ÓW Magazyn Prowincjonalny 1/2016

Page 1

1/2016


2 zdjęcie: Paweł Owczarczyk


R E D A K C J I O D

Drodzy Czytelnicy Mamy przyjemność przedstawić efekt naszej pracy, oddając przed Wasze oczy pierwszy numer ÓW Magazynu Prowincjonalnego. Zrodził się on jako idea, która rozbudziła uśpione potrzeby zrobienia czegoś więcej niż dostępne wokół, odczarowania peryferyjnej, szaro-burej rzeczywistości w pełną koloru, esencji i wartości. Na obrzeżach Aglomeracji Warszawskiej żyje obecnie ponad 900 tysięcy osób, a wśród nich zwykli ludzie z niezwykłymi historiami i pasjami. To obszar ponad 2200 km2, a na jego terenach niepozorne miejsca kryjące fascynujące historie. Prowincjonalność, którą staramy się przedefiniować, to dla nas nie tyle zapóźnienie cywilizacyjne, oddalenie od centrum wydarzeń, a pewien sposób myślenia oraz wartościowania rzeczy i zjawisk. To naturalność, brak krzykliwości obliczonej na szybki efekt. To rodzaj szlachetnej nostalgii do wartości, które są nam bliskie, których będziemy szukać i które będziemy opisywać. Tytułowy ÓW jest symbolicznym zwróceniem się do ludzi, rzeczy i zjawisk bliżej nieokreślonych, stawianych zwykle na drugim miejscu - u nas grających rolę pierwszoplanową. Chcemy zajmować się tym, co niewidoczne i nieznane - człowiekiem jego historią i pasją, designem, sztuką, z którą współegzystujemy, otaczającymi nas miejscami – czyli tym wszystkim, 3

co tworzy niepowtarzalny, barwny i odmienny jednak od wielkomiejskiego klimat. Chcemy rozbić fasady miejsc prowincjonalnych jako miejsc nieciekawych. Chcemy odejść od konsumpcjonizmu globalnych marek na rzecz niewielkich firm działających lokalnie. Ukierunkowujemy się na ludzi – niekiedy robiących duże kariery, a czasami działających jedynie na potrzeby lokalnego środowiska. Naszymi bohaterami są ludzie, których mijacie na ulicy, w sklepie czy w pociągu. Pragniemy uczestniczyć w dyskusjach na temat przestrzeni publicznych miast i miasteczek; kształtować otoczenie, w którym żyjemy; mieć wpływ na tę najbardziej namacalną rzeczywistość. Interesują nas stałe zjawiska, pewien zespół wartości. Chcemy podkreślić też prowincjonalny dualizm: ludzi pracujących w Warszawie, a żyjących poza jej obrębem; otaczającej nas rzeczywistości - czasem luksusowej, a czasem biednej. Przedstawiamy Wam wycinek mniej znanego świata. Odsłaniamy zbyt długo nieużywaną kurtynę, która ukaże cały koloryt prowincji, zarówno jako miejsc tętniących kulturą i sztuką, jak i ludzi je tworzących - mimo braku wszechobecnych fleszy. Pozwólcie zabrać się w tę podróż – zwolnimy tempo, pośpiech odłożymy na bok, odkryjemy nieznane historie. Zapraszamy do degustacji umysłowej i zmysłowej. Czekamy też na Wasze głosy, listy i opinie. REDAKCJA

redakcja@magazynow.com www.magazynow.com www.facebook.com/owmagazyn


Ó W L U D Z I E

piszą Anna D U B I E L E C K A

Marcin M A R C I N O

Absolwentka grafiki warsztatowej i stolarstwa artystycz-

Nie wiem, kim jestem. Nie wymagam od siebie żadnych definicji. Nie wiem,

nego. Projektantka w firmie Skład Wzorów. Animator-

dlaczego chodzę w przeciwną stronę zegarka… Na co dzień, jeśli czas po-

ka działań międzysąsiedzkich w Żyrardowie. Na blogu

zwala - przez papierową lunetę - przyglądam się z dystansu wielobarw-

dubielecka.blogspot.com pokazuje zdjęcia osiedla

nym interwałom trwania. (Rozprasza mnie życie). Zawodowo tłumacz,

Wschód w swoim rodzinnym mieście. Zafascynowana

szkoleniowiec i wykładowca języka angielskiego w Lang Center Tłuma-

wszystkim co niszowe, nietypowe i peryferyjne w kul-

cze Przysięgli w Żyrardowie.

turze. W Ów Magazynie pisze o prowincjonalnych akcjach, zjawiskach, projektach miejskich.

Mateusz M O D R A K Dziennikarz i kulturoznawca, strażak - ochotnik, aktualnie pracuje w bran-

Dominika W O J T K O W S K A – B A N A S Z E K

ży medycznej. Autor książek: „Gloria Artis” (2008), „Maciej Twardowski

Ja / Ów dominika. moim światem jest kreatywność, moją

1935-1982 życie i twórczość” (2013), współautor pięciu poetyckich an-

słabością i pożywką jest wzrokowe pochłanianie tego co

tologii, aktualnie zbiera materiały do biografii dr Krzysztofa Zwolińskie-

subiektywnie ładne, inne i ciekawe, stąd wieczny niedo-

go. Wolontariusz podczas wielu przedsięwzięć społecznych, pomysło-

syt ładu i ciągłe działanie w intrygujących przestrzeniach

dawca i koordynator akcji „Krwiodawstwo w Żyrardowie”, miłośnik po-

łącząc stare z nowym. szkice, projekty 3d i 2d mebli, ar-

pularyzowania nauki udzielania pierwszej pomocy.

chitektury i wnętrz a wszystko w przestrzeni prywatnych i publicznych / zywyprojekt.pl

Łukasz O L S Z A K Z urodzenia żyrardowianin, który pół serca zostawił w Białowieży, gdzie

Asia G W I S / K AV K A

uczył się zawodu leśnika. Z nieokiełznanej ciekawości i chęci zgłębiania

Graficzka i ilustratorka z wykształcenia, stylistka co-

ludzkiej natury, w szerokim społecznym rozumieniu socjolog, a zawo-

dzienności i domowych zakątków z zamiłowania. Z tych

dowo sprzedawca i wielbiciel dobrych trunków, szczególnie piwa. Za-

pasji założyła ponad 6 lat temu blog kavkadesign.com.

wzięty lokales, który poprze każdą dobrą inicjatywę w swoim rodzin-

Mieszka z mężem i czterema kotami w stuletniej, drew-

nym mieście i okolicy.

nianej chałupie na prowincji. W wolnych chwilach fotografuje, próbuje (póki co z marnym skutkiem) uprawiać

Anna S O B I E C K A

zioła i warzywa, dokarmia zaprzyjaźnionego dzika o imie-

Vel Anna Winoteka. Założycielka i właścicielka żyrardowskiej winiarni. Lubi

niu Łatek i podróżuje.

baśnie, reaguje żywo na fazy księżyca i co rano, zamiast botoxu, implikuje sobie dawkę dystansu do siebie i życia. Czasem coś napisze, namaluje, zatań-

Kinga H E C E L

- S TA S I E W I C Z

Mama 4 latka, pasjonatka ludzi i stosunków międzyna-

czy lub zaśpiewa…, czasem wyszoruje fugi w łazience. Kolekcjonuje fatałaszki i buty, ale nade wszystko przyjemne chwile jako piąty filar emerytalny.

rodowych. Uwielbia literaturę faktu i reportaż. Marzy o wspinaczce skałkowej i białym owczarku. Chciała zo-

Martyna S Z C Z Ę S N A

stać korespondentem wojennym, została żoną. W Ów-ie

Dzisiejsze bio sponsoruje literka "p". Martyna Szczęsna - pisze, pali, pije.

kolekcjonuje ludzkie historie.

W różnej kolejności i jednoczesności. Pisze felietony, prozę-poetycką, kiedyś wiersze. Pali dużo, choć nie to, co napisze. Pije lekko i chętnie. Ab-

Elwira K O Z Ł O W S K A

solwentka filologii polskiej w mediach. Nie lubi kminku i owoców morza.

Od kilku lat zajmuje się filmem. Szlifuje swój warsztat jako scenarzysta, reżyser, redaktor i producent. Inicjuje oraz bierze udział w wielu produkcjach filmowych i te-

Rocznik wyżu demograficznego - 1983. Od magisterki z politologii do

lewizyjnych. Udało się jej wyreżyserować kilka biogra-

krwawego kapitalisty. Uzależniony od muzyki.

ficznych dokumentów i zrealizować scenariusz do pełnometrażowego filmu fabularnego. Jest autorką tekstów na temat (nie) codziennych spraw, ludzi oraz rzeczy na styku bezpośredniej realności. Publikowała m.in. dla magazynu Fluid. Od lat angażuje się w działalność na rzecz zachowania i promocji prekursorskich działań w polskiej sztuce współczesnej lat 60 i 70.

4

Jarosław S Z C Z Ę S N Y


fotografują Paweł Ś W I ĄT E K urodzony 8.03.1976 r. Migawka wystukuje kontrapunkty do rytmu serca...

Piotr J AT K I E W I C Z Rocznik ‘85. Eksperymentuje z fotografią, śpiewem, działaniami teatralnymi i etnografią. Zawodowo związany z komunikacją reklamową, entuzjasta myślenia projektowego - stawiającego w centrum człowieka wraz z jego potrzebami.

Anna P O TA S I A K pasjonatka fotografii, samouk. Przygodę z fotografią zaczęła zaledwie 3 lata temu. Zakochana w górach i szwedzkim klimacie. Podczas pełni nie przesypia nocy. Z natury wolny duch. W fotografii ceni prostotę, naturalność i emocjonalność. Wszystkie te cechy stara się umieszczać w swoich pracach.

Kamil B A N A S Z E K Młody ambitny fotograf z Żyrardowa. Przygodę z fotografią zaczął od prostego aparatu cyfrowego często nazywanego „małpką". Studiował w Warszawskiej Szkole Fotografii, był na stażu w prestiżowym studio Tęcza, pomagał przy sesjach takich fotografów jak Zuza Krajewska, Bartek Wieczorek czy Adam Pluciński. Aktualnie na piątym roku studiów w łódzkiej Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania. Zafascynowany fotografią mody stara się fotografować i oświetlać w niecodzienny sposób. Na zdjęciach ceni sobie emocje i ruch.

Paweł O W C Z A R C Z Y K Fotograf amator, swoje zamiłowanie do fotografii realizuje podczas licznych festiwali i koncertów muzycznych.

rysuje

Przemek K O T Y Ń S K I

Urodzony w 1981 r. w Żyrardowie. Absolwent Wydziału Matematyki i Nauk Informacyjnych Politechniki Warszawskiej. Zaczynał od branży gier komputerowych tworząc okładki do gier i ilustracje promocyjne. Następnie pracował przy reklamach telewizyjnych i filmach, będąc dyrektorem artystycznym studia produkcyjnego. Tam też debiutował jako reżyser filmu animowanego. Zdecydował się powrócić na prowincję, aby zbalansować życie rodzinne z pracą i nieco zwolnić. Obecnie jako wolny strzelec tworzy na potrzeby reklamy, gier i filmów. Przede wszystkim jednak ilustruje, bo jest to dla niego najwygodniejsza forma wyrażania pomysłów. portfolio ilustracji: www.kotynski.com studio: www.goodfakestudio.com

5

projektują Łukasz K A S P E R C Z Y K

Artysta grafik – importowany żyrardowianin. Zajmuje się projektowaniem graficznym, grafiką warsztatową, i malarstwem, w wolnych chwilach „artystycznie” improwizuje w kuchni. Prowadzi warsztaty i zajęcia dla dzieci i młodzieży, jest animatorem życia kulturalnego, prywatnie tata Tereski i Teodora. Od 3 lat prowadzi firmę Skład Wzorów, która proponuje innowacyjne i zaskakujące rozwiązania projektowe oraz współpracuje z artystami realizując ich wizje. S TA S I E K ! Projektant działający w obszarze identyfikacji graficznej firm i wydarzeń kulturalnych. Laureat konkursów z dziedziny projektowania graficznego (m. in. w Teatrze Wielkim w Poznaniu, CSW w Toruniu, BWA w Legnicy ) i uczestnik wystaw w kraju i za granicą (m. in. w Museum San Francisco USA, Biennale Plakatu w Warszawie i La Paz w Boliwii).

Daniel S U C H O C K I Domorosły strateg, może z powodu urodzin w dniu Święta Konstytucji i roku stanu wojennego. Udaje, że dobrze gra w szachy. Miłośnik brył, kresek i kątów. Śpiewa tylko na imieninach. Prywatnie fan google maps.

Lena S Z C Z E S N A Wierna szarości marzycielka, z talentem do ogarniania projektowego chaosu. Równowagę zen osiąga przy szklance ginu z tonikiem. Opiekunka kotów, fanka haiku. Prowadzi nikomu niepotrzebnego bloga: onedayphotobywentyl.blogspot.com

organizują Krzysiek S Z C Z Ę S N Y

Koordynator ÓW zamieszania, tępi wszelkie niesubordynacje, rozlicza z terminów. Krzyczy, tupie, kopie po kostkach, czasem pogłaszcze. Nie pisze, nie fotografuje, jest tu od czego innego. Prywatnie fan Davida Bowie. Kocha wolne weekendy.

Paweł Ś W I ĄT E K i Daniel S U C H O C K I też


30 DŹWIĘKI W PROWINCJONALNYCH KRZACZORACH wywiad rzeka mrówka z Danielem Pigońskim

2

OD REDACKCJI

4

PRACUJĄ Z NAMI

8

MAPKA

Owe Miejsca w Żyrardowie

ÓW / DETAL

odrobina designu

46 M ASZYNA DO MIESZKANIA, ŁAMIĄCA ZASADY GRY gościnnie w domu Dominiki Wojtkowskiej-Banaszek

10

GŁOSY Z MROWISKA

felieton Martyny Szczęsnej

14

O DBLOKUJ WSCHÓD Jak wskrzesić sąsiedzkość pisze Anna Dubielecka

22

Z POKOLENIA NA POKOLENIE

wywiad z żyrardowskim szklarzem Mirosławem Dziadkiewiczem

6

44

58

WYSSANE Z KORKÓW

winny felieton Anny Sobieckiej


T R E Ś C I S P I S

62

O WINIE, PRZYJAŹNI I ŻYCIU W STARYM DRZEWICZU czyli o winnicy tuż pod naszym nosem

70

Ó W JAK GORĄCO o gaszeniu pragnienia

112 SIC!

piwem w felietonie Łukasza Olszaka

74

INNE ŻYCIE

wywiad z Glodeiem Mfutilą

116 ADISZI

88 KUCHNIA

naleśniki czekoladowe

felieton Martyny Szczęsnej

Jarosław Szczęsny

okiem Ani Potasiak

134 GŁOSY Z MROWISKA 3

98 RECENZJE MUZYCZNE

wyprawa do Gruzji z Piotrem Jatkiewiczem

128 MODA

94 GŁOSY Z MROWISKA 2

felieton Marcina Marcino

felieton Martyny Szczęsnej

138 Ó W FOTOGRAFOWIE prezentacja żyrardowskiego fotografa

102 ZŁOMKI

7

co w zaroślach znalazła Ania Potasiak

Pawła Owczarczyka


subiektywn SUBIEKTYWNY PRZEW ODNIK

偶yrard贸w

8


M A P K A

1

P ośród odradzających się powoli budynków starego Bielnika odkryjemy schowany na samym końcu majestat budynku, w którym mieści się obecnie

MUZEUM LNIARSTWA . To ponad 5000m2 pofa-

brycznych hal onieśmielających swoimi rozmiarami; wypełnionych zabytkowymi maszynami do produkcji i zadruku lnu, czyli żyrardowskiego designu. Od jakiegoś czasu na Bielniku swoje siedziby lokują firmy z branży kreatywnej. Czy Bielnik stanie się kompleksem podobnym do OFF PIOTRKOWSKA? Czas pokaże, ale Muzeum Lniarstwa z pewnością może być katalizatorem takich zmian.

facebook: Muzeum Lniarstwa im. Filipa de Girarda w Żyrardowie

adres: Karola Dittricha 18, 96-300 Żyrardów

2

OSADA FABRYCZNA

urbanistyczny i architektoniczny unikat, osiedle domków robotniczych

z XIX wieku z wewnętrznymi dziedzińcami-ogrodami, które niestety teraz poprzez nieskrępowaną fantazję budowlaną mieszkańców, w większości zostały zamienione na zespoły ,,mini dacz” i straciły swój pierwotny charakter. Na szczególną uwagę zasługują drewniane, piętrowe komórki. Nie znajdziemy takiej architektury ani w katowickim Nikiszowcu, ani łódzkim Księżym Młynie. Oprócz żyrardowskiej osady są jedynymi w Polsce zachowanymi osiedlami robotniczymi z XIX wieku . Osada czeka na swój renesans, by w pełni ukazać swoje piękno. Oby jak najszybciej.

3

RYNEK czyli TARGOWISKO MIEJSKIE- Tak, tak to nie błąd. W Żyrardowie na targowisko miejskie tradycyjnie mówi się RYNEK. To jeden z największych tego typu obiektów na Mazowszu, jego sława wykracza daleko poza granice miasta. Przetrwał wiele rządów i systemów, inwazja marketów też go nie zabiła. Tu w latach 90-tych kupowało się jeansy z Turcji, pirackie kasety i filmy z Chuckiem Norrisem, a nawet część uzbrojenia wycofującej się ,,przyjacielskiej armii’’. W tej chwili największą atrakcją jest lokalna

4

żywność, która bez przedrostka EKO, jest zdrowa i ekologiczna.

TOR KOLARSKI Był świadkiem triumfów żyrardowskich cyklistów, gościł niejeden Wyścig Pokoju oraz wiele gwiazd polskiej sceny muzycznej. Teraz trochę zapomniany, ale może z tego powodu na nowo odkrywają go przedstawiciele warszawskiej hipsterki cyklistycznej.

5

POLMOS czyli FABRYKA BELVEDERE- Fabryka z ponad 100 letnią tradycją, przechodziła przez te lata z rąk do rąk, by obecnie być jedynym na świecie producentem wódki BELVEDERE, którą w najnowszym filmie z serii 007 pije najsłynniejszy agent MI6 James Bond, czytaj Daniel Craig. Raz do roku firma organizuje dzień otwarty. Można wtedy zwiedzać zabytkowe budynki i kosztować produktów.

