Brzdac nr 3/2104 (4)

Page 1

BRZDĄC MAŁY CZŁOWIEK W GĄSZCZU

SPRAW

ISSN 235 3-6586 NR 3/2014 (4)

MAŁGORZTA KALICIŃSKA O BYCIU RODZICEM

PROGRAMOWANIE

NAWYKI ŻYWIENIOWE MAGDALENA WITKIEWICZ DZIECIOM


MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ SKONAKTUJ SIĘ Z NAMI: reklama@magazynbrzdac.pl

REKLAMA

2


KSIĄŻKA JEST KOBIETĄ... PO RAZ DRUGI! Tekst: Materiały prasowe Więcej informacji na: http://ksiazkajestkobieta.pl/:

Nowy rok, nowe wyzwania, noworoczne postanowienia. Nowy rok to także II już edycja Ogólnopolskiej Kampanii Społecznej „Książka jest Kobietą”, której – przypomnijmy – głównym celem jest przywrócenie, czy też stworzenie mody na czytanie, trendu, który można określić jako szlachetny snobizm. NOWOŚCI!

CO JUŻ ZA NAMI?

Idea pozostaje niezmienna, poza tym jednak w nowym roku wiele nowości i zmian. Do kampanii dołączają wciąż nowe Wydawnictwa, Patroni Medialni, Ambasadorki i Ambasadorzy. W 2014 roku do tego szacownego grona dołączyły między innymi prof. Ewa Woydyłło-Osiatyńska, Hanna Bakuła, Olga Borys, Ilona Felicjańska, Lidia Kopania, Anna Samusionek, Anna Gzyra, Anna Szymczak, Aldona Orman, Agata Załęcka, Krzysztof Sadecki, Witold Antosiewicz i Grzegorz Turniak.

Pierwsza edycja kampanii trwała przez cały 2013 rok, zaangażowane w nią były i są nadal największe wydawnictwa książkowe, wydawnictwa niszowe, nierzadko rodzinne przedsięwzięcia, media, osobistości ze świata kultury i show businessu.

Nowy rok to organizowana po raz pierwszy uroczysta Gala z udziałem Ambasadorów, Czytelniczek, laureatów całorocznych konkursów, przedstawicieli świata kultury, polityki i show-biznesu. Nowy rok to nowa, dedykowana kampanii domena: www.ksiazkajestkobieta.pl Bardziej przejrzysta, intuicyjna i responsywna. Możecie nas czytać w komputerze, na smartfonach i tabletach. To jeszcze więcej wartościowych treści i aktualizowane praktycznie codziennie informacje ze świata książki. Po raz pierwszy zamierzamy również wejść na rynek z własnym wydawnictwem! Czy będzie to jedynie wydawnictwo okolicznościowe? Pokłosie konkursu? Nowy, literacki tytuł, który – miejmy nadzieję – na stałe zagości na Waszych półkach? Nie chcemy zdradzać wszystkich szczegółów, wszak rok jest długi i wszystko może się jeszcze wydarzyć…

Kampania prowadzona była niemalże we wszystkich środkach przekazu – przede wszystkim na stronach internetowych Organizatora oraz w specjalnym, dedykowanym Kampanii serwisie Książka jest Kobietą (www. ksiazka.modaija.pl), w serwisach społecznościowych, w mediach drukowanych i elektronicznych, w telewizji, w wydawnictwach Patronów Medialnych, podczas spotkań autorskich, wydarzeń literackich i kulturalnych. Opublikowaliśmy blisko 400 recenzji literackich, zapowiedzi wydawniczych, zorganizowaliśmy prawie 30 konkursów dla naszych Czytelniczek i Czytelników. Dla organizatorów kampanii sukces to każda osoba, która dzięki nam odnalazła w sobie miłość do książek. Biorąc pod uwagę reakcje, z jakimi spotykamy się na co dzień, ilość i treść korespondencji, zaangażowanie Czytelniczek i Czytelników w różnego rodzaju akcje i działania, jesteśmy przekonani, że zamierzone cele udało nam się osiągnąć. Pełni pozytywnej energii i wiary wkraczamy wraz z Książką w nowy, 2014 rok.

Możemy natomiast obiecać, że o kampanii KjK będzie w tym roku głośno. Nie zamierzamy ograniczać się do jednego medium, jednego typu działań. Będziemy jeszcze bliżej Was, Czytelniczek i Czytelników – podczas spotkań, event’ów, warsztatów organizowanych na terenie całego kraju. Będziemy działać i łączyć różne sfery życia i aktywności Kobiet – bo w końcu Książka jest Kobietą, lecz Kobieta to nie tylko Książka. 3

PATRONAT


WYCHOWANIE – TRUDNA SZTUKA Wychowanie to wcale nie jest taka łatwa sprawa. Kto ma dzieci, ten wie, że to nie lada sztuka. Nikt nigdy nie uczył nas, jak być rodzicem. Mimo tego że półki uginają się pod ciężarem świetnych poradników, które proponują tysiące rozwiązań dotyczących problemów wychowawczych, my ciągle borykamy się z kłopotami wychowania swoich pociech. Rubryki w gazetach i fora dyskusyjne radzą, jak należy postępować, co robić. A my nadal bywamy zieloni, choć może jesteśmy coraz bardziej świadomi swoich błędów i sukcesów wychowawczych. Ten numer o rodzicach jest właśnie dla Was – przyszłych i obecnych rodziców. Specjalnie dla Was Małgorzata Kalicińska i jej córka opowiedzą o macierzyństwie. Gorąco Wam polecam! Redaktor Naczelna

STOPKA REDAKCYJNA

BRZDĄC

KONTAKT Z REDAKCJĄ

WSPÓŁPRACOWNICY

REDAKCJA I KOREKTA

redakcja@magazynbrzdac.pl reklama@magazynbrzdac.pl

Aleksy Krysztofiak Klaudia Maksa Maria Anna Brzegowy Justyna Cielecka

Anna Stokłosa Ramona Smieszek Magdalena Sułek- Jabłońska

STRONA WWW

www.magazynbrzdac.pl

ZAKLĘTY PAPIER WSTĘPNIAK

SKŁAD

REDAKTOR NACZELNA

Agnieszka Pohl

Agnieszka Pohl

ZDJĘCIE NA OKŁADCE

© Andrey Kuzmin - Fotolia.com Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów oraz nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam. 4


U NAS... EKSPERT ODPOWIADA

DZIECKO W SZKOLE

Listy czytelników.....................................6

Triki na Leniwe nawyki........................ 30

ALEKSY POLECA

WARSZTATY WYCHOWANIA

Literatura młodego człowieka..............8

Widelec rodzicielski............................. 32

NA PÓŁCE

Tiptopami w dorosłość........................ 36

RECENZJA

Książki z dzieciństwa........................... 13

MŁODA MAMA

Akceptacja to bezpieczeństwo.. ......... 35

NA TALERZU JANKA

Idealne matki nie istnieją.................... 14

TRUDNY TEMAT

Mali niedorośli...................................... 38

MAMA W DOMU

Gdy on wyjeżdża bez ciebie.. .............. 16

AUTORZY DZIECIOM

Kariera z komputera.............................41

TWÓRCZY CZAS

Ślimak i pajęczyca.. ............................... 18

ZNANI I RODZINNI

Koszyczek.............................................. 44

Macierzyński dwugłos Małgorzta Kalicińska........................... 22 Barbara Grabowska.. ............................ 26

NASI AUTORZY

JUSTYNA CIELECKA, ceniąca spokój, strażniczka ogniska domowego. Z wykształcenia nauczyciel logopeda. Wieloletni wolontariusz Grupy Niepełnosprawnych Caritas i animator Ruchu Światło - Życie. Wodzirej. Z zamiłowania - artysta, plastyk. Wielbicielka: rękodzieła, sztuki ludowej, dobrej muzyki i górskich wędrówek z plecakiem. KLAUDIA MAKSA z wykształcenia pedagog. Zawodowo zajmuje się terapią logopedyczną. Prowadzi także zajęcia z języka francuskiego dla dzieci dyslektycznych. W wolnych chwilach uprawia szeroko pojęte dziennikarstwo. Permanentnie obserwuje ludzi i uczy się. Nierzadko na własnych błędach, choć uważa, że każdy z nich jest potrzebny do samorozwoju. Amatorka dobrych książek, kotów i zdrowej kuchni. Prowadzi blog z poradami dla kobiet „Co to ja dzisiaj miałam”: http://k-maksa.blogspot.com/ 5

INŻ. MARIA ANNA BRZEGOWY - specjalistka ds. żywienia, autorka bloga http://mbrzegowy.blogspot.com, mama małego Janka. W dietach dorosłych siedzi od lat, karmienia maluchów dopiero się uczy. To specjalnie dla Brzdąca - dzieli się z Wami swoimi pierwszymi doświadczeniami, trudnościami i radościami. Kocha gotować, pisać i bałaganić wszędzie gdzie tylko się da. ALEKSY KRYSZTOFIAK, od trzech lat prowadzi blog „Książki na czacie” i kręci video recenzje dla xiegarnia.pl. Najbardziej lubi powieści fantasty, komiksy i książki przyrodnicze. Ma młodszą siostrę, której czasami czyta. Poza książkami uwielbia narty, pływanie, biegi przełajowe, łażenie po drzewach i strzelanie z łuku. Chciałby kiedyś napisać scenariusz do własnej gry komputerowej. W tym roku zaczął naukę w gimnazjum. U NAS...


Ekspert odpowiada Tekst: Klaudia Maksa Zdjęcie: ra2 studio - Fotolia.com

EKSPERT ODPOWIADA

6


Witam, Zwracam się do Państwa o radę, jak rozwiązać nasz poważny problem wychowawczy. Moja córka w tym roku zmieniła szkołę w związku z przeprowadzką. Kończy w tym roku czwartą klasę, którą zaczęła już w nowym miejscu. Już od pierwszych tygodni września córka przeżywała wielki stres. Zaczęła się zachowywać jak przedszkolak. Codziennie rano przed wyjściem buntowała się i nie chciała wyjść do szkoły. Okazało się, że nowi koledzy zaczęli się naśmiewać z jej okularów. Córka nosi bowiem okulary z grubymi szkłami korekcyjnymi. Problem jest na tyle poważny, że dziecko od nowego roku szkolnego chce wrócić do starej szkoły. Nie bardzo nam się uśmiecha takie rozwiązanie, bo dojazd zajmowałby ponad godzinę, w dodatku z przesiadką. Mamy więc dylemat, czy ulec córce i budzić ją codziennie bardzo wcześnie, poza tym nie wiem, czy sobie poradzi w podróży, czy przenieść ją do innej klasy nowej szkoły. Karolina z Gorzowa Wlkp.

Dzień dobry, Jeśli dziecko staje się celem kpin i szyderstw, to jest to bardzo poważny problem, z którym bezwzględnie trzeba się zmierzyć. Pisząc „zmierzenie się z problemem” nie mam na myśli jego zlikwidowania przez uniknięcie sytuacji kryzysowych – w Państwa wypadku zabranie dziecka z nieprzyjaznego mu środowiska. Zacznijmy od tego, że Państwa córka nosi okulary z grubymi szkłami codziennie, bez względu na to, czy chodzi do tej, czy innej klasy. Mylą się Państwo, jeśli sądzą, że obecni koledzy są mniej wrażliwi i empatyczni, niż dawni. Wszędzie, gdzie jest duża grupa dzieci, znajdą się takie, które lubią szydzić ze słabszych, biedniejszych, mniej sprawnych, mniej ładnych itp. Ponieważ grube szkła korekcyjne zwracają uwagę, wcześniej czy później w poprzedniej szkole znalazłoby się dziecko, które by zrobiło z nich obiekt kpin. Nie piszę tego, żeby Państwu zrobić przykrość, tylko po to, by zasugerować, że należy zmienić taktykę działania, kładąc nacisk nie na ukaranie niemiłych dzieci, bądź odizolowanie córki od nich, a na pracę nad samooceną córki. inaczej problem pozostanie, bo wada wzroku nie zniknie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Najpierw trzeba okiełznać lwa. Proszę zabrać córkę do salonu optycznego, aby wybrała takie oprawki, które ona polubi od pierwszego wejrzenia. Proszę dać jej czas. Niech marudzi, niech się namyśla, przymierza, niech zwiedzi pięć salonów. Naprawdę warto zainwestować w te oprawki. Niech staną się dla dziecka przyjacielem a nie wrogiem. Patrząc na nie w lustrze, nie będzie widziała tylko grubych szkieł. Potem fryzurka. Jeśli córka ma długie włosy, macie Państwo następny as w rękawie. W czwartej klasie dziew7

czynki lubią spineczki, gumeczki i inne ozdóbki, niech córka szaleje jak lubi. Jeśli ma krótkie włosy, wymyślcie fajną fryzurę. Podsumowując, niech wszystko, co jest „w okolicy” grubych szkieł będzie ładne i przyjazne dziecku. Niech to będzie pierwszy krok do sukcesu, który może się okazać krokiem milowym. Kolejnym skokiem ku powodzeniu jest wyeksponowanie zalet. Dziecko, które cierpi z powodu kpin kolegów, ma bardzo zaburzone poczucie własnej wartości, co niestety odbija się na jego samoocenie. Trzeba więc bezwzględnie tę samoocenę podbić z siłą katapulty. Zaczynają się wakacje, więc jest czas na odkrywanie pasji i zdolności. Hobby pomoże oderwać się od rzeczywistości i będzie sprzyjało samorozwojowi, a zdolności wyróżnią dziecko spośród innych. Na pociechę powiem Państwu, że z grupy wszystkich małych szyderców, tylko znikomy procent, to „zawodowcy”. Reszta to dzieci, które z różnych przyczyn im wtórują. Albo dlatego, że są pod ich wpływem, albo nie mają własnego zdania i myślą jak liderzy grupy. Jeśli zwrócą uwagę, że córka po pierwsze akceptuje siebie taką jaką jest (niech żyją śliczne oprawki i ładna fryzurka, która sprawia, że córka sama częściej się uśmiecha, a to emanuje) oraz jest interesująca (coś zbiera, gra, śpiewa, tańczy, rysuje itp.), to naturalnie wyprą z pamięci kpiny i będą chętnie spędzać czas razem z nią. Proszę jeszcze raz porozmawiać na ten temat z wychowawcą. (mniemam, że czyniliście Państwo to nie raz). Tylko nie sugerując dyskusję z klasą na lekcji wychowawczej, ale zwracając uwagę na osobowość córki. Może wychowawca widzi jakieś jej zalety, jakieś zainteresowania, które Państwu umknęły. Może zauważył, że z nadzwyczajną łatwością córka uczy się języka obcego, polonista chwalił ją, bo pisze genialne zadania itp. Jeszcze raz powtarzam, rozmawiajcie o córce, a nie o niemiłych kolegach z klasy. Na koniec mała uwaga. Trzeba pamiętać, że takie zmiany, jakie opisałam wyżej (pomijając zmianę fryzury, okularów) nie nastąpią z dnia na dzień. Warunkiem powodzenia jest tutaj nie tylko trafność spostrzeżeń, ale także konsekwencja i cierpliwość w działaniu, czego Państwu szczerze życzę.

Jeśli masz problem wychowawczy napisz do nas:

listy@magazynbrzdac.pl Wybrane listy opublikujemy na łamach naszego pisma. Wysłanie listu jest jednocześnie wyrażeniem zgody na jego publikację, redakcję i korektę.

