiedzieć, że będzie to zbawienne i oczyszczające dla jego duszy, umysłu i psychiki. Dzięki pisaniu na pewno zmaleje liczba nerwic i depresji. A poza tym, jeśli tryb self jest dostępny dla każdego, dlaczego mamy komukolwiek zabraniać z niego korzystać? W imię czego? Że jego książka nie będzie dziełem wybitnym? Czytamy różne książki, nie zawsze najwyższych lotów. Nikt nie musi sięgać po utwory self-publisherów; ja osobiście bardzo lubię takie żywe i surowe dzieła, wiele jest w nich wewnętrznej prawdy. Na naszych oczach zmienia się wiele, inna jest również pozycja i ranga pisarza. Przywykliśmy do stereotypu wyniesionego ze szkoły: romantyczny pisarz, cierpiący za naród, rewelator wielkich prawd. Ale już w okresie pozytywizmu pisarz stał się dostawcą rozrywki umysłowej dla nowej klasy – mieszczaństwa. Musieliśmy zaakceptować tę przemianę. I musimy pogodzić się z kolejnymi. Wokół mnóstwo się dzieje, pojawiają się nowe formy, poglądy, cele, wartości, kształtuje się inna ranga pisarza, tworzy inna potrzeba czytelnika. Jeśli o mnie chodzi, witam je z ogromną radością. Lubię zmiany, nowości, ciekawość mnie napędza, chciałabym wiedzieć, co będzie potem, jak się to wszystko rozwinie, jaki będzie świat. Inny, to pewne. A my mamy to szczęście, że możemy powitać nową epokę. Post scriptum Maciej Ślużyński pytał, co spowodowało tak długą przerwę w wydawaniu książek. Przemiany polityczne i sprawy osobiste. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych wróciłam z Londynu do Gdańska, zastałam zupełnie inny kraj od tego, który opuściłam. Wszystko tu było inne, niż pamiętałam. I również inne niż świat za granicą. Najbardziej męczył mnie odmienny smak potraw, a woda miała nieprzyjemny zapach. Ludzie zachowywali się nerwowo i histerycznie. Ciągle przerywali w pół słowa, wrzeszczeli. Chodząc ulicami, obawiałam się, że samochody zaraz się rozsypią ze starości i któryś na mnie wpadnie. W Anglii czułam się dobrze, spokojnie i bezpiecznie. Tu mi powiedziano, że policja mnie zgarnie, gdy będę pić piwo na ulicy. Kiedyś wypiłam małą butelkę wina w Hyde Parku, siedząc na trawniku i ciesząc się słońcem i powietrzem. Tu zabroniono

92


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

chodzić po tym, co nazywano trawnikami – prostokątne, źle ogrodzone przestrzenie, porośnięte trawą i chwastami. Powiedziałam sobie: „Muszę rozpoznać rzeczywistość”. Wkrótce miały się odbyć wybory. Chodziłam na zebrania różnych partii. Wydawało mi się, że to wolny kraj i można zabierać głos publicznie. Ktoś mnie jednak pouczył – wszystko jest ustawione, a spektakl odbywa się dla publiczności. Wbił mi się wtedy w pamięć pewien aktor z tego teatru, odziany w dziwny kostium. Był ubrany w zbyt wąską marynarkę, niedopinającą się z przodu, do tego dobrano mu muszkę w groszki, a na stopach miał sandały oraz skarpetki. Czułam gdzieś ponad głową jakiś gniew, ruch, szaleństwo, dzikie przemiany... Nie musiałam wtedy pracować, więc napisałam kilka książek i usiłowałam je wydać. Zatelefonowałam do wydawnictwa „Iskry”, w którym ukazała się Tylko Ziemia. „Pani Emmo – odpowiedziała znajoma – wydawnictwo się rozpada, wykupujemy udziały, by ratować dorobek kulturowy”. Po cofnięciu dotacji państwowych, po zmianie ustroju padło wiele wydawnictw. Powstało wiele innych, na odmiennych zasadach. Szukanie odpowiedniego wydawnictwa bez żadnych znajomości, poparcia ani wtyczek było trudnym procesem. Wtedy się telefonowało, korzystając ze staromodnego aparatu z słuchawką, i następowała mniej więcej taka wymiana zdań: – Jestem pisarką, nazywam się Emma Popik. – Nie słyszałem – mówi redaktor. – Wydałam kilka książek. – Nie czytałem. – Moje nazwisko jest w Oxford Guide to the Contemporary World Literature. – Czy chce pani o coś jeszcze zapytać? A ponieważ przed wydaniem mojej pierwszej książki powiedziałam sobie, że wejdę do literatury wspierana tylko talentem, nie zaś poprzez kuchnię czy sypialnię, teraz również stosowałam tę zasadę życiową. Uważam nadal, że uczciwość jest najlepszą długoterminową inwestycją. Jednakże nie mogąc znaleźć wydawcy, porzuciłam starania jako zbyt fatygujące, zajmujące czas i nieprzynoszące wyników. Wydawano wtedy wiele książek zachodnich pisarzy z gatunku sensacji czy fantastyki. Czytelnicy byli spragnieni tych pozycji. Z kolei nasi pisarze mieli w latach dziewięćdziesiątych kłopoty z publikowaniem własnych utworów. Czasami udawało się im wydać książkę pod obcym pseudonimem, wielu jednak znalazło się w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Podjęłam pracę, a od roku 2000 byłam redaktor naczelną czasopisma Nowy Kurier Nadbałtycki, co całkowicie pochłonęło mój czas. Owszem, 93


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zaczynałam pisać różne opowiadania, musiałam je jednak przerywać w pół słowa, by robić gazetę. Myślałam sobie: skończę jutro. I tekst wpadał w czarną szczelinę pomiędzy teraźniejszością a przyszłością. Mijały miesiące, potem lata. Dopiero po zamknięciu czasopisma zaczął się dla mnie piękny czas wolny. I akurat nawiązałam kontakt z wydawnictwem RW2010. Odpowiedź na mój e-mail była uprzejma i kulturalna. Zawsze o tym mówię, powtarzam to wszystkim. Redakcja moich tekstów była kompetentna i wnikliwa. Pani redaktor wiedziała, co robi, nie poprawiała autora, wskazywała niezręczności czy pomyłki. Wydawnictwo z pełną energią i wiedzą zajmuje się reklamą moich książek. Nawet nie przyszłoby mi do głowy, że istnieją takie możliwości. Chciałabym, aby te starania przyniosły owoce; niech nikt nie pracuje na darmo. I taka współpraca mnie ogromnie satysfakcjonuje: zdjęto mi ciężar z ramion i odjęto wiele obowiązków oraz działań, na których się kompletnie nie znam. Mogę się skupić na pisaniu. Okładki są bardzo oryginalne. Pan grafik postępował zgodnie z moimi sugestiami, chociaż wcale nie musiał tego robić. Bardzo mu jestem wdzięczna, dobrze czuje moje teksty, a ja czuję zadowolenie, patrząc na te okładki. Czytelnik od razu odgadnie, jaki jest nastrój i główny motyw zbioru czy opowiadania. Teraz, czyli w czwartek 29 sierpnia o godz. 13.30, skończyłam powieść Tysiąc dni. Jest to książka o wielkiej pomyłce emocjonalnej, zaplątaniu, zbrodni, układach sił na świecie, dziwnych ludziach, a przede wszystkim o odrodzeniu życia. Jestem pewna, że spodoba się wielu czytelnikom. Z radością oczekuję współpracy z panią redaktor nad tym tekstem. Mam nadzieję, że wydobędziemy z niego co najlepsze, dzięki czemu dostarczę czytelnikom wartościowej rozrywki intelektualnej.

94


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Władysław Zdanowicz: Monolog niepokornego Zanim zacznę monologować, czyli ujawniać swoje nie całkiem inteligentne poglądy na temat wydawnicze, w tym dotyczące ebooków, pozwolę sobie powiedzieć kilka słów o sobie, a raczej o tym, jak widzą mnie inni. Często odnoszę wrażenie, że jestem przez nich odbieramy jako przeciwnik wszelkich nowinek, nie tylko wydań elektronicznych, ale także wszelkich nowych technik promocji. Powiem więcej, powoli staję się w ich oczach „czarnym charakterem światka wydawniczego – a już szczególnie elektronicznego”, który nie tylko stara się nowych i młodych adeptów sztuki pisarskiej skutecznie zniechęcić do jakiejkolwiek aktywności pisarskiej, ale specjalnie przedstawiam zniechęcający obraz tego światka, aby nikt nowy nie próbował wejść na rynek i skutecznie ze mną współzawodniczyć. Otóż nic bardziej mylnego, choć zapewne to ja sam solidnie zapracowałem na właśnie taki swój wizerunek. Winą jest zapewne mój charakter, który nie pozwala mi przejść obojętnie obok spraw dziejących się wokół książki. Wiem i mówię sobie mnóstwo razy: to nie mój problem, ta sprawa mnie osobiście nie dotyczy, więc nie warto tłumaczyć na siłę „lepiej wiedzącym”, że jest inaczej, niż oni twierdzą. Wiem o tym, ale mimo wszystko daję się wciągać w dyskusje i choć później sam sobie mówię przykre rzeczy i wyzywam się od idiotów, to jak ta hipotetyczna ćma lecą wprost do ognia. Na swój prywatny użytek wolę się określać jako człowiek niepokorny, żeby nie powiedzieć upierdliwy i marudny, ale naprawdę nie jest moim zamiarem nikogo zniechęcać; co najwyżej staram się pokazać, że świat, o którym inni marzą i do którego dążą, wcale nie jest taki piękny i lukrowany, jak się im wydaje. Ponadto staram się pokazać, że aby tam trafić, czeka wszystkich naprawdę ciężka praca i bardzo niewielu będzie miało szansę do niego dotrzeć, bez spełnienia pewnych warunków, a nawet mimo ich spełnienia. Zadano mi pytanie, dlaczego jestem przeciwnikiem książek elektronicznych. Otóż nie jestem i nigdy nie byłem, choć wszystkich fanów tej formy wydawania książek doprowadzałem swego czasu do pasji swoim zawołaniem: „śmierć darmowym ebookom”. Chcę tu zwrócić uwagę na słowo „darmowym”, które jest bardzo ważne. Wracając do sedna sprawy, trochę się nieszczęśliwie stało, że do naszego kraju jednocześnie zawitały kryzys w świecie wydawniczym oraz nieśmiałe początki boomu książek elektronicznych. Trzeba wspomnieć, że zawsze w takich okolicznościach na rynku pojawia się sporo ludzi z inicjatywą, choć zapewne bez żadnych wartości duchowych, którzy chcą na tych zawirowaniach po prostu zarobić i nie przejmują się niczym więcej. Czym to się uzewnętrznia? Otóż korzystając z faktu, że w kraju nastąpił przesyt podaży nad popytem, na rynku pojawiły się nowe firmy wydawnicze, które zaproponowały nową propozycję dla piszących. Ni mniej, ni więcej, ale zaproponowali, że oni wydadzą każdy tekst, którym nie był 95


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zainteresowany inny wydawca, pod warunkiem, że autor „częściowo” będzie współfinansował wydanie swojej książki. Do tej pory uśmiecham się, przypominając sobie ich reklamy, że każdy może być autorem bestsellera czy zdobywcą literackiej nagrody Nobla, pod warunkiem, że przy ich pomocy wyda swoją książkę, która nie tylko przyniesie mu sławę, ale także pieniądze. A ponieważ nie nic ma za darmo, najpierw trzeba zainwestować w wydanie swojej książki. Można było jeszcze wyczytać, że wydawca gwarantuje autorowi 25-40% zysku od ceny sprzedaży jego książki, pomijając milczeniem, że chodzi o cenę sprzedaży książki hurtowni, a nakład podstawowy to 300-500 egz. Czyli żadnych szans, aby zaistnieć na rynku, choć czasami komuś może się to jednak udać. Nie będę wnikał w zawiłości rozliczeń, aby nikogo nie zanudzić, ale dodam, że żądano za swoje usługi opłat, które w normalnych warunkach pozwalały na druk trzykrotnie wyższej ilości, ale w końcu wydawca musi na czymś zarobić, bo nikt nie będzie dokładał do czyjejś sławy. Zresztą ewentualna sława i nagrody mają swoją cenę, więc nikt nie będzie żałował kilku groszy, które mogą znacząco wspomóc przyszłą karierę – i właśnie na takim podejściu żerują wszelkiego tego typu pseudo wydawcy. Mój znajomy fotograf ogłosił niedawno, że kończy z fotografowaniem, bo to nie ma żadnego sensu. Dodam, że jest znanym twórcą, laureatem kilku nagród, w tym międzynarodowych wystaw, więc na moje pytające spojrzenie, wyjaśnił krótko: „Wy, literaci od siedmiu boleści, będziecie następni w kolejce do wymarcia, bo w czasach, gdy każdy może fotografować lub pisać, nie ma już miejsca dla artystów”. Najpierw się obruszyłem, więc wyjaśnił mi, że dotychczasowy pracodawca rozwiązał z nim umowę o pracę, bo przeliczył sobie, że zamiast wypłacać mu co miesiąc pensję, woli kupować za pół darmo fotki z portali amatorów, którzy sprzedają je prawie darmo, często za sam fakt publikacji w mediach, co mogą sobie wpisać do CV. Dla pracodawcy nie miało żadnego znaczenia, że on jest fachowcem, który uczył się swego rzemiosła przez kilka lat, dba o właściwą ekspozycję, dobór odpowiedniego światła, zastosowanie właściwych filtrów, ustawienie odpowiedniego czasu naświetlania. Po co ma o to dbać, gdy każdy „idiot aparat” sam z siebie zrobi setkę zdjęć, a później przy pomocy Photoshopa w miarę sprawny informatyk zrobi wszystko, co pan wydawca sobie zażyczy. Fotografia, jak i pisanie są dziś zajęciem dla każdego, czyli właściwie dla byle kogo. Artysta i rzemieślnik są już niepotrzebni, zastępuje ich powoli, ale nieubłaganie maszyna do zleceń specjalnych, która nie ma żadnych oporów i hamulców, aby dostarczyć zleceniodawcy jakikolwiek zamówiony towar. Z przerażeniem odkrywam, że te przepowiednie się sprawdzają, ale w świecie literackim nie ma owych Photoshopów, bo wydawcy chcąc być konkurencyjni wobec zmian, wszędzie szukają oszczędności i w pierwszej kolejności zwalniają redaktorów, którzy przecież „nic nie 96


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

robią poza siedzeniem za biurkami i nanoszeniem jakichś poprawek w czytanym tekście”, jakby nie była to sprawa autora. Efekt jest taki, że coraz częściej dobrym autorom trudno się przebić przez napływ bylejakości, powtarzalność utworów (bo skoro sprzedały się już trzy książki o podobnej tematyce tego samego autora – to i czwarta się sprzeda). Wydawcę nie interesuje przekazanie intrygujących, ciekawych i oryginalnych książek, bo taki autor musi mieć coś do powiedzenia, musi posiadać dar dawkowania nastroju i napięcia, a poza tym nigdy nie wiadomo, czy taka książka zainteresuje czytelników, co przełoży się na zwiększoną sprzedaż i zysk. Po co wydawca ma ryzykować, skoro do tej pory lepiej sprzedawały się książki nieprowadzące do żadnych refleksji i niezmuszające do myślenia. Zwróćmy uwagę, co się dzieje w dzisiejszych mediach. Wcale nie tak dawno łatwiej było opierać się na wzorach ugruntowanych doświadczeniem, inteligencją, wiedzą, gdyż do przestrzeni publicznej dostawały się przeważnie osobowości, osoby z ugruntowaną pozycją społeczną, reprezentujące pewien poziom. Dzisiaj ta przestrzeń jest otwarta dla wszystkich. Każdy może napisać byle głupstwo i jest ono traktowane jako współczesny standard. Dawniej, aby zasłużyć na miano gwiazdy estrady czy sceny, trzeba było skończyć szkołę, mieć dorobek artystyczny; dzisiaj wystarczy wystąpić w serialu siódmej kategorii, bywać na imprezach towarzyskich albo chodzić nie do końca ubraną lub rozebraną, aby trafić na pierwsze strony gazet i do telewizji, i dzięki temu dobrze, a nawet bardzo dobrze żyć. Jeszcze niedawno wierzyłem, że człowiek inteligentny potrafi odróżnić rzeczy płytkie od głębokich, prowadzących do refleksji, ale widząc tę zaślepioną wiarę i zapatrzenie w zachwyt nad wyższością technologii nad rozumem, uświadamiam sobie, że myślenie większości z nas stoi na niskim poziomie. Zadowalamy się otrzymywaną papkę i staramy się nie odróżniać od innych. Przepraszam za te filozoficzne wtręty, ale czasami nie sposób ich ominąć, aby czytelnik mógł mnie lepiej poznać. Już wracam do konkretów; powiedzmy, że na jakiś czas. Otóż nie mam nic przeciwko książkom elektronicznym pod warunkiem, że są napisane dobrze, przeszły redakcję, korektę i ogólnie cały cykl technologiczny, oraz nie są darmowe. Ale zacznę po kolei. Wraz z wydawnictwami ze współfinansowaniem (których jestem zdecydowanym i jednoznacznym przeciwnikiem) na rynku pojawiły się platformy i wydawcy elektroniczni, którzy byli otwarci na wszelkie propozycje od piszących. Szybko się także okazało, że wydadzą wszystko, co tylko „piszącemu” przyjdzie do głowy, w związku z powyższym na rynku pojawiła się masa utworów, które z książkami nie mają nic wspólnego i które skutecznie zniechęcają czytelników do sięgnięcia po utwór polskiego autora. To nie jest do końca tak, że zły utwór dyskredytuje wyłącznie autora, ponieważ w umyśle czytelnika zapala się lampką z hasłem „polski autor = zły i gówniany utwór”. Efekt jest taki, że za którymś razem taki czytelnik w ogóle nie sięgnie po żadną książkę polskiego autora. Od razu dodam, że niektórzy wydawcy, poza miejscem na swojej 97


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

platformie (im więcej wejść na platformę, tym większy zarobek na reklamach), oferują jednocześnie dodatkowe usługi, jak redakcja, korekta, konwersja, załatwienie ISBN, reklama i zamieszczenie na swojej stronie www – oczywiście za odpowiednią opłatą – ale tak naprawdę to nikt nie wie, kto owe usługi wykonuje i czy w ogóle wykonuje, bo nikt z nazwiska się pod tym nie podpisuje. Cechą Polaków jest oszczędność na wszystkim, poza trzema rzeczami na „p” (picie, palenie i p...rzeklinanie na rzeczywistość), więc prawie żaden „piszący” nie chce płacić dodatkowo za owe usługi, uważając, że skoro ON przeczytał to już dwa razy, to na pewno wszystko jest w porządku. W efekcie zamiast książki w klasycznym wydaniu otrzymujemy jakiś twór albo podróbkę czegoś, co jest tysiąc razy lepsze od imitacji, albo pozycję blogopodobną, bo znajomym się podoba, lub tematycznego klona książki, która jest akurat na topie, ale z większą ilością opisów ginekologicznych (pseudo Grey). Każdy z piszących uważa, że opinie o ich utworze wypowiadane przez nawalone fanki, plus nawalonych piwem znajomych, są na pewno więcej warte niż zdanie krytyków literackich, a przecież on musi być świetny, skoro stworzył swoje dzieło w godzinę, i to z przerwą na wypicie piwa. A ja twierdzę, że większość z „piszących” nie ma w sobie grama samokrytycyzmu. Prawda jest bowiem o wiele gorsza: proponowany tekst nie przeszedłby żadnej wstępnej selekcji w porządnym wydawnictwie, jeśli oczywiście jakieś wydawnictwo w Polsce jeszcze coś takiego prowadzi. Większość z nich przestała odpowiadać na jakiekolwiek propozycje, a jak już odpowie, to nie szybciej niż za pół roku i to proponując współfinansowanie. A więc jestem całkowicie przeciwny ebookom wydawanym w trybie self-publishing lub wydawanym oficjalnie przez różne „wydawnictwa” bez oceny merytorycznej i technicznej utworu. Każde takie wydanie kładzie się cieniem nie tylko na „piszącym” (wybaczcie, ale nie mogę się przemóc, aby określać te osoby mianem autorów), ale także na wydawcy, który to publikuje. Nawet jeśli tylko udostępnia do tego swoją platformę. To jest ich teren, oni tam rządzą i biorą na siebie całą odpowiedzialność za oceny, jakie zbiera zamieszczony u NICH utwór. Dodam jednocześnie, że jestem przeciwny udostępnianiu darmowych tekstów, obojętnie czy są to zbiory utworów jednego autory, czy antologie. Oficjalnie motywuje się takie publikacje względami reklamowymi, wyrobieniem sobie nazwiska, sprawdzeniem reakcji czytelników, ale tak naprawdę to wymówka i mit, które nie mają żadnego potwierdzenia. Jeśli to jest reklama, przemyślana akcja, to autorzy powinni zamieszczać fragmenty swoich utworów i zapraszać swoich czytelników do zapoznania się z całością poprzez zakup skończonej książki. Zanim wyjaśnię, dlaczego piszę o zakupie, wspomnę krótko, że aby coś promować, to owo coś musi być skończone lub przygotowane do wydania. Zamieszczenie w sieci opowiadania, którego autor nie napisał nic więcej, mija się całkowicie z celem, bo czytelnik po miesiącu o nim nie pamięta. Więc jeśli zamieszczasz fragment albo jedno z opowiadań, bądź gotowy zaproponować czytelnikowi coś, co jest już skończone i czym możesz go zafascynować. Jeśli tego 98


