MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
1
1
2
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
Literacka zachęta
ILE ZNACZY „CO U CIEBIE SŁYCHAĆ”? Jadwiga Mik
Co łączy Twoją matkę, koleżankę ze szkolnej ławki, najlepszego przyjaciela i znajomego z imprezy, którego widzisz dopiero drugi raz w życiu? Prawie na pewno oni wszyscy przynajmniej raz zapytali Cię o to, jak leci, co u Ciebie czy choćby rzucili w przelocie proste „jak tam?”. Twoja odpowiedź, niezależnie od wybranej wcześniej wariacji, zapewne mieściła się w spektrum standardowych półsłówek, byleby tylko jak najszybciej zbyć ten zapychacz konwersacyjny zakończony pytajnikiem. I to wcale nie takie dziwne, w końcu rozmówca nie wymaga od Ciebie szerszej niż zdanie odpowiedzi, często nawet tego zdania nie słucha. A czasami powinien. W obecnych czasach jednym z kluczy do zrozumienia naszej kultury społecznej stał się zaimek „ja”. W świecie zwiększających się możliwości, bezustannego pędu i wspinania się po szczeblach w drabinie towarzysko-zawodowej (czy też szkolnej) nastawieni jesteśmy z każdą chwilą coraz bardziej na siebie. Kierujemy się ambicją, pragnieniem osiągnięcia sukcesu czy zawiścią wobec bliższych i dalszych, którym w życiu idzie nieco lepiej. Wygląda to trochę jak chory bieg do oddalającego się celu, podczas którego niewielu udało się choćby na chwilę zatrzymać. Bo przecież wszystko, co nas otacza, stara się nam udowodnić, że uroda, kariera i rozwijanie własnych zdolności to to, o czym powinniśmy marzyć i co powinno definiować naszą egzystencję aż po kres naszych dni. Jednak czy tak powinno być? W tym szalonym pędzie zagubiliśmy zdolność do zwolnienia chociaż na krótką chwilę, na jeden oddech. Nie mamy czasu do stracenia, więc wszystko wokół ledwie muskamy, nie zagłębiamy się weń i mijamy, z oczami skierowanymi w naszą własną, jedyną prawdziwą dal. A jeśli ktoś tylko próbuje nam wejść w drogę, natychmiast go odpychamy, czasami nawet zamykamy w ramach bezczelności czy impertynencji. Bo przecież „jak on śmiał zapytać, jak się czuje moja babcia? To nie jego sprawa”! Ile razy pomyśleliście w taki sposób? Ile razy, zadając to standardowe „jak leci” i otrzymując trochę dłuższą odpowiedź, wzdychaliście w środku z myślą „kiedy on/ona wreszcie skończy gadać”? Sądzę, że niejeden raz. Tak samo jest i w odwrotną stronę. Potem wychodzi frustracja, wychodzi samotność, wychodzi smutek i gniew. A z czasem, żeby tylko zagłuszyć te emocje, przestajemy pytać „co tam” nie tylko innych, ale także samych siebie. Pętla prędkości wokół szyi się zaciska. A kiedyś, nie wiadomo właściwie kiedy, pojawiła się milcząca granica słów, której nagle nie da się przekroczyć. Nie chcę teraz insynuować, że na każde pytanie o samopoczucie odpowiedzią jest wylanie wszystkich swoich smutków. Nie twierdzę również, że powinno się kogoś zmuszać do wyznań. Ale czasami to jedno „co u ciebie słychać” znaczy bardzo wiele. Szczególnie, jeśli razem z tą drugą osobą postanowimy się na chwilę zatrzymać i popatrzeć sobie szczerze w oczy. Bo w tych pędzących czasach taka chwila jest na wagę złota. 2
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
KOCHANI ŻMICHOCZYTELNICY! Po raz kolejny Magazyn Żet przybywa na pomoc wszystkim znudzonym Netflixem i własnym balkonem. Tak jak i za poprzednimi razami proponujemy wam zestaw artykułów z różnych beczek – od rozmyślań na temat edukacji szkolnej po życiorys najmłodszej seryjnej morderczyni w historii nowożytnej i opowieść o scenicznej (nie tylko) śmierci Moliera. Liczymy, że na wszystkie rzucicie chociaż jednym okiem i dacie znać, czy się podobało! Chciałabym również na łamach tego Żetu przybić piątkę wszystkim maturzystom i maturzystkom, którzy są naszymi czytelnikami i 24 kwietnia kończą edukację (chociaż do matur jeszcze daleko…). Razem z całą redakcją (w tym mną, Olą M. I Sandrą, bo my trzy jesteśmy z wami na tej ostatniej prostej) trzymamy za was kciuki i liczymy, że od czasu do czasu będziecie jeszcze zerkać do nowych numerów. Z życzeniami powodzenia, Jadwiga
Spis treści 4
Niedukacja – System szko…dliwy Antonina Kosiorek
9
Dlaczego Amerykanie lubią kolor żółty? Aleksandra Matynia
11 Układając historię. Słowo o jigsaw puzzles Jadwiga Mik 15 Sekcja smutnych artystów. Rozdział 2: Śmierć Alicja Szadura 17
Mary Bell. Nie wszystkie dziewczynki bawią się grzecznie Amelia Czerczer
22
Odcięty rękaw i nadgryziona brzoskwinia. O homoseksualizmie w dawnych Chinach anonimowe od: niezależny użytkownik Facebooka
29 „A ty całuj mnie!”, czyli jak to jest z pocałunkami Sandra Białousz 31 Wiersz numeru: Późnym wieczorem Aleksandra Karaźniewicz
3
3
4
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
NIEDUKACJA – SYSTEM SZKO…DLIWY Antonina Kosiorek Trwają koronaferie. Nauka działa nieco inaczej niż zazwyczaj, a większa ilość wolnego czasu sprzyja refleksjom - na przykład właśnie o szkole. Jakie właściwie są jej zamierzenia? Jaki ma wpływ na młodych ludzi? Czy środki stosowane do realizacji zakładanych celów są w stanie doprowadzić do ich osiągnięcia? Jak właściwie powinien przebiegać proces nauki, co jest w nim ważne, a co go utrudnia? Czy model szkolnictwa, jaki znamy, jest jedynym słusznym i możliwym? Kilkoma refleksjami na te tematy chciałabym się podzielić.
wiadań, które skrycie pisze do szuflady. Sądzę raczej, że w obu przypadkach pasja szybko by wygasła. Z psychologicznego punktu widzenia jest to logiczne - udowodniono, że to motywacja wewnętrzna, czyli wola działania, wyzwala pragnienie podjęcia danej aktywności i daje radość ze zdobywania wiedzy i doświadczenia. Natomiast przy motywacji zewnętrznej - stosowaniu systemu nagród i kar - przyjemność zostaje zastąpiona oczekiwaniem na bodziec. W konsekwencji pasja stopniowo przestaje być pasją... Niestety, właśnie taką motywację stosuje się w szkole - oceny stają się celem samym w sobie. Co gorsza system wpaja przekonanie, że bez zastosowania przymusu młodzi ludzie niczego w życiu nie osiągną i niczego się nie nauczą. Także rodzice często nie potrafią wyłamać się ze schematu i wartość dziecka mierzą stopniem ze sprawdzianu czy czerwonym paskiem na świadectwie.
Czy ocenianie ma sens? Moim zdaniem zabija ono chęć poznawania świata. W żaden sposób nie motywuje do zgłębiania tematów, które są dla nas nieinteresujące. Co więcej, zniechęca także do nauki tego, co budzi naszą naturalną ciekawość. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy zapisałam się na zajęcia z języka chińskiego, organizowane dla chętnych w moim liceum. Nie mogłam się już doczekać rozpoczęcia kursu, gdy nagle dostaliśmy informację, że osoby zapisane otrzymają stopień z chińskiego na świadectwie. Poczułam ogromne rozczarowanie i z tego, co wiem, nie tylko ja. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego uznano wystawienie ocen z zajęć dodatkowych za potrzebne - jaki był tego cel?
Czy dobra ocena rzeczywiście jest nagrodą? Nie sądzę, by ludzie w naturalny sposób traktowali czerwone pięć jako wystarczający zysk ze swojego działania. Nie wierzę też, by od urodzenia płakali z powodu nakreślonej na kartce cyfry jeden. Pęd po oceny został w nas zaprogramowany. W klasach 1-3 w mojej podstawówce nie było ocen-numerków, lecz stempelki - uśmiechnięte słoneczko stanowiło najlepszy stopień, słoneczko z chmurką - niższy, a sama chmurka najniższy. Nauczycielom wydawało się oczywiste, że każde dziecko będzie
Na tej samej zasadzie można byłoby rozliczać mechanika co sobotę wybierającego się na rower z rodziną za ilość przejechanych kilometrów albo kochającą książki sekretarkę za jakość opo4
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
chciało dostawać słoneczka, tymczasem ja wracałam do domu rozczarowana, bo po tych wszystkich jasnych słońcach bardzo chciałam wreszcie takie z chmurką. W mojej szkole uczył się pewien chłopiec. Miał zdiagnozowane przez psychologa zaburzenia zachowania, ale był bardzo zdolny. Pewnego razu w szkole odbył się apel, na którym wręczano nagrody za osiągnięcia. Kiedy wywołano tego chłopca, za nic nie chciał wyjść na scenę. Widać było, że wystąpienie przed całą szkołą to dla niego zbyt duże wyzwanie. Nauczyciele próbowali wciągnąć go tam siłą, więc tak się zestresował, że zaczął krzyczeć, wyrywać się, wpadł w histerię. Trudno uznać to za nagrodę za osiągnięcia…
za dobre - dodatnie. To instrumentalne traktowanie młodych osób, szkolenie ich do spełniania oczekiwań innych. W ten sposób dzieci uczą się interesowności, a najlepiej wychodzi na takim ocenianiu ten, kto umie najlepiej się przypodobać i zawsze robi, co mu każą. W czwartej klasie na wycieczce szkolnej odmówiłam pójścia na obiad, wiedząc, że i tak niczego nie zjem. Nauczycielki namawiały mnie do tego przez całkiem długi czas, a gdy się postawiłam, dostałam bardzo dużo punktów ujemnych - więcej niż chłopcy, którzy pobili się na korytarzu. To świetny przykład na to, że zachowanie ocenia się na podstawie wyimaginowanych przesłanek, najgorzej traktując tych, którzy walczą o swoje interesy. Chęć wyrażenia własnego zdania lub zachowanie niezgodne z wizją nauczycieli uznaje się za nieodpowiednie i bezczelne. Uważam, że to straszne, że taka chora tresura jest powszechnie akceptowana.
Jak widać, takie sztucznie ustalane „nagrody” nie tylko nie są dla wszystkich pozytywnym bodźcem, ale mogą stać się źródłem dużych nerwów i negatywnych emocji. Nie każdy odczuwa to samo jako nagrodę. Uczymy się jednak, że wszyscy mają cieszyć się z odgórnie wyznaczonego - i de facto umownego i złudnego - wyróżnienia. Czy zachowanie także można mierzyć skalą od jednego do sześciu? Nie będzie chyba szokiem, jeśli powiem, że świat nie jest czarno-biały, nie ma sytuacji i ludzi jednoznacznie dobrych lub złych. System szkolny jednak nie tylko umożliwia, lecz wręcz wymusza szufladkowanie i przypinanie dzieciom łatek. Jakby tego było mało, ocena zachowania ucznia zależy często od nastroju i subiektywnej perspektywy nauczyciela.