9


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

Głosy z mrowiska (1)

Będzie o grze pozorów

10


tekst

Martyna Szczęsna

ilustracja: Przemek Kotyński

bo

11

niby ten „człowiek – istota społeczna”, a jednak społeczeństwo tak bardzo go krępuje w ruchach, że czasem aż łamie w kościach. Nie będę się tu rozwodzić nad wzniosłymi zaletami przebywania w społeczeństwie. Właściwie odwrotnie – o minusach będzie. Są te całe zasady szeptane, konwenanse. Szeptane, bo od dziecka się nam je wpaja, a tak naprawdę właściwie nie wiadomo, skąd i dlaczego takie przyjęte. Szeptane święte przykazanie – „nie zachowywać się dziwnie”. A dziwnie znaczy tyle, co inaczej niż reszta. Jak spojrzymy na jakikolwiek zaludniony obszar z boskiej wysokości, dojdziemy do wniosku, że nieustannie korygujemy swoje zachowania o tych obcych-wokół, a ci obcy-wokół robią dokładnie to samo, wzorując się m.in. na nas. I po co i dla kogo to wszystko? Sama nie wiem, czy tak nam dobrze, wygodnie, czy tak nam znajomo i przewidywalnie. Przewidywalność. Właśnie. Kiedy mam więcej czasu, zaczynam dostrzegać dziwne rzeczy, które zabijają tezę ukochanej przewidywalności jednym niemiarowym cięciem. O osobliwościach będzie na przypadkach kilku. Najpierw o ludziach i gołębiach będzie. Idę sobie rankiem do sklepu, ruch pieszy mizerny, śpią chyba jeszcze wszyscy. A jak tak, to i ludzie śmielsi jacyś najwidoczniej. Idę więc, Młodzian jakowyś wysiaduje betonowy słupek drogowy. Wysiaduje to dobre, choć pewnie nie najlepsze słowo, bo Młodzian ewidentnie przybrał postać gołębia. Siedział jak gołąb, zresztą całkiem jak gołąb wyglądał, więc gołębiem musiał być. Gołąb co prawda nie gruchał, ale pewnie sobie akurat myślał, a gruchanie w myśleniu zazwyczaj przeszkadza. Oswoiłam się więc już z wizją największego widzianego gołębia, kiedy ten mnie zobaczywszy, pogodził się ze stawami i wrócił do postaci Młodziana. Ponieważ nie widziałam Młodziana przed tym, jak był w istocie gołębiem, nie mogę wykluczyć, że to gołąb nagle Młodziana zaczął udawać. Mniejsza o ścisłości jednak. Większa o to, że mijamy codziennie gołębie, których nie możemy nazwać gołębiami. Bo nie akceptujemy

>


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

gołębi, więc gołębie gołębiami się nam nie ukazują. Akceptujemy młodzianów, choćby najgorszymi byli, byle nie Ptaśkami jakimiś. Będzie o ciele nie byle jakim. Uderzyło mnie to samo, kiedy przemieszczając się najszybszą podziemną miejską koleją, spostrzegłam elegancką kobietę, siedzącą vis-à-vis mnie. Ona jest w średnim wieku, poważna i widać, że Pani Dystyngowana. Na tyle dystyngowana, że mnie nie dostrzega. Może to i lepiej, bo przez całą dwudziestominutową podróż mogłam bez skrępowania na nią patrzeć. Do kobiety wracając. Siedzi więc taka wyprostowana, z dłońmi złożonymi na równie eleganckiej co ona torebce, z niezmienną szykowną miną. Dystyngowanie to robi wrażenie, ale prawdziwie poruszyły mnie jej nogi. Nogi założone jedna na drugą, które chyba ktoś dla hecy musiał zabrać innej postaci, bo ewidentnie do góry nie pasują. Nogi damy szaleją. Lewa pięta tupnięć razy dwa, prawa stopa strzepnięcie kropel razy trzy. I tak całą drogę. Oczy mi latały góra dół, tak się nie mogłam nadziwić temu cielesnemu dysonansowi. Pani Dystyngowana wygląda, jakby była zupełnie nieświadoma, co tam za pasem własne jej nogi wyczyniają. I właściwie to nie wiem, czy Pani Dystyngowana powinna być nazwana Dystyngowaną czy Przytupującą, bo połowicznie różna była jak Buźka Dwietwarze, tyle że twarzy dwóch nie miała. Pani Dystyngowana z pewnością mnie jednak mimo dystyngowania swojego dostrzegła, bo Panią Przytupującą prędko okiełznała i uciszyła aż po palce stóp. A szkoda, bo wysiadać miałam dopiero za minut kilka, a tu nieco krępująco się zrobiło na tych siedzeniach vis-à-vis. O mimo-wolności będzie. Innym razem, w tej samej podziemnej kolei, acz może o innym seryjnym numerze, towarzyszył mi Pan Mim. Siedziałam akurat w szpiegowskim kapeluszu, który do zabaw społecznych okazał się niezbędny. Pan Mim siedział również, tyle że ewidentnie poirytowany podróżą, a może czymś innym. Postawa zamknięta, ramię na ramię zarzucone obrazą i stroi miny. Miny jednak stroi samymi ustami, reszta twarzy zdaje się być oziębła na takie zabiegi i gra ewidentnie prezesa. Usta Pana Mima musiały jednak długo pozostawać nieużywane, bo szalały jak pies na spacerze. Widok to przedni, jeśli dodatkowo można sobie zasłaniać i odsłaniać tę nudną, górną część twarzy rondem kapelusza. W oczach Pana Mima spostrzegam jednak szybko, że mnie przyłapały, bo instynktownie wydają wyrok na usta, które bezlitośnie zostają przygryzione przez zęby i siedzą na miejscu, jak skarcone dziecko przy obiedzie. Sytuacja jednak powtarza się kilka razy, aż wreszcie atmosfera wisi w powietrzu taka niewygodna, że zostaje mi spuścić kapelusz na śpiącego kowboja. Będzie pointa. Tak się skrywamy z tymi swoimi osobliwościami, że nie pozwalamy sobie być gołębiem w ciele nie byle jakim, bo emocjonalnym. A przecież te gołębie to są w nas najciekawsze, najbardziej w pamięci utkwiwsze, najnaszeńsze po prostu. W ramach walki z pozorami i demonstracji wewnętrznego gołębia do pracy pójdę w podskokach. Dosłownie. Z klaśnięciem w kostki. Zawsze chciałam, więc i owca będzie cała, i gołąb wolny. Kto ma ochotę, zapraszam do chodu dziwnego, to się może ktoś o nas skoryguje z tych obcych-wokół i całe szeptane konwenanse zaczną być wreszcie po naszemu, po ludzku po prostu. K O N I E C 12


F E L I E T O N

Oprócz tego, że jesteśmy tym co jemy, jesteśmy też sklepem ze zdrową i ekologiczną żywnością. Zlokalizowani jesteśmy w samym centrum Warszawy w podziemiach Dworca Centralnego, a dokładnie pod Rondem Czterdziestolatka w jednym z najstarszych warszawskich marketów, Central Markecie. Mamy szeroką gamę zdrowej i ekologiczej żywności od nasion po słodycze. Jeżeli myślicie o zmianie swojej diety na zdrowszą i lepszą jakościowo, zapraszamy was. W drodze z pracy lub szkoły, zawsze jesteśmy po drodze. Pomożemy, doradzimy sprowadzimy. By żyło się zdrowiej!!! 13

>


Tekst: tekst Anna Anna Dubielecka Dubielecka Zdjęcia:

zdjęcia

Paweł Paweł Świątek Świątek /archiwu mieszkańców/

/archiwum mieszkańców/

odblokuj / 14


15 M A Ł E

M I A S T A


M I A S T A M A Ł E

Na podwórku wrzask. Królują Kasie, Anki, Magdy, Agnieszki, Pawły, Marciny, Tomki i Łukasze...

16


Jedności Robotniczej. Osiedle Wschód. Żyrardów, początek lat osiemdziesiątych. Trzy czteropiętrowe bloki, wielka płyta otulona od zachodu przez kołnierz wieżowców. Na łąkach obok nich pasą się krowy, przed wyblakłą granatową elektrociepłownią rozciąga się wielki plac budowy i zarazem plac zabaw z betonowych kręgli. Ówczesny plan zabudowy opiewał chyba dwie dekady, bo nikt się przecież donikąd nie spieszył. Jest też zupełnie naturalne, że pewnego popołudnia pan Jurek, sąsiad z czwartego piętra, rozkłada na podwórku strażacki zbiornik na wodę. Tak, na Wschodzie też mieliśmy outdoorowy basen, długo przed kompleksem Aqua; bez krętej jak jelita zjeżdżalni, za to na stelażu od namiotu utrzymującym plandekę o niezapomnianym zapachu stęchlizny z piwnicy, całe 4x4 metra. Woda jest na ryczałt, więc szczodrze i radośnie leje się sparciałym szarym wężem z najwyższych pięter bloku. Pan Jurek załatwił też skądś stół pingpongowy, który stał później w klubie sąsiedzkim w piwnicznym pomieszczeniu na drzwiach z tabliczką Pralnia.

17

Na podwórku wrzask. Królują Kasie, Anki, Magdy, Agnieszki, Pawły, Marciny, Tomki i Łukasze, którzy grasują w podblokowych ogródkach, wykradając z nich kwiatki na widoczki z odłamków szyb. Ławki mają pełen wachlarz odcieni olejnego brązu. Są zawsze pełne ludzi. Nie przemkniesz tak po prostu, cichaczem, do domu, bez pogadania o pogodzie. Tymczasem żelbet ścian zaczął już trochę pękać i przyjechali załatać szczeliny. Gorąca, odurzająco pachnąca smoła pokryła elewację czarnymi żyłami, w których masowo odciskamy swoje palce, wyglądając przez okno. Wspominamy, a w tym czasie mija jakieś dwadzieścia pięć lat. W naszym pastelowo malowanym, betonowym lesie na Wschodzie place zabaw są dziś mocno nasycone kolorami z palety barw podstawowych, wydzielone i odgrodzone metalowym płotem. Ławki w większości zniknęły spod klatek, te na placu zabaw zostały ustawione dookoła ogrodzenia. Wiadomo - opiekunowie nie są tu dla odbywania pogaduszek, tylko, aby mieć

M I A S T A M A Ł E

Gorąca, odurzająco pachnąca smoła pokryła elewację czarnymi żyłami, w których masowo odciskamy swoje palce, wyglądając przez okno.


Odblokuj się to eksperymentalna akcja, podczas której na fragmencie żyrardowskiego blokowiska badamy jak niewielka, oddolna ingerencja w przestrzeń wpłynie na relacje międzysąsiedzkie wśród mieszkańców. Przypomnieliśmy sobie stoły dawniej spontanicznie wystawiane przez sąsiadów przed naszym blokiem np. z okazji czyichś imienin, całe rzędy krzeseł turystycznych, ławki zawsze pełne ludzi; dzieci, które znajdowały się pod globalnym okiem zawsze czujnych sąsiadów - mówi Karolina Bujak-Kwiatkowska - Idąc tym tropem, tropem wspomnień: Pan strażak z bloku nr 9 przyjeżdżał wozem strażackim w zimą i wylewał nam wodę pod blokiem, która następnego dnia zamieniała się w podblokowe lodowisko.

odblokuj / wschód 18

M I A S T A

Czy można wskrzesić ten dawny zapał? Od lipca wzięliśmy na warsztat przestrzeń z boku budynków nr 9, 11 i 13 przy ulicy Jedności Robotniczej. Razem z sąsiadami, na podwórku, szlifowaliśmy, malowaliśmy i cięliśmy drewniane palety transportowe, z których następnie został skonstruowany duży stół i ławy ustawione dookoła niego. Wspólnie zmontowaliśmy też wysoki drewniany domek do zabawy dla dzieci. Na umocowanym na nim płóciennym ekranie uszytym przez jedną z sąsiadek co weekend wyświetlaliśmy bajki i filmy. Pewnego dnia Karolina wyniosła przed blok maszynę do szycia i ustawiła ją na paletowym stole. Prąd został dociągnięty z klatki schodowej połączonymi przedłużaczami - zaplecze pod warsztaty krawieckie było gotowe. Od pani Maryli, naszej sąsiadki, dostałyśmy kilka metrów płótna w kwiaty, pochodzącego z żyrardowskich Zakładów Lniarskich. Powstały z niego poduchy na siedziska, a z resztek tkanin ze zbiórki od sąsiadów uszyłyśmy girlandy na drzewa.

M A Ł E

dzieci na oku. Miniogrodnictwo w podblokowych ogródkach jest na wymarciu. Ledwo mówimy sobie Dzień dobry i bacznie strzeżemy danych osobowych, nie umieszczając swoich nazwisk na listach lokatorów.


odblokuj/wsch贸d 19


20

21 M A Ł E

M I A S T A


Żyjąc w blokowisku łatwo zapomnieć, że trawniki, podwórka, pasy zieleni są naszą przestrzenią publiczną i w dużej mierze sami możemy decydować o jej charakterze oraz pozyskiwać środki na tego typu działania. Stworzenie warunków, dzięki którym ludzie zaczynają spotykać się, daje okazję do konfrontacji różnych pomysłów, emocji, wspomnień i umiejętności, które stają się inspiracją do kolejnych działań. Nasi sąsiedzi stopniowo zalesiają osiedle, są plany zawiązania kooperatywy spożywczej z lokalnymi rolnikami i gospodarzami, zimą wylejemy przed blokiem lodowisko, w pralni zostanie wskrzeszony dawny klub, do pomieszczenia wniesiemy spod bloku na zimę stoły i siedziska.

Podczas projektu Odblokuj się miałam okazję poczynić w tej sprawie lokalne konsultacje społeczne i w ramach ewaluacji pragnę ogłosić, że pod koniec lat osiemdziesiątych w żyrardowskim szpitalu masowo używano nici w kolorze butelkowej zieleni podczas drobnych zabiegów chirurgicznych.

ODBLOKUJ www.facebook.com/odblokujsie AkcjaODBLOKUJ ODBLOKUJ Się została dofinansowana ze Akcja Się została dofinansowana ze środków

środków Fio Mzowsze Lokalnie, a sam projekt zakwalifikował się do 20 najlepszych projektów 20 najlepszych projektów animacyjnych w Polsce z 2015 roku animacyjnych w Polscez roku 2015 i był prezentoi był prezentowany na V Ogólnopolskiej Projektów wany na V Ogólnopolskiej Giełdzie Giełdzie Projektów w Kawtowicach, Katowicach, organizowanej przezprzez Narodowe Centrum Kultury. organizowanej Narodowe Centrum Kultury. Fio Mazowsze Lokalnie, a sam projekt zakwalifikował się do

M I A S T A

Macie wspomnienia z dzieciństwa pod blokiem? Pierwsza blizna na czole przypomina mi kilkuletniego Tomka z pierwszego piętra i jego niemiecki zdalnie sterowany samolot, który na łące pod cmentarzem zahacza skrzydłem o moją głowę. Druga szrama to pamiątka po podblokowej huśtawce, upojnym rytmie w drodze do sztyngla, podczas której spadam na ziemię, sąsiadka z czwartego piętra krzyczy: Nie podnoś głowy, a ja jej nie słucham i przez chwilę mam po tej przygodzie ciemnozielony szew na czole.

M A Ł E

Proste przedefiniowanie niewielkiej przestrzeni dało zaczyn pod masę nowych pomysłów. Na pobliskich drzewach zawisły huśtawki z lin i opon, w drewnianych skrzynkach dzieci zasadziły swoje rośliny, sąsiedzi zaczęli wychodzić przed blok, częstować się wzajemnie owocami, kanapkami, miętą zaparzoną z liści samodzielnie wyhodowanego w zielniku krzaka. Ktoś z mieszkańców zasadził krzewy owocowe, ktoś inny wkopał sadzonki kwiatów. Największym zaskoczeniem były pełne słodyczy torby - prezent dla dzieciaków, który przynieśli na jeden z weekendowych pikników najwięksi lokalni imprezowicze, budząc tym falę pozytywnego zaskoczenia wśród zgromadzonego przy stole sąsiedztwa.


R E P O R T A Ż

rozmawiał Mateusz Modrak

zdjęcia Paweł Świątek

Z

POKOLENIA NA POKOLENIE

22


R E P O R T A Ż

Przez szybę okna możemy spojrzeć na świat, w lustrze przejrzeć się, również portrety świętych i przodków, wieszane na ścianach, kryją się za delikatną, niezauważaną i niedocenianą materią... Szkło otacza nas zewsząd. Jednak – co wydaje się paradoksem – zakładów szklarskich wcale tak dużo nie ma. Te, które są, przyciągają niezmiennym klimatem i pewną tajemnicą... Niektóre funkcjonują od wielu pokoleń. O tym, jak praca szklarza wyglądała kiedyś a jak wygląda dzisiaj, rozmawiamy

z Mirosławem Dziadkiewiczem

>

23


R E P O R T A Ż

Kiedy ktoś poszukuje w Żyrardowie szklarza, najpewniej trafi do Pana. Jak zaczęła się Pana przygoda z rzemiosłem? Zawód szklarza w mojej rodzinie ma wieloletnią tradycję. Wszystko zaczęło się jeszcze przed wojną, kiedy mój dziadek trafił do Warszawy i tam – pod okiem doświadczonego szklarza – zdobywał wiedzę i umiejętności, po czym tym fachem związał swoje życie. Po dziadku – jeszcze w czasie okupacji – przyszedł czas na mojego ojca, także szklarza, który próbował zaplanować moją przyszłość i wysłać mnie do technikum szklarskiego, abym kontynuował rodzinną tradycję. Z ojcem pracował już wówczas mój brat, zaś moje zainteresowania – szczerze mówiąc – bardziej kierowały się jednak w stronę motoryzacji. Po szkole podjąłem pracę w Polmozbycie, dojeżdżałem do Rawy Mazowieckiej i Skierniewic. W pewnej chwili zrozumiałem jednak, że plany ojca miały sens. Podobnie jak dziadek, ojciec i brat, postanowiłem zapisać się do cechu rzemiosł różnych, przez trzy lata terminowałem u ojca w zakładzie, po czym wyjechałem do Łodzi, gdzie zdałem egzamin czeladniczy, a potem mistrzowski. Po powrocie zacząłem myśleć o stworzeniu własnego zakładu. Tak też się stało. Ojciec podarował mi wówczas obraz, który powiesiłem nad wejściem. Towarzyszy mi od samego początku.

24


25 R E P O R T A Ż

REPORTAŻ

>


26 R E P O R T A Ż


R E P O R T A Ż

Nie jest to jednak praca łatwa... Rzeczywiście... Jest to zawód, który wymaga precyzji i cierpliwości, do szkła należy podchodzić z pokorą. Inna sprawa, że czasem pracujemy w trudnych warunkach, przy wysokiej temperaturze, a nie są nam obce choćby opary metali ciężkich, takich jak ołów, jeszcze nie tak dawno wykorzystywany w lustrach.

Lustro znaleźć można prawie w każdym domu... Jak to się dzieje, że możemy się w nim przeglądać? Lustro jest powierzchnią, która ma za zadanie odbijać obraz. Wynalezione zostało stosunkowo wcześnie, choć początkowo miało oczywiście inną formę, było polerowanym kamieniem. Dziś najczęściej spotkać można lustra szklane, w których warstwą odbijającą jest srebro. Pamiętam czasy, kiedy pewną tajemnicą rzemiosła była technika nakładania srebra – mistrzowie niechętnie zdradzali, w jaki sposób to robią, aby obraz nie był zniekształcony. Rzecz była dla nas bardzo interesująca. Szklarzy, którzy zajmowali się lustrami, z czasem zaczęło przybywać. Technika idzie jednak do przodu. Teraz naszą pracę w tym zakresie wykonują maszyny.

Czy jest coś, czym zajmuje się pan najchętniej? Swoją pracę lubię w całości, stąd chętnie zajmuję się każdym jej elementem. Sądzę, że ważne jest, by robić to, co się lubi – wówczas każdy dzień spędzony w pracy staje się przyjemnością, a nie jedynie obowiązkiem. Ciekawa jest choćby możliwość obcowania z sztuką, kiedy oprawiamy obrazy. Wspomniałem wcześniej również o satysfakcji, jaką daje patrzenie na efekty swojej pracy... Na przykład, kiedy pracujemy nad stołem z szklanym blatem, wykończeniem kuchni bądź łazienki, zresztą panele szklane coraz częściej zastępują glazurę. Najbardziej widać te efekty chyba jednak podczas pracy nad kabinami prysznicowymi....