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nie masz, to twoja energia i wysiłki są bez sensu, bo czytelnikowi brakuje dalszego ciągu i po chwilowym zaistnieniu odchodzisz w niebyt. Wracając do zapłaty; czy ktoś z was chciałby pracować za darmo? Spędzać ileś tam godzin, ciężko pracując, i nie otrzymać za to żadnego wynagrodzenia? Zapewne nikt, ale okazuje się, że podobno „piszący” i inni artyści żyją powietrzem oraz misją. Gdy ktoś mi mówi o misji autorów, od razu sprawdzam, czy mój portfel jest na swoim miejscu w kieszeni i czy znajduję się od mówiącego na tyle daleko, że nie zdąży mnie zaatakować, gdy wyrażę odmienne zdanie co do zasadności pisania i roli autora w ogóle. Nie lubię ludzi ogarniętych „misją”, bo to zazwyczaj osoby zdolne do najbardziej podłych i złych rzeczy – w imię „misji” oczywiście. Więc gdy ktoś mówi, że pisarz ma misję, to oznacza, że rozmawiamy z osobą nie całkiem rozgarniętą albo z wydawcą szukającym jelenia, dzięki któremu zarobi kasę na urlop nad Bałtykiem. Otóż otwarcie mówię, że czas niewolnictwa dawno temu minął i za dobrą pracę każdemu należy się wynagrodzenie. Nie musi być duże, ale powinno być, aby nie psuć rynku i czytelników. Nawet jeśli nie chcesz pieniędzy, to je weź i przekaż na schronisko dla zwierząt, konto Caritasu czy fundacji Owsiaka – to tylko twój wybór i twoja decyzja. Ale nie sugeruj swoim postępowaniem czytelnikowi, że mu się coś należy za darmo albo w promocji. Nie jesteś supermarketem, który ściąga do siebie klientów, oferując bez powodu towar o niskiej cenie. Jeśli coś jest tańsze, to zazwyczaj inna rzecz jest droższa, aby summa summarum supermarket wyszedł na swoje. Nikt tam nie dokłada do naszych zakupów i pora to sobie uzmysłowić; a często jest tak, że skoro coś jest tanie, to nie posiada należytej jakości. Z tego wypływa prosty wniosek: tańsze, czyli gorszej jakości, czyli trzeba się tego szybko pozbyć. Nikt nie sprzeda nam towaru poniżej zainwestowanych kosztów, bo bardzo szybko musiałby ogłosić bankructwo. Dlatego szanujmy swój produkt – jeśli jest dobry i bierzemy za niego odpowiedzialność – albo pogódźmy się ze świadomością, że oferujemy coś gorszego, za co wstyd brać należność. Wrzucając darmowe utwory w sieć, nie jesteśmy w stanie nic sprawdzić, nic wypromować, bo w chwili gdy za to samo będziesz chciał pieniądze, okaże się, że brak zainteresowanych, bo przecież do tej pory było darmowe. Dobiegając do sedna sprawy, jeden z moich znajomych chwali się, że ma na swoim czytniku przeszło cztery tysiące pobranych książek, za które nic nie zapłacił. Spytałem go o tytuły i tu nastąpiła konsternacja, bo właściciel nie był w stanie ich wymienić. Po chwili dodał, że większość to klasyka i... nie czytał. Ale ma też Rowling, tę od Harry Pottera, i jej książkę doczytał do końca, choć mu się nie podobała. Spytałem więc, dlaczego skończył, skoro mu nie pasowała? „Bo za nią zapłaciłem...” – wyjaśnił krótko. „A ta klasyka?” – spytałem naiwnie. „A to darmochy, za free, mam ich sporo, skoro są za darmo, to je ściągam, bo mam jeszcze miejsce na dysku”. „Ale kiedyś je przeczytasz?” – drążyłem temat. „Może kiedyś, jak 99


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

będę czegoś szukał...” – zbył mnie wzruszeniem ramion i rozmowa się skończyła. To dowodzi, jak cenimy książki darmowe i te, za które zapłaciliśmy, które z nich po prostu zapełniają dysk, a które zostaną przeczytane, choćby się nawet nie podobały. Stąd też moje marudne i nudne wezwanie: szanuj siebie, swoją pracę i jeśli jesteś pewny, że wykonałeś ją dobrze, żądaj za nią pieniędzy. To nie jest dziwne, na tym to polega: na wzajemnym szacunku. Wracając do książek, nigdy nie ukrywałem, że jestem fanem książek papierowych i takim pozostanę, choć jednocześnie doceniam możliwości, jakie daje książka elektroniczna – choćby fakt, że wysłanie jej na drugi koniec świata trwa moment i prawie nic nie kosztuje. Jest to szczególnie ważne, gdy nasz czytelnik mieszka poza granicami lub jest fanem czytników czy innych urządzeń elektronicznych. Poniekąd to właśnie ze względu na nich spojrzałem łaskawszym okiem na ebooki i uważam wydanie elektroniczne za równoprawne książce papierowej. W dzisiejszych czasach mądry wydawca proponuje swoim czytelnikom obie opcje do wyboru jednocześnie; jest to o tyle dobre, że wcześniej tekst na ebooka przejdzie redakcję i korektę, co gwarantuje, że publikowany utwór będzie na przyzwoitym poziomie edytorskim. Skoro już wspomniałem o wydawcach, nie ukrywam, że nie mam o nich najlepszego zdania. Obojętne, w jakiej formie wydają książki, ich firmy powstały po to, aby osiągać zysk, czemu trudno się dziwić, choć nie za bardzo rozumiem, dlaczego najbardziej chcą zarabiać na wynagrodzeniu autora, który im ten zysk poniekąd generuje. Rozumiem – choć się z tym nie zgadzam (dokładnie chodzi o wysokość rabatu) – że hurt musi swoje zarobić, to samo księgarze, którzy jako jedyni poza czytelnikami są postawieni pod ścianą i muszą w określonym czasie zapłacić za sprzedane książki. (Czytelnik znajduje się w jeszcze w gorszej sytuacji, bo musi pierwszy zapłacić za książkę w księgarni, ale to już szczegół). Mówiąc o wydawcach, trzeba wspomnieć o cenie książek i twierdzeniach, że są za wysokie. Trudno się z tym nie zgodzić, choć można jednocześnie powiedzieć, że ceny są OK, tylko nasze pensje – za niskie. Przypomnijmy, że cena książki to różne składowe, które można dość konkretnie określić. Mimo wszystko mam często wrażenie, że cena danej książki nijak się ma do kosztów i innych składowych, ale to już decyzja wydawców, których nie interesuje moje zdanie, i nawzajem. Mogłoby się wydawać, że wydawcom powinno zależeć na odkryciu jakiegoś nowego talentu literackiego, który mogliby odpowiednio wypromować ku swojej chwale i dla własnego zysku. Mogłoby się wydawać, ale wydawcy boją się czegoś nieznanego i sto razy bardziej wolą opublikować kalkę jakiegoś modnego pisarza, a plagiatora okrzyknąć nowym X, niż ryzykować promocję czegoś nowego. Wydawcy z reguły bardziej są zainteresowani promowaniem kalek i wtórności, oraz zagranicznych bestsellerów, bo to jest bezpieczniejsze niż promowanie nowego tematu lub autora, by zaistniał w świadomości czytelnika. Dodatkowo mam wrażenie, że poza ogólnym 100


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

hasłem – zarobić, aby przeżyć – nie mają żadnej polityki i planów na najbliższe lata, prócz obserwacji, co robi konkurencja, i jej naśladowania. Działa tu zasada: skoro inni wydali książkę o tej tematyce i im się sprzedało, to i ja mam szansę na tym zarobić, bo ten target jest już sprawdzony i pewny. Dzięki temu mamy na rynku okresowe wysypy książek na ten sam temat. (Wampiry, książki kucharskie celebrytów, greyopodobne, zonki, smoki, pamiętniki znanych osób, wywiady rzeki celebrytów, jak zostali celebrytami, oraz książki o niczym, ale autorstwa osób znanych z mediów). Teoretycznie wydawca powinien swojego autora wspierać, pomagając mu nie tylko w karierze, ale także w rozwoju. Ustalają wspólnie, o czym będą następne książki, w jakim cyklu czasowym będą się wydawać itd. Dla mnie rozwój – nazywany również karierą – to nie tylko wydawanie kolejnych książek czy udział w konkursach literackich, ale także wyjście ze swoją twórczością poza granice kraju. Prawda jest taka, że mało który wydawca posiada jakąkolwiek strategię, o promocji twórczości swoich autorów poza granicami nie wspominając. Częściej występuje sytuacja, że wydawca zachowuje się jak właściciel autora i w związku z powyższym nie czuje potrzeby, aby się zajmować jego karierą. Pisarz ma po prostu pisać kolejną książkę zgodnie z tym samym schematem – lub podobnym – bo skoro trzy poprzednie się sprzedały, to i następna się sprzeda. Zero ryzyka i niepewności – to największe marzenie naszych wydawców. Niektórzy postępują nieetycznie, na przykład podsuwając umowy, w których zapewniają sobie prawo do wszelkich następnych utworów Autora, choć jest to niezgodne z prawem i w sądzie taka umowa nie ma żadnych szans. Z drugiej strony sami autorzy czują się zobowiązani do lojalności wobec wydawcy i są gotowi podpisać każdą umowę na wszelkich zasadach, byle tylko zadowolić swego wydawcę. Co dowodzi, że większość autorów nie zna nie tylko prawa autorskiego, ale także swoich praw, licząc na to, że wydawca będzie ich przedstawicielem, choć ze względu na własne interesy stoi przeważnie po przeciwnej stronie, potęgując zależność na linii pracodawca – petent. Kwestia rozliczeń finansowych na tej linii, i ich terminowość, to zupełnie inna sprawa. W każdym razie skoro podpisano umowę, obowiązuje ona obie strony na tych samych zasadach i obarcza taką samą odpowiedzialnością. Jeżeli jedna strona ma same zobowiązania, a druga przywileje, to najwyższa pora na rozstanie i zakończenie wzajemnych interesów. Dodatkowo poprzez swoją działalność wydawniczą, na którą się zdecydowałem kilka lat temu, wiem o wielu rzeczach, których inni autorzy nie są świadomi. Na przykład o cenie druku książki i jak tę cenę znacząco obniżyć, wybierając inny rodzaj papieru albo format książki. Mogę także, przy okazji druku, zyskać dodatkowe gadżety, jak zakładki do książek, wykorzystując skrawki pozostające po druku okładek. To są niuanse, które zazwyczaj autorów nie interesują, a i duzi wydawcy nie mają czasu 101


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zajmować się duperelami, które ja, jako niewielki wydawca, mogę wykorzystać, aby uatrakcyjnić swoją książkę. Jako samodzielny wydawca mogę także decydować o cenie książki, wyglądzie okładki i całej reszcie, czyli wyborze firm handlowych, z którymi będę współpracował, a z których zrezygnuję, uważając, że nie są dla mnie wiarygodnym partnerem. To fakt, że w ten sposób staję się nie tylko autorem, ale także wydawcą, sprzedawcą, handlowcem, księgowym, piarowcem, panem od reklamy, rzecznikiem prasowym itd. Ale dzięki temu mogę wypracować większe zyski, którymi nie muszę się z nikim dzielić, poza US, choć wiem, że nie każdy da sobie z tym radę i nikogo do tego nie namawiam. Często kusi mnie, by oddać część zysku wydawcy, aby mieć więcej czasu na pisanie nowych książek, ale z drugiej strony wcale nie jestem takim pracusiem, jak wszyscy uważają. Kiedy trzeba, to pracuję, nie patrząc na zegarek i nie przejmując się uciekającym czasem. Z drugiej strony ze względu na swój niewybredny język i pyskatość, poparte pewną wiedzą wydawniczą, nie jestem zgodnym autorem, któremu można wszystko wcisnąć, i przyjmę to jako pewnik, skoro tak powiedział Pan Wydawca. To powoduje, że mam w świecie wydawniczym opinię osoby kłopotliwej we współpracy, choć oficjalnie większość wydawców, blogerów oraz czytelników nie ma pojęcia o moim istnieniu. Podsumowując, self-publishing, do którego zostałem dopisany ze względu na formę mojej działalności, zabiera mi rzeczywiście więcej czasu, ale daje także więcej pieniędzy i możliwości decydowania o dystrybucji i marketingu. Jest dla mnie nie do przyjęcia sytuacja, gdy wydawca chce mi płacić 2 złote i 56 groszy za jeden egzemplarz sprzedanej książki, rozliczając się dwa razy w roku i wypłacając honorarium ze znacznym opóźnieniem. Ponadto wiem już, że nie potrzebuję wydawcy, aby wydawać swoje książki, choć oczywiście muszę dbać o ich poziom i atrakcyjność.

102


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

103


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

SELF-PUBLISHING

104


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Hałas: Czy self-publishing to dobry wybór? – wywiad z Tomaszem Przewoźnikiem Wywiad pochodzi z portalu CzytaMy. Opowiadania!

W dobie kryzysu, gdy coraz trudniej zadebiutować, niektórzy autorzy wybierają drogę na skróty: selfpublishing, to znaczy wydanie książki samodzielnie, bez pomocy wydawnictwa. Coraz większa popularność ebooków sprzyja rozwojowi tego zjawiska; o ile wydanie książki papierowej wymaga konkretnych, niemałych nakładów finansowych, o tyle ebooka można wydać za minimalne lub żadne pieniądze. Czy jednak jest to dobra droga? Czy wkład pracy debiutującego self-publishera przekłada się na liczbę sprzedanych egzemplarzy? Postanowiłam porozmawiać o self-publishingu z kimś, kto zna sprawę z pierwszej ręki, to znaczy z Tomaszem Przewoźnikiem, który swoją powieść Hikikomori wydał jako self-publisher, i to zarówno w formie ebooka, jak i na papierze – może się więc wypowiedzieć o plusach i minusach obu tych form publikacji. Kim jest Tomasz Przewoźnik? Sam pisze o sobie tak: Urodził się i pracuje w Pszczynie. W wolnym czasie podgląda wiewiórki baraszkujące w gałęziach starej gruszy za oknem. Popijając kawę, pozwala swojemu umysłowi wypluwać mniej lub bardziej nienormalne pomysły. Kilka z nich przelał na papier, dzięki czemu udało mu się dostać na łamy Nowej Fantastyki, Magazynu Fantastycznego, Esensji, Qfantu i Dozy. W 2011 roku zwyciężył w „Horyzontach Wyobraźni”, ale ma świadomość, że to tylko dzięki wstawiennictwu samego Księcia Ciemności, który czasami, siedząc na lewym ramieniu Tomasza, podpatruje razem z nim wiewiórki. W kofeinowym zwidzie Tomasz postanowił, że przed końcem świata napisze powieść. W 2012 roku światło dzienne ujrzała Hikikomori i została pozytywnie przyjęta przez czytelników oraz recenzentów. Za to apokalipsa nie wyszła. Rozczarowany Tomasz pisał więc dalej i tak powstało opowiadanie Pozwól mi wyjść. Sympatyków swojej twórczości autor zaprasza na stronę www.hikikomori.eu oraz na profil autorski. Jesteś laureatem I miejsca w konkursie literackim „Horyzonty Wyobraźni”, publikowałeś opowiadania w Nowej Fantastyce. Dlaczego zdecydowałeś się debiutować książką jako self-publisher? 105


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Z bardzo prozaicznego powodu – miałem nadzieję, że książka jest wystarczająco dobra, żeby spodobać się kilku czytelnikom. ;) Niestety przyszedł ciężki okres dla debiutantów, światełka w tunelu nie widać, więc self-publishing wydawał się oczywistym rozwiązaniem. Tradycyjnym wydawnictwom Hikikomori wydawało się ciekawe, ale chyba zbyt nietypowe, żeby w czasach, w których 60% Polaków w ciągu całego roku nie sięgnęło po ani jedną lekturę, ryzykować wydaniem tej powieści. Każdy debiutant to spore ryzyko dla wydawnictwa. O czym jest Hikikomori, tak w skrócie? Hikikomori to historia inicjacyjna. Przedstawia losy Jonasza Hosali, który decyduje się zostać gejszą. W świecie powieści zawód ten wykonywać mogą tylko mężczyźni a jego przedstawiciele pomagają ludziom uporać się z trudami współczesnego świata, ze szczególnym naciskiem na choroby cywilizacyjne, między innymi hikikomori. Jonasz w bardzo młodym wieku trafia do domu gejsz, gdzie poznaje tajniki zawodu i przechodzi bardzo specyficzny trening ciała i umysłu. W powieści jest sporo seksu, narkotyków, filozofii wschodu, socjologii, psychologii, a na dodatek podobno to wszystko wydaje się mieć sens. ;) Hikikomori ukazało się jako ebook oraz jako książka papierowa w niedużym nakładzie. Jak oceniasz swoją przygodę z self-publishingiem? Wrażenia, wnioski? Self-publishing to przygoda dla ludzi mocno zmotywowanych. Jakie są zalety i wady tego sposobu publikacji? Zalety: pełna swoboda, czy to twórcza, czy marketingowa. Nikt mnie nie goni z terminami, nie zagląda przez ramię, nie cenzuruje. Więcej pieniędzy z każdego sprzedanego egzemplarza zostaje w portfelu self-publishera niż tradycyjnie wydanego autora, ale też nie ma się co oszukiwać – self-publisher sprzeda tych egzemplarzy o wiele mniej, niż gdyby miało to za niego zrobić wydawnictwo. Chociaż z drugiej strony rynek wydawniczy w tym kraju to istny Dziki Zachód, niektórzy autorzy współpracujący z wydawnictwami mają spore szczęście, że w ogóle dostają te dwa złote za egzemplarz wynegocjowane w umowie z wydawnictwem, bo przecież dobrze wiemy, że są wydawnictwa, które własnym autorom nie płacą. Wady: pełna swoboda. Niektórzy bez bata mogą nie znaleźć w sobie dostatecznie dużo motywacji do pisania. Poza tym self-publisher musi sam (lub z pomocą przyjaciół) zająć się całą działką marketingową, a to naprawdę trudna robota, na której trzeba się znać, żeby była choć trochę skuteczna. Zabiera nam sporo czasu i energii, przez co nie zostaje go na najważniejsze: pisanie.

106


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Trzeba poznać tajniki składania tekstu, co dla niektórych będzie wadą, a dla innych zaletą. Potem musimy nauczyć się tworzenia różnych formatów pod najpopularniejsze czytniki. Oczywiście za odpowiednią sumą możemy to wszystko scedować na zawodowców. Czy self-publishing ebookowy ma jakieś wyraźne zalety bądź wady w porównaniu z papierowym? W papierowym dochodzi etap materializacji powieści. ;) Trzeba ją wydrukować. A najpierw zapłacić za to. Potem trzeba się martwić, czy drukarnia nie nawali, itp., itd. Gdy już dostaniemy ciężkie kartony z naszym ukochanym towarem, musimy go upłynnić, a więc znowu marketing i promocja troszkę inna niż w przypadku ebooka. Natomiast platformy ebookowe to zazwyczaj wygodne miejsca, gdzie łatwo można zarządzać sprzedażą, a dostawa towaru do czytelnika jest już całkowicie poza nami. Elektronika jest o wiele wygodniejsza. Czy polecasz self-publishing jako dobry patent na debiut? Jeśli komuś zależy na debiucie – tak. Jeśli komuś zależy na ilości sprzedanych egzemplarzy – nie. Jeśli ktoś WIE, że będzie w stanie pójść za ciosem – tak. Jeśli ktoś jest nieuporządkowany, niepewny bądź kapryśny – nie. Jakie są twoje dalsze plany twórcze? Czy możemy się spodziewać kolejnych tekstów o Jonaszu Hosali? Po napisaniu Kwantowego człowieka, który dostał wyróżnienie w jubileuszowym konkursie Nowej Fantastyki nie powstało nic nowego. Ja piszę mało, bo tylko wtedy, gdy czuję taką potrzebę (nie mylić z weną), ale potrzeby te są napędzane czymś innym niż nadchodzący termin spłaty kredytu za mieszkanie, więc trudno powiedzieć, kiedy znowu coś zacznie mnie kłuć na tyle, że będę to musiał z siebie wyrzucić. Najważniejsze, że jest wiosna. Na razie to mi wystarczy.

107


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Awiola: Recenzja powieści Piotra Molendy Worn Tekst pochodzi z blogu Subiektywnie o książkach. Piotr Molenda: WORN wydawca: self-publising Strona autora: Worn.