Dlaczego właściwie nie wolno nam się mylić? Błędy i pomyłki są ważnym elementem nauki - dzięki nim możemy nabywać doświadczenia i wyciągać wnioski na przyszłość. Jest to naturalne, uzasadnione biologią mózgu, który traktuje naukę na błędach jako pozy-
W niektórych szkołach rozpowszechniło się ocenianie punktowe - za złe zachowanie dostajesz punkty minusowe, 5
5
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
6
tywne wzmocnienie1. Ciężko sobie wyobrazić na przykład łyżwiarza, który za pierwszą (a nawet drugą i trzecią) próbą musi bezbłędnie wykonać każdą figurę. Ważne jest stopniowe poznawanie własnych możliwości, przy życzliwym wsparciu otoczenia. Dzięki eksperymentowaniu i wymyślaniu własnych rozwiązań, nawet jeśli okażą się nietrafne, rozwijamy swoją kreatywność i umiejętności. Tymczasem system szkolny całkowicie neguje możliwość błądzenia i próbowania. Szkoła przyzwyczaiła nas do tego, że lepiej w ogóle się nie odzywać niż ryzykować błąd. Nie ma zezwolenia na niedoskonałość i niewiedzę.
Głęboko wierzę, że wiedza i nauka nie powinna być źródłem problemów psychicznych, a raczej przyjemności płynącej z poznawania świata. Godziny spędzane w szkole - wartościowe czy stracone? Częste jest przekonanie, że nawet na egzaminy bardziej opłaca się uczyć samodzielnie, a czas spędzony w ławce jest zmarnowany. Moim zdaniem świadczy to tylko o tym, jak bardzo sposób nauczania jest nieudolny. Nigdy nie wiadomo, jaki nauczyciel się trafi, a zazwyczaj nawet na znośnych lekcjach najciekawszym zajęciem jest rysowanie na marginesach. Nie da się ukryć, że lekcje w obecnej postaci są w większości tragicznie nudne i wcale nie efektywne. Polegają głównie na długim monologu nauczyciela, podawaniu suchych faktów, których po prostu nie jesteśmy w stanie przetworzyć.
Okazuje się, że ma to zgubny wpływ na psychikę i kształtowanie charakteru człowieka. Karanie za błędy wywołuje szkodliwy stres i strach przed podejmowaniem działań. W ten sposób wtłoczone w szkolne ramy dzieci przestają pytać i tracą wrodzoną ciekawość świata. Wpaja się im, że żeby być wartościowymi w oczach innych, muszą być idealne - nie mogą popełniać błędów. Myślę, że takie podejście jest w dużej części odpowiedzialne za wstrząsająco powszechne fobie społeczne i niskie poczucie własnej wartości.
Mózg nie pracuje na zasadzie zapamiętywania regułek, jest dostosowany do samodzielnego badania i analizy problemów. By informacja zapisała się w naszej pamięci, muszą zostać zaangażowane emocje - trzeba się danym zagadnieniem zaciekawić. Warunkiem wytworzenia odpowiednich połączeń neuronalnych jest decyzja mózgu o przydatności informacji. Przekazywanie wiedzy w szkole odbywa się w sposób, który tych warunków zupełnie nie spełnia. Jesteśmy zalewani dużą ilością niepowiązanych z niczym faktów, które mózg uznaje za niepotrzebne i niewarte zapisania. Oprócz tego nauce nie sprzyja zabójczy dla mózgu stres, niszczący (paradoksalnie) komórki odpowiedzialne za pamięć. Nic dziwnego, że w ten sposób nabyta wiedza błyskawicznie ulatuje z głowy
Zastanawiające i smutne jest to, że wśród przyczyn depresji u młodych ludzi szkoła znajduje się często na pierwszym miejscu - ze względu przede wszystkim na ogromną ilość związanego z nią stresu (psychologowie posługują się pojęciem fobii szkolnej). Nikomu jednak nie przychodzi do głowy, by zakwestionować w takim razie sens szkoły w obecnej postaci. „Jak to jest, że uczymy się na błędach?” artykuł strony psychomedic.pl z 29.10.2015 r. 1
6
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
w myśl zasady „zakuć, zdać, zapomnieć”.
na hałaśliwym korytarzu, a potem znowu pełna koncentracja. Nasze organizmy nie działają w taki automatyczny sposób. Paradoksalnie szkoła robi wszystko, by naukę jak najbardziej utrudnić.
Całkiem niedawno, po lekturze „Pianisty” Szpilmana i artykułów o okrucieństwach w obozach koncentracyjnych, nie mogłam doczekać się lekcji historii o II wojnie światowej. Rzeczywistość jednak minęła się z moimi wyobrażeniami. Dostałam tylko listę nudnych dat jakichś bitew, parę zdawkowych zdań o holokauście, generalnie miałam wrażenie, że wszystko, co było jakkolwiek ciekawe, zostało pominięte. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ani autorzy podręczników, ani pani od historii nie byli w stanie uwierzyć, że ta wiedza może być interesująca. Oczywiście z tych lekcji nie zapamiętałam absolutnie niczego.
Czy szkoła rzeczywiście przygotowuje do dorosłego życia? Moim zdaniem to nierealne, skoro cały materiał to przede wszystkim oderwana od szerszego kontekstu wiedza encyklopedyczna. Jeśli w dzisiejszych czasach ktoś uzna poznanie budowy pantofelka za nagłą i ważną potrzebę życiową, wystarczy parę kliknięć i Wikipedia stoi otworem. Abstrakcyjnych, teoretycznych wiadomości uczono się na pamięć dawno temu w średniowieczu, gdy nie było Internetu i powszechnie dostępnych encyklopedii. Wraz z postępującą automatyzacją, kiedy komputery i międzynarodowa sieć stały się nieodłączną częścią naszego codziennego życia, powinniśmy skupić się na rozwoju u młodych ludzi umiejętności współpracy, otwartości na zmiany, kreatywności, twórczego rozwiązywania problemów, mediacji, empatii i elastyczności. Pracodawcy nie wartościują pracowników według wyników z matury i ocen ze studiów wielkim atutem stają się umiejętności interpersonalne i inteligencja.
Zamknięcie uczniów w klasach bez możliwości choćby wyboru pozycji, w której siedzą („wyprostuj się, w szkole tak nie wypada”), jest wbrew naturze ludzkiej. Przez czterdzieści pięć minut bez ruchu w ławce, często przy zamkniętych oknach, robimy się senni, nieuważni i zmęczeni. Nasze mózgi nie dostają świeżego powietrza. Wymaga się od nas funkcjonowania wedle ustalonego rytmu - prawie godzina skupienia, pięć-dziesięć minut
Nie dość, że wiadomości nabyte (a raczej zapomniane) w szkole nie zapewnią nam zawrotnej kariery, to pomimo ogromnej ilości wmuszanej w młodzież teorii zapomina się o praktycznej wiedzy, która rzeczywiście mogłaby się przydać w dzisiejszym świecie. Nie znamy gestów, za które w Japonii wyrzucą nas za drzwi, niebezpieczeństw czyhających na turystów w Ameryce Środko7
7
8
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
wej, nie wiemy, dlaczego lepiej nie jechać do Mauretanii i ile trzeba czekać na wydanie paszportu. Nikt nie uczy, jak szybko ugotować zupę, zaszyć dziurę na kolanie dżinsów albo wymienić żarówkę, mamy za to ustawowy obowiązek odsiadywania bezwartościowych godzin, ucząc się rzeczy życiowo nieprzydatnych. Ludzie wychodzą ze szkoły upośledzeni społecznie, boją się umówić do fryzjera czy pójść do urzędu. Nie potrafią nawiązać rozmowy w obcym języku. Są nieporadni, niedojrzali, nieprzygotowani do dorosłości.
lat przedtem zaczęto stosować nową metodę szkolenia armii (tak zwany „pruski dryl”), polegającą na bardzo surowym traktowaniu żołnierzy sprzeciwiających się rozkazom. Szkoła wymyślona w Prusach rozpowszechniła się na całym świecie i w takiej samej formie istnieje do dzisiaj. Dziewiętnastowieczny system edukacji produkujący bezmyślne automaty w XXI wieku uzasadnia się dobrem i przyszłością młodzieży, choć w kontekście historycznym powód jego stworzenia i zakładane cele były zgoła odmienne. Chciałabym, by w przyszłości nauka w szkole przestała być męczącym, uciążliwym obowiązkiem, a stała się przyjemnością. Na szczęście coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z destrukcyjnego działania systemu. Powstają prywatne placówki, w których nauka opiera się na alternatywnych metodach edukacyjnych (jak waldorfska czy Montessori). Pojawia się coraz więcej głosów sprzeciwu wobec kształtu systemu edukacji. My też możemy zacząć działać. Mówiąc głośno o szkodliwości obecnej szkoły, przyczyniamy się do zwiększenia społecznej świadomości tego problemu. Tymczasem, póki nie zanosi się na żadne oficjalne zmiany, dla własnego dobra „nie pozwólmy szkole stanąć na drodze naszej edukacji”2.
Dwieście lat temu Fryderyk Wilhelm, król Prus, przegrał z Napoleonem bitwę pod Jeną. Aby uniknąć następnych porażek, wprowadził obowiązkową powszechną edukację i stały program nauczania. Nie chodziło bynajmniej o to, że chciał zmieść Francuzów z powierzchni ziemi dzięki oświeconemu narodowi. Stworzony przez niego system miał za zadanie wyszkolić karne, zdyscyplinowane pionki, bezwzględnie oddane władzy. W tym celu wprowadzono obowiązkowe lektury (by obywatele czytali tylko to, co państwo uzna za słuszne), dzwonki szkolne i czterdziestopięciominutowe lekcje (by uczniowie stawiali się na komendę), układ ławek, w którym najważniejszą postacią w klasie jest nauczyciel (by uczyć posłuszeństwa), prace domowe (by nie dać młodzieży zbyt dużo czasu na samodzielne myślenie). Położono nacisk na pracę indywidualną, rywalizację i brak współpracy, bo zrzeszanie się mogłoby doprowadzić (broń Boże) do buntu lub wspólnych inicjatyw sprzecznych z interesami władzy. W szkole panowała atmosfera jak w wojsku, co wcale nie było przypadkowe - kilkadziesiąt
2
8
Cytat z Marka Twaina.
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
DLACZEGO AMERYKANIE LUBIĄ KOLOR ŻÓŁTY? Aleksandra Matynia Mcdonald’s, „Simpsonowie”, szkolne autobusy… co łączy te wszystkie rzeczy? Amerykański rodowód oraz kolor żółty. Myśląc o kulturze masowej Stanów Zjednoczonych, można doznać wrażenia, że dominują w niej elementy tej właśnie barwy.
tylko w celu zwiększenia zarobków, lecz także zmiany wizerunku. Kilkanaście lat temu mcdonald’s włączył do swojej palety barw zieleń, kolor podświadomie kojarzony z naturą, ekologią oraz zdrowym odżywianiem, które z pewnością nie stanowi mocnej strony restauracji z cheeseburgerami i frytkami.