EKSPERT ODPOWIADA


Aleksy poleca Tekst: Aleksy Krysztofiak Zdjęcia: ra2 studio - Fotolia.com, materiały prasowe wydawnictw

ALEKSY POLECA

8


PIĘKNE WYDANIE KULTOWEJ KSIĄŻKI

„Dzieci z Bullerbyn. Trzy opowiadania” Astrid Lindgren, ilustracje Ilon Wikland, wydawnictwo Zakamarki, stron 85, 27x21x1,6cm, twarda oprawa, płócienny grzbiet z nadrukiem. Pisałem już kiedyś, że nie będę recenzował „Dzieci z Bullerbyn”. Bo jakoś głupio pisać o czym jest książka, którą wszyscy znają. Zresztą, co nowego mógłbym powiedzieć. Dlatego nie będę pisał o treści nic więcej, tylko tyle, że są to trzy opowiadania uzupełniające tradycyjne wydanie książki, a mówią o wiośnie, Dniu Dziecka i Bożym Narodzeniu. Co jest ważne to bardzo specjalne wydanie. Jest wyjątkowo eleganckie, i ma bardzo dużo doskonałych ilustracji. Nie znam się na stylach, ale ten jest bardzo w stylu dzieci z Bullerbyn Taki trochę starodawny, bardzo optymistyczny, pozytywny i przyjazny (ale nie przesłodzony). Rysunki są wszę-

KSIĄŻKA DO KTÓREJ WARTO MIEĆ MIECZ, SOKOŁA I SMOKA

„Rycerze i smoki” Christina Bjork, Eva Eriksson, wydawnictwo Zakamarki, stron 32,23,524,5×0,8cm, twarda oprawa. Jest to druga część jednej z ulubionych książek Klary „Księżniczki i smoki”, która – moim zdaniem – jest trochę szalona. Rycerze nie wydają mi się aż tak szaleni, ponieważ 9

dzie, po jednym, po dwa na stronie. Jest ich znacznie więcej niż tekstu. Świetnie wyglądają te, które mają część czarno-białą, a część kolorową. Naprawdę ciekawie to wygląda. Oprawa jest twarda, a grzbiet płócienny, żółty, z nadrukowanymi napisami i logo wydawnictwa. Wygląda to naprawdę genialnie i jeśli szukacie książki na prezent to ta będzie idealna. Tak jak Lotta wydana w ten sam sposób w tym wydawnictwie. Książką zachwyciły się oczywiście Mama i Babcia, bo to ich ukochana z dzieciństwa. Klara za to nie daje jej sobie czytać. Wcale. Zabiera ją i ogląda obrazki i opowiada swoje wymyślone rzeczy. I tak za każdym razem, co mnie akurat trochę denerwuje. Ale Mama mówi, że skoro chce oglądać, to może oglądać, bo ma dopiero 5 lat. Polecam Wam książkę w tym wydaniu. Chyba nie ma osoby, której by się nie spodobała.

nawiązują do legendarnych rycerzy. Nie znaczy to jednak, że w opowiadaniach nie ma zaskakujących pomysłów. Jest to siedem opowieści, zapowiadanych na siedem dni tygodnia, tak jak to było w księżniczkach. Klara oczywiście nie czekała tygodnia, tylko od razu chciała wysłuchać całej książki. Bardzo ciekawy jest pomysł, że w książce poznajemy ALEKSY POLECA


wielkich i znanych rycerzy lub nieznanych: Hajmdal, Sigurd, Artur, Parsifal, Tristian, Jerzy oraz True Polikarp Lwi Cokół. Ale poznajemy ich przed tym jak byli sławni, czyli jako małych chłopaków. Okazuje się, że już wtedy miewali wielkie przygody. I można było się domyślić, jakie charak-

tery będą mieli w dorosłości. Książka jest ładnie wydana, dowcipnie napisana i ma fajne rysunki. Podobała się mojej siostrze, więc na pewno będzie świetna dla małych chłopaków, bo wiadomo, że wielu z nich chciałoby zostać rycerzami. Bardzo polecam.

KRYMINAŁ Z RÓŻOWYM TORTEM

„Tajemnica urodzin. Biuro detektywistyczne Lassego i Mai.Marton Widmark, Helena Willis, wydawnictwo Zakamarki, twarda oprawa.. To pierwsza część serii detektywistycznej, którą najpierw poznała Klara. I pierwsza, która ją tak wciągnęła, że zapytała, czy mam kolejne i czy jej dam. Wysłuchała książki do końca, wcale się nie odzywając i od razu chciała następny tom. Znalazłem jej od razu jeszcze dwa. Czytał jej Tata. Bardzo się wciągnęła. Ta część ma wyjątkową okładkę, która bardzo się Klarze spodobała, bo jest na niej różowy tort. Myślę, że jest dla niej fajne też to, że skradziony został naszyjnik. W książce jest więcej tortów, bo aż trzy. A to dlatego, że jeden z bohaterów obchodzi 50-te urodziny i muszą być wyjątkowe. W tym celu zostaje zorganizowany konkurs pieczenia tortów z dużą nagrodą. Wszyscy doskonale się bawią. Niestety okazuje się, że podczas imprezy organizatorce Barbarze ginie biżuteria. Na szczęście Maja i Lasse są na miejscu. A TO MÓWI KLARA: To jest kryminał. Bardzo fajny. Pewna kucharka kradnie naszyjnik, ale Maja i ten chłopak go odnajdują. Podoba mi się kryminał i będę czytała następne części. Mam nadzieję, że zrobili części z ciasteczkami, babeczkami i muffinkami. Ta z tortem ma ładną okładkę z różowym. Dam ją do przeczytania Babci, bo ona lubi tylko kryminały. Ale będzie musiała oddać. Potem pożyczę jej kolejne części, ale dopiero jak przeczytam.

KIM CHCESZ ZOSTAĆ W PRZYSZŁOŚCI

„Zawodowcy” Paweł Bręsewicz, ilustracje Jona Jung, wydawnictwo Literatura, stron 82, 17,5×22,5×0,8cm, twarda oprawa.. Nie za bardzo lubię to pytanie. Miałem już kilka pomysłów, ale to się zmienia. Może nie tak często jak u Klary, ale zmienia się. Na przykład z powodu bloga dużo osób mówi, że zostanę „krytykiem książkowym”. Raczej nie znam nikogo, kto planowałby zostać krytykiem jako nastolatek. Ja też tego nie planuję, zwyczajnie lubię książki. Wracając do „Zawodowców”, to bardzo wesoła książka. Autor jest naprawdę pomysłowy (to on napisał „A niech to czykolada” i „Jak zakochałem Kaśkę Skowron”, które Wam bardzo polecam). Znajdziecie tu 12 osób reprezentujących różne zawody. Ale nie jakieś wymyślne, tylko tradycyjne

ALEKSY POLECA

10

i dobrze znane, jak piekarz, kucharz, nauczycielka, lekarka (może strongman trochę nie pasuje, nazwałbym go jednak siłacz). Ale tym właśnie ludziom mającym tradycyjne zawody, przytrafiają się bardzo nietypowe sytuacje. Nienormalne wręcz. Na przykład przygoda informatyczki Irenki, która lubiła chodzić na basen. Niestety jej komputer nie chciał się z nią rozstawać i też chciał iść na basen, ale nie miał kąpielówek… Możecie się domyślić, jak to się skończyło. Książka ma pasujące, kolorowe, ładne ilustracje. Jest starannie wydana i nadaje się tak samo dla dziewczyny jak i chłopaka. I ważne, że podoba się rodzicom, bo oni muszą czytać dzieciom (u nas książka się podobała i Tacie i Mamie). Muszę przyznać, że książka ma same plusy. Polecam od wieku 5+


MALI PODRÓŻNICY Tekst: Materiały prasowe

Włochy to bez wątpienia jeden z lepszych wyborów na wakacyjny cel podróży. Również jeśli planujemy wakacje z dziećmi, bowiem włoskie miasta oferują atrakcje zarówno dla maluchów jak i dla dorosłych. Poniżej prezentujemy kilka miejsc, które warto odwiedzić będąc we Włoszech, kiedy po wypoczynku na słonecznych plażach, chcemy zażyć trochę przygód i atrakcji.

te bardzo rzadkie np. żółw gigant, waran, czy antylopa afrykańska. Park jest bogaty w typową śródziemnomorską roślinność. Do zwiedzania są też delfinarium, akwarium i reptilarium, gdzie warto obejrzeć spektakl delfinów czy występy pingwinów. Trasy można przemierzać zarówno pieszo jak i samochodem. Cena biletu dorośli: Cena biletu dzieci:

PRZYGODY PINOKIA Wybierając włoskie parki nie można zapomnieć o kultowej postaci Pinokia. Park poświęcony głównej postaci powieści Carlo Collodiera mieści się w miasteczku Collodi w rejonie Toskanii. To tu twórca Pinokia spędził swoje dzieciństwo, i to tu w 1883 roku napisał Przygody Pinokia Istnieje od 1956 roku i niezmiennie licznie przyciąga turystów. Wśród atrakcji 16-hektarowego parku są warsztaty z robienia drewnianych lalek, zdjęcia w przebraniach postaci z bajki czy teatr marionetek. Kręte alejki parku prowadzą do przepięknego, barokowego ogrodu czy motylarni. Na najmłodszych czekają także inne postaci znane z powieści : Gepetto, Wróżka, Kot, Lis a nawet Wieloryb. Cena biletu dorośli: Cena biletu dzieci: Dzieci do 3 lat :

11,00€. 8,00€. gratis.

15,00€. 8, 00€.

PODWODNY ŚWIAT W porcie Antico mieści się największe akwarium w Europie, które powstało w 500 rocznicę odkrycia przez Kolumba Ameryki. Łączna liczba wszystkich zgromadzonych gatunków (ryb, płazów i ssaków) wynosi 6 tysięcy. Akwarium w Genui cieszy się dużą popularnością, którą zapewnia mu doskonała aranżacja ekspozycji, a także ilość zgromadzonych gatunków. W siedemdziesięciu zbiornikach wodnych znajdują się również gatunki ryby i płazy z Amazonii, Karaibów, Morza Arktycznego i Morza Czerwonego. W parku możemy zobaczyć także egzotyczne węże, wystawę kolibrów a nawet pogłaskać płaszczkę w jednym z akwariów. Cena biletu dorośli: Cena biletu dzieci: Dzieci do 3 lat:

19,00€. 9, 00€. gratis

OKO W OKO Z DZIKĄ PRZYRODĄ

BLIŻEJ PRZYRODY

Zoosafari Fasano w Apulii to największy włoski park zoologiczny i jeden z największych w Europie. To połączenie parku rozrywki i ogrodu zoologicznego. Na ponad 140 hektarach można spotkać blisko 2000 okazów zwierząt, w tym

To miejsce, gdzie możemy dosłownie ‚dotknąć’ przyrody. Citta della Domenica to obszar ponad 45 hektarów położony w rejonie Monte Pulito, na terenie którego można zobaczyć setki zwierząt z wielu zakątków świata (m.in. Afryka, Azja)

11

MATERIAŁY PROMOCYJNY


żyjących w niemal naturalnych warunkach. Mieści się tu również centrum zajmujące się badaniem dzikich gadów. Można też odwiedzić bazę kosmiczną czy udać się do centrum zabaw, gdzie na najmłodszych czekają postaci z m. in. z Pinokia i Królewny Śnieżki. Cena biletu dorośli: Cena biletu dzieci:

13,00€. 8, 00€.

WODNE ATRAKCJE Dla osób lubiących góry i jezioro wspaniałym miejscem na wakacje może być Jezioro Garda, największe jezioro Włoch, znajdujące się na północy kraju. Tutaj również możemy znaleźć Gardaland- jeden z najlepszych parków rozrywki w Europie. Park podzielony na trzy grupy tematyczne: Fantasy, Adventure, Adrenaline głównie wiąże się z wodnymi atrakcjami: pontony przepływające przez wodne wiry, kolejki górskie czy wodospady. Miłośników podwodnego świata zaprasza Sea Life Acquarium a na spragnionych adrenaliny czeka kolejka górska Blue Tornado. Najlepszą rekomendacją tego miejsca

MATERIAŁY PROMOCYJJNE

12

jest liczba odwiedzających go co roku ludzi, która sięga do 3 mln zwiedzających. Cena biletu dorośli: Cena biletu dzieci:

36,00€. 29,00€.

Włoskie parki to miejsca, które można gorąco polecić. Ogrom atrakcji jakie proponują zapewni wyjątkową zabawę każdemu z odwiedzających. Zarówno poszukiwacze przygód jak i amatorzy mocnych wrażeń znajdą w nich coś dla siebie. A takie połączenie daje zadowolonych rodziców i zachwycone dzieciaki. W końcu nie ma nic lepszego od wakacji spędzonych w gronie najbliższych.


KSIĄŻKI Z

DZ I E C I Ń S T WA Tekst: Agnieszka Pohl Zdjęcie: © Agnieszka Pohl

Co czytali sobie, kiedy byli mali? to przesympatyczny zbiór wywiadów z osobami znanymi nam z mediów. Ponadto jest to urzekająca podróż do czasów dzieciństwa. To wycieczka w odległe zaułki pamięci, wędrówka przez radosne i smutne wspomnienia. Ta podróż zaczyna się od podziwiania okładek książek, które bohaterom wywiadów były bardzo bliskie. Ze zdziwieniem odkrywam, że wiele z nich pamiętam ze swojego dzieciństwa. To tytuły, które odnajdywałam na półkach u dziadków, kiedy wpadałam do nich z wizytą czy na niedzielny obiad. Koziołek Matołek, Księga Urwisów, Lokomotywa czy Ania z Zielonego Wzgórza to tytuły, które wcale nie są rzadko wymaniane przez rozmówców. I choć dzieli mnie od nich jedno – czasem nawet dwa pokolenia – z radością odkrywam, że pewne bajki i powieści nie tracą na wartości. To świadczy o tym, jak ogromna moc drzemie w literaturze.

13

Zapominamy, jak wielką rolę odgrywają lektury z czasów, kiedy daleko nam było do pełnej dojrzałości. Jeśli zwątpiliśmy w sens obcowania z książkami, odwiedzania bibliotek i zaszczepiania u swoich pociech miłości do książek, ten zbiór rozmów przychodzi nam z pomocą. Ponownie utwierdza nas w przekonaniu, że warto czytać. Mimo wszystko, niezależnie od wieku. Mnie sprawiło niewymowną przyjemność buszowanie po cudzych regałach i chłonięcie każdej opowieści z życia rozmówców. Dzięki tej pozycji mogłam poznać ich bliżej i razem z nimi wspominać dawne czasy. Koniecznie musicie tę książkę przeczytać. Może na nowo przypomnicie sobie historie znane Wam dobrze z beztroskich czasów przedszkolnych i szkolnych, a o których już dawno zapomnieliście. A może ożyją Wasze wspomnienia i kolejny raz dacie się ponieść dziecięcej fantazji.

NA PÓŁCE


IDEALNE MATKI NIE ISTNIEJĄ Rozmawiała: Agnieszka Minkiewicz, Wydawnicto Literackie Zdjęcia: © Benjamin Barda

Wprowadziła zamęt w amerykańskich domach, porównując intensywne rodzicielstwo zza oceanu z rozsądnym podejściem do wychowania kultywowanym przez Francuzów. Krytykowała samą siebie i rodaków, ale było warto. Jej książka W Paryżu dziecinie grymaszą zyskała miano bestsellera w wielu krajach, również w Polsce. W ślad za nią powstała bardziej poradnikowa wersja Dziecko dzień po dniu, w której amerykańska dziennikarka, wychowująca w Paryżu trójkę dzieci, zebrała 100 złotych zasad francuskiego wychowania. Które ze spisanych w książce francuskich zasad okazały się zbawienne dla ciebie i twoich dzieci? Pamela Druckerman: Z całą pewnością skorzystaliśmy z ich podejścia do jedzenia. Francuski sposób wydaje się rozsądny i bardzo prosty, ale stosowany konsekwentnie, naprawdę działa. Wystarczy trzymać się pewnych reguł: „podawaj warzywa na początku”, „wszyscy jemy to samo” czy „musisz po prostu spróbować”. Dla dzieci moich amerykańskich znajomych jedzenie prawie zawsze stanowi wielki problem. Ich rodzice wciąż dziwią się, dlaczego nie dotyczy to moich dzieci. Francuzki w przeciwieństwie do Amerykanek bardzo dużo uwagi przywiązują do własnego samopoczucia. Czy to jest właśnie klucz do sukcesu – myśl o sobie, a będziesz szczęśliwa w rodzinie? W Ameryce pokutuje przeświadczenie, że im bardziej poświęcasz się dla dziecka, tym lepszą matką jesteś. Nikt nie mówi tego głośno, ale wszyscy to wiedzą, wszyscy tak czują. Można to zobaczyć w podejściu do karmienia piersią. Da się wyczuć spotykając matki, które nigdy, do ukończenia przez

MŁODA MAMA

14

malucha szóstego roku życia, nie spędzają nocy poza domem. Są i takie, które rzucają pracę, grzebiąc tym samym szansę na karierę. Francuzi mają zupełnie inne podejście. Nie stopniują jakości macierzyństwa. Mają oczywiście świadomość, że zmienia ono życie kobiety i jej priorytety, ale we Francji wyznaje się zasadę, że żadna ze sfer życia – nie wyłączając bycia pracownikiem, żoną czy matką – nie jest ważniejsza od pozostałych. Jedną z nadrzędnych zasad opisanych w tej książce jest to, że rodzina i dom skupione całkowicie na dzieciach, nie są przyjazne i przyjemne dla rodziców, a najprawdopodobniej nie są także dobre dla samych dzieci. Pisząc „Dlaczego zdradzamy”, porównywałaś podejście do zdrady pod różnymi szerokościami geograficznymi. Czy nie korci cię, aby w tak szerokim aspekcie napisać o podejściu do wychowania dzieci? Oczywiście! To byłoby fascynujące doświadczenie, śledzić jak taka książka jest odbierana w różnych zakątkach świata. Zdecydowałam się jednak skupić na Francji, bo tutaj mieszkam (mam więc mnóstwo obserwacji i materiału!). Poza tym tutejsze podejście do wychowania stanowi kontrapunkt dla „intensywnego rodzicielstwa”, popularnego nie tylko w USA, przez ostatnich 20 lat lub więcej. W Stanach pracujące matki spędzają z dziećmi obecnie więcej czasu, niż ich niepracujące prababki spędzały ze swoimi. I pomimo tego, wciąż czujemy, że robimy za mało. Francja jest daleka od ideału, ale pokazuje nam, że do macierzyństwa można podchodzić inaczej. Najważniejsza lekcja jaką otrzymałam od francuskich rodziców? „Czasami po prostu nie da się nic zrobić. Idealne matki nie istnieją. I to jest ok”.