27

>


R E P O R T A Ż

Szklarz – po części – jest również twórcą... Wiele osób nie do końca ma świadomość tego, na czym polega nasza praca i jest pozytywnie zaskoczonych, kiedy dowiadują się, że potrafimy zrobić wiele rzeczy, pozostających do tej pory z sferze ich marzeń. Coraz częściej spotykamy się z konkretnymi oczekiwaniami, choć oczywiście pytania i prośby o poradę nadal wpisują się w codzienność naszej pracy. Dla klientów stajemy się partnerami. Co ciekawe, częściej odwiedzają nas kobiety. To one decydują, co jak ma wyglądać w domu i do czego służyć. My zaś staramy się to wszystko wykonać.

Wspomniał pan, że technika idzie do przodu, zmienia się forma pracy... Wydaje się jednak, że szklarz to profesja, która zawsze będzie potrzebna... Rozwój budownictwa, z którym mamy do czynienia, i moda na szkłobędą pozytywnie wpływały na naszą branżę. Szklarzy nie jest może dużo, ale w pewnym sensie jest to zawód z przyszłością.

W pana rodzinie będzie miał kontynuację? Mój syn od kilku lat prowadzi własny zakład szklarski. A czy moje wnuki będą chciały pracować w tym rzemiośle... Okaże się za kilka lat. K O N I E C

28


29 R E P O R T A Ż


DŹ WIĘ KI

zdjęcia Kamil Banaszek

W PROWINCJONALNYCH KRZACZORACH

30

R E P O R T A Ż

Elwira Kozłowska

W Y W I A D

r o z m a wi a ł


PIGOŃSKIM WYWIAD RZEKA MRÓWKA Z DANIE LEM

31

>


W Y W I A D

Kipiące tradycje, wybitni mieszkańcy, imponujący drzewostan, cisza, przepastne ogrody i kręte ulice, w które można się zapuszczać i zatracać do woli. To wszystko tu jest, w tym mieście przeciętym na pół torami kolei wiedeńskiej, dziś mazowieckiej, zaledwie 30 minut pociągiem z Warszawy. Jednak obrosłe w mity nie tylko przez wyśpiewane truskawki czy rymowane wiersze, może wydawać się ono tak samo idylliczne jak odpychające, zapyziałe, ziejące senną i ciągnącą się w nieskończoność jak słynne tutejsze krówki nudą. Ale taki to już urok i brzydota mazowieckiej prowincji. W ocenie Daniela Pigońskiego, muzyka i kompozytora oraz wieloletniego mieszkańca Milanówka, miejsce to jest z pewnością niejednoznaczne.

Boisz się wywiadów? Nie, boję się tylko urzędów, jednej średnio znanej reżyserki teatralnej, biedy, wojny i szczura.

Póki co ty jesteś w Milanówku, który jest...?

... bardzo cichym, nudnym, konserwatywnym miasteczkiem, 30 km od centrum stolicy; bardzo ładnym, ale przeze mnie niezrozumiałym, choć lubię tu wracać i spać. Mam tu dużo przestrzeni do zagracania starymi rupieciami elektronicznymi i tu pracuję najczęściej, bo właściwie ta nuda i małomiasteczkowa degrengolada sprzyja tworzeniu, co widać szczególnie podczas prób jakie się u mnie zwykle odbywają.

To raczej dobry początek dla kogoś, kto tworzy, jeśli przyjąć zasadę, że tylko wartościowe rzeczy rodzą się w bólach. Ja raczej tworzę z hedonizmu, bezmyślnie, pełen radości do ciemności, ale zaczęło się od tego, że grałem od dziecka na fortepianie. Z bliskiej Podkowy Leśnej przyjeżdżał pan, muzyk z Orkiestry Polskiego Radia, i rzępoliliśmy nieudolnie klasykę. Pamiętam głównie dwa utwory Dla Elizy i Wróć do Sorento” Grałem to słabo, ale rozbudziła się we duża wyobraźnia muzyczna. Później, kiedy poznałem Raphaela Rogińskiego, zacząłem się wkręcać w muzykę, nie tylko o niej mówić i jej słuchać, ale też improwizować. Nie było już odwrotu.

Byłeś ty i Raphael? Ludzi czujących i grających na podobnym poziomie było wtedy znacznie więcej. Na próbach pojawił się np. Paweł Szpura, który zresztą gra z Raphaelem do dziś w kilku formacjach, takich jak Cukunft, czy Wovoka oraz Ania Kalina, cudowny głos z pobliskiego Komorowa.

Jednak to nie trwało zbyt długo. Byłeś wtedy zbyt niedojrzały muzycznie? Może to jakaś lokalna klątwa? Albo to klątwa albo po prostu wysyp silnych indywidualności, które chciały czegoś innego. Projekty trwały dosłownie dwie, trzy próby i rozpadały się, ale od momentu spotkania z Raphaelem i wejścia z nim w muzykę, rzeczywiście już nie było odwrotu i to okazało się dla mnie najważniejsze. Zresztą, choć nie gram z Pawłem i Raphaelem, prywatnie nadal się lubimy i myślę, że cechuje nas podobna wrażliwość. Po prostu „krzaczory” ukształtowały nas muzycznie. 32

>


>

33


R E P O R T A Ż

FASCYN OBMA O HA A NIE POP SIĘ I SZ

34


W Y W I A D

I sprzyjały spotkaniom? W przypadku Raphaela to rzeczywiście jakaś opatrzność, a że mieszkaliśmy od siebie zaledwie 10 –15 minut drogi rowerem, odwiedzaliśmy się często. Chcąc nie chcąc, emanowaliśmy tą energią odkrywania muzyki i jak się szybko okazało, na tym małym odcinku drogi pokonywanej kilka razy dziennie pojawiły się osoby, które ją szybko odczytały i postanowiły z niej skorzystać. Tak było w przypadku Bożenny Biskupskiej, rzeźbiarki i malarki, która mieszkała kilka lat w Podkowie Leśnej. Zrobiłem muzykę do jednej z jej instalacji w Łodzi, a ona z kolei poznała mnie i Raphaela z Piotrem Lachmannem i Jolantą Lothe, twórcami Videoteatru Poza, w którym zaczęło się dla mnie komponowanie muzyki do spektakli. Wszedłem w nowy i nieznany mi, ale bardzo wciągający świat. Po raz pierwszy brałem udział w tworzeniu muzyki do wideoopery. Od Śpiewanny zaczął się zresztą mój muzyczny i przełomowy rajd z Marią Peszek, która w niej występowała, a później była ogniwem muzycznego i eksperymentalnego projektu Elektrolot. Z Videoteatrem Poza, który uwielbiam, związałem się na dłużej i nadal współpracuję.

Zanim przejdziemy do tego tematu, pozwól, że wrócę jednak do Milanówka i okolic, ze względu na kolejne i ważne dla ciebie spotkanie.

NUJE MNIE ACYWANIE ORGANÓW AMMONDA, PISYWANIE PASAŻAMI ZYBKOŚCIĄ SOLÓWEK

Znów zresztą zainicjowane przez Raphaela. Zabrał mnie na ognisko do Adama Falkiewicza, kompozytora muzyki współczesnej, wtedy już bardzo obiecującego. Zawsze uwielbiałem dziwaczne dźwięki i, pamiętam od małego oglądałem jeszcze wtedy w polskiej TV transmisje z Warszawskiej Jesieni. Od razu zaczęliśmy rozmawiać o muzyce. Przedstawił mi między innymi fantastyczne nagrania Gerarda Grisey'a. Byłem zafascynowany, ale paradoks polega jednak na tym, że to ja miałem większy wpływ na niego. Wyprowadziłem go na muzyczne manowce. Zamieszałem mu w głowie muzyką bardziej rozrywkową i choć z początku odnosił się do niej z rezerwą, to jednak w końcu zaczął pisać genialne piosenki w stylu Radiohead, które z powodu jego nagłej śmierci niestety są znane tylko małemu gronu osób. Nie zdążył ich nagrać profesjonalnie i wydać.

Oprócz działań w obszarze eksperymentalnym grałeś też jazz, a nawet rocka? Jakie są Twoje korzenie muzyczne? Wyrosłem ze słuchania Yes'ów i klasycznego jazzu, bo kiedyś fascynowało mnie rzemiosło w posługiwaniu się instrumentem. Dziś fascynuje mnie obmacywanie organów Hammonda, a nie popisywanie się pasażami i szybkością solówek. Nie cierpię solówek - szczególnie na perkusji.

W jaki sposób Milanówek oddziałuje na to, co tworzysz? Czy może nie gra żadnej roli? Wszystkie moje piękne wokalistki uwielbiają tu do mnie przyjeżdżać na próby. Mają ucieczkęza miasto i twórczą ekstazę. Mogą się tu wydzierać i fałszować. Nikt nas tu nie usłyszy, bo sąsiad oddalony i przygłuchy, a z drugiej strony kolejka WKD. 35

>


W Y W I A D

Wróćmy na moment do Elektrolotu, szybko uznanym za odkrycie na polskim rynku muzycznym, a od którego zaczęła się nowa fala, bardziej eksperymentująca i mniej rockowa niż dotychczas. Przypomnijmy, że skład początkowy to Marcin Ziętek (bas), Bartek Weber (gitara), ty na klawiszach, a potem Maria Peszek - wokalnie. Dlaczego tak silnie zespolone z sobą muzycznie ogniwa, odbierane przez branżę i publiczność w sposób tak entuzjastyczny, jednak się rozpadły? Przecież tym razem nie było sytuacji lokalnej klątwy? Elektrolot uwielbiałem. To był wspaniały czas, bardzo twórczy; ogromna wolność i radość. Żałuję, że tak się to potoczyło. Wydaliśmy jedną płytę. Drugą, już z Marysią, i w mojej ocenie to była super przygoda, choć szansa na karierę znikoma, bo materiał był naprawdę megadziwny i mocno pojechany.

Czegoś cię to nauczyło? Późniejsze zespoły, które zakładałem, nie były tak odjechane i według mnie są bardziej przystępne dla potencjalnego słuchacza. Aczkolwiek w dalszym ciągu, np. Polpo Motel, duet z Olgą Mysłowską, uchodzi za jakiś awangardowy wybryk natury, z czym do końca się nie zgadzam. Uważam, że nie jest trudniejszy niż np. niektóre dokonania Björk.

To znaczy, że w teatrze masz większą swobodę niż w przypadku zespołów, bo tu musisz już wkalkulować w cały proces też potencjalnych odbiorców? Teatr uwielbiam, ale problem polega na tym, że muzyka nie może się niczym wybijać i najlepiej jak jest niezauważalna. Tu cierpi moje ego (he, he!), bo muzyka dla mnie jest najważniejsza. W teatrze jednak najlepiej, gdy wtapia się w całość, a mnie to denerwuje. Ostatnio byłem na sztuce, w której moja muzyka jest bardziej bezczelna, ale muszę przyznać z drugiej strony, że trochę żałowałem tej decyzji. Jestem jeszcze na etapie badania i prób, poszukiwania, może nie złotego środka, ale jakiejś równowagi pomiędzy tym, co robię, żeby było to słyszalne, oryginalne i osobne, a tym co nienachalne i nadal wkomponowane w całość.

Mam wrażenie, że na razie wszystko, o czym opowiadasz rysuje się w dość różowych barwach. Twoje początki muzyczne wyglądają imponująco albo jesteś osobą, która ma takie usposobienie i nie widzi porażek ani złych stron. Świetni fachowcy i zapaleńcy spotkani po drodze, zero problemów finansowych i życiowych, a przecież w Polsce rzeczywistość niezależnego muzyka eksperymentującego, który nie ma kontraktu z wielką wytwórnią, jest dość żmudna i raczej upiorna, bo finansowo się to w ogóle nie klei albo sporadycznie. Mało osób przetrwało tę próbę. Masz rację. Gdyby nie to, że mam dość dobrą sytuację rodzinną, czyli pomoc finansową ze strony mamy i możliwość mieszkania w rodzinnym domu, nie stoję wobec konieczności wynajmowania mieszkania i zaciągania kredytu. Mam wsparcie i bardzo to cenię. Nie wiem, czy zdecydowałbym się na to, co robię, jeśli musiałbym o to wszystko walczyć i się tym zajmować. Podziwiam tych muzyków, którzy nie schodzą z własnej ścieżki, mimo że są w trudnej sytuacji materialnej. >

36


37


JESTEM N POSZU RÓW POMIĘ CO SŁ ORYGINALNE I ALE NIE NACHALN WKOMPO W

38


W Y W I A D

Co jeszcze ci pomaga, aby wytrwać i nadal zajmować się muzyką? To, że mimo wszystko mam odbiorców tej muzyki i, że nie robię tego do szuflady. Dodałbym jeszcze radość, jaką mam po niektórych koncertach albo kiedy ukazuje się płyta. Jestem uzależniony od tej adrenaliny, jaką mam na koncertach. Czas wtedy płynie inaczej, uwielbiam to. Na koncertach daję z siebie całą energię, nawet jak jest sześć osób albo rzucają jajkami.

A co ci przeszkadza w byciu muzykiem? Brak zdolności biznesowych i brak przebojowości. Nie lubię też być w centrum uwagi i raczej jestem płochliwy, co czasem głupio wygląda na scenie.

Twoje najgłębsze muzyczne spotkanie do tej pory? Największy lot muzyczny miałem do tej pory z Elektrolotem i z Marysią Peszek, bo to były początki tej przygody, wspaniały czas pełen nadziei. Co ważne, do Jazzgotu w Warszawie, gdzie graliśmy, przychodziły na koncerty tłumy ludzi. Cała sala na naszych rzępołach i wszyscy to kumali. Niesamowicie fajny okres. Wtedy poznałem też wielu genialnych muzyków, z którymi do dziś mam kontakt, np. Elunię Orleans, która zaraziła mnie miłością do małych syntetyzatorów Casio, na których graliśmy nienormalne piosenki. Okazało się później, że na tych zabawkowych Casio powstało dużo płyt i brzmią rewelacyjnie. Później Ela wyjechała, teraz jest w Glasgow i gra supporty przed zespołem Davida Lyncha.

NA ETAPIE UKIWANIA, WNOWAGI ĘDZY TYM, ŁYSZALNE, I OSOBNE, NE I NADAL ONOWANE W CAŁOŚĆ

Największe rozczarowanie? Choć wątpię, że uda Ci się takie znaleźć. Tak, to trudne w moim przypadku. Chyba to, że po koncertach, kiedy wiesz, że publiczność przed Tobą oszalała, telefon milczy. W tych czasach trzeba być nie tylko twórcą, ale też niezłym handlarzem i człowiekiem biznesu. Management w Polsce mają tylko gwiazdy i bardzo mało osób chce zajmować się zespołami niezależnymi.

Czym się teraz kierujesz, gdy zaczynasz grać, komponować albo myśleć o muzyce? Jest to wewnętrzny niepokój i strach. Na początku wywiadu skłamałem, że się nie boję. Boję się, aż mam ciarki na plecach, a jeśli je mam grając, to znaczy, że jest dobrze. Gdy powstają piosenki, kieruję się też melancholią. Ona powoduje, że mam lepszy nastrój. Szukam też takich dźwięków żeby "odlecieć". Każda piosenka, którą zrobiłem składa się z kilku akordów, ale one są przemyślane i połączone tak żebym się oderwał od ziemi. W muzyce jest coś takiego jak czynnik X, coś czego nie można niczym zmierzyć, a działa na słuchacza. Próbuję doszukiwać się tego IKSA.

Co sprawia ci największą przyjemność w czasie, kiedy tworzysz? Nagrywanie płyt w studio. Uwielbiam też, jak z chaosu improwizacji wyłania się gotowy utwór.

39

>


W Y W I A D

W jakim kierunku muzycznie zmierzasz obecnie? Muzycznie dalej będę robił to samo. Nie zamierzam przesiąść się na fortepian ani klawesyn. Jeszcze nie wypaliła się we mnie ta elektronika. Teraz mam super sytuację, bo jestem w trzech totalnie różnych stylistycznie zespołach. Bye Bye Butterfly jest melancholijno–piosenkowo-transowo–delikatny, Der Father to czysta energia rockowo-elektronowo–surowa, a Polpo Motel to dziwadło eksperymentalno–piosenkowe.

Co w polskiej muzyce współczesnej, oczywiście mowa o twoim obszarze czy gatunkach w jakich się poruszasz, podoba ci się, a co przeszkadza? Nie lubię w polskiej muzyce pastelowych brzmień i banalnych melodii. Za mało jest niepoprawności. Większość piosenek jest zbyt dopracowana i bardzo na serio albo za bardzo dla żartu. Wolę jak jest coś pomiędzy, tak jak w moich projektach.

Możesz wskazać przykłady wykonawców twoim zdaniem wybijających się dzisiaj na rynku, których doceniasz osobiście za coś, co sam określiłeś słowem „pomiędzy”? Bardzo podoba mi się Pictorial Candy i uwielbiam kilka piosenek z płyty Mamut Fisza Emade za fenomenalne analogowe brzmienia elektroniczne. Lubię ten powrót do analogów zarówno w muzyce polskiej jak i światowej. Pojawiło się mnóstwo bardzo dobrej muzyki, ale mało jest takiej, która odbiera mi kontakt z rzeczywistością. A muzyka ma przecież odurzać i hipnotyzować, wprowadzać w przyjemny stan transu, bo gdy coś jest wykalkulowane, to nie będzie transu i odurzenia.

Co lubisz, a co cię drażni w mieszkaniu w takim miejscu jak Milanówek? Boję się - szczególnie jesienią - popadania w marazm. To, niestety, czasem się zdarza w małych miejscowościach, kiedy jest zimno i ciemno, i brak witaminy D. Wtedy uciekłbym na trochę do miasta, do baru. Chciałbym, żeby w mojej okolicy było nocne życie, bo tu wszyscy grzecznie idą spać przed północą, a ja wtedy dopiero zaczynam się rozkręcać.

Czym twoim zdaniem różni się Milanówek i okolice od tego, co jest w Warszawie albo w innym większym mieście? W Milanówku mam idealną przestrzeń do działań muzycznych. W Warszawie byłoby ciężko znaleźć mi porównywalną. To zaleta małych miejscowości. Co jest ważne, to również fakt, że jestem tylko pół godziny od Warszawy, czyli nie jestem odseparowany, a ta odległość powoduje, że robię dokładniejszą selekcję tego, co oferuje się w stolicy - jadę do niej tylko na takie wydarzenia, które mnie interesują najbardziej. Natomiast wiosną i latem jest tu niepowtarzalna energia, która płynie z otoczenia, czego z kolei nie ma akurat wtedy w Warszawie.

Twoje lekarstwo na ospałą w zimie prowincję? Taniec, pływanie, wymyślanie muzyki plus granie koncertów, szybka jazda samochodem, latanie samolotem, wycieczki wysokogórskie, pyszne i niezdrowe jedzenie, seks, słodycze, czytanie „Drwala”, jazda na rowerze, modlenie się, chodzenie na koncerty, > 40


>

41


W Y W I A D

NA KON DAJĘ Z SIE

NAWET SZE ALBO

42


do kina, zakupy, spotkania z przyjaciółmi, picie wina, spacery z psem, chodzenie do teatru, sauna ze skokiem do zimnej wody.