Zacznijmy od najpopularniejszego amerykańskiego fast foodu. W zatłoczonym centrum miasta po ciężkim dniu pracy widoczne już z daleka pozłacane łuki mcdonalda jawią się jako oaza na pustyni. Podobnie czuje się kierowca na autostradzie, gdy zza sznura samochodów wyłania się błogosławione logo w kształcie litery M. Nie trzeba nawet wchodzić do lokalu, by poczuć głód – wystarczy sam widok żółtego znaku na czerwonym tle. Nie jest to jednak związane z myślą o skosztowaniu soczystej kanapki, lecz z psychologią koloru. Okazuje się, że niepozorne, zaprojektowane niespełna 60 lat temu żółto-czerwone logo mcdonalda zostało bardzo dobrze przemyślane. Czerwień pobudza organizm człowieka, przyspiesza m.in. Bicie serca, co z kolei wznieca apetyt. W połączeniu z kolorem żółtym, który utożsamia się z radością (a także jest jedną z najlepiej widocznych barw za dnia), jaskrawe logo zwraca uwagę przechodniów oraz zwiększa ich łaknienie; zaspokojenie głodu łączy się natomiast z poczuciem szczęścia. Sprzyja temu fakt, że ludzki mózg przetwarza najpierw kolory, dopiero później kształty czy słowa. Ten prosty chwyt sprawia, że roczne dochody amerykańskiej firmy przekraczają 20 miliardów dolarów. Jednak fast food posługuje się psychologią koloru nie
Oprócz fast foodów jednym z najlepiej rozpoznawalnych znaków amerykańskiej kultury masowej są wszelkiego rodzaju seriale i sitcomy, w tym 30letni klasyk „Simpsonowie”. Sposób kreacji postaci jest tak charakterystyczny, że członków tytułowej rodziny potrafi rozpoznać nawet osoba niebędąca fanem serii. Nie chodzi tylko o kreskówkowe oczy czy uproszczone, lekko zaokrąglone sylwetki, ale przede wszystkim kolor żółty. W latach 90tych stanowił on wyróżnik „Simpsonów” na tle pozostałych seriali animowanych. Właśnie to było celem twórców najpopularniejszej telewizyjnej rodziny: gdy przeciętny, amerykański odbiorca będzie skakał po kanałach, natknąwszy się na żółtoskórych bohaterów, od razu będzie wiedział, że chodzi o Simpsonów. Popularność serialu wynika także z przyczyn naukowych. Telewizory wykorzystują model RGB, w którym żółty stanowi barwę dopełniającą, dobrze wyróżniającą się na czerwono-zielono-niebieskim tle. Jest to także kolor z rodziny ciepłych, w związku z czym, podobnie jak w przypadku mcdonalda, wzbudza u widza optymizm, radość, zatem uczucia wskazane przy produkcji serialu komediowego. Ten schemat odnosi się nie tylko do „Simpsonów” – 9
9
10
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
wiele innych twórców kreskówek i filmów wykorzystuje żółtą barwę, by przyciągnąć widzów przed ekran. Przykładem może być chociażby Spongebob, doskonale wyróżniający się na błękitnym tle podmorskich głębin, czy też Minionki, których barwa w 2015 roku dołączyła do skali kolorów Pantone. Oglądając amerykańskie filmy młodzieżowe, ciężko przeoczyć wielki, żółty autobus podjeżdżający pod podstawówkę czy szkołę średnią. Wspaniały wynalazek, który umożliwia pociechom bezpieczne przemieszczanie się po mieście oraz punktualne dotarcie na zajęcia – obiekt marzeń wielu polskich uczniów. Inną cechą charakterystyczną pojazdu jest jego jaskrawożółty kolor. W drugiej połowie lat 30tych XX wieku doktor Frank Cyr z Columbia University otrzymał dotację na przeprowadzenie badań o bezpieczeństwie i wyglądzie amerykańskich autobusów szkolnych. Na konferencji zorganizowanej przy udziale producentów pojazdów oraz władz odpowiedzialnych za ruch miejski ustalono, że dla bezpieczeństwa dzieci wszystkie autobusy powinny być koloru żółtego, a właściwie żółcieni chromowej, pigmentu o wyjątkowo jaskrawej barwie. Łatwo zatem się domyślić, że widoczność była jednym z kluczowych kryteriów przy wyborze koloru autobusów, tym bardziej, że żółty jest najlepiej widoczną barwą w spektrum widzenia człowieka, a więc także każdego kierowcy. W pewnym momencie zastanawiano się również nad czerwienią, lecz odrzucono ją, gdyż częściej była utożsamiana z ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwem w postaci czerwonych świateł czy znaków STOP. Konieczność dobrej widoczności wynika także
z pór dnia, w jakich autobus kursuje – jest to albo mglisty ranek, albo późne popołudnie, zatem godziny, w których dzienne światło jest przyćmione, a kierowcy, po długim śnie albo ciężkim dniu w pracy, łatwiej zasypiają za kierownicą. Skoro już jesteśmy przy temacie szkoły, warto zwrócić uwagę na kolor przyborów szkolnych. Podczas rozwiązywania amerykańskich, niezapowiedzianych kartkówek, tzw. Pop quizów, większość dzieci zaznacza odpowiedzi ołówkiem o jaskrawożółtej barwie, opatrzonym numerem 2. Wybór tego koloru nie wynika z potrzeby widoczności, choć rzeczywiście zwraca uwagę. Stanowił również obiekt zainteresowania podczas paryskiej wystawy światowej w 1889 roku, kiedy czeska firma produkująca artykuły piśmiennicze, Hardtmuth Pencil, prezentowała luksusowe, pomalowane na żółto ołówki. Wyróżniały się one tym bardziej, że dotychczas materiały piśmiennicze pokrywano farbą w celu ukrycia wad drewna, nie zaś wyeks10
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
ponowania produktu. Żółta barwa nie miała zresztą nic wspólnego z drewnem, lecz z doskonałym grafitem, który sprowadzano z Chin. Na Dalekim Wschodzie kolor żółty utożsamiany był z tradycją monarchiczną; ponadto, legendarny protoplasta Chińczyków znany był jako „Żółty Cesarz”. Zatem wybierając ten a nie inny kolor, Hardtmuth chciał podkreślić, że jego grafit pochodzi z Chin, co było równoznaczne z najwyższą jakością produktu. Od tego momentu kolejni producenci, najczęściej amerykańscy, barwili swoje ołówki na żółto i starali się na-
dawać im orientalne, królewsko brzmiące nazwy, by zasugerować, że ich materiały piśmiennicze są równie wartościowe. Choć obecnie rzadko utożsamiamy kolor z chińskim Żółtym Cesarzem, ołówki tej barwy pozostały. Oto tajemnice kryjące się za fascynacją żółtym kolorem. Dotyczy ona nie tylko Amerykanów: na całym świecie pojawiają się coraz to nowe elementy popkultury oraz gadżety o tej właśnie barwie. Dlatego celebrujmy żółty, jednocześnie ciesząc się przejawami prostej, masowej rozrywki.
UKŁADAJĄC HISTORIĘ. SŁOWO O JIGSAW PUZZLES Jadwiga Mik Podobnie jak wielu z was w czasie kwarantanny nie pozostałam obojętna na uroki Netflixa… ale pojawił się problem. Moja wrodzona nerwica nie pozwalała mi wysiedzieć w jednym miejscu więcej niż pół godziny, a jedynym sposobem na jej powstrzymanie było zajęcie się czymś w trakcie oglądania. Szybko jednak wymyśliłam, jak wykorzystać ten “tracony” czas: na stoliku przed telewizorem rozłożyłam sobie puzzle. Zadziałało. Jednak nie mówiłabym wam teraz o tym, gdyby nie to, że któregoś dnia podczas przeglądania oferty wirtualnej wypożyczalni natknęłam się na pewien film, dzięki któremu odkryłam tę formę rozrywki na nowo.
storię Agnes, która gdzieś w drodze między “dorastającą dziewczyną” a “żoną człowieka bez perspektyw” i “matką dwójki synów bez pomysłu na siebie” zagubiła własne “ja”. Akcja zaczyna się od sceny urodzin, na które krewni dają jej w prezencie… puzzle. I to one okazują się punktem wyjścia do ciągu zaskakujących zdarzeń, dzięki którym Agnes podejmie próbę ułożenia siebie na nowo. Puzzle polecam wszystkim, którzy potrzebują słodkogorzkiej produkcji na spokojny kwarantannowy wieczór. Mnie jednak w tym filmie najbardziej zainteresowało słowo jigsaw. Chwilę po seansie dzięki przewspaniałemu wujkowi Google dowiedziałam się, że o ile w Polsce puzzle to po prostu puzzle (z ang. Zagadka, łamigłówka), to na Zachodzie stają się one swojską układanką dopiero po dołączeniu
Film, o którym mowa - Puzzle (2018) z Kelly macdonald w roli głównej, remake produkcji argentyńskiej pod tym samym tytułem (2009) - opowiada hi11
11
12
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
wcześniej wspomnianego jigsaw, które oznacza… wyrzynarkę. Przyznaję się, nie posiadam podstawowej wiedzy technicznej i ten termin też musiałam wygooglać. To po prostu specjalna maszyna do cięcia drewna. Jaki to jednak ma związek z malutkimi elementami, które właśnie próbuję nieudolnie ułożyć przed sobą w Wieżę Eiffla? Konieczny jest kontekst historyczny. Twórcą pierwszych puzzli był bowiem XVIII-wieczny angielski kartograf John Spilsbury, który wymyślił je jako… geograficzną zabawę edukacyjną dla dzieci. Sam pomysł był niezwykle prosty: namalował na deskach w warsztacie mapę Europy, a następnie pociął według granic państw. Była to czynność niezwykle pracochłonna, ale za to wyjątkowo efektywna: tego typu układanki nadal wykorzystuje się do nauki geografii w wersji dla młodszych. Jednak wtedy, ze względu na koszty wytworzenia, puzzle pozostawały zabawą dla bogatszych (w tym dzieci angielskiej rodziny królewskiej, dla której po układanki wybierała się królewska guwernantka Lady Charlotte Finch). Dopiero za czasów rewolucji przemysłowej pojawiła się wyrzynarka, która (co prawda na razie nieznacznie) przyspieszyła ten proces.
dużej ilości ułożenie ich było niezwykle trudne. Sprawę pogarszał jeszcze fakt, że nikt nie doszedł jeszcze do tego, że przydałoby się sprzedawać je razem z ilustracją całości - toteż to, co trzeba ułożyć, często pozostawało tajemnicą do samego końca. Ponadto technika ich wykonywania nadal pozostawiała wiele do życzenia, przez co stanowiły one wydatek nieosiągalny dla robotnika chcącego wyżywić rodzinę z miesięcznej pensji (według wyżej wspomnianego Puzzle Warehouse w USA w tamtym czasie wynosiła ona 50 dolarów, podczas gdy “standardowe”, 500-elementowe puzzle kosztowały aż 5 dolarów). Tej przeszkody nie udało się pokonać nawet firmie Parker Brothers, która jako pierwsza dla ułatwienia dołożyła do swoich krajobrazowych puzzli postacie ludzkie i zwierzęce. Rosnący popyt pozwolił im w 1909 r. Otworzyć własną fabrykę przeznaczoną wyłącznie do produkcji układanek - jednakże nadal nie było rynku zbytu, z którego można byłoby czerpać miliony.