Czy poznałaś inne – poza francuską i amerykańską – metody wychowawcze? Spędzałam wiele czasu w podróży, za granicą, zanim doczekałam się dzieci, ale niestety wówczas nie przywiązywałam dużej wagi do modeli rodzicielstwa w odwiedzanych przeze mnie krajach. Jak wcześniej zauważyłaś, byłam bardziej zainteresowana romansami i podejściem do zdrady! Mój mąż jest Anglikiem, więc spędzamy obecnie sporo czasu w Wielkiej Brytanii. Tamtejsze macierzyństwo jest bardzo zbliżone do amerykańskiego, z jego dobrymi i złymi cechami. Spotkałam tam ostatnio nianię, której rodzice kategorycznie zakazali mówić dziecku „nie”, w jakichkolwiek okolicznościach. Brytyjska edycja książki radzi sobie całkiem nieźle… A może inne podejścia do wychowania dzieci są wypadkową tych dwóch jakże skrajnych praktyk? Amerykanki są skupione wyłącznie na dobru dziecka, a Francuzki stawiają na siebie i związek. Wydaje mi się, że francuski model jest mniej ekstremalny, niż sugerujesz. Oni po prostu uważają, że życie rodzinne skupione wyłącznie wokół dziecka, tworzy nieszczęśliwe „dzieci-królów”. Dlatego stosują różnego rodzaju zasady, mające na celu utrzymanie równowagi. Na przykład, kiedy dziecko przerywa rozmowę, rodzic próbuje mu spokojnie wytłumaczyć: „Teraz rozmawiam, ale wysłucham cię za minutę”. Jednocześnie, jeśli dziecko dobrze bawi się samo, starają się mu nie przerywać. Oczywiście nie zawsze i nie wszystko idzie tak gładko. Myślę jednak, że przewodnia idea jest słuszna i pomaga.

naturalne bądź nieuniknione, są w rzeczywistości uwarunkowane kulturowo. Byłam na przykład święcie przekonana, że dzieci rodzą się cierpliwe albo niecierpliwe. Francuzi wierzą natomiast, że cierpliwość, to umiejętność, której uczysz dziecko, tak, jak pewnego dnia uczysz je alfabetu albo jazdy na rowerze. A praktyka czyni mistrza. Jak długo byłaś amerykańską mamą? Po jakim czasie stałaś się francuska mamą? Wciąż jestem gdzieś po środku. Podziwiam wiele rzeczy we francuskim stylu wychowania. Staram się wcielać w życie ich podejście do żywienia, sposoby na budowanie autorytetu czy naukę samodzielnej zabawy. Zaczęłam rozmawiać z dziećmi. Pozwalam im, żeby samodzielnie odkrywały zjawiska i rzeczy, zamiast popychać je do zdobywania kolejnych umiejętności. W chwilach kryzysu i zamętu, zadaję sobie pytanie: „Co zrobiłaby francuska mama?”. Chcę jednak, żeby moje dzieci czuły się także Amerykanami. Francuski styl macierzyństwa jest dla mnie inspiracją, ale staram się wyciągnąć to, co najlepsze z obydwu modeli wychowania.

Na końcu książki przedstawiasz przepisy na francuskie smakołyki dla najmłodszych. Czy przeprowadzka do Paryża skłoniła cię do rodzinnego pieczenia i gotowania? Czy dzisiaj to wasz rodzinny rytuał? W ciągu tygodnia zazwyczaj żyję w pośpiechu. Jednak w weekendy staram się angażować dzieci w zakupy i gotowanie, kiedy tylko mogę. Uwielbiają gotować – poza tym jedzenie czegoś w czym same maczały ręce, jest ekscytujące. Najbardziej lubią – robić i jeść – ciasto czekoladowe. Książka jest napisana z dużym poczuciem humoru. Nie brakuje w niej zgryźliwych uwag na temat amerykańskiego podejścia do ciąży i wychowania dzieci. Czy ciężko było krytycznie spojrzeć na kulturowe przyzwyczajenia rodaków? Moja analiza amerykańskiego podejścia do macierzyństwa, to tak naprawdę samokrytyka. I – na moje nieszczęście – przychodzi mi ona raczej łatwo! Fascynujące było dla mnie odkrycie, że rzeczy i zachowania, o których myślałam, że są 15

MŁODA MAMA


Tekst: Klaudia Maksa Zdjęcia:© WavebreakMediaMicro - Fotolia.com

GDY ON WYJEŻDŻA BEZ CIEBIE

Byłaś przekonana, że wakacje spędzisz z partnerem. Z daleka od stresu w pracy i problemów rodzinnych. Aż tu nieoczekiwanie twój mąż oznajmia ci, że na urlop chce wyjechać tylko z dzieckiem. Jesteś w szoku! Przecież zawsze spędzaliście wakacje razem! Zadajesz sobie pytanie, czy to początek końca waszego związku? Odpowiem ci. Wcale tak być nie musi. Może za zachowaniem partnera kryje się inny problem – brak dobrego porozumienia między wami. Twój mąż lub partner decyduje się spędzić wakacje bez ciebie – to zrozumiałe, że jesteś tym faktem niemile zaskoczona. Możesz nawet poczuć się odtrącona. Przede wszystkim jednak – nie wpadaj w panikę. Podczas nieobecności męża zamiast zamęczać samą siebie, snując całymi dniami czarne wizje rozpadu waszego związku, postaraj się wyciszyć i nabrać do tej sprawy dystansu. Pomoże ci to wnikliwie przeanalizować zaistniałą sytuację i znaleźć sposób na jej rozwiązanie. Żeby było ci łatwiej, proponuję, abyś przeczytała o możliwych przyczynach problemów i wskazówkach, jak rozwiązać konflikt. MĘSKI WYPAD Są rzeczy na ziemi i niebie, które nie śniły się nawet filozofom. Są czasem problemy dorastających synów, które są nieznane nawet ich matkom. Zatem usiądź sobie wygodnie na kanapie i pomyśl. Czy w ostatnim czasie ojciec i syn nie spędzali ze sobą więcej czasu na rozmowach „na osobności”? Może, jak to mówią terapeuci, przepracowywali jakiś problem? Chłopcy w wieku dorastania często nie mogą sobie poradzić sami ze sobą. Zaskakuje ich zmieniająca się fizjologia, burzące się hormony... są tym zażenowani. Dlatego czasami właśnie wtedy nawiązuje się magiczna więź pomiędzy ojcem i synem. WRÓĆ PAMIĘCIĄ DO URLOPU SPRZED ROKU... Warto przypomnieć sobie, czy rok temu wróciliście zadowoleni z wakacji. Być może nie układało wam się dobrze i przez większość wolnych dni robiliście sobie wyrzuty albo kłóciliście się non stop. A może przez ostatnie miesiące atmosfera w waszym małżeństwie stała się nie do zniesienia i nie pamiętasz, kiedy rozmawialiście ze sobą jak kulturalni ludzie? Wówczas wyjazd męża bez ciebie jest jego manifestacją

TRUDNY TEMAT

16

przeciwko wykorzystaniu wakacji na ciągłe małżeńskie pretensje i kłótnie. Może mąż miał potrzebę przemyślenia łączących was więzi i nabrania dystansu do wspólnej codzienności i problemów rodzinnych. Wakacje 2014 to dobra okazja. „JA TEŻ JESTEM ZMĘCZONA!” Zwróć uwagę, jak w twojej rodzinie wygląda podział domowych obowiązków. Ile godzin spędza w pracy mąż, a ile ty. Zdarza się, zwłaszcza w obecnych czasach, że mężów praktycznie całymi dniami nie ma w domu, ponieważ tego wymaga ich dobrze płatna praca i na twojej głowie spoczywa całe gospodarstwo domowe z wychowaniem dzieci włącznie. Więc może się zdarzyć tak, że twój wymęczony po roku pracy mąż niczego tak naprawdę nie pragnie, jak świętego spokoju. I jest mu obojętne, czy w wakacje zastaną go na Hawajach, czy na plaży w Starych Jabłonkach. To zmęczenie pracą jest tak duże, że zaburza obiektywną ocenę sytuacji. Na twoje ostre uwagi, że ty także pracujesz zawodowo i też masz prawo do wypoczynku, mąż reaguje nawet agresją słowną, tak jakby w ogóle nie przyjmował do wiadomości, że oprócz pracy zawodowej masz drugi etat w domu. Dlatego być może mąż chciał uniknąć takich właśnie problemów rodzinnych i wybrał wyjazd bez ciebie. WSKAZANA POWAŻNA ROZMOWA Jaki nie byłby powód samotnego wyjazdu twojego partnera, jedno jest pewne. Powinnaś przeprowadzić z nim na ten temat szczerą rozmowę. Po to, żeby wyjaśnić motywy takiego zachowania. Ale żeby je poznać, w żadnym wypadku nie możesz dać odczuć partnerowi, że stoisz z karabinem po drugiej stronie barykady i kiedy wróg się zbliży, strzelisz mu wyrzutami prosto w serce. Musisz zdawać sobie sprawę, że twój ukochany właśnie szczerości się obawiał najbardziej, dlatego żeby uniknąć nieprzyjemnych scen, postawił cię przed faktem dokonanym. Dlatego zawieś broń i stłamś najmocniej jak potrafisz targające tobą emocje. Bo tylko wtedy, kiedy ujmiesz męża spokojem i chęcią wysłuchania, możesz się naprawdę dowiedzieć, co twój partner czuje i co myśli. Taka postawa pomoże ci rozwiązać problemy rodzinne. Warto zatem się w sobie sprężyć, bo poznanie głównego problemu to naprawdę połowa sukcesu. Poza tym szczere rozmowy wyładowują złe emocje, a przede wszystkim zbliżają ludzi do siebie jeszcze bardziej.


17

TRUDNY TEMAT


MAGDALENA WITKIEWICZ DZIECIOM Wiersz: Magdalena Witkiewicz Zdjęcie: Archiwum prywatne Magdaleny Wiktkiewicz

Magdalena Witkiewicz jest absolwentką Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańskiego Studium Bankowości oraz Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menadżerów (MBA). Jeszcze do niedawna prowadziła firmę marketingową. Jednak kiedy kariera pisarska nabrała sporego tempa, postanowiła nie zaprzątać sobie już głowy wielkimi biznesami, tylko cieszyć się macierzyństwem i zostać pełnoetatową pisarką. Jak postanowiła, tak zrobiła. Dzisiaj pani Magdalena ma już na swoim koncie siedem bestsellerowych książek dla dorosłych (Milaczek, Panny roztropne, Opowieść niewiernej, Szkoła żon, Ballada o ciotce Matyldzie, Zamek z piasku, Pensjonat marzeń) Trzy z nich otrzymały nagrody w konkursie wortalu Granice.pl na najlepsze książki na wiosnę i lato. Prawa do „Szkoły żon” zostały zakupione przez wietnamskie wydawnictwo. Powieść ukazała się w Azji w marcu 2014 roku. Opowieść niewiernej ukaże się na Litwie. Wydała także książkę dla dzieci – Lilka i spółka. Jest autorką kilkunastu wierszyków, wydawanych w przeróżnych antologiach. W maju ukaże się kolejna powieść dla dorosłych „Szczęście pachnące wanilią”, a latem kolejna część „Lilki i spółki” dla dzieci. Reprezentowała Polskę na Międzynarodowym Festiwalu Literatury dla Dzieci na Litwie. Magdalena Witkiewicz jest przykładem na to, że marzenia się spełniają a dzieci nie muszą przeszkadzać w karierze, jeśli się wie, czego pragnie i chwyci los w swoje ręce. Wręcz przeciwnie – one motywują i inspirują.

AUTORZY DZIECIOM

18


ŚLIMAK I PAJĘCZYCA Małą dróżką, wzdłuż rzeczułki Szedł ślimaczek w odwiedziny. Szedł do swojej przyjaciółki, Pajęczycy Klementyny. Pajęczyca była chora. Ślimak niósł jej miodu garstkę. Według wskazań jej doktora Miód najlepszym jest lekarstwem. Jest na miejscu! Wreszcie dotarł! Ślimak wszedł cicho do środka. Pajęczycę w łóżku ujrzał. Wyglądała, jak sierotka! „NSzybko wyjął miód z plecaczka, Podał chorej Klementynie Zjedz kochana – do niej szepnął Katar, kaszel, wszystko minie! Pajęczyca posłuchała, Wielką łyżkę miodu zjadła. Już dzień później nie kaszlała I gorączka też jej spadła! Miód jest smaczny, ale zwykle Lek ci wcale nie smakuje. Mimo wszystko szybko wypij Rano dobrze się poczujesz! Pójdziesz drogą wzdłuż rzeczułki Albo wyjdziesz do ogrodu I zobaczysz jak ślimaczek Niesie pełną garstkę miodu …

19

AUTORZY DZIECIOM


POKÓJ DZIECKA – ROLETY W WERSJI SMART Tekst: Materiały prasowe Zdjęcia: Materiały prasowe

Bezpiecznie, kolorowo, funkcjonalnie – w jaki sposób zaprojektować pokój dziecięcy, by spełniał oczekiwania malucha, a jednocześnie nie dawał rodzicom powodów do obaw? Dzieci „jest wszędzie pełno”. Aby we własnym pokoju nie zrobiły sobie krzywdy, należy zastosować w nim rozwiązania bezpieczne, ale też łączące praktyczność z estetyką wykonania. Zasadę tę warto zastosować także do rolet. 1. MECHANIZM – WYBIERZ MĄDRZE Wybór rolety do pokoju dziecięcego nie jest trudny, ale przed zakupem warto rozważyć kilka opcji. Po pierwsze – zastanowić się, jaki mechanizm sprawdzi się najlepiej. Na rynku dostępne są rozwiązania sznurkowe, koralikowe oraz automatyczne, np. smartroll. Spośród tych trzech typów to te ostatnie są jednak uznawane za najbardziej przyjazne dzieciom. W czym tkwi ich przewaga? – Odpowiedź jest bardzo prosta. Rolety, w których został zamontowany automatyczny mechanizm zwijający, roluje się za pomocą jednego pociągnięcia, bez konieczności używania dodatkowych elementów. Z perspektywy dziecka to dużo bezpieczniejsza opcja. Przykładowo – wyobraźmy sobie sytuację, w której nasz maluch wspina się na parapet, by wyjrzeć przez okno, a przy schodzeniu zahacza o luźno wiszący łańcuszek rolety. O przykry w konsekwencjach wypadek naprawdę nie jest trudno. Montując roletę z mechanizmem sprężynowym, możemy tego rodzaju wypadkom zapobiec – mówi Leszek Jarema, ekspert z firmy Franc Gardiner – producenta mechanizmów smartroll. . 2. NIE BÓJ SIĘ NIESTANDARDOWYCH ZAMÓWIEŃ Nieczęsto zdarza się, by roletę można było w pełni dostosować do indywidualnych oczekiwań: mechanizm dopasować do wymiarów i wagi materiału, tkaninę do potrzeb dziecka (np. w pokoju dziecięcym doskonale sprawdzają się rolety zaciemniające), a wygląd zaprojektować zgodnie z własnymi upodobaniami. Mechanizmy smartroll pasują nie tylko do rolet o klasycznych rozmiarach i wadze, ale również rozwiązań niestandardowych, personalizowanych. W ofercie znajdziemy zatem zarówno mechanizm dostosowany do najbardziej popularnych rolet, z rurką o średnicy 24 mm (24-1) oraz wersję 32-1, pasującą do rolet o szerokości do 2,5 m, a wysokości do 3 m. MATERIAŁY PROM,OCYJNE

20

3. WYGLĄD – POSTAW NA KREACJĘ Szukając nowoczesnych rozwiązań w dziedzinie dekoracji okien, w katalogach wybranych marek, znajdziemy już nie tylko rolety gotowe – dostępne w określonym kolorze i wzorze, ale również tworzone na indywidualne zamówienie. Taką możliwość oferuje nam marka Lotari. Odwiedzając sklep online Lotari, możemy wybrać produkt z gotowym wzorem lub z pomocą grafika zaprojektować własny, niepowtarzalny motyw, który zostanie naniesiony na roletę. Z punktu widzenia rodziców ważne jest to, że nadruki te są wykonywane ekologicznym, bezwonnym, a co za tym idzie bezpiecznym tuszem lateksowym, wytrzymałym i odpornym na ścieranie. Więcej na: http://www.smartroll.com/pl http://lotari.pl/in/rbonline


21

MATERIAŁY PROMOCYJJNE


MACIERZYŃSKI DWUGŁOS Rozmawiała: Klaudia Maksa Zdjęcia: Archiwum prytwane pisarki Zdjęcia czarno-białe: © Adam Wajszczuk

MAŁGORZATA KALICIŃSKA MATKA

O MNIE? Jestem półwieczna (no, ciut ponad!). Mama, babcia Matysi i Poli, która jeszcze mieszka w poprzednim świecie, czyli u mamy pod sercem. I kobieta rodzinna – bardzo! Pracowałam w różnych zawodach, a ostatnio piszę. Najbardziej na świecie lubię wiejskie ciche życie, karmienie najbliższych i robienie przetworów. Lubię jadać obiad na tarasie, lubię pielenie, choć kiedyś nie lubiłam. Wędkuję…

ZNANI I RODZINNI

Lubię moich przyjaciół i… lubię Kocham, jestem kochana lubić, dostrzegać tę lepszą stronę życia, szklankę pełną do połowy. Narzekanie nie jest dobre, choć oczywiście bywa, że ponarzekam, nawet zaklnę wściekła! Co jeszcze? i mam masę planów na przyszłość. One są jak żagiel w życiu, a my z moim Siwym wciąż chcemy żeglować!

