ÓW magazyn prowincjonalny 3/2016

Page 1

3/2016 BEZPŁATNY KWARTALNIK


a k w a g i m

Lena Szczesna s. 0 0 2


u p ę t s. 0 0 3

ł

o

w

o

w

s

Magdalena Masewicz-Kierzkowska

s

Ów czytelnicy, Współczesna prowincja jest barwna. Polacy, Hindusi, Wietnamczycy, Rosjanie to codzienny pejzaż wizualny i akustyczny podwarszawskich ulic, galerii handlowych, stacji benzynowych. Nie jest to jednak nic nadzwyczajnego w kontekście wielokulturowych tradycji Rzeczypospolitej. Nawiązuje do nich folk, którego jednym z polskich prekursorów był Antek Kania – dla wielu postać kultowa. Jak śpiewał, „rosną wkoło lasy, w lasach płyną rzeczki, nie ma to jak stacja Grodzisk Mazowiecki”. Artysta żył właśnie w tym mieście zamieszkiwanym historycznie przez wiele nacji. Tutaj stworzył słynną Galerię Instrumentów Folkowych. Muzyczna scena Grodziska nadal rozwija się w kierunku etno. Świetne koncerty można usłyszeć w Willi Radogoszcz oraz podczas Grodzisk Folk Fest – międzynarodowego festiwalu muzyki świata organizowanego przez lokalną organizację pozarządową Akademię Profil. O ponad 170 letniej muzycznej historii miasta opowiada Łukasz Nowacki. Magię muzyki z Afryki Zachodniej przybliża Mamadou Diouf – wolny człowiek z senegalskiej prowincji i mieszkaniec warszawskiej Pragi. W numerze nie zabraknie czegoś dla ciała. Regionalne piwa od Beer Brosów zaskakują nie tylko smakiem. To element współczesnej rewolucji producentów i konsumentów złotego nektaru. Okazuje się, że coraz częściej wybieramy to, co lokalne, regionalne, zróżnicowane. Przeczytajcie i oceńcie sami trzeci już numer stworzonego społecznie Magazynu Prowincjonalnego ÓW. Na strofie.


s.

t r e ś c i

Grodzisk Mazowiecki w y wiad: Mamadou Diouf

s

Wolny człowiek

p

i

✎ Maciej Kierzkowski, Magdalena, Masewicz-Kierzkowska Grodzisk Mazowiecki

s

006 008 016 020 026 028 040 044 054

mapka

Radogoszcz na Manhatnie ✎ Anna Dubielecka

Grodzisk Mazowiecki

U nas zawsze wszystko gra ✎ Łukasz Nowacki

056

felieton

Pan Lęk i Pani Burza ✎ Martyna Szczęsna

w y wiad: Szymon Mielczarek

Beer Bros

✎ Marta Krynicka Fotoblog

Szary blask

✎ Anna Dubielecka w y wiad: Monik a i Viktor Jurgo

Litwo, Ojczyzno nie moja ✎ Kinga Hecel-Stasiewicz felieton

Tommorow never dies ✎ Marta Krynicka

0s. 0 004

4

070 070 084 086 088 098

wnętrza

Loft design

ludzie i miejsca

Kebabki

✎ Mateusz Kaczyński prowincja za gr anicą

Dukty życia

✎ Weronika Leczkowska recenzje

Muzyka

✎ Jarosław Szczęsny między ściegami

Książki

✎ Paulina Jędrysiak Nowak znane nieznane

Ruiny

✎ Martyna Szczęsna z awody z a pomni a ne

Sokolnicy

✎ Eryka Mamot


a j c e

Magdalena Masewicz-Kierzkowska sekretarz redakcji Krzysiek Szczęsny redakcja tekstów Anna Dubielecka, Maciej Kierzkowski, Martyna Szczęsna koordynator foto Paweł Świątek O PR ACOWA N I E G R A FI C Z N E

d

a

k

redaktor prowadząca

r

R E DA KC JA :

dyrektor artystyczna numeru Lena Szczesna

104 106 108

layout & design Łukasz Kasperczyk, komiks

Taka gmina i nie tylko ✎ Jacek Frąś

Lena Szczesna, stasiek! projekt okładki Przemek Kotyński komiks Jacek Frąś KO R E K TA

felieton

Cicho, pomiędzy z głową jelenia ✎ Martyna Szczęsna

Anna Dubielecka, Paulina Jędrysiak-Nowak, Martyna Szczęsna PRO M O C J & PR

fotoreportaż

social media Kinga Hecel-Stasiewicz

Zerkacze

www Andrzej Siepka, Piotr Jatkiewicz

✎ Eryka Mamot

122

PI SZ Ą

kuchnia

Kiszonki

✎ Łukasz Kasperczyk

Anna Dubielecka, Kinga Hecel-Stasiewicz, Paulina Jędrysiak-Nowak, Mateusz Kaczyński, Łukasz Kasperczyk, Maciej Kierzkowski, Marta Krynicka, Weronika Leczkowska, Eryka Mamot, Łukasz Nowacki, Martyna Szczęsna, Jarosław Szczęsny FOTO G R A FUJĄ

Marcin Gmurek, Piotr Leczkowski, Rafał Masłow, Paweł Owczarczyk, Anna Potasiak, Paweł Świątek KO NTA K T

e-mail: redakcja@magazynow.com

www.facebook.com/owmagazyn www.magazynow.com issuu.com/magazynow W Y DAWC A

Stowarzyszenie „Otwórz" P O DZ I Ę KOWA N I A Z A P O M O C PR AW N Ą

Kancelaria Adwokacka Tomasz Zakrzewski s.

0s. 0 00 5

5


s u

b i

e k

t

y

w

s. 0 0 6 n

grodzisk y

p r z e w o d n i k

mazowiecki


2 4

WILLA FOKSAL

ul. Bartniaka 26 (foksal kolei warszawsko-wiedeńskiej, łączący pierwotnie cechy hotelu, dworca i ośrodka kultury, miejsce zabaw „tanecznych” i koncertów)

Foksal wzniesiony w 1845 r. wg proj. Teofila Schüllera przy stacji Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej z przeznaczeniem na dom zajezdny dla podróżujących koleją. Oprócz pokoi gościnnych, restauracji i sali balowej mieścił poczekalnię i kasy biletowe. Według legendy, z wieży pałacyku zawiadowca stacji wyglądał pociągu, którego przyjazd obwieszczany był sygnałem wykonywanym na trąbce. Ze względu na charakterystyczny kształt przypominający parowóz willa nazywana jest często „lokomotywką”.

3

WILLA RADOGOSZCZ ul. Sienkiewicza 31

Dawna siedziba Ogniska Muzycznego od listopada 2012 r. pełniąca funkcję Galerii Etnograficznej, w której odbywają się koncerty i spotkania popularyzujące polską muzykę tradycyjną. We wnętrzach zabytku znajduje się stała ekspozycja ilustrująca dzieje miasta i regionu, prezentująca unikatowe archiwalia, zdjęcia oraz eksponaty, dokumentujące historię Grodziska od prehistorii do współczesności. Odbywają się tu lekcje muzealne, zajęcia i warsztaty, próby chórów, spotkania autorskie, projekcje filmów, spektakle, a także wystawy czasowe prezentujące twórczość lokalnych artystów oraz imprezy popularyzujące historię. Ze względu na charakter placówki koncertują tu systematycznie uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Grodzisku Mazowieckim oraz polscy i zagraniczni wykonawcy muzyki tradycyjnej.

GALERIA INSTRUMENTÓW FOLKOWYCH ul. Chlewińska 19 A

Unikatowa w skali europejskiej kolekcja instrumentów ze zbiorów Antoniego Kani, muzyka, założyciela zespołu „Syrbacy”, pierwszej polskiej grupy folkowej. Jedyny w Polsce i Europie zbiór ponad 1000 instrumentów, przeszkadzajek i zabawek muzycznych - starych i tworzonych współcześnie. Kolekcja jest podporządkowana kulturze ludowej słowiańskiej - nieznanej, egzotycznej, nieodkrytej do dziś. Jest to jedyne miejsce w Europie, gdzie instrumenty leżą w zasięgu wzroku i ręki. Można zagrać na żydowskich cymbałach, katarynce, basach, harmonii polskiej. Można usłyszeć dźwięk liry korbowej, suki i najbardziej polskiego instrumentu... - pierdziela.[za stroną galeria-folk.pl]

5

ZAKŁAD WODOLECZNICZY

(obecnie budynek Szk. Podst. nr 1), ul. Kilińskiego 8B

Podwarszawskie SPA, gromadzące w II połowie XIX w. stołeczną elitę artystyczną, tętniący życiem kulturalnym. Do lat 60. XX w. na terenie parku zdrojowego okalające go zakład znajdowała się muszla koncertowa, a wśród atrakcji oferowanych kuracjuszom były występy utalentowanych muzyków. Po zakończeniu działalności zakładu ulokował się tu Urząd Miejski. Po II wojnie światowej budynek był siedzibą Liceum Pedagogicznego, bibliotek, lokalnego radia oraz licznych instytucji i organizacji społecznych. Od 1954 r. znajduje się tu Szkoła Podstawowa Nr 1. Odrestaurowany w 2015 r. budynek zwyciężył w ogólnopolskim konkursie na Modernizację Roku.

s. 0 0 7

a M Aż P K A t r o p e r o

We wnętrzu znajdują się unikatowe malowidła ścienne autorstwa Jana Bogumiła Plerscha z 1782 r. Freski zdobiące reprezentacyjny gabinet dworu zostały wykonane przez artystę dla Izabeli z Poniatowskich Branickiej, siostry królewskiej, która pozostawała w związku z Andrzejem Mokronoskim, właścicielem majątku Jordanowice i miasta Grodzisk. Zgodnie z sugestią badaczy malowidła zawierają typowe dla symboliki masońskiej i stylu epoki przedstawienia postaci i zwierząt mitologicznych, pór roku i żywiołów.

t

ul. gen. L. Okulickiego 8 (siedziba Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Tadeusza Bairda)

o

DWOREK SKARBKÓW

f

1


WOLNY CZ s. 0 0 8


y w i a d w

ZŁOWIEK aciej Kierzkowski, M Magdalena Masewicz-Kierzkowska Paweł Świątek

s. 0 0 9


Czy w Twojej rodzinie są tradycje muzyczne? W mojej rodzinie brak takich tradycji. W Afryce Zachodniej dawniej było tak, że jedynie konkretne kasty miały prawo muzykować. Inni nie mogli. To było zabronione. Gdybyśmy żyli w dawnych czasach, to ja bym w ogóle nie myślał o uprawianiu muzyki. U mnie w rodzinie nikt nie grał, ale ja zawsze lubiłem muzykę. W domu słuchałem jej głównie w radiu i telewizji. O dziwo, w wieku czternastu, piętnastu lat, aż do matury raczej byłem zwolennikiem muzyki tradycyjnej. Nie cierpiałem zespołów, które miały perkusję w stylu europejskim. Ta muzyka nie przemawiała do mnie. W Senegalu często chodziłem na koncerty. Kto miał prawo muzykować? Grioci? Tak, grioci tylko mogli. A griotem trzeba się urodzić. Teraz demokracja dużo zmieniła. W Dakarze są szkoły muzyczne, ale nie dotyczą muzyki tradycyjnej. To jest tak zwane rodzinne muzykowanie. To znaczy tradycyjnie można było muzykować tylko przez krew. Tak jak nie można było być królem bez odpowiedniej krwi. Na świecie funkcjonują kasty. W Indiach to jest na poziomie religijnym, natomiast tutaj w Afryce Zachodniej - na poziomie zawodowym. Kto czym się zajmuje. Historycznie rzecz ujmując - była szlachta, wolni ludzie i kasty. Taki był tradycyjny podział społeczeństwa. Rzemieślnicy i muzycy byli w tej grupie kast. Nie było mieszanych małżeństw. Dwie pierwsze grupy, uważały pozostałe za gorsze. Z muzykami właściwie te społeczności miały problem. Dlatego, że muzycy (grioci) byli też historykami. Mieli obowiązek zapamiętać wszystko - historie rodów, dzieje państwa i tak dalej. Byli doradcami króla. Wiedzieli, co się dzieje wśród ludu. Byli wszędzie. Tylko grioci mogli królowi powiedzieć prawdę w obecności innych ludzi. Mieli takie uprawnienia. Ludzie uważali, że oni są z niższej klasy, ale ich się bali w związku z ich powiązaniami z władcami. s. 0 1 0

D i o u f M a m a d o u

Jakie były Twoje wczesne kontakty z muzyką w Senegalu? To nie jest żart ani jakaś wymyślona historia, że muzyka w Afryce jest wszędzie. Obecna jest podczas wesel, chrztów i innych wesołych wydarzeń, ale także przy śmierci. Przy różnych okazjach śpiewa się konkretne pieśni, wykorzystuje instrumenty muzyczne. Jak ktoś ma chrzest, to bębny są na zewnątrz. Każdy, kto słyszy dźwięki, czuje się zaproszony. Tak samo z tańcem. Bzdurą jest, że mamy taniec we krwi. Chodzi tylko o to, że mamy darmowe szkoły tańca dookoła przez całe życie. Mówi się, że muzyka afrykańska jest tylko rytmem, co nie jest prawdą. W Afryce Zachodniej mamy taki instrument, który nazywa się kora. Przy korze w ogóle się nie tańczy i nie używa bębnów. Jest to muzyka tylko do słuchania. Wszyscy wiemy, że rodziny afrykańskie są duże. Nasze mamy wypracowały kołysanki i to jest bogata tradycja. Kołysanki są śpiewane także podczas opowiadania bajek.


y w i a d w

Czy pozycja griotów w Afryce Zachodniej jest nadal tak silna? Nadal. To są konkretne rodziny – np. Diabate, Kouyate. Te nazwiska znajdujemy w Senegalu, Mali. U nas w nazwisku masz wszystko. To nie jest tak, że Kowalski, który się urodził w Rzeszowie przyjeżdża do Warszawy i udaje, że ma tutaj swoje korzenie. W Polsce łatwo jest ukryć swoją przeszłość. Tam nie. Po nazwisku wiem, kto do której grupy etnicznej należy i jaką pozycję w niej zajmuje. Jeśli ktoś jest s. 0 1 1

Mamadou Diouf

(ur. 1963) – senegalski muzyk, wokalista, autor, weterynarz, frontman zespołu Mamadou & Sama Yoon, od 33 lat mieszka w Polsce


Wróćmy do muzyki. Czy jest jakiś podział stylistyczny muzyki Senegalu? Czy jest coś takiego jak muzyka wiejska, miejska, folkowa? Właściwie to są pojęcia obce w tamtych kulturach. Tam jest muzyka popularna i muzyka tradycyjna. Czy współczesną muzykę w Senegalu tworzą nadal grioci? W tej chwili jest tak, że każdy może robić, co chce. Szczególnie hip-hop stworzył takie możliwości. Jest nową formą muzyki. Nawet nie trzeba mieć bębnów, żeby to wykonać. Hip-hop tworzą głównie młodzi ludzie, którzy umieją pisać, są odważni i najczęściej nie są griotami.

s. 0 1 2

y w i a d w

griotem, to od razu słychać, widać. Ci, co mieszkają w mieście są postępowi, otwarci - nie widzą w tym problemu. Ale dalsza rodzina mówi: „To jest griot? On jest z kasty”. To cały czas funkcjonuje, mimo obecnej otwartości. Są politycy, którzy mogą robić karierę, ale jeśli dochodzi do tego, że ma być prezydentem czy premierem, to głosujący mają problem z tym nazwiskiem. Jeszcze żaden człowiek, który ma nazwisko z kasty nie był prezydentem Senegalu.