Mimo wszystko puzzle długo były uważane za zabawę dla dzieci. Przełom w tym względzie przyniosły Stany Zjednoczone, gdzie wersja dla dorosłych pojawiła się na początku XX wieku. Dawne układanki nie były jednak podobne do malutkich kartonowych elementów, które znamy teraz według Puzzle Warehouse, największego sklepu z puzzlami w USA, kawałki były pocięte zgodnie z liniami zmiany koloru, co oznaczało, że przy
Prawdziwy puzzlowy boom miał miejsce dopiero po i wojnie światowej, a konkretnie w połowie międzywojnia, gdy zaczął się Wielki Kryzys. W tym czasie nastąpił duży skok techniczny, co pozwoliło ulepszyć techniki wyko12
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
nania - puzzle zaczęto wykrawać ze specjalnego, łatwo dostępnego i prostego do obrobienia kartonu. Dzięki temu udało się znacząco obniżyć ceny, a na rynek wkroczyli producenci chałupniczy, którzy w czasie ogólnego chaosu poświęcili się temu małemu biznesowi. Ta przyjemna (i co ważniejsze - tania) rozrywka szybko zastąpiła wielu Amerykanom drogie wyjścia na miasto, a twórcy prześcigali się w coraz to nowych rozwiązaniach. Pojawiły się puzzle do wypożyczania z biblioteki czy do kupienia w zestawie z danym produktem, co dla wielu firm było niezwykle udaną kampanią marketingową. W 1932 r. Narodziły się tak zwane “Jigs of the Week”, które kosztowały 25 centów i stały się grą towarzyską, podczas której kilkoro ludzi ścigało się na szybkość ich układania (dalekim potomkiem tych gier jest obecnie World Puzzle Championship, który to konkurs odbywa się corocznie od 1992 r.).
re czy popularna jeszcze w latach 60. Firma The English Victory. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - wielu twórców układanek skupiło się na poprawianiu techniki wytwarzania swoich wyrobów, co przykładowo firmę Springbok doprowadziło do rozpoczęcia dystrybucji pierwszych puzzli przedstawiających reprodukcje obrazów, spośród których najtrudniejszą pozostaje Konwergencja Jacksona Pollocka. W stronę innowacji poszli jednak nie tylko właściciele Springbok - powiększającą się lukę na rynku postanowili wypełnić Steve Richardson i Dave Tibbets, którzy w Vermont założyli działającą po dziś dzień Stave Puzzles. Ich wykonane z dbałością o szczegóły puzzle niewątpliwie wyróżniały się na rynku, i to z kilku powodów. Po pierwsze, Stave Puzzles zaczęli lansować skomplikowane wzory stworzone przez artystów specjalnie dla nich (ale także dla konkretnych klientów). Po drugie, dołączyli do trendu tworzenia puzzli trójwymiarowych i tym samym zawojowali rynek. Po trzecie, dzięki nim wyprodukowano pierwsze układanki, których elementy pasują do siebie na wiele różnych sposobów, jednak tylko jeden pozostaje właściwy. Ich bestsellerem pozostają te w kształcie legendarnego węża morskiego inspirowane wyglądem potwora z Lake Champlain w Vermont. Puzzle te mają jedynie 44 kawałki, które jednak dają się połączyć na… 32 sposoby. Po czwarte - i ostatnie - Richardson i Tibbets zaczęli opisywać swoje wyroby według systemu 5-gwiazdkowego, w którym cztery opisane są jako “Jeśli stworzono by Pepto Bismol dla umysłu, to to byłby ten moment, kiedy byś go potrzebował”, a pięć “Jakiej części <<niemożliwe>> nie rozumiesz>>?”
To właśnie dzięki Wielkiemu Kryzysowi narodził się nowy potentat puzzlowy - Par Puzzles, zwany Rolls Royce’em tej formy rozrywki. Założyła go dwójka młodzieńców “bez perspektyw”, Frank Ware i John Henriques, którzy swoje pierwsze puzzle wycięli w jadalni w przełomowym 1932 r. W przeciwieństwie do ogólnopanującej tendencji zbijania cen kosztem jakości, ich wyroby były “elitarne”. Ware i Henriques tworzyli bowiem między innymi spersonalizowane układanki, a ich puzzle odznaczały się nieregularnym kształtem. Nie oparli się im ani celebryci, ani bogacze, ani nawet rodziny królewskie. Po II wojnie światowej na rynku puzzli wystąpił poważny kryzys sprzedaży. Zaczęli wykruszać się z niego nawet najwytrwalsi zawodnicy jak Frank Wa 13
13
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
14
(na miejscu wcześniejszego “wymaga szczególnej koncentracji, cierpliwości, aspiryny i valium”). W późniejszych latach puzzle odzyskały należne sobie miejsce na rynku. A nawet więcej - według statystyk w marcu 2020 r. Ze względu na pandemię wiele firm odnotowało znaczący skok sprzedaży. Sama firma Ravensburger (najważniejszy sprzedawca puzzli w Europie) określiła go na 370%, co oznacza, że w marcu kupowano od niej średnio 20 pudełek na minutę.
ków żołnierskich czapek. Okazało się, że biznes zaczął szybko łapać wiatr w żagle i nie pokonała go transformacja. Koniec końców puzzle Trefla stały się świetnym towarem eksportowym, który zasila półki fanów tej rozrywki na całym świecie - także te przedstawione we wcześniej wspomnianym filmie Puzzle.
Podobnie ma się sprawa z polskim potentatem puzzlowym (oto kolejna dziwna nisza, w której przoduje Polska, ponieważ jesteśmy obecnie numerem 3 w Europie po Niemcach i Włochach) - założonym w 1985 r. Treflem. Jego założyciel, Kazimierz Wierzbicki, za czasów PRL był trenerem drużyny koszykarek. O powstaniu firmy opowiada w ten sposób:
W puzzlach nie próżnują także nasi sąsiedzi - to właśnie czeska firma martinpuzzle w 2018 r. Stała się znana jako twórca największej układanki na świecie, która liczy sobie 52 110 kawałków i zajmuje powierzchnię 14 024 metrów kwadratowych. Nie jest to jednak jedyny puzzlowy rekord w Księdze Guinnessa: inne to na przykład ułożenie układanki złożonej z największych kawałków - w 2002 r. Dokonało tego 777 osób na Kai Tak Airport w Hongkongu, a ich dzieło zajmowało ponad 5 000 metrów kwadratowych i składało się z puzzli mierzących 50x50 cm. Tytuł rekordzistów w ułożeniu największych puzzli, które nie zmieściłyby się w innym miejscu (2011) zdobyli zaś studenci uniwersytetu ekonomicznego w Ho Chi Minh w Wietnamie, gdy na miejskim stadionie 800 dwuosobowych zespołów w 17 godzin (pracowali od 7 rano!) Złożyło puzzle w kształcie gigantycznego kwiatu lotosu. Symbolizował on 6
“Kiedy byliśmy z koszykarkami we Francji, zostałem zakwaterowany u kobiety, która miała na ścianach puzzle oprawione w ramy - układanki przedstawiały prace znanych malarzy. Bardzo mi się to spodobało. Wróciłem do Polski i namówiłem brata, który skończył studia techniczne, aby pomógł mi skonstruować maszynę do produkcji puzzli. Tak to się zaczęło.”3 Zanim jednak produkcja ruszyła, trzeba było skądś zdobyć materiał. Pierwsze puzzle powstały więc z ofiarowanej przez zrzeszenie cechów… tektury do wzmacniania daszCały artykuł (warto się zapoznać!): https://wyborcza.pl/AkcjeSpecjalne/7,164191 ,24169880,ukladanka-w-ktorej-pasuja-dosiebie-wszystkie-elementy.html. 3
14
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
dziedzin wiedzy, które można przyswoić za pomocą metody Mind Mapping.
z puzzli, który nie jest jednak do końca złożony. Pomysłodawcy uzasadniają obecność niedokończonej układanki jako przedstawienie stanu naszej wiedzy oraz samej koncepcji Wikipedii, w której wciąż jest wiele miejsca na dodanie nowych treści.
Powoli jednak w puzzlach zaczynają górować algorytmy. W 2012 r. Jeden z nich, Taeg Sang Cho, pobił ludzki rekord szybkości w układaniu puzzli i poprawnie poskładał 400 elementów w zaledwie 3 minuty. Jak mu się to udało, zapytacie. Otóż został zaprogramowany na analizę kolorystyki poszczególnych elementów oraz dano mu dostęp do bazy danych z obrazami, dzięki czemu szybko określił kształt całości i dopasował kawałki barwami.
Jak więc widzicie, sprawa z puzzlami wcale nie jest taka prosta. Ta pozornie infantylna rozrywka okazała się być czymś zdecydowanie więcej niż grą edukacyjną: czymś, co nadal zachwyca i przyciąga rzesze fanów. Jednak ma to według mnie zdecydowanie głębszą przyczynę, o której opowie wam Robert, bohater Puzzli:
Od 1963 r. Puzzle wykorzystywane są również jako element logo. Po raz pierwszy posłużyło się nimi brytyjskie National Autistic Society, jako powód podając uznanie puzzla za symbol natury autystów, którzy mają problem z “dopasowaniem się” do struktur społecznych. Od tamtego czasu puzzle zmieniły się w prawdziwy symbol autyzmu, który obecnie jednak poddawany jest dużej krytyce ze względu na możliwy pejoratywny wydźwięk z tego powodu w 2018 r. Zniknęły one z okładki magazynu Autism Journal.
“Życie jest zagmatwane. Nie ma żadnego cholernego sensu. [...] Życie jest po prostu przypadkowe. Wszystko jest przypadkowe. Mój sukces, ty tutaj. A my w żaden sposób nie możemy nad tym zapanować. Ale kiedy układasz puzzle, kiedy je kończysz, wiesz, że wszystkie twoje wybory były dobre. Nieważne, ile razy próbowałaś włożyć złe kawałki w złe miejsca, bo na samym końcu wszystko tworzy jeden idealny obraz. Co innego może dać ci takie poczucie perfekcji? Wiara? Ambicja? Pieniądze? Miłość? Nie. Nawet miłość nie może tego zrobić, Mata. Nie całkowicie”.
Nie zniknęły (i nie znikną pewnie jeszcze przez dłuższy czas) z logo Wikipedii. Przedstawia ono glob złożony
I z tym zdaniem was pozostawiam.
SEKCJA SMUTNYCH ARTYSTÓW. ROZDZIAŁ 2: ŚMIERĆ Alicja Szadura Dzwonek we foyer wydaje z siebie trzeci głośny brzęk. Aktorzy już kotłują się za sceną w oczekiwaniu na rozpoczęcie spektaklu, ale nadal pozostaje
pytanie: czy widownia już weszła? Tak? Pełna sala? Świetnie, zaczynamy.
15
15
16
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
Scena jest pusta. Nagle światło pada na sam jej środek. Zza kulis wychodzi lekko zgarbiony mężczyzna w kwiecie wieku, którego podkrążone oczy i skołtuniona peruka mówią o nim coś więcej: od dawna nie zmrużył oka. Nerwowo drapie się po brodzie po czym zasłania łokciem twarz, wydając z siebie okrutny warkot. W rzeczywistości jest to kaszel, lecz jego płuca, trawione od tak dawna chorobą, powoli nie dają sobie rady. Kartkę trzymaną w ręce przykłada sobie niemal do nosa. Co jest na niej napisane? Ach tak, ,,Chory z urojenia”, oczywiście… trzeba go wystawić. Postać schodzi ze sceny, pociągając nogami, które wielce mu ciążą. Z oddali słychać kaszel.
w służących takiej postaci (jak na przykład Maskaryl, który występował w wielu komediach). Jednak, skoro to ostatnia jego komedia, to coś musiało się stać, prawda? Niestety, ale stało się chyba najgorsze: Argan umiera na oczach widzów… ale, ale, tego nie było wcale w scenariuszu! Nie była to także artystyczna interpretacja ani nagłe widzimisię Moliera. Bo Argan umiera naprawdę… zabierając Moliera ze sobą. 17 lutego tego samego roku na czwartym występie Molier opuszcza ziemski padół. Jego śmierć jest wielce poruszająca: oto człowiek niemal z kamienia, twórca tak oddany swojej pracy, że nigdy w niej nie ustępował, odsuwając swoje zdrowie na drugi plan, odchodzi, odgrywając rolę tak bliską jemu samemu: biednego, chorego człowieka. Jedynym pocieszeniem jest to, że umarł na scenie, czyli tam gdzie spędził najpiękniejsze chwile swojego życia. Lubię to porównywać - jakże poetycko - do śmierci w ramionach ukochanej. Tej jedynej, która nigdy go nie zdradziła, której powierzył swe całe serce i na której łonie mógł skonać bezpiecznie.