Jakie miejsce mógłbyś polecić ludziom, którzy chcą się tutaj wybrać? Polecam ogród rzeźb Soriano w Kazimierówce i imprezy na werandzie koło mojej sali prób!

Czy jest jakiś muzyk lub twórca, z którym chciałbyś stworzyć formację albo zagrać? Chciałbym nagrać płytę z Michałem Witkowskim. Chciałbym, żeby ludzie z różnych światów muzycznych i artystycznych mieszali się bardziej niż do tej pory.

Jak widzisz przyszłość muzyki niezależnej i w ogóle muzyki w Polsce? Wydaje mi się bardzo świetlista. Jest coraz lepiej, ale ciężko powiedzieć czy prognozować w jaką to pójdzie stronę. Na tej działce, na której ja jestem, raczej nikt nie przetrwa w pamięci długo... Chopin zawsze będzie, bo trzeba go czcić.

NCERTACH EBIE CAŁĄ ENERGIĘ, T JAK JEST EŚĆ OSÓB RZUCAJĄ JAJKAMI

43

Gdybyś nie był muzykiem, byłbyś...? Leserem. Dużo myślałem na ten temat, ale to, co robię jest najlepszym zawodem świata. Na drugim miejscu uplasowałbym pisarza. Jak mi nie wyjdzie z muzyką, zostanę nocnym taksówkarzem, bo uwielbiam nocną jazdę autem. Nie jestem fetyszystą pracowitości. Mam śródziemnomorską naturę i lubię słodkie nieróbstwo. Zastanawiałem się też nad barem z przepysznymi drinkami i psychodeliczną muzyką, który byłby czynny od 21:00 do 4:00, bo są to godziny mojej największej energii.

Twoja największa porażka albo wpadka? Jeszcze wszystko przede mną. To mnie trochę męczy, że nadal jestem traktowany przez branżę czy postrzegany przez nią jako ktoś bez doświadczenia i muszę sam finansować nagrywanie i wydawanie płyt z tego, co zarobię w teatrze. Chciałbym wreszcie podpisać kontrakt z diabłem czyli jakąś większą wytwórnią, ale tylko na takich warunkach, żeby nie wpieprzała się do muzyki. Mogę łeb sobie umalować na czerwono i robić z siebie pajaca, ale od muzyki wara! Tak więc kochani reżyserzy dzwońcie, bo nagrywanie płyt to jest to! K O N I E C


tekst

Dominika WojtkowskaBanaszek

D E S I G N

ów/detal

Nie licząc handlu, detal odnosi się do twórczości. W zależności od skali dotyczy wzornictwa, architektury, urbanistyki i szeroko pojętych projektów. W każdym z tych tematów detal dotyka człowieka i jest niejako najważniejszy w odbiorze charakteru atmosfery, jaką buduje projekt oraz jako nowa odsłona starego w projektach. To aktualnie styl łączenia i projektowania na nowo, wykorzystując inspiracje, podpierając się tym, co dotychczas wiemy

P

rojektowanie to dziedzina aktywności umysłu ludzkiego, w którym doszukiwać się można dziś wielu stylów. Podstawą tradycji, częścią zaczerpniętą z historii, doświadczeń w projekcie zazwyczaj jest funkcja, która teoretycznie nie zmienia się, odkąd się pojawiła. Innowację zaś stanowią nowe technologie, materiały i forma. Projekt kojarzy się nam zazwyczaj z popularnym słowem design, znanymi produktami i wylansowanymi pracowniami, które za sprawą dobrego marketingu wypromowały swoje produkty i pomysły w prasie, Internecie, prześcigając się w narzucaniu trendów, które w blasku fleszy i poklasku zapowiadają kolejne kreacje w łączeniu sta44

rego z nowym. Przykładem może być projekt Eero AArnio „Pastilli” - nowa odmiana fotela na biegunach. Jest to gładka organiczna forma z tworzywa sztucznego, wzmocniona włóknem szklanym. Obrazuje wyszukaną fascynację skandynawskich projektantów materiałami syntetycznymi. Ten projekt siedziska dedykowany do użytku wewnętrznego i zewnętrznego zdobył nagrodę A.I.D. w roku 1968. Projektowanie, pomijając całą efektowną otoczkę, w jakiej jest nam on zazwyczaj przedstawiany poprzez wszelkie dostępne formy przekazu i marketingu, jest dyscypliną, w której moż„Kwartalnik rzut" na zauważyć nurty charaktery- bardzo subiektywne omówienie tematów architektonicznych, w numestyczne dla innych dziedzin szturze 8 zagadnienie /dom/ ki, jak malarstwo czy rzeźba. Co Dom to nie tylko mieszkanie czy budywięcej, choć nie każdy może zdanek, ale cała otaczająca go przestrzeń, wać sobie z tego sprawę, należy w której przeżywa się najważniejsze epizauważyć, że tak samo, jak w mazody swojego życia. Marc Fried www.kwartalnikrzut.pl larstwie czy rzeźbie, tak w pra-


„Oczy skóry"

zdjęcia: materiały prasowe

- pokazuje, jak ubogie jest dziś postrzeganie z uwagi na wzrokowe postrzeganie tego, co dookoła nas. instytutarchitektury.org/oczy-skory/

45

cach projektantów można dopatrywać się zjawiska łączenia gotowych przedmiotów i wykorzystywania niestandardowych materiałów jak np. Spotty z 1963r. Jest to mebel zrobiony z tektury, w której zaprojektowano nacięcia umożliwiające zgięcia, poprzez które z płaskiego arkuszu powstaje forma siedziska. Spośród mebli to właśnie siedziska przedstawiają największą szansę na zaistnienie w projekcie wnętrza jako wyrazisty obiekt. Większą niż sofa czy meble stałe, które muszą pasować do przestrzeni i ze sobą współpracować. Swoje odzwierciedlenie w projekcie mają przemiany społeczne, które wpływają na postrzeganie twórczości projektantów czy designerów. Biorąc pod uwagę rezygnację z detalu, zwiększanie rozmiaru, używając przesadnie dużych lub małych przestrzeni, kontrastując mebel czy przestrzeń, można zauwa-

„Bryk do architektury" - to otoczka architektury /władza i namiętności, realia towarzyszące realizacjom projektów. unpubleashed.pl/project/bryk-do-architektury-2/

żyć, jak na tle czasów zmienia się obraz projektowania. Sztuka nowoczesna narzuciła uproszczenia, a rozwój sprawił wzrost funkcjonalności w projektach, co przyczyniło się do samooczyszczenia dziedziny projektowania, który potocznie nazywanego minimalizmem. Minimalizm w projektach/równowaga lub jej skrajne przeciwieństwo, kontrast wagi użytych środków. To dwa sposoby, którymi głównie rozwiązuję problemy projektowe. W tym wszystkim króluje pewna zasada - dystans do siebie i świata, który pozwala osiągnąć świeżość pomysłu. Minimalizm w zestawieniu ze stylami wcześniejszymi to niemalże idealne połączenie, aby osiągnąć cel skrajności. To dysonans ciszy i chaosu. Realizując projekty, spotykając ludzi z wizją i pasją, zazwyczaj zaczynam od oceny sytuacji materii i przestrzeni, z którą mam się zmierzyć. K O N I E C


R E P O R T A Ż

MASZYNA DO MIESZKANIA, ŁAMIĄCA ZASADY GRY tekst

Asia Gwis/Kavka kavkadesign.com

zdjęcia Paweł Świątek

Co uzyskamy, jeśli połączymy

parkiet w jodełkę (dla wielu będący reliktem PRL-u lub kojarzący się z mieszczańskimi salonikami) z szarymi i białymi ścianami, klasycznym układem pomieszczeń oraz mieszanką mebli „nie do kompletu”? Wnętrze niebanalne, nowoczesne i bardzo modne. Zaskoczeni? Nic dziwnego.

Ten dom łamie stereotypy

46


>

47 W N Ę T R Z A


48


W N Ę T R Z A

Salon

centrum domu. Nad stolikiem kawowym jedna z najpopularniejszych lamp projektanta Toma Dixona z kolekcji The Beat.

>

49


W N Ę T R Z A

Parkiet

gra tu rolę główną. Pnie się po ścianach i meblach (jak np. w kuchni), ale nie ma w nim nic nudnego. Jest nowoczesny i jak najbardziej trendy. Szare, surowe, betonowe ściany przeplatają się z białymi, będącymi doskonałym tłem dla nielicznych, nowoczesnych obrazów, plakatów i fotografii. Kominek wygląda jak mebel, rowery na ścianie przedpokoju i ażurowe, żeliwne schody jak rzeźby, a światło na suficie w łazience i kuchni jak świetlne instalacje. Nie ma tu nadmiernej stylizacji, meble nie puszą się, a dodatki nie krzyczą jak rozhisteryzowane nastolatki. Umiar i równowaga, wygoda i funkcjonalność smakowicie przyprawione odrobiną „jodełkowego” szaleństwa. Dewiza Le Corbusiera „domu jako maszyny do mmieszkania" w tym miejscu sprawdza się idealnie. Z jednym wyjątkiem. Oprócz tego że funkcjonuje on znakomicie, zapewniając komfort fizyczny i psychiczny jego mieszkańcom, ma gigantyczną osobowość, i jest ona naprawdę ciekawa :-) 50


>

51


Za drewnianą

„jodełkową” ścianą ukrywa się nowoczesna łazienka. Małe wnętrze optycznie powiększa mozaika jasnych, maleńkich płytek, ciągnąca się pasem podłogi od drzwi wejściowych, wchodząca na ścianę i kończąca się przy samym suficie. Brak kabiny prysznicowej i „lustrzane” drzwi to niezawodny a do tego bardzo efektowny sposób na dodanie kilku centymetrów niewielkim powierzchniom.

52


53 W N Ę T R Z A


54


55 W N Ę T R Z A


Dom

jest jednopiętrowy: parter to część wspólna czteroosobowej rodziny: składają się na nią przestronny salon, kuchnia i łazienka. Na piętrze znajdują się pokoje dzieci i sypialnia rodziców. Kto tu mieszka? Małżeństwo z dwójką małych synów. WWW.ZYWYPROJEKT.PL

56


>

57 W N Ę T R Z A


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

wyssane z korków

Brzydkie kaczątko

58


tekst

Anna Sobiecka

P

ilustracja: Przemek Kotyński

amiętam moją pierwszą butelkę wina. Szczerze mówiąc, nie jest to miłe wspomnienie i (szczęśliwie) nieco już wyblakłe. Wiele czasu musiało upłynąć, nim umówiłam się na drugą randkę z winem. Tym razem z doświadczeniem życiowym, wiedzą książkową i w poszukiwaniu inspiracji. Tak, dokładnie! W tej, wydawałoby się zwykłej butelce zamknięta jest niejednokrotnie muza. Ale nie dajcie się zwieść! Nie znajdziecie jej w winach patykiem pisanych czy w etykietach wielkich spółdzielni winiarskich. Dlaczego? Bo brak w nich serca, historii, tradycji, szacunku do pracy, pokory do natury i wreszcie - miłości krzewu do gleby, na której rośnie, wspomnienia fal roztrzaskujących się o skalny brzeg, szczodrości słońca. Czy to wszystko jest potrzebne w winie? Mówi się, że im bardziej krzew cierpi, tym lepsze wino daje. Otwierając butelkę, słuchając melodii wyciąganego nie bez trudu korka, oglądając ślad pocałunku wina na jego powierzchni, oglądając jego kolor, zanurzając nos w poezję aromatów i wreszcie, wreszcie kosztując, poznajemy jego historię. Może prostą, zwyczajną jak z noweli Żeromskiego, a może fascynującą, magiczną, za każdym razem inną.

59

Tak właśnie mam przy Amarone. To prawdziwe Brzydkie Kaczątko, niechciany brzydal, będący właściwie błędem winiarza. Amarone znaczy „gorzki”. Gorzkie oczywiście nie jest. Pachnące kwiatami, słodkimi przyprawami, wiśniami, malinami, jagodami czy śliwkami, tytoniem, a może cytrusami, pieszczące owocowo kubki smakowe, zadziwiające nutą tytoniu albo figi, a może wanilii czy rozmarynu. Pełne, eleganckie, idealnie zbalansowane, z lekką goryczką - pamiątką po wielomiesięcznym dosuszaniu z pestką i skórką. Każde jest zachwycające i niezapomniane, podobne, ale jednak odrobinę inne - jak linie papilarne, jak żyłkowanie liścia, jak muszelki, jak skrzydła ważki.

>


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

Historia tego trunku jest niezwykła. Akcja dzieje się w romantycznej scenerii Wenecji. Od ponad 100 lat z rodzimych szczepów Corvina, Rondinella, Molinara, tudzież kilku mniej ważnych, ale dopuszczonych do produkcji win w Veneto, winiarze produkują tu najsłynniejsze Recioto. Słodkie wino wytwarzane jest jedynie z najlepszych owoców z grona, z tzw. uszu kiści, zbieranych ręcznie w połowie października i dosuszanych na specjalnych matach aż do stycznia. Wyobrażacie sobie, jak wyglądają wtedy owoce? To właściwie rodzynki. A ile soku można wycisnąć z rodzynki? No właśnie. Żeby wyprodukować butelkę wina, rodzynek musi być co nie miara. Ponadto należy zatrzymać fermentację tak, by część drogocennej słodyczy została w trunku, i gotowe. Tyle właśnie zachodu potrzeba, żeby Recioto zachwycało swoją gęstością i słodyczą. Amarone jest wypadkiem przy pracy. Winiarz pewnie patrzył na odlatujące na zimę ptaki, kiedy drożdże bezlitośnie przetworzyły cały cukier na promile. I po cóż tyle zachodu z dosuszaniem? Wszystko na marne. Strudzony winiarz pewnie pluł sobie w brodę za swą chwilę zapomnienia. Nie będzie Recioto. Wino zmarnowane. Miało być słodkie, wyszło gorzkie. Delikatny posmak gorzkiej czekolady został wkrótce wizytówką Amarone. Zachęcam do skosztowania tego wina i zanurzenia się w jego niezwykłą historię. Otwierając swoją butelkę, nie zapomnijcie o odpowiedniej oprawie: wystarczającej ilości, by zapoznawać się nieśpiesznie, wyjątkowym towarzystwie, czymś na ząb i karafce, bo nasz tytan musi złapać oddech, zanim się odezwie. A każda działka, każda winnica, każdy rocznik opowie swoją własną historię. Pamiętać trzeba o jednym. Amarone to nie żaden młokos, ale godny kompan po przejściach. Zanim trafi do Was, swoje musi odleżeć w dębowej beczce, by się uspokoić i dojrzeć. Parafrazując - „Czas go uczy pogody”. Zachwyci, jeśli poświęcimy mu chwilę. Odwdzięczy się szczodrze, jeśli do towarzystwa dobierzemy mu posiłek. Rozkocha, jeśli odkryjemy jego zagadkę. To sama esencja winnego jestestwa wypracowana, wyczekana, dopieszczona przez słońce. Sobie i wszystkim uczącym się wina życzę tylko takich doświadczeń i pięknych historii, zamkniętych w butelce. K O N I E C

60


znajdz nas na facebooku WINOTEKA GOOD WINE Kr贸tka 46d 呕yrard贸w

603

089

707

>


R E P O R T A Ż

O WINIE

tekst

Anna Sobiecka

zdjęcia Paweł Świątek

P R Z YJ A Ź N I I Ż Y C I U W

62


R E P O R T A Ż

E

W S TA R Y M D R Z E W I C Z U

>

63


M

aska idealnie pasuje do wina i jest wieloznaczna. Każdy odczyta ją po swojemu. Tak jak bukiet, aromaty w kieliszku, każdemu przywołają inne wspomnienia. Wino jednym zdejmuje maskę, innym ją zakłada. Maska to logo winnicy Stary Drzewicz, projektu powstałego z marzeń i przyjaźni Roberta Szumachera i Pawła Rokickiego.

Marzenia

.

Od nich się zaczęło. Nawet nie traktowali ich poważnie. Ot, padł pomysł, z którego wszyscy się śmiali i co do którego nikt nie podejrzewał, że kiedykolwiek zostanie zrealizowany. Te marzenia pojawiły się wiele lat temu w głowie Roberta, zakochanego wówczas w Toskanii. W Toskanii sprzed ponad 20 lat. Nieznanej, leżącej za granicą tak wyraźną jak ślad markera na bibule, odległej, egzotycznej. Zakochanego w każdym jej obliczu: pejzażu, 64

kuchni, architekturze, smakach i zapachach oraz oczywiście winach. Marzenia nie muszą mieć racji bytu. Spełniają rolę katalizatora. Pchają do przodu, mobilizują do nauki, pracy, uskrzydlają. Nie muszą się spełniać i ni-

>


65 R E P O R T A Ż


praca

kogo to nie dziwi. Jednak mogą też stać się rzeczywistością, jeśli.... następują sprzyjające okoliczności.

przyjaźń

Paweł i Robert, przyjaciele od wielu lat, partnerzy biznesowi, sąsiedzi i właściciele winnicy Stary Drzewicz. Jak do tego doszło, że fantazje stały się rzeczywistością? Robert został w 2005 roku współwłaścicielem nabytego 7 lat wcześniej przez Pawła gospodarstwa rolnego ze zniszczonymi zabudowaniami gospodarczymi. Miało ono stać się wkrótce miejscem, gdzie zostaną wybudowane biura prowadzonych przez nich spółek. Mimo chęci zatrzymania kawałka historii w postaci choćby jednego z zabudowań, wszystkie zostały zburzone ze względu na ich stan techniczny. Powstał nowoczesny obiekt biurowy, a obok niego dość spory obszar niezagospodarowanej działki. Robert dał 66

Od pierwszej sadzonki Winnica Stary Drzewicz ma opiekuna a właściwie doradcę. To Tomasz Golis, który prowadzi winnicę eksperymentalną Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach. W związku z ociepleniem klimatu i wprowadzeniem do uprawy nowych, bardziej wytrzymałych na mrozy i choroby odmian winorośli nastąpił wzrost zainteresowania uprawą winorośli w Polsce. Z tego względu Zakład Odmianoznawstwa Zasobów Genowych i Szkółkarstwa Roślin Sadowniczych Instytutu zdecydował się przeprowadzić doświadczenie, którego celem jest ocena wartości użytkowej kilkudziesięciu wybranych odmian winorośli w warunkach centralnej Polski. Praca w winnicy w przeciągu roku rozkłada się bardzo nierównomiernie. W październiku winnica zasypia. Młode krzewy, które zasadzono w tym roku, białą odmianę Hibernal, dobrze rokującą w naszym klimacie, zabezpiecza się przed zimą. Właściwa praca zaczyna się w lutym - przycinaniem krzewów. Pierwsze cięcie jest bardzo solidne, ma na celu formo-

R E P O R T A Ż

Pawłowi szpadel, sadzonkę i powiedział „kop”. Paweł: „ To była magia, dałem się wciągnąć. Każdy by się wciągnął”. Marzenie stało się rzeczywistością. Od tamtej pory minęło 6 lat. Tak naprawdę ograniczeniem są tylko przekonania i schematy. Próbować można. Sedno jednak leży w sposobie podejścia. Można robić to przypadkowo... intuicyjnie, ale można też rzetelnie... czy może rzetelnie, z pokorą, przyjmując, że raczkuje się w nowym temacie.