Czy to były bębny djembe? Nie. Djembe jest instrumentem grupy etnicznej, która nazywa się Malinke. Natomiast w mojej grupie etnicznej Serer nie znamy kory ani djembe. Mamy bębny, które nazywa się sabar. Gra się na nich pałeczką. Jeżeli ktoś kojarzy Youssou N’Doura, to są te bębny i one występują od środkowej części Senegalu aż na północ. Natomiast na południu Senegalu, w Gambii i dalej jest grupa Malinke. Tam jest kora i djembe. Co Cię skłoniło to tego, żeby zająć się muzyką? Przyjechałem do Polski na studia w 1983 roku. Dostałem się na weterynarię na SGGW. Akademiki mieliśmy na Ursynowie. Kiedy byłem na pierwszym roku budowano jeszcze Ursynów. Miałem kolegów, którzy studiowali na SGPiSie (obecnie SGH) i mieszkali na Madalińskiego. W związku z tym, że na Ursynowie nic się nie działo, weekendy spędzałem u nich. Mieszkało tam dwóch takich - jeden Senegalczyk i drugi, który pochodził z Mauretanii, ale wychował się w Senegalu. Przed przyjazdem do Polski grał z Baaba Maal’em. To jest mega postać, świetny gitarzysta. Tam - słuchając go - zacząłem nucić. W 1987 roku stworzyliśmy duet i pojechaliśmy do Poznania na festiwal bluesowy jako Blue Africa. Tak się zaczęła moja przygoda z muzyką. Później spotkałem człowieka, który o wszystkim decydował. To Włodek Kleszcz, który do dzisiaj pracuje w Polskim Radiu. Będąc w Łodzi na kursie językowym - bo kiedy przyjechałem do Polski miałem najpierw jeden rok nauki języka w Łodzi - jedyną audycją jakiej słuchałem, były jego wtorki z muzyką świata. Grał głównie reggae, muzykę afrykańską i bluesa. I kiedy przyjechałem do Warszawy, wpadłem do Stodoły na imprezę Raggae Pod Strzechą. Zobaczyłem gościa, który dużo gadał o reggae. Podchodzę do niego i pytam się, czy zna Kleszcza. Powiedział, że to on. Tak się poznaliśmy. Do dzisiaj to pamiętam - zima 1988 roku. Na ulicy Smyczkowej s. 0 1 3

D i o u f M a m a d o u

Pamiętasz coś z obrzędów tradycyjnych na wsi, w której mieszkałeś? Jak to wyglądało? Gdy mieszkałem w Dakarze, co roku wracałem do rodzinnej wioski na wakacje. Tam dwa razy trafiłem na pogrzeby starszych ludzi. Muzyka jest tylko przy pogrzebach osób starych. Podczas odprowadzania ciała z wioski na cmentarz co kilkadziesiąt metrów robiono przerwę. Starsze osoby tańczyły wokół, przekazywały zmarłemu informacje, żeby podał ją dalej. Oczywiście to jest rytuał animistyczny. Wierzymy, że są duchy przodków. Osoba jest pochowana razem z winem, jedzeniem na podróż do tamtego świata. A bębny grają cały czas. Mamy też zapasy tradycyjne. O tym w ogóle świat nie wie, bo to nie jest żadna dyscyplina olimpijska. Natomiast w Senegalu to jest popularniejsze od piłki nożnej, która także ma bardzo wielu zwolenników. I przy tych zapasach zawsze są bębny. Kiedy jeździłem na wieś w okresie wakacyjnym - podczas pory deszczowej, kiedy rolnicy pracują - cała młodzież wracała do wioski i wieczorami na najważniejszym placu organizowane były te tradycyjne zapasy. Przy okazji było ognisko, a bębny cały czas grały.


Jak się poznałeś z muzykami swojego aktualnego zespołu Mamadou & Sama Yoon? Po zespole Pol-ska powstał Open Daily na początku lat 90. Ja tam śpiewałem a Grześ Rytka grał na saksofonie. Kiedy zespół przestał funkcjonować, nasze drogi się rozjechały. Później w 2010 roku spotkaliśmy się przypadkiem na Krakowskim Przedmieściu. Okazało się, że mieszkamy blisko siebie na Ochocie. Zaczęliśmy się spotykać we dwóch i tworzyć nowy materiał. Jaka muzyka jest na waszej nowej płycie? To jest polsko-senegalska płyta. W zespole jest sześć osób. Tylko ja jestem z Afryki, więc nawet parytetowo patrząc, to nie może być płyta senegalska. Co prawda ja śpiewam w moim języku Wolof. Grześ przygotował warstwę muzyczną, ja tekstową. Wybieracie się do Senegalu zagrać razem? W Senegalu są dwa fajne festiwale jazzowe i będziemy sie starać, aby tam pojechać. Z tamtego punktu widzenia jest to bardzo przyjemna egzotyka, jak muzyk – najczęściej wokalista - przyjeżdża ze swoim zespołem z Europy. Fajnie byłoby tam pojechać z naszym polsko-senegalskim składem. To dla nich może być nawet szok. Bo tam raczej funkcjonują Francja, Belgia, Wielka Brytania. Jeśli chodzi o wschód, to Rosja jest najbardziej rozpoznawalnym państwem. Polska nie. Więc jak tam pojedziemy, może to być fajny element. Liczę na to. Czy masz w repertuarze piosenki po polsku? Jestem zwolennikiem naturalnego podejścia do wszystkiego. Też mnie czasami trochę śmieszy i smuci, jak Polak stojący przed polską publicznością śpiewa po angielsku, a przed wykonaniem tłumaczy, o czym będzie śpiewać. Ja zawsze patrzę pod kątem, czy w języku, w którym śpiewam, będę w stanie improwizować. Szczerze mówiąc unikam śpiewania po polsku. Dużo za to piszę po polsku. Od tej strony myślę, że czuję ten język. Natomiast śpiewanie - zobaczymy. Uważam, że trzeba nie tylko panować gramatycznie nad językiem, żeby w nim śpiewać. To musi być pewna spójność, łatwość. Wiadomo, że polski ma prostą gramatykę, porównując z francuskim. Natomiast wymowa s. 0 1 4

D i o u f M a m a d o u

w akademiku Uniwerku Włodek organizował reggae'owe warsztaty. Pierwszy raz poszedłem tam, żeby posłuchać. W pewnym momencie wyskoczyłem na scenę, trochę poimprowizowałem i po tygodniu powstał zespół Pol-ska. To był zespół reggae'owy. Potem pojechaliśmy na festiwal do Brodnicy. Kleszcz zadzwonił do Włodka Kiniorskiego, który przyjechał do nas. Poznaliśmy się i wspólnie improwizowaliśmy. Dalej wszystko się samo potoczyło.


Jako Magazyn ÓW chcemy właśnie odczarować prowincję. Ale taki ruch jest zauważalny na świecie. W wielu bogatych krajach to właśnie najbogatsi uciekają od zagęszczenia, niedobrego powietrza, korków, centrów handlowych. Wobec tego muszą trafić na jakieś przedmieścia czy do wiosek. Sądzę, że to jest taka pozostałość z dawnych czasów. Nawet tutaj w Warszawie. Ja teraz mieszkam na Pradze. Wiadomo, że lewa strona Wisły myśli zupełnie inaczej niż prawa. Dzielnice mają swoją różną reputację, podobnie jak prowincja. Niemniej jednak prowincja ma pewną fajną cechę, że tam się pracuje. Rolnik zna pracę od początku do końca. Jestem z głębokiej prowincji. Ale w ogóle tymi kategoriami nie rozumuję. Po prostu ludzie się rodzą w danych miejscach i potem każdy szuka komfortowej lokalizacji, gdzie może funkcjonować, pracować, chodzić do szkoły bez większego stresu.

s. 0 1 5

y w i a d

Z czym Ci się kojarzy prowincja? W moim odczuciu słowo “prowincjonalny” ma negatywną konotację. Jako osoba, która urodziła się na wsi i chodziła do szkoły z mieszczuchami, myślę, że to po prostu wynika z kompleksów. Ludzie nie mają przecież wpływu na swoje pochodzenie. Nikt nie wybiera miejsca, w którym się rodzi.

w

nie daje szans, kiedy człowiek zaczyna naukę w wieku 20 lat. Fonetyka jest bardzo trudna i tu jest ta bariera.


RADOGO NA MAN

s. 0 0 1 6


HATTANIE s. 0 1 7

y w i a d w

OSZCZ

Anna Dubielecka Paweł Owczarczyk


ZC Y

można sprawić, aby instytucje służące kulturze małych miast, stanowiły miejsca bardziej otwarte na działania twórcze społeczności i sprzyjały procesowi łączenia jej we wspólnotę? Jaki obraz rysują w tym kontekście inicjatywy oddolne mieszkańców Grodziska Mazowieckiego? Przykładem symbiozy działań instytucjonalnych, pozarządowych oraz nieformalnych grup i pojedynczych społeczników jest Willa Radogoszcz. Działania tej placówki, wykraczają poza charakterystyczne dla wielu typowych ośrodków kultury ramy tworzenia atrakcyjnego dla odbiorcy programu, który odwiedza je bardziej z pozycji klienta niż współtwórcy. Nazwa Radogoszcz pochodzi od imienia słowiańskiego bóstwa. Złożenie rad- miły oraz gosbgość może wskazywać na jego domniemaną funkcję opiekuna gości. Wielu grodziszczan do dziś nazywa to miejsce po prostu pałacykiem. - Willa to przestrzeń do współtworzenia, dzielenia się pasjami, wiedzą, do odwagi kroczenia własnymi ścieżkami artystycznymi - mówi Anna Woźniak, kierująca instytucją. - Naszym celem jest zbudowanie miejsca, sprzyjającego aktywnemu uczestnictwu w tworzeniu kultury. Chcemy dawać szansę tym, którzy chcą rozwijać potencjał własnej kreatywności. Surrealistyczna lokalizacja Radogoszczy to grodziski tzw. „Manhattan”. Wznoszące się nad centrum miasta blokowisko „drapaczy chmur” szczelnie otacza niski, zabytkowy budynek z końca XIX wieku. Architektura rezydencji przywołuje echa antycznych fascynacji Zaharija Putiato, co potwierdza Łukasz Nowacki - specjalista ds. historii miasta. – Putiato to autentyczna postać, naczelnik powiatu sochaczewskiego, który wymyślił, że w przypominającej krymskie rezydencje daczy będzie przyjmował gości. Przez his. 0 1 8

storyków sztuki jest ona uznawana za przykład tzw. willi liwadiańskiej (Liwadia- miejscowość na Krymie) lub palladiańskiej (nawiązującej do architektury rezydencjalnej XVIII i XIX w.). Historia tego miejsca jest zbiorem faktów, legend i zasłyszanych opowieści. - To historia Grodziska w pigułce, zauważa Anna Woźniak. W latach międzywojennych budynek często zmieniał właścicieli, zaś od ich nazwisk funkcjonował jako Zetniówka czy Przepiórkiewiczówka. Podobno jednym z mieszkańców willi był miejscowy rabin. Później bytował tam także burmistrz miasta. Po 1945 roku znalazło w niej siedzibę Stowarzyszenie Miłośników Sztuki, mające za cel rozbudzenie życia kulturalnego w Grodzisku

Mazowieckim. Niestety w późniejszych latach budynek został zdewastowany. Zaczął pełnić funkcję punktu naprawy AGD, zaś wieżowce „Manhattanu” zajęły miejsce dotychczasowego urokliwego założenia parkowo-ogrodowego z niewielkim stawem i wysepką.


Anna Woźniak zaznacza, że grodziskie centrum miasta cechuje silne wyeksploatowanie z prawdziwej historycznej tkanki. Może to stanowić powód niewielkiej ilości oddolnych, niesformalizowanych aktywności w tej przestrzeni. Część pomysłów opiera się na osobie lidera i przestaje mieć rację bytu z powodu braku kolektywów, które kontynuowałyby projekty; niektóre

pomysły nigdy nie doczekały się realizacji lub zostały zaniechane – np. próba ożywienia „martwego” deptaka w centralnej części miasta i stworzenia tam miejsca na kształt „miejskiej agory” czy impreza mająca odbyć się na pożegnanie jednej z kamienic przy Placu Wolności, której groziło wyburzenie. W obecnej formie Radogoszcz działa od 2012 roku. Trafia tu wiele osób oraz grup aktywnych społecznie i kulturowo. Miejsce skupia lokalne talenty rękodzielnicze, teatralne. Ekspozycję galerii współtworzą miejscowi artyści. Trzon stałej kolekcji stanowi dokumentacja dziejów miasta i regionu przeniesiona z dawnego Muzeum Regionalnego PTTK. Radogoszcz to także miejsce „ruchome”. W dzielnicy Łąki - na robotniczym osiedlu, którego mieszkańcy są od reszty miasta fizycznie oddzieleni torami oraz wiaduktem - odbywa się Piknik Historyczny. Wznoszą się tu unikatowe na skalę Mazowsza tzw. Góry Szwedzkie - pozostałości wczesnośredniowieczs. 0 1 9

nego grodu - pod które rokrocznie przybywają rekonstruktorzy oraz rękodzielnicy historyczni. Stanęły tam na stałe tablice informacyjne oraz ławki dostępne na co dzień dla mieszkańców. Są pomysły, aby przy płynącej w pobliżu rzece Mrownej zainicjować stworzenie małej miejskiej plaży. Willa na stałe współpracuje z aresztantami z tutejszego Oddziału Zamkniętego, którzy opiekują się cmentarzem żydowskim. Są też czynnymi uczestnikami Splotów - Grodziskich Spotkań Wielokulturowych. Na festiwal składają się koncerty, spotkania, warsztaty, spacery, wykłady i panele dyskusyjne, służące idei dialogu międzykulturowego. Bogactwo i różnorodność wielorakich aktywności towarzyszy również Nocy Muzeów. W tym roku Anna Woźniak odkrywała przed publicznością „szemrany Grodzisk”. Spacerując, można było zanurzyć się w mrokach przeszłości dzięki opowieściom z dreszczykiem podczas odwiedzin w punktach takich jak dawny Zakład Wodoleczniczy, Dworzec PKP, kaplica przedpogrzebowa, tajemnicze podwórka czy ciemne bramy. Willę Radogoszcz wyróżnia na tle innych placówek kulturalnych w Polsce bardzo mocno odczuwalna otwartość na ludzi. To miejsce zachęcające do współtworzenia. Mimo że pałacyk architektonicznie emanuje antycznym wyrafinowaniem i pompatycznością, tworzące go osoby nadają mu charakter nowoczesnego centrum społecznościowego, w którym każda oddolna inicjatywa jest mile widziana.