10 lutego 1673 r. Był dniem premiery ostatniej sztuki Moliera pod tytułem ,,Chory z urojenia”. W temacie lekarzy Molier czuł się niemal najlepiej: jako przewlekle chory hipochondryk poznał on dokładnie ten fach. Dobrze wiedział, że medycyna w jego czasach była porównywalna do historii doktora Jerzego Zięby: mały odsetek pacjentów przeżywał choroby, a lekarze mieli na sumieniu całe szeregi zmarłych. Co najzabawniejsze, niekiedy ,,leczeni” wcale chorzy nie byli! I to właśnie jest tematem ostatniej molierowskiej komedii.
Kurtyna opada, widownia bije brawo…ale czy to koniec? Czy Molierowi nic już się nie przydarzyło? A skądże! Nawet nad trupem trzeba się pastwić. Po jego śmierci żaden ksiądz nie chciał go pochować. Kler żywił bowiem do niego tak wielką urazę o ,,Świętoszka”, że każdy duchowny najchętniej naplułby na czoło zmarłego. Dopiero po interwencji zrozpaczonej żony i króla Ludwika XIV zdecydowano o zorganizowaniu pogrzebu. Wybrano mały cmentarz w okolicy Paryża. Miał to być spokojny pochówek, bez zbędnych osób. Zwykłe ,,dobra, ojcze Pierre, wrzucaj go do doła, krzyżyk na
Tytułowy Argan jest książkowym przykładem hipochondryka. Wciąż coś go boli oraz co minutę zdaje mu się, że umiera. Czasami lubię pomyśleć, że Molier sportretował tutaj samego siebie, oczywiście w o wiele bardziej jaskrawy sposób (grunt to umieć śmiać się z siebie). Oczywiście tytułową rolę zagrał sam dyrektor teatru, co nie powinno nas dziwić. Molier w głównej mierze grywał postaci pierwszoplanowe, ewentualnie wcielał się 16
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
drogę i uciekamy”. Czy tak się zdarzyło?
,,Jean Baptiste Poquelin, królewski tapicer”. Piękne mi pożegnanie.
Cóż, okazało się jednak, że już jemu współcześni zdawali sobie sprawę, jak wielkim był artystą. Na pogrzebie zebrało się z pół Paryża. W pochodzie znaleźli się jego wrogowie, ale i przyjaciele, wszystkie te osoby, do których jego komedie trafiły najbardziej. Nikogo nie wypędzono, każdy, kto chciał, mógł wziąć udział. Wielka procesja przeszła przez ciche tereny Francji, oddalając się coraz bardziej od Paryża, a drogę oświetlały im jedynie płomienie pochodni. Moliera pochowano w samym rogu cmentarza, pośród prostytutek, złodziei i innych artystów. Na nagrobku wyryto jedynie
Dopiero po kilku wiekach jego prochy zostały sprowadzone do Paryża i złożone w grobie na cmentarzu PèreLachaise obok jego drogiego przyjaciela La Fontaine’a. Osobiście uważam, że to lepszy los aniżeli byle jaki dołek... Ktoś taki jak on był już zdecydowanie za stary na stawianie w kącie. Tutaj kończy się nasza sztuka, ale nie historia! Molier ma na podorędziu jeszcze wiele innych przedstawień, które zdążyłam dotąd jedynie przelotnie musnąć. Na razie jednak, drodzy Państwa, trzymajcie się zdrowo i wyczekujcie informacji o nowym spektaklu.
MARY BELL. NIE WSZYSTKIE DZIEWCZYNKI BAWIĄ SIĘ GRZECZNIE Amelia Czerczer Wszyscy wyobrażamy sobie dzieci jako niewinne i bezbronne aniołki, które nie skrzywdziłyby nawet muchy. Go-
rzej jednak, jeśli głos jednego z nich usłyszymy nagle w środku nocy w domu, w którym powinniśmy być sami… To właśnie postać dziecka jest jednym z najczęstszych elementów filmów grozy: ich blade postacie skrywające się w ciemnym kącie pokoju zawsze przyprawiają nas o dreszcze. Występują w takich filmach jak „Smętarz dla zwierząt”, „ELI” ,w znanym prawie wszystkim „TO” lub w grze „Resident Evil VII”, jednak przerażające historie o dzieciach możemy znaleźć nie tylko w horrorach. Świetny przykład stanowi Mary Bell, dziewczynka szerzej znana jako najmłodsza seryjna morderczyni na świecie. Mimo upływu lat historie o niej wciąż krążą po jej rodzinnym mieście.
17
17
18
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
Mary Flora Bell urodziła się 26 maja 1957 r. W Newcastle upon Tyne w Wielkiej Brytanii. Jej matką była Betty, nie wiadomo natomiast, kto był ojcem, więc rodzicielka postanowiła, że uzna za niego swojego obecnego partnera Billy’ego Bella, znanego w okolicy drobnego przestępcę. Trzeba przyznać, że Brytyjka miała trudne dzieciństwo. Bell dorastała w Scotswood, biednej dzielnicy o wysokiej przestępczości, a jej matka była prostytutką, przez co rzadko bywała w domu. Mary nie była planowanym i wyczekiwanym dzieckiem, co przełożyło się na brak miłości w relacjach rodzinnych. Ponoć już w wieku 5 lat dziewczynka była zmuszana do prostytucji, a gdyby jeszcze tego było mało, jej matka nieustannie chciała się jej pozbyć. Mary często trafiała do szpitala z zaniedbania lub (zdecydowanie częściej) z przedawkowania przeróżnych leków.
nazwisk przypadkowa), Dziewczynki wkrótce zostały najlepszymi przyjaciółkami. Ponoć Nora miała lekkie upośledzenie umysłowe, przez co zachowywała się bardziej dziecinnie niż jej rówieśnicy… faktem jest jednak, że w tej parze to Mary była górą. 11 maja 1968 roku do Scotswood została wezwana policja do zakrwawionego trzyletniego chłopca. Pomoc wezwały Mary i Norma Bell. Dziewczynki w późniejszych zeznaniach zgodnie stwierdziły, że nie wiedzą, co się stało, i że zjawiły się na miejscu dopiero po usłyszeniu krzyków.
Betty często zmuszała córkę do zażywania tabletek uspokajających, by ta siedziała cicho i nie sprawiała problemów. Choć okolica słynęła z „sąsiedzkiej pomocy”, to nikt nie zauważył trudnej sytuacji Mary. Bell dorastała bez miłości, a przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Prawdopodobnie przez to nie umiała wyrazić swoich emocji. Była agresywna wobec innych dzieci, często je biła. Sprawiała jednak wrażenie, że coś ją gnębi i potrzebuje komuś się wyżalić, mimo to nikt jej nie pomógł. Jej matka zawsze przychodziła do szkoły i sprawiała wrażenie zatroskanej, dlatego też nikt nie postanowił drążyć sprawy.
Tego samego dnia pewna mama zgłosiła, że dwie dziewczynki zaatakowały trójkę innych. Paulin - poszkodowana zeznała, że para starszych dzieci kazała im ustąpić miejsca, jednak kiedy one odmówiły, niższa z nich się na nią rzuciła. „Mary złapała mnie za szyję i zaczęła dusić. Jedną ręką nadal trzymała, a drugą wcisnęła mi piasek do buzi. Nie chciałam jej otworzyć, więc zaczęła wciskać go palcami. Byłam oczywiście przerażona i myślę że Norma też, widząc to, co robi Mary.”4 Wszystkie cytaty pochodzą z reportażu dostępnego tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=moFhG zE_xRI&feature=youtu.be&fbclid=IwAR2t5ut0 4
Wkrótce Mary poznała starszą od siebie o dwa lata Normę Bell (zbieżność 18
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
narzucały, że kobieta przestała im otwierać drzwi. Jednak to nie wszystko. Mary i Norma poszły do matki chłopca i zapytały, czy mogą go zobaczyć. Ona, pewna, że dziewczynki nie pogodziły się jeszcze ze stratą znajomego i były w dużym szoku, odpowiedziała, że niestety Martin nie żyje. Na to Mary miała się zaśmiać i powiedzieć: Dziewczynki zostały zabrane na komisariat, gdzie po raz pierwszy złożyły obarczające siebie nawzajem zeznania. Norma twierdziła, że to Mary dusiła dziewczynki, a Mary, że to Norma wpadła w szał i się na nie rzuciła. Mimo to dziewczynki nie poniosły żadnych konsekwencji, a rodzice poszkodowanych dzieci byli zadowoleni z tego, że zostały tylko pouczone. Nikt niczego nie podejrzewał i zostawiono je w spokoju.
„Och, oczywiście że nie żyje, wiem o tym. Chciałam zobaczyć go w trumnie.” Matka opowiadała później, że „zaraz po tym zatrzasnęłam drzwi ze strachu. I od razu zemdlałam pod drzwiami.” Ciało chłopca znaleziono w starym, opuszczonym domu, a obok znajdowało się opakowanie z tabletkami (o tym szczególe wiedziała tylko policja, zapamiętajcie to sobie), więc uznano śmierć chłopca za nieszczęśliwy wypadek. Początkowo mieszkańcy obwiniali o śmierć Martina władzę, która opieszale burzyła liczne i niebezpieczne pustostany. Odbywały się liczne protesty, w których brały udział nawet Mary i Nora.
I tak doszło do najgorszego… 25 maja 1968 roku dwóch chłopców przeszukiwało liczne w dzielnicy pustostany. W jednym z nich znaleźli nieprzytomnego, leżącego na brzuchu, czteroletniego Martina Browna. Chłopcy poprosili o pomoc robotników budowlanych. Jeden z nich chwilę wcześniej poczęstował Martina ciastkami… po usłyszeniu koszmarnej wieści wyniósł go z pustostanu i był z nim do przyjazdu karetki. Z późniejszych zeznań mężczyzny wiemy, że na ustach chłopca znajdowała się lekko czerwona piana. Mały Brown zmarł tuż po przybyciu do szpitala. Mary i Norma były w pobliżu. Zaraz po wypadku dziewczynki przyszły do ciotki chłopca i powiedziały jej o całej sytuacji, a potem często przychodziły pytać o Martina. Ponoć tak bardzo się 6nlAxBizTrdrVLaCQM8ITieK-cIYvEPoBdSBEijhxJps1Ao7T4.