Towarzysząca postępowi cywilizacyjnemu arogancja doprowadziła was do przeświadczenia, że jesteście najważniejsi, a cały świat powstał wyłącznie dla was, byście mogli z niego korzystać. Za każdym razem, gdy biorę do ręki powieść fantasy, nastawiam się na odkrywanie nowych, nieznanych światów, stworzonych w wyobraźni autora. To główna zaleta tego gatunku literackiego, która niewątpliwie przysparza mu wielu fanów na całym świecie. W przypadku książki Piotra Molendy zostałam jednak zaskoczona czymś więcej, pewnym motywem, którego nie spodziewałabym się znaleźć w tego typu książce. Piotr Molenda to urodzony wrocławianin, absolwent Politechniki Wrocławskiej. Powieść Worn jest jego debiutem literackim. Pomysł, by napisać książkę, zaświtał autorowi już dwadzieścia lat temu, jednak realizacja tego projektu trochę się opóźniła z różnych przyczyn. Piotr Molenda określa siebie jako przeciętnego człowieka: średniego wzrostu, średniej urody i średniego wieku. Worn, mieszkaniec osady Dlichsplat, nazywany przybłędą i odmieńcem, zostaje schwytany przez gnomy i doprowadzony przez oblicze tajemniczej istoty, zwanej władcą czasu, posiadającą ludzkie oblicze, który składa mu interesującą propozycję. Władca czasu wyszkoli Worna na idealnego wojownika w ciągu dziesięciu lat. W zamian za tę przysługę, Worn zobowiązany będzie wyruszyć w długą i niebezpieczną misję celem odnalezienia czarnego klucza – drkaka. Bohater, po przejściu morderczego treningu, wyrusza w świat przebrany za włóczęgę, aby spłacić swój dług. Podczas wędrówki spotyka go wiele często mrożących krew w żyłach przygód. Powieść Piotra Molendy doskonale wpisuje się w nurt gatunkowy fantasy. Spójne miejsce akcji – na pozór realny świat zostaje udekorowany wieloma motywami fantastycznymi, od magicznych przedmiotów do całkowicie odrealnionych postaci i stworów. Worn podróżujący przez wiele krain, ukazuje różnorodność fikcyjnego świata. Oprócz gatunku ludzkiego występują również typowo baśniowe postacie jak wiedźmy czy trolle. Trzeba przyznać, iż autorowi można pozazdrościć wyobraźni, 108


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

bowiem kreacja niektórych fantastycznych motywów zasługuje niewątpliwie na uznanie. Warto zatrzymać się dłużej na kreacji głównego bohatera. Kreacji dość niejednoznacznej, gdyż Worn jest postacią wzbudzającą wiele skrajnych uczuć. Posiada zarówno cechy bohatera pozytywnego, jak i negatywnego. W akcie zemsty potrafi wymordować całą wioskę, ale równocześnie opiekuje się małym kotkiem, skazanym przez ludzi na śmierć. Rzadko kiedy pisarz decyduje się na taką, dość niszową, postać głównego bohatera. Paradoksalnie to właśnie taka kreacja może wzbudzić większe zainteresowanie u czytelników niż bohater z gruntu jedynie dobry lub zły. Worn to jednak nie tylko opis przygód wojownika przemierzającego świat. Jego losy służą do przekazania czytelnikom głębszego przesłania. Piotr Molenda wielokrotnie, ustami stworzonego przez siebie bohatera, poucza i ostrzega przed ekspansywną polityką człowieka w stosunku do całego świata natury. Człowiek, przypisujący sobie rolę władcy całej planety, swoim działaniem niszczy przyrodę. Na łamach książki znajdziecie kontrowersyjne poglądy Worna dotyczące przekonania o mniejszej wartości ludzkiego życia niż życia zwierząt. Myślę, że to najbardziej wartościowe fragmenty powieści, obrazoburcze i zarazem skłaniające do zastanowienia się i głębszej refleksji. Nie mogę nie wspomnieć o głównym wątku, jakim jest pochodzenie tajemniczego władcy czasu – Queryde, dla którego Worn przemierza nieznane krainy. Żeby nie zdradzić fabuły, powiem tylko, iż jego historia nawiązuje do teorii paleoastronautyki, która od wielu lat spędza niektórym ludziom (w tym mnie) sen z powiek. Motyw ten został doskonale wpleciony w całą historię. Ten zgrabny zabieg to niewątpliwie strzał w dziesiątkę. Książka Piotra Molendy jest dość obszernym wydaniem ebookowym. Prawie siedemset stron to niemałe wyzwanie dla czytelnika. Cechą charakterystyczną jest wielka dbałość o szczegóły oraz rozbudowane opisy. Nie zaszkodziłoby w niektórych fragmentach ograniczyć ich obszerność, gdyż nie zawsze więcej znaczy lepiej. Autor posługuje się dobrym stylem i wartką akcją. Książkę czyta się naprawdę szybko. Dla miłośników fantastycznych krain, baśniowych postaci i opisowych walk, Worn z pewnością okaże się niezapomnianą lekturą. Godziny spędzone podczas czytania tej powieści, niewątpliwie nie będę stracone. Zachęcam więc do przemierzania nieznanych krain wraz z Wornem.

109


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

OPOWIADANIA Tomasz Mróz: M1, M2, M3

110


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

M1 – 1986 Pamięci Stanisława Pająka poświęcam M. siedział w swoim mieszkaniu w październikowy wieczór roku 2000. Siedział i kontemplował. W pierwszej kolejności fakt, że ma już prawie trzydzieści lat, a w drugiej, że nic z tego faktu nie wynika dla kraju, województwa czy nawet marnego powiatu grodzkiego. – Wiek stabilizacji i pracy organicznej – nucił na głupawą melodię gondolierską (znaną z kampanii Krzaklewskiego pod roboczym tytułem „Piękny Maryjan”). Nucenie to urozmaicał różnego rodzaju pukaniem będącym zarysem rytmu. Przed M. na podłodze stała szklaneczka z ginem. – Nie lubię ginu – skrzywił się do siebie – ale muszę pić, bo nudno. Zakręcił płynem, łyknął nieco wirującej cieczy i znowu się skrzywił. Dwóch gości w telewizji usiłowało dociec, czy baza wyborcza Olechowskiego może być zarysem zaczynu kiełkującej inicjatywy politycznej wpisującej się w statystyczne oczekiwania centroprawicowej grupy wyborców z przechyłem na przedsiębiorczość i z odcieniem doktryny liberalnej, nie bez wpływu uczuć prospołecznych. – Nie lubię ginu, ale muszę... – powtórzył jakby zainspirowany dyskusją. Popatrzył na swoje odbicie w wirującej tafli alkoholowej, wytrzeszczył oczy, zmarszczył brwi, wystawił język, obślinił się, zagulgotał, aż wreszcie orzekł: – Ale morda! – Hę? – zabulgotała ciągle wirująca powierzchnia. – Co jest?! – przeraził się M. – Co ja piję?! Ale że humor mu dopisywał, powiedział znowu, tym razem dobitniej: – Ale ryj, ohyda, obrzydliwy i pryszczaty! Ze szklaneczki wychyliła się twarz, w rzeczy samej, obrzydliwa i pryszczata. – Słuchaj no, M. – twarz wyrzucała nerwowo słowa – masz tu jak u Pana Boga za piecem. Masz stabilizację i pracę organiczną, masz stały dochód i abonament telewizji kablowej, masz już prawie trzydziestkę i, kurczę na grillu, nie pamiętasz dojrzewania. Też byłeś niewymiarowy i pryszczaty. – Ja nie, ale Ryży to, o ja cię, miał nawet swój fan-klub. W tym momencie zorientował się, że ta rozmowa jest jak z innej galaktyki. – Kto ty jesteś, kurde?! Czy w tych Polmosach ocipieli, żeby takie paskudztwo wsadzać w produkcję, co na to wszystko SANEPID?! – krzyczał, starając się utrzymać bezpieczny dystans do naczynia. – Graba, Gin jestem, duch czyli. – Postać zakołysała się orientalnie nad szklanką. – Z tych Ginów – dodał i mrugnął okiem. – Z których, chyba z von Polmosów, he, he, he! – M. rozluźnił się. – No, no, przepraszam. Z tym ryjem też nie chciałem, to było do siebie. 111


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– No to gadaj, czego chcesz, bo już mi się pić chce – ponaglił Gin. – W okresie dojrzewania potrzebuję dużo ginu. – Co, ja, ale o co chodzi, co chcę, nie rozumiem – nie rozumiał M. – Donnerwetter – zaklął domniemany von Polmos. – Gin spełnia życzenie, zazwyczaj jest to coś, na co beze mnie nie miałbyś szans, z doświadczenia jeszcze wiem, że jest to zwykle życzenie durne i nieżyciowe, i przynoszące same kłopoty, ale tak jestem zaprogramowany, że mam je wykonać. Ściągawki nie dostarczam, więc musisz coś wymyślić sam, małpi móżdżku! – Ja mam dwa fakultety! – uniósł się M. i zrobił nadętą minę. – O, psiajucha, to przepraszam – zaczął ironizować Gin – czy pan magister pozwoli, że... – Dobra, już okej, chwyciłem, chcę w przeszłość, jak w Tytusie – powiedział M. Gin wzniósł oczy ku niebu. – Następny Wells... Czy ja jestem biuro podróży? – Przecież powiedziałeś, że mogę! – zirytował się M. – Pewnie, że możesz, ale to jest... Zresztą sam zobaczysz. A do którego roku, jeśli łaska? Musimy trochę uściślić; nie lubię tej papierkowej roboty, ale mnie rozliczają. – Kto?! – zdumiał się M. – Korporacja Ginów i Borowiczek, w skrócie KGB. Skupiają wszystkie odłamy, dają licencję, regulują normy, jak często wolno się pojawiać, jak prowadzić rozmowy, no i cała procedura życzeniowa. Proszę, formularzyk, tu podpisać, identyfikator, karta serwisowa, adresy wszystkich producentów ginu w okolicy i ołówek firmowy z napisem „I’m Gin. Love me”. Za pięć minut jestem po określone na piśmie życzenie. Pa! – Ale...! – krzyknął za znikającą chmurką M. – Ale ja... A, zresztą, co mi tam, wypełniamy. Po rozwinięciu arkuszy opanowało go znajome z Wydziału Paszportowego i innych urzędów uczucie braku odpowiednich kwalifikacji do wypełnienia kwestionariusza. Z datą, miejscem urodzenia, imionami rodziców poradził sobie bez trudu. Inne rubryki szybko opuścił, przechodząc do punktu zasadniczego, czyli treści życzenia. – Hm, średniowiecze lub barok to za duże ryzyko, jeszcze palili na stosie, albo się gniło w lochu w towarzystwie niesubordynowanych chłopów pańszczyźnianych. Może romantyzm? Eee... lepiej nie, jeszcze będę musiał się kochać bez wzajemności w jakiejś Wokulskiej z wyższych sfer. A poza tym te surduty, te krynoliny, te bokobrody! Przystawił dwie mocno przepracowane skarpety do policzków i krzyknął: – Wpłynąłem na suchego... Ze szklanki bulgotnęło: – Za minutę sprawdzam! 112


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– O cholera! – przeraził się M. – Coś współczesnego może? Ale ja się tam wszędzie pogubię! Mogę przecież stać na Placu Defilad w ’56 i ryczeć „Wiesław, Wiesław”, ale co z tego, skoro przyjdzie ’68 i jeszcze będę musiał przez mój nos emigrować. Mogę obiecać Gierkowi, że pomogę, ale moje wykształcenie będzie tam wtedy całkiem bezużyteczne. Mogę w październiku ’73 ogłosić, że Polska wejdzie do MŚ w piłce nożnej, ale to mogłoby doprowadzić do zbyt wczesnych porodów czy poronień, a to już za duże ryzyko dla mnie! – Okej, sprawdzam. – Gin wychynął, wyraźnie już zniecierpliwiony. – No dobra, już wiem, 1986, moje osiedle. Poznam na nowo coś, co już znam. – Aleś wymyślił! Spodziewałem się po tobie szerszych horyzontów. A może chcesz zobaczyć raz jeszcze Panią Gabrysię z warzywnego w jej najlepszym okresie? – Kolego, to będzie fascynująca eksploracja moich korzeni kulturowospołecznych, dotknięcie tego, co mnie ukształtowało, bycie tam, gdzie się to tworzyło... A Panią Gabrysię chętnie zobaczę, to fakt. – No to rach-ciach, stempelek, numer kolejny, pieczęć organizacyjna, miłej wycieczki. Pa! – Ale Gin, zaraz, już lecę?! Gin, jak wrócić, kurde, jak wrócić, jak???!!! – Piiijjj giiinnn, tyyylkooo giiin!!!

Bum. Trzask. Ryp i inne onomatopeje. – Panie, coś pan. Ja tu stałem. Ja tu stałem, prawda, proszę pani? – Ale, ja, tylko, gin. – Gdzie rzucili? Lubuski czy importowany, a może tę bułgarską bryndzę? Nim się ogłupiały M. zorientował, armia babć ubranych w identyczne bure płaszczyki, wprawnymi, wysoce zsynchronizowanymi ruchami tułowia, wypchnęła go ze sklepu. Znalazł się na znajomym placyku przed spożywczym. – No tak, mam, czego chciałem! Eksploracja korzeni, świadectwo początków, a tymczasem rzuciło mnie w zwykłe kolejkowe chamstwo. M. usiadł na murku przed sklepem i zaczął myśleć, co dalej począć. „Dobrze, że chociaż strój mam normalny, gdyby mnie przerzuciło w pidżamie albo w bermudkach, to babcie ze zdumienia chyba by mnie bez kolejki przepuściły”. Rzeczywiście, jeansy i zielona kurtka nie rzucały się w oczy, były, na co M. wpadł już w czasach liceum, wiecznie modne i nieekstrawaganckie. A przy tym wszystkim praktyczne. „Tak jest” – potwierdził M. patetyczne gderanie narratora i wstał, aby rozpocząć wycieczkę. – Panie, która godzina? – spytał jegomościa podobnie jak on kiwającego się przed sklepem. – Za dwadzieścia pięć – odrzekł zagadnięty, po czym dorzucił: – i trzydzieści sekund.

113


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Do M. dopiero po chwili dotarło, że jest pięć po wpół do pierwszej. Zaczął się przechadzać po znajomych alejkach i nic mu się nie podobało. „Co te drzewa takie małe, czego ci ludzie tacy szarzy? Przecież będzie lepiej! I telewizory za pół pensji, nawet dla starych małżeństw, i wołowego z kością, ile dusza zapragnie. No tak, ale oni tego nie wiedzą. A może... – Tutaj M. popuścił wodze fantazji. Wyobraził sobie, jak stoi na dachu warzywniaka i ogłasza, że oto za cztery lata będzie lepiej i opisuje wszystko ze szczegółami rozentuzjazmowanej tłuszczy. – Eee, ze szczegółami może lepiej nie – zmitygował się M. – No więc opisuje im ogólnikowo, co już niedługo czeka Polskę. – Taa... Po czym straż pożarna ściągnie mnie z dachu wprost w objęcia uśmiechniętych, barczystych sanitariuszy. Po co mi kłopoty?” Naraz M. zauważył idącą z tornistrem postać, która wydała mu się nieco znajoma. – O, kurde, Miętol! – szepnął, po czym krzyknął: – Mięt... znaczy Szymon, Szymon! I puścił się biegiem za obserwowanym; chłopak obrócił się, nerwowo zamrugał powiekami i rzucił się do ucieczki. – Miętol! – ryknął M. – To ja! Postać zwinnie wskoczyła do jakże znajomej klatki schodowej, a za chwilę wszystkie szyby zatrzęsły się od rąbnięcia drzwiami. M. bezradnie popatrzył w okna Miętola – firanka lekko się poruszyła. Po dłuższej chwili wychyliła się twarz ojca Miętola. – Jeszcze raz zaczepisz mi syna, to cię, bydlaku, rozszarpię! M. wzruszył ramionami i odszedł. „I co teraz? Po co mi ten ’86?” Po chwili jednak się uspokoił. „Po co tu jestem? No żeby zobaczyć siebie. W takim razie do szkoły!” Budynek szkoły nic się nie zmienił od lipca 2000, kiedy to ostatni raz go widział. To znaczy do lipca 2000, kiedy go ostatni raz zobaczy. To jest nie ostatni... a zresztą, cholery można dostać! Budynek szkoły wyglądał jak zawsze. Gdy M. wszedł do środka, lekcja jeszcze trwała. Z lektury gazetki ściennej dowiedział się, że powinien mieć lekkie i przewiewne buty na zmianę oraz jak żył i działał Romuald Traugutt. No tak, tu był u siebie; powiedział „dzień dobry” swojej wychowawczyni, nawet zagadnął, jak się spisuje M. w szkole. – Mógłby go pan zachęcić do większej aktywności na terenie klasy i w organizacjach szkolnych – rzuciła twórczo. – Poza tym w porządku. M. zapewnił, że zrobi wszystko, aby LOP czy TPPR stały się jego drugim domem. – A czy były już przypadki przypalania na kaloryferze uczniów klas młodszych? – Nieee, raczej nie słyszałam – odparła zdziwiona nauczycielka. Odchodząc, rzuciła kilka niespokojnych spojrzeń za siebie. Zabrzmiał dzwonek. 114


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Polówa, zajmij nam!!! – usłyszał nieco znajomy głos, uściślając: ryk. – Z drogi! – Osobnik w okularach i modnej bluzie na zatrzaski robił zręczny slalom pomiędzy wysypującymi się uczniami. Widać było, że trasę tę ma opanowaną do perfekcji, każdy krok był wyliczony, prędkość na wirażach odpowiednio dobrana. – Z drogi! – Osobnik rozpychał malców zalewających korytarz, za nim biegł... M. wryło w ziemię, za nim biegł M. lat trzynaście. – Polówa, uważaj! – M. usłyszał sam siebie. Ale było już za późno; znajoma postać świetliczanki chwyciła Polówę za ucho i potrząsając nim, wrzeszczała: – Uważaj, baranie! Gdzie tak lecisz, do jasnej anielki?! Chłopak z przerażeniem obserwował rosnącą przed stołówką kolejkę, wizja obiadu rozbiła się o kłótliwą postać świetliczanki. Wił się jak piskorz, próbując uwolnić obolałą małżowinę. – Tu są małe dzieci, tu się nie biega, tu się nie ryczy! – ryczała ta drobna kobieta. – Tak, oczywiście, tak jest, to zrozumiałe – usiłował uciąć jej tyradę niefortunny biegacz. M. miał ubaw po pachy. Zawsze na imprezach ta opowieść nieco inaczej wyglądała, a prawdę mówiąc, na każdej przedstawiała się inaczej w zależności od „promilarzu” gawędzącego. „No tak, przerwa obiadowa, z kontaktu nici” – zadumał się smętnie M. Ale i tak pole obserwacyjne było ciekawe. Postacie siedzące przy stolikach pochłaniały posiłek, od czasu do czasu obrzucając się kawałkiem kotleta lub makaronikiem. Znany ze swych manier Siara z VIIA podkradł dwa kompoty z nauczycielskiego stolika, a do reszty napluł. Młodsze dzieci płaczliwie wzywały pomocy pani, wypychane z kolejki przez grupę żądnych jedzenia młodzieńców. Wśród nich był również M., co M. stwierdził z satysfakcją równą zadowoleniu ojca z syna boksera, który dotychczas wszystkich znokautował. Podczas lekcji M. odsikał się do pisuaru umieszczonego na wysokości kolan i oglądnął wystawkę prac plastycznych pod tytułem „Pory roku w naszej szkole”. Wszystkie przedstawiały uśmiechnięte postacie na tle drzew przy boisku, które to drzewa raz były zielone, raz żółte, raz łyse. Największe wrażenie zrobiła na M. praca, chyba powieszona przez pomyłkę, na której pokazano lekcję. W czterech rogach ten sam widoczek: sroga nauczycielka i twarze uczniów wpatrzonych w tablicę, i tylko jedna buzia odwrócona w stronę okna, za którym gałązka w zależności od pory roku zieleniła się, mokła, pokrywała ptactwem lub śniegiem. M. zajrzał również przez szparę w drzwiach na salę gimnastyczną; miał nadzieję, że zobaczy w akcji wuefistę Pierdzioła, znanego ze swej marnej postury i manier kaprala. Pierdzioł zawsze się angażował w zajęcia, pomagając uczniom wykonywać zadane ćwiczenia. Pod warunkiem, że uczniowie ci byli żeńską częścią klasy siódmej lub ósmej. Niestety, Pierdzioł miał tym razem lekcję z chłopcami, więc 115


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

z bezpiecznej odległości gwizdał na nich, dopingując do pełnej aktywności w zajęciach obwodu ćwiczebnego. I znowu zabrzmiał dzwonek, więc M. udał się na poszukiwanie VIID. Znalazł. Stali przy plastycznej. M. rozpoznał, oprócz siebie i Polówy, jeszcze Lolca i Woleja; właściwie to nikogo więcej nie potrzebował. Udając, że jest bardzo zainteresowany urokami jesieni widzianej ze szkoły, przybliżał się coraz bardziej. „O czym to oni, czyli my, rozmawiamy, co się wtedy zdarzyło?” – zastanawiał się, nadstawiając ucha. – I wiecie, wtedy mówi penis do dupy: jak jesteś ptak, to śpiewaj. Na to ona się napięła iiiii... Tutaj opowiadający wypuścił z ust powietrze, wydając charakterystyczny odgłos. Całe towarzystwo ryknęło śmiechem, lekko zataczając się jak w dziwnym tańcu. Nagle ktoś krzyknął: – O, ja cię, ale mara! Wszyscy odskoczyli, zatykając nosy i zanosząc się śmiechem. M. też chętnie by odskoczył, ale musiał poruszać się z godnością, żeby nie budzić podejrzeń, choć przychodziło mu to z trudem. Znowu, obserwując jakieś gabloty, zbliżył się do roześmianej grupki. – Kto głośniej, panowie! Rozpoczęły się zawody w wydobywaniu odgłosów za pomocą dmuchania w rękę. M. z zażenowaniem patrzył na swoje wybałuszone gały i czerwoną z wysiłku twarz, gdy usiłował pierdnąć głośniej niż reszta bandy. – Ciekawe, czyj to stary tu stoi? Może twój M., jakiś taki podobny! – Odchrzań się, zdebie, może twój! – Sam jesteś zdeb, i soroń, a może to jakiś parówa! Wszyscy zatrzęśli się ze śmiechu. M. czuł, że robi się czerwony, a fala ciepła obejmuje całe jego ciało, a najbardziej uszy. Odwrócił się do nich, ale oni, widząc, że chyba coś usłyszał, szybko ulotnili się do klasy. Zabrzmiał dzwonek. – Hmm, myślicielem to ja nie byłem – stwierdził, wychodząc z gmachu szkoły. – Delikatnie mówiąc – dorzucił po chwili. Przechodząc pod oknami swojej klasy, zobaczył dyrektora Kwitka prezentującego zasadę działania maski p/gaz. Za każdym razem, gdy odwracał się w kierunku tablicy, klasa ożywała, przelatywały przedmioty, uczniowie wymieniali miny, by za moment zastygnąć w pozach pełnych ekstazy, wywołanej według Kwitka ważkością problemów ochrony przeciw gazom bojowym. M. rzucił jeszcze spojrzenie na znajomy budynek i udał się alejką w górę osiedla. A dusza w nim łkała. – Niezłe głupki, co, M.? M. stanął jak wryty. Naprzeciwko na ławeczce siedział gość w ortalionowej kurteczce i szarych spodniach z zarysem kantu; tłuste włosy miał zaczesane do tyłu. Obok stała butelka 0,75l o znajomym kształcie.