ZAWSZE

S Y Z S W s. 0 0 2 0

ukasz Ĺ Nowacki


TKO

s. 0 0 2 1

t r a d y c j a


t r a d y c j a Orkiestra Mandolinistów w Polskim Radiu, 1936 r., zbiory Szkoły Podst. nr 1

akim hasłem powinno promować się miasto, w którym działa osiem chórów, dwie orkiestry, kilkanaście zespołów profesjonalnych i amatorskich, corocznie odbywają się festiwale i konkursy muzyczne. Młode talenty rozwija szkoła muzyczna I stopnia i liczne placówki prywatne, a melomani mają okazję uczestniczyć w blisko stu koncertach rocznie – poczynając od jazzu, przez folk i muzykę rozrywkową, po klasykę i plenerowe spektakle muzyczne. Grodzisk Mazowiecki, bo o tym mieście tutaj mowa, może poszczycić się tradycjami muzycznymi sięgającymi 170 lat. Oczywiście także i wcześniej w Grodzisku i okolicach brzmiała muzyka. Grali w kościołach organiści, nie brakowało kapel ludowych oraz zespołów klezmerskich, przygrywających weselnikom - występujących podczas zabaw i jarmarków. Muzyką promieniowały dwory, w których przy fortepianach zasiadali przedstawiciele lokalnego ziemiaństwa, śpiewano podczas nabożnych zgromadzeń w świątyniach a także odprawiając „majowe” pod przydrożną kapliczką. Pieśnią żegnano zmarłych i rekrutów idących do wojska, witano młode pary, umilano pracę w polu i zagrodzie oraz uwznioślano procesje, pochody albo sąsiedzkie spotkania. Pierwsze występy profesjonalnych muzyków, w dodatku potwierdzone, miały miejsce podczas inauguracji odcinka kolei z Warszawy do Grodziska, a więc 14 czerwca 1845 r. Zarówno w dniu otwarcia, jak i w pierwszych latach funkcjonowania linii, gości przybywających do Grodziska koleją witała na stacji orkiestra, zwana „muzyką”, która przygrywała s. 0 2 2

także uczestnikom zabaw w pobliskim Foksalu. W określanym tym mianem domu gościnnym dla podróżnych, łączącym funkcję hotelu, dworca i ośrodka kultury z restauracją i salą balową, występowali nie tylko rodzimi muzycy, często ściągani ze stolicy, ale i „nader biegli” artyści zagraniczni, grający „na skrzypcach, flecie, mandolinie i fisharmonice z towarzyszeniem gitar i wiolonczeli”. Dźwięki płynące z okolic stacji kolejowej i sąsiedniego parku z pewnością słychać było w nieodległym sanatorium, wybudowanym w 1884 r. jako zakład wodoleczniczy. Tam również urządzano koncerty, wpisujące się w ofertę rozrywek dla kuracjuszy tak samo dobrze, jak odczyty naukowe, spektakle, pokazy iluzji i seanse spirytystyczne. Kierujący zakładem dr Karol Tokarski założył w 1899 r. Towarzystwo Śpiewacze „Lutnia”. Nieco później, bo w latach 20. ubiegłego stulecia,


Jedna z grodziskich kapel podwórzowych przy ul. Bałtyckiej, l. 50 XX w., zbiory Alicji Szafrańskiej

organista Ludwik Witalis Jaroszewski, prowadzący na co dzień orkiestrę parafialną, utworzył Orkiestrę Domu Ludowego, która dawała regularne koncerty oraz asystowała podczas uroczystości miejskich. Sztukę muzykowania z powodzeniem uprawiali też uczniowie grodziskich szkół. Najsławniejsza, bo mająca na swoim koncie koncerty na antenie Polskiego Radia, była niewątpliwie działająca w szkole podstawowej nr 1 orkiestra mandolinistów kierowana przez nauczyciela muzyki Bronisława Bieszkiewicza. Od 1947 r. datuje się w Grodzisku Mazowieckim istnienie Ogniska Muzycznego prowadzonego przez znakomitego pedagoga, kapelmistrza i kompozytora Feliksa Dzierżanowskiego. Mieszcząca się w willi Radogoszcz placówka, w której kształciła się młodzież z miasta i okolicznych wsi, pozwalała zapoznać się z talentem swych wychowanków w czasie tzw. popisów, okolicznościowych koncertów i pochodów, a także podczas prac polowych, gdy młodzi adepci akordeonu i skrzypiec przygrywali spracowanym rolnikom dowożeni wozami drabiniastymi na wykopki. Warto dodać, że ognisko, jak sama nazwa wskazuje, promieniowało na miasto, tworząc modę s. 0 2 3

na zdobycie choćby podstawowych umiejętności w zakresie przebierania palcami po klawiszach, by po latach przemienić się w Państwową Szkołę Muzyczną I stopnia, noszącą imię urodzonego w Grodzisku kompozytora Tadeusza Bairda. Lata 60. to początek rewolucji muzycznej zapoczątkowanej przez Jazz Club „Studio”, którego twórcy otwarcie propagowali zachodnią muzykę, organizując słynne Jam Session z udziałem młodych wówczas sław polskiego jazzu oraz ogólnopolski Sejmik Muzyczny. Echem tej muzycznej salwy z „Aurory” była zmiana klimatu w grodziskich lokalach, gdzie na fajfach i dancingach zaczęły królować „dżezy” i „twisty”, a nawet rytmy południowoamery-

Orkiestra Domu Ludowego, l. 20. XX w., Galeria Etnograficzna Willa Radogoszcz


Grodziscy hipisi Serafin i Rufin Bartozi, l. 60 XX w., ze zbiorów Serafina Bartozi

s. 0 2 4

t r a d y c j a

kańskie oraz prawdziwy wysyp zespołów uprawiających muzykę rozrywkową respektującą nowe upodobania publiczności. W przedwojennej sali balowej Komunalnej Kasy Oszczędności (dziś zajmowanej przez Urząd Miasta) powstał Młodzieżowy Klub Rozrywka, w którym występowały z powodzeniem zespoły młodej generacji: Studio i Kaskada. W tej atmosferze do głosu doszło pokolenie „dzieci kwiatów”, czyli grodziskich hipisów, którzy poza walką z „gitami”, niekończącymi prywatkami i włóczeniem się po mieście,

znaleźli jeszcze czas na stworzenie ciekawego i płodnego w talenty środowiska muzycznego, kojarzonego z „mocnym uderzeniem”. Stąd wywodzili się późniejsi członkowie popularnych formacji rockowych - Bohdan „Bohun” Lewandowski i Zdzisław Grzesiewicz oraz niemała grupa lokalnych muzyków, grających w zespołach Neutrony, Modest i Maniacy, Tukany, Bluszcze, Famed i Rock Union. A były to czasy, gdy każda szanująca się instytucja musiała mieć sekcję muzyczną. Poza kinem „Słoń” w Fabryce Tarcz Ściernych i Ogniskiem Muzycznym muzyczny narybek przygarniały pod swój dach świetlica PSS „Społem”, klub „Disco” przy Spółdzielni Mieszkaniowej i Ogródek Jordanowski w dzielnicy Łąki. W 1969 r. rozpoczął działalność zlokalizowany w podziemiach kina „Wolność” klub „Opty” oferujący młodzieży sprawdzian w postaci „Konfrontacji muzycznych”, a starszych gromadzący w czasie „Zaduszek jazzowych”. Lata 70. przyniosły do Grodziska modę na wieczorne dansingi, które lud pracujący spędzał w popularnych lokalach typu „Adria”, gdzie do tańca przygrywał zespół VIP, zaś kolejna dekada zrodziła punkowy bunt, który z powodzeniem kiełkował w szkołach podsycany przez kontestującą młodzież. Zarówno w grodziskiej „samochodówce”, czyli Technikum Mechaniczno-Samochodowym, jak i w „dziesiątce”, jak nazywano Liceum Ogólnokształcące nr 10, istniała wieloletnia tradycja uczniowskich kapel, których sława sięgała nieraz poza szkołę (Great Noice, Decyma). Swoją zupełnie osobną i egzotyczną, choć zanurzoną w rodzimym folklorze, twórczość prowadził Antoni Kania, założyciel pierwszej polskiej formacji


Zespół Rock Union, 1979 r., zbiory Krzysztofa Urtate

folkowej o nazwie „Syrbacy”, autor wielu inicjatyw muzycznych w Miejsko-Gminnym Ośrodku Propagandy i Kultury, pomysłodawca Jarmarku Kapel Weselnych. Ten utalentowany muzyk, multiinstrumentalista doprowadził w 1998 r. do powstania w Grodzisku Mazowieckim Galerii Instrumentów Folkowych. Już po transformacji ustrojowej pieczę nad życiem muzycznym przejął Ośrodek Kultury, którego pracownicy wykazywali się tak na polu organizacji koncertów, jak i w dziedzinie wychowania muzycznego. Nie brakowało także grup złożonych z lokalnych muzyków, takich jak Pięciokąt czy Dziekan Band, prezentujących repertuar podczas miejskich imprez plenerowych, studniówek czy Balów Ojców Miasta. Ciekawym uzupełnieniem aktywności Ośrodka Kultury okazała się oferta kawiarni Cafe Queen, której właściciel, Krzysztof Urtate, zapraszał do swojego lokalu gwiazdy o statusie międzynarodowym, jak choćby zespół Smokie, nie rezygnując z promowania muzyków z Grodziska. Wraz z oddaniem do użytku nowoczesnego Centrum Kultury w 2007 r. siedzibę i miejsce do występów znalazły grodziskie chóry, utworzone przez emerytowanych nauczycieli czy studentów Uniwersytetu Trzeciego Wieku i zrodzone w łonie Ośrodka Kultury: Bogoria i Cantata, do których dołączyła Młodzieżowa Orkiestra Dęta im. Feliska Dzierżanowskiego. Obszerna sala widowiskowa s. 0 2 5

do dziś jest najważniejszą w mieście areną działań artystycznych, w okresie letnim oddając swoją funkcję scenom plenerowym rozsianym w różnych punktach miasta. Listę miejsc promujących dobrą muzykę w 2012 r. uzupełniła Willa Radogoszcz, gdzie odbywają się także próby chórów. Zespoły muzyczne działają przy grodziskich parafiach, szkołach i świetlicach środowiskowych, od 1974 r. występuje nieprzerwanie Orkiestra Dęta GZF „Polfa” (obecnie Gedeon Richter) przez wiele lat towarzysząca uroczystościom miejskim. W tym roku na muzycznej mapie Grodziska zjawił się nowy punkt, Przestrzeń Kulturze Przyjazna, która mieści się na dworcu kolejowym. W ten sposób historia zatoczyła koło, całkiem pokaźne zważywszy na to, co zdarzyło się przez ostatnie 170 lat.

Przy pisaniu artykułu korzystałem ze wspomnień Marka Chmielewskiego, Jana Gombosza oraz Serafina i Rufina Bartozich zamieszczonych w książce Alicji Szafrańskiej „W pamięci zapisane. Grodzisk Mazowiecki. Wspomnienia różne”, Grodzisk Maz. 2013


n o

Te codzienne podróże w czasie z tu do tam, z miejsca zamieszkania do miejsca pracy; te codzienne gonitwy, przesiadki z samochodu do pociągu, z pociągu do autobusu, z autobusu już na nogi - przystanek wcześniej. Mówią, że nawet te kilkuminutowe spacery pośród odurzającego spalinowego oddechu miasta dobrze robią na serce. Więc te nietypowe triatlony przebiegają zawsze w atmosferze pewnego skupienia i roztargnienia zarazem. Skupienia, żeby wszystkie zmiany środków lokomocji odbywały się w odpowiednim miejscu i czasie. Roztargnienia, które ma jeszcze zapewnić oderwanie się w książkę, muzykę, myśli albo jedno z drugim czy trzecim. Trochę bez kontaktu ze światem zewnętrznym, poza tymi punktami odhaczanymi na check liście. Kiedy tak idę przez peron, z głową poza Centralnym, muzyką, do której mogłabym zatańczyć, migającym przed oczami alertem, komunikującym, że mój autobus najprawdopodobniej już odjechał przez opóźnienie pociągu minut cztery, mojego ramienia dotyka obca dłoń. Chwyt jest nieśmiały, ale dostatecznie pewny, żeby się zatrzymać. „Przepraszam, czy mogłaby pani wziąć mnie za rękę? Muszę wejść na ruchome schody. Sama nie dam rady. Odkąd pamiętam, zawsze się ich bałam”. Wys. 0 2 6

e

l

i

e

t

M artyna Szczęsna

f

Pan Lęk i Pani Burza


s. 0 2 7

t r a n s p r o w i n c j o n a l n e e ż ó r d o p

starczy krótki komunikat, żeby skasować wszystkie errory; żeby wykoleić myśli; żeby priorytety ustawić na bocznicy; żeby twarz ubrać w jeden z najbardziej krzepiących wyrazów. Więc na mojej drodze stoi człowiek i chyba nikt nie jest tu bardziej; nikt nie obejmuje mocniej tego roju odciśniętych dłoni na podróżującej nieustająco poręczy; nikt głębiej nie oddycha tym upojnym, dworcowym powietrzem, z którego chce się tylko uciec; nikt nie pragnie tak otworzyć oczu, tych zaciśniętych oczu, które sprawiają jedynie, że uszy lepiej chłoną wszystkie mechaniczne dźwięki. Orkiestry brzmień, które hipnotyzują ciało aż po ołowiane buty. „Już po wszystkim. Jesteśmy”. Rozszczelnienie powiek. Rozbieganie źrenic. Rozluźnienie. Rozstanie. Wraca gwar dworca, zgiełk miasta, alerty wracają i odchodzą jak na ekranie starego, rozstrojonego telewizora. I jakoś trudno się otrząsnąć z tej jedynej prawdziwej chwili, czekającego mnie dnia. Przeszła przeze mnie Pani Burza, nadzwyczaj cicho, na palcach i została dziwnym echem, odbijającym się od ścian tego osobliwego miejsca, które nazywam mną. Wciąż we mnie błyska, że może to szarpnięcie podczas mijania; że ten bezsilny uśmiech czy zamknięcie uszu na słowa; że to przeszedł Pan Lęk i Pani Burza - tego właśnie dnia, który nie zdążył jeszcze odejść.

Wszystkie te mimowolne wyładowania, są do ukojenia. Znaną albo obcą ręką. Gotowym słowem, ciepłym obiadem, zespalającą ciszą. Obecnością. Odwagą, pokrzepieniem, ukojeniem zapakowanym w brązowy papier, dostarczanymi na miejscu lub na wynos. Przygotowanymi dla przetrwania w tym osobliwym miejscu, które nazywamy światem w równie osobliwym czasie, które nazywamy życiem. Pan Lęk już odszedł z Panią Burzą pod rękę. Znów razem gdzieś boją się i grzmią.


BEER BROS arta M Krynicka

aweł P Świątek

s. 0 2 8


S

y w i a d w

Ponad 100 lat temu tętniło tu fabryczne życie. Dziś, choć historia i czas zrobiły swoje, zespół budynków dawnego Bielnika, stanowiący część osady fabrycznej i wciąż żywego skansenu, to wielka gratka dla miłośników industrialnych klimatów i miejsce, w którym duch przeszłości miesza się z nowoczesnością. To tutaj, w jednej z zabytkowych hal w budynku, w którym niegdyś mieściła się administracja, magazyn i mała tkalnia, rok temu powstał browar rzemieślniczy. W pustych przestrzeniach zainstalowano kadzie, tanki, pojemniki, słowem wszystko, co potrzebne do stworzenia s. 0 0 2 9 piwa. Wita nas Szymon Milczarek – współwłaściciel, założyciel i pomysłodawca Beer Bros.


Początki są najtrudniejsze. Od czego zaczęliście? Zaczynaliśmy w pustej hali. Wiedziałem, jak warzyć piwo. Pomimo oczywistych różnic technologicznych cały proces jest taki sam, dlatego doświadczenie bardzo mi pomogło, chociaż przełożenie skali domowej, na skalę przemysłową nie jest proste i gdyby nie doświadczenie pierwszego piwowara Łukasza „Dziada” Sędzielowskiego, pewnie miałbym dużo trudniej. Nie kupiliśmy gotowej technologii, opracowanej wcześniej przez kogoś. Stworzyliśmy ją sami. Narysowaliśmy projekty wykonawcze pod wszystkie tanki, zaprojektowaliśmy całą warzelnię. To Łukasz wiedział, z której strony i jaki zawór umieścić, na jakiej powinien być wysokości, obliczał powierzchnie i robił wyliczenia dla wszystkich innych rzeczy. To była wiedza tajemna, której ja wówczas nie miałem. Większość browarów rzemieślniczych ma swoje korzenie w piwowarstwie domowym. Właściwie wszystkie osoby które znam, zanim otworzyły browar, warzyły piwo same. To jest warunek konieczny, ponieważ warzenie piwa trzeba najpierw pokochać, a dopiero później myśleć o tym, jak zarobić na tym pieniądze. Tak było w moim wypadku. I tak powstał Beer Bros. Wspólnie opracowaliśmy recepturę i pierwszą warkę uwarzyliśmy dokładnie 9 lipca 2015 roku. Beer Bros to zespół - w jakim składzie? Wymyśliłem ten browar, napisałem scenariusz i reżyserię. Producentami, kontynuując metaforę, zostali moi s. 0 3 0

b r o s b e e r

Skąd pomysł na browar? Z pasji! Z wykształcenia jestem socjologiem. Moim jedynym doświadczeniem było piwowarstwo domowe. Od kilku lat warzyłem piwo sam. Obserwowałem branżę i pewnego dnia pomyślałem, że warto byłoby zająć się tym na poważnie. W tym czasie w Polsce powstało już kilka browarów kontraktowych oraz pierwszy rzemieślniczy, istniejący w Natolinie „Artezan”. Jako miłośnik dobrego piwa jeździłem do nich na zakupy. Często nie mogłem dostać tego, co chciałem, bo ich wyroby cieszyły się takim zainteresowaniem, że sprzedawali je na bieżąco. Wtedy pomyślałem sobie, że chciałbym stworzyć własny browar.


y w i a d w

koledzy Michał Dziekański (który teraz zajmuje się sprawami księgowymi) i Maciek Fenicki. Do tej pory pracowaliśmy w browarze we dwóch z Łukaszem. Po jego decyzji o wyjeździe zatrudniliśmy Piotrka Gwiazdę, piwowara z doświadczeniem z browaru restauracyjnego z Płocka oraz Wojtka Tkaczuka - pomocnika piwowara z doświadczeniem domowym, ale za to wielkim zapałem do pogłębiania piwnej wiedzy. Mam nadzieję, że w tym składzie zrobimy mnóstwo świetnych piw. Ja wówczas będę mógł się zająć kwestiami, które dotychczas z braku czasu były zaniedbywane. Chodzi o marketing i sprzedaż. W dzisiejszych czasach, gdy powstaje kilka nowych browarów miesięcznie, zaczynają mieć one coraz większe znaczenie. s. 0 3 1


