ÓW Magazyn Prowincjonalny 2/2016

Page 1


ó–

fot ↷ Paweł Owczarczyk

Magdalena Masewicz-Kierzkowska

magazyn

txt ↷


r t d e

I

A 0

0

3

OR

L

prowincjonalny

T

s.

rodzy czytelnicy, –w Im jest cieplej, tym chętniej wyjeżdżamy za miasto. Lato to doskonały czas na odkrywanie prowincji. Na rowerze, kolejką wkd lub na piechotę. Nieśpiesznie. W tym numerze zapraszamy na wędrówkę po Podkowie Leśnej, gdzie warto przyjrzeć się starym willom i na chwilę przenieść w lata 20. minionego wieku. Wybrane przez nas miejsca znajdziecie na mapce wraz z opisem. Swój azyl w Podkowie ma Mariusz Wilczyński, reżyser animacji, malarz i performer. W wywiadzie z Adrianą Prodeus opowiada, że życie w tym mieście wygląda jak z dziecięcej wyobraźni. Zapewnia, że gdyby w całej Polsce było jak tu, to mielibyśmy naprawdę kraj do życia. O projekcie Otwarte Ogrody, organizowanym także w Podkowie, opowiada pomysłodawczyni – Magdalena Prosińska. Ideą przedsięwzięcia jest zaangażowanie sąsiadów w cykliczne wydarzenie oraz nawiązanie do wartości lokalnego dziedzictwa. Sąsiad sąsiadowi nie wilkiem, acz przyjacielem stoi! Do swojego domu zaprosił nas miłośnik sztuki – Marek Keller. W Owczarni, obok Podkowy Leśnej, stworzył galerię Juana Soriano, wielkiego meksykańskiego artysty i swojego wieloletniego towarzysza życia. Odwiedźcie koniecznie ich Ogród Rzeźb! Są tam też ule. To właśnie w zachowaniu pszczół można dostrzec analogie do społeczeństwa. Przeczytajcie barwną opowieść Anny Dubieleckiej o pszczelarzu, który kocha te pożyteczne owady. Tak jak pisał Zygmunt Mycielski w swoich „Dziennikach” z 1987 roku: „Świat staje się czymś podobnym do ula, z którego wyjęto królową. Taki ul ginie, umiera. Pięć miliardów pszczół nie wie, kto ma pracować, kto walczyć i pilnować, kto żywić – robić plastry – a kto zbierać miody z kwitnących roślin”. Życzymy wszystkim, aby żyli w ulu, w którym rządzi mądra królowa. Korzystajcie z piękna prowincji i… bzz!!! y

Y

o

D

i

a

l

E


2 0 # w

008

ć

ó

ó–

 r o z m o w a

m a r i u s z e m

Raj z bombą atomową

w i l c z y ń s k i m

✎ Adriana Prodeus

022

034 044 048 060 072 074 082 088

ś

z

 w n ę t r z a

Malowany ptak

✎ Magdalena Masewicz-Kierzkowska

 r o z m o w a

z

m a g d a l e n ą

o

Miasto - wieczny ogród

p r o s i ń s k ą

a

r

t

✎ Elwira Kozłowska  m a ł e

Jestem z Pruszkowa - tego Pruszkowa ✎ Anna Dubielecka

w

 r o z m o w a

Szczególarz

a

m i a s t a

z

l e s k i m

z

✎ Jarosław Szczęsny  z a p o m n i a n e

z a w o d y

Otwieram ul - widzę całe społeczeństwo ✎ Anna Dubielecka

 p o d r ó ż e

t r a n s p r o w i n c j o n a l n e

Train - connecting people ✎ Martyna Szczęsna

c u d z y s ł ó w

Kochaj i rzuć wszystko ✎ Kinga Hecel-Stasiewicz

g r y

m i e j s k i e

Opencatching - zabawa dla ludzi z wyobraźnią ✎ Weronika Leczkowska

0

0

4

Bio fiction

p r o z a

✎ Martyna Szczęsna magazyn

s.

 m a ł a


a j c

Paulina Jędrysiak-Nowak Paweł Świątek

–w d

✎ Maciej Kierzkowski

Krzysiek Szczęsny

k

Granie na wiejskim krajobrazie

❧ redaktor prowadząca

a

z a g r a n i c ą

↷ Magdalena Masewicz-Kierzkowska

z a b a w

Między ściegami

✎ Paulina Jędrysiak-Nowak

 w y s s a n e

z

k o r k ó w

✎ Anna Zajdel

↷ Anna Dubielecka, Martyna Szczęsna KO R E K TA

s ł o w a c h

↷ Kinga Hecel-Stasiewicz = social media Andrzej Siepka, Piotr Jatkiewicz = www PRO M O C JA & PR

✎ Marta Krynicka  k u l i n a r i a

Sernik z krówkami z Milanówka

↷ Anna Dubielecka, Kinga Hecel-Stasiewicz, Paulina Jędrysiak-Nowak, Łukasz Kasperczyk, Maciej Kierzkowski, Elwira Kozłowska, Marta Krynicka, Weronika Leczkowska, Łukasz Olszak, Adriana Prodeus, Anna Sobiecka, Martyna Szczęsna, Jarosław Szczęsny, Anna Zajdel PI SZ Ą

✎ Łukasz Kasperczyk

 z d j ę c i a

Znane / nieznane  Anna Potasiak

 k u f l o t e k a

W Twoim piwie nie ma chmielu... ✎ Łukasz Olszak

↷ Kamil Banaszek, Marcin Gmurek, Piotr Leczkowski, Paweł Owczarczyk, Anna Potasiak, Paweł Świątek, Jarosław Urbański FOTO G R A FUJĄ

 m u z y k a

Recenzje muzyczne ✎ Jarosław Szczęsny

f o t o g r a f o w i e

Portfolio

 Kamil Banaszek

s.

0

0

5

prowincjonalny

ó w

stasiek! = dyrektor artystyczny numeru Łukasz Kasperczyk & Lena Szczesna & stasiek! = layout & design Przemek Kotyński = projekt okładki Edyta Jezierska = ilustracje

Rozmowy z projektantami

Daniel Suchocki

O PR ACOWA N I E G R A FI C Z N E

 m o d a

O dorastaniu

Lena Szczesna

❧ pomysłodawca

✎ Anna Sobiecka

k i l k u

❧ koordynator foto ❧ dyrektor artystyczna

Barrique pełna ochów

 w

❧ redakcja tekstów

e

 p l a c

❧ sekretarz redakcji

r

090 098 100 102 112 114 122 134 136 138

 p r o w i n c j a

R E DA KC JA

www.facebook.com/owmagazyn/ www.magazynow.com issuu.com/magazynow e-mail: redakcja@magazynow.com


S U B I E K T Y W N Y

podkowa

leśna


R

Z

E

W O

1

D

N

I

Willa Aida z początku xx wieku. Modrzewiowy dom letni rodziny Stanisława Lilpopa. Odrestaurowana na początku xxi wieku. Zwracają uwagę oryginalne dekoracyjne elementy drewniane.

2

ul. Lilpopa 8

Drewniane pensjonaty Jókawa i Przedwiośnie z roku 1928. To stylowe pensjonaty o drewnianej architekturze uzdrowiskowej rodem z kresów wschodnich – „Jókawa” i „Przedwiośnie”. Obie wille przywiezione zostały w elementach z Wołynia i postawione w Podkowie Leśnej w roku 1928. W „Przedwiośniu” mieścił się pensjonat reklamowany już w „Przewodniku po kolei elektrycznej Warszawa – Grodzisk” z początku lat 30. xx wieku – jako komfortowo urządzony z elektrycznością i kanalizacją.

3

ul. Parkowa 19 i 21

Stojąca na niewielkim wzniesieniu rozległej otwartej przestrzeni posesji willa z 1927 roku reprezentująca styl dworkowy, dla której inspiracją był polski dwór szlachecki z wspartym na kolumnach gankiem i wysokim łamanym dachem. Styl doczekał się wielu realizacji również w budynkach użyteczności publicznej, jak szkoły czy dworce kolejowe. Architekt Stanisław Futasewicz wybudował go dla swojej rodziny.

4

ul. Parkowa nr 37

Willa Krychów. Nietypowe przedłużenie osi ulicy zamyka willa „Krychów”, wybudowana w roku 1931 przez jednego ze współtwórców Podkowy Leśnej – Tadeusza Baniewicza, dyrektora spółki „Elektryczne Koleje Dojazdowe”. Elegancka modernistyczna architektura wzbogacona została subtelnie elementami dawniejszych stylów i stanowiła inspirację dla późniejszych realizacji.

5

ul. Kwiatowa 20

„Szklany dom” Ireny Krzywickiej. Niewielki domek letniskowy budowany etapami w latach 1928–1932, a zaprojektowany z prostych, przeszklonych brył w stylu międzynarodowym, wywodzącym się z kręgu niemieckiego Bauhaus’u. ul. Sosnowa 9

K

M A P K A

P


ó–

s.

0

0

B O M B Ą 8

magazyn

Z


d y

w

i

Mariusz Wilczyński

a

Rozmowa ↷

w

–w

txt ↷

Adriana Prodeus

fot ↷

Paweł Świątek il ↷

Mariusz Wilczyński

s.

0

0

9

prowincjonalny

A T O M O W Ą


d a i w y

Ma być krótko czy długo?

jak chcesz.

ó–

w

jak znalazłeś swoje miejsce w podkowie leśnej?

czyli jak?

Bardzo prosto. Samemu sobie stawiać cele, samemu znajdować sobie pracę, robić tylko to, co mnie interesuje i na co mam ochotę, ale pracować rzetelnie, angażować całą siłę. Nie dla kariery, ale żeby każdy dzień miał sens. To jedno. A drugie, to gdy po raz pierwszy przyjechałem z zakopconej Łodzi do lasu w Józefowie, zrozumiałem, co to znaczy mieszkać na wsi, na świeżym powietrzu. Inny rytm dnia, to że bardzo mocno czujesz pory roku, jesteś blisko zwierząt, słyszysz ptaki, o, tak jak teraz. (na tarasie u Mariusza ptaki świergoczą w najlepsze) Wtedy oczywiście to było marzenie, mieszkałem w Łodzi i spędzałem u Tadka parę dni, czasem tygodni. A potem moje życie potoczyło się tak, że wszystkie artystyczne przedsięwzięcia wiązały się z Warszawą: program Goniec Kulturalny, teledyski, czołówki dla telewizji, która wtedy lepiej stała pod względem zapotrzebowania na działalność artystyczną. I jak już zarobiłem trochę pieniędzy, na tyle, żeby móc zacząć szukać swojego miejsca na ziemi, to poprosiłem Tadka, żeby pomógł mi znaleźć działkę gdzieś koło niego. I znalazł. Piękną, w środku lasu. I już miałem ją kupować, gdy w ostatniej chwili właściciel zrezygnował ze sprzedaży. i trafiłeś do podkowy? To był moment, gdy regularnie jeździłem do Warszawy cztery – pięć razy w tygodniu. 94-95’ rok. W Łodzi miałem piękną pracownię, ale ten tryb życia był wyczerpujący. Najpierw ocknąłem się na gierkówce, jadąc pod prąd, bo przysnąłem za kierownicą. Na szczęście z naprzeciwka nikt nie jechał. Niewiele później obudziłem się rano w aucie pod moim domem. Dojechałem i nie miałem siły już wejść na górę. Wtedy postanowiłem, że się przeniosę. Zdecydowały praktyczne względy. s.

0

1

0

magazyn

Ok, więc to był przypadek, jeden z najważniejszych w moim życiu. Gdy teraz zaczynam podsumowywać, bo skończyłem już 50 lat, to utwierdzam się, że jedną z kluczowych osobowości artystycznych, jakie mnie ukształtowały, był Tadek Nalepa. Spotkanie z nim, gdy byłem jeszcze szczylem, miałem 18 lat i przyjechałem do mojego idola, nauczyło mnie, co to znaczy być niezależnym artystą, ale też pokazało pewien sposób codziennego funkcjonowania. Gdybym go nie spotkał, nie wiedziałbym nawet, że można tak żyć.


prowincjonalny

w

y

–w

w

i

a

d


d a i w y

Najpierw przez miesiąc opiekowałem się domem należącym do wnuków przedwojennego producenta ołówków i kredek. Poczułem ulgę, że nie muszę daleko dojeżdżać do pracy. Poznałem ludzi, którzy tu mieszkali. Zaprzyjaźniliśmy się, wieczorami paliliśmy ogniska. Potem wynająłem tu dom. Straszny! Bez izolacji, z bardzo cienkiej cegły. W zimie na ścianach był szron. Wziąłem ze sobą z Łodzi kota Morusa. Paliłem trzema butlami gazowymi, a i tak było zimno. Pamiętam wieczór wyborczy, gdy Kwaśniewski wygrał z Wałęsą. Z rozpaczy upiłem się. I to czym, ajerkoniakiem… Kwaśniewski – wtedy wydawało mi się, że to koniec świata. Zasnąłem, zapomniałem zapalić butle i jak się obudziłem, o mało nie zamarzłem. Mieszkałem tam dwa lata. A potem zakochałem się w działce, gdzie stoi teraz mój dom: na końcu uliczki, dalej tylko las. jak wygląda tu życie? Trochę jak z dziecięcej wyobraźni. Wszyscy się znają. Jak idę do pana Stasia po pomidory i mi zabraknie, to dostaję na krechę. Pani z ubezpieczenia przypomina mi raz po raz, że jakiś termin się kończy. Gdy zachoruję, s.

0

1

2

magazyn

w

ó–


d a i w y

Zapominamy, że ojczyzna składa się przede wszystkim z małych ojczyzn. Gdyby wszędzie w Polsce było tak jak w Podkowie, to byłby naprawdę kraj do życia.

Podkowa to szczególna prowincja. Mieszkają tu ludzie kultury: Tomasz Stańko, Włodek Pawlik. Są tacy, którzy kiedyś ścierali się na scenach politycznych, a teraz spotykają się w spożywczym. Jadwiga Staniszkis z plecaczkiem, usta na czerwono, ciągnie swoje cztery pieski ze schroniska, z których każdy jest inaczej przetrącony. Królowa Jadwiga, bo tak ją nazywają, napotyka Aleksandrę Jakubowską, która kiedyś była wręcz synonimem zła, a teraz można ją poznać od zupełnie innej strony: na przykład opiekuje się dużym, niepełnosprawnym chłopcem. On często chodzi tu po Podkowie, mieszkańcy znają go i o niego dbają. Zapominamy, że ojczyzna składa się przede wszystkim z małych ojczyzn. Gdyby wszędzie w Polsce było tak jak w Podkowie, to byłby naprawdę kraj do życia. są starzy i nowi podkowianie? Jasne, pojawiają się nuworysze. Nie znają obyczajów powszechnych choćby w Stanach Zjednoczonych, że wprowadzając się przedstawiasz się sąsiadom, przychodzisz z ciastem i tak dalej. Są tu obcy, którzy nie mówią dzień dobry, przeważnie młodzi, bardzo bogaci ludzie, niezwracający uwagi na nikogo wokół. Ale to ledwie kilka osób. twoja pracownia jest wypełniona rysunkami, twoją wyobraźnię czuć w każdym centymetrze tej przestrzeni. wyobrażasz sobie, że mógłbyś zamieszkać gdzie indziej? Czasem marzę o czymś jeszcze dalej, zupełnie bez sąsiadów. Obok siebie miałbym tylko rzekę albo jezioro. Bardzo lubię morze, ale ono najsilniej oddziałuje na moją psychikę. Od morza trudno się uwolnić. Morze do ciebie mówi, hipnotyzuje. Przynajmniej na mnie tak działa, więc nie mógłbym na pewno mieszkać na wybrzeżu. Myśląc o następnym moim filmie „Mistrzu i Małgorzacie”, który zacznę jak skończę ten, nad którym teraz pracuję („Zabij to i wyjedź z tego miasta”, premiera w 2018 – przyp.red.), wiem, że mogę go zrobić, gdzie tylko będę chciał: s.

0

1

3

w

–w

prowincjonalny

raj prowincji?

wystarczy, że zadzwonię po lekarza pierwszego kontaktu. Nie tylko zresztą usługi. Sąsiedzi. Relacje z ludźmi są zupełnie inne, bliższe.


d a i w y s.

0

1

4

w

ó–

magazyn

w Portugalii czy na Suwalszczyźnie. Ale może już będę za stary na przeprowadzkę, nie wiem, zobaczymy. Jeśli miałbym wybrać miasto, to tylko Williamsburg w Nowym Jorku. Choć do pracy potrzebuję być absolutnie sam. Obecność kogokolwiek mnie rozprasza. Więc pewnie…Podkowa będzie najlepsza. jak wygląda tu twój rytm dnia? Wstaję rano, w lecie o piątej. Jest wtedy najciszej, pięknie wschodzi słońce, niesamowicie śpiewają ptaki. Idę z psami na spacer albo siedzę na tarasie i piję kawę. cudownie. a dokąd spacerujesz? Idę do parku koło pałacyku–kasyna, chodzę uliczkami. Parów Sójek jest przepiękny, ale Luśka (pies Mariusza – przyp. red.) wchodzi w każdą dziurę i potem muszę ją wyciągać. Za gęsta tam zabudowa, za dużo kotów. po porannych rytuałach co dalej? Strasznie się głupio czuję opowiadając ci te banały, bo to nic takiego, po prostu zwyczajny dzień. Robię śniadanie i siadam do pracy. Nigdy nie pracuję na tarasie, bo jest tu za pięknie, za dużo się dzieje w drzewach, na trawie, na niebie. Rozprasza mnie to, więc siedzę w pracowni, kiedyś chciałem nawet wysłonić okna kalką techniczną. Czasem tylko, jak muszę coś wymyślić, to siedzę przy stole na tarasie. Bardzo rzadko. Wolę posiedzieć na dworze i popatrzeć, jak zmienia się słońce, cienie, jak nasycają się i gasną kolory. W pracy muszę się skoncentrować. Przyroda temu nie służy. Gdy poznałem Nalepę, to nie mieściło mi się w głowie, że król bluesa może mieszkać w puszczy i żyć tak, że jak spadnie śnieg, to musi odśnieżać, jak upał, podlewać, jak pies zachoruje, to mu zrobi wózek, żeby jakoś chodził. Rynny trzeba czyścić. Cały czas coś robisz. co ci się w podkowie podoba? Wymieszana społeczność: jest oczywiście trochę bogatych, ale to nie poziom konstanciński. I wciąż jest też dużo ludzi żyjących skromnie, a nawet zubożałych, dorosłych dzieci ludzi, którzy wyemigrowali po powstaniu warszawskim. Tkanka społeczna różnorodna: są i starzy, i młodzi. I wspaniała jest architektura. Podkowa tym się szczyci, że jest jedynym miasteczkiem, które nie ma żadnego bloku i to jest chyba w Polsce wyjątkowe. miejscowość cała leży pod parasolem drzew jak pod ochroną . Tak, ale bywają tu niepokoje. Na przykład ostatnio marsz narodowców zorganizowany przez onr z Pruszkowa. Burmistrz starał się temu zapobiec, ale się nie udało. Mamy też ośrodek dla uchodźców, tuż przy miejscu, w którym trenuje zespół Mazowsza. Jak on funkcjonuje, trudno powiedzieć. Jest prowadzony od lat, nigdy nie było żadnych incy-


d a i w y

dentów. Ale jego mieszkańcy są trochę wyizolowani. Nie są w centrum Podkowy. Od kolejki muszą iść wzdłuż torów po nasypie. ale i tak mają tu super warunki. Tak, na pewno nic złego ich tu nie spotkało. Ludzie w Podkowie są bardzo tolerancyjni. choć chrzczą samochody w tutejszym kościele. Ja nigdy nic tu nie chrzciłem, może to dla przyjezdnych. a jakie jest twoje ulubione miejsce w podkowie? Uwielbiam park, staw, który teraz jest pusty, przez suszę. Ale też las bukowy, gdzie płynie rzeka Mrówka. Całą Podkowę kocham. Wiesz, czego się tu nauczyłem? czego? Jak bardzo jesteśmy kawałkiem przyrody. Mieszkając w mieście tego nie doświadczasz. Nigdy tak się nie cieszysz wiosną, jak będąc tutaj. Wszystkie pory roku są piękne. Zima, chlapa nawet. Idąc na spacer, zawsze głęboko się regeneruję. Chcę też powiedzieć o zagrożeniach. Bo jak jest burza, ja zawsze się boję. Myślę, że jak mieszkasz w mieście, to się nie boisz burzy? nie. No właśnie, a tu się boisz. Pamiętam, jak uderzył piorun w tamten dąb (pokazuje ręką – przyp. red.) aż prąd wyskoczył z gniazdek. Tak zwany cofający prąd. Albo jak spadła tamta sosna w rogu. Czujesz tu każdą zmianę i niebezpieczeństwo pogody. Ja to akurat uwielbiam. Co jeszcze? Nie zwracasz pewnie na to uwagi, ale tu czuć bardzo, że jest susza. To są takie głupoty… s.

0

1

5

prowincjonalny

w

–w


d a i w y s.

0

1

6

w magazyn

Samotność jest wtedy, kiedy ty chcesz być z kimś, ale nikt nie chce być z tobą.

ó–


d a i w y

s.

0

1

7

w

Jest ogromna susza. Zbiorniki wyschnięte, rowy puste. Ten deszcz, który pada, nie rekompensuje strat po zimie i po zeszłym roku. Trzecią zimę z rzędu nie było śniegu. Susza w zeszłym roku tak obniżyła poziom wód, że krety wychodziły z ziemi. Nijak nie można im było pomóc. Natomiast pomagałem, jak mogłem, ptakom i wiewiórkom. Stawiałem miski z wodą pod drzewami, schodziły się, zlatywały napić. Zresztą, wszyscy sąsiedzi tak robili. a teraz masz budki lęgowe? Tak, tu każdy ma. Pan leśniczy daje. Mam w tej chwili siedem sztuk. Ta duża czeka na sowy. Krąży tu puszczyk, już go słyszę, ale leśnik powiedział, że trzeba czekać latami. Nie ma gwarancji, ale może kiedyś zamieszka u mnie sowa. Dotąd zajęły ją na rok wiewiórki. One w ogóle są niesamowite! Nie wiem, czy wiesz, że na przykład suszą sobie grzyby. Nadziewają na patyczki i suszą w słońcu. Świetne! To jest czad, jak widzisz zwierzęta z tak bliska. nie czujesz się samotny? Samotność jest wtedy, kiedy ty chcesz, ale nikt nie chce być z tobą. Ja w tej chwili nie szukam towarzystwa. Dobrze mi samemu. Zawsze miałem naturę samotnika i kiedy moi znajomi urządzali niekończące się imprezy, lubiłem przyjść i wyjść. Zawsze mieszkałem w boku, na obrzeżach. Raz w tygodniu jeżdżę do Łodzi na uczelnię. Spotykam ludzi tyle, ile potrzebuję. Z roku na rok potrzebuję coraz mniej kontaktu. Trochę boję się, żebym nie zdziwaczał, ale w sumie już zdziwaczałem. Najlepiej pracuje mi się, gdy wiem, że przez trzy dni nikt do mnie nie zajrzy, nawet listonosz. No i moja dziewczyna czasem jednak zjeżdża z dalekiego świata do domu. I wtedy jest święto! twoja praca jest twórcza , ale też polega na żmudnej czynności rysowania kolejnych faz ruchu. Animacja artystyczna polega na tym, że najpierw spisuję wymyślone przez siebie historie w formie scenariusza. Potem przerabiam go na storyboard – coś na kształt komiksu, operującego skrótem. Każde okienko rozrysowuję. Sekunda filmu to 25 klatek – zdjęć, rysunków. Ja rysuję od ośmiu do dwunastu rysunków na sekundę. Film dzieje się w czasie, trzeba wymyślić charakter ruchu postaci: czy ktoś się potyka, idzie pewnie czy się skrada. To trzeba rozrysować w kolejne fazy. Dla mnie najważniejsze są emocje widza. Chciałbym, aby „Zabij…” obejrzała widownia nawet mniej wyrobiona, dlatego forma tu będzie gładsza. Mam zakodowane, że sztukę trzeba weryfikować z ludźmi, wyniosłem to od Nalepy i od Stańko, żeby sprawdzać, czy ona jest potrzebna. Nie chcę pracować dla elitarnego, wsobnego środowiska. Szersza

–w

prowincjonalny

to nie są głupoty. nie wiedziałam, że jest susza .


d a i w y s.