22


Dzień dobry. Skoro mamy rozmawiać o rodzicielstwie, cofnijmy się do dni narodzin Stasia i Basi. Pamięta Pani swoje pierwsze matczyne obietnice dotyczące wychowania, przyszłości? Pamiętam, że byłam zapatrzona z jednej strony w dom Wańkowiczów z Ziela na kraterze (ba, ale męża miałam ciut innego ), a z drugiej miałam w sercu ciocię Basię (pierwowzór Basi znad Rozlewisk), która była mamą mojego przyjaciela z piaskownicy – Kubusia. Ciocia była wymagającą, ale wesołą mamą. Moja mama była dość zasadnicza i… (chyba wolałaby chłopca). Nie miałyśmy jako mama i córka „feng shui” ale dzisiaj wiem, jak wiele Jej zawdzięczam. Czułam, że nie chcę być matka restrykcyjną, choć też wiedziałam, że chcę wpoić dzieciom ważne wartości, bo wiedzę zdobędą w szkole, w życiu. I udało się! Ktoś mi powiedział, że dzieci wychowuje się do 9 roku życia, potem już tylko z lekka kształtuje, więc starałam się wpoić im dobre wychowanie – te wszelkie dziękuję, proszę, dzień dobry, nazywam się… Czyli ogładę. Uczyłam, że nie są pępkami świata, że trzeba się liczyć z innymi – szczególnie tymi, którzy są blisko. Staś nigdy nie bił i nie poniżał Baśki, mimo że miewali swoje „wrrrr” i „Mamo, jaki on/ona jest gupi/a!”. Kłótnie na krótko. Bawili się ze sobą kapitalnie. Musiałam czasem dać np. garnek, bo „Mamo, jesteśmy w Górach Skalistych, polujemy na zające i gotujemy strawę” (to o dobranocce kanadyjskiej Mali mieszkańcy Wielkich Gór, czyli przygody Dżekiego I Nuki). Czasem trzeba było zaingerować, gdy konflikt puchł, ale byli pogodnym rodzeństwem. Nie byłam nadopiekuńcza! Kiedyś spędzali wakacje tylko z tatą i „usportowaniem się” w Sierakowie. Wpadłam z małą wizytą. Tak tylko, żeby uściskać. Właśnie wrócili z boiska, Stasiek zdjął na tarasie domku skarpety, rzucił je na kupkę i poszedł pod prysznic, bo mieli iść na kajaki. – Stachu – powiedziałam nienamolnie – weź je pod prysznic, wydepcz w szamponie, same się upiorą! Ciepło, to i wyschną szybko! Stach spojrzał na mnie, a potem na tatę i rzekł niby poważnie: – Tato, kiedy mama wyjeżdża? (i zachichotał)Znaczy, radzili sobie! Jak Pani myśli? Te obietnice, czy różnią się one bardzo od postanowień współczesnych młodych rodziców, którzy są świadomi, że niektóre wartości nie mają racji bytu w czasach dzikiej konkurencji i kryzysu? Chyba tak, bo dzisiaj dziecko jest wywindowane na taki piedestał, że to w wielu rodzinach niemal bożek. Z jednej strony WSZYSTKO dla dziecka, a z drugiej bywa, że rodzice uczą wyłącznie wygrywania w wyścigu szczurów. „Bo taki jest świat”. Uważam, że to błąd. Dziecko nie może wyrastać w przekonaniu, że jest pępkiem świata, że wszystko mu się należy – od zabawek po stałą uwagę rodziców, że wolno mu lekceważyć np. dziadków czy nauczycieli. Jak każdy czło-

23

wiek dziecko musi znać swoje miejsce w szeregu, szanować otaczających go ludzi, zwierzęta. Uważam też, że powinno zostać nauczone zachowań asertywnych, bo świat dzisiaj tego bardzo wymaga. I na równi z tym wszystkim dobrze, gdy będzie nauczone empatii. Piękny jest czas dany dziecku w formie przytulania, zabaw, wspólnych posiłków, wycieczek, rozmów. Dziecko musi wynieść z domu wielki bagaż miłości, akceptacji i zrozumienia – to najlepszy prezent od rodziców. Wiedza o świecie – np. o malarstwie, muzyce, naturze – dodatkowy bonus! Na wagę złota! Świata nie zmienimy i irracjonalnie byłoby sprzeciwiać się mu na siłę, bo w ten sposób wychowamy człowieka niedostosowanego do realiów, czyli człowieka nieszczęśliwego. Ale możemy stawić czoła wszechobecnej łatwiźnie, prostocie oraz powierzchowności. Zamieńmy czasami grę komputerową na pudło z domowymi drobiazgami. O, gdyby to było takie proste! Oczywiście, że tak – Wańkowicz właśnie tak wychowywał córki! Sama napisz, spróbuj wysłać do redakcji Świerszczyka (tak Tili 11-letnia sama zarobiła swoje pierwsze pieniądze i poznała ich wartość). Tata jeździł z dziewczynkami na spływy kajakowe i biwaki, wysyłał do rodziny na wieś, gdzie były konie, drzewa, wiejskie zabawy. Ale zaczął też wysyłać w tzw. szeroki świat, żeby się panny z nim obeznały. Fakt – to był inny świat, bezpieczniejszy. Niemniej struganie kijka i np. kocher zamiast nowego smartfona na urodziny jest lepszym prezentem, a najlepszym wspólny wypad pod namiot czy wiejskie życie u rodziny na wsi – czyli krowy, kury, wędkowanie, łażenie po lesie i po drzewach, rowery, łódka… Tak, jestem za tym, żeby nie wychować małego gadżeciarza, któremu zastępujemy nas zabawkami. Z drugiej strony dziecko musi znać tajniki współczesnej techniki, Internet, etc. Tak jak coraz rzadziej oswajamy dzieci z przysłowiowymi patykami, tak samo rzadko z nimi rozmawiamy w ciągu dnia. I nie chodzi tu jedynie o wspólny posiłek, choć jego rola w integracji rodziny jest ogromna. Chodzi o celebrację na pozór zwykłych czynności, jak palenie liści w ogrodzie. Ileż można się dowiedzieć o naszym dziecku, wspólnie grabiąc, robiąc ognisko, piekąc przy okazji kiełbaski czy ziemniaki… To jest to, o czym mówiłam. CZAS, rozmowa, ale pamiętajmy, żeby nie „rozmawiać DO dziecka”, a rozmawiać Z dzieckiem. Tu ogromnie ważne jest słuchanie go. Wtedy widzimy, jak się rozwija, co myśli, czuje. Rozmowa jest bardzo ważna, bo uczymy dziecko, że możemy pogadać o hwszystkim, że staramy się je rozumieć, słuchamy jego racji, dyskutujemy (dyskretnie wychowując). Zdobywamy zaufanie, a to ma piękny smak!

ZNANI I RODZINNI


Pamiętam, że kiedy jeździłam ze Stasiem i Basią autobusami, to mnóstwo gadaliśmy, aż mi ktoś ładnie zwrócił uwagę: ”jaką wy jesteście rozgadaną rodziną!”. Tak, myśmy duuuuużo rozmawiali. O wszystkim! No i dużo u nas żartów, śmiechu. Tylko rodzic też musi się otworzyć, albo inaczej: emocjonalnie przyklęknąć, żeby pobyć trochę na poziomie dziecka. Łatwiej jest zaprosić inne dzieci z ich mamami. W imię nieskrępowanego rozwoju dziecka pociechy szaleją, a mamy, popijając soczek, prześcigają się w dobrych radach i krytykach… Dzieci lubią rozmawiać z rodzicami o nich samych. Moje lubiły słuchać o moim dzieciństwie. Ja nie chadzałam z nimi do piaskownicy i nie siedziałam z innymi mamami. Piaskownicy nie było, więc jeździłam do mamy na działkę. Tam wolność ograniczona płotem, ale za to babcia uczyła łazić po drabinie, pokazywała, jak schodzić z niej i z drzew, bo schodzenie jest najtrudniejsze! Czytała na głos, grała w tysiąca, a ja w tym czasie załatwiałam różne życiowe sprawy. Ja i mój mąż poświęcaliśmy dzieciom masę uwagi. Mąż inicjował wspaniałe zabawy z pracą „w głowie”, czyli matematyka na wesoło. Pytał np:.: - Stachu, ile nóg ma jedna kura i dwie krowy? Basiu, ile nóg mają dwie kury i ty? Składał z nimi klocki, origami, ale i sprzątali razem, wynosili śmieci i robili dla mnie zakupy. Mój mąż został wychowany na feministę, zawsze pomagał, jak tylko mógł. Pracował dużo, i twierdził z uporem, że LUBI zmywać. I zmywał! Jak był. Z kolei mój teść jeździł z dzieciakami na basen i prowadzał do muzeów. Kochany był BARDZO! W ogóle teściowie trafili mi się najukochańsi. Staś, gdy miał 9 lat, wygłosił po powrocie od nich pewnej niedzieli taką oto konstatację: Wiecie co? Rodzice są od kochania i wychowywania, a dziadkowie to już tylko od kochania! Hmmmm… Widocznie pięknie wychowywali miłością. Basia po śmierci teścia sama z siebie została najczulszą opiekunką i przyjaciółką babci. Razem robiły zakupy, Basia pomagała Jej wypełnić wszelkie rubryczki w książeczkach opłat (mama bardzo lubiła domową księgowość, zresztą była księgową z zawodu), razem szły do magla i na targ. Robiła babci pedicure i rozmawiała. Cudowne! Rodzina, nawet kulawa, nie do końca najwspanialsza, jest dla nas najlepszym środowiskiem. Rozmowy, wspólne bycie… Albo wielki deficyt uwagi rodzicielskiej, ciepła, kontaktu, a potem żal do losu, że dziecko tak dobrze wychowywane, zadbane i zabezpieczone na przyszłość dyplomami oraz polisami jest niewdzięczne lub traci kontakt z rodzicami… Gdzie zatem leży ten punkt ciężkości w wychowaniu? Pani córka, Barbara Grabowska, mówi, że Wasz dom był zawsze otwarty, w kuchni ciągle się coś działo,

ZNANI I RODZINNI

24

a Panią nazywa mądrą matką. Proszę nam zdradzić, na czym polega magia wychowania Małgorzaty Kalicińskiej? Nie tylko samej Małgorzaty. Wychowywał na równi mój mąż! I jak powiedziałam, już u nas to cała familia wychowywała. Nienamolnie, ale jednak. Do dzisiaj dzieciaki wspominają różne sprawy z babcią Jasią, Marynką (moja mama) czy dziadkiem Jurkiem (mój teść), babcią Stasią, babcią-ciocią Zosią i innymi. Nie znoszę sytuacji, gdy podczas rodzinnych spotkań dzieci usuwa się do osobnego pokoju z telewizorem (?!), żeby… nie przeszkadzały. To idiotyzm! One powinny się liczyć z rodziną, umieć zachować, integrować, nawet gdy dziadziuś z lekka moralizuje, a babcia przynudza, ciocia śmieje się nerwowo, a wujek mlaszcze. Tacy jesteśmy! Rodzina to tkanka otulająca, bycie z nią to nauka cierpliwości, tolerancji i… miłości. Jak wspaniale moje dzieciaki wspominają takie różne rodzinne spotkania! To jest dzisiaj ich bogactwo. A że ja niby taka mądra? Czy ja wiem? Zapytajcie, o co jej chodzi. W ubiegłym roku do księgarń trafiła książka inna niż te wydane dotychczas: A wtedy moja córka powiedziała…, w hktórej spisywała Pani pojedyncze słowa, zdarzenia, obserwacje z dzieciństwa swoich dzieci. Skąd wziął się pomysł na wydanie tak osobistych wspomnień? Czy ja wiem? Chciałam zapamiętać te ich różne zachowania i sytuacje.Nie mówię tu zbyt wiele o Stasiu, bo On nie byłby (na ile Go znam) zachwycony takim PR-em. Nadto wiem już po czytaniu Ziela (Ziele na kraterze), jak mnie samą ciekawił inny dom, inne wychowanie. No to wydaliśmy z panem Markiem te osobiste banałki, z jego kontrapunktami. Pozostańmy jeszcze w sferze literatury. Obecnie panuje moda na „przerabianie” klasyki dla współczesnego młodego odbiorcy. Cel szczytny, ale czy cel zawsze uświęca środki? Nie lepiej, zamiast rapować Pana Tadeusza, przyzwyczaić dziecko do poezji poprzez bajki? Jeśli dziecko nie oswoiło się z Brzechwą wieczorami w łóżku, pod kołderką w misie, to czy sięgnie po klasykę, rapując Mickiewicza? Dokładnie tak. To, co powstało i jest dla tak wielu świętością, i DAŁO się to przeczytać, ba! nauczyć na pamięć i zrozumieć, to dlaczego zdejmujemy z naszych dzieci obowiązek myślenia, pracy głową i ułatwiamy im wszystko? A w życiu bywa trudno! Moi rodzice, gdy byłam w podstawówce wiedząc, że od września będzie praca z Panem Tadeuszem, urządzili rodzinne czytanie latem. Obowiązkowo po obiedzie szliśmy


na koc, pod wierzbę z córkami gospodarzy, u których spędzaliśmy wakacje, i każdy czytał po kawałku na głos. Także i rodzice! I tak przeczytaliśmy całego! Potem były dwa konkursy – każdy sobie wybierał kawałek kulinarny, a potem o przyrodzie, uczył się go i deklamował przy ognisku. Były nagrody i dyplomy! Można! Na zakończenie proszę o kilka książkowych propozycji dla dzieci. Nie znam się na współczesnych książeczkach, ale moja wnuczka kochała Świnkę Peppę. Gdy razem oglądałyśmy o niej i jej świńskiej :-) rodzince , zrozumiałam dlaczego – prosty przekaz, troszkę dydaktyki i dobroci. Mój syn lubił z Matysią oglądać i opowiadać sobie obrazki – im więcej na nich się działo, tym lepiej, więc książeczki trzeba wybierać po to, żeby z dzieckiem je oglądać, czytać i komentować! Pokazać też trzeba, że sami czytamy! O, moi kochali TEŻ (jako alternatywa) audiobooki. Na dobranoc do łóżka albo w samochodzie. No i kocham klasykę – Dzieci z Bullerbyn, Akademię pana