Czym się różni browar rzemieślniczy od browaru przemysłowego? Browar przemysłowy to głównie liczby, statystyki. Browar rzemieślniczy, to przede wszystkim ludzie. Wielkie browary przemysłowe nie mogą sobie pozwolić na dynamiczne reagowanie na modę. Tak było w przypadku IPA, goryczkowego piwa z mocnym akcentem cytrusów i chmielowego aromatu. Koncerny w Polsce wprowadziły IPA na półki sklepowe rok po kraftach. Co najistotniejsze, technologie stosowane w wielkim przemyśle browarniczym, a także wymagania rynkowe nie pozwalają na produkcję piwa naprawdę wysokiej jakości, a dla nas to właśnie jakość jest najważniejsza. W procesie kreowania piwa czynnik kosztowy nie jest w ogóle brany pod uwagę. Chcemy pokazać ludziom, jak smakuje prawdziwe, niepowtarzalne piwo, robione z pasją i zaangażowaniem, tworzone z produktów najwyższej jakości. s. 0 3 2

y w i a d w

Jak to się stało, że wybrałeś Żyrardów? Naszym docelowym rynkiem jest Warszawa, dlatego miejsca na browar szukałem między Grodziskiem Mazowieckim, w którym mieszkam, a właśnie stolicą. Początkowo nie brałem pod uwagę niczego za linią Grodziska, ale wtedy zupełnie przypadkiem trafiłem na ogłoszenie o wynajmie hali w Żyrardowie. Przyjechałem bez większego entuzjazmu i… opadła mi szczęka. Zobaczyłem tak niesamowite przestrzenie i tak industrialny klimat, o którego istnieniu w tym mieście nie miałem wcześniej pojęcia, że przepadłem od pierwszego wejrzenia. Bielnik totalnie mnie urzekł. Mam w sobie wewnętrzny szacunek do historii, być może dlatego właśnie, kiedy tylko zobaczyłem to miejsce, wiedziałem, że to jest to. Na początku nie znałem tutaj nikogo, absolutnie żadnej osoby. Dzisiaj znam bardzo wiele osób i chwalę sobie te znajomości. Mieszka tu dużo fajnych i wartościowych ludzi, z którymi utrzymuję stały kontakt. Żyrardów bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i ponieważ większość swojego czasu spędzam tutaj, stałem się trochę przyszywanym żyrardowianinem. Zaklimatyzowałem się tutaj i firmowo, i towarzysko.


s. 0 3 3

b r o s b e e r

Macie przed sobą ogromne wyzwanie, ponieważ zderzacie się z kulturą picia piwa, która mimo wszystko jest głęboko zakorzeniona w określonej strukturze. Ciężko jest przekonać ludzi do zmiany przyzwyczajeń. Piwo kupujemy w marketach. W knajpach, restauracjach zamawiamy popularne marki dużych koncernów. Wy wychodzicie z czymś zupełnie nowym. Oferujecie piwa klasy premium, zupełnie oryginalne i niepowtarzalne w smakach. Ponad 95 proc. społeczeństwa w naszym kraju nie ma pełnej świadomości konsumenckiej w tym zakresie. W Stanach Zjednoczonych, w których kraft wystartował wcześniej i z których przywędrował do Europy, obserwuje się rozwój tego rynku i rozwój sprzedaży. Możemy więc mówić o nadchodzącej rewolucji. Głęboko wierzymy, że jeśli ktoś raz spróbuje piwa warzonego w browarze rzemieślniczym, doceni jego walory na tyle, że nie będzie już chciał wracać do starych przyzwyczajeń. Z nami tak było i takie tendencje obserwujemy śledząc naszą branżę. Można powiedzieć, że obecnie panuje moda na picie piwa kraftowego, ale jest to tendencja stała i trwała, ponieważ jakość tych piw broni się sama.


A Beer Bros idzie pod prąd… My swoją produkcję zaczęliśmy z „kosmosu”. Wszyscy mieli problem z naszymi piwami, ponieważ w żaden sposób nie dały się kategoryzować. Stworzyliśmy np. piwo na trzech rodzajach drożdży, dziesięciu rodzajach słodu, z czterdziestoma kilkoma chmielami - kompletną hybrydę, której nijak nie dało się szufladkować. Od początku staramy się robić piwa inne niż wszyscy, nie sugerując się trendami. Chcemy tworzyć własną, niepowtarzalną markę, która będzie inspiracją dla branży.

s. 0 3 4

b r o s b e e r

Mamy modę na kraft. Czy istnieją jakieś trendy, „must-have” sezonu? W tym roku mamy modę na piwa słono-kwaśne, tzw. gose, i prawie każdy browar ma takie piwo w swoim portfolio. W zeszłym roku hitem były piwa leżakujące w beczkach po innych alkoholach, np. rumie, brandy, whisky, a także piwa kwaśne. Mieszanie aromatów daje bardzo ciekawy efekt. Branża piwowarska obserwuje trendy, podpatruje się wzajemnie, czerpie z siebie inspiracje. Istnieje kilka najdłużej działających, wiodących browarów, którymi inspiruje się rynek.


Jak powstaje piwo w Beer Bros. Siadacie do stołu i robicie burzę mózgów? Receptury siedzą we mnie cały czas. Kiedy po pracy idę do sklepu, nie patrzę na to, jakie zakupy mam zrobić - tylko na to, co można dodać do piwa. Wymyślam swoje smaki, Łukasz wymyślał swoje. Nauczeni dotychczasowym doświadczeniem wiemy, że musimy stworzyć takie piwo, które się sprzeda. Staram się to biznesowe myślenie przemycać do swoich projektów. Nie chcemy tworzyć piw „pod publikę”, ale póki co musimy rozwijać markę. Nasze najlepsze piwo, wędzone „Smoke On The Porter” zrobione z chłopakami z Latającego Rosomaka, jest najwyżej notowanym produktem w rankingu, ale nie jest piwem sesyjnym, ma bardzo charakterystyczny smak i nie pija się go litrami, przez co jego sprzedaż nie jest wysoka. Dlatego idziemy na kompromis, ale po to, żeby w przyszłości wystrzelić totalnie z procy. Wydaje się więc, że tworzenie piwa to już nie rzemiosło, ale sztuka Tworzenie piwa lubię porównywać do muzyki. Muzyka to różne style, przestrzeń, eksperymentowanie dźwiękami, instrumentami. My chcemy tworzyć tak samo. Chcemy poszukiwać i budować. Nie chcemy odtwarzać znanych smaków, ale komponować własne, które będą odzwierciedleniem naszych uczuć, nastrojów i podejścia do piwowarstwa. W tej chwili w ofercie mamy 20 różnych produktów. Sztuka nie lubi oszustw, zdaje się więc, że w Waszej branży raczej nie ma miejsca na marketingowe przekręty. Tak jest? O tak! Rynek takie rzeczy wyłapuje od razu. Istnieje kilka małych browarów, które prowadzą bardzo agresywny marketing, działają korporacyjnie. Jakkolwiek przekłada się to na ich wyniki finansowe, w naszym środowisku to po prostu nie działa, ponieważ w tej rewolucji nie chodzi o pieniądze, ale o pasję i budowanie nowej kultury. Kraft to nie ilość, ale jakość. Masowa produkcja kompletnie mija się z celem i definicją. s. 0 3 5

y w i a d w

To wielkie wyzwanie! To prawda, poprzeczkę postawiliśmy sobie wysoko. I nasza filozofia pozostaje niezmienna, pomimo, że praktyka nieco pokrzyżowała nam plany i pewne założenia musieliśmy nieco nagiąć. Przede wszystkim wystartowaliśmy z awangardą, która oczywiście wielu osobom bardzo się spodobała, niemniej większość pukała się w głowę patrząc na nasze poczynania. Spotkaliśmy się z krytyką, mieliśmy dość niskie oceny w ratingach, branża nieco nas utemperowała. Zrozumieliśmy, że zanim odlecimy w „kosmos”, musimy zbudować rozpoznawalną markę. Póki co zbastowaliśmy więc nieco z naszymi awangardowymi projektami, ale na pewno do nich wrócimy. Będziemy tworzyć kilka „grzeczniejszych, zwyklejszych” piw i kilka tych „zakręconych na maksa”. Taki jest plan.


b r o s b e e r

W Beer Bros tworzymy piwo od początku do końca. Projektujemy smak i wygląd, warzymy, opiekujemy się, doglądamy, a na końcu butelkujemy, etykietujemy, pakujemy i wysyłamy do klienta. To masa pracy i wielka satysfakcja tworzenia. Już dwa razy wystawiliście się jako marka podczas festiwali piwa w Żyrardowie. Wyszliście do mieszkańców, jak oceniacie te spotkania? Spotkaliśmy się z życzliwością i zainteresowaniem. Bardzo przyjemnie było patrzeć na pierwsze doświadczenia z naszym piwem, zwłaszcza że odzew był naprawdę pozytywny. s. 0 0 3 6


y w i a d w

Każdy, kto lubi piwo i choć raz spróbuje piwa warzonego w browarze rzemieślniczym – będzie do niego wracał. Wielu klientów, którzy dziś zamawiają i kupują u nas piwa to ci, których poznaliśmy w trakcie festiwali. Bardzo nas to cieszy. W Waszym browarze odbywa się produkcja piwa, a czy można tutaj kupić któreś z wytwarzanych piw? Mamy tutaj mały sklep, więc tak – jak najbardziej można przyjść i spróbować naszych produktów. Z tyłu głowy cały czas mamy też plan, by stworzyć tutaj miejsce, do którego będzie można przyjść, napić się piwa i posiedzieć. Zimą w środku, a latem na powietrzu. Przed nami jeszcze wiele pracy w tym zakresie, ale wierzymy, że za jakiś czas Beer Bros to będzie miejsce dla wszystkich. Chcielibyśmy stworzyć tu multitap. Miejsce, gdzie z umieszczonych w ścianie nalewaków będzie można spróbować niszowych, sezonowych, tworzonych z niepowtarzalnych receptur browarów. Głęboko wierzę, że wkrótce nam się to uda. Porozmawiajmy o projektach indywidualnych? Czy można zamówić u Was dedykowane, personalizowane piwo? Uszyjecie coś na tak wąską miarę? Oczywiście. Należy jednak pamiętać, że aby zrobić zupełnie nowe piwo, należy uwarzyć je w ilości dwóch i pół tysiąca litrów. To dużo i niewiele osób potrzebuje aż tyle. Istnieje jednak możliwość realizacji mniejszego zamówienia jednego z naszych piw z personalizowaną etykietą. Nasza istniejąca oferta jest na tyle ciekawa, że każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Jesteśmy otwarci na nowe wyzwania i projekty, także w tym zakresie. Kilka naszych ostatnich produktów to kooperacje z innymi browarami, lub z restauracjami. Projekty indywidualne to siła podmiotów rzemieślniczych. W ciągu jednego dnia jesteśmy w stanie zdecydować, jakie piwo robimy. Zdarzało się, że koncepcja nowego smaku pojawiała się w toku produkcji innego i mogliśmy pozwolić sobie na kombinacje. Czy od momentu, kiedy powstał browar, Twoje podejście do biznesu zmieniło się? Czy ewoluowało razem z rozwojem firmy? Zmieniło się zasadniczo. Wcześniej, mimo, że miałem własną firmę, byłem wyrobnikiem. Pracowałem dla siebie, ale nie czułem, żeby to co robię przynosiło mi frajdę. Praca nie sprawiała mi przyjemności. Tworzenie browaru dało mi dużo radości. Jest to oczywiście ciężki kawałek chleba, który wymaga masy wysiłku, czasu i pracy, ale satysfakcja z tworzenia piwa i kreowania marki wynagradza te poświęcenia. Spotkałem w branży wielu ludzi, z którymi nawiązałem przyjacielskie relacje. Kiedy spotykamy się na festiwalach piwa, witamy się jak przyjaciele. Na imprezach panuje fantastyczna, braterska atmosfera. Tworzymy pewien rodzaj rodziny. W naszej branży, jak w każdej innej, istnieje oczywiście konkurencja. Ale na tym etapie nie s. 0 0 3 7


Beer Bros pochłania większość Twojego czasu. Czy to Twoja jedyna pasja? Czym się zajmujesz, kiedy nie robisz piwa? Moje drugie hobby jest zupełnie niezwiązane ani z moim zawodem, ani pracą. W wolnych chwilach pakuję do bagażnika samochodu wykrywacz metalu i szukam śladów historii w ziemi pobliskich pól i lasów. W okolicach Grodziska Mazowieckiego i Żyrardowa znalazłem niezwykłe fanty, które w dosłowny sposób przedstawiają historię tych zviem. To niesamowite doświadczenie, niezwykle poruszające. Pamiętam, jak na jednym dużym polu od zachodniej strony znalazłem mnóstwo łusek od niemieckiego karabinka Mauser, niemieckie fenigi i guziki z niemieckich mundurów, a po drugiej stronie, jakieś 700 metrów dalej to samo, tylko rosyjskie. Świadomość, że sto lat temu dokładnie w tym miejscu rozegrała się potyczka, w której zapewne ktoś zginął, jest wielokrotnie bardziej sugestywna, niż jakikolwiek tekst pisany. Ponadto jest to niezwykle odprężające zajęcie, a przy okazji całkiem zdrowe, bo przecież jest się na świeżym powietrzu, cały czas w ruchu. Coś jak szukanie Pokemonów. W niewielkim pomieszczeniu zaadaptowanym na kuchnię rozmawia nam się wyjątkowo przyjemnie. Letnie powietrze przeszywa intensywny zapach cytrusów, Szymon częstuje nas orzeźwiającą IPĄ. Rozmowa płynie tak lekko, że czas niemal zatrzymuje się w miejscu… Jest dobrze, a zapowiada się fantastycznie. Czego możemy Wam życzyć na tej drodze? Żebyśmy mogli konsekwentnie realizować swoje plany. Te przyziemne, organizacyjne, i te z „przestrzeni kosmicznej”. Tworzenie i rozwijanie Browaru to ciągła praca. Ale sama świadomość kreowania, kształtowania daje tyle satysfakcji i radości, że chce się więcej i ta energia na więcej przychodzi. Jeśli wiatr będzie wiał pomyślnie, wypracujemy markę, która będzie bronić się sama, dla której będziemy komponować najbardziej wymyślne smaki i która wciąż będzie ewoluować. A do tej marki stworzymy miejsce, gdzie będzie można przyjść, odpocząć, spróbować naszego piwa i pogadać o tym, jaka jest jego konstrukcja, tajemnica i w którym punkcie zrodziła się inspiracja. Ten żyrardowski, industrialny kawałek przestrzeni to idealne miejsce, żeby tchnąć życie i zaprosić gości. Chcemy to zrobić jak najszybciej. Tego nam życzcie. s. 0 3 8

y w i a d w

jest ona wyczuwalna w negatywnym tego słowa znaczeniu. Bardzo się cieszę, że pasja jest częścią mojej pracy, to daje dużo energii do działania i sprawia przyjemność.


s. 0 3 9 w

y w i a d


SZ ARY BLA s. 0 4 0


y w i a d w

AS K

anna dubielecka

To opowieść o dziwnej poetyce polskiej prowincji, naddartych billboardach, porozrzucanych kiepach, zepsutych telebimach, fragmentach napisów, miejscach w których nic się nie dzieje, prowizorkach, niedoróbkach i uchybieniach. Dokumentuję martwe natury, ready-mades, glitche nawarstwiające się w przestrzeni publicznej, które mogłyby być skatalogowane w gazetce promocyjnej marketu o nazwie „Nieudolność i Dyskomfort”. Zazwyczaj całkowicie rezygnuję z fotoedycji, czasem stosuję ją przypadkowo i nie w celu wydobycia z obrazu uroku, a bardziej absurdu i kontrastów. Moim fetyszem jest kompozycja centralna, kadr eu face, który jednocześnie uwalnia od pokusy poszukiwań atrakcji formalnych i uniemożliwia spojrzeniu widza ucieczkę.