0

1

8

w

ó–

magazyn

widownia nie musi oznaczać kompromisu artystycznego. „Zabij to i wyjedź z tego miasta” będzie, mam nadzieję, tego dowodem. pełnometrażowa animacja powstaje od ośmiu lat. Tak, i najgorsze, że po tym czasie nie mam gotowej ani jednej sekwencji w 100%. Bo taka jest technologia, film będzie w jakości 4k, wszystko składa się z warstw scenografii, rysunku, barw, efektów, dubbingu, muzyki, dźwięku… Jeszcze dwa lata zostały mi, żeby skończyć. Pomagają najlepsi młodzi polscy animatorzy: Agata Gorządek, Kuba Wroński, Marta Pajek. Szczerze? To będzie bomba atomowa. Takiego filmu jeszcze nie było. Jak mówią, udało się tu zamknąć świat pewnych wartości, ludzi, jakich już nie ma. Mówi tu i Gustaw Holoubek, i Irena Kwiatkowska. Reszta, tajemnica. a kiedy jest ci trudno? Jest jeden taki moment w roku, listopad. Najlepiej byłoby wtedy pojechać do Tajlandii. Raz byłem i przeżyłem coś dziwnego: w pełnym słońcu w ogóle nie miałem ochoty słuchać muzyki, którą przywiozłem ze sobą. Było za jasno. Gdyby tak było na całym świecie, nie mielibyśmy Ibsena, Manna, Bacha, Beethovena. W słońcu nie powstałaby cała północno-zachodnia kultura. Ostatnie zimy – niby łatwe, bo ciepłe, więc tanie w ogrzewaniu, ale ciemne. Śnieg jest idealną blendą, światło od niego się odbija. A ostatnie zimy były bardzo ponure. Pracując w domu, palę w kominku aż do naprawdę siarczystych mrozów. To naturalne, a nie dekoracyjne. Wielka przyjemność: przez cały rok gromadzę drewno, co dzień przynoszę ze spacerów jakiś patyk na rozpałkę. samotność sprzyja tworzeniu? Mnie to jest niezbędne. Całe życie stopniowo oddalam się od miasta. wychowałeś się w łodzi. Wtedy tętniła życiem. Fabryki działały ostro, miasto było zupełnie zakopcone. Zawsze wielkim wydarzeniem były dla mnie wakacje z mamą nad morzem, dlatego ta scena będzie tak ważna w moim filmie „Zabij to i wyjedź z tego miasta”. Bardzo sensualne doświadczenie: wsiąść wieczorem do pociągu w Łodzi i obudzić się rano nad morzem. W mieście ze studzienek śmierdziało octem od farbowania, sadza z kominów śmierdziała, mieszkaliśmy w małych klitkach, maleńkich podwórkach, gdzie był tylko trzepak. A nad morzem uderzało mnie zupełnie inne światło, zapach, przestrzeń. Dla dziecka to był szok zmysłów. I morze – jako koniec świata. jak się mieszka w miejscowości, której hymn napisał tomasz stańko? Stańko przyjechał do mnie, jak pracowaliśmy nad filmem „Niestety.” I się zakochał. Prosił, żebym znalazł mu działkę. Ostatecznie kupił inną, w reprezentacyjnej dzielnicy.


d a i s.

0

1

9

y

w

Taką, jak Stańko: ogromna działka, na niej malutki domeczek, jak jesteśmy we dwóch, to już trudno tam się poruszać. I ten człowiek sławny, starej daty, pewnego dnia dzwoni do mnie, że burmistrz obiecał założyć mu telefon, gdy ten skomponuje hymn Podkowy. A ja się śmieję: „Tomek, przecież w dzisiejszych czasach nie trzeba 20 lat czekać, żeby sobie założyć telefon!”. Bardzo się przyjaźnimy. Mówię mu: „Ale jak ty skomponujesz hymn, ludzie tu zaczną pić!”. A on mówi, że postara się zrobić wesoły. No i jest taki. (Mariusz śpiewa w tonacji molowej, śmieje się) Tomek w ogóle uwielbia Podkowę. Odkąd zrezygnował ze wszystkich swoich uzależnień, zwariował na punkcie ruchu. Jak wziął mnie na spacer, myślałem, że umrę ze zmęczenia. A on testował nowy gadżet do pomiaru chodzenia. Tylko kupił sobie rower, już chodził cały poobijany, bo jeździł crossowo po lesie Młochowskim. Gdy masz w sobie diabła uzależnienia, już zawsze będziesz wszystko robić bez umiaru. Jedziemy na przykład do Brwinowa na jagodziankę, mamy zjeść po jednej, a Tomek mówi: „Kupię jeszcze jedną dla Ani i dla jej chłopaka”. Siedzimy, a on: „Zjadłem już z lukrem, ale teraz spróbuję z kruszonką” i już osiem jagodzianek znika w okamgnieniu. Ale człowiek, który w ciągu jednego dnia rzucił alkohol, papierosy, hasz, po tym, jak latami ostro jechał, zawsze już będzie miał w sobie taki odkurzacz. Zresztą, nie będę ściemniał, zjedliśmy po połowie, tylko ja tyję, a on nie. Zazdroszczę tym, którzy nie zażerają stresu, tylko nie mogą jeść.

w

–w

prowincjonalny

Gdy masz w sobie diabła uzależnienia, już zawsze będziesz wszystko robić bez umiaru.


d a i w y s.

0

2

0

w

ó–

magazyn

Ale to są dwie strony tej samej monety. Jak się chudnie, to się potem tyje i tak w kółko. Ech, cały czas walka. Wiesz, ja nie jestem ci w stanie powiedzieć, że Podkowa jest takim moim miejscem na ziemi i tak dalej. ale ja nie chcę tego usłyszeć . Marzyłem o życiu w lesie ze względu na Tadka. Podkowa jak na prowincję jest niezwykle kulturalna: ośrodek kultury, kino Projekt, trzy szkoły, w tym jedna kik-owska, ale niekościelna, są trzy cukiernie, księgarnia, jest biblioteka. Ponieważ była blisko kościoła, poprzednia bibliotekarka miała romans z księdzem. (śmieje się) No kaman, przecież ksiądz też człowiek! Warszawa, zwłaszcza w Śródmieściu robi się pięknym, europejskim miastem. Genialne knajpy. Nie wiem tylko, dlaczego pełno tam drwali – siekiery powinni nosić. Ale i tak nie chciałbym tam mieszkać. Osiągnąłem równowagę między miastem a wsią. jak ci się żyje z duchami? w „ zabij…” jest ich pełno. To prawda. Przede wszystkim Łódź z moich wspomnień, rodzice, Tadek, bohaterowie dzieciństwa – jak choćby Zbigniew Boniek. Ze dwa lata temu, gdy jeszcze pracowałem sam nad „Zabij...”, byłem faktycznie otoczony duchami. Myślałem, że wpadłem w podwójną pułapkę, bo przecież robię ten film po to, żeby oczyścić się z tych wszystkich wspomnień świata, który odszedł. A paradoksalnie czułem fizycznie jego obecność. To było dla mnie zaskoczenie, nawet nie wiem, czy miłe. Jak rysowałem śmierć mamy, płakałem przez tydzień. Przed kolaudacją przyśnił mi się Nalepa i powiedział mi, jak ułożyć kolejność scen, żeby było dobrze. Teraz jestem już na innym etapie. Przeżyłem już ten film, pracuję głównie nad rzemiosłem. Nie mam takich głębokich doznań emocjonalnych jak wcześniej. Ale wiem, że jakiegoś rodzaju duchy istnieją. Nie jesteśmy sami, po prostu świecimy latarką po pokoju, myśląc, że badamy cały świat. Podobno istnieje jedenaście wymiarów, tylko zajmie nam sześćset lat zanim je znajdziemy. jaki byłby twój film, gdybyś nie urodził się w łodzi, tylko podkowie? To byłby pewnie film o przyrodzie: ptakach, lisach, sarnach. W stylu Celnika Rousseau czy baśni polskich. W „Zabij…” jest pejzaż industrialny: pociągi, tramwaje, dymy z kominów. Gdybym wychował się w Podkowie, moja wyobraźnia byłaby zupełnie inna. Czytałem wspomnienia dziewczynki stąd z okresu wojny i był tam opis zabitej sarny, której widok niezwykle rozbudził jej wyobraźnię. Może taki film to byłby świat samotności dziecka? Nasiąkamy tym, co nas otacza i widać to w kinie. Jak pierwszy raz pojechałem do Szwecji, uderzyło mnie, że wszystko wygląda jak z Bergmana, we Włoszech zobaczyłem na ulicach Felliniego. Geniusz nie wymyśla nic znikąd.


d a i w y

–w w

Mariusz Wilczyński, artysta tworzący autorskie filmy animowane, m.in. „Niestety” (2004), „Kizi Mizi” (2007), laureat wielu nagród i retrospektyw na międzynarodowych festiwalach. Jego kot i mysz byli gospodarzami najbardziej rozpoznawalnej oprawy TVP Kultura. Stworzył wideoklipy do muzyki Tomasza Stańki czy Grzegorza Ciechowskiego, „księgoklipy”, scenografie i wiele ilustracji. Gra rysunkowe performensy z wieloma muzykami improwizującymi, a także z Sinfonią Varsovią. Wykłada w łódzkiej filmówce, z jego pracowni wyszło w ostatnich latach kilku niezwykle zdolnych animatorów. Obecnie pracuje nad pełnometrażowym autorskim filmem animowanym „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, do czego Podkowa Leśna jest mu niezbędna.

Chcę zrobić krótki, 7-minutowy, film zupełnie sam, żeby znów poczuć tę przyjemność, że rysujesz i od razu coś porusza się na ekranie. „Starczy” to będzie autoironiczna opowieść, w której chcę zdemitologizować puszącego się artystę – czyli siebie. Rozprawić się z narcyzmem, ośmieszyć ludzi, którzy oceniają innych według tytułów i pucharów. A potem zrobię kolejny pełny metraż: „Mistrza i Małgorzatę”. dlaczego akurat tę książkę? twoje filmy nigdy nie bazowały na literaturze. Dosyć ględzenia o sobie, chciałbym zrobić film wg czyjegoś pomysłu. A Bułhakowa czyta się jak gotowy scenopis. To nie Dostojewski, gdzie każde zdanie otwiera pajęczynę psychologii i mistyki. Tu bohaterowie nie są ukazani przez skomplikowane refleksje, lecz przez ich działania. „Mistrza…” można tak narysować, że ta historia nie będzie groteskowa. Wiem o tym. czy kluczem znów będzie muzyka? Pracowałem już z najlepszym polskim jazzem, ze Stańką, „Zabij…” opiera się na moim ukochanym bluesie Nalepy. Teraz marzę o muzyce poważnej, współczesnej. a czy przyroda , która teraz cię otacza , wpływa jakoś na twoje kino? Film „Niestety.” rysowałem półtora roku, siedząc przy tym oknie. Raz rysuję, słucham radia i jeden gość w audycji się mądruje, że zwierzęta to nie mają pamięci. A ja właśnie widzę: przednówek, jedna wiewiórka zbiega z sosny, kopie dziurkę i wyjmuje orzeszka, którego zakopała jesienią.  s.

0

2

1

prowincjonalny

o czym będzie twój następny film?


Winna temu wszystkiemu jest Krystyna Janda. Kiedyś podczas wspólnej kolacji Marek Keller powiedział, że marzy o domu na wsi. Nie wiedział tylko, w którym kraju. Ona ó–

ALO

PT s.

0

2

2

magazyn

txt ↪ Magdalena Masewicz-Kierzkowska współpraca ↪ Maciej Kierzkowski


na to, że jest takie miejsce, piękne, ale bardzo zaniedbane, którego właścicielką jest starsza pani. To Kazimierówka. Znajduje się niedaleko Podkowy Leśnej, w Owczarni. –w

ANY

AK s.

0

2

3

prowincjonalny

Paweł Świątek ↩ fot


a z r t ę

Schody przed renowacją miały dziesięć warstw położonych jedna na drugą. Zachowały swój charakter. Marek Keller w zeszłym roku wymyślił, żeby domalować liście dębu i żołędzie.

0

2

n w 4

magazyn

s.

ó–


a z r t ę

Każde drzwi okala łuk z namalowanymi ptakami. Wzory inspirowane twórczością Soriano stworzyła Katarzyna Urbańczyk. s.

0

2

5

prowincjonalny

w

n

–w


s.

0

2

6

magazyn

w

n

ę

ó–

t

r

z

a


a z r 0

2

7

ę

t s.

w

n

–w

prowincjonalny

Krzesło-motyl autorstwa Pedro Friedberga. Wszystkie meble znajdujące się w domu pochodzą z Meksyku.


a z r t ę w

n

ó–

s.

0

2

8

magazyn

Jadalnia. Stół zrobił meksykański artysta stolarz Esteban Chapital.


a z r t ę w

n

–w

s.

0

2

9

prowincjonalny

Kościotrupy. Podobne w swojej pracowni miał Diego Rivera. Ozdabiały one wystawę Fridy Kahlo. Teraz ozdabiają salon.


a z r 0

3

0

ę

t s.

w

n

ó–

magazyn

Przyjechali razem: Marek Keller – kolekcjoner i znawca sztuki oraz jego wieloletni przyjaciel Juan Soriano – wielki meksykański malarz i rzeźbiarz. Zachwycili się miejscem. Musieli jednak wyjechać do Meksyku, po kilku miesiącach Soriano zmarł. Keller postanowił wrócić do Owczarni i kupić Kazimierówkę. Pani Imroth, właścicielka, mimo wielu ofert kupna posiadłości nie chciała jej sprzedać. Obawiała się, że ziemia zostanie podzielona na mniejsze działki, a ten dom i park to było całe jej życie. Tym razem zadecydowało dobre przeczucie, że posiadłość trafi w ręce odpowiedniej osoby. - Zastanawiałem się, czy to miejsce ma być jedynie domem na wsi czy jeszcze czymś więcej – wspomina Marek Keller. - Chciałem, aby przypominało Soriano. Postanowiłem sprowadzić z Meksyku jego rzeźby z brązu i ustawić je w parku. Myślę, że to miejsce było jakoś zadowolone z tego, że te meksykańskie dzieła tutaj staną. Sam las się otwierał, nie wycinaliśmy żadnych drzew, ustawialiśmy rzeźby zgodnie z tym, co nam natura pokazywała - mówi Keller. Od samego początku towarzyszyła mu architektka Małgorzata Markiewicz. Krok po kroku zaczęliśmy odrestaurowywać dom rządcy majątku, dwie stodoły, piwniczkę oraz siedem hektarów terenu. Pierwotny zamysł, aby odbudować dworek zburzony podczas pierwszej wojny światowej, został odrzucony, ponieważ nigdzie nie było informacji i rysunków, jak on wyglądał przed laty – mówi projektantka. Obecnie w jednej stodole znajduje się galeria, w której prezentowane są dzieła artystów meksykańskich, przyjaciół Soriano, w drugiej mieszka małżeństwo opiekujące się posiadłością. Piwniczka czeka na wina… Wszystko znajdowało się w bardzo złym stanie. Podłogi to były płyty wiórowe położone bezpośrednio na ziemi. - Musieliśmy wszystko wyrzucić. Całą elektrykę, całą hydraulikę robiliśmy od nowa. Założenie było takie, aby wszystko wyglądało jak dawniej. Jest to pod dozorem konserwatora zabytków - dodaje Markiewicz.


a z r t ę

Galeria w starej stodole. Gościła tutaj wystawa fotografii z prywatnej kolekcji Fridy Kahlo i Diego Rivery. Zdjęcia były przechowywane w ich łazience. Została ona otwarta dopiero po 50 latach, po śmierci Fridy. Drogocenne fotografie wykonane zostały przez wielkich artystów epoki. Niezwykłym rarytasem była możliwość obejrzenia ich w Kazimierówce. Ostatnia wystawa prezentowała nigdy wcześniej nieeksponowane, najnowsze dzieła Marceli Lobo – „Odtajemniczanie przeszłości”. Każdą wystawę otwiera ambasador Meksyku. Jest tequila i specjały kuchni meksykańskiej. s.

0

3

1

prowincjonalny

w

n

Są tu dwa stawy. W jednym z nich znajduje –w się źródło. Nawet przy najbardziej siarczystych mrozach nie zamarza. W zimie to cudowne schronienie dla kaczek. Ze stawu płynie strumyk. Jak jeszcze nie było ogrodzenia, to przychodziły tu sarny do wodopoju. Juan kochał naturę. Kochał ptaki. W jego twórczości były obecne cały czas. - Soriano, jako mały i bardzo wrażliwy chłopiec, został zabrany przez ojca na spacer. Trwała rewolucja i wszyscy nosili broń. Ojciec powiedział do niego „Widzisz na drzewie ptaka? Strzel do niego”. Mały Juan posłuchał ojca i zabił go. Potem chorował przez trzy dni. Zdał sobie sprawę, co zrobił. Wydaje mi się, że on przez całe życie tego wydarzenia nie zaakceptował. Jakby chciał robić pomniki temu małemu, którego zabił – mówi Marek Keller. Znawca sztuki chętnie zaprasza do siebie dzieci i młodzież, szkoły, przedszkola. Wtedy rysują, rzeźbią, biegają. Także malarze rozstawiają sztalugi i pracują. Keller zawsze zaprasza i zachęca do działania. To miejsce dzięki niemu tętni pracą twórczą. Gospodarz Kazimierówki jest największym darczyńcą, który przyczynił się do stworzenia obecnej kolekcji Muzeum Fryderyka Chopina w Warszawie. Jego działalność jako ofiarodawcy rozpoczęła się w 1999 roku wraz z nabyciem autografów listów kompozytora. Łącznie Marek Keller podarował Muzeum ponad 60 obiektów o najwyższej randze dla dziedzictwa chopinowskiego. Podczas oficjalnego otwarcia Ogrodu Rzeźb Juana Soriano Krystyna Janda została matką chrzestną tego miejsca. 


s.

0

3

2

magazyn

w

n

ę

ó–

t

r

z

a


s.

0

3

3

prowincjonalny

w

n

ę

–w

t

r

z

a


d a i w y w

ó–

Ważne adresy: www.miastaogrody.pl www.otwartezagrody.org www.intbaupoland.com s.

0

3

4

W

I

E

magazyn

-


fot ↷

d a y

Piotr Leczkowski

i

Elwira Kozłowska

w

txt ↷

w

–w

Z

N

Y Model rozwoju dla współczesnych miast satelickich

Wywiad z Magdaleną Prosińską – autorką, wraz z Łukaszem Willmannem, projektu Otwarte Ogrody, zainicjowanego w 2005 r., w Podkowie Leśnej, realizowanego obecnie, co roku, w dziewięciu podwarszawskich miejscowościach.

s.

0

3

5

prowincjonalny

C


* INTBAU Międzynarodowe Zrzeszenie na Rzecz Tradycyjnego Budownict wa, Architektury i Urbanistyki, jest międzynarodową organizacją wspierającą tradycyjne budownict wo, zachowanie lokalnego charakteru regionów oraz t worzenie przyjaznych ludziom miejsc do życia. s.

0

3

6

d a i w y

To idea ponadczasowa. Najlepszym dowodem na to, że idea miast ogrodów ma się całkiem dobrze, jest np. miasto ogród Siewierz pod Katowicami, autorstwa pracowni Macieja Mycielskiego, członka rady międzynarodowego stowarzyszenia (intbau*). Organizacja ta wspiera tradycyjne budownictwo, zachowanie lokalnego charakteru regionów oraz przyjazne ludziom miejsca do życia. Siewierz to współczesna realizacja, w oparciu o ideę miasta ogrodu. kiedy u ciebie pojawiła się świadomość postrzegania podkowy leśnej jako miasta ogrodu? Dopiero po studiach unesco w Niemczech. Zaczęłam wtedy odwiedzać rodziców, w naszym rodzinnym domu w Podkowie, w mieście które jest zabytkowe. Zauważyłam potrzebę działań w kierunku ochrony i pielęgnowania lokalnego dziedzictwa. Stąd zrodziła się myśl o projekcie Otwarte Ogrody, który chciałam od początku tworzyć przy zaangażowaniu mieszkańców Podkowy Leśnej. Wydawało mi się, że to jest najlepszy sposób, aby uzmysłowić potrzebę dbania o najbliższe otoczenie, które jest wyjątkowe.

ó–

w

współcześnie?

magazyn

czy uważasz, że miasto ogród to model aktualny, możliwy do zrealizowania


d a i w y

Ideą przedsięwzięcia było zachowanie charakteru Podkowy Leśnej i miejscowości historycznych na Mazowszu, aktywizacja społeczna poprzez realizację cyklicznego wydarzenia angażującego mieszkańców i nawiązującego do wartości dziedzictwa materialnego i niematerialnego miasta ogrodu. na jaki problem i potrzeby odpowiada ten projekt? Ważnym dla mnie problemem jest niszczenie i zanikanie oryginalnej tkanki miejskiej. Elementy takie jak detal, zieleń i przestrzeń publiczna wymagają szczególnych działań i troski. Jest duża potrzeba aktywnych działań w zakresie ochrony oraz edukacji, w kierunku powstrzymania degradacji, właściwej restauracji oraz uwzględniania w planach rozwoju tego, że Podkowa jest miastem zabytkowym. Należy to zaznaczać na każdym etapie planowania, aby utrzymać jej oryginalność, wartość oraz promować ją, najlepiej jak potrafimy, z korzyścią dla mieszkańców. co wydało się szczególnie niepokojące? Fatalne remonty zabytkowych domów, które bezpowrotnie zmieniły ich charakter. To samo stało się z ogrodami. Na palcach jednej ręki można policzyć te, które zachowały jeszcze oryginalny kształt, roślinność, detale. Nie mogłam i nadal nie rozumiem, dlaczego miasto wpisane do rejestru zabytków jest tak demolowane. Nigdzie w zachodnim świecie nie spotkałam się z podobną skalą zjawiska. W miastach ogrodach we Francji, w Wielkiej Brytanii, każda roślina ma swoje miejsce, a prawo w zakresie ochrony zabytkowych miejsc jest przestrzegane i egzekwowane. Natomiast w przypadku Polski, wszelkie nakazy, nawet te w słusznym celu, są odbierane jako nadużycie, jako wkraczanie we własność prywatną. Nie ma świadomości oraz szacunku do tego, że w mieście zabytkowym, każda posiadłość jest również częścią większej całości. Za to dziedzictwo, które się otrzymuje wraz z zakupem starego domu, jest się odpowiedzialnym.

–w w

to był powód do zainicjowania otwartych ogrodów?

problematyka odpowiedzialności za miejsce nie dotyczy jedynie osób

Niewiele jest miejsc, w tym budynków publicznych, które zostały z charakterem odremontowane czy wręcz od nowa stworzone ze środków publicznych i przez lokalne władze. Przykład s.