19
19
20
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
Dzień po zabójstwie w urodziny jedenastolatki, dziewczynki włamały się do przedszkola i je zdemolowały, zostawiając anonimowe listy, w których wyśmiewały się z policji i przyznawały się do zabójstwa. Od razu wezwano policję, jednak ona potraktowała to jako głupi żart i nie uznała notatek za należące do prawdziwego mordercy. Cztery dni później dziewczynki ponownie się włamały i tym razem zostały przyłapane. Zeznały jednak, że poprzednim razem to nie były one, a teraz po prostu same chciały tego spróbować. Policja od razu im uwierzyła i wypuściła na wolność. Później Mary „chwaliła się” wszystkim, że to ona zamordowała Martina Browna, jednak nikt nie wziął tego na poważnie, ponieważ dziewczynka była znana jako „kłamczucha”. Kilka dni później w szkole miała napisać opowiadanie. Mary opisała dzień znalezienia ciała chłopca, a nawet pod tekstem narysowała miejsce zbrodni, na którym poniżej zwłok widniały… tabletki. Jednak dalej nikt nie zwrócił na to uwagi.
wania, w których brało udział ponad sto osób. Jednak godziny mijały i coraz więcej osób przepuszczało najgorsze. Ciało Briana znaleziono o 23:10. Leżał przykryty chwastami i trawą. Jego ciało było zmasakrowane. Na jego głowie widać było liczne rany po uderzeniach i miejsca po próbach oskalpowania. Usta były posiniałe, a wokół nich widoczna była piana. Na całym ciele znajdowały się zadrapania, a jego ręka była aż czarna od brudu. Od razu stwierdzono, że mały Brian Howe został zamordowany. Ciało poddano sekcji. Przerażony patolog stwierdził, że morderstwa mogło dokonać dziecko lub dzieci - ślady po uduszeniu i zadrapaniach były zbyt małe i delikatne na osobę dorosłą. Dodatkowo odkrył dodatkowe rany kłute na nogach chłopca i wycięte litery „M” i „N”.
Dziewczynki wciąż pozostawały bezkarne. 31 lipca starsza siostra trzyletniego Briana Howe zdziwiona jego długą nieobecnością postanowiła go poszukać. W tamtych czasach dzieci często same bawiły się na ulicy, a pilnowali ich starsi koledzy, dlatego też dziewczyna nie przejmowała się zbytnio jego nieobecnością. Powoli sprawdzała kolejne ulubione miejsca Briana, jednak nigdzie go nie było. Zaniepokojona powiadomiła o tym jego matkę, a ona policję. Od razu rozpoczęto poszuki-
Sprawa morderstwa postawiła całą okolicę na nogi. W ciągu 24 godzin policja przesłuchała ponad 1 200 dzieci w wieku od 3 do 15 lat. Do wielu z nich wracała, ponieważ nie zgadzały się ich zeznania. Z tych dzieci najbardziej wyróżniały się trzynastoletnia Norma Bell i jedenastoletnia Mary Bell. Detektyw prowadzący śledztwo wielokrotnie przepytywał obydwie 20
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
dziewczynki. Przez ich zmieniające się zeznania upewnił się, że wiedzą coś o zabójstwie. Pierwsza przełamała się Norma. Powiedziała, że podczas gdy ona się bawiła, Mary zabrała ją ze sobą na miejsce zbrodni, gdzie trzynastolatka potknęła się o głowę chłopczyka, na co młodsza złapała ją za szyję i powiedziała że tak zabiła Briana. Norma od razu została zabrana na posterunek, a detektyw udał się do domu drugiej z dziewczynek. Jednak Mary nie przyznawała się, a nawet uważała, że policja „pierze jej mózg” i nie będzie więcej odpowiadać na pytania. Detektyw użył nawet podstępu mówiąc, że jest świadek, który widział ją na miejscu zbrodni. Na co dziewczynka odpowiedziała:
zrzucały na siebie winę. Odkryto też rysunek Mary z tabletkami i porównano pismo obu dziewczynek do notatek znalezionych w przedszkolu, styl się zgadzał. Dwa dni później odbył się pogrzeb Briana. Ponad dwieście osób opłakiwało śmierć chłopca, nie licząc Mary, która uśmiechała się stojąc z boku. Oskarżono obydwie dziewczynki o zabójstwo Briana Howe oraz Martina Browna. Podczas rozprawy wszyscy uważali Mary za potwora. Za Normą stała jej cała, liczna rodzina. Czuć było ich wsparcie, a sama dziewczynka płakała i bardzo emocjonalnie podchodziła do całej sytuacji. Jednak z Mary było kompletnie inaczej. Jej matka przychodziła w bardzo mocnym makijażu, w peruce, głośno płakała i wychodziła podczas procesu, przeszkadzając prowadzącym. Mary była spokojna i rzeczowa, wiele osób opisywało jej twarz jako „pustą”, pozbawioną emocji, bez jakiejkolwiek skruchy. Psycholog stwierdził u niej osobowość psychopatyczną, miała skłonności do przemocy bez poczucia winy. Jej obrońcy próbowali zasiać ziarno niepewności mówiąc, że to nie jest normalne, by zwykła jedenastolatka zachowywała się w taki sposób i że to wina środowiska, w jakim się wychowała. Jednak mimo wszystko Mary skazano na dożywocie a Normę uniewinniono i oddano pod opiekę psychologa. Trzynastolatka miała bardzo trudny czas w szkole. Wyzywano ją od morderców i od potworów, ale mimo wszystko w przeciwieństwie od swojej przyjaciółki była wolna.
„Musiałby mieć dobry wzrok.” Zapytana dlaczego, odpowiedziała: „By mnie zobaczyć, kiedy mnie tam nie było.” Następnego dnia Norma uzupełniła swoje zeznania, jeszcze bardziej obarczając swoją przyjaciółkę. Obydwie dziewczynki zostały zabrane na komisariat. Przez cały czas podczas zeznań
Mary do szesnastego roku życia przebywała w poprawczaku, w którym przez większość czasu była jedyną dziewczyną. I właśnie tam zdarzył się cud. Dziewczynka dzięki poczuciu 21
21
22
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
bezpieczeństwa i opiece zaczęła się otwierać. Interesowało ją wieloma rzeczy, w tym gra na flecie, przestała być agresywna i w końcu zaczęła okazywać emocje. W wieku szesnastu lat trafiła do więzienia i tam jej opiekunowie zauważyli ogromną zmianę, w rezul-tacie zmieniono jej wyrok.
Wielu szczegółów tej sprawy możemy się dowiedzieć z książek Gitty Sereny: autorka była obecna podczas rozprawy Mary i Normy. Pierwsza jej książka zatytułowana „Przypadek Mary Bell: Dziecka które zamordowało”, jej druga książka „Niesłyszany Płacz: dlaczego dzieci zabijają? Historia Mary Bell”, powstała dzięki informacjom od samej osądzonej. Książka wywołała dużą sensację, ponieważ dziewczyna miała za nią dostać wynagrodzenie. Powstało wiele adaptacji historii tej zbrodni, a Mary Bell miała swój odcinek w serialu „Kobiety, które niosły śmierć”.
W wieku 23 lat opuściła je i wyszła na wolność, jednak została objęta ścisłą dożywotnią kontrolą. Zaraz po wyjściu zaszła w ciążę i zmieniła imię i nazwisko. Udało jej się wywalczyć opiekę nad swoim dzieckiem. Urodziła córkę, która początkowo nic nie wiedziała o przeszłości matki, jednak w wieku 16 lat dowiedziała się przez media, które odkryły ich miejsce zamieszkania. Dziewczyna ponoć wybaczyła matce, która ponoć bardzo ją kochała. Później Mary Bell wywalczyła sobie, swojej córce, a nawet wnukowi dożywotnią anonimowość. Ponoć teraz jest babcią i spokojnie żyje z dala od szumów mediów.
Rodziny ofiar nadal nie wybaczyły dziewczynce za zabicie ich bliskich i prawdopodobnie nigdy tego nie zrobią. Jednak my powinniśmy się zastanowić czy Mary Bell naprawdę tylko bezlitosnym mordercą, czy to przez swoją rodzinę i środowisko dokonała tych okrutnych zbrodni? I czy naprawdę podczas pobytu w poprawczaku i więzieniu się zmieniła?
ODCIĘTY RĘKAW I NADGRYZIONA BRZOSKWINIA. O HOMOSEKSUALIZMIE W DAWNYCH CHINACH Niezależny użytkownik Facebooka Obecnie dużo mówi się o homoseksualizmie w dawnej Grecji czy Rzymie: mało kto nie słyszał o relacji Achillesa i Patroklosa opisanej poruszająco w “Iliadzie”, słynnym dialogu o miłości z “Uczty” Platona czy seksualnych wyczynach władców Cesarstwa Rzymskiego takich jak Neron i Heliogabal. W tych historycznych dyskusjach pomija się jednak często kwestię
związków jednopłciowych w innych częściach świata… na przykład w Chinach. A wierzcie mi, jest o czym mówić. Na samym początku warto zaznaczyć, że mimo iż wszystkie chińskie religie i systemy filozoficzne podchodziły raczej niechętnie do homoseksualnych praktyk, wyglądało to zupełnie inaczej 22
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
niż u nas, to znaczy na chrześcijańskim Zachodzie. Mieszkańcy Chin ogromną wagę przykładali bowiem do dwóch elementów filozofii konfucjańskiej: potrzeby przedłużania rodu i tradycyjnego podziału ról w rodzinie. Jasne jest, że mężczyzna posiadający samych męskich kochanków tych obowiązków wypełnić nie mógł.
by przekazać swoje przeżycia lub żal po stracie towarzysza lub ukochanego. Pierwsze konkretne wzmianki o homoseksualizmie można odnaleźć już w czasach dynastii Shang (ok. 16001046 p.n.e lub 1766-1122 p.n.e.). Najczęściej dotyczyły one jednak związków między mężczyznami, bo choć lesbijki były w literaturze obecne, to jednak w bardzo szczątkowej formie. Mowa tutaj o historiach o półseksualnych, pół-platonicznych relacjach młodych dziewczyn, które kończą się wraz z obowiązkowym ślubem z mężczyzną.
Fundamentalną różnicą poglądową było jednak to, że w Chinach w odróżnieniu od Zachodu - homoseksualizmu wcale nie postrzegano jako rodzaj “grzechu”. Dlaczego? Póki mężczyzna wypełniał swoją funkcję w rodzinie (a więc miał żonę i potomstwo, zwłaszcza synów), nikt nie interesował się jego prywatnym życiem, tj. Kochankami - tak więc na liście czynów niegodnych dawnych Chińczyków kontaktów jednopłciowych nie znajdziemy.
Jedna z najsłynniejszych par - symboli chińskiego homoseksualizmu w tradycji literackiej to Liu Xin (cesarz Aidi z dynastii Han, 27 r. P.n.e. - 1 r. N.e.) Oraz jego ulubieniec Dong Xian (23 r. P.n.e. - 1 r. N.e.). Ich historia jest nieco podobna do szerzej znanej zachodniej opowieści o Aleksandrze Wielkim i Hefajstionie, jednak jestem pewna, że jeśli kiedykolwiek czytaliście coś o historii homoseksualizmu, to musieliście gdzieś na nią natrafić.
Niestety odnalezienie i interpretacja homoseksualizmu w chińskiej literaturze nie jest zadaniem prostym: kultura tworzona była przede wszystkim przez wykształcone i wysoko postawione elity, wśród których wspominanie o stosunkach seksualnych uchodziło za wulgarne. Do czasu otworzenia się na zachodnie wartości Chińczycy nawet nie mieli oficjalnych określeń na homo- i heteroseksualistów. Sprawy nie ułatwia także fakt, że tradycyjny język chiński - w przeciwieństwie do języków Zachodu - gramatycznie nie wyróżniał płci.
Liu Xin jeszcze jako książę pojął za żonę kobietę obecnie znaną jako cesarzowa Fu, a władzę objął w wieku dwudziestu lat. Mimo to nie pozostawił po sobie żadnego potomka, a z przekazów historycznych wiadomo, że z natury nie interesował się zbytnio kobietami. Za miłość jego życia uważa się właśnie poznanego w 4 r. P.n.e. Dong Xiana, którego cesarz próbował nawet przed śmiercią uczynić swoim następcą.