116


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Co za czasy, nawet plastikowego kubeczka ci nie sprzedadzą, trzeba rąbać z centralki. Wyraźnie zdegustowany jegomość pociągnął długim haustem z butelki, skrzywił się, odsapnął. Zachęcającym ruchem skierował szkło ku M. M. odmówił, kręcąc głową. – Wiem, wiem, to nie gin, ale jeszcze ujdzie. Przynajmniej w środku nic nie pływa, no, może czasem mucha czy mysz. Ale nieszkodliwe, durnych życzeń też nie spełniają. – Kim pan jest? – M. przełknął nerwowo ślinę. – Zna pan Gina, no, tego mojego? – Znam, znam tego durnia, raz się na coś przydał. A ja jestem, kolego, twój Anioł Stróż. Szary pijaczek zdematerializował się, by za ułamek sekundy pojawić się na trawniku. M. odwrócił się gwałtownie. – I to nie taki stróż z miotłą czy ścierą, ale ze skrzydełkami! Postać rzeczywiście uniosła się nieco do góry na nagle wyrosłych ortalionowych skrzydełkach. Zniknęła i pojawiła się dziesięć centymetrów przed M., krzycząc mu prosto w twarz: – I to taki Anioł Stróż, który cię cholernie nie lubi i ma zamiar cię załatwić. Panimajesz?! – Czy mógłby się pan tak nie przemieszczać, bo nie nadążam, i trochę się oddalić, bo naruszył pan moją strefę intymną. – Eeeech, uduszę!!! – Stróż uniósł nagle spotężniałe łapy. – Ech, nie mogę. Smętnie opadł na ławkę i łyknął po raz wtóry. – Nienawidzę cię i załatwię, choć osobiście mi nie wolno, ale na przykład mogę nie zareagować na spadającą cegłówkę albo zagadać Świętego Krzysztofa i wlecisz pod najbliższą ciężarówkę. Ja dużo mogę! – Ale za co? – szepnął przerażony M. – Ha! Za co?! Październik ’73, miałem szansę na awans, na Superstróża, a dostałem pisemko: „przydzielamy towarzysza do M. z dniem jutrzejszym”, uziemiłeś mnie na dobrych kilkadziesiąt lat. Później to cię nawet polubiłem, spokojny jak mumia, ale wnet się zaczęło, już się dobierałem do jej odzieży spodniej, a tu alarm, za trzy minuty wpadnie pod syrenkę, i dawaj, leć, opóźniaj wszystko, anielicę diabli wzięli, dosłownie. Ileż to razy cię wyciągałem z opresji, a ty miałaś wciąż nowe durne pomysły, byle na złość, byle na przekór. Pamiętasz, jak myślałeś, że nie dojdziesz do domu po tej fasolce na stołówce? Osobiście ci te zwieracze trzymałem przez trzy kilometry, aż przepukliny dostałem. No dobra, taki los, kiedyś mi podziękuje, myślałem, ale od czasu gdy zaśmiewałeś się z kawału, w którym mnie przemianowano na Anioła Strusia, zupełnie straciłem dla ciebie serce. Nienawidzę cię! – Nie wiedziałem – bąknął M. – Przykro mi. 117


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Przykro będzie ci już niedługo – odparł zbuntowany opiekun. – A wiesz czemu? – Bo mnie załatwisz – odparł rezolutnie M. – Tak, i mogę to zrobić bezkarnie, tutaj szef patrzy na tego chłopca – stróż wskazał na przechodzącego nieopodal młodego M. z kompanami – który ma się rozwijać, żreć i uczyć. Tam w 2000 dba o twoją karierę i początki dorosłego życia. A ty, jak debil, wlazłeś pomiędzy epoki, więc oficjalnie cię nie ma i dlatego mogę wszystko. – Aniele Stróżu mój – zaczął M. – ja naprawdę... – Cisza! Zaraz się zacznie, ja znikam, a w podarunku zostawiam paczuszkę. – Zadudniło, już w niebiosach, za znikającym. Oszołomiony M. trzymał prostopadłościenny pakunek i rozglądał się głupawo dookoła. – Uszanowanie, dokumenty obywatela poproszę. – Dwie postacie odziane w niebieskie mundury wyrosły jak spod ziemi. M. nerwowo zaczął się klepać po kieszeniach. Milicjanci uśmiechnęli się do siebie. – No! – ponaglił starszy. M. wyciągnął dowód i pomyślał: „jak dobrze, że ma jeszcze orła bez korony”. – Taa! Zamieszkały, wzrost, a czemu te daty takie zamazane? Pouczenia punkt pierwszy i trzeci nie czytaliście? Dowód osobisty należy... – Obywatelu sierżancie, spójrzcie na tę niedogoloną gębę i zieloną kurtkę; czysty Michnik. – Taa! A co wy tam, obywatelu, macie w tej paczce? – Tooo – drżącym głosem zaczął M. – to dostałem od stróża, od Anioła Stróża – dokończył prawie ze łzami w oczach. – Od Anioła Stróża powiadacie, hm! Milicjanci rozerwali paczkę, oglądnęli jej zawartość. – Panie, to znaczy, obywatelu, o takich rzeczach to nawet myśleć nie wolno, a co dopiero rozpowszechniać. – Niektórym świniom ryje przyrosły do koryta, a innym... – zaczął czytać młodszy. – Cicho! Ktoś może usłyszeć. Pozwolicie z nami! – Sierżant pchnął go przodem. M. zdążył jeszcze zobaczyć siedzącą dwie ławeczki dalej znajomą postać, unoszącą butelkę w geście toastu. M. usłyszał za blokiem odgłos zamykanych drzwi autobusu. „Jeszcze minutkę” – pomyślał. Odliczył w głowie do czterdziestu i zerwał się pędem. – W imieniu Polskiej Rzeczpospolitej... – zaczął krzyczeć młodszy – Goń go, palancie! – ryknął starszy. M. wpadł przez boczne wejście do przychodni osiedlowej, na piętro, wiraż obok dentysty, slalom między kwietnikami przy zabiegowym, pędem obok szatni, wyskok na zewnątrz przy izolatce. Przystanek, czterdzieści metrów, trzydzieści, dwadzieścia, 118


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dziesięć, autobus wypluł szarą masę ludzi wracających z pracy, drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem. Zobaczył tylko uśmiechnięte złośliwie twarze pasażerów, jakiś młodzian pokazał wyciągnięty ku górze palec. Dychawiczny „Ikarus” opluł go szarym dieslowskim oddechem. – Taxi! – wrzasnął M., nieomal rzucając się pod koła przejeżdżającej Wołgi. Radziecka limuzyna zatrzymała się z piskiem. – Miasto, Korfantego! – krzyknął M. – Znaczy Armii Czerwonej! – To będzie dwieście, bo widzę, że pilne – orzekł kierowca, ruszając. M. widział milicjantów bezradnie miotających się dookoła przychodni. Dyszał jak lokomotywa, serce pracowało niczym wiertarka udarowa dużej mocy. – Coś pan, panie! Z baby pana spędzili, czy jak? Szybę mi pan zaparujesz. Dawaj pan te dwieście! – Wie pan, problem w tym, że mogę mieć, ale... – Co pan! Na frajera trafił?! Bo milicję zawołam! – Nie, nie! Widzi pan ten zegarek, szwajcarski, kwarcowy, bardzo dokładny, i odporny. – Że szwajcarski, to nie napisane, a kwarcowy to, panie, mam ja. Osiem melodyjek i stoper, i cztery przyciski, a toto ani światełka nie ma. – Pogardliwie wydął wargi, oglądając coś, co według M. było warte kursu do Gdańska i z powrotem. – Niech będzie, trudno, sikor to sikor – orzekł w końcu kierowca, zatrzymując się na chodniku. – Uszanowanie. – Ale ten zegarek... – zaoponował M. – Żegnam! – Taksówkarz wręcz go wypchnął. M. smętnym wzrokiem odprowadził czarną jak smoła limuzynę. I opadł bez sił na pobliską ławeczkę. – I po co ci to było, po kiego grzyba chciałeś zobaczyć tego trzynastoletniego wyrostka? Chyba po to, żeby się dobić! Te lamenty mogłyby potrwać jeszcze dobrych kilka minut, gdyby M. nie stwierdził w pewnym momencie odkrywczo: – Głodnym, kurczę! Zaczął się klepać po kieszeniach i rozglądać po okolicy. Rozglądanie się wokół było tym bardziej nieuzasadnione, że M., pomimo najszczerszych chęci, nigdy nie zaraził się ideą wegetarianizmu, a spożywanie trawy czy krzaczków uznać by można za skrajny przejaw tej kultury żywieniowej. Ręce, poruszające się po kieszeniach coraz chaotyczniej, podsycały tylko rozpaczliwą wizję głodu, gdy nagle: – Aaa, a jednak! Podniszczona moneta jednomarkowa zachowana z jakiegoś wyjazdu do Helmutów zabłyszczała w jesiennym słoneczku jak jutrzenka nadziei. M., podśpiewując pod nosem „Obracam w palcach złoty pieniądz”, wstał i ruszył, jak mu się zdawało, po lepsze jutro, a na pewno po coś do jedzenia.

119


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„Pewnie będą tam, gdzie zawsze” – pomyślał M. dumny ze swojej wiedzy, gdzie w mieście mieści się Pewex i nieodłączni cinkciarze. Podszedł do wąsatego jegomościa w kurtce z dumnym napisem „Parmalat”. Szepnął konspiracyjnie: – Mam do sprzedania, waluta niemiecka. Facet, nieprzyzwyczajony do tak ogólnikowych informacji, dał się jednak wciągnąć w negocjacje. – Ile? – Jedna. Tamten popukał się w głowę i odchodząc, zrzędził: – Znajdzie taki w krzakach monetę i myśli, że chwycił Pana Boga za nogi. Czy ja prowadzę sklepik numizmatyczny? M., widząc, że sytuacja wymyka się spod kontroli, pobiegł za odchodzącym. – Panie, jeść mi się chce, milicja mnie goni, gin piłem i mnie w czasie cofnęło, chciałem przeszłość eksplorować, ale stróż, no anioł, mnie nie lubi, taksówką mnie tu podwieźli. – Z tego wszystkiego rozumiem tylko, że pan taksówką przyjechałeś, dawaj pan tę markę i spływaj, bo porządną klientelę odstraszasz. Rzeczywiście dwóch stojących opodal typków, jakby żywcem przeniesionych z serialu Tulipan, nerwowo rozglądało się dookoła. M., ściskając w dłoni zielony banknot ze Świerczewskim, uradowany ucałował wąsate lico wystające z kurtki „Parmalat”. – Idź pan, panie, tfu, do diabła, pedzio czy jak! M. wprowadził swoje zamierzenie w czyn, czyli po kilkudziesięciu minutach stania w ogonku zakupił jogurt pitny owocowy wyprodukowany przez Okręgową Spółdzielnię Mleczarską w Sosnowcu i dwie bułki. Pokrzepiwszy się, wędrował po szarych ulicach schyłkowego Jaruzelskiego. – Trzeba wrócić, tylko jak? W zamyśleniu zabłądził na dworzec kolejowy; szare tłumy „szły do” lub „wracały z” pracy. M. z zaciekawieniem godnym japońskiego turysty obserwował nieco już zapomniane szare prochowce, jesionki w jodełkę i pierwsze jesienią kożuchy. Nagle usłyszał jakieś skandowanie, odgłosy potężniały, rosły, nabierały cech konkretnej melodii ze słowami, ale M. nie dałby sobie niczego uciąć, że wykonywanej przez ludzi. Maszerowali kibice miejscowej drużyny, skandując melodie-rymowanki, które w formie krótkiego utworu literackiego opisywały wyższość miejscowych piłkarzy nad graczami z innych regionów Polski. Wyższość ta często była przedstawiana jednym słowem lub krótkim określeniem. Ludzie ustępowali im milcząco z drogi. Wtem z tłumu przechodniów do M. zbliżył się jakiś młodzian. Szybko zarzucił M. na szyję piękny biało-zielony szal i ryknął: – Cewukaeees! I przepadł w szarym tłumie, chichocząc, za przeproszeniem, anielsko. 120


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wielbiciele miejscowego futbolu zamilkli, rozglądając się dookoła. – To ten! Ledwo M. to usłyszał, zobaczył rwącą w jego kierunku grupę. Prawdopodobnie oględziny własnego oblicza w lustrze dostarczyłyby mu niezapomnianych wrażeń kolorystycznych, jakie towarzyszą przerażeniu. Ale on już pędził przez dworzec. Słyszał gdzieś w tle tętent goniących. U góry na peronie rozbrzmiał gwizdek, obwieszczając odjazd pociągu; dał susa, wpadł na peron, wykonał potężne odbicie, które kolana będą wspominać długie lata – i drzwi zatrzasnęły się za M., odcinając go od walecznych prześladowców. Znowu musiał kilka minut zmagać się z szalonym tętnem i świszczącym oddechem. Ale był uratowany. – Bilety do kontroli – usłyszał nagle głos dudniący spod służbowo naciągniętego na czoło daszka. – Eee, panie konduktorze – M. zgłupiał po raz kolejny tego dnia – eee, ja, ja jadę w góry, eee, do przyjaciół. Wiedziony jakimś instynktem pokazał urzędnikowi kolei dwa palce ułożone w kształt litery V. Tamten zasalutował i szepnął konfidencjonalnie: – Pozdrówcie Michnika od PKP. M. zbaraniał po raz n+1 tego dnia. Po czym do plusów (i minusów) swojej zielonej kurtki doliczył jeszcze jeden: wyglądał jak opozycjonista. Chwilowo pozbawiony kłopotów egzystencjalnych, M. rozkoszował się elektrycznym ciepełkiem grzejników kolejowych. Ciepełkiem tym zresztą rozkoszowali się wszyscy podróżni szarego piętrusa, mknącego przez ostępy południowej Polski. Na przystankach tłumek głów wystawał przez drzwi wejściowe, usiłując złapać jak najwięcej tlenu przed następnym etapem. M. nie widział potrzeby łykania dodatkowego tlenu, przecież wszystkie okna były otwarte. W promieniach zachodzącego słońca pięknie lśniły wilgotne październikowe lasy, na czubkach majaczących w oddali gór bielił się pierwszy śnieg. M. lubił góry i górali, acz jego wyobrażenia dalekie były od idyllicznych scenek malowanych na szkle przez podhalańskich artystów. Człowiek gór kojarzył mu się raczej z odzianym zawsze tak samo, w sweter i gacie, osobnikiem z poważnymi brakami w uzębieniu, spędzającym swój czas wolny w miejscowej pijalni piwa, którą wczasowicze obchodzili szerokim łukiem. Takiż to właśnie typ siedział nieopodal, pociągając co jakiś czas z butelki 0,33l, zawierającej, jak głosiła żółto-niebieska etykieta, „Kruszon beskidzki”. Inni podróżni grali w karty lub tępo patrzyli w przestrzeń, być może licząc pory na skajowych siedzeniach. Ten nie, ten siedział swobodnie, patrzył bystro, i co najważniejsze, patrzył na M. A tego on nie lubił, więc się zjeżył i zaczął myśleć, jak uwolnić się od obserwatora. Nie musiał długo kombinować, bo pociąg wtoczył się na stację w Z. W znanej miejscowości narciarskiej, na granicy z ówczesną Czechosłowacją, parowóz zasapał i zatrzymał się na dobre. M. zlustrował peron, ale nie dostrzegł żadnych WOP-istów. Mógł wysiąść.

121


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wieczór się zbliżał. Pomimo faktu eksploracji innej rzeczywistości oraz chęci powrotu do źródeł, chłód dokuczał jak zwykle. M. odrzucał kolejno projekty noclegu w schronisku PTTK, pod parowozem, w poczekalni, w stogu siana, na zapleczu urzędu pocztowego, by w końcu zdecydować się na pobliską chatkę studencką – tam go przyjmą bez pytań i, miał nadzieję, za darmo. – Hej, student! Do chatki? Ni stąd, ni zowąd pojawił się obserwacyjny prześladowca z pociągu. – Hmmm. – M. starał się dać odpowiedź maksymalnie wieloznaczną. – Znaczy, nie wiesz, co ze sobą robić. Zaprowadzę cię do chatki, bo jeszcze cię wilcy w lesie zjedzą, he, he, he! – Góral zarechotał i bezceremonialnie pchnął M. „Czemu nie” – uznał M., idąc za samozwańczym przewodnikiem i myśląc o nocy czarnej jak atrament w leśnym ostępie. – Z miasta jedziesz? – Ehe. – Do kolegów jakichś idziesz? – Noo. – Są w chatce? – Mhm. – Hm, mistrzem konwersacji to ty nie jesteś! – Ehe. Przewodnik podobał się M. coraz mniej, jego elokwencja i pewność siebie zaczynały nasuwać podejrzenia, że nie jest on zwykłym autochtonem, ale M. nie miał już wyboru; po prostu nie wiedział, gdzie się obecnie znajduje. Nagle góral odwrócił się i powiedział: – No, teraz powinno się udać, musi się udać! – Ach, ty stróżu, że też nie zorientowałem się od razu! I rzucił się na niego, bynajmniej nie po to, by go uściskać. Jednak stróż starym anielskim trickiem wzniósł się na skrzydłach i z tych wyżyn ozwał głosem jak dzwon, a raczej powtórzył: – Teraz już musi się udać! Do M. zbliżał się rój światełek, znad których dobiegały krzyki. – Stój, bo strzelam! – W imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, stój! Nie czekając, aż znajdzie się na celowniku krzykliwych strażników, M. rzucił się do panicznej ucieczki przez pole. Cały czas stróż unosił się nad nim, łopocząc skrzydłami i utrzymując stałą odległość. Przy tym oświetlał go swym anielskim reflektorem punktowym zamontowanym jak u laryngologa na czole, do tego ryczał jak opętany: – Tutaj, tutaj!