0

3

7

prowincjonalny

prywatnych.


d a i w y

nieudanego remontu zabytkowego pałacyku Kasyno w Podkowie Leśnej, mającego stanowić wzór dla mieszkańców, jak postępować z tego typu architekturą, stanowi dowód na to, jak duża jest potrzeba działań w zakresie edukacji oraz ochrony wartościowych miejsc i budynków. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego mając możliwości oraz fundusze, zignorowano temat. Wszystkie budynki zabytkowe, będące w zasobach miasta Podkowa Leśna, są w fatalnym stanie, niektóre grożą zawaleniem. Podobnie jest w innych miastach. Niestety nie zrozumiano do dzisiaj, że zabytkowa architektura może być najważniejszym elementem rozwoju miasta. jak wyglądał początek otwartych ogrodów? W pierwszych latach skupiłam się wraz ze współautorem projektu Łukaszem Willmannem wyłącznie na domach i ogrodach historycznych. Chodziliśmy od domu do domu. Poznaliśmy mnóstwo osób, pięknych wnętrz i udało się nam stopniowo otwierać ludzi na nasz pomysł. Zorganizowane zostały między innymi warsztaty architektoniczne dla mieszkańców, prowadzone przez światowej rangi specjalistów, takich jak Misia Leonard – konserwator zabytkowej architektury i światowy ekspert w dziedzinie zabytkowych ogrodów ze Stanów Zjednoczonych, współtwórca Preservation Trades Network. Zajmowaliśmy się m.in. drewnianą willą Jókawa, przy ul. Parkowej, bogatą w detal. To wyjątkowo piękny, ale zdewastowany dom, znajdujący się od lat w posiadaniu miejskich władz. Wraz z Jókawą, przykładem świetnej architektury drewnianej okresu międzywojennego, dokumentowany i omawiany był zabytkowy detal historyczny, na przykładzie obecnych tu stylów takich jak modernizm, styl dworkowy i inne. s.

0

3

8

magazyn

w

ó–


d a i w y w

–w

Otwarte Ogrody spotkały się niemal od razu z odzewem ze strony osób prywatnych i miejscowych organizacji. Zainteresowanie było po stronie nie tylko posiadaczy zabytkowych domów i ogrodów, ale również pozostałych mieszkańców, którzy zaczęli zgłaszać i realizować własne inicjatywy, nawiązując w różny sposób do historii oraz charakteru miejscowości. To dowód na to, że miasto ogród, w tym przypadku Podkowa Leśna, ma swój wymiar nie tylko urbanistyczny czy architektoniczny, ale także społeczny. Ludzie organizują się sami, planują, realizują, współpracują ze sobą, są aktywni, a zatem coś, co wydawałoby się utopią, tutaj nadal działa. Model Otwartych Ogrodów został wypracowany w Podkowie. Jednak już po pierwszej edycji projektu, swój akces zgłosiły sąsiednie gminy, o willowym charakterze, takie jak Milanówek i Brwinów. Dziś takich osad jest przeszło dziewięć i to nie koniec. co starałaś się osiągnąć , inicjując , a później realizując otwarte ogrody? Celem warsztatów było uświadomienie posiadaczom miejsc z przeszłością, a także innym użytkownikom zabytkowej przestrzeni publicznej w Podkowie, iż podniszczona ławka ukryta gdzieś w krzakach w ogrodzie, nieszczelne drewniane okno, pogięte i przeżarte rdzą proste ażurowe ogrodzenie, to nie rupiecie. Próbowaliśmy pokazać, że jest to wartościowy detal, który świadczy o tożsamości tego miejsca, o który należy dbać, chronić, w miarę możliwości odtworzyć, a nie pozbywać się. Staraliśmy się uświadamiać, że stara ławka jest tak samo cenna jak komplet zabytkowej porcelany czy sztućców, których nie wyrzuca się dla nowych przedmiotów masowej produkcji. s.

0

3

9

prowincjonalny

jak społeczność lokalna zareagowała na projekt?


d a i w y w

ó–

Jednym z nich jest „Poradnik architektoniczny dla miasta ogrodu Podkowy Leśnej”, publikacja powstała pod patronatem intbau (intbau Polska, www.intbaupoland.com). W tej niewielkiej ilustrowanej broszurze, dostępnej dla każdego bezpłatnie w Urzędzie Miasta, znajduje się esencja wiedzy na temat zabytkowej architektury miasta ogrodu Podkowa Leśna. Jeśli mowa o rezultatach, nie ukrywam, że jest to praca na pokolenia. Tego jak mieszkać w zabytkowym mieście trzeba się uczyć, to powinno być w programach szkolnych. Mam wrażenie, że coś się zaczęło w tej kwestii dziać. Pojawiają się też nowi ludzie, którzy świadomie wybierają miejscowości z historią, chcą wiedzieć więcej i zaczynają aktywnie działać na rzecz zachowania oryginalnego charakteru miejsca. Problem, jaki obserwuję nadal, to brak wiedzy oraz utrudniony dostęp do niej. W konsekwencji mamy błędy. Często nie zła wola właściciela, a brak czy ograniczona ilość przeszkolonych specjalistów, niewypracowane systemy bezpłatnego doradztwa dla osób inwestujących w zabytkowe budynki, skutkuje nieodwracalnymi zmianami w historycznej tkance. w jaki sposób podmioty publiczne, takie jak gmina , mogą skorzystać z poradnika? Na jego podstawie miasto może zrewitalizować przestrzenie publiczne, odrestaurować poprawnie detal lub odpowiednio i trafnie nawiązać do historii s.

0

4

0

magazyn

jakie są rezultaty otwartych ogrodów?


d a i y

w

Tego jak mieszkać w zabytkowym mieście trzeba się uczyć, to powinno być w programach szkolnych.

–w w

we współczesnych projektach. Moim zdaniem w historycznych miastach nie ma innej drogi rozwoju ani renowacji. Miasto wpisane do rejestru zabytków do czegoś jednak zobowiązuje, zarówno mieszkańców jak i włodarzy. jakie jest twoje stanowisko wobec zaostrzania prawa czy

Zdecydowanie lepiej działają pokojowe metody, które choć trwają latami, przynoszą jednak określoną zmianę. Niestety poziom wiedzy w Polsce na temat wartości i renowacji zabytków jest bardzo niski. Zachłyśnięcie się nowoczesnością w źle pojętym stylu nadal trwa. Pokusiłabym się o taką tezę, czy Podkowa musi się w ogóle rozwijać, iść z postępem? Może najlepszym wyjściem dla niej byłoby wstrzymanie tempa, utrzymanie jej w całkowicie zabytkowym charakterze, bez asfaltowania i kostkowania kolejnych ulic, wprowadzania agresywnych latarni, budowy kompleksów sklepowych, tego wszystkiego co mamy w nieodległej od Podkowy Warszawie lub w Pruszkowie. Trzeba zwrócić uwagę, że najbardziej postępowe miasta z ukochanego przez Polaków Zachodu wracają do dawnych technologii, odwracają się od pędu. byłaś w wielu miastach ogrodach na świecie. co musi wziąć pod uwagę osoba , która np. w takiej niemieckiej podkowie leśnej kupuje zabytkową posiadłość? Nie da się porównać tych dwóch światów, choć jesteśmy w jednej Europie, to inaczej wygląda tam świadomość miejsca, nawet sama kwestia podejścia do egzekucji prawa. Nikt nie kwestionuje obowiązujących przepisów. Jest informacja i to łatwo dostępna. Człowiek wie, gdzie się wprowadza i jakie reguły obowiązują w danym mieście. Takie osady jak Podkowa Leśna, w Niemczech, zostały zrewitalizowane i wpisane na listę unesco. Funkcjonują w pewnej sieci, promują się wspólnie, tworzą produkt turystyczny, są świetnie zorganizowane pod tym kątem, przyjazne dla osób z zewnątrz, angażują i wykorzystują potencjał mieszkańców. Wydaje mi się, że jest to jakaś alternatywa dla nas, mieszkańców podwarszawskich miast ogrodów. kto korzysta z tego, że miasto zachowuje swój charakter, a nie idzie z postępem? Każdy, na wiele sposobów. Ja w Podkowie czerpię ogromną przyjemność z tego, że mogę spacerować po ulicach, które się od siebie różnią s.

0

4

1

prowincjonalny

wprowadzania surowych kar za nieprzestrzeganie przepisów?


d a i w y s.

0

4

2

w

ó–

magazyn

i w niczym nie są podobne do tego, co znam z innych miast. Mają swój klimat i mówią wiele o tym, w jakiej części Podkowy jestem, a to wszystko z poziomu ulicy, dostępnej dla wszystkich. Nie rozumiem zatem działań miejskich, polegających na obsadzaniu wszystkich ulic tym samym typem niezbyt wyszukanej zieleni lub zastępowaniu płyt chodnikowych lub kocich łbów albo nawierzchni piaszczystej szarą kostką. W rezultacie, jak zrobisz sobie zdjęcie na spacerze, to trudno powiedzieć, że sceneria przez tego typu zabiegi różni się od tego, co zaobserwujesz w Brwinowie, w Żółwinie czy w Żyrardowie, podczas gdy kilkanaście lat temu, tak nie było. Oprócz czysto estetycznych korzyści jest też aspekt dochodowy – na tego typu miejscowościach zarobić mogą mali przedsiębiorcy. Podkowa była do niedawna zielonym schronem dla warszawiaków. Świadczą o tym choćby pozostałe lub nadal wykorzystywane domy letniskowe, a także świadectwa osób, które przyjmowały pod swój dach w letnich miesiącach spragnionych ochłody mieszczuchów. dla kogo są miasta ogrody? Jako model uniwersalny dla wszystkich, którzy chcą. Narzekanie na dojazdy wydaje się, przy obecnych korkach w dużych miastach, czymś nie na miejscu. Ja sama dojeżdżałam latami do liceum, na studia do Warszawy i nie wspominam tego źle. Zawsze można było ten czas wykorzystać na odrabianie lekcji, naukę, rozmowę, spotkania towarzyskie, to był cały rytuał. Wybierając to miejsce do zamieszkania, trzeba uwzględnić wyższe koszty związane z ogrzewaniem, bo jest wyraźnie dłużej chłodniej niż w Warszawie, a domy nie są z reguły małe. Podkowa Leśna to miejsce, w którym liczba atrakcji kulturalnych czy restauracji jest ograniczona, ale za to ma się poczucie życia w grupie, są nieformalne spotkania w domach, wpada się z niezapowiedzianą wizytą, są rytuały sąsiedzkie. Dzieje się społecznie to, czego nie odczuwam, mieszkając w Berlinie. Tam, choć mam dużo znajomych, czuję się samotna. Ludzie nie wpadają na siebie podczas zakupów, na placu zabaw, czy w kawiarni, co jest nagminne w Podkowie, tego mi brakuje. Nie ma społeczności, tożsamość jest rozmyta, a to przekłada się moim zdaniem na jakość życia. czego ci brakuje w tak urokliwym przecież nadal mieście ogrodzie jak podkowa? Życzyłabym sobie więcej miejsc do spacerów bez stresu o to, że moje dzieci wpadną pod samochód, oraz lepszych dróg utwardzanych naturalnie, a nie wykostkowanych, po których można przejechać wózkiem i rowerem. Miasto nie ma nadal pomysłu, jak rozwiązać sprawę poruszania się po nim, zachowując jednocześnie estetykę zabytkowej miejscowości. jak oceniasz jakość tutejszych przestrzeni publicznych?


W przypadku Podkowy jest ich za mało, nie są wyraźne lub są zaniedbane. Jest również problem z zagospodarowaniem istniejącego potencjału oraz zmarnowanych szans. Choćby miejsce przy stacji wkd Podkowa Leśna Główna, które mogłoby stać się centrum handlowo–kawiarnianym. Zamiast tego mamy parking i narzucone z zewnątrz, niemające związku z architekturą Podkowy budynki. Jest również cały teren, niegdyś tętniący życiem, wokół dużego sklepu spożywczego. często podkreśla się, że działanie nie jest możliwe, ponieważ dana przestrzeń nie należy tylko do gminy, tak jak droga czy linia kolei. Nie ma też specjalnie współpracy pomiędzy różnymi graczami w mieście, aby takie przestrzenie planować i realizować wspólnie i razem czerpać z tego korzyści. Póki co przeważają koncepcje pseudonowoczesne, słabej jakości projekty i budynki, detale, nienawiązujące w żaden sposób do charakteru miejscowości i niewspółgrające ze sobą. Pokazuje to na przykład nowy projekt stacji wkd, kolejna moim zdaniem zaprzepaszczona szansa na podkreślenie charakteru miejscowości położonych wzdłuż linii wkd. Władze powinny bardziej docenić wartość zabytkowej tkanki i nie uginać się, np. przed żądaniami mieszkańców zgłaszających potrzebę szerszych, utwardzonych dróg, które zamieniają się w pewnych godzinach w tory wyścigowe. Nie z każdym głosem czy inicjatywą mieszkańca trzeba się zgadzać, rozważać owszem, ale niekoniecznie spełniać żądania. jakie kryteria należy spełnić , aby zgłosić miasto do imprezy otwarte ogrody? Zgłoszenie jest dobrowolne. Jest regulamin, który upraszczając, mówi o tym, aby organizując wydarzenie nawiązywać stylem do festiwalu, przestrzegać zasad graficznych. Mocno dążyłam do tego, aby stworzyć spójny organizm wielu miast, by to wydarzenie nie ograniczało się do imprezy raz w roku, ale spowodowało głębsze reformy. Tak się nie stało, więc tym bardziej zależy mi na tym, aby osoby czy organizacje z nowego miasta, chcące dołączyć się do tej inicjatywy, były otwarte na innych. Ideą tego projektu, od samego początku jest integracja i współdziałanie ponad podziałami na rzecz zachowania unikatowych miejscowości. Jeśli te bazowe warunki są spełnione, to umieszczam takie miasto na stronie internetowej, z kontaktem do organizatora, który w zamian promuje swoimi kanałami Otwarte Ogrody. Sprawa nie jest zatem skomplikowana, a ja z przyjemnością witam nowych uczestników.  s.

0

4

3

prowincjonalny

w

y

w

i

a

d

Magdalena Prosińska – etnolog, specjalistka od ochrony dziedzictwa oraz edukacji. Laureatka prestiżowej Nagrody Marszałka woj. mazowieckiego oraz Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej, Unii Europejskiej. Jest członkiem Preservation Trades Network. Do roku 2012 prowadziła fundację INTBAU w Polsce. Zasiada stale w radzie organizacji. –w


s.

0

4

4

i

a

s

t

a

JESTEM

ł m

a

PRUSZKOWA

e

m

ó–

PRUSZKOWA txt ↷

Anna Dubielecka

magazyn

Jak opowiadać o powiązaniach historii z przestrzenią miasta? Jakich środków użyć, żeby wyostrzyć spojrzenie na nieuchwytne aspekty tej relacji, nawiązać między nimi twórczy dialog a zdetronizować stereotypy? Pruszków jest tam, gdzie kończą się Reguły (miejscowość nieopodal) – to jeden z nich, mający źródło w dawnych porachunkach gangsterskich, dla których miasto było matecznikiem w latach 90. Podczas spotkań z pruszkowianami Agata Gołąb – animatorka kultury, etnolożka badaczka historii mówionej dokumentuje subiektywne obrazy miasta. Za pomocą wywiadów przekazuje powidoki przeszłości, poprzez różnorodne narracje docieka, co jest jej kluczowym elementem. Jest współorganizatorką projektów miejskich, takich jak: „Laboratorium działań parateatralnych – Pruszków”, „Zmysły prysły – pruszkowska kuchnia teatralna”. Historia Pruszkowa to opowieść o czasach świetności i upadku lub restrukturyzacji xix-wiecznego przemysłu – fabryki cedrowych ołówków, porcelitu i kafli, ultramaryny. Na terenie dawnych Warsztatów Kolejowych rozciągających się na powierzchni 50 hektarów, dzięki wieloletniemu zapałowi pruszkowian, stanęło niewielkie muzeum Dulag 121. Dokumentuje ono historię


s.

0

4

5

a t s a

–w

a m

gają wielkie, wykonane z płyty paździerzowej sześciany, ich ciężar wymaga współpracy, nikt – niosąc te ogromne klocki samodzielnie – nie postawiłby więcej niż kilku kroków. Podczas przystanków okazuje się, że klocki wypełnione są różnymi znaczącymi przedmiotami. Kiedyś obozowi zesłańcy targali tędy przepełnione bagaże, w których usiłowali zmieścić całe życie. W okolicach torowiska, w miejscu gdzie więźniom obozu rzucano bochenki chleba, biorący udział w performensie stoją w kręgu i rzucają między sobą piłkę. Współorganizatorka akcji przeciwstawia użyte podczas akcji środki wyrazu charakterystycznemu dla rekonstrukcji historycznych bezpośredniemu i programowo drobiazgowemu odgrywaniu przeszłości. - Chociaż każdy nasz ruch był dokładnie zaplanowany, nikt nie przebierał się, nikt nikogo nie udawał, nie był aktorem grającym sceny dramatu realnych, dotkniętych wojenną traumą postaci. Próbowaliśmy wydobyć inną wrażliwość. Projekt „Zmysły prysły – pruszkowska kuchnia teatralna” to z kolei szukanie odpowiedzi na pytanie, jak za pomocą pięciu zmysłów zmienić konwencjonalną perspektywę postrzegania współczesnej i najbliższej przestrzeni. Miejscowi gimnazjaliści i licealiści postanowili bardzo świadomie patrzeć, wąchać, smakować, podsłuchiwać i dotykać rodzimego miasta. Wychodzili na ulice z zawiązanymi oczami, żeby wyostrzyć pozostałe zmysły, poszerzyć percepcję. Z nagranych na targowisku fragmentów rozmów stworzyli pocztówki dźwiękowe. Odwiedzali zapomniane miejsca jak porośnięty trawą parking, który okazał się terenem, gdzie kiedyś stała mykwa – łaźnia żydowska. Na podstawie strzępów zapamiętanych obrazów, nagrań, zdobytych doświadczeń i wrażeń zestawionych z szeregiem ćwiczeń w zakresie improwizacji i storytellingu, pod okiem

ł

e

m

i

Uczestnicy stoją przy płocie wzdłuż naznaczonej historią drogi, kiedy otwiera się furtka, przechodzień zostaje wciągnięty za ogrodzenie, ustawiony tuż za plecami swojego wybawcy.

prowincjonalny

niemieckiego obozu przejściowego, który funkcjonował w tym miejscu. W czasie Powstania 1944 przebywali w nim warszawiacy wypędzeni z rodzimego miasta. - Wzięliśmy na warsztat historie dulagowe. Ale naszym punktem wyjścia do poszukiwań była przestrzeń kilkukilometrowej drogi, którą musieli pokonać pod niemiecką eskortą przywożeni do Pruszkowa ludzie. Rozmawialiśmy z osobami pamiętającymi poszczególne punkty tej dramatycznej przeprawy i zdecydowaliśmy się odtworzyć tę trasę wraz z młodzieżą – tak Agata wspomina genezę projektu „Laboratorium działań parateatralnych – Pruszków”. W asyście kolektywu Performeria Warszawy, grupa wielokrotnie pokonywała ów odcinek miasta, dokumentowała zasłyszane historie, fotografowała okolicę, doświadczała, czym dziś emanuje to miejsce. Odpowiedzią na ich działania był pierwszy w Pruszkowie performens. Uczestnicy stoją przy płocie wzdłuż naznaczonej historią drogi, kiedy otwiera się furtka, przechodzień zostaje wciągnięty za ogrodzenie, ustawiony tuż za plecami swojego wybawcy. W ten sam sposób miejscowi ratowali kiedyś skazanych na Dulag, tłumnie przemierzających ten odcinek. Uczestnicy dźwi-


s.

0

4

6

a t s a

Bardziej niż o realną zmianę samej przestrzeni miejskiej chodziło nam o pokazanie możliwości modyfikacji jej postrzegania - Agata Gołąb.

a m

ła uruchomiona Śniadaniowa Poczta, każdy może złożyć Pruszkowowi życzenia z okazji 100-lecia nadania mu praw miejskich, wysłać pocztówkę z opisem, jak chciałby widzieć miasto w przyszłości – mówi organizatorka. Byliście kiedyś w Tworkach? Czy to pytanie wywołuje na waszych twarzach zagadkowy uśmiech? Tworki to jedna z dzielnic Pruszkowa, przepływa przez nią rzeka Utrata. Jest tam przystanek kolejki wkd, kiedyś to tu zatrzymywały się transporty z Warszawy, wypełnione ludźmi, którzy dalej musieli pieszo dojść do obozu przejściowego Dulag 121. Znajdujący się obok Szpital Psychiatryczny powstał pod koniec xix wieku dzięki staraniom lokalnych społeczników i psychiatrów. Na blisko 60 hektarach zaplanowano ogromne tereny parkowe z czterema fontannami i teatrem letnim. Był to pierwszy polski szpital o układzie pawilonowym w przeszłości oświetlony lampami żarowymi, gdzie zastosowano pionierskie metody arteterapii, dramy, terapii pracą i wiele innych. W tym roku pojawiła się możliwość wkroczenia na chwilę w szpitalną, zamkniętą przestrzeń, oswojenia jej, konfrontacji piękna zabytkowej architektury z odczuciami, które wywołuje przebywanie w miejscu na co dzień niedostępnym. W ramach cyklu spacerów po mieście organizowanych przez Muzeum Dulag 121 i Stowarzyszenie Forum Pruszków, odbył się spacer, podczas którego przewodniczką po budynkach placówki była dawna dyrektorka szpitala. Odwiedźcie Pruszków. Obcowanie z przestrzenią publiczną zawsze stanowi dialog meandrów przeszłości z własnymi wyobrażeniami i teraźniejszością. Pruszkowskie projekty animacyjne prześwietlają klisze i stereotypy wciąż u niektórych obecne w postrzeganiu miasta i jego historii, otwierają pole na głębszą refleksję. Pozwalają na zdefiniowanie na nowo konkretnej przestrzeni, nawet jeśli namacalnie pozostaje ona taka sama. 

ł

e

m

i

–w

magazyn

instruktorów powstał zestaw etiud teatralnych, scen, stopklatek, które finalnie złożyły się na spektakl. Bardziej niż o realną zmianę samej przestrzeni miejskiej chodziło nam o pokazanie możliwości ó– modyfikacji jej postrzegania, o obalenie naszych przyzwyczajeń myślowych - mówi koordynatorka akcji. Podobny cel przyświecał Emili Frydrych, pomysłodawczyni pruszkowskich „Śniadań w parku” organizowanych dla mieszkańców w soboty, w centrum miasta. Ich ideą jest spotkanie. Wystarczy przyjść rano, rozłożyć koc, zabrać na piknik coś do jedzenia. Od początku celem było jak największe zaangażowanie w imprezę lokalnych organizacji pozarządowych i zaprezentowanie mieszkańcom ich pomysłów na działania w parkowej przestrzeni. Spotkania mają tematy przewodnie – artystyczne, historyczne, kulinarne i wiele innych. - Jest masa tematów, które warto ujawnić, a które są gdzieś głęboko ukryte w mieście. - Początkowo frekwencja nie była oszałamiająca, wiele osób czuło barierę przed tak zaproponowaną formułą – zupełnie swobodnego korzystania z przestrzeni publicznej, traktowania jej jako własnej, otwartej na różnorodne aktywności i zapraszającej. - W tym roku w Parku Kościuszki zosta-


Z yrardรณw, ul. 1-go Maja 54 : telegrafbistro.pl


fot:

Imię

Nazwisko

s.

4

8

ż a t r o p e r o

Nazwisko

t

Imię

o

txt:

ó–

f

SZCZE G fotoreportaż

magazyn

ó–


d a i w w

y

–w

LARZ Rozmowa ↷

leski

txt ↷

Jarosław Szczęsny fot ↷

prowincjonalny

Paweł Świątek


d a i w y jak jest teraz?