67

błędów, kształtującym roślinę. Przycinanie to konik Pawła. Robert pozwala sobie czasem na improwizację. Po 6 latach właściciele mają już pewne doświadczenie i zakładają, że w przyszłym roku uda im się przyciąć winorośl wzorcowo. Wydaje się to zajęciem dość prostym, jednak tak nie jest. Składa się na to mnóstwo zagadnień, ponieważ każda odmiana ma własną specyfikę. Przykładowo Seyval, jest tak plenny, jeśli chodzi i o plon i o masę zieloną, że nie można mieć do niego litości. Trzeba go przycinać drastyczniej, ale oczywiście zachowując zdrowy rozsądek. Wspólnicy przyznają, że nie doceniali tej odmiany, chociaż mają jej dość dużo. Zaskoczyła ich, dając potencjał na otrzymanie poprawnego wina w naszych warunkach klimatycznych. Wiosna jest chwilą odpoczynku dla winiarzy. Jeśli majowe przymrozki nie zahamują wegetacji, winnica się zazielenia, pojawiają się pąki. To chwila radości i satysfakcji z pracy włożonej wczesną wiosną. Latem, przy dużym nasłonecznieniu i wilgotności przycinanie krzewów przeprowadza się nawet raz w tygodniu. Najprzyjemniejszą chwilą są zbiory i sam proces produkcji wina. Jest dość pracochłonny i obciążony ciągłą niewiadomą co do efektów. Tegoroczne zbiory napawają dużą nadzieją. Lato było słoneczne, dzięki czemu w gronach wytworzyła się zadowalająca ilość cukru.

R E P O R T A Ż

wanie krzewów na owocowanie. Z łoz, które wyrastają z korzenia, zostawia się dwie, które mają owocować. Ten sposób prowadzenia krzewów to tzw. podwójny gujot. Pierwszymi, lutowymi cięciami właściciele zajmują się sami. Winorośl jest bardzo plenną rośliną która, jeśli nie przytnie się jej drastycznie, zaczyna porastać bardzo gęsto. Pojawia się wówczas problem sprawnej wentylacji, co powoduje zwiększone ryzyko chorób grzybowych i utrudniony dostęp słońca. Pierwsze cięcie jest więc najważniejszym zabiegiem w winnicy, wymagającym wiedzy, wprawy, niewybaczającym

>


68 R E P O R T A Ż


69

R E P O R T A Ż

Winorośl jest rośliną dość kapryśną i nie można jej zostawiać samej sobie. Robert i Paweł dopiero się tego uczą. Dla Francuzów ta wiedza jest tak powszechna jak dla polskich rolników uprawa ziemniaków. W ich przypadku mija właśnie 6 lat, kiedy mają okazję oswajać się z pewnymi procesami, obserwować, uczyć się, eksperymentować. To niewiele w zderzeniu z wiedzą i kulturą pokoleń mieszkańców Francji czy Włoch. Zaczynając zabawę w winiarza, można czytać o tym, jak zrobić wino. Wiele razy i przez wiele lat. Można, łudząc się szybkim, doskonałym efektem, zrobić je nawet z książką w ręku, co i tak nie daje gwarancji, że uzyska się oczekiwany efekt. Jedyną drogą jest próbować, wyciągać wnioski i na tej podstawie korygować działania. Żeby wyprodukować wino spełniające konkretne kryteria, trzeba poznać elementarz, zaliczyć wszystkie szczeble nauki winiarza. Nie sposób ich przeskoczyć. Paweł i Robert zaliczyli właśnie „ przedszkole” winiarskie. Są zadowoleni z win z odmian Solaris i Johaniter, które w tym roku pozwoliły im się cieszyć przyzwoitym trunkiem. Nie istnieje konkretny wzorzec wina, do którego dążą. Kryteriami jest co prawda smak wina,

jego styl, ale też ma pasować do okoliczności, które sobie wymarzyli, ma dawać przyjemność podczas wspólnego spędzania czasu. Nie mają jeszcze pomysłu, jak je zrobić, ale wierzą, że z roku na rok są coraz bliżej. Winnica jest dobrą nauczycielką cierpliwości i pokory. Są obszary, w których nie wszystko zależy od nich. Nie mogą zapominać o jeszcze jednej wspólniczce – matce naturze. Tutaj nie sposób niczego przewidzieć. Pamiętają jeszcze swoje pierwsze wyprodukowane wino. Wiedzą, że dzięki błędom, które popełnili, dziś ich wiedza jest już nieoceniona. Pierwsze wino w całości wylali. Umyli grona po zbiorach, czego się nie robi ze względu na drożdże znajdujące się na skórkach, pomagające w fermentacji. Użyli odkwaszaczy, preparatów

>


do klarowania i nie zlali wina znad osadu w odpowiednim czasie. Nie nadawało się kompletnie do niczego. Było mdłe, nijakie, miało aromat zgniłego jaja i zbyt niski poziom alkoholu. Wyciągnęli wnioski z tamtych doświadczeń. Teraz osad zlewają trzykrotnie. Nie znaczy to jednak, że osiądą na laurach. Jeśli nie w kwestii prac w winnicy, to w sposobie produkcji wina jest jeszcze wiele do zrobienia. Doświadczeń nabierają również co do odmian, a że za chwilę winnica ma przejść rewolucję, nauka zacznie się od nowa. Odmiany, które się nie sprawdziły, głównie czerwone, zostaną zastąpione nowymi sadzonkami, które trzeba będzie znów oswajać. Wina ze starych krajów winiarskich z wieloletnimi tradycjami nie bez przyczyny charakteryzuje rokroczna powtarzalność i wysoka jakość. Dla Roberta i Pawła niektóre zasady dotyczące wina brzmią już jak frazesy, ale czas pokazuje, że jest w nich 70

mądrość. Jeżeli Francuzi mówią, że wino zaczyna się w winnicy, to ono rzeczywiście tam się zaczyna. Dla Francuza oznacza to, że najważniejsza jest „terroir” czyli gleba, która kształtuje charakter i jakość wina. Właściciele, wiedząc, że nie mają do dyspozycji wyrafinowanego siedliska, starają się zadbać o to, żeby przynajmniej urosło zdrowe, bo wtedy cały proces produkcji wina jest dużo łatwiejszy. Wino ze Starego Drzewicza jest ekologiczne, dlatego że nie stosuje się tu... oprysków chemicznych na chwasty, pleśni i szkodniki. Winnica nie jest wielka i jest możliwość wypielenia jej bez użycia środków chemicznych. Z oprysków, które są najbliżej chemii, rocznie robią dwa, które zawierają siarkę. Pozostałe to preparaty biohumusowe na wzrost oraz dolistne odżywki. Wynika to trochę z przekonań właścicieli, ale też z tego, że mogą sobie na to pozwolić. Gdyby mieli sprzedawać swoje wino biorąc pod uwagę koszt takich elementów jak zabiegi, ręczne zbiory, segregację, codzienną pielęgnację, musiałoby mieć cenę około 150 zł za butelkę, przy obecnej jakości. Biznesowo winnica absolutnie nie ma więc racji bytu. Szczęśliwie, w przypadku Pawła i Roberta, to czysta przyjemność, hobby takie jak dla innych sklejanie modeli samolotów.

radość

.

Obaj mają ogromną satysfakcję z tego, co udało im się osiągnąć, i radość, kiedy przyjaciele i znajomi poświęcają swój wolny czas, aby pomóc im w winobraniu. Winnica i wino nie są celem samym w sobie. Raczej sposobem na fajne życie, odskocznią od biznesu. Cieszy ich, że robiąc wino, rozdając je innym, sprawiają im i sobie tym przyjemność. Robert: „My nie ścigamy się z winiarzami w Polsce na jakość wina i nie będziemy tego robić. My się ścigamy na jakość życia”. K O N I E C


71 R E P O R T A Ż


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

ów jak gorąco

Cel uświęca środki, czyli dlaczego moja żona lubi, gdy piję piwo

70


tekst

Łukasz Olszak

Szok!

ilustracja: Przemek Kotyński

Pewnie właśnie go przeżywasz po przeczytaniu takiego niedorzecznego tytułu. Zapewne Twoja małżonka, partnerka, narzeczona lub dziewczyna nie lubi piwa, a jeszcze bardziej nie lubi, gdy je pijesz, bo przecież piwo jest gorzkie, śmierdzi, powoduje wzdęcia, chamskie bekanie i się nim upijasz z kolegami. Czy tak właśnie jest? No to nie dziwię się, że nie lubi. Chciałbyś wiedzieć, co zrobić, żeby polubiła, żeby doceniła piwo jako trunek, a wręcz zachęcała Cię do wspólnego próbowania nowych piw? Tak? W takim razie czytaj dalej, a nie będziesz żałował. No, może tylko tego, że nie wiedziałeś o tym wcześniej.

71

Od 30 lat, nie było Cię jeszcze może na świecie lub nie mogłeś jeszcze pić legalnie piwa, przez cały świat, począwszy od USA przetacza się tzw. piwna rewolucja. Pewnie pierwsze słyszysz, ale czytaj dalej, a przekonasz się, jak łatwo i przyjemnie stać się jej częścią. Zaczęło się od tego, że wszystkie browary w Stanach Zjednoczonych były własnością zaledwie trzech wielkich koncernów piwowarskich. Nie było między nimi prawie żadnej konkurencji, a ich piwo było tanie, jasne, lekkie i puste w smaku oraz aromacie. Ludzie na całym świecie twierdzili, że amerykańskie piwo jest jak seks w kajaku, zaje.. ście bliskie wody (American beer is like sex in canoe, fucking close to water). Z tego powodu amerykańscy piwosze postanowili zacząć warzyć piwo w domach, bo przeczuwali, że musi być jakiś lepszy sposób na napicie się dobrego piwa niż wyjazd do Europy. Wielu z nich zaczęło też hodować chmiel, który jest w piwie najważniejszą przyprawą, choć niekonieczną – ale o tym innym razem. Szukali w Internecie i w książkach przepisów na warzenie domowego piwa i dzięki temu dowiedzieli się, że piwo to nie jest tylko jasne pełne i ciemne dla żuli. Dzieli się na ponad 100 różnych gatunków, a odmian tychże jest jeszcze więcej. Zaczęli więc warzyć piwa pszeniczne, koźlaki, portery, mniej lub bardziej chmielone ALE (czyt. 'ejle' - piwa górnej fermentacji), piwa wędzone, w tym klasyczny polski styl: piwo grodziskie – nazywane też polskim szampanem, ze względu na drobne

>


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

bąbelki i wysokie nasycenie CO2. Nie wiedziałeś, że jest takie piwo jak grodziskie? Spoko, ja też kiedyś nie wiedziałem. Próbowali swoich piw, używali własnego chmielu, warzyli wciąż na nowo, odkrywali stare style, wymieniali się piwami i wiedzą o nich, a każda degustacja pełnego smaku i aromatów kończyła się prostym wnioskiem: „Nigdy więcej nie chcemy pić byle jakiego koncernowego piwa”. Zaczęli też masowo otwierać własne małe browary. Tak zapłonęła pierwsza iskra piwnej rewolucji w USA. Od tamtego czasu w USA powstało ponad 3000 nowych browarów rzemieślniczych, niezależnych od siebie i, co ważniejsze, od koncernów. Może właśnie pijesz jakieś bezpłciowe piwo i zastanawiasz się nad samodzielnym uwarzeniem lub choćby spróbowaniem czegoś lepszego. Jeśli tak, to właśnie stajesz się Piwnym Rewolucjonistą i jeśli tylko nie porzucisz tej myśli, czeka Cię wielka przygoda oraz nieprzebrane morze przyjemności z picia dobrego piwa. Wracając do Twojej kobiety. Jeśli jesteś bystrym facetem, to już pewnie wiesz, co zrobić, aby polubiła piwo, nie obrażała się, gdy je pijesz, a może nawet z Tobą odkrywała uroki dobrego trunku. Musisz ją tym tematem zainteresować. Tego też możesz nie wiedzieć, ale piwo zależnie od użytej odmiany chmielu, rodzajów słodów i szczepów drożdży, a także specjalnych owocowych, ziołowych bądź przyprawowych dodatków może mieć bardzo różny smak i zapach. Chmiel daje gorzki smak, ale też i mnóstwo różnych aromatów np. ziołowy, tytoniowy, herbaciany, żywiczny, cytrusowy (cytryna, pomarańcza, grejpfrut), egzotyczny (mango, papaja, marakuja) oraz białych owoców (winogron, litchi, melona, gruszek). Słody, jak sama nazwa wskazuje dają słodycz i, w zależności od stopnia palenia lub wędzenia, aromaty: zbożowe, biszkoptowe, ciasteczkowe, chlebowe, miodowe, karmelowe, toffi, czekoladowe, kawowe, palone (popiołowe), ziemiste, wędzonego sera lub wędliny (dym olchowy, bukowy lub inny), a nawet spalonych kabli i bandaży (słód wędzony torfem). Drożdże w smaku, jak i w aromacie dodają owocowości (banany, pomarańcze, dojrzałe jabłka) oraz nut przypraw (pieprz, goździki). Są jeszcze dodatki specjalne, takie jak cukier mleczny – laktoza, dosładza piwo, nie sprawiając, że jest mocniejsze, owoce np. wiśnie (nie syrop wiśniowy) – dodają smaku owoców i lekkiej, rześkiej kwasowości bez zagłuszania innych smaków piwa; kolendra i skórka pomarańczy wzbogacają o cytrusowe akcenty piwa pszeniczne; wanilia w laskach sprawia, że piwa ciemne są jeszcze smaczniejsze; papryka chilli wnosi aromat paprykowy i niekiedy piekielną ostrość, itd. - zależnie od wyobraźni piwowara. Koncerny o tym nie mówią i się tym nie chwalą, bo warzenie piwa podobnego do wody jest dużo tańsze i bardziej im się opłaca dolewać owocowych syropów z mnóstwem cukru, sztucznego miodu lub ostatnio nawet coli. Od takiego piwa się tyje. Dobre piwo bez dodatkowego cukru nie tuczy i jest zdrowe. No, chyba że zjesz do niego

72


dwie tłuste golonki. Jak widzisz, jeśli tylko Ty lub Twoja pani gustujecie w wyżej wymienionych smakach lub zapachach, to uda Wam się odnaleźć piwa, które polubicie. Na Twoje i moje szczęście piwna rewolucja trwa od trzech lat również w Polsce i nie chodzi mi bynajmniej o te bzdety z reklamy jednego z „polskich” koncernowych piw. W Polsce mamy w tym momencie około 200 browarów, z czego większość to małe browary kontraktowe i rzemieślnicze, znacznie mniejsze od browarów regionalnych. w 2014 roku dały one 500 premierowych piw, w 2015 było ich 1001, a każde z nich dużo smaczniejsze od koncernowych. Nie mówię, że każde piwo rzemieślnicze będzie każdemu smakować, ale to właśnie dlatego, że ma smak i zapach, a nie jest jak żółta woda z alkoholem. Dobre piwo daje Ci wybór, którego wcześniej nie miałeś. Nawet jeśli, tak jak ja, od warzenia wolisz picie piwa, to czeka Cię wielka przygoda. Gdy już zdobędziesz odrobinę piwnej wiedzy i zdecydujesz, jakich piw rzemieślniczych chciałbyś spróbować, poszukaj w swojej okolicy dobrego sklepu z alkoholami lub po prostu z piwem. Jeśli sprzedawca lubi dobre piwo, na pewno, widząc Twoje zainteresowanie, naprowadzi Cię na coś dpowiedniego. Poszukaj też pubu lub, jeśli mieszkasz w większym mieście, multitapu (pub z wieloma lanymi piwami, nawet 100 różnych) - tu najprawdopodobniej będziesz mógł liczyć na pomoc barmana. Jeśli dostępność będzie marna, poproś, aby do sklepu, w którym zwykle kupujesz piwo, sprowadzono np. Browar PINTA – jest dobry dla początkujących, a i piwa ma niedrogie. Wiele o dobrym piwie można się dowiedzieć na piwnych festiwalach, szczególnie tych organizowanych przez same browary rzemieślnicze, są tam dziesiątki, jeśli nie setki piw do spróbowania oraz wykłady o piwie i jego warzeniu. Jedyne, co może Cię w pierwszym momencie odstraszyć, to cena za butelkę - średnio w sklepie wynosi ona 8 zł. Ale zapewniam Cię, że gdy już spróbujesz dobrego piwa, będziesz wiedział, że płacisz za jakość, smak i zapach, a cena przestanie mieć znaczenie. Warto się też zaopatrzyć w szkło degustacyjne, bo kufel nie najlepiej zbiera aromaty i nadaje się co najwyżej do lekkich piw jasnych. Na początek może to być szklanka o zwężającym się wylocie lub kieliszek od wina czy – w przypadku piw ciemnych i mocnych – od koniaku. Gdy już dojdzie do wspólnej degustacji piwa, będziesz wyglądał w oczach swojej kobiety jak koneser najwyższej klasy trunków i człowiek godny podziwu, a nie jak żul spod całodobowego. Przy piwie rzemieślniczym, jak przy dobrym winie, można spędzić długie minuty, delektując się jego zapachem i smakiem, można o nim porozmawiać nie tylko z kumplami, ale też z dziewczyną. Gdy Ty ją przekonasz do spróbowania przynajmniej kilku różnych stylów piwa, to może i ona znajdzie coś dla siebie – nie wszystkie piwa są gorzkie. W najgorszym przypadku będzie narzekała, tak jak moja, że: „Za rzadko pijemy dobre piwo”, a w najlepszym odnajdziecie wspólną pasję, która jeszcze bardziej Was zbliży do siebie. Pijcie dobre piwo! Na zdrowie. K

73

O N I E C


WYWIAD Kinga Hecel-Stasiewicz zdjęcia: Paweł Świątek

74

c u d z y s ł ó w

INNE


c u d z y s ł ó w

ŻYCIE Z

Glodeiem Mfutilą, pochodzącym z Angoli muzykiem, tancerzem, miłośnikiem życia naturalnego oraz znawcą medycyny naturalnej rozmawiała Kinga Hecel-Stasiewicz.

>

75


76


c u d z y s ł ó w

Chwilę rozmawialiśmy przed wywiadem i mam wrażenie, że medycyna naturalna to twoja pasja? Tak, bardzo to lubię. To niezwykle pasjonujący temat. Od jakiegoś czasu mieszkam w Polsce i widzę, jak wszyscy dookoła biorą całą masę leków na jakąkolwiek chorobę, które zwalczają najczęściej tylko objawy. Jakby mówili do swojego organizmu “siedź cicho”. A organizm człowieka jest tak zbudowany, że sam szuka równowagi. Ma moc do samonaprawy. Jak ktoś ma kaszel, to idzie do apteki. Ja wolę zrobić syrop. Z cebuli, czosnku i imbiru. U nas imbir używany jest na wiele chorób, m.in. jako silny afrodyzjak.