122


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zdesperowany M. mknął przez błotniste ugory, usiłując wyrwać się ze świetlistej kropki. Nagle usłyszał jakieś trzaski i poczuł, że jest poza zasięgiem „przyjaznego” sługi Bożego. M. spojrzał za siebie. Stróż w ferworze kapusiostwa nie zauważył linii wysokiego napięcia łączącej dwa bratnie kraje w jeden elektryczny krwiobieg. Cały czas pędząc przez ostępy, M. z coraz większej odległości oglądał dopalającego się stróża oraz grupkę żołnierzy straży granicznej stojących pod przewodami i krzyczących całkiem w tej sytuacji bez sensu: „Stój, bo strzelam!” lub „Poddaj się, nie masz szans!”. M. w duchu błogosławił cały system energetyczny krajów wspólnoty socjalistycznej, w ferworze radości posunął się prawie do gloryfikacji polityki gospodarczej RWPG. Ale po pierwszej fali uniesienia odgadł, komu zawdzięcza swoje cudowne ocalenie, a kogo stróż bezceremonialnie nazywał szefem. – A więc i tutaj o mnie nie zapomniałeś. – M. wzruszył się jak każdy na jego miejscu. Tradycyjnie już tego dnia uspokoił tętno i oddech. Co dalej? M. zaczął rozważać plusy i minusy swojej sytuacji. Do plusów zaliczył fakt, że jeszcze żyje i jest wolny, do minusów całą resztę. Tak maszerując, doszedł do przystanku autobusowego przy jakiejś bocznej drodze. – Au-to-bu-so-wa do-pra-wa – wydukał M., starając się w ciemnościach coś przeczytać z rozkładu jazdy. Poczuł mrowienie naplecach. Przekroczył granicę. Nielegalnie. Po pierwszych dziesięciu minutach paniki uspokoił się i zmusił do trzeźwego myślenia. – Po prostu mam kolejny minus – mruknął do siebie, a że z matematyki nie był nogą, więc wiedział, że nieskończona ilość minusów powiększona o następny nie wzrasta. – Czyli jest, jak było – podsumował niepewnie przez ściśnięte gardło, które jakby buntowało się przeciw tym słowom. Całe jego ciało, łącznie z sercem i mózgiem, nie było przekonane do idei niezmiennej ilości minusów. – Ja chcę wrócić! – zawył M. na cały głos. W odpowiedzi usłyszał szczekanie psów, chyba wszystkich znajdujących się w promieniu pięciu kilometrów od zagubionej w nocy wiaty. – Ja chcę wrócić, wrócić – ni to łkał, ni to bełkotał M., idąc asfaltową drogą. Doszedł do wsi. Wyglądała jak po zarazie, cicha i ciemna. Jedynym miejscem, skąd biły światło i odgłosy życia, był budynek pośrodku sioła, na którym dumny napis głosił, że jest to „Narodni dom”. – Czyli gospoda – mruknął M. W tym momencie z wnętrza wytoczył się jegomość niewiele odstający aparycją od swoich kolegów zza północnej granicy. Zaczął coś mówić do M., ale szeroko rozpowszechniony pogląd, że Polak zrozumie Słowaka bez problemów, nie sprawdził się. Chłop po prostu bełkotał bez ładu i składu w obcym języku, więc nie było szans na nawiązanie choć cienkiej nici porozumienia; za chwilę usiadł na ławce i zasnął. M. machnął na niego ręką i już miał się oddalić, gdy zobaczył, że tubylcowi wystaje z 123


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kieszeni szyjka butelki. Przy stanie jegomościa można go było nie tylko okraść ze wszystkiego, co posiadał, ale również ciągnąć na lince za koniem, czy też zrzucić z piątego piętra, a nawet by się nie obudził. Innymi słowy M. stał się szczęśliwym posiadaczem butelki „Borowiczki”. Z takim oto niespodziewanym prezentem M. odszedł kawałek od rozświetlonej pijalni, gdyż akurat jakieś większe towarzystwo skończyło konsumpcję i wyległo na placyk w poszukiwaniu dalszych rozrywek. M. postanowił się upić. Przysiadł na betonowej studni, odkręcił butelkę i pociągnął trochę płynu o smaku rozdeptanego igliwia. – Uuuuch... – Ciecz wykrzywiała twarz niemiłosiernie, ale chęć otumanienia świadomości choć na kilka godzin była silniejsza od paskudnego smaku, którego nie dało się nijak zagłuszyć – z braku popitki lub zagrychy. Po kilku haustach w głowie M. zaczęło lekko falować, a on sam stwierdził, że bycie nielegalnym emigrantem ma też swoje plusy. Spożycie choinkowego trunku miało również skutki, których M. na trzeźwo nie przewidział; stał się bardziej melodramatyczny i mazgajowaty. – Ech, Borowiczko, Borowiczko, źle to mi było w ciepłym M-4 z ustabilizowanym światopoglądem i sytuacją prawną. Na zatracenie mię zawiedli, swołocze. – M. lamentował jak baba. – No, powiedz coś, Borowiczko, czy tam inny czeski czy czechosłowacki dupku, źle mi było?! No coś tak stanęła, nadęta flacho, na baczność, gość z zagranicy cię żłopie, verstehen?! – pieprzył od rzeczy M. – Ja chcę do domu – zachlipał nagle z taką mocą, że obserwujący go dotąd spokojnie kot czmychnął za murek. – Prosim? – bulgotnęło ze szklanej szyjki. – O ja cię, dobry deń, pane, ja sem s Polskou, ratujcie, gin mnie przeniósł, ale ci z borowiczek też mogą, nie – gadał M., widząc tak zwane światełko w tunelu. – Prosim? – Z butelki wychynęła twarz okolona włosami przyciętymi krótko z przodu, długo z tyłu, koszulka na piersiach postaci posiadała dumny napis „Lentilky – to je chutne!”. – Gin z Polskou, trzask-prask, przeniósł w przeszłość, pomocy, hilfe, help – kontynuował tyradę M. Kształt zniknął z powrotem w butelce. – Wyłaź, wyłaź, musisz mi pomóc, wyłaź! – ryczał M., płosząc nie tylko kota kibica, ale również budząc kolejny raz wszystkie okoliczne psy. – W porządku, już okej – powiedział kształt, na powrót wychodząc z butelki – musiałem tylko włączyć translator. O co chodzi? M. streścił mu swoją sytuację. Ten podrapał się w głowę. – Kurde, następny gamoń wysłany przez giny. Czy oni tam niczego nie kontrolują? Jaki masz numer życzenia? – Nie wiem, wszystkie formularze zostały w 2000. – Dobra, dobra, sprawdzimy. 124


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Borowiczek, bo tak go możemy chyba nazwać, wyciągnął terminal, wpisał cechy sprawy. Za chwilę M. dowiedział się, że figuruje jako „PALANT 86-PP2000/003”. – PP to inaczej „przeniesienie przyszłość”, a pierwszy człon to określenie charakterystyczne sprawy. Dobra, zawrócę cię do punktu wyjścia, ale pojedziesz normalnym. – To znaczy? – M. wiedział już, że zanim podpisze jakiś papierek, musi wiedzieć wszystko o umowie. – O ludzie, przecież to podstawy! Nie miałeś szkolenia wstępnego czy jak? Rok na godzinę z twardym siedziskiem. – Ale wrócę do punktu wyjścia, dokładnie? – Taak, no może przesunięcie będzie... kilka, no najwyżej kilkanaście metrów i piętnaście do dwudziestu minut. – Czyli wpadnę prosto pod samochód... No dobra, trudno. Jedziemy! M. podpisał formularzyk i zaczęło go przenosić. Mógł oglądać przez okienko, co się w tym czasie działo. I mdlejącego Mazowieckiego, i siebie kującego do matury, i Bagsika z Gąsiorowskim jak wymyślają oscylator, i Stana Tymińskiego, ale niedokładnie, bo ten przebywał częściowo w czwartym wymiarze. Bum. Znajome ściany, znajome drzwi, znajomy bałagan, co za ulga; znowu w domu. M. opadł bez sił na materac. Po jakimś czasie doszedł do siebie, spojrzał na niedopitą butelkę i warknął zaczepnie: – Co, niezły ubaw, palant 86 melduje się z powrotem! Gęba (przypomnijmy niezbyt urodziwa) łypnęła znad butelki, ziewnęła, po czym powiedziała: – Aaa, to ty... I jak było? – Spieer... znaczy tak sobie. Tak jak mówiłeś, myślałem o czym innym. – Co, nie udało się dostać autografów od grupy Bolter, he, he, he! Aleś mi wstydu narobił. Łazi jak baran po jakichś opłotkach, wraca jakimś kanałem od Pepików, kabluje na warunki przeniesienia, i jeszcze narzeka! Nie licz już na moje względy, ale z ciebie bałwan. Mam cię gdzieś!!! – Ja ciebie też – wycedził zimno M., otworzył okno i z całą mocą cisnął butelkę na zewnątrz. W pokoju zaległa cisza, chłód wkradający się przez otwarte okno przypominał o nadciągającym Mikołaju, Bożym Narodzeniu, końcu roku rozliczeniowego i skrobaniu szyb samochodowych o 7.30 rano. Pomimo tej ciszy M. oprócz bicia własnego serca czuł jeszcze czyjąś obecność. Nerwowo rozglądał się po kątach, falujące za oknem drzewa rzucały fantastyczne cienie na szyby. M. zawsze widział oczyma dziecka różnorakie potwory czające się za oknem, które rzuciłyby się na niego, gdyby tylko je zamknął. Chmury pędzące po niebie raz po raz połykały 125


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

brzuchaty księżyc, aby zaraz go wypluć jeszcze jaśniejszym. Nawet zazwyczaj hałaśliwa młodzież ponuro zwisała z pobliskich ławeczek, spluwając rytmicznie na ziemię. M. cofnął się pod ścianę, liście fikusa poruszały się jak od smagnięć wiatrem. Ktoś był w pokoju. M. przylgnął plecami do ściany, nie bardzo wiedząc, co w takiej sytuacji czynić. Nagle go oświeciło. – Eee, Anioł, nie gniewaj się, ja cię naprawdę doceniam, i tylko głupia ludzka natura utrudnia to współżycie. Cisza. Fikus faluje liśćmi. – Będę już dbał o siebie i ciebie, nie będziemy wrogami tylko przyjaciółmi. Sam wiesz, że inaczej nie można. Cisza. Fikus faluje liśćmi. M. wyciągnął niepewnie dłoń i tak trwał. Po dłuższej chwili poczuł muśnięcie czegoś niebywale lekkiego i delikatnego. Fikus zafalował jeszcze raz i uspokoił się na dobre. M. był nareszcie sam. Wszystkie obawy odpłynęły jak „Dar Młodzieży” w swój dziewiczy rejs. – Ty M., a może chodziło o „Dar Pomorza”? – Może.

126


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

M2 – Koniec lenistwa M. od kilku dobrych minut badawczo spozierał na swoje odbicie w lustrze. – Hm, hm – mruknął – te zmarszczki, te włosy, ta gęba. Naciągnął lekko pomarszczoną skórę pod oczami. – Starzejemy się, tyjemy – westchnął – zużywamy. Amortyzujemy – dorzucił fachowo. Oględziny obniżyły poziom, M. zaczął się macać po brzuchu, obrócił się bokiem. Stercząca nad gumą od majtek opona majestatycznie dominowała nad innymi częściami ciała, niekorzystnie odcinając się od wątłej klatki piersiowej. M. zdobył się na wysiłek wciągnięcia brzucha, opona nieco drgnęła, ale okupiony tym wysiłkiem efekt był co najmniej mizerny. – Heloł, bejbe, kurna! – Starał się dodać sobie animuszu w tak trudnej chwili. Przybił piątkę ze swoim odbiciem w lustrze. – Heloł, hanej! – żeński głos zza drzwi odpowiedział wśród tłumionego chichotu – Mierzysz przyrost w słojach? Powinno być jeden na rok. Szparka, przez którą go podglądano, powiększyła się do rozmiarów otworu drzwiowego, w którym ukazała się chichocząca małżonka. – Hm, hm... – M. tuszował zmieszanie jakimiś pozornie potrzebnymi czynnościami typu pryskanie dezodorantem lub układanie przedziałka fryzury. Lecz po chwili przytulił się do żony i ze skargą w głosie powiedział: – Jestem taki stary, gruby i brzydki. Kochasz mnie jeszcze? We wzroku czaiło się oczekiwanie łamane przez rozkaz. – Pewnie, że cię kocham – rozkaz został wykonany – zawsze lubiłam brzydkich i grubych. No, nie! Taka konkluzja była niedopuszczalna. – Wiesz co! Że niby ja taki jestem?! – Sam przecież powiedziałeś, a ja tylko potwierdziłam, że cię kocham. – Żebym ja ci nie powiedział, za co cię kocham! – Stop! Na tym etapie wystarczy mi, że mnie kochasz! – A niech to, ale mnie wykiwałaś. Dobra, dodam jeszcze, że jestem egoista i... zboczeniec! – Przynajmniej nie ma nudno. Małżonka opuściła łazienkę z niepocieszonym M., któremu właśnie przyszło do głowy co najmniej czterdzieści celnych ripost na gadaninę żony. Fakt pozostawał faktem, że M., jak zresztą i każdemu, łącznie z dębem „Bartkiem”, latek przybywało, a wraz z nimi myśli o przemijaniu, sensie życia i innych takich rzeczach, które atakują mózg, gdy ktoś się nudzi.

127


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dąb „Bartek” według opinii większości nie miał nigdy takich myśli, ale nie było dokładnie wiadomo, czy dlatego że nie posiadał mózgu, czy ponieważ się nigdy nie nudził ze sobą.

Równie filozoficzny nastrój opadł M. pod koniec kolejnej dniówki w biurze znanej międzynarodowej firmy mleczarskiej, gdzie M. pracował jako przedstawiciel handlowy. W kantorku obok dzielnie stukał w klawiaturę doradca techniczny Zenon. – Ty, Zenon! – No! – Po co my żyjemy? Zenon uniósł szkła okularów znad ekranu i spojrzał okrągłymi ze zdumienia oczami. M. przypomniał sobie, że kolega Zenon jest maniakiem aparatury mleczarsko-dojarskiej, dlatego starając się uniemożliwić utożsamienie sensu życia z prawidłowym doborem wyposażenia dojni, postanowił trochę skonkretyzować. – No, po co się rodzimy, uczymy? – Cholera, dalej można to podciągnąć pod dobór aparatury. – No, po co się żenimy, dlaczego tak, a nie inaczej? Przecież mógłbym być mnichem. – Nie wiem – odparł z prostotą Zenon – tak wyszło i już. – Ale dlaczego, na przykład, twoja żona jest z tobą? Przecież to chyba nie zostało gdzieś tam zapisane. – No nie, to akurat mnie nie dziwi, dlaczego jest ze mną. Zenon poprawił włosy i uśmiechnął się do odbicia w ekranie. – Ma się ten styl i wdzięk! M. poszedł do siebie, tłumiąc chichot. Styl Zenona, jego wąsik i fryzura, korzeniami tkwiły w czasach zespołu Boney M. M. zawsze zastanawiało, komu może się podobać coś takiego, a tu proszę – jakie samozadowolenie. Usiadł za ekranem komputera. Przyszła nowa wiadomość: impreza u Perzyka w nowym mieszkaniu. Perzyk był starym kumplem M. ze szkoły, na pewno zejdą się też inni. – Super, pojedziemy razem – podnieciła się żona. – Daj spokój, przecież sama mówiłaś, że Perzyk jest drętwy, a skoro tak, to sprosi też innych drętwych. – To po co tam jedziesz, jak tacy wszyscy drętwi?! – Będzie nuda, ale tak mnie prosił, że uległem. Chętnie bym tu został, ale jak już obiecałem, to skoczę na chwilkę. Pogadam z drętwusami, pokażę, że żyję i wracam. – Jaka chwilka?! Przecież to trzysta kilometrów stąd, chyba nie chcesz wracać po pijanemu, bo w abstynencję nie wierzę. O, odwiozę nas do domu z powrotem. – No, a wuj Dionizy? Wiesz, jak lubi te twoje odwiedziny w soboty, właściwie to jego jedyna radość. – Nasze odwiedziny, kochanie, nasze... 128


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Eee tam, ja jestem na przyczepkę! Raz możesz iść sama. Szanowna małżonka skapitulowała, chcąc jednak na tym skorzystać, zakomenderowała: – Ale przed wyjazdem umyjesz jeszcze kafelki! M. otworzył usta, ale wzrok rozmówczyni podziałał jak knebel. No tak, wszystko ma swoją cenę.

U Perzyka światło biło ze wszystkich okien. M. podrajcowany myślą o czekających go procentach w miłym gronie, biegł do góry po dwa stopnie. Drzwi otworzył Perzyk we własnej osobie; wysoki i chudy łączył w sobie wykluczające nawzajem cechy: towarzyskość i małomówność. Tajemnica jego powodzenia tkwiła w celności uwag podawanych zazwyczaj w formie krótkiej sentencji. – Cześć, niech szybko wchodzi, bo gorzała się chłodzi – zaczął swoje Perzyk – Cześć! W pokoju był już wesołek Boluś, Jagna z Lubym i jeszcze kilka innych osób. M. dostał solidnego karniaka. Pusty żołądek z oporem przyjął karną dawkę, po chwili jednak świecące oczy i palące policzki odzwierciedlały zmiany w jego stosunku do świata. Towarzystwo spotykało się dosyć często, dlatego M. jako przyjezdny budził zaciekawieni, a jednocześnie brakowało tematów do konwersacji. – Jak życie? – Spoko. – Praca jest? – Co ma nie być. – A małżonka? – W domu, ma robotę. – Przy sobocie i w robocie! – rymnął Perzyk – No! Dzisiaj pijem, jutro gnijem! To było hasło do następnej kolejki. Wesoły Boluś właśnie się wszystkim chwalił, jak mu ostatnio brzuch urósł, i każdy chętny mógł sobie wbić palec w istotnie ładnie rozrośnięty bandzioch. M. pokrzepiony otłuszczeniem swoich kolegów z ochotą wchłaniał oczekiwaną radość życia. I ta rzeczywiście wypełniała jego i innych, rozjaśnione nią oblicza ochoczo wyrzucały dziesiątki decybeli, chcąc przekonać do swoich wizji równie głośno wrzeszczących sąsiadów, z powrotem asymilowały wódę i dym z papierosów. – Ej! No, mówię ci, ej! Te palanty nic w tej Brukseli nie zrobią! Ej, słyszysz! – Dzisiaj pijem, jutro gnijem! Towarzystwo jak za pociągnięciem sznurka odchyliło głowy do tyłu, po czym każdy nerwowo rzucił się do szklanek z oranżadą. Boluś opowiadał właśnie kolejną historyjkę – jako ilustrację ściągnął skarpetę i naciągnął ją sobie na głowę. Towarzystwo umierało ze śmiechu. – No to Jan Sebastian Bach!

129


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Głowy jak na komendę odchyliły się do tyłu. Oranżada szła litrami. M. popadł w fazę obojętności. Rechoczący Boluś w skarpecie na głowie, rymujący Perzyk i inni zaczęli stanowić tylko tło dla jego stanu, nazwijmy go, odmiennego. Wzrok, wbity w bliżej niesprecyzowany punkt na ścianie, sprawiał wrażenie tak mętne i nieruchome, jakby nie należał do istoty myślącej, a nawet żywej. – No to bach! – Baaach – mruknął M., nie wiedząc, o co chodzi. Oczy kleiły mu się same, lekko drżąca zasłona powietrza oddzielała go od reszty świata. Falujące, rozpływające się, ciągle ruchome istoty krążyły po elipsach wokół tego świata, ale M. znajdował się poza nimi. Był sam. Rozglądnął się i stwierdził zdziwiony, że siedzi za, a raczej przed biurkiem. W oddali przy stoliku siedzieli wesoły Boluś, Perzyk i reszta towarzystwa, machali do niego radośnie, zachęcali do przyjścia. M. uśmiechnął się kwaśno, odmachnął im od niechcenia. – Co to za machanie?! Zabawa będzie później! O ile w ogóle jakaś będzie! Przed M. za biurkiem zasiadł urzędnik, blady człowiek z bródką, w czarnym garniturze. Z trzaskiem rzucił kupę segregatorów na blat. – Ale ja... – zaczął M. – Zaraz, jeszcze nie pytam! – zgasił go tamten. M. zamilkł przerażony. – Jeszcze nie pyta, a już najważniejszy! – Boluś gorączkował się przy oddalonym stoliku. – Kto to, kurde, jest?! Całą tę gadaninę ucięło jedno spojrzenie urzędnika. Boluś skutecznie zamilkł. – No, pijem, bo zgnijem! – Perzyk na nowo podgrzewał atmosferę. Wszyscy się napili, rozmowy zaczęły się rozkręcać. – No, na razie nietęgo! – mruknął Blady znad papierów – Nic jeszcze nie znalazłem. – Ale co? – odważył się pisnąć M. – Jak to co?! – wkurzył się Blady – Jak ci idzie, i takie tam. – Może by tak konkretniej! – huknął z oddali Boluś. Blady skrzywił się jak na dźwięk natrętnej muchy, ale zrezygnował z jakiejkolwiek reakcji i wertował dalej. M. przyglądał się Blademu; było w nim coś z kaprala, a jednocześnie księdza. Innymi słowy miał władzę nad zwykłym, przeciętnym umysłem. Miał władzę nad M., który nerwowo czekał na dalsze opinie, choć zupełnie nie wiedział, o co chodzi. Blady mógł się przyczepić do wszystkiego. – M. jest kozak, M. nie pęka! – komentował Boluś w tej swojej nieszczęsnej skarpecie na głowie. – Nie pękaj, koleś, stoimy murem za tobą! – krzyknął. Dla ilustracji huknął łapą w stół tak, że aż piwo się rozlało. Żółte strużki pociekły po blacie, wszyscy odskoczyli nerwowo, chroniąc kolana. Boluś w przypływie odpowiedzialności zaczął zlizywać marnujące się dobro, skarpeta

130


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

opadającym końcem zanurzyła się w piwie. Towarzystwo głośno dopingowało Bolusia do pełnego poświęcenia. Perzyk skrzywił się na ten widok i skonstatował: – Dzisiaj zlizujem, jutro.... – zastanawiał się chwilę – jutro womitujem. Boluś ryknął śmiechem, rozluźnione nagle ręce puściły blat i rycząca ze śmiechu twarz pacnęła w kałużę piwa, mając jako przeciwwagę wypięty, trzęsący się zad. Widok był odrażający. Blady skrzywił się lekko, zerknąwszy w tamtą stronę, lecz szybko wrócił do swojej pracy. – Tak jak mówiłem, nietęgo, nietęgo! Ja tutaj dziś spiszę raport i pouczenie, ale następnym razem to mają być jakieś konkrety. – Ale... – Nie ma żadnego ale, trzeba się starać, świat sterany na lepsze odmieniać. A nie tak, z kwiatka na kwiatek! Bo na kaktusa traficie. Nie ma czasu, trzeba coś robić, więc bez gadania. Twórzcie coś, róbcie! Ja wiem, pensyjka, piwko, wakacje, każdy tak lubi. A na starość, co wam zostanie, tylko alkoholizm i choroby? Chyba tak nie chcecie? – No nie... – niepewnie potwierdził M. – Tak myślałem. – Blady już składał papiery – Miałem nadzieję, że was w końcu polubię, ale chyba jeszcze nie dzisiaj. Może kiedyś... Wyszedł, mrucząc: – Za dobry jestem, kurna, za dobry! Zniknął. Nie wiadomo jak i którędy, w każdym razie już go nie było. – Hej! Moment, zaraz! – krzyknął za nim M. – Ale co jest źle? Odpowiedziało mu milczenie; nawet Boluś, w tej swojej skarpecie, nic nie powiedział, tylko patrzył ze wszystkimi na M. – Jak coś zmienić, coś zrobić? – pytał bezradny M. – No, jak? – Po pierwsze, ciszej mówić. – Perzyk stał na tle okna, za którym szarzał poranek. – Po drugie, tu się nic nie da zrobić, łeb będzie napieprzać do wieczora. I odszedł skonany, patrząc z obrzydzeniem na opróżnione flaszki. M. rozglądnął się wokół; Boluś chrapał miarowo rozwalony w fotelu, czyjaś noga wystawała zza otomany, na której spoczywał M. – Co jest?! Gdzie Blady?! – Skoczył na równe nogi – Co tu się działo?! – Blady to tu jest każdy, nie mówiąc o innych kolorach, wersji wydarzeń jest pewnie kilka. Ja mogę przedstawić swoją. Otóż piliśmy wódę i od pewnego momentu nic nie pamiętamy. Tę piękną niepamięć zmąciły dopiero twoje wrzaski z żądaniem rady, co robić. – Aha. – M. dochodził do siebie – To był tylko... Cholera, ale się nadźgałem! – Co prawda, to prawda. – Perzyk był szczery.