Jako przykład tego zjawiska weźmy poezję z okresu panowania dynastii Tang (618-907 n.e.), którą czasem można odczytywać trojako: zarówno jako damsko-męską, męsko-męską lub damsko-damską - zależnie od woli i punktu widzenia. Co więcej, twórcy często celowo zakładali maskę kobiety,
Historycy, mając na uwadze jego liczne romanse z kobietami, sądzą, że Dong Xian był biseksualistą. Cesarz oficjalnie znajdował się w związku małżeńskim, jednak jego innej relacji 23
23
24
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
nie uznawano za tabu ani nie była powodem zgorszenia.
został całkowicie zignorowany, a wszystkie tytuły natychmiast mu odebrane. W efekcie razem z żoną odebrali sobie życie. Tuż po tym mieszkańcy okolicznych ziem zaczęli symbolicznie odcinać sobie rękawy jako znak żałoby, szacunku wobec mężczyzny i szczególnej więzi, jaka łączyła go z cesarzem.
Cesarz Ai obdarzał Dong Xiana szczególną troską i przywilejami - nadawał mu liczne tytuły, nie zezwalając na sprzeciwy, mianował go dowódcą armii, razem z eskortą zabierał w podróże wozem cesarskim i podarował mu największą posiadłość w stolicy. Jako władca nie najlepiej radził sobie z polityką, pozostawiał więc w rękach ulubieńca wiele ważnych decyzji państwowych. Nie znaczyło to wcale, że Dong Xian był od niego znacznie mądrzejszy - wszystkie przywileje otrzymał drogą pochlebstw i dzięki swojemu pięknu.
Przejdźmy teraz do kolejnego okresu: zgodnie ze źródłami wielu władców i ministrów powiązanych z dynastią Han (206 r. P.n.e. - 220 r. N.e.) Wchodziło w kontakty homoseksualne. Sima Qian (145-86 p.n.e.) Wspominał w “Zapiskach historyka”, że niemal każdy cesarz Zachodniej Dynastii posiadał męskich kochanków. Co więcej, ich opisowi poświęcił osobny rozdział. Zawarta tam ich krytyka nie dotyczyła jednak samej natury tych relacji, ale wykorzystywania przez faworytów łask cesarskich w egoistycznych celach.
Nie zmienia to jednak faktu, że na pewno wykazał się sprytem - już jako 22-latek Dong Xian został najwyżej postawioną osobą w państwie. Każdy, kto ośmielił się go skrytykować, był traktowany podobnie jak Wang Jia, który pozwolił sobie zwrócić mu uwagę, że wiele osób bliskich Ai Hanowi bardzo szybko zdobyło pozycję. W odwecie za tą zniewagę cesarz oskarżył go o fałszywe zbrodnie i wymusił samobójstwo.
W okresie panowania tej dynastii kontakty jednopłciowe z powodu ich powszechności postrzegano raczej jako rzecz normalną i tolerowano je. Na porządku dziennym było m.in. Plotkowanie o najpiękniejszych chłopcach czy pochlebstwa. Pewien podwładny na pytanie o opinię na temat księcia Simy Yu miał odpowiedzieć swojemu panu: “posiada on pełnię naturalnego majestatu, jaki przystoi boskiemu władcy, jednak ty, Wasza Ekscelencjo, również jesteś obiektem jak najbardziej godnym męskiego pożądania”. A to tylko szczyt góry lodowej...
Aidi nigdy nie odwrócił się od ukochanego, a jako dowód ich uczuć po dziś dzień obecna w kulturze jest historia o uciętym rękawie. Według niej Ai miał wypoczywać wspólnie z Dong Xianem na jednym łożu, dopóki ten nie usnął w jego ramionach. Cesarz, który musiał już odejść, wolał odciąć kawałek rękawa swojej szaty, aniżeli poruszyć się i być może obudzić oblubieńca.
Zanim przejdziemy do dalszej części opowieści o homoseksualizmie za czasów dynastii Han, musimy wrócić do pewnej dawnej historii. Opowiada ona o drugiej ważnej parze - symbolu chińskiego homoseksualizmu: księciu Ling i uwielbianym z powodu swojej nie-
Niestety, choć to wszystko brzmi słodko i niewinnie, finał ich wspólnej historii wcale taki nie był. Po śmierci Aidiego (z przyczyn naturalnych) rozkaz o przekazaniu władzy Dong Xianowi 24
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
zwykłej urody Mizi Xia. Obaj są postaciami pół-legendarnymi z okresu dynastii Zhou (1046-256 p.n.e. Lub 1122256 p.n.e.), a więc z czasów na długo przed cesarzem Ai i Dong Xianem. Zgodnie z przekazami, kiedy Mizi Xia usłyszał o chorobie matki, sfałszował rozkaz, by szybko przetransportowano go do niej książęcym powozem. Mimo że zazwyczaj taki czyn karano amputacją nóg, został wtedy tylko pochwalony za szczere synowskie oddanie. Innym razem spróbował wyjątkowo smacznej brzoskwini - tak smacznej, że od razu podarował ją księciu, by tamten również mógł się nią rozkoszować. Wzruszony mężczyzna miał z zachwytem powiedzieć: “Jakże czysta i szczera jest twoja miłość, by bez zastanowienia odrzucić dla mnie własną przyjemność!”. Oba te wydarzenia zbliżyły ich do siebie i sprawiły, że Mizi Xia tylko bardziej przypodobał się księciu Lingowi. Aż żal wspomnieć, że po tym, jak piękno Mizi Xia przeminęło, ukochany odwrócił się od niego i zaczął głosić, iż tamten ukradł powóz oraz obraził go, podając w połowie zjedzony owoc.
Ruan Ji (210-263 n.e.), chiński poeta i filozof z czasów dynastii Han, wsławił się między innymi właśnie wychwalaniem Mizi Xia w swoich dziełach. Ale nie tylko - był to człowiek wybitny i interesujący ze względu na liczne odkrycia i teksty. A poeta z czasów późniejszej dynastii Liang (502-557 n.e.), Liu Zun, napisał o nich: “Gest, taki jak odcięcie własnego rękawa, to oznaka wielkiej hojności/Miłość nadgryzionej brzoskwini natomiast nigdy nie przemija”. Ironicznie zaznaczał w ten sposób, iż związek mężczyzny społecznie dominującego ze społecznie uległym trwa wiecznie... Aż do czasu, gdy ten pierwszy nie znudzi się kochankiem, zupełnie jak książę Ling ukochanym Mizi Xia. Życie młodego oblubieńca było więc według niego przepełnione strachem o przyszłość i niepewnością. Mówiąc o dynastii Liang, trudno ominąć najsłynniejszy poemat z tego okresu autorstwa cesarza Jianwena (503551 n.e.). Obecnie kojarzy się go przede wszystkim z opisami drzew kwitnącej wiśni i kobiecego piękna, lecz jednym z jego najlepszych utworów pozostaje ten zadedykowany ukochanemu:
Urokliwy chłopcze - wyglądem ty Przewyższasz nawet Dong Xiana i Mizi Xia. (...) Jesteś żywotny niczym Zhou Xiaoshi, A twarz masz piękniejszą niż różane chmury. Moje rękawy zdobione lśniącym królewskim jadeitem I twoja szata: lekka i kwiecista... Kiedy sięgasz dłonią poniżej, delikatnie się czerwienię. A gdy przechylając głowę, dwa kosmyki opadają ci na twarz I twoje zalotne spojrzenie jak zwykle wywołuje u mnie uśmiech... 25
25
26
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
Wtedy jadeitowe dłonie sięgają po kwiaty. Głęboko w sercu pewnie wiesz, że nie jesteś pierwszy, ni ostatni, Lecz twoja miłość nadal mnie przyciąga i trzyma. Wystarczająco, by wzbudzić zazdrość panien z Yan I rozczarować kobiety z Zheng. (tłumaczenie własne Na podstawie angielskiej wersji zawartej w książce “Passions of the Cut Sleeve: The Male Homosexual Tradition in China” Autorstwa Breta Hinscha) Lęk przed porzuceniem przez wyżej postawionego kochanka jest obecny także w historii Lorda Long Yanga
i jednego z królów Państwa Wei (era Zhou, a więc ta sama co w przypadku Mizi Xia i księcia Linga):
Mężczyźni łowili razem ryby, kiedy Lord Long Yang nagle wybuchnął płaczem. Na pytanie o powód, ten odpowiedział: - Złowiłem rybę. To jeszcze bardziej zmieszało władcę. - Ale gdzież jest w tym powód do płaczu? - ponowił pytanie ze zdziwieniem. Dopiero kolejne słowa Long Yanga wyjaśniły prawdziwy powód smutku. Powiedział: - Złowiłem rybę i.... I naprawdę niezwykle mnie to uradowało. Ale moment później ujrzałem większą i zapragnąłem wyrzucić pierwszą. Cóż za zła, godna wszelkiej nagany myśl przyszła mi wtedy do głowy! Zdałem sobie sprawę, że na tym świecie istnieją niezliczone piękności. Zapewne wystarczyłoby jedno twoje słowo, aby uniosły rąbek swej szaty i do ciebie przylgnęły. A ja jestem tylko pierwszą ze złapanych ryb, także zostanę wyrzucony! Jak w takiej sytuacji mógłbym nie płakać? Po tym incydencie król Państwa Wei ogłosił, iż każdy, kto ośmieli się rozsławiać imię jakiejkolwiek piękności, zostanie ukarany egzekucją swoją i całego rodu.
26
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
(tłumaczenie własne Na podstawie wyżej wspomnianej książki) Znaczna część znanych relacji homoseksualnych pochodzi właśnie z środowiska wyższych kast, gdzie sytuacja nie była łatwa ani dla żeńskich, ani dla męskich oblubieńców widać jednak, że nie chodziło wyłącznie o sferę seksualną i zabawę. W wielu przypadkach między parą rodziły się szczere i trwałe uczucia.
To tylko jeden z dowodów na to, że chiński homoseksualizm nie kończył się na przelotnych kochankach. Innym przykładem jest relacja króla Wena z Państwa Chu i markiza Shena, także z czasów Zhou - wszystko dlatego, że władca na łożu śmierci nie myślał w ogóle o własnym losie, a jedynie martwił się o oblubieńca. Doskonale zdawał sobie sprawę, że po jego odejściu Shen utraci królewską protekcję i spotka się z falą prześladowań spowodowanych zazdrością o pozycję. W ostatnich chwilach życia nakazał mu więc udać się do Zheng i nawiązać relację z tamtejszym rządzącym, aby wciąż mógł rozwijać swoją karierę polityczną. To wzruszające, że w tak ważnym momencie potrafił niesamolubnie myśleć wyłącznie o bezpieczeństwie, szczęściu i przyszłości ukochanego.
Jeśli miałabym wymienić najromantyczniejszy i najbardziej pozytywny przykład, byliby to zdecydowanie Pan Zhang i Wang Zongxian, również żyjący w czasach Zhou. Wspomina się o nich dopiero w okresie Song (9601279 n.e.), w kolekcji znanej jako Taiping Guangji (“Antologii Opowieści z Zapisków Taiping”). Zgodnie z nią młody i znany ze swojego piękna poeta Pan Zhang przykuł uwagę władcy chińskiego Państwa Chu, Wanga Zongxiana. Chcąc bliżej zapoznać się z twórczością młodzieńca, władca zaszczycił go wizytą - kiedy jednak ich oczy się spotkały, ten błahy cel przestał mieć znaczenie. Obaj mężczyźni zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, a ich późniejsze wspólne życie przyrównane zostało do tak intymnego, jakie “dzielą mąż i żona”. Wang Zongxian postanowił bowiem razem z poetą zgłębiać tajniki wiedzy i spędził u jego boku resztę swoich dni, wedle historii dzieląc nawet wspólne przykrycie i poduszkę. Umarli w tym samym czasie i zostali pochowani na szczycie świętej Góry Luofu, gdzie wyrosło potem piękne drzewo, którego gałęzie splatały się w uścisku. Miejscowi uznali to za cud i od tamtej pory nazywano je... “Drzewem Wspólnej Poduszki”.