Mówisz „u nas”, czyli gdzie? U nas, czyli w Angoli (śmiech). Kimbele, przy granicy z Kongo. Tam jest całkiem inaczej. Sporo ludzi w Polsce odżywia się niezgodnie z naturą. Z piciem jest podobnie. Z tego co obserwuję, większość dzieci pije słodzone napoje ze sklepu. Ludzie zapomnieli o naturalnym smaku. Teraz uważa się, że gorzkie jest niedobre. A słodkie jest “wow”. To jest błąd. Zobacz jak różnie chowane były dzieci kiedyś i dzisiaj. Współczesne dzieci są bardzo aktywne. Nadaktywne. Czasem nie wiedzą, co zrobić z energią, którą posiadają. Mają problem z koncentracją. Wina często leży w złym odżywianiu. Widzę na ulicy ludzi, którzy często są nerwowi. Patrzę na nich jak na pacjentów. 77

>


W mieście się nie da. Ale widziałem takie klimaty. Pojedź choćby do Jeruzala. Taka mała wioska pod Żyrardowem. Wszyscy się pozdrawiają, rozmawiają ze sobą. Odwiedzają się bez zapowiedzi. To jest super.

Aż strach z Tobą rozmawiać. Niektórzy potrzebują terapii, ale współczesny psychiatra da temu człowiekowi leki, które go przytłumią. Tradycyjna medycyna inaczej sprawę potraktuje. Człowiek najpierw musi zrobić detoks, a potem zmienić nawyki żywieniowe. Soki naturalne, różne korzenie, wino, które u nas podawane jest również leczniczo.

W Angoli robi się wino? Tak. Nasze tradycyjne wino jest naturalne, nie zrobione.

Co to znaczy? Drzewo palmowe ma w sobie wino. Bardzo dobre, białe wino.

To znaczy sok z drzewa? Nie, to jest wino. W moim języku jest określane jako wino.

Powiedziałeś, że studiowałeś medycynę naturalną. To było w Angoli? Jak dawno temu? Uczyłem sie w Kongo. To nie były tradycyjne studia, ale tak jak to było kiedyś. Uczyłeś się u kogoś, kto wie. Taki człowiek nazywa się w naszym języku Nganga. W Kongo są Nganga o różnych specjalizacjach. Wiedza, którą posiadają, jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dobra szkoła kiedyś nie wyglądała tak, jak teraz, do której przychodzisz i słuchasz. W dobrej szkole uczysz się poprzez praktykę. Teraz nawet w Angoli ludzie mają dużo teorii, a mało praktyki. 78

c u d z y s ł ó w

Tutaj też chciałem żyć, jak w Afryce.


3 lata. Wielu rzeczy się w tym czasie nauczyłem. Zanim jednak zdecydowałem się na medycynę naturalną, 2 lata byłem na studiach medycznych. Do momentu kiedy nie zemdlałem podczas pokazowej operacji dla studentów. Czasem w Polsce, będąc u lekarza, bardzo się dziwię. Raz miałem taką sytuację, kiedy byłem w domu i straciłem przytomność. Moja Magda na szczęście była ze mną. Ocuciła mnie i podała mi potas. Ale powiedziała, że koniecznie muszę iść do lekarza. Zrobiłem badania. W moczu wyszło dużo białych krwinek. Lekarz powiedział, że to musi być infekcja i przepisał mi jakiś antybiotyk. Więc ja pytam tego lekarza, czy ten antybiotyk jest inteligentny. Był zdziwiony moim pytaniem. Ale ja wiem, że są antybiotyki inteligentne. Ja nauczyłem się tego dawno, dawno temu. Antybiotyk inteligentny zabija konkretne bakterie, a nie wszystkie. My ludzie potrzebujemy dobrych bakterii.

c u d z y s ł ó w

Jak długo się uczyłeś?

Glodei, jak długo jesteś w Polsce? Od 7 lat. Nie od razu trafiłem do Polski. Najpierw byłem w Rosji. Tak naprawdę to chciałem wyemigrować do Francji. Wtedy, nie udało mi się załatwić wizy. I ostatecznie trafiłem tutaj.

Czemu wyjechałeś z Angoli? To trudny temat. Związany z wieloma trudnymi sprawami politycznymi. Kiedy wyjeżdżałem, w moim kraju było dużo konfliktów, za którymi stali różni ludzie i olbrzymie pieniądze.

Angola to kraj bogaty w diamenty, ropę naftową… Angola była do 1975 roku kolonią portugalską. Po odzyskaniu niepodległości stała się przedmiotem walk supermocarstw: ZSRR i USA. Krwawe konflikty były sponsorowane przez mocarstwa.

Współczesny kolonializm. To co obserwujemy obecnie w innych częściach świata. Syria jest tego przykładem. To była walka o kontrakty w Angoli. O duże pieniądze.

A jak sytuacja wygląda obecnie? Jest nieźle. Choć kraj jest podzielony na ludzi bardzo bogatych i bardzo biednych. Angola to najdroższy kraj dla turystów. Za to jest świetnym miejscem do robienia interesów. Szybko można zarobić duże pieniądze.

Portugalski jest językiem urzędowym w Angoli. Jakie języki znasz jeszcze? Francuski, angielski, hiszpański...

A język bantu? Również. Ale odmian bantu jest bardzo dużo. Np. kikongo, kimbundu, umbundu, lingala. 79

>


bierze się u ludzi z różnych chorób. Ludzie nie żyją zgodnie z natura, źle się odżywiają. Za mało obcują z przyrodą. Ja często zabieram syna do Jeruzala. Spacerujemy, zbieramy grzyby. Organizm sam się uzdrawia w kontakcie z przyrodą. Stres gdzieś schodzi z człowieka.

80

c u d z y s ł ó w

Czasem mam wrażenie, że wiele zachowań, problemów


>

81 c u d z y s ł ó w


Niektóre tak. Zależy od regionu.

To niezwykłe, że udało wam się zachować odrębność kulturową, pomimo tego, że byliście przez tyle lat kolonią portugalską. Wpływy portugalskie widać najbardziej w dużych miastach, np. w Luandzie, stolicy Angoli. Luanda pod tym względem przypomina nowoczesne miasto Europy. Tam ludzie żyją inaczej. Wychowanie jest inne. Dla przykładu, ludzie na plaży zachowują się tak jak w Europie. U nas, w moim regionie, chłopak i dziewczyna nie mogą kąpać się razem. Najpierw kąpią się kobiety, potem mężczyźni.

Ma to podłoże kulturowe czy religijne? Tylko kulturowe. Rozmawiałem z pewną starszą panią, która powiedziała mi, że w Polsce kiedyś było podobnie. Mówiła, że jeśli kobieta była za bardzo związana z mężczyzną, to nie była dobra kobieta. Ludzie mówili, że zachowuje się nieprzyzwoicie. Teraz to wygląda całkiem inaczej. Jakiś czas temu w Polsce spotkała mnie śmieszna sytuacja. Wynajmowałem pokój od pewnej starszej pani, która chodziła sobie w majtkach po domu. Wyobrażasz sobie? Nie dawałem rady i uciekałem do swojego pokoju. Dzwoniłem do kolegi, który mówił mi, że w Polsce to normalne. A w naszej kulturze nagość jest święta. Nie można jej oglądać. Ja nigdy nie widziałem majtek swojej mamy (śmiech). Albo sprawa relacji między mężczyznami. W naszej kulturze mężczyźni mogą kąpać się razem, spać razem. Czasem wychodzą z tego zabawne sytuacje. Na przykład kiedy opowiadam w jakimś towarzystwie, że spałem po koncercie z kolegą i on mocno chrapał. Ludzie są zawsze zszokowani.

Glodei, w Polsce słowo spać ma wiele znaczeń. W Angoli przyjaźń męska jest sprawą normalną. Mężczyźni chodzą ze sobą pod rękę. O! Przypomniała mi się moja pierwsza historia w Polsce. Pewnego razu grałem koncert. Bębny, klimat. Piosenka “Peace and Love”. W pewnym momencie pojawił się chłopak, który zaczął tańczyć blisko mnie. Muszę powiedzieć, że bardzo dobrze tańczył, ale jakoś tak dziwnie. Po koncercie podszedł do mnie. Wtedy jeszcze nie mówiłem po polsku, więc zaczęliśmy rozmawiać po angielsku. “I’m gay” - usłyszałem. Myślałem, że chodzi mu o słowo “ gai” (z francuskiego) radosny. Mówię mu to świetnie się składa. Bo ja też lubię „gai”. Wtedy on pyta mnie, czy nie mam z tym problemu. Nie, nie mam. Bo ja myślałem, że chodzi o to, że lubię radosnych ludzi.

Wasza rozmowa toczyła się całkowicie poza słowami? No tak, w pewnym momencie koleś załapał, że nic nie kapuję. I słyszę, jak mówi do swojego przypakowanego kolegi. „K……, ten murzyn nic nie rozumie”. Mam nagraną tę sytuację (śmiech). Trochę się bałem, bo obaj byli dobrze 82

c u d z y s ł ó w

Bardzo się różnią od siebie?


c u d z y s ł ó w

Kiedyś to co moralne było legalne, a nielegalne było niemoralne. Teraz jest odwrotnie.

83

>


Skoro jesteśmy przy “u nas”, to czy możesz opowiedzieć o muzycznej Angoli. W Polsce Marcin Kydryński w “Sieście” propaguje muzykę z tamtych rejonów. Jami, Paulo Flores, Buraka Sam Sistema. Sam jesteś muzykiem i tancerzem. Angola to muzyka. W Angoli jest bardzo dużo języków. Każdy język ma swój rytm. Każde plemię ma inny język, akcent, swoją muzykę. W dużych miastach ludzie mówią po portugalsku. Prowincja jest bardziej zróżnicowana.

A ty na czym grasz? Gram na bębnach i kilku innych instrumentach, których w Polsce nie ma. W Polsce gram tylko na bębnach, oprócz tego śpiewam i tańczę. W Angoli mamy olbrzymią ilość tańców: kizomba, semba, kudur. I wiele, wiele innych.

Tańce, muzyka. Ciekawa jestem, jak wyglądają wasze imprezy. Są organizowane na różne okazje. Narodziny dziecka, obrzezanie, wesele. Ale również całkiem spontaniczne, np. wspólne granie na mieście. Tak jak to robicie tu, w Winotece. Na imprezy rodzinne ludzie przychodzą z prezentami. Powszechnie ofiarowuje się wino palmowe, kozy, złoto, diamenty. Zależy od zamożności.

Diamenty?! 25 lat temu to nie było niczym nadzwyczajnym. Ludzie nie mieli pojęcia, ile to jest warte. Kiedyś mogłeś wymienić towar typu magnetofon, radio na szlachetne kamienie. Za radio mogłeś otrzymać sporo diamentów. Tak właśnie ludzie się szybko bogacili.

Wspomniałeś coś wcześniej na temat wina palmowego. Macie tradycję picia alkoholu? Nie za bardzo. Zamiast tego na imprezach niektórzy palą marihuanę. Miedzy innymi dlatego, że ma właściwości lecznicze.

Legalizacja marihuany do celów leczniczych to gorący temat obecnie w Polsce. Niestety legalizacja będzie trudna. W Polsce działa czarny rynek w związku z brakiem legalizacji. Znam przypadki, kiedy ludzie mają do wyboru, kupić nielegalnie i leczyć się lub cierpieć. I powiem ci, że niektórzy z tego korzystają. Pewna ciężko chora kobieta otrzymywała marihuanę w celach leczniczych ze świetnym skutkiem. Podawał jej syn, ona nic nie wiedziała. Nie

84

c u d z y s ł ó w

zbudowani. Dalej próbował tłumaczyć jego kumpel, że to oznacza związek pomiędzy mężczyznami. Ja na to, że świetnie, bo ja też jestem związany z wieloma mężczyznami. Wkurzył się i powiedział: “Ten mężczyzna chce mieć z tobą sex, rozumiesz?!”. Byłem zszokowany. Zapytałem go, czy był na jakieś czarnej magii. U nas mówi sie, że jak ktoś ma inne upodobania, to ma coś wspólnego z czarną magią.


c u d z y s ł ó w

zdecydowałaby się. Dla niej to było nielegalne. Dla mnie stała się inspiracją do napisania piosenki pt.“ Legalne czy moralne”. Kiedyś to, co moralne było legalne, a nielegalne było niemoralne. Teraz jest odwrotnie. Rozumiesz, jak jest - zdrowie obecnie jest nielegalne.

Glodei, czy możemy teraz porozmawiać o twojej muzyce? Słyszałam ostatnio jeden z twoich kawałków, który nagrałeś w projekcie SDD pt. Kiadi Mumbundu. Słuchając, ma się wrażenie, że śpiewasz o sprawach istotnych. O czym jest ten kawałek? Kiedy kolega zaproponował mi granie i śpiewanie, powiedział, że mogę śpiewać, o czym chcę. Postanowiłem zaśpiewać o moim bracie. To był bardzo trudny czas w moim życiu. Dowiedziałem się o jego śmierci. Jak słyszysz, tam jest dużo emocji. Taki tekst śpiewam: „Dostałem dziś trudną wiadomość. Usłyszałem, że mój brat nie żyje. Ale ja myślałem, że on żyje, tylko śpi. I wołałem: Wumbuka, Wumbuka, wstawaj, wstawaj. Lecz on nie wstaje. Dlaczego? On jest daleko, wołam go: Wstawaj, wstawaj. Zrozumiałem, że nie żyjesz. Pamiętam, jak byliśmy mali. A ty mi mówiłeś: zawsze musisz pomagać. Pamiętam, jak ty sam pomagałeś. Płaczę.”

Kawałek jest piękny, pełen emocji. Słychać, jak bardzo związany jesteś z rodziną. Jak dużą rodzinę masz w Angoli? Bardzo dużą - w tym rodzice, brat.

Czy twój syn widział już dziadków? Niestety nie. Tylko przez Internet.

Czy dobrze cię zrozumiałam, że odkąd wyjechałeś, nie byłeś tam ani razu? Nie. Muszę tam pojechać. Ale muszę zabrać Glodeia jr. Mój tata ostatnio powiedział mi, że, jeśli chcę przyjechać, to tylko z małym.

Śni ci się czasem Angola? Za czym najbardziej tęsknisz? Za rodziną, klimatem Afryki, otwartością ludzi. W Polsce ludzie pozdrawiają tylko tych, których znają. U nas rozmawiasz bez względu na to, czy kogoś znasz czy nie. Nie ma oporów. Szybciej zawieramy znajomości. Polacy są dyplomatyczni. Zimni. W Angoli ludzie są spontaniczni. Bawią sie, skaczą. Są radośni. A tu jest trochę, jak w Rosji. W Rosji ludzie są, nie wiem jak to określić - zastraszeni. Wszędzie jest tak jakoś cicho. Dla przykładu metro jest pełne ludzi, jak w Chinach. I jest cisza. Ludzie szepczą. U nas jak ludzie jadą autobusem śpiewają, tańczą. Ktoś zabawia innych.

85

>


86


c u d z y s ł ó w

W Afryce kiedy spotkasz kobietę na ulicy i ci się spodoba, po prostu jej to mówisz. Mówisz, że jest ładna i że ją kochasz. Jeśli wyznajesz miłość to wiadomo, że chcesz, żeby była twoja żoną. Nie czekamy, aż upłynie odpowiedni czas.

>

87


Są bardzo szczęśliwi. Nigdzie nie widziałem tak szczęśliwych ludzi.

Chciałbyś tam wrócić? Bardzo chciałem. Tutaj też chciałem żyć jak w Afryce. W mieście się nie da. Ale widziałem takie klimaty. Pojedź choćby do Jeruzala. Taka mała wioska pod Żyrardowem. Wszyscy się pozdrawiają, rozmawiają ze sobą. Odwiedzają się bez zapowiedzi. To jest super. Czasem mam wrażenie, że wiele zachowań, blokad bierze się u ludzi z różnych chorób. Ludzie nie żyją zgodnie z naturą. Źle się odżywiają. Za mało obcują z przyrodą. Ja często zabieram syna do Jeruzala. Spacerujemy, zbieramy grzyby. Organizm sam się uzdrawia w kontakcie z przyrodą. Stres gdzieś schodzi z człowieka.

Jak wygląda twój zwykły dzień w Żyrardowie. Wstaję rano i piję napój z pokrzywy, mięty i cytryny. Czasem herbatę z soku z aloesu z cytryną. Potem przygotowuję synowi picie. Śniadanie po 10. Nie wcześniej, ponieważ poranek to nie czas na jedzenie. To moment, kiedy organizm pozbywa się tego, co nie jest dobre, z dnia poprzedniego. Moj syn pije na śniadanie herbatę z pokrzywy i mięty, które sam zbieram i suszę. W ciągu dnia robię różne soki. W czwartki rano mam próbę tańca. Potem próbę muzyczną. Podobnie w piątek, jeśli nie mam koncertu. W weekendy również mam próby. Od niedawna angażuję się w działania żyrardowskiego Centrum Kultury. Poza tym spotykam się z kolegami, bawię się, tańczę. Ostatnio napisałem piosenkę na temat europejskiego stylu życia, gdzie śpiewam jak wygląda tutejsze życie. Ludzie uganiają się za pieniędzmi. Pobudka, praca, jedzenie, spanie. I tak w kółko. Tylko 2 tygodnie w roku na odpoczynek. Ja też tak pracowałem w Angoli. Tutaj praca zajmuje bardzo dużo myśli. Praca, duże miasta, brak kontaktu z naturą. Tak się tu żyje.

Glodei, czy twoja żona podziela twój tryb życia? Trochę się rozmijamy. Moja żona jest pielęgniarką. Jak jest chora i nie działają tabletki, wtedy mówi: „Glodei, zrób coś. Rób tą swoją magię.” (śmiech). Czasem bywamy u lekarzy. Wielokrotnie byliśmy z synem, Glodeiem, u alergologa. Dostał leki na alergię, które nie działały. Ostatecznie sam musiałem mu pomoc. Wystarczyło, że zmieniłem mu dietę. W Polsce sporo dzieci choruje, ponieważ są uczulone na gluten oraz mleko. Człowiek to jedyne zwierzę, które pije mleko w wieku dorosłym.

Opowiedz, jak się poznaliście z Magdą? Przez mojego kolegę z Kongo, który jednocześnie był dobrym znajomym Magdy. Kiedyś poznali się w Polsce, w kościele. Spotkaliśmy się we trójkę w Warszawie, w jakimś lokalu. Zobaczyłem Magdę i spodobała mi się. Ale niestety, nie mówiłem po polsku.

88

c u d z y s ł ó w

Wygląda na to, że ludzie w Afryce są szczęśliwsi.


Zaledwie kilka słów. Do tego te wszystkie różnice kulturowe. W Afryce, kiedy spotykasz kobietę na ulicy i ci się spodoba, po prostu jej to mówisz. Mówisz, że jest ładna i że ją kochasz. Jeśli wyznajesz miłość, to wiadomo, że chcesz, żeby była twoja żoną. Nie czekamy, aż upłynie odpowiedni czas.

c u d z y s ł ó w

W ogóle nie mówiłeś?

Na pierwszym spotkaniu? Wiem, że zdarzają się takie przypadki, że mężczyzna po pierwszym spotkaniu chciał się spotkać z ojcem dziewczyny. Normalnie to wygląda w ten sposób, że mężczyzna mówi kobiecie, że jest ładna i czy może ją odwiedzić. Kobieta nie czeka latami aż facet się określi. Mam w Polsce koleżankę, która piąty rok czeka na słowo od swojego mężczyzny. Kiedy spotkałem Magdę, powiedziałem jej, że jest ładna, i że mi się podoba. Stwierdziła, że jej nie znam. I nie chciała się ze mną spotkać po raz drugi. Nie mówiłem po polsku, a ona nie mówiła w żadnym z języków, który znałem. Zgodziła się ostatecznie ze mną umówić. Zaczęliśmy budować swój własny język. Ja mówiłem do niej po angielsku, trochę językiem migowym. Ona po polsku. Zaczęliśmy się dogadywać w naszym mieszanym języku. W pewnym momencie Magda była moim tłumaczem. Będąc w urzędzie, dzwoniłem do Magdy, a ona tłumaczyła moją rozmowę z urzędnikiem przez telefon. Zbudowaliśmy nasz wspólny język. Mieszankę wszystkich języków, które znałem, plus polski.