131


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Za chwilę zaczął strasznie trzaskać garnkami w kuchni, po czym wyciągnął odkurzacz i stwierdził, że mogą mu teraz pomagać, jeżeli wczoraj nie wahali się brudzić. Widząc, jak sytuacja się kształtuje, M. czym prędzej ubrał się i wyszedł. Wpadł w niedzielny, szary poranek. Nie trzeba było żadnych skomplikowanych pomiarów, aby stwierdzić, że M. znajduje się jeszcze w fazie upojenia alkoholowego i o prowadzeniu samochodu nie może być mowy. – Kawa albo herbata! – prawie jasno wytyczył cel swojego najbliższego kawałka życia. Szedł tak tymi szarymi ulicami, ciągle mając przed oczami Bladego i jego żądanie: „Coś zmienić!”. – Ale jak i co? Przecież nie robię nikomu żadnej krzywdy! Ludzie wokół gdzieś szli, podbiegali do tramwajów, stali przed bankomatami, kupowali gazety – ogólnie panował ruch. M., ilekroć znajdował się przed dwunastą w sobotę lub niedzielę poza łóżkiem, miał poczucie wielkiej krzywdy i niesprawiedliwości. Podejrzewał, że ci wszyscy inni na ulicach to płatni pracownicy Urzędu Miejskiego, których zadaniem jest pokazać, że miasto żyje, a wśród nich on – jeden jedyny frajer, który męczy się za darmo. M. wstąpił do baru, gdzie można było dostać upragnioną herbatę oraz do woli nawąchać się aromatu hot-dogów i hamburgerów. M. przezwyciężył mdłości i zdecydował się usiąść. Patrzył w parującą taflę herbaty, a w głowie huczała mu mieszanina wspomnień, lub raczej braku wspomnień z wczorajszej balangi, oraz pytań Bladego. – Panie dobry, daj na jedzenie – przy stoliku stała dziewczynka – głodna jestem. M. zawsze kręcił odmownie głową, ale tym razem był w nieco odmiennym nastroju. Wyciągnął portfel, tak aby wszyscy widzieli, podźwięczał chwilę monetami. – No, masz i zmykaj! – rzucił tubalnie. Chciał wyciągnąć dwudziestogroszówkę, ale jakimś cudem rzucił tej małej pięć złotych. Odeszła uradowana. M. przez moment zastygł z wściekłości, już chciał ją gonić, ale się opamiętał. Rozejrzał się wkoło, nikt na tę scenę nie zwrócił najmniejszej uwagi – pięć złotych stracone. Wszystkie problemy i pytania nagle znikły, pozostało tylko bezsilne poczucie straty. M. po chwili się uspokoił. „O co chodzi? Przecież wszystko było dobrowolne, dałem, bo chciałem!” Nie chciał się przed sobą przyznać, że zaplanowany scenariusz przewidywał, iż on rzuca monetę, a cała sala patrzy na niego z podziwem, dziewczynka zaś jest datkiem zachwycona. W tym momencie facet siedzący do niego tyłem obrócił się. Blady! Wbił w M. swój kpiący wzrok i powiedział: – I wtedy wszyscy biją ci brawo, co? 132


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

M. oniemiał, facet się obrócił, M. podskoczył do niego. Gdzie broda, gdzie ten kpiący wzrok? Przy stoliku siedział jakiś nieznajomy. M. poszedł do toalety; zimna woda i zmiana miejsca trochę go otrzeźwiły. Wrócił na miejsce, łyknął herbaty i nagle go olśniło. Przecież pieniądze powinno się dawać, bo ktoś ich potrzebuje, przecież imieniny powinno się obchodzić, bo ktoś je ma, przecież powinien tu przyjechać z żoną, bo chciała spędzić z nim dzień, powinien do niej zadzwonić, żeby nie było jej smutno, przecież ten dzień i wczorajszy, i może jeszcze jakieś inne, są stracone, bo on się chciał zabawić, a o innych to nawet... – Ależ świnia! Facet z ociekającym hamburgerem, wystającym z ust, odwrócił się gniewnie w stronę M. Dwie strużki sosu ciekły mu po brodzie. – Ze mnie, ze mnie! – dorzucił uspokajająco M. i wyszedł. Stanął na ulicy, będąc w stanie lekkiego szoku. Resztki alkoholu w połączeniu z odkryciem własnych niskich pobudek dały efekt w postaci gonitwy myśli i absolutnego braku perspektyw. – Tyle lat byłem świnią, tyle czasu tylko ja i ja! – M. trochę już przesadzał z tą samokrytyką. Usiadł na ławce, chciał się uspokoić. Na asfalcie przed ławką kręciły się gołębie, dziobiąc okruszki. Jakiś dziadek z naprzeciwległej ławki kruszył im coraz więcej chleba, istne tony pieczywa, gołębie zlatywały się coraz większymi chmarami. Coraz więcej chleba i gołębi gromadziło się pod nogami M. „Cholera, chce mnie zagołębić, czy jak?” – Patrzył z obrzydzeniem na ptaki. Już chciał wstać i przepłoszyć je wszystkie, ale nagle przyszło mu na myśl, że dziadek pewnie to lubi, może to jego jedyna rozrywka, a gołębie są po prostu głodne. Uśmiechnął się kwaśno do kruszącego i mruknął: – Fajne gołąbki, nie! Tamten nie zareagował. M. poszedł dalej, kombinując, co i jak zmieni w swoim życiu. Co powie, co da żonie, jak się będzie zachowywać. Już nigdy, nigdy nie będzie samolubny! – Od dzisiaj wszystko się zmieni! – obiecał sobie z mocą. – A i owszem, panie młody, i owszem – babuleńka na przystanku potwierdziła – nawet pan nie wiesz, jak bardzo. Będzie się działo! – A skąd ty babciu taka mądra? – wdał się w rozmowę M. – E tam, stara jestem, to i oczy, i rozum mam. Zaczęła iść z pozoru wolno, ale gdy M. chciał ją dogonić, staruszeczka nabrała niesamowitego tempa. M. co rusz na kogoś wpadał, jeden facet nawet zaczął wrzeszczeć, że mu loda z ręki wytrącił. Babcia niestrudzenie kuśtykała dalej, a M., cały zdyszany, potrącając przechodniów, zostawał coraz bardziej z tyłu. – Proszę poczekać! – krzyknął. Babcia skręciła za róg, a kiedy M. dopadł naroża, znikła. 133


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Dziwne... – mruknął. – Cholera! – wrzasnął zaraz. Ruszył z kopyta, tym razem oglądając się za siebie. Facet z pustym wafelkiem po lodzie nie mógł przeboleć swojej straty i biegł za M., szukając pomsty i satysfakcji.

Zgrzyt klucza w zamku, znajomy zapach przedpokoju. M. wszedł do domu, bukiet róż sterczał mu z dłoni jak miecz króla Artura. – Kochanie! – krzyknął w dal mieszkania. – Przybył twój mąż najlepszy! Bo jedyny – dorzucił ciszej. Cisza. M. zaczął sprawdzać pomieszczenia. Jest, stoi w kuchni przy oknie. – Cześć. – A, cześć! Nie słyszałam, jak wchodzisz. – M. był pewny, że pół miasta słyszało. – O, kwiaty. Tak lubię kwiaty. M. wręczył małżonce bukiet. Rozbierał się, łypiąc na nią podejrzliwie. – Stało się coś? – Idź do ubikacji. – Zaraz – mruknął, ale po chwili wrzasnął: – O Boże, znowu spłuczka! Mówiłem tyle razy, żeby nie pchać na siłę... Głos mu zamarł w gardle, bo przypomniał sobie, że przecież od dzisiaj jest innym człowiekiem. Poszedł posłusznie. – Nic nie widzę, tylko jakiś termometr! – Weź go, to nie termometr! – A co? – Test ciążowy. M. chwycił w panice mały przedmiocik, oglądnął go, ale nic z tego nie zrozumiał. – Jestem w ciąży! – Oczy małżonki rozszerzyły się z przerażenia. M. przytulił ją bez słów, zresztą równie silne przerażenie ścisnęło go za gardło. Spojrzenia ich wielkich z przestrachu oczu spotkały się. – I co my teraz zrobimy? – E, tego – wreszcie wydusił coś z siebie M. – może urodzimy! I znowu się przytulili; te dwie duże, dorosłe istoty, które ogarnęła panika na myśl o kimś tak małym i delikatnym, że nawet wróbla by nie pokonał. A on patrzył tak sobie na nich ze swojej kryjówki, zdegustowany do granic możliwości. – Ale mi się trafili! Łatwo z nimi pójdzie!

134


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

M3 – Opowieść przedwigilijna, czyli życie jest piękne – Sława twa dumą nas napawa, a nieprzyjacioły twoje w bojaźni utwierdza. Czy przyjmiesz, Androniuszu, ten diadem i całe Atronium z plantacjami jako znak naszego uznania dla twych wielkich czynów? – Tak, Maksymusie, i pokornie dziękuję za okazane łaski. – A więc przyjmij ów diadem i... W tym momencie błękitnym niebem nad Rzymem wstrząsnął ogromnej mocy dźwięk telefonu komórkowego. Maksymus, niepomny swej konsularnej godności, mruknął pod nosem: – Tego dzwona jeszcze nie ściągnąłem. Inni mniej światli dworzanie uciekali w popłochu, krzycząc: – Na Jowisza, Persowie nadchodzą! Lub: – Na Ozyrysa, w telewizorium się Klanum rozpoczyna! Wśród tego zgiełku można było nawet usłyszeć nowomodne „Jezus Maria” lansowane przez DJ Petrusa w dyskotece „Katakumby”. – Halo, kurde, halo! Milk korporejszyn? Halo! – Tak, Maksymusie. – Słucham? Tu Przedsiębiorstwo Dojarsko-Mleczarskie w Pyzdrzycach. Osiadko przy telefonie. – Tak, oczywiście. Milk Corporation, w czym mogę panu służyć? M. doszedł już całkiem do siebie. Przyjął zapytanie na trzy filtry dojarskie F13 i jedno ssidło zaczepkowe, rozmiar trójka. Telefon wyrwał jego umysł z ciepłej Italii i osadził za biurkiem w jednym z biur Milk Corporation, rozsianych po całym kraju. M., żeby się na stałe zaczepić w rzeczywistości, obejrzał swój pokój, wiszący na ścianie kalendarz firmowy pokazujący uśmiechniętą krowę, napis pod którą głosił: „Tylko my zrobimy jej dobrze”. Nacisnął również klawisz „Enter” w swoim komputerze. – Hm, no cóż. Może to nie Atronium, ale jakoś żyć się da. Kolejny telefon był równie prozaiczny co poprzedni, innymi słowy znowu filtry, ssidła, naczepki i cały ten szmelc pomagający wydoić krowę w piętnaście sekund. M. został przeszkolony w skuteczności ich aparatury. Pamiętał pokaz, kiedy przyprowadzono krowę, maszyna podjechała, sama się nałożyła na sutki i zaraz odjechała. Krowa miała tak zdziwiony wyraz pyska, wyraźnie czekając na dalsze atrakcje, że nawet najbardziej skacowani uczestnicy kursu nie mogli powstrzymać się od ryknięcia śmiechem. Następne zapytanie nie było już tak banalne jak poprzednie, wymagało porady u technicznego.

135


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Doradca techniczny, Zenon, siedział w kantorku obok. Wiecznie zapracowany, nie odrywał się od komputera. Wnętrze kantorka zaaranżował tak, że nikt nie mógł zobaczyć, co się dzieje na ekranie. Przez pewien czas Zenon miał problem z dawnym okienkiem kasowym, przy odrobinie dobrej woli przechodzący korytarzem mogli zerknąć na ekran jego komputera, ale rozłożysty fikus oraz wazon z bukietem plastikowych tulipanów załatwiły sprawę. – Zenon, jest zapytanie, dobierz filtr do śrutowatości nadkładu, są też parametry ciągu. – Dobra. Połóż na kupce. Nie mam teraz czasu. M. zobaczył kupkę podobnych zapytań leżących tu od dobrych kilku dni. Ten widok go nieco zdenerwował, tym bardziej że świetnie zabezpieczony Zenon zapomniał, iż w jego okularach odbija się to, nad czym tak ciężko pracował, a były to zwykle biusty i krocza panienek z internetu. – Kurde, bo ci wezmę tego fikusa i te protezy tulipanów. Bierz się za swoją robotę. – No już dobrze, dawaj. – Zenon wyciągnął rękę ponad ekranem. M. odnosił wrażenie, dalibóg nie wiadomo na jakiej podstawie, że Zenon to równy gość, że ma horyzonty i że można z nim sensownie pogadać. Spróbować nie zaszkodzi. M. jako przedstawiciel handlowy miał wyrobioną tak zwaną gadanę, a Zenon przecież też człowiek – odpowiedzieć musi, choćby z grzeczności. Postanowił wziąć go na wspólne zainteresowania. – Niezłe te laski w internecie, co? Zenon zrobił minę za i przeciw; widać było, że jest to ostatnia rzecz, o której by luźno pogadał. No to może wspólne dole i niedole sprzedaży sprzętu mleczarskiego. – Nudno tak ciągle zajmować się tym mleczarstwem. Ja to czasem kurwicy dostaję, ofertując, siódmy raz tego samego dnia, ssidełko jakiejś oborze w Pipidówce. Nudne to jak cholera. – Hm, to zależy od ciągu. Nieraz można się nieźle podjarać, symulując różne warianty ciągu przy typowych i nietypowych śrutowatościach. A jak jeszcze dochodzą filtry, a może i czasem filtry redukcyjne na ssidłach głównych i bocznikowatych, to zabawa jest na kilka godzin. Raz mi facet mówi: „panie, dawaj pan trzynastki na ciągu siódemkowym”, a mi wychodzą osiemnastki. Rozumiesz, osiemnastki. To ja mu na to: „Na jakiej śrutowatości pan jedziesz?”, a on nie wiedział, co to jest śrutowatość. Całą dojnię mu przezbroiłem. Była zabawa! M. opadły ręce. Temat zaczepny okazał się dla Zenona tematem rzeką, pasją i prawdopodobnie jedynym punktem kontaktu między nimi. M., pomrukując coś o sporządzeniu zestawienia tygodniowego, wycofał się do siebie.

136


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

M. był przedstawicielem handlowym międzynarodowego koncernu. Zastanawiając się nad swoim losem, nigdy nie mógł określić, czy jest to tarzanie się w prochu przed upierdliwym klientem, jak to określali niektórzy złośliwcy, czy może awans społeczny, jakim jest przynależność do kosmopolitycznej klasy handlowców ponadnarodowej firmy. Niewątpliwie nie było to żadne spełnienie dziecięcych marzeń, bo kto chciałby zostać handlowcem? Tym bardziej że w epoce dorastania M. słowo to kojarzyło się z facetem w burym fartuchu twierdzącym z uporem maniaka, że: „nie ma, może dowiozą”. Poczynając od lat dziecinnych, M. chciał być kolejno: kominiarzem, woźnym szkolnym, właścicielem saturatora. Około piętnastego roku życia miał dwuletni atak melancholii młodzieńczej. Ubierał się w czarne garnitury i ogłaszał wszem i wobec, że przygotowuje się do zawodu grabarza. Na obiekcje matki pokazowo markotniał i mówił z rezygnacją, że taki już jego los. Rodzice oczywiście także snuli plany jego przyszłości, w których – równolegle do kominiarza czy obsługi saturatora – pojawiali się prawnicy lub lekarze rzadkich specjalności. Wuj Dionizy podczas wykładu rodziców o wyższości małego M. nad wszystkimi innymi dziećmi, i w ogóle istotami żywymi, został przez niego ugryziony w palec. Zgłosił więc projekt zatrudnienia go jako kasownika w MPK. Od tego czasu był rzadziej zapraszany. Latka biegły, M. skończył studia. Tenże sam wuj Dionizy zapytał go kiedyś, czy M. ma pracę, bo jak nie, to jego kolega, prezes Podsiadło w Milk Corporation, potrzebuje młodych i zdolnych kasowników. – Młodych i zdolnych kasowników?! Co też wujek plecie? – M. nie mógł wyjść ze zdumienia. – Przepraszam, przejęzyczyłem się. Mogę cię umówić. – Wuj zwijał się ze śmiechu. W ten sposób M. pojawił się dwudziestego o dziewiątej trzynaście w sekretariacie prezesa Podsiadło. „Tylko spokojnie” – uspokajał się M. Tętno 168, kołnierzyk koszuli nagle zmalał, dusząc niemiłosiernie, nażelowane włosy tworzyły monolityczną bryłę na głowie. – Tylko spokojnie. Prezes to równy gość, lubi młodych, otwartych, ceni techniczne wyrażenia – powtarzał za wujem M. Szczególnie te techniczne wyrażenia niepokoiły M. Przecież on nie miał o tym zielonego pojęcia. – Prezes prosi. M. wszedł, skłonił się, z przerażeniem poczuł, że bryła na głowie nieco się przemieściła. Usiadł niepewnie na brzeżku stołka, pilnując, by głowa znajdowała się w idealnym pionie. Prezes zadał kilka typowych pytań, odpowiedzi w ogóle nie słuchał. M. czuł, że kiepskie wrażenie z wejścia, teraz zostało jeszcze spotęgowane. Zesztywniał. – No, a wie pan, czym my się tutaj zajmujemy? Wie pan, co to jest dojarka?

137


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W mózgu M. huczało jak przesłanie Mojżesza: „techniczne wyrażenia, lubi techniczne wyrażenia”. – Dojarka, eee, panie prezesie, eeee, dojarka to... Dojarka to organiczny kształt, dokładniej człekokształt, z typowymi dla żeńskich człekokształtów wypustkami piersiowymi, obdarzony aparatem krokowo-zaporowym i rękościskami będącymi bezpośrednim medium dojarskim na linii zwierzę-naczynie. Tak, teraz wzbudził zainteresowanie. Prezes Podsiadło wstał, przyjrzał się M. jak rzadkiemu okazowi fauny i ryknął niepohamowanym śmiechem, mentalnie tarzając się kilka minut na puszystym dywanie. I tak M. znalazł swą obecną posadę.

Zbliżało się Boże Narodzenie, co można było poznać po rytmie dnia i chłodach z jednej strony, a nieskończonych tłumach w supermarketach oraz słodzikowatych pastorałkach w radiu z drugiej strony. Ach, Boże Narodzenie, nowe skarpety, zapas dezodorantów, kilka dni wolnego, z dala od maniaka sprzętu mleczarskiego Zenona i wszystkich tych typków, znaczy klientów z mleczarni. Ach, Boże Narodzenie, spokój z pilotem w ręku i pełnym słodyczy brzuchem. Ach, Boże Nar... Telefon. – Ach, panie prezesie, to pan! – M. stanął przy biurku na baczność. – Cześć, Dojarka! – Prezes inaczej go nie nazywał. – Zrób zestawienia roczne na jutro, no, znaj moje serce, na pojutrze. Tylko nie popieprz rubryk w tabelce, bo będziesz się łamał opłatkiem ze swoim komputerem i lampką. Wesołych Świąt, cześć. – Wesoły... – w słuchawce już nikogo nie było – ...ch Świąt, panie prezesie. „Cholera, a to mnie uziemił, trzeba się brać, może Zenon pomoże” – zastanawiał się M. – Zenon, prezes kazał, żebyś mi pomógł w opracowaniu zestawień rocznych. – M. starał się nadać służbisty ton swojemu głosowi. – Nie mam czasu, rzuć to na kupkę! – zabrzmiała nieco już wytarta formułka. Znowu telefon. – Tak, Milk Corporation, co mogę dla pani, pana zrobić? – Cześć tu pani, pan twojego serca. M. poznał w słuchawce głos żony. – O co chodzi? Jestem niesłychanie zajęty. M. zaczął klepać w klawisze komputera, udając, że także podczas rozmowy nie przerywa pracy. Nawet krzyknął ponad słuchawką do Zenona, żeby się pośpieszył z ofertą dla Mlekryczu. – Słoneczko kochane, Święta się zbliżają, zrób zakupy, listę wysłałam e-mailem. – Ale... – Możesz mieć pytania, kiedy już przeczytasz. Drobne odchyłki są dopuszczalne, ale pamiętaj, mąka tylko szarlotkowa u pani Zuzy na bazarze, zestaw spinaczy biurowych dla wuja Dionizego ma być z przeceny w Hali Masłowickiej.