25

Kleksa, Ronję, córkę zbójnika, a potem – starszaki wybierają, choć… dobrze jest podsuwać! Nie mam żadnych pretensji do Ani z Zielonego – ona uczy, jak stawiać czoło kompleksom, jak rozwijać wyobraźnię, a już mama jest od tego, żeby panna czytająca Anię nie została w tyle za ideami równouprawnienia (czego tak się boją feministki, wyrywające sobie włosy z głów na hasło Ania z Zielonego…) Młodzi ludzie są mądrzy! Zachłysnęli się Harrym Potterem (ja TEŻ!) i jakoś nie zostali czarodziejami. Wiedzą, że to fikcja. Mają dystans, choć kochają postaci i Hogwart. Bardzo dziękuję za rozmowę

ZNANI I RODZINNI


BARBARA GRABOWSKA CÓRKA Mieszka w Australii, w której zakochała się od pierwszego wejrzenia . Postanowiła schować do szuflady dyplom "prestiżowej" szkoły Koźmińśkiego, na wydziale Zarządzania i Marketingu Międzynarodowego (Wydział w jęz. angielskim), dobrą pracę w branży i osiedlić się na antypodach. Jest pół artystyczną duszą. Współtłumaczyła utwór „Człowiek, który przyszedł z daleka” (Un uomo venuto da molto lontano - Amadeo Minghi), śpiewany przez Izabelę Kopeć w hołdzie Janu Pawłowi II, napisała piosenkę "Czarno biały świat" na ZNANI I RODZINNI

płytę "LaRevolucion" Michała Wiśniewskiego i przetłumaczyła na polski rynek książkę „Aksamitny Królik” Margery WIlliams, wraz ze śpiewaną przez Piotra Fronczewskiego piosenką. Jest przemiłą osobą, skromną osobą. Znajomi nazywają ją „mama Basia Specjalnie dla nas opowiada o swoim dzieciństwie i relacji z mamą, Małgorzatą Kalicińską

26


„Pierwsze spotkanie z dzieckiem” to wspomnienie, które każda mama nosi w sercu przez całe życie. Ma ono zapach, swoje kolory, miękkość skóry, uśmiech oraz sto innych detali. I każdy z nich można odtworzyć w pamięci nawet w nocy o północy. „Pierwsze wspomnienia” – to z kolei obrazy, które każde dziecko ma głęboko w pamięci. Są tak samo magiczne. Jakie jest Pani pierwsze wspomnienie związane z mamą? Zdradzi nam Pani? Jest ich kilka i nie wiem, czy jestem w stanie umiejscowić napierwsiejsze z pierwszych… Jest ciepła i pachnąca obiadem, mama czytająca „Muminki” – zawsze ze zmieniającymi się głosami i zaangażowaną narracją. Mama potrafić być naprawdę komiczna, kiedy wejdzie w rolę! Niestety zwykle zasypiała pod koniec rozdziału, a ja wtedy łapałam ją za powiekę, otwierałam jej oko na siłę i pytałam „śpiiiiisz?”. Lepienie warzyw z białej modeliny i malowanie ich na kolorowo lakierami do paznokci – nie było wtedy w sklepach kolorowej modeliny, nie było dobrych farbek, był za to znajomy producent lakierów. Mama zawszy była i do dziś jest kreatywna – wszystko się da, wystarczy tylko zrobić inwentaryzację w szafkach i zawsze coś się znajdzie! Nigdy się z nią nie nudziłam. Mama ucząca mnie jazdy na rowerze. Tata nie mógł, bo był chyba na wyjeździe służbowym. Mamie się nie chciało, bo nie lubi biegać, a trzymanie kija (kiedyś tak się uczyło – kij przymocowany do bagażnika – dzisiejsze dzieci pewnie pukają się w głowę…) i „śledzenie węża”, czyli łażenie za mną zygzakiem cały Boży dzień nie zapowiadało się ekscytująco. Mama więc wsadziła mnie na rower i powiedziała „jedź”. „Trzymasz kija?” spytałam ja. „Trzymam, trzymam” odparła mama. Ruszyłam, lawiruję, odwracam się – mamy nie ma oczywiście. Została na starcie. Rymsnęłam na asfalt. Ze strachu. Kazała wsiąść znowu i więcej już nigdy nie potrzebowałam asysty. Mama zawsze dbała, żebyśmy szybko stali się niezależni. A jaka była najpiękniejsza opowiedziana bajka? Nie przeczytana, opowiedziana? Mama nie opowiadała bajek – jest nieromantyczna pod tym względem. Czytała – u nas się bardzo dużo czytało, często na głos. Stąd jako dziecko znałam mity greckie, Biblię, „Trylogię”… Ale mama potrafi opowiadać, ubarwiać, koloryzować, uteatralniać i potrafi, jak już wspomniałam wyżej, być w tym przekomiczna. W podstawówce miałam bardzo trudne prace domowe z historii. Referat za referatem – bez komputera i googla! Wszystko analogowo, obłożona książkami. Miałyśmy więc układ (mamuś, kocham Cię za to!) – mama czytała mi na głos wskazane rozdziały, a ja notowałam to, co uznałam za potrzebne i potem lepiłam w referat. Jakaż była konsternacja, a następnie sikanie po kostkach ze śmiechu, kiedy dowiedziałam się, że „Jagiełło wjechał do rogatek miasta, a za nim spieszyła biała mulica”. 27

Do dziś nie wiem, czemu biała mulica, ale była ona nieodłącznym elementem wszystkich ważniejszych wydarzeń w historii Polski1 . Doskonale za to mamie szły opowieści naukowe – spytana przez pięcioletnią córkę, „jak się robi bliźniaki”, odpowiadała bez zająknięcia, z biologicznymi detalami, acz bez nieprzystojnych zwrotów i szczegółów. Jak mi to później sama wytłumaczyła, dzieci „łykają” każdą opowieść, nawet jeśli jej do końca nie rozumieją – opowiadała mi więc o mitozie, mejozie i mitochondriach, a ja słuchałam, aż mnie skomplikowana terminologia znudziła na tyle, że marzyłam już o zmianie tematu i nie zadawałam kolejnych niewygodnych pytań. Genialne. Nie sądzi Pani, że w takich opowieściach bije serce rodziny? Nie chodzi nawet o ich treść, choć to też jest ważne, ale samą relację. To najwyższa jej jakość. Słuchamy i obserwujemy mimikę, gesty, reakcje… O tak! Stąd my zawsze byliśmy rodziną wysoce naukową (unaukowioną wręcz). Moi znajomi do dziś co jakiś czas mówią „Baśka, skąd Ty to wiesz?”. Ano wiem różne dziwne rzeczy, bo u nas się tak właśnie rozmawiało. Wszyscy troje, babcia, tata i mama byli w którymś okresie życia nauczycielami i każde z nich miało w sobie tą potrzebę niesienia kaganka oświaty. Stąd już w przedszkolu i we wczesnej podstawówce wiedziałam, jak się robi rzeczone bliźniaki, jak działa magnes, kim jest Mandelbrot i jego fraktal, czym jest cukrzyca i co mają do tego wysepki Langerchansa, że „pamiętaj chemiku młody, zawsze lej kwas do wody, a pamiętaj zawczasu, by nie lać wody do kwasu”, że data bitwy pod Grunwaldem to de facto zakodowany przepis na bimber i że słynne „Tubular Bells” Mike’a Oldfielda (gdzie do jednej prostej melodii na pianinie stopniowo dołączają kolejne instrumenty) są zerżnięte (no dobrze – zainspirowane) „Bolero” Ravela. Do dziś dzwonię do taty z pytaniem „cześć google, czym się tak naprawdę różni paliwo z etanolem od tego 95 oktanów?” albo do mamy „mamuś pamiętasz? Jest takie staropolskie słowo, które oznacza człowieka hojnego, takiego wiesz, charytatywnego...” „Filantrop?” „Filantrop! Dzięki mamuś, pa!”. Grywaliśmy razem w „Trivial Pursuit”, sprawdzaliśmy rzeczy w Encyklopedii, czytywaliśmy czasopisma paranaukowe... Kiedy byłam w dziecięcej fazie miliona pytań na sekundę, zawsze dostawałam odpowiedź. Zawsze. Taki rodzaj relacji dziecko także wycisza. W ten sposób uczy się łagodności. A kiedy się nauczy wyciszać, łatwiej przyswoi sobie umiejętności wyższego rzędu, jak cierpliwość i pokorę, szacunek do rodziców, rodzeństwa, 1 Otóż BIAŁA MULICA to były wtręty Melchiora Wańkowicza teksty czytanie córkom, aż do chwili gdy się zorientują i krzykną „Mamo! King jest uobziedliwy!” (źródło: Melchior Wańkowicz, Ziele na kraterze, wydanie krajowe PAX, 1957 ) ZNANI I RODZINNI


dziadków, a potem do ludzi w ogóle. Pani rodzice chyba zdali ten egzamin na piątkę… Tak – u nas był szacunek do siebie nawzajem, do cudzego czasu, do nauki, do wiedzy, do szukania rozwiązań, do tego, że jesteśmy różni. Fakt faktem, że ja dzięki rodzicom jestem bardzo wszechstronna, ale z kolei w niczym nie jestem wybitna – ani mama, ani tata nie mają hobby, więc i ja nie nauczyłam się ani nie czułam potrzeby go mieć. Ale zwykle wolę być wszechstronna – to bardzo ułatwia życie. Jestem dzięki temu elastyczna zawodowo, umiem „podciągnąć” swoje kompetencje, wspierając się wiedzą czysto teoretyczną (mając nadzieję, że praktyka przecież sama przyjdzie), potrafię rozmawiać na przeróżne tematy, rozwiązywać krzyżówki i zdobywać uznanie szefów czy nauczycieli trywialnymi dla mnie informacjami, dzięki czemu maskuję braki w innych kategoriach wiedzowych. Lubię też słuchać innych, czerpać od nich informacje i łykać ciekawostki. Mnie to wciąga. Cierpliwości się nie nauczyłam, już taki mój feler… Pani rodzina nie była typową, współczesną rodziną zamkniętą, modelu 2+2. W rodzinie ważną rolę odgrywały babcie, dziadek, babcie-ciocie, ciocie. Co wnosi do dorosłego życia dziecko wychowane w tak wspaniałej, rodzinnej atmosferze? Tak… Rodzina była dla mnie zawsze pojęciem szerokim. Lata 80’ (kiedy to się wychowywałam) odznaczały się dużo większą niż dziś bliskością ludzi pozornie obcych, wspólnotą sąsiedzką, towarzyską. Ja miałam cały pion w bloku wypełniony ciociami i wujkami i nie widziałam wtedy zbytniej różnicy między ciocią z trzeciego piętra, a ciocią – siostrą taty. Dla mnie to był taki sam rodzaj pokrewieństwa. Babcia była de facto trzecim rodzicem, bo spędzaliśmy u niej co najmniej dwie noce w tygodniu i jej dom był moim drugim domem. Myślę, że dzięki temu mam w sobie dużą ufność do ludzi, chętnie wpuszczam ich do swojego życia i choć parę razy się mocno sparzyłam, to lubię w sobie tę cechę. Ludzie mówią, że jestem ciepła i rodzinna, od paru lat znajomi mówią do mnie „mama Basia”. Z początku się denerwowałam, ale teraz biorę to za dobrą monetę – jestem opiekuńcza (czasem nad), bo mną się dobrze opiekowano, ufna, bo otaczali mnie zaufani ludzie. W tak „rozszerzonej”, kochającej się i wspierającej rodzinie mają szansę się wkraść takie uczucia jak zazdrość, czy zawiść? Oj mają! Zawsze byłam zazdrosna o brata, bo on był mądrzejszy i sprytniejszy. Wiedział jak uruchomić komputer, znał lepiej angielski, był lepszy z matematyki. Po latach dowiedziałam się, że on był zazdrosny, że ja byłam ta zdolZNANI I RODZINNI

28

niejsza – rysowałam, śpiewałam w chórze… Ale to nie był ten rodzaj zazdrości, który spędza sen z powiek i rozbija rodzinę. Nosiłam ubrania po bracie i to nigdy nie był dla mnie problem, dzieliliśmy się komputerem, lego i żeleźniakami… Ale to też takie czasy były – wszystko w rodzeństwie było wspólne, bo było mało. Ale z kolei także złość jest integralnie związana z dzieciństwem. Jak rozwiązywane były konflikty między wami? Nie pamiętam. A to chyba znaczy, że te konflikty nie wywarły na mnie większego wpływu. Pamiętam, że na niego donosiłam: „Mamo! Stasiek mnie popchnąąął”. On z kolei zawsze mnie potrafił wyrolować – niezależnie, która była godzina i ile czasu minęło, zawsze była jego kolej grania na komputerze… Ale w ogólnym rozrachunku nie kłóciliśmy się chyba za dużo – mieliśmy ogromne szczęście mieć osobne pokoje i oboje jesteśmy z gruntu niekonfliktowi, najczęściej więc się kończyło trzaskaniem drzwiami. I tyle. Już jako dziewczynka potrafiła Pani wyrazić niezadowolenie, że na pogotowiu zszyli Pani ranę szpetną, czarną nicią chirurgiczną. Mniemam, że poczucie estetyki, które ujawniło się w tak młodym wieku, ma w Pani dorosłym życiu duże znaczenie. Jaką rolę w odbieraniu piękna tego świata odegrała mama? To śmieszne jak bardzo to się zmienia… Jako osoba dorosła uważam, że moje poczucie estetyki jest mocno kulawe. Sama o sobie często mówię „badziewiara” – uwielbiam bazary i stragany, ubrania potrafię kupić i w lumpeksie i w Tesco, nie zastanawiając się zupełnie, czy to, co kupiłam pasuje do reszty mojej garderoby. Najlepiej czuję się w czarnej bluzce i dżinsach, bo tego nie da się zepsuć, a ja po prostu nie umiem się Ubrać przez duże U. Ale jeśli chodzi o odbieranie piękna świata to tak, to wszystko mama i babcia. Mama nauczyła mnie kucać po deszczu i obserwować dżdżownice. One są naprawdę niesamowite! Kiedy się ruszają, każdy pierścień pracuje indywidualnie, jak wielki mięsień. Niebywałe! Mój ślimak Dżordż wzbudzał u hhznajomych odrazę lub niedowierzanie („po cholerę Ci takie zwierzę? Fuj!”) – ja go uwielbiałam, bo ruszał szyją na boki, jak Stevie Wonder, i żuł sałatę z namaszczeniem. Babcia nauczyła mnie, jak otwierać paszcze Lewkoniom (to takie kwiatki), pokazała, jak tuli listki mimoza. Mnie takie rzeczy ekscytują i niech się ze mnie śmieją. Trudno. Przenieśmy się do okresu dorastania. W książce Pani mamy „I wtedy moja córka powiedziała” ujęły mnie bardzo takie oto zdania: „To był jej wiśniowy okres. Pokochała ten okres na długo. […]Malowałam jej na powiekach długie, wiśniowe kre-


seczki. Takie jak my, młode kobietki, malowałyśmy sobie w latach sześdziećsiatych. Znalazłam na Senatorskiej sklep z syntetycznymi kamieniami i kupiłam rubiny.” Cóż za więź! Mama wsłuchiwała się i wpatrywała w Panią, aby móc dostrzec i podziwiać każdy szczegół. Czuła to Pani wtedy? Wtedy nie, bo byłam mała i głupia. Brałam to za pewnik, bo tak mnie wychowano. W mojej rodzinie jak ktoś coś lubił, to się mu w tym pomagało i to jest oczywista oczywistość. Z czasem dopiero zaczęłam rozumieć, jakie ja mam szczęście. Mamy niektórych moich koleżanek pytały tylko, czy się odrobiło lekcje i jaka będzie cenzurka na koniec roku, dawały kieszonkowe i czasem kupiły plecak na nowy rok. Moja mama potrafiła zjeździć ze mną jednego dnia trzy bazarki, KDT (kiedy jeszcze istniały) i Domy Towarowe Centrum, bo mi się zachciało białej koszulki polo albo spodni moro. Tego czerwonego eyelinera to szukałyśmy parę tygodni, jeśli nie miesięcy! Znalazłyśmy go w końcu gdzieś za granicą… Ależ ona miała do mnie anielską cierpliwość! Staram się pamiętać takie rzeczy i jeśli kiedyś sama będę mamą to taka chcę być.

spędzania razem czasu. Nic nie zbliża bardziej niż rozmowa, choćby na błahe tematy albo robienie razem błahych nawet rzeczy. Spędziłam kiedyś dwie godziny z tatą montując moją bieżnię – rozmawialiśmy niemal wyłącznie o śrubach i udźwigu, ale to były niesamowicie przyjemne i rodzinne dwie godziny mojego życia! Mama jeździła ze mną godzinami po mieście, do sklepów, urzędów, poczt, banków – gadałyśmy cały czas. Czasem o życiu, a czasem o serialach. Ale nigdy nie byłyśmy bliżej niż wtedy. Nigdy nie usłyszałam „a hhna cholerę Ci czerwony eyeliner?” Słyszałam za to: „wiesz, jest taki sklep z kosmetykami na Ursynowie – może tam sprawdzimy?”. Z babcią chodziłam po wodę oligoceńską i wiem, jak dla niej ważne było te 20 minut w tę i z powrotem. Tylko my dwie i nasz rytuał, choć przecież woda w Tesco taka tania. Ale dzięki rodzicom nauczyłam się, że nie warto jej namawiać na wodę z Tesco, bo dla niej jest ważna oligoceńska. Nie musiałam tego rozumieć, ale umiałam uszanować, tak jak mama mój eyeliner. I tego samego wszystkim obecnym i przyszłym rodzicom życzę! Dziękuję bardzo za szczerą rozmowę.