Teraz mówisz świetnie po polsku. I mam wrażenie, że z tobą, Glodei, należałoby przeprowadzić wywiad rzekę. Musimy się jeszcze spotkać. O czym mógłbyś nam jeszcze opowiedzieć? O polityce, ale nie polskiej (śmiech), zdrowiu, duchowości, muzyce.

Polityka to część moich zainteresowań. Muzyka - Pawła (Paweł Świątek - ów fotograf). Paweł Świątek: Kiedyś grałem na różnych instrumentach. Teraz więcej słucham. Na jakich instrumentach grałeś?

Paweł Świątek: Kiedyś grałem na Dijeridu. Kocham ten instrument! To część pięknej tradycji. Europejczycy zniszczyli kawał naszej tradycji. Bardzo dużo. Teraz żyjemy innym życiem.

>

89


NALEŚNIKI czekoladowe Łukasz Kasperczyk

Zdjęcia: Anna Potasiak

Stylizacja i sesja: Anna Potasiak Łukasz Kasperczyk

90


91 Ó W

/

K U C H N I A


KAKAO MLEKO TWARÓG GRUSZKI

92


Retuszowanie też wydaje mi się niezbędne w kuchni – często bywa, że nasze dania (a przynajmniej moje) wymagają solidnej poprawy i oprawy, by zadziałało powiedzenie, że przez żołądek do... serca. Jak już wspomniałem, gotowanie musi być nierozerwalnie połączone z przyjemnością (jeśli nie odczuwacie tego stanu, nie gotujcie). Nie chodzi mi tu o sprzątanie po gotowaniu (zwłaszcza, gdy gotuję z dziećmi), ale o przyjemność, która jest zmysłowa, o smakowanie, dobieranie składników, no i w końcu - ekstazę podczas spożywania ÓW dzieła kulinarnego. W przypadku gotowania ta przyjemność może być subiektywna, mam nadzieję jednak, że każdy, kto odważy się wykonać poniższy przepis na naleśniki w moim wydaniu, osiągnie błogostan i podda się rozkoszy czekoladowego smaku. Przygotowując pierwszy przepis zastanawiałem się, czy naleśniki, czyli zwykły placek z mąki, jajek i wody nie jest zbyt banalny? Przekonałem się jednak, że to starożytne, jak przekazuje wiele źródeł, danie ma tyle odmian i wersji, że nadaje się na oddzielną książkę kucharską.

93

K U C H N I A / Ó W

Od kilku sezonów tvnowskich i polsatowskich hitów cała Polska śpiewa, tańczy, tworzy nowe twarze, retuszuję się, stylizuje... i gotuje! Gotowanie wydaje mi się najprzyjemniejszą czynnością z powyższych, aczkolwiek spokojnie można je połączyć z tańczeniem lub retuszowaniem; zawsze można podskoczyć lub odskoczyć, gdy się oparzymy na przykład przy wyjmowaniu formy z pieca.


Jako pierwsi o wykonanie okrągłych placków pokusili się Rzymianie, nazywali je placenta i jedli zamiast chleba. W tym przypadku obecność naleśników w Europie zawdzięczalibyśmy rzymskim legionistom, którzy rozpropagowali przepis po prowincjach Imperium Romanum. Niektórzy Włosi twierdzą, że popularność naleśnika w Europie zawdzięczamy nie legionistom, ale Katarzynie Medycejskiej, która wychodząc za mąż za króla Francji w XVI wieku, zabrała ze sobą przepis na ten specjał z Florencji - serca włoskich naleśników. Z kolei inna wersja mówi, że pierwsze naleśniki powstały w Chinach w około IV w. p.n.e. i były przyrządzane z ciasta ryżowego oraz spożywane z warzywami. Stamtąd miały dotrzeć na Bliski Wschód i później do Europy. Jakakolwiek jest jednak historia, wróćmy teraz do naszych czekoladowych naleśników. Jak z banalnego placka zrobić zdrowe i jednocześnie wykwintne danie? Ja do ciasta dodaję gorzką czekoladę oraz przemycam naszym dzieciom to, co najlepsze – otręby, zarodniki pszenne, mieloną grykę, płatki owsiane, orzechy. Nadziewam je twarogiem z bananami lub borówkami, często jednak nie dochodzimy do tego etapu, bo naleśniki znikają prosto z patelni. Najprostszym sposobem przemytnictwa „zdrowego” jest mielenie – np. w starym młynku do kawy, który w czasach, gdy dobrą kawę kupowało się wyłącznie w Peweksie i tylko w ziarnach, był nieodzownym wyposażeniem każdej kuchni. Dziś może spełniać swoją rolę także w inny sposób. Mielę wszystko. Różne rodzaje orzechów, które dosypuję do ciast, naleśników czy kawy; mielę również nasiona lnu, płatki owsiane, migdały i tym sposobem otrzymuję mąki – które stanowią bazę do innych dań mącznych. Można zarzucić, że „przemycam” pod osłoną nieświadomości zdrowe jedzenie. Nic podobnego, wcześniej ciasto przygotowujemy razem z dzieciakami – wrzucając wszystkie sypkie produkty do mielenia, nazywając je i rozmawiając, jaki mają wpływ na organizm. Innym świetnym sposobem na urozmaicenie naleśnikowego banału jest dodanie do ciasta buraczanego soku, najlepiej świeżo wyciśniętego, który jest naturalnym barwnikiem. Gwarantuję, że oszalejecie ze szczęścia na widok różowych placków z białym serem i malinami na Waszych talerzach. Zachęcam do mielenia i eksperymentowania!

WYKONANIE

1/ Wszystkie sypkie produkty mieszamy w misce. 2/ Połowę porcji mleka podgrzewany i rozpuszczamy w nim gorzką czekoladę (można odłamać 2 kosteczki i zjeść, bo to zawsze kusi – ale nie więcej!). 3/ Rozpuszczoną czekoladę schładzamy, dodajemy pozostałe mleko i wodę, a następnie wlewamy do sypkich produktów (lub odwrotnie, jeśli ktoś woli), wbijamy dwa jajka i miksujemy do połączenia się składników (nie napowietrzamy zbytnio ciasta, to nie biszkopt!). 4/ Odstawiamy ciasto na 15 minut. Ciasto zgęstnieje i w tym czasie namiękną otręby.

94

5/ Smażymy na oleju lub tłuszczu kokosowym (ja patelnię smaruję pędzelkiem, żeby tłuszczu było jak najmniej). Ważne, aby zbytnio nie przypiekać naleśników bo będą gorzkie. 6/ Jeśli chodzi o cynamon, wiem, że nie wszyscy tolerują jego smak, jednak warto go użyć, ponieważ idealnie podbija aromat orzechów, a jest praktycznie niewyczuwalny w takiej ilości ciasta. 7/ Naleśniki smarujemy serem wymieszanym do smaku z cukrem lub miodem, dodajemy gruszki i zwijamy w ulubiony kształt (koperty, ruloniki lub trójkąty). Gruszki możemy zastąpić innymi ulubionymi owocami.


1 szklanka wody 1 gorzka czekolada, min. 60% kakao 1 czubata szklanka mąki białej 4 łyżki otrębów (u mnie po 2 łyżki: owsianych i żytnich) 2 duże jajka od kury bezstresowej 4 łyżki orzechów włoskich (mielonych) 2 łyżki kakao pół łyżeczki cynamonu szczypta soli ..................................................................................... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

gruszki lub inne ulubione owoce

95 2

K U C H N I A /

1,5 szklanki mleka

Ó W

SKŁADNIKI:


F E L I E T O N

Głosy z mrowiska (2)

Będzie o romantyzmie, romansach i o tym, dlaczego kobiety najbliżej padają od jabłoni

96


tekst

Martyna Szczęsna

S

ytuacja jest następująca. W telewizji rozpoczyna się film romantyczny, romans z nieba rodem. WY oddalacie się w takich okolicznościach do innego pokoju, jeśli macie tyle szczęścia, by mieć taki. My otulamy się kocami, wpatrujemy w ekrany, pod koniec przygotowujemy chusteczki jednorazowe, na wypadek gdyby atmosfera stała się zbyt wilgotna. A po filmie (albo (nie daj boże!) w przerwie na reklamy) naładowane rozpaczliwie miłosnymi emocjami zrzucamy z siebie koce i wyruszamy w poszukiwaniu swoich mężczyzn, żeby wpaść im w objęcia (nie; raczej nie macie kolejnego pokoju, żeby do niego uciekać). Objęcia nie są najgorsze, bowiem niebawem pojawi się seria pytań, czyli to, czego WY najbardziej się obawiacie, od czego cierpniecie, cierpicie znaczy. Przykładowa scenka:

ilustracja: Przemek Kotyński

ONA: Kochasz mnie? ON: Oczywiście, że kocham. ONA: Ale kochasz mnie tak bardzo jak „Z” kochał „C” w filmie „Miłość… cokolwiek tam dalej”?

97

Komentarz odautorski: pytanie ryzykowne. Nie oglądaliście filmu „Miłość… cokolwiek tam dalej”, wobec czego nie macie bladego pojęcia, czy „Z” kochał wystarczająco, by zadowolić swoja wybrankę. Ale - ryzykujemy: ON: Nawet bardziej. ONA: To czemu nie kupujesz mi kwiatów? Nie mówisz takich rzeczy? Ja chce żebyśmy byli szczęśliwi, a tobie chyba na tym zupełnie nie zależy…

>


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

Komentarz odautorski: i tak dochodzimy do clue problemu: romanse nas unieszczęśliwiają! Oglądamy wszystkie te wielkie miłości, porównujemy do swoich związków i mamy powody do niezadowolenia, bo on nie wybiegł za nią do pracy, kiedy ta wychodziła, bo nie mógł się z nią rozstać, bo nie upiekł jej croissantów, bo nie zmienił dla niej swojego życia, nie wyskakiwał zza rogu z rozpostartym parasolem w ulewę, et cetera, et cetera. Zupełnie nieistotny jest fakt, że w filmie „Miłość… cokolwiek tam dalej” wymarzony „Z” umiera, a „C” go opłakuje latami, kiedy tymczasem WY jesteście nadal, nieustannie przy nas. Zaczynamy więc tęsknić za tym, czego wcale nie ma (i (o ironio!) nigdy nie było). Oczywiście, że chcemy kwiatów, zaproszeń do restauracji, czekoladek (bo przecież nigdy nie jesteśmy za grube! - tak sobie tylko czasem narzekamy) czy zapewnień miłości. Ale, Panowie, to nie kaprysy żadne. Potrzebne jest nam to wszystko przede wszystkim po to, żeby się chwalić. Najlepiej innym kobietom. W przeciwnym przypadku to my jesteśmy na drugim biegunie, który słucha (zamiast mówić!), jakiego cudownego inna ma faceta, jak on ją kocha i co najcudowniejszego dla niej zrobił, co poświęcił, na jaki gest się zdobył, żeby ona była pewna, że ją kocha, była szczęśliwa i… boże, daruj całą resztę! Nie chcemy w takich sytuacjach mówić, że Nasz ostatnio kwiaty kupił nam na Dzień Kobiet i były to trzy tulipany z bazaru, a nie jakieś florystyczne cudo. Że restaurację ostatnio wymusiłyśmy fortelem, tj. obietnicą możliwości spędzenia dwóch kolejnych wieczorów przy komputerze bez zawracania WAM głowy. Nie. Nie chcemy. Najczęściej więc wtedy milczymy. A my – kobiety – nie cierpimy milczeć. Ba. Nienawidzimy tego! Krzywda jest więc podwójna i tym bardziej dotkliwa. Niepowetowana. Ale. Ruszmy ruszt i pieczmy dwie pieczenie na jednym. Bo plusy dla WAS z takiego od-czasu-do-czasu-wręczenia-tam byłyby co najmniej dwa: PR wykonany przez własną kobietę gwarantujący zazdrość, szacunek, a niekiedy i omdlewanie znajomych koleżanek na WASZ widok. Święty spokój z całą serią pytań po tanich romansidłach = więcej samotnego czasu w WASZYM „pudełku nicości”. Cenne? BEZCENNE. Panowie, BEZCENNE! K

98

O N I E C


REKLAMA

99


N TZ AJ Ż E RR EE PC OE R

szafa gra

tekst

Jarosław Szczęsny

OCENA: 0/5 - nowa definicja zła 1/5 - nie warto ściągać 2/5 - coś w trawie piszczy 3/5 - spory potencjał

4/5 - rzecz konieczna 5/5 - nowa definicja muzyki

Wovoka – Sevastopolis To jest jak spełnienie najgłębiej skrywanej fantazji. Tak jakby nagle wymazać istnienie Iron Maiden wraz z koszulkami tej formacji. Jakby dokonano odkrycia nieznanej, wspólnej płyty Jimiego Hendrixa i The Doors. Prawda jest jeszcze lepsza. Wovoka to polski zespół dowodzony przez Raphaela Rogińskiego, który dał się poznać jako propagator kultury żydowskiej oraz interpretator (na gitarę!) Bacha, a ostatnio Coltrane`a. „Sevastopolis” to bardzo spirytualna płyta. Począwszy od sugestywnej okładki, a na doskonałych kompozycjach skończywszy. Na pierwszy plan wybija się kapitalny wokal Mewy Chabiery. Czasami pozwala utrzymać utwór w ryzach jak w przypadku „Death Don`t Have No Mercy”, a czasami prowadzi w inny stan świadomości jak w trakcie „Hard Times Killing Floor”. Gitara Rogińskiego to jest już kwestia narodowego bezpieczeństwa. Ten artysta w mig powinien zostać objęty narodowym programem ochrony dóbr narodowych. Czy akustyczny brzęk, czy elektryczny slide, czy amerykański rootsowy pomruk, czy afrykański rytm, Rogiński brzmi bezkonkurencyjnie. Nie weźmie udziału w grupowym graniu „Hey Joe”, na szczęście. A poza tym należy wspomnieć o organach, na których Ola Rzepka gra na równi z Ray`em Manzarkiem („You Gonna Need Somebody”) oraz o perkusji Pawła Szpury, która spina wszystko w ryzach. Całość jest bombastyczna i naszprycowana wręcz muzyczną erudycją. Każdy dźwięk jest dopracowany do perfekcji. „Sevastopolis” jednak wykracza poza ramy bardzo dobrej płyty z piosenkami. Całość wymyka się jasnym definicjom za sprawą punktu kulminacyjnego albumu – „Dat Lonesome Stream”. To jest ten moment, kiedy sprawy biorą nieoczekiwany obrót oraz kiedy bezpieczna (w miarę) przystań ogarnięta zostaje przez chaos. Ten utwór to jest trans w najczystszej postaci. Napędzany niesamowitym rytmem, przepełniony afrykańskim mistycyzmem oraz prowadzony przez pewny głos wokalistki. Nie da się przejść obok tego utworu. Nie da się pozostać obojętnym. To niesłychane, że takie utwory powstają tu, nad Wisłą, dzięki wytwórni Lado ABC. Czysta magia z dużą dawką szaleństwa. Z kronikarskiego obowiązku należy odnotować na płycie obecność sióstr Przybysz. OCENA: 4/5

100

zdjęcie: materiały prasowe/LADO ABC

DUSZNY BLUES




 Jak profesjonalnie zorganizować dla Państwa imprezę okolicznościową. Imprezy firmowe, wesela, chrzty, urodziny, konferencje i szereg innych. STAJNIA SOBIESCY, to marka od lat z powodzeniem funkcjonująca na rynku. Nasze wieloletnie doświadczenie jest gwarancją wysokiej jakości usług. Stajnia położona jest w malowniczych okolicznościach rzeki Pisi w Żyrardowie, zaledwie 2 kilometry od centrum miasta.Dysponujemy salami na 150 osób, zewnętrzną altaną na 80 osób oraz dużym terenem wkoło. Serdecznie zapraszamy klientów indywidualnych i firmy.

101


R E C E N Z J E

szafa gra OCENA: 0/5 - nowa definicja zła 1/5 - nie warto ściągać 2/5 - coś w trawie piszczy 3/5 - spory potencjał

4/5 - rzecz konieczna 5/5 - nowa definicja muzyki

Polpo Motel - Cadavre Exquis „Cadavre Exquis” to kolejny dowód na to, że Polska osiągnęła mistrzostwo w dziedzinie elctro popu. Bokka, Catz`n`dogz, Rysy to już uznane zespoły. Teraz warto zapamiętać nazwę Polpo Motel, a raczej odświeżyć, bo pierwsza płyta pojawiła się na rynku w 2008 roku. Polpo Motel to duet, który tworzą Olga Mysłowska i Daniel Pigoński. Z jednej strony mamy wokal, kształcony klasycznie i takoż niewykorzystywany, a z drugiej nieco nietuzinkowego fana syntezatorów i rzadko spotykanych (na płytach) dźwięków. Najpierw Pani. Jej głos prezentuje się na tej płycie w wielu skalach. Jest mroczny, szalony, ale również idzie w wysokie rejony. Niespójność to dobra cecha w XXI w. Teraz Pan. Muzyka syntezatorowa, głównie. Melodie, w niektórych przypadkach, od razu wpadają i goszczą na dłużej w głowie. Jest i swoboda, i zabawa. A teraz muzyka. Jest naprawdę nieźle. „Wallow Rise Repeat”, „Run Babe Run” czy „Reconciliation” winny skupić uwagę słuchacza na dłużej. Największym atutem zespołu jest to, że potrafi zaskoczyć, zmienić nagle strukturę utworu. Z tej elektronicznej mgły oraz niespokojnego wokalu udało im się wytworzyć bardzo dobre piosenki. Na płycie dominuje mrok i jest on z tych opresyjnych oraz, co tu kryć, uciążliwych. Gdyby tak może czasami puścić wodze fantazji i wpuścić nieco światła albo pójść dalej z niektórymi pomysłami („Chill Frenzy”), to myślę, że byłoby lepiej niż jest. Odesłałbym artystów do uważnego słuchania albumu Alameda 5 „Duch Tornada”, gdzie jest wszystko. Niemniej album ten, jako całość, jest klasą. W ostatnim czasie słuchałem płyty Dave`a Gahana & Soulsavers i nie wiedziałem do końca, co o nim sądzić. Dzięki Polpo Motel już wiem – jest słaba. Podsumowując, „Cadavre Exquis” nie ma superlatyw w detalach, ale całościowo broni się, trochę jak z awansem naszych piłkarzy na Euro. Z kronikarskiego obowiązku nadmienię, że Daniel Pigoński lepiej poradził sobie w innym duecie tj. Bye Bye Butterfly „Do come by”, ale to już historia na inną recenzję. OCENA: 3/5

102

zdjęcie: materiały prasowe/LADO ABC

TAK WŁAŚNIE ODSYŁA SIĘ W NIEBYT OSTATNIE DOKONANIA DAVE`A GAHANA


Stron MARKETING SOCIAL

PROJEKTOWANIE + APLIKACJE MOBILNE + POZYCJONOWANIE + GOOGLE STRATEGIE + SKLEPY

INTERNETOWYCH

WWW

KAMPANIE

INTERNETOWE

>

adres 103

UL. DITTRICHA 20 96-300 ŻYRARDÓW

telefon

e-mail

46 644 003 079

BIURO@SOBRE.PL

WWW WWW.SOBRE.PL


*

ZDJĘCIA:

Ania

Potasiak

*

104

z d j ę c i a

ZŁO


MKI 105

>


106 z d j ę c i a


r e p o r t a Ĺź

Dzikie złomowisko samochodowe w Grodzisku Mazowieckim.