138


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Masłowickiej?! – M. opadł przerażony na fotel, widząc siebie stojącego godzinami w korkach ich pięknego miasta. – Tak, tam do paczki dodają jeden gratis, przyda się nam. – Boże, do czego? – Ach, tyle jest rzeczy do przypięcia. Nie marudź. Resztę kup w Kancie, koniecznie za bony, dają w recepcji. No i wróć wcześniej, jest tyle roboty w domu. Kocham cię, pa. – Pa. Zrobienie zestawień rocznych dla prezesa zdawało się w tej chwili pestką w porównaniu z wymaganiami zakupowymi czcigodnej małżonki. – Kupię szarlotkową, a upiecze pewnie sernik, kupię spinacze, a chodziło o dziurkacze, i nie w Masłowickiej, tylko w Iksickiej! – wściekał się M., obliczając czas potrzebny na to wszystko. Żona prawdopodobnie przewidziała pojawienie się nad M. fałdy czasowej, w którą wejdzie, zrobi wszystkie zakupy i wyjdzie trzy minuty później, świeży jak wiosenna bryza, aby się wziąć za szczotki i szmaty. M. musiał się zwolnić nieco wcześniej z pracy. Taki sam wynik wyszedł Zenonowi, który dostał to do obliczenia w zakamuflowanej formie zadania o ptaszkach budujących gniazdo i mających się wyrobić do zmierzchu. – Ten ptaszek, który przynosi gałązki, musi nieźle zapierdalać – stwierdził Zenon. – Ano, musi – odparł M., obliczając, ile jutro posiedzi nad tymi cholernymi zestawieniami. M. przedarł się jakoś przez miasto do pani Zuzy. Grube babsko ze stękiem i sapaniem gramoliło się po szarlotkową, stojącą na ostatniej półce. – Że też zawsze se wymyślą tę pod sufitem, wszystkie mąki jednakowe. M., nie wiedząc, wobec kogo być lojalnym, chrząknął tylko potwierdzającozaprzeczająco, choć sercem rwał się ku poglądom pani Zuzy. Po załatwieniu mąki udał się na stoisko obok, z artykułami biurowymi, gdzie kupił dwie paczki spinaczy, w tym jedną wyrzucił, zostawiając ów upragniony gratis. Godzinka do przodu. W Kancie uzbrojony w wydruk wszedł na halę. Uprzejma dziewczynka w stroju Świętego Mikołaja zakończonym krótkim mini zachęcała do skorzystania z nowego urządzonka „zakupoadvisera”. Zasada działania wydawała się prosta jak drut. „Zakupoadviser” pamięta wszystkie artykuły w Kancie; po zaprogramowaniu listy wkłada się na głowę hełm ze słuchawkami. Drogę wskazuje miły głos, a sam produkt jest w okularze podświetlany na czerwono. Idealne dla gubiących się pomiędzy kilometrowymi półkami, a więc dla M., który nałożył hełm i wszedł za bramki. Głos, rzeczywiście miły, zaczął wychwalać Kanta jako przedsiębiorstwo już dwudziestego drugiego wieku, gdzie pracownicy nawet podczas snu i czynności fizjologicznych myślą tylko o kliencie. 139


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Do rzeczy – warknął M. – pierwsze: jajka! – Kupując jajka, drogi kliencie, nie zapomnij o tłuszczyku do jajecznicy, margaryny i oleje w Kancie to rozkosz dla podniebienia. Czy pomyślałeś już o zmianie patelni? Przy zakupie dwóch patelni elegancki młoteczek do jajek gratis. Jak jajka, to i kiełbasa, mmm, ech, te kiełbasy w Kancie... I tak dalej, nachalna maszynka gadała non stop, półki wokół co chwila rozbłyskiwały czerwonym kształtem, ale co M. podbiegł, wnet okazywało się, że jest to kolejny produkt kojarzący się „zakupoadviserowi” z jajkami. M. zdarł urządzenie z głowy, zrobił zakupy tradycyjnie, chodząc kilometrami wokół półek i dziękując Bogu, że już nie musi wysłuchiwać gadającej czapki. M. popatrzył na zegarek, żadnej fałdy czasowej oczywiście nie zaliczył, późno już było jak cholera. Przy wyjeździe z parkingu – oczywiście korek, na rondzie – korek. M. siedział za kierownicą z zaciśniętymi zębami, przez które sączył się jadowity potok słów. – Pieprzony market, pieprzony autobus, pieprzone rondo, pieprzony Mikołaj – tu się nieco zawahał, przypominając sobie niewinną buźkę Mikołaja z Kanta. Ale po kilku następnych minutach grzęźnięcia w chaosie przedświątecznym katarynka znowu się odezwała. – Po co ja się w ogóle urodziłem, po co żeniłem, pieprzone życie, do roboty, do sklepu, do domu, pieprzone Święta – powtarzał z pasją.

Dokładnie w tym samym momencie wielki orzech kokosowy spadł na głowę Heinricha Jaegera, turysty z Niemiec spędzającego zimowe miesiące na Malediwach. Zdążył tylko jęknąć: – Verfluchte Kokosen! (pieprzone kokosy – przyp. tłum.) I zginął. Gdy ze starego Jaegera uchodziło życie, w stanie Alabama Jose Pierrera, uchodźca z Kuby, uskoczył na przejściu dla pieszych przed pędzącym Lincolnem. – Fucking bastard! (pieprzony sukinsynu – przyp. tłum.) Były to jedyne angielskie słowa, jakie wydostały się z jego gardzieli pośród tłumu krwistych hiszpańskich przekleństw. Dobry Pan Bóg siedział nad brzegiem zacisznego stawiku i moczył nogi. Przez dno sadzawki przezierało całe universum, tak że nawet w tych błogich chwilach nie dało się zapomnieć o kłopotliwych sprawach tam na dole. – Cóż oni tak klną? – Westchnął, patrząc na licznik mrugający co chwilę milionami nowych przekleństw. Jakiś święty odparł beznamiętnie: – Aaa, nic takiego, część Ziemian szykuje się do Świąt, a reszta to nie wiem, może był jakiś mecz. – A kto ich prosił, żeby świętować górą żarcia, pijatykami, wydawaniem całej kasy na durne prezenty? Tu się trzeba uduchowić, cieszyć z życia obecnego i 140


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przyszłego, wyrzucić z siebie całe zło, bo od tej bieganiny i przekleństw tylko go przybywa. Na przykład ten tu, ooo... ten. Co się tak denerwuje? Palec Boży wskazał na M. miotającego najgorsze przekleństwa w kierunku staruszki, która nie zdążyła przejść przez pasy na zielonym i teraz blokowała przejazd. – Ty stara beko, rusz się, bo cię rozwałkuję na oponach jak dżem na naleśniku, ruchy, ruchy! – ryczał jak opętany. Bóg wraz z całą świtą skrzywili się z niesmakiem. Na staruszkę z takim tekstem! – No, chłopaki! Lubimy tego gościa? Święci skrzywili się z dezaprobatą, niektórzy zabuczeli. – Ale damy mu szansę, niech polubi to swoje życie, co? Święci zamruczeli aprobująco, Święty Piotr spisał notatkę służbową. Bach, stempelek z datownikiem. I gotowe!

M. jakoś się dotoczył przed swój blok. – Szału można dostać! – jęknął, ale z widoczną ulgą, widząc wreszcie znajome, osprayowane ściany przy klatce. Oficjalnie potępiając przy wujkach i ciotkach całe to tałatajstwo bazgrzące po ścianach, chętnie jednak czytał ich twórczość, w ramach dokształcania się w stosunkach społecznych młodego pokolenia. I tak z lektury ściany można się było dowiedzieć, że Siwy to wałach i ma metrowego; ów metrowy został również narysowany. Od dwóch miesięcy był również świadom, iż Krzemieniecki z 6B to pedał. Autorowi nie starczyło umiejętności, by przedstawić kogoś jako pedała, ale informacja poszła w świat. M. wyładował wszystkie siaty z dobrami na Święta; odchodząc od samochodu, zauważył, że w środku jarzą się jeszcze światełka radia. Z westchnieniem pełnym rezygnacji wrócił pod auto, postawił siatki na ziemi, otworzył samochód, zgasił radio, zatrzasnął drzwiczki, przekręcił kluczyk w zamku, coś chrobotnęło, grzybek wewnątrz zapadł się, M. podniósł siaty, ostatnim wolnym palcem pociągnął kontrolnie za klameczkę, coś chrobotnęło, drzwi się otwarły, postawił siaty, przekręcił kluczyk, nic nie chrobotnęło, drzwi się otwarły, znowu przekręcił, znów się otwarły. – Kur... – krzyknął, kopiąc w bok auta, rozglądnął się, czy nie ma kogoś w pobliżu – ...wa! Czynność i słowo powtórzył kilka razy. W końcu wykończony sięgnął po telefon, zadzwonił do domu. – Cześć, to ja, tak, już kupiłem, tak, wszystko, czekaj, jest problem. Stoję pod domem, ale mi się klamka w samochodzie rozwaliła, nie mogę zamknąć. O, widzę cię, machasz ręką, daj mi spokój z czapką, przez te pięć minut się nie zaziębię. Słuchaj, ja będę wchodził do domu, a ty patrz przez okno, czy nikt się nie dobiera, no do samochodu. Wiesz, jaka tu hołota z tych wysokich bloków się włóczy. Jakby co, 141


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

to dzwoń, ja szybko wylecę. Co, jak dojdę? Aaa, jak dojdę, to wrócę, to chyba szybka wymiana. Rozumiesz? No, to idę. M. chwycił kolejny raz wszystkie siaty i zaczął się taszczyć przez drzwi wejściowe; na drugim piętrze zabrzmiał złowrogo telefon w kieszeni. – O ja cię! – ryknął, rzucając wszystko na schody. Wyleciał, spokój, samochód stoi, jak stał. – Co jest, do jasnej cholery?! – ryknął, już bez pośrednika, w swoje okna. – Nic, nic, chciałam tylko powiedzieć, że się nikt nie dobiera – usłyszał z góry znajomy głos. M. obiecał sobie w duchu najlepszą z połowic rozstrzelać przez uduszenie, poćwiartować żywcem, przysmażyć, rzucić sępom na pożarcie i ogłosić ten fakt świętem narodowym. Po czym pozbierał również rozrzucone produkty i zaniósł na górę. – I znowu za kółkiem, o, warsztat! Co?! Już zamknięty, przecież mam zepsutą klamkę! A, opryskam tego dziada, he, he, trzeba było uważać, łysolu. A ten, co się tak wlecze? Starym pierdołom dobrych aut nie powinno się dawać, albo powinno, pod warunkiem że zasponsorują twardzieli. Co jest, do jasnej anielki, mechaników zlikwidowali?! O, jest! – M. przerwał swoje mamrotanki na widok światłości bijącej z garażu warsztatowego. – Obra, przyć pan jutro – okazało łaskę wąsate oblicze mechanika – po dwunosty. – Ależ panie, ja mam Święta, pracę, muszę to mieć jeszcze dziś gotowe. Panie, z takim podejściem to pan splajtujesz. – M. był przekonany, że takie indywiduum może być motywowane tylko batem lub marchewką, a bata nie miał. – Zapłacę z premią. – Ni da rady, spać się chce. – Wąchal sapnął, zamykając wszystkie szafki i składając narzędzia. – Panie, bo pojadę gdzie indziej, pan tu ziewasz, a konkurencja nie śpi. – Zdzichu tyż już śpi, przecie my wczoraj razem litra montowali. M. nie miał już siły oponować, mruknął tylko, że ma być gotowe punkt dwunasta i wściekły wyszedł na dwór. – Jak za komuny, przecież ja jestem klient! – M. nie mógł uwierzyć w samowolę wąsacza i wściekał się na własną bierność. – Trzeba było wziąć samochód! – I co, jeździć do północka – zmitygował się M. – Albo mogłem powiedzieć mu tak... Tutaj M. zaczął wyobrażać sobie, jak chwyta wąchola za tłustą szczękę i, cedząc przez zęby, przekazuje mu kilka męskich słów. W tej scenie wyobraźnia już sama skróciła włosy M. do bojowego jeżyka, sweterek z dekoltem w serek jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stał się skórzaną kurtką rockersówką, a M. przez moment dałby sobie coś uciąć, że czuje w kieszeni ciężar czterdziestu czterech 142


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

milimetrów. Głos sam nabrał tego dziwnego, śpiewnego, a jednocześnie twardego akcentu. Grubas cały spocony ze strachu zacząłby dłubać przy klamce, w tym czasie M. wyszedłby przed dom i szybkim ruchem zapaliłby, zapaliłby... – Kurczę, co bym zapalił? No, tego, no... jakże on się nazywa? No, dajmy na to „Klubowego”. M. przeklinał swą lukę w pamięci; czuł, że „Klubowy” pasuje do takiej postaci jak pięść do nosa, ale już było za późno. Żeby sobie powetować tego „Klubowego” postać przed warsztatem pewnym ruchem rzuciła za siebie niedopałek i uskoczyła za najbliższy płotek. Potężna eksplozja była tłem dla jego muskularnej sylwetki w ostatniej chwili uchodzącej przed niebezpieczeństwem. – Ale przecież tam jest mój samochód – ocknął się M. Wtedy zrozumiał, że nigdy nie będzie taki jak w tej scenie. Pozostanie sobą – zawsze wstającym przy telefonie od prezesa, ustępującym przed chamstwem, przy bliskich odgrywającym rolę władcy wszechświata. Do tego ten żałosny sweterek. M. oblała jak kocioł gorącej smoły świadomość, że jest tylko wiecznie zdenerwowanym człowieczkiem, skazanym na przeciętne mieszkanie w bloku i słabe, trzyletnie auto. – Jestem szary, przeciętny i... do dupy – stwierdził smętnie. Skulił się od zimna. Szedł wzdłuż błotnisto-śnieżnej ulicy z opuszczoną głową, jakiś samochód, przejeżdżając, opryskał go fontanną brudu; twarz kierowcy nie kryła satysfakcji. Po całym dniu bieganiny i zdenerwowania teraz sens tych wszystkich przepychanek gdzieś uleciał, pozostawiając tylko niemiłe wspomnienie zmarnowanego czasu. W trupim świetle jarzeniówek przemykali bladzi ludzie, szare sterty śniegu topniały na tle szarych ścian gomułkowskich bloków. Wieczór wolno rozwijał belę czasu. Zatopiony w smutnych myślach M. błądził wzrokiem po tym nagle okrojonym z sensu świecie. Z uchylonego okna na parterze słychać było nieprzebierające w słowach małżeństwo, kłócące się nie o jakieś włosy na szczotce, ale o coś, czego tak naprawdę nigdy nie powiedzą. O to, że nie widzą nigdzie miłości, współczucia, nadziei, zrozumienia, że nie ma dobra, że wierzą już tylko w coroczny podatek od osób fizycznych, a ich życie jest takie szare, bo są ze sobą. M. w swojej okrężnej drodze do domu przechodził przez jakieś podwórko, jedno z tych, gdzie śmietnik i trzepak stanowią jedyne obiekty użyteczności publicznej. Do trzepaka był przywiązany króciutką linką bury kundel. Okrutnie piszczał. M. chciał szybko odejść, ale ta bezsłowna skarga trzymała go jak kula u nogi, nie pozwalając zostawić męczonego zwierzęcia. Podszedł bliżej, jeszcze bliżej. Wyciągnął rękę, psisko przerażone bliskością człowieka skuliło się. M. odwiązał linkę, wyplątał psa z nieznośnego uścisku. Ten rzucił na niego okiem i powiedział: – Dzięki. M. oniemiał, rozejrzał się, szukając dziękującego. – Dzięki za linkę, dobry człowieku. Wzrok M. zjechał na właściwy poziom i psa, który gadał. 143


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Pies, który gada – jęknął M. – Ależ się zamyśliłem, szedłem aż do Wigilii. – Spokojnie, gadam, kiedy chcę, i dziękuję ci, dobry człowieku – pies uspokajał. – E tam, od razu dobry, nie lubię tylko pisków po nocy. – No, rzeczywiście. – Pies wyciągnął z tylnej fałdy sierści coś na kształt laptopa. – Przeciętnie, a nawet słabo. Pierwszy raz pomogłeś komuś w potrzebie, ot tak. To może zmienić twoje życie. Pamiętaj, dobre uczynki wracają. – Od razu zmienić życie, jakbym znalazł milion dolców, albo został w bigbraderze, to by się coś zmieniło, a tak, będzie, jak było! – A coś ty taki marudny? – Bo życie mam do dupy – streścił lakonicznie swoje zmartwienia M. – Tu by się może dało coś zrobić. – Pies uśmiechnął się nieco złośliwie, na tyle jednak dyskretnie, by M. niczego nie zauważył. – Co prawda to tylko jeden uczynek, ale takie też trzeba nagradzać. Patrz. Możesz sobie coś wybrać. M. zerknął na ekranik psiego laptopa; zobaczył siebie wsiadającego w eleganckim ubraniu do rządowej Lancii, następnie przemawiającego z trybuny sejmowej, gdzie więcej niż połowa posłów biła mu brawo. – A nie mogliby wszyscy! – mruknął z nutą żalu. – Ale uważaj! – ostrzegł czworonóg. M. zobaczył kopie artykułów prasowych o wielkiej korupcji i szpiegostwie, tłumy ludzi przeklinających jego i wszystko, co z nim związane. Kolejną postacią był M. aktor. Jego twarz zdobiła plakaty, występował w wielkich dziełach, kobiety piszczały na jego widok. Ale za chwilę pojawiły się migawki z sali rozpraw, gdzie jak lew bronił się przed alimentami dla córki i żony. Inna scena to już podstarzały M., który siedział przy telefonie, czekając być może na obiecany angaż, na stole leżała poszarpana notatka prasowa o aktorach młodego pokolenia. M. coraz szybciej przerzucał postacie; za każdym razem ich popularność, wiedza, uroda były w ostatecznym rozrachunku skażone jakimś cieniem. – Cholera, a nie mógłbym być kimś bez wad! – To są przecież wszystko ludzie, wielce ciekawe osobowości. – A ten? – M. patrzył na siebie uśmiechniętego na tle palm, otoczonego tłumem tubylców z miejscowych wysp. M. – podróżnikiem? Oczy mu się zaśmiały. W części negatywnej pojawiła się tylko krótka wypowiedź jakiegoś opalonego człowieka, iż M. jest wielkim badaczem, który ma swoje dziwactwa i zwyczaje, te jednak przyćmiewa jego wspaniała osobowość. Człowiek ów, mówiąc o wadach wielkiego podróżnika, głupawo się uśmiechnął i mrugnął okiem, jakby sygnalizując: „wiecie o czym mówię”. – Ten jest okej! – M. uradował się, jakby nie dotarło do niego zakamuflowane ostrzeżenie. – Możesz nim być, ale pamiętaj, tu żaden nie jest bez skazy.

144


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– No, dobra, ma drobne dziwactwa, ale to wielki podróżnik! Przygoda, obce kraje, marzę o tym od lat! – Zastanów się! – Jeżeli wrócę, po tym co mi pokazałeś, do tego przeklętego Milk Corporation, jeżeli znowu będę się musiał gimnastykować do pierwszego, jeżeli powrócę do tego małego, cholernego światka, do końca życia będę żałował, że nie jestem gdzieś tam! M. zatoczył ręką koło wyobrażające dalekie kraje. – Okej – mruknął najlepszy przyjaciel człowieka i wcisnął Ctrl+Alt+F3, używając łap i pyska.