I nawet jeśli omówiłam głównie przypadki z dalekiej przeszłości, nie znaczy to (i znaczyć by nie mogło, bo to sprzeczne z naturą), że w kolejnych latach homoseksualizm zupełnie zanikł. To właśnie z napomkniętego przeze mnie na samym początku okresu Tang (618-907 n.e) pochodzą jedne z najwcześniejszych zachowanych dzieł pisanych, takie jak “Poetyckie Eseje nt. Najwyższej Uciechy”. Autor “Esejów”, subtelnie i korzystając z aluzji, porusza temat sobie współczesnych rodzajów stosunku seksualnego. Rozdział traktujący o kontaktach jednopłciowych zawiera liczne nawiązania do dawnej tradycji literackiej, m.in. Do uciętego rękawa Ai Hana czy uczuć Lorda Long Yanga.
27
27
28
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
Epoka Ming (1368-1644 n.e.) Przyniosła nadal pozytywne, aczkolwiek trochę inne spojrzenie na sprawę. Cesarscy kochankowie występują bowiem w źródłach historycznych albo znikomo, albo wcale, co świadczy o utracie przez nich politycznych wpływów. Zamiast tego literatura skupia się na codziennym życiu i miłostkach zwykłych ludzi - sprzedawców, żołnierzy, poetów czy pomniejszych urzędników. To daje obraz społeczeństwa, w którym na porządku dziennym obowiązek małżeństwa szedł w parze z homoseksualną miłością i relacjami.
miejsce w zbiorowej podświadomości ludzi. Chińska Republika Ludowa tylko umocniła negatywne stanowisko obywateli, albowiem stosunki seksualne miały być w tych czasach wyłącznie prokreacyjne i małżeńskie, a tych warunków pary homoseksualne nie spełniały. W 1957 r. Umieszczono w prawie fragment o “chuligaństwie”, na mocy którego karało się i prześladowało wszelkie relacje jednopłciowe określane jako haniebne i niepożądane. I choć przepis ten zniesiono w 1997 r., społeczeństwo wcale nie uwolniło się od homofobii i życie osób nieheteroseksualnych w tym kraju po dziś dzień nie należy do łatwych. Wciąż na przykład zdarzają się teoretycznie nielegalne terapie konwersyjne i kary więzienia za “posiadanie homoseksualnej pornografii” (w przypadku Tianyi - 10 lat), a w mediach od 2015 r. Aktywnie działa cenzura “usuwająca niepoprawne związki seksualne”.
Pierwsze negatywne postawy pojawiły się dopiero za czasów dynastii Qing (1644-1911), kiedy to nastąpiło skostnienie myśli konfucjańskiej i kontakty homoseksualne znalazły się po drugiej stronie barykady jako przeciwieństwo wartości związanych z tradycyjną formą rodziny. W 1740 r. Wydano nawet pierwszy oficjalny dekret, który zakazywał kontaktów jednopłciowych między dojrzałymi obywatelami - nie wiadomo jednak nic o jego rzeczywistych skutkach. Znaną nam szkodę wyrządził dopiero działający w latach 1861-1895 Ruch samoumocnienia, stawiający sobie za cel odbudowanie państwa za pomocą przyjmowanych z Zachodu technologii, albowiem to właśnie stąd do Chin napłynęła homofobia. Ta idealnie wpasowała się w ramy myśli konfucjańskiej i z czasem ewoluowała, zajmując swoje
Myśl, że kiedy u nas z powodu uprzedzeń palono gejów na stosie, w Chinach przez większość czasu mogli oni być sobą, jest wstrząsająca. A świadomość, że my, Europejczycy, w ciągu dwustu lat zmieniliśmy swoimi przekonaniami coś, co tam od tysięcy lat stało na porządku dziennym, szokuje nawet bardziej. W świetle tych informacji warto jeszcze raz przemyśleć zadawane przez wieki pytanie: co tak naprawdę powinno się więc uznawać za naturalne?
28
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
“A TY CAŁUJ MNIE!”, CZYLI JAK TO JEST z POCAŁUNKAMI Sandra Białousz W dobie tak wielu ograniczeń i powszechnie panującego stanu nerwicy publicznej interakcje międzyludzkie zmieniają się nie do poznania. Ograniczenia kontaktów twarzą w twarz utrudniają wykonywanie jednego z najbardziej rozpoznawalnego gestu wyrażającego pozytywne uczucia - pocałunku. Ponieważ przez jeszcze długi czas będziemy zmuszeni do zakrywania swoich twarzy, zapraszam Was do zapoznania się z porcją ciekawostek o całowaniu.
nej. Władców, jako potomków bóstw lub później pomazańców bożych, całowano w stopy. Zwyczaj ten połączony był z proksynezą, czyli ukłonem do ziemi, co w starożytnej Grecji uznawano za bardzo poniżający gest (to dlatego Aleksandrowi Wielkiemu nie udało się wprowadzić niektórych elementów ceremoniału perskiego). W średnich wiekach dalej całowano stopy, później także brzeg szaty, najczęściej cesarza lub papieża - ten drugi przypadek zachował się w Kościele katolickim, kiedy osoba spowiadająca się całuje prawy krzyż stuły kapłana. Czemu akurat prawy? Ponieważ do czasu reform Piusa XII przyjęło się, że papieża całowano w czubek prawego buta.
Historycznie Pierwsze wzmianki o pocałunkach pochodzą z tekstów sanskryckich, jednak nie nazywano ich tak, lecz ‘piciem wilgoci z ust’ lub ‘lizaniem’. Wspominano o nich również w hinduskich poematach, Biblii czy Kamasutrze, w której poświęcono temu tematowi obszerny rozdział. Rzymianie mieli osobne nazwy na każdy z trzech rodzajów: osculum (w policzek), bascum (w usta) i savolium (głęboki), w Rzymie przyjęło się również, że para, która całowała się przy tłumie ludzi, oznajmiała swoje zaręczyny. To prawdopodobnie stąd wziął się zwyczaj słynnego pocałunku przed ołtarzem. Warto wspomnieć, że nie każda nacja całowała inną w usta Egipcjanie na przykład nie mogli, ze względów religijnych, całować Greków.
Z drugiej strony mamy pocałunek w dłonie, obecny w kulturze od starożytności, wyrażający podziękowanie i szacunek (Grecja, Persja) lub stanowiący element powitania (Rzym). W późniejszych okresach zostało to ograniczone do duchownych pod postacią całowania pierścienia biskupiego i przedstawicielek płci pięknej w wierzch dłoni. Przetrwał on do dziś, jednak ograniczają się do niego przeważnie ludzie starsi lub partnerzy względem swoich partnerek. Całujcie mnie wszyscy... Pierwszymi udokumentowanymi czcicielami pośladków byli Fenicjanie, którzy otwarcie, podobnie jak później Grecy, uważali tę część ciała za najatrakcyjniejszą. W późniejszych epokach pocałunek w cztery litery uzna-
Wyraz szacunku Pocałunki mogły też stanowić wyraz szacunku i czci wobec osoby całowa29
29
30
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
wany był za symbol oddania się szatanowi, jako że niektóre satanistyczne rytuały wymagały niekiedy pomalowania zadu tak, by przedstawiał on jego wizerunek. Fakt ten został wykorzystany przez Filipa IV Pięknego, zadłużonego u Templariuszy - krążyły bowiem pogłoski, iż w rytuale inicjacyjnym nowy członek całował w geście szacunku i oddania m.in. Pośladki mistrza, nic więc dziwnego, że udało mu się pogrążyć ten zakon. Obecnie prośba o pocałowanie w cztery litery, jak wiadomo, jest równoznaczna z prośbą o odczepienie się, jednak nie oznacza to, że nie można znaleźć w tym humoru i piękna - w tym temacie polecam wiersz Juliana Tuwima poruszający tę kwestię “Całujcie mnie wszyscy w dupę” oraz kanon Mozarta “Lech mich im Arsch”, inspirowany słowami jednego z bohaterów Goethe’go.
nieznajomego, co może wywoływać różne emocje - bądźcie więc czujni na tym punkcie. Ile tych całusów? To pewne nie jest, ponieważ różni się w zależności od miasta, stopnia zażyłości, płci lub nawet warunków atmosferycznych. W Polsce preferuje się raczej nieparzystą liczbę całusów, zazwyczaj trzy, podobnie jest w Holandii czy Rosji, zaczynając oczywiście od prawego policzka. W niektórych krajach, na przykład w Indiach, całowanie w miejscu publicznym jest zakazane, dlatego przed wyjazdem warto zapoznać się z normami społecznymi i prawnymi, jeśli oczywiście nie chce się stracić pieniędzy. Na koniec podzielę się z Wami pewną radą - jeśli spotykacie po raz pierwszy przedstawiciela narodu francuskiego, a on będzie chciał powitać Was zgodnie ze swoim obyczajem, pozwólcie mu. Widok Francuza pozbawionego swojego ‘bisous’ może i należy do komicznych, ale ta mina będzie się Wam śniła do końca życia.
Każdy kraj całuje inaczej Większość uczniów naszej szkoły wie, co znaczy witać się z grupą Francuzów. Utrudnianie płynności ruchu pieszego, emocjonalne wyrzucanie z siebie powitalnych sentencji i, oczywiście, słynne na cały frankofoński świat “bisous”. Przedstawiciele tej nacji należą do bardzo otwartych i złożą całusy na policzkach każdego, nawet
Oto mała historia niezwykłych “bisous”. A teraz zachęcam Was, Żmichoczytelnicy, do podzielenia się Waszymi doświadczeniami ze spotkaniami Francuzów pod postem promującym ten numer “Kwarantannika”.
30
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
WIERSZ NUMERU: PÓŹNYM WIECZOREM Aleksandra Karaźniewicz Nie śpię jeszcze, Mimo, że powieki mojego świata Dawno zmorzone snem. Oto przestrzeń zawieszenia Pomiędzy dniem a dniem. Widzę wprawdzie zarysy przedmiotów, Ale jakby między mrugnięciami, w zatrzymaniu: Leży otwarta książka; Pojedyncze kartki nie zdążyły opowiedzieć się po żadnej ze stron, Sztywno zawisłe w powietrzu Czekają na ręce, które ich dotkną; Przy łóżku szklanka; Resztka wody - wczorajsze wspomnienie, Meandrami rozpływała się po organizmie, Teraz cierpliwie czeka na poruszenie. Dzień już nie tamten, Jeszcze nie ten. Słońca długo nie będzie, Dyżuruje za horyzontem. A tymczasem życie sztucznie podtrzymywane, Światło lampki rozprasza ciemność, Nadaje kształty, kolory, odległości Rzeczom martwym, Które dopiero rankiem, wraz z nami Zaczną oddychać na nowo.
31
31
32
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 (KWIECIEŃ 2020)
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 4 KWIECIEŃ 2020 (formalnie: numer 14) REDAKTORKA NACZELNA: JADWIGA MIK REDAKTORZY: SANDRA BIAŁOUSZ, AMELIA CZERCZER, ALEKSANDRA KARAŹNIEWICZ, ANTONINA KOSIOREK, ALEKSANDRA MATYNIA, ALICJA SZADURA + GOŚCIE KOREKTA i SKŁAD: JADWIGA MIK OKŁADKA: ALICJA SZADURA
32