s. 0 4 2


y w i a d w Dokładniej szarość obejrzeć można na stronie www.dubielecka.blogspot.com


y w i a d w

Kinga Hecel-Stasiewicz

LITWO, OJCZYZNO

Paweł Świątek

Rozmowa

z Viktorem i Moniką Jurgo,

międzykulturowym małżeństwem. On– Litwin, człowiek wschodu. Ona –Polka, wschodem zafascynowana. Ludzie prowincji, z wyboru, z oczarowania.

s. 0 4 4

N


c u d z y s ล รณ w

NIE MOJA


y w i a d

Jak określiłbyś swoją tożsamość? Viktor: Ruski (śmiech). Monika: Viktor ma rosyjską duszę. Myśli po rosyjsku. Jak mówi przez sen, to też w tym języku. Jest dumny z Rosji. Ja również kocham kulturę rosyjską. Studiowałam filologię rosyjską z miłości do tego języka. Pomimo to, często dochodzi między nami do sporów. Viktor myśli jak typowy proputinowski Rosjanin. Ameryka jest zła, a Rosija to potęga. Viktor: To prawda, nie lubię Ameryki. Ale czemu się dziwić. Od dziecka wszystko do głowy wbijali mi po rosyjsku. Wyrosłem na rosyjskich bohaterach. Lenin był dobry, Stalin wygrał wojnę (śmiech). Tak mnie uczono.

w

Kinga: Podobno z człowiekiem ze wschodu bez butelki do rozmowy się nie siada… Viktor: No, nie wiem, czy bez butelki pójdzie nam gładko. (śmiech)

Trochę to dla mnie kontrowersyjne. Jak to łączysz? Obywatel Litwy o korzeniach polskich, z tożsamością rosyjską? Monika: Musisz spróbować zrozumieć. Na Litwie obywatelstwo i narodowość to dwie różne rzeczy. Viktor jest obywatelem Litwy, a narodowość ma Polską. A jednak, Viktor, Twój pierwszy język to język rosyjski. Ponadto znasz jeszcze polski i litewski, zgadza się? Viktor: Po litewsku mówię najsłabiej. Zaczynam zapominać i zauważam, że mam coraz większe trudności z płynnym mówieniem. Muszę się zastanowić, zanim ułożę zdanie. Nie wszyscy Polacy na Litwie mówią po litewsku. Monika: Tata Viktora, pomimo tego, że urodził się na Litwie, nie mówi po litewsku. Rodzice mówią w śmiesznym języku. Taką mieszanką polskiego, białoruskiego i rosyjskiego. Czasem mam wrażenie, że rodzice Viktora są mimo wszystko bardziej polscy od niego. Mama zawsze mówiła Viktorowi, żeby znalazł sobie żonę Polkę. I chyba wykrakała (śmiech). Albo wymodliła, bo rodzice Viktora są bardzo religijni. Viktor: No tak, ale język polski w moim domu zawsze był najważniejszy. Za to w szkole, w pracy, w wojsku mówiliśmy wyłącznie po rosyjsku. Język rosyjski wrył mi się na dobre. Automatycznie przełączam się na rosyjski przy wódce albo jak jestem zdenerwowany. Emocji nie umiem wyrażać po polsku.

»

To prawda, nie lubię Ameryki. Ale czemu się dziwić. Od dziecka wszystko do głowy wbijali mi po rosyjsku. Wyrosłem na rosyjskich bohaterach. Lenin był dobry, Stalin wygrał wojnę (śmiech). Tak mnie uczono. s. 0 4 6

«


c u d z y s ł ó w

Oboje wydajecie się zakochani w kulturze rosyjskiej. Nie braliście pod uwagę tego, żeby wyjechać do Rosji? Monika: Co najwyżej na wycieczkę. Viktor: Rosję można kochać, ale najlepiej na odległość. Viktor, a jak to się stało, że znalazłeś się w Polsce? Viktor: Bliski kolega zaproponował mi pracę. Jego matka miała firmę, która handlowała bielizną. Najpierw działali na Stadionie, potem na Wólce Kosowskiej. Zacząłem pracować jako koordynator dostaw i sprzedaży. To było duże przedsięwzięcie. Kilka magazynów. Produkcja była w Chinach. Co miesiąc samoloty, kontenery, samoloty, kontenery. I tak w kółko. s. 0 4 7


s. 0 4 8 w

y w i a d


s. 0 4 9 c u d z y s ล รณ w


Ale fortuna kołem się toczy - czyli kiedyś te czasy musiały się skończyć. Viktor: Przyszedł kryzys w 2008 roku. Były olbrzymie wahania walut. A my handlowaliśmy z Chinami w dolarach. Traciliśmy na różnicach kursowych. Koniec końców dobiły nas hipermarkety. Próbowaliśmy utrzymać się na rynku, ale tak duży biznes trudno utrzymać w czasach kryzysu.

s. 0 5 0

y w i a d w

Działaliście na dużą skalę? Viktor: W tamtych czasach byliśmy największym dystrybutorem bielizny w Polsce. Kiedyś wyliczaliśmy, ile kobiet w Polsce nosiło naszą bieliznę. Okazało się, że ponad połowa Polek. Zamówień było więcej niż towaru. To były złote czasy. Właściciele dorobili się gigantycznych pieniędzy. Ja też bardzo dobrze zarabiałem. Monika: Młody był i samotny, więc szybko wydawał. Viktor: Zarabiałem nieźle. Dobra comiesięczna pensja. Dodatkowo premia na koniec roku. Żyć nie umierać.


«

Poznałeś wielu ludzi w tamtych czasach? Wielu Polaków? Viktor: Nie za bardzo. Dużo pracowałem. 6 dni w tygodniu. Potem grill i wódka z chłopakami z pracy. Monika: Oni żyli we własnym świecie. Jak ich poznałam, byłam zaskoczona, że można tak żyć. Jak się właściwie poznaliście? Viktor: Zaczął się kryzys, zacząłem szukać kobiety (śmiech). Kolega namówił mnie do założenia profilu na rosyjskim portalu randkowym. W sumie to on to zrobił za mnie, wkleił moje zdjęcie. A że był żonaty, używał mojego konta, żeby rozmawiać z innymi kobietami. I to on przez dwa tygodnie pisał z Moniką. Potem wyjeżdżał do rodziny i powiedział, żebym się z nią umówił. Na początku nie chciałem, bo nie wiedziałem, co takiego pisał. Ostatecznie poszedłem na spotkanie. I Monika szybko się zorientowała, że nie pisała ze mną. Ale zakochała się i już mnie nie puściła. Monika: Zakochaliśmy się, szybko pojawiło się dziecko, zamieszkaliśmy razem w Warszawie. Ale to nie było to. Warszawa wydawała nam się betonowym miastem z niewielką ilością zieleni. Zaczęliśmy rozglądać się za czymś spokojniejszym. Kilka razy odwiedziliśmy naszych znajomych w Żyrardowie. Pomyśleliśmy, że to będzie idealne miejsce do wychowywania dziecka. Dla nas Żyrardów to mega klimatyczne miejsce. Z ogromnym potencjałem. Niestety niewykorzystywanym. Wszystkie miasta dookoła niesamowicie rozwijają się, a to miasto gnuśnieje. Mimo to nie żałujemy decyzji o przeprowadzce. Kochamy to miejsce. Szybko zakochaliście się w prowincji? Pierwszą miłością? Viktor: Tak, nigdy nie lubiłem dużego miasta. Litwa również jest bardzo prowincjonalna. s. 0 5 1

c u d z y s ł ó w

»

Pamiętam, jak Viktor po raz pierwszy zabrał mnie do Wilna. Po przekroczeniu granicy z Polską jedziesz i widzisz pola, jedziesz dalej i ciągle pola. Nie ma wiosek. Samochód mija cię raz na 15 minut.


Litwa to kraj emigrantów? Monika: Kraj wymierający. Namawiam Viktora, żeby uczył naszą córkę litewskiego, bo za chwilę tego języka już nie będzie. Nie wiążecie więc przyszłości z Litwą? Viktor: Nie. Śmialiśmy się, że możemy tam wrócić tylko w okolicznościach jakiegoś zagrożenia typu wojna. Mamy tam 25 hektarów ziemi. Kupimy sobie krowę i przetrwamy najgorsze czasy.

»

Mama zawsze mówiła Viktorowi, żeby znalazł sobie żonę Polkę. I chyba wykrakała. s. 0 5 2

«

y w i a d w

Prowincjonalna czyli jaka? Cicha? Spokojna? Monika: Pamiętam, jak Viktor po raz pierwszy zabrał mnie do Wilna. Po przekroczeniu granicy z Polską jedziesz i widzisz pola, jedziesz dalej i ciągle pola. Nie ma wiosek. Samochód mija cię raz na 15 minut. Tak wyludniona droga prowadzi aż do Wilna. Jak wjeżdżasz do miasta, to masz wrażenie, że jesteś w lesie. Mijasz ten las, przeprawiasz się przez rzeczkę. Po jednej stronie są kamienice, po drugiej wieżowce. Wilno to dziwne doświadczenie. Viktor: Młodzi ludzie, nie widzą dla siebie perspektyw. Opuszczają Litwę.



n o

Dochodzi siódma rano... promienie wschodzącego słońca wbijają się w głąb sypialni. Waniliowy odcień ściany przecinają cienie pachnących kwiatów, wazon pęka w szwach. Budzę się na chwilę, odgarniam włosy i przeciągam leniwie, przesuwając dłonią wzdłuż jedwabnej, śliskiej pościeli. Nabieram powietrza w płuca, uśmiecham się i powracam w słodki sen. Ten poranek jeszcze się nie zaczął na dobre... Dobra, wróć. Dochodzi siódma rano. Sen brutalnie przerywa średnio skoordynowany ruchowo, rozdarty, wielki kot, który z gracją hipopotama wskakuje mi na twarz, manifestując szeroko pojęty głód. Otwieram oczy. Waniliowy odcień ściany przecina „Stworzenie świata”, wykonane pastelami i odrobiną keczupu bez konserwantów. Pięcioletni artysta za każdym razem mieścił się w przestrzeni czasowej mojej matczynej nieuwagi. Nie wracając tego jednego poranka, do planów remontowych w abstrakcyjnie brzmiącym „międzyczasie”, chciałabym przeciągnąć się leniwie i przesunąć dłonią wzdłuż jedwabistej, śliskiej pościeli, ale nie mam odwagi, bo gdzieś na przestrzeni materaca o wymiarach 160x200 cm znajduje się baza kosmitów lego, zestaw małego sapera, kauczukowy pająk oraz coś niezidentyfikowanego wielkości groszku, co wywaliłabym już trzydzieści razy, gdyby nie fakt, że jutro może okazać się kawałkiem jednego z sześciu silników myśliwca s. 0 5 4

e

l

i

e

t

M arta krynicka

f

Tommorow n e v e r


k

i

l

k

u

s

ł

o

w

a

c

h s. 0 5 5

dies

w

Lockheed Martin F-35 Lightning II i bez tego życie mojego dziecka przestanie mieć sens. Wreszcie znajduję sobie kawałek miejsca, naciągam na głowę kołdrę. Dzień jeszcze się nie zaczął na dobre... W zastępstwie marzeń sennych deliberuję, jak to jest możliwe, że niektóre kobiety potrafią rzeczywistość złożyć jak mistrz origami w kształt idealnie dopasowany do podręcznej torebki bez żadnego zagięcia. Ja albo nie potrafię, albo ulegam złudzeniom. Kiedyś frustrowało mnie to pierwsze, dziś chciałabym podpiąć się pod tę drugą refleksję bez uszczerbku na ambicjach. Miałam przecież być mistrzynią zarządzania czasem, wychowawczo–administracyjną Sensei, przed czterdziestką napisać poradnik „Jak ogarnąć wszechświat domowy w pięć minut” i uśmiechać się przekonująco z okładki. Do tej chwili zostało mi jeszcze kilka lat. To w sam raz na wstęp. Plan wypracowania w sobie Bogini Kulinarnej stał się niepewny, gdy podczas próby wykonania spektakularnego obrócenia naleśnika w powietrzu odpadła mi śruba w patelni. Niezrażona porwałam się na daleko bardziej wykwintną kuchnię i zaprosiłam gości na królika w winie, a jakże! Przeczytałam przepis, przygotowałam produkty, zabrałam się do pracy i... już na starcie okazało się, że królik wygląda jak kot i potrzebuje jedynie odrobinkę

wina. Ja potrzebowałam go więcej, walcząc wewnętrznie między pokonaniem wyzwania i wspomnieniami o moim Mruczku z czasów liceum. Bóg jeden wie, jak wielkie pokłady empatii odkryłam wtedy w sobie. Podczas tamtej kolacji byłam wprawdzie podejrzanie wesoła, ale Mruczka jednak nie tknęłam. Bądź co bądź świat przecież nie kończy się na małych niepowodzeniach. Znalazłam dziesiątki kursów, przygotowałam scenariusz na osobliwy „Extreme Makeover: Woman in Edition”. Wszystko dojrzewa z boku, nietknięte z dnia na dzień, z dnia na dzień. Najlepsze strategie trzymam w zakładce „od jutra”. To dość specyficzny produkt, bo choć nikt go nie konsumuje w wyznaczonym czasie, nigdy się nie przeterminuje i zawsze wygląda zachęcająco. Czy to nie wspaniałe? Kiedyś będę tworzyć harmonogramy w życiowej przestrzeni i poruszać się zgodnie z kierunkiem kart, odhaczając kolejne punkty, niestrudzenie zakrywać radosną, abstrakcyjną twórczość na ścianie gładką, jednolitą taflą, ale jeszcze nie dzisiaj. Dochodzi siódma trzydzieści. Czas kurczy się nieubłaganie i za chwilę zerwę się z łóżka, szukając w sobie jakiejś dynamicznej piosenki przewodniej, na tyle szybkiej, żeby tysiąc czynności do zrobienia w godzinę ogarnąć w jej połowę. I wykonam, zaliczając sobie punkty na dobry początek walki z rzeczywistością.


g r a n i c Ä… z a p r o w i n c j a

KI EDY CHA OS S Y P IA Z MI N I A LI Z MEM N

s. 0 5 6


w n ę t r z a

LOFT DESIGN

NA W I ELKI M FOR MA CIE

s. 0 5 7

Paweł Świątek


s. 0 5 8 w n Ä™ t r z a


s. 0 5 9 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 0 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 1 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 2 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 3 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 4 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 5 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 6 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 7 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 8 w n Ä™ t r z a


s. 0 6 9 w n Ä™ t r z a


E K

B

P I H C A T E I B O K O Z C E Z R I L Y Z C s. 0 0 7 0

W D O


E K H C I K S W A Z S AR

B A B

m i e j s c a

B A H C A

usz ki e t Ma zyńs K ac yk eł Paw czarcz Ow


s. 0 7 2

m i e j s c a

radycyjna polska kuchnia nieodłącznie kojarzy się z domowym ogniskiem. Nie dajcie się jednak zwieść modzie na gotujących panów. Z całym szacunkiem, ale w polskim domu przygotowywanie rodzinnych posiłków pozostaje domeną kobiet i basta! Przez ostatnie lata kulinarne gusta mieszkańców Warszawy mocno się umiędzynarodowiły. Organizowano nawet konkursy na nową potrawę narodową, która zajęłaby miejsce w panteonie polskiej kuchni obok schabowego i pierogów. Zwycięzcą stołecznego plebiscytu była wietnamska zupa pho. W jej cieniu pozostał niedoceniony, a jak bardzo przecież popularny kebab. Na całą sytuację warto spojrzeć trzeźwym okiem. Choć zupę pho może i łatwiej przyrządzić w domu, to na ulicach miasteczek i wsi prędzej jednak natrafimy na budkę z keba-

bem. A skoro kuchnia to wedle polskiej tradycji domena kobiet, to czy mają one na podwarszawskiej prowincji własne kebaby? Kebab czytany od tyłu to w końcu babek. W odwiedzanym przeze mnie od lat Berlinie, światowej stolicy kebabów i miejscu narodzin dönera, widziałem wyłącznie pracujących tam mężczyzn. Byłem ciekaw, jaką drogę obrały kebabowe jadłodajnie pod Warszawą. Czy były całkowicie zmaskulinizowane? Jaki model pracy i proporcje zatrudnienia w nich obowiązywały? Postanowiłem się o tym przekonać.