Dziś jest zawodem, sposobem na życie, krwiobiegiem. zawsze byłeś blisko muzyki – występowałeś w różnych zespołach, pracowałeś w radio... Muzyką zajmuję się od 20 lat, ale nigdy wcześniej nie znalazłem w sobie dostatecznej wiary i determinacji, żeby w pełni się jej poświęcić. Studiowałem ekonomię, a zaraz po jej ukończeniu całkiem nieoczekiwanie dostałem dobrą pracę i wpadłem w szpony codzienności… rzuć nieco światła na proces powstawania twojej muzyki. Nie mam jednego sprawdzonego systemu. Bywa różnie. Jadę pociągiem lub samochodem, co teraz częstsze, bo wyprowadziłem się z miasta, włączam dyktafon i jak wpada mi do głowy jakiś motyw muzyczny, to go sobie śpiewam. Nawet przy ludziach. Chowam głowę w klapę kurtki, żeby coś zanucić. Potem piszę do tego tekst. Bywa też tak, że to słowa pojawiają się najpierw. Wtedy recytuję je po cichu. Czasami do głowy wpada mi słowo, które swoją fonetyką nadaje już jakiś ton melodii. Słowo-klucz, które determinuje cały ciąg zdarzeń. Czasem pojawiają się zakręty na etapie klejenia. Innym razem tekst powstaje w godzinę. Proces powstawania jest wartością niemierzalną. czy czujesz się artystą? Nigdy nie lubiłem tego słowa. Uważam, że mówienie o sobie „artysta” jest już w jakimś sensie wykluczeniem z tej grupy. Artystą nie stajesz się poprzez mówienie o tym. Nie lubię zbyt dużej zawartości cukru w cukrze. Nadużywanie tego słowa przez innych sprawiło, że nabrałem do niego dystansu. Dziś mogę powiedzieć, że rzeczywiście wpisuje się pod pewnymi względami ono w mój tryb życia, moją pracę, która po prostu wiąże się z jego istotną częścią składową - kreatywnością. Traktuję swoich słuchaczy bardzo poważnie. Chcę im proponować rzeczy szczere i takie, które mnie poruszają. Staram się pisać o rzeczach istotnych. Czy to kwalifikuje mnie do tej grupy…? potrzebujesz jakiejś kotwicy, która pomaga ci trzymać się rzeczywistości? Wydaje mi się, że jestem osobowością dychotomiczną. Z jednej strony bardzo lubię chaos twórczy i skoki w chmury. Z drugiej bardzo cenię sobie konkret. Tak było od zawsze. Dlatego tak ciężko było mi zrezygnować z dającego poczucie bezpieczeństwa s.

0

5

0

w

Zawsze była wentylem bezpieczeństwa, bo pracowałem w skrajnie innym ekosystemie. Nie zajmowałem się nią profesjonalnie. Muzyka była czymś w rodzaju konsoli w piątkowy wieczór z kumplami przy piwie. Pozwalała mi nie zwariować. Lepiej funkcjonować w rzeczywistości.

ó–

magazyn

czym jest dla ciebie muzyka?


d a i w y

etatu. Po trzydziestce, mając na głowie kredyt i dwójkę dzieci, ten pierwszy świat wziął jednak górę. Zdecydowałem się rzucić wszystko i prawie pojechałem w Bieszczady (śmiech)! Sam rozumiesz. Potrzebuję kotwicy. chcesz zaproponować słuchaczom, żeby w ramach spłacania kredytu zostali artystami? Pracowałem w „korpo" przez 10 lat. Frustrowałem się, ale brakowało mi impulsu. Była nim muzyka duetu Angus & Julia Stone z Australii. W pracy poznałem wiele osób z pasją i brakiem dostatecznej wiary w siebie, żeby zawalczyć, a chyba jednak warto. Spłata kredytu to inna bajka. Etat też nie gwarantuje jego spłaty. jak z taką mało popularną muzyką wchodzi się do koncernu? Nagrałem epkę. Cztery autorskie utwory. Wszystko za własną kasę. Poprosiłem kumpla, Pawła Stasiewicza, żeby zaprojektował okładkę. Zrobiłem listę dziennikarzy, którym chciałbym wysłać płytę i najzwyczajniej ją rozdawałem. Rozeszła się w środowisku. Puścił ją Piotr Metz, potem Anna Gacek oraz Wojciech Waglewski w „Maglu Wagli”. Byłem w szoku. Skontaktował się ze mną Piotr Kabaj, szef Warner Music Poland. Napisał, że podoba mu się moja muzyka i chciałby się spotkać pogadać o tym, co dalej. Poszedłem na spotkanie. Cenię Warner Music Poland za to, że kultywuje tradycje wyrosłe z Pomatonu – czyli promuje polską muzykę. I stało się. W 2014 r. podpisałem kontrakt. Chwilę wcześniej zgłosiła się do mnie telewizja tvn w sprawie wykorzystania jednego z utworów na epce w serialu „Prawo Agaty”. jaki to był utwór? „Było”. Nie znałem tego serialu. Nie mam zielonego pojęcia, jak wpadli na moją piosenkę. skąd wziął się twój pseudonim? Z chęci zachowania prywatności i oddzielenia tego, co było od tego, co będzie. Pseudonim miał mi w tym pomóc. Chciałem, żeby Leski określał mnie muzycznie, a zapis z metryki został zarezerwowany dla rodziny i kumpli. Najpierw był Les_ki z przerwą, która w zamyśle miała być mrugnięciem oka do s.

0

5

1

prowincjonalny

w

–w


d a i w y

słuchacza. Nie do końca zabieg się powiódł dlatego od jakieś czasu jestem Leski bez przerwy (śmiech). Nazwisko nie raz przysporzyło mi kłopotów. Często wpisują do niego „w”, choć uprzedzam, że go tam nie ma. Za każdym razem w urzędzie mówię Leszoski bez „w", pani w urzędzie przytakuje, a potem biorę do ręki dokument i zwracam z prośbą o dokonanie korekty. jaką rolę w rozwoju twojej kariery odegrała edyta bartosiewicz? Pamiętam, jak zadzwonił do mnie późnym wieczorem Marcin Gajko, który miksował płytę Artura Rojka i Moniki Brodki. Powiedział, że dzwoniła do niego Edyta Bartosiewicz, bo słyszała epkę, i że jej się bardzo podoba. Padła propozycja supportu na trasie „Love & More". Nie mogłem uwierzyć. Nie było nad czym dywagować. Pojechałem. Towarzyszył temu duży stres. Ludzie czekali bardzo długo na powrót Edyty. To była jej publiczność. Brałem pod uwagę, że fani mogą być niezbyt przychylnie nastawieni, bo czekali na Edytę bardzo długo. Nie było jednak ani jednej kwaśnej sytuacji. Wręcz odwrotnie. Wielu z tych ludzi do dziś przychodzi na moje koncerty. a mela koteluk? Z Melą poznałem się na warsztatach muzycznych w Nowogardzie w 2001 roku. Prowadziła je Elżbieta Zapendowska i Andrzej Głowacki. Było tam sporo utalentowanych ludzi, którzy z dużym powodzeniem tworzą dzisiaj własną muzykę, jak choćby Tomek Makowiecki. W 2016 roku Mela zaprosiła mnie do zagrania dwóch koncertów w roli supportu. zdaje się, że wymieniacie się perkusistą . Do niedawna tak było. Robert Rasz, bo o nim mowa, gra tak dużo koncertów, że przestaliśmy się wymieniać (śmiech). Takich perkusistów jest naprawdę niewielu. czy czujesz, że ludzie czekali na kogoś takiego jak ty? po wycofaniu się artura rojka , nie było na scenie emocjonalnego faceta . pojawiły się za to: julia marcell, brodka , maria peszek i morze innych. dziewczyny wzięły wszystko. otworzyłeś worek z pokoleniem trzydzieści plus. dopiero teraz faceci się ocknęli: ty, skubas, kortez czy organek . Cieszę się, że jest wreszcie miejsce na autorskie projekty, a zwłaszcza te, gdzie gitara, wokal i tekst odgrywają kluczową rolę. Jestem przede wszystkim twórs.

0

5

2

magazyn

w

ó–


s.

0

5

3

d a i w y w

szym planie. Angielski termin singer songwriter wpisuje się w taką filozofię. „Śpiewający autor" brzmi infantylnie a „bard” ma z kolei zupełnie inne miejsce na mapie gatunkowej. Płyta powstała, bo były piosenki. Nie odwrotnie. Nie zastanawiałem się, jaka powinna być. Nie kalkulowałem. Oczywiście ewoluuję i analizuję, ale staram się robić to, co wypływa ze mnie w sposób naturalny. Bardzo długo inspirował mnie nurt folkowy. Nie w sensie etnicznym, a brzmieniowym. Pomyślałem, że to, co zrobię, będzie formą syntezy łączącej wszystkie moje doświadczenia muzyczne, które swój początek mają w hip-hopie i wiodą krętymi ścieżkami przez muzykę morza, jazz, funk, piosenkę poetycką i wreszcie bliżej nieokreślony gatunek, który, mam nadzieję, chociaż w małym stopniu definiuje i wyróżnia mój muzyczny kosmos. ciekawa wolta . Wyznaję filozofię, że wszystko zdarzyło się w życiu po coś i każdy z etapów ma swoje odbicie w teraźniejszości. Musiałem empirycznie doświadczyć wielu różnych gatunków muzycznych, żeby poszukać własnego języka dźwięków. Myślę, że to było mi bardzo potrzebne. Cieszę się ze swojego późnego debiutu, bo świadomie podejmuję decyzje. Robię swoje, a moja muzyka to nie produkt, ani strategia tylko szczera wypowiedź dojrzałego faceta. Mam wrażenie, że 10-15 lat temu w muzyce nie działo się najlepiej. Oczywiście pojawiały się świetne projekty jak, np. zespół The Car is on Fire, ale nie było tego dużo. Dzisiaj jest Fismoll, Skubas, Organek czy Kortez. Ludzie chcą słuchać prostej i szczerej muzyki. Nie potrzebują show. Liczy się komunikat. w ten sposób doszliśmy do „ splotu". właściwie splot czego? Słoneczny. Ta wieloznaczność była zamierzona. Chodziło o syntezę przeżyć i doświadczeń oraz o to, że materiał jest na wskroś autorski. Teksty, muzyka, produkcja muzyczna - byłem obecny na każdym etapie. właśnie chciałem do tego nawiązać . zdaje mi się, że jesteś wielkim szczególarzem? Nie poprawię Cię. Powinniśmy teraz oddać głos mojej żonie (śmiech). To szczególarstwo niestety uniemila życie moim najbliższym. Otaczam się jednak ludźmi, z którymi dobrze mi się pracuje, i z którymi łączy mnie jakiś pierwiastek osobowy. Nie lubię urzędowego podejścia do sprawy.

–w

prowincjonalny

Nawet przy ludziach chowam głowę w klapę kurtki, żeby coś zanucić. Potem piszę do tego tekst. cą piosenek i bardzo chciałbym, aby to one stały na pierw-


s.

0

5

4

magazyn

w

y

ó–

w

i

a

d


d a i w y

s.

0

5

5

prowincjonalny

w

Muszę czasem hamować galopy w perfekcjonizm, niemniej jednak strasz- –w nie nie lubię fuszerki i chyba już nie polubię. na twojej płycie słychać mnóstwo detali – w „ulotnym" chórek w drugiej zwrotce, nieprzypadkowa elektronika . Chciałem poszukać. Zrobić coś, czego dotąd nie robiłem. Wszedłem w to całym sobą. Cztery lata szukałem muzyków, dlatego nie chciałem iść na kompromisy. Nie chodziło o stworzenie opus magnum. Po prostu wiedziałem, w jaką stronę chcę iść, jaką muzykę chcę stworzyć. Pojawienie się na płycie elektroniki było naturalnym procesem związanym z inspiracjami, które mi towarzyszyły. Wiedziałem, że nagram tę płytę, tym bardziej, że miałem deadline. znowu odzywa się korporacja . Akurat to właśnie pomogło mi w zdobyciu dodatkowych środków. Sześć lat temu postanowiłem ruszyć na festiwale piosenki autorskiej, poetyckiej, artystycznej. Chciałem się sprawdzić. Sam z gitarą. Zmierzyć ze słowem. innymi słowy otrzaskiwałeś się . Był taki moment w moim życiu, kiedy wyjechałem na stypendium do Anglii i zupełnie straciłem sens uprawiania muzyki. Myślałem nawet o sprzedaniu gitary, ale odwiodła mnie od tego moja żona. Powiedziała, żebym pojechał na jakiś festiwal i poddał się ocenie. Rok później, tj. w 2011 roku otrzymałem Nagrodę Bellona na Studenckim Festiwalu Piosenki. Dobrze pamiętam koncert galowy w Teatrze Słowackiego. To był niezły zastrzyk pozytywnej energii. jakie to uczucie być na scenie? Kiedy wchodzę na scenę zmieniam stan skupienia. Liczy się tylko muzyka. Wchodzę w niewidzialny korytarz pomiędzy zmysłami słuchaczy a światem słów. Cholernie uzależniający stan. a jak jest po zejściu ze sceny? Czuję się, jakbym przerzucił dwie tony węgla. Zmęczony, ale jednak naładowany. Później oczywiście analizuję, rozumiesz… szczególarz (śmiech). do jakich wniosków dochodzisz? Zazwyczaj do takich, że można coś zrobić lepiej (śmiech). czyli co, perfekcjonista? Niechybnie.


d a i w y s.

0

5

6

w

„ z prądem". szczególnie końcówka jest mi bliska . Bardzo zależało mi aby w tej wersji numeru, która znalazła się na płycie, zachować końcową część „c”. Pomysł na aranż wpadł mi do głowy po przesłuchaniu jakiegoś kawałka elektronicznego - stąd syntetyczny niski bas na moogu z pulsującym beatem. Dziś muzyka dla mnie to klocki lego albo rodzaj modelu do sklejania. Łamanie form, szukanie siebie, eksperymentowanie z łączeniem brzmień. „Z prądem” jest namiastką tego. czy język polski jest świadomym wyborem? Zdecydowanie tak. Paradoksalnie mówię to jako absolwent lingwistyki. Najbardziej cenię sobie pisanie w języku polskim. Język to sposób myślenia. Obraz świata, w którym się poruszamy. Angielski złoci formę. Nie przypominam sobie recenzji, która analizowałaby teksty angielskie. Jeśli piszesz po polsku, wystawiasz się na jeszcze jedno kryterium oceny, a nie trudno popaść w patos lub banał. jakieś wzory? Wojtek Waglewski i Lech Janerka, mistrzowie lakoniczności. „Rzecz w tym, żeby uchwycić tę rzecz". nie chciałeś odpuścić produkowania płyty? Na początku chciałem. Bardzo długo szukałem producenta. Nie wiedziałem, czy sam się w tym odnajdę. Chciałem, aby to był ktoś z zewnątrz. Ktoś z doświadczeniem. Pamiętam, że jedna z propozycji zakładała nawet, żebym nie grał na gitarze. Uznałem, że zostawiam temat i zaczynam sam, a jeśli znajdę kogoś właściwego, dokończymy razem. Znalazł się Miłosz Wośko. miałeś swobodę twórczą? Podpisuję się pod wszystkim, co jest na tej płycie. dużo jeździsz po polsce. jak nasz kraj wygląda w twoich oczach? Dużo fotoradarów. Lubię podróżować i słuchać muzyki. Muzyka w samochodzie brzmi lepiej, bo łączy się z obrazami za oknem, które się zmieniają. Stajesz się twórcą ścieżki dźwiękowej do własnego filmu. Prowincjonalna Polska bywa naprawdę ciekawa. Dużo w niej emocji. Do mnie trafiło to jeszcze bardziej dosadnie po lekturze książek Stasiuka. Brzydota może być bardzo ciekawa i inspirująca. Wydaje mi się, że chodzi o to, żeby odnaleźć się w otaczającej rzeczywistości, a nie tworzyć taką „z zagranicy”. czy ten prowincjonalizm w jakiś sposób cię inspiruje? Dziś z pewnością tak. Odniosę się do Pablopavo, który nie boi się sięgać w swoich tekstach po prowincjonalny świat, folk miejski. Opisywanie żywej tkanki, która nas otacza. Angielskie teksty nie złapią polskiej prowincji za pysk. Nie ma takich słów, które na to pozwolą. Angielski jest językiem trochę nie z naszego świata.

ó–

magazyn

mam przed sobą twórcę, więc to wykorzystam i zapytam o mój ulubiony utwór


d a i w y

–w w

Leski - kompozytor, wokalista, autor tekstów i multiinstrumentalista. Autor dobrze przyjętego debiutu „Splot”. Nagrodzony Mateuszem radiowej Trójki za debiut roku. Chwalony głównie za swoją nietuzinkową wrażliwość artystyczną oraz talent do tworzenia ujmujących melodii.

Na Splocie sięgam w tekstach po środki poetyckie, ponieważ tak, jak już wcześniej wspomniałem, zależało mi na tym, aby ten materiał był sumą wszystkich doświadczeń muzycznych, nie tylko tych z ostatnich dwóch lat. pociąga cię muzyka ludowa? Tam są wspaniałe melodie. Uważam, że piosenka powinna mieć melodię. Teraz do mojej wrażliwości trafiają rzeczy nieco bardziej brudne, transowe i tą drogą podążam. Najważniejszy jest ruch i odkrywanie. Druga płyta odpowie na wszystkie pytania odnośnie moich inspiracji. prywatnie jesteś daleko od fleszy. Potrzebujesz odizolowania? Izolacja niewątpliwie sprzyja tworzeniu, poza tym życie prywatne nie jest po to, aby podnosić liczbę lajków. Tworzę muzykę i chcę, żeby to ona była oceniana. czy masz czasami chwile zwątpienia? Lech Janerka podniósł mnie kiedyś na duchu. Graliśmy na tym samym festiwalu i pogadaliśmy trochę. Opowiadałem mu pijąc poranną kawę, że nie jest łatwo, trzydziestka na karku, kredyt, dzieci, a tutaj debiut. Zaczął od tego, że po 6o-tce tym bardziej lekko nie jest i że kiedyś był w podobnej sytuacji. Nie odpuścił. myślisz, że te debiuty trzydzieści plus to w końcu jest ta upragniona zmiana warty w muzyce? Być może. Ostatnie dziesięć lat w muzyce postrzegam w kategoriach zmian epokowych. Czas płynie miarowo, ale są takie przeskoki kół zębatych, po których rzeczywistość nie jest już taka sama. Ludzie dziś chodzą na koncerty, żeby coś przeżyć. Są też media społecznościowe, które pomagają w znajdowaniu dobrej muzyki, a portale muzyczne skupiają prawdziwych freaków, którzy promują niezależną muzykę. Jesteśmy w innej erze muzycznej. Jest ferment w narodzie. s.

0

5

7

prowincjonalny

ten prowincjonalizm słychać w twojej muzyce, instrumentach, mniej w tekstach.


d a i w y

Wydaje mi się, że są to najczęściej frustraci, którzy odwiedzają w samotności zakazane strony!

dotknęła cię ta plaga?

Nie specjalnie, choć zdarzyły się jakieś niepochlebne wpisy. Hejt żywi się polemiką, dlatego nie warto go karmić. Nie rozumiem ludzi, którzy poświęcają swój czas na zajmowanie się rzeczami, które ich drażnią. Jak mi się coś nie podoba, to milczę, omijam, ignoruję. Nie mam czasu na logowanie, pisanie postów i jałowe dyskusje. załatwmy fryderyki jednym pytaniem. podobała ci się płyta korteza? Cieszy mnie to, że Fryderyka dostał ktoś, kto promuje songwriterską muzykę i udowadnia, że ludzie otworzyli się na proste, ale prawdziwe i jednocześnie szlachetne piosenki, nawet jeśli są zbudowane z trzech akordów. zaskakująca jest sesja , którą nagrałeś dla portalu uwolnijmuzyke.pl . Padła propozycja z portalu, żeby nagrać trzy piosenki w nieco innych wersjach. Na początku rozmawialiśmy o Warszawie, ale pomyślałem, że są ciekawsze i mniej eksploatowane miejsca, np. Żyrardów. Zgłosiłem się do Muzeum Lniarstwa z zapytaniem o możliwość zrobienia takiej sesji. Otrzymałem zgodę. Włączył się w to Urząd Miasta, który wspomógł nas finansowo. Zależało mi na tym, aby zrobić to na wskroś akustycznie. Elektronikę zastąpiliśmy zabawkowym pianinkiem, puzonem i banjo. Chciałem ożywić piosenki i pokazać, że nie są sformatowane, ale plastyczne. Często słyszę, że koncert podoba się bardziej niż płyta. Nic lepszego nie mógłbym usłyszeć. lubisz kameralną atmosferę? Lubię widzieć ludzi, do których śpiewam. To jest dialog. Fajnie jest patrzeć na swoje piosenki, zaglądając przez cudzą wrażliwość. widzisz jakieś reakcje? Są różne, jak różne bywają wrażliwości. wypuściłeś do sieci dwa klipy i teraz ludzie pomyślą , że ty tak spędzasz czas, chodząc po górach albo pływając na statku. Klipy stworzyłem z dwoma kumplami, z którymi dawno planowaliśmy wypad w plener. Chodziło o męski wypad z obiektywami. Współtworzyłem scenariusz i zadbałem o wszystkie rekwizyty, takie jak pałatka z wojskowego demobilu, mapownik Wojska Polskiego z 1965 roku, stare latarki z prl-u czy wreszcie menażka z młodości taty. Ubrania były moje. Nie żyję tak na co dzień i dobrze, bo lubię swoje prowincjonalne życie.  s.

0

5

8

w

drugą stroną jest tzw. hejt.


fac ebook. com

/browarh opi um


O T W I E

W I D Z s

p

s.

0

o

6

0

ł

e

c

e

z

magazyn

ó–


y d o w a z

u l

L

E

n

A t

w

o

p

s

a

n

z

e

o

m

C

i

a

n

e

R A M

–w

txt ↷

Anna Dubielecka

fot ↷

s.

0

6

1

prowincjonalny

Paweł Świątek


y d o 0

6

2

a

w s.

z

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

ó–

magazyn

Nie bójcie się pszczół! – przekonuje Marian Gębala, prawdziwy zaklinacz owadów. - Przestraszony człowiek, ma inną energię i zapach; wykonuje wiele nerwowych, niepotrzebnych ruchów. Mimo, że to już prawie dziewięćdziesięciolatek, o pszczołach mógłby rozmawiać godzinami. - On nie usiedzi w miejscu, ciągle coś robi – jest cały jak te jego pszczoły. Zofia Gębala, emerytowana nauczycielka matematyki i żona pszczelarza, nie może wyjść z podziwu nad jego młodzieńczą witalnością. - Mąż od dziesięciu lat ma duże problemy ze wzrokiem, postępująca jaskra. Początkowo trochę mu pomagałam przy pszczółkach, ale był jeden problem – ja się ich boję! W mieszkaniu państwa Gębalów, na niebieskich i żółtych ścianach, widnieje galeria obrazów autorstwa gospodarza. Odkąd przestał opiekować się pasieką, zaczęła nim targać nieustająca pasja twórcza. Ma ulubione techniki. Podmalowane kolaże powstają z gazetowych wycinków. Ze sprasowanej sześćdziesięcioletnim żelazkiem słomy skrupulatnie


y d o w a

s.

0

6

3

z prowincjonalny

Król pszczół Pan Marian założył pasiekę w 1986 roku, w Bolimowie – u rodziców żony. Teorię zgłębiał z książek. - Pierwsze wydanie podręcznika dla pszczelarzy z 1956 roku stanowiło jego modlitewnik. Ale dopiero po przejściu na emeryturę mógł poświęcić pszczołom cały swój czas – mówi pani Zofia. - Są tak pracowite! Nie można na świecie ciężej pracować! Kiedy otwieram ul, widzę całe społeczeństwo – dodaje pasjonat. Istotą funkcjonowania tej społeczności jest dobra komunikacja. Owady podobno porozumiewają się za pomocą ultradźwięków i feromonów – to ich swoisty język. Najwięcej tajemniczego zapachu wydziela pszczela matka,

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

wykleja pełne symboli i anegdot sce- –w ny. - Pewnego dnia pojawił się u mnie, żeby naciąć słomy – wspomina Radosław Kotyński, uczeń i przyjaciel pszczelarza. - Zastanawiałem się, po co. Przyjeżdżam kiedyś do pana Mariana – a tu walizka pełna obrazów. Znajdziemy wśród nich „Piekłowstąpienie” – trio: diabeł, kobieta i wąż ukazani w tańcu. Nasz polski diabeł jest zakochany w zeschniętej wierzbie. Inne dzieło pokazuje bociany upamiętniające przylot do Polski ptaka z wbitą w skrzydło strzałą. W pracy „Mundial” ptak kradnie naszym piłkę, dlatego przegrywamy.


magazyn

z

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

a

ó–

w

o

d

y


s.