Z takich więzi rodzą się najszlachetniejsze uczucia. Na przykład empatia. Jakże cenna w trudnych sytuacjach, na przykład kiedy odchodzi ktoś bliski. Ofiarowanie pomocy i wsparcie, to dla Pani rzecz naturalna… Naturalna. Ja wierzę w karmę – to co dajemy z siebie, wraca do nas z czasem, często z innej strony. To empatia, ale i czysta ekonomia. Samolubność nie popłaca, lepiej inwestować, nawet emocjonalnie! Ofiarowanie pomocy to dla mnie faktycznie rzecz łatwa i oczywista, bo i czemu nie, skoro mogę? Miałam przyjaciółkę, która spędzała z nami każde wakacje. Kiedyś nie zastanawiałam się nad finansami, z czasem zrozumiałam, że przecież moi rodzice za to płacą. Ale płacili bez mrugnięcia okiem, bo oni mogli sobie na to pozwolić, a rodzice tamtej dziewczynki nie mogli. Proste. Kiedy miałam chyba 13 czy 14 lat znalazłyśmy z mamą w gazecie ogłoszenie Pani, która była bezrobotna, na skraju nędzy i miała chyba dwuletnią córeczkę. Długi czas wysyłałyśmy do niej paczki z ubrankami, książkami, czasem pieniędzmi, a ona odsyłała pocztówki i listy. Czemu jej pomagałyśmy? Bo my miałyśmy, a ona nie miała. To jest i powinno być oczywiste. Jeśliby Pani miała moc sprawczą, to jakimi wartościami wyniesionymi domu rodzinnego, obdzieliłaby Pani rodziców? Innych rodziców? Szacunkiem do dziecka, nie bagatelizowaniem jego wartości i potrzeb (choćby to był czerwony eyeliner), cierpliwością do odpowiadania na pytania i chęcią 29

ZNANI I RODZINNI


TRIKI NA LENIWE NAWYKI Tekst: Klaudia Maksa Zdjęcia: © Ilike - Fotolia.com

Wdrożenie dziecka w wieku szkolnym do pomocy w domu to nie lada wyzwanie.. Bardzo często rodzice odpuszczają pociesze obowiązki domowe, na rzecz nauki, tłumacząc sobie, że edukacja jest ważna już od pierwszych klas szkoły podstawowej. A potem, chcąc wyegzekwować przysłowiowe wyrzucenie śmieci muszą nierzadko stoczyć słowną walkę na argumenty. I na pewno bywa, że rodzice są źli na siebie, że nie wytrzymali i zrobili z siebie demonów zła i krzyku. Dlatego warto czasami zastosować sprytne strategie, aby osiągnąć jakiś cel. Oto niektóre z nich: STRATEGIA NAGRODY. Polega ona na ukazaniu korzyści, jakie dziecko odniesie po przyjęciu twojej propozycji (na pewno będziesz miał się czym chwalić przed kumplami).. Można także zastosować tzw. technikę społecznego dowodu słuszności. Polega ona na powoływaniu się na innych w celu uzyskania danego zachowania. Powinno się akcentować w wypowiedzi słowa: „Każdy”, „Wszyscy” np. „każdy prawdziwy chłopak w twoim wieku nie pozwoli, żeby mama nosiła sama zakupy.” STRATEGIA EMOCJI DODATNICH, która sprawia, że dziecko przekonuje się, że po przyjęciu twojej propozycji będzie miało powód do dumy. Przydatna jest tutaj technika, zwana ingracjacją. Polega ona na takiej manipulacji słownej, że dziecko „rośnie we własnych oczach”: „Jesteś taki wysportowany... Czy możesz pobiec do sklepu po chleb, bo tato zapomniał go kupić po pracy”. Można podnosić samoocenę dziecka, także kosztem swojej osoby np.„ Jestem dzisiaj taka słaba, jestem taki zmęczony, czy możesz mi zrobić przysługę i poodkurzać pod meblami?” Oczywiście pierwszym przykazaniem jest szczera pochwała i wyraz wdzięczności. Ale uwaga! Nie można przesadzić z „achami” i „ochami”, bo może wystąpić tak zwany efekt nadmotywacji, czyli nadmierna pochwała dziecka wprawi go w dyskomfort i nie będzie już chciał powtórzyć tego dobrego uczynku - ZASADA KONTRASTU. Jeśli chcemy przeforsować jakąś decyzję, a z góry zakładamy, że będziemy mieli problem z akceptacją, powinniśmy na poczekaniu wymyślić alternatywne rozwiązanie, przy czym to wymyślone ma być bardzo uciążliwe albo nudne dla dziecka. W ten sposób twoja propozycja nie wyda się dziecku taka okropna. Np. Tato dzisiaj idzie do cioci Krysi naprawić kran. Pójdziesz tam, to zajmiesz się jej dziećmi. No chyba, że chcesz ze mną iść po zakupy. Perspektywa zajmowania się bliźniakami nielubianej ciotki jest na tyle dołująca, że dziecko woli chodzić z tobą dwie godziny po hipermarkecie i przebierać marchewki. DZIECKO W SZKOLE

30

– WYKORZYSTANIE MECHANIZMÓW GRUPOWYCH. Jeśli w grupie kolegów znajdzie się osoba, która ma negatywny wpływ na resztę, zachowując postawę bierną i agresywną wobec rodziców, wtedy można spróbować odnieść się do myślenia grupowego. Chodzi o to, że w grupie, jak to się potocznie mówi, jest siła. Dlatego, jeśli odpowiednio uświadomimy dziecku i jego kolegom, że nie można dalej tolerować zachowania danej osoby, bo to jest ze wszech miar naganne (używając argumentów na miarę wieku dzieci), wtedy jest szansa, że grupa sama zmusi buntownika do pokory. – DOBRY PRZYKŁAD TO PODSTAWA Musimy pamiętać, że nawet najbardziej sprytne strategie nie sprawią, że pomoc w domowych obowiązkach wejdzie dzieciom w krew. Wrażliwości i chęci niesienia pomocy nie wyrabia się na takiej samej zasadzie jak nawyków. Nie wystarczy, aby dziecko 1000 razy posprzątało po sobie po posiłku czy zmieniło żwirek w kuwecie kota, aby zaczęło to robić automatycznie, bez przypominania. Ciągłe upominanie i wzywanie do wypełnienia zadania spowodują tylko poczucie przykrego obowiązku. A przecież nie o to w wychowaniu chodzi.


Bądźcie w waszej rodzinie dla siebie mili. Myślcie o sobie i dbajcie o siebie wzajemnie. Jeśli mama doceni tatę, ponieważ przyszedł zmęczony po pracy i znalazł siłę, żeby posprzątać kuchnię po kolacji i autentycznie się ucieszy, dziecko dostrzeże, że pomoc w domu daje komuś przyjem-

31

ność i sprawia radość. Bądźcie czujni drodzy rodzice i wyławiajcie w gąszczu codziennych czynności takie, za które można dziecko szczerze i serdecznie pochwalić. Pamiętajmy, pochwała ma dużo większą moc sprawczą, niż upomnienie i nagana.

DZIECKO W SZKOLE


WIDELEC RODZICIELSKI Rozmawiała: Klaudia Maksa

Marek Knap-Zagóra (rocznik 1963), psycholog specjalizujący się w interwencji kryzysowej, jest absolwentem Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Zawodowo zajmuje się: terapią zaburzeń psychosomatycznych (począwszy od następstw urazów psychicznych, poprzez psychologiczne aspekty chorób somatycznych, aż po konsekwencje organicznych zmian ośrodkowego układu nerwowego). Małgorzata Kalicińska w swojej książce pt.: „I wtedy moja córka powiedziała” powierzyła mu rolę eksperta, z której wywiązał się przewrotnie: dopisując teksty, które stanowią raczej kontrapunkt niż komentarz Specjalnie dla czytelników magazynu „Brzdąc” Marek Knap-Zagóra zdradza nam kilka swoich opinii na temat rodzicielstwa. Wychowanie dziecka na mądrego i szczęśliwego człowieka, to chyba najtrudniejsze zadanie świata, które z jednej strony mobilizuje rodziców do działania, ale z drugiej może też ich skutecznie zniechęcić, a nawet przygnębić. O trudach rodzicielstwa rozmawiam dzisiaj z psychologiem, Markiem Knapem-Zagórą, współautorem-ekspertem książki stworzonej z Małgorzatą Kalicińską: „ I wtedy moja córka powiedziała”. Mamy za sobą prezentowe szaleństwo z okazji Dnia Dziecka. Czy według Pana takie święto wnosi w dzisiejszych czasach coś szczególnego do życia rodzinnego? Dzień dobry. Jestem przekonany, że każde święto wnosi wiele do świata naszych dzieci. Dziecko przecież przeżywa wszystko bez rutyny, w kolejnych latach tak jak po raz pierwszy, na świeżo i z ogromnym przejęciem. Ten brak dystansu sprawia, że każdy pomysł rodziców wzbudza w nim nadzieje i silne emocje. Może to być zachwyt i euforia, ale bywa też, że jest to żal i rozczarowanie, jeśli my sami nie wkładamy serca we wspólne chwile, albo gdy cała nasza dbałość wyraża się w warstwie oprawy materialnej: pięknych i bogatych nakryć, dekoracji, a zwłaszcza prezentów. Ale czy nie jest tak, że rodzicom łatwiej jest wyrazić swoje uczucie do dziecka poprzez, nazwijmy to roboczo, gadżety? Gadżety, a tym bardziej pieniądze, nie wyrażają żadnych uczuć. Mogą być mile widzianym dodatkiem, ale każdy z nas

WARSZTATY WYCHOWANIA

32

wie, czym jest prezent nietrafiony, czyli kupiony bez znajomości naszych potrzeb i upodobań. Atrakcyjny podarunek od kogoś, kto nie okazuje nam na co dzień przywiązania, odbieramy słusznie jako podstęp, próbę przekupstwa. Z drugiej strony nawet symboliczny drobiazg od ukochanej i kochającej osoby przechowujemy jako relikwię „od serca”. Wbrew oczekiwaniom części rodziców sterta gadżetów raczej oddziela ludzi od siebie, niż ich łączy. Opustoszałe z dzieciaków osiedla są tego najsmutniejszym dowodem. W książce Małgorzaty Kalicińskiej „I wtedy moja córka powiedziała”, w której pełni Pan rolę eksperta, wyraźnie artykułuje Pan deficyt chwalenia w rodzinie. Mimo, że pochwała nie kosztuje nic, paradoksalnie ludziom prościej jest wydać nawet dużą sumę pieniędzy i poświęcić swój czas na kupienie prezentu, aniżeli znaleźć chwilę w ciągu dnia i dziecko docenić. Choć nie chodzi tu raczej o chwilę, tylko o ludzkie zahamowania. A w pochwale kryje się przecież wielka moc, magia… Jeśli już tak to Pani formułuje, to warto nie powtarzać treści książki, ale pójść dalej i podkreślić, jak destrukcyjny wpływ na dziecko ma nieprawidłowe karanie. Nieprawidłowe zaś jest wtedy, gdy ukarane dziecko nie rozumie istoty swego przewinienia (bądź przewinienie to wyniknęło z pomyłki, a nie złej woli), gdy kara jest nadmiernie surowa (zwłaszcza gdy w świadomości dziecka sposób ukarania poniża je, lub ignoruje jego uczucia), a nawet wtedy, gdy kara jest wymierzona nie w porę, czyli np. w jakiś dłuższy czas od przewiny.. .Wynika z tego jednoznacznie, że bardzo trudno ukarać dziecko w sposób, który nie przyniesie więcej szkody niż pożytku. To tutaj tkwi źródło większości problemów wychowawczych. Wszyscy wychowywani jesteśmy przez społeczeństwo, w którym pokutuje szereg szkodliwych przeświadczeń w tym zakresie, w którym niemal na każdym kroku próbujemy się nawzajem wychowywać poprzez karanie (według schematu: ja jestem w porządku, ty nie jesteś w porządku). Warto zatem podkreślić z całą mocą, że działanie kary polega wyłącznie na wytworzeniu lęku przed jej ponownym wymierzeniem. Im więc kara dotkliwsza (miarą jest tu


siła wywołanych emocji), tym lęk silniejszy. Problem w tym, że lęk ten angażuje nieproporcjonalnie wielką część naszego intelektu — z całej mocy staramy się wtedy dociec, jakie działania (realne lub magiczne – stąd przesądy) mogłyby pomóc następnym razem uniknąć bólu. Człowiek, którego często karano, w obliczu kolejnego zadania czuje przede wszystkim zagrożenie. Koncentruje się więc na poszukiwaniu źródła owego zagrożenia i sposobu uchronienia się przed nim, zamiast na rozwiązywaniu zadania, jakie przed nim stoi. Bojąc się popełnienia błędu, coraz bardziej boimy się samego działania. To właśnie taka sytuacja, gdy na egzaminie – z lęku przed niepowodzeniem — zapomina się własnego nazwiska. Można w tej sytuacji dostrzec znamiona nawyku karania samego siebie, zanim uczyni to ktoś inny. Tak właśnie jest w stanie nerwicy, gdy człowiek pod wpływem lęku paraliżuje samego siebie. Kara niczego nie uczy, pouczające jest natomiast doświadczanie świata – im mniej w tym lęku, tym więcej dostrzeżemy i zrozumiemy. Kara czyni potulnym, ale przede wszystkim ogłupia. W skali makro mieliśmy z tym do czynienia w systemie, którego kres przed ćwierćwieczem w naszym kraju właśnie obchodzimy. W tym „najsprawiedliwszym z ustrojów” wszyscy bali się wszystkich, nikt nie był wolny od trwogi o własne i swych bliskich życie i wolność — do najwyższych przywódców włącznie. Część tej trwogi nadal w nas tkwi i ze smutkiem dostrzegam próby podsycania jej przez tych, którzy obiecują, że jak dobrzy, silni ojcowie wybawią nas od zagrożeń, których my, w swej głupocie, w ogóle nie jesteśmy w stanie dostrzec... W każdym z nas drzemie tęsknota za kimś mądrym i silnym, a przy tym wspaniałomyślnym, kto bez naiwności, ale i bez lęku, z wiarą w siebie i w nas doda nam otuchy, zamiast straszyć, kto będzie umiał dostrzec w nas dobro i pomóc nam je wydobyć. Dostępność porad, artykułów i programów na temat wychowania w mediach jest ogromna, więc i tzw „pedagogizacja” jest na dużo większym poziomie, niż była chociażby 15 lat temu. Ambitni rodzice są świadomi potrzeby akceptacji dziecka i funkcji pochwały dla dobra jego rozwoju psychicznego, ale zdarza się, że stosują tę wiedzę w praktyce zupełnie bezkrytycznie. W rezultacie popadają w drugą skrajność i nie pozwalają sobie na słowa krytyki wobec dziecka. A przecież krytyka również ma swoją moc sprawczą… Tak, ale — podobnie jak pochwała — wyłącznie wtedy, gdy odwołuje się do konkretów, a nie jest „podsumowywaniem” kogoś. Najbardziej pomocne byłyby wskazówki: na czym w danej chwili warto się skupić, co łatwo można poprawić, by ogólny efekt był znacznie lepszy. Taka krytyka powinna podkreślać przewagę doświadczenia krytykującej osoby w przezwyciężaniu trudności, a nie w dostrzeganiu manka-