Warszawa o tej porze roku przypominała bałwana ulepionego z brudnego, topniejącego śniegu. Rondelek na głowie przekrzywiony, oko z węgla odpadło, drugie jakieś opuchnięte, miotłę ukradli szalikowcy z Legii, żeby przywalić tym z Polonii. – Ohyda – mruknął Stawiński. Zaledwie tydzień temu siedział pod palmami, patrząc na tropikalne pejzaże i lazurową zatokę. – Ohyda – mruknął wtedy, marząc o chłodzie i o normalnym żarciu, bez ameby jako przystawki. Ale zdjęcia miał dobre, „Podróże” wzięły na pniu cały reportaż. Dział fotoreportaży właściwie czekał na niego jak na zbawcę, żeby przyjechał i ożywił ten nieco zrutynizowany kącik. W zdjęciach Stawińskiego było wszystko, czego czytelnicy oczekiwali: życie łapane na gorąco i wspaniałe krajobrazy. Miał świadomość, że pieniądze otrzymywane za materiały nie stanowią dostatecznej zapłatą za cały trud i ryzyko ponoszone podczas robienia ujęć. Innymi słowy fotografie były bardzo dobre. Ale Stawiński doskonale pamiętał sytuację, gdy po pierwszych sukcesach jego prac, kiedy zewsząd słyszał same pochwały i zachwyty, pewien stary profesor antropologii, przeglądając te migawki, bodajże z Nigeru, stwierdził: – Pan to chyba serca nie ma. Wszyscy wokół zamilkli, patrząc się na nich. – Pan to chyba jest z kamienia. Pan wie, o czym mówię? Stawiński spuścił głowę; cóż miał powiedzieć? Jeżdżąc po krajach Trzeciego Świata, widział ogrom nędzy, ludzkiej rozpaczy, wojen, tragedii, ale myślał o tym wyłącznie jak o dobrym planie. Jak dziadyga to wyczuł? A zresztą... Niech się udławi swoją wrażliwością. Stawiński wzruszył ramionami. – Gdybym się rozczulał nad każdy żebrakiem, to bym żadnego sensownego zdjęcia nie zrobił! Stawiński zauważył knajpę. Był już blisko domu, ale właściwie nie miał po co tam wracać. Życie na walizkach wyzuło go z sentymentów, tęsknoty za ojczyzną i 145


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

domowymi pieleszami. Siedząc w Warszawie, czekał na następną wyprawę, po pierwszych dniach pobytu na wyjeździe, już chciał wracać. Zawsze czuł, że chce skądś wyjechać, natomiast nie zależało mu wcale, by gdzieś dojechać. Knajpa była średnio zadymiona, co akurat mu odpowiadało; po trzech wódkach przestał myśleć o tym starym profesorze. Popatrzył na dwie dziewczyny siedzące nieopodal. Przesuwały po nim obojętnym wzrokiem, więc kiepski humor Stawińskiego wzmocniło poczucie starości i nieatrakcyjności. Ech, kobiety! – Pal je licho! – mruknął przy następnym kieliszku. Przypomniał sobie wszystkie te smagłe, czarne i jasne ciała kobiet z Azji, Afryki, Ameryki. Pełen pluralizm. Gorzej było z twarzami. Tych nie pamiętał. Tak jak on przychodził i odchodził, tak one pojawiały się i znikały. – Jestem wolny – przekonywał sam siebie i aby dodać sobie animuszu, wychylił jeszcze jedną kolejkę. – Jestem wolny! – warknął głośno. Wszystkie twarze zwróciły się w jego stronę. – Jestem wolny i robię, co chcę! – oświadczył gościom przy stolikach. – Zrozumiałeś, koleś!? Koleś siedzący nieopodal skinął głową. Barman wraz z barczystym pomocnikiem wyrośli jak spod ziemi. – Panu dzisiaj już dziękujemy za wizytę! – Co jest?! Jeszcze posiedzę! – Dziękujemy, do widzenia! Wypchnięty za drzwi, wpadł w grudniową ciemność jak w miejskie bajorko pokryte rzęsą. W zasadzie mógł iść do następnego lokalu, w zasadzie mógł iść do domu, w zasadzie mógł robić, co chciał. – Chcę robić, co chcę! – mędrkował po drodze. Dziesięciopiętrowy blok z czasów radosnej twórczości żelazobetonu powitał go odrapaną klatką i brakiem kloszy. – Żarówki są nagie i gorące – stwierdził Stawiński, starając się nadać głosowi ton namiętny. Mieszkanie, peerelowskie M-2, wypełniały pamiątki z podróży: maski, statuetki, malunki. – Dzień dobry! – krzyknął Stawiński – Już jestem, prawie trzeźwy! Popatrzył na maski i twarze statuetek, sprawdzając, jak zareagowały na jego pozdrowienie. Ciekawe, czy się ucieszyły. Przecież w tym wiecznie pustym mieszkaniu musiało być nudno jak cholera. – Ej! Coś taka... taka jak z drewna? – spytał drewnianą kongijską boginię. – Papa comes back! Światełko automatycznej sekretarki mrugało zachęcająco; Stawiński lekko zaskoczony wcisnął odtwarzanie.

146


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Cześć, Zbychu! Tu Krzysztof, jak masz czas to zapraszamy cię jutro na obiad. Pogadamy, co nowego, trzymaj się... Pip, pi, pi, pi, pi... No tak, Krzysztof. Właściwie jedyna osoba, z którą utrzymywał kontakty w Polsce. Od czasu kłótni z Marysią miał jednak do niego dziwny stosunek. Obiektywnie lubił go, no i przyznał mu wtedy rację, ale czasem dopadał go atak złego samopoczucia i wówczas widział w Krzyśku najgorszego wroga wytykającego mu tylko słabości. Przecież to on nazwał go idiotą i kazał na kolanach przeprosić Marysię, bo sytuacja wygląda źle. Stawiński wyjął butelkę ginu i zrobił sobie wysokoprocentowego drinka. Alkohol jednak, czasem pomocny w zapominaniu, teraz okazał się świetnym odświeżaczem pamięci. Z Marysią pracowali razem nad językiem dorzecza Kongo, to była ich wspólna praca, pasja i spoiwo związku, który dotrwał aż do fazy pierścionka zaręczynowego. Głupie spóźnienie na spotkanie stało się zalążkiem większej awantury. Stawiński nigdy nie miał oporów, by kubłami wylewać swoje żale na innych; tak zrobił i tym razem, i odwzajemniono mu się z nawiązką. To był koniec, wtedy nie miał co tego wątpliwości. Na drugi dzień, jakby diabelskim zrządzeniem losu, dostał propozycję praktyki na Cyprze. Krótka decyzja. Wyjechał na tydzień. Cały pobyt na Cyprze był męką. Jak to się stało, dlaczego się tak pokłócili? Sądził, że po powrocie zastanie Marysię skruszoną, i postanowił jej wybaczyć gorzkie słowa. Po wyjściu z samolotu przywitała go jednak pustka. Po chwili podszedł Krzysztof i po krótkim powitaniu powiedział, że Marysia jest u rodziców w Grójcu i ma jechać ją przeprosić. W Stawińskiego jakby piorun strzelił – błagać o przebaczenie? Przecież jest tak samo winna, a nawet bardziej, bo się spóźniła. Płynęły dni, tygodnie, miesiące, w końcu zebrał się na odwagę i odwiedził Grójec. Pamięta do dziś twarz jej ojca. Widok muchy czy mola zapewne wzbudziłby w nim większą sympatię. – Aaa, to pan! Marysia wyjechała za granicę. Jak będzie chciała pana widzieć, to się odezwie. Napiszę, że pan był. Wolne kroki po bezdusznie skrzypiącym śniegu, szydercze skrzypnięcie furtki – to ostatnie wspomnienie jego wielkiej miłości. Już nigdy nie zawita do Grójca, nawet przejazdem. Odprowadzony wzrokiem zza firanki powlókł się na dworzec. Jakieś dzieci robiły fortecę ze śniegu. – Hej, znacie... – wymienił nazwisko Marysi. – Mieszka tu jeszcze? – Mieszkała, ale już nie. Chyba nie lubiła Grójca, zawsze była smutna. – Coś ty – wtrąciło się drugie dziecko – mama mówiła, że uciekła, żeby zapomnieć. – Ale jak zapomnieć? Gdy ja coś zapomnę, to muszę iść po to jeszcze raz. – Nie wiem, może ona nie chce gdzieś iść. Dorośli są dziwni. A pan to już też dorosły? – Dobre pytanie – mruknął Stawiński i zostawił filozofujące dzieci. Trzy tygodnie później siedział w samolocie do Birmy. 147


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mdłe światło poranka i odgłosy krzątających się sąsiadów otwarły mu oczy. Kolejny dzień swoją szarością przypominał o nieubłaganym rytmie natury. Tak jak świnka morska kolejny raz okrąża swoją klatkę, jak listonosz, ziewając, zaczyna swój obchód, tak i Stawiński poczuł, że pomimo kaca i życia, którego nie lubi, musi zakasać rękawy i popchnąć je jeszcze trochę. Na przekór wszystkim i wszystkiemu, zobaczą, że umie. Twarz afrykańskiej maski wczoraj tak obojętna, dziś zdawała się uśmiechać uśmiechem pełnym złośliwości i okrutnej radości z trosk jej właściciela. – I tobie też pokażę, ty, ty pieprzona macho! Maska wydęła nieco policzki, jakby mówiąc: – Ho, ho, pożyjemy, zobaczymy! Stawiński wściekły rzucił się na nią i wymierzył cios. Boże, ugryzła! – Auuu! – ryknął z bólu, wyrywając rękę. Nie, to tylko drewno tak się pokruszyło, że ręka Stawińskiego ugrzęzła w środku. Rzucił maskę na ziemię, zaczął po niej skakać, serce z wściekłości i emocji waliło mu jak młotem, szalonymi kopniakami kruszył misternie wykonaną pamiątkę z odległej wyprawy. Za wszystkie swoje winy, za wszystkie swoje smutki, za wszystko! Zdeformowana twarz gapiła się na niego wzrokiem pełnym pogardy i wzburzenia. Taka twarz nie przebacza. Stawiński nie mógł patrzeć na to zdeformowane oblicze pełne gniewu. Było takie jak on, zawzięte i niedostępne. Uspokoił się po dobrych kilku minutach. – Przecież to tylko maska, drewno, kupa trocin. Ależ ty nerwowy jesteś! Złapał oddech, rozejrzał się i westchnął: – Nic tu po mnie, trzeba jechać.

Piranie kręciły się wesoło wokół dziobu łodzi. Stawiński co chwila zanurzał rękę w wodzie, by uciec nią w ostatniej chwili tuż sprzed pyska krwiożerczej ryby. Przy każdym takim ruchu wybuchał głośnym śmiechem. Łódź, terkocząc silniczkiem na rufie, pracowicie parła w górę rzeki, jednego z mniej znanych dopływów Amazonki. Metys Jose w odróżnieniu od Stawińskiego siedział od kilku godzin jak zaklęty, patrząc tępo w jednolitą ścianę dżungli i żując kokę. – Coś tak zamarł? Po tej koce strasznie tępiejesz, a ja lubię czasem pogadać. No, chociaż ze dwa zdania na godzinę, proszę! – Tu się na nas ktoś patrzy. Ktoś zły. Tutaj niebezpiecznie się zapuszczać. Siedzący obok miejscowy Indianin rzekł: – Duchy się gniewać będą za te śmiechy na rzece, trzeba przeprosić. I zaczął mamrotać jakieś zaklęcia w sobie tylko znanym języku. – To lubię! Ja narozrabiam, a kto inny przeprasza i to jak fachowo. Zaczął się kiwać w tę i we w tę, udając swego czerwonoskórego towarzysza, mrucząc pod nosem: – Ene due rabe złapał bocian żabę... Jose nie krył rozbawienia pomieszanego z oburzeniem. 148


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Odbija ci? Koka koką, ale ty po tych hektolitrach ginu już świrujesz! – Szopen, gdyby żył, też by pił. Koleś, wiesz, kto to był Szopen? Nie udawaj, że się zastanawiasz, na pewno nie wiesz! Wielki polski muzyk. Ja też się muszę podrajcować, żeby twórczo żyć. – Dodajmy może, żeby w ogóle żyć, ty opoju. Stawiński jakby nie usłyszał i ciągnął dalej: – Wiesz, że kiedyś przejechałem autostopem całą Australię i ani dnia nie byłem trzeźwy? Całą podróż zobaczyłem dopiero na zdjęciach. I co? I okazało się, że co roku trzydziestu ośmiu ludzi poznanych wtedy, a których ni w ząb nie mogę sobie przypomnieć, przysyła mi pozdrowienia bożonarodzeniowe. Niektórzy nazywają mnie najlepszym przyjacielem, a jakaś baba nawet „swoim słodkim kręciołkiem”, ale ta jest chyba jakaś świrnięta. Albo kiedyś, tęgo popiwszy z przewodnikiem w tajdze, zostawiłem go śpiącego w śniegu, i posiadając tylko mapę Radomia oraz radziecki kompas wskazujący zawsze kierunek na Plac Czerwony, znalazłem drogę do najbliższego sioła. I co, nie jestem twórczy po drinku? Jose, czując, że ta tyrada może trwać wiecznie, zaszył się w milczenie. Indianin zaklinał dalej. Stawiński, widząc, że sytuacja powróciła do dawnego stanu, zakomenderował: – Do brzegu, trzeba się odlać! Wyciągnęli łódź na brzeg. Stawiński miał właśnie udać się na stronę, gdy z krzaków jak zjawy wyszli pomalowani w pasy tubylcy, mierząc w nich dmuchawkami. „O, kurczę, zatrute strzały” – pomyślał Jose. „O, kurczę, trzeba będzie poświęcić białych” – pomyślał Indianin. „O, kurczę, zaraz się zleję” – pomyślał Stawiński. Wódz tubylców zaczął coś mówić, Indianin tłumaczył słowa, z których wynikało, że weszli na ich tereny, nie szanują ciszy rzeki, drażnią piranie, wycinają lasy tropikalne i tępią naturalne formy uprawy manioku. – No, tutaj to już chyba przesadził – mruknął Jose. Wódz ględził dalej, Stawiński miał już świeczki w oczach, nogi same się krzyżowały pod naporem pęcherza. Czuł zbliżającą się kompromitację. Trzeba było działać i to szybko. Stawiński wszedł wodzowi w słowo: – Powiedz mu, że właśnie jedziemy zasadzić w miejsce wyciętych lasów nowe i lepsze. Dajmy na to, świerkowe, będą chodzić na prawdziwki. Tubylcy zaczęli wypytywać, jak wyglądają prawdziwki i czy łatwo je upolować z dmuchawki. Stawiński zignorował ich wątpliwości i ciągnął dalej: – Piranii nie drażnimy, lecz tresujemy, żeby polowały dla nas. Możemy ich tego nauczyć... Wizja oswojonych piranii była dla Indian dużo bardziej kusząca niż wyprawy po nieznane prawdziwki, toteż gwar zaciekawienia wzrósł niepomiernie.

149


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– A zachowujemy się głośno, bo od Mantas śmiejemy się z dowcipu, ale go nie mogę opowiedzieć, szanując ciszę lasu. Wódz coś powiedział: – Eee tam, cisza lasu, duchy też lubią dowcipy – przetłumaczył Indianin. Jose popatrzył na Stawińskiego wzrokiem, który mówił wszystko. Stawiński wiedział, że coś musi opowiedzieć. – Eee, przychodzi, eee, przychodzi kapibara do... eee, do czarownika i, eee, i mówi.... i pyta się: czemu po nowiu księżyca zawsze mam owłosiony język? A on odpowiada: nie wiem, spytaj kakadu. Jose w rozpaczy zamknął oczy i przełknął ślinę, czekając na grad strzał, ale nagle zobaczył ciekawą rzecz. Przewodnik kończył tłumaczenie, dziwnie się zwijając, właściwie tarzając się po ziemi i rycząc ze śmiechu. Wojownicy upuścili wszystkie rodzaje broni, płacząc z wesołości. Sam wódz klęczał na ziemi i kwicząc jak owa opisywana kapibara, walił głową w pień drzewa. Inni leżeli całymi grupami i ledwo się uspokoili, któryś zrobił głupią minę i krzyknął: „spytaj kakadu!”, i grupa od nowa tarzała się i klepała po brzuchach. „Cholera, rzeczywiście jest twórczy po tym ginie” – pomyślał Jose. Nagle nad ogólną wrzawą rozbrzmiał strzał. Stawiński poczuł rozdzierający ból, odwrócił się ostatkiem sił i zobaczył kolejnego czerwonoskórego z maską na piersiach. No tak, czarownik, na jego poczucie humoru nie ma co liczyć, a i uzbrojenie też posiada lepsze niż jego ziomkowie. Stawiński padł na ziemię, drzewa ułożyły się w wirujący krąg. W ostatniej chwili zobaczył tę maskę pochylającą się nad nim. Nie chciał patrzeć na gniewne i zawzięte rysy. Skądś znał tę twarz.

Chwilę później widział całą scenę już z góry, powoli oddalał się, sylwetki ludzi, kształty drzew, gór, kontynentów zamazywały się. – Eee, poczekaj! Też mnie dziabnął – usłyszał wołanie. Zobaczył coś, czego nie umiałby określić żadnym ziemskim słowem, a co musiało być duszą Jose. – Poczekaj, będzie raźniej iść razem. Ex-Stawiński poczekał, potem ruszyli dalej. Dłużyła im się ta podróż, sfery niebieskie były dość nijakie. Co gorsza przeczuwali, że ich los już do nich nie należy. Innymi słowy bali się. – Dokąd idziemy? – Nie wiem, spytaj kakadu. Były Jose zachichotał, ale odrzekł gburowato: – Daj już spokój z dowcipami, bo znowu się komuś nie spodobają. – No i co z tego, przecież już nie żyję! – Hm, czuję, że jeszcze nie wszystko za nami. Lepiej nie podskakiwać. Zza chmury wyłoniły się inne postacie, później jeszcze następne, w końcu znaleźli się w długim korowodzie milcząco przesuwającym się w jednym kierunku. 150


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ex-Stawińskiemu przypomniały się filmy wojenne, gdzie uchodźcy też tak ciągnęli niezliczonym mrowiem w nieznane. Tutaj każdy jak uchodźca został wyrwany ze swojego życia, kąta na Ziemi. Często je przeklinali, zazdroszcząc innym wszystkiego, czego oni nie mieli, ale przecież zawsze to lepsze niż taki milczący marsz do... aniołowie wiedzą dokąd. – Siódemka, czwóreczka, ósemeczka, trójka... – Biała postać komenderowała, rozdzielając idących na mniejsze strumyki. – Do zobaczenia, Stawiński. – Do widzenia, Jose. Może dostaniemy prycze blisko siebie, przybij piątkę! Po odstaniu swego wpuścili go do pomieszczenia. Za biurkami siedziały postacie w białych fartuchach, na głowach miały berety ze skrzydełkami w miejscu antenki. – No, bliżej, zapraszamy. Tu nie biją. Edek, zeskanuj go. Edek podszedł do Ex-Stawińskiego i przejechał czytnikiem. – Ty, dziwny jakiś. Przejedz jeszcze raz. SOUL UNKNOWN. SCAN AGAIN OR CONTACT YOUR SOUL REGISTRATION SYSTEM ADMINISTRATOR. – No, do anioła! Nie mogą pisać tych programów w jakimś anielskim języku! – Ej, coś ty za jeden? Dobry byłeś za życia? – Daj spokój, Edek! Bez skanu i tak go nie osądzimy, choćby był świętym Antonim. – Słuchaj, a może to jakiś reinkarnant. No wiesz, jakaś żaba albo królik i teraz awansuje na człowieka! – To by to zeskanowało, a poza tym takimi zajmują się ci z czwórki. – Ty, a może on im zwiał, bo myślał, że pójdzie sobie do nieba, ot tak, bez bycia człowiekiem. Spryciula! – Bo ja wiem, nie wygląda mi... – Coś ty za dusza, do cholery?! – Nie wiem, spytaj kakadu – odparł Ex-Stawiński. Biały wyraźnie się zdenerwował. – Dusza! Bo się pogniewamy! A wiesz, że my tutaj to możemy cię o tak, pstryk, do piekiełka? – Zrobił ruch ręką, jakby strzepywał kurz. – Bez nerwów, Edek, zadzwoni się i wyjaśni. Biały Drugi chwycił za słuchawkę. – Cześć! Mamy tu duszę CX 3 15 85-A1, reszty skan nie chwyta. Macie go tam? Wiem, wiem, że powinienem drogą służbową przez kanał raportowy, ale blokuje nam tu sądzenie od kilku pacierzy, sprawdźcie go tam, bądźcie aniołem! Po paru minutach słuchawka znowu zachrobotała. – Tak, tak, jestem. Aha, rozumiem, aaahaaa, rozumieeem. Jasne. Biały Drugi zaszeptał coś Białemu Edkowi do ucha, ten wybałuszył oczy ze zdziwienia i prychnął: 151


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– No, skoro góra tak zadecydowała! Odwrócili się do Ex-Stawińskiego i zaczęli wolno podchodzić, jakby rozkoszując się jego niepewnością. Na twarzach pojawiły się uśmiechy sanitariusza typu: „wszystko będzie dobrze”. – Panowie, co jest?! – Dusza zrobiła krok do tyłu. – Panowie, o co chodzi?! Chcę być osądzony jak człowiek, może skaner się spalił, panowie! Chwycili go pod ręce, Biały Drugi kopnął lufcik w ścianie, który uchylił się z okropnym zgrzytem. Ex-Stawiński został wypchnięty na zewnątrz. „Cóż oni mnie tak wyrzucają?” – pomyślał, przypominając sobie wszystkie knajpy, z których wyleciał w podobny sposób. Otoczyła go przestrzeń, a on w niej wirował, zagubiony, mały jak pyłek, zdany na łaskę i niełaskę kosmitów i wiatru słonecznego. Ale jakoś dziwnie lekko mu było na duszy, o ile dusze mają dusze. – O, Jowisz, o, planetoidy, o, Mars! – Czuł się jak na międzyplanetarnej wycieczce. Rozpoznał Ziemię, zarys Europy, Tatry, Śląsk i Zagłębie, zobaczył w końcu podwórko, a na nim M. wpatrzonego w górę z psem u nóg. Bum. Wpadł w niego. – Ale jaja! – jęknął M. Z wrażenia aż usiadł na śniegu. – Aleś mnie przeczołgał! – zwrócił się do psa. – Hau, hau! – Kundel odbiegł, merdając ogonem. M. zaczął się macać. Ubranie niezniszczone, zarostu brak, wciąż panuje zima, więc to chyba trwało tylko chwilę. – Proszę pani, proszę pani! Kobiecina uciekła przed nim do klatki schodowej. – Proszę pani, jaki dziś mamy dzień, jaki rok? Z bezpiecznej pozycji, zza masywnych drzwi dała upust swoim poglądom. – Schleje się taki i udaje głupka. Jaki rok, jaki dzień, może jaki wiek! Do domu, przed Świętami pomagać, opoju! M. puknął się w głowę i włączył komórkę; tam powinna być data. Okazało się, że jest jeszcze dzisiaj, w porząchu. Popatrzył w niebo i wysłał całusa do gwiazd. Wesoło podśpiewując, zrobił zwis na trzepaku i pomachał ludziom wysiadającym z autobusu. Ulepił kulkę ze śniegu i rzucił nią w śmietnik. – Hurra! – wrzasnął, nawet nie wiedząc, czy trafił. – Do domu! Szare bloki wokół nabrały rumieńców, przechodnie wesoło uśmiechali się na jego widok, niektórzy pukali się w czoło i robili głupie miny. M. podskakiwał w kopnym śniegu, nucąc głupawą melodię.

152


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Podszedł pod swój blok, zobaczył odsuniętą firankę i postać w oknie. Spojrzał na telefon, miał esemesa: „Co z tobą?”. Wiedział, że zgarnie niewąską burę za spóźnienie i strasznie się z tego ucieszył.

153


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.