*

>


*

108 z d j ę c i a


>

109


110 z d j ę c i a


>

111


112 z d j ę c i a


*

>

113


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

sic!

374 wertepów słownych oraz innych pułapek myśli niedokończonych

114


tekst

Marcin Marcino

K

oszmar dni minionych, bezpowrotnie zmarnowanych chwil ustaje, kiedy wraca Życie...

Poniedziałek

ilustracja: Przemek Kotyński

mój ulubiony dzień tygodnia. Dzień, w którym wszystko, co wokół, zaczyna powoli unosić się i wirować na nowo. Dzień, w którym życie nabiera niesamowitego tempa - tempo rumieńców, rumieńce radości. Cudowny, niepowtarzalny i zawsze pierwszy – Poniedziałek. Dzień, w którym, błądząc nieprzytomnie przez weekend, w końcu - jakby na dłużej - wracamy najpierw do siebie, a stamtąd do życia... Poniedziałek - cudowny czas, początek upragnionego porządku, czas, w którym bezpowrotnie kończy się chaos, a niespiesznie zaczyna wracać Życie!

115

Żartowałem.

Czytelniku, nie gniewaj się, przyrzekam, nie chciałem. Szarzyzmem chwili swojego położenia pojmany, walcząc ze sobą, także i Tobie skłamałem, a słowa, które być może nadal wciąż czytasz, przyszły niejako tu same.

>


F E L I E T O N

Poniedziałek!

Choć dzień nie wygrał tu jeszcze z nocą minioną - poniedziałkowy znów nastał, nowy starego początek, szpetno-dżdżysty, barw pozbawiony poranek. Dokuczliwy, nieproszony chłód jak zawsze zaatakował nie w porę. Więc to już dziś? Czy to już dziś trzeba ponownie spróbować i zacząć siebie na nowo?

Tu

na naszej słodko-gorzkiej, rozpostartej gdzieś na rubieżach świata pozlepianej ze zdarzeń wszelakich prowincji, tu – gdzie na zakręcie tej myśli wszystko jest jasne, a nikt o niczym dziś nie wie, a także Tam – hen, w równoległym Wielkim Świecie, żyjemy trochę podobnie - związani ową powtarzalnością bezczelnie konsekwentnych, wybijających Życie z życia poniedziałków! Poniedziałek to preludium naszych małych i prywatnych wojen z czasem, to nasz pierwszy, oznaczonych horyzontem przyszłych zdarzeń wróg. W końcu jednak wszystko kiedyś przecież się zaczyna! Ruszy prowincja, ruszy znów miasto, ruszy maszyna. Amorficzne Grupy Oporu przed Nieuniknionym telepatycznie zjednoczą się w poniedziałkowej i nierównej walce. Na szczęście po chwili, po kilku, gdzieś pewnie około południa, wszystko, co wokół, niespiesznie uniesie się i wkrótce zacznie wirować na nowo... Na peryferiach myśli odległych, piątkowych, w tych niespotkaniach naszych codziennych, być może czasem - jak czas pozwoli - spotkamy się znowu gdzieś, kiedyś, ot tak - za przypadku rogiem. W światłocieniach prowincji czy w blasku miast wielkich, w oparach absurdu, w tęsknocie za piątkiem, nie wiedzieć czemu - ktoś chyba bez głowy lub z głową już w chmurach - być może bez sensu (językiem pętany), o poniedziałku co miejsce swe zajął i czeka już na nas w siedmiodniowej życia kolejce, innymi pomyśli słowami. K O N I E C

116


>

117 F E L I E T O N


Tekst, zdjęcia: Piotr Jatkiewicz

118


Nostalgia – Micha Kwliwidze – tłum. Igor Sikirycki

Po wielu godzinach marszu od ostatniego schronienia schodziliśmy z góry i widać było już kolejną wioskę. Powiedziałbym, że rozpościerała się na zboczu góry. Jednak w rzeczywistości jej zwarta zabudowała przypominała pradawne siedliska, gdzie ludzie byli blisko, bo tak było bezpieczniej. Razem z poznanymi po drodze turystami wypytywaliśmy szerpów o noclegi i dalszą drogę. Gdzie najtaniej, gdzie najlepiej? Perspektywa posiłku i ciepłego noclegu zachęcała do szybszego marszu. Wycieczka przez nieznane szlaki górskie budzi niepokój. To było zarzewiem konfliktu w naszej dwuosobowej drużynie, gdzie ja przyjąłem stanowisko „idziemy, jakoś sobie poradzimy”, a mój towarzysz - zdrowy rozsądek. W końcu nie byliśmy jakimiś tam doświadczony-

119

mi alpinistami ani nawet taternikami, więc do gór Kaukazu należało podejść z szacunkiem. Jednak teraz czuliśmy się już bezpiecznie. Jeszcze tylko znaleźć schronienie na noc w jednym z domów. Przy wejściu do wioski spotkaliśmy siedzącego chłopca. Prostym angielskim zapytał, czy szukamy noclegu. Myślę, że obserwował z daleka zbliżających się turystów i spokojnie czekał, aż wreszcie dotrzemy. Przystaliśmy na propozycję i zaprowadził nas do domu rodzinnego. Dzieciak nazywał się Luca, miał może 12 lat, czarne włosy, był ciekawski i dobrze mówił po angielsku. Mieszkał w Tbilisi, ale w wakacje pomagał ciotce w prowadzeniu pensjonatu, który był jednym z najlepiej prosperujących schronisk turystycznych we wsi.

R E P O R T A Ż

Pod ścianą – kanapa, na kanapie – człowiek... Na ścianie mapa, na mapie – Gruzja... I człowiek słyszy, z jakim hukiem pędzi jego krew Po żyłach rzek i dróg leżacy na mapie Gruzji.


120


Tutejszy region słynie ze swojej niedostępności, szczególnie zimą. Co sobie wyhodujesz, to będziesz jadł. Swanowie mieszkali tu już w drugim tysiącleciu przed Chrystusem i zawsze skutecznie bronili swej niezależności. Ani Mongołom, ani też innym najeźdźcom nie udało się ich zniewolić. Dopiero Rosjanie włączyli region do swego kolonialnego imperium, chociaż nawet w czasach sowieckich ich władza w Swanetii była dość wątła. Z podobną determinacją Swanowie bronili się przed rodzimymi feudałami, którzy usiłowali uczynić z nich chłopów pańszczyźnianych. Wzrok przyjezdnych przyciągają kamienne wieże. To dosyć wymowne, ale potrzeba schronienia przed najeźdźcami oraz wojnami rodowymi sprawiła, że w całym regionie zbudowano ich setki. Każda rodzina chowała w nich majątek, a czasem samych siebie. Globalizacja spowodowała odpływ ludzi do miast, gdzie życie jest łatwiejsze, ale przyniosła też turystów. Z nieznanego mi powodu głównie z Izreala.

121


Byliśmy nazbyt dobrze wyposażeni do podróży i marszu. Jednak mieliśmy niewiele lari, a górskie pensjonaty liczyły sobie za usługi. Byliśmy na końcu świata, dwa dni marszu od marszrutek, jednak udało się. Gospodyni zgodziła się, żebyśmy zapłacili w euro, według kursu, który mieliśmy zapisany w kajecie. Na koniec wydała nam jeszcze resztę w miejscowej walucie. To było przepustką do naszej obiadowej uczty, która miała mieć niebawem miejsce przy małym stoliku w kuchni. Kuchnia była sercem pensjonatu, pompowała życie do każdego zakątka domu. Tutaj, w kuchni kaflowej wypiekano chaczapuri, przyrządzano też słodkie desery i wszelkie posiłki, które są marzeniem każdego podróżnika. Kucharka była hojna, a my nie daliśmy rady tej hojności sprostać. Wybraliśmy się na spacer. Miasteczko liczyło niewielu mieszkańców, wioska była cieniem jej długiej historii. Wiele domów łącznie ze sklepem spółdzielczym, pamiętającym czasy sojuzu, stało w ruinie. Wąskie, pełne błota alejki służyły zarówno mieszkańcom jak i zwierzętom, żyjącym blisko siebie. Pomyślałem, że tak wyglądało średniowiecze. Idąc kolejnymi alejkami trafiliśmy na bawiące się dzieci na jednym znielicznych trawiastych podwórek jednego z domów. Przy innym, ku uciesze turysty-obserwatora, mężczyźni oprawiali owcę. Robiło się ciemno i chłodno, pozdrowiliśmy w miejscowym języku starszego mężczyznę i kobietę. Z tego, wcale nie ku naszemu zaskoczeniu, wywiązała się rozmowa. - Otkuda wy prijechali? - My z Polszy. Z Warszawy. - Haraszo. Oczen Haraszo. Wiecie, podczas ostatniej wojny, kiedy Rosjanie wjechali z czołgami, to polski prezydent się za nami wstawił. Teraz we wszystkich dużych miastach w Gruzji są ulice jego imienia.

122


123 R E P O R T A Ż


Kiedy nie masz się dokąd spieszyć, życie płynie i poddajesz mu się po prostu. Nie wiadomo dlaczego po kilku minutach znaleźliśmy się u nowych ludzi w kuchni. Też prowadzili pensjonat. Był to jeden z tych wielu starych drewniano-kamiennych domów. Przyszli też w gości miejscowi szerpowie. A potem dwie nocujące w domu Szwajcarki. Ładne dziewczyny stanowiły obiekt wzmożonego zainteresowania młodych górali, którzy wcale nie kryli się z tym faktem. Nad stołem kuchennym unosiły się różne opowieści i próba wzajemnego zrozumienia się. Dom, choć niezamożny, nie żałował kolejnych przekąsek i napojów. Na ścianie kuchni wisiał instrument strunowy, który wyglądał jak suwenir z Cepelii. Zdziwiłem się, kiedy druga córka gospodarza, chwyciła go i zaczęła stroić jego cztery struny. Piękne pieśni ludowe płynęły przeplatane kolejnymi rozmowami. W poszukiwaniu gruzińskiej duszy nigdy nie udało mi się tak blisko jej dotknąć. Niestety nie przewidzieliśmy powrotu do domu po zmroku. Szliśmy po błocie wymieszanym z kamieniami i zwierzęcymi odchodami. Oddalając się od domu gospodarza, coraz ciaśniej otaczał nas bezwzględny mrok i cisza. Cisza gór, cisza śpiącej przyrody. Nasz wzrok nie był 124

w stanie rozpoznać żadnych kształtów, nie widzieliśmy nic. Przed nami było może dwieście metrów drogi. Dobry humor nas jednak nie opuszczał. Szybko odkryliśmy, że jedynym źródłem światła jest flesz w aparacie. Można rozświetlić nim drogę na ułamek sekundy. Powoli, po omacku doszliśmy. Było późno. Przy stole w przedpokoju siedzieli młodzi miejscowi, zajęci sobą. Rozmawiali i palili papierosy. Szybko poszliśmy spać, jutro czekał nas najdłuższy i najtrudniejszy marsz. Kiedy się obudziliśmy, słońce już świeciło. Do łazienki należało wyjść na dwór przez główny przedpokój. W nim gospodarze kończyli śniadanie przy dużym stole, żeby ustąpić miejsca turystom, którzy wstawali zaraz po nich. Droga do łazienki prowadziła przez zabłocone podwórze. Przeskakiwałem z kamienia na kamień. Spojrzałem w prawo, ale nie dostrzegłem grubej świni, która jeszcze wczoraj po południu wylegiwała się tu w najlepsze. Trochę się nawet do niej przywiązałem, po tym jak polewałem ją wodą z prysznica dla zabawy. Po toalecie poszliśmy na umówiony posiłek do kuchni. Już od wczesnych godzin serce domu intensywnie pracowało. Mieszało, kroiło, gotowało i piekło. W kącie przy oknie stało duże łóżko, a w nim, jakby poza


całym tętniącym życiem domem, spał Luka. Stół jadalny podczas śniadania został przysunięty bliżej kuchni, jakbyśmy zostali dopuszczeni bliżej codzienności życia Swanów, która pozostała niezmieniona przez lata.

125


126


Szedłem bezdrożem, ścieżką, gościńcem, By tu wypłacić się dobroczyńcom. Po krańce życia będzie się pomnieć Tych, co się w męce troszczyli o mnie, Chleb wyrobiony ręką staranną, Kaszel staruszki, którym na ścianach W zimowe noce szron rozgrzewała, A potem sama nikła, tajała. Pokój tym dłoniom, co pić podają, Chatom bez mężczyzn, wyschłym ruczajom (Do dzisiaj słyszę ich szumne pędy), Pokój, przechodniu, coś przeszedł tędy. Dzięki za lipy tutaj sadzone, Dzięki pszenicy bujnym zagonom, Strugom, co z dachu na mnie się lały, I tej, na którą w deszczu czekałem. Więc nie zwlekajcie z przyjściem w gościnę, Złotem wypłacam – com komu winien. CHUTA GAGUA [UR. 1935] przeł. Stanisław Strumph Wojtkiewicz

127

R E P O R T A Ż

Przychodźcie wszyscy do mego domu, Ja złotem płacę, com dłużny komu.


128 F E L I E T O N


F E L I E T O N

+ 48 883387755 oracz.swiatek@gmail.com pawel swiatek fotografia

>

129


130 R E P O R T A Ż


M O D A

S N B K

E A O O

N V A

zdjęcia

Anna Potasiak

stylizacja Anna Sobiecka

modelka Ala

>

131


132


>

M O D A


134 R E P O R T A Ż


135 M O D A


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

Głosy z mrowiska (3)

M3 – w pokoju, na froncie

136


tekst

Martyna Szczęsna

W

arszawa, dnia dzisiejszego, parę godzin wstecz nastała wojna domowa.

Wczoraj.

23:15

Z sypialni dobiega świszczące, głośne chrapanie. Chrapie Kobieta. W salonie miga niebieski ekran telewizora, przed którym siedzi Mężczyzna. Przed Mężczyzną przechadza się jakaś kobieta, która wskazaniem dłoni wywołuje słońca i chmury na polskiej mapie. Mężczyzna trzyma w ręce – dziarsko, acz sennie – pilota. Pilot też wydaje się lekko omdlały od tacierzyńskiego przytulenia. Kobieta z naprzeciwka nieustająco zalotnie się uśmiecha. Mężczyzna, sięgając do najniższych instynktów, odpowiada jej rozchylonymi ustami pełnymi niezrozumienia. Dzisiaj.

ilustracja: Przemek Kotyński

17:56

137

Siły męskie około godziny osiemnastej czasu środkowoeuropejskiego zaatakowały Kobietę w okolicy kręgów szyjnych, kiedy ta wyrzuciła do kosza kompromitujące ją zdjęcie. Na linii łóżka Mężczyzna niczym odważny torreador wymachiwał żółtym prześcieradłem, w które próbował złowić kobiecą sylwetkę. Ta wymierzyła jednak wszystkie pokrętne kończyny w najbardziej podatne łaskotkom miejsca na ciele. Mężczyzna robi odwrót o krok. O dwa kroki. Tylko po to, by zająć dogodną pozycję do kolejnego natarcia. W odwecie Kobieta została pochwycona za kostki, przeciągnięta przez pół dywanu, na którym odważyła się (tak! odważyła się!) doskoczyć męskiej nogi z (dwuręcznym i dwunożnym!) objęciem, uniemożliwiając mu dalsze manewry. Oboje padli na ziemię. Za nimi

>


I ER TT O RF EE PL O A N Ż

Pan Tadeusz i stojak z suszącym się praniem, w który fatalnie wplątała się jej lewa noga. Trwa żmudna szamotanina. Dzisiaj.

18:42

Mężczyzna (pewien wygranej) udał się wypalić triumfalnego papierosa. W tym czasie żwawo podniosła się Kobieta, chroniąc się przed dalszą inwazją w toalecie. Jednak nie dane jej było oddanie się uciechom fizjologicznej potrzeby, bowiem (już po kilku sekundach!) Mężczyzna z orężem jeden i pół litra wody mineralnej zaatakował ją z krzykiem: „To jest wojna!!! Tu nie ma czasu na sikanie!!!”. Więc i ona - mokra, ze spodniami i majtkami okalającymi szczelnie jej łydki - w szaleństwie, zapomnieniu, odwecie - naczerpała wody z kranu, za cel obierając jego jedyne buty letnie. Dzisiaj.

23:19

W ferworze kolejnych godzin wzajemnych podejść uszkodzeniu uległa fryzura, lewe kolano, prawa szczęka, podarciu zaś poszwa, biały T-shirt i jej top z wyprzedaży. Zmoczeniu ponadto nie oparły się drzwi, zasłony oraz drewniana posadzka. Mokrzy, ranni, odarci - kładą się spać. Nikt nie zawiesza dziś broni. Ktoś pierwszy zaśnie. Dziś jest pierwszy dzień wojny domowej. Zawsze na zawsze. Jutro.

00:37

138

K O N I E C


>

139 F E L I E T O N


ÓW / FOTO 140


GRAFOWIE P O R T FO LI O

Paweł Owczarczyk

141


142 Ó W

/

F O T O G R A F O W I E


143 Ó W

/

F O T O G R A F O W I E


144 Ó W

/

F O T O G R A F O W I E


145 Ó W

/

F O T O G R A F O W I E



Ó W

/

F O T O G R A F O W I E


148 Ó W

/

F O T O G R A F O W I E


BIO Paweł Owczarczyk Koncerty, ludzie taplający się w błocie, goście na ASP, Pokojowy Patrol, tysiące gardeł śpiewających teksty piosenek wraz z artystami, te i wiele innych elementów tworzy niepowtarzalny klimat Przystanku Woodstock. Jako fotograf należący do Fotokręcioły mam możliwość rejestrowania tego wszystkiego, być blisko..., a później dzielić się tym. Paweł Owczarczyk na co dzień związany z Żyrardowem, fotograf, animator kultury działający w stowarzyszeniu Qltur Generator.

149


redakcja@magazynow.com www.magazynow.com www.facebook.com/owmagazyn

zarząd Daniel Suchocki, Krzysiek Szczęsny, Paweł Świątek

kolektyw graficzny Łukasz Kasperczyk, Stasiek!, Lena Szczesna

ilustracja na okładce Przemek Kotyński

kontrola słowa Anna Dubielecka, Katarzyna Lange, Martyna Szczęsna Szczególne podziękowania dla Hanny Halek, Joanny Olekszyk, Aleksandry Strójwąs

współpracownicy Anna Dubielecka, Dominika Wojtkowska – Banaszek, Kinga Hecel - Stasiewicz, Elwira Kozłowska, Marcin Marcino, Mateusz Modrak, Łukasz Olszak, Anna Sobiecka, Martyna Szczęsna, Jarosław Szczęsny, Paweł Świątek, Piotr Jatkiewicz, Anna Potasiak, Kamil Banaszek, Paweł Owczarczyk, Przemek Kotyński

150


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.