33

mentów. Jest konstruktywna, gdy wskazuje nie tylko na to, co należy poprawić, ale przede wszystkim jak i dlaczego. Jest jednak niemałą sztuką przekazać to w sposób nieodbierający dziecku prawa do twórczego, samodzielnego rozwiązywania problemów. A tak dziecko rośnie w atmosferze bezkrytycznej, fałszywej akceptacji. Jest mu w życiu dużo łatwiej, bo wszystkie kłody zostają w porę usuwane przez zapobiegliwą matkę. Tylko, że ta matka z biegiem czasu staje się coraz bardziej wyeksploatowana. Jej kondycja fizyczna oraz psychiczna jest coraz gorsza. Kobieta staje się sfrustrowana oraz permanentnie zmęczona i rzecz jasna odbija się to na jakości relacji wszystkich członków rodziny… Rzec można, że matka taka stała się niewolnicą własnych, niezdrowych standardów. Co gorsza, często szermuje tym swoim udręczeniem, używając go do utrzymywania reszty rodziny w poczuciu winy za jej stan. To daje jej specjalną pozycję i zapewnia prawa, które niweczą partnerski charakter związku. Gdy pytam tę Matkę-Polkę, czy kiedykolwiek próbowała zainicjować rozmowę na temat podziału obowiązków, odpowiada z oburzeniem: – Jak to: to ja mam im o tym mówić? To oni nie widzą, jak ja się męczę? W „I wtedy moja córka powiedziała” zwraca Pan uwagę, że nadmierne poświęcenie się dzieciom może nie tylko skrzywić im charakter tak, że staną się w dorosłym życiu egocentrykami, ale także ich unieszczęśliwić, ponieważ często nie mają wyuczonej umiejętności dbania o siebie. Bywa, że nawet nie potrafią cieszyć się z bycia samemu ze sobą…. Dar krępuje obdarowanego, sprawia że czuje się on jak dłużnik: wdzięczny i zarazem przytłoczony zobowiązaniem. Każde rozwiązanie wydaje się mu niezdrowe. Jeśli podporządkuje się idei odwdzięczania , nie będzie żył pełnią własnego życia — wtedy dar się zmarnuje. Jeśli będzie się starał żyć tak, by ciężar zobowiązania nie miał wpływu na jego wybory, będzie się zapewne zadręczał pytaniem, czy przypadkiem nie jest niewdzięcznikiem, czy nie powinien żyć tak, by przypodobać się darczyńcy? Taki dylemat odbiera radość bycia sobą — pionierem wytyczającym własną drogę. Jest bardzo znamienne, że spora część osób poświęcających się dla swych dzieci podkreśla z ogromną dumą: sami zaczynaliśmy od zera i poradziliśmy sobie bez niczyjej pomocy. Skoro im się powiodło, czemu odbierają szanse na równie spektakularne osiągnięcia własnym dzieciom? Kontakty międzyludzkie też są zaburzone, a przecież potrzeba akceptacji drugiego człowieka jest bardzo ważna

WARSZTATY WYCHOWANIA


w życiu każdego, dziecka także. Jej deficyt może skłonić go— cytuję Pana słowa— do sięgnięcia po „protezę podtrzymywania kontaktów” jaką jest… Życie w świecie wirtualnym: podtrzymywanie setek „znajomości” bez angażowania się w którąkolwiek z nich duszą i ciałem. Trąbienie całemu światu o tym, co jadłem na obiad, gdzie nie byłem, czego sobie nie kupiłem... Albo jeszcze smutniejsze: wykorzystywanie sieciowej anonimowości do wyżywania się na innych, do dawania upustu swym frustracjom (zamiast działania we własnym świecie). Przejdźmy teraz na drugą stronę. Tato. Rola ojca w rodzinie jest tak samo ważna i tak samo kształtuje charakter oraz postawy dziecka wobec świata i ludzi. Zacznijmy więc od nowa. Pochwały… Ojcowie zazwyczaj skąpią pochwał. Tym bardziej są one cenne dla kształtowania naszej tożsamości. Wnikają głęboko w nasze Ja, nie na tyle głęboko jednak, by... zniwelować skutki nieroztropnie udzielonych nagan. Te zaś tkwią w naszej duszy całymi latami jak cierń w stopie, sprawiając ból przy każdym kroku i zniechęcając do podejmowania kolejnych prób. Gdybym miał powierzyć ojcom jedną tylko misję, to było by to „udowodnienie” dziecku przy okazji wspólnej z nim pracy, że potrafi, że jest w stanie robić postępy, jeśli tylko nie podda się przy pierwszych niepowodzeniach. Takie doświadczenie może być źródłem oparcia i otuchy na całe życie. We współczesnej rodzinie, w której są dzieci, głównie na ojcu spoczywa obowiązek jej utrzymania. Dlatego, aby temu sprostać, całymi dniami pracuje. Z czasem rodzą się na tym tle konflikty, rozluźniają się więzy emocjonalne. A przecież nie ilość minut spędzonych razem z dzieckiem, a jakość tego kontaktu ma znaczenie w relacjach rodzinnych… Tak właśnie jest, a najważniejsze wydaje mi się to, jaką wizję sensu życia przekazujemy dzieciom poprzez przykład naszych osobistych wyborów. W naszej „rzeczywistości ciągłej sprzedaży”— jak to trafnie ujął Artur Rojek— łatwo możemy dać się zwieść pokusą zapewnienia dziecku „wszystkiego”. Znaczna część takich uwikłanych ojców nie zauważa przy tym, iż starają się dać dzieciom to wszystko, czego sami nie mieli, a więc zaspokajać dziecku... swoje własne potrzeby. To męska wersja „poświętliwości”, wygodny pretekst do ucieczki od bieżących problemów rodziny w misję zapewnienia jej bytu na wysokim poziomie. Błąd tkwi w założeniach: najważniejsze, co powinniśmy dać naszym dzieciom jest to, czego nie zdołają dostać od

WARSZTATY WYCHOWANIA

34

nikogo innego. Tylko to się im należy i to jest naszym istotnym obowiązkiem. Wszystko, co ponadto, jest przywilejem i luksusem — przydatnym, ale niekoniecznym. Użyję przykładu dosadnego, ale prawdziwego: ojciec dwojga dzieci doznał wskutek wypadku złamania kręgosłupa z porażeniem czterokończynowym. Nie tylko przestał zarabiać, ale konieczność stałej rehabilitacji stworzyła szereg problemów, przede wszystkim materialnych. To ogromne wyzwanie dla całej rodziny, wiążące się z niekończącym się szeregiem prac, wyrzeczeń, ograniczeń i trudnych wyborów. Czy zatem jest to niesprzyjające środowisko wychowawcze? Wręcz przeciwnie: sprzyja ono wyzwoleniu silnego poczucia rodzinnej spójności, współodpowiedzialności, wytrwałości, dojrzałości, umiejętności współpracy, a ojciec jest w tej sytuacji nie mniej niż przed wypadkiem ważnym zwornikiem rodzinnego kręgu – ma teraz dla rodziny znacznie więcej czasu niż kiedykolwiek przedtem. To wspaniałe, choć trudne dzieciństwo. Dzieci z takimi doświadczeniami mają w przyszłości wszelkie szanse na bycie bardzo pożądanymi członkami społeczeństwa: postawa odpowiedzialności i nastawienie na współpracę są przecież coraz wyżej cenione (zwłaszcza na tle rosnącej liczby tych, których nauczono nie liczyć się z nikim). W sferze zainteresowań Pana jako psychologa jest terapia zaburzeń psychosomatycznych. Takie zaburzenia implikuje długotrwały, wysoki poziom stresu. Oczywiście zdarzają się osoby o, nazwijmy to, delikatnej konstrukcji psychicznej, ale to w okresie dzieciństwa nabywamy odporność na czynniki stresogenne. Jaki zatem według Pana jest wzorzec rodzica doskonałego? Proszę mi wybaczyć, ale cierpnę słysząc określenie „wzorzec rodzica doskonałego”. To coś, co w ogóle nie powinno przychodzić nam na myśl, gdy zastanawiamy się nad celami rodzicielstwa! Przede wszystkim, powinniśmy się naszym rodzicielstwem cieszyć! Cieszyć naszymi dziećmi i dzielić ich radości i smutki. Radość uczestniczenia we wspólnocie jest najlepszym remedium na stres. Mawia się, że ktoś, kto zna jakieś języki poza ojczystym, dzięki nim żyje tyle razy, ile ich opanował. Będąc blisko z naszym dzieckiem, poznając świat z jego wolnego od schematów i uprzedzeń punktu widzenia, mamy okazję na nowo przeżywać każde zjawisko znacznie bardziej intensywnie, niż przez pryzmat obcego języka. Każde dziecko ofiarowuje NAM nowe życie — wystarczy otworzyć ramiona! Na temat wychowania i rodzicielstwa mogłabym rozmawiać godzinami, niestety warunki niestety nam na to nie pozwalają. Dziękuję zatem za konstruktywną, mam nadzieję, rozmowę i życzę samych sukcesów zawodowych.


I WTEDY MOJA CÓRKA POWIEDZIAŁA NAJBARDZIEJ OSOBISTA KSIĄŻKA MAŁGORZATY KALICIŃSKIEJ Tekst: Klaudia Maksa Okładka: Materiały prasowe I wtedy moja córka powiedziała to najbardziej osobista książka Małgorzaty Kalicińskiej. Autorka znanej i lubianej mazurskiej trylogii Nad rozlewiskiem i powieści psychologiczno-obyczajowych, jak Zwyczajny facet, Lilka, czy Irena, dała się już poznać z innej, bardziej nostalgicznej strony. Jej Fikołki na trzepaku oraz Widok z mojego okna oplatają czytelnika wspomnieniami i czarują ich urokiem. Fikołki… zachwyciły także Polaków mieszkających od wielu lat na emigracji. W tej książce, jak twierdzili, poczuli smaki i kolory swojej młodości w szarej, peerelowskiej rzeczywistości. Natomiast w I wtedy moja córka powiedziała pani Małgorzata wchodzi na ekstremalnie osobistą płaszczyznę życia, jaką jest macierzyństwo. Znajdziemy tu dwadzieścia pięć opowiadań, każde z nich to jeden epizod z życia rodziny pisarki. Prostota słowa, w pozytywnym znaczeniu oczywiście, oraz ciepła, niczym nieskrępowana szczerość to cechy, które ujmą czytelnika za serce i sprawią, że znajdzie on w tych wspomnieniach jakąś perełkę pasującą do perełek nanizanych w pamięci, perełek własnego dzieciństwa lub dzieciństwa swoich dzieci. Przyklaśnie w myślach mówiąc: „Tak, ja też tak miałam/em”, „Ja też miałam/em podobne zdarzenie w dzieciństwie i też powiedziałam/em mamie, tacie, i dlatego chcę, aby moje dziecko…” Ta książka to nie tylko ciepłe opowieści, które mniej lub bardziej wzruszą czytelnika. Autorka daje nam do zrozumienia, że aby zatrzymać wspomnienia z dzieciństwa warto fotografować chwile, oprawiać je w ramki i stawiać na kominku. Pamięć ludzka jest zawodna i mimo wyraźnego obrazu za szybką, z czasem umyka nam wiele szczegółów, zdarzeń i słów. Opisujmy cenne chwile, choćby w kilku zdaniach, bo w każdym z nich zamieszka na zawsze kilka minut z życia dziecka Będzie mogło ono w przyszłości, kiedy tylko zechce, otworzyć drzwi pamięci do tego pięknego okresu. Osobiste wspomnienia, jak wiadomo, pozbawione są obiektywizmu. Zwłaszcza, jeśli mówimy o wspomnieniach kochających rodziców. Dlatego, jeśli nie dotyczą osoby, którą znamy osobiście, na dłuższą metę stają się mdłe. Małgorzata Kalicińska zdawała sobie z tego sprawę i żeby nie stracić emocjonalnej więzi z czytelnikiem, wprowadziła do swojej książki element uniwersalny. Są nim merytoryczne komentarze autorstwa psychologa–terapeuty Marka Knap-Zagóry, będące wstępem do każdej opisanej przez nią historii. Pan Marek, jak się okazało, jest nie tylko ekspertem, ale także

35

posiada cenną umiejętność wchodzenia w trajektorię myśli drugiego człowieka, stąd żaden jego komentarz nie odstaje klimatem od całości i książka staje się „gładka” od początku do końca, a sam pan psycholog potwierdza tym swój profesjonalizm zawodowy. Książka I wtedy moja córka powiedziała jest często klasyfikowana jako poradnik dla rodziców, zwłaszcza dla mam, bo eksponowana jest w niej ciepła relacja między matką a córką. Niezupełnie mogę się z tą oceną zgodzić. Poradnik, jako gatunek, jest pozbawiony ładunku emocjonalnego. Tutaj mamy do czynienia z ciepłą atmosferą wspomnień i nie znajdziemy tu rad sensu stricto. Nawet merytoryczne komentarze eksperta są zawoalowane obrazami. I wtedy moja córka powiedziała jest książką nietuzinkową i dlatego właśnie wartą uwagi.

RECENZJA


WARSZTATY WYCHOWANIA

36


TIPTOPAMI W DOROSŁOŚĆ Tekst: Klaudia Maksa Zdjęcie: © Gosia Zimniak-gosiarysuje.pl

„Instrukcja obsługi dezodorantu” to brzmi wręcz śmiesznie. Ale tak naprawdę nie ma tu nic do śmiechu. Każdego ranka używamy dezodorantu bezmyślnie, wiedząc coś nie coś o tym, że to produkt łatwopalny, ale nie wnikamy w szczegóły. A to błąd, bo niechcący możemy sobie zrobić krzywdę, a co gorsze krzywdę może sobie zrobić twoje dziecko. Dlatego nigdy nie bagatelizuj tego, co jest napisane z tyłu butelki. Nawet jeśli to jest mało czytelne. Bo „nieczytelne” nie jest równoznaczne, że jest mało ważne. Syn Senior na swoje pierwsze „naste” urodziny otrzymał kapitalny prezent – markowy, młodzieżowy dezodorant. Pierwszy w życiu zresztą. Niestety, mimo wkroczenia w adolescencję fizycznie, psychiczne jeszcze dziecko zwerbalizowało reakcję w postaci wielkiego i głośnego „pffffffff”, co w tłumaczeniu z polskiego na nasze znaczy: „No, jaja sobie robicie? Dajecie mi dziewczyński prezent?!” Cóż. Postawiłam dezodorant na półkę – synek, pomyślałam, wydorośleje i użyje. I przyszedł czas, kiedy Senior zaczął liczyć na buzi pryszcze oraz wyrażać swoje oburzenie: „Dlaczego w tym domu nie ma nic dezynfekującego?!” Tatuś zatem w te pędy zaopatrzył syna w niezbędne preparaty i radośnie stwierdził, że „idzie nowe”. Więc nastało owe nowe, które zmierza tiptopami ku dorosłości... Wchodzę dzisiaj rano do pokoju dzieci przed ich wyjściem do szkoły i czuję zapach dezodorantu, mocny zapach zaznaczam, nie takie sobie psi-psi... – Senior, zapodałeś sobie dezodorant od wujka? – Tak. – Synu, ale wiesz, że się go używa z umiarem...? – Oj mamo, ty mnie traktujesz jak dziecko! Przecież czytałem INSTRUKCJĘ OBSŁUGI z tyłu butelki! Taaak... Są rzeczy na ziemi i niebie, które nie śniły się największym filozofom... Któż bowiem tak naprawdę wnika, czy

37

na antyperspirantach w sprayu jest jakaś „instrukcja obsługi”? Przecież użycie takowego wymaga tak mało skomplikowanego działania, jak dajmy na to smarowanie masłem kromki chleba. Szkoda, bo może jakby człowiek wniknął, używałby dezodorantów dużo mniej bezmyślnie. Dlaczego? Już wyjaśniam. Dla zmyłki przeciwnika owa instrukcja napisana jest drobnym maczkiem. Aby ją przeczytać musiałam posłużyć się… uwaga... szkłem powiększającym. Naprawdę chyba tylko dzieci i młode osoby są w stanie widzieć te małe literki. Kiedy więc miałam w ręce „trzecie oko”, zaczęłam się zagłębiać w lekturze i czytać, co następuje: Dezodorant w spray`u dla mężczyzn. SPOSÓB UŻYCIA: – Rozpylać w odległości 15 cm od ciała. – UWAGA: chronić przed słońcem i temperaturą, nie rozpylać nad otwartym płomieniem ani nad żarzącym się materiałem, nie palić w czasie rozpylania – zakładając, że nikt nie będzie używał dezodorantu jednocześnie piekąc w ognisku kiełbaski albo paląc papierosa, dobrze by było, aby młodzież miała świadomość, że nie można także trzymać butelki na otwartym słońcu, gdzie panuje wysoka temperatura. – Chronić przed dziećmi („Junior spadaj, to mój dezodorant!” – cytat z Seniora) – żarty żartami, ale ja sama, mając lat naście i będąc w fazie głupawki, psikałam wszystko i wszystkich jak leci. Bladego pojęcia wtedy nie miałam, że jeśli trafię akurat na moment zapalania papierosa zapalniczką, może się to przykro skończyć. – Nie używać, gdy naskórek jest uszkodzony. Zaprzestać stosowania, jeśli wystąpi podrażnienie skóry. – Nie wdychać, nie rozpylać w pobliżu oczu i twarzy, produkt skrajnie łatwopalny – to właśnie dotyczy dziecięcych, bezmyślnych żartów. I tak, dzięki Seniorowi, przeczytałam o niebezpieczeństwach, jakie czyhają podczas złej obsługi dezodorantów, że tak powiem. Dowiedziałam się o nich bardzo długo po czasie, dlatego wpadłam na pomysł podzielenia się tymi wiadomościami tutaj. Bo kto by te mikroskopijne znaczki kojarzył z instrukcją obsługi dezodorantów?