0

6

5

y d o w a z

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

–w

prowincjonalny

pozostałe owady ocierają się o nią, aby zostać nim naznaczone. Role społeczne wypełniane są w ulu z bezwzględną skrupulatnością. Pszczelarz wie, że wylot z pszczelego domu to najlepiej chronione miejsce. Jeśli obca pszczoła próbowałaby się tam dostać, strażniczki perfekcyjnie ją rozpoznają i zabiją. Panuje tu system matriarchalny. Niepłodne robotnice stanowią najliczniejszą grupę, są zaprogramowane do budowy plastrów dla larw i opieki nad młodymi. Zbierają nektar z kwiatów. Aby go zdobyć, pokonują odległość nawet do sześciu kilometrów. Powrót z takiej wyprawy pochłania masę ich energii, dlatego natura sprawiła, że kolory dostrzegają tylko lecąc „na pożytek”- w drodze powrotnej do ula ich widzenie świata zmienia się na czarno-białe. O matkę dbają, dokarmiając ją. Bywa jednak, że kiedy jest słaba i nie zapewnia odpowiednio dużej ilości jaj, knują przeciwko niej, hodując potajemnie nową królową. Wtedy starą bez skrupułów zabijają lub wypędzają. Robotnice nie zaznają odpoczynku nawet w nocy – nieustannie poruszają skrzydłami, żeby wentylować ul i ochronić cenny miód przed ściekaniem. - Wkładam rękę do ula i sprawdzam, czy jest ciepło. Jeśli tak, to znaczy,


y d o 0

6

6

a

w s.

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

ó–

z

Jak bzykają pszczoły? - Królowej, wiadomo, potrzebni są kawalerowie! – pan Marian zaczyna snuć opowieść – Opuszcza ul wraz z gromadą pszczół, ma obstawę jak prezydent. Na chmurę trutni bezbłędnie naprowadzają ją feromony. Na wysokości kilkunastu metrów odbywa się lot godowy. Sposób, w jaki trutnie grupują się w wielotysięczną brygadę to tajemnica. Pewne jest, że pszczela królowa zostaje zapłodniona przez kilkunastu samców i każdy z nich po kopulacji umiera. Dalszy los matki jest uzależniony od tego, czy w ulu panuje dobrobyt. Zdarza się, że „unasienniona” nigdy do niego nie wraca…

Sprzedam ule Z powodu postępującej jaskry opieka nad pasieką sprawiała panu Marianowi coraz więcej trudności. - Od roku wchodzi we mnie starość, czuję to, ale nie usiedzę w miejscu. Czasem coś psuję, żeby potem reperować, psuję i reperuję, i tak w kółko. Kiedyś przyszedł do mnie hydraulik, narzekał, że nie ma roboty. Pytam - masz jakieś rurki? Masz. To je skręcaj, odkręcaj i od nowa skręcaj! Dla mnie też nadszedł już czas, aby pożegnać się z pszczołami i znaleźć sobie inne zajęcia. Radosław Kotyński wspomina pierwszy kontakt z mistrzem. - Interesowałem się pszczelarstwem, ale nikt z bliskich tym się nie zajmował, zawsze brakowało też czasu. Kiedy urodził mi się syn, coś mnie tknęło. W żyrardowskim tygodniku natrafiłem przypadkowo na ogłoszenie o krótkiej treści: Sprzedam ule - poczułem, że wchodzę w to. Pochodziło ono od pana Mariana. Chociaż wyposażył mnie w książki, ciągle miałem setki pytań. Kotyński dzwonił do Gębali co sobotę rano i umawiali się na wyprawy do pasieki świeżo upieczonego ucznia. Narodziła się między nimi szczególna więź. Wkrótce wspólnie zaczęli wdrażać unikatowe rozwiązania opracowane przez mistrza. Na przykład matka w ich ulach żyje na wolności do momentu, kiedy zaczynają kwitnąć jabłonie. Potem, jak mawia Gębala, zamyka się ją do klasztoru, między trzy specjalne ramki, aby ograniczyć czerwienie – składanie jaj. Pan Radek, dzięki pieczy przyjaciela, poznał genialne w swej prostocie urządzenie, służące do mechanicznej walki z warozą – niebezpiecznym pszczelim pasożytem. Ale to nie jedyny skonstruowany przez pana Mariana „wynalazek”. Jest jeszcze kolczasty wałek ułatwiający odsklepianie miodu i wiele innych.

magazyn

że mamusia jest zdrowa i składa jaja. W ciągu doby nawet około dwóch tysięcy! – szacuje Marian Gębala. Z niezapłodnionych jaj rodzą się trutnie. W ulu są akceptowane i dokarmiane tylko latem. Nie wykonują żadnych prac. W piękne letnie dni kilkukrotnie wylatują z ula w poszukiwaniu królowej. Czekają na okazję, aby w imię miłości oddać swoje życie.


s.

0

6

7

prowincjonalny

z

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

a

–w

w

o

d

y


ó–

s.

0

6

8


z

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

a

–w

w

o

d

y


Zagłada - To nasza cywilizacja sprawiła, że pszczoły giną, a one są takie wrażliwe – martwi się pani Zofia. W starożytnym Egipcie były uważane za łzy boga Ra. Grecka bogini Melissa, w nagrodę za dokarmianie Zeusa miodem, została przemieniona w pszczołę. Podobno wars.

0

7

0

y d o w a z

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

ó–

magazyn

Pszczelarski spryt i oszustwo Kiedy pewien pszczelarz w okolicy sprzedawał swoje ule, duet – mistrz i uczeń, zwyczajnie musiał tam się znaleźć. Ku zdziwieniu przybyłych na miejsce potencjalnych kupców, na sprzedaż była wystawiona tylko określona część pasieki. Zakup pozostałych, nie wiedzieć czemu, nie był możliwy. - Ja go zagadam, a ty zajrzyj do tamtych uli – ostrożnie szepnął mistrz. Wiedział, że oferta może okazać się bublem. Pan Radek wspomina, jak ukradkiem podniósł dach jednego z owych uli i dostrzegł słój wypełniony mieszaniną wody z cukrem, którym pszczoły powinny być dokarmiane tylko zimą. Jeśli pszczelarz robi to w sezonie, powstaje oszukany miód, pozbawiony cennych właściwości kwiatowych pyłków. Atrapa. Taki oszust nie powinien nazywać siebie pszczelarzem.


y d o w a

s.

0

7

1

z

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

ły, człowiekowi pozostaną tylko cztery lata życia; nie ma –w więcej pszczół, nie ma więcej zapylania, nie ma więcej roślin, nie ma więcej zwierząt, nie ma więcej ludzi… W Stanach Zjednoczonych, Chinach czy Indiach co roku ginie około 30% populacji pszczół. Podstawowy czynnik powodujący falę ich ginięcia to stosowanie na masową skalę środków ochrony roślin, które przedostają się do pyłku i nektaru. - Kiedyś na wsiach sołtys był zobligowany do sygnalizowania światłami lub flagą, kiedy rolnicy mogą stosować opryski, nikt nie mógł się wychylić! Nie wolno pryskać w dzień, bo otumaniona pszczoła nie wróci do ula – mówi pan Radek. Podobno orientację przestrzenną owadów mogą zakłócać także fale elektromagnetyczne. Z tego powodu Marian Gębala odrzucił kiedyś propozycję sadownika z Grójca, który zaoferował mu świetną cenę za przewiezienie jego ula do jabłoniowego sadu. - To są moje dzieci i nie zrobię im tego, tam czeka je zagłada. Choć oferent zapewnił, że nie stosuje pestycydów, jego sąsiad z pobliskiego sadu już być może tak. Zofia Gębala wspomina, jak dawniej miasta, drogi i ogrody były specjalnie dla pszczół obsadzane roślinami miododajnymi – lipą, akacją, kasztanowcem. - A teraz, gdzie się nie obejrzymy, tam tuje... Od kilku lat coraz popularniejsze staje się miejskie pszczelarstwo. Ule ustawiane są na dachach budynków nawet w centrach miast. Okazuje się, że miejska roślinność lepiej służy owadom, nie jest tak skażona jak tereny rolnicze. Mimo zanieczyszczeń powietrza, miód pozostaje czysty, bo pszczoły pełnią rolę podobną do filtrów. Państwo Marian i Zofia Gębalowie uśmiechnęli się na wieść o małej pasiece, która została umieszczona na Pałacu Kultury i Nauki. Okazało się, że pszczelarz był jednym z budowniczych tego monumentu. Widok z jego szczytu przypomina obraz po otwarciu ula, tylko czy nasze społeczeństwo podejmie się życia w większej symbiozie z tymi cennymi owadami?  prowincjonalny

gi Platona i Pindara „stały się bardziej wymowne”, ponieważ usiadły na nich pszczoły. W „Historii pszczół”, Maja Lunde, przytacza słowa xvii-wiecznego holenderskiego zoologa – Jana Swammerdama: Perfekcja tych owadów go przerażała, badając pszczoły, trudno uwierzyć, że istnieje coś doskonalszego. Lunde snuje trzy historie, których akcja toczy się między xix wiekiem a progiem trzeciego tysiąclecia. Losy bohaterów nasuwają różnorakie pytania: Dlaczego pszczoły masowo umierają? Jak to na nas wpłynie? I jak będzie wyglądał świat bez pszczół? Żywiąc się nektarem i pyłkiem kwiatowym, pszczoły i trzmiele umożliwiają rozmnażanie się roślin owadopylnych, dostarczających pożywienie dla ludzi i zwierząt. Podobno co trzecią łyżkę pokarmu, który spożywamy, zawdzięczamy tym owadom. Miód to tylko słodki produkt uboczny. Pszczoły są strażniczkami stabilizacji i rozwoju ekosystemu na naszej planecie. Albert Einstein przestrzegał: Jeśli z ziemi znikną pszczo-


e n l a n o j c n i w o r p s n

TRAIN

s.

0

7

2

t e ż ó r d o p

Martyna Szczęsna

Godzina szósta minut kilka. Dojeżdżający z najodleglejszych stacji – jeszcze w letargu. Trzeba tylko szybko zająć pozycję. Najchętniej pusty przedział, siedzenie przy oknie, ostatecznie przy drzwiach. Kiedy ciała wygięte już na kształt krzeseł, pozostaje wyciągnąć dmuchane poduszki, reklamowane na zdrowotność kręgosłupa, w praktyce – separujące głowę od zimnego, rozdygotanego turkotem okna. Gdzieniegdzie w uszach słuchawki. Mistrzowie, potrafiący bezbłędnie zaprogramować sen z wybudzeniem tuż przed stacją docelową, bez nastawiania budzika. Nadal przed siódmą. Na kolejnych stacjach dołączają nieco bardziej obudzeni podróżni. Poranny jogging i wrestling w drodze do wolnego miejsca staje się bardziej gorączkowy i emocjonujący. Zamiast poduszek wyciągają książki albo telefony komórkowe – czasozabijacze codziennych przemieszczeń z tu do tam. Gdzieniegdzie słychać rozmowy, śmiechy. Na korytarzach jeszcze nie jest duszno, ale coraz ciaśniej i tłoczniej. Na dnach toreb, po kieszeniach chowamy niezbędny ekwipunek – relingowy wieszak na płaszcz i torebkę, idealnie pasujący do okiennego uchwytu. My, dojeżdżający, jesteśmy czujni. Wystarczy niezidentyfikowane drgnięcie pociągu, oznaczające zmianę toru z da-

magazyn

txt ↷

r

a

connecting

ó–


s.

0

7

3

e n l a n i w t e ż ó r d o p

sem do pracy. Gdzieś tam, pomiędzy – jest też Pani z Córką. Zawsze z dużymi torbami. Zawsze kolorowo ubrane. Zawsze pod pachą rozkładany dziecięcy taboret. Są dwie Przyjaciółki, zgrabne, w skąpych mini, nerwowo poprawianych na peronie. Jest i grupa pań w średnim wieku. Kiedy ich słucham, zawsze się boję, że mogłyby sprawdzić się ich przewidywania na późniejsze lata małżeństwa. Jest Pani Zielona – przeważnie w kurtce, swetrze i spodniach koloru letniej trawy. Niby się nie znamy. A jednak widujemy częściej niż przyjaciół, rodzinę. Wsłuchujemy się w swoje opowieści, rozmowy i zaczynamy mimowolnie poznawać się lepiej. Rozróżniamy śmiech lub sposób mówienia. Z niektórymi zaczęliśmy mówić sobie dzień dobry, żeby zatrzeć tę nienaturalną już barierę, że nikt nas sobie nie przedstawił. Zaczynamy prowadzić krótkie lub dłuższe rozmowy. Z innymi jesteśmy po imieniu. Gdy kogoś długo nie spotykamy, zastanawiamy się, czy jest na urlopie, czy załatwia jakieś sprawy, a może jest chory. Zapamiętujemy się, składamy na wzajemną codzienność. Wpisujemy się w swoje karty. W naszym świecie anonimowość jest fikcją, prawdziwą jedynie po przekroczeniu progu dworca. 

r

a

n

s

p

r

o

people

n

c

j

o

–w

prowincjonalny

lekobieżnego na podmiejski czy odwrotnie. Wystarczy rzut oka na współpasażerów, zjednoczonych w jednym, w pełni zsynchronizowanym tańcu shimmy. Wystarczy jedno spowolnienie, by nerwowo zerknąć na zegarek, telefon. Gdzieś pomiędzy Zachodnią a Centralną, z w pełni przytomnymi oczami, dłońmi prasującymi ubrania, z wyjętą z kieszeni miętową gumą, stajemy w kolejce do wyjścia. Czas na slalom na peronie pomiędzy tymi, którzy wysiedli tu, ale idą tam, a tymi którzy idą tam, żeby ominąć tych tu, w kolejce do ruchomych schodów. Poza znajomymi, którzy podróżują razem z nami; poza tymi bliższymi i dalszymi; są jeszcze – ot – współpasażerowie, z którymi łączy nas ta wspólna codzienność dojazdów. Są Państwo Czuli. Oboje około pięćdziesiątki, każde z nich sączy kawę z papierowego kubka, kupionego w biegu na stację. On gładzi jej rękę, twarz, włosy i jest tak codziennie. Ona śpi, albo się uśmiecha. Słuchają muzyki na jednych słuchawkach, jak w liceum na przerwie. Jest Pani Modna, która o godzinie szóstej trzydzieści sprawia, że kobiety na peronie zazdroszczą, a mężczyźni jacyś bardziej obudzeni. Jest Pan z Teczką, który jedzie ze mną tym samym autobu-


ó–

txt ↷

Kinga Hecel-Stasiewicz

ochaj i rzuć wszystko fot ↷

magazyn

Paweł Świątek & Marcin Gmurek


w ó ł s c

u

d

z

y

–w

Rosjanka, do Polski trafiła z Taszkientu. Przyjechała w 1990 roku na chwilę, na handel, zakochała się i została na zawsze. Mistrzyni rosyjskich, nie mylić

prowincjonalny

z ruskimi, pierogów. Mieszka w Żyrardowie. Rozmowa z Lubą Mińkowską.


w ó ł 0

7

6

y

s s.

z d u c

W życiu nie ma przypadków. Mogłyśmy spotkać się na mieście, a tak spróbuje pani moich prawdziwych rosyjskich pierogów. Proszę jeść, a ja fryzurę dokończę, bo tak wpadłam z rynku. proszę mi opowiedzieć o początkach. jak pani znalazła się w polsce, w żyrardowie? Trafiłam do Polski za sprawą mojej przyjaciółki, z którą przyjechałam na zaproszenie do jej rodziny w Poznaniu. Oczywiście na handel. Taka trochę zwariowana historia. Ona Ukrainka, ja Rosjanka, a wtedy obie mieszkałyśmy w Uzbekistanie, w Taszkiencie. przyjechałyście do polskiej rodziny w poznaniu? Kobieta, która nas zaprosiła, była Ukrainką. W niemieckim łagrze podczas wojny poznała Polaka. Zakochała się i wyszła za niego za mąż. Została w Polsce. Jej dzieci urodziły się tutaj, są Polakami. uzbekistan–polska . dosyć długa podróż, tylko na handel? Długa. Z samego Taszkientu ponad dwie i pół doby. Przystanek Moskwa, potem Ukraina i pociągiem z Kijowa do Warszawy. Dziwi się pani, że tyle kilometrów na handel? Opłacało się, to były wspaniałe czasy. trochę pamiętam tamte czasy. sporo ludzi zza wschodniej granicy przyjeżdżało do nas. mówiło się, że ruscy, ale to było oczywiste uproszczenie. Ludzie przyjeżdżali z różnych krajów. Jednego dnia czasem przyjeżdżało po kilkanaście autokarów. Trzeba było wstawać w środku nocy, żeby zająć sobie miejsce. Oprócz nas handlowali też Polacy. Na początku lat 90. zaczynaliśmy sprzedawać nad tzw. rowem. Pamięta Pani to miejsce? Potem przenieśliśmy się na stoły, tam gdzie stali handlarze mięsem. co wtedy sprzedawaliście? Wszystko. (śmiech) Na początku z Taszkientu przywoziłam Mumio. Taki lek naturalny, zbierany wysoko w górach. Kupowałam na kilogramy, a tu sprzedawałam po 2 zł za malutką torebkę. Sprowadzałam również naturalne gąbki. Jak jechałam do mamy pod Moskwę, to przywoziłam części do rowerów. W mieście, z którego pochodzę, była olbrzymia fabryka produkująca tego typu sprzęt. Tam towar był bardzo tani. W Polsce sprzedawało się z dużym zyskiem. Potem to już jeździło się na Stadion Dziesięciolecia i kupowało od Chińczyków.

ó–

magazyn

straszny deszcz dzisiaj. trochę popsuł nam plany.


w ó ł s c

u

d

z

y

–w

z tego co pamiętam, to były czasy prosperity dla drobnych handlarzy, ale również czasy niebezpieczne. działały gangi okradające obcokrajowców.

Bywało różnie. Trzeba było strasznie się pilnować. Często przyjeżdżaliśmy w nocy, rozkładaliśmy się w całkowitej ciemności. Z jednej strony nosiliśmy torby z autokaru, a z drugiej złodzieje dobierali się do innych toreb. W dzień nie było lepiej. Jak handlowaliśmy zegarkami, to musieliśmy przywiązywać je do słupka. Potem to już wszystko trzeba było przywiązywać. Kradli ikony, obrazy, cokolwiek wpadło im w ręce. Wystarczyła chwila nieuwagi. W Warszawie na Stadionie, jak widzieli, że idzie pojedyncza osoba, to mogli nawet całą torbę z ręki wyrwać. Zdarzało się, że ludzie tracili cały dorobek życia. Nic nie można było zrobić.

bała się pani?

wielka miłość?

On mnie kochał, tak że nie wiem (śmiech). Ponad życie chyba. s.

0

7

7

prowincjonalny

Czasem sie bałam. Różne sytuacje były. W tamtych czasach można było sporo zarobić, ale też sporo się ryzykowało. Kiedyś zauważyłam, jak jeden facet chciał mnie okraść, to o mało nie dostałam z pięści w buzię. Teraz często widuję na naszym rynku osoby, które wtedy kradły. Wiem, kto kradł na stadionie, ale co zrobić. No i nie wspomniałam jeszcze, ale wtedy miałam już swojego polskiego anioła stróża (śmiech). Zapytała mnie Pani, jaki był sens tych długich podroży. Handel to był jeden z powodów. Wtedy poznałam też mężczyznę, dla którego porzuciłam swoje poprzednie życie.


w ó y

s

ł

W latach 90. do południa udawało mi się

ó–

c

u

d

z

sprzedać cały towar. Kilka dużych toreb. A teraz jedna torba towaru starcza mi czasem na cały miesiąc. Poznaliśmy się na rynku. Przychodził do nas kupować towar, który wywoził dalej na zachód. Przychodził, patrzył. Bardzo mu się spodobałam, więc zaprosił mnie do baru na piwo. Śmiesznie było, ponieważ ja prawie nie mówiłam ani nie rozumiałam po polsku. Ciężko nam było się dogadać. Potem zaczął przychodzić do mieszkania, które z innymi wtedy wynajmowałam. Przychodził i, chcąc mi zaimponować, robił wszystkim naleśniki z jabłkami i placki ziemniaczane. Był bardzo opiekuńczy. A po jakimś czasie zaniósł mnie na bosaka do hotelu. I tak rozpoczął się nasz romans. Po pół roku mieszkałam już na stałe w Polsce. zostałaby pani w polsce, gdyby nie to wielkie love story? Na pewno nie. czy była pani szczęśliwa? wspomniała pani, że porzuciła dotychczasowe życie? To nie była łatwa decyzja. W Taszkiencie miałam dobre życie. Męża, który o mnie dbał. Był inżynierem konstruktorem. Prowadził biuro projektowe, zatrudniał piętnaście osób. Niczego mi nie brakowało, oprócz miłości i czułości. I wtedy koleżanka zaproponowała ten wyjazd. mąż się zgodził? Tak (śmiech). I nie wróciłam już. postawiła pani wszystko na jedną kartę? Życie czasem przynosi nam takie niespodzianki, że nie jesteśmy w stanie niczego przewidzieć. W Taszkiencie żyłam dostatnio. A w Żyrardowie zaczęliśmy od wynajęcia malutkiego mieszkania. s.

0

7

8

magazyn

jak się poznaliście?


w ó ł s s.

0

7

9

prowincjonalny

c

u

d

z

y

–w Prałam w ręku, miałam kuchenkę stojącą na cegle. Na niewiele było nas stać. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Wtedy byłam najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Wybrałam miłość. Wzięliśmy ślub. Sytuację komplikowało to, że miałam córkę z pierwszego małżeństwa, która w tamtym czasie mieszkała z moją mamą. Strasznie za nią tęskniłam. Czasem z dnia na dzień pakowałam się i jechałam, żeby ją zobaczyć. Na szczęście szybko do mnie dołączyła. Po roku udało nam się przeprowadzić do większego mieszkania z ogródkiem. mam nadzieję, że to historia z happy endem? Niestety nie. Jak wyjechałam za którymś razem do siebie, do Rosji, pewna Ukrainka zakręciła mojemu mężowi w głowie. Wróciłam po miesiącu i okazało się, że między nami koniec. Rozstaliśmy się. Na początku było mi ciężko, ale ułożyłam sobie życie na nowo. Wyszłam ponownie za mąż. Niestety mąż zmarł na zawał serca. pomimo różnych trudnych sytuacji została pani w polsce. dlaczego? Teraz to mój drugi dom. Jestem szczęśliwa, radzę sobie pomimo tego, że obecnie jestem sama. Mam swój biznes, swoje mieszkanie. Tu mieszka moja córka. nie miała pani pokusy, żeby wrócić do taszkientu? jak pani wspomina to miasto? Taszkient był wspaniałym miejscem. Jak w bajce. To całkiem inna kultura, inne obyczaje. Zupełnie inaczej niż w Rosji. W latach 60. Taszkient został całkowicie zniszczony przez trzęsienie ziemi. A potem został odbudowany tak, że aż dech zapiera w piersiach. Każdy budynek jest inny, różne kopuły, mozaiki. Cudowna architektura. Do tego wspaniała roślinność, piękne kwiaty, żywopłoty. A jakie jedzenie! Nie ma takiego na świecie. Na targu można było kupić owoce, które smakiem przewyższały wszystkie owoce świata. Stoiska z owocami, kwiatami, warzywami ciągnęły się kilometrami. Można było wybierać i wybierać. A ludzie, jak wspaniale ubrani, piękne kobiety, niesamowicie pachnące, malujące się naturalnymi kosmetykami. Niezwykła kultura. i z tego kraju mlekiem i miodem płynącym trafia pani do żyrardowa lat 90. jak zapamiętała pani polskę, żyrardów? Porównując z Taszkientem, to była olbrzymia różnica. Miasto szaro-czerwone. Takie wtedy odniosłam wrażenie. Myślę, że nie da się porównać, całkiem inny klimat. Ale ja byłam młoda i szczę-


w ó ł s y

Każdy budynek jest inny, różne kopuły, mozaiki. Cudowna architektura.

s.