Wołomińska wielokulturowość

Zrobiłem research i padło na Wołomin, północnowschodnią prowincję Warszawy. To właśnie w tej miejscowości udało mi się odnaleźć kebab zarejestrowany przez panią. Skoro istniał jeden szefowany przez kobietę to możliwe, że było ich więcej. Wsiadłem w samochód i wyruszyłem. Po przyjeździe okazało się, że Wołomin kebabami stoi. Ich zagęszczenie było doprawdy porażające. Spośród reklamowych szyldów na pastelowych domach nieśmiało wystawały banery kebabów. Zatrzymałem się pod centrum handlowym. Pierwszym barem, do którego wstąpiłem był Kebab O’Kura. Chociaż nie serwowano w nim kuchni szkockiej, to menu było wieloetniczne – od amerykańskich hot-dogów i hamburgerów, przez polskiego kurczaka z rożna aż po turecki kebab. Ku mojemu zdziwieniu (i zadowoleniu zarazem) już pierwszy strzał okazał się trafny. Lokal prowadzony był bowiem przez kobietę. Mocny przyczynek, by obalić przekonanie o męskiej dominacji w kebabach.


Jak to jest być kobietą w męskim świecie kebabów? Kto robi lepsze potrawy? Pytania nie zbiły z tropu rezolutnej właścicielki: „Robię lepsze kebaby niż facet. Daję od siebie uśmiech”. Według niej zarówno Polacy, jak i arabscy właściciele kebabowych gastronomii traktują kobiety i mężczyzn na równi. Inaczej było ze stosunkiem niektórych konsumentów: „Nie ma różnic w traktowaniu przez szefów. Raz starałam się o pracę w Warszawie. Zatrudnił mnie Polak. Zamawiającemu Arabowi jednak nie spodobało się, że zajęłam miejsce mężczyzny przy przygotowywaniu potrawy. Miał pretensje”. Była to opinia klienta przyzwyczajonego do tradycyjnego podziału ról. Restauratorka nie wystraszyła się i ciężkie doświadczenie przekuła na własny sukces - prowadzi popularny lokal. Dowód na to, że kobiety doskonale radzą sobie w tej branży.

Męskie stereotypy

Spod galerii handlowej przemieściłem się w głąb Wołomina. Podbudowany obecnością kebaba prowadzonego przez kobietę, z optymizmem wstąpiłem do City Kebab. Już na wejściu okazało się, że w środku są same kobiety – jedna klientka i dwie sprzedawczynie. Za ladą pracowały Hinduska i Polka. Czy mogłem trafić lepiej? Czy kebab to męskie miejsce? Ekspedientki jednoznacznie sprzeciwiły się takiemu postawieniu sprawy: „To stereotyp. Kebab to wcale nie tylko miejsce facetów. Jak pan widzi, u nas w lokalu są same babki”. Już miałem pytać, dlaczego tak jest, ale ekspedientki ubiegły mnie. Same odpowiedziały na niezadane pytanie: „Dziś akurat wszyscy mają wolne, bo wzięli urlop. Nie ma kto robić, dlatego jesteśmy same. Normalnie kucharz pracuje po szesnaście godzin dziennie. Dzisiaj to my wyjątkowo ogarniamy całość”. W City Kebabie obowiązywał więc inny model. Tu podział ról był ustalony. s. 0 7 3

Kuchnia należała do mężczyzn, a przygotowywanie dań przez panie odbywało się tego dnia w ramach absolutnego wyjątku. Przez chwilę pomyślałem, że mamy remis. Po krótkim namyśle doszedłem do przekonania, że to jednak rola kobiet okazuje się dominująca. Wskazywała na to jedna ciekawą obserwacja. W drodze do Wołomina minąłem ponad dziesięć lokali serwujących kebab. W sześciu z nich pojawiło się ogłoszenie o pracę. W każdym przypadku stanowisko oferowano kobiecie. Jeden z anonsów brzmiał: „Zatrudnimy panią do pracy na dostawy z prawojazdy i pomoc w kuchni” (zachowana pisownia oryginalna). Powoli wyłaniał się prawdziwy obraz sytuacji. Lokale z kebabami działały de facto dzięki kobietom. Ograniczeni do kuchni mężczyźni żyli we własnym światku. Nie obchodziło ich nic poza


m i e j s c a

krojeniem mięsa i wydawaniem kolejnych potraw na grubym lub cienkim cieście. To panie tworzyły krwioobieg, dzięki któremu maszyna hulała.

Tradycja ostoją demokracji

Przemieściłem się dalej. Ostatnim przystankiem na kebabowym szlaku był Kebab Tarbusz. Osiedlowa knajpka, w osiedlowym pawilonie, na osiedlu z małej płyty. Z zewnątrz lokal sprawiał przeciętne wrażenie, ale był pełen ludzi. Po przeprawieniu się przez tłum zadowolonych klientów dotarłem do lady. Uśmiechem przywitała mnie pani w tradycyjnej chuście. Gdy zacząłem rozmowę, płynną polszczyzną od razu włączył się jej mąż - właściciel Tarbusza. Zapytany o rolę kobiet skomentował: „U mnie kobiety i mężczyźni pracują po równo. Jeśli facet potrafi i kobieta potrafi, to nie ma różnicy. U mnie pracują kucharze i kucharki”. Rzeczywistość potwierdzała jego słowa. W tradycyjnym Tarbuszu panowało pełne równouprawnienie. Po lokalu kręciła się obsługa w równym stopniu męska, jak i damska, a kebab podawała żona właściciela.

This is a man’s world?

Podwarszawskie poszukiwania kobiecych kebabów zaskoczyły mnie. Wydawało mi się, że wszędzie obowiązuje jeden, skrajnie męski model, podobny do berlińskiego. Tymczasem to kobiety pełniły decydującą rolę. Mnogość skierowanych do nich ofert pracy w kebabach tylko to potwierdzała. Szkoda, że żaden z anonsów nie był na stanowisko kierownicze. A przecież bez kobiet kebaby praktycznie by nie istniały. Nie podzieliłyby może losu dinozaurów i nie wyginęły, ale z pewnością działałyby gorzej. Trafnym podsumowaniem wydają mi się słowa przeboju Jamesa Browna: „This is a man’s world, this is a man’s world, but it would be nothing, nothing without a woman or a girl”. Przed wyruszeniem w trasę spodziewałem się spotkać w barach znacznie mniej pań. Wyobrażałem sobie wyłącznie męskie lokale, ociekające testosteronem niczym ostry sos z pity. Owszem, w więks. 0 7 4

szości przypadków przeważała męska klientela. Zastosowanie bliskowschodniego modelu poznawczego okazało się jednak błędne. Nigdzie nie doszło do sytuacji, jak w tureckich pijalniach herbaty, gdzie oddzielnie siedzą mężczyźni i kobiety – czy to w lokalu czy na kuchni. Zaskoczyła mnie także różnorodność rozwiązań na podstawie, których działały lokale z kebabami: od modelu całkowicie kobiecego (Kebab O’Kura prowadzony wyłącznie przez panie) poprzez tradycyjny (City Kebab, w którym panie stanęły za kuchnią z racji potrzeb biznesowych) aż po mieszany (w Tarbuszu liczyły się jedynie umiejętności). W podwarszawskich kebabach panuje pluralizm. Konsumpcja kebabów pozostała jednak męską domeną. I może w tym tkwi całe sedno sprawy.


s. 0 7 5 m i e j s c a


g r a n i c ą p r o w i n c j a

z a

DUKTY ŻYC eronika W Leczkowska

iotr P Leczkowski

s. 0 7 6


p r o w i n c j a

CIA

s. 0 7 7 z a

g r a n i c Ä…


g r a n i c ą z a

Prowincja.

Małe wioski wśród gór. Te, do których dociera szosa, i takie, do których można się dostać tylko polną drogą. Jedziemy, gdzie oczy poniosą. Mamy wszystko, co potrzebne, by być niezależnymi od kierunku wiatru, przejechanych kilometrów i zbyt długich postojów. W naszych sakwach jest namiot, kuchenka gazowa, a nawet kawiarka. Wodę i chleb dostaniemy na „duktach życia” – naszych drogach wiodących przez rumuńskie wsie. Tu bawią się dzieci, tam chodzi krowa z mlecznym wymionem. Wzdłuż drogi przed domami siedzą starsze kobiety. Obserwują leniwą rzeczywistość i komentują ją na bieżąco. W cieniu przydrożnych drzew matki bujają w wózkach swoje dzieci. s. 0 7 8

p r o w i n c j a

Rumunii docieramy rowerami od strony Serbii, we dwoje. Na przejściu granicznym nie ma ruchu. Dwa śpiące psy, jeden pasterz, stado owiec. Góry zielone i rozległe, które wyrastają przed nami i sięgają po horyzont. Stogi siana, koń pracujący w polu, człowiek koszący trawę kosą. Nie mamy wytyczonej ani trasy podróży, ani celu. Może poza tym, że nie znoszę miast i niespecjalnie interesuje mnie ich zwiedzanie.


s. 0 7 9 p r o w i n c j a

z a

g r a n i c Ä…


g r a n i c ą z a p r o w i n c j a

Gorąco

Chce się pić. Na szczęście w każdej wsi przy drodze są studnie. W nich wiadro ze świeżo nabraną wodą i kubeczek. Pij i przy okazji opowiedz wszystkim, skąd jesteś i czego tu szukasz. Nie znasz języka? Wyraź to inaczej.

Język rumuński

Mówi się o nim, że pochodzi z kolokwialnej łaciny. Ma wiele wspólnego z włoskim, francuskim i hiszpańskim. Znam trochę ten ostatni, więc rozumiem pojedyncze wyrazy, łapię kontekst lub zwyczajnie zgaduję. Nie przeszkadza to jednak specjalnie w kontaktach – ludzie są otwarci i czekają na rozmowę.

Zakupy

Kilka półek z puszkami, kiełbasa, mąka, ocet, chleb w koszu i uśmiechnięta sprzedawczyni w fartuchu. Kupujemy dużo chleba i dżem. Na przydrożnych straganach zaopatrujemy się w arbuzy i melony, które są tu chyba najsłodsze na świecie s. 0 8 0


s. 0 8 1 p r o w i n c j a

z a

g r a n i c Ä…


Psy

g r a n i c ą z a

Południowo-zachodnia część Rumunii to dawne rejony górnicze. W wielu miejscach po kopalniach pozostały wysokie, królujące nad miastem górnicze szyby i drogi, którymi urobki były transportowane. Czasem są to wielkie taśmociągi królujące nad całym miastem (np. w miejscowości Resita), innym razem - pochłonięte przez naturę drogi, pełne kamiennych wąwozów, tajemniczych tuneli i zdezelowanych mostów. Przypadkiem trafiamy na dziką drogę. Dwa dni walki ze skałami, naturą i własnymi słabościami. Samotni w lesie. Bez pomocy z zewnątrz. Cudowne uczucie! Zwiedzamy dzikie jaskinie. Przebijamy się przez na wpół zasypane tunele. Gubimy sakwy w przepaści. Wszystko w scenerii pisanej przez piękną dziką naturę. Tu błękit górskiej rzeki dziko wkracza w porośnięte mchem głazy, tam biała tafla skały sterczy wysoko ku błękitowi. O zmroku, w gąszczu niknących drzew popijamy herbatę, przygotowując umysł na spotkanie z niedźwiedziem. W rumuńskich górach jest ich ponad pięć tysięcy.

p r o w i n c j a

Las

Częsty motyw przewodni opowieści o Rumunii. Jest ich tu rzeczywiście bez liku. Łażą tabunami po wsiach i miasteczkach. Leżą w cieniu drzew, na zakrętach dróg. Często wychudzone, w zasadzie niegroźne. Czasami szczekną, rzadko pobiegną kawałek przy nodze. Wyjątek stanowią wielkie psy pasterskie. Te niejednego przyprawiłyby o szybsze bicie serca.

s. 0 8 2


Upał nie odpuszcza

Pal licho, gdy jest 40 stopni, a ty leżysz na brzegu basenu, ale, gdy jedziesz po rozgrzanym asfalcie, a temperatura o dziewiątej rano wynosi 35 stopni, to boisz się myśleć o południu. Którejś nocy rozkładamy swój namiot nad rzeką Times, gdzieś na dzikich przedmieściach miasta Lugoj. Do poźna słuchamy rytmicznej bałkańskiej muzyki weselnej dobiegającej z drugiej strony wody. Rzeka nie jest zbyt piękna, za to gwiazdy na niebie - cudowne... Wychylamy głowy z namiotu i czekamy na te spadające. Pojawiają się jak na zawołanie! Każde z nas ma życzenie do spełnienia. s. 0 8 3


Ola Bilińska staje się postacią coraz bardziej znaczącą na naszej scenie. Sama kojarzona jest z duetu Bye Bye Butterfly wraz z Danielem Pigońskim czy z zespołu Babadag. Samodzielnie zadebiutowała płytą „Berjozkele”, na której zaśpiewała kołysanki w języku jidysz. „Libelid” jest kontynuacją tej artystycznej drogi. Artystka podkreśla, że w dzisiejszych czasach piękno to towar deficytowy, więc stara się je dostarczyć słuchaczom. Bilińska daje się poznać jako aranżerka ludowych pieśni żydowskich. Podziw budzi rozpostarcie stylistyczne opracowań muzycznych (utwory „In der fincter” i „Jome, Jome”). Autorka poza fantastycznym śpiewem, gra na gitarze i syntezatorze. W sferze muzycznej do naszych uszu docierają dźwięki harfy celtyckiej, kontrabasu, klarnetu czy wiolonczeli, łączonych zgrabnie z elektroniką. Jest lekko, czasami powłóczyście i w końcu poetycko. Zwieńczeniem zachwytu jest sposób wydania - booklet zawiera interesujący wstęp Mariana Fuksa, tłumaczenia tekstów na język polski i angielski. Świat może być piękny.

s. 0 8 4

Środek ciężkości

r e c e n z j e

LOTTO – ELITE FELINE

Jazzujące trio Rychlicki, Majkowski i Szpura wzięło się za rock progresywny. „Elite Feline” - to dwa utwory oparte na masywnym groove`ie. Środek ciężkości stanowi muzyka repetycyjna. Tu nie ma nic pochopnego. Przy pierwszym przesłuchaniu uderza fala jednostajnego tempa. Słuchacz może zostać nieźle odurzony, choć muzyka do najtrudniejszych nie należy. Ma w sobie swoisty kręgosłup, nerw, który przyciąga i sprawia, że staje się ona częścią współgrającego otoczenia. Zespół z mechaniczną niemal precyzją tłoczy swoją muzykę, a każdy z muzyków zdaje się powstrzymywać zapędy improwizatorskie na rzecz dobra kolektywu. W kompozycjach znajduje się mnóstwo mikrodetali, które istotnie wpływają na dramaturgię muzyki. Słuchaczu, musisz być cierpliwy, a nagrodą będzie uzależnienie. Instant Classic, 2016

Powrót piękna

m u z y c z n e

Żydowski Instytut Historyczny, 2016

OLA BILIŃSKA – LIBELID


s z c z ę s n y

Polska Afryka

Mamadou Diouf to niestrudzony propagator kultury afrykańskiej w naszym kraju. Od ponad 30 lat mieszka w Polsce i zabłysnął na scenie nie jeden raz. Tym razem postanowił odkryć czar i urok afrykańskiej muzyki dla większej grupy słuchaczy. Pomaga mu w tym saksofonista i kompozytor Grzegorz Rytka - współodpowiedzialny za całokształt albumu. Stylistykę „Umbady” możemy określić mianem afro popu, co w tym przypadku nie jest zarzutem. Album jest zaproszeniem do zgłębiania muzyki afrykańskiej. Na płycie znajdziemy sporo nieokiełznanej energii, która wprawia w dobry nastrój. Jest też wiele gatunkowych wtrętów - jazz, reggae, rock. Całość spaja niesamowity wokal Mamadou, który góruje nad muzyką swoim czarem i mistycyzmem. Głos Diouf’a – śpiewającego w języku wolof - osnuwa wszystkie kompozycje, przenika je i dodaje szamańskiej wręcz magii. W trakcie słuchania nie można też uciec od wspaniałego dźwięku kory, na której gra Buba Badjie Kuyateh. Muzyka nagrana na płycie zaraża swobodą i pozwala swobodnie wejść w świat multi-kulti. Odnotować warto, że na chwilę gościnnie pojawia się tu Pablopavo.

s. 0 8 5

Dom Wydawniczy Fot Tune, 2016

j a r o s ł a w

MAMADOU & SAMA YOON - UMBADA


Ilustracje Przemysław Liput Wydawnictwo „Nasza Księgarnia” Warszawa 2016

Jak oswoić początek przedszkolnego życia? Z pomocą w trudnych chwilach może przyjść dobra książka. „Rok w przedszkolu”- to dwanaście ilustrowanych rozkładówek, które pokazują życie przedszkolnej grupy. Rytm prac i zabaw odbywa się zgodnie z porami roku i uroczystościami, które mają miejsce w poszczególnych miesiącach – zmiany pogody za oknem, przygotowania do pasowania na przedszkolaka czy jasełek. Książka składa się wyłącznie z ilustracji. Brak tekstu rekompensuje mnogość plastycznych szczegółów w dużym formacie, ze sztywnymi stronami, co z pewnością ułatwia samodzielne korzystanie z niej młodszym czytelnikom. Doskonała pozycja książkowa nie tyko dla rodziców dzieci, które rozpoczynają naukę w przedszkolu, ale także dla tych, które niekiedy z oporami wracają do przedszkolnego rytmu.