WARSZTATY WYCHOWANIA


NA TALERZU JANKA

38

NA TALERZU JANKA


Z PAMIĘ TNIK A MAMY

MALI NIEDOROŚLI

Tekst: Maria Anna Brzegowy - http://mbrzegowy.blogspot.com/ Zdjęcia: © Katarzyna Budzyn, https://www.facebook.com/KatarzynaBudzyn

Mocno wierzę, że dobro które się inwestuje, wraca w przyszłości z nawiązką. To co wypracujemy teraz, w jakimś stopniu znajdzie swoje odzwierciedlenie w latach późniejszych. Z takim też mottem podchodziłam do kwestii rozszerzania diety naszego Synka, a obecnie – do jego codziennego żywienia. I choć nie zawsze w 100% kierowałam się wszystkimi ogólnymi wytycznymi, każdy kolejny krok robiłam stopniowo, z wyczuciem i ściśle dopasowywałam go do charakteru żywieniowego Jasia. Wprowadzanie nowych produktów nie było dla nas niczym specjalnie trudnym – o czym pisałam przy okazji poprzedniego swojego tekstu. Obce były mi łzy niechęci, kręcenie noskiem z dezaprobatą czy brzuszkowe rewelacje – jak to bywało w przypadku znanych mi maluchów. Jakkowiek by nie było łatwo – od początku uparcie trzymałam się swoich zasad i – póki co – nieustannie obserwuję tego efekty. Janek ma już rok i – na chwilę obecną – wszystkie możliwe wskaźniki wskazują na to, że jest zdrowy. Dwa razy dziennie pije mleko, z apetytem i uśmiechem na twarzy zjada naturalny jogurt, kwaśne owoce i niczym nie przyprawione brokuły, ziemniaki oraz szpinak. Z ochotą popija czystą wodę, nie przepada za żadnymi chrupkami (choć w celu złagodzenia bólu ząbków podjęłam parę powściągliwych prób nauczenia go zjadania takiej niesłonej przekąski) i nigdy nie grymasi. Choć mnóstwo osób mówi nam, że po prostu „tak się trafiło”, że Jaś jest chętny do jedzenia i że „mamy szczęście”, ja uważam, że że w dużej mierze jest to zasługa tego CO mu się podaje i w JAKI sposób. Na swoim blogu (Pozytywne żywienie przyp. autorki), opublikowałam niedawno tekst, który wywołał ogromną burzę – emocjonalną i aprobującą. W swoim wpisie podsumowałam szereg rozmów z innymi mamami, które wytrwale starały się dobrze żywić swoje maluchy, a wszystkie ich wysiłki w dużej mierze zaprzepaścili dziadkowie, wujkowie i życzliwi znajomi. Fala komentarzy i maili utwierdziła mnie w przekonaniu, że w zasadzie w co drugim domu pojawia się ten sam problem. „Zabieranie dzieciństwa” to jeden z argumentów dziadków, którzy wręcz na siłę chcą nauczyć swoje wnuki jedzenia słodyczy, słonych paluszków czy innych niezdrowych przegryzek. W ich pojęciu, zdrowe żywienie to bujda, nie znajdująca uzasadnienia w dzisiejszym, „schemizowanym” świecie. Za nic nie przyjmują do wiadomości, że pewne sprawy da się rozwiązać inaczej – wybierając lepsze zamienniki zapewnić małemu człowiekowi lepszy start niż mieli oni sami. Choć czasem bywa trudno – nie poddaję się. W sumie, to 39

stwierdzenie nie powinno mieć tu miejsca. Wszak są to nasze dzieci i nikt poza nami – Rodzicami – nie ma prawa decydować o ich życiu. Rzeczywistość jest niestety nieco inna idobrych rad nie da się zliczyć nawet w setkach . Każdy przecież wie lepiej, każdy ma milion słów do powiedzenia, a wy – mamo i tato – siedźcie cicho boście niedoświadczeni i mało jeszcze wiecie o „prawdziwym” życiu. Na moją korzyść działa jednak żywieniowy kierunek. Ilekroć ktoś próbuje powiedzieć lub zrobić coś, co mi się nie spodoba, spotyka się z negatywnym komentarzem lub przynajmniej – odpowiednim spojrzeniem. W takich chwilach żałuję wszystkich tych mam, które swoich decyzji nie mogą poprzeć żadną, naukową wiedzą, a patrząc na podejście „życzliwych”, dochodzę do wniosku, że nawet tytuł profesora nadzwyczajnego z dietetyki nic by tu nie zmienił. Zastanawia mnie też dlaczego interesy obcych dzieci tak bardzo zajmują wszystkich dookoła. Nigdy bowiem nie zdarzyło mi się powiedzieć komuś w twarz, że jego dziecko jest za grube, za chude, je niezdrowe batoniki czy zapycha się fast foodami. Nigdy wtedy, gdy mnie o to nie poproszono. Dlaczego więc mnie na okrągło wytyka się „zdrowe żywienie” i próbuje „przekierować” na swoje tory? Niezbadany teren. Przypuszczam, że nigdy się tego nie dowiem. Niedawne badania potwierdziły, że to w jaki sposób, przez pierwsze trzy lata życia, żywimy nasze dzieci ma ogromny wpływ na to, jak będą się zachowywały w przyszłości. Dobre nawyki zaprocentują, złe – odezwą się w ciągu kilku lat. Choroby przewlekłe, niezakaźne, jak na przykład cukrzyca są bowiem efektem nieprawidłowej diety dziecka i braku ruchu. Jeśli maluch zostanie nauczony, że pewne rzeczy je się z umiarem, prawdopodobnie będzie kierował się tą zasadą w swoim dorosłym życiu. Programujemy nasze dzieci jak komputery. Na ich czyste dyski i pamięć wgrywamy programy takie jak: żywieniowe nawyki, dobre i złe zasady oraz zachowania. Jesteśmy pierwszymi nauczycielami naszych pociech. Od nas uczą się tego, co dobre i tego co niewłaściwe. Programując, musimy zmienić również i siebie, bo to na naszym przykładzie, ci mali niedorośli będą bazować w przyszłości. Programujemy dla świata. Po to by nasze brzdące były zdrowe i nie bały się życia. Życia w świecie, który z roku na rok staje się coraz bardziej sztuczny i okrutny. Programujemy po to, by syn czy córka byli po prostu szczęśliwi. I taka właśnie idea powinna przyświecać każdemu z nas. Rodzicom. Powodzenia! NA TALERZU JANKA


MAGAZYN DLA OTWARTYCH NA LITERATURĘ I SMAKI

NAK ARM CIAŁO NAK ARM DUSZĘ

MAGAZYNOBSESJE.PL

/MAGAZYNOBSESJE


KARIERA Z KOMPUTERA Tekst: Klaudia Maksa Zdjęcie: © Iurii Sokolov - Fotolia.com

Pojęcie telepracy do niedawna kojarzyło nam się negatywnie, z kimś nagabującym przez telefon do kupienia kolejnej niepotrzebnej rzeczy. Ewentualnie, bardziej pozytywnie, z pracownicą biura obsługi klienta. Jednak w dzisiejszych czasach ta forma zatrudnienia staje się coraz bardziej popularna. Jakie są zalety i wady telepracy? CO TO JEST „TELEPRACA”? Telepraca to praca umysłowa, która jest wykonywana poza tradycyjnym miejscem pracy, za pomocą technologii informatycznej, czyli telefonu, faksu czy internetu. Pełna definicja brzmi: „Telepraca, biuro w domu, forma organizacji pracy polegająca na świadczeniu pracy poza siedzibą przedsiębiorstwa, jednak w kontakcie z przełożonymi i współpracownikami za pomocą urządzeń telekomunikacyjnych”. Wyróżnia się następujące rodzaje telepracy: – telepraca wykonywana całkowicie w domu telepracownika, – telepraca wykonywana po części w domu telepracownika, – telepraca wykonywana w różnych miejscach, jednak zazwyczaj poza domem telepracownika i poza siedzibą pracodawcy, – telepraca wykonywana w telecentrach, czyli biurach znajdujących się poza główną siedzibą firmy, mogą to być biura satelitarne – udostępniane pracownikom z danego regionu, centra lokalne – w których osoby pracują na zlecenie różnych firm oraz call-center – telefoniczne centra obsługi klienta. TELEPRACA - DLA KOGO TAKIE ROZWIĄZANIE? Jeśli masz małe dzieci, to taki charakter pracy jest dla ciebie bardzo dobrym rozwiązaniem. Nie musisz zostawiać pociechy na cały dzień pod opieką niani ani przeżywać stres, żeby zdążyć odprowdzić dziecko do przedszkola. Telepraca bardzo dobrze sprawdza się w tzw. „wolnych zawodach” – u programistów, tłumaczy, wszelkiego typu 41

twórców, jak np. grafików, pisarzy, dziennikarzy, u księgowych czy przedstawicieli handlowych, ponieważ oni pracują we własnym trybie i tempie, wykonują pracę typowo zadaniową i lepiej czują się we własnym domu, gdzie mają do dyspozycji wszelkie zgromadzone przez lata materiały i pomoce. Jest to także możliwość (często jedyna) aktywnej pracy dla osób niepełnosprawnych, z problemami zdrowotnymi. Którzy nie muszą już każdego dnia zmierzać się z drogą do biura i przeszkodami architektonicznymi – wszystko, czego potrzebują do samodzielnego utrzymania się, to komputer i stałe łącze internetowe. TELEPRACA A KODEKS PRACY Jeśli uważasz, że ten sposób zarabiania pieniędzy jak najbardziej ci odpowiada, na pewno jesteś ciekawa, jak formalnie wygląda zatrudnienie. Otóż telepraca uregulowana jest w Kodeksie Pracy, więc będziesz zatrudniona na podstawie umowy o pracę. Telepraca jest zwykłą pracą, tyle że wykonywana jest stale poza firmą, a wyniki pracy przekazywane są za pomocą środków komunikacji elektronicznej. Pracownika obowiązuje codzienne stawianie się w miejscu pracy, 8-godzinny czas pracy czy prawo do urlopu na normalnych zasadach. Jasno trzeba podkreślić, że skoro przy zatrudnieniu na zasadzie telepracy podlegamy określonym przepisom w prawie pracy, to pracodawca ma prawo do przeprowadzenia kontroli w miejscu jej wykonywania, najczęściej w domu. Ustawa zawiera ponadto m.in. zakaz wypowiedzenia przez pracodawcę umowy o pracę z powodu niewyrażenia przez pracownika zgody na wykonywanie telepracy, obowiązek równego traktowania telepracownika z innymi pracownikami w zakresie nawiązania i rozwiązania stosunku pracy, warunków zatrudnienia, awansowania oraz dostępu do szkolenia w celu podnoszenia kwalifikacji zawodowych. Szukając ofert takiej pracy, trzeba zwracać baczną uwagę na ich brzmienie. Łatwo jest dać się oszukać. Dlatego zatrudniaj się wyłącznie w znanych Ci firmach lub z góry określaj MAMA W DOMU


– koniecznie za pomocą podpisanej przez obie strony umowy – wszelkie warunki twojej przyszłej pracy. Więcej na ten temat znajdziesz w Kodeksie Pracy. Link: Stosunek pracy w Rozdziale IIb - Zatrudnianie pracowników w formie telepracy (Art. 675 - 6717). http://www.gazetaprawna.pl/tagi/telepraca;kodeks-pracy „A JEŚLI NIE MAM ODPOWIEDNIEGO SPRZĘTU? ODPADNĘ W REKRUTACJI!” Decydując się na taką formę zatrudnienia, wiedz, że pracodawca ma obowiązek dostarczenia pracownikowi niezbędnego sprzętu. Mało tego, powinien też pokryć koszty jego instalacji, serwisu i konserwacji. Będzie także musiał zapewnić pomoc techniczną, niezbędne szkolenia i ubezpieczenie.

Jednak pracując w domu bez „bata” nad sobą, musisz samodzielnie organizować sobie czas, wykazywać się dużą odpowiedzialnością i konsekwencją, co okazuje się nie lada wyzwaniem, albowiem zawsze będzie coś, co będzie cię skutecznie rozpraszało. A to będziesz musiała wstać od komputera zamieszać przysłowiowy bigos w garnku, a to dziecko będzie domagało się twojej uwagi, albo wyjdziesz na zakupy, bo „pół godziny na mieście nikomu nie zaszkodzi” itd. Jest jeszcze jeden szczegół, o którym powinnaś pamiętać, decydując się na pracę w domu. Brak codziennych spotkań ze współpracownikami i praca we własnym domu może wywoływać po jakimś czasie odczucie izolacji społecznej. Warto o tym pamiętać i zaradzić chociażby poprzez utrzymywanie regularnych kontaktów towarzyskich. GDZIE MOŻNA PRZECZYTAĆ WIĘCEJ NA TEMAT TELEPRACY?

WADY I ZALETY TELEPRACY Wielką zaletą telepracy jest fakt, że nie ma nad tobą kierownika, który permanentnie cię kontroluje i bezlitośnie podbija tempo pracy. Poza tym nie musisz codziennie jeździć do firmy i spędzać w niej połowy dnia. Wszystko możesz wykonać w komfortowych warunkach własnego domu. Dobierasz tempo i czas pracy do terminu jej wykonania.

MAMA W DOMU

42

Na temat samej telepracy można poczytać na podanych niżej stronach internetowych. Tam także możesz znaleźć oferty pracy. http://www.telepracuj.pl/ http://www.telepraca.org.pl/ http://www.pracazdalna.eu/


TERAZ TWÓJ PAPIER WYGLĄDA INACZEJ!

SPRAWDŹ SAM! ZAKLĘTY PAPIER 

ZAKLETYPAPIER.PL

 BIURO@ZAKLETYPAPIER.PL 43

REKLAMA


KOSZYCZEK Tekst: Justyna Cielecka Zdjęcia: Justyna Cielecka

Suszone rośliny doskonale nadają się do wykonywania trwałych dekoracji.. Jeżeli chcesz udekorować swój pokój lub ofiarować coś pięknego swojej mamie lub babci, zrób ze mną koszyczek z suszonymi kwiatami. Będzie przypominał lato w pochmurne, jesienne wieczory. POTRZEBNE BĘDĄ: »» Wieczko od słoika »» Plastelina »» Druciki kreatywne (mogą być również patyczki lub zapałki) »» Materiałowa tasiemka (lub druciki kreatywne) »» Suszone kwiaty »» Nożyczki

TWÓRCZY CZAS

44


Wypełnij wieczko plasteliną. Porozcinaj druciki i powkładaj je wokół krawędzi wieczka. Do jednego drucika przywiąż tasiemkę.

Przekładaj tasiemkę między drucikami. Będą tworzyły się kolejne warstwy koszyczka. Gdy skończy Ci się wstążeczka, zawiąż ją na druciku, a wystające druciki zagnij do środka koszyczka.

Powkładaj zasuszone kwiaty do koszyczka. Przyczep do „ucha” kokardkę. Jeszcze tylko jedna sprawa: żeby nie było widać wieczka, zawiąż na dole wstążeczkę lub ozdób wieczko kulkami z plasteliny.

Zrobimy teraz „ucho” koszyczka. Weź dwa kreatywne druciki. Skręć je ze sobą i umocuj w plastelinie.

45

TWÓRCZY CZAS



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.