0

8

0

z

czy odczuwała pani wrogość jako rosjanka?

Nie spotykam się z wrogością. Nie jestem taką osobą, co by mnie nie lubić. Tylko jedna osoba dogryza mi, a to, że Putin jej przeszkadza, a to że Ruscy złote zęby sobie wstawiają. a pani putin nie przeszkadza? Nie interesuję się polityką. Od dawna nie mieszkam w Rosji. Lecz, jeżdżąc tam, widzę, jak Rosja się zmieniła. Jest bardziej nowoczesna. Mamy wolność słowa, możemy wyjeżdżać za granicę. A Putin? Sama nie wiem. Ja nie głosuję. ma pani polskie obywatelstwo? Niestety nie. Chciałabym bardzo. Ale w Polsce to nie takie proste. Procedury są skomplikowane. Bardzo żałuję, ale mam pewność, że kiedyś się uda. Nie chcę wyjeżdżać, tu zapuściłam korzenie. 

magazyn

W latach 60. Taszkient został całkowicie zniszczony przez trzęsienie ziemi. A potem odbudowany tak, że aż dech zapiera w piersiach.

Tak, nadal sprzedaję na tym samym targowisku. Wiadomo, to nie ten handel, co kiedyś. W latach 90. do południa udawało mi się sprzedać cały towar. Kilka dużych toreb. Takie wtedy były potrzeby. A teraz jedna torba towaru starcza mi czasem na cały miesiąc. Ale nie narzekam. Ja nie z tych narzekających. Cieszę się z tego, co mam. jacy są polacy w stosunku do pani?

d

dwadzieścia lat…

u

ta przygoda trwa już ponad

ó–

c

śliwa, więc nie zwracałam na to uwagi. Dla mnie to była przygoda.


Skórzane akcesoria – piękno przejawia się w detalu w w w. f a c e b o o k . c o m /m i j a . p o l a n d t e l . 5 0 4 7 2 9 3 9 1


s.

0

8

2

magazyn

O P EN C ó–


e i k s j

Weronika Leczkowska

g

txt ↷

r

y

m

i

e

–w

fot ↷

AC H IN G

Piotr Leczkowski

s.

0

8

3

prowincjonalny

zabawa dla ludzi z wyobraźnią


„Sekretniki” – obrazki z liści i kwiatów. Jako dziecko ukrywałam je za szkłem i przykrywałam warstwą ziemi. Przychodziłam potem w moje tajne miejsce i dyskretnie zaglądałam, czy nic się nie zmieniło. To był mój skarb, o którym wiedziałam tylko ja. Mój świat w centrum innego świata. Kilka lat temu odnalazłam stronę internetową poświęconą poszukiwaniu skarbów (www.opencaching.pl). Bez wahania zarejestrowałam się. Spojrzałam na mapę. Okazało się, że miasto, w którym mieszkam, ma swoje drugie życie. Dziesiątki skarbów ukrytych w najmniej oczywistych miejscach. Czym prędzej wsiadłam na rower i popędziłam po ten pierwszy. Był to zwykły słoik, ukryty gdzieś pod mostem. Po otwarciu okazało się, że znalazło go przede mną już kilkadziesiąt osób. Świadczyły o tym ich wpisy. Mimo otaczającego go ze wszystkich stron miejskiego zgiełku, leżał w tym miejscu już kilka lat! Oto urodziła się we mnie pasja poszukiwacza skarbów. Pasję tę dzielę ze wszystkimi, którzy potrafią zapomnieć s.

0

8

4

ó–

magazyn

ó–


e i k s j

s.

0

8

5

prowincjonalny

g

r

y

m

i

e

o rzeczywistości. Potrafią szukać w sobie tego, co –w najfajniejsze – dziecka. Skarb – to raczej nic cennego. Szczelne opakowanie rozmaitej wielkości – od próbówki do dużej walizki. Wszystko zależy od możliwości i wyobraźni jego założyciela. Bywa zwyczajnym pojemnikiem po kanapkach, ukrytym w wyszczerbionym murze czy dodatkową rurą kanalizacyjną zainstalowaną tuż obok tej prawdziwej. Skarb zawsze zawiera dziennik (tzw. logbook), w którym wpisywane są dane o jego znalezieniu. Czasami znajdujemy w nim różne drobiazgi, które zawsze najbardziej cieszą dzieci. Gadżety podlegają wymianie – zabierasz jeden – wkładasz inny. Internetowym odpowiednikiem skarbu jest jego strona. Tu znajdziesz współrzędne oraz historię, która opowiada, dlaczego właśnie w tym miejscu jest ukryty. Zwykle zakładamy skrzynki w miejscach ciekawych historycznie lub w pięknych plenerach. Nie mamy specjalnych zasad poza tą, żeby nie niszczyć otoczenia i nie łamać prawa. Aby urozmaicić zabawę, wystarczy by współrzędne skarbu były wynikiem rozwiązania zagadki lub podzielić zdobywanie skarbu na kilka etapów. Wiele wolnych chwil spędzam nad rozwikłaniem takich quizów i multi-keszy. Z równie dużym zaangażowaniem wymyślam je dla innych. Gdy w serwisie internetowym pojawia się nowa skrzynka, to dla nas – keszerów – znak, że należy rzucić wszystko, co planowaliśmy i pędzić. Pierwsze trzy odnalezienia skarbu są niezwykle ważne, niczym zdobycie podium dla sportowca. Oczywiście można powiedzieć, że szanse na otrzymanie certyfikatu za pierwsze miejsce (ftf – ang. first to find) nie są równe – może się przecież okazać, że ktoś ma kesza pod domem, a ja muszę jechać po niego 50 km, ale jakie to ma znaczenie? Być


e i k s j s.

0

8

6

g

r

y

m

i

e

ó–

magazyn

może zdezerteruję z pracy lub pojadę po skarb w środku nocy. Ta walka nie musi być równa – zabawniejszy jest wyścig niż wygrana. Niepowtarzalną radością budzi spotkanie w środku nocy w krzakach drugiego niewyspanego człowieka, który z latarką na głowie, błyskiem w oku i błotem na garniturze (którego w pośpiechu zapomniał po pracy zmienić) wita cię jak przyjaciela, mimo że się przecież jeszcze nie znacie... bo poszukiwania skarbu łączą. Ocenę włożonej przez nas pracy przy zakładaniu nowego skarbu wystawiają nam w serwisie znalazcy. Oni też mogą przyznawać nagrodę specjalną: zieloną gwiazdę. Dostać takie odznaczenie, to dopiero radość! Najbardziej lubię skrzynki, które mogę codziennie oglądać, idąc do pracy czy na zakupy. Bezczelne, w całości widoczne, a jednak dla Ciebie niewidzialne… Jest nas w tej chwili prawie 20 tysięcy. Założyliśmy ponad 30 tysięcy skrzynek, które czekają na Twoje odkrycie. Czy dalej chcesz być dorosły i ich nie dostrzegać? 


s.

0

8

7

prowincjonalny

g

r

y

m

i

e

j

–w

s

k

i

e


s.

0

8

8

a z o r p a ł a

mało. Od poniedziałku do środy i jeden weekend w miesiącu. Być może wszystko to było zbyt nowoczesne jak na miejsce, w którym przyszło jej żyć.

m

W oczach dziecka była już dość stara, z perspektywy dorosłego jeszcze całkiem do rzeczy - bardziej niż kobieta trzydziestoletnia Balzaca, choć lat miała już 36. Była wysoka, lubiła jabłka, mówiła że jest relatywistką. Każdy kij miał więc nie dwa a pięć końców, przez co bardziej przypominał rozgwiazdę, nigdy jednak nie będąc bardziej kijem, swoją kwintesencją, niż wtedy. Wszystko przykrywała uśmiechem. Te chwile wyłączone ze zrozumienia, zbyt uzwierzęcone orgazmy i nieścięte jajka na śniadanie po. Pachniała zieloną herbatą z miętą i rzeczywiście było w niej coś odświeżającego. Na przykład gdy rozbierała się w pracowniach malarzy, kiedy uwieczniali martwą naturę albo wojenne okręty, co najwidoczniej zupełnie jej nie przeszkadzało. Matka jakich

B/O F/CT/ON

ó–

Pewnej nocy Ingrid krzyczała głośniej niż zawsze, jajka rano miały idealną konsystencję, nie musiała przykrywać tych niezrozumiałych oddaleń wykrzywionych w grymasie udręki i przestała mieszkać sama. Kubek w łazience zazielenił się od obecności jego szczoteczki, a szafa spuchła od ubrań. - Nigdy nie chciałam, żebyś tu przyszedł. Po prostu zostałeś tak samo naturalnie jak inni odchodzili. - Nie miałem dokąd pójść. Żona wywaliła mnie z domu. O tobie wiedziałem, że jesteś łatwa. Ale nie sądziłem, że będziesz tak samo łatwa do życia, co do kochania. Wiem, że się nie obrazisz. - Nie. Niby dlaczego bym miała? Musiałabym zaprzeczyć tej prawdzie o sobie samej, do której dorastałam wbrew oczekiwaniom. W niedzielę wieczorem zawsze dzwonił telefon – „Dzieci spakowane. Pamiętaj, żeby Julię odstawić do szkoły na jedenastą piętnaście, a Jędrzeja do przedszkola na ósmą trzydzieści. Bądź najpóźniej o siódmej trzydzieści, żebym nie spóźnił się do pracy”. Ingrid irytowały te rozmowy, ale była też za nie wdzięczna. Wprowadzały minimum porządku, co zapewniało jej pewien spokój. Dojeżdżała na miejsce taksówką. Dzieci zwykle czekały już na dole z uśmiechniętym Pawłem i jego skrzywioną partnerką. - Kiedy wreszcie będziesz sama przyjeżdżać samochodem?

magazyn

To będzie nieprawdziwa historia o Ingrid. Prawie jak o Ingrid Bergman, a jednak zupełnie innej. Ingrid mieszkała w mieście i miała dużego psa… Właściwie wcale nie nazywała się Ingrid, pies nie tylko nie był duży, ale był z tych wymyślonych, a miasto z tych małych. Jednak, kiedy się o tym myślało inaczej, wszystko wydawało się bardziej idealne. Poznajcie Ingrid i pomyślcie, że wszystko mogło być zupełnie odwrotnie.


txt ↷

a z r

Martyna Szczęsna

o

- Nie rób więcej rosołu. Zrób kanapki, jak zawsze. Lubimy twoje kanapki i to, że nie musimy jeść obiadu. W ich relacji górowała szczerość, bez udawania kogoś innego, co było najwyższą formą komfortu. Przestała kłamać, że jest matką. Wróciła też błogość, zgodność ze sobą – jak rozgrzeszenie, którego potrzebowała częściej niż inni.

Czasem wracała z tych odprowadzeń bardziej przytłoczona niż zwykle. Porządkowała szafy, pełna jeszcze gorącego postanowienia, że tym razem się postara. Gotowała rosół przed odebraniem dzieci. Był to zawsze jeden z tych smutnych rosołów, które stają w gardle poświęceniem. s.

0

8

9

m

Guzik po guziku, aż został ten wąski prześwit światła pomiędzy dwoma kawałkami materiału. Zwiewna kurtyna, po której rozstąpieniu zostaje bić brawo, dostrzec tę pustkę i wyjść. Może dopiero zgasły światła? Może dopiero tu i tam też? Może je w samotności kolację? Może słychać rodzinny gwar? Może leży nieprzytomna, po trzech rozwodach i nikt nie puka do drzwi? Może jeszcze oddycha? Może jeszcze raz… 

prowincjonalny

- Och, wiesz przecież, że to moje minimum odpowiedzialności. Pewnie jeździłabym pijana, przekraczała dozwolone prędkości, nie liczyła się z nikim i zaciągała kredyty na kolejne mandaty. Taksówkarz czekał przyzwyczajony do rytuału – aż Paweł przekaże wszystkie instrukcje, wytyczne, przytulenia, które miały starczyć na czas rozłąki; aż partnerka Pawła zarzuci włosy w akcie dezaprobaty; aż dzieci wsiądą do środka. Obierał stały kurs i pobierał stałą opłatę.

a

ł

a

p

Wtedy on wracał z pracy. Zastawał w domu wszystko w arty- –w stycznym nieładzie, który go brzydził. Spalony garnek, zatęchłe w pralce pranie, dzieci polewające się wodą o północy. - Wkurwia mnie w tobie to całe niepoukładanie, nieodpowiedzialność, przez którą codziennie się boję, że kiedyś zginiesz. Jednak przecież właśnie taką cię chcę. - To trochę jak z kobietami. Większość zakochuje się w chłopcach, z których bardzo szybko chcą zrobić dojrzałych mężczyzn, z którymi mogłyby założyć rodzinę, zabijając jednocześnie wszystko, w czym się zakochały; zostawiając za fundament cień wspomnień, który boli tym bardziej, im częściej się do nich sięga. - Tak, ale przecież nie ty. Ty nadal szukasz tych uniesień, którym trzeba sprostać, a zarazem wszystko wybaczasz gestem rozgrzeszającego księdza. Dla ciebie zawsze jest dziś, jest jutro. Nigdy do niczego nie wracasz. - Po prostu chcę być tu i teraz. Zgadzać się na to, z kim przebywam, co z tego czerpię; nie mieć planu, pozwalać się ponieść; przeżyć wszystko – choćby bolało, wyło i skomlało. Wtedy wiem, że oddycham; że świat nie odbywa się beze mnie, poza mną; że nie chowam się w jego zgiełku, hałasie, tłumie. - Aż dziw, że nigdy się nie stoczyłaś… - Nie boję się tego, że mogłabym okazać się największą szują. Bardziej, że mogłabym być taka sama jak wszystko i wszyscy. Niewidzialna. - Chodź. Chcę cię tu i teraz. Tak jak stoisz, z potarganymi włosami od kaptura, dwiema różnymi skarpetkami, bluzką, pod którą zdawałoby się, że nic nie ma. Rozepnij ją.


r

o

w

i

n

c

j

a

z

a

g

r

a

n

i

c

ą

g r a n w i e j krajob p

ó–


ą c i n a w

i

n

c

j

a

z

a

g

r

–w

o

Jarosław Urbański & Lilia Mestre

r

e a s k i m razie fot ↷

p

i

Maciej Kierzkowski

portugalia

n

txt ↷


ą c i 0

9

2

a

n s.

r

o

w

i

n

c

j

a

z

a

g

r

ó–

p

Dwóch polskich artystów z prowincji – Jarek Urbański z kaszubskich Chojnic i Maciek Kierzkowski mieszkający w Maryninie w powiecie grodziskim – spędzili miesiąc w Portugalii w ramach wspólnej rezydencji artystycznej. Stworzyli rzeźbę dźwiękową, prowadzili warsztaty artystyczne, wykonali koncert z członkami lokalnej społeczności. Dzielą się z nami swoimi wrażeniami z tego twórczego wyjazdu. ki, koordynowane przez lokalne stowarzyszenie artystyczne Binaural/Nodar. Jest to organizacja non profit współpracująca z międzynarodowymi partnerami. Od wielu lat realizuje ona eksperymentalne projekty artystyczne w dziedzinach takich jak: sound art, performance, rzeźba dźwiękowa, instalacja intermedialna czy muzyka elektroakustyczna. W przedsięwzięcia angażowani są artyści, którzy podczas swoich kilkutygodniowych rezydencji tworzą oryginalne dzieła sztuki. Są one prezentowane publicznie miejscowej społeczności w ramach otwartych pokazów. Twórcy wchodzą w interakcję z lokalnym krajobrazem, przestrzenią, mieszkańcami. Życie i śmierć, topografia, mity i tradycje, rzemiosło,

magazyn

Santa Cruz da Trapa to mała miejscowość, położona w kontynentalnej Portugalii, w dość rzadko odwiedzanym, górzystym regionie Viseu Dão Lafões. Próżno szukać jej w polskich przewodnikach turystycznych. Nawet Wikipedia nie posiada wersji angielskiej jej opisu. Jedynym bardziej znanym miejscem w okolicy są termy w São Pedro do Sul – najstarszym portugalskim uzdrowisku, gdzie według legendy swe wojenne rany leczył sam Alfons I Zdobywca. Surowy jak na Portugalię klimat w połączeniu z wilgotnym oddechem oceanu tworzą świetne warunki do powrotu do zdrowia. Sielski krajobraz dopełnia wszechobecność surowego kamienia – materiału małej i dużej architektury - oraz ceramiki, z której wykonane są dachy domów, wazy, stągwie. Wielu mieszczuchów zjeżdża na tę prowincję w poszukiwaniu spokoju, kontaktu z przyrodą, wyciszenia. To odległe od wielkomiejskiego gwaru terytorium kryje prężnie działające wiejskie laboratorium sztu-


ą c i n a

Na tegoroczne miejsce pobytu artystów rezydentów wybrano podupadłe nieco gospodarstwo agroturystyczne o dźwięcznej nazwie Quinta do Pendão. Kamienne zabudowania, przestronna stodoła z piecem chlebowym, s.

0

9

3

Wśród wielu spotkań, w których mamy okazję uczestniczyć, najciekawsze okazują się interakcje artystyczne.

p prowincjonalny

rolnictwo, pasterstwo czy lokalne zwyczaje stanowią motyw i inspiracje wielu stworzonych tutaj dzieł.

Koloryt lokalnej społeczności nadają przedstawiciele komuny hipisowskiej. Wśród porośniętych gęstą roślinnością szczytów gór Caramulo mieszkają i wspólnie gospodarzą barwni i wyzwoleni z wielu sideł współczesnej cywilizacji przedstawiciele różnych nacji europejskich – Niemcy, Włosi, Anglicy, Portugalczycy, a także jedna Polka. W spartańskich warunkach uprawiają ogródki, wychowują dzieci, kontemplują egzystencję. Ich tryb życia mocno odbiega od typowych lokalnych standardów, mimo to mieszkańcy miasteczka zdążyli się oswoić z tą kolorową menażerią. Stare motory i samochody, barwne ubrania, potargane fryzury, nieskrępowane figle dzieci to w końcu niegroźne aspekty kontestacji konsumpcjonizmu.

r

o

w

i

n

c

j

a

z

a

g

r

meblami i... stołem bilardowym. Fotografie przedstawia- –w jące historię gospodarstwa dokumentują okolicę, zwierzęta domowe, plony, ale też imprezy taneczne organizowane w tym miejscu. Porąbane drewno na opał przykryte czarną folią, kamienna wanna do mycia naczyń w zimnej wodzie, zabytkowy i nieco zapuszczony basen. W bujnym ogrodzie małe wodospady, drzewa owocowe i zwierzęta – te udomowione jak koń i kot oraz te nieco bardziej dzikie – salamandry, jaszczurki, żaby, ptaki, węże. Zagajniki bambusów, dywan z gęstej przyciętej w zeszłym sezonie trawy, porzucone sprzęty gospodarskie. Niewielkie pokoje to przerobione dawne pomieszczenia gospodarcze. W każdym z nich łazienka, kominek, łóżko i koc elektryczny. Niezbyt szczelne drzwi wejściowe mają w górnej części specjalne okienko, zamknięte na haczyk, które mieszkańcy otwierają, gdy chcą porozmawiać z kimś z zewnątrz. Te same klucze doskonale pasują do wszystkich drzwi, więc bezpieczeństwo pozostawionego dobytku opiera się na wzajemnym zaufaniu.


fot: Imię Nazwisko

s.

9

4

ż a t r o p e r

S

o

Nazwisko

t

Imię

o

txt:

ó–

f

fotoreportaż

magazyn

ó–


–w

s.

0

9

5


s.

0

9

6

magazyn

p

r

o

w

i

n

c

j

a

z

a

g

r

a

ó–

n

i

c

ą


www.facebook.com /datrapasoundsculpture s.

0

9

7

ą c i n a

Nasze działania artystyczne krystalizują się powoli i przybierają kompletną formę. Głównym jej elementem jest rzeźba dźwiękowa wykonana z marmuru wydobywanego na południu Portugalii i obrabianego przez miejscowych kamieniarzy. Wykorzystując jej walory akustyczne, tworzymy instrument muzyczny, na którym każdy odwiedzający galerię będzie mógł grać przy pomocy pałek-fletów, wykonanych z rosnącego w okolicy bambusa. Koncepcja dzieła zakłada interakcję odbiorców z eksponatem. Może być ona realizowana indywidualnie lub grupowo. W trakcie warsztatów ceramiczno-muzycznych wraz z miejscowymi dziećmi wykonujemy afrykańskie bębny udu oraz kamienno-bambusowe ksylofony. Po prezentacji, będącej wspólnym społecznym artystycznym wykonaniem, każdy chętny może zabrać swoje instrumenty do domu. 

p

r

o

w

i

n

c

j

a

z

a

g

r

W miejscowym centrum kultury można wziąć udział –w w próbach zespołu muzycznego albo przedstawieniu teatralnym wystawianym przez i dla mieszkańców. Świetnie wyposażona biblioteka posiada w swoich zbiorach m.in. portugalskie zabytkowe wydanie „Quo Vadis”, zaś wieczorowa szkoła muzyczna oferuje lekcje śpiewu i gry na instrumentach muzycznych. Szefowa kuchni miejscowej podstawówki okazuje się wspaniałą ludową śpiewaczką – wspólnie na zapleczu jej królestwa nagrywamy kilka lokalnych tradycyjnych pieśni. Muzycy orkiestry akordeonowej zapraszają do wspólnego grania i rejestracji audiowizualnych. Napotkany podczas wyprawy w góry miejscowy rolnik śpiewa i gra melodie wykonywane tradycyjnie przy wyrobie lokalnego wina. W okolicy odbywają się plenery uczelni artystycznych. Bierzemy udział w finałowej prezentacji projektów młodych adeptów współczesnych sztuk wizualnych z uniwersytetu w nadmorskim Aveiro. Poznajemy performerów, muzyków, artystów wideo. Wielu z nich ma tutaj swoje korzenie, rodziny, przodków.

prowincjonalny

Jak się okazuje artystyczne rezydencje organizowane w prowincjonalnych lokalizacjach to nie tylko okazja dla kreatywnej współpracy twórców czy sposób na wzbogacenie oferty kulturalnej kierowanej do lokalnych odbiorców. To jednocześnie oryginalna forma promocji mało znanych miejscowości, które swoją tożsamość i atrakcyjność (także turystyczną) mogą budować przez kontakt ze współczesną sztuką eksperymentalną.


s.