Anne-Flore Durand Oprac. graf. Antonin Faure Okładka i typografia Studio Acapulco

„Ćwiczenia z przyrody Deyrolle 1” przyciągają uwagę przepięknymi ilustracjami. Książka zawiera reprodukcje dwudziestu jeden tablic przyrodniczych pochodzących z XIX wieku, słynnych na całym świecie. I rzeczywiście nasuwają się szkolne skojarzenia w nostalgicznym retro klimacie. „Ćwiczenia z przyrody...” oferują jednak znacznie więcej niż typowe podręczniki. Świat fauny i flory uchyla nam swoje tajemnice w sposób wzbudzający ciekawość. Z każdym tematem związane jest jakieś zadanie do wykonania - dorysowywanie elementów, naklejki. Poznajemy przepis na pyszną gorącą czekoladę, konfitury (wymiata zestaw naklejek do opisywania słoików z własnymi wyrobami!!!), dowiadujemy się, jak zaprojektować przestrzeń przyjazną motylom. Autorzy kładą nacisk na ekologię, nakłaniając do szacunku wobec niezwykłego i wciąż niepoznanego do końca świata przyrody, którego jesteśmy częścią. Polecam małym i dużym odkrywcom.

Paulina Jędrysiak-Nowak s. 0 8 6

ś c i e g a m i m i ę d z y

ROK W PRZEDSZKOLU

ĆWICZENIA Z PRZYRODY DEYROLLE 1


s. 0 8 7 j a r o s ł a w

s z c z ę s n y


s. 0 8 8


n i e z n a n e z n a n e

RUINY

Paweł Świątek

« s. 0 8 9


nie kończące się pragnienie jej brzucha; ta nie kończąca się wilgotność, to gorąco i ten prawdziwy płacz. Ona to musi czuć. BRUDNE CZ YNY M. Hłasko

» s. 0 9 0

y d o w a z e n a

że wie. I stąd to

i

Ona tylko nie wie,

n

i siostry, i narzeczone.

m

kurwy: te nasze matki

o

zwierzęta, jak psy - te

p

One to czują jak

a

to czuje, że ja zginę.

z

Więc ona wie. Ona


s. 0 9 1 z n a n e

« n i e z n a n e


»

« Vince'a ogarnął wielki spokój. Czuł, że nic mu nie grozi, że jest nietykalny, nareszcie nieśmiertelny. Patrzył prosto w wylot lufy uzi i zupełnie się nie bał. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Przyjrzyj mi się uważnie. Jestem twoim największym koszmarem powiedział. - Bez przesady - odrzekł Travis i spokojnie nacisnął spust.

OPIEKUNOWIE D. Koontz s. 0 9 2


»

s. 0 9 3 z n a n e

n i e z n a n e


s. 0 9 4


n i e z n a n e

Prawdę mówiąc, to prawie wszystkie klientki i prawie

z n a n e

wszyscy klienci w tej chwili wysyłali esemesy. Szereg główek pochylonych nad aparacikami. Ten szczególny wyraz twarzy. Skupienie psa robiącego kupę. DWANAŚCIE M. Świetlicki

»

« s. 0 9 5


s. 0 9 6


Kilka razy w roku sokolnicy spotykają się w Ośrodku Hodowli Zwierzyny Polskiego Związku Łowieckiego w Gradowie koło Żyrardowa na pokazach sokolniczych. Podziwiają umiejętności ptaków, które mają pod opieką. Dzielą się wiedzą i doświadczeniami, by jeszcze lepiej je chronić Eryka Mamot s. 0 9 7

Rafał Masłow

z a w o d y z a p o m n i a n e

SOKOLNICY


s. 0 9 8 z

a

p

o

m

n

i

a

n

e

z

a

w

o

d

y


z a w o d y z a p o m n i a n e

Opiekun sokoła

jedną rękę ma zabezpieczoną skórzaną rękawicą i wyciągniętą przed siebie. Ten gest bezbłędnie rozpoznają drapieżne ptaki układane przez sokolników. W drugiej ręce trzyma lornetkę. Jego sokół jest w tej chwili punkcikiem na niebie. Nie większym niż główka szpilki. Bez lornetki łatwo więc byłoby stracić ptaka z pola widzenia. On w tym czasie z wysokości dokładnie widzi kawałek mięsa na rękawicy, nie bez powodu mówimy o sokolim wzroku. W odpowiednim momencie wróci do swojego trenera. Sokolnictwo zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Kiedyś na dworach królewskich sokół mógł być cenniejszy niż cała wieś. Wiedza zdobyta na temat ptaków drapieżnych jest kultywowana od Starożytności. Dziś układanie ich jest pasją, której poświęcają się sokolnicy zakochani w sokołach, jastrzębiach, orłach, krogulcach czy sowach. Oni dają opiekę chronionym gatunkom, czuwają nad odchowaniem piskląt i pracują nad tym, by przywracać ptaki naturze.

s. 0 9 9


y d o w p

o

m

n

i

a

n

e

z

a s. 0 1 0 0

a

o to, by ptaki drapieżne przetrwały. Jeśli któryś z gatunków przestaje istnieć w środowisku naturalnym, tak jak to zdarzyło się z sokołem wędrownym, starają się rozmnożyć ptaki w hodowlach i wypuszczają je na wolność. „Baza genów żywych zwierząt znajduje się w pewnych rękach ludzi zafascynowanych tymi zwierzętami. Kontrolowane odchowywanie dzikich zwierząt jest środkiem bezpieczeństwa podejmowanym na wypadek, gdyby w naturze wydarzyło się coś, co zagrozi niezbyt licznym populacjom. Wtedy sokolnicy potrafią te populacje odbudować”, mówi Paweł Tomaszewicz, pracownik Państwowego Związku Łowieckiego. Taką sytuacją było spopularyzowanie pestycydów DDT kilkadziesiąt lat temu. Chemiczne środki ochrony roślin, owszem, skutecznie zabijały owady, ale odkładały się też w organizmach ptaków. Powodowały, że skorupki jaj były bardzo cienkie i rozpadały się, gdy samice próbowały wysiedzieć jaja. Dopiero gdy te najbardziej toksyczne środki od długiego czasu nie są stosowane, sokolnicy mają szansę na powiększenie gatunków i z zapałem z niej korzystają. Dzięki ich zaangażowaniu wszystkie występujące w Polsce gatunki ptaków drapieżnych mają się całkiem nieźle. Wszystkie zresztą są chronione przez prawo. Nie wolno ich zabijać, płoszyć, wyciągać z gniazd jaj.

z

Sokolnicy dbają


s. 0 1 0 1 z a p o m n i a n e

z a w o d y


y p

o

m

n

i

a

n

e

z

a

w

o

d s. 0 1 0 2

a

gatunków ptaków drapieżnych zakłada gniazda. Jeśli ilość pożywienia na danym terenie nie jest wystarczająca, sokoły czy orły raczej nie przystępują do lęgów. Raczej, bo słyszy się przecież o sokołach wędrownych, które mają gniazdo na Pałacu Kultury czy w innych charakterystycznych miejscach dużych miast... Na ogół jednak ptaki drapieżne żyją wśród stad ptaków, którymi się żywią. Są terytorialne, a każdy z drapieżników, czy to jest sokół wędrowny, czy jastrząb, jeden drugiego nie toleruje. Ptaki dzielą więc między sobą obszar łowiecki i jeśli jest naruszana ta przestrzeń, dochodzi do walk w obronie rewiru. Jastrząb atakuje bardziej z zaskoczenia, próbuje dogonić ofiarę na krótkim dystansie, a sokół uderza. Samica sokoła waży ok. 70-80 dkg i spada na swoją ofiarę nawet z prędkością przekraczającą 320 km/h. Wiadomo, ptaki drapieżne często przemieszczają się z powodu łowów. Wędrują za swoją zdobyczą, czyli za ptactwem, które do Polski przylatuje na okres lęgowy, a potem wylatuje na Południe, do swoich ostoi zimowych. Sokolnicy do obserwacji tych wędrówek używają obrączek. Badają i obserwują wszystkie gatunki ptaków drapieżnych, by mieć jak najwięcej informacji o nich i ustrzec je przed niebezpieczeństwem. Czasem jest tak, że sokół wypuszczony w Polsce, jest znajdowany w Hiszpanii albo we Włoszech. Ptak drapieżny układany przez człowieka nigdy nie jest zwierzęciem udomowionym. Podlega instynktom, które nie pozwalają go w pełni ujarzmić. I dobrze, bo przecież wcale nie o to chodzi sokolnikom. Nawet ci, którzy hodują sokoły nie po to, by zwrócić je naturze, lecz by współpracowały z nimi, np. przy płoszeniu ptaków na lotniskach, cieszą się, gdy ptaki wybierają wolność. Sokolnicy mówią, że zdarzają się im ucieczki ptaków, którymi opiekują się od lat. Pewnego dnia po prostu sokół nie wraca na rękawicę. Dzięki obrączkom sokolnik dowiaduje się potem o miejscach pobytu swojego podopiecznego.

z

Większość


s. 0 1 0 3



Eryka Mamot Marcin Gmurek


n o t f

e

l

i

e

Cicho, pomiędzy z głoM artyna Szczęsna

Więc to jest ten dzień; Ten dzień zaraz po dniu, kiedy miała jeszcze głowę pełną planów, marzeń, wspomnień; zamiast blizn z tych chwil, które tylko by podrzeć, zetrzeć na proch; zamiast chwil, które tymczasem wychodzą wciąż na scenę, kłaniają się i bisują nieproszone. Świat przed i po. Choć ta cienka linia kolczastego drutu może nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, ale wyglądała; patrzyła;I Róża wiedziała już, jak to jest, kiedy tkliwe spojrzenia pełne niedosytu, zmieniają się przez lata w obrzydzenie, szyderstwo, kpinę. Zostaje wzrokiem objąć wzajemny krajobraz, oszacować straty, wycenić zniszczenia, podjąć decyzje w wyczekiwanym przebłysku olśnienia. Wszystko, byle tylko przez milczenie nie doprowadzić do zgody na następny rok jeden i kolejne; do zgody na szacowane szacowne 50 lat różniące się liczbą odchyleń w statystykach zniewag, uników, ciszy. Wszystko, byle nie zostać gwiazdą tego niemego kina, nie płakać w ciszy, łzami bez znaczenia, łzami jak przytaknięcie. Byle śmiać się w głos, najwięcej się śmiać. Byle podnieść dumnie głowę i tak iść. Nawet gdyby miała się potykać – sama o siebie. Byle tylko nie zawisnąć szpagatem na ścianie, jak trofeum zamiast głowy jelenia. -O czym myślisz? – trudno powiedzieć, czy w głosie bardziej słychać trwogę, nadzieję, czy może plusk koła ratunkowego rzucanego na ciszę – żeby w niej nie utonąć. Lepiej na tę ciszę, s. 1 0 6


im źle. Najczęściej jednak myśli o tej kolejnej. Że będzie taka. Że będzie tą, która się doczeka. Że on się nauczy dla niej. Że będzie o nią dbał. O nią. O inną. Na tyle bardziej, że Róża usycha i zawraca. Przysiada na stopniach klatki schodowej i marzy, jakby to było, gdyby teraz wszedł. Gdyby się potknął o nią, zobaczył walizkę. Może utuli jej głowę skacowaną od myśli. Może ucałuje kark, uszy wyszepcze przysięgą. Może przeniesie przez próg – na nowy początek. Może… -Chodź. Wezmę walizkę. -Nie. Wróciłam, żeby skończyć z tą ciszą. Skończyć z nami. Nie uciekać już przed tobą. -A jednak to robisz. -Weź to. Myślałam, że potrzebuję jej jak wyrzutu sumienia po tobie. Ale już nie. Weź ją. – głowa jelenia wędruje z rąk do rąk jak dziwny dowód rozstania. Przez chwilę się jej przyglądają obydwoje. Mierzą wzrokiem sierść, miejsce, kontekst zdarzeń. Po chwili jednak coś drga, przechodzi prądem po twarzach do salw armatnich, wybuchów śmiechu; jednego za drugim mniej honorowym od pierwszego. Głośne niepohamowanie, aż do bólu brzucha. Z echem zdobywającym szczyty klatki schodowej. Bezładnie wycieraną łzą, wyrzucają z siebie narastające i cichnące dźwięki. Aż do skurczy – przepowiadających.

a

ł

a

p

r

o

z

a s. 1 0 7

wą jelenia

m

rzucić walizkę. Słowa zostawić dla niego. Bo przecież jeszcze jest czas, jeszcze czas. A może zarzucić jego ramiona na siebie jak sieć? A może w tę chwilę pośpieszną oddać mu usta, żeby zdjął z nich kurz. Żeby zapełnił jedyne mokre miejsca. Niech tylko po wszystkim wytrze ją do sucha. Zatrze ślady. Walizka nie była ciężka. Więcej ważyła głowa jelenia zabrana pod pachą. Bez listu. Jak naturalna kontynuacja ciszy. Jak bezgłośne wytarcie się gumką z tych wspólnych kart zapisywanych skrzypieniem ołówka. Teraz najważniejsze to koniec przekuć w początek, bo przecież każdy kij i tak dalej. Jeszcze przedwiośnie, które chłodem szczypie w osłonięte cienkimi rajstopami kolana. Na każdej odkrytej części ciała składa dowody bliskości w najbardziej czerwonym kolorze. Ręka jedynie ubrana w walizkę zostaje w tyle, jako protestujący sygnał dla podjętych decyzji. Oszczędności wystarczy na jeden, może dwa miesiące – pokoju wynajmowanego na godziny nieporadności. Telefon nie brzęczy żadnymi obietnicami lepszego życia ani nawet logistyką dnia codziennego, bezgłośnie wygrzewa się w kieszeni płaszcza, bezużytecznie. Jednak nadal o nim myśli. Czasem nieustannie, bez wytchnienia. Jaki ma wyraz twarzy, czym pachnie jego skóra, co zjadł na obiad i kolację. O czym myśli, co czuje. Jak bardzo jest


ZE s. 1 0 8


f o t o r e p o r t a ż

E R K ACZE Eryka Mamot

Marcin Gmurek

s. 1 0 9


s. 1 1 0

Najpierw chciał fotografować starsze osoby, które godzinami obserwują z okien ten sam fragment ulicy. Gdy wybrał się na wycieczkę po Żyrardowie, okazało się, że więcej jest kotów siedzących w oknach niż seniorów. Nawet jeśli przybierają leniwe pozy i mrużą oczy jakby właśnie zasypiały, zazwyczaj reagują na każdy gwałtowniejszy dźwięk czy ruch. Fascynująca równowaga relaksu i czujności. Te spotykane na ulicach miast zwykle przyglądają się w skupieniu osobie, która próbuje nawiązać z nimi relację. Oceniają intencje. („One tak jak ludzie mają różne rodzaje zachowań. Niektóre są ciekawskie, mimo że spotykamy się pierwszy raz, podchodzą, starają się powąchać wyciągniętą rękę, przywitać się. Jednak o wiele częściej spotyka się koty nieufne, które uciekają przy pierwszym kontakcie. Ale koty wysyłają mową ciała jednoznaczne sygnały. Jeśli nauczymy się te sygnały czytać, potrafimy przewidzieć, czy kot nas zaakceptuje”, mówi Marcin Gmurek. Dlaczego w jego odczuciu koty zasługują na taką uwagę? Są nieodgadnione.)

f o t o r e p o r t a ż

patrzą na nas z miejsc, w których trudno spodziewać się kota. Przez uchylone drzwi korytarza, z ławki w hali na dworcu. Wiadomo, że uciekną, jeśli podejdziemy zdecydowanym krokiem. Dziko żyjące koty są płochliwe. Marcin Gmurek, autor zdjęć do tego reportażu, polował na nie obiektywem całymi miesiącami. Ale uczciwie. Żadnych zbliżeń. Po prostu dzień w dzień wychodził na spacer i zaglądał w miejsca, w których zwykle pojawiały się koty, które zdążył już poznać. (Jak udało się zatrzymać je w kadrze w taki sposób, by wyglądały, tak jakby pozowały? „Aby osiągnąć taki

efekt, trzeba po prostu kochać koty. Kto choć trochę zna ich psychikę, wie, że kotu nie należy patrzeć w oczy, bo on to odbiera jako wyzwanie. Zachowywałem więc dystans i systematycznie przyzwyczajałem je do swojej obecności”, mówi Marcin Gmurek. Jego reportaż to niewielki wycinek kolekcji około 120 zdjęć kotów, które powstawały przez osiem lat. Wszystkie sytuacje na fotografiach są zastane.)