0

9

8

txt ↷

Paulina Jędrysiak - Nowak il ↷

Edyta Jezierska ma się naście lat. Emocje buzują, łzy płyną, słowa o smutku i radości wymykają się między ściegami… Słucham. A kiedy burza minie, ze spokojem wracamy do zadania i jest lżej. Starsi ludzie mówią o osamotnieniu, które towarzyszy im na co dzień i wysiłku, jaki wkładają, by na takie zajęcia przyjść. Ale potem, kiedy igła z nitką czynią swoje czary, pięknie odbijamy się od szarej codzienności i wyruszamy w dalekie podróże do czasów lepszych, bo minionych. Lubię patrzeć na całe rodziny, mierzące się z twórczymi zadaniami. Wiem, że to ich czas. Być może jedyny taki w cią-

magazyn

Od prawie trzech lat przyglądam się ludziom, z którymi mam przyjemność pracować podczas różnego rodzaju warsztatów – dość ogólnikowo zwanych kreatywnymi. Zazwyczaj biorą w nich udział młodsze i starsze ó– dzieci, ale też i dorośli – rodzice, seniorzy. Zdarza się, że grupy są wielopokoleniowe i zróżnicowane wiekowo. Pokazuję, wspieram i słucham. Nieustannie budzi moje zdziwienie, jaki efekt przynoszą te zajęcia – niezależnie od wieku uczestników – jest nim spokój i choć chwilowe wyciszenie. Wyciszenie, które niejednokrotnie przychodzi po niemałej burzy… Najczęściej wszystko zaczyna się od igły z nitką. Nie wiem dlaczego, ale to właśnie szycie budzi wśród uczestników zajęć najwięcej emocji. W oczach najmłodszych jest zawsze wyzwaniem. Możliwość samodzielnego posługiwania się ostrą igłą (nawiasem mówiąc, sprzętem totalnie archaicznym w ich oczach) traktowana jest jak wyróżnienie, poważny krok w stronę niezależności. Potem nitki się plączą i cała operacja trwa zwykle zbyt długo, ale gdy wreszcie się uda, uśmiech nie schodzi z twarzy. Te drobne niepowodzenia, jak splątana nitka, potrafią wyrzucić na powierzchnię szereg ukrytych problemów i kompleksów – szczególnie gdy


w a b a

gu zabieganego tygodnia. Bez komputera, telewizji, a jak dopisze szczęście – to i bez telefonu. Pracują wspólnie, wspierają się i pomagają. Jest tak, jak powinno być. Mocno wierzę w metodę pracy warsztatowej. Niby to nie odkrycie, a za każdym razem jestem zaskoczona tym, s.

0

9

9

jak ona działa. Dotknąć, poznać, wysłuchać wskazówek i próbować. Po drodze upaść kilka razy, ale co ważniejsze – wstać i dokończyć zadanie. Z lęku przed wymaganiami trudnej rzeczywistości wspieramy edukację dzieci, zapominając często o tym jak ważny jest rozwój na polu swobodnej twórczości. Warto pamiętać, że z igłą i nitką w ręku można stawić czoło trudnym myślom i gorszym momentom, rozwijać nie tylko talent, ale i oczyszczać głowę. A to niezwykle przydatna w życiu umiejętność. 

prowincjonalny

p

l

a

c

z

–w


s.

1

0

0

w ó k o

r

bych niemieckich produktów, które zalały nasz rynek jakieś dwie dekady temu, a o których można było powiedzieć jedynie „kwaśne”. Dziś riesling próbuje nas do siebie przekonać. Koneserzy go cenią, a nowicjusze unikają jak ognia. Unikają dopóki ktoś w specjalistycznym sklepie nie zaproponuje małej degustacji. Wtedy sommelier słyszy „Och!”. Wciąga delikwenta w rieslingowe opowieści, zmagając się ze spojrzeniem jak przed kolokwium z ekonometrii. Nie żeby nasz bohater nagle przestał być kwaśny. Dość wysoka kwasowość to jego znak rozpoznawczy – jak garbaty nos czy pieprzyk na łopatce. Do tego bukiet – nie zmieści się w żadnym wazonie. Cytrusy, kwiaty, minerały i coś jeszcze, co sprawia, że mam do niego wyjątkowy sentyment. Nafta. Czasami tak wyraźna, jakby krzewy czerpały z baku z benzyną. Jeśli sięgniemy po wino z kategorii Prädikatswein, to musimy wiedzieć, że nie mamy do czynienia z prostakiem. Kiedy sięgamy po wino klasy stołowej czy regionalnej, nie oczekujmy fajerwerków. Przy rieslingach klasowych otwieramy butelkę i niemal wsłuchujemy się w „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”. Nie znaczy to, że klasa jest lub nie. I kropka. Bo czyż żebrak przebrany za króla będzie królem i odwrotnie? Po-

k z w

y

s

s

a

Anna Sobiecka

e

txt ↷

n

BARRIQUE PEŁNA OCHÓW

ó–

magazyn

W niebo nauczyła mnie patrzeć babcia. Nie tylko zresztą w niebo. Zachwycać się światem, słońcem, księżycem, deszczem i burzą, pąkiem i kwiatem, poczwarką i motylem. Bez żadnych treści encyklopedycznych, takie zwyczajne „Och!” pomiędzy tłuczeniem kotletów a pieczeniem szarlotki. Szarlotki nie upiekłam tak pysznej jak babcia, ale „Och!”, dzięki niej, wypowiadam do dziś. Ostatnio zdarzyło mi się naprawdę niespodziewane westchnienie. Ponieważ z zachwytów choćby źdźbłem trawy musiałam zrezygnować na rzecz bardziej przyziemnych zajęć, większość „Och – ów” zdarza mi się nocą. Z niebem, z wszechświatem sam na sam, nie licząc lampki wina, rzecz jasna. Pierwszy cieplejszy wieczór, schłodzony, ale nie najwyższej klasy riesling i nagłe, przeciągłe „Och!!! Mirabelki!” Czy ktoś je jeszcze pamięta? Porastały całe babcine podwórko obok bzów i jaśminów. Takie dojrzałe i słodkie, zrywane na palcach w słoneczny dzień. To wspomnienie było jak nagłe słońce w środku nocy. Riesling potrafi zaskoczyć. To bardzo stary, biały szczep winorośli. W rodzinnych Niemczech króluje, choć nosi szatę przeciętnego, okrytego niechlubną sławą trunku. Trzeba przyznać, że na tę opinię złożyły się hektolitry sła-


w ó k r o

s.

1

0

1

w

y

s

s

a

n

e

z

k

ciemną i chłodną piwnicę, by przetrwał przez lata w mrokach –w i uwolniony z butelki spełniał życzenia niczym dżin ze sławnej lampy. A zdolności takie posiada. Pomijając trunki klasy niższej, te jakościowe mają sześć twarzy. Nie ma nic bardziej przyjemnego, niż w upalne letnie popołudnie rozkoszować się chłodnym, lekkim rieslingiem klasy Kabinett. Jeśli etykieta przedstawia wnętrze jako Spätlese, to mamy już do czynienia z eleganckim, wyważonym i dojrzałym jegomościem. Przy Auslese to istny szlachcic, dzięki zbiorom opóźnionym i dojrzałości gron. Tylko przejrzałe owoce, pokryte szlachetną pleśnią, zrywane ręcznie, są w stanie sprostać rzadkiemu Beerenauslese o kojącym miodowym aromacie. Co do nektaru, którym olimpijscy bogowie popijali życiodajną ambrozję, polemizowałabym z Homerem. Moim zdaniem, to nie czerwone wino a gęsty, zmrożony Eiswein najlepiej podkreśliłby smak potrawy. Eisweiny produkowane są ze zmrożonych owoców, zbieranych w styczniu i w tym stanie tłoczonych. Wytwarza się je tylko w najlepszych rocznikach, dlatego do każdej butelki należy podejść z namaszczeniem i właściwym szacunkiem. I wreszcie przedstawiam króla. Niezależnie od preferencji winiarskich nigdy, przenigdy nie odmawiajcie, kiedy ktoś będzie Was chciał poczęstować Trockenbeerenauslese. To jakby trafić szóstkę w loterii, ale zapomnieć sprawdzić cyfry. Winiarze twierdzą, że jedna osoba musi zbierać owoce przez cały dzień, żeby powstała butelka tego wina. Pojedynczo zbierane grona (a właściwie rodzynki), przyodziane szlachetną pleśnią, dają wina serwowane jedynie na wyjątkowe okazje o najwyższym potencjale starzenia. Co pozwala przetrzymać im w dobrym zdrowiu dziesiątki lat? Słońce z młodości. Najbardziej w świecie zachwyca mnie różnorodność. Jak to wynika z ludzkiej natury, ta różnorodność często uwiera albo jest nie do zniesienia. To dzięki niej gobelin codzienności jest wielobarwny i ciekawy, zachwycający i pociągający, wywołujący „Och!” przy każdym spojrzeniu. Nasączeni słońcem w młodości, zbierajmy zatem przyjemne momenty w szczelnie zakorkowanej butelce, by podczas bezgwiezdnych, ciemnych nocy ciągle móc zachwycać się różnorodnością.  prowincjonalny

czynając od samej rośliny, genetyki, poprzez terroir, czyli warunki terytorialno-klimatyczne, po ilość słońca – wszystkie te czynniki składają się na to, z czym będziemy mieli do czynienia, kiedy dorośnie. Sadzonka to punkt wyjściowy, ale nic tu po niej, kiedy napotka niewłaściwe sobie terytorium i warunki. Nawet słońce w młodości na niewiele się zda. Żaden inny szczep winiarski nie jest tak podatny na wpływy środowiskowe i wrażliwy – choćby na pleśń szlachetną. Gdy dotyka dojrzałe już grona, nie jest w stanie zrobić im krzywdy, a pozwala na stworzenie podstawy do produkcji rieslingów superskoncentrowanych. Jedno jest pewne. Każdy winiarz, uprawiający ten szczep, zna zasadę „wolno i nisko”. Riesling dojrzewa powoli i należy pilnować, by nie rozszalał się zbytnio. Drastyczne przycinanie krzewów ma obniżyć wydajność, pozwalając tym samym na uzyskanie gron o bardzo wysokiej koncentracji tego, co najlepsze. By po zakosztowaniu rieslinga westchnąć z zachwytu, potrzeba jednak słońca. Dużo słońca, które mu rozjaśni


a d o

M D s.

1

0

2

m

–w

magazyn

ó–


O A Anna Zajdel fot ↷

Kamil Banaszek

stylizacja ↷

Anna Zajdel

s.

1

0

3

rozmowa ↷

Kamila Woźniak – hoho buty & Ada Kordys – arti farti & Anna + Ewelina – mija poland

prowincjonalny

txt ↷


a d o m

ROZMOWA Z KAMILĄ WOŹNIAK

ó– – hoho buty

buty, że hoho! skąd pomysł na biznes z butami?

dlaczego na stronie internetowej twojego sklepu można zobaczyć hasła motywacyjne?

Chciałabym, by moje buty motywowały kobiety do działania i spełniania marzeń. Wierzę, że każda z nas ma w sobie ogromny potencjał, z którym przychodzi na świat. Namawiam do tego, by żyć w zgodzie ze sobą, ze swoimi wartościami; by być najlepszą wersją siebie. Chciałabym, aby moje buty sprawiały kobietom radość. Sama robię to, co mi sprawia przyjemność. I dzięki temu tworzę buty z dobrą energią. jakie cele stawiasz przed sobą? Myśl globalnie, działaj lokalnie – to idea, która mi przyświeca. Skupiam się na rynku miejscowym i zbudowaniu wśród tutejszej społeczności świadomości, że istnieje marka hoho, która s.

1

0

4

magazyn

H

Swoją pasję odkryłam, pisząc listy do siebie. Wsłuchiwałam się w swój wewnętrzny głos. Pamiętam moment, gdy zadałam sobie pytanie: co chciałabym robić w życiu, gdybym miałam dużo pieniędzy, nieograniczone możliwości, zdrowie do końca życia i w ogóle mogłabym mieć wszystko, czego tylko zapragnę? I pisałam, pisałam... W pewnym momencie padło słowo „buty”. Tak po prostu. To było jak przebudzenie. Wiedziałam, że to jest to! Tak, będę tworzyć buty! – postanowiłam. I tak to się zaczęło. stworzyłaś markę, która tworzy buty dla kobiet. są to krótkie serie, produkowane w polsce przez małe zakłady rzemieślnicze. zgadza się? Tak. hoho powstało, by rozpieszczać kobiety. Osobiście wyszukuję ciekawe skóry i kupuję je w małych ilościach, by na bieżąco tworzyć nowe wzory; by każda kobieta czuła się niepowtarzalnie. Chcę, żeby klientka miała świadomość, że takiego modelu i właśnie z takim zestawieniem kolorystycznym nie znajdzie nigdzie indziej. Może też z dostępnego modelu wybrać dowolną kolorystykę lub poszaleć z kolorami według własnego upodobania. Wszystkie buty produkuję w Polsce, w małych zakładach rzemieślniczych. Za każdą parą stoi zawodowiec, polski rzemieślnik, pasjonat, mistrz. Lubię wspierać dobre polskie rzemiosło.


a s.

1

0

5

o

d

tworzy buty dla kobiet. Na pewno chciałabym mieć własne sklepy stacjonarne. I do tego będę dążyć. Krok po kroku, zawsze do przodu. jakie jest twoje największe marzenie? Oczywiście chciałabym, by moja firma się rozwijała. Chciałabym się spotykać z najlepszymi projektantami butów na świecie. Marzenia nie spadają z nieba. Nie ma rzeczy niemożliwych, pod warunkiem, że jestem w stanie zapłacić za nie odpowiednią cenę, niekoniecznie finansową. To jest wychodzenie poza strefę komfortu. gdzie można kupić twoje buty? Buty hoho można kupić w sklepie internetowym www.hoho. sklep.pl. W butiku Me & Me w Milanówku przy ul. Piłsudskiego 22 i w butiku Jedenaście12 w Grodzisku Mazowieckim przy Placu Króla Zygmunta Starego 20. Zapraszam również do mojej pracowni w Milanówku, po wcześniejszym telefonicznym uzgodnieniu terminu. Niebawem buty będą również dostępne za pośrednictwem platformy www.showroom.pl

m prowincjonalny

O HO

–w


skąd się wzięła nazwa „ arti farti”?

– arti farti odzież

Rodzinna burza mózgów zaowocowała nazwą z przymrużeniem oka. Arti Farti - to tak na przekór modzie na bycie artystą w każdej dziedzinie. Bo to, co robię, ma być praktyczne i przede wszystkim wygodne. od kiedy zajmujesz się projektowaniem? skąd narodziła się u ciebie chęć tworzenia? Chęć tworzenia miałam od zawsze, stąd wybór Liceum Plastycznego. Lubiłam się wyróżniać i mieć coś innego niż wszyscy, więc każdy ciuch musiałam dopasować do siebie. Coś doszyć, coś odciąć, powiększyć dekolt, pomalować. Studiowałam architekturę. Pracowałam w agencjach reklamowych i biurach architektonicznych. Kiedy urodziłam syna, zajęłam się tworzeniem biżuterii, a po urodzeniu córki odkurzyłam maszynę do szycia i właśnie mija szósty rok, jak szyję. projektujesz i szyjesz sama . jesteś zosią-samosią? Jasne! Wszystko robię sama! Poczynając od metki, a kończąc na gotowym ciuchu. Wszystko chcę mieć pod kontrolą, wiedzieć, że gotowy produkt jest najwyższej jakości. Dobrze skrojony, wygodny, starannie odszyty. Staram się, by każdy szew był idealny. Wkładam w to dużo serca i wysokiej jakości pracę. s.

1

0

6

magazyn

ROZMOWA Z ADĄ KORDYS

m

R

o

d

a

A

ó–


a d o

TI

s.

1

0

7

m

Jako pierwsze powstawały kolekcje dla moich lalek Barbie. A następnie dla Kena. Dla lalek łatwiej można było dokupić ubranka, a dla Kena już nie. Jednak w coś go trzeba było przebierać. Tak powstała pierwsza sztruksowa marynarka dla niego. czym jest dla ciebie moda? Moda jest dla mnie sposobem wyrażania siebie, a przede wszystkim dobrą zabawą. na rynku mody jest wielu projektantów. czym twoje projekty różnią się od innych? Są po prostu moje. Szyję rzeczy dla kobiet – tych jeszcze małych i tych już dorosłych. Są to wyłącznie ciuchy praktyczne i co ważne – idealne do noszenia na co dzień. Wiem, ile rzeczy matka dwójki dzieci, prowadząca dom, z psem i kotem, aktywna zawodowo, musi zorganizować w ciągu dnia. Tu nie ma czasu na to, by co rano stać przed pełną szafą i zastanawiać się, w co się ubrać. Więc ja proponuję – wskakujesz w dzianinową sukienkę Arti Farti, na to narzucasz wełniany oversizowy płaszczyk Arti Farti i masz czas na kawę. Jesteś ubrana stylowo, wygodnie i modnie. W moich projektach używam tylko naturalnych, bardzo dobrej jakości dzianin. Lubię ostre wykończenia i widoczne przeszycia, które są ozdobą i przełamaniem klasycznej estetyki stroju. Projektuję i szyję luźne oversizowe modele na każdą porę roku, które nie opinają sylwetki . Odzież Arti Farti występuje w szerokim wachlarzu rozmiarów – od dziecięcego (1-2 lata) po xl. jaka jest ada kordys na co dzień? Budzę się z głową pełną pomysłów, gotowa do działania, a wieczorem okazuje się, że dzień był za krótki i tylko dwadzieścia procent planu udało mi się zrealizować. Przy każdej codziennej czynności, pozornie niezwiązanej z projektowaniem, w mojej głowie rodzą się nowe wzory, bo dosłownie wszystko mnie inspiruje – wystarczy, że na coś zwrócę uwagę. gdzie można kupić uszyte przez ciebie ubrania? W od września do czerwca – co miesiąc, a czasami nawet częściej, wystawiam się na targach mody niezależnej w Warszawie. Zapraszam serdecznie również na mój funpage na Facebooku, gdzie zamieszczam na bieżąco wszystkie informacje i projekty: https://www.facebook.com/Arti-Farti-155838007886192/timeline A wiele moich klientek kontaktuje się ze mną bezpośrednio.

–w

prowincjonalny

pierwsza rzecz jaką uszyłaś sama to?


a d

M

ROZMOWA Z ANNĄ I EWELINĄ

– mija poland skórzane paski, bransoletki i breloki z wymiennymi napami

s.

1

0

8

m

ó–

magazyn

Ania: Ja od zawsze uwielbiałam paski – mam ich mnóstwo, więc pomysł pojawił się dość naturalnie. Paski są trochę niedocenionym elementem garderoby. Promujemy biżuterię i inne dodatki, a zapominamy o pasku, który może być motywem przewodnim naszego stroju. Pomysł na biznes wpadł nam do głowy podczas jednego z wieczorów w naszej ulubionej kawiarni. Chciałyśmy stworzyć produkt, który każdy może personalizować, ale też zmieniać w zależności od nastroju czy ubioru. Chciałyśmy stworzyć produkt unikatowy, idący z duchem czasu, dostosowany do potrzeb klienta, ale też promujący polską sztukę wzorniczą i jubilerską. I tak oto zaprojektowałyśmy skórzany pasek z dopinanymi do niego ozdobnymi napami. Napy łatwo się przypina do paska i z niego wypina, więc w prosty sposób można wymienić każdy ozdobny element. Według własnego uznania i gustu można też tworzyć ulubione napowe kombinacje, pasujące do danej stylizacji. co spowodowało, że chciałyście zrobić to razem? Ewelina: Przyjaźnimy się od lat, więc dobrze się znamy, ufamy sobie. Przez wiele wieczorów przegadałyśmy tematy marzeń, pasji, zainteresowań i tak zrodził się wspólny pomysł. Długo się nie zastanawiałyśmy nad tym, by razem robić biznes. czy pamiętacie swoje pierwsze dzieło – napę, pasek? Ania: Tak, było to dla nas spore wydarzenie. Pamiętam, jak tylko otrzymałyśmy napy od pierwszego artysty, a było tego tylko pięć wzorów, to przez kilka godzin je przypinałyśmy do paska i wypinałyśmy z paska i tak na okrągło, tworząc nowe kombinacje. Bawiłyśmy się przy tym jak dzieci. co was inspiruje, gdzie poszukujecie natchnienia? Ania: Inspiruje nas sztuka, architektura, natura. Dla nas istotne jest, by napy tworzyli polscy artyści, od projektu po ręczne wykonanie. To gwarancja ich wyjątkowości i niepowtarzalności. Mocno wspieramy polskie rękodzieło i rzemiosło, mamy wielu niezwykle zdolnych współpracowników. Różni artyści i jubilerzy pracują na odmiennych materiałach, takich jak żywica, ceramika, metale czy drewno. To zapewnia naszym napom totalną odmienność. Tworzymy klasyczne akcesoria ze współczesnym zadziorem. jak wygląda wasz proces twórczy, od pomysłu do realizacji? Ewelina: Przeszłyśmy daleką drogę od pomysłu do realizacji. Najpierw musiałyśmy zapoznać się z tematyką skór naturalnych, garbarni i tego, jak te skóry są farbowane. Postawiłyśmy na jakość. Produkt miał być wysokiej klasy, stąd podróże po Polsce po różnych garbarniach, aby wybrać ten najlepszy kawałek skóry, z którego będzie zrobiona baza – pasek. Skóra była specjalnie dla nas pocieniana w garbarni. Nasz pasek to nie klejone warstwy skóry i tektury, ale jeden solidny kawałek, wycinany ręcznie! Kolejnym etapem było poszukiwanie kaletnika, który wytnie w prawidłowy sposób nasze produkty.

o

skąd pomysł , by sprzedawać paski?


Następnie przez kilka miesięcy szukałyśmy elementów, które stanowiłyby bazę do rękodzieła, z którym chciałyśmy połączyć ten produkt. Jak w końcu je znalazłyśmy, to zaczęły się poszukiwania różnych artystów i jubilerów. Chciałyśmy różnorodności stylistycznej. Nasze paski są opatentowanym, europejskim wzorem przemysłowym. który z waszych projektów jest tym ulubionym? Ania: Zdecydowanie napy warszawskie, bo są w 100% nasze. Te znaki graficzne z syrenką czy Pałacem Kultury zaprojektowałyśmy same. Dodam tylko, że właśnie te napy cieszą się dużym powodzeniem, zbierają pochlebne opinie, a my puchniemy z dumy. Nasze paski tworzymy dla indywidualistów, miłośników niepowtarzalnych stylizacji, fanów klasyki i osób preferujących zawadiackie rozwiązania. jak udaje się wam pogodzić pasję z codziennym życiem? Ewelina: Nie jest łatwo, dlatego proces rozwoju pasków mija poland przebiega powoli. Staramy się, by każdy krok był przemyślany, analizujemy wszystkie za i przeciw. Ale widzimy efekty naszych poczynań, więc cały czas się rozwijamy. gdzie można kupić wasze paski? Ania: Jesteśmy na portalu DaWanda.com http://pl.dawanda.com/shop/mijapaski Nasze piękne paski można też kupić w butiku na Wilanowie – Colibri Concept Store – http://colibristore.pl/ Zapraszamy również na funpage na Facebooku: https://www.facebook.com/mija.poland/timeline  s.

1

0

9

a d o m prowincjonalny

IJ A

–w


s.

1

1

0

magazyn

m

ó– –w

o

d

a


txt ↷

Anna Zajdel fot ↷

s.

1

1

1

prowincjonalny

Anna Potasiak & Kamil Banaszek


Kiedy byłam małą dziewczynką, często bawiłam się lalkami. Nie takimi – wiecie – bobasami z wirującą gałką oczną, które wozi się malutkimi wózkami i udaje ich mamusie. Specjalizowałam się w scenariuszach dla szeroko pojętych lalek Barbie (choć w sumie w przypadku Barbie wszystko jest wąsko pojęte, zwłaszcza talia). Pamiętam, że fabuła krążyła wokół organizacji ślubu, najlepiej z jakimś super przystojnym Kenem. Wiek dwudziestu lat wydawał mi się wówczas najodpowiedniejszy do zamążpójścia. s.