Cierpliwość procentuje. Kotu, którego zaufanie uda się zdobyć, można podsuwać jedzenie. Sprawdzać codziennie, czy ono mu odpowiada, ewentualnie proponować inne. Ale nie resztki z domowego stołu (mogą niekorzystnie wpłynąć na koci metabolizm) lecz suchą karmę przeznaczoną dla kotów. Jeśli uda się zaprzyjaźnić z wolno żyjącym miejskim kotem, można też zadbać o jego sterylizację. I, rzecz jasna, zaproponować mu ciepły kąt u siebie. Wtedy mieszkanie, które zajmujemy, zostanie przez kota włączone do rewiru, którym ten kot zarządza. Czy to nie powód do dumy?

s. 1 1 1


s. 1 1 2


s. 1 1 3 f o t o r e p o r t a ż


s. 1 1 4


s. 1 1 5 f o t o r e p o r t a ż


s. 1 1 6


s. 1 1 7 f o t o r e p o r t a ż


s. 1 1 8


s. 1 1 9 f o t o r e p o r t a ż


s. 1 2 0


Marcina „Wallsona”Gmurka: www.wallson.pl

s. 1 2 1

f o t o r e p o r t a ż

Więcej kotów na stronie


K I S


Z O N KI ukasz Ĺ Kasperczyk

nna A Potasiak


ARBUZY

s. 1 2 4

k u c h n i a

myśl o kiszeniu i kiszonkach przypomina mi się opowieść przyjaciółki, która wyjechała do pracy w londyńskiej korporacji i okazało się, że największą „karierę” zrobiły tam jej polskie ogórki. Jakież zdziwienie wśród Anglików wzbudził fakt, że można przynieść do pracy „śmierdzącego ogórka” i zjadać go z tak wielkim smakiem. Fakt, że ów ogórek został „skiszony” potęgował wśród lokalsów wrażenie absurdu. Wystarczył jednak jeden kęs, a na każdym parapecie wśród korporacyjnych biurek wyrósł las słoików z kiszonymi ogórami. Wszyscy zakochiwali się w ich nietypowym smaku! Proces fermentacji dla wielu kultur i kuchni jest wciąż połączony z niedowierzaniem i poczuciem obcowania z produktem bardzo egzotycznym. Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, które było corocznym wydarzeniem – jesienne kiszenie kapusty, rytuał w domu śp. babci Teresy. Te całodniowe przygotowania, szatkowanie bardziej łbów niż główek kapusty, marchwi; przygotowywanie KISZONE i wyparzanie dębowej beczki; no i w końcu SKŁADNIKI 1 kg niedojrzałego arbuza (wybierajczyszczenie paznokci i szorowanie moich stóp my małe, niedojrzałe arbuzy - do 2kg), miąższ musi – przecież to bose nogi odgrywały w tym dniu być zbity korzeń chrzanu 150 g koper z kwiagłówną rolę. Jak już wszystkie etapy były zatem, 2 małe gałązki ziarenka pieprzu kolorowego liczone, przenoszono mnie do piwnicy i wkła2 łyżki soli na 1 litr wody 1 łyżka cukru WYKONANIE: dano do beczki. Tak zaczynała się zabawa! 1 | Arbuza myjemy i obieramy cienko ze skóry. Skakanie, deptanie, ubijanie, bieganie i pod2 | Kroimy na duże kawałki, tak żeby wchodziły skakiwanie. Kapusta musi być dobrze i szczeldo dużego słoika 1,5 l nie ubita, aby usunąć z niej tlen, odpowie3 | Delikatnie ubijamy, dodajemy obrany korzeń dzialny za powstawanie pleśni. Na przemian chrzanu, koper i ziarenka pieprzu. kapusta przesypywana była kamienną solą 4 | Wodę gotujemy z cukrem i solą przez 3 minuty, następnie ją studzimy i zimnym syropem zalewamy niejodowaną, marchewką i kminkiem, a nadarbuzy. miar soków trzeba było odlewać. Następnie 5 | Odstawiamy na kilka dni w ciepłe miejsce dziadek Adolf zakrywał beczkę deskami i przy– później przenosimy do chłodnego. gniatał ogromnym kamieniem. Przygotowanie dwóch beczek kapusty zajmowało cały dzień, a do pierwszej degustacji byliśmy dopuszczani dopiero w grudniu, przy wigilijnym stole. Wtedy okazywało się, czy dziadek nie przesadził z solą lub babcia z kminkiem. Ubolewam, że tradycja ta zanika! Z dziećmi robię kiszonki już bez tak podniosłej oprawy, ale kawałek tej tradycji przenoszę do naszego domu. Te smaki doskonale znamy - kiszona kapusta z odrobiną marchewki i kminku, aromat kiszonych ogórków, które odurzają zapachem chrzanu, kopru i czosnku. Ale nie wszyscy


s. 1 2 5 k u c h n i a


BURAKI

SKŁADNIKI:

1 kg buraków

0,5kg cebuli

3 jabłka (twarde

i kwaskowe)

liście laurowe

5 ząbków czosnku kolendry

goździki

ziarna koper

1 łyżka soli i cukru na litr wody WYKONANIE: 1 | Buraki, cebule i jabłka myjemy, obieramy i kroimy na talarki (grubości 2-4 mm). 2 | Układamy na przemian z jabłkami i cebulą. 3 | Przesypujemy całość przyprawami, dodajemy goździki i ubijamy w słoiku. 4 | Zagotowaną wodę z cukrem i solą studzimy i zalewamy buraki, tak by były całe zakryte. 5 | Odstawiamy na ok. 10 dni. 6 | Później przenosimy słoik do chłodnego pomieszczenia.

s. 1 2 6

k u c h n i a

KISZONE

zdają sobie sprawę, że ukisić możemy każde warzywo z jesiennego ogrodu. Zanim pochylę się nad przepisami swoich kiszonek pozwólcie, że naszkicuję kilka faktów, po których kiszenie stanie się stałym punktem także w waszych domach! Kiszenie to nic innego jak jedna z wielu metod konserwowania i przechowywania żywności, znana od wieków w różnych zakątkach świata - u naszych wschodnich sąsiadów bardzo powszechna. W Azji południowej kisi się nie tylko warzywa, ale także ryby i owoce. W Japonii poddaje się fermentacji produkty sojowe, takie jak miso i tamari, w Szwecji - produkty mleczne. Na czym polega kiszenie, co to są te bakterie kwasu mlekowego i dlaczego są takie super? Kiszenie to metoda, która nie niszczy żadnych KISZONE substancji odżywczych w suPOMIDORY rowcu, a nawet przyczynia SKŁADNIKI: 2 kg małych, się do powstawania nowych, twardych, ale dojrzałych pomim.in. witamin z grupy B, endorów (najlepiej sprawdzają się odmiany o podłużnym kształcie, zymów i acetylocholin, któbo mają mało wody i pestek, re są potrzebne do rozwoju a twardą skórę i dużo miąższu) bakterii kwasu mlekowego. 5 ząbków czosnku kawałek Podobno są one znane od 4 korzenia chrzanu (ok. 5 cm) koper tysięcy lat, lecz kiedyś nie 5 ziaren pieprzu 2 liście porzeczki lub wiśni 2 liście laurowe były stosowane z taką świagorczyca ziele angielskie domością jak teraz. Należą WYKONANIE: do dużej grupy pożytecznych 1 | Zalewa: 2 płaskie łyżki soli niejobakterii, produkujących kwas dowanej na 1l wody (potrzebujemy mlekowy, jako końcowy prook. 1-1,5l zalewy). dukt fermentacji, a ten ma 2 | Pomidory myjemy i osuszamy. 3 | Na dnie słoika układamy koper, cudowną właściwość - hamuchrzan, czosnek i przyprawy. je proces gnicia. Są szeroko 4 | Ubijamy ciasno w słoikach rozpowszechnione w przypomidorki – ale tak, żeby ich nie rodzie, żyją między innymi pozgniatać, by nie popękały. w przewodzie pokarmowym 5 | Wodę z solą chwilę gotujemy człowieka. Tworzą na skórze i letnią zalewamy pomidory, aby całe były przykryte. i błonie śluzowej, w ustach, 6 | Zakręcamy lub zamykamy weki kanale jelitowym i organach z gumową uszczelką. płciowych ochronną warstwę 7 | Odstawiamy do ciepłego miejsca kwasu mlekowego. na 4-6 dni (lecz nie na słońcu). Brzmi zachęcająco? Bak8 | Po fermentacji przenosimy do chłodniejszego miejsca. terie mlekowe w dodatku


s. 1 2 7 k u c h n i a


KISZONa

MARCHEWKA SKŁADNIKI: 1 kg marchwi 0,5 kg cebuli liście laurowe 5 ząbków czosnku łyżka soli ziarna kolendry gorczyca koper WYKONANIE: 1 | Marchewki myjemy i obieramy, a następnie ścieramy na dużych oczkach tarki. 2 | Cebulę obieramy i kroimy na spore cząstki. 3 | Marchewkę na przemian z cebulą mocno ubijamy w słoiku (tak, żeby puściły sok) i przesypujemy co chwilę solą i porcją przypraw. 4 | Słoiki napełniamy do 4/5 wysokości i odstawiamy na ok. 10 dni. 5 | Później przenosimy słoik do chłodnego pomieszczenia.

s. 1 2 8

k u c h n i a

przyśpieszają pasaż jelitowy, są pomocne w likwidacji zaparć i przywracają prawidłową mikroflorę jelitową (szczególnie po antybiotykoterapii). Acetylocholina wpływa również na regulację ciśnienia krwi. Ponadto kiszonki zawierają związki o działaniu antynowotworowym (izotiocyjaniany), dostarczają składników mineralnych (wapń, potas, magnez, żelazo i fosfor), więc to doskonały lek na kaca i wspomagacz odporności. Obecne w nich witaminy A, C i E to KISZONE przeciwutleniacze. Ich rola polega WARZYWA na usuwaniu z organizmu wolnych mieszanka rodników powstających m.in. podSKŁADNIKI: wybieramy swoje ulubione warzywa mogą być: czas przemian metabolicznych oraz kalafior, papryka, cukinia, cebula, spożywania tzw. „śmieciowego jekabaczki, dynia, marchewka, seler dzenia”. itd. DODAJEMY PRZYPRAWY: Żeby proces kiszenia był udany, liść laurowy koper czosnek ziarna kolendry i gorczycy musimy spełnić kilka warunków: sól – 2 łyżki na litr wody - ekologiczne warzywa (i owoWYKONANIE: 1 | Warzywa czyce!) do kiszenia, najlepiej z naszego ścimy i dzielimy na mniejsze części, ogrodu, hodowane na naturalnym układami warstwami ubijając w słoiku. kompoście, bez konserwantów 2 | Całość przesypujemy przyprai oprysków – to podstawowy wawami. runek dobrego kiszenia! 3 | Następnie zalewamy wystudzo- dobra kamienna sól niejodoną wodą z solą i odstawiamy na okres fermentacji w ciepłe miejsce wana, która zapobiega procesom (18-20ºC) na ok. 10-12 dni (powygnilnym i nieprawidłowemu kważej 20ºC wystarczy 6-7 dni). śnieniu. 4 | Następnie słoiki przenosimy - środowisko beztlenowe i bezdo chłodnego miejsca, gdzie będą dojrzewać. bakteryjne, żeby nie doszło do powstawania pleśni. - prawidłowa temperatura, żeby proces kiszenia zaczął się szybko 18-20 st. C – a po kilku dniach chłodne - o temperaturze 0-8 st. C, najlepiej ciemne pomieszczenie do przechowywania. Kiszonki można też mrozić – oprócz ogórków, które miękną podczas tego procesu. - kisić powinno się w szklanych lub kamionkowych naczyniach, wcześniej dokładnie umytych i wyparzonych (najlepiej włożyć je do zimnego piekarnika i podgrzać do 100 st. C, a później poczekać aż wystygną). - wszystkie uszczelki i pokrywki też należy wyparzyć, a najlepiej wygotować. - słoiki napełniamy do czterech piątych, żeby pozostawić miejsce na wytwarzające się gazy i soki.


s. 1 2 9 k u c h n i a


k u c h n i a

KISZONE

CYTRYNY

Kiszone cytryny będą wyśmienite do duszonych mięs, sosów, pieczeni i gulaszy. Warunek podstawowy ukiszenia cytryn to owoce bio, bez konserwantów, niewoskowane (jeśli cytryny będą woskowane – nie ukiszą się tylko zgniją). Można nabyć takie cytryny w sklepach internetowych lub dobrych delikatesach. SKŁADNIKI: 12 – 18 mniejszych cytryn, niewoskowanych sok z 5 cytryn 200 g grubej soli morskiej kolorowy pieprz 2-4 ostre papryki czerwone kawałek laski cynamonu goździki ziarna kolendry liść laurowy woda WYKONANIE: 1 | Cytryny myjemy i kroimy na krzyż do 3/4 wysokości (ale nie do końca- na kształt rozetki). 2 | Każdą cytrynę nacieramy solą – do środka owocu też wsypujemy sól, zamykamy go, wkładamy do słoja i ciasno ubijamy. 3 | Do słoja wrzucamy także przyprawy i zalewamy sokiem z pozostałych cytryn. Jeśli została nam sól, dosypujemy ją do słoika. 4 | Dolewamy wodę, tak żeby owoce były przykryte. 5 | Kisimy 3-4 tygodnie w ciepłym, zacienionym miejscu, co kilka dni potrząsając słoikiem, by sól się rozchodziła. 6 | Potem słój z kiszonką wstawiamy do lodówki lub do zimnego pomieszczenia.

s. 1 3 0


Stron MARKETING Stron SOCIAL MARKETING

PROJEKTOWANIE + APLIKACJE MOBILNE +PROJEKTOWANIE GOOGLE + POZYCJONOWANIE + APLIKACJE MOBILNE + SKLEPY +STRATEGIE GOOGLE + POZYCJONOWANIE

INTERNETOWYCH

WWW INTERNETOWYCH

SOCIAL

adres

WWW

KAMPANIE

INTERNETOWE KAMPANIE

STRATEGIE +

telefon

INTERNETOWE

SKLEPY

e-mail

WWW

UL. DITTRICHA 20 96-300 ŻYRARDÓW

+48 644 003 079

BIURO@SOBRE.PL

WWW.SOBRE.PL

UL. DITTRICHA 20 96-300 ŻYRARDÓW

+48 644 003 079

BIURO@SOBRE.PL

WWW.SOBRE.PL

adres

telefon

e-mail

WWW


Ĺź a t r o p e r o t o f

# 0 3 f i n w w w.f a ce b o o k .co m/ow m a g a z y n

s. 0 0 1 3 2

•


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.