1

1

2

h c a w o ł s u k l i k

DORASTANIU

w

Marta Krynicka

ó–

magazyn

txt ↷

Każdy obowiązek nałożony przez dorosłych wywoływał we mnie apokalipsę. Jak bardzo niezrozumiałe było słowo „nie”: „nie – bo nie”, „nie – bo tak mówimy”, „nie – jak dorośniesz, to zrozumiesz”. Och, jak wielki bunt wywoływał we mnie ten werbalny znak zakazu. Marzyłam, by jak najszybciej stać się dorosłą. Planowałam, że jak tylko skończę osiemnaście lat, kupię fajki i wino, wejdę do zasmrodzonego pubu, a później przejdę na czerwonym świetle, wysmaruję sobie czekoladą ubranie, pokażę komuś język i wydrę mordę przed szkołą, że nigdy nie odrobię matmy i... i właściwie tyle. Dorosłość jawiła mi się jako druga strona barykady. Ba! Druga strona, ta za tunelem i światłami, dwieście metrów w lewo. Jednak przede wszystkim jako coś, co przyjdzie nagle. Budzisz się i jesteś Panem Mirkiem. Budzisz się i jesteś Panią Mirką. Budzisz się i jesteś „Panią”: taką, która wymienia dystyngowane „Dzień dobry”, a nie „Siema”, panią w ołówkowej spódnicy, trwałej na głowie (klasyczny, elegancki kalafior Bożeny), na obcasach i z torebką zawieszoną na przedramieniu. O tym właśnie marzyłam. Możecie się teraz zatrzymać i zapalić świeczkę w mojej intencji albo strzelić mi telepatyczną blachę. Zrozumiem. Od tamtego czasu minęło dwieście lat świetlnych. Po drodze okazało się, że nikt nie wymyślił kapsuły przeobrażającej. W dorosłość się wchodzi, nie wskakuje. Dzisiaj piszę tekst w ołówkowej spódnicy i kaloszach, które okazały się nieco płytsze od kałuży. I świetnie mi z tym. Z perspektywy czasu, wiele rzeczy wydaje mi się trudniejszych, wiele łatwiejszych, wiele kompletnie innych, a wiele – zupełnie niezmiennych. Te ostatnie lubię najbardziej. Spódnice zakładam, ale tylko przy okazji istotnych wydarzeń. Dobra, tę „trwałą” bym zamieniła – najlepiej zaraz po przebudzeniu – na pięknie ułożone fale. Jednak z powodów organizacyjnych najczęściej występuję w upiętym koku: model – „nieogar”. Właściwie to świetnie wyszło z tym kokiem: czasem, jak tniemy z synem w „Far Cry Primal”, do efektów specjalnych osobiście dodaję jeszcze cień drapieżnego wilkora na ścianie. W kwestii „Barbie wedding” doszłam z czasem do wniosku, że nie chodziło jednak o Kena. Bardziej skupiałam się na kiecce. „Małżeństwo jako radosny skok w dorosłość” – miałam to pisać na maturze, wybrałam jednak mitologię. Zasypiam na podłodze, wymyślam bajki, szukam z dzieckiem xx. księgi „Tytusa, Romka i A'tomka”, gdy doskonale wiem, gdzie jest, bo leży pod moją poduszką. 




 Jak profesjonalnie zorganizować dla Państwa imprezę okolicznościową. Imprezy firmowe, wesela, chrzty, urodziny, konferencje i szereg innych. STAJNIA SOBIESCY, to marka od lat z powodzeniem funkcjonująca na rynku. Nasze wieloletnie doświadczenie jest gwarancją wysokiej jakości usług. Stajnia położona jest w malowniczych okolicznościach rzeki Pisi w Żyrardowie, zaledwie 2 kilometry od centrum miasta.Dysponujemy salami na 150 osób, zewnętrzną altaną na 80 osób oraz dużym terenem wkoło. Serdecznie zapraszamy klientów indywidualnych i firmy.


s.

1

1

4

magazyn

ó–


prowincjonalny

k

u

l

i

n

–w

a

r

i

a


s.

1

1

6

a i r a n i l u k

Z Z

ó–

magazyn

Kolejnym bohaterem kulinarnej rubryki „ów” jest sernik. Nie ma nic łatwiejszego na świecie! Nie może się nie udać. Nie musimy bać się zakalca, opadniętej bezy czy niewyrośniętych drożdży. Szybko i przyjemnie. Większość z nas postrzega sernik jako tradycyjnie polski przysmak, wręcz narodowy! Nic jednak bardziej mylnego, choć znany w Polsce od stuleci – był opisywany i hołubiony już w starożytności. Grecki filozof, Aegimus, poświęcił mu całą książkę kucharską – zresztą była to prawdopodobnie pierwsza książka traktująca o sztuce kulinarnej na świecie. Aegimus podał w niej przepis na „pra-sernik”, który w składzie poza ucieranym twarogiem miał także ziemniaki. Tak wypiekanym ciastem częstowano zwycięskich olimpijczyków. W antycznych dziełach Greków i Rzymian można znaleźć recepturę między innymi na sernik związany z rytuałami religijnymi. Ekspansja Rzymskiego Imperium rozpowszechniła sernik na kolejne regiony Europy, a poszczególne kraje wypracowały jego indywidualne warianty. W Europie, już w 1545 roku, sernik pojawił się w pierwszej wydrukowanej książce kucharskiej, a Europejczycy rozsmakowali się w nim po wsze czasy. Co prawda w każdym regionie


a i r a n

KRÓWKAMI MILANÓWKA

k

u

l

i

–w

txt ↷

Łukasz Kasperczyk

sesja + stylizacja ↷

Łukasz Kasperczyk & Anna Potasiak Anna Potasiak

s.

1

1

7

prowincjonalny

fot ↷


a i r 1

1

8

n

a s.

u

l

i

ó–

k

Tak wypiekanym ciastem częstowano zwycięskich olimpijczyków.

są łatwe, pyszne i szybkie w wykonaniu! Do spodów tych twarogowych wypieków zamiast kruchych ciast używam ciasteczek – wystarczy dowolnie pokruszyć, dodać trochę roztopionego masła i gotowe. Najlepsze będą owsiane, kruche maślane, czekoladowe Oreo lub słonawe krakersy i Digestive. Te z dodatkiem soli są idealnym złamaniem smaku słodkich karmelowych krówek. Kto nie wierzy, musi spróbować lodów o smaku słonego karmelu firmy Consonni spod Częstochowy, których można skosztować w żyrardowskim bistro Telegraf. Udany sernik to przede wszystkim dobry twaróg. Z tym możemy mieć największy problem. Większość gotowych mas sernikowych dostępnych na rynku ma wiele wypełniaczy i dodatków – gumę guar, mączkę chleba świętojańskiego, mleko w proszku itd. Najlepiej, żeby nasz twaróg w składzie miał tylko mleko, śmietankę i żywe kultury bakterii mlekowych. Jak już zdobędziemy idealny ser – sukces gwarantowany! Do tego potrzebujemy jeszcze wiejskich jaj, odrobinę cukru, masła i możemy zaczynać.

magazyn

używa się innego sera, ale zawsze to podstawowy składnik – Grecy stosują fetę, Włosi ricottę a Amerykanie serek philadelphia. Pomysłów na sernik może być tyle, ile nasza fantazja jest w stanie wykrzesać: sernik słony, sernik z owocami, sernik bananowy, sernik czekoladowy, sernik klasyczny, sernik z rosą. W tej odsłonie będzie to sernik z krówkami. Jeśli myślimy krówki – mówimy Milanówek. Od ponad sześćdziesięciu lat są one produkowane w tym niewielkim miasteczku pod Warszawą przez firmę zcp Milanówek. Dzięki zachowaniu tradycyjnej receptury, firma rozkochała swoim niepowtarzalnym smakiem ludzi w całej Europie, Ameryce i Azji. Klasyczna krówka mleczna, waniliowa, kakaowa, lukrecjowa, a także wersje smakowe – bananowe i orzechowe – to produkty eksportowe, ale można znaleźć je także w naszych sklepach. Zachęcam do poszukiwań tych cukierkowych delicji w papierkach z czarno-białą krową. Wszystkie serniki, które wychodzą z mojego piekarnika,


a i

CM

a

r

PRZEPIS NA OKRĄGŁĄ FOREMKĘ ŚREDNICY

( WSZYSTKIE PRODUKTY W TEMPERATURZE POKOJOWEJ ) s.

1

1

9

prowincjonalny

k

u

l

i

n

–w KG BIAŁEGO (NIEKWAŚNEGO) TWAROGU OPAKOWANIE SERA MASCARPONE (250G) JAJKA OPAKOWANIE CUKRU WANILIOWEGO Z PRAWDZIWĄ WANILIĄ SZKLANKI DROBNEGO CUKRU DO WYPIEKÓW OPAKOWANIE BUDYNIU WANILIOWEGO SOK Z POŁOWY CYTRYNY KOSTKI MASŁA SZCZYPTA SOLI OPAKOWANIE SŁONYCH KRAKERSÓW DKG KRÓWEK Z MILANÓWKA (WANILIOWYCH LUB ŚMIETANKOWYCH)


a i r a n

Sernik w trakcie pieczenia urośnie, ale nie dajcie się zwieść temu złudzeniu – tyle ile wkładamy, tyle wyciągniemy, sernik zawsze opadnie po upieczeniu. s.

1

2

0

Życzę smacznego i zapraszam do eksperymentowania z sernikami. To ciasto zawsze się udaje – no chyba, że pomylimy cukier z solą! 

u

l

i

ó–

k

Zanim zaczniemy robić masę serową, przygotujmy wcześniej spód na sernik oraz foremkę do wypieków. Jej dno wykładamy papierem do pieczenia, a boki smarujemy masłem. Kruszymy na drobny piasek - całe duże (ok. 150g) opakowanie słonych krakersów, rozpuszczamy masło – studzimy i mieszamy z krakersami. Powstałą mieszaniną wykładamy dno foremki i delikatnie wyrównujemy (całe dno powinno być zakryte). Teraz zajmiemy się masą serową. Umieszczamy twaróg i serek mascarpone w makutrze lub misie miksera i ucieramy z cukrem oraz cukrem waniliowym do gładkiej masy. Następnie stopniowo dodajemy po jednym całym jajku (pamiętajmy, aby jajek nie wbijać bezpośrednio do masy serowej – ponieważ, gdy trafimy na nieświeże, cała masa będzie do wyrzucenia. Wbijamy jajko do szklanki i, jak jest okey, wlewamy do misy. Miksujemy po wbiciu każdego jajka, ale niezbyt długo. Sernik to nie biszkopt i nie musimy go napowietrzać. Wystarczy zmiksować do wymieszania się składników. Po jajkach wlewamy sok z cytryny i wsypujemy budyń waniliowy. Miksujemy całość do połączenia się składników. Następnie wlewamy masę do foremki na wcześniej przygotowany spód. Dzielimy krówki na mniejsze kawałki i wrzucamy na wierzch masy serowej. Sernik wędruje do piekarnika na 50 minut w temperaturze 170°c. Sernik w trakcie pieczenia urośnie, ale nie dajcie się zwieść temu złudzeniu – tyle ile wkładamy, tyle wyciągniemy, sernik zawsze opadnie po upieczeniu. Gotowy wypiek studzimy w uchylonym piekarniku, a później chłodzimy w lodówce. Wyciągamy godzinę przed podaniem. U nas w domu sernik znika jeszcze ciepły. Wtedy krówki rozpływają się, ciągną i wypływają w trakcie jedzenia niczym karmelowe bomby!



ZNANE ó–

s.

1

2

2

f

o

f

i

p

o

t

o

:

e

t

g

a

a

s

r

a

-

n

n

a

i

a

k


s.

1

2

3

prowincjonalny

z

d

j

ę

c

ZNANE NIE

–w

i

a


ó–

s.

1

2

4


s.

1

2

5

prowincjonalny

z

d

j

–w

ę

c

i

a


ó–

M M

am wrażenie, że cię rozumiem- powiedziała Maga głaszcząc go po włosach. - Czegoś szukasz, a sam nie wiesz czego. Ja zresztą także szukam i także nie wiem czego. Ale szukamy dwóch rzeczy różnych. Julio Cortázar – Gra w klasy s.

1

2

6

magazyn

oże to i głupie, ale do dziś uważam dzieciństwo za najważniejszą część mojego życia. Byłem wtedy chyba zbyt szczęśliwy, obawiam się, że to nie jest najlepszy początek, człowiek potem za żadną cenę nie chce dorosnąć do długich spodni. Julio Cortázar – Wielkie wygrane


s.

1

2

7

prowincjonalny

z

d

j

–w

ę

c

i

a


ó–

s.

1

2

8


s.

1

2

9

prowincjonalny

z

d

j

–w

ę

c

i

a


M

oże powinienem teraz powiedzieć, że cię kocham – dodałem. – Mów. – Kocham cię, Elizo. Eliza zastanawiała się przez chwilę. – Nie – powiedziała w końcu – nie podoba mi się. – Dlaczego? – To tak, jakbyś przystawił mi pistolet do skroni. Kurt Vonnegut – Slapstick albo nigdy więcej samotności!

ó–

s.

1

3

0

magazyn

P

atrzył na nią jak człowiek, który zerwał kwiat i w zwiędłym kwiecie z trudem rozpoznaje to piękno, dla którego zerwał go i zniszczył. Lew Tołstoj – Anna Karenina


s.

1

3

1

prowincjonalny

z

d

j

–w

ę

c

i

a


ó–

s.

1

3

2


s.

1

3

3

prowincjonalny

z

d

j

–w

ę

c

i

a


o

t

e

k

a

W TWOIM PIWIE

s.

1

3

4

u

Łukasz Olszak

k

txt ↷

magazyn

…oczywiście trochę się zagalopowałem, bo nie widzę, jakie piwo pijesz. Jeśli jednak przeczytasz ten tekst do końca, uświadomisz sobie, że nie minąłem się z prawdą tak bardzo, jak się w pierwszej chwili wydaje. Piwo nie jest „zupą chmielową”. Powstaje ze słodu jęczmiennego, rzadziej słodu pszenicznego lub żytniego i tak zwanych surowców niesłodowanych: cukru, kukurydzy, ryżu, pszenicy, płatków owsianych itp. Wymienione składniki, po odpowiednim przygotowaniu i dodaniu wody, są warzone, czyli gotowane. Efektem tego procesu jest brzeczka piwna, która następnie jest fermentowana przy pomocy drożdży piwowarskich (Saccharomyces cerevisiae). Tak powstaje piwo. Przy komercyjnej produkcji piwa prawie nikt już nie stosuje świeżych szyszek chmielowych. Występują one sezonowo, a ze względu na delikatność, nie da się ich przechowywać w chłodniach. Do piwa dodaje się zatem granulat lub ekstrakt chmie-

f

l

ó–


s.

1

3

5

a k e t o l f u

wali swój trunek statkami do Indii. Podróż trwała długie miesiące i piwo często się psuło. Uznali więc, że lepiej dodać więcej konserwantu, czyli chmielu, niż pić niedobry trunek. Mocniej chmielone piwo jest dostępne obecnie w wielu nowych odmianach. We współczesnych koncernowych piwach konserwacyjną rolę chmielu przejęły pasteryzacja i mikrofiltracja. O ile ta pierwsza nie wpływa tak negatywnie na jakość trunku, o tyle druga potrafi wykastrować go z większości smaku i aromatów. Na szczęście dla ludzi, którzy lubią czuć w piwie goryczkę i aromat chmielu, na świecie rozgorzała piwna rewolucja. Powstało wiele nowych browarów rzemieślniczych, a co za tym idzie, wzrosło zapotrzebowanie na chmiel – nie tylko goryczkowy, ale również aromatyczny. Warto pamiętać, że na wyhodowanie jednej nowej odmiany chmielu aromatycznego potrzeba tysięcy prób krzyżowania istniejących odmian i co najmniej 10 lat pracy hodowcy. Dzięki pracy amerykańskich hodowców, do Europy zaczęły docierać aromatyczne odmiany chmielu, takie jak: Cascade, Citra, Simcoe, Mosaic, Amarillo, Chinook itd. Wnoszą one do piwa, oprócz goryczki, całe bogactwo owocowych aromatów. Chmiele z Nowej Zelandii mają aromaty białych owoców – liczi, melona, gruszki, a Sorachi Ace z Japonii wnosi do piwa kokosowe nuty. W zeszłym roku, w Polsce, wyhodowano aromatyczny chmiel na bazie amerykańskiego Cascade. Obecnie piwa z jego dodatkiem są już dostępne w specjalistycznych sklepach. Polscy piwowarzy rzemieślnicy, korzystając z walorów aromatycznych chmieli, tworzą wspaniałe, zaskakujące bogactwem piwa, za którymi warto się rozejrzeć. Jeśli ten tekst podniósł Ci ciśnienie, wiedz, że chmiel ma działanie uspokajające. Dlatego nie ma się czym stresować, wystarczy tylko kupić rzemieślnicze piwo. Zdrówko! Cheers! Sláinte! 

k

lowy, w ilości nawet poniżej 10g na 100 litrów piwa. Z tego powodu nie jest ono ani gorzkie ani aromatyczne. Mała ilość chmielu nie powinna być postrzegana jako zaleta. Średniowieczni mnisi do przyprawiania piwa stosowali mieszanki ziołowe nazywane gruitami. Każdy klasztor warzący piwo miał swoją własną tajemną recepturę. Mnisi zarabiali nie tylko na warzeniu piwa, ale też na sprzedaży mieszanki ziół. Gruity zawierały m.in. jałowiec, woskownicę europejską, bagno zwyczajne, ale też rośliny trujące – takie jak gorzki piołun. Piwowarzy szukali jednak tańszego zamiennika gruitów. Metodą prób i błędów trafili na chmiel, który posiada właściwości antyseptyczne (bakteriobójcze). To naturalny konserwant. Podczas kolonizacji Indii powstał rodzaj piwa określany skrótem ipa („India Pale Ale”), w wolnym tłumaczeniu oznacza on „indyjskie jasne piwo”. Anglicy transporto-

prowincjonalny

NIE MA CHMIELU...

–w


s.

1

3

6

e n z z u m e j z n e c e r

Przekonywane niedowiarków, że nasza scena muzyczna od co najmniej dwóch lat stoi na światowym poziomie, jest zadaniem żmudnym i męczącym. Tym razem potwierdzenie tego faktu otrzymujemy wprost z głównego nurtu. Leski, czyli Paweł Leszoski, dotarł do miejsca, które mu odpowiada najbardziej – do akustycznego, bezpiecznego portu. „Splot” to 11 przyjemnych utworów, gdzie nic nie powinno zaskoczyć. Idealna płyta środka, przy słuchaniu której spotkają się słuchacze obeznani z najświeższymi muzycznymi nurtami. Album brzmi bardzo dobrze. Paweł wysłuchał tego, co grane jest na świecie i przeniósł na polskie podwórko. Mamy tu mnogość instrumentów, pojawia się banjo, ukulele. Całość oprawiona elektronicznym brzmieniem. Jest też hit: „Kosmonauta”. Pozornie nie brakuje niczego – fantastyczne melodie, dobre wykonanie, polskie teksty i miły głos. Wszystko na miejscu ze skutkiem lepszym niż można się było spodziewać po wydawcy. A jednak… Tym, co rzuca się od razu w uszy, jest brak choć odrobiny zadziorności, czegoś niewygodnego, łamiącego schemat. Jest jak z idealnym kandydatem na zięcia, który przychodzi z cydrem, by wspólnie posłuchać płyt. A gdyby tak tupnąć nogą, rzucić wyzwanie słuchaczowi, zbić go choć przez chwilę z tropu? W tę stronę podąża muzyka w piosence „Z prądem”, szczególnie w końcówce. Dobrze by było, gdyby piosenkarz się nieco „pobrudził”. Mimo tego warto posłuchać, bo fajnych, popowych płyt nie ma na rynku zbyt wiele.  Jarosław Szczęsny

magazyn

Lekko i bezpretensjonalnie

y

c

Warner Music Poland

LESKI – SPLOT

ó–


s.

1

3

7

e n z c y z u m e j z n e c e

Dom wydawniczy For Tune nie przestaje nas rozpieszczać. Tym razem prezentuje kolejną płytę z przebogatej serii zielonej. Flecista, Dominik Strycharski, jest prawdziwym stachanowcem. Chyba on sam nie byłby w stanie zliczyć wszystkich projektów, przy których ostatnio pracował. W „Kolekcji kamieni szlachetnych” zwrócił się w stronę Kaszub – polskiej, prowincjonalnej ziemi. Powołał w tym celu zespół Core 6, w którego skład wchodzi m.in. Wacław Zimpel. Kaszubska tradycja w przypadku tego projektu stanowi jedynie punkt wyjścia, a jej melodie płynnie przenikają się z melodiami innych kultur muzycznych. Mamy więc jazz i muzykę improwizowaną. Muzyka korzenna nie jest tutaj zdekonstruowana, wręcz przeciwnie, stanowi kręgosłup każdego utworu, wokół którego obudowana jest reszta. Dzięki temu otrzymujemy idealną równowagę między melodią a szaleństwem. O sile „Czôczkò” stanowi też inne podejście do sekcji rytmicznej. Mamy dwóch perkusistów i dwóch kontrabasistów, co daje się odczuć, słuchając ostrzejszych fragmentów płyty. Ta muzyka z pewnością dostarczy radości wielbicielom detali, smaczków czy różnego rodzaju wielopoziomowości. Poszczególne utwory noszą nazwy kamieni szlachetnych. Szczególnie poleciłbym wsłuchać się w „Szafir”, „Ametyst” czy opętańczy „Antracyt”. „Czôczkò” to również kolejny dowód na to, że polska muzyka korzenna, dzięki energii uzdolnionych ludzi, może osiągnąć nowy wymiar i wpisać się w światowe dziedzictwo muzyczne. Zadziorne, bezczelne – po prostu wspaniałe.  Jarosław Szczęsny

r

Kolekcja kamieni szlachetnych

prowincjonalny

Dom Wydawniczy For Tune

DOMINIK STRYCHARSKI CORE 6 – CZÔCZKÒ

–w


magazyn

K ó–


prowincjonalny

p

o

r

t

f

o

l

i

o

B –w


ó–

magazyn

KAMIL BANASZEK. MŁODY, AMBITNY FOTOGRAF Z ŻYRARDOWA. PRZYGODĘ Z FOTOGRAFIĄ ZACZĄŁ OD PROSTEGO APARATU CYFROWEGO CZĘSTO NAZYWANEGO ˝ ˝MAŁPKĄ . STUDIOWAŁ W WARSZAWSKIEJ SZKOLE FOTOGRAFII, BYŁ NA STAŻU W PRESTIŻOWYM STUDIO TĘCZA, POMAGAŁ PRZY SESJACH TAKICH FOTOGRAFÓW JAK ZUZA


s.

1

4

1

prowincjonalny

p

o

r

t

f

–w

o

l

i

o


o i l o f p

o

r

t

ó–

magazyn

KRAJEWSKA, BARTEK WIECZOREK CZY ADAM PLUCIŃSKI. AKTUALNIE NA 5-TYM ROKU STUDIÓW ŁÓDZKIEJ WYŻSZEJ SZKOŁY SZTUKI I PROJEKTOWANIA. ZAFASCYNOWANY FOTOGRAFIĄ MODY, STARA SIĘ FOTOGRAFOWAĆ I OŚWIETLAĆ W NIECODZIENNY SPOSÓB. NA ZDJĘCIACH CENI SOBIE EMOCJE I RUCH.


s.

1

4

3

prowincjonalny

–w


ó–


–w

s.

1

4

5


K

s.

1

4

6

magazyn

f

o

t

o

r

e

p

o

ó–

r

t

a

ż


s.

1

4

7

prowincjonalny

f

o

t

o

r

e

p

o

r

t

a

Ĺź

B –w




# 0 2 f i n w w w.f a ce b o o k .co m/ow m a g a z y n